- Opowiadanie: Erasiel - Detektyw De

Detektyw De

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Detektyw De

 Zachodzące słońce skąpało już miasto w swoim pięknym, pomarańczowym blasku, gdy młoda służka Isabel zapukała do drzwi przyozdobionych niedbale narysowanym szyldem, przedstawiającym lupę i znajdującą się wewnątrz niej mrówkę.

Była to jedna z tańszych dzielnic Nowego Veimaru. Poinstruowana przez matkę, że młodej kobiecie lepiej nie przebywać tutaj po zmroku samotnie, spojrzała raz jeszcze w stronę coraz mniej widocznego słońca, chowającego się powoli za pałacowym wzgórzem i chwyciła za klamkę.

Drzwi były otwarte, kamień z serca. Zachęcona tak optymistycznym obrotem spraw, otworzyła je szerzej i weszła do środka.

Wewnątrz panował półmrok, jedyne źródło światła stanowił świecznik umieszczony w przeciwległym kącie pomieszczenia. Wnętrze budynku stanowiła jedna, średnich rozmiarów izba, choć sądząc po obecności dodatkowych drzwi, cały lokal składał się z co najmniej dwóch.

Isabel zmrużyła nieprzyzwyczajone jeszcze do ciemności oczy. Poza świecznikiem dostrzegła szafkę, którą zdobiła jakaś roślina, najprawdopodobniej paprotka, oraz znajdujące się pośrodku pomieszczenia, masywne biurko. Dopiero po chwili spostrzegła, że miejsce za biurkiem zajmuje jakaś postać.

– Pan Detektyw De? – zapytała nieśmiało służka.

Postać siedząca za biurkiem bez słowa przekręciła kurek od stojącej na biurku lampy magicznej i cała izba rozjaśniła się niebieskim światłem.

Isabel przełknęła ślinę, nie zdążyła jednak się odezwać, uprzedzona przez Detektywa:

– W rzeczy samej – powiedział niskim, chropowatym głosem. – Proszę usiąść.

Służąca posłusznie zajęła swoje miejsce w twardym, zdecydowanie tanim fotelu naprzeciwko swojego rozmówcy.

Minęło kilka sekund bardzo niezręcznej ciszy, zanim gospodarz wydobył z siebie głos, który wydał się Isabel aż przesadnie szorstki:

– Więc? Z czym Pani do mnie przychodzi? – Isabel wydało się, że taki głos można uzyskać jedynie po zjedzeniu papieru ściernego. – Albo nie, proszę nie mówić – mimowolnie zaniemówiła, nie wiedząc, czy powinna przytaknąć, czy przerwać gospodarzowi. – Przyszła Pani tutaj, bo potrzebuje Pani mojej pomocy.

– Zgadza się… – przytaknęła, ale Detektyw, zdawałoby się nie usłyszał, albo nie chciał usłyszeć tych słów i kontynuował.

– Zapewne przywiodła tu panienkę trudna przeszłość. – Otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, ale zanim zdążyła się odezwać, została uciszona gestem dłoni. – Być może poszukiwania zaginionego członka rodziny, może pamiątki z dzieciństwa. Zapewne wydała Pani wszystkie pieniądze, żeby dostać się na wyspę w poszukiwaniu nowego życia i odkupienia win swoich, lub swoich krewnych. Miałem dużo takich spraw. – w miarę, jak Detektyw brnął w swoją teorię, Isabel robiły się coraz większe oczy. – Proszę się nie obawiać, przyjmę każde zlecenie, nieważne, czy będę musiał zmierzyć się ze zmarłym mężem, wypalonymi zwierzętami, czy przekopać się przez rzepę z pola, jestem profesjonalistą.

Minęło kilkanaście sekund ciszy, zanim Służka zorientowała się, że Detektyw skończył swój monolog.

– W zasadzie… – odezwała się nieśmiało. – Przychodzę z polecenia Lorda Locarna Lehistani…

– Proszę mówić dalej. – Przerwał jej, sięgając po leżące na biurku fajkę i zapałki, niewzruszony nazwiskiem jej chlebodawcy.

-Więc… – kontynuowała, patrząc jak Detektyw nabija tytoniem fajkę. -… Tak jak powiedziałam, przysyła mnie Lord Locarn Lehistani, na polecenie którego, mam panu zaoferować zlecenie. Więcej inf… – głośny kaszel jej rozmówcy, skutecznie uniemożliwił dokończenie zdania.

Zaniepokojona Isabel patrzyła jak jej rozmówca kaszle i rzęzi, zakrztuszony dymem z fajki. W duchu przyznała, że jest to nader żenujący widok, ale jednocześnie wrodzona grzeczność kazała jej zapytać, czy wszystko w porządku.

– Tak… – głośno kaszlnął Detektyw. – …proszę… konty…nuować… – wypowiedział wciąż dławiąc się dymem, który, sądząc po zmniejszonej częstotliwości kaszlu, już opuszczał jego płuca.

– … Więcej informacji uzyska Pan od samego Lorda. – Służka sięgnęła do kieszeni i podała ją swojemu rozmówcy.

Detektyw zabrał wizytówkę ręką drżącą jeszcze od ataku kaszlu i bez słowa zaczął ją oglądać. Dopiero po chwili zakomunikował:

– Możesz przekazać Lordowi, że… – nie zdążył dokończyć, gdy drzwi do drugiego pomieszczenia otworzyły się gwałtownie.

Isabel odwróciła wzrok w kierunku zamieszania. Druga izba była oświetlona, więc teraz wylewające się z niej światło zalewało ciemne pomieszczenie, w którym się znajdowali. Na tle światła znajdowała się jakaś postać.

w głowie służki kłębiło się wiele myśli. Postać z drugiego pomieszczenia natomiast zdawała się nie zauważać wlepionych w nią dwóch par oczu i dalej, bez spoglądania na nich kontynuowała beznamiętnie czynność, jaką było… zamiatanie.

Nie odrywając wzroku od podłogi postać zapaliła światło, które momentalnie rozjaśniło całe pomieszczenie. Dopiero teraz Isabel mogła się jej przyjrzeć.

Była to orczyca o typowym dla swojej rasy zielonym kolorze skóry i równie typowych gabarytach. Usta miała wymalowane szminką, dwa zęby wystawały jej z dolnej szczęki, a ponadto ubrana była w strój, jaki zwykle widywany był jedynie u pokojówek.

Tę niezwykle dziwną chwilę przerwał dopiero podniesiony głos Detektywa:

– Corrzuela… ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ ŻEBYŚ TU NIE WCHODZIŁA KIEDY ROZMAWIAM Z KLIENTAMI!!! – Isabel spojrzała na niego, przerażona jego krzykiem. Co dziwne, w jego głosie nie pozostało nic z charakterystycznej chrypki z jaką przemawiał do tej pory.

Dopiero teraz, w dobrym świetle mogła mu się tak naprawdę przyjrzeć. Był to całkiem młody człowiek o krótkich, czarnych włosach. „Nawet przystojny", jak określiła go w myślach. Rysy jego pociągłej twarzy były łagodne. Jedno oko miał zasłonięte przepaską, najpewniej pamiątka po jakiejś walce, mimo to, nosił okulary z obydwoma szkiełkami. Lekko żółtawy kolor skóry mógłby sugerować jakieś elfie dziedzictwo, ale nie było czasu się nad tym zastanowić, bo oto odezwała się orczyca:

– Ja sprzątać, khost wiedzieć – odwarknęła.

– Po prostu… – Detektyw zacisnął ręce ze złości. – Po prostu wyjdź… – wycedził przez zęby.

Zdezorientowana Isabel patrzyła, to na czerwonego ze złości i zażenowania Detektywa, to na orczycę, która mamrocząc coś pod nosem w języku którego służka nie rozumiała, wróciła do pomieszczenia z którego wyszła, z hukiem zamykając za sobą drzwi. Światła nie zgasiła.

– Proszę przekazać Lordowi, że zjawię się w wyznaczonej godzinie – kontynuował jak gdyby nigdy nic Detektyw. Chrypa ponownie zagościła w jego głosie.

Zdezorientowanej tą serią niefortunnych zdarzeń Isabel, pozostało tylko odebrać od swojego rozmówcy oficjalny podpis z pieczęcią i mogła już wracać do domu.

„To był bardzo dziwny dzień", pomyślała opuszczając budynek. Gdy zamknęła za sobą drzwi, usłyszała jeszcze z wnętrza budynku głos Detektywa, który ponownie pozbył się szorstkości i brzmiał teraz nadzwyczaj młodzieńczo:

– Corrzuela! Pakuj walizkę, mam robotę!!!

* * *

Detektyw już od pół godziny siedział w wynajętym powozie, który miał go zabrać do folwarku Lorda Locarna. Nie wiedział co prawda jakie zlecenie go tam czeka, ale zaopatrzył się we wszystko co najpotrzebniejsze. Wziął ze sobą swoją nieodłączną torbę na przybory, w której trzymał rzeczy, jego zdaniem niezbędne w pracy detektywistycznej. Ubrał swój najlepszy i z racji na chudy okres w pracy, jedyny płaszcz. Czarny, z dwoma rzędami guzików i sięgający do kolan. Miał też w domu drugi, ale musiał go dziś rano sprzedać po cenie niższej niż rynkowa, żeby wynająć ten powóz. Na siedzeniu obok leżał jego nieodłączny kapelusz, lewe oko było zasłonięte przepaską, a na nosie spoczywały okulary.

Odsunął właśnie zasłonkę w powozie, żeby ponapawać się widokiem. Już jakiś czas temu wyjechali z miasta i typowo metropolitarny krajobraz, ustąpił miejsca najpierw luźnej zabudowie za murami, a następnie polom uprawnym, które płynnie przeszły w las.

„Tym razem się uda", powtarzał sobie w myślach, nabierając pewności siebie. Co prawda nie negocjował ceny bezpośrednio ze służką, która odwiedziła go wczoraj, ale miał nadzieję, że Lord sowicie go wynagrodzi za dobrze wykonaną pracę. Kto wie, może nawet będzie w stanie zapłacić w tym miesiącu Corrzueli za zajmowanie się mieszkaniem. Taka myśl przemknęła po jego głowie, ale szybko została zastąpiona przez wizje nowego płaszcza i kolejnych prób podejścia do państwowego egzaminu detektywistycznego.

Rozmyślania przerwał mu woźnica, który właśnie skręcił w nieutwardzoną polną drogę, przez co powóz raz po raz był podbijany na kolejnych wybojach.

Po kilku minutach krajobraz leśny zmienił się z powrotem na pola uprawne, gdzieniegdzie poprzetykane pojedynczymi stodołami, albo osadą składającą się z kilku lichych chat pokrytych strzechą. Wróciła również brukowana droga.

Powóz zajechał pod pokaźnych rozmiarów dworek, przed którym tłoczyły się grupki ludzi. Sądząc po ilości koni i powozów znajdujących się na podjeździe, Detektyw nie był tu dzisiaj jedynym gościem. Zarzucił więc przez ramię swoją teczkę, włożył kapelusz i ruszył w kierunku posiadłości.

Front dworku stanowił duży ganek, do którego prowadziły bogate, marmurowe schody, umorusane już błotem przez krążących tutaj ludzi. Przybycie nowego gościa nie pozostało niezauważone. Detektyw przykuł uwagę grupki mężczyzn w garniturach, którzy łypali na niego z drugiej strony schodów, gdy ten zmierzał do wejścia.

Na ganku również znajdowało się kilka osób, z których większość zajęta była paleniem tytoniu. Jedynie stojący przed drzwiami jegomość w stroju kamerdynera podszedł do nowoprzybyłego gościa:

– Witamy w posiadłości Lorda Locarna Lehistani. Pana godność? – zapytał beznamiętnie, jakby mechanicznie.

– Detektyw De, do usług – przedstawił się Detektyw.

Zdziwiony kamerdyner uniósł brew, ale przejrzał listę i skinął głową, zapraszając go do środka.

Wewnątrz budynku, od razu rzucały się w oczy dwie rzeczy. Po pierwsze, było tu równie tłoczno jak na zewnątrz, a po drugie, gospodarz dysponował ogromną ilością pieniędzy. Przepych był wszechobecny. Nawet w podstawowym, zdawałoby się, pomieszczeniu, znajdowały się bogate zdobienia, których nie powstydziłaby się miejska katedra w Nowym Veimarze. Misterne złote wykończenia dało się zauważyć na każdym elemencie konstrukcyjnym. Nie dane było jednak Detektywowi przyjrzeć się temu bogactwu zbyt długo, gdyż szybko znalazł się przedstawiciel tutejszej służby, który zaprowadził go do wielkiego pomieszczenia w zachodnim skrzydle dworu.

Pomieszczenie to było pełne szklanych gablot, w których spoczywała drogocenna biżuteria, czy inne przedmioty, których wartość zdecydowanie przekraczała granice zdrowego rozsądku. Znajdowały się tu także inne rzeczy, jak na przykład zbroje spoczywające na manekinach, czy trofea łowieckie. Można by wywnioskować, że jest to swego rodzaju muzeum. Muzeum, które jest teraz pełne ludzi. Nie są to jednak ludzie pokroju tych, których Detektyw spotkał na zewnątrz, czy w holu. Ci wyglądają zdecydowanie poważniej. Większość z nich miała ze sobą teczki podobne do tej, którą nosi ze sobą De. Nic dziwnego, kilku z nich rozpoznał. Byli tu Roy, Fitzgerald i Manfredi, których znał jeszcze ze straży miejskiej, w której spędził kilka miesięcy. Wszyscy byli prywatnymi detektywami, jak i on sam. Wyglądało na to, że Lord Locarn wezwał tutaj wszystkich detektywów jakich mógł znaleźć. „Sprawa musi być poważna", pomyślał Detektyw. Skoro znajdują się tu wszyscy detektywi, to znaczyłoby, że jest tutaj też… „Rogan". Detektyw zauważył go pod oknem, gdzie rozmawiał z jednym ze swoich ludzi. Był to największy konkurent De. Zawsze starał się być we wszystkim lepszy. Ubiegali się o patent detektywistyczny w tym samym roku i już wtedy Rogan dał się poznać jako ktoś nie lubiący przegrywać. De nigdy nic mu nie zrobił, a jednak nie mógł się pozbyć wrażenia, że konkurent żywi do niego jakąś ukrytą urazę. Gdy tylko postanowił otworzyć agencję detektywistyczną, Rogan zrobił to samo, tyle że w większym budynku i w bogatszej dzielnicy. Zawsze gdy Detektyw usiłował podjąć jakieś dobrze płatne zlecenie, zjawiał się „Bananowy Rogan", jak nazywali go już podczas kursu detektywistycznego, i przedstawiał korzystniejszą ofertę.

Żadne z powyższych incydentów nie sprawiły rzecz jasna, że De pałałby do swojego konkurenta jakimkolwiek rodzajem nienawiści. Uważał, że taka rywalizacja jest dobra dla biznesu i zmusza go do ciągłego rozwijania się. Teraz także nie poświęcił Roganowi zbyt wiele uwagi, gdyż jego wzrok przykuł ktoś inny.

Oto w rogu sali stał ktoś, kto zdecydowanie wyróżniał się na tle krzątających się tłumów detektywów w smutnych garniturach i płaszczach. Była to bodaj jedyna kobieta na sali. Detektyw stał przez chwilę oczarowany widokiem rudowłosej piękności, po czym dyskretnie zaczął zmierzać w jej kierunku, udając, że idzie coś załatwić akurat w to miejsce. Wiarygodności miały mu dodać krótkie powitania z napotkanymi po drodze dżentelmenami i absolutnie sztampowe pytania do przechodzącej gdzieniegdzie służby. Po niedługiej chwili znalazł się w tym samym kącie co kobieta. Był od niej zaledwie na odległość wyciągniętej ręki, udając, że jej nie widzi i patrząc po prostu przed siebie.

Z bliska mógł się lepiej przyjrzeć. Była zdecydowanie niższa od niego. Skórzany płaszcz z kapturem, teraz spoczywającym na jej ramionach, przykrywał dopasowany kostium, który nosiła pod spodem. Włosy kobiety były zaplecione w dwa rude warkocze. Jej twarz zdobiły piegi, a dopełniały ją okrągłe okulary. Serce De zabiło przez chwilę szybciej. Głos sam wydobył się z jego krtani:

– Ty też w sprawie zlecenia? – zapytał nonszalancko z charakterystyczną chrypką. Odwróciła się powoli w jego stronę, z pytającym wyrazem twarzy?

– Po co innego miałabym tu być? – Detektyw nie wiedział, czy jest to pytanie retoryczne, czy może jednak jego rozmówczyni oczekuje odpowiedzi. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak głupie było jego pytanie.

De otworzył już usta, gotów do odpowiedzi i przeprosin za swoje pytanie, ale zanim zdążył się odezwać, w pomieszczeniu rozbrzmiały dzwonki.

Gwar natychmiast ucichł, a wszystkie oczy zwróciły się w kierunku źródła hałasu. Dzwonkami potrząsał służący, za którym do Sali weszło dwóch mężczyzn w mundurach z wyszywanym herbem rodu Lehistani, przedstawiającym człowieka na koniu, unoszącego miecz na zielonym tle. Żołnierze byli uzbrojeni w halabardy. Detektyw pomyślał, że wniesienie ich tutaj przez cały budynek musiało być bardzo niepraktyczne. Dopiero po chwili do pomieszczenia weszła kolejna postać. Był to mężczyzna w zielonym kontuszu, obwiązany pasem wskazującym jego przynależność do rodu Lehistani. Był to sam Lord Locarn. De musiał przyznać, że nigdy kogoś takiego nie widział. Lord był najzwyczajniej na świecie gruby. Już teraz sprawiał wrażenie jakby pod kontuszem kryła się beczka, a co dopiero byłoby, gdyby nie ciasno zawiązany pas. Lord był łysy. Jego twarz zdobiła jeszcze broda pokaźnej długości, mająca zapewne ukryć liczne dodatkowe podbródki.

Po chwili, przed żołnierzami pojawił się kolejny mężczyzna, którego elegancki ubiór wskazywałby na jakiegoś oficjela dworskiego i rozpoczął recytowanie tytułów Lorda z pergaminu trzymanego w rękach.

– Lord Locarn Lehistani, pierwszy tego imienia, pierwszy syn lorda Oscara Lehistani, potomek zabójcy Wielkiej Bestii Ciana Lehistani, pan na dworze Borris, posiadacz ziemski wsi Ballon, Borris i Clonegal, opiekun rolnictwa w radzie miejskiej Nowego Veimaru, odznaczony licznymi orderami zasługi, miłościwie nam panujący gospodarz.

Po skończeniu swojego wywodu, Szambelan, jak określił go w myślach Detektyw, zwinął pergamin i prędko czmychnął z powrotem przez drzwi którymi wszedł.

Teraz to sam Locarn zrobił krok naprzód, po czym ostentacyjnie odchrząknął, próbując zwrócić na siebie jeszcze większą uwagę. Nie było to co prawda konieczne, bo i tak wszyscy aktualnie byli wpatrzeni w scenę odbywającą się na ich oczach, ale jak widać, przyzwyczajenia robią swoje. Lord przemówił donośnym głosem:

– Waszmoście! Moi drodzy panowie! – Czy stojąca obok De kobieta przewróciła właśnie oczami? – Wezwałem was tutaj wszystkich, ponieważ znajduję się w wielkiej potrzebie! Jest to potrzeba tak wielka, że nie cierpi zwłoki, więc przejdę do sedna. – Napięcie w pomieszczeniu sięgało zenitu. – Ktoś skradł największą świętość mojego rodu, moją ukochaną szablę – Lord ostentacyjnie złapał się za serce. – Należała jeszcze do mojego wielkiego przodka Cilliana, pogromcy Wielkiej Bestii, a teraz ktoś ją perfidnie ukradł! Takie świętokradztwo nie może pozostać niezauważone i nieukarane. Który z waszmościów odnajdzie szablę, na pewno tego nie pożałuje. Cztery tysiące dukatów nagrody za wskazanie winnego i sześć tysięcy za zwrócenie mi mojej zguby!

Na dźwięk takiej nagrody w sali rozległy się wiwaty, przetykane oklaskami i gwizdami entuzjazmu. De spojrzał na swoją, jak już przedstawiał ją sobie w myślach, przyszłą żonę, która jako jedyna stała niewzruszona, a nawet sprawiała wrażenie zgorszonej atmosferą panującą w tym budynku. Po krótkiej chwili wiwaty zostały uciszone przez potrząsającego dzwonkami sługę, a Locarn Lehistani mógł kontynuować:

– Mój skarb znajdował się w pomieszczeniu za mną, będziecie tam wpuszczani parami, więc ustawcie się w kolejce. Na wszystkie pytania odpowie mój majordomus Barnaba.

Ponownie rozbrzmiały dzwonki. Lord Locarn opuścił pomieszczenie, a za nim dwóch żołnierzy i ostatecznie także potrząsający owymi dzwonkami sługa. Całe towarzystwo zaczęło dobierać się w pary, więc Detektyw, wietrząc okazję, zwrócił się do stojącej obok kobiety z warkoczami:

– Zechce mi Pani towarzyszyć w podróży do tajemniczego pomieszczenia? – zapytał nonszalancko, starając się sprawiać wrażenie, jakby nie obchodziło go to z kim się tam znajdzie.

Kobieta rozejrzała się jeszcze po pomieszczeniu, bezskutecznie szukając okazji do ucieczki, ale ostatecznie westchnęła głośno i powiedziała tylko „chodźmy", wcale nie patrząc przy tym na De. Niezrażony, uznał to za chwilę małego triumfu, który przybliżał go do zdobycia jej serca.

Ustawili się więc w pierwszej połowie dość długiej kolejki składającej się z detektywów i łowców nagród różnej maści i pokornie czekali na swoją kolej. Dwie pary przed nimi stał Rogan z jednym ze swoich ludzi. Jego towarzyszka nie kwapiła się zbytnio do zaczęcia rozmowy, więc to na ramionach Detektywa spoczywała inicjatywa.

– Czy uczynisz mi zaszczyt poznania twego imienia? – zapytał.

– Używasz na co dzień takiego języka? – kobieta uniosła brew, ale niw widząc oznak dających nadzieję na odpowiedź, dodała: – Nieważne, jestem Alice.

– Alice… cóż za piękne imię… – posiadaczka tego imienia przewróciła oczami. – Mów mi De, Detektyw De.

– Detektyw De? To twoje imię? – zauważył w jej oku iskierkę ciekawości. Pełen sukces, zdołał ją sobą zainteresować.

– Też jesteś detektywem? – zapytał ją, udając, że nie usłyszał poprzedniego pytania.

– Nie. – odpowiedziała krótko.

– Ciekawe… więc pewnie łowcą nagród?

– Nie.

– Więc…

– Jeśli ci powiem przestaniesz zadawać tyle pytań? – zapytała, pierwszy raz patrząc mu w oczy.

– Cokolwiek sobie życzysz… ale najpierw powiedz.

– Jestem najemniczką z gildii. – Detektyw wiedział kim są najemnicy. Byli to swego rodzaju o lni strzelcy pracujący na kontraktach w gildii najemników znajdującej się w mieście. Zwykle byli to magowie, więc to zawężało profil Alice, rysujący się w głowie De. Praktycznie każdy z nich miał inny zakres zainteresowań, bo gildia chce oferować klientom najróżniejsze usługi. Usługi te, muszą być najwyższej jakości, więc niełatwo jest do niej dołączyć, a jeszcze trudniej jest się w niej utrzymać.

– Ah, renomowany zawód. Mam więc pewną propozycję. – w umyśle Detektywa zrodził się już plan. Alice nie odezwała się, tylko spojrzała na niego pytająco swoim dość obojętnym wzrokiem. – Połączmy siły, jestem pewien że nagroda jest odpowiednio wysoka, więc nic nie stracimy. – zaproponował De. Stojący kilka metrów przed nimi Rogan roześmiał się. Czyżby podsłuchiwał?

– Pracuję sama.

– Świetnie się składa, ja również, a to nas łączy. – zbliżali się już do pomieszczenia. Bananowy Rogan właśnie przekroczył jego próg, więc byli już zaledwie drudzy w kolejce do obejrzenia miejsca kradzieży. Detektyw, mimo że rozmawiał z Alice, jednocześnie spoglądał nad głowami znajdujących się przed nimi partnerów, obserwując ruchy swojego rywala.

Widział więc jak Rogan i jego pracownik rozglądają się po pomieszczeniu i nie umknął jego uwadze drobny ruch wykonany przez konkurenta ręką. „Schował coś do kieszeni" pomyślał De.

Jego rywal nie spędził w pomieszczeniu zbyt wiele czasu, podobnie jak para znajdująca się przed nimi, a więc nie minęło zbyt wiele czasu, jak Detektyw wraz z Alice, sami mogli przystąpić do oględzin.

Pomieszczenie było zbudowane na planie kwadratu. Podłoga wyłożona parkietem i misternie zdobione ściany, do połowy pokryte boazerią z pewnością pasowały do właściciela. Pośrodku pokoju znajdowała się szklana gablota w której znajdował się stojak, zapewne jeszcze niedawno służący jako miejsce przechowywania zaginionej szabli. Na ścianie za nim znajdowało się jedyne okno w pomieszczeniu.

Alice zaczęła przyglądać się gablocie i zapisywać coś w swoim notesie, a Detektyw podszedł obejrzeć okno. Szyba była wybita, a odłamki szkła znajdowały się jeszcze na podłodze. Wydawało się jednak mało prawdopodobne, żeby złodziej dostał się właśnie tędy, bo całe okno znajdowało się za żelaznymi kratami. De musiał pomyśleć tak, jak zapewne mógł pomyśleć złodziej. Jaki sens miałoby wybijanie szyby, jeśli gablota pozostała nietknięta. Wskazywałoby to, że winowajca potrafi uniknąć zbędnego hałasu, ale chciał coś upozorować. Inną prawdopodobną hipotezą, jaką wysnuł, jest ta, wedle której złodziej jest po prostu głupi.

– Znajdujemy się na piętrze, pod oknem jest jedynie płaska ściana i żywopłot – powiedział na głos, spoglądając w dół przez kraty, za którymi kiedyś znajdowała się szyba.

– Hm? – Alice spojrzała na niego pytająco, przestając na chwilę robić notatki w zeszycie.

– Wybijanie szyby nie miałoby sensu, złodziej musiałby się dostać tutaj innym sposobem. – kontynuował swój monolog De. – O ile ktoś nie ma cudownych mocy.

– Być może sprawca jest magiem. – zasugerowała Najemniczka.

– Jedno jest pewne, nic ciekawego tu nie znajdę, ale wiem gdzie może być kolejna wskazówka.

Alice spojrzała na niego zdziwiona, ale Detektyw już rzucił się sprintem do wyjścia, rzucając jej przy tym swoją teczkę..

– Bądź za piętnaście minut na zewnątrz, znajdziesz mnie! – krzyknął jeszcze, wybiegając z pomieszczenia.

Biegł najszybciej jak potrafił, mijając kolejne zdziwione twarze i omal nie potrącając służki niosącej detektywom drinki. Wiedział jednak, że jeśli nie zdąży, będzie miał zdecydowanie utrudnione zadanie. Szybko znalazł się na zewnątrz, gdzie wciąż elegancko ubrani mężczyźni konwersowali między sobą, popalając od czasu do czasu fajki. Detektyw wypatrywał jednak konkretnej osoby. Jedno spojrzenie w prawo, nie ma go, jedno spojrzenie w lewo i… jest. Stoi pod czarnym powozem zaprzężonym w dwa białe konie z kilkoma swoimi pracownikami, śmiejąc się z czegoś. De, niezrażony przewagą liczebną oponenta, podszedł do grupki mężczyzn. Rogan opowiadał właśnie jakiś mało śmieszny kawał, gdy zauważył zbliżającego się Detektywa.

– Patrzcie państwo, kogo to moje oczy widzą, to przecież sam Detektyw De! Szukasz pracy? – powiedział, sarkastycznie akcentując imię De, a jego ludzie roześmiali się. Detektyw uśmiechnął się lekko.

– Rogan, jak dawno cię nie widziałem. Wiedziałem że gdzieś tu czuję banany. – powiedział Detektyw i spojrzał na rywala, któremu z twarzy zszedł uśmiech. Jego ludzie patrzyli na szefa pytająco, czekając na ripostę.

– Nie mam na ciebie czasu. Mam sprawę do rozwiązania. Wracaj do swojej orczej mamusi. – o kół nich zaczął zbierać się tłum, na to właśnie liczył De. Wiedział co teraz należy zrobić.

– Och nie! – Detektyw zwrócił się teraz do kolegów po fachu, gromadzących się o koło. – Panowie, Bananowy Rogan obraził właśnie kobietę, bliską mej osobie – Rogan wzdrygnął się na dźwięk słowa „bananowy", a De mówił dalej zdecydowanie zbyt teatralnym tonem. – Nie pozostaje mi nic innego, jak odpowiedzieć na tę potwarz. – De ponownie zwrócił się do rywala, wskazując go palcem. – Roganie, wyzywam cię na pojedynek! – w tłumie rozległy się szepty. Rogan zmarszczył brwi i spojrzał na swoich ludzi.

Okazało się, że nie trzeba było wiele, żeby zorganizować pojedynek. Niespełna pięć minut później De i Rogan stali naprzeciwko siebie na ubitej ziemi, będącej w rzeczywistości kawałkiem wybrukowanego podjazdu dworku, otoczeni przez tłum. Ustalenie zasad również nie trwało długo, bo były one całkiem proste. Walczą na gołe pięści, aż do momentu w którym jeden z nich nie będzie mógł kontynuować. Sędzią został jeden z detektywów obecnych w tłumie, losowo wybrany przez obu uczestników.

Rywale wpatrywali się sobie w oczy, oboje trzymając gardę.

– To twój ostatni taniec De. Te pięści rozłupią nawet metal – oznajmił Rogan z żądzą mordu w oczach.

– Na szczęście, nie mam na sobie metalu. – odparł Detektyw z kamienną twarzą, a wszyscy o koło spojrzeli po sobie. – Tylko pamiętaj, że lewa zabija, a prawej sam się boję.

Rogan przewrócił jedynie oczami i dał sygnał sędziemu, żeby rozpoczął odliczanie.

– Trzy…dwa…jeden…i…START!

Oboje ruszyli na siebie trzymając gardę. Mierzyli swoje siły, wyciągając co jakiś czas prawe ręce przed siebie. De nie wiedział co prawda dlaczego, ale tak robili bokserzy na jednej walce którą widział w mieście. Wydawało mu się to tym bardziej dziwne, że był leworęczny. Nie był to jednak czas na rozmyślania. Zbliżył się więc do przeciwnika i… zaraz tego pożałował.

Rywal wyprowadził szybki lewy prosty, który wylądował na twarzy De. Z tłumu rozległy się wiwaty. Detektyw stał jednak prosto, nawet wtedy, gdy na jego twarzy wylądowały dwa kolejne ciosy, a z nosa i rozbitej wargi zaczęła sączyć się krew. Wyprowadził nawet cios, przed którym jednak Rogan zdołał się uchylić, wyprowadzając płynnie podbródkowy. Detektyw zatoczył się do tyłu zamroczony, co szybko wykorzystał jego rywal, wyprowadzając prawy sierpowy, który powalił go na ziemię.

De uderzył plecami o bruk. Impet uderzenia sprawił, że na chwilę zaparło mu dech. Rogan odwrócił się do tłumu, z którego rozległy się wiwaty i gwizdy. Rywal nie chełpił się zbyt długo, bo na widok wstającego z trudem Detektywa, podszedł do niego i złapał go za przód koszuli, podnosząc przy tym do góry. De nie szarpał się, złapał tylko ręce przeciwnika, próbując rozluźnić uścisk.

– i co teraz? – zapytał szyderczo Rogan.

Detektyw nic nie odpowiedział, zamiast tego uśmiechnął się ostentacyjnie, odsłaniając pokryte krwią zęby, po czym splunął na oponenta. Rogan puścił go na chwilę, obrzydzony czerwoną plamą która właśnie pojawiła się na jego nieskazitelnie białej koszuli. Szybko jednak zaatakował ponownie, teraz już z prawdziwą furią w oczach. Najpierw na twarzy Detektywa wylądowały trzy ciosy, czwarty trafił już w wątrobę. De osunął się na ziemię, ale jego rywal ani myślał odpuścić. Walka, choć zdecydowanie jednostronna, przeniosła się do parteru, choć takie określenie może być przesadne. Rogan kopał swojego rywala z wściekłością, nie przejmując się nawet tym gdzie trafi. Detektyw usiłował zasłaniać się rękoma, ale będąc już porządnie obitym i wyczerpanym, było to niezwykle trudne. Z kolejnymi ciosami jego garda stawała się coraz luźniejsza, aż w końcu pojedynek został przerwany przez sędziego, który z pomocą kilku innych dżentelmenów rozdzielił uczestników pojedynku.

Cały tłum szybko rozszedł się w swoje strony, zawiedzony jednostronnym wynikiem walki. Ktoś odchodząc, położył jeszcze na twarzy leżącego De jego kapelusz, który musiał zgubić w ferworze walki.

Leżał więc tak, cały obolały, z kapeluszem zasłaniającym świat na twarzy, aż usłyszał znajomy głos:

– Żyjesz?

Detektyw powoli zdjął z twarzy kapelusz. Stały nad nim dwie postacie, jedną z nich, tą która przed chwilą zadała pytanie, była Alice, drugą była nieznajoma blondwłosa dziewczyna o zatroskanym wyrazie twarzy, ubrana w bogato zdobioną zieloną suknię.

– Tak, dlaczego pytasz?

Spróbował się podnieść, ale nie przychodziło mu to łatwo. Alice powiedziała coś pod nosem, po czym pomogła mu usiąść. Obie kobiety klęknęły przy nim.

– Czy uczyni mi pani zaszczyt dowiedzenia się czegoś więcej o swojej osobie? – zapytał De. Mimo, że zwrócił się do nieznajomej, to zanim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć, odezwała się Alice.

– To panna Ethne Lehistani, córka lorda Locarna – zakomunikowała swoim typowym obojętnym tonem. – To ona zaalarmowała strażników o zniknięciu szabli.

– Zobaczyłam tę bójkę z okna i zbiegłam to powstrzymać, przepraszam, że nie zdążyłam – dziewczyna zaczerwieniła się lekko.

– To nie pani wina panno… – nie zdążył dokończyć, jego uwagę zwróciło dwóch żołnierzy w zielonych mundurach, którzy właśnie się do nich zbliżali. – To chyba do panienki.

– Panno Eithne, szanowny ojciec wzywa do siebie.

Dziewczyna ukłoniła się tylko z uśmiechem do Alice i Detektywa, po czym oddaliła się z żołnierzami w kierunku posiadłości.

– Chciałbym częściej wstawać z takim widokiem – zażartował do najemniczki.

Alice nie odezwała się, tylko bez słowa złapała go ręką za twarz i zaczęła się jej z uwagą przyglądać. Nie stawiał oporu, po pierwsze nie miał sił, a po drugie, nie miał nic przeciwko chwili bliskości z nowopoznaną najemniczką.

– Poza podbitym okiem i faktem, że wyglądasz jakby właśnie dorwał cię wygłodniały wypalony wilk, raczej nic ci nie będzie – oceniła, sięgając do torby i podając mu chusteczkę. – Nie rozumiem tylko po co to wszystko. Jeśli chciałeś zwrócić na siebie uwagę to z pewnością ci się udało, ale są sposoby, które nie wymagają bycia bitym na oczach wszystkich dookoła.

Detektyw wziął chusteczkę i wytarł sobie twarz. Jej jednolita biel poznaczyła się teraz sporych rozmiarów czerwonymi plamami.

– Znalazłaś coś w tamtym pomieszczeniu? – zapytał dość enigmatycznie. Alice zmarszczyła lekko brwi, nie do końca rozumiejąc skąd to pytanie.

– Nic poza tym co widziałeś. Wybita szyba, odłamki szkła i nienaruszona gablota – odparła szczerze, szukając czegoś w swojej torbie.

– Rogan schował coś do kieszeni kiedy dokonywał oględzin – najemniczka nic nie odpowiedziała, ale widać było, że słucha uważnie. – Jedyne co można by stamtąd zabrać to kawałki rozbitej szyby, tylko że to nie miałoby sensu, musiał więc znaleźć coś, czym nie chciał się dzielić z innymi – opowiadał dalej De, wyraźnie zadowolony z siebie.

– Jesteś pewien? – dopytywała Alice, która właśnie wyjęła ze swojej torby mały flakonik i teraz trzymała go w ręce.

– Znam go już trochę. Jestem prawie pewien.

– i postanowiłeś, że najlepszym rozwiązaniem będzie zabranie mu tego tutaj, wcześniej go pobijając? – zapytała krzyżując ramiona.

– Nie – uśmiechnął się. – Nigdy nie miałem wygrać. Nie warto zabierać mu tego tutaj, na oczach wszystkich. Jesteś magiem prawda? Możesz kogoś wyśledzić? – zapytał, a Najemniczka wyraźnie nie spodziewała się takiego pytania.

– To nie jest takie proste, musiałabym mieć trochę jego krwi, wtedy moglibyśmy go zlokalizować na mapie – odpowiedziała fachowo.

– Możesz użyć mojej – pomachał pokrwawioną chusteczką. – Upewniłem się, że trochę znajdzie się na jego koszuli – De miał minę, jakby co najmniej wygrał los na loterii. Uczucie zadowolenia potęgowała w nim mina Alice, która zdradzała, że Pani Mag już zrozumiała jego plan.

– Więc o to chodziło? – zapytała z niedowierzaniem.

– Tak, tylko i wyłącznie. To jak, zostaniemy partnerami przy tej sprawie?

Ku cichej uciesze Detektywa, zgodziła się. Ku jego jeszcze większej uldze, pomogła mu wstać. Dopóki siedział na ziemi, nie odczuwał tak bardzo bólu, który pojawiał się przy jakimkolwiek ruchu w okolicy brzucha i klatki piersiowej. Alice zaprowadziła go do swojego powozu. Nietrudno było go znaleźć, bo tylko na jednym wygrawerowano logo gildii najemników, miecz i księgę znajdujących się w obrysie płomienia.

Wewnątrz wręczyła mu flakonik, który wcześniej wyjęła z torby. Podobno było to coś mającego pomóc mu w gojeniu się ran i nieco uśmierzyć ból, a przynajmniej tyle zrozumiał z naukowego opisu jakim uraczyła go najemniczka. Wypił więc całą zawartość na raz i sam się zdziwił smakiem mikstury, który przywodził na myśl bardzo gorzką herbatę z nutami ziół.

Alice w międzyczasie rozłożyła na podłodze mapę, którą zabezpieczyła przed zwijaniem się, kładąc w rogach kamienie z narysowanymi dziwnymi wzorami. Detektyw wiedział, że są to runy, mimo że nie znał ich dokładnego przeznaczenia, zapewne były wymagane do wyśledzenia kogoś.

Najemniczka naciągnęła na dłonie grube rękawice. Na grzbiecie każdej znajdował się jarzący się niebieski kryształ. De wiedział, że te kamienie są źródłem mocy magicznej, której używają magowie. Poza tym są one stosowane dość powszechnie jako źródło energii. Wiedział też, czym grozi stosowanie ich bez odzieży ochronnej. Ludzie którzy używali magii bez żadnych środków ochrony zapadali na śmiertelną chorobę zwaną wypaleniem.

– Podaj mi chustkę – poprosiła, wyciągnąwszy rękę przed siebie, a De posłusznie spełnił jej prośbę bez słowa. Nie chciał jej przeszkadzać, bo zawsze lubił patrzeć na magię.

Alice jedną ręką ścisnęła kawałek materiału, a drugą położyła na mapie. Wypowiedziała kilka słów w języku, którego Detektyw nie rozumiał, a potem zadziała się magia. Kryształy na jej rękawicach rozjarzyły się niebieskim blaskiem, rozświetlając całe wnętrze powozu. Jak szybko zabłysły, tak szybko też zgasły. Chusteczka w ręce najemniczki szybko zmieniła się w popiół, a ona sama z uwagą przyglądała się mapie. Na pergaminie pojawiła się kropka, wyglądająca jak plama krwi.

– Wygląda na to, że ten kogo szukamy znajduje się w pobliskiej wsi.

– Czas więc na nas – zakomunikował De wstając. Ku jego zdziwieniu ból przy poruszaniu się był zdecydowanie mniejszy po zażyciu mikstury. Teraz przypominał jedynie dosyć intensywne zakwasy.

Alice zgodziła się i wyszła z powozu by odwiązać konie. Detektyw, mimo że nigdy tego nie robił, spróbował jej pomóc. Wyszło mu to jednak na tyle niezdarnie, że Najemniczka musiała mu pomóc, oczywiście nie bez widocznego zażenowania. Oboje usadowili się na koźle i ruszyli.

De był pod wrażeniem, że kobieta może tak dobrze radzić sobie z powożeniem. Najwidoczniej miała już w tym dużo wprawy, bo każdy jej ruch był płynny i zdecydowany. „Idealna" pomyślał, kiedy powóz wytaczał się z brukowanego podjazdu i wjeżdżał na polną drogę, prowadzącą do pobliskiej wsi.

Rozmarzył się, co zauważył nawet sam obiekt jego zainteresowania, bo po krótkiej chwili spędzonej w niezręcznej ciszy, podczas której wpatrywał się w Alice jak w obrazek, ta wymownie odchrząknęła.

– Więc, De… bo tak się przedstawiłeś… – oprzytomniał na dźwięk swojego imienia i przytaknął – Skoro działamy na twoim przeczuciu, może zechcesz opracować jakiś plan.

– Plan? – zapytał szczerze zdziwiony.

– No… tak, plan. Chyba nie zamierzamy po prostu znaleźć twojego znajomego i przejrzeć mu wszystkie kieszenie – wyjaśniła, zręcznie skręcając powozem w dróżkę po lewej.

– Spokojnie, przemyślałem wszystko. Wystarczy że będziemy wiedzieć gdzie zostawił swoje ubrania, był umorusany we krwi…

– Twojej krwi – wtrąciła,

– Tak, no więc na pewno się przebierze i wtedy właśnie znajdziemy to co ukradł – z dumą przedstawił swój plan Detektyw.

– Czyli, twój plan zakłada, że zostawi cokolwiek ukradł razem z brudnymi ubraniami? Co jeśli jednak weźmie to coś ze sobą?

– Wtedy dopiero będziemy się tym martwić – oznajmił beztrosko i założył ręce za głowę, żeby oprzeć się o ścianę powozu.

– Jesteś bardzo spokojny, jak na kogoś kto niedawno dostał srogie lanie od kogoś, kogo ma zamiar okraść.

– Nie, nie, nie, to nie tak – wyjaśniał. – Nikogo nie będziemy okradać. Po prostu odzyskujemy rzecz którą ukradł, a która może być istotnym dowodem w sprawie. Nie ma co się martwić na zapas. Całe życie wyznaję tę zasadę i zobacz dokąd mnie to zaprowadziło – wypowiedział to z taką dumą, że Alice oderwała wzrok od drogi i spojrzała na niego pobłażliwie. Z pewnością marzeniem każdego musiało być zostanie pobitym na oczach kolegów z branży.

Zapadło chwilowe milczenie, które nie spodobało się Detektywowi, więc jak najszybciej spróbował je przełamać, odchodząc od tematów zawodowych.

– Zwróciłaś się do mnie imieniem – oznajmił.

– Co? Ach, tak. – odpowiedziała zerkając na niego.

– To dobry krok naprzód – teraz spojrzała na niego z lekkim wyrzutem, ale De nie przejął się tym i kontynuował. – Nazywasz się Alice Highsmith?

– Skąd wiesz? – zapytała ze szczerą ciekawością.

– Zobaczyłem to nazwisko na walizce w powozie – odparł szczerze.

– Tak – odpowiedziała na poprzednie pytanie. – Co w związku z tym?

– Nic, byłem po prostu ciekawy. Czym właściwie się zajmujesz w gildii najemników?

– Badam magiczne artefakty – odpowiedziała krótko.

– Myślisz, że zaginiona szabla jest magiczna? – zapytał De z ciekawością?

– Tak słyszałam, skoro nadarzyła się okazja, postanowiłam to sprawdzić.

– To bardzo ciekawe, a co…

– Dojeżdżamy – przerwała mu w pół słowa.

De spojrzał przed siebie, rzeczywiście widać było przed nimi już wyraźną granicę, na której kończy się ściana lasu, a zaczynają zabudowania otoczone polami.

Wjechali do wioski. Reszta majątku lorda Locarna nie prezentowała się już tak wystawnie jak jego dwór. Wioska składała się z kilkunastu chałup krytych strzechą, zbudowanych o kół polnej drogi, która po ostatnich obfitych opadach deszczu, zamieniła się w dosyć grząskie błoto. Gdzieniegdzie krzątali się bosi chłopi w podartych łachmanach. Spośród zabudowań w wiosce wyróżniał się jeden większy budynek. Nie dość, że miał dach pokryty dachówką, to jeszcze był piętrowy.

– Karczma, jeśli Rogan miałby jakikolwiek powód żeby się tu zatrzymać, to na pewno będzie to alkohol – oznajmił De.

Alice poprowadziła powóz prosto pod karczmę. Nie mylił się, stał tam już powóz jego rywala. Zeszli więc i przywiązali konie.

– Więc co robimy? – zapytała Alice.

– w karczmie rozdzielimy się i spróbujemy znaleźć spodnie Rogana – po tych słowach Alice spojrzała na niego dziwnie. – Jak już je zlokalizujemy, zabieramy zawartość kieszeni. Jeśli będzie je miał na sobie, będziemy improwizować.

– Dosyć prosty plan.

– Ale za to łatwo zapamiętać – zauważył z całkowitą powagą i od razu dodał – Wejdziemy osobno, oboje rzucamy się w oczy – zauważył, wskazując palcem swoją posiniaczoną twarz. Najemniczka przyznała mu rację ruchem głowy. – Idź pierwsza, wejdę niedługo po tobie.

Przytaknęła i ruszyła do drzwi. Widział przez okno, jak kilka głów odrywa się na chwilę na jej widok od swoich zajęć, ale szybko do nich wraca, kiedy Alice podchodzi do karczmarza.

De oparł się o ścianę i zaczął głaskać konia, spokojnie przeżuwającego siano. Przez chwilę rozmarzył się, widząc już oczami wyobraźni siebie i rudowłosą piękność na ślubnym kobiercu, gdzie w pierwszym rzędzie siedziała gromadka rudowłosych dzieci w okularach i kapeluszach. „Piękne" pomyślał, dokładnie w chwili w której drzwi od karczmy otworzyły się.

Z budynku wychodził właśnie zataczający się wąsaty chłop, który najwyraźniej zabrał ze sobą jeden kufel na wynos. Chłop niemalże od razu zwrócił uwagę na postać Detektywa i podszedł do niego chwiejnym krokiem.

– Bracie… – powiedział, zdecydowanie zbyt głośno. – Mój przyjaciel się żeniii – dodał, przeciągając głoski.

– Gratuluję, życzę szczęścia – czy to przypadek, że akurat teraz ktoś wspomina o ślubie, czyżby właśnie spotkał tę jedyną?

Chłop podszedł bliżej. Zarzucił swoją rękę przez ramię De i oparł się o niego. Śmierdział tanim alkoholem, ale Detektyw nie zareagował.

– Kupił…hik… kamienie i teraz się żeniii.

– Bierze ślub bo kupił kamienie? – dopytywał.

– Żeni się… – chłop zaczął szeptać. – Z ary-, artys-, a– artystokratką.

– Mezalians?

– Mez… mezo… memzo – chłop usiłował powtórzyć to słowo, co nie przychodziło mu łatwo będąc pod wpływem. – Nieważne… wypij za ich zdrowie – zaproponował, podsuwając Detektywowi swój kufel, w którym wciąż jeszcze zostało trochę jakiegoś napoju.

– Nie, dziękuję, ja nie piję i… – De próbował się jakoś wykręcić, ale chłop usilnie przysuwał mu swój kufel bliżej twarzy. – No dobra – powiedział, biorąc od chłopa kufel. Szybko przechylił go, wylewając zawartość na ścianę za siebie. Jego rozmówca był już w takim stanie, że nie zauważył nic podejrzanego.

– Od razu widać, żeś swój chłop – oznajmił klepiąc go po koszuli. – Miastowy, ale swój, nie to co te złodzieje Herzogi – stwierdził, po czym ruszył przed siebie i odszedł w kierunku wioski, nie czekając na żadną odpowiedź.

– Co za miły tubylec – powiedział do siebie De, odstawiając kufel na ziemię.

Nadszedł już czas, żeby on też wstąpił w progi karczmy i wspomógł Alice w poszukiwaniach. Wszedł więc do środka.

Pierwsze piętro budynku składało się z wielkiej izby wypełnionej stolikami przy których siedzieli ludzie, baru, przy którym stała jego towarzyszka i kilku drzwi, które najpewniej prowadziły do jakichś pomieszczeń gospodarczych. Karczma zapewne zwykle wypełniała się okolicznymi chłopami i ewentualnie ludźmi, którzy akurat tędy przejeżdżali, ale teraz nie sposób było się rozejrzeć i nie zobaczyć miastowych. Są to zapewne pracownicy detektywów zatrudnionych przy zleceniu i ewentualnie ich współpracownicy, bo ich pracodawcy kręcili się raczej w okolicach dworu, próbując na różne sposoby zaimponować gospodarzowi. Miastowych łatwo było odróżnić od autochtonów po tym, że nosili białe koszule i marynarki.

De musiał pomyśleć, gdzie ma zacząć poszukiwania. Nie widział nigdzie Rogana, a zapytanie kogokolwiek czy akurat go widział nie byłoby zbyt subtelne i zwróciłoby niepotrzebną uwagę. „Myśl, myśl", powtarzał sobie, gdy właśnie przeszedł obok niego cały ubłocony chłop. Wtedy właśnie go olśniło.

Podszedł więc do blondwłosej kelnerki, która właśnie niosła kolejne trunki do jakiegoś stolika i zapytał, opierając się zalotnie o ścianę:

– Mam do pani pytanie – oznajmił.

Kelnerka spojrzała na niego, krzywiąc się nieco na widok posiniaczonej twarzy z podbitym okiem na którym dodatkowo znajdowała się przepaska i poplamionej czerwienią koszuli.

– Tak?

– Czy jest tu może miejsce w którym mógłbym się odświeżyć?

– Na piętrze jest balia, ale obecnie jest zajęta. O cenę niech pan zapyta karczmarza.

Bingo, właśnie dowiedział się, gdzie najprawdopodobniej znajduje się Rogan.

– a które to konkretnie pomieszczenie, chciałbym… wynająć pokój naprzeciwko – zaimprowizował, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Kelnerka co prawda spojrzała na niego dziwnie, zapewne myśląc, że dotyczy to jakiejś perwersji, ale odpowiedziała na jego pytanie.

– Trzecie drzwi po lewo – powiedziała tylko i szybko oddaliła się z tacą.

Detektyw przemknął między stolikami w kierunku schodów i wszedł nimi na górę. Nie spodziewał się, że naprzeciwko trzecich drzwi po lewej rzeczywiście znajduje się jakiś pokój, ale był zadowolony z rezultatu.

Na korytarzu nie było nikogo, ale pod drzwiami łazienki stał już dzbanek z parującą wodą. Niewiele myśląc, De chwycił dzbanek i wszedł do środka najciszej jak potrafił. Gdy zamykał drzwi, te złośliwie jednak zaskrzypiały i usłyszał znajomy głos:

– w końcu ciepła o da, ileż można czekać.

De odwrócił się. Na drugim końcu pokoju, w balii pod oknem leżał Rogan. Szczęście w nieszczęściu, że na twarz miał zarzucony ręcznik, więc nie widział kto wchodzi do pokoju.

Detektyw musiał improwizować. Na całe szczęście pod wpływem impulsu wziął ze sobą dzbanek z korytarza. Ruszył więc powoli w kierunku balii, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu ubrań. Pech chciał, że znajdowały się one na stoliku, dokładnie obok wanny.

Przeszedł więc przez pokój i odwracając wzrok, żeby nie zobaczyć czegoś, czego widzieć nie chciał, dolał do kadzi wodę z dzbanka.

– Ach – Rogan westchnął. – Za dziesięć minut chcę cię tu widzieć znowu – szybko zakomunikował swoim zwykłym, lekceważącym tonem.

De nic nie powiedział, zamiast tego podszedł po cichu do stolika i zaczął grzebać w kieszeniach. w pierwszej kieszeni spodni nie znalazł nic, za to w drugiej, jego ręka natrafiła na coś chłodnego o owalnym kształcie.

Nie tracąc czasu na oględziny, włożył przedmiot do kieszeni koszuli i już zrobił krok w kierunku wyjścia, kiedy przez głowę przeszłą mu jeszcze jedna myśl. Odwrócił się więc i wziął ze stolika wszystkie znajdujące się na nim ubrania, po czym opuścił pomieszczenie, uderzając przy tym drzwiami o framugę najgłośniej jak tylko potrafił. Będąc na korytarzu usłyszał jak Rogan mówi coś jeszcze o głupiej chłopce, ale najwyraźniej nie zorientował się co się stało, bo nie ruszył do wyjścia.

Detektyw odetchnął z ulgą i wrócił na parter. Alice znajdowała się teraz przy stoliku w kącie, siedząc samotnie, ale gdy tylko zauważyła go trzymającego ubrania, natychmiast ruszyła do wyjścia. Nikt nie zwrócił na niego zbytniej uwagi, więc bez przeszkód mógł uczynić to samo.

Wspólniczka czekała na niego przy powozie, opierając się o jego drzwi.

– Naprawdę ukradłeś mu nawet buty? – zapytała, gdy podszedł, wciąż trzymając w ręce wszystkie ubrania, które ukradł ze stołu.

– To akurat inna kwestia, bardziej osobista.

Spojrzała na niego pytająco. w tej samej chwili z karczmy wychodził lekko podpity mieszkaniec wsi. Detektyw zatrzymał go i wręczył mu wszystkie wyniesione ubrania, tłumacząc, że wygrał właśnie los na loterii. Chłop nie opierał się zbytnio, był w takim stanie, że argument o loterii przekonał go do przyjęcia podarunku. Alice obserwowała całą scenę. Gdy tylko autochton oddalił się, zapytała:

– Mam rozumieć, że wyjąłeś wcześniej to czego szukamy?

– Oczywiście – odparł, wyjmując z kieszeni koszuli owalny przedmiot.

Dopiero teraz miał okazję mu się przyjrzeć. Był to mieszczący się w dłoni otoczak, jaki można by znaleźć w pierwszej lepszej rzece. Wyróżniały go wyrzeźbione na powierzchni kreski, układające się w dziwny symbol, którego De nie był w stanie opisać.

Alice była tak zdumiona znaleziskiem, że zaczęła zapisywać coś w swoim notesie. Detektyw niewiele z tego rozumiał.

– Eee… wiesz co to jest? – zapytał w końcu.

– Kamień teleportacyjny. Cenna rzecz, i rzadka – odpowiedziała fachowo Alice, chowając notes z powrotem w kieszeń płaszcza.

– Jak to działa? – dopytywał z ciekawości.

– Występują parami. Jeśli masz jeden, możesz się przenieść w miejsce w którym znajduje się drugi. Możesz też przenieść… przedmiot… do siebie… – Alice wyraźnie wpadła na trop. Detektyw również szybko połączył kropki.

– To by wyjaśniało, dlaczego okno było rozbite mimo kraty w oknie.

– Nie wyjaśnia za to, dlaczego gablota pozostała nietknięta – zauważyła Najemniczka.

– Może mamy do czynienia z rasowym złodziejem.

– Być może, w każdym razie nie dziwię się, że twój znajomy to zabrał. To wszystko zmienia. Pewnie wydało mu się to czymś istotnym, ale nie wiedział co to.

– Nie to co my – rzucił z dumą De. Alice spojrzała na niego pobłażliwie.

– Tak, nie to co my.

– Skoro mamy jeden, czy możemy przenieść się do drugiego? – zapytał, podając kamień wspólniczce.

Alice wzięła od niego znalezisko. Po rzuceniu okiem, zakomunikowała:

– Jest rozładowany, ten który go zabrał z pokoju nie mógłby go użyć, o ile nie jest magiem.

– Ale… ty nim jesteś.

– Tak, i mogę go naładować – oznajmiła.

– Niech dzieje się magia – powiedział i odsunął się o krok do tyłu.

Najemniczka założyła rękawice z kryształami i ścisnęła kamień w dłoni. Kryształ rozbłysnął na chwilę. Alice dokładnie obejrzała kamień. Detektyw przysunął się bliżej. Teraz runy, którymi poznaczony był otoczak, jarzyły się na czerwono, jakby były świeżo wypalone.

– Ten kamień prawdopodobnie zabierze nas do szabli – powiedziała.

– Da się przenieść dwie osoby na raz? – dopytywał De.

– Da się, o ile pozostają w fizycznym kontakcie.

Na twarzy Detektywa pojawił się uśmiech pomieszany z niedowierzaniem. Alice była na tyle pochłonięta wpatrywaniem się w runy na kamieniu, że tego nie zauważyła.

– Złap mnie za ramię i przygotuj się, stój twardo na nogach, bo to nie jest nic przyjemnego. NIE ZA RĘKAWICE! – krzyknęła, widząc jak De zbliża swoją dłoń do jej własnej.

Detektyw oprzytomniał i posłusznie złapał Alice za ramię. Serce zaczęło bić mu szybciej. Przez chwilę znowu znajdował się w sferze marzeń, widząc jak szczęśliwi będą, mieszkając w jego biurze detektywistycznym. Kolana lekko się pod nim ugięły. Zignorował tym samym jedyną radę, jaką uzyskał odnośnie teleportacji. Usłyszał jeszcze tylko jak jego wspólniczka mówi coś o twardych nogach.

w chwili gdy otrząsnął się z marzeń, Najemniczka wyszeptała jakieś słowa w nieznanym mu języku i ogarnęła go ciemność. Karczma, powóz, dźwięk. Wszystko zniknęło. Znajdował się teraz w ciemnej otchłani. Szybko zorientował się, że ziemia nie daje mu już oparcia. Miał uczucie, jakby wciąż spadał. Zaparło mu dech, miał wrażenie, jakby ciemność o kół niego wirowała.

Wydawało mu się, że minęła wieczność zanim natrafił na coś solidnego. Pech chciał, że to coś rozleciało się pod naporem jego ciała i poleciał trochę dalej, koziołkując i ostatecznie uderzając w coś na tyle twardego, że zatrzymał się.

Świat powrócił, mimo, że kręciło mu się w głowie, widział nad sobą korony drzew i dwie nogi. Szybko zorientował się, że są to jego własne kończyny. Leżał głową na ziemi, plecami oparty o drzewo, które go zatrzymało. Gdy wymacał ręką obok siebie okulary, ucieszył się w myślach, że inwestycja w solidne oprawki opłaciła się. Przeturlał się na bok i wstał chwiejnie.

Znajdował się na skraju lasu, gdzieś w oddali widać było prawdopodobnie polanę. Kilka metrów od drzewa o które uderzył znajdowały się dwie wpatrujące się w siebie postacie. Jedną z nich była Alice, drugą nieznajomy mężczyzna.

De zbliżył się, mijając porozrzucane gałęzie i siano z narzuconym na nie kocem. Najwyraźniej pierwszą rzeczą w którą uderzył był szałas, który rozleciał się na kawałki.

Nieznajomy patrzył z przerażeniem, to na najemniczkę, to na Detektywa. Był ubrany w czarne spodnie i takiegoż koloru koszulę, wykonane z lnu. Jego twarz ozdabiał bardzo słaby zarost.

– K – Kim jesteście? – zapytał, jąkając się.

Alice i De spojrzeli po sobie. Pierwsza odezwała się ona:

– Szukamy zaginionej szabli Lorda Locarna, wiesz coś o tym? – jej ton był stanowczy i nieco oskarżycielski.

Nieznajomy spojrzał na nią z przerażeniem w oczach.

– N – Nic nie wiem.

– Drugie pytanie, skąd masz kamień teleportacyjny? – zapytała Najemniczka. Detektyw dostrzegł, że kryształ na jej prawej rękawicy rozjarzył się lekko.

De uświadomił sobie, że swoją teczkę zostawił w powozie. Jego jedyną bronią w obecnej sytuacji pozostał więc nóż, który zawsze trzymał w pochwie, sprytnie zintegrowanej z lewym butem. Zaczął powoli, bez gwałtownych ruchów przemieszczać się za nieznajomego.

Po zaledwie kilku krokach, zatrzymał się, gdy złodziej wybuchł maniakalnym śmiechem.

– Wiecie, że ona jest przeklęta? – zapytał. w jego głosie nie było już nic z przerażenia, które wcześniej okazywał. – Nie zabierzecie mi jej, ona spełni nasze marzenia.

– Ostatni raz pytam – Alice zrobiła groźną minę. – Gdzie jest szabla?

Nieznajomy roześmiał się tylko i zrobił krok w jej stronę. Najemniczka nie wzięła sobie gróźb do serca. w oczach De, wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Jego wspólniczka wyciągnęła rękę przed siebie, kryształ rozbłysnął, powietrze przed rękawicą zamigotało i Nieznajomy został odrzucony przez niewidzialną siłę w tył. Przekoziołkował kilka metrów, ale chyba nie zrobiło to na nim wrażenia, bo jednym ruchem podniósł się z ziemi i ponownie rozległ się jego maniakalny śmiech.

– Mag… – powiedział tylko i wyciągnął rękę w bok.

Stał tak przez chwilę, którą Detektyw wykorzystał, żeby dobyć swojego noża. Alice, z ręką przed sobą i De z nożem w dłoni spojrzeli, najpierw po sobie, a następnie na adwersarza. Coś przecięło powietrze i nie wiadomo skąd, w ręce złodzieja pojawiła się szabla.

Rzeczywiście mogła uchodzić za skarb. Bogato zdobiona, złota rękojeść i jarzące się na ostrzu runy. Coś jednak było nie tak. Wszystkie naczynia krwionośne Nieznajomego przybrały nienaturalny, niebieski kolor. Tęczówki jego oczu też rozjarzyły się na jasnoniebiesko, dokładnie na taki kolor, jaki mają kryształy w rękawicach Alice.

De spojrzał na wspólniczkę, która skrzywiła się na widok przemiany ich oponenta.

– Mamy problem, ta szabla jest magiczna – powiedziała fachowo, niezwykle spokojnie jak na sytuację w której się znajdowali.

– Widziałaś już coś takiego? – zapytał De, nie odrywając wzroku od złodzieja, który właśnie wycelował szablą przed siebie, a drugą rękę ukrył za plecami. Jego postawa zdecydowanie się zmieniła.

– Widziałam ludzi, którzy używają magicznych rzeczy bez ochrony, ale… ten jest inny – odpowiedziała w momencie, gdy stojący naprzeciwko niej nieznajomy ruszył powoli przed siebie.

Alice błyskawicznie powtórzyła ruch, który poprzednio odrzucił przeciwnika w tył. Tym razem jednak, nie zrobiło to na nim wrażenia i dalej powoli, ale uparcie nacierał przed siebie. Na twarzy Najemniczki pojawiło się zdziwienie i, jak przez chwilę wydawało się De, odrobina strachu.

Detektyw postanowił, że nie będzie bezczynny. Znajdował się bliżej adwersarza, więc rzucił się do przodu, próbując uderzyć nożem z boku. Nieznajomy jednak błyskawicznie skierował szablę w jego stronę i ciął poziomo. Detektyw ledwo zdążył uskoczyć przed ciosem.

Alice spróbowała uderzyć w skupionego na nim rywala, wypuszczając z rąk niebiską kulę energii, przed którą ten zdążył się jednak uchylić.

Alice uderzała, to kulą energii, to wypuszczając z palców iskry, a nawet podrywając z ziemi gałęzie, które następnie leciały samoistnie w kierunku złodzieja. De próbował raz za razem atakować z doskoku, za każdym razem o włos unikając jednak kontry. Ruchy przeciwnika były jednak nienaturalnie szybkie. Mimo nadludzkiego refleksu, szedł powolnie w kierunku Najemniczki, która w końcu zaczęła się cofać, aż w końcu uderzyła plecami o drzewo.

Była w podbramkowej sytuacji. De widząc, że za chwilę znajdzie się w zasięgu szabli, podjął desperacką próbę i rzucił nożem w oponenta. Ten jednak, nadludzko szybko obrócił się i odbił szablą nóż, który wbił się w pobliskie drzewo. Detektyw rzucił się naprzód, chcąc ratować Alice, ale nie był w stanie dobiec na czas.

Nieznajomy wykonał dwa szybkie ruchy szablą. De stanął w pół kroku, przerażony. Ku jego zaskoczeniu, Alice nadal tam była, stała jak przedtem. Złodziej nie ciął jej szablą, tylko precyzyjnie uderzył w kryształy znajdujące się w rękawicach.

Widząc, że nadal może pomóc, chwycił w rękę pierwsze z brzegu kamienie i zaczął rzucać nimi w przeciwnika.

– ZOSTAW… JĄ! – krzyczał, kiedy kamienie, patyki i szyszki lądowały na plecach i głowie złodzieja, który nie zadawał sobie nawet tyle trudu, żeby je odbijać, czy unikać.

Zamiast tego, odwrócił się do przerażonej Najemniczki. Złapał ją za szyję i cisnął w bok. Uderzyła w drzewo z taką siłą, że aż pospadały z niego szyszki i padła pod nim nieprzytomna.

Teraz uwaga oponenta skierowała się na De, który zamarł w bezruchu, z kamieniem już przygotowanym do rzutu

– Habaka – wyrwało mu się przekleństwo w orkowym języku jego gosposi, kiedy nieznajomy ruszył ku niemu.

Detektyw wypuścił jeszcze ostatni kamień, który mimo trafienia oponenta prosto w czoło, zdawał się nie robić na nim wrażenia, po czym rzucił się sprintem w kierunku polany. Nie było to może najmądrzejsze rozwiązanie, ale za to jedyne, jakie w tej chwili przyszło mu do głowy.

Wybiegł na polanę, na której drugim końcu znajdowało się samotne drzewo, za którym rozciągały się już wrzosowiska. De odwrócił się, wypatrując przeciwnika. Ten już wchodził na polanę. Było coś niepokojącego w tym powolnym sposobie poruszania się.

– No dobra, żarty się skończyły, dawaj! – krzyknął, przyjmując gardę. Złodziej nie zareagował.

Detektyw postawił wszystko na jedną kartę i tym razem, to on ruszył na przeciwnika. Rozpędził się tak, jak pozwalała mu odległość i szybko znalazł się przy nieznajomym. Już wyprowadzał lewy sierpowy, kiedy rywal… złapał go za nadgarstek.

– O ku… – zdążył tylko powiedzieć, zanim pięść adwersarza uderzyła go z taką siłą, że przeleciał dobre kilkanaście metrów.

Po odbiciu się od ziemi, przekoziołkował jeszcze kilka metrów, ostatecznie lądując plecami na samotnym drzewie na skraju polany. Zaparło mu dech, z trudem łapał każdy oddech. w ustach czuł smak krwi. Spróbował się podnieść, ale nie miał już siły i osunął się z powrotem na ziemię. Jego przeciwnik roześmiał się tylko z oddali i ponownie ruszył ku niemu.

„On się nami bawi" pomyślał De, patrząc jak rywal powoli się zbliża. Próbował coś wymyślić, ale nawet myślenie nie przychodziło mu już łatwo, a co dopiero wykonywanie innych czynności. Pomyślał w końcu, że tylko cud mógłby ich teraz ocalić. Złodziej był już kilka kroków od niego. w końcu zbliżył się na tyle, że Detektyw znalazł się w zasięgu szabli. Nie chciał odejść pokonany, więc spojrzał oponentowi prosto w oczy. Wpatrywał się w jarzące się w nieludzki sposób niebieskie oczy zdobiące twarz poznaczoną błękitnymi żyłami, czekając na ostatni cios.

Wtedy właśnie rozległ się potężny huk i nie wiadomo skąd pomiędzy nim, a dzierżącym szablę nieznajomym wyrosła kolejna postać. De nie wiedział kto to jest. Nosił białą, pełną zbroję, zwieńczoną równie białym hełmem zasłaniającym twarz i skrzyżował właśnie swój miecz z szablą rywala.

Detektyw po raz pierwszy zobaczył na twarzy nieznajomego coś innego niż obłęd. To było zdziwienie, najwyraźniej on też nie miał pojęcia co właściwie się tu dzieje.

Biały rycerz, odepchnął od siebie przeciwnika, który zatrzymał się kilka metrów dalej, pozostawiając w ziemi wgłębienie. Wskazał mieczem rywala i rzucił się na niego. Zasypywał go gradem ciosów, które ten konsekwentnie parował, cofając się jednak raz za razem. De nigdy czegoś takiego nie widział. Ci dwaj poruszali się z taką szybkością, że jego oko ledwo mogło nadążyć za ich ruchami. Jeszcze dziwniejsze zdawało mu się, że ten nadludzko szybki nieznajomy, który przed chwilą pokonał zarówno jego, jak i Alice, teraz znajduje się w defensywie.

Po chwili ostrza obydwu uczestników walki ponownie się skrzyżowały. Tym razem Biały nie był już tak wyrozumiały jak wtedy. Wykonał szybki obrót mieczem i szabla wypadła z ręki złodzieja, lądując nieopodal.

Wraz z utratą szabli, cała energia opuściła nieznajomego, osunął się na kolana nieprzytomny. Błękitne żyły zdawały się tracić swój nienaturalny kolor.

Biały rycerz schował swój miecz do pochwy. Dotknął następnie głowy złodzieja, po czym jego ręka rozjarzyła się na chwilę białym blaskiem.

Detektyw powoli odpływał. Czuł, że jego powieki robią się coraz cięższe. Mógłby przysiąc jednak, że widzi jak Rycerz podnosi szablę i otacza ją ten sam blask.

To było ostatnie co zobaczył. Potem była już tylko ciemność.

* * *

Gdy się obudził, niebo było rozgwieżdżone. Wciąż znajdował się na tej samej polanie. Tym razem jednak, leżał przy ognisku. Po drugiej stronie siedziała Alice trzymająca szablę, a obok niej związany złodziej.

Detektyw poderwał się do pozycji siedzącej. Ku jego zaskoczeniu, w ogóle nie czuł bólu. Spojrzał na Alice, mógłby przysiąc, że przez chwilę widział na jej twarzy coś w rodzaju ulgi.

– w końcu. Już myślałam, że się nie obudzisz – powiedziała jednak swoim zwykłym, obojętnym tonem.

De dotknął szybko swojej twarzy. Ze zdziwieniem stwierdził, że zniknęły z niej wszelkie ślady walki. Nawet opuchlizna pod okiem, pozostałość po bójce z Roganem, zniknęła.

– Dlaczego nic mi nie jest? – zapytał z lekko otwartymi z niedowierzania ustami. Alice pokręciła tylko głową.

– Nie wiem, nam też nic nie jest, ale nie wiem dlaczego. Gdy się obudziłam, czułam się dobrze, zdecydowanie nie jak ktoś, kto niedawno uderzył w drzewo. Naszemu koledze – wskazała palcem na siedzącego obok niej, związanego chłopa. – Też nic nie jest.

– Czy to jest…? – zapytał, wskazując na związanego, którego zauważył dopiero teraz.

– To jest Ciaran, nic nie pamięta, ale z chęcią powtórzy swoją historię. Zanim zapytasz, sam zgodził się być związanym. Stwierdziłam, że z osądem poczekam na ciebie.

Ciaran następnie opowiedział, jak to zakochał się z wzajemnością w córce Locarna, jednak nie mogli być razem tu, na Veimarze więc postanowili uciec. Przyjął więc zlecenie od domokrążcy na wykradnięcie szabli, w czym pomogła mu jego ukochana. Ten sam domokrążca dał mu kamienie teleportacyjne i powiedział jak ich używać. Szabla okazała się jednak przeklęta i przejmowała kontrolę nad każdym kto ją dzierżył. Resztę wydarzeń pamięta jak przez mgłę, łącznie z ostatnią walką.

– i co myślisz? – zapytała Najemniczka, gdy Ciaran skończył opowiadać.

– Mówi prawdę – zawyrokował De.

– Skąd ta pewność?

– Jeden z chłopów we wsi opowiadał mi o tym, że jego kolega bierze ślub bo kupił kamienie. Nie wiedziałem wtedy o co chodzi, ale teraz wszystko łączy się w logiczną całość. Muszę przyznać, że plan z wykorzystaniem córki lorda do podłożenia kamienia teleportacyjnego do gabloty był całkiem dobry…

– Nie dość dobry… mruknął Ciaran.

– Nie, bo nie spodziewałeś się, że ktoś was nakryje. Ten drugi kamień był dla niej, prawda? Miała się teleportować, żebyście razem mogli uciec.

– Tak – przyznał winowajca, zawstydzony.

– Szkoda, że gdy ktoś podniósł alarm, musiała zostać, żeby nie wzbudzać podejrzeń – powiedział Detektyw całkowicie szczerze.

– Albo nie szkoda, bo nie wiadomo jak mogłoby się wszystko potoczyć, gdybyście byli tutaj oboje z tą szablą – wtrąciła Najemniczka.

– Właśnie, szabla, co z nią? – zapytał szybko De.

– Gdy weszłam na polanę, było już po wszystkim. Leżała na ziemi razem z wami. Nie mam pojęcia co tu się wydarzyło, ale czuję, że cała magia z niej uleciała. w tej chwili to zwykły oręż.

Detektyw przypominał sobie jak przez mgłę postać Białęgo Rycerza i to co się stało. Postanowił to jednak tymczasowo zostawić dla siebie. Nie lubił działać na mglistych przesłankach.

– Sam nie wiem…

Alice uniosła jedną brew, ale najwyraźniej postanowiła nie drążyć tematu. Zamiast tego zapytała, wskazując na związanego obok niej chłopa:

– a co z nim? Łączna nagroda to dziesięć tysięcy, z czego mamy już część gwarantowaną za szablę.

Ciaran wyraźnie się zestresował, ale nie odezwał się słowem.

– Mam do ciebie pytanie – zwrócił się do niego De. – Dlaczego nie postanowiłeś zwrócić szabli, wymyślić wiarygodnej historyjki i zgarnąć pieniądze z nagrody, a zamiast tego o lałeś układać się z jakimś śliskim typem o niejasnych zamiarach?

– Mości panie, Locarn od razu kazałby mnie ściąć za sam fakt dotknięcia jego własności przez chłopa. Ten stary cap prędzej wydałby córkę za wypalonego niż dał pieniądze chłopu.

– Brzmi sensownie – stwierdził Detektyw. – wypuśćmy go – zwrócił się do wspólniczki.

– Niech będzie… – odparła beznamiętnie Najemniczka.

– a właśnie, jeśli chodzi o przyszłość z córką magnata, nie martw się, dam ci połowę mojej nagrody. Może to i niewiele, ale wierzę, że dobrze to wykorzystasz – oznajmił De odwracając się, żeby zobaczyć rozgwieżdżone niebo nad rozciągającymi się w dali wrzosowiskami. – Wszystko będzie w porządku – dodał, puszczając oczko do Alice., która na ten widok przewróciła oczami i westchnęła lekko z zażenowania. – Co teraz zamierzasz? – dopytał jeszcze, obserwując półkole księżyca unoszącego się w oddali.

– Jak już odbierzemy nagrodę? Znajdę tego, który sprzedaje kamienie teleportacyjne. Może mieć też inne przedmioty znajdujące się w moim kręgu zainteresowań. Poza tym, obecność kogoś takiego na wyspie, na pewno zainteresuje gildię.

– Ja wrócę do swojego biura i poczekam na nowe zlecenia. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy profesjonalisty, wiesz gdzie mnie znaleźć – zapowiedział, uśmiechając się lekko.

Alice zmarszczyła brwi.

– Nie wiem, nigdy mi nie…

– Zostawiłem wizytówkę w twoim powozie. Jest pod jasnobrązową walizką – wyjaśnił De.

– Nie przestajesz mnie zaskakiwać – odpowiedziała Alice.

– O to chodzi, o to właśnie chodzi… – powiedział, ściszając głos.

 

Koniec

Komentarze

Była to jedna z tańszych dzielnic Nowego Veimaru. Poinstruowana przez matkę, że młodej kobiecie lepiej nie przebywać tutaj po zmroku samotnie, spojrzała raz jeszcze w stronę coraz mniej widocznego słońca, chowającego się powoli za pałacowym wzgórzem i chwyciła za klamkę.

Chyba biedniejszych, bo laska nie kupuje mieszkania. Skoro masz czas przeszły, to tam, a nie tutaj.

 

Drzwi były otwarte, kamień z serca.

Pomieszana narracja, z myślami bohaterki. Dobrze byłoby wydzielić myśli w tym graficznie: kursywą, cudzysłowem.

 

Z czym Pani do mnie przychodzi?

Ci, Twój, Pan z dużej piszemy w listach.

 

– Więc? Z czym Pani do mnie przychodzi? – Isabel wydało się, że taki głos można uzyskać jedynie po zjedzeniu papieru ściernego. – Albo nie, proszę nie mówić – mimowolnie zaniemówiła, nie wiedząc, czy powinna przytaknąć, czy przerwać gospodarzowi. – Przyszła Pani tutaj, bo potrzebuje Pani mojej pomocy.

Tu i w kolejnych zdaniach dodajesz didaskalia dotyczące jednej osoby, do wypowiedzi innej. To wprowadza zamieszanie, bo nie wiadomo, kto mówi. Poza tym, odgadnięcie, że ktoś przychodzący do detektywa szuka pomocy, nie jest przesadnym odkryciem.

 

 

w miarę, jak Detektyw brnął w swoją teorię, Isabel robiły się coraz większe oczy.

Lepiej: oczy Isabel robiły się coraz większe.

 

wypalonymi zwierzętami, czy przekopać się przez rzepę z pola,

Co to są wypalone zwierzęta?

Raczej pole rzepy.

 

– Proszę mówić dalej. – Przerwał jej,

O Zapisie dialogu przeczytasz tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

-Więc… – kontynuowała,

Brak spacji przed Więc.

 

Zaniepokojona Isabel patrzyła jak jej rozmówca kaszle i rzęzi, zakrztuszony dymem z fajki.

On nie był zakrztuszony, bo to nie stan, tylko krztusił się.

 

wypowiedział

Raczej powiedział, bo wypowiadać to można zaklęcie, albo się na konferencji.

 

Służka sięgnęła do kieszeni i podała ją swojemu rozmówcy.

Podała kieszeń?;)

 

zalewało ciemne pomieszczenie,

Pomieszczenie nie było już ciemne, świeciła się magiczna lampa.

 

w głowie służki kłębiło się wiele myśli.

Z dużej. Czytelnik chętnie by je poznał!;)

 

Zawody piszemy z małej.

a ponadto ubrana była w strój, jaki zwykle widywany był jedynie u pokojówek.

Ponadto to jakieś uzupełnienie, a ubranie nie jest uzupełnieniem twarzy. Dałabym do osobnego zdania i uprościła: jaki zwykle widywany był jedynie u pokojówek.

 

ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ ŻEBYŚ TU NIE WCHODZIŁA KIEDY ROZMAWIAM Z KLIENTAMI!!! – Isabel spojrzała na niego, przerażona jego krzykiem.

Wystarczy jeden wykrzyknik, żeby zaznaczyć krzyk. Jeden zaimek do wywalenia.

 

Jedno oko miał zasłonięte przepaską, najpewniej pamiątką po jakiejś walce, mimo to, nosił okulary z obydwoma szkiełkami.

 

Zdezorientowanej serią niefortunnych zdarzeń Isabel, pozostało tylko odebrać od swojego rozmówcy oficjalny podpis z pieczęcią i mogła już wracać do domu.

 

Na czym był ten podpis?

 

 

Czarny, z dwoma rzędami guzików i sięgający do kolan.

Brak podmiotu. Poza tym jedyny płaszcz był zabawny, wyjaśnienie trochę psuje ten dowcip.

 

Wrócę.

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki za wypunktowanie błędów. W wolnej chwili wezmę się za poprawianie.

Nie mam czasu na wskazywanie miejsc do poprawy. Jest ich dużo. Przeszkadzają w czytaniu. Przygodówka z niewyjaśnionymi elementami mającymi potencjał. Możesz je wykorzystać, pisząc kontynuację, ale najpierw edytuj ten tekst. To uczy poprawnego pisania. Warto. Sięgnij do poradników na tym portalu.

Helou!

Tekst zapowiada się na zabawny, może przeczytam całość w wolniejszej chwili (kobyły na 60k+ znaków trochę mnie odstraszają, sorry). Niestety mało brakowało, a odłożyłbym po pierwszym akapicie. Rozłóżmy go na czynniki pierwsze: 

(o jedną spację za daleko)Zachodzące słońce skąpało już miasto w swoim pięknym, pomarańczowym blasku, gdy młoda służka Isabel zapukała do drzwi przyozdobionych niedbale narysowanym szyldem, przedstawiającym lupę i znajdującą się wewnątrz niej mrówkę.

Ichi – nie zwykłem się czepiać języka, ale błędy typu nadmiarowe spacje wyglądają po prostu brzydko. A słówko ,,swój” to straszny śmieć językowy, który w większości sformułowań jest zbędny. Kawalkada przymiotników (zwłaszcza takich nacechowanych jak ,,piękny”) to też nie jest najlepszy sposób na opisanie czegoś.

Ni – wydaje mi się, że takie dookreślenia typu ,,młoda służka Isabel”, ,,piękna księżniczka Gryzelda” czy ,,męski barbarzyńca Arkadiusz” powinny zostać w bajkach dla dzieci. Wprowadzasz postać – podajesz tylko imię. Wiek, profesja i tak dalej – później, żeby nie powtarzać imienia cały czas. Dzięki temu kolejne zdania mogłyby wyglądać tak:

,,Była to jedna z tańszych dzielnic Nowego Veimaru. Poinstruowana przez matkę, że młodej kobiecie lepiej nie przebywać tutaj po zmroku samotnie, służka/dziewczyna spojrzała raz jeszcze w stronę coraz mniej widocznego słońca…”

Za jednym zamachem pozbywamy się łopatologii i spoglądającej dzielnicy.

San – OK, to jest błąd. Szyld wisi na drzwiami, więc raczej nie można go narysować, chyba że na obrazku. Na szyldzie, tak, owszem, można coś narysować, choć ,,namalować” byłoby lepsze. Może ,,do drzwi, nad którymi wisiał szyld z niedbale narysowaną lupą…”?

Aha, a ,,mrówka wewnątrz lupy” mnie rozbawiła, bo to trochę jakby ktoś wydrążył lupę w środku i wpuścił do niej owada. ;) Prędzej ,,pod lupą”.

Shi – jednozdaniowych akapitów radziłbym unikać. Nawet jeśli zdanie jest dłuuugie.

A zmierzam ogólnie do tego, że jeśli w pierwszym zdaniu można się przyczepić do tylu rzeczy, to istnieją spore szanse, że czytelnik dalej nie przebrnie. :( 

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

To daj znać, jak już poprawisz, to dalej poczytam;)

Lożanka bezprenumeratowa

Dzień Dobry Erasiel!

 

Na wstępie zastrzegam, że wszystkie uwagi to moja subiektywna opinia oraz że nie czytałem wcześniejszych komentarzy, więc uwagi mogą się powtarzać.

 

Poniżej wypisałem sporo rzeczy, które mi zazgrzytały, ale nie chciałbym żebyś mnie źle odebrał, w mojej opinii, jak na pierwsze portalowe opowiadanie, jest dobrze, ale przydałoby się tu trochę cięć i upłynnienia lektury. Wstęp zwyczajnie się dłuży. Duża część fałszywych tonów wygląda mi jakby powstała przez pisanie na gorąco i brak odpowiedniej autokorekty :) Polecam uważnie przeczytać opowiadanie przed publikacją oraz skorzystać z możliwości betowania – to bardzo dużo daje.

 

Podrzucę (ukradzione Krokusowi) przydatne na portalu linki:

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

 

Nie odrywając wzroku od podłogi postać zapaliła światło, które momentalnie rozjaśniło całe pomieszczenie. Dopiero teraz Isabel mogła się jej przyjrzeć.

Dla mnie to zdanie jest trochę współczesne. W świetle tego jak wcześniej opisywałeś lampę, to jest możliwe, ale w świecie fantasy proponowałbym jednak jakoś to opisać.

 

Była to orczyca o typowym dla swojej rasy zielonym kolorze skóry i równie typowych gabarytach. Usta miała wymalowane szminką, dwa zęby wystawały jej z dolnej szczęki, a ponadto ubrana była w strój, jaki zwykle widywany był jedynie u pokojówek.

Nie powinno tu być żuchwy?

 

Rysy jego pociągłej twarzy były łagodne. Jedno oko miał zasłonięte przepaską, najpewniej pamiątka po jakiejś walce, mimo to, nosił okulary z obydwoma szkiełkami. Lekko żółtawy kolor skóry mógłby sugerować jakieś elfie dziedzictwo, ale nie było czasu się nad tym zastanowić, bo oto odezwała się orczyca:

Tu fajnie wplatasz prezentację świata.

 

„To był bardzo dziwny dzień", pomyślała opuszczając budynek. Gdy zamknęła za sobą drzwi, usłyszała jeszcze z wnętrza budynku głos Detektywa, który ponownie pozbył się szorstkości i brzmiał teraz nadzwyczaj młodzieńczo:

Po kilku minutach krajobraz leśny zmienił się z powrotem na pola uprawne, gdzieniegdzie poprzetykane pojedynczymi stodołami, albo osadą składającą się z kilku lichych chat pokrytych strzechą. Wróciła również brukowana droga.

Ten opis też jest dla mnie bardzo współczesną perspektywą. Ten powóz musiał być bardzo szybki :)

 

Front dworku stanowił duży ganek, do którego prowadziły bogate, marmurowe schody, umorusane już błotem przez krążących tutaj ludzi.

Nie wiem czy to poprawne użycie tego słowa. Wg. SJP odnosi się do twarzy/rąk i ja też w kontekście do schodów bym tego słowa nie użył.

 

Front dworku stanowił duży ganek, do którego prowadziły bogate, marmurowe schody, umorusane już błotem przez krążących tutaj ludzi. Przybycie nowego gościa nie pozostało niezauważone. Detektyw przykuł uwagę grupki mężczyzn w garniturach, którzy łypali na niego z drugiej strony schodów, gdy ten zmierzał do wejścia.

gdyż szybko znalazł się przedstawiciel tutejszej służby, który zaprowadził go do wielkiego pomieszczenia w zachodnim skrzydle dworu.

Pomieszczenie to było pełne szklanych gablot,

Wszyscy byli prywatnymi detektywami, jak i on sam. Wyglądało na to, że Lord Locarn wezwał tutaj wszystkich detektywów jakich mógł znaleźć. „Sprawa musi być poważna", pomyślał Detektyw. Skoro znajdują się tu wszyscy detektywi, to znaczyłoby, że jest tutaj też… „Rogan". Detektyw zauważył go pod oknem, gdzie rozmawiał z jednym ze swoich ludzi

W tym akapicie jest strasznie dużo detektywów.

 

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Nowa Fantastyka