- Opowiadanie: Storm - Dwór Crawfordów

Dwór Crawfordów

Moje dwa ostatnie teksty były jednymi z tych dłuższych, więc tym razem napisałem coś krótszego, powracając tym samym do horroru. 

Miłego czytania!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla

Oceny

Dwór Crawfordów

Samuel Crawford jak co dzień budzi się wczesnym rankiem. Po porannej toalecie, przywdzianiu stroju dziennego i skromnym posiłku wybiera się na przechadzkę po swej posiadłości. Dwór Crawfordów, tutaj przyszedł na świat i tu zostanie, na zawsze. Z wielkim znużeniem włóczy się po kolejnych pomieszczeniach swej sadyby. Robi to codziennie od trzech lat. Nienawidzi tych bezcelowych wędrówek, ale jakoś musi zabić czas w oczekiwaniu na upragnioną dziesiątą rano. Zawsze zaczyna pracę o tej godzinie. Spoglądając obojętnie na liczne portrety, przeszywające go czujnym wzrokiem co krok zerka na stary, dziadkowy zegar z kurantem w nadziei na wybicie właściwej godziny. Wzdycha i kontynuuje rutynową czynność. Jego umysł jest pusty. Kroczy bezmyślnie niczym duch. Od czasu do czasu jego uwagę skupiają grube warstwy kurzu, pokrywające eleganckie meble i ogromne pajęczyny w kątach pokoi.

„Znów będę musiał tu posprzątać” – myśli. Nie cierpi sprzątania. Musi robić to zupełnie sam, odkąd odeszła służba a dwór był ogromny. Prace porządkowe w pojedynkę zaiste stanowią ogromne wyzwanie.

„Zatrudniłbym nowych służących, gdyby tylko wszystko było jak dawniej. Gdyby tylko ona wciąż żyła”. – Owa myśl pojawia się w głowie Sama, gdy akurat mija zasłonięty równie zakurzoną jak reszta domu tkaniną obraz. Crawford spogląda na niego i jego oczy szybko wypełniają się łzami rozpaczy. Płacze gorzko. Jak co dzień. Płacze od trzech lat. Kilka dni temu miał nadzieję, że przykrycie portretu stłumi rozdzierające uczucie żalu, lecz efekt jest wręcz odwrotny do zamierzonego. Przypomina sobie okoliczności jej śmierci. Wielki smutek prędko zmienia się w gniew. Sam zrywa przeklęty całun zakrywający obraz, patrzy prosto w oczy uwiecznionej na nim ukochanej. Marie Crawford. 

Szlachetne rysy twarzy, bystro patrzące, niebieskie oczy, piękne usta stworzone do namiętnych pocałunków i burza kruczoczarnych loków na głowie. Mimo iż na obrazie wygląda zjawiskowo, Sam pamięta ją jako jeszcze piękniejszą. Patrzy dłuższą chwilę na unieśmiertelnione na płótnie oblicze ukochanej. Rozmyśla. Zarówno o jej losie, jak i swoim. Jest tak pogrążony w przeszłości, że nie słyszy zegara wybijającego dziesiątą, której to godziny jakże niecierpliwie wyczekiwał jeszcze kilka chwil temu.

„Muszę wracać do pracy. Nie mogę tutaj stać i użalać się nad sobą. No już, Sam! Dalej!” – Próbuje zmotywować się do działania. Upływa nieco czasu, nim jego umysł powraca do teraźniejszości. Ociera łzy i rusza na parter. Portret Marie pozostawia odsłonięty.

 

Sam przygotowuje farby, pędzle i pozostałe przybory do malowania. Włącza stary gramofon pamiętający jeszcze czasy świetności dworu Crawfordów i zasiada przed sztalugą. Z tuby gramofonowej dobiega go uspokajający ton którejś z sonat fortepianowych Mozarta. Muzyka każdemu artyście ułatwia skupienie się na pracy, nie inaczej jest w przypadku Sama. Teraz musi jedynie zdecydować, co takiego pragnie przedstawić na płótnie. Patrzy przez wielkie okno po lewej stronie. Widzi ogród. Niegdyś urzekający pięknem oraz żywymi kolorami, teraz zaniedbany i skąpany w melancholijnej szarości ponurego dnia. Pamięta, ile pięknych chwil spędził wraz z Marie w ogrodzie. Byli tacy szczęśliwi, weseli. Gdy Marie odeszła, radość opuściła nie tylko serce Sama, ale też ogród. Młody Crawford widzi podobieństwo między sobą a dawnym kwiatowym rajem. Po policzku spływa mu samotna łza. Czując to, szybko powraca z krainy przeszłości. Zaczyna malować. Jest skupiony jak nigdy. Całą uwagę poświęca płótnu przed sobą. W mgnieniu oka prowadzony jego wprawną ręką pędzel tworzy idealną kopię widoku za oknem. Obraz jest gotowy. Szary, ponury, pozbawiony życia i choćby najmniejszej iskry radości

– Zupełnie jak ja – wzdycha Sam.

Wybrzmiewają ostatnie nuty Mozartowskiego utworu utrwalonego na szelakowej płycie. Samuel wstaje i podchodzi do gramofonu. Unosi igłę i zdejmuje płytę. Zerka na następną, leżącą obok urządzenia. To jeden z walców Chopina. Targana samotnością i żalem psyche młodego mężczyzny ponownie udaje się w podróż do przeszłości. Marie uwielbiała walce. A w szczególności te Chopinowskie. Kochała też tańczyć. Zawsze, gdy w dworze wybrzmiewała muzyka tego utalentowanego kompozytora, Sam wiedział, że Marie wyciągnie go do tańca. Przypomina sobie dzień, w którym pierwszy raz wyszła z ową inicjatywą. Bardzo się opierał.

– Och, proszę Marie. Wiesz, że nie znoszę tańczyć!

– A właściwie dlaczego?

– Bo… bo nie umiem! I tyle!

– I to jest twój powód? Nauczę cię. No już, chwyć mnie za rękę.

Na twarzy Sama pojawia się uśmiech. Doskonale pamięta tę niezręczną sytuację. Jego ukochana poruszająca się z gracją mitycznej nimfy i on pląsający w komiczny sposób. Jednakże mimo straszliwych początków Marie osiągnęła coś, co wydawało się Samuelowi niemożliwe. Nauczyła go tańczyć walca. Na balu, który odbył się kilkanaście miesięcy później, pochwalił się nowo nabytą umiejętnością, co doprowadziło do istnego oblężenia ze strony wielu pięknych dam, pragnących ruszyć w tany z poruszającym się wdzięcznie mężczyzną. 

Uśmiech znika z twarzy Sama, gdy znów powraca do współczesnej mu rzeczywistości.

– Czemu wszystko mi o niej przypomina? – pyta na głos, jakby spodziewając się, że opuszczony dwór mu odpowie.

 

Jest dwunasta w południe. Samuel Crawford postanawia poświęcić godzinę na czytanie. Jego domowa biblioteka jest imponująca. Od starożytnych tragedii Sofoklesa, przez „Dekameron” Boccaccia, dramaty Szekspira, „Opus Maius” Bacona aż po powieści Verne'a. Jedną z półek zajmują nawet opowiadania grozy Poego, „Tajemnice zamku Udolpho” pani Radcliffe czy „Zamczysko w Otranto” Walpole'a. Jednak Sam dzisiaj decyduje się na „Boską Komedię” Dantego, którą zaczął wczoraj. Kiedyś nie miał tyle czasu na lekturę swych wyjątkowo pokaźnych zbiorów, teraz jednak ma go mnóstwo. Z zaciekawieniem śledzi podróż Alighieriego po zaświatach. Poemat rozbudza jego wyobraźnię a wierszowana forma wrażliwość duszy. Pozwala na chwilę zapomnieć o codzienności wypełnionej dołującym smutkiem. 

Samuel dociera do końca pierwszej księgi, gdy stary zegar wybija pierwszą po południu.

 

Sam podejmuje kolejną w tym tygodniu próbę ucieczki. Idzie do głównego wejścia. Szarpie klamkę z całych sił. Gdy to nie skutkuje, próbuje wyważyć drzwi. Ani drgną. Bierze leżący przy dawno wygasłym kominku pogrzebacz. Usiłuje wybić nim okienne szyby. Uderza raz za razem, lecz na oknach nie pojawia się nawet najmniejsze pęknięcie. Poddaje się. Wciąż nie może opuścić dworu. Zrezygnowany ciska pogrzebaczem o podłogę i wraca do swych codziennych zajęć. W jego głowie rozbrzmiewa okropny, sardoniczny śmiech.

 

Nieszczęsny wdowiec odczuwa potrzebę napicia się alkoholu. Schodzi do piwniczki na wino. Czuje zapach wilgoci, ziemi i drewna.

„W dniu pogrzebu Marie w powietrzu unosił się identyczny zapach” – myśli Sam, stąpając ociężale po schodach prowadzących w dół. Piwnica wita go zasłoną ciemności. Idzie dalej, nie dając swym oczom czasu na przyzwyczajenie się do mroku. Po prawicy słyszy chrobot i popiskiwania myszy. Gdy jego życie miało sens, na pewno przejąłby się wizytą nieproszonych gości, teraz jednak zupełnie nie obchodzi go obecność natarczywych gryzoni. Nieopatrznie potrąca nogą leżącą na podłodze butelkę, co błyskawicznie ucisza mysie piski. Podnosi ją. Wytęża wzrok, próbując odczytać etykietę.

„Och, amontillado, może być” – mówi do siebie w myślach. Wsuwa swą zdobycz do kieszeni płaszcza i rusza z powrotem na górę.

 

Wchodzi do sypialni. Siada na łożu pod baldachimem, odkorkowuje butelkę i wypija duży łyk. Goryczka bursztynowego trunku zapewnia przyjemne wrażenia smakowe. Sam pije dalej. Amontillado kończy się w zastraszającym tempie, a Crawford nie znajduje ukojenia. Udaje się ponownie do piwniczki, po więcej wina. Po dłuższej chwili wraca z sześcioma kolejnymi butelczynami. Opróżniając czwartą butelkę czuje, że kręci mu się w głowie. W trakcie otwierania szóstej pada na łóżko i zasypia. Budzi go zegar wybijający piątą. Spał dwie godziny. Próbując wstać na równe nogi, zrzuca leżące obok niego merlot, które usiłował otworzyć. Rubinowe wino rozlewa się po podłodze sypialni. 

– Ile potrzeba alkoholu, by choć na chwilę zapomnieć? Nawet na to mi nie pozwolisz? Na kilka godzin ulgi? – pyta na głos Sam.  

Odwraca wzrok od rozbitej butelki. Podchodzi do stojącego przy oknie krzesła i wiszącej nad nim pętli. Po raz kolejny próbuje. Staje na krześle, zakłada zapętlony sznur na szyję, zacieśnia go. Gdy usiłuje usunąć spod swych nóg podparcie, złowrogi, gardłowy głos w jego głowie mówi: Nie!

Okropny ból przeszywa całe ciało Sama. Mężczyzna upada na podłogę, a sznur pęka, jak gdyby został przecięty ostrzem miecza widmowego kata. Samuel Crawford leży na posadzce i płacze. Jak co dzień. Przerażający śmiech pojawia się w jego umyśle.

– Pozwól mi wreszcie umrzeć, do diabła! – szlocha rozpaczliwie. W odpowiedzi słyszy jedynie coraz bardziej szyderczy rechot.

 

Wybija godzina szósta. Zachodzi słońce. Koniec mąk dnia dzisiejszego. Samuel Crawford może odpocząć. Teraz On przejmuje kontrolę nad jego ciałem i wyrusza na żer. Gdy dla Sama kończy się dzień, dla Niego dopiero się zaczyna. Błoga nieświadomość zasnuwa umysł mężczyzny niczym całun zmarłego. 

 

 

***

– Dziadku, opowiedz nam jeszcze jakąś straszną historię! – nalega dwunastoletni Colin.

– Och, synku przestań. Dziadek jest zmęczony, daj mu odsapnąć – mówi pani Hughes.

– Ostatnią na dziś, prosimy – wtrąca dwa lata młodsza od brata Rosie.

– No dobrze, już dobrze, opowiem wam. Ale ostrzegam, będzie to historia tak straszna, że z pewnością nie zaśniecie – odpowiada dziadek, puszczając oko i uśmiechając się do dziergającej na drutach córki, jak gdyby chciał przez to powiedzieć: „Tak nastraszę tych urwipołciów, że dadzą mi spokój na co najmniej tydzień”.

– Słuchajcie więc, kochane urwisy. Niedaleko stąd znajduje się pewien stary dwór. Widzicie go z oddali za każdym razem, gdy ruszacie z mamą do miasta. Posiadłość zwana jest dworem Crawfordów. Dawno temu mieszkała w nim pewna para. Byli w sobie zakochani po same uszy.

– Bleee! – przerywa Colin. Rosie daje mu kuksańca, wiedząc, iż cios skutecznie ostudzi jego zapał do przeszkadzania.

– Jak mówiłem, byli szczęśliwą parą – podjął dalej siedzący na bujanym krześle staruszek. – Lecz niestety wydarzyło się coś strasznego. Pani Crawford zachorowała na suchoty. Jej ukochany był zrozpaczony. Wezwał do dworu najlepszych lekarzy w kraju, jednakże oni nie potrafili wyleczyć pani domu. Zmarła kilka dni po wizycie medyków. Zrozpaczony młodzieniec postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wśród rzeczy pozostawionych mu w spadku przez zmarłego ojca odnalazł księgę zaklęć, oprawioną w ludzką skórę, spisaną przez okropną wiedźmę.

– Och, to naprawdę straszna historia! – mówi Rosie.

– A wcale, że nie. Tchórzem jesteś i tyle! – odpowiada jej brat.

– Spokojnie, dzieci, to jeszcze nie koniec – kontynuuje dziadek. – W straszliwej księdze znalazł to, czego szukał. Zaklęcie zdolne wrócić życie jego ukochanej. Poczynił przygotowania, wyrecytował formułę i przywołał strasznego potwora nie z tego świata. Bestia nie chciała jednak przywrócić życia pani Crawford. Jej ukochany zawarł więc z poczwarą układ. Jego ciało i umysł w zamian za wskrzeszenie lubej. Stwór zgodził się, jednak, jak się później okazało, wypełnił jedynie korzystną dla siebie część umowy. Opętał biednego wdowca, czyniąc nieśmiertelnym i więżąc na zawsze w dworze Crawfordów, aby przez wieczność karmić się jego bólem i cierpieniem. Od tego czasu biedaczyna za dnia błąka się po posiadłości, jęcząc i szlochając za zmarłą ukochaną niczym potępiony duch.

– O, jej, ale straszne! – odzywa się Rosie.

– Niesamowite! – wtrąca Colin.

– Tato, chyba rzeczywiście trochę przesadzasz – mówi pani Hughes.

– Najstraszniejsze zostawiłem na koniec – opowiada dalej staruszek. – Widzicie, potwór, mimo iż karmi się cierpieniem, oprócz tego musi jeść także ludzkie mięso, by przetrwać. Więc codziennie, gdy nastaje zmrok, przejmuje całkowitą kontrolę nad panem Crawfordem i rusza daleko poza bramy dworu, aby pożywić się ludźmi.

Mała Rosie zaczyna płakać. Colin chwali dziadka za najlepszą i najstraszniejszą opowieść, jaką słyszał, a pani Hughes gani ojca za nazbyt skuteczną próbę przestraszenia swych pociech.

 

Rodzina Hughesów udaje się na spoczynek. W całym domu gasną światła. Dzieci zasypiają bardzo szybko, nieświadome monstrum czyhającego na nie za oknem. Potwór o aparycji Samuela Crawforda wykrzywia śliniącą się gębę w nienaturalnym uśmiechu. Żądza krwi jest nie do zniesienia. Stwór atakuje. Wybiwszy okienną szybę rzuca się na śpiących Colina i Rosie. Przerażone pociechy pani Hughes budzą się z krzykiem. Poczwara ukróca drażniący hałas, zatapiając pożółkłe, zwierzęce kły w drobnych gardłach dwójki dzieci. Chłepce ich krew przez kilka minut, następnie zabiera się za pożarcie ciał. Matka małoletnich ofiar wpada znienacka do izby, rozświetlając mrok nocy trzymaną w ręce lampą naftową. Spostrzegłszy mężczyznę o świecących niczym rozgrzany metal oczach i strasznych zębiskach, pożywiającego się zwłokami jej potomstwa, mdleje. Bestia nie zwraca na to uwagi. Pochłania dalej krwawe ochłapy mięsa wyrwane ze wciąż ciepłych ciał. Gruchot kruchych kości rozgryzanych przez straszliwe szczęki bestii sprawia jej wielką przyjemność. Ostatnie kawałki pożywienia lądują w paszczy stwora. Nienasycona maszkara podchodzi do nieprzytomnej kobiety i wgryza się w jej szyję, wypijając krew. Jej ucztę przerywa odgłos kroków. Stary Hughes pojawia się przed potworem, celując do niego ze strzelby myśliwskiej. Drżą mu ręce, trzęsie się i poci jak nigdy w życiu. Nim monstrum decyduje się zaatakować, zamyka oczy i strzela. Dwa razy. Gdy huk wystrzałów się wygłusza, staruszek spogląda ponownie przed siebie. Bestia zniknęła. Nestor rodziny Hughesów uspokaja się nieco. Nagle zostaje zaatakowany od tyłu. Maszkara przygważdża go do ziemi. Już ma zadać ostateczny cios, gdy starzec krzyczy:

– Błagam, panie Crawford, gdybym wiedział, że tak to się skończy, zostałbym do samego końca! Pomógłbym panu zaakceptować jej śmierć i ten koszmar nawet by się nie rozpoczął!

Czerwonooki stwór patrzy na niego przez chwilę obojętnym wzrokiem. Znajomy głos wybudza Sama ze stanu nieświadomości i udaje mu się na moment odzyskać kontrolę nad własnym ciałem.

– Declan? Mój najwierniejszy sługa. Och, przyjacielu, to nie twoja wina, tylko moja. Przepraszam! On jest zbyt silny! Proszę, zastrzel mnie.

Hughes usiłuje dosięgnąć leżącej jard dalej strzelby. Kiedy jego palce dotykają kolby broni, potwór powtórnie obejmuje władzę nad ciałem Samuela i miażdży czaszkę staruszka jednym, potężnym ciosem pięści. Plugawy mięsożerca wstaje i zabiera ze sobą ciała Declana Hughesa i jego córki.

 

Sam jak zawsze budzi się o brzasku. Jego umysł nawiedza wspomnienie wczorajszej nocy. Najstarszy i najwierniejszy sługa w dziejach dworu Crawfordów błaga go o litość, po czym zostaje zabity w brutalny sposób. Samuel Crawford nie obwinia go o odejście. Na jego miejscu postąpiłby tak samo. Popadający w obłęd pan oznajmiający, że przywróci zmarłą ukochaną do życia za pomocą czarnej magii. Nic dziwnego, iż służba z poczciwym Declanem na czele opuściła dworek. Gdyby wtedy po prostu pogodził się ze śmiercią Marie, nie spotkałby go tak straszny los. Nie byłby teraz opętany przez złowrogi byt z innego świata. Musi się zabić. Tylko nie ma pojęcia jak. Próbował już wszystkich sposobów. Za każdym razem bestia uniemożliwiała mu samobójstwo, by dalej żerować na jego niedoli. Wpada na pomysł. Ostateczne rozwiązanie. Szybko biegnie do lampiarni. Schodzi na dół. Odnajduje w półmroku beczki z naftą. Musi wtaszczyć je na górę. Są potwornie ciężkie, nawet kiedy toczy je po podłodze, jednak Sam nie zamierza się poddać. Mija godzina, nim udaje mu się wnieść wszystkie cztery beczki na parter. Otwiera je i przewraca na posadzkę, aby zalać naftą kolumny podtrzymujące piętro. Następnie używając krzesiwa, wznieca ogień. W czasie gdy płomień powoli przybiera na intensywności, Sam tworzy prowizoryczną pochodnię. Zapala ją i podchodzi do każdego oblanego kerozyną filaru. W mgnieniu oka podpory zajmują się ogniem. Samuel Crawford uśmiecha się. Za chwilę umrze. Jeśli istnieje życie po śmierci, w końcu ujrzy ponownie swą ukochaną. Nawet jeśli po drugiej stronie czeka go jedynie pustka, to przynajmniej będzie wolny od cierpienia i niedoli, w jakich żył dotychczas.

– Coś ty zrobił!? – odzywa się demon. Wyczuwa w jego głosie wielki niepokój. Zwycięstwo. Pokonał go.

Patrzy w górę. Płomienie spaliły kolumny do szczętu i całe pierwsze piętro zwala mu się na głowę. Zamyka oczy. Ostatnia krótka chwila okropnego bólu. Agonalny krzyk potwora. Złowieszcza czerwona mgła opuszcza jego ciało. Ciemność. Gdzieś w oddali słyszy głos swej lubej. Podąża za nim. Nagle oślepiający blask rozświetla otaczający go mrok. Sam widzi Marie siedzącą w ogrodowej altanie i słuchającą Chopina. Podchodzi bliżej. Jego ukochana wstaje, rzuca mu się w ramiona i szepcze:

– Czekałam na ciebie, najdroższy.

Koniec

Komentarze

Storm napisał: 

Nieopatrznie potrąca nogą leżącą na podłodze butelkę, […]. Podnosi ją. […]. Chowa swą zdobycz do kieszeni kamizelki i rusza z powrotem na górę.

» Albo butelka była wielkości takiej, w której sprzedaje się krople walerianowe, albo kieszeń kamizelki wielkości torby na zakupy w “Biedronce”.

Beczki z naftą w piwniczce na wino? Hm. Średnio pasuje…

I jeszcze parę potknięć, których po prostu nie chce mi się odszukiwać.

Sięgnięcie po czarna magię, straszne tego skutki, tragiczny finał – klasyka, rzec można. Ale czytało się nienajgorzej.

Pozdrawiam.

AdamKB

Hmm, może zatem „wsuwa butelkę do kieszeni kamizelki” lub coś podobnego, bo miałem na myśli to, że butelka będzie oczywiście w większej części wystawać z kieszeni. A wyraz „chowa” sugeruje całkowite jej włożenie. Poprawię. 

Co do nafty nie wiem. Przemyślę to.

Miało być klasycznie, w schematach chyba po prostu dobrze się czuję. Cieszy mnie, że mimo to czytało się dobrze. 

Pozdrawiam również. 

Hej 

Mamy tu taki standardowy horror :). Najpierw trochę Poego, rozpacz melancholia i straszna tajemnica. Następnie opowiadanie zmienia się w masakrę, by na koniec znów wrócić do Poego i rozpaczy oraz gorzkiej końcówki :). Czytało się dobrze choć wyrzuciłbym swój, swoje, swoim i swojej z tekstu :). Klimat jest więc i jest klik od Barda :) Pozdrawiam :)  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej Bardzie, dzięki za przeczytanie i klika!

Cieszy mnie, że mimo klasycznego podejścia klimat chwycił i czytało się dobrze.

Przyjrzę się zaimkozie, o której piszesz :).

Pozdrawiam również!

Mnie także czytało się nieźle. Udało ci się utrzymać tekst w duchu dziewiętnastowiecznych „strasznych” powiastek, nawiązania do Poe oczywiście widoczne (in plus), motyw zaprzedania życia i duszy demonowi w zamian za przywrócenie do życia ukochanej – stylowy i fajnie wpleciony. Przy okazji przypomniałam sobie o istnieniu tomu  opowiadań zatytułowanych „Niemiecka nowela romantyczna”, wydanym kiedyś tam, kiedyś przez BN. Czytałam dawno, chyba sobie odświeżę, bo nastrój twojego opowiadania jakoś mi się z nimi skojarzył.  W sumie “Dwór Crawfordów” okazał się ciekawy, koncepcja „wywołania wilka z lasu” dziadkową „bajeczką” na dobranoc, też w zasadzie OK – wprowadza faktyczną  horrorowość  do tekstu.  Prowadzenie narracji w czasie teraźniejszym nie należy do zabiegów, za którymi bym przepadała, ale skoro taka była twoja koncepcja, to nie mam prawa jej podważać.  To, o co się nieco potknęłam przy lekturze – wyłuszczyłam poniżej. Może ci się przyda, może nie.  Pzdr.

 

Z wielkim znużeniem włóczy się po wielu pomieszczeniach swej sadyby.

 

Po kolejnych pokojach/komnatach  – pozwoliłoby uniknąć tego prawie powtórzenia i nieadekwatnego (IMO) do dworu słowa „pomieszczenia”.

 

Musi robić to zupełnie sam, odkąd odeszła służba a dwór był ogromny.

 

Zaplątany szyk zdania: Odkąd odeszła służba, musiał sam to robić, a dwór był ogromny.

 

Owa myśl pojawia się w głowie Sama, gdy akurat mija zasłonięty brudną tkaniną obraz.

 

Nie wytykam błędu, bo go nie ma, tylko informuję o moim – czytelniczym odczuciu niemiłego zaskoczenia. Samuel, opłakujący uwielbianą żonę, osłania jej portret BRUDNĄ tkaniną czyli czymś, co równie dobrze można nazwać szmatą? W pewien sposób bezcześci tym wizerunek i pamięć o ukochanej. Można byłoby rozważyć użycie przymiotnika „zakurzona” np.:  tkaniną zakurzoną tak samo, jak wszystko wokół.

 

Patrzy dłuższą chwilę na unieśmiertelnione na płótnie oblicze ukochanej. Rozmyśla. O losie jej, jak i swoim.

 

Zarówno o jej losie, jak i swoim.

Zarówno (…}, jak i (…)  to spójnik skorelowany, zestawienie wyrazów utarte, niezmienne czyli takie, które nie lubi, gdy go się bezpodstawnie pozbawia któregoś elementu.

 

Jest tak pogrążony w przeszłości, że nie słyszy zegara wybijającego dziesiątą, której to godziny tak niecierpliwie wyczekiwał jeszcze kilka chwil temu.

 

Drugie „tak” do wyrzucenia bez szkody dla całości, albo (w ostateczności) podmienić na „jakże”.

 

Z tuby gramofonowej dobiega go uspokajający ton którychś z sonat fortepianowych Mozarta.

 

Gramofon nie odtwarzał jednocześnie kilku sonat zapisanych na płycie, tylko jedną po drugiej, a więc liczba pojedyncza: którejś sonaty fortepianowej Mozarta/którejś z sonat.

I raczej „spokojne/kojące/łagodne  dźwięki”, nie „ton”.

 

Po policzku spływa mu samotna łza.

 

Bardzo poetycko, ale fakt, że płacze tylko jednym okiem, daje niezamierzony, za  to z lekka komiczny efekt.

 

W mgnieniu oka prowadzony jego zdolną ręką pędzel tworzy idealną kopię widoku za oknem.

 

To malarz był zdolny, a jego ręka wprawna.

 

Wybrzmiewają ostatnie nuty Mozartowskiego utworu utrwalonego na szelakowej płycie.

 

Sprawdziłam cię w necie, przyznaję, bo pierwsze płyty kojarzyłam wyłącznie z ebonitem, o szelaku nie wiedziałam. Interesująca informacja.

 

Unosi igłę i ściąga płytę. Zerka na następną, leżącą obok urządzenia. To jeden z walców Chopina.

 

Płyta to płyta, więc nie może być „jednym z walców Chopina”.

Płytę zdjął, bo ściągnął funkcjonuje  bardziej w znaczeniu „opuścił w dół” np. ściągnął spodnie.

 

Ponownie targana samotnością i żalem psyche młodego mężczyzny udaje się w podróż do przeszłości.

 

Co miałeś na myśli? Czy to, że psyche jest ponownie targana żalem, czy to, że psyche ponownie udaje się w podróż do przeszłości? Lepiej, aby druga opcja była prawdziwa, ale wtedy należałoby zmienić szyk wyrazów w zdaniu – „Targana samotnością (…) ponownie udaje się w podróż do przeszłości”.

 

Marie uwielbiała walce. A w szczególności te Chopinowskie. Kochała też tańczyć. Zawsze, gdy w dworze wybrzmiewała muzyka tego utalentowanego kompozytora, Sam wiedział, że Marie wyciągnie go do tańca. Przypomina sobie ich pierwsze wspólne tany. Bardzo się opierał. Na twarzy Sama pojawia się uśmiech. Doskonale pamięta tę niezręczną sytuację. Jego ukochana poruszająca się z gracją mitycznej nimfy i on pląsający w komiczny sposób. Jednakże mimo straszliwych początków Marie osiągnęła coś, co wydawało się Samuelowi niemożliwe. Nauczyła go tańczyć. Na balu, który odbył się kilkanaście miesięcy później, pokazał, czego zdołał się nauczyć, co doprowadziło do istnego oblężenia ze strony wielu pięknych dam, pragnących ruszyć w tany poruszającym się wdzięcznie mężczyzną. 

 

Tańce, hulanki, swawole buszują po tym „kawałku” i okrutny zamęt czynią. Okrutny! A efekt jest taki, że w całości wymaga on szlifu, uporządkowania i odciśnięcia z dużego nadmiaru wody. Jest niedobry, krótko mówiąc.

 

Jego domowa biblioteka jest bardzo imponująca.

 

Imponująca = wspaniała, olśniewająca. Wyraz imponująca nie potrzebuje wzmocnienia swojego znaczenia przez dodanie  „bardzo”, bo już ma je w sobie zapisane.

 

Kiedyś nie miał tyle czasu na lekturę swych pokaźnych zbiorów, teraz jednak ma go mnóstwo.

 

Dopiero co biblioteka Samuela była „bardzo imponująca”, a już się skurczyła do zaledwie „pokaźnej” = sporej = dwa regaliki i szlus?

 

Samuel dociera do końca pierwszej księgi, gdy stary zegar zaczyna wybijać pierwszą po południu.

 

Godzina pierwsza to jedno zegarowe bum. Gdyby zegar wybijał północ, to byłby sens zaznaczać, że dociera do końca księgi pierwszej, gdy zegar zaczyna wybijać dwunastą, a kończy ją wraz z ostatnim uderzeniem tegoż zegara. W cytowanym przypadku: „gdy zegar wybija” – poprawnie i wystarczająco.

 

Siada na krytym baldachimem łożu.

 

Łoże tapicerowane/kryte  baldachimem raczej nie było, więc sugeruję coś takiego: Siada na łożu ukrytym pod baldachimem// siada na łożu osłoniętym baldachimem.

 

Amontillado kończy się w zastraszającym tempie, a Crawford nie znajduje ukojenia. Udaje się ponownie do piwniczki, po więcej wina. Po dłuższej chwili wraca z sześcioma kolejnymi butelczynami. Opróżniając czwartą butelkę czuje, że kręci mu się w głowie. W trakcie otwierania szóstej pada na łóżko i zasypia. Budzi go zegar wybijający piątą.

 

Samuela, po wchłonięciu wina z sześciu butelek, powinien obudzić święty Piotr, dzwoniąc mu kluczami nad uchem, a nie zegar. Chyba, że w piwniczce przechowywał wyłącznie „małpeczki”.

EDIT: A! Doczytałam, że miał kłopot z zejściem z tego świata, czyli mógł pić na umór a umoru i tak nul. OK, przyjmuję, ale bez przekonania, bo skoro nie dał rady zrobić sobie swoistego  kęsim kęsim na powrozie, to promile też nie powinny na niego działać. Niemożność urąbania się jak szpak w imię zdrowia psychicznego, to by dopiero był ból! Ten fragment też jest stylistycznie nieładny i (IHMO) wymaga przemyślenia.

 

potwór powtórnie obejmuje władanie nad ciałem Samuela

obejmuje we władanie ciało

przejmuje władzę nad ciałem

 

Najstarszy i najwierniejszy sługa w dziejach dworu Crawfordów błaga go o litość, po czym ginie w brutalny sposób.

 

W brutalny sposób coś się robi: zabija, przerywa wypowiedź, przesłuchuje, ale nie „ginie”.

 

Szybko biegnie do piwniczki na wino. Schodzi na dół. Odnajduje w półmroku beczki z naftą. Całe szczęście nie zostały uszkodzone przez myszy. Musi wtaszczyć je na górę. Są potwornie ciężkie(…)

 

 Nafta w wielkich bekach i na dodatek w piwnicy na wino? A potem butelki węgrzyna  zamknięte korkami zalatującymi Łukasiewiczem stawiał na stół? Fu! 

Owszem, należało Samuelowi umożliwić wzniecenie pożaru, ale nie naciągając aż tak szczegółów. We dworach były specjalne pomieszczenia, tzw. lampiarnie. Tam służba czyściła lamy naftowe, przycinała albo wymieniała knoty, uzupełniała zasobniki kerozyną (kerozynę pożyczyłam od ciebie – nie znałam tego słowa) i tam też przechowywano jej zapasy w blaszanych bańkach.  Zapragnął Samuel efektownego fajera – mógł go łatwo wzniecić bez zasmradzania szlachetnych trunków, podpałki na pewno by wystarczyło.

(Żeby myszy uszkodziły beczki z naftą, musiałyby najpierw wytrąbić cały zapas amontillado – na trzeźwo żadna nie byłaby tak głupia, żeby łamać osobiste uzębienie na dębowych dechach, tylko dla wątpliwej przyjemności golnięcia setuchny śmierdziela).

w_baskerville

Dziękuję za przeczytanie i obszerny komentarz. Cieszy mnie, że się podobało i przywołało ducha opowieści niesamowitych Poego, który zdecydowanie miał duży wpływ na horrorowość tekstu. 

 Nie wytykam błędu, bo go nie ma, tylko informuję o moim – czytelniczym odczuciu niemiłego zaskoczenia. Samuel, opłakujący uwielbianą żonę, osłania jej portret BRUDNĄ tkaniną czyli czymś, co równie dobrze można nazwać szmatą? W pewien sposób bezcześci tym wizerunek i pamięć o ukochanej. Można byłoby rozważyć użycie przymiotnika „zakurzona” np.:  tkaniną zakurzoną tak samo, jak wszystko wokół.

Faktycznie, masz rację. Kłóci się to z uczuciem Sama do Marie. Nie pomyślałem o tym. 

Bardzo poetycko, ale fakt, że płacze tylko jednym okiem, daje niezamierzony, za  to z lekka komiczny efekt.

Podoba mi się poetyckość tego zdania i chyba je zostawię :)

Sprawdziłam cię w necie, przyznaję, bo pierwsze płyty kojarzyłam wyłącznie z ebonitem, o szelaku nie wiedziałam. Interesująca informacja.

Ja z kolei nie miałem pojęcia o ebonicie ;). O płytach szelakowych przed pisaniem tekstu też nie wiedziałem. Byłem przekonany, że używano jeszcze woskowych. Nowy dzień, nowa wiedza. 

Lepiej, aby druga opcja była prawdziwa, ale wtedy należałoby zmienić szyk wyrazów w zdaniu – „Targana samotnością (…) ponownie udaje się w podróż do przeszłości”.

Racja, już zmienione. 

Tańce, hulanki, swawole buszują po tym „kawałku” i okrutny zamęt czynią. Okrutny! A efekt jest taki, że w całości wymaga on szlifu, uporządkowania i odciśnięcia z dużego nadmiaru wody. Jest niedobry, krótko mówiąc.

Faktycznie trochę tego dużo, zastanowię się jak to przeredagować. 

A! Doczytałam, że miał kłopot z zejściem z tego świata, czyli mógł pić na umór a umoru i tak nul. OK, przyjmuję, ale bez przekonania, bo skoro nie dał rady zrobić sobie swoistego  kęsim kęsim na powrozie, to promile też nie powinny na niego działać. Niemożność urąbania się jak szpak w imię zdrowia psychicznego, to by dopiero był ból! Ten fragment też jest stylistycznie nieładny i (IHMO) wymaga przemyślenia.

Potwór nie pozwalał mu na śmierć, by dalej karmić się żalem i innymi negatywnymi emocjami. Promile zadziałały, ale nie tak bardzo jak powinny. Przemyślę czy nie zmodyfikować dla jasności i lepszego stylu. 

Owszem, należało Samuelowi umożliwić wzniecenie pożaru, ale nie naciągając aż tak szczegółów. We dworach były specjalne pomieszczenia, tzw. lampiarnie. Tam służba czyściła lamy naftowe, przycinała albo wymieniała knoty, uzupełniała zasobniki kerozyną (kerozynę pożyczyłam od ciebie – nie znałam tego słowa) i tam też przechowywano jej zapasy w blaszanych bańkach.  Zapragnął Samuel efektownego fajera – mógł go łatwo wzniecić bez zasmradzania szlachetnych trunków, podpałki na pewno by wystarczyło.

Tak, o tym pisał już AdamKB. Zmienię chyba na lampiarnię i coś jeszcze pokombinuję z tym fragmentem. Swoją drogą kerozyna to, wydaje mi się, zapożyczenie z angielskiego „kerosene”. Użyłem w akcie desperacji, nie mogąc odnaleźć synonimu dla nafty. 

Resztę mniejszych sugestii jeszcze przetrawiam :).

Pozdro! 

Cześć Storm !!

 

Nie czytałem innych komentarzy, nigdy tego nie robię, żeby się nie sugerować :)

 

Dla mnie opowiadanie super. Ja takie uwielbiam. Przypomniał mi się “Drakula” i “Wampir Lestat”. A także “Frankenstein”. I wiele innych książek w tym klimacie.

Bestia, kontrola nad umysłem, mordy i strzelba a wszystko to połączone :)

Bardzo dobre opowiadanie!!!

 

Pozdrawiam!!!

 

PS.

Aż przychodzi ochota by pisać! :-)

Jestem niepełnosprawny...

Cześć Dawidzie!

Cieszy mnie bardzo, że tekst ci się spodobał. Klasyczna groza niewątpliwie stanowiła tu dużą inspirację :).

Dzięki za komentarz i przeczytanie.

Pozdrawiam również!

Nieźle wypadło pokazanie sytuacji widzianej najpierw oczami wdowca, a potem jego sługi. Był tam szczególny klimat, czułam tajemnicę i coś osobliwego, co nie pozwalało Samowi opuścić domostwa. I cały ten nastrój rozwiał się jak siwy dym, kiedy pojawiło się monstrum i zaczęła się krwawa jatka – litry krwi i pożeranie zagryzionego rodzeństwa, niestety, nie zrobiły na mnie oczekiwanego wrażenia. Od horroru oczekuję bowiem aury tajemniczości i Czegoś Strasznego w tle. I wystarczy mi, że to Coś sieje grozę i choć wcale się nie pokazuje, bohaterowie i tak tracą zmysły z przerażenia. Krew nie musi lać się strumieniami.

 

Kro­czy bez­myśl­nie na­przód ni­czym duch. → Czy dookreślenie jest konieczne? Jakoś nie umiem sobie imaginować, aby kroczył do tyłu.

 

Włą­cza stary gra­mo­fon pa­mię­ta­ją­cy jesz­cze czasy świet­no­ści dworu Craw­for­dów i za­sia­da przed szta­lu­gą. Z tuby gra­mo­fo­no­wej do­bie­ga… → Obawiam się, że urządzenie z tubą, służące do odtwarzania muzyki z płyt to patefon, nie gramofon.

 

nie dając swym oczom czasu na przy­zwy­cza­je­nie się do mroku. Po swo­jej pra­wi­cy… ->Czy zaimki są konieczne?

 

Siada na kry­tym bal­da­chi­mem łożu… → Baldachim osłania łoże, ale nie kryje go.

Proponuję: Siada na łożu pod baldachimem.

 

zrzu­ca le­żą­ce obok niego Mer­lot… → …zrzu­ca le­żą­ce obok niego mer­lot

Nazwy trunków piszemy małą literą.

 

nie­świa­do­me czy­ha­ją­ce­go na nie mon­strum za oknem. → A może: …nie­świa­do­me monstrum, czy­ha­ją­ce­go na nie za oknem.

 

Rzuca się na śpią­cych Co­li­na i Rosie, wy­bi­ja­jąc okien­ną szybę. → Czy dobrze rozumiem, że rzuca się na dzieci i wybijając szybę?

Proponuję: Wy­bi­wszy okien­ną szybę, rzuca się na śpią­cych Co­li­na i Rosie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej regulatorzy

Dzięki za przeczytanie!

To chyba kwestia gustu, bo według mnie kontrast między klimatyczną, powolną narracją Sama a masakrą opisaną w drugiej części tekstu wypadł ok i nawet mi się spodobał ten element opowiadania. 

Osobiście też lubię straszenie klimatem i budowanie napięcia, ale dobra jatka też czasem nie jest zła :)

Obawiam się, że urządzenie z tubą, służące do odtwarzania muzyki z płyt to patefon, nie gramofon.

Patefony posiadały tuby, ale gramofony również. Miałem tu konkretnie na myśli model Berlinera z 1887 na płyty szelakowe, który ową tubę posiadał. 

Z resztą sugestii się zgadzam i poprawiam ;)

Istotnie, Stormie, gust różnych ludzi bywa rozmaity i całe szczęście, że nie jesteśmy jednakowi. Rozumiem Twój pogląd na zamieszczanie opisu, jak to nazwałeś dobrej jatki, ale raczej pozostanę przy swoim zdaniu. :)

Dziękuję za dokształcenie w sprawie gramofonu. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Po przeczytaniu przypomniał mi się Wywiad z wampirem. Mam tylko wątpliwość jeśli idzie o byt, który zawładnął bohaterem i to, co z nim zrobił. Piszesz, że ciało i wola bohatera poszła na deal za wskrzeszenie jego kobiety. Jeśli z tekstu wynika, że do tego doszło, to człowiek, który nie posiada woli, inaczej mówiąc jest opętany lub possesion, jak kto woli, nie może podejmować decyzji. Tymczasem bohater chce się zabić, a bestia mu to uniemożliwia. Myślę, że zamaist słowa opętanie, lepsze by było zwykłe określenie – dręczenie. .Dobrze budowałeś napięcie i wstęp był ciekawie poprowadzony, ale to co zrobiłeś później, gdy zastosowałeś sceny iście jak z rzeźni, spowodowały, że wczesniejszy klimat prysł – w moim odczuciu. Również zdarzyło mi się wpaść w taką (pułapkę), ponieważ tekst traci w całości na klimacie. Ogólnie – opowiadanie na plus. Pozdrawiam

Hesket

Dzięki za komentarz! Miło mi, że ostatecznie tekst wypadł dobrze.

Co do opętania to miałem na myśli częściowe opętanie, które jest możliwe. Tzn.: ofiara może podejmować swobodne decyzje, jeśli byt na to pozwala. Myślę, że większy problem faktycznie stanowi fragment o zaprzedaniu woli Sama, bo jeśli bohater nie ma własnej woli, nie może podejmować samodzielnych decyzji. Pomyślę, czy tego nie wywalić.

Pozdrawiam również!

Interesujący tekst. Niby standardowy horror, ale, jak dla mnie, opętanie i zmuszanie do okropnych rzeczy przełamuje sztampę. Ech, myślałam, że demony muszą dotrzymywać słowa, a tu kłamią nie gorzej od ludzi… Co za degeneracja…

Początek czytało mi się dość dziwnie, jakby z dużego dystansu, miałam wrażenie, że “tell” dominuje nad “show”, chociaż właściwie tak się nie dzieje.

Ale od bajeczki opowiadanej wnukom historia ładnie się rozkręciła.

Babska logika rządzi!

Dzięki za przeczytanie i klika Finklo!

Miło, że wciągnęło i zainteresowało.

Przyznaję, że mimo gotowego pomysłu trochę nie wiedziałem, jak zacząć więc może stąd wrażenie dominacji “tell” nad “show “.

Nowa Fantastyka