- Opowiadanie: skryty - Spiski i raptory

Spiski i raptory

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Spiski i raptory

 – Śliczna, prawda? – rzucił Zeno, kiedy wyszła z pokoju.

– Ładna, ładna – odpowiedział Aureliusz i przeciągnął się na tronie.

Jego wielkie ciało wylewało się z drewnianego siedzenia. Zawiesił wzrok na witrażu, a długi palec powędrował do środka szpiczastego nosa. Przez chwilę poruszał się nerwowo, po czym wynurzył ze złotym skarbem na czubku. Zarządca wrócił myślami do rzeczywistości. Spojrzał ze zdziwieniem na ogromną zdobycz trzymającą się opuszki i udając, że nic się nie stało, pośpiesznie wytarł ją w bogatą krwistoczerwoną szatę.

Zeno uśmiechnął się na ten widok.

– Na później pan zarządca odkłada?

– Co?

– No, spiżarnię widzę.

– Gdzie?

Zeno pochylił się, jak nad jakimś niespotykanym okazem.

– No, tutaj. – Wskazał. – Między klejnotami. To chyba złoto.

– Ja ci dam spiżarnię. – Zarządca odpędził go machnięciem ręki. – Mów lepiej, jak zamierzasz ją do siebie przekonać.

– Sofię?

– A kogo innego?

– Myślałem, że to już etap proszenia pańskich rodziców o błogosławieństwo… Nasz związek przecież jest w pełni rozkwitu.

Aureliusz zacisnął pięści i zaczął się nerwowo rozglądać.

– Zeno, ty mnie nie denerwuj. Masz szczęście, że nie mam niczego ciężkiego pod ręką, bo niechybnie byś tym oberwał. Gdybyś nie był tak zasłużony w boju, to za takie odzywki już dawno wtrąciłbym cię do lochu albo dla przykładu kazał powiesić na placu.

– No, ja wiem. Przecież nie raz opowiadałem panu zarządcy, jak dzielnie walczyłem pod Conte Massino, a mój wierzchowiec rozrzucał czerwone maki tak jak ja wrogów. Do dziś śpiewają ballady o tajemniczym bohaterze tamtej bitwy, a moja szpada – stuknął w przypiętą do pasa broń – jest owiana taką legendą, że na sam jej widok wrogowie kładą się trupem.

– Doceniam, ale ty lepiej mów, jaki masz plan, bo kończy mi się cierpliwość.

– Nie ma co się śpieszyć…

– Gadaj, bo mnie zaciekawiłeś.

– Zacznijmy od tego, że wyprawi pan maskaradę. Wstęp tylko dla wybranych, ale jako pierwszych zaprosi pan swoich służących, upewniając się, że Sofia przybędzie.

– Gdybym wszystkich zaprosił, to kto tę zabawę przygotuje? Ja nie będę w kuchni stać. Chyba że ty masz na to ochotę.

Zeno zamilkł, zbity z tropu.

– W takim razie mała poprawka – dodał. – Zaprosi pan wszystkich służących oprócz kucharzy.

Zeno już miał kontynuować, ale zarządca ponownie zbił go z pantałyku.

– Ciekawe – odpowiedział Aureliusz i podrapał się po brodzie. – W takim razie masz ochotę biegać między gośćmi? Bo mnie się nie widzi przynosić ci dania.

– Kelnerzy też nie dostaną zaproszenia – zdecydował wojak.

– Karocą będziesz powozić? Chyba to ma być prawdziwa zabawa, powinniśmy zagwarantować naszym gościom możliwość szybkiego powrotu do domu.

– No, nie. Niech ci będzie – poddał się Zeno. – Zaproś tylko Sofię.

– A jak to wytłumaczę?

– Że za dobre sprawowanie.

– Niech będzie. Mów dalej.

– Więc będzie maskarada, a na niej sami wyżej postawieni. Wśród nich zagubi się Sofia. Nikt nie będzie wiedział, że jest z mniej szlachetnego rodu, bo przez maskę nikt jej nie rozpozna, ale ona nie będzie miała z kim pogadać. Przynajmniej nie na tematy, które by ją interesowały. Stanie pod ścianą, może czasem skubnie jakąś potrawę, ale wszystko będzie dla niej obce.

– Mogę się wtrącić? – spytał zarządca.

– Nie.

Denerwujący ten zarządca. Od samego słuchania boli mnie głowa, a co gdybym z nim rozmawiał!

– Mogę coś powiedzieć?

– Słucham?

– Nie, poczekaj. Chyba zapomniałem…

– Mogę już mówić?

– To chyba wszystko. Albo… – Zeno wyglądał, jakby chciał go uderzyć. – Albo… Nie, to już wszystko. Kontynuuj.

– Wracając. Pojawię się, kiedy Sofia poczuje się zagubiona. Nałożę maskę, wejdę głównym wejściem, ciągnąc za sobą ogromnego dzika i krzyknę na całą salę, że przyniosłem główne danie.

– Czy chodzi ci o to zwierzę, o którym teraz myślę?

– Nie wiem, o czym pan teraz myśli.

– Chcesz upolować dzika erymantejskiego?

– Tak. Nic nie jest straszne wielkiemu wojownikowi o imieniu Zeno.

– To ogromne bydlę. Jednym uderzeniem potrafi rozrzucić dom na cztery strony świata.

– Opowieści o moich bojach nie są wyssane z palca. Jeśli ja nie dam rady przynieść tego zwierzęcia na maskaradę, to nikt nie da. Gdy służba zajmie się przygotowywaniem dziczyzny, udam się w pobliże Sofii i wciągnę ją w rozmowę. Potem wszystko pójdzie jak z płatka. Otrzymam pańską pomoc?

 

***

– Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – spytał Quentin siedzącego obok Piotrka.

– Trochę się od tamtego momentu pozmieniało – odpowiedział Piotrek i upił łyk wina.

Siedzieli w posiadłości Quentina, która była cały czas remontowana. Był przewrażliwiony na tym punkcie. Wystarczyło rzucić niewinny komentarz, że jeden z pokoi jest za słabo oświetlony albo nie pasuje do reszty, a już następnego dnia pojawiała się ekipa gotowa do pracy. Quentin był jednym z ważniejszych pracodawców w wiosce. Płacił sowicie, nigdy się od tego nie wymigiwał, a rąk do pracy potrzebował bardzo często. Większości mieszkańców zdarzyło się pracować u niego przynajmniej raz. Szanowali go i lubili. Ja też go lubię.

Quentin zatopił się w rozmyślaniach. Przymknął oczy, spojrzał na pokryty malunkami sufit, wino przyjemnie pachniało. Kompozycja przedstawiała sceny z życia codziennego, które zlewały się ze sobą, jakby tworzyły jedność. Quentin lubił tu przebywać. Siadał w fotelu tak jak teraz i zatapiał się w obrazach, błądząc myślami.

Zwłaszcza jeden malunek najbardziej przyciągał jego uwagę – blond chłopiec siedzący w cieniu jabłoni. Widać było, że słońce praży niemiłosiernie, bo chłopak był czerwony na twarzy. Uważny obserwator mógł zauważyć kropelki potu, które skapywały z jego podbródka i znikały w bujnej trawie.

Quentin nie potrzebował niczego więcej. Wspomnienia popłynęły szerokim strumieniem.

 

***

 

Siedział w cieniu drzewa i odpoczywał. Obok niego leżała duża siekiera, jej trzonek zmókł od potu. Zarządca Aureliusz dał mu popalić. Miał za zadanie zaopatrzyć pałac w drewno na zimę. Nie było to łatwe, a na dodatek wszystko spoczywało na jego barkach – nie miał nikogo do pomocy.

– Staruch musiał wybrać ten dzień – powiedział głośno i oparł głowę o pień. – Całą jesień było tak zimno, że wyjście w nocy do wychodka kończyło się zamarzniętym przyrodzeniem. – Wbił piętę w ziemię. – Oczywiście, kiedy słońce zaczęło grzać jak szalone, ja muszę harować i rąbać drewno na zimę. W taki skwar to się nawet z domu nie wychodzi.

Podniósł siekierę. Zważył ją w ręce, po czym, wkładając w to całą złość, cisnął ją przed siebie najdalej, jak potrafił. Narzędzie zaczęło wirować. Przecięło powietrze ze świstem.

Na torze lotu siekiery pojawił się niebieski owal. Wyglądem przypominał mu mieszaną zupę, która aż wrze. Wyszedł z niego mężczyzna, otrzepał dziwnie wyglądające ubranie i spojrzał w stronę Quentina. Był zupełnie spokojny. Wiedział, że nic mu nie grozi. Siekiera wbiła się kilka centymetrów przed jego stopami, ale on ani na chwilę nie spanikował.

Niebieskie koło składało się coraz bardziej, aż wreszcie zniknęło.

Mężczyzna spojrzał na coś na nadgarstku, stuknął w to kilka razy, z niesmakiem zacisnął usta, a Quentinowi wydało się, że usłyszał przekleństwo. Mógłbym je tutaj przytoczyć, ale by musieli mnie wypikać, więc dla waszej świadomości, to było przekleństwo – nieważne, jakie konkretnie.

Nieznajomy podniósł siekierę i ruszył w stronę chłopaka opierającego się o drzewo. Siekiera bujała się w rytm jego kroków.

– Uważaj choć trochę – rzucił tylko przybysz i podał Quentinowi narzędzie.

Ten zapomniał języka w gębie. Odebrał swoją własność i nie odezwał się ani słowem. Nie tego się spodziewał.

Mężczyzna odszedł na bok, jakby nic się nie stało. Stanął i zaczął wpatrywać się w swój nadgarstek.

– Działaj, działaj! – Usłyszał Quentin.

Ciekawość przezwyciężyła strach.

– Co to? – spytał Quentin i wskazał przedmiot, który okalał nadgarstek nieznajomego.

Przybysz przez chwilę tylko na niego patrzył, po czym wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– Czyli jednak się rozumiemy! – powiedział. – Genialnie, wyśmienicie! Wygląda na to, że tutaj ugrzązłem. Już decydowałem, które drzewo będzie najlepszym partnerem do rozmów. – Zaśmiał się nerwowo. – Czyli w tych czasach istniał już język polski. Muszę to zapisać!

W pośpiechu zaczął przetrząsać kieszenie, aż wreszcie wyciągnął plik kartek spiętych czymś metalowym.

Coś takiego kosztowało majątek. Kim był ten mężczyzna? Odpowiedź nasuwała się sama. Magiem.

Przybysz wyciągnął jeszcze jakiś dziwny przyrząd, którego Quentin nie potrafił nazwać i zaczął wodzić nim na papierze.

– Który mamy rok? – spytał sam siebie nieznajomy i zerknął na nadgarstek. – Tysiąc sześćset trzydziesty pierwszy.

Skończył robić zapiski i pochował przedmioty.

Po chwili nieznajomy popukał się w głowę.

– Ale jestem głupi. Przecież to i tak mi się już na nic nie przyda. Ugrzązłem tutaj.

– Jak to ugrzązłeś?

– Wcześniej pytałeś, co to jest – przypomniał sobie mężczyzna i pomachał dłonią. – To zegarek, ale nie taki zwyczajny. Zamiast godziny pokazuje rok. Jeżeli się go nastawi… – Zaczął obracać pokrętłem wystającym z boku zegarka. Cyfry zmieniały się błyskawicznie. – To otworzy portal do wybranego czasu. Tylko że… – Nagle wszystko zaczęło się cofać i liczby wróciły do wcześniejszego ustawienia. – …te zgredy chciały oszczędzić i dostałem uszkodzony egzemplarz. Widzisz? Nie chce mnie przenieść ani o rok dalej. Miałem przejść zupełnie gdzie indziej, ale z jakiegoś powodu trafiłem tutaj i…

– Zgredy? – spytał Quentin.

Nie rozumiał połowy z tego, mówił nieznajomy, ale chciał usłyszeć jeszcze więcej.

– Instytut badań nad historią – odpowiedział szybko nieznajomy. – Macie tutaj jakieś książki? Nie! Poczekaj. Najpierw powinienem był się przedstawić. Jestem Piotrek. – Wyciągnął rękę.

– Quentin.

– Miło cię poznać. Więc… w moich czasach ludzie spalili wszystkie książki i gdy po całej naszej wiedzy zostały jedynie góry popiołu, zrozumieliśmy, że musimy sami od nowa zbudować bazę wiedzy dla przyszłych pokoleń. Nadążasz?

– Chyba tak.

Ja nie nadążam, bo Piotrek streścił wszystko tak, że już bardziej się nie dało. Był z niego niezły gaduła. Całe szczęście, że udało mu się tego pozbyć.

– Po to istnieje ten instytut. Skaczemy w czasie i zbieramy informacje. Zalecane jest czytanie książek, ale przyniesienie jakiejś do naszego czasu jest najciężej karaną zbrodnią. Czytamy i zapisujemy wszystko własnymi słowami. To ciężka i czasochłonna praca, ale po coś zrobiliśmy rewolucję. Tylko że…

Znów zaczął grzebać po kieszeniach. Tym razem o wiele szybciej znalazł to, czego szukał.

– Mam! – powiedział i podstawił pod nos Quentina podartą książeczkę.

Piotrek przez dłuższą chwilę pokazywał książkę, dopóki chłopak się nie odezwał:

– Nie umiem czytać…

Piotr podrapał się brodzie.

– Ciekawe. Zanotowałbym to. – Po czym dodał: – Rozumiem. To żaden problem. Opowiadania, Edgar Allan Poe – przeczytał, trzymając z czcią malutki tomik.

– Dlaczego mi to wszystko mówisz? – Nie wytrzymał Quentin. – Ciekawi mnie to, ale dlaczego?

Piotrek wzruszył ramionami.

– Chcę cię poznać. Muszę się jakoś zadomowić. Zostałem skazany na istnienie w tym czasie.

Spojrzał na zegarek, ruszył pokrętłem i po chwili pojawił się przed nim niebieski okrąg. Quentin odskoczył przestraszony.

– A to heca, do tyłu działa. Tak, jakby wszystko, co później, zostało wycięte. – Piotrek podrapał się po głowie. Klepnął zegarek, portal natychmiast zniknął. – Wolę być tutaj niż kilka lat temu. W taki sposób jestem bliżej mojego czasu.

 

***

 

Quentin ze zdumieniem spojrzał na Piotrka. Zdał sobie sprawę, że cały czas mówił, zamiast myśleć.

– Potem otworzyłem tę sfatygowaną książeczkę i przeczytałem ci jedno opowiadanie – dodał Piotrek.

Quentin uśmiechnął się szeroko.

– Do dzisiaj je pamiętam. To było moje pierwsze spotkanie z czymś takim. – Dopił wino. – Masz gdzieś jeszcze tę książkę, prawda?

– Mam.

– Odwiedzę cię jutro. Chcę sobie to jeszcze raz przypomnieć. – Quentin wstał z fotela i podszedł do witryny z książkami. – To, co tutaj mam, jest miałkie w porównaniu z tamtymi historiami – powiedział smutno. – Porozmawiajmy o zabawie, którą wyprawia zarządca.

– Widziałem na stole zaproszenie. Szczerze? Nie zdziwiłbym się, gdyby o tobie zapomniał. Nadal nie może się przyzwyczaić, że nie jesteś już jego sługą i tym samym chłopcem, który biegał na każde skinienie.

– Ja też czasem zapominam o swojej pozycji. Doszły mnie słuchy, że Sofia również otrzymała zaproszenie.

– Tak, kontynuuj.

– Zrozumiałem, że nadal coś do niej czuję. Chcę wykorzystać tę maskaradę, aby skrócić dystans. Maska mi pomoże. Pozwoli jej się skupić na moim wnętrzu i uczuciach, a nie na tym, że nie jestem już taki, jak ona.

 

***

 

– I po co mnie tutaj zabrałeś? – spytał Piotrek. – O interesach mogliśmy pogadać u mnie. Wiesz przecież, że dzisiaj maskarada u zarządcy, a chciałbym się do niej jeszcze przygotować.

Jechali na raptorach, które przyjaźnie się o siebie ocierały. Co jakiś czas powarkiwały, jakby prowadziły bardzo interesującą konwersację.

Muszę wam powiedzieć, że raptory to bardzo ciekawe zwierzęta. Nie wiedziałem, że można wydobyć z siebie aż tyle rodzajów warknięć.

– No, to nie interesy kazały mi tu cię ściągnąć – odpowiedział Zeno i poklepał wierzchowca po głowie. – Zresztą, jak widzisz, mój Izydor jest w szczytowej formie. Masz przy sobie szablę?

– Mam.

– No, a to prawda, że umiesz się nią posługiwać?

– Prawda.

– To dobrze.

– Więc?

Raptor Piotrka z zainteresowaniem powąchał drzewo, które mijali.

– He?

– Gdzie jedziemy?

Zagłębiali się w coraz gęstszy las.

– No. – Widać było, że nasłuchuje. – Zarządca zlecił mi upolować danie główne na dzisiejszą zabawę…

– I po co jestem ci potrzebny?

– Dla towarzystwa. Zawsze doceniałem twoją obecność.

Ta… Dla towarzystwa…

– Ciekawe. A co ma być dzisiejszym daniem głównym?

– Dzik eryman…

Nagle rozległo się głośne szuranie. Kroki sprawiały, że włoski stawały dęba, a krew zastygała w żyłach. Coś wielkiego nadchodziło. Łamało napotykane drzewka, ocierało się o korę.

Zeno nie miał zamiaru czekać. Pociągnął cugle i uciekł w popłochu.

Piotrek nawet tego nie zauważył, skupiony na tym, co nadchodziło. Zeskoczył z raptora, wyciągnął z pochwy szablę i nasłuchiwał. To coś zbliżało się, stąpało powolutku, ale ciężko. Jeszcze trochę i wychynie z gęstego listowia.

Złotawe futro błysnęło spomiędzy liści. Piotrek nie czekał. Wyskoczył do przodu i ciął na ślepo. Usłyszał donośne kwiknięcie, po czym coś się przewróciło, łamiąc pod sobą malutkie gałązki.

Piotrek odsunął liście. Zwierzę wyglądało jak król. Miało złote futro i dostojny ryjek. Tylko że ten dzik nie był tak monstrualny, jak w legendach. Piotrek uśmiechnął się ponuro. Rozejrzał się, ale tak jak się spodziewał, nie zobaczył nigdzie Zeno.

Tchórz – pomyślał.

Roześmiał się. Wspomniał te wszystkie opowieści, których słuchał. Bitwa pod Conte Massino, tak?

Wstał, wytarł szablę. Chwilę stał w bezruchu, uważnie obserwował otoczenie. Gdybyśmy się do niego zbliżyli, to…

Jego ręka zacisnęła się na moim gardle.

– Nie widzę cię, ale wiem, że tu jesteś – powiedział. – Czuję, że cały czas mnie obserwujesz. Musisz coś dla mnie zrobić.

– Czego chcesz? – wydukałem.

– Daj temu okazowi żyć, a zamiast tego załatw mi normalnego dzika. Nie chcę, żeby coś tak pięknego straciło życie z błahego powodu. Wiem, że to potrafisz.

No i co innego miałem zrobić?

 

***

 

– To gdzie ten dzik, którego obiecałeś? – spytał zarządca Aureliusz.

Zabawa dopiero się rozpoczynała. Zaczęli się schodzić goście w maskach. Był lew, który łypał niebezpiecznie i słoń, któremu trąba owijała się wokół szyi.

– Bujda – odpowiedział Zeno, ale odwrócił wzrok i udawał, że żywo zainteresował się obrazami ozdabiającymi ściany. – Tam nie ma żadnego wielkiego dzika. Widziałem tylko maciorę z warchlakami, już kucharz się nią zajmuje.

– Może ten wielki zwierz boi się ludzi i jest cwańszy, niż myślimy?

– Nie wiem. Moim zdaniem w tej legendzie nie ma za grosz prawdy.

– Widzisz Sofię?

– Widzę.

– I?

– Nie podoba mi się, jak na niego patrzy.

– Przesadzasz. Zapominasz, że swego czasu dobrze się znali.

 

***

 

Przenieśmy się teraz do Quentina, który rozmawiał z panią Sofią, a przynajmniej próbował. Stali przy bogato zastawionym stole. Były na nim wypełnione po brzegi salaterki, półmiski z duszonym mięsem oraz wielkie karafki wina. Wszystko przyozdobione złotem i kamieniami szlachetnymi, że aż bolały oczy.

– Ładną ma pani maskę.

Odpowiedzią było nieznaczne kiwnięcie głową.

– To łasiczka? Wygląda na bardzo szlachetne zwierzę.

Maska nie mogła ukryć rumieńca na twarzy Sofii.

– To… to skunks – wydukała, jeszcze bardziej się czerwieniąc.

Quentin zrozumiał swój nietakt.

– Yyy… przepraszam, naprawdę nie chciałem. Proszę o wybaczenie. – Skłonił się.

– Nic się nie stało – odpowiedziała. Jej głos był tak zimny, że Quentin aż się wzdrygnął.

Nieważne, jak się starał, dziewczyna cały czas go zbywała. Nawet nie chciała z nim normalnie pogadać! Mogę wam powiedzieć, że miał już tego po dziurki w nosie.

– Sofia? – Postanowił wyłożyć wszystkie karty na stół. Zobaczył zdziwienie na twarzy kobiety. – O co chodzi?

– Nie rozumiem.

– Dobrze nam się układało… można nawet powiedzieć, że byliśmy zgraną parą, a potem z dnia na dzień przestajesz się do mnie odzywać.

– Przypomnij mi, co się jeszcze stało dziesięć lat temu?

 

***

 

– Rozmawiają ze sobą – zauważył Zeno. – Nie podoba mi się to.

Zarządca wzruszył ramionami i wrzucił na talerz trochę duszonej gęsiny.

Nagle Quentin ze złością odstawił puchar na blat. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie trafił nim w półmisek, który podskoczył, a gulasz ochlapał wszystko w zasięgu. Na tym się nie skończyło. Quentin, nawet o tym nie wiedząc, stanął na obrusie. Może chciał zasłonić Sofię, nie wiem, nigdy się tego nie dowiedzieliśmy. Zrobił krok, a cała zastawa poleciała na niego. Wcześniej zdążył jeszcze przewrócić Sofię i spaść prosto na nią.

Zwrócili na siebie uwagę całej sali. Wokół nich zaczął się zbierać tłum gapiów. Trzeba przyznać, że widok był niezły – kobieta i mężczyzna leżący w górze jedzenia, w gulaszu, pieczeniach, nie wspominając już nawet o kałuży wina.

– Możemy wrócić do rozmowy? – spytał Quentin, ale nie czekał na odpowiedź. – Chodzi ci o raptory, prawda? Że zaczęliśmy je sprzedawać, a ja z każdym dniem stawałem się coraz ważniejszy. Mam rację?

– Zapomniałeś o mnie. Nawet nie pomyślałeś, żeby mnie również wyciągnąć z tego bagna. Przypomniałam ci się dopiero, gdy już się ustatkowałeś i miałeś góry pieniędzy!

– Przepraszam. Nie chciałem tych pieniędzy tylko dla siebie. Wszystko, co kupiłem, zbudowałem, było z myślą o nas…

– Przestań już. Przecież wiesz, że cały czas cię kochałam.

I pocałowała go, a on ją. Nie przeszkadzało im jedzenie, nie przeszkadzali im ludzie, byli tylko oni. Mieli siebie.

– Żenujące – rzucił Zeno. – To wszystko przez to, że legenda o dziku erymantejskim była fałszywa.

 

***

 

Piotrek stał na balkonie i obserwował całą sytuację. Uśmiechnął się nieznacznie.

– Więc jak mnie rozpoznałeś? – spytałem. Nie widział mnie, ale czuł, że jestem obok.

– Zegarek, który przenosi w czasie? Raptory? Złoty dzik? Za dużo składników w jednym kotle. Najdziwniejsze było to, że nie miałem wspomnień sprzed czasów, kiedy tutaj trafiłem. Rozmyślałem o tym przez dziesięć lat. Dlaczego nikt nie przyszedł mnie stąd wyciągnąć? Przecież powinni zauważyć, że mnie nie ma i wysłać kogoś, kto pomógłby mi wrócić. Powoli rozumiałem, że to wszystko bujda.

– Racja. Nie pomyślałem o tym.

– Zacząłem wyczuwać twoją obecność. Wiedziałem, kiedy jesteś blisko, a kiedy daleko i tylko co jakiś czas rzucasz na mnie okiem.

– To z dzikiem było próbą?

– Tak, zagrałem va banque. Chciałem sprawdzić, czy to uczucie jest prawdą. Proszę, nie pozwól obsypać ich jedzeniem, to byłoby obrzydliwe…

– Niech żyje para młoda! – krzyknął ktoś na dole, a bigos zabrany z innego stołu magicznie zamienił się w płatki róż.

– Dziękuję. Chyba bym tego nie wytrzymał – powiedział Piotrek.

– Nadal nie domyśliłeś się jednego – powiedziałem.

– Jakiej?

Objawiłem mu się i wtedy zrozumiał.

– Możemy się już połączyć? – spytałem.

 

***

 

Piotrek postawił ostatnią kropkę i wyłączył komputer. Zastanawiał się, czy trochę nie przesadził. Raptory, podróże w czasie, ingerencje narratora i do tego on sam jako ważny bohater. Nic się nie kleiło. Akcja działa się w Polsce, a główny bohater nazywał się Quentin. I zarządca. Czemu zarządca, a nie król?

Na biurku leżał wydrukowany fragment o Sofii, który postanowił pominąć. Ta historia i tak była już zbyt pokręcona. Niech to, kim naprawdę była Sofia, pozostanie tajemnicą.

Przyszła mu pewna myśl. Wziął kartkę i napisał małym druczkiem: zemsta Zeno.

Nie. Niech ta historia już się zakończy, i tak nie ma sensu. Skreślił to i poszedł sobie zrobić kawę.

 

***

 

W tym momencie wszystko mogłoby się zakończyć. Czasami po prostu nastaje koniec. Zakochani biorą ślub, wrogowie się godzą, a starsi umierają. I nie ma nic. Jest zakończenie, a po nim nicość. Postacie znikają w nieskończonej pustce, ale my tego chcemy. Lubimy, kiedy wszystko kończy się tak, jak powinno, źli przegrywają, a dobrzy są szczęśliwi. Tylko że czasem się tak po prostu nie da.

Włączył się komputer. Wentylatory w jego środku pracowały cicho. Monitor rozbłysł białym światłem, na ekranie pojawił się tekst naszej historii. Zdania zaczęły wirować, litery rozpryskiwały się na wszystkie strony. Czarne piksele rozsmarowywały się po ekranie, wszystko stało się nieczytelne. Po chwili z monitora wyłonił się malutki człowieczek. Tak, po prostu wyszedł. Wystawił jedną nogę, później drugą i z cichym tupnięciem spadł na klawiaturę.

Miniaturowa istota zaczęła się powiększać. Po chwili była już ludzkiej wielkości i siedziała na krześle przed komputerem. Tylko że trochę nie pasowała do wystroju wnętrza. Kołpak, żupan, czy kontusz nie są dzisiaj codziennym ubiorem, nie wspominając już o eleganckim pasie lub szpadzie.

Nie było wątpliwości, kim jest przybysz. Zeno siedział wygodnie na krześle i wpatrywał się w literki, które powoli wracały na swoje miejsce i znów zaczynały tworzyć zdania.

Przykuły jego uwagę dwa skreślone słowa, które ktoś napisał na kartce pod krótkim tekstem. Zemsta Zeno.

Uśmiechnął się i zaczął czytać.

 

***

 

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała Sofia.

Siedziała na podłodze, a wokół niej leżały trzy raptory. Czule głaskała jednego z nich po głowie.

Odpowiedziało jej nerwowe warknięcie.

– Wiem, że tak nie powinno być – kontynuowała. – Ale muszę to zrobić. To jest powód mojego istnienia, dla tego zostałam spłodzona.

Przez pokój przeleciała mucha, bzycząca niespokojnie. Miała uszkodzone skrzydełko, nie mogła się utrzymać w powietrzu. Spadała, aby po chwili resztkami sił znów wzlecieć.

Sofia nie mogła przepuścić takiej okazji. Jej oczy się powiększyły, pożółkły, a język wystrzelił, rozciągnął się do niewyobrażalnej długości i wciągnął owada do ust. Wszystko wróciło do normy, znów była normalną dziewczyną.

Warknął głaskany raptor.

– Tak, kocham tylko ciebie – odpowiedziała Sofia. – Dla dobra naszej rasy muszę się do niego zbliżyć. Jesteśmy już blisko celu. Nie możemy teraz odpuścić. Żyję już tak długo, znam ludzi jak własną kieszeń. Wiem, że Quentin o mnie nie zapomniał. Oni nigdy nie zapominają. Te dziesięć lat jeszcze bardziej rozpaliło w nim uczucia. Muszę go poślubić, zbliżę się do niego, namówię go, aby sprowadził jeszcze więcej naszych pobratymców. I wtedy się zacznie.

Warknięcie.

– Ha! Masz rację! O dziesięć lat za długo żyliśmy jako niewolnicy! Ale to wszystko w słusznym celu! Ludzie tutaj są słabi. Nikt nam się nie przeciwstawi!

Warknięcie.

– Co potem? Jak już przejmiemy władzę? Czy to nie jest proste? Zabijemy Quentina i Piotrka. Za to, że w ogóle mieli czelność zrobić z nas niewolników. A reszta? Wykorzystamy ich do zbudowania lepszego społeczeństwa. Naszego społeczeństwa! Będziemy się z nimi mieszać, tworzyć istoty takie, jak ja. Nic nie stanie nam na drodze! A na sam koniec?

Pochyliła się nad głaskanym raptorem i złożyła pocałunek na czubku jego głowy.

– Na sam koniec weźmiemy ślub, moje kochanie.

 

***

 

Zeno odłożył papier. Spojrzał na okno wypełnione literkami i na leżącą pod dziwną deskę. Na niej też były znaki. Szybko zrozumiał, o co chodzi. Na początku próbował, jak to działa, naciskając przypadkowe litery. „ghsiwdsfcn… ” Był zachwycony. Znak, który nacisnął na desce, w okamgnieniu pojawiał się w oknie.

Z uśmiechem na ustach zaczął pisać. Był już bliski zakończenia swojej historii, kiedy usłyszał zbliżające się kroki. Nie czekając, skoczył prosto w to magiczne okno i zniknął.

Komputer się wyłączył, monitor zgasł, a Piotrek wszedł do pokoju.

 

***

 

Nadszedł czas na prawdziwy ślub, taki z księdzem, weselem i odpowiednią uroczystością.

Zaproszeni zostali wszyscy i wszyscy się pojawili oprócz Piotrka, który gdzieś zniknął. Zabrakło też Zeno, na którego temat krążyły plotki, że nie może patrzeć, jak jego miłość wychodzi za kogoś innego.

W świątyni zebrały się poważane osobistości. Był zarządca ze swoim dworem, właściciel najbardziej znanych w całym kraju kuźni, młody spadkobierca ogromnego majątku i nawet znalazł się przypadkowy poeta, który miał opisać to niespotykane wydarzenie. Nazywał się Stanisław, ale jego nazwisko pozostawało tajemnicą. Oczywiście przedstawił się kilku osobom, ale kto by tam pamiętał, jak się zwie jakiś pisarzyna.

Był to normalny ślub. Nic wielkiego. Ksiądz, przysięgi, odpowiednie formułki, kościelne pieśni. Wszystko przebiegało w sielankowej atmosferze.

Tylko że kiedy para młoda wyszła na zewnątrz, gdzie pan młody miał złożyć pocałunek na ustach swojej ukochanej, to zamiast tego panna młoda pokazała kły, po czym z głośnym mlaśnięciem odgryzła głowę mężowi.

Raptory zerwały się z uwięzi. Ludzie krzyczeli. Powstał chaos i kto wie, co by się stało, gdyby nie przyjechał On.

Posturą i złotą kolczugą przyciągnął uwagę wszystkich. Siedział na koniu, był wielki. Wrzaski umilkły, nikt nie śmiał się poruszyć. Nawet raptory patrzyły na niego ze zdziwieniem. Za sobą miał słońce, które jeszcze bardziej podkreślało jego umięśnioną sylwetkę. Najbardziej wyróżniała się przypięta do pasa szabla.

– Spokój! – krzyknął Zeno i dla podkreślenia swoich słów wyciągnął z pochwy broń. – Co tu się dzieje?

Spojrzał na niewinnie uśmiechniętą Sofię i leżące obok ciało bez głowy.

– Ludzie i raptory powinny żyć w zgodzie! – kontynuował.

Oczy Sofii powiększyły się i zmieniły kolor.

– Znam was! Nie oddacie nam nawet kawałka ziemi. Chcecie mieć wszystko dla siebie! Tacy jesteście! Chcieliśmy po prostu żyć! Myślicie, że nie wiedzieliśmy, co nas czeka? Bardzo dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, dlaczego w tych czasach nie ma na Ziemi nawet jednego raptora! Musimy przejąć tutaj władzę, aby normalnie egzystować! Inaczej zawsze będziecie nas gnębić, robić z nas swoich niewolników! Nie znacie czegoś takiego jak litość! Musi być wojna!

Zeno chwilę się zamyślił i odpowiedział:

– Mam propozycję – zaczął. – Może przeniesiecie się pod ziemię? Będziecie mogli dowolnie parzyć się z ludźmi, a gdy już uznacie, że jesteście gotowi, pomożemy wam zbudować wasze podziemne społeczeństwo. Po czym dołożymy wszelkich starań, żeby nikt o was nie pamiętał. Zadbamy o wasz spokój.

Żółte oczy Sofii błysnęły.

– Zgoda – powiedziała. – A co z nim? – Wskazała na martwego Quentina.

– To na koszt pokoju.

Sofia zaśmiała się cicho.

– Dopóki nie będziecie gotowi przenieść się w podziemia, proponuję wam ten śliczny lasek. – Wskazał brzozowe pnie za kościołem.

Do Sofii z tłumu przybiegł raptor, otarł się o jej sukienkę, a ona nie wahała się nawet chwilę.

– Wyprawicie nam wesele? – spytała.

Więc Sofia, czy Sofezorra, jak kazała się nazywać, poślubiła miłość swojego życia i z pobratymcami wyruszyła rozpocząć nowe życie w brzozowym lesie. Wszystko zakończyło się dobrze, a Zeno nie przejmował się tym, że jego sympatia okazała się raptorem. Odważnymi czynami przysporzył sobie takiej sławy, że kilka dni po tych wydarzeniach zdobył serce nowej miłości swojego życia. Ta, całe szczęście, była normalną dziewczyną.

 

***

 

Piotrkowi wydawało się, że słyszał stukanie klawiszy. Wszedł do pokoju. Cisza, wszystko było tak, jak to zostawił.

Wzruszył ramionami. Pewnie mu się przywidziało, ale jak już tu jest, to zrobi coś przy okazji.

Włączył komputer, znalazł świeżo napisany tekst i przesunął go do kosza. Przecież wyszedł mu taki chłam… 

Koniec

Komentarze

"…nie ważne jak się starał…" – "… nieważne jak się starał …"

"… miał już TO po dziurki w nosie" – "… miał już TEGO  po dziurki w nosie"

Zmienione ;)

Kto wie? >;

kobieta i mężczyzna leżący w górze jedzeniechochlik

Przeczytałem. Powodzenia. :)

Podobało mi się, ale wczesne kwestie narratora wyróżniłbym w akapitach. 

Fajnie, że się podobało. Zlustruje tekst i zrobię jak proponujesz. Myślę, że to dobry pomysł. 

Kto wie? >;

Misiu, chyba znalazłxm wszystkie fragmenty, w których kwestia narratora wygląda lepiej w oddzielnym akapicie. Niepoprawną końcówkę również poprawiłxm.

Kto wie? >;

Tekst o normalnej dziewczynie na końcu mocno rasistowski! Czyli, że raptor nie jest normalny?;)

Masz wszystko w tym opowiadaniu, a nawet dużo, dużo więcej.

Jest bal, maski, smoki – tak bo o tym też pisała Tarnina.

Czytając miałam wrażenie, że wystarczy sekunda dekoncentracji i już nigdy nie dowiem się o co chodziło;P

Na pewno masz u mnie plus za wyobraźnię.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Ambush! Nie przyznaje się do oskarżeń, ale o prawa raptorów powinniśmy walczyć. Te smoki tutaj takie bez skrzydeł, ale chyba ujdą w tłoku c:

Kto wie? >;

Witam jury!

Kto wie? >;

Dobrze i z pewnym zaciekawieniem czytałam do chwili, kiedy Qu­en­tin i Sofia znaleźli się na podłodze. Potem miałam już tylko wrażenie chaosu, przestałam też rozumieć, co tam się działo. I to wrażenie nie opuściło mnie już do końca historii.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

zdo­bycz trzy­ma­ją­cą się opusz­ka i uda­jąc, że nic się nie stało, po­śpiesz­nie wy­tarł go w… → Opuszka jest rodzaju żeńskiego, więc: …zdo­bycz trzy­ma­ją­cą się opusz­ki i uda­jąc, że nic się nie stało, po­śpiesz­nie wy­tarł w

 

koń­czy­ło się za­marź­nię­tym przy­ro­dze­niem. → …koń­czy­ło się za­marznię­tym przy­ro­dze­niem.

 

spy­tał Qu­en­tin i wska­zał na przed­miot… → …spy­tał Qu­en­tin i wska­zał przed­miot

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

za­czął pisać nim po pa­pie­rze. → …za­czął pisać nim na pa­pie­rze.

 

– Wcze­śniej py­ta­łeś się, co to jest… → – Wcze­śniej py­ta­łeś, co to jest

 

przy­po­mniał sobie męż­czy­zna i po­ma­chał nad­garst­kiem. → Można pomachać dłonią zginającą się w nadgarstku, ale nie wydaje mi się, aby można pomachać nadgarstkiem.

 

za­czął krę­cić po­krę­tłem wy­sta­ją­cym z boku ze­gar­ka. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …za­czął obracać po­krę­tłem wy­sta­ją­cym z boku ze­gar­ka.

 

Mia­łem do­stać się kom­plet­nie gdzie in­dziej… → Mia­łem do­stać się całkiem/ zupełnie gdzie in­dziej

 

– Jaki jest cel na­szej prze­jażdż­ki?

Wjeż­dża­li w coraz gęst­szy las. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: Zagłębiali się/ Zanurzali się w coraz gęst­szy las.

 

– I po je­stem ci po­trzeb­ny? → Czegoś tu zabrakło.

 

Po­cią­gnął za cugle i uciekł w po­pło­chu… -> Po­cią­gnął cugle i uciekł w po­pło­chu

 

gdyby nie te pięk­ne od­bi­ja­ją­ce świa­tło futro. → …gdyby nie to pięk­ne od­bi­ja­ją­ce świa­tło futro.

 

Ro­ze­śmiał się per­li­ście. Przy­po­mnia­ły mu się te wszyst­kie opo­wie­ści, któ­ry­mi był ra­czo­ny. Bitwa pod Conte Mas­si­no, tak?

Pod­niósł się, wy­tarł sza­blę, ale była jesz­cze jedna ważna rzecz do zro­bie­nia. Chwi­lę stał w bez­ru­chu, wy­da­wa­ło się, że uważ­nie ob­ser­wu­je oto­cze­nie. Gdy­by­śmy się do niego zbli­ży­li, to… → Lekka siękoza. Proponuję: Ro­ze­śmiał się per­li­ście. Wspomniał te wszyst­kie opo­wie­ści, któ­ry­mi był ra­czo­ny. Bitwa pod Conte Mas­si­no, tak?

Wstał, wy­tarł sza­blę, ale była jesz­cze jedna ważna rzecz do zro­bie­nia. Chwi­lę stał w bez­ru­chu, wyglądało, że uważ­nie ob­ser­wu­je oto­cze­nie. Gdy­by­śmy do niego podeszli, to

 

Był Lew, który łypał nie­bez­piecz­nie i słoń… → Dlaczego wielka litera?

 

Wy­sta­wił pierw­szą nogą, póź­niej drugą… → Wy­sta­wił jedną nogę, póź­niej drugą…

 

To jest powód mo­je­go ist­nie­nia, przez to zo­sta­łam spło­dzo­na. → Raczej: To jest powód mo­je­go ist­nie­nia, dla tego zo­sta­łam spło­dzo­na.

 

reszt­ka­mi sił znów pod­nieść się do góry. → Masło maślane – czy można podnieść się do dołu?

 

i wcią­gnął owada do buzi. → …i wcią­gnął owada do ust.

Buzie mają dzieci.

 

Spoj­rzał na okno wy­peł­nio­ne li­ter­ka­mi i na le­żą­cą pod nią dziw­ną deskę. → Piszesz o oknie, które jest rodzaju nijakiego, więc: Spoj­rzał na okno wy­peł­nio­ne li­ter­ka­mi i na le­żą­cą pod nim dziw­ną deskę.

 

panna młoda roz­sze­rzy­ła buzię tak, że już bar­dziej się nie dało. → …panna młoda roz­sze­rzy­ła usta tak, że już bar­dziej się nie dało.

 

Za sobą miał słoń­ce, które jesz­cze bar­dziej pod­kre­śla­ło jego umię­śnio­ną syl­wet­kę. → Wcześniej napisałeś: Po­stu­rą i złotą zbro­ją przy­cią­gnął uwagę wszyst­kich. → Jak po kimś, kto ma na sobie zbroję, można dostrzec, jak jest umięśniony?

 

Wska­zał na brzo­zo­we pnie za ko­ścio­łem. → Wska­zał brzo­zo­we pnie za ko­ścio­łem.

 

– Wy­pra­wi­cie nam ślub? – spy­ta­ła. → Ślubu się nie wyprawia, wyprawia się wesele.

 

Pew­nie mu się prze­wi­dzia­ło… → Chyba miało być: Pew­nie mu się przy­wi­dzia­ło

Sprawdź znaczenie słów: przewidziećprzywidzieć.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aj, ile się tego nazbierało. Widzę, że mam jakieś skłonności do dookreślania np. wskazał na. Wszystko ładnie poprawiłxm jak wskazałaś. Szkoda, że się nie spodobało. 

 

panna młoda rozszerzyła buzię tak, że już bardziej się nie dało. → …panna młoda rozszerzyła usta tak, że już bardziej się nie dało.

Tutaj dałxm “uśmiech”, bo słowo usta jest chwilę przed.

Pozdrawiam.

Kto wie? >;

Anonimie, nie powiedziałam, że mi się nie podobało, bo wszak napisałam, że czytałam z zainteresowaniem, tylko od momentu, kiedy wydarzenia potoczyły się w sposób dla mnie mało zrozumiały, wyznałamę, że chyba nie wszystko należycie pojęłam.

 

Tutaj dałxm “uśmiech”, bo słowo usta jest chwilę przed.

Owszem, szeroki uśmiech będzie całkiem na miejscu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rozumiem. To opowiadanie z założenia miało być żartem, opierającym się na pomieszaniu świata fikcyjnego z realnym. Zgaduję, że stąd chaos, pozdrawiam. 

Kto wie? >;

Hmmm. Trochę się pogubiłam. Albo to kwestia pory, albo za dużo zostało w Twojej głowie, albo trzeba było ciąć tekst do limitu i niektóre ważne rzeczy trafiły do skrawków.

Babska logika rządzi!

Ajj szkoda, że tak wyszło, ale miło mi, że wpadłaś. 

Kto wie? >;

Anonimie, przyznam że zaskoczyło mnie pojawienie się raptorów :) Początkowo żarty do mnie nie przemawiały i też trochę się pogubiłam ale później akcja się rozkręciła i milutko się czytało. Ogólnie fajna, zabawna historia. I plus za wciągnięcie narratora w intrygi. Powodzenia.

P.S. Przez moment miałam wrażenie że czytam kontynuację skoku na ślub… Ciekawe że wszyscy przenoszą się w czasie do dinozaurów. Ktoś chyba sprzedał całą partię zepsutych przenoszaczy XD

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Jak czytałxm Skok na ślub, kiedy jeszcze ten tekst był nie opublikowany, ale już napisany, to mialxm takie: "No nie… te teksty są zbyt podobne". 

Dzięki za wpadnięcie. Upewnij się czy twój przenaszac jest sprawny :)) za dużo tych incydentów. 

Kto wie? >;

Do dziś śpiewają ballady o tajemniczym bohaterze tamtej bitwy, a moja szpada. – Stuknął w przypiętą do pasa broń. – Jest owiana taką legendą, że na sam jej widok wrogowie kładą się trupem.

Po co ta kropka w środku zdania? 

Wyglądał na zdenerwowanego. Może nawet chciał dać Quentinowi nauczkę. Siekiera bujała się w rytm jego kroków.

– Uważaj choć trochę – rzucił tylko przybysz i podał Quentinowi narzędzie.

Ten zapomniał języka w gębie. Odebrał swoją własność i nie odezwał się ani słowem. Nie spodziewał się czegoś takiego. Oczekiwał nagany, przygotowywał się nawet na długi niekończący się wykład o tym, jak wielkie niebezpieczeństwo sprawił.

Rozbroił go ton głosu nieznajomego. Nie było w nim nawet nutki złości, czy zdenerwowania

To był zdenerwowany czy nie?

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

A to dobrze! Poprawię! 

Kto wie? >;

 

Pętle, pętelki i metafikcja

 

Pętelki ontologiczne, oczywiście, bo w sumie wychodzi na to, że ktoś (Piotrek? Zeno?) powstał tu spontanicznie i z konieczności. Ale nic to. Siłą tego tekstu jest zdecydowanie metafikcyjność – niestety, tej siły nie wykorzystałeś.

 

Podoba mi się pomysł z postacią fikcyjną, która logicznym rozumowaniem dochodzi do tego, że jest fikcyjna, ale można go było rozwinąć; podobnie ten z postacią fikcyjną, która przejmuje pałeczkę i zostaje Mary Sue własnej historii – to jest w tekście najzabawniejsze. Za to fabuła i światotwórstwo bardzo po łebkach: świat, z którego pochodzi Piotrek, nie trzyma się kupy (a pokazałeś go tylko ciutkę), raptory – cóż, podróżnik w czasie pewnie mógłby jakieś znaleźć, ale mimo to spadają z sufitu. Miałam też kłopot z zawieszeniem niewiary przy dziku i polowaniu z szablą (widziałeś w życiu dzika?), w scenie, w której Piotrek jedzie na polowanie z Zeno (dlaczego miałby to robić?), w scenie rozmowy Quentina z Sofią (nie zrozumiałam jej)… Tak nawiasem, co do Sofii – jej konflikt z Piotrkiem mogłeś zapowiedzieć wcześniej. Wyskakuje jak z pudełeczka, a Sofia pełni tu rolę nagrody, którą nawet nie tak trudno zdobyć. Ten lampshade słabego światotwórstwa na koniec trochę pomaga, ale mimo to – mówisz mi, że jesteśmy w siedemnastowiecznej Polsce, kiedy to oczywiste, że nie jesteśmy, skoro nic faktycznie na to nie wskazuje (styl dialogów, wydarzenia, tytulatura, imiona, obyczaje, nic), a epoka mogłaby być w zasadzie dowolna (Piotrek przybył z przyszłości). Przy okazji – imię Quentin pochodzi z łaciny przez francuski, ale u nas nigdy nie było używane – ciągle myliłam go z Piotrkiem, bo chłopak z XVII wiecznej Polski mógłby się nazywać Piotr, a Quentin na pewno nie. Charakterystyka Aureliusza jest bardzo jednoznaczna, to świetnie – ale nijak nie wpływa na całą historię. Równie dobrze mógłby być przemiłym facetem. Pierwsza scena trochę mnie zniechęciła, a później nie znalazłam dla niej uzasadnienia. I dzik jest uroczy, ale moje zawieszenie niewiary spadło z drzewa na długo przed tym, jak Piotrek powalił go jednym ciosem szabli (… szabli…).

 

Język. No, szału nie ma. Zacznij od powtórzenia z didascaliów: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/#czynnosc_w_wypowiedzi

 

W tekście znalazło się sporo zbędnych zaimków, kilka przecinków spadło z sufitu (a sporo zupełnie zniknęło), ale przede wszystkim – używasz słów niezgodnie ze znaczeniem: „móc” i „potrafić” – to nie to samo, „naprawdę” NIE znaczy „bardzo” (https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842880).

Dlaczego Zeno wygląda „jakby miał niepowstrzymaną chęć uderzenia Aureliusza”, a nie normalnie, jakby chciał go uderzyć? Pomijając to, że facet, który dzika wnosi, nie musi być facetem, który go upolował – co to znaczy, że Sofia go z dzikiem „skojarzy”? Nie wiem, czy fresk można nazwać „kolażem” – pierwsze skojarzenie to naklejanka (https://wsjp.pl/haslo/podglad/103380/kolaz). Siekiera ma trzonek (albo rękojeść) nie trzon, i na pewno nie powiedziałabym, że trzonek siekiery „zmókł od potu”. I co to jest „baza”? „Pofatygować” może się autor do sklepu (https://sjp.pwn.pl/szukaj/fatygowa%C4%87.html), ale książeczka może być tylko sfatygowana (https://sjp.pwn.pl/szukaj/sfatygowany.html). Z fragmentu opowiadania się nie korzysta – można go najwyżej wykorzystać. „Przewidzieć” to nie to samo, co „przywidzieć (się)”. „Postacie, które przez cały czas były szkicowane” to bardzo dziwna fraza. Co to znaczy „To na koszt pokoju”? I jaka to jest „normalna” wielkość?

 

Poza tym nie można „sprawić” niebezpieczeństwa – tylko je spowodować, „kłaść trupem” odnosi się raczej do obrazu trupów ścielących się gęsto – nie jestem przekonana, że można samego siebie położyć trupem. Nie wiem, skąd ten pęd do antropomorfizacji wszystkiego, ale głos nie może być zawstydzony. Krew nie może zastygać „w bezruchu”, tylko w żyłach (to idiom). Nie można też „zyskać” uwagi – czyjąś uwagę można najwyżej na siebie zwrócić. Używasz słowa „rzecz” z angielska – polszczyzna ma inne konstrukcje. Z ludźmi raptory mogłyby się krzyżować, ale nie rozmnażać.

 

Z uwag czysto stylistycznych: wepchnąłeś sporo waty – sztucznie przedłużonych zdań i zapewniających fraz. Styl ogólnie niepewny, miejscami nienaturalny, zwłaszcza w dialogach. Jeśli opisujesz zaczytaną książkę, nie używaj słowa „przywierać”. Ono się odnosi do spalonego naleśnika, ale nie pasuje z niczym, co mogłyby robić elementy książki. Dlaczego Lew jest dużą literą, a słoń małą? Jako maski? Taka i taka konwencja jest do wybronienia, ale powinno być konsekwentnie – albo wszystkie nazwy masek dużą, albo wszystkie małą. Stawianie dwóch synonimów obok siebie („ogromny i wielki”) rzadko robi dobre wrażenie – zwykle wygląda tak, jakby autor nie wierzył w czytelnika. „Mimowolnie” to wata – jeśli jakaś czynność jest odruchowa, to jest mimowolna, nie ma sensu tego zaznaczać. „Buzia” to nie synonim ”ust” (wiem, wiem, babcie tak mówią, ale żadne z nas nie jest babcią). „Podnieść się do góry” to pleonazm.

 

Błędy gramatyczne: opuszka palca jest rodzaju żeńskiego (nie męskiego). „Te” łączy się z formami liczby MNOGIEJ – w liczbie pojedynczej piszemy „to futro” (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/te-czy-to;11127.html ; https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/te-czy-to-te-czy-ta;6939.html). Dopełniacz liczby mnogiej od „rodzaj” to „rodzajów”. Nie „w sposobie, w jakim”, tylko „w sposobie, w jaki”. Pierwsza osoba rodzaju męskiego czasu przeszłego od „ugrząźć” to „ugrzązłem” (albo „ugrzęznąłem”, okazuje się, ale to brzydactwo). Zapisuje się zawsze coś – bez dopełnienia można skończyć pisać – nie jest to jedyne brakujące dopełnienie. A „pytać” nie potrzebuje „się”. Zapisz trzy razy czerwonym ołówkiem! Przy wyliczeniach dawaj czasownik w liczbie mnogiej: „kołpak, żupan czy kontusz nie są”.

 

Pamiętaj, że „zamarznięty” piszemy bez „ź” (https://sjp.pwn.pl/szukaj/zamarzni%C4%99ty.html).

 

Z elementów punktowanych znalazły się maski i zegarek (służący, oczywiście, do podróżowania w czasie – nie przewidywałam tego…), ale co do smoków, to nie jestem przekonana. Dinozaury to dinozaury.

 

Po dissiecta membra pisz na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ajajaj. No cóż, podobał mi się ten tekst i trochę się zaskoczyłem, że nawet nie dostał się do biblioteki. Cieszę się, że moment, w którym bohater pisze ciąg dalszy historii, osiągnął cel. Z imionami, miejscem akcji, językiem chciałem trochę zamieszać. To miał być taki nieudany wybryk pisarza, ale chyba w pewnym momencie sam za bardzo się zamieszałem. Może powinienem był bardziej podkreślić niektóre rzeczy.

Dobrze się bawiłem na tym konkursie. Dzięki Tarnino za wzięcie na siebie ciężaru organizowania. :)) 

Czy to już moment zdjęcia masek? 

Pozdrawiam

Kto wie? >;

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:)) 

Kto wie? >;

Poprawiam, poprawiam i tyle tego, że dopiero jutro skończę. ;))

Kto wie? >;

Nie szkodzi, nie szkodzi, mamy czas. Pieniędzy nie mamy, ale mamy czas :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A czas to najważniejsza waluta, więc jakaś rekompensata jest.

 

Poprawiłem, dzięki za rozwalcowanie tekstu ;))

Kto wie? >;

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

cheeky

Kto wie? >;

Nowa Fantastyka