- Opowiadanie: Karmon - Chorągiew Krwawiącego Serca

Chorągiew Krwawiącego Serca

Opowiadanie “Chorągiew Krwawiącego Serca” to mikro wycinek z Kronik Karmona. Z tego powodu jesteś świadomy, że pierwsza odsłona świata Vestrii będzie niewystarczająca. Nie chciałem jednak zanudzać czytelnika zbyt wieloma wyjaśnieniami. 

Opowiadanie ma miejsce na 27 lat przed upadkiem Imperium, i na 450 lat przed Czasem Klanów.  

Główne wydarzenia historyczne poprzedzające opowiadanie:

197 rok – Na Dringlonów spada klątwa.

203 rok – budowa Wielkiego Fortu przez rebelię na kontynencie Antaria.

204 rok – bitwa pod Falkenbergiem. Utrata ziem przez Imperium na kontynencie Iloni.

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Chorągiew Krwawiącego Serca

Chorągiew Krwawiącego Serca

 

Rok 227 według kalendarza imperium

Stolica Imperium

Serih patrzyła z niedowierzaniem na młodzieńcze oblicze Tyrwany. Przywódczyni Czerwonej Chorągwi miała gładką skórę i gęste ciemne włosy dwudziestolatki. Koszula z głębokim dekoltem odsłaniała jej wdzięki. “To jej sposób, by pastwić się nade mną” -pomyślała Serih.

Siedziały naprzeciwko siebie przy okrągłym stoliku. Na pobliskiej ścianie wisiało lustro, lecz Serih usiadła tak, by nie spoglądać w swoje oblicze. Wprawdzie dzięki substancji życia nie wyglądała na swoje pięćdziesiąt siedem lat, lecz przy Tyrwanie, która była przecież jej równolatką, czuła się nieswojo.

– Jesteś jeszcze młodsza niż poprzednim razem. – Serih starała się, by jej głos nie niósł żadnych negatywnych uczuć. Bezskutecznie.

Tyrwana niezrażona uśmiechnęła się, pokazując biel zębów. Towarzyszyła jej przyboczna gwardia złożona z dwóch Dringlonów. Ich wygląd wskazywał, że również wielokrotnie zostali odmłodzeni.

– Wszyscy podążamy ścieżką, którą sobie wytyczamy. – Tyrwana patrzyła prosto w oczy swej rozmówczyni. – Mogłabyś Seriho, wraz ze swoimi wiernymi Dringlonami, przyłączyć się do nas. Imię twojego zmarłego męża ciągle ma swoją siłę. Gwarantuję ci, jeżeli wstąpicie w nasze szeregi to nie zabraknie wam ekstraktu.

– Uczestnicząc w hodowli czy porwaniach? – tym razem słowa Serihy były wyprane z wszelkich emocji.

– Rozumiem twoje zasady, ale co za różnica czy to robisz, czy to kupujesz?

Tyrwana wskazała otwartą szkatułkę z sześcioma buteleczkami wypełnionymi błękitnym płynem.

– Jak długo Seriho twoja społeczność przetrwa, zanim pomrzecie ze starości? – Tyrwana spojrzała na mężczyznę, który stał w pobliżu drzwi.

Wierny przyboczny Serihy poruszył się nieznacznie. Harok odruchowo wygładził skórzaną kurtę, po czym wyprostował się. Pomarszczone dłonie, pełne plam wątrobowych spoczęły pewnie na skórzanym pasie. Zza jego pleców wystawały dwie rękojeści krótkich mieczy. Broń ta jeszcze kilkanaście lat temu uczestniczyła w bitwach toczonych w imię imperium. Jak wieść głosiła Harok skrzyżował swą broń z Nieśmiertelnym podczas oblężenia Wielkiego Fortu. Przeżył to starcie, i już sam ten fakt czynił go wojownikiem, którego darzono wielką estymą. Pamiątką z tamtego wydarzenia była głęboka blizna na lewym policzku. Serih wiedziała, że biegła ona również przez jego pierś.

– Nie przyłączymy się do Czerwonej Chorągwi, Tyrwano. Jesteśmy wierni Cesarzowi.

– Moja droga, władza Cesarza nie będzie trwać wieczność – Tyrwana pochyliła się w stronę Serihy – a imperium kiedyś się skończy. Powinniśmy myśleć o tym, by nasza rasa przetrwała. My Dringloni byliśmy prawdziwymi władcami tego świata. I wiesz dobrze, że nic by tego nie zmieniło, gdyby nie klątwa.

Od trzydziestu pięciu lat w domach Dringlonów nie zabrzmiał płacz niemowlęcia. Dzieci, które wychodziły z łona matek, były niczym puste skorupy. Choć ich serca biły, a płuca nabierały powietrza, nie miały świadomości. Nie posiadały duszy.

Przed klątwą Serih zdążyła zostać matką dwukrotnie. Jako młoda kobieta urodziła córkę. Pierwszy syn, był równocześnie jej ostatnim dzieckiem. Jako dwudziestolatek wstąpił do wojska. Zginął dziesięć lat temu z rąk linkeriańskich rebeliantów. Spoczął w grobie rodzinnym, dołączając do swego ojca. Serce Serih tamtego dnia umarło. Trwała jednak, gdyż w działaniu trzymał ją obowiązek kierowania Dringlonami z najbliższego otoczenia.

Z każdym rokiem panowania klątwy, Dringloni stawali się coraz bardziej zagubieni. Efektem tego było jednoczenie się wokół charyzmatycznych i wpływowych rodzin. Równocześnie oddalali się od siebie. Niektórzy, tak jak Tyrwana, pozostali wierni dringlońskim Panującym, którzy równocześnie byli potężnymi czarodziejami. Wierzono, że znajdą oni lekarstwo na klątwę. Inni łudzili się, że tajemnicza choroba minie i w końcu na powrót zaczną rodzić się prawdziwe dzieci.

Minęły dziesięciolecia, a jedyne co się udało – to stworzyć substancję odwracającą starzenie się. Eliksiry te powstawały w upiornej drodze ekstrakcji ciał dringlońskich niemowląt lub płodów. Umożliwiało to cofnięcie działania czasu o cztery, pięć lat. Tylko, że z biegiem lat, matek zdolnych wydać potomstwo ubywało. Sięgnięto wtedy po ludzkie płody i niemowlęta. Uzyskiwano je w najróżniejszy sposób. Czasami kupowano, lecz częściej Dringloni dosłownie hodowali je, wykorzystując w tym celu niewolnice. Prawo imperium w żaden sposób nie chroniło ludzi, którzy nie byli Godnymi. Status ten był bardzo trudny do zdobycia i wiązał się zazwyczaj z wieloletnią służbą w wojsku. Dochodziło również do porwań ciężarnych ludzkich kobiet. Ekstrakty z niemowląt ludzkich nie wykazywały jednak takiej skuteczności jak z dringlońskich, więc zapotrzebowanie było spore. Te braki zaspokajała między innymi społeczność Tyrwany. Czerwona Chorągiew, była niczym innym jak Dringlonami służącymi w armii syna króla Ramgortha. Pierwotnie składali się z siedmiu tysięcy wojowników obu płci. Po klątwie dołączyli do niej członkowie rodzin. Zjednoczeni w jednym celu. Chodziło o przetrwanie i zdobywanie ekstraktu, który pozwalał oszukać czas. Tyrwana nie przebierała w środkach, dlatego dziś wyglądała bardziej jak nastolatka, niż kobieta po pięćdziesiątce.

Nikt nie wiedział, jak długo będzie można odwracać efekt starzenia się. Jednak póki to działało, moralne aspekty schodziły na dalszy plan. W końcu Dringloni nie mieli wątpliwości, że zostali powołani do tego, aby władać światem.

Serih ponownie spojrzała na sześć buteleczek z ekstraktem.

Po krótkim targu ustaliły w końcu ostateczną cenę. Tyrwana zamknęła szkatułkę i przekazała ją kupującej. Serih nienawidziła tego momentu, gdy jej dłonie stykały się z drewnianym pudełkiem. Jakby dopiero ten akt, oznaczał śmierć istot, których cząstka znajdowała się wewnątrz.

 

Serih wraz z Harokiem weszli przez niską bramę w murze, który otaczał rezydencję. Znajdowała się ona w najbogatszej dzielnicy, w południowej części miasta, na wzgórzu. Z okien sypialni na piętrze widoczny była zatoka i ocean. Natomiast z jadalni, gdy pozwalała na to pogoda można było ujrzeć na horyzoncie pasmo gór, które otaczały Dolinę Mgieł – macierz wszystkich Dringlonów.

Serih omal nie westchnęła, gdy ujrzała na dziedzińcu swego starszego kuzyna – Jergena. Dlaczego los zdecydował, że dwadzieścia trzy lata temu to on przeżył bitwę, a nie jej mąż?

Mężczyzna mimo lat i zaokrąglonych pleców wciąż sprawiał wrażenie sprawnego fizycznie. Nie nosił żadnej widocznej broni. Jego twarz poorana zmarszczkami nie wykazywała nawet cienia sympatii w stosunku do Serih. W ręku trzymał na wpół zgniecioną kartkę papieru. Jej jasnobrązowy kolor świadczył, że to było pismo imperialne.

– Wiesz już? – Jergen wycedził pytanie.

– Mów – Serih odpowiedziała sucho.

– Dekret samego Cesarza. Nakazuje przesunięcie wieku poborowego wśród Dringlonów o kolejne pięć lat!

– Co się tak emocjonujesz? Już od dłuższego czasu mówi się, że nasz wróg przygotowuje nową ofensywę. To była tylko kwestia czasu.

– Moi synowie… ponownie będą musieli ruszyć na front…

Dopiero teraz Jergen ujrzał szkatułkę.

– Chcę byś zmieniła zasady, Serih. Moi synowie powinni zostać odmłodzeni. Będą mieli wtedy większe szanse na przeżycie.

– Nie mają jeszcze czterdziestu pięciu lat. Nie zmienię dla nich zasad. Zwłaszcza…

– No powiedz to! – Jergen zrobił gwałtownie krok do przodu i skierował palec w stronę Serih, jakby chciał jej pogrozić.

Harok znalazł się momentalnie przy swojej przywódczyni. Mężczyźni piorunowali się wzrokiem przez chwilę. Przerwał to wszystko głos córki Serih, która wyszła przez główne drzwi rezydencji.

– Matko, co tu się dzieje?

Teringa wyglądała na swoje trzydzieści siedem lat. Trzymała prawą rękę na wydatnym, ciążowym brzuchu. Porodu spodziewano się lada dzień. Jak wszyscy wiedzieli – ojcem był młodszy syn Jergena. Starszy mężczyzna spojrzał na Serih z wyrzutem.

– Powiedz jej.

– Synowie Jergena najpewniej będą musieli wrócić do wojska. Zbliża się kolejna wojna na południu.

Teringa podeszła. Serih nie mogła znieść smutku w oczach córki. Wyrażał on wszystko co czuła matka przez ostatnie lata. Ponadto Teringa nigdy nie zaznała macierzyństwa, choć była zmuszona wielokrotnie zajść w ciążę. A teraz jej ukochany, który w normalnych czasach byłby już jej mężem, prawdopodobnie trafi na front.

Jergen powiedział przez zaciśnięte zęby:

– Gdybyś nie miała swoich zasad, Seriho, nasza społeczność byłaby silniejsza. Mielibyśmy więcej ekstraktu. Na tyle dużo, że mogłabyś nawet odmłodzić mnie na tyle, że poszedłbym w zaciąg zamiast któregoś z moich synów. Jeżeli wojna potrwa dłużej, zostaną przy tobie tylko starcy. Inni pozostają silni i młodzi, a nas ledwo stać byśmy utrzymali się na powierzchni.

 

Serih siedziała na balkonie swojej sypialni pod rozgwieżdżonym niebem, pijąc wino. Od godziny wpatrywała się w Mały Księżyc, który w tym czasie pokonał jedną trzecią drogi między wschodem a zachodem. Jeszcze chwila i zacznie mijać kalenicę dachu. Ceramiczne dachówki w tym świetle zawsze wydawały jej się pomarańczowe. Od dziecka ją to uspokajało, wyswabadzając od trosk. Dzisiaj tak nie było. Bywały chwile, że nie znosiła swoich zasad. Dlaczego musi być tak uparta? Nienawidziła Tyrwany, za to, że ta, nie miała żadnych skrupułów. Wcale nie dziwiła się roszczeniowej postawie Jergena. W głębi serca była przekonana, że każdy zasługiwał na to, by żyć. Jeżeli nie pojawiały się nowe dzieci – Dringloni powinni żyć wiecznie. Cesarz i Panujący trwali i nie starzeli się od pokoleń.

Dringloni stanowili kiedyś jedność. I to jedność w mentalnym znaczeniu tego słowa. Źródłem wielkości rasy Serihy była Wspólna Świadomość. Niezwykły dar. Dar pochodzący jak wielu ciągle wierzyło od Pramatki, bogini, która przybyła do doliny zwanej teraz Doliną Mgieł. Jej wola i moc przebudziła w Dringlonach Wspólną Świadomość. Każdy członek rasy rodził się z nią i naturalnie mógł z niej korzystać. Najprościej rzecz ujmując Dringlon w jednej chwili mógł być słuchaczem i obserwatorem lub nadawcą. Obcując ze Wspólną Świadomością można było obserwować tych, którzy dzielili się swoim JA, w danej chwili. Ta osoba mogła przekazać uczucia, emocje, niezwykle rzadko samą myśl, a najczęściej po prostu obraz tego co widziała.

Serih nigdy nie zapomni tego momentu, gdy spadła na nich klątwa. Tego rozdzierającego bólu matek i ojców nie dało się opisać. Rozpacz i żal nie do opisania. I niezrozumienie tego co się stało i dlaczego.

Następnie rozbłysło pytanie: „Kto!?”

Odpowiedź dla większości była oczywista. Dringloni posiadali wielu wrogów, lecz największy pojawił się stosunkowo niedawno. Nieśmiertelni.

Po ciosie jaki zadała klątwa, ból był tak wszechogarniający Wspólną Świadomość, że Dringloni zamknęli swoje umysły na ponad rok. To było w sto dziewięćdziesiątym siódmym roku imperium. Od tamtego czasu Serih rzadko korzystała ze swego daru, ponieważ, o ile każdy go posiadał, to o tyle Dringlonka była szczególnie wrażliwa w tym względzie. Jej zdolność wnikania we Wspólną Świadomość była wyjątkowa. Z tego powodu Serih korzystała z niej zaledwie kilka razy w ciągu tych trzydziestu pięciu lat, aż do momentu, gdy jej córka oświadczyła, że jest ponownie w ciąży.

Wtedy coś pękło w duszy Serihy. To była już dziewiąta ciąża Teringi, a każda kończyła się w ten sam sposób. Jej córka z niezwykłym uporem ofiarowywała swoje ciało, by dostarczać źródło ekstraktu przedłużającego życie Dringlonów w ich społeczności. Jedno z wnucząt posłużyło, by odmłodzić samą Serih. To wspomnienie było gorsze niż śmierć męża i syna. Od tamtego momentu poprzysięgła sobie, że już nigdy nie użyje ekstraktu pochodzącego z ich społeczności. Tamtego dnia Serih ponownie zaczęła sondować Wspólną Świadomość. W przeciwieństwie do większości Dringlonów mogła to robić bardziej świadomie.

Miała jeden konkretny cel. Tym celem była Tyrwana i jej tajemnice.

Dzień po dniu Serih wędrowała po świadomościach Dringlonów. Zanurzała się w nich powoli. Dotykała zbolałych dusz. Serih porównywała podróż po Wspólnej Świadomości do wędrówki po rozgwieżdżonym niebie, od gwiazdy do gwiazdy. Pewnego dnia dotarła do, jak to określała – mgławicy świadomości. To była Czerwona Chorągiew. Silna i zwarta grupa dusz wspierających się nawzajem. Przed klątwą tak właśnie wyglądała cała rasa Dringlonów.

Miesiąc później Serih znalazła tę jedną duszę, która była jej celem – Tyrwana.

Samo dotknięcie świadomości Tyrwany było dla Serihy, czymś tak obrzydliwym jak wejście do miejskiego ścieku. A musiała to zrobić bez emocji, by szpiegowana przypadkiem nie wyczuła jej świadomości. Poświęciła na to tydzień. Po następnych dwóch, potrafiła przykleić się do Tyrwany i nasłuchiwać. Od miesiąca robiła to codziennie. Płynęły do niej głównie emocje, z rzadka pojedyncze myśli, z których niewiele można było zrozumieć lub wręcz wyciągnąć błędne wnioski.

Pojawił się jednak obraz, który wszystko zmienił. Przedstawiał on pomieszczenie pełne buteleczek ekstraktu. Leżały one w równych rzędach na półkach z pięknego lakierowanego drewna. Substancje pochodzenia ludzkiego miały charakterystyczny mdły odcień błękitu, identyczny z tą zakupioną od Tyrwany. Były też ekstrakty pochodzenia dringlońskiego w liczbie kilkunastu, w kolorze mocniejszego błękitu, określanego jako królewski.

To co uderzyło Serihę niczym grom, była butelka leżąca na centralnej półeczce za dodatkową szklaną przesłoną. Ekstrakt koloru indygo. Nigdy takiego nie widziała. Jak udało się go wytworzyć? Miejsce spoczynku fiolki i intensywna barwa substancji sugerowały, że mogła posiadać większą moc. Istnienie tajemniczego ekstraktu tłumaczył wyjątkowo młody wygląd Tyrwany. Z wiedzy jaką posiadała Serih wynikało, że substancja pochodzenia dringlońskiego odmładzała tylko do trzydziestego roku życia. Miało to decydujący wpływ na zdolności rozrodcze kobiet. Ekstrakt z ludzi był jeszcze słabszy. Oceniano, że jedna fiolka cofała zegar śmierci o zaledwie jeden rok.

Dla Serih stało się jasne, że Czerwona Chorągiew zyskała bezcenną wiedzę, a tym samym przewagę nad resztą świata Dringlonów. Musieli skutecznie trzymać to w tajemnicy, gdyż taka wiadomość z pewnością rozeszłaby się lotem błyskawicy. Tylko czy mieli prawo milczeć, gdy cała rasa cierpiała. To milczenie musiało dla Serih oznaczać jedno. Źródło potężnego ekstraktu mogło być rzadkie do zdobycia lub jego wykonanie wyjątkowo trudne.

Serih słyszała o próbach stworzenia substancji odmładzającej z Linkerian. Dringloni traktowali tą rasę z pogardą, jako bardziej plugawą niż ludzie. Od początku imperium starano się zetrzeć ich istnienie z mapy świata, a Cesarz nie hamował tych zapędów. Nie dziwiło Serih, że podejście do Linkerian powodowało ogromną niechęć do takich eksperymentów. Efekt ekstrakcji zaskoczył jednak naukowców. Był równie udany co ten pochodzenia dringlońskiego. Nasuwające się wnioski, były dla większości trudne do zaakceptowania. Pogardzana od ponad dwustu lat rasa okazała się w pewnym sensie równa Dringlonom. Wywołało to burzę, tak silną, że spora część Dringlonów odrzuciła prawdziwość wyników.

W każdym razie ekstrakt koloru indygo nie mógł pochodzić od Linkerian. Byli jeszcze Wężowcy, ale Serih tą teorię odrzuciła, ze względu na ich odmienność. Wykluczając Drapieżców, którzy byli traktowani jako wybryk natury, stworzony przez samego Cesarza, pozostawał jeszcze jeden kandydat. I wczoraj otrzymała potwierdzenie swoich przypuszczeń.

W ostatniej wizji ujrzała za kratami uwięzionego Nieśmiertelnego. Mimo nietypowo niskiego wzrostu oraz ciemnych włosów, Serih nie miała wątpliwości, że należy do znienawidzonej rasy. Co więcej, znała jego imię. Nieśmiertelny z I pokolenia. Blisdorth. Potężny czarodziej, którego imię było sławne na cały kontynent. Tyrwana tłumiła jego moce kajdanami i łańcuchami z Księżycowego Metalu. Jak dał się złapać? To pozostawało tajemnicą, lecz ważniejsze było to, że Tyrwana łamała jeden z głównych nakazów Panujących. Wszystkich Nieśmiertelnych należało oddawać w ich ręce, a Blisdorth, Serih była tego pewna, trafiłby pewnie przed oblicze samego Cesarza. Dla Serih było więc jasne, że wszystko to, potwierdza jej tezę dotyczącą ekstraktu w kolorze indygo.

Dzisiejszego wieczoru Serih przykleiła się do Tyrwany, by znaleźć odpowiedź, gdzie znajduje się zapas ekstraktów. Była pewna, że tylko ona zna to miejsce.

 

Dwa dni po wizycie Jergena córka Serih urodziła. Po skorupę, jak coraz częściej Dringloni nazywali swoje niemowlęta, przyszedł czyściciel. Osoba ta zajmowała się ekstrakcją ciał. Miała odpowiednią wiedzę, umiejętności i miejsce z odpowiednimi przyrządami. Niektóre społeczności, a do takich należała Czerwona Chorągiew, posiadała własnych Czyścicieli. Serih wynajmowała w takich chwilach kogoś niezwiązanego z żadną społecznością. W stolicy imperium było ich sporo. Przy dużej konkurencji ceny były do zaakceptowania. Za dwa dni Czyściciel miał wrócić z gotowym ekstraktem.

Serih spędziła większość tego dnia ze swoją córką. Robiły to za każdym razem, po rozwiązaniu ciąży. Stało się to swoistym rytuałem, a inni domownicy pilnowali, by im nie przeszkadzano. Niewiele rozmawiały. Teringa, choć nigdy tego nie powiedziała, była wdzięczna matce za jej obecność.

Wieczorem, gdy córka zasnęła, Serih wezwała Haroka do swoich komnat. Jeszcze dekadę temu zdarzały im się chwile namiętności. Dawały Dringlonce wytchnienie. Czas płynął jednak nieubłaganie dla Haroka, który w pewnym momencie stracił fizyczną zdolność współżycia. Z nie do końca zrozumiałego dla Serihy powodu mężczyzna odmawiał przyjęcia ekstraktu odmładzającego. Zapytany o to – uparcie milczał.

Serih siedziała w fotelu i masowała pulsujące skronie. Za oknem rozpadał się deszcz, jakby niebo opłakiwało stratę Teringi. Harok stał przed swoją przywódczynią, a jego twarz niknęła w ciemnościach komnaty, oświetlonej tylko dwoma świecami.

– Wzywałaś mnie – głos mężczyzny ciągle był mocny i przez chwilę Serih cofnęła się do czasów, gdy był jeszcze w sile wieku.

– Haroku. Drogi towarzyszu mojego męża… – Serih skrzywiła się na własne słowa, tak bardzo oficjalne.

– Czego oczekujesz?

– Razem służyliście w gwardii barona Kreiga, w Czerwonej Chorągwi. Nawet po śmierci mojego męża pozostałeś lojalny względem rodziny. Trwałeś przy nas. Twa lojalność jest dla mnie tak pewna, jak wschód słońc. Jednak nie rozumiem do końca powodów…

– Serih… – wyszeptał gardłowo.

– Powiedz, że to coś innego niż zwykłe uczucie mężczyzny do kobiety – jej głos był taki wyniosły. Skąd ten ton? „Na Księżyc!” – zaklęła w myślach.

– Czy potrzebujesz czegoś więcej?

– Nie zasługuję na ciebie… – Serih ściszyła głos. – Muszę wiedzieć, czemu nie chcesz być odmłodzony?

– Myślałem, że to jasne – westchnął mężczyzna.

– Powiedz mi proszę, nie chcę się domyślać. Poza tym chcę zrozumieć, zanim cię o coś poproszę.

Harok milczał. Serih czuła, że mężczyzna stacza wewnętrzny bój. W końcu z jego ust zaczęły padać wyjaśnienia:

– Serih. Walczyłem w imię imperium dziesiątki lat. Wierzyłem, że walczę dla dobra Dringlonów. Gdy wracałem do domu, widziałem dzieci na ulicach i ten widok leczył moją duszę. Byłem mordercą i bezlitosnym siepaczem. Nieważne, że służyliśmy pod sztandarem Kreiga, gdzie panowały bardziej wzniosłe ideały, niż w innych armiach Dringlonów. Niczym się od nich nie różniliśmy. W imię imperium zabijaliśmy, nie tylko rebeliantów, lecz również niewinnych ludzi. Nasza rasa od dwustu lat uważa się za lepszą. Ja już dawno przestałem w to wierzyć. Stało się to jeszcze przed klątwą. Trwałem w swej służbie, nie dla imperium, czy Cesarza, którego widziałem tylko dwa razy w swoim długim życiu, lecz właśnie dla tych dringlońskich dzieci. W końcu zniknęły z naszych ulic, a wraz z nimi powód, dla którego miałbym żyć. Nie widzę sensu by nasza rasa trwała dalej…

– Jesteś szlachetny…

– To nie jest powód, by przedłużać swoje życie w nieskończoność. Moje serce krwawi Seriho.

Teraz kobieta zamilkła. Czuła to samo. Więc czemu chciała walczyć?

– Moje serce także krwawi, Haroku. Nie wiem dlaczego nie mogę się poddać. Chciałabym zrezygnować. Oddać się pustce rozpaczy i zakończyć swój żywot. Chyba w głębi – Serih dotknęła swej piersi – też czuję, że nie zasługujemy na dalsze istnienie. Może to, nie Nieśmiertelni rzucili na nas klątwę, może to sama Pramatka nas ukarała. Grzechy Dringlonów…

– Seriho, walczysz o swoich ludzi! Idę za tobą, ponieważ nie poddajesz się. Widzę codziennie twój ból i dlatego nigdy się od ciebie nie odwrócę.

Serih wstała, a jej głos znowu zabrzmiał z niespodziewaną siłą:

– Jestem zmuszona prosić cię, byś pomógł mi w walce o przyszłość naszych ludzi. Tyrwana i jej podobni będą trwać na tym świecie jeszcze wiele dziesięcioleci lub nawet setki lat. Oni nie są godnymi przedstawicielami rasy dringlońskiej. Uosabiają nasze najgorsze cechy!

– Co mam zrobić?

Serih podeszła do obrazu przedstawiającego dawną rezydencję jej, i jej męża, na tle pięknych wzgórz Langerii. Siedem lat temu była zmuszona ją sprzedać, by pokryć rosnące koszta zdobywania ekstraktu młodości. Chwyciła za ramę i zdjęła malowidło. Za nim widniała skrytka, z której wyciągnęła szkatułkę. Postawiła ją na stoliku i otworzyła. W świetle świec sześć ampułek i ich zawartość skrzyła się błękitem.

– Przyjmiesz wszystkie sześć, a za dwa dni otrzymasz dar pochodzący od mojej córki. Nie ufam nikomu, tak jak tobie. Potrzebuję ciebie Haroku. Jedenaście lat temu byłeś silny, niewiele odbiegałeś od tego Haroka, który stoczył bój z Nieśmiertelnym.

 

Cztery dni później Serih i Harok szli ulicą Portową, kryli się pod płaszczami. Ubrania nie rzucały się w oczy, gdyż były jak najbardziej odpowiednie do warunków – zimny wiatr nacierający od oceanu wgryzał się między budynki. Tajny schowek Tyrwany nie znajdował się w rezydencjach należących do Czerwonej Chorągwi, lecz w magazynie przy nadbrzeżu.

Serih miała zamiar się tam włamać. Dotrzeć do ukrytego pomieszczenia i zdobyć ekstrakt koloru indygo. Gdy to uczyni, wykorzystując Wspólną Świadomość wezwie Gwardię Cesarską, której cztery kloriany stacjonowały między nadbrzeżem, a wzgórzem, gdzie mieszkała. Jeżeli Nieśmiertelny ciągle tam był, to będzie oznaczać koniec Tyrwany. Co będzie później? Jeszcze nie podjęła ostatecznej decyzji.

Harok szedł prężnym krokiem, a Serih musiała wysilić się, by za nim nadążyć. Gdy stanęli na nadbrzeżu, pojawiła się paskudna mżawka. Uderzała w nich falami. Dringlonka wyczuła słony smak co świadczyło, że źródłem nie były przewalające się po wieczornym niebie chmury, tylko sam ocean. Odwrócili się do niego plecami, dzięki czemu mieli możliwość obserwacji i jako takiej rozmowy.

Magazynowe budynki portowe ciągnęły się przez kilkaset metrów. Ten należący do Czerwonej Chorągwi nie sposób było zignorować. Tylko cesarskie dwa magazyny zbożowe były większe i wyższe. Ten Tyrwany był długi i przysadzisty, zbudowany z kamienia. Pod nawisem solidnego dachu znajdowały się małe okienka doświetlające wnętrze.

– Jak chcesz się dostać do środka? – Harok trzymał kaptur, którym targał wiatr. – Te dwuskrzydłowe drzwi wejściowe wyglądają na bardzo solidne. Zresztą należy założyć, że za nimi natkniemy się na strażników. Okna z kolei są zbyt małe, żeby się przez nie przecisnąć. Nie widać innych drzwi. Czemu nie możemy użyć tunelu przestrzennego?

– Wczoraj w nocy byłam tutaj i podjęłam próbę. Cały magazyn jest chroniony przez moc Forkotila. Ten Niematerialny zakłóca działanie tuneli, uniemożliwia w ten sposób wtargnięcie do tego miejsca.

– Ma to swoją dobrą stronę – mruknął Harok. – Gdy już się tam znajdziemy, nikt niespodziewanie nie zwali się nam na głowę. Jak chcesz się dostać do środka?

– Przez te cholerne wielkie drzwi. Nasi ludzie właśnie skutecznie opóźniają ludzi Tyrwany, którzy mieli zmienić tych wewnątrz.

– Czyli pukamy, udajemy Lukrecjana, witamy się z tymi w środku i grzecznie wchodzimy?

Serih znała ten rodzaj humoru, zanikający u Haroka coraz bardziej z biegiem lat.

– Widzę, że wróciłeś do dawnego siebie. – Serih coraz bardziej doskwierała pogoda. – Idziemy?

Harok skinął głową. Gest ten Serih zobaczyła tylko jako ruch podbródka pod kapturem.

Po chwili znaleźli się przy drzwiach. Upewniając się, że w najbliższym otoczeniu nie ma żadnych przypadkowych gapiów, Harok spojrzał pytająco na Serihę, po czym uderzył pięścią w drzwi, aż te lekko się zatrzęsły. Nie trwało długo, gdy nastąpiły charakterystyczne dźwięki przesuwanej zasuwy. Prawe skrzydło otwarło się do środka.

Twarz Dringlona, który pojawił się przed Serihą, zaczęła zmieniać się jak w kalejdoskopie. Najpierw lekkie zaskoczenie zmieniło się w podejrzliwość, by ostatecznie zamienić się we wściekłość.

– Co na… Kim na Księżyc jesteście?!

Serih nie wahała się nawet mrugnięcie oka. Jej ręka wystrzeliła z siłą i precyzją trafiając strażnika w splot słoneczny. Ten pod wpływem ciosu, najpierw poleciał krok do tyłu, a następnie zwinął się padając na kolana. Bezskutecznie próbował złapać powietrze.

Harok wpadł do środka kopniakiem odrzucając go pod ścianę. Głowa nieszczęśnika trafiła w kamienną ścianę. Serih wkroczyła do środka za przybocznym. Zaczęła uwalniać moc.

Znaleźli się w dużym pomieszczeniu. Coś w rodzaju szerokiego na cały budynek przedsionka. Na końcu znajdowało się przejście do magazynu, gdzie równocześnie trzech Dringlonów wstawało od stołu, na którym leżała latarnia. Dwóch z nich wyciągnęło szable. Serih skierowała w ich stronę prawą dłoń, z której wystrzeliły magiczne pociski, w postaci serii niebieskawych kul. Większość z nich trafiła w cel rozrywając mięśnie i kości dwójki Dringlonów. Ich szable z brzękiem spadły na podłogę. Trzeci z nich musiał zdążyć utworzyć wokół swego ciała magiczną osłonę, gdyż ciągle stał, nawet bez jednej rany. Serih zaczęła koncentrować się, by posłać następną serię, ten jednak był szybszy i zwyczajnie dał nogi za pas, znikając w magazynie.

Harok już za nim pędził wyciągając w biegu swoje dwa miecze. Serih w tym czasie zamknęła ciężkie drzwi, spoglądając, czy jakiś przypadkowy, wieczorny przechodzień nie był świadkiem zaistniałej akcji. Podeszła do leżącego pod ścianą Dringlona. Krew ciekła z jego skroni tworząc na policzku fantazyjne wzory. Serih przykucnęła i sprawdziła jego puls. Żył. Z wprawą objęła jego głowę i płynnym ruchem skręciła mu kark, aż nastąpiło charakterystyczne chrupnięcie.

Dringlonka wstała i szybkim krokiem ruszyła w kierunku stołu. Podniosła latarnię i rzuciła światło na zmasakrowane ciała dwóch pozostałych Dringlonów. Ich korpusy i ręce stanowiły trudną do określenia mieszankę kości, krwi, mięśni i ubrań. Równy, cichy oddech Serih, stawał w sprzeczności dokonanego czynu. Nigdy jeszcze nie zabiła Dringlona. Zrozumiała, że w momencie, gdy drzwi się otworzyły bezwiednie wprowadziła się w wojenny trans. Szkolenie sprzed wielu lat wzięło nad nią górę.

W przejściu do magazynu pojawił się Harok. Miecze tkwiły schowane w pochwach.

– Złe wieści Serih. To był Tkacz Przestrzeni. Nie zdążyłem go dopaść. Otworzył tunel i uciekł. Od razu zamknął za sobą przejście.

Forkotil blokował tworzenie tunelu w obszarze o promieniu kilkudziesięciu metrów. Bez przeszkód można było jednak uciec z wnętrza.

Serih spojrzała na drzwi wejściowe. Zaklęła szpetnie.

– Zapomniałam zamknąć zasuwę!

– Już za późno! Idź. Zrób co masz do zrobienia. Zatrzymam ich. – Harok już szedł w stronę drzwi. Zrzucił przemoczony płaszcz i ponownie wyciągnął miecze. Kroczył przez przedsionek, lekko niczym drapieżnik zbliżający się do swojej ofiary. Miecze trzymał równo po obu bokach.

Posługiwanie się dwoma krótkimi, zakrzywionymi mieczami pochodziło z Unhairu. Jednak dopiero w rękach Dringlonów broń ta zyskała nowe znaczenie dla świata Vestrii i wszystkiego co kojarzyło się z wojną. A Harok był artystą w stylu, przez śmiertelników zwanym od jakiegoś czasu, po prostu dringlońskim.

Serih wzdrygnęła się, gdy otworzyło się jedno z potężnych skrzydeł drzwi wejściowych. Niemożliwe! Tak szybko? Nie mogła w to uwierzyć, że jej plan łatwego wtargnięcia i opuszczenia magazynu, właśnie został przekreślony.

W półmroku wejścia majaczyły uzbrojone postaci. Jedna z nich trzymała latarnię. Niektóre z nich dzierżyły również podwójne miecze. Harok nie zmienił rytmu swych kroków. Tamci w bezładzie ruszyli na niego. Mieli przecież liczebną przewagę. Nie wiedzieli jednak z kim za chwilę skrzyżują broń. Ich pewność miała ich zgubić.

Harok zawirował. Jego miecze przecięły najpierw powietrze. Nastąpił krótki szczęk stali o stal, a następnie krzyk rozdarł pomieszczenie. Pierwszy Dringlon zatoczył się, z jego odciętej dłoni tryskała krew. Upada obok strażnika, któremu Serih skręciła kark.

Kolejny Dringlon starł się z Harokiem. Miał dwa miecze, lecz szermierz Serih sparował jego ataki odbijając jego ostrza szybciej niż mogło zarejestrować oko z tej odległości, po czym ciął równocześnie, niczym nożyczkami o odwróconych ostrzach w gardło przeciwnika. Z tętnic chlusnęła krew.

Następną ofiarą był, ten który trzymał latarnię. Padł z rozłupaną czaszką od prawego oczodołu do szczęki. Latarnia spadła na ziemię. Jej światło zaczęło, to przygasać, to rozświetlać walczących w rytmie bijącego serca Serih. Regularnie co dwa rozbłyski na ziemię zwalał się kolejny przeciwnik.

Serih zahipnotyzowana patrzyła na śmiercionośny taniec Haroka. Przewrócona na boku latarnia zamigotała ostatni raz, po czym zgasła. Jedynym oświetleniem była ta, którą trzymała Dringlonka.

Harokowi brak światła w niczym nie przeszkadzał. Zawirował jeszcze trzy razy i ostatnich dwóch Dringlonów zwaliło się głucho na ziemię. Ten z obciętą dłonią wił się w ciemnościach próbując drugą ręką zatamować krwawienie. Harok nawet na niego nie patrzył. Całą uwagę skupił na drzwiach wejściowych. Ponownie ustawił się w pozycji szermierczej. Serih nie miała możliwości zobaczenia co dzieję się na zewnątrz.

– Czemu się wycofujecie!? Na co czekacie? – głos niewidocznej Tyrwany grzmiał mimo odległości.

– To Harok. Odmłodziła go! – padła odpowiedź.

Na zewnątrz słychać było przekleństwa pełne strachu.

Trwający nie przerwanie jęk Dringlona, z odciętą dłonią, powoli cichł.

Harok odwrócił się do Serih i dał znak ręką, by uciekała. Dringlonka nie tracąc czasu odwróciła się i wbiegła do głównej hali. Przedzierając się przez pomieszczenie pełne najróżniejszych skrzyń i worków oświetlała sobie drogę latarnią, którą wzięła ze stolika strażników.

Nasłuchiwała, lecz na razie żadne dźwięki nie dobiegały z przedsionka.

W końcu niemal wpadła na kolejne drzwi. Prawie bez zatrzymywania się otworzyła je. Rozkołysana latarnia uderzyła o framugę, lecz nie zgasła. Szybka  zbitego boku, rozsypała się po ziemi. Serih stanęła w miejscu, nakazując sobie spokój. Wiedziała, że jest blisko celu.

Znalazła się w kolejnym pomieszczeniu. Już nie tak szerokim jak sam magazyn. Unosił się tutaj cały wachlarz zapachów. Najbardziej przebijała się woń nieznanych jej chemikaliów. Natomiast te trudniej wyczuwalne przypominały jej dawną masakrę Linkerian, w której uczestniczyła na ziemiach Unhairu, na dwa lata przed klątwą. Ten zapach był tak charakterystyczny, że jej umysł przerzucił ją w tamto miejsce. Widziała ziemię usłaną ciałami, niektórzy martwi patrzyli na nią z wyrzutem.

Szybko wróciła do rzeczywistości. Po prawej mijała kadzie ze stali. Niektóre naczynia mogły pomieścić człowieka, inne były znacznie mniejsze. Wnętrzności Serih skręciły się w supeł, gdy zrozumiała, że to pomieszczenie służyło do uzyskiwania ekstraktu. Minęła zamknięte beczki, z których coś wyciekało. Podchodząc do kolejnych drzwi starała się nie spoglądać w kąta, gdzie leżała brudna, zakrwawiona sterta szmat. Było ich tak wiele. Nie chciała w nich widzieć ludzkich ubrań.

Trzęsącą się ręką pchnęła kolejne drzwi. Następne pomieszczenie było zaskakująco czyste i najmniejsze jak do tej pory. Znajdowało się tutaj biurko zawalone w bezładzie papierami. Wielki regał wypełniony dokumentami, był z kolei pedantycznie uporządkowany. W pierwszym odruchu, chciała zatrzymać się i przekonać, czy są to zapiski zbrodni Tyrwany. Przekonać się, czy była to administracja śmierci, jak w myśli nazwała spis zamordowanych ludzi i płodów. Nie zrobiła tego, ponieważ rozległ się stłumiony huk. Jego źródłem musiało być miejsce, w którym zostawiła Haroka. Znalazła kolejne drzwi i te również bez przeszkód otworzyła.

Spodziewała się, że coś takiego może ujrzeć. Nie była jednak gotowa na skalę tego co zobaczyła. Widziała jedenaście cel, pięć po lewej i sześć po prawej, a pomieszczenie z nimi, zakręcało w lewo. Były niewielkie i należało je raczej nazwać klatkami, które mieściły w sobie barłóg do spania i wiadro. Większość kratowanych furt była otwarta. Wewnętrzny kompas Serih powiedział jej, że dotarła do końca budynku. Gdzieś tam, z wnętrza głównej hali magazynowej dobiegały krzyki i nawoływania. Znak, że Harok jeszcze żył.

Serih idąc przez pomieszczenie zajrzała do pierwszej celi. Zimny pot zrosił jej plecy, gdy ujrzała śpiącą lub nieprzytomną ludzką kobietę w widocznie zaawansowanej ciąży. Wyglądała gorzej niż niejedna żebraczka żyjąca na ulicach miasta. Widok następnego więźnia wywołał w Serih ponowne drżenie ręki. Patrzyła na nią dziewczynka poniżej czwartego roku życia. Była wychudzona do tego stopnia, że ubranie na niej wisiało. Porażające było spojrzenie tych wielkich oczu. Serih czuła jakby spoglądała do jeziora pełnych łez, był tam smutek, niezrozumienie i żal. Dziewczynka bez wątpienia była Linkerianką. Dringlonka przełknęła ślinę i odwróciła wzrok. Przeszła dalej.

Za zakrętem ujrzała mężczyznę z wizji. Jakby wyczuwając wcześniej jej obecność, właśnie wstawał. Kajdany i łańcuchy z Księżycowego Metalu promieniowały własnym światłem. Ciepły blask latarni mieszał się z tym niebiesko-srebrnym, antymagicznej stali. Mężczyzna miał skrzyżowane ręce na piersi, unieruchomione przez opleciony kilkukrotnie łańcuch wokół torsu. Był niewysoki, o ciemnych włosach. I te niesamowite oczy! Serih była przekonana, że poddali go jakimś torturom – to po prostu dało się wyczuć. Mimo to Nieśmiertelny spoglądał na nią z siłą i godnością, której Dringlonka jeszcze nigdy w życiu nie zaznała. Serih w swoim życiu miała do czynienia z Panującymi. Ich oczy niosły w sobie bezgraniczną wolę, potęgę i wiedzę, a czasami też nieopisane okrucieństwo. Spojrzenie Nieśmiertelnego było inne. Jaki kolor miały te oczy?

Serih uciekła wzrokiem. Mężczyzna ciągle milczał, ale z jakiegoś powodu Dringlonka wiedziała, że Nieśmiertelny wie, że jest ona w tym miejscu intruzem.

Pomieszczenie kończyło się za szesnastą i siedemnastą celą. Serih z niepokojem zaczęła omiatać pomieszczenie latarnią. Chcąc nie chcąc, jej wzrok spoczął ponownie na Nieśmiertelnym. Ten zrobił krok do przodu, a jego twarz znalazła się między kratami. Serih uderzyła absurdalna myśl: „Ma taki ładny podbródek”.

– To czego prawdopodobnie szukasz jest w ostatniej celi, w moim ciągu – miał przyjemny niski głos, który w pierwszej chwili zdawał się być sprzeczny z wyglądem. – Tam jest tajemne przejście.

Serih nic nie odpowiedziała. Weszła do wskazanego miejsca omiatają wzrokiem ścianę.

– Stalowe kółko wmurowane w kamień. – Naprowadził Nieśmiertelny.

Serih chwyciła za uchwyt używany w takich miejscach do przywiązywania więźniów. Pociągnęła. Rozległ się cichy dźwięk jakiegoś mechanizmu. Cała ściana na szerokość i wysokość klatki lekko odskoczyła na zewnątrz. Serih pchnęła ścianę, a jej oczom ukazał się krótki korytarz prowadzący do znanego z wizji pomieszczenia pełnym półek z butelkami wypełnionymi ekstraktem.

Serih nie wiedząc ile ma czasu, zanim ludzie Tyrwany do niej dotrą, podeszła do półki ze szklanymi drzwiczkami. Otworzyła je i wyciągnęła ekstrakt koloru indygo. Odwróciła się by wyjść i wtedy spostrzegła dwa klucze zawieszone na ścianie. Jeden był większy, prawdopodobnie od celi, drugi mniejszy.  Zignorowała je i wyszła.

Na powrót znalazła się w pomieszczeniu z klatkami. Miała to po co przyszła. Teraz wystarczyło spojrzeć na Nieśmiertelnego i skorzystać z mocy Wspólnej Świadomości. Wiedziała, że potrafiła wywołać silną wizję skierowaną do wszystkich Dringlonów znajdujących się w stolicy. I tylko wyraźny opór mógł ją zablokować. Obraz Nieśmiertelnego dotarłaby do każdego z jej rasy na całej Vestrii, gdyby akurat ten ktoś był zanurzony we Wspólnej Świadomości. Po tym zamierzała skorzystać z tunelu przestrzennego i znaleźć się w koszarach cesarskiej gwardii. Byłaby bezpieczna.

Serih stała i oczyszczając umysł przygotowała się. Nieśmiertelny nic nie mówił, tylko patrzył na nią tymi swoimi oczyma. Tylko wydawały się czarne, a w rzeczywistości był to niezwykle ciemny odcień brązu.

Jasna cholera! Serih omal nie wypuściła latarni.

– Zrób co musisz – Nieśmiertelny cicho szepnął. Tak cicho, że Serih przekonana była, iż słowa rozbrzmiały w jej głowie.

– Nie! – krzyknęła.

Nie rozumiejąc co robi cofnęła się do tajnego pomieszczenia i zgarnęła klucze. Cała się trzęsąc otworzyła najpierw klatkę z Nieśmiertelnym, a następnie uwolniła go z kajdan i łańcuchów. Te spadły z hukiem na ziemię.

Serih zamknęła oczy. Oczekiwała, że teraz spadnie na nią cios. Przecież byli śmiertelnymi wrogami. Część jej duszy nienawidziła Nieśmiertelnych. To oni rzucili klątwę! Skrzywdzili jej córkę! Oczami wyobraźni nie raz wydrapywała im oczy i wyrywała serce gołymi rękoma.

– Idź ratuj swojego przybocznego – usłyszała. – Jeszcze żyje. Za długo miałem na sobie Księżycowy Metal. Wyssał ze mnie całą moc. Nie jestem w stanie ci pomóc.

Serih wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze. Jej mięśnie przestały drżeć, a umysł uspokoił się, myśli stały się znów jasne i ostre jak brzytwa. Otworzyła oczy. Nieśmiertelny stał wciąż nieruchomo. Czekał.

– Chodź – rzuciła do niego tym swoim wyniosłym tonem.

Nie czekając na jego reakcję podbiegła do klatki z dziewczynką. Otworzyła ją. Dziewczynka stała nieruchomo.

– Otworzę tunel do miejsca, które powinno być bezpieczne – Serih skierowała głowę w stronę Nieśmiertelnego, który znalazł się już przy niej. – Weźmiesz Linkeriankę. Poczekacie na mnie. Jeżeli zginę tunel i tak się zamknie, a wtedy musisz ratować się na własną rękę.

Serih chwyciła dziewczynkę i bez ceregieli przekazała ją Nieśmiertelnemu.

– Nie wiedziałam, że wykonują ekstrakt z dzieci! – wyrzuciła Serih, prawie znowu tracąc panowanie.

Słysząc ponowne hałasy, które zbliżały się coraz bardziej, Serih otworzyła tunel. Pojawił się przed nią jako owalny otwór, idealnie wycięte okno w przestrzeni o wysokości i szerokości rosłego mężczyzny. Po drugiej stronie panował mrok, jednak poznała znajome miejsce. Było to już poza miastem.

Nieśmiertelny trzymając Linkeriankę na rękach przeszedł przez przejście.

Serih odwróciła się. Ostatni raz westchnęła i ruszyła w stronę magazynu. Minęła klatkę z ciężarną kobietą. Ta patrzyła na nią wodnistym, półprzytomnym wzrokiem. „Wszystkim nie mogę pomóc” – pomyślała Serih wychodząc.

 

Tyrwana minęła dwa ciała swoich martwych żołnierzy. W końcu dopadli Haroka. Trzech Dringlonów szamotało się z nim. Odebrali mu broń z niemałym trudem, mimo tego, że przyboczny Serih krwawił z kilku poważanych ran. W końcu przestał się szarpać.

Tyrwana stanęła nad nim. Gdyby jej wzrok zabijał…

– Wy dwaj. Trzymać go. Idziemy po tą sukę…

– Nie ma takiej potrzeby. Jestem tutaj Tyrwano.

Serih była dosłownie osiem kroków dalej. Wychodziła właśnie zza kilku wysokich skrzyń. W ręku trzymała flakonik z ekstraktem koloru indygo. Podniosła go w górę, zmieniając chwyt. Teraz tylko kciuk i palec wskazujący dotykał szyjki niewielkiego pojemniczka.

Tyrwana zaśmiała się.

– Co to ma znaczyć, Serih? Mamy twojego Haroka. Poddaj się to może ocalisz jego życie. Chyba nie myślisz, że jedna butelka ekstraktu robi na mnie jakiekolwiek wrażenie.

– Obrażasz moją inteligencję Tyrwano. Wiedz, że od miesiąca goszczę w twoim umyśle.

– Bzdura!

– Obie wiemy, dlaczego jesteś gotowa ryzykować i z jakiego powodu więzisz Nieśmiertelnego, i to w stolicy – pod nosem Panujących wiernych Cesarzowi. I wiem, że to nie jest pierwszy przypadek. W ręku trzymam ekstrakt z Nieśmiertelnego. Ty jesteś dowodem, że był jeszcze jeden. Jak mogłaś być tak próżna i nie zważając na nic, odmłodzić się do tego stopnia?

– Będę żyć wiecznie, bo na to zasługuję – Tyrwana wyrzuciła z siebie słowa i przy okazji ślinę. – A ty głupia krowo zdechniesz ze starości.

– Zanim jednak to nastąpi może zobaczę twoją egzekucję. Możemy jednak się dogadać.

Harok jęknął. Chciał coś powiedzieć do Serih, jednak jego oprawcy ścisnęli go jeszcze bardziej i rzucili na kolana.

– Co proponujesz?

– Puścisz Haroka. Powoli wycofamy się do tego pomieszczenia z kadziami. Tam mam otwarty tunel – skłamała. – Zanim przekroczę drzwi odłożę flakonik.

– Skąd pewność, że to zrobisz?

– Nie jestem jeszcze tak stara. Widzę twoich żołnierzy z kuszami. Cały czas we mnie celują.

– Zgoda. – Na twarzy Tyrwany zagościł chytry uśmiech. – Wypuścić Haroka.

Żołnierze bez ociągania puścili rannego. Ten najpierw na czworakach doczołgał się do swoich mieczy. Z trudem wcisnął je do pochew na plecach. Dopiero wtedy, chwytając za skrzynie, podciągnął się do góry. Zataczając się niczym pijany doszedł do Serih. W jego spojrzeniu nie było ani trochę wdzięczności.

– To jest niezgodne z twoim planem – jego oczy były nie tylko pełne bólu od ran fizycznych. Serih wiedziała, że stary żołnierz potępia jej postępowanie.

– Ale dzięki temu – odparła Serih – moje serce nie będzie krwawić bardziej.

Już bez słowa, we dwoje zaczęli wycofywać się w stronę pomieszczenia z kadziami. Serih puściła przodem Haroka, a sama kroczyła tyłem, cały czas trzymając flakonik dwoma palcami.

Ludzie Tyrwany szli za nią jawnie celując w nią kuszami. Sama przywódczyni była najbliżej.

Harok w końcu znalazł się bezpieczny za drzwiami. Serih ciągle tyłem podeszła prawie w ich światło. Powoli położyła flakonik na pobliskiej skrzyni. Gdy podniosła wzrok na Tyrwanę, okazało się, że jej oczy spowiła mleczna mgła. Znak, że wkroczyła całą sobą we Wspólną Świadomość.

– Ty suko! – wrzasnęła Tyrwana – Zabić ją.

Kusznicy zwolnili spusty, lecz Serih zdążyła wskoczyć w pomieszczenie. Żaden z bełtów nie zdołał trafić w Dringlonkę. Wściekła Tyrwama wypuściła z siebie magiczne pociski, które zaczęły burzyć kamienną ścianę. Dopiero po chwili zreflektowała się, że zaraz zniszczy flakonik z bezcennym płynem. Zaprzestała magicznego ataku.

Serih i Harok dotarli do tunelu. Ostatnie co usłyszeli to wrzask Tyrwany. Pełen nienawiści i strachu.

 

7 dni później

Serih przebudziła się. Blask słońc muskał pachnącą świeżością kołdrę.

Dringlonka wpatrywała się w sufit układając sobie w myślach ostatnie wydarzenia.

Po ucieczce z magazynu, jeszcze kilkukrotnie wykorzystując jej tunele, przerzucali się w coraz dalsze miejsca. Harok był bliski śmierci. Nieśmiertelny opatrzył go, lecz rany były bardzo poważne. Niestety ani Serih, ani Blisdorth nie władali mocą przemian, zdolną uzdrowić Haroka. Mała Linkerianka posłusznie podążała za nimi. Przez trzy dni ucieczki na południe nie wydała z siebie żadnego dźwięku.

O świcie czwartego dnia Serih przebudziła się. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy ujrzała wokół siebie czterech obcych. Rozmawiali spokojnie z Blisdorthem, spoglądając na nią uważnie. Przybysze okazali się Nieśmiertelnymi. Jeden z nich, niezwykle przystojny o kasztanowych włosach i majestatycznej postawie, podszedł do Haroka. Gdy się nad nim pochylił, Serih poczuła wibracje mocy. Po minucie jej przyboczny, choć bardzo osłabiony, wstał o własnych siłach. Przeszedł pospiesznie do siedzącej na ziemi Serihy. Był blady, a w jego wzroku zobaczyła głęboki niepokój i strach.

– Seriho. Ja znam tego Nieśmiertelnego. Jego twarz odcisnęła się w moim umyśle już na zawsze. – Harok zerkał na przybyłych spłoszony niczym małe zwierzę. Serih nigdy w życiu nie widziała go w takim stanie.

– Haroku. Jakkolwiek zabrzmi to absurdalnie – zdaje się, że jesteśmy bezpieczni wśród śmiertelnych wrogów naszej rasy. Nie wiem, czy jesteśmy ścigani. Próbowałam zanurzyć się we Wspólnej Świadomości, ale panuje tam takie poruszenie, że trudno cokolwiek jasnego wyczytać. Zbyt dużo bodźców.

Podszedł do nich Blisdorth.

– Haroku, nie musisz się nas obawiać. Mój brat uleczył cię na moją prośbę. Wyjaśniłem ile dla mnie zrobiliście, choć wasz cel był zupełnie innym. Seriho wiedz, że ja nigdy nie pozostaję dłużny. Chcę byś udała się ze mną do naszej kryjówki, to niedaleko. Spłacę swój dług, jak tylko tam dotrzemy. Jeden z naszych zaopiekuje się dziewczynką i już dziś ruszy na południe. Drugi z kolei uda się do stolicy imperium. Wybada sytuację i przekonamy się, czy będziesz mogła tam bezpiecznie wrócić.

– Jak ma na imię twój brat? – Harok miał dziwny wyraz twarzy.

– Radzkers – Blisdorth widząc jego minę wyjaśnił – Tak, ten Radzkers. Mistrz Miecza. Włada mocą Przemian. Zapewniam jeszcze raz, że naprawdę nic wam teraz nie grozi.

Blisdorth uśmiechnął się do Serih i odszedł. Dringlonka poczuła jak Harok mocno chwyta ją za ramię, wciąga głośno powietrze.

– To on, Serih – ma zachrypnięty głos z emocji. – Serih, to z nim walczyłem podczas oblężenia Wielkiego Fortu. Prawie umarłem od jego ciosu, a teraz… po prostu mnie uratował.

 

Kryjówka okazała się chatą używaną przez pasterzy, którzy wśród pobliskich wzgórz zajmowali się wypasem owiec. Aktualnie była pusta i doskonale nadawała się do tego co zamierzał zrobić Radzkers. Serih i Harok byli zaskoczeni, gdy poproszono ich, by spędzili wieczór i noc na zewnątrz. Ze środka dochodziły do Dringlonki nieprzerwane rezonanse mocy. Dopiero grubo po północy drzwi się otworzyły. Stał w nich Radzkers.

Czując, że tego od niej oczekuje, Serih z wahaniem podeszła. Zajrzała niepewnie do środka. Blisdorth leżał na łóżku. Wyglądał jeszcze gorzej niż wtedy, gdy uwalniała go z celi. Patrzył na nią, lecz jego wzrok przypominał kogoś, kto jest bliski agonii. Uśmiechnął się do niej słabo.

– Jest bardzo wyczerpany – wyjaśnił Radzkers. – Jutro rano musimy się pożegnać. Otrzymaliśmy informację, że możesz bezpiecznie wrócić do domu. Tyrwana została aresztowana przez ludzi Cesarza. To tylko kwestia czasu, gdy dojdzie do jej egzekucji. Podobny los czeka wielu najważniejszych Dringlonów z Czerwonej Chorągwi. Wszystko na to wskazuje, że nie musisz obawiać się odwetu. Dni twoich wrogów są już policzone. Z tego co nam wiadomo Tyrwana zataiła niewolę Blisdortha.

– Co mu jest? – Serih ostatnie trzy zdania Radzkersa ledwo zarejestrowała.

Zamiast odpowiedzieć, Nieśmiertelny wyciągnął do niej rękę. W jego dłoni leżał mały flakonik. Wnętrze wypełnione było substancją koloru indygo.

– Mój brat ma wielkie serce. Ofiarował ci swoje pierwotne komórki życia… Nie, spokojnie. Nie musisz obawiać się o jego życie. Nasza tajemnica nieśmiertelności wynika ze specjalnego gruczołu, który wytwarza je nieprzerwanie. Blisdorth będzie osłabiony, tak bardzo, że będę musiał go jutro nieść. Za trzy tygodnie powinien wstać o własnych nogach, a za dwa miesiące całkowicie dojdzie do siebie. Jeżeli nastąpi jakiś proces starzenia, na pewno się cofnie.

Serih podeszła do łóżka. Dringlonce zdawało się, że na twarzy Nieśmiertelnego pojawiły się zmarszczki.

– Dziękuję – tyle była w stanie wyksztusić z siebie.

Głos Blisdortha był ledwo słyszalny:

– Nie musisz dziękować, Seriho. Potraktuj to jako drugą szansę. Los rzadko nam coś takiego oferuje.

Dwa dni Serih potrzebowała, by z Harokiem wrócić tunelami do rodzinnej rezydencji w stolicy. W międzyczasie wprowadziła do swojego organizmu ekstrakt. Ciężko było jej się na to zdecydować. Nie dlatego, że oszukiwała w ten sposób śmierć, czy bała się reakcji córki, od której stanie się młodsza.

Najważniejszym powodem wahania, były słowa Blisdortha. Druga szansa.

Może na nią zasługiwała, lecz co dalej. Młodość była taka kusząca. Ale co dalej?

Co dalej?

 

Z tą myślą leżała w łóżku. W końcu gwałtownie zrzuciła kołdrę i wstała. Jeszcze wczoraj zakręciłoby się jej w głowie. Dziś czuła jak jej ciało wręcz kipiało energią. Przeciągnęła się. Nie nastąpiło przy tym nawet najmniejsze strzyknięcie w kościach. Czarne myśli o losie jej rasy, gdzieś skryły się, głęboko na dnie umysłu. Wręcz z perwersyjną satysfakcją przechadzała się nago po swoich komnatach. Światło słońc pieściło jej skórę. Stopy. Dotyk drewnianej podłogi niósł ze sobą niemal erotyczne doznanie. W końcu weszła do łazienki i stanęła przed wielkim lustrem oprawionym w drewnianą ramę.

Proces odmłodzenia trwał już dwa dni. Wiedziała czego się spodziewać. Mimo to patrzyła na swoje ciało, jakby odkrywała coś nowego, fascynującego. Już nie pamiętała, że miała kiedyś tak jędrne piersi. Dotykała się, chcąc nabrać pewności, że to naprawdę ona znajduje się w ciele tej młodej kobiety, że nie jest to iluzja. Obróciła się, by spojrzeć na swoje pośladki. Nie mogła powstrzymać dziewczęcego uśmiechu.

Jej prawe ramię przesłaniał opatrunek.

Wczorajszego dnia zrobiła dwie ważne rzeczy.

W południe udała się do znajomego mistrza tatuażu. Impuls był tak silny, że była gotowa wymusić na nim, by natychmiast przystąpił do pracy. Na szczęście miał czas, więc dość szybko uległ. Spędziła w fotelu cztery godziny. Myśl „co dalej?” ciągle kołatała się jej w głowie. Przez większość życia Serih działała. Robiła to niezależnie od czynników zewnętrznych i targających nią wątpliwości. Po prostu działała. Kierowała się intuicją i w jakiś niewyjaśniony sposób w większości przypadków osiągała zamierzony cel, a zazwyczaj zdobywała coś nadto. Dla wielu bliskich jej skuteczność była irytująca, gdyż nie rozumieli powodów jej sukcesu. Ona sama do końca tego nie rozumiała.

Gdy wstała z fotela, ruszyła do rezydencji, w której jeszcze kilka dni temu mieszkała Tyrwana. Bez lęku weszła tam sama. Jej przypuszczenia okazały się słuszne. Każdy kto jeszcze coś znaczył w Czerwonej Chorągwi znajdował się w środku. Byli pełni strachu. Rozbici siedzieli małymi grupkami w różnych miejscach rezydencji. Chowali się niczym zaszczute zwierzęta. Zwołała ich wszystkich.

Dringloni obu płci widząc Serih tak bardzo pewną siebie wysłuchali to co miała do powiedzenia. Przypomniała im o swoim mężu i dawnych czasach, gdy Czerwona Chorągiew była pod jego dowództwem. Nie taiła swojego wtargnięcia do magazynu i głównego powodu tego czynu. Nie zaprzeczyła, że chciała zniszczyć Tyrwanę. Przemilczała tylko w kwestii Blisdortha. Dla wszystkich wtajemniczonych w przetrzymywanie Nieśmiertelnego, było jasne, że musiała przerobić go na ekstrakt, który wykorzystała do odmłodzenia siebie. Nie wyprowadzała nikogo z błędu. Prawda pewnie kiedyś wyjdzie na jaw, lecz tymczasem nie miało to żadnego znaczenia, a chroniło ją to przed gniewem Panujących.

Obiecała, że poprowadzi Czerwoną Chorągiew przez mroczny czas Dringlonów. Będzie dążyć do zachowania ich społeczności. Dopóki klątwa nie zostanie przełamana, zapewni im nieśmiertelność. Uczyni to jednak środkami, które nie zmienią ich w coś gorszego niż bestie. Widziała, że to ich męczyło. Trafiła w sedno. Ciągle byli dumnymi przedstawicielami dringlońskiej rasy. Walczyli, by zachować szacunek do siebie. Kilku z nich przyznało, że porwania i hodowla ludzkich niemowląt na rzeź, niszczyło ich dusze. Otwarcie mówiła o swoim bólu, o krwawiącym sercu.

Mówiła o wyborze. Każdy mógł zdecydować, czy będzie chciał trwać z nadzieją na lepszą przyszłość, czy powoli odejść z tego świata. Mówiła o wielu sprawach. A co najważniejsze wysłuchała tego, co sami mieli do powiedzenia. Udało się jej natchnąć ich nadzieją.

Trwało to do wieczora. Powiedziała na koniec, że mają się zastanowić, czy są gotowi, by ich poprowadziła. Po czym wyszła. Wiedziała jednak, że już podjęli właściwą decyzję.

Z myślą o czekającym ją trudnym przywództwie, wróciła do domu.

Stojąc teraz przed lustrem odwiązała opatrunek. Ekstrakt młodości przyspieszył również gojenie, więc tatuaż ukazał się w całej okazałości. Rysunek przedstawiał serce w swoich anatomicznych szczegółach, lecz z pewnym rysem artystycznym. Elementem zwracającym uwagę, były rany cięte i spływająca krew.

Serih spojrzała prosto we własne oczy.

Jej serce wciąż krwawiło, lecz była na tyle silna, że mogła to znieść.

To był dzień powstania Chorągwi Krwawiącego Serca.

Koniec

Komentarze

Wprawdzie dzięki substancji życia nie wyglądała na swoje pięćdziesiąt siedem lat, lecz przy Tyrwanie czuła się nieswojo, która była przecież jej równolatką.

 

Zły szyk.

Wprawdzie dzięki substancji życia nie wyglądała na swoje pięćdziesiąt siedem lat, lecz przy Tyrwanie, która była przecież jej równolatką, czuła się nieswojo.

 

 

– Jesteś jeszcze młodsza niż poprzednim razem

 

Kropka po razem. Generalnie informacje o prawidłowym zapisie dialogu znajdziesz tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 Nie będę wyłapywać wszystkich miejsc, gdzie jest źle, bo jest ich za dużo.

 

 

 

– Wszyscy podążamy ścieżką, którą sobie wytyczamy

 

Kropka po wytyczamu.

 

 

Efektem tego było jednoczenie się wokół charyzmatycznych lub wpływowych rodzin.

 

Nie dawałabym lub, bo to wyklucza jedno lub drugie.

 

Skoro dzieci były upośledzone, to czemu syn był udany i zginął. To jest nieścisłość.

 

Czemu panujący z dużej? Jak chcesz nazwę to nazwij dynastię.

 

Pierwotnie składali się z siedmiu tysięcy wojowników obu płci. Po klątwie dołączyli do niej członkowie rodzin.

 

Opowiadasz trochę do przodu trochę do tyłu i trudno jest ustalić kolejność zdarzeń.

Skoro tak trudno było o eliksir, to czemu ona wygląda młodo?

 

pasmo gór, które otaczało Dolinę Mgieł

 

Otaczały, bo nie pasmo tylko gór.

 

 

 

Jergen prawie wycedził pytanie.

 

Jak można prawe wycedzić?

 

 

Teringa wyglądała na swoje trzydzieści siedem lat. Trzymała prawą rękę na swoim wydatnym, ciążowym brzuchu.

 

 

Od dziecka ją to uspokajało, a jej myśli były swobodne od trosk.

Generalnie nadużywasz zaimków. A zobacz na konstrukcję tego zdania. Drugi człon jest dość niezgrabny. A gdyby zrobić: wyswabadzając/uwalniając od trosk.

Jest czytelniej i ujmujesz jeden zaimek.

 

 

Obcując ze Wspólną

Świadomością można było obserwować tych, którzy dzielili się swoim JA, w danej chwili.

 Tu się coś rozjechało.

 

Wyjaśniasz wspólną jaźń, po czym przechodzisz do klątwy. Jak dla mnie pierwsze jest nie zakończone, nie wykorzystane. Jakbyś chciał punkt, po punkcie przedstawić kolejne elementy.

To korzystanie ze wspólnej jaźni jest super pomysłem, ale wymaga dopracowania. Bo skoro zamknęli umysły, to w jaki sposób Serih wchodzi do jaźni i szpieguje innych? Czemu nie robią tego wszyscy?

 

Dringloni posiadali wielu wrogów, lecz ich największy pojawił się stosunkowo niedawno.

A tu jest przykład miejsca, gdzie wepchany przemocą???? zaimek psuje zdanie.

 

 

Dotykała ich często zbolałych dusz. Serih porównywała podróż po Wspólnej Świadomości jako [do] wędrówki po rozgwieżdżonym niebie, od gwiazdy do gwiazdy.

 

– Wzywałaś mnie – głos mężczyzny ciągle był mocny i przez chwilę Serih cofnęła się w czasie, [do czasów,] gdy był jeszcze w sile wieku.

 

Po śmierci mego męża pozostałeś przy mnie. Twoja lojalność względem mojej rodziny jest dla mnie tak pewna, jak wschód słońc.

 

Zaimkoza.

 

Nasza rasa od dwustu lat uważa się za lepszych.

 

Uważa się za lepszą, bo rasa jest rodzaju żeńskiego.

 

.

Stworzyłeś ciekawy świat, ze skomplikowanymi relacjami między rasami, tajemnicami i klątwą. Niestety wydaje mi się, że szarpnąłeś się na zbyt wiele. To jest temat na powieść, gdzie będzie miejsce na rozwinięcie wątków, prezentację bohaterów, uwypuklenie świata. W opowiadaniu jedynie wspominasz o wielu sprawach, a i tak wychodzą pewne nieścisłości.

Na moje oko brakuje tu wielu przecinków, ale nie podejmuję się ich tropić.

Ponieważ masz wyobraźnię, proponuję pracę z mniejszymi, prostszymi formami w celu doskonalenia warsztatu. Do pomysłu Dringlonów na pewno możesz wrócić.

 

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuję za zamieszczone uwagi. Dziękuję za poświęcony czas i tak rzetelne podejście do opowiadania. 

Jeśli chodzi o zaimkozę. Dziękuję za diagnozę. Nie byłem tego świadomy. Postaram się z tego wyleczyć jak najszybciej.

Zasady dotyczące dialogów wbiję sobie do głowy. Dziękuję za link.

Obiecuję, że jak znajdę czas to poprawię tekst z przytoczonych cytatów oraz pochylę się nad pozostałymi uwagami.

Jeśli chodzi o syna Serih urodził się jeszcze przed klątwą (rok 197, 30 lat przed wydarzeniami w opowiadaniu). Poprawię tekst tak, by było to oczywiste.

Po tym jak nastąpiła klątwa, Dringloni nie chcieli obcować ze Wspólną Świadomością. Nie stracili jednak tej zdolności. Po prostu przez rok do niej nie zaglądali. Muszę rozwinąć ten temat, lepiej go wyjaśnić.

Serih jest wyjątkowa wśród Dringlonów jeśli chodzi o korzystanie ze Wspólnej Świadomości. Jest bardzo utalentowana. Większość Dringlonów korzysta z niej intuicyjnie i bardziej powierzchownie. Nie odbierają jej, tak jak opisuje to Serih. Czują obecność swoich pobratymców, potrafią zobaczyć to co inni, ale nie wędrują tak świadomie jak czyni to Serih.

Wiem, że to opowiadanie mogłoby starczyć na powieść. I trudno zmieścić tu głębię świata. Jednak jest to tylko jedno z wielu tak zwanych opowiadań wyjaśniających. Możliwe, że niefortunnie je zamieściłem. Obecnie mam już napisane 2 z 20 planowanych książek. Jestem tutaj na portalu, by popracować nad warsztatem pisarskim.

Jeszcze raz dziękuję za pomoc.

 

 

Nie przejmuj się, po zaimkozie przychodzi siękoza. Człowiek się całe życie uczy.

Ale na krótkich formach dobrze się ćwiczy warsztat, poza tym szybko masz informację zwrotną.

Zwłaszcza jak opko ma 20-30k znaków znajdziesz sporo czytających, komentujących i będziesz wiedział ile udało Ci się pokazać światu, a ile zostało w Twojej głowie.

Kiedy masz w głowie duży świat, a pokazujesz kawałek, to musisz dobrać, co musisz pokazać, żeby czytający zrozumieli, a ile ukrywasz na kolejną odsłonę.

 

Powodzenia

 

A

 

P.S. Możesz pisać na pozostałe konkursy, ćwicząc styl i elastyczność.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Karmon,

To chyba twój debiut na portalu, więc gratulacje i powodzenia!

 

Co do tekstu – niestety zapoznanie się i analizę warstwy fabularnej utrudnia coś, co nazwałbym nieporadnością opisowo-narracyjną. O ile raczej unikasz typowych formalnych błędów debiutantów, to tekstu nie czyta się gładko. Przeanalizuję tylko pierwszy krótki akapit:

 

Serih patrzyła z niedowierzaniem na młodzieńcze oblicze Tyrwany, przywódczyni Czerwonej Chorągwi.

 

To jest niby OK, musisz wprowadzić postaci. Ale jest to… drętwe. Czy powiedziałbyś tak: "Karmon patrzył z niedowierzaniem na czerstwe oblicze Wiesława, swojego wuja, zawiadowcy stacji PKP w Koluszkach"? Dopuszczalna długość tekstu w tym konkursie to 30 tys znaków (może się nie orientujesz, ale to naprawdę jest tutaj pełen wypas) i daje to możliwość mniej skondensowanych opisów. Moim zdaniem we wstepie wprowadzasz na raz za dużo postaci w sposób statyczny, zamiast wytłumaczyć o co z nimi chodzi w akcji lub w dialogu.

 

Miała gładką skórę i gęste ciemne włosy. Jakby pastwiąc się nad Serihą ubrała dzisiaj koszulę z głębokim dekoltem.

Ała! Po pierwsze, błagam – wydzieraj mi paznkocie koimbinerkami, przypalaj petami (jeśli musisz), ale nigdy, przenigdy więcej, nie pisz, że ktoś coś "ubrał"!. Po drugie – logika – postawiła się nad nią za pomocą gładkiej skóry, gęstych włosów i koszuli z głebokiem dekoltem? Tzm. – wiem o co ci chodziło, ale…

 

Siedziały naprzeciwko siebie przy okrągłym stoliku. Na pobliskiej ścianie wisiało lustro, lecz Serih usiadła tak, by nie spoglądać w swoje oblicze. Wprawdzie dzięki substancji życia nie wyglądała na swoje pięćdziesiąt siedem lat, lecz przy Tyrwanie czuła się nieswojo, która była przecież jej równolatką.

 

Szyk zdania zły, chyba Ambush już to wytknęła, więc zostawiam.

O ile nie piszesz parodii lub pastiszu, staraj się unikać klisz, np. gość z dwoma mieczami na plecach, jest chyba bardziej oklepany niż zły wilk w łóżku babci, albo mafiozo z blizną na twarzy.

 

Jedziemy dalej. A to jest opis obazka, który miałeś w głowie, nie lepiej pokazać otoczenie w akcji, choćby tak banalenej jak pokonanie przez bohaterów kilkuset kroków:

 

Serih wraz z Harokiem weszli przez niską bramę w murze, który otaczał rezydencję. Znajdowała się ona w najbogatszej dzielnicy, w południowej części miasta, na wzgórzu. Z okien sypialni na piętrze widoczny była zatoka i ocean. Natomiast z jadalni, gdy pozwalała na to pogoda można było ujrzeć na horyzoncie pasmo gór, które otaczało Dolinę Mgieł – macierz wszystkich Dringlonów.

 

 Jego twarz poorana zmarszczkami nie wykazywała nawet cienia sympatii

 

Sympatię zawsze czuje się do kogoś, to nie jest cecha taka jak np. surowość czy powaga.

 

Teringa wyglądała na swoje trzydzieści siedem lat. Trzymała prawą rękę na swoim wydatnym, ciążowym brzuchu.

 

swoje, swoim. I zobacz: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

No i mógłbym tak dalej, ale może po prostu dam ci jedną radę wujcia zgredzia: pisz dużo, pracuj nad teksiami, czytaj, czytaj też o tym jak pisać. (OK, w sumie to cztery rady). Jeszcze jedna – Zajrzyj na profil niejakiej Tarniny i zapoznaj się materiałami, do których linki ona tam podaje.

W komentarzach robię literówki.

Dzięki NaN za pochylenie się nad tekstem. Na pewno odrobię lekcje i postaram się też nanieść odpowiednie poprawki. Chciałbym tylko przedyskutować dwie sprawy:

1. Kwestia opisu rezydencji Serih. Ma na celu wyjaśnienie, gdzie znajduje się topograficznie i geograficznie stolica imperium. Czy powinienem zamieścić w innym miejscu ten opis? Nie bardzo rozumiem.

2. Dringlon z dwoma mieczami to mniej więcej taki symbol dla Kronik Karmona jak dla Gwiezdnych Wojen miecz świetlny w rękach Jedi. Pomysł powstał 26 lat temu bodajże. Jeżeli jest to kicz, to musi tak zostać i będzie to kicz świadomy. W późniejszych czasach Dringloni w tym stylu będą walczyć w tandemie zwiększając jeszcze bardziej swoje zdolności bojowe. Ludzcy wojownicy nie są w stanie posługiwać się stylem dringlonskim efektywnie, ze względu na ograniczenia psychofizyczne.

1. Kwestia opisu rezydencji Serih. Ma na celu wyjaśnienie, gdzie znajduje się topograficznie i geograficznie stolica imperium. Czy powinienem zamieścić w innym miejscu ten opis? Nie bardzo rozumiem.

 

Możesz napisać to samo w tym samym miejscu ale np. jako relację jednej z osób – to co widzimy jej oczami, ale z perspektywy jakiejś trzeciorzednej postaci, która wprowadzasz tylko w tym celu (służącego, woźnicy, cokolwiek). Chodzi o to żeby to nie był taki dretwy schemat: “szli do rezydencji, wiec teraz wam opisze gdzie była i jak wyglądała.”

 

2. Dringlon z dwoma mieczami to mniej więcej taki symbol dla Kronik Karmona jak dla Gwiezdnych Wojen miecz świetlny w rękach Jedi. Pomysł powstał 26 lat temu bodajże. Jeżeli jest to kicz, to musi tak zostać i będzie to kicz świadomy

 

To jest oczywiście Twoja decyzja. Po prostu koncepcja dwóch mieczy, mieczy na plecach itd. wydaje mi się bardzo oklepana, z drugiej strony z racji ograniczonej liczby miejsc gdzie miecz nosić można z całą pewnością możesz zostawić miecze na plecach. :)

W komentarzach robię literówki.

Cześć, Karmenie.

 

Lektura minęła bez przykrości, czytało się w porządku. Obdarzona nadnaturalną mocą protagonistka dość łatwo poradziła sobie z włamaniem i kradzieżą.

Nie przekonało mnie podstawowe założenie światotwórcze. Przyznaję, że zabrakło mi wielu odpowiedzi.

 

Esencja pozyskiwana z płodów – sama w sobie rzeczywiście makabryczna – wydaje mi się trochę nieprawdopodobna. Jak odkryto tę metodę? Jak nauka wpadła na wykorzystanie pochodnych choroby (wadliwych płodów) do „leczenia” klątwy niepłodności? Dlaczego nie zajęła się źródłem? Czemu nie pozyskiwać esencji w bardziej przystępny i moralnie poprawniejszy sposób, z chociażby krwi matek, lub – jeśli w świecie istnieje magia – szukać rozwiązania z jej użyciem? Decyzja o posługiwaniu się procesem wykorzystywania tej metody jest wyjątkowo nieludzka. Czy nie było innych pomysłów? Szczególnie, że na koniec okazuje się, iż były. Jak wytłumaczyć tę niewiedzę?

 

Pozwól, że podminuję dalej ;)

Upadająca cywilizacja, która postanawia spopularyzować pozyskiwanie wątpliwej alchemicznej substancji, godząc w etykę i „człowieczeństwo” ludzkości wychodzi na całkowicie zdemoralizowaną i godną pożałowania, wskutek czego jej historia mało zajmująca. Jak to możliwe, że taka upadająca cywilizacja nie upada? Jakim cudem nie doszło do żadnej rewolucjonizującej rewolty, próby przewrotu, patosu w ludzkim rozwoju, odłamu ewolucji? Jak na przestrzeni tysięcy lat ten świat wciąż stoi? Piszesz o Pramatce, jaki stosunek ma religia i jej wyznawcy wobec tego ewidentnego barbarzyństwa? Jeśli – w przypadku protagonistki – wejrzenie w świadomość cudzej osoby wywołuje uczucie podobne do „wejścia w miejskie ścieki”, czy korzystanie z ludzi jest mniej odrażające? Jeżeli ludzie po prostu akceptują fakt, że hodują siebie wzajemnie na pożarcie, ich problemy powinny być zgoła większe niż niesnaski rasowe, którego syna wysłać na front czy jędrność piersi. Nie wiem, czy ten pomysł jest w stanie obronić się sam, na przestrzeni dłuższej powieści – musi mieć solidne podstawy światotwórcze. Okrutność świata przedstawionego jest fajna, dopóki jest spójna, a w zaprezentowanym fragmencie uniwersum czegoś mi jednak zabrakło. Chyba, że chodziło o pokazanie makabry dla samej makabry, wyłącznie jako estetyczne tło opowieści. Taki był mój – mniejszy lub większy – zgrzyt podczas lektury. Wydaje mi się, że zgrzyt zniknąłby, gdyby tekst był dłuższy lub oferował więcej wyjaśnień.

 

W oparciu o powyższe nie kibicowałam bohaterom. Świat, w którym hoduje się ludzi na składnik esencji odmładzającej nie nabawia chęcią patronowania elicie. Wydaje mi się, że potrzebny jest – nomen omen – bohater, który mógłby tę sytuację odwrócić lub przeciwstawić się temu barbarzyńskiemu porządkowi, a Serih raczej nim nie jest – i ona ma w tym wszystkim własną agendę: częściowo poprzez zawiść chce zbadać przyczynę bogactwa Tyrwany; dla swojej własnej wygody odmładza Haroka. Właściwie nie różni się od swojej „przeciwniczki” – obie są równie podłe, w innych odcieniach skali. Fakt, że Serih na koniec rozszyfrowała tajemnicę nieśmiertelności, jest niezwykle hojną nagrodą (jeśli dobrze rozumiem), mam jednak wrażenie, że wykorzysta ją egoistycznie, nie zmieniając wiele w toku okrutnego świata.

 

Pragnienie wiecznej młodości jako zachowanie sił witalnych jest naturalną potrzebą. Natomiast estetyka i chęć nadnaturalnego kontynuowania życia to już wyłącznie egoistyczne pragnienia. Tu skojarzyły mi się czarodziejki z uniwersum Wiedźmina, oraz cała ich paleta negatywnych cech, od próżności, poprzez zgubną butność, na szerzeniu fermentu kończąc. Wredność czasami bawiła, czasami irytowała.

 

Na plus ciekawe rodzinne relacje, klamra spinająca postać Haroka, wspólna świadomość. Ta ostatnia jest moim zdaniem najciekawszym elementem tekstu.

 

Antybohaterowie nie są oczywiście minusem, tak samo jak nie jest nim brzydota świata zamiast puchatego i miłego uniwersum tęczy. Sama wolę antybohaterów. Opowiadanie traktuję jako osobliwą historię dojścia do władzy.

 

Mam nadzieję, że nie zraziłam. Pozdrawiam.

Żongler,

To co napisałaś o Dringlonach i bohaterach to naprawdę super komentarz i w 90% się zgadzam. Spieszę z kilkoma wyjaśnieniami dotyczącymi sytuacji w świecie Vestrii, by obronić założenia światotwórcze.

Dringloni nie są bohaterami pozytywnymi. Stworzyli Imperium przez podbój wszystkich trzech kontynentów: Ilonię, Antarię (tu dzieje się akcja opowiadania) oraz Lantarię. Imperium powstało na zgliszczach siedmiu Starych Królestw, które zniszczył potworny konflikt – wojna na miarę apokalipsy.

Cesarz Keronin, z jakiegoś sobie znanego tylko powodu, nakazał wymazać wszystko co dotyczyło tego poprzedniego świata. Niszczone były nie tylko księgi, zapiski historyczne, dzieła sztuki, lecz nawet całe miasta. Ostatni przedstawiciele Starych Królestw byli tępieni i ścigani. Tak narodziło się Imperium.

Ludzie i Linkerianie buntowali się przeciwko okrutnemu i niesprawiedliwemu porządkowi świata. Dochodziło do buntów, rebelii i co rusz wybuchały wojny. Imperium przez 150 lat trwało w swej potędze. W tym roku pojawili się Nieśmiertelni. Niektórzy ludzie traktują ich niczym anioły – przybyłe, by zniszczyć ZŁE imperium, inni myślą, że to kolejny magiczny eksperyment Cesarza, który zbuntował się przeciwko niemu. Prawda jest inna. Nie mogę jednak zdradzić, gdyż jest to jedna z głównych tajemnic rdzenia historii Kronik Karmona. Dopiero Nieśmiertelni byli w stanie skutecznie podjąć walkę z Imperium. 

W roku 197 następuje klątwa i jest to punkt zwrotny w “walce dobra ze złem”. Zgadzam się, że to co robią Dringloni, by przetrwać jest rzeczą potworną i makabryczną. Harok jest przykładem Dringlona, który nie chce z tego korzystać. Woli umrzeć, niż odmłodzić się kosztem niemowląt bez dusz. Łamie swoje postanowienie dopiero pod wpływem silnej lojalności względem Serih. Dodam (jest to nieistotny spojler), że już nigdy tego nie zrobi i umrze ze starości w normalnym czasie. W 237 roku nastąpi wydarzenie, które w znacznym stopniu odmieni postępowanie Dringlonów, lecz nie uzdrowi sytuacji. Będą w stanie obejść klątwę poprzez kradzież dusz. Od tej pory ich dzieci będą rozwijać się “normalnie”. 

Imperium w końcu upada, Cesarz i Panujący zostają pokonani, a świat powoli zacznie goić rany. Serih i jej Chorągiew Krwawiącego Serca znika. Pozostali Dringloni jednak będą trwać dalej. Umożliwia im to Przeklęty Krąg. Dusza każdego Dringlona po śmierci musi powrócić do pustej skorupy nienarodzonego płodu. I tak przez dziesięć cykli. Nie oznacza to jednak anihilacji Dringlonów po 10 pokoleniach. Niektóre dusze ludzi i Linkerian (mniej więcej co dwudziesta) nadają się, by wszczepić w nienarodzony płód. Pod wpływem rytuału nowy członek rasy jest w każdym szczególe Dringlonem – posiada nawet Wspólną Świadomość. Tylko podświadomie czuje, że w poprzednim życiu był kimś innym. 

Nieśmiertelni stają się potęgą, która kontroluje politykę świata. Nie stają się jednak drugim imperium. Pomagają ludziom w tworzeniu nowego porządku świata, stojąc głównie z boku, służąc radą i dyplomacją, wkraczają militarnie tylko w razie bezwzględnej konieczności. Rasa ta osiedla się w centralnej Antari, a obok powstają Zjednoczone Królestwa Elmens i Elans.

 

Potwierdzam, że nie da się zrozumieć wszystkich aspektów świata czytając to jedno opowiadanie. Obecnie mam napisane dwa tomy (ponad 200 000 słów), których akcja toczy się 430 lat po opisanych wydarzeniach. Jest to wstęp do całości, która ma mieć łącznie 20 tomów. W tych pierwszych książkach wprowadzam czytelnika w świat Vestrii. Patrzymy na nią oczami mieszkańców Elmens i Elans, poprzez głównego narratora Layka – Księcia Nieśmiertelnych. Czas Klanów, bo o tym właśnie traktuje pierwsze 5 tomów, ma na celu zaznajomienie z uniwersum i jej problematyką. Obecnie dwa tomy są opracowywane przez 8 beta czytelników. 

Historia imperium i rasy Dringlonów jest ważna. To podwaliny pod resztę wydarzeń. Mam nawet 30 stron opisujących tamte czasy, jednak nie będą one głównym tematem Kronik. Musiałem wybrać realny wycinek fabularny, który będę w stanie spisać w ciągu 20 lat.

Odpowiedzi na kwestię esencji.

“Esencja pozyskiwana z płodów – sama w sobie rzeczywiście makabryczna – wydaje mi się trochę nieprawdopodobna. Jak odkryto tę metodę? Jak nauka wpadła na wykorzystanie pochodnych choroby (wadliwych płodów) do „leczenia” klątwy niepłodności? Dlaczego nie zajęła się źródłem?”

W pierwszej kolejności starano się pokonać samą klątwę. Okazała się to jednak niemożliwe. W zamian dringlońscy Panujący (potężni czarodzieje i władcy z nadania Cesarza) zdecydowali, że opracują “ad hoc” możliwość odmładzania swoich pobratymców. Esencja powstaje na styku magii i nauki. Tej pierwszej jest więcej. Dzięki mocy przemian pozyskuje się komórki pierwotne.

“Czemu nie pozyskiwać esencji w bardziej przystępny i moralnie poprawniejszy sposób, z chociażby krwi matek, lub – jeśli w świecie istnieje magia – szukać rozwiązania z jej użyciem? Decyzja o posługiwaniu się procesem wykorzystywania tej metody jest wyjątkowo nieludzka. Czy nie było innych pomysłów? Szczególnie, że na koniec okazuje się, iż były. Jak wytłumaczyć tę niewiedzę?”

Pobieranie z krwi śmiertelników jest nieefektywne. Dringloni z całego ciała Nieśmiertelnego (łącznie ze szpiku kostnego i wszystkich płynów) nauczyli się wytwarzać esencję o większym zagęszczeniu, gdyż przedstawiciele tej rasy mają bardzo wysoki poziom komórek pierwotnych. Ich ciała cały czas ulegają odnowie, z czego wynika ich nieśmiertelność. Tylko Radzkers, jako Mistrz Przemian potrafił pobrać esencję bez uśmiercania dawcy. 

“W oparciu o powyższe nie kibicowałam bohaterom. Świat, w którym hoduje się ludzi na składnik esencji odmładzającej nie nabawia chęcią patronowania elicie. Wydaje mi się, że potrzebny jest – nomen omen – bohater, który mógłby tę sytuację odwrócić lub przeciwstawić się temu barbarzyńskiemu porządkowi, a Serih raczej nim nie jest – i ona ma w tym wszystkim własną agendę: częściowo poprzez zawiść chce zbadać przyczynę bogactwa Tyrwany; dla swojej własnej wygody odmładza Haroka. Właściwie nie różni się od swojej „przeciwniczki” – obie są równie podłe, w innych odcieniach skali. Fakt, że Serih na koniec rozszyfrowała tajemnicę nieśmiertelności, jest niezwykle hojną nagrodą (jeśli dobrze rozumiem), mam jednak wrażenie, że wykorzysta ją egoistycznie, nie zmieniając wiele w toku okrutnego świata.”

Ja również nie kibicuję Dringlonom. Trzeba jednak zrozumieć, że nikt nie zasługuje na tak przerażającą karę jaką jest klątwa. Walczą o przetrwanie rasy. Od zawsze wpajano im, że są wyjątkowi. Świadomość, że już nie będą mieć dzieci, spowodowała, że ogarnęło ich szaleństwo wiecznego istnienia. Nie wszyscy przedstawiciele tej rasy są jak Tyrwana. Serih może nie wygląda na dużo lepszą, lecz kieruje nią obowiązek. Odmładza się, ponieważ chce odzyskać fizyczną siłę niezbędną do nadchodzących, jeszcze trudniejszych czasów. Nie zyskuje nieśmiertelności. Jej młodość ponownie przeminie, ale to już inna historia. 

Gratuluję intuicji. Serih rzeczywiście nie jest w stanie przeciwstawić się zaistniałej sytuacji. Potrzebny będzie ktoś jeszcze. Jednak jej upór zaważy na przyszłości świata. Chorągiew Krwawiącego Serca będzie kierować się dobrem Dringlonów, lecz nie za wszelką cenę.

To była już dziewiąta ciążą Teringi, ← literówka

Źródło potężnego ekstraktu mógł być rzadki lub trudny do zdobycia. ← sens?, literówki

Przeczytałem. Powodzenia. :) 

Koala75 dziękuję za poświęcony czas. 

Nowa Fantastyka