- Opowiadanie: MrPiQ - POJEDYNEK

POJEDYNEK

Nie potrafiłem inaczej niż wymieszać naukę z antynauką. Staromodne i pewnie strasznie grafomańskie. Nie chciałem temu poświęcać tyle czasu ile finalnie poświęciłem, więc niech przynajmniej dobrze się czyta...

Komentarze mile widziane.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Ambush, krar85, Użytkownicy

Oceny

POJEDYNEK

POJEDYNEK

 

Wehikuł mknął bezwładnie wzdłuż geodezyjnej linii urojonego czasu, przybliżając się do horyzontu antyzdarzeń. Kwadratowa płachta białej dziury oślepiała tak mocno, że Dimitri musiał mrużyć oczy. Nie pomagał maksymalnie przyciemniony ekran iluminatora ani maska spawalnicza. Trudno. Jakoś wytrzyma. Została wszak już tylko godzina lotu. Wtedy oś czasu znajdzie się w kwadracie i cofnie go do roku 2124. Ta myśl rozpalała jego serce ogniem, który od lat tam nie gościł. Nadarzy się okazja, by wyrównać rachunki. Los podaruje mu drugą szansę. Niczego bowiem tak nie pragnął, jak wrócić do dni polowania na legendę lotnictwa – porucznika Pete’a Mitchella. Nie mógł przeboleć, że ten młodzik dziesięć lat wcześniej pokonał go w największej bitwie lotniczej wszechczasów. W bitwie, która zaważyła na losach wojny, a jej kulminacyjny punkt odcisnął trwałe piętno na psychice Dimitra. Przegrał. I to tak, jakby przegrał całe swoje życie. Odtąd już nie mógł się pozbyć bolesnych wspomnień. Wciąż to przeżywał i wałkował na wszelkie sposoby. Zawiódł siebie, rodzinę i swój naród. Wszyscy patrzyli na niego z tłumionym żalem i złością.

Wkrótce potem zawarto pokój i jego ukochane imperium zaczęło się rozpadać. Wrócił do domu. Zamknął się w czterech ścianach. Tam gorycz i poczucie klęski wypalały go i niszczyły od środka. Popadał w depresję i alkoholizm. Staczał się i koniec był łatwy do przewidzenia. Mijały lata – zamglone, nierealne, jakby ze złego snu.

Pewnego letniego dnia przysłano mu zaproszenie na uroczystość upamiętniającą dziesięciolecie tamtej bitwy. Początkowo myślał, że to żart. Dziesięciolecie bitwy? To już taki szmat czasu? Uroczystość miała być połączona ze specjalnym pokazem grupy rekonstrukcyjnej i, oprócz zaproszenia wielu gości specjalnych, miał być Mitchell we własnej osobie! Mogli spotkać się twarzą w twarz. A wtedy będzie szansa przypomnieć mu to, co historia zwycięzców próbuje uparcie wymazać!

Zebrał się w sobie i wyruszył w podróż. Zapamiętał lądowanie w CPK, podróż pociągiem do Malborka i dalej elektrycznym autobusem aż do miejsca bitwy. Na środku pola stał ogromny pomnik pikującego samolotu. Ale jego, Dimitra Rokossowskiego, nikt nie witał ani nie rozpoznał. A był tego dnia wyjątkowo trzeźwy. Pokazał komuś swoje zaproszenie, wskazali mu krzesło i tyle. Wreszcie przyszła godzina pokazu… Rozbłyski na niebie. Ogromny huk i wybuchy. Żadnych samolotów – tak wiernie to odtworzono! Nie różniło się to niczym od tandetnego pokazu fajerwerków. Pamiętać bowiem należy, że wszystkie myśliwce były zbudowane w najnowszej odsłonie technologii stealth – niewidzialne dla oczu ani dla radarów. Aby temu zaradzić, na wielkim telebimie odrysowywano tory lotów każdej maszyny. Oczywiście nie pokazali tego, co najważniejsze.

Wreszcie na scenę zaproszono pułkownika Mitchella. Jego pełne ciało ledwie się tam dowlokło. Już w drugim zdaniu pochwalił się, że tamtego dnia wyeliminował jedenaście maszyn wroga. Potem chełpił się każdym przypadkiem z osobna, mówiąc lekko drwiącym tonem i przesadnie gestykulując. Jakże był irytujący! Ale trzeba uczciwie przyznać, że miał naturę gawędziarza. Porwał i oczarował widownię barwnymi opisami, pewnością siebie i poczuciem humoru. Nawet się nie zająknął, że od tragedii dzielił go zaledwie mały krok. Nie opowiedział o tym, jak niezgrabnie się wił, próbując uniknąć celownika SU-157, którego pilotował Dimitri. Jednak tego dnia zadecydował kaprys losu. W chwili, kiedy Mitchell był już pewnym celem neutrinowego echolokatora, terabitowy laser myśliwca zawiódł. Przeciwnik otrząsnął się, wykonał serię manewrów i jego systemy odpowiedziały ogniem. Aby się wykaraskać, pilot SU-157 próbował odpalić wabie. Bezskutecznie. Po prostu jakieś złośliwe fatum postanowiło mu wtedy dopiec i Dima musiał się katapultować. Wstyd był nie do zniesienia, choć minęło już tyle lat. A kiedy Mitchell zaczął o tym mówić ze sceny, ten wstyd nasilił się i przerodził się w panikę. Dima wstał z krzesła i zaczął uciekać. Schował się w tłum. Nie pamiętał, co robił i jak butelka wódki wpadła mu do rąk. Jakieś przepychanki. Potem ciemność. Długo nic. Samolot i lot powrotny. Tam się otrząsnął. I zrozumiał, że nie ma już żadnej nadziei, by odzyskać godność. Przynajmniej tak mu się wydawało do czasu, kiedy skacowany i zły wrócił do domu.

W skrzynce na listy czekało pismo z Państwowego Instytutu Badawczego, w którym zwrócono się do niego o pomoc. Stawił się, podpisał obietnicę zachowania tajemnicy państwowej i wtedy mu to pokazali… Wehikuł czasu! Ale nie tam jakieś krzesełko z prądem, pokrętłami i akumulatorem pod siedzeniem. Nic z tych rzeczy. Sprawa była nader skomplikowana. Urządzenie okazało się niewielkim modułem kosmicznym o nazwie WILK, w którym umieszczono fotel, pulpit z pokrętłami oraz miniaturowy reaktor kwarkowy pod siedziskiem. Jak to działało? Z grubsza mówiąc tak: najpierw musiało zostać wystrzelone w kosmos w pobliżu czarnej dziury. Po wtóre, miało skierować się prosto w jej kierunku i rozpędzić do prędkości światła. Potem, zgodnie z prawem Dragana-Ekerta, przetunelować się do prędkości nadświetlnej i poruszać wedle wskazówek czasu urojonego. Tam (czy wtedy?) wszystko miało być inaczej. Czarna kulista dziura stawała się płaskim świecącym kwadratem. Plan zakładał, że w ściśle określonej chwili moduł zetknie się z tym obiektem. Kwadrat urojonego czasu powinien go przenieść w dowolnie wybrany moment w przeszłości. Kłopot był tylko z zasilaniem, bo energia potrzebna do osiągnięcia prędkości światła była poza możliwościami techniki. Ale spryt rodzimych inżynierów nie miał sobie równych nigdzie na świecie. W instytucie opracowano rewolucyjny prototyp reaktora o niespotykanej dotąd gęstości energii, wynoszącej kwintylion żuli na centymetr sześcienny. Tajemnica tkwiła w monokrystalicznej strukturze kwarków, które związano klejem gluonowo-kauczukowym. W odróżnieniu od klasycznego akumulatora, nie miał dwóch biegunów, ale trzy: czerwony, zielony i niebieski. A co z napędem? To już najwyższa półka. Był to turbodoładowany emiter ciemnoszarej energii z ziołowym dopalaczem.

Dla Dimy najważniejsze było tylko jedno – podróż w czasie stała się realna. Oto miał narzędzie, by odmienić losy świata. Mógł cofnąć się, by zabić Hitlera, Napoleona albo Żółkiewskiego… Ale do kogo miał największy, najbardziej osobisty i autentyczny żal?

 

***

 

Zabić Mitchella przed walką? To nie było w stylu lotnika wielkiego imperium. Niehonorowo. Co innego bombardowanie szpitali, teatrów czy centrów handlowych. Te nie znaczyły dla niego nic. Wbrew temu, co twierdziła wroga propaganda, każdy lotnik doskonale wiedział, że to przykrywki baz wroga i składów amunicji.

Jak zatem odmienić wynik starcia? Postanowił dostać się na rodzime lotnisko. Dokładnie to, z którego wyruszył do pamiętnej bitwy. Nie chciał działać poza linią wroga, ponieważ nie znał języka ani miejsca, skąd startował Mitchell. Ryzyko dekonspiracji i porażki było zbyt wielkie.

Zdecydował się wylądować bezpośrednio na terenie lotniska. Chciał uniknąć kłopotu, jakim było sforsowanie strzeżonej bramy. Zadanie ułatwiały mu dwa czynniki – technologia stealth i cicha praca napędu. Postawił zatem maszynę z dala od ludzi i samolotów.

Zanim wyszedł, sprawdził jeszcze swoje umundurowanie. Było w porządku. Założył czapkę i ruszył do hangaru, w którym obsługiwano jego myśliwiec. Wiedział, co należy robić. Już wcześniej rozważał różne opcje. Mógł wykraść samolot i spróbować włączyć się do bitwy. To jednak zaalarmowałoby obsługę i, zanim dokądkolwiek by doleciał, stałby się łatwym celem własnej obrony przeciwlotniczej. Myślał również o locie modułem kosmicznym, ale nie był on uzbrojony ani wystarczająco manewrowy, by dorównać standardom myśliwców. Pozostało mu więc rozwiązanie najprostsze i dające pewność. Musi zadbać o sprawność lasera swojego samolotu. Reszta potoczy się wzdłuż tych samych torów historii, tylko z właściwym skutkiem.

W hangarze odnalazł znajomego mechanika. Podszedł do niego i warknął:

– Baczność!

Tamten wzdrygnął się i odwrócił. Wtedy Dima wymierzył mu cios w twarz.

– Ty psie! – wrzasnął. – Przez twoje niedbalstwo stajemy na krawędzi zagłady!

– Co ja zrobiłem, komandir? – spytał zaskoczony, trzymając się za krwawiący nos.

– Nie odzywaj się bez pozwolenia, łajdaku! – zagrzmiał pilot.

Mechanik na szczęście nie rozpoznał starszego o dziesięć lat pułkownika. Widać morze spożytej wódki zrobiło swoje i medycyna estetyczna okazała się zbędna.

– Odpowiadasz za myśliwiec Rokossowskiego? – zapytał łagodniejszym tonem.

– Tak jest! – odpowiedział krótko.

– Zamontujesz mu nowy laser i trzy razy upewnisz się o jego sprawności. Poniał?

– Tak jest, panie pułkowniku.

– Do roboty!

Przez pewien czas przyglądał się pracy mechanika. Kiedy laser był już zamontowany, nakazał mężczyźnie zainstalować i sprawdzić nowe wabie. Tak dla pewności. Potem oddalił się i odleciał.

 

***

 

Rozpoznał to pole. Nie było jeszcze pomnika. Postawią go później, bo bitwa dopiero miała się rozegrać. Tutaj. Nad jego głową. Za chwilę.

Nie jadł przez cały dzień, ale dopiero teraz poczuł głód. Otworzył puszkę tuszonki i zaczął nerwowo wyjadać nożem zawartość. Coś świsnęło. Wzdrygnął się i rozejrzał. Nikogo nie było. Czuł napięcie i w duchu już się cieszył. Jakie to będzie piękne widowisko! Na własne oczy zobaczy to, czego nie potrafił wyobrazić sobie nawet w snach. Dozna wtedy wewnętrznego oczyszczenia. Oczy zaszły mu łzami, ale opanował się. 

I już pierwsza eksplozja! I druga – wspaniale! Zaczęły spadać dymiące odłamki i rozbłysły flary. Na niebie rozpoczął się taniec ognia, świateł i dymu. Spojrzał na zegarek. To już za chwilę! Znał dokładną godzinę z zapisu czarnej skrzynki. Wpatrywał się niecierpliwie. Czas mijał. Wszystko trwało nieco za długo. Jak by nie było, delikatnie zaburzył przebieg historii. Co za spektakl!

Wtem trach! Odłamki SU-157. Znajome. Od razu je rozpoznał. I daleko na niebie jego własny fotel pod czaszą spadochronu… To wprost niemożliwe! Znowu to samo? Dlaczego?

Osunął się na kolana. Zakręciło mu się w głowie i zwymiotował.

Trzeba było zaryzykować i ubić Mitchella na jego własnej ziemi! – pomyślał ze złością.

Usłyszał dzwonek komunikatora. Ktoś do niego dzwoni? Tutaj? W trakcie bitwy?

– Da? – zagadał ocierając usta. Na ekranie wyświetlił się nieznany numer.

– Dima! Dimeczka! – Głos wydawał się znajomy. – Kochany przyjacielu! Poznajesz?

– Mitchell? – zapytał niepewnie.

– No, a jakże! – Rozmówca się zaśmiał.

– Nie wiedziałem, że tak dobrze mówisz po naszemu – wybełkotał.

– Nie ja, tylko translator w komunikatorze.

– Skąd i po co dzwonisz? Podczas bitwy się nie rozmawia. Nie uczyli was?

– Kochany, mówi do ciebie starszy model. O dziesięć lat. Rozumiesz?

– Skąd? Gdzie jesteś? – Dima rozglądał się nerwowo.

– O tym za chwilę. Pewnie zachodzisz teraz w głowę, dlaczego powtórzyła się ta sama historia?

– Zgaduję, że chcesz mi to wyjaśnić – wycedził.

– To było proste. Wirusik w samolocie. Aktywował się na wysokości trzech tysięcy stóp i po cichu odłączył ci systemy bojowe. Taka to technologia!

– O tym nie pomyślałem… szlag! – Dima się skrzywił.

– Ale nie martw się. Jestem tutaj z tobą. Mój kraj i ja mieliśmy swoje powody.

– Pewnie, by mnie powstrzymać. To oczywiste.

– Raczej dopilnować. Ale mam do ciebie też sprawę osobistą.

– Tak?

– Od lat mnie gryzie, że walka była nie fair.

– Naprawdę? Na uroczystości świetnie się bawiłeś – prychnął do słuchawki.

– Chciałem cię trochę podrażnić i zmotywować do tej misji. Opłaciło się. Jesteśmy tu i teraz. Tylko ty i ja. I mamy wreszcie okazję wyjaśnić coś raz na zawsze.

– Słucham.

– Co powiesz na klasyczny, uczciwy pojedynek?

– Jestem pilotem, nie rewolwerowcem – oświadczył Dima.

– Obejrzyj się.

Odwrócił głowę i zobaczył, jak na pustym polu pojawia się nagle błyszczący, srebrzysty pojazd. Wyłonił się znikąd. Stał na trzech krótkich stalowych nogach. Kształtem przypominał dysk. Widniał na nim napis HARE. Estetykę całości psuła wystająca z przodu lufa.

– Jak widzisz – kontynuował Mitchell – jestem przygotowany. Wyślę ci miejsce i czas. Proponuję starcie bez użycia kamuflażu. Co ty na to?

– Zgadzam się. Muszę tylko dozbroić pojazd, bo jestem goły. – Dima odzyskiwał rezon. Takiej okazji nie przepuści.

– Zatem do zobaczenia. – rzekł Mitchell, a jego pojazd ze świstem wzniósł się i odleciał. Po chwili przyszła wiadomość. Szykowała się kolejna podróż w czasie.

Dima wrócił na lotnisko późnym wieczorem. Wiedział, że po przegranej bitwie wszyscy poszli topić smutki w alkoholu. Dlatego bez problemu, zupełnie niezauważony, wytoczył na wózku laser z hangaru i podłączył do modułu WILK. Chwilę się zastanawiał, do której elektrody reaktora podłączyć plus, a do której minus. Machnął ręką i zrobił to na chybił trafił. Uzupełnił też zapas jedzenia i wziął kilka butelek tego, czego od lat nie potrafił sobie odmówić. I poleciał.

 

***

 

Ściśle tajne. 

Notatka Departamentu Obrony do rąk własnych Szefa Sztabu Generalnego.

Zgodnie z planem SI podszywająca się pod Pete’a Mitchella podjęła grę z pułkownikiem Dimitrem Rokossowskim w celu uniemożliwienia mu powrotu do teraźniejszości. Bitwy odbyły się w różnych czasach i miejscach, na co wskazują następujące zapisy historyczne:

 Obserwacja w Jarnołtówku, rok 2009 – wyraźne nagranie wrogiego pojazdu WILK bez kamuflażu.

– Katastrofa tunguska, rok 1908 – użycie pełnej mocy napędu na niskim pułapie. 

– Pompeje, rok 79 – rezonans mas wulkanicznych na skutek emisji impulsowej z silników manewrujących.

– Mezopotamskie pieczęcie cylindryczne – obraz świetlistych kręgów wydobywających się spod pojazdu HARE podczas lądowania.

Zgodnie z wyliczeniami, wrogi pojazd powinien wyczerpać swoje zasoby energii po ostatnim skoku w czasie. Bitwy nie przyniosły rozstrzygnięcia. Dalszy los obu obiektów pozostaje nieznany.

Misja wykonana. Ryzyko niestabilnego cyklu historycznego wyeliminowane. Sprawa zamknięta.

 

***

 

Pojazd Mitchella dogorywał. Dima z trudem wytargał z niego reaktor. Usiadł obok dymiącego wraku i westchnął:

– Mitchell, ty tchórzu…

Owszem, był zaskoczony i rozczarowany. Jednak przyjął to z jakimś niewytłumaczalnym spokojem. Czyżby podświadomie przeczuwał taki finał? Wszystko ułożyło się w jakąś logiczną całość. Jakby te szalone pościgi i poniesiony trud miały doprowadzić go do tego prostego wniosku, że w uczciwej walce jest niepokonany. Przyniosło mu to ogromną ulgę. Uwolnił się wreszcie od demonów przeszłości. Nawet się zaśmiał. I coś mu mówiło, że koniec wszystkiego nie może mieć miejsca tutaj, u zarania dziejów. To miejsce służyło jedynie temu, by mógł się narodzić na nowo.

Zawlókł reaktor do swojego modułu. Zastanawiał się chwilę, jak bezpiecznie połączyć ze sobą elektrody. U siebie miał oznaczenia w kolorze czerwonym, zielonym i niebieskim. Natomiast zasilanie pojazdu Mitchella było antyczerwone, antyzielone i antyniebieskie. Łatwizna. Zaraz to ogarnie i ruszy w ostatnią podróż. Wtedy im wszystkim pokaże.

Koniec

Komentarze

Zamknął się w czterech ścianach swojego mieszkania.

 

Wywaliłabym swojego.

 

Właściwie nie powinien wstydzić się tego zajścia, ale nie potrafił.

Tu jest troszkę nielogiczne, bo skoro nie powinien i nie potrafił, to chyba dobrze;)

 

Tam się otrząsnął. I nawrót myśli, że nie może niczego cofnąć ani powtórzyć.

Nie lubię jak się czasy mieszają, to powoduje, że nie wiadomo już co kiedy.

 

– Ty psie! – wrzasnął. – Przez twoje niedbalstwo walą się losy kraju!

Jak się walą losy?;)

 

– Dima! Dimeczka! – usłyszał głos, który skądś znał. – Kochany przyjacielu! Poznajesz?

Usłyszenie głosu nie powinno być zapisywane jako dialog.

 

No otworzyłeś mi oczy na różne fakty!;)

Zastanawiałam się, o co chodziło z Pompejami…

Ładna antynaukowość bo interdyscyplinarna!;)

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Zabawne. Nie ma jak antynaukowość zmieszana z absurdem. :)

Cześć MrPiQ!

 

Całkiem ciekawą historię nam zaprezentowałeś. Szczególnie spodobał mi się twist z SI, który został zaprezentowany w formie tajnej notatki, bardzo fajny zabieg. Znalazło się też sporo fajnych smaczków odnoszących się do motywu przewodniego konkursu, czyli antynaukowości.

 

Mam natomiast problem z warstwą językową opowiadania. Najpierw mamy całe ściany tekstów bez jakichkolwiek dialogów, w których w zasadzie streszczasz rzeczywistość. Przyznam, że trochę mnie to wymęczyło. Potem z kolei prezentujesz bardzo długi dialog Dimitra z Mitchelem/SI, praktycznie pozbawiony didaskaliów. Innymi słowy, jak już przyzwyczaiłem się do lekko monotonnej struktury opowiadania to nagle zaatakowałeś mnie nazbyt dynamicznym dialogiem :P

 

W ogólnym rozrachunku uważam opowiadanie za udane.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Serdeczne podziękowania za uważną lekturę i uwagi. Zgodnie z nimi wprowadziłem drobne zmiany. Te większe, cóż, będą mi nauką na przyszłość… Pozdrawiam!

MrPiQ

Z rozmachem! (o czym nieco dalej). Bzdury moim zdaniem zacne. Ta podobała mi się najbardziej:

 

W odróżnieniu od klasycznego akumulatora, nie miał dwóch biegunów, ale trzy: czerwony, zielony i niebieski smileysmileysmileysmiley

 

Drobiazgi:

 

*Nieoczekiwanie*, pewnego letniego dnia, przysłano mu zaproszenie na uroczystość upamiętniającą dziesięciolecie *Tamtej Bitwy*.

 

Nieoczekiwaność to raczej nagłe zdarzenie i nie dotyczące odległej przyszłości. No bo np. czy ciocia może nas w czerwcu nieoczekiwanie zaprosić na herbatkę?

Może raczej tamtej Bitwy?

 

Ale jego, Dimitra Rokossowskiego, nikt nie witał ani nie *kojarzył*.

 

Kojarzyć to jednak przede wszystkim coś z czymś (kojarzę, że miało to związek z czarną dziurą). Dość kolokwialnie kogoś. I ten kolokwializm tu jednak razi.

 

Ale trzeba uczciwie przyznać, że miał duszę gawędziarza.

 

Raczej naturę

 

potem ciemność. Długo nic. Samolot. Lot powrotny. *Tam się otrząsnął.

 

gdzie się otrząsnął? To nie jest jasne.

 

W skrzynce na listy czekało pismo z Państwowego Instytutu Badawczego, w którym zwrócili

 

Nie lepiej: zwrócono?

 

Zgadzam się też częściowo z Cezary_cezary co do długiego bloku. Co prawda, mnie takie rzeczy nie męczą tak jak wielu innych czytelników, ale coś na rzeczy jednak jest.

 

Ostatnia uwaga – po tym zabawnym bloku z Tunguską, Mezopotamią, itd., samo zakończenie jest trochę niejasne i niefektowne. Fajniejsza chyba byłaby jakaś wielka katastrofa w finale, ale to tylko moja subiektywna opinia.

W komentarzach robię literówki.

Cenne uwagi – poprawki naniesione. Dziękuję i pozdrawiam!

MrPiQ

Podoba mi się pomysł, wykonanie nieco mniej, ale czytało się nieźle. Przy okazji wyjaśniłeś kilka zagadkowych wydarzeń z przeszłości. ;)

 

uro­czy­stość upa­mięt­nia­ją­cą dzie­się­cio­le­cie „Tam­tej Bitwy”. → Dlaczego wielkie litery? Czy to nazwa własna owej bitwy?

 

Spra­wa była nader skom­pli­ko­wa­na. Urzą­dze­nie było nie­wiel­kim… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Spra­wa była nader skom­pli­ko­wa­na. Urzą­dze­nie okazało się nie­wiel­kim

 

oraz mi­nia­tu­ro­wy re­ak­tor kwar­ko­wy pod sie­dli­skiem. → Czy na pewno pod siedliskiem? A jeśli tak to pod siedliskiem czego?

A może miało być: …oraz mi­nia­tu­ro­wy re­ak­tor kwar­ko­wy pod siedziskiem.

 

Jak to dzia­ła­ło? Z grub­sza mó­wiąc tak: naj­pierw mu­siał zo­stać wy­strze­lo­ny w ko­smos w po­bli­żu czar­nej dziu­ry. Po wtóre, miał skie­ro­wać się pro­sto w jej kie­run­ku i tam miał roz­pę­dzić się… → Piszesz o urządzeniu, które jest rodzaju nijakiego, więc: Jak to dzia­ła­ło? Z grub­sza mó­wiąc tak: naj­pierw mu­siało zo­stać wy­strze­lo­ne w ko­smos w po­bli­żu czar­nej dziu­ry. Po wtóre, miało skie­ro­wać się pro­sto w jej kie­run­ku i tam roz­pę­dzić się

 

roz­pę­dzić się do pręd­ko­ści świa­tła. Potem, zgod­nie z pra­wem Dra­ga­na-Eker­ta, prze­tu­ne­lo­wać się do pręd­ko­ści nad­świetl­nej i po­ru­szać się wedle wska­zó­wek czasu uro­jo­ne­go. Tam (czy wtedy?) wszyst­ko miało być ina­czej. Czar­na ku­li­sta dziu­ra sta­wa­ła się pła­skim świe­cą­cym kwa­dra­tem. Wedle planu, w ści­śle okre­ślo­nym cza­sie, jego moduł miał ze­tknąć się z… → Powtórzenie. Siękoza.

 

o nie­spo­ty­ka­nej dotąd gęstości ener­gii, wy­no­szą­cej kwin­ty­lion żuli na cen­ty­metr sze­ścien­ny. → To istotnie wielki wyczyn, aby na tak niewielkiej powierzchni zgromadzić taką liczbę żuli.

A może miało być: …o nie­spo­ty­ka­nej dotąd gę­sto­ści ener­gii, wy­no­szą­cej kwin­ty­lion dżuli na cen­ty­metr sze­ścien­ny.

 

Do­kład­nie te, z któ­re­go wy­ru­szył… → Do­kład­nie to, z któ­re­go wy­ru­szył

 

Kiedy laser był już za­mon­to­wa­ny, na­ka­zał mu za­in­sta­lo­wać i spraw­dzić nowe wabie. → A laser go posłuchał i zainstalował, i sprawdził co trzeba?

Proponuję: Kiedy laser był już za­mon­to­wa­ny, na­ka­zał mężczyźnie za­in­sta­lo­wać i spraw­dzić nowe wabie.

 

…opa­no­wał się

I już pierw­sza eks­plo­zja! I druga – wspa­nia­le! Za­czę­ły spa­dać dy­mią­ce się odłam­ki, potem za­pa­la­ły się flary. Na nie­bie roz­po­czął się ta­niec ognia, świa­teł i dymu. Spoj­rzał na ze­ga­rek. To sta­nie się teraz! Znał do­kład­ną go­dzi­nę z za­pi­su czar­nej skrzyn­ki. Wpa­try­wał się i wpa­try­wał. Czas mijał. Wszyst­ko tro­chę się prze­dłu­ża­ło. → Siękoza.

 

Jakby nie było, nieco za­bu­rzył prze­bieg hi­sto­rii.Jak by nie było, nieco za­bu­rzył prze­bieg hi­sto­rii.

 

Dima roz­glą­dał się ner­wo­wo.

– O tym za chwi­lę. Pew­nie za­sta­na­wiasz się, co się stało? Dla­cze­go znowu po­wtó­rzy­ła się ta sama hi­sto­ria?

– Przy­da­ło­by się ja­kieś wy­ja­śnie­nie… → Siękoza.

 

Kształ­tem przy­po­mi­nał spłasz­czo­ny dysk. → Zbędne dookreślenie – dysk jest spłaszczony z definicji.

 

po­jazd ze świ­stem wzniósł się do góry… → Masło maślane – czy coś może wznieść się do dołu?

 

Ści­śle Tajne. → Dlaczego wielka litera?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Klasyczny pulpowy tytuł ^^

 mknął bezwładnie wzdłuż geodezyjnej linii urojonego czasu przybliżając się

Brak przecinka między orzeczeniami.

 zmuszony był

A może: musiał?

 Ta myśl rozpalała jego serce ogniem, który od lat tam nie gościł.

Cokolwiek purpurowa metafora, ale chyba tak ma być ^^

 Niczego bowiem tak nie pragnął jak wrócić

Niczego bowiem tak nie pragnął, jak wrócić.

 do chwili polowania

Hmmmm. Czy polowanie trwa chwilę?

 Nie mógł przeboleć, że ten młodziak

"Młodzik" lepiej by grało w tonie.

 a jej kulminacyjny punkt trwale okaleczył psychikę

… punkt – okaleczył?

 nie potrafił pozbyć się

Aliteracja, szyk: nie mógł się pozbyć.

 Staczał się i koniec wydawał się

Dwa "się" obok siebie.

 Pewnego letniego dnia

Przed chwilą były "lata" i brzmi to ciut dziwnie.

 Początkowo myślał, że to żart. Dziesięciolecie bitwy? To już taki szmat czasu?

Hmm.

 i, oprócz zaproszenia tłumu ludzi, miał być Mitchell we własnej osobie!

Dlaczego zaproszenie tłumu ludzi miało się pojawić na uroczystości? I dlaczego to ważne, do czego się odnoszą słowa w zdaniu?

 Zapamiętał lądowanie w CPK

Optymista :) (No, sorry, ale sam się prosisz.)

 Aby uratować sytuację

Anglicyzm!

 Jego pełne ciało ledwie się tam dowlokło

Bez udziału jego pustej świadomości? XD

 drwiąco się podśmiewając

Masło maślane, poza tym coś dużo tych "się".

 Nie opowiedział tego, jak niezgrabnie się wił próbując uniknąć

Nie opowiedział o tym, jak niezgrabnie się wił, próbując uniknąć.

 Próbując ratować sytuację pilot SU-157 próbował odpalić wabie.

Żeby się jakoś wykaraskać, pilot SU-157 próbował odpalić wabie.

Po prostu, jakieś złośliwe fatum

Tu bez przecinka.

 mimo że

Dlaczego nikt nie pisze "choć" tylko wszyscy pchają to paskudztwo?

 ten wstyd stał się irracjonalny

Na pewno dopiero wtedy? https://wsjp.pl/haslo/podglad/36018/irracjonalny

 Dima wstał z krzesła i w panice zaczął uciekać.

Czyli najpierw tak spokojnie i z godnością wstał, a potem spanikował? Hmm?

 Nie pamiętał co robił

Nie pamiętał, co robił.

 zrozumiał, że nie było już żadnej nadziei

C.t.: nie ma już żadnej nadziei.

 pismo z Państwowego Instytutu Badawczego, w którym zwrócono się do niego o pomoc

Hmm. Nie wiem.

 Urządzenie było niewielkim modułem kosmicznym o nazwie WILK,

Hmmm. Nazwa nie należy do istoty urządzenia.

 pod siedliskiem

A nie: siedziskiem?

tam miał rozpędzić się

"Miał" można wyciąć.

 Wedle planu, w ściśle określonym czasie, jego moduł miał zetknąć się z tym obiektem.

Źle się to parsuje. Może: Plan zakładał, że w ściśle określonej chwili moduł zetknie się z tym obiektem.

 przenieść go

Jednosylabowce na miejscach akcentowanych wytwarzają z lekka ruski zaśpiew – jeśli o to chodziło, to w porządku, ale zaznaczam.

 Kłopot był jednak z zasilaniem

Kłopot był tylko z zasilaniem

 bo energia potrzebna do osiągnięcia prędkości światła była poza możliwościami techniki

Hmmm.

 kwintylion żuli

Wyobraziłam sobie takich malusieńkich pijaczków w waciakach, każdy z miniaturową flaszeczką XD Dobre! Reszta technogadki też bez zarzutu – elegancka, świadcząca o niezachwianej pewności siebie i zupełnie bez sensu. To jest to.

 najważniejsze było tylko jedno

"Tylko" jest tu pleonastyczne – jeśli coś jest "naj" (jakiekolwiek) to musi być jedno.

 Wbrew temu co twierdziła

Wbrew temu, co twierdziła. Ech, a już się uśmiechałam…

 Dokładnie te, z którego wyruszył do pamiętnej bitwy.

Dokładnie TO, z którego wyruszył. "Te" jest formą liczby MNOGIEJ, zob. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/te-czy-to-te-czy-ta;6939.html oraz https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/te-czy-to;11127.html 

Nie chciał działać poza linią wroga, gdyż nie znał ani języka ani lokalizacji, skąd startował Mitchell.

Nie chciał działać za linią wroga, ponieważ nie znał języka, nie wiedział też, skąd startował Mitchell.

 by uniknąć dylematu, jak sforsować strzeżoną bramę

Co to jest dylemat? https://wsjp.pl/haslo/podglad/37269/dylemat

 Zadanie ułatwiały mu dwa elementy

Co to jest element? https://sjp.pwn.pl/szukaj/element.html Czy nie chodziło Ci o czynniki?

 zanim gdziekolwiek by doleciał

Dokądkolwiek.

 Myślał również o locie modułem kosmicznym, ale nie był on uzbrojony ani wystarczająco manewrowy jak na standardy myśliwców.

Hmmmmm.

 Reszta potoczy się wzdłuż tych samych torów historii, tylko z właściwym skutkiem.

Hmmm?

 zapytał zaskoczony

Aliteracja.

i medycyna estetyczna okazała się zbędna.

Nie wiem, czy ta fraza jest potrzebna.

 – złagodził ton.

Hmmm. Czy to jest czynność mówienia?

 – padła krótka odpowiedź.

A tu już na pewno nie. Patrz: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 Tak jest panie pułkowniku.

Wołacz: Tak jest, panie pułkowniku.

 – ponaglił.

Zbędne. Widać z dialogu, co zrobił.

 Nie jadł cały dzień

Może: Nie jadł przez cały dzień.

 zaczął nerwowo wyjadać nożem

Brak dopełnienia.

 Czuł napięcie, ale w duchu już się cieszył.

Hmm.

 dymiące się

Tutaj nie powinno być "się".

 Wszystko trochę się przedłużało.

Hmm.

z resztek jedzenia

Przed chwilą wymiotował… zresztą można tę frazę skasować.

 No a jakże!

No, a jakże!

Pewnie by mnie powstrzymać.

Hmm. Przecinka brakuje, ale… hmm.

 krótkich, stalowych nogach

Tu może być bez przecinka.

 odbudowywał wewnętrznie

Co odbudowywał?

 rozłączył się, a jego pojazd ze świstem wzniósł się do góry

Dwa "się" obok siebie. Wznoszenie z definicji jest do góry.

 Dlatego bez problemu, zupełnie niezauważony wytoczył na wózku laser z hangaru

Wtrącenie: Dlatego bez problemu, zupełnie niezauważony, wytoczył na wózku laser z hangaru.

do rąk Szefa Sztabu Generalnego

Idiom: do rąk własnych Szefa Sztabu Generalnego

 Seria bitew odbyła się w różnych czasach

W różnych momentach historii odbyły się bitwy, ale nie cała ich seria.

 z wyliczeniami misji

?

 powinien wyczerpać swoją energię

Lepiej: powinien wyczerpać swoje zasoby energii.

 Ryzyko niestabilnego cyklu historycznego wyeliminowane. Sprawa zamknięta.

Przyniosło mu to ogromną ulgę

Hmm.

 

Bardzo fajny szorcik, choć mniej wesoły, niż się spodziewałam – bardziej refleksyjny i smutny, ale w taki… pulpowy sposób. Będę obserwować Twoją karierę z wielkim zainteresowaniem ;)

 Zastanawiałam się, o co chodziło z Pompejami…

 Zgadzam się też częściowo z Cezary_cezary co do długiego bloku. Co prawda, mnie takie rzeczy nie męczą tak jak wielu innych czytelników, ale coś na rzeczy jednak jest.

A, widzicie, a ja nie – taka długa ekspozycja na początku jest niezbędnym składnikiem dobrej pulpy :D Chociaż faktycznie, mogłaby być trochę zgrabniejsza.

I nie naciskajcie czerwonego guzika! https://www.nature.com/articles/518132a wink

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tornado uwag przeszło przez tekst i moje ego. Już nie jestem tym samym człowiekiem… Wpędzony w kompleksy powtarzam po cichu “Nie wolno się bać, strach zabija duszę […] A kiedy przejdzie fala krytyki, odwrócę oko swej jaźni na mój tekst… Tam nie ma już nic.”

Nieporadnie porawiłem to i owo. Wszystkie powyższe uwagi uważam za bezcenne, słuszne i zasługują na moje szczere podziękowania. Jak by nie było, skradłem Wam kawałek Waszego życia…

Co do “żuli” – tak ma być, bowiem antynauka musi wyrażać się własnymi prawami i jednostkami.

Nazwy pojazdów – nawiązanie do znanego tytułu, który był pośrednio inspiracją, teraz sprzedaną w nowych szatach.

Pompeje – lepiej nic nie powiedzieć udając głupiego, niż odezwać się, by rozwiać wszelkie wątpliwości…

 

Pozdrawiam i dziekuję.

 

 

 

MrPiQ

MrPiQ, to dobrze, że uznałeś uwagi za przydatne i postarałeś się poprawić opowiadanie tak, by prezentowało się jak najlepiej. Jestem przekonana, że Twoje kolejne teksty będą coraz lepsze. Powodzenia! :)

Mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spokojnie, bez nerwów – aż tak strasznie nie było :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Witam.

Zaciekawił mnie motyw podróży w czasie. Ukazane są konsekwencje takiego hipotetycznego zdarzenia, jednak nie zmienia ono przeszłości, wpisuje się w znaną historię. Bohater opowiadania jest pilotem, pełnym dumy i ambicji, został pokonany i dostaje szansę na rewanż. Szkoda, że nie zawsze jest taka możliwość, niektórych przegranych nie da się zamienić w zwycięstwo. Mamy jedną szansę i na tym koniec. 

Opowiadanie generalnie mi się podobało. Powodzenia w konkursie.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Cześć!

 

Ach te animozje między wschodem a zachodem ;-) Antynaukowości w tekście sporo, i w dodatku traktujesz ją miejscami “tak na poważnie”, przez co wypada naprawdę śmiesznie. +1 za CPK i Dragana-Ekerta, kolejne +1 za całkiem niezłe obrazowanie upadku bohatera. Smutna, choć jakże celna wizja leczenia etanolem. Generalne sporo polskich akcentów, co samo w sobie – dla mnie – jest zaletą, bo nie bijesz tym po głowie, ale zwolennicy co chwilę znajdują coś dla siebie.

Bardzo dobre opko antynaukowe.

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Polecam do biblioteki i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Wielkie dzięki. Jakże przyjemnie przeczytać kilka miłych słów. Pozdrawiam!

MrPiQ

Hej,

 

Fajny tekst, jak słusznie zauważyła Tarnina, bardziej refleksyjny i smutny. Pod tym kątem wyróżnia się od innych opowiadań w konkursie (choć od przeczytania tych pierwszych już trochę minęło, a pamięć mam słabą…).

 

Uważam, że opowiadanie zasługuje na bibliotekę, więc lecę klikać.

 

BTW momentami sporo siejozy, tutaj wyjątkowo zazgrzytało:

 

ten wstyd nasilił się i przerodził się w panikę.

 

Powodzenia w konkursie i miłego dnia :)

Cześć! Fajne opowiadanko. Uśmiałam się. I wreszcie ktoś wytłumaczył tajemnicę kilku katastrof ;) Fajnie pokazałeś też wątek ludzkiego upadku, bardzo obrazowo. Otwarte zakończenie też uważam za plus opowiadania, chociaż dodałabym może scenę jak wraca do swojego czasu (ku zdziwieniu tych wszystkich którzy zaaranżowali całą szopkę, hehe). I zastanawiam się jak wygląda antyczerwony, antyzielony i antyniebieski. Hmm… ;)

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Nowa Fantastyka