- Opowiadanie: Mesembri - Kiszenie ogóra Zło Śliwcom

Kiszenie ogóra Zło Śliwcom

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Ambush, Finkla

Oceny

Kiszenie ogóra Zło Śliwcom

 Sąsiad dorwał mnie na klatce i krzyknął:

 – Słyszałem, że potrafi pani świetnie ukisić ogóra!

Ja czerwona jak burak w tej torbie, co to się zaraz zerwie, bo padało.

 – Panie, co pan się drzesz. – Wydarłam się też. 

On, uchachany, zbiegł po schodach, bo akurat był na półpiętrze. Krzyczałby stojąc i metr ode mnie. Ten typ tak ma.

 – Bo ja mam takie świeżutkie, z działeczki, i pomyślałem… że mogłaby pani podzielić swoją sekretną recepturą. Nie za darmo, oczywiście. – Dodaje szybko.

 – No nie wiem. To nie są tanie rzeczy.

 – Może tyle wystarczy…

 Wyciągnął zza pazuchy podłużny przedmiot. W pierwszym momencie nie rozpoznałam go. Nie wydawał dźwięku, a psa prędzej rozpoznać, gdy szczeka, tak mówią naukowcy. W obliczu śmierci dziwne myśli przychodzą do głowy, a właśnie tam wtedy byłam. Przed obliczem śmierci.

 Oblicze nazywało się Sąsiad Spod Czwórki i wcale się już nie uśmiechało. 

 – Porozmawiajmy.

 Machnął przedmiotem w stronę drzwi do swojego mieszkania, nie pozostawiając mi wielkiego wyboru. Zdzieliłam go po pysku i uciekłam. Torba pękła, zalewając schody sosem pomidorowym. 

 Wybiegłszy z klatki wcieliłam w życie plan C. To był nasz tajny system kategoryzacji planów. A – A może się uda, B – byłoby dobrze, gdyby się udało, C – chyba się nie uda. Ten ostatni najlepiej pasował do sytuacji. Odczepiłam sobie lewą rękę i wyciągnęłam zawartość barku. Biegłam, więc butelki obijały się o siebie. Małpka pomogła uspokoić nerwy. 

 Dobiegałam już do starego dębu pod monopolem, gdy zadzwonił telefon. Nie miałam czasu rozmawiać – na deszczu, wilki jakieś – ale za chwilę zadzwonił znowu.

 Może to Frania, pomyślałam. Już wie co się stało, zostałyśmy zdemaskowane, ale razem będziemy mogły przejść do planu B, może nawet A!

 Z duszą na ramieniu skryłam się pod wiatą i odebrałam. To tylko telemarketer. Dusza się rozczarowała i wróciła do śledziony. Masz ci los, wróciłam do punktu wyjścia. 

 Weszłam do sklepu, za ladą jakiś wąsaty rudzielec. Stary dziad, waga targowa, zapach kartonu i bananów. 

 – Jest Roman?

 – Chory. Dzień dobry.

 – Dzień dobry. Kiedy wróci?

 Wzruszył ramionami. 

 – Nieprędko.

 Jeśli nie Roman, kalkuluję, to muszę biec do apteki. Znowu pod górkę. Skinęłam głową i skierowałam się do drzwi. Zatrzymałam się na chwilę, na sekundę, jej ułamek nawet, w przypływie jakiejś absurdalnej myśli, że wypadałoby coś kupić. To uratowało mi życie, bo tam gdzie byłabym stanęła sekundę później, rozbłysnął zielony płomień.  

 Instynktownie padłam na ziemię i odczepiłam… cholibka! Nie mam ręki. Musiałam ją niedokładnie przymocować i zgubiłam w biegu. Cały arsenał leży sobie wesoło na jakimś trawniku, albo w obślinionym pysku psa, szczęśliwie niosącego swojej pańci zdobycz. 

 Przeturlałam się po lastrikowej podłodze, zbierając brud z buciorów dziesiątek meneli. Nie było tu gdzie się skryć. 

 Drugi strzał, pękło okno, to moja szansa. Przeskoczyłam, zahaczając butem o fragment szkła. Przejechał mi po kostce, rozdarł skórę, sprawił ból. Bez ręki, buta i kostki, zdążyłam jeszcze zauważyć, że ta, zatrzymując się, wyrzuciła pięć oczek.

 Tak! Czyli już wiedzą. Zrobiło mi się lepiej. Choć tylko na chwilę, bo skoro byli u mnie w bloku, przejęli monopolowy, to kto jeszcze może do nich należeć? 

 Muszę być czujna, nikomu nie ufać, powtarzałam sama sobie.

 Ale czy mogłam zaufać oczom? Zamrugałam i przystanęłam.

 Wzrok mnie jednak nie mylił. Zbliżał się biały Ikarus. Te były od dawna wycofane z użytku.

 Miałam kiedyś sen o takim. Jechałam nim, dzień był słoneczny, a słońce barwiło powietrze na piaskową żółć, niczym na fotografiach z lat osiemdziesiątych. Ze mną jechali inni pasażerowie, zwyczajni ludzie. Tapicerka brązowych foteli trzeszczała na zakrętach, gdy spocone tyłki ślizgały się po lakierowanej skórze. I przeszło mi w tym śnie przez myśl: ja śnię.

 Świat wtedy zamilkł. Twarze współpasażerów straciły wierzchnią teksturę, stając się identyczne, bez cech szczególnych, poza jednakowym grymasem nienawistnej wściekłości. 

 Wybiegłam z autobusu i obudziłam się z krzykiem. Na jawie spanikowałam bardziej, bo oni są przecież w mojej głowie, tam żyją, a nienawidzą mnie tak bardzo. Jak się ich pozbyć? Wyjdźcie z mojej głowy, ale oni się śmiali, nienawidzili mnie i rżeli: nie pozbędziesz się nas, jesteśmy tuż za twoimi oczami, za granicą percepcji, dotknij czoła, poczujemy to, jesteśmy w tobie, jesteśmy tobą…

 To mógł być zwykły sen. Wiedziałam jednak, że Ko Menda czasem zaszczepiała w podświadomości dodatkowe plany ekstrakcji. Na różne sposoby. 

 Jeśli to był jeden z nich? Zaszczepić konkretny autobus, by wsiąść do niego w sytuacji krytycznej i znaleźć ratunek? Rodzaj warunkowania? 

 Warunkowania!

 No właśnie. Nie miałam do niego wsiadać. Miałam się go strzec!

 Zdałam sobie z tego sprawę i zdążyłam odskoczyć. No, prawie. Autobus zmiażdżył mi nogę. Była mocowana na zamek błyskawiczny, ostatni krzyk mody, więc zostawiłam ją pod przegubowcem. Spodziewając się rychłego wybuchu, doskoczyłam na porzuconą elektryczną hulajnogę i uciekłam.

 Zerknęłam za siebie. Nie myliłam się. Ikarus stanął w płomieniach. Pognałam chodnikiem, pamiętając o wyrzuconej piątce.

 Pięć, pięć…

 Plac Pięciu Rogów!

 To niedaleko. Regulamin kazał nam na misjach mieszkać w punktach możliwie dobrze skomunikowanych z punktami zbornymi. Nie miało to znaczenia, jeśli każdy z nich był bezużyteczny.

 Szybko tam dotarłam, plac był pusty, który z rogów wybrać? 

 Zadęłam w pierwszy z brzegu. Kamienice zadrżały, strząsając z fasad okruchy tynku.

 Czemu nikogo tu nie ma?

 Odpowiedź była oczywista, choć ciężka do zaakceptowania. Wymordowali wszystkich przechodniów, a zwłoki ukryli pod brukiem. Tradycyjna metoda Śliwców. Dlatego dzieci instynktownie starają się nie deptać połączeń – by nie nasypać im piasku do oczu. Wtedy stają się Piaskowymi Dziadami i szukając ukojenia, nawiedzają sprawców w snach. Spokojnie, drodzy zmarli, cały piach mi się w gały trafił, dla was nic już nie zostanie!

 Co za dzień. 

 A jeszcze pokolenie mojej babki pamiętało czasy pokoju. Żyliśmy sobie w miarę spokojnie, aż pojawili się Zło….

 Choć, teoretycznie, mogłabym się cofnąć do tych czasów i zapobiec rozłamowi. 

 Jest to plan D – Dostanę Po Łbie, Jeśli To Zrobię – ale nie mam wielkiego wyboru. Jest nas niewielu, rozsianych po różnych planetach, starając się zachować dziedzictwo Dobro Śliwców i uchronić samych siebie przed Zło Śliwcami. 

 Włożyłam sobie ostatnią piętę do ucha, wypowiedziałam adres i jak mnie nie zakłuło w krzyżu!  Transfer kosztował mnie drugą nogę, ale oto jestem – czterysta lat kwadratowych temu w moim ojczystym układzie. U nas czas leci nie tylko do przodu, ale też na boki. Dlatego możemy to, co możemy.

 Gdy tylko minął pierwszy szok, uspokoiłam szyję, by zapobiec zawrotom głowy. I wtedy odkryłam powód bólu pleców. Pod nimi znajdowały się masy innych Śliwców. Zawodzili, jęczeli, wbijali sobie kikuty w brzuchy, wkładali palce do oczu, ślinili uszy.

 Co się dzieje, chciałam krzyczeć, ale z ust nie wydobywał się dźwięk. Głowa musiała mi odpaść przy upadku. To dlatego mi się w niej nie kręciło. Dojrzałam swój korpus metr ode mnie, przygnieciony wrzeszczącym chłopem. Ktoś kopnął moją głowę w jego kierunku, tak, dotelep się, złapię, ktoś inny znów ją kopnął, poleciałam – hen, dalej.  

 Cześć, powiedziała inna głowa. Byłaby powiedziała, ale odłączona od reszty, mogłem tylko zgadywać z ruchu warg.

 Cześć, wymimiczyłam w odpowiedzi.

 – Co tu się wyrabia? Skąd ich tu tylu? – Rozległ się głos, gdzieś w górze.

 Zlokalizowałam jego źródło, kątem oka zaledwie, ale wystarczająco. To oficer Ko Mendy, poznałam po uniformie. Ktokolwiek mógł wydawać dźwięk, wydawał go. Zrobił się harmider większy, niż przedtem.

 – Hola, spokojnie, jacy Zło Śliwcy? – Oficer próbował przekrzyczeć rozjuszone sterty wciąż żyjących ciał. Próba była bezskuteczna, więc wzruszył ramionami. – Wszystko jedno. Posprzątajcie te truchła. – Dodał do oddziału Bezbecji. Wyciągnęli miotacze ognia.

 I wtedy rozpętało się piekło. 

 Dowódca dostał kamieniem w czoło, przewrócił się i prawdopodobnie umarł. Falująca masa ciał zaczęła się pospiesznie składać z dostępnych pod ręką elementów, pasujących lub nie, byle się stąd wydostać.

 Ktoś mi pomógł założyć głowę. Jedną nogę miałam krótszą i dwie lewe ręce. Ale były. 

 My tu po pomoc przybyli, sobie i im, a oni nas chcieli zabić? Nie o to walczyłam. Nie daruję im tego.

 Pora zapolować.  

Ruszyłam z tłumem na miasto.

Koniec

Komentarze

Hej, jeszcze nie czytałem, więc tylko uwaga ogólna: poniżej 10k znaków to szort, nie opowiadanie :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Oki!

Jeżeli warunkowo – bo nic się nie rozstrzyga – zaliczyć tekst do klasy “Dobro kontra Zło”, no to jakoś idzie wytrzymać nagromadzenie absurdów. Ale tak czy tak, za duże ich zagęszczenie jak na takiego króciaka. 

Takie ich zagęszczenie daje pewność, że są celowe. Podobało mi się.

P.S. Podam jako ciekawostkę dla zainteresowanych realiami. W Warszawie w latach osiemdziesiątych już Ikarusów nie było. w latach 50/60 jeździły Chausony (świetne). Na króciutko pojawiły się Karosy a zaraz potem Jelcze na licencji. 

 – Panie, co pan się drzesz. – Wydarłam się też. 

Wydarłam się jest paszczowe, powinno być z małej i bez kropki po drzesz.

 

Generalnie masz błędy w zapisie dialogu, dlatego polecam poradnik: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Myśli bohaterki warto by wyróżnić.

Tekst niemożebnie zakręcony, ale pobiegłam z bohaterką, mimo dysproporcji rąk i nóg.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Nie wiem o co tu chodziło, ale podobało mi się :D

 

Absurd goni absurd tak, że trudno nadążyć, ale zgodnie z planem X, bez głowy da się. Zdążyłem bez bólu. :)

 Dobiegałam już do starego dębu pod monopolem, gdy zadzwonił telefon. Nie miałam czasu rozmawiać – na deszczu, wilki jakieś – ale za chwilę zadzwonił znowu.

 

 

U nas czas leci nie tylko do przodu, ale też na boki. Dlatego możemy to, co możemy.

 

 

No i to by było na tyle, jeśli chodzi o to, co mnie rozbawiło w Twoim szorcie, Mesembri.

On jest całkiem nieźle napisany, nie ma w nim żadnych brzydkich potknięć, jednak zagęszczenie absurdów na pikosekundę sześcienną jest zbyt duże, żeby całość była zrozumiała (a przynajmniej dla mnie, mojego psa i chomików) i żebym ogarnął, co chciałeś mi opowiedzieć. Motyw z kostką też dość zacny, z jakiegoś powodu skojarzył mi się z “Żałując za jutro” Uznańskiego, z kolei odczepiane części ciała podsuwały mi na myśl cyberpunkowe obrazy. Te plusy jednak nie wystarczają, żebym poczuł się w pełni usatysfakcjonowany lekturą.

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Przeczytałam i to wszystko, do czego mogę się przyznać.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

– Panie, co pan się drzesz.Wy­dar­łam się też. → – Panie, co pan się drzesz – wy­dar­łam się też

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

mo­gła­by pani po­dzie­lić swoją se­kret­ną re­cep­tu­rą. → Pewnie miało być: …mo­gła­by pani po­dzie­lić się swoją se­kret­ną re­cep­tu­rą.

 

Zbli­żał się biały Ika­rus.Zbli­żał się biały ika­rus.

Nazwy pojazdów piszemy małą literą.

 

Od­po­wiedź była oczy­wi­sta, choć cięż­ka do za­ak­cep­to­wa­nia.Od­po­wiedź była oczy­wi­sta, choć trudna do za­ak­cep­to­wa­nia.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Ży­li­śmy sobie w miarę spo­koj­nie, aż po­ja­wi­li się Zło…. → Zbędna kropka po wielokropku. Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

– Wszyst­ko jedno. Po­sprzą­taj­cie te tru­chła.Dodał do od­dzia­łu Bez­be­cji.– Wszyst­ko jedno. Po­sprzą­taj­cie te tru­chła – dodał do od­dzia­łu Bez­be­cji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@AdamKB – to źródło zła!

@SPW – cieszę się, dzięki!

@Ambush – dziękuję!

@Marwood – to najważniejsze! 

@Koala75 – uff! :)

@Outta Sewer – szkoda, choć nie tyle komizm był tu celem, co spotkanie z trudnym do zrozumienia Innym, jedynie podane w dość luźny sposób zamiast przeintelektualizowanego, ale dziękuję za dłuższy komentarz! 

@regulatorzy – szkoda! Może innym razem się spodoba ;) Choć same korektorskie błędy to nie tak źle!

 

Dzięki wszystkim za przeczytanie i komentarze, Labul uderza w cymbał i miłego weekendu! 

szkoda! Może innym razem się spodoba ;)

Mesembri, obawiam się, że innego razu nie będzie, albowiem przeczytawszy tekst nie będę do niego wracać i żywić nadzieję, że czytany kolejny raz nagle mi się spodoba. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam,

 

jako się rzekło wyżej – troszkę za dużo. Lubię absurd, ale w rozsądnych dawkach. Lubię także, kiedy absurdalna powierzchnia, drapana przed dociekliwego czytelnika, skrywa drugie, a czasem nawet trzecie dno. Tutaj mi trochę tego zabrakło.

 

Jeśli chodzi o dziwność i absurd, polecam Niedobre Literki (Polskie Centrum Bizarro), mają nawet nabór: https://niedobreliterki.wordpress.com/2023/10/31/paskudzin-05-sasiad-dziwaczek-nabor/

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Niestety, Autorze, nic z tego tekstu nie zrozumiałem. Nagromadzenie absurdu i niejasna fabuła zupełnie mnie pokonały.

A mnie się ten absurd spodobał. Sympatyczny taki wyszedł. Może moje odczucia wynikają z faktu, że sama kiedyś popełniłam opko bazujące na dosłownym rozumieniu idiomów.

Fajny jest czas płynący na boki. To by tłumaczyło, dlaczego on tak lubi się rozłazić bez sensu… ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka