- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Raz to przypadek, trzy to przeznaczenie

Raz to przypadek, trzy to przeznaczenie

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy V, Finkla

Oceny

Raz to przypadek, trzy to przeznaczenie

– Proszę, szanownych państwa, uważać na stopień! O, tu, tu jest stopień. Proszę szanownych zleceniodawców o niepotknięcie się i niewywrócenie. Bo szkoda by było, gdyby nóżki bolały na takiej imprezce – skrzeczący głos karła przeciął ciszę panującą w ciemnym tunelu.

Grupa pięciu osób chowających twarze pod zdobnymi maskami podążała za nim. Zdwoili teraz czujność, starając się znaleźć stopień, o którym mówił przewodnik. Niełatwo było dostrzec coś w lichym świetle pochodni, w które każdy z wędrowców był uzbrojony. Mimo wysiłków jedynym, co znaleźli, była niewielka nierówność, którą ledwie wyczuli stopami.

– Hej, karle! – zawołał mężczyzna z twarzą przysłoniętą fioletową maską i długą czarną brodą – Gdzie ten stopień? Czyżbyś mówił o tej wielkiej nierówności? – zaśmiał się.

– Nie kpij, mości panie, nie kpij. Jestem Hipolit, dumny członek Stowarzyszenia Przewodników Podbyłomiejskich…

– Tak, tak, mającego swoje tradycje od trzy tysiące któregoś tam roku. Wiemy – przerwał karłowi chłopak w żółtej masce, którego drobna budowa nasuwała podejrzenia, że jest elfem.

– Ależ ja wcale nie kpię – oburzył się brodacz w fioletowej masce. – Chciałem tylko dopytać. Dbam, żeby nasza dama nie zrobiła sobie krzywdy. Ach, szkoda by było takich nóżek.

Kilka głosów zaśmiało się po słowach żartownisia. Jednak dama, o której mówił, jedyna dziewczyna w grupie, nie skomentowała w żaden sposób tych słów. Zdawała się skupiać całą swoją uwagę na tym, by nie ubrudzić długiej, zielonej jak jej maska sukni, którą z gracją podnosiła nieco nad ziemię. Albo nie połamać obcasów swoich bucików na nierównym terenie. Była młoda, zgrabna i z pewnością nie pasowała do podejrzanej grupy przemierzającej tunel.

– Dziwię się, że taka ładna panienka wybrała taki parszywy sposób na dostanie się na bal. – Temat pociągnęła postać w brązowej masce. Na pierwszy rzut oka był to człowiek, ale długi płaszcz i kaptur utrudniały ocenę. Grupa podejrzewała, że może on być zmiennokształtnym albo ogrem.

– Tu się zgodzę – dodał chłopak w żółtej masce. – Nas nikt by nie zaprosił. Takich brzydali. Ale panienkę… Wystarczało użyć swoich wdzięków – zarechotał.

– Czekaj, czekaj. Nie wiemy, co się kryje pod maską – wtórował mu domniemany zmiennokształtny – Może być też tak, że to wiedźma.

– Uważaj, bo rzuci na ciebie urok i zmienisz się w żabę.

– Wtedy będzie mnie musiała pocałować!

– Ktoś dziś już wspominał o całowaniu naszej pięknej pani – wybuchnął śmiechem brodacz, wspominając rozmowę, która odbyła się na początku ich wędrówki. – To chyba nie przypadek.

– Zamknijcie się! – Cicho, ale stanowczo przerwał im piąty członek grupy. Chłopak miał na sobie niebieską maskę i czarny płaszcz, co w połączeniu z tym, że dotąd nie włączał się w rozmowy, sprawiło, że był praktycznie niewidoczny.

– Ojoj! Ktoś tu bawi się w rycerza – zarechotała postać w brązowej masce.

– Raz to przypadek, dwa to parszywy pech albo szczęście, jak kto woli, mości państwo, a trzy to przeznaczenie. A teraz, szanowni zleceniodawcy się, proszę bardzo, zamkną. Bo przejść musimy koło zamieszkałych piwnic – dyskusję ostatecznie uciął Hipolit.

Mimo że przewodnik był niepozorny, nikt nie ważył się z nim dyskutować. Dla każdej z osób w grupie stanowił on jedyną nadzieję na dostanie się na Bal Przesilenia Wiosennego – największą imprezę w Byłymmieście. Coroczna uroczystość przyciągała wiele wysoko postawionych postaci, od książąt po czarnoksiężników, ale także śmietankę półświatka, jak przemytników kosmicznych i handlarzy magicznymi stworzeniami czy wyrobami. Na bal można było dostać się tylko, mając zaproszenie albo znajomości. Pozostali musieli obejść się smakiem. Ochrona uzbrojona w broń laserową odcinała wszystkie drogi nieproszonym gościom.

Chociaż istniało jeszcze jedno wyjście. Za odpowiednią opłatą przewodnicy podbyłomiejscy potrafili doprowadzić każdego wszędzie, również na Bal Przesilenia. Trzeba było tylko ich znaleźć, a to nie należało do łatwych zadań.

Piątka szczęśliwców, którym się to udało, szła teraz posłusznie za karłem. Nikt nie pytał po co chcą się dostać na imprezę. Każdy miał swoje mniej lub bardziej podejrzane powody, więc żadne z nich nie poruszało tego tematu.

– No i pięknie – odezwał się po dłuższej chwili przewodnik – byli cicho, jaśnie państwo, i jaśnie państwo doszli do celu.

Hipolit zatrzymał się i oświetlił pochodnią duże metalowe drzwi.

– Za tymi drzwiami jest zabawa. Dziękuję szanownym zleceniodawcom za współpracę i miłą podróż. Polecam na przyszłość usługi Stowarzyszenia Przewodników Podbyłomiejskich…

– Wiemy, wiemy. – Chłopak w żółtej masce zniecierpliwiony rzucił pochodnię na ziemię, otworzył drzwi i wyszedł.

– Było miło, a będzie jeszcze milej – stwierdził domniemany zmiennokształtny i ruszył za towarzyszem, również zostawiając pochodnię.

Karzeł wzruszył tylko ramionami i skierował się z powrotem w mrok tunelu.

– Zaczekaj! – Cichy chłopak w niebieskiej masce zatrzymał go. – Jak wrócić?

– O! A jednak chce ktoś z mości państwa słuchać karła. Ktoś chce wrócić – Hipolit zadrwił z uśmiechem na ustach. – Za niewielką opłatą – zaakcentował słowo “niewielką” – wrócę tu za trzy godziny i odprowadzę państwa tam, gdzie zaczęliśmy naszą, jaśnie państwo, współpracę. Tylko opłatę trzeba uiścić teraz, bym, mości zainteresowani współpracą, wiedział, czy wracać.

– Ile? – spytał brodacz.

– Trzydzieści byłomiejskich denarów.

– Toż to…

– Mości pan płaci albo mości pan sam wychodzi.

Mężczyzna wyglądał na niezadowolonego, ale uiścił opłatę. Tak samo zrobili chłopak kryjący się pod płaszczem i panienka w zielonej sukni.

– Doskonale. Trzech nowych starych zleceniodawców. Mości państwo będą zadowoleni z usług Stowarzyszenia Przewodników…

– A oni? – Hipolitowi przerwał jakiś nowy głos. Dziewczyna odezwała się pierwszy raz.

– Jacy, mości pani, oni?

– Ten zmiennokształtny i ten chłopak. Chyba elf.

– Oni, jaśnie panienko, nie płacili, oni nie idą z Hipolitem. Tutaj kodeks stowarzyszenia…

– Każdy dba o siebie krótko mówiąc – przerwał brodacz – nie wiem jak wy, ale ja idę już na ten bal. Mamy tylko trzy godziny.

– Dla ścisłości, jaśnie panie zleceniodawco, dwie i pięćdziesiąt osiem minut.

Mężczyzna chciał zaprotestować, ale karzeł zniknął już w ciemnym tunelu.

– A niech to…

Dziewczyna tymczasem już otwierała drzwi.

– Poczekaj… Możemy… – zaczął chłopak w niebieskiej masce.

– Mam tu coś do załatwienia – rzuciła tylko i poszła.

– Uuu… Czyżbyś jednak próbował swoich sił u tej damy? Uważaj, bo może naprawdę to wiedźma.

– Nie jest wiedźmą.

– Wiesz, nie zawsze widać to tak na początku…

– Nie jest.

– Czekaj. – Brodacz popatrzył na niego zdziwiony. – Czyżbyś ją znał?

– Jak to powiedział karzeł – westchnął chłopak – drugi raz to parszywy pech…

– Ojoj, chodźmy się lepiej napić – zaśmiał się – w ogóle to Hubert jestem.

– Artur – odpowiedział zsuwając z głowy kaptur.

Wyszli wreszcie z tunelu. Ich uszy zaatakowała muzyka, a oczy setki kolorów. Światła laserów rozjaśniały noc. Istoty ubrane w barwne stroje pełne brokatów, koralików i innych świecidełek wirowały w jednym rytmie. A znajdowały się tam rozmaite postacie. Przyglądając się, można było dostrzec rogi, skrzydła, ogony… Wszyscy mieli na sobie zdobne maski.

Barwne i bogate ubiory kontrastowały ze scenerią byłomiejską. Stali teraz na balkonie zrujnowanego bloku, a na placu przed nimi, wśród zgliszczy i pozostałości kamienic, trwała największa impreza miejsca, które kiedyś było miastem.

Hubert, którego ozdobny strój mienił się teraz wieloma kolorami, pierwszy otrząsnął się z wrażenia, jakie zrobił na nim Bal Przesilenia. Chwycił Artura za ramię i pociągnął w sam środek rozradowanego tłumu. Brodacz, jakby wiedziony kompasem albo jakąś tajemną mocą, dotarł wprost do stołu z napitkami. Inna tajemna moc, a może ta sama, sprawiła, że już kilkanaście chwil później ledwo trzymał się na nogach.

– Artur, Arturku kochany. Polej mi, bo mi się tak jakoś dziwnie rączki trzęsą.

Chłopak w niebieskiej masce nie żałował koledze. Ale sobie już tak. Jemu nalał cały kieliszek. Sobie tylko pół.

– Arturku, moś… Mości mój Arturku… A co ty nie pijesz?

– Szukam kogoś – powiedział taksując wzrokiem otoczenie – muszę iść.

– Dziewczyny?

– Niee…

– A to jak nie dziewczyny… – Odłożył ciężko pusty już kieliszek. – To chodź. Poszukamy razem. – Brodacz chwiejnym krokiem ruszył przez tłum.

 

***

 

Jakąś godzinę później Artur z Hubertem, który dzięki spacerom trochę wytrzeźwiał, znowu przedzierali się przez tłum. Kilka minut wcześniej z balkonu jednego z byłych bloków chłopak wypatrzył coś i teraz zmierzał w obranym kierunku.

– Powiesz mi, co zobaczyłeś z tego balkonu? – Brodacz próbował nie zgubić kamrata, a przy okazji dowiedzieć się, dokąd i po co idą.

Chłopak w niebieskiej masce zatrzymał się nagle koło jednego ze stołów i nalał po kieliszku sobie i towarzyszowi.

– A jednak pijesz… – zdziwił się Hubert.

– Odezwał się, abstynent – zakpił, nie patrząc jednak na kolegę, ale wypatrując czegoś w tłumie.

Po chwili odłożył kieliszek. Zrzucił płaszcz. Pod płaszczem miał, jaka niespodzianka, czarne spodnie i koszulę.

– Chyba brokat ci ukradła jakaś nimfa – zauważył Hubert, po czym obejrzał swój strój – ja na szczęście świecę się jak należy, mnie oszczędziła.

Kiedy brodacz podniósł wzrok, Artura już nie było, zniknął.

– No masz… Pierwsze brokat, a potem całego chłopa…

Zastanawiając się nad parszywością nimf, Hubert nie zdołał jeszcze wypić trzeciego kieliszka, kiedy z tłumu wypadł jego zaginiony kolega.

– Spadamy – rzucił tylko zdyszany i pociągnął kamrata za sobą.

– Arturek… Nimfa cię oddała… – Brodacz próbował nadążyć za kolegą i w międzyczasie zrozumieć co się stało – Ale brokat już sobie zostawiła, uparta jędza.

Za nimi rozległy się krzyki, a tłum zgubił taneczny krok i zafalował jak tsunami. Chłopak w niebieskiej masce obejrzał się przez ramię i przyśpieszył kroku, co nie było łatwe między kolorowymi postaciami.

– Arturku, kochany, coś ty narobił? – Hubert szybko wytrzeźwiał, kiedy dotarło do niego, że ktoś ich goni.

Kamrat nie odpowiedział, tylko pociągnął go w stronę jednej z byłych kamienic, do której już wdarła się impreza. W zniszczonych pokojach, pośród stert gruzu, tańczyły wróżki, a na schodach, którymi próbowali przedrzeć się wyżej, ogry urządziły sobie pijacką libację. Na piętrze zaś ich oczom ukazał się tańczący wilkołak w otoczeniu kilku nimf.

– Gdzie my jesteśmy? – Artur rzucił ni to do siebie, ni do Huberta, kiedy zatrzymali się przy wyrwie w ścianie, skąd widać było plac.

– Nie wiem. Ale widzę naszą znajomą. – Mężczyzna wskazał na postać w zielonej sukience – tam, gdzie ta grzeczna panienka powinno być spokojnie.

Chłopak w niebieskiej masce chciał coś powiedzieć, ale kolega już ciągnął go w dół po schodach. Wypadli biegiem z ruin kamienicy. Pościgu nie było nigdzie widać, ale mimo to Hubert nie tracił czasu i ruszył przez tłum.

Po dłuższej wędrówce, połączonej z wbijaniem łokci w najróżniejsze ciała, podeptaniem przez różne dziwne stopy i kilkoma ciosami zadanymi przypadkowo skrzydłami lub ogonami, dostrzegli w tłumie ubraną na zielono postać. Dziewczyna wirowała z gracją w ramionach człowieka, którego płaszcz z wysokim kołnierzem, ozdobny medalion na szyi i szpiczasty kapelusz wskazywały na status czarnoksiężnika. On już nie tańczył z gracją. Raczej trzymał się dziewczyny, by nie upaść na ziemię w świecie wirującym od nadmiaru alkoholu.

– Widzisz, tu jest spokojnie – rzucił brodacz.

W kolejnej minucie jego słowa straciły ważność. Dziewczyna podciągnęła suknię, ukazując trochę więcej zgrabnych nóg, i zza pończochy wydobyła długi sztylet, który chwilę później zanurzyła w ciele czarnoksiężnika. Być może ten krzyknął, ale muzyka zagłuszyła jego głos. Być może krzyknął ktoś obok, widząc jak mężczyzna osuwa się na ziemię, a wokół niego powstaje kałuża krwi, ale to też zagłuszyła muzyka.

Tymczasem dziewczyna pochyliła się nad ciałem, wyrwała sztylet, wytarła go w szaty maga i ukryła z powrotem pod suknią. Zerwała jeszcze z szyi swojej ofiary medalion i… I kiedy się obracała, zobaczyła swoich znajomych z tunelu. Na krótką chwilę zatrzymała na nich spojrzenie, po czym rzuciła się w tłum.

– Kasia! – krzyknął Artur i ruszył za nią.

Hubert wpatrywał się w ciało maga.

– Może już nie będę dziś pił…

 

***

 

Artur dogonił Kasię, dopiero kiedy zatrzymał ją jakiś elf, wyraźnie wstawiony elf.

– Moja droga… panienko… czy… czy zatańczysz…

Kasia chciała go odepchnąć albo wyminąć, ale elf, mimo że pijany, zachował swoją zwinność i nie chciał przepuścić dziewczyny. Zniecierpliwiona już zamierzała się do mocniejszego ciosu, kiedy w elfa z impetem wbiegł chłopak w niebieskiej masce.

– Spadaj, elfie.

– Masz coś do elfów? – mężczyzna obok zwrócił się do Artura łapiącego równowagę po bliskim spotkaniu z przeciwnikiem. Czego nie zdążyła dokonać ofiara chłopaka przed przywitaniem się z ziemią.

– Już nie. – Chłopak chciał odejść, ale mężczyzna go zatrzymał.

– Nie pozwolę obrażać elfów. Mamy równość ras, gatunków i wcieleń. Wszelkie próby obrażania jakiegokolwiek stworzenia traktuję…

Widząc zamieszanie w tłumie za nimi, Artur odepchnął awanturującego się mężczyznę. Ruszył przed siebie. Kasia zrobiła to samo.

Nagle chłopak wylądował na ziemi, a dziewczyna na nim. Na nią runął jeszcze jakiś karzeł. Huk zagłuszył ich krzyki. Kiedy Kasia zdołała zepchnąć z siebie karła i wstać, Artur mógł się podnieść. Zdezorientowany patrzył jak dookoła przeróżne postacie zbierały się z ziemi, kilka z nich miało połamane skrzydła albo drobne rany. W miejscu, gdzie przed chwilą pchnął na ziemię awanturnika, nie było już mężczyzny, tylko dziura.

– A mówiłem, że wybuchowy proszek od wiedźmy i Bal Przesilenia to złe połączenie – rzucił ktoś obok.

– Czy ten idiota przyszedł tu z wybuchowym proszkiem? – Kasia nie mogła uwierzyć – Czyli solą azydku – dodała widząc zdziwienie Artura. – Wybucha przy uderzeniach. Pewnie miał to w kieszeni i eksplodowało, jak uderzył w ziemię.

– Czekaj. Wniósł bombę, która wybucha przy uderzeniu w taki ścisk?

– No przecież mówię, że to idiota.

Chłopak chciał coś powiedzieć o stanie umysłu awanturnika, ale po drugiej stronie dziury zobaczył kogoś, kogo nie chciał tam ujrzeć.

– Spadamy.

 

***

 

Ucieczka wśród tłumu bawiących się istot znowu nie należała do najłatwiejszych. Przy użyciu łokci i pięści Artur torował drogę do… Właściwie sam nie wiedział, dokąd. Byle tylko zgubić pogoń.

– Nie widać zamieszania za nami, więc chyba ich zgubiliśmy. – Kasia pilnowała tyłów. – Swoją drogą, to byli ludzie od tego trolla handlującego istotami magicznymi. Nie są w żaden sposób powiązani z Alojzym, więc nie rozumiem…

– Alojzym?

– Tak ma na imię ten czarnoksiężnik…

– Raczej miał. – Artur uśmiechnął się krzywo.

– Taa. Miał. – Dziewczyna spuściła wzrok. – Wiem, że możesz się teraz mną brzydzić…

– Oni gonią mnie.

– Co?

– Ludzie od trolla gonią mnie. Tak, że nie brzydzę się tobą. Bo jak widzisz, też nie przyszedłem się tu bawić.

– Co zrobiłeś? – Kasia spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Kieruj się w prawo. Tam jest tunel. Karzeł powinien zjawić się niedługo.

– Oczywiście, mości panienko – odparł Artur udając karła.

– Jeszcze trochę poćwicz, to może przyjmą cię do Stowarzyszenia Przewodników Podbyłomiejskich ble ble ble – zaśmiała się.

– Trochę za wysoki jestem.

– Jakie soki? – zdziwiła się dziewczyna nie słysząc wyraźnie słów Artura, przez gnoma który zaczął na całe gardło śpiewać hymn elfów.

– Mówię, że musiałbym być niższy. Jak karzeł. – Artur próbował przekrzyczeć gnoma.

– Co masz do karłów? – Pech chciał, że obok stał akurat jakiś karzeł. – Uprzejmie informuję pana, że obowiązują zasady równości ras, gatunków i wcieleń…

– Chodźmy, zanim coś wybuchnie. – Kasia ostrożnie wyminęła karła i odciągnęła od niego chłopaka.

– Lepiej chodźmy na balkon koło tunelu, tam pogadamy. Bo tu znowu kogoś obrażę.

– Co? – Kasia nie dosłyszała, bo właśnie grupa elfów zaczęła głośno i wyraźnie tłumaczyć gnomowi, czemu nie powinien śpiewać ich hymnu. – Jacy kolarze?

Artur machnął tylko ręką i na migi pokazał jej, żeby szła dalej.

I tak po kilkunastu minutach mozolnej wędrówki, kilkunastu ciosach łokciami, kilku uderzeniach skrzydłami oraz kilku pytaniach, czy są za równością ras, gatunków i wcieleń, udało im się dotrzeć na balkon, gdzie swój początek, a może koniec, miał tunel. Kasia usiadła na ziemi i oparła się o ścianę.

– Och, moje nogi – jęknęła.

– Mało praktyczne te buty – zauważył Artur, po czym zajął się oglądaniem konstrukcji tunelu. – Dziwne. Wydawało mi się, że nie szliśmy w górę.

– Może mało praktyczne, ale za to ładne. A o to tu chodzi. – Kasia wróciła do tematu butów.

– No więc… – Chłopak odpuścił badanie tunelu i usiadł koło niej. – O co chodziło z tym magiem?

– A o co chodziło z tym trollem?

– Nie zmieniaj tematu…

– Nie zmieniam. Dalej jesteśmy w temacie pogoni…

– Dobra. Nie chcę się kłócić. – Artur uniósł ręce. – Chociaż z drugiej strony wolę, jak się ze mną kłócisz, niż jak się nie odzywasz.

– Nie miałam ci nic do powiedzenia.

– Znikłaś bez słowa!

– Mówiłeś, że nie chcesz się kłócić!

– Bo nie chcę…

– Ale to robisz!

– Chcę tylko wyjaśnić. – Chłopak westchnął. – Chcę wiedzieć, czemu zniknęłaś.

– A ty mnie nie szukałeś.

– A gdzie miałem cię szukać?! Na której planecie?! A może nawet nie na planecie… Na stacji kosmicznej albo na jakimś statku…

– Oj, nie przesadzaj, kosmos nie jest aż tak duży.

– Akurat…

Kasia roześmiała się.

– A gdybyś wiedział, to…

– To wsiadłbym w pierwszą taksówkę kosmiczną, jaka by mi się nawinęła, i poleciał na tę planetę. Czy tam stację kosmiczną. Czy cokolwiek.

– Więc czemu, u licha, nazwałeś mnie poduszką powietrzną?

– Co? – Szok malował się na twarzy Artura. – Czekaj. – Szok zmienił się w wyraz ciężkiego zamyślenia, jakby wszystkie komórki mózgowe toczyły walkę, czy oddać zapomnianą myśl, czy zamknąć ją w odmętach mózgu na zawsze. – Czekaj… Byłem wtedy pijany i to było w dobrym znaczeniu… Ale skąd ty w ogóle o tym wiesz?

– Rozmawiałam z Emilem, tym wilkołakiem, a on z Maksem, który jest chyba zmiennokształtny… W każdym razie powiedzieli, że jestem dla ciebie jak poduszka powietrzna w statku kosmicznym. Użyć i wyrzucić.

– Nie! Nie! Nie o to chodziło. Poduszką powietrzną w sensie, że trzymasz mnie przy życiu. Ratujesz…

– Tu jesteście! – Nagle ktoś przerwał wyjaśnienia Artura. Mężczyzna w fioletowej masce stanął przed nimi zdyszany. – Nie było jeszcze karła, nie?

– Yyy… Nie. – Dziewczyna rozejrzała się wokół przypominając sobie o balu.

– Skoro tu jesteśmy, to nie – odparł bardziej rzeczowo Artur.

– Super. Czyli zdążyłem. Niezła impreza, tak w ogóle – ciągnął Hubert nie zauważając zmieszania swoich towarzyszy. – A słyszeliście, że jakiś idiota wybuchnął? – zaśmiał się. – Podobno miał w kieszeni proszek wybuchowy…

– No co ty nie powiesz…

– Podobno jakaś wiedźma sprzedaje to tutaj – mówił dalej. – Lepiej uważać, jak na kogoś się wpada, bo nie wiadomo, kto co ma po kieszeniach. Pomyślcie, wpadasz przez przypadek na kogoś i przez przypadek zgniatasz ten proszek, i cyk, mamy wybuch. Albo dajesz komuś z łokcia, żeby się przesunął, a tu… – brodacz urwał, uświadamiając sobie, że chwilę temu dał kilkudziesięciu osobom z łokcia, żeby się tu dostać. – Gdzie ten karzeł?

– Tylko bez nerwów, mości panie. – Hipolit wyrósł jak spod ziemi. – Mości państwo, trzy godziny to trzy godziny, ni minuty mniej, ni więcej. Bo potem by mi tu jaśnie zleceniodawcy reklamacje składali, że to albo za późno, albo za wcześnie. Nigdy nie wiadomo, mości moi państwo, czy zleceniodawca szanowny woli dłużej, czy krócej. Ach, różne istoty tu już się oprowadzało, jaśnie państwo szanowne.

– Chodźmy już… – zaczął Artur, ale urwał i odwrócił się słysząc jakieś krzyki za sobą.

Na schodach byłego bloku, na którego balkonie stali, trwało zamieszanie. Jacyś ludzie próbowali przedrzeć się między nimfami i gnomami.

– To ludzie trolla Wielkieucho – stwierdził Artur.

– Kogo? – dopytywała Kasia.

– Tego handlarza.

– Kogo? – Hubert nie rozumiał, o czym mówią.

– A to chyba wściekli magowie. – Artur dalej wpatrywał się w schody, na których teraz druga grupa goniących próbowała wyprzedzić pierwszą.

– Złapią nas w tunelu – zauważyła Kasia.

– Nie mamy innego wyjścia.

– Mamy. – Kasia podeszła na skraj balkonu. – Idziesz?

– Ej, ej, a co ze mną? Chyba nie myślicie, że znowu wejdę w ten tłum mogących wybuchać ludzi – zaprotestował Hubert – poza tym, jak wy w ogóle chcecie zejść na dół?

– Ty jesteś bezpieczny. Ciebie nie gonią – Artur próbował uspokoić kolegę – idź z karłem.

– Mości państwo niech się zdecydują. Trzy godziny już minęły, a tu mi jaśnie państwo zwlekają z powrotem – wtrącił wywołany Hipolit.

– Skacz! – krzyknął Artur, który tymczasem zeskoczył z balkonu, zrobił przewrót, otrzepał się i teraz czekał by złapać Kasię.

Dziewczyna z gracją zeskoczyła w jego ramiona. Ponownie rzucili się w tłum.

– Mówiłaś, że mamy jakieś wyjście?

– W lewo. Na parking.

Chłopak zmrużył oczy nie rozumiejąc, ale udał się we wskazanym kierunku.

Kilkanaście podeptanych stóp i kilka uderzeń ogonami później dotarli w miejsce, które pełniło rolę parkingu. Kiedyś było tu centrum handlowe, teraz na wielkiej pustej przestrzeni stało kilkanaście statków kosmicznych. Tych mniejszych, których bogaci używali jak samochodów.

Krąg, który utworzyła ochrona, by zabezpieczać bal, na szczęście obejmował też parking. Ale na nieszczęście właśnie tu się kończył. Kasia i Artur widzieli kilku uzbrojonych strażników po przeciwnej stronie placu. Dziewczyna pociągnęła towarzysza w dół, tak że musiał się schylić. Powoli, kryjąc się za statkami, Kasia skierowała się do najmniejszego z nich. Zerknęła do środka, a kiedy stwierdziła, że nie ma nikogo w kabinie, wyciągnęła spinkę z włosów i zaczęła kombinować przy zamku.

– Co robisz?

– Lepiej mi powiedz czemu ludzie trolla Wielkieucho cię gonią.

– Teraz to nieistotne.

– A może właśnie istotne, bo… – urwała otwierając drzwi maszyny.

Artur chciał powiedzieć coś na temat trolla Wielkieucho, a może coś na temat otwartych drzwi, ale znowu na horyzoncie pojawili się ścigający. Chłopak wskoczył do pojazdu zajmując miejsce obok dziewczyny, która już próbowała odpalić statek. Po kilku zbyt długich chwilach maszyna zaburczała cicho.

 – Dobra. To teraz trudniejsze – mruknęła Kasia – to będzie do wysokości, a to do kierunku… Albo odwrotnie.

 – Nie mów, że nie umiesz tego prowadzić!

 – A ty umiesz?

 – Nie ja siedzę za sterami!

 – Możemy się zamienić.

 – Nie dzięki… Niech to! Szybciej! Już tu są! Ochrona się zainteresowała!

 – Moment, to nie takie proste. – Dziewczyna zaczęła przekręcać pokrętła i wciskać guziki.

 Po dłuższej chwili statek zaczął wznosić się w górę. Chwiejnie, ale udało im się odlecieć z Byłegomiasta.

 

***

 

– Ile razy już latałaś takim statkiem? – spytał Artur, kiedy byli już w kosmosie.

– W sumie takim to pierwszy raz.

– Aha… To jakimi latałaś?

– W sumie to żadnym. – Kasia spojrzała na niego. – Ten jest pierwszy.

– Czyś ty oszalała?! Chcesz nas zabić?

– Jakbyś nie zauważył, uratowałam nas przed dwiema bandami.

– Zaraz się o coś rozbijemy…

– W kosmosie nie ma za bardzo o co się rozwalić.

Artur westchnął i zdjął maskę.

– Dokąd lecimy? Muszę być dziś jeszcze na…

– Do portu K2. Mam dziś jeszcze do załatwienia coś w pobliżu. Są tam taksówki kosmiczne, więc polecimy każde w swoją stronę.

– Niech będzie. – Chłopak pokiwał głową. – Chociaż…

– Opowiesz mi, o co chodzi z tym trollem? – spytała tym razem łagodnie – i, tak, ja potem opowiem ci o czarnoksiężniku. Ale ty zacznij.

– Czemu ja pierwszy? Zamiast pytać mogłabyś zacząć opowiadać… – westchnął – A, dobra. No więc, jak wiesz, to handlarz magicznymi stworzeniami. Specjalizuje się w istotach do pół metra wysokości. Wielkieucho porywa te małe stworzonka i sprzedaje czarnoksiężnikom, wiedźmom i innym podejrzanym typom za niemałe pieniądze. A ja… pracuję dla takiej… organizacji, która… próbuje rozprawić się z takimi działaniami, że tak powiem. Dziś miałem za zadanie zwędzić mu listę kontaktów do stałych klientów. Szefostwo chce odciąć mu rynek zbytu. Najlepszą okazją był bal, stąd ta wycieczka z karłem i tak dalej…

– Udało się?

– Tak. – Artur uśmiechnął się. – Mam wszystko. No i udało się uciec, więc plan wykonany.

– Dzięki mnie.

– Co?

– Dzięki mnie uciekłeś.

Chłopak przewrócił oczami, ale jego towarzyszka nie zauważyła tego, skupiona na prowadzeniu statku.

– Ja też byłam tam w ramach pracy… – zaczęła po chwili.

– Czemu nie znalazłaś lepszej okazji, by dostać się na bal? Ładna jesteś. Z chęcią ktoś by cię zaprosił.

– Nie rozumiesz…

– No właśnie nie rozumiem…

– Wtedy musiałabym się przymilać do jakiegoś gościa… Jeżeli przynajmniej byłby człowiekiem. Bo wiesz, mamy równouprawnienie…

– Tak wiem… Ras, gatunków i wcieleń…

– Właśnie… No i musiałabym potem go jakoś spławić. Poza tym to mniej świadków. A ten czarnoksiężnik, cóż, miał swoje za uszami. Uwierz mi, zrobił parę brzydkich rzeczy.

– Dla kogo pracujesz? – spytał Artur myśląc nad czymś intensywnie.

– Nie powinnam ci mówić…

– Organizacji Równouprawnienia? Stowarzyszenia Gatunków?

 – Porozumienia Stowarzyszeń Na Rzecz Wzajemnej Współpracy i Szacunku. – Kasia spojrzała na niego, nie wyglądał na zachwyconego.

 – Wspieracie handel kłami i skrzydłami! To nieetyczne. My próbujemy to zakończyć, a wy…

 – My?

 – Biuro Ochrony Istot Wszelakich – westchnął Artur.

 Kasia spojrzała na niego, ale nic nie powiedziała. Były to dwie organizacje, które nie darzyły się uczuciem, a ostatnio nawet nie darzyły się szacunkiem. Działania, które prowadziły, czasem się wykluczały.

 – Ten czarnoksiężnik prowadził eksperymenty na wróżkach – zaczęła w końcu dziewczyna.

– To nie usprawiedliwia handlu kłami – oburzył się Artur – wiesz, ile stworzeń ginie przez to?

– Oj, a wy niby tacy święci! A wycofanie ustawy o wolności chochlików to czyja wina?

– Nie porównuj chochlików do…

– Pamiętaj, że mamy równouprawnienie…

– … ras, gatunków i wcieleń.

– Dokładnie. – Kasia uśmiechnęła się.

– Mimo wszystko – zaczął chłopak – całkiem dobrze szła nam dziś współpraca.

 – Mimo wszystko, trzeba teraz jakoś wylądować.

Przed nimi pojawiła się ogromna stacja kosmiczna, pełniąca funkcję centrum przesiadkowego i miejsca odpoczynku dla pilotów. Przed maską zaczęły się wyświetlać hologramy reklamujące zniżki w barach i oferty specjalne w hotelach.

– Uważaj! – krzyknął Artur, kiedy o kilka centymetrów minęli inny statek. W pobliżu portu ruch był wyraźnie większy – skąd w ogóle wiesz, jak to prowadzić? – spytał, kiedy byli już w bezpiecznej odległości.

– Oglądało się jakieś filmiki instruktażowe – wzruszyła ramionami dziewczyna.

– Co?! Chcesz powiedzieć, że leciałem z kimś, kto uczył się prowadzić z filmików?

– I nadal lecisz.

Chłopak nie odezwał się już ani słowem, póki nie wylądowali. Być może z przerażenia, a być może ze zmęczenia szaloną nocą, którą mieli za sobą. Kasia tymczasem, nieco krzywo, ale zaparkowała statek wśród tysiąca innych.

– Weź wszystkie rzeczy, żeby nie było żadnych poszlak. Kiedyś ktoś się zorientuje, że kradziony – rzuciła wysiadając.

– Nie miałem wiele. – Artur wzruszył ramionami. – A ty zdejmij maskę. Tu wzbudza podejrzenia.

– Fakt. Zapomniałam o niej. Ale co, nie mogę chodzić w masce? Może mam brzydką twarz i nie chcę, żeby mnie ludzie widzieli? – Marudziła zdejmując maskę i zakładając buty.

– Kiedy zdjęłaś te swoje pantofelki? – zdziwił się chłopak.

– Kiedy ty gramoliłeś się do środka.

– Serio? Myślałaś o ściąganiu butów, kiedy gonili nas ci bandyci?

– A próbowałeś kiedyś kierować czymkolwiek, nie mówiąc już o statku kosmicznym, w butach z ośmiocentymetrowym obcasem?

Artur spojrzał na buty dziewczyny i nie odpowiedział.

Ruszyli w kierunku postoju taksówek. W porcie było tłoczno, ale po tłumie na Balu Przesilenia wydawało im się, że mają wiele przestrzeni.

– A więc – zaczął Artur, kiedy dotarli na miejsce – dzięki za pomoc i w ogóle… I mimo wszystko mam nadzieje, że się kiedyś…

– Artur – Kasia przerwała mu – dzięki za wszystko, ale nie przeciągajmy tego. Może karzeł miał rację… Raz to przypadek, dwa to parszywy pech.

Chłopak pokiwał powoli głową.

– A więc trzymaj się – powiedział i odszedł.

 

***

 

Kilka godzin później Artur stał przed lustrem i poprawiał granatową muszkę, pasującą kolorystycznie do garnituru, który miał na sobie.

– Gotowy? –  Do jego odbicia w lustrze dołączyło drugie. Również człowieka w garniturze, tylko że czarnym.

– To ja powinienem spytać ciebie. – Uśmiechnął się krzywo Artur. – To ty dziś się żenisz.

– Niby tak. Ale jesteś jakiś przygnębiony.

– Ech… – Machnął tylko ręką. – No już. Idziemy. Mój braciszek nie może się spóźnić na własny ślub. To ty masz tam czekać na Dagmarę, a nie ona na ciebie.

Artur ruszył razem z panem młodym w kierunku kaplicy, gdzie miał się odbyć ślub. Mimo że po nocy pełnej przygód ledwo stał na nogach, nie mógł zawieść brata w takim dniu. „Drugi to parszywy pech albo szczęście, jak kto woli, mości państwo”. Pokręcił energicznie głową, by odgonić zmęczenie i natrętne myśli.

W kaplicy było już wiele osób. Zjechała się cała rodzina. Artur uśmiechnął się do kilku ciotek. Do części co prawda wymuszenie. Rozejrzał się. Domyślał się, że goście, których nie zna, są bliskimi Dagmary, jego, już niedługo, bratowej. Chociaż mógł zapomnieć twarze kilku ciotek, to jednak nie przypominał sobie, by mieli jakieś elfy w rodzinie.

Stanął koło brata przed ołtarzem.

– Michał – szepnął do niego widząc jak kręci się z nerwów – będzie dobrze.

Chłopak uśmiechnął się niepewnie, ale zaraz jego twarz rozjaśniła się, kiedy w drzwiach kaplicy stanęła Dagmara. Elfka wyglądała przepięknie w białej sukni. Jej czarne włosy przykrywał długi welon, którego koniec niosła druhna. Kiedy wszyscy goście wpatrywali się w pannę młodą, Artur nie mógł oderwać wzroku od druhny. Piękna dziewczyna rodzaju ludzkiego, w jasnoniebieskiej sukience sięgającej kolan i pantofelkach na obcasie z gracją podążała za Dagmarą. Kiedy dotarły do ołtarza, Michał przywitał swoją wybrankę i oboje stanęli twarzą w kierunku kapłana, który w międzyczasie pojawił się przy ołtarzu. Artur stanął za bratem, koło druhny.

– Albo szczęście, jak kto woli, mości państwo – wyszeptał do dziewczyny.

– A trzeci to przeznaczenie – cicho odpowiedziała Kasia.

Koniec

Komentarze

Dziękuję, szanownym zleceniodawcą za współpracę ← chochlik

otworzy drzwi i wyszedł. ← chochlik

Przeczytałem. Powodzenia :)

Czytałem z ciekawością.

Anonim pięknie dziękuje

Dziękuję, szanownym zleceniodawcą za współpracę ← chochlik

otworzy drzwi i wyszedł. ← chochlik

Ech, a ja tu o ustawie o wolności chochlików :)

Helou!

O tym, co mi się nie podoba już było, teraz o tym, co mi się podoba:

Uśmiałem się. Od niegodziwych nimf, przez równouprawnienie ras, gatunków, wcieleń, aż do porównania dziewczyny z poduszką powietrzną. XD Jeśli chodzi o walory komediowe – bardzo udane dziełko.

Dziękuję szanownemu czytelnikowi za miłe słowa. Polecam na przyszłość usługi Stowarzyszenia Przewodników Podbyłomiejskich… Stowarzyszenie gwarantuje mości czytelnikom dobrą zabawę i dużo śmiechu.

I znowu powierzchowna gadka marketingowa. Kto przeczytał, ten wie, że usługi nie zawsze są tanie i skutecznie realizowane!;)

A co do tekstu. Nie jest doskonały. W moim odczuciu usiłowałeś Anonimie wepchać za dużo pomysłów do jednego opowiadania. jednak wyobraźnia i pomysłowość nie jest wadą;)Trzeba jedynie nauczyć się rozdzielać klejnociki na różne opowiadania.

Bardzo klimatyczny i intrygujący tunel. Również przewodnicy podbyłomiejscy aż proszą się o kontynuacje.Opowiadanie ma mnóstwo zabawnych scenek. I choć kilkakrotnie zdarzyło mi się wypaść na wirażu, ale bawiłam się dobrze.

Jestem trochę rozczarowany. Głównie przez to, że opowiadanie zaczęło się bardzo intrygująco: jacyś tajemniczy jegomoście prowadzeni przez karła tunelem na równie tajemniczy bal i w niewiadomym celu. A potem na tymże balu nastąpiła przeciągnięta, w mojej opinii, akcja, jakieś porywy uczuć między Kasią a Arturem, słowna utarczka i zakończenie. Mamy do czynienia z dziwnym miszmaszem: w jednym opowiadaniu mam gnomy, elfy, czarnoksiężników itd, z drugiej strony lasery, kosmiczne statki, stacje, a obok tego jeszcze wątki równościowe, różnej maści organizacje. Wszystko to generuje mętlik, jakbyś upchnął/upchnęła zbyt wiele pomysłów w jednym opowiadaniu, zwłaszcza, że wiele z tych elementów potraktowałeś/łaś pobieżnie.

Niektóre pomysły brzmią też bardzo naiwnie. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby można było nauczyć się pilotowania statku powietrzno-kosmicznego z filmiku w internetach. 

Jeśli chodzi o humor, jakkolwiek zdołał mnie rozbawić tylko umiarkowanie rozgarnięty Hubert, reszta żartów niestety nie trafiła. No ale poczucie humoru każdy ma inne, więc daleki jestem od wydawania wyroków.

Najbardziej interesującym bohaterem jest chyba Hipolit ;)

Jeśli chodzi o wykonanie, to jest sporo niedoróbek. Kuleje interpunkcja, są powtórzenia, czasem literówki, momentami siękoza, wkradły się także dwa nieładne ortografy. To, co wyłapałem, poniżej:

 

Dziwie się, że taka ładna panienka wybrała taki parszywy sposób na dostanie się na bal.

Dziwię.

 

Trzeba było tylko ich znaleźć, a to nie należało do łatwych.

Tutaj jakby brakowało jednego słowa. Proponuję a to nie należało do łatwych zadań.

 

Dziękuję, szanownym zleceniodawcom za współpracę i miłą podróż.

Zbędny przecinek.

 

Chłopak w żółtej masce zniecierpliwiony rzucił swoją pochodnię na ziemię, otworzył drzwi i wyszedł.

Niepotrzebny zaimek, raczej można wyczuć, że rzucił swoją pochodnię.

 

Dziewczyna podciągnęła suknię, ukazując trochę więcej zgrabnych nóg,

Moim zdaniem to zdanie brzmi tak, jakby uniosła suknię i pokazała pięć dodatkowych nóg. Może Dziewczyna podciągnęła suknię, ukazując trochę bardziej zgrabne nogi?

 

który chwilę później zanurzyła w ciele czarnoksiężnika

Nie jestem pewien, ale SJP sugeruje, że “zanurzyć” oznacza zagłębić coś w czymś ciekłym, sypkim lub miękkim. Zostawiam do przemyślenia, czy to tutaj pasuje.

 

zwrócił się do Artura łapiącego równowagę po bliskim spotkaniu z przeciwnikiem. Czego nie zdążyła dokonać ofiara chłopaka przed spotkaniem z ziemią.

Celowe powtórzenie?

 

Widząc zamieszanie w tłumie za nimi, Artur odepchnął awanturującego się mężczyznę. Ruszył w tłum.

Celowe?

 

Kiedy Kasi udało się zepchnąć z siebie karła i wstać, Artur mógł się podnieść. Zdezorientowany rozejrzał się. Dookoła przeróżne postacie zbierały się z ziemi, kilka z nich miało połamane skrzydła albo drobne rany.

Kiedy Kasia zdołała zepchnąć… Artur wstał z ziemi… 

 

Kasia niedosłyszała, bo właśnie grupa elfów zaczęła głośno

nie dosłyszała. 

 

– Jacy kolaże?

Jeśli kolaże, to jakie, jeśli kolarze, to jacy :P

 

I tak po kilkunastu minutach mozolnej wędrówki, kilkunastu cisach łokciami

Ciosach

 

W kosmosie nie ma za bardzo, o co się rozwalić.

Przecinek niepotrzebny.

 

Oglądało się jakieś filmiki instruktarzowe

Bój się bogów starożytnego Egiptu, instruktażowe.

 

Chłopak uśmiechnął się niepewnie, ale zaraz jego twarz rozjaśniła się, kiedy w drzwiach kaplicy pojawiła się Dagmara.

Za dużo się.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej :)

 

 

Ambush,

I znowu powierzchowna gadka marketingowa. Kto przeczytał, ten wie, że usługi nie zawsze są tanie i skutecznie realizowane!;)

Stowarzyszenie Przewodników Podbyłomiejskich przypomina że wszelkie skargi i zażalenia należy zgłaszać do biura Stowarzyszenia listownie lub osobiście ;)

 

A co do tekstu. Anonim przyznaje że dużo się dzieję, ale Anonim chciał stworzyć coś przerysowanego, zabawnego, absurdalnego. Może wyobraźnia anonima za bardzo poniosła – to anonim zostawia do oceny mości czytelnikom. Anonim cieszy się że tunel się podobał i było zabawnie. Dziękuję za odwiedziny i komentarz :)

 

AmonRa, dziękuję bardzo za komentarz i łapankę. Anonim cieszy się że przynajmniej Hubert i Hipolit zdołali rozbawić szanownego czytelnika :)

"… także nie brzydzę się tobą". A kogo oprócz siebie miał na myśli ? Bo "także" to synonim słowa "też". Czyli "ja też nie brzydzę się tobą". Hmmm … A może on powiedział "tak, że nie brzydzę się tobą" ?

SPW, aj, faktycznie, masz rację. Dziękuję bardzo za czujność i spostrzegawczość. Już poprawiam :)

Przy takiej obfitości grzybów rzec by można, że za wiele ich w tym barszczyku – ale nie rzeknę. Rozbawił mnie nie tyle tekst, co fakt, że musiałem kilka razy cofnąć się o akapit, o dwa, żeby połapać się, kto z kim, gdzie, jak i za ile. Co nie znaczy, że opowiadanie wcale nie bawi. Chodzi o przypadek indywidualny, opisany w zdaniu poprzednim, czyli że mniej od nagłych hamowań i zawracań.

Pozdrawiam.

Cóż, Anonimie, wyznaję z przykrością, że opowiadanie zdało mi się nieco przydługie i dość przegadane, a przez to nużące. Z zasady unikam tłumów, a tu zetknęłam się z ciżbą istot wszelkiego gatunku i rodzaju, ukazanych w dekoracjach, które, jak na mój gust, nie prezentowały się zbyt wiarygodnie, a osobliwe wydarzenia, ucieczki i pościgi zajęły sporo miejsca, wprowadzając przy tym sporo chaosu i zamieszania.

Wykonanie mogłoby być nieco lepsze.

 

Zda­wa­ła się sku­piać całą swoją uwagę na tym… → Czy zaimek jest konieczny?

 

Albo nie po­ła­mać ob­ca­sów swo­ich bu­ci­ków… → Jak wyżej.

 

wtó­ro­wał mu do­mnie­ma­ny zmien­no­kształt­ny – Może być też tak, że to wiedź­ma. → Brak kropki po didaskaliach.

 

Odło­żył cięż­ko pusty już kie­li­szek.Odstawił cięż­ko pusty już kie­li­szek.

Na czym polega ciężkie odstawienie kieliszka.

 

Po chwi­li odło­żył kie­li­szek.Po chwi­li odstawił kie­li­szek.

 

uka­zał się tań­czą­cy wil­ko­łak w oto­cze­niu kilku nimf. → A może: …uka­zał się wil­ko­łak, tańczący w oto­cze­niu kilku nimf.

 

– Męż­czy­zna wska­zał na po­stać… → – Męż­czy­zna wska­zał po­stać

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

Dziewczyna podciągnęła suknię, ukazując trochę więcej zgrabnych nóg… → Czy dobrze rozumiem, że dziewczyna miała więcej niż dwie nogi i właśnie je pokazała?

Proponuję: Dziewczyna podciągnęła suknię, odsłaniając zgrabne nogi

 

i zza poń­czo­chy wy­do­by­ła długi szty­let… → Raczej: …i zza podwiązki wy­do­by­ła długi szty­let

 

sta­tek za­czął wzno­sić się w górę. → Masło maślane – czy coś może wznosić się w dół?

 

– … ras, ga­tun­ków i wcie­leń. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Do­kład­nie. – Kasia uśmiech­nę­ła się. Właśnie. – Kasia uśmiech­nę­ła się.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokladnie;1075.html

 

bu­tachośmio­cen­ty­me­tro­wym ob­ca­sem? → …w bu­tach z ośmio­cen­ty­me­tro­wymi ob­ca­sami?

Skoro buty są w liczbie mnogiej, to w takiej powinny być też obcasy.

https://obcyjezykpolski.pl/koszula-z-krotkimi-rekawami/

 

– Do jego od­bi­cia… → Wystarczy jedna spacja po półpauzie.

 

i pan­to­fel­kach na ob­ca­sie… → …i pan­to­fel­kach na obcasach

Anonimie, podobał mi się świat przedstawiony. Nimfy, elfy, trolle i rozwinięta technologia? Wow. Niby to wiele składników w jednym garze, ale jaka ta zupa wyśmienita. 

Czytało się przyjemnie. Bardzo dobry początek, końcówka spodziewana, ale bardzo sympatyczna. Wydarzenia na balu wciągające nieco mniej, ale i tam był sporo niezłego humoru. Pomieszanie scenerii s-f i ras rodem z fantasy również wywałało u mnie mały dysonans, nie wiem, czy osadzenie tej opowieści w czasach współczesnych lub w przeszłości nie byłoby lepszym rozwiązaniem, historia i tak zostałaby bez zmian.

AdamKB, barszczyk zawsze dobry mości czytelniku. Anonim cieszy się że smakowało. Dzięki i pozdrawiam.

Regulatorzy, szanowny czytelniku, anonim bardzo dziękuje za uwagi i łapankę.

Skryty, anonim cieszy się że smakowało szanowny czytelniku. Bardzo dziękuję mości czytelnikowi za docenienie.

Tarnina, mości jurorko, witaj.

Zygfryd89, anonim dziękuje szanownemu czytelnikowi za komentarz i uwagi. Anonim cieszy się że przyjemnie się czytało, szanowny komentujący.

Mam wrażenie, że limit mocno cisnął, a tekst lepiej czułby się bez gorsetu.

Dość eklektycznie wyszło, ale podobała mi się równość ras, gatunków i wcieleń. Widocznie także gatunków fantastyki. Jeszcze dorzuć horror i będzie równowaga. ;-)

Ogólnie – czytało się przyjemnie.

Finkla, szanowna czytelniczko, anonim cieszy się bardzo że się podobało i kłania się nisko dziękując za komentarz i kliknięcie. Mości komentująca, horror? Hmm… anonim musi sprawdzić w ustawie o równouprawnieniu ras, gatunków i wcieleń, co zrobić w przypadku pominięcia gatunku ;-)

Sympatyczne :)

Anet, mości komentująca, anonim dziękuje bardzo za komentarz i cieszy się że się podobało.

 

Nahajem po białych plecach

 

Ten tekst ma potencjał. Zdaje mi się, że ogromny (choć raczej przygodowo-romantyczny, niż komediowy, ale to nie problem). I co? I nico. Drogi Anonimie (mam swoje podejrzenia, ale głupio pisać "droga Anonimko"), toż to zbrodnia taki potencjał tak przeputać. No, pasy zedrę!

 

Po pierwsze, początek nijak się ma do dalszej części – obiecuje dużo, a nic z tego nie zostaje dotrzymane. Spodobał mi się Hipolit, postać nieźle zbudowana mimo nikczemnej postury – ale jednak poboczna. Główni bohaterowie są mniej ciekawi. Do tego ślub (ludzi zupełnie nowych, niemających żadnego udziału w fabule) nie ma nic wspólnego z planami, a plany zostały zepchnięte daleko na bok. Fabułę traktujesz mocno po łebkach, no i – sugerujesz kilka (!) fabuł ciekawszych od tej, która ostatecznie trafiła do tekstu (zadanie Artura, zadanie Kasi, ich wspólna przeszłość…). Nieporozumienia mogłyby być zabawne, ale w sumie nie mają żadnych konsekwencji.

 

Sporo jest drobiazgów psujących zawieszenie niewiary: nie jest zbyt sensowne ani to, żeby troll nosił ze sobą adresy klientów na bal (choćby dlatego, że mógłby je zgubić albo „zgubić”), ani to, żeby sama kradzież tych adresów odcięła go od rynku (choć tu można by już coś wykombinować, np. że klienci są paranoikami w kwestii ich ujawnienia); podobnie dziewczyna „wirująca” w ramionach faceta, który się na niej wiesza, żeby nie paść na ziemię; i niefantastyczności typu „jedyna dziewczyna w grupie”, czy „temat pociągnęła postać” („postać”!). Opisy są bardzo streszczone, mało plastyczne. Wszystko to źle wpływa na zawieszenie niewiary. Dlaczego nie pokażesz, np. tego śpiewającego gnoma? Tylko go streszczasz. Po co upijać Huberta, skoro zaraz trzeźwieje i nawet niczego po pijaku nie robi? Swoją drogą, facet ma wątrobę jak szpak… Rozmowa na statku to infodump i musztarda po obiedzie – wszystko to można było przemycić wcześniej, nie jest też przyjemna w czytaniu, a raczej niezręczna, jakby się weszło do pokoju, w którym ludzie się kłócą. I dlaczego właściwie żadne z supertajnych agentów nie potrafi latać statkiem kosmicznym?

 

Przy okazji – uwaga chemika – nie ma czegoś takiego, jak „sól azydku” – azydek to rodzaj soli!

 

Teraz język. Niedobrze z nim. Mamy sporo pustosłowia, mnóstwo zbędnych zaimków, sporo powtórzeń i zdań, które po prostu źle się parsują. Na przykład „Niełatwo było dostrzec coś w lichym świetle pochodni, w które każdy z wędrowców był uzbrojony”. Czemu pochodnie (albo światło, bo z budowy zdania wynika, że wędrowcy byli uzbrojeni w światło…) przyrównujesz do broni? Przeciwko czemu one są bronią? Inne niezgrabne zdanie: „Odłożył ciężko pusty już kieliszek” – lepiej dać przysłówek na początek; niezależnie od tego, mocniejszy czasownik zwykle jest lepszy od słabego z przysłówkiem. Niepotrzebnie dookreślasz czasowniki przysłówkami – tnij je. Bohaterowie ciągle ruszają w jakimś kierunku, docierają dokądś itp. – ale brakuje w tym konkretów.

 

Wielokrotnie tłumaczysz w didascaliach to, co jest oczywiste na podstawie samej wypowiedzi, na przykład Hubert „próbuje x i jednocześnie y”, gdzie y jasno wynika z jego kwestii – nie wygląda to zgrabnie. Polecam też przestudiować https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/, bo didascalia świadczą o niezupełnym zrozumieniu kwestii czynności paszczowych.

 

Gramatycznie: „zdobny” wymaga dopełnienia. „Grupa pięciu osób chowających twarze pod zdobnymi maskami podążała za nim. Zdwoili teraz czujność” – ani „grupa” ani „osoby” nie zgadzają się z podmiotem domyślnym drugiego zdania, którym jest „oni” (wnioskujemy o tym z formy czasownika). Przypominam też, że imiesłowy nie oznaczają przyczyny! (Tylko jednoczesność: https://academicon.pl/imieslowy/).

 

Nie zawsze dobrze dobierasz słowa: choćby „osoba” to termin techniczny – lepiej go unikać w zwykłej prozie. Strój może być pełny najwyżej czyjegoś materialnego jestestwa, kompas nie może nikogo „wodzić” (chyba że bardzo metaforycznie), a „dotrzeć” (https://sjp.pwn.pl/szukaj/dotrze%C4%87.html) i „taksować” (https://sjp.pwn.pl/szukaj/taksowa%C4%87.html) znaczą trochę co innego, niż Ci się zdaje. Kieliszek raczej odstawiamy, nie odkładamy, bloki nie mogą być „byłe” – najwyżej zrujnowane, nie można być „w temacie” (najwyżej „przy”, ale i to nieładne), buty są na obcasie, nie „z obcasem”, a krąg się nie kończy. Cztery razy w mianowniku l.p. i cztery w innych przypadkach (sprawdziłam mechanicznie) używasz bardzo suchego słowa „postać” – ono znaczy niewiele. Raz używasz „dokładnie” zamiast „właśnie” – to niedobrze.

 

Ponadto „się” często trafia na miejsca akcentowane, no i brakuje sporo przecinków.

 

Ślub na końcu, jako się rzekło, jest, ale doklejony ciut na siłę. Plany jakieś są, ale prawie ich nie widać. Śmiesznie specjalnie nie jest. Z elementów dodatkowych pokazała się maskarada, ale w zasadzie niczego nie zmienia to, że bal był maskowy, więc przyznałam tylko pięć punktów.

 

Tekst rozłożony na czynniki pierwsze dostępny jest na zamówienie na priv.

Nowa Fantastyka