- Opowiadanie: fanthomas - Kot w grafitowej kopercie

Kot w grafitowej kopercie

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

GreasySmooth, NoWhereMan, Użytkownicy

Oceny

Kot w grafitowej kopercie

 

– Patrz! Znów jedzie!

Zerknąłem w stronę okna, w które wpatrywał się mój kolega z pracy, Custard. Siedzieliśmy w niewielkim biurze, z którego widok rozciągał się na ulicę. Przejechało nią parę samochodów, ale nie zauważyłem niczego interesującego.

– Kogo masz na myśli? – zapytałem.

– Tamtego idiotę. Krąży w tę i z powrotem od paru godzin.

Nikogo nie widziałem, oprócz paru nierzucających się w oczy przechodniów. Postanowiłem zgasić jego entuzjazm, ponieważ nie mogłem skupić się na pracy.

– Naprawdę nie masz nic lepszego do roboty niż gapienie się w szybę?

Custard spochmurniał i odsunął się od okna. Wyszedł na moment, a potem wrócił z kubkiem z kawą i bynajmniej niezrażony moim wcześniejszym komentarzem, przystąpił do ponownego lustrowania okolicy. Zapewne brakowało mu jeszcze popcornu.

Zacząłem coś zapisywać, ale złamał mi się ołówek. Być może za mocno go przyciskałem. Wysunąłem szufladę. W panującym wewnątrz chaosie ciężko było znaleźć strugaczkę. Wreszcie wygrzebałem ją spod stosu grafitowych kopert. Budziły we mnie nieokreślony niepokój. Od dłuższego czasu ktoś…

– Wraca! Co za wariat!

Spojrzałem w okno. Akurat przejeżdżał jakiś samochód, ale nie miałem pewności, czy o niego chodziło Custardowi.

– Masz na myśli ten szary passat?

– Tak. Zaraz zawróci i znów przejedzie. Zobaczysz.

Zaostrzyłem ołówek i schowałem strugaczkę. Podszedłem do okna i czekałem, aż coś się wydarzy.

– No i gdzie on jest? – zapytałem po kilku minutach bezmyślnego wpatrywania się w ulicę.

– Cierpliwości. Jeszcze chwila i na pewno się zjawi. Może musiał skorzystać z publicznej toalety albo poszedł coś zjeść. Nawet tacy szaleńcy mają żołądki, które trzeba czymś napełnić.

Znudziło mnie to wyczekiwanie. Wróciłem do pracy, ale znów złamał mi się ołówek. Problem najwyraźniej leżał głębiej niż sądziłem. Pewnie grafit w środku popękał, kiedy ołówek upadł mi na podłogę. W takim stanie nie nadawał się do niczego.

– Jedzie! – wrzasnął Custard.

Wrzuciłem połamany ołówek do szuflady i znów podszedłem do okna.

– Ale ty masz refleks, stary. Jak moja babcia. Teraz już nie ma sensu patrzeć. Dziś nie wróci.

– Skąd wiesz?

– Codziennie zaczyna i kończy o tej samej godzinie. To wariat, ale sumienny. Ciekawe, czy płacą mu za to. I czy poza nami ktoś jeszcze to zauważył. A może jesteśmy jedynymi obserwatorami? Ciekawi mnie tylko, dlaczego on cały czas jeździ w kółko?

– A jaki sens ma ciągłe ostrzenie połamanego w środku ołówka?

– Nie rozumiem.

– Zwykła dygresja.

Wyszedłem z pracy i zamówiłem taksówkę. Kierowca wyglądał zupełnie jak człowiek, jedynie mechaniczne odgłosy wydobywające się z jego wnętrza świadczyły o tym, że mam do czynienia z humanoidalnym robotem. Paradoksalnie czułem się bezpieczniej. Przynajmniej mogłem liczyć na to, że nie jest pijany, naćpany, ani przemęczony. 

Zawiózł mnie pod mój dom. W skrzynce pocztowej znalazłem kolejną szarą kopertę. W środku była pusta. Kto je zostawiał i dlaczego? Tego nie wiedziałem. Pobliskie domy opustoszały, ludzie poznikali z dnia na dzień. Nie miałem kogo zapytać, czy nie widzieli jak jakiś podejrzany typ kręci się w pobliżu.

Custard też dostawał koperty. To on pierwszy użył słowa grafitowy, dla mnie były po prostu ciemnoszare. Skojarzyło mi się to z kolorem samochodu jeżdżącego w kółko wariata. Czy miał z tym coś wspólnego? Pasowałoby to do zachowania niestabilnej psychicznie jednostki. Rozpaczliwie szukaliśmy sensu w każdym podobnym zdarzeniu, a możliwe, że od początku go nie było.

Tamtej nocy obudził mnie dzwonek telefonu. Odebrałem, ale początkowo nikt się nie odzywał. Pomyślałem, że to kolejny głuchy telefon i ktoś sobie stroi żarty, ale po chwili usłyszałem nieprzyjemny głos, przywodzący na myśl szary listopadowy dzień, jednak wypowiadane przez niewidocznego rozmówcę słowa nie układały się w żadną sensowną całość. Brzmiało to jak bełkot szaleńca. Zerwałem połączenie.

Co to niby miało znaczyć? Domyślałem się, że to ten sam osobnik, który każdego dnia podrzucał mi koperty, a także poruszał się szarym passatem. Wyglądało na to, że bezsensowne jeżdżenie w kółko i zatruwanie innym ludziom życia to jedyne jego rozrywki.

– Miałem w nocy dziwny telefon – powiedział Custard następnego dnia. Jego relacja pokrywała się z moją.

– To się robi coraz bardziej przerażające. Musimy coś z tym zrobić.

– Pamiętasz Emily?

– Tę od rekina?

– Tak.

– Co z nią?

Emily widywaliśmy rzadko, przychodziła do pracy po zmroku. Początkowo wszystkich ciekawiło jak straciła dłoń. Pokazywała nam kikut, który wyglądał obrzydliwie i opowiadała o tym, że pewnego dnia zaatakował ją rekin, gdy pływała w morzu. Odgryzł jej rękę. Brzmiało to tak nieprawdopodobnie, że nikt jej nie uwierzył. Ona jednak uparcie trwała przy tej historii, ignorując nasze uśmieszki.

– To był nasz szef – powiedział Custard.

– Co? Zmienił się w rekina?

– Nie, mam na myśli tego jeżdżącego w kółko szaleńca. Śledziłem tego grafitowego passata. Wysiadł z niego nasz szef.

– Żartujesz? Po co miałby się tak zachowywać?

– Zwyczajnie zwariował. Nie pamiętasz jak ostatnio ciągle wpadał w furię? Wszystko go denerwowało, aż w końcu miarka się przebrała. A te koperty… Na pewno też je podrzuca.

– Zbyt daleko idące insynuacje. A co ma z tym wszystkim wspólnego Emily?

– Jeśli ona też dostaje koperty, wszystko stanie się jasne.

Zostałem w pracy dłużej, żeby to sprawdzić. Trop, który podrzucił Custard wydawał się intrygujący. Ostatnio wcale nie widywaliśmy szefa. Myślałem, że wyjechał na wakacje. Przydałby mu się relaks, bo jego ostatnie napady agresji wydawały się nieadekwatne do sytuacji.

Emily się nie zjawiała. Pomyślałem, że pewnie jest już u siebie i zaczęła pracę wcześniej, więc udałem się prosto do jej pokoju. Uchyliłem drzwi. Z daleka słyszałem stukanie klawiatury. Ktoś siedział za monitorem, aczkolwiek tylko nikły blask bijący od niego rozświetlał pomieszczenie. Sięgnąłem dłonią ku włącznikowi światła, ale nie działał. Siedziała tam jakaś kobieta, ale nie Emily, gdyż widziałem, że posługuje się obiema dłońmi. Czyżby ją zwolnili, a zatrudnili nową osobę? Custard pewnie by o tym wiedział.

– Przepraszam, czy…?

Zbliżyłem się i dopiero wtedy dostrzegłem swoją pomyłkę.

– Co ty tu, kurwa, robisz? – usłyszałem głos szefa.

To on siedział za biurkiem. Na głowie miał kobiecą perukę, założył także sukienkę i szpilki. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Ja szu… szukam Emily.

– Kurwa, a widzisz ją tutaj?

– Nie, ale…

– To spierdalaj, bo mi przeszkadzasz.

Zerknąłem na jego dłonie. Miał pomalowane paznokcie. Przesunąłem wzrok wyżej. Usta pokrył błyszczykiem, a do powiek przyczepił sztuczne rzęsy. Wyglądał groteskowo.

– Czy ona tu jeszcze pracuje? – zapytałem cicho.

Popatrzył na mnie obłędnym wzrokiem.

– Zdradzę ci, kurwa, tajemnicę. Pożarł ją rekin.

To szaleniec, tak jak przypuszczał Custard. Przelotnie zerknąłem na monitor, chcąc dowiedzieć się, co tak ważnego robił. Na ekranie widniał dokument tekstowy, ale słowa, które szef wybijał na klawiaturze stanowiły kompletny bezsens. Wpisywał przypadkowe znaki, nic nie układało się w spójną całość. Dopiero po chwili odkryłem, że z czubka jego głowy wydobywa się smużka dymu.

Uciekłem stamtąd w pośpiechu. Zamówiłem taksówkę. Natrafiłem na tego samego kierowcę, co dzień wcześniej. Poprosiłem, żeby zawiózł mnie do domu Custarda. Podałem adres, który zostawił mi kiedyś na wszelki wypadek. W sumie nigdy go nie odwiedzałem. Nie wiedziałem nawet, gdzie mieszka, za to robot miał wbudowany system GPS, więc nie mógł się mylić. Tym razem jednak zapewne coś mu się pomieszało, bo zawiózł mnie pod mój dom. Pomyślałem, że jakimś cudem odtworzył trasę z poprzedniego dnia.

– Miałeś mnie zawieźć w inne miejsce.

– Ten adres mi pan podał.

Zerknąłem na karteczkę, gdzie Custard zapisał swój adres. Rzeczywiście, pokrywał się on z moim.

– Ale jak to…?

 – Wygląda na to, że ktoś się do pana włamał.

Zerknąłem na dom. Drzwi były na oścież otwarte. To niemożliwe. Przecież na pewno je zamykałem jak wychodziłem.

Wysiadłem pospiesznie z samochodu i wpadłem z impetem do domu. W pewnym momencie coś kazało mi się zatrzymać. Wyczułem niebezpieczeństwo. Powietrze zgęstniało jakby za chwilę miało eksplodować. Tak też się stało. Usłyszałem wystrzał z pistoletu. To stanowiło dla mnie jednoznaczny sygnał do ucieczki. Na razie nie zostałem trafiony, ale napastnik, który przebywał w środku mógł mnie dopaść w każdej chwili. Wybiegłem na zewnątrz i wskoczyłem do samochodu, który wciąż na mnie czekał.

– Odjeżdżajmy stąd! Szybko!

– Co pan tam robił? – zapytał kierowca.

– Nic, nawet nie wszedłem.

– A broń, którą trzyma pan w ręce?

Spojrzałem na swoją dłoń. Faktycznie trzymałem w niej pistolet, ale nawet nie wiedziałem, skąd się wziął. Nigdy nie posiadałem takiej broni, co najwyżej przypominającą ją odpustową pukawkę. To musiała być ona. Pewnie nosiłem ją przy sobie dla odstraszenia potencjalnego napastnika.

– Czy pan kogoś zastrzelił? – spytał robot.

– Nie, nigdy!

– Na wszelki wypadek zgłoszę ten incydent odpowiednim służbom.

– Nie rób tego!

– Przykro mi, takie są procedury.

Robot zamilkł, ale słyszałem ciche bzyczenie wydobywające się z jego głowy. Coś przetwarzał. Prawdopodobnie próbował się skontaktować z policją. Nie mogłem mu na to pozwolić.

– Przestań, bo cię zastrzelę – powiedziałem, celując do niego z broni-atrapy.

Można było przewidzieć, że ten nerwowy apel nijak go nie przestraszy. Nie był przecież człowiekiem, więc nie obchodziły go ludzkie sprawy. Wykonywanie procedur było najważniejsze.

Nacisnąłem spust. Huk był tak ogromny, że prawie ogłuchłem, odrzuciło mnie też do tyłu. Uderzyłem potylicą w szybę.

W głowie robota powstała dziura, z której wydobywał się dym. Mechaniczny człowiek zaczął wydawać dźwięki, które z czymś mi się skojarzyły. Brzmiały podobnie jak monosylaby wypowiadane przez tajemniczego mężczyznę, który zadzwonił do mnie w środku nocy. Odgłosy wydawane przez kogoś z uszkodzonym mózgiem, kto próbował konstruować zdania, ale mu nie wychodziło.

– To ty dzwoniłeś wtedy do mnie? – zapytałem, choć oczywiście nie doczekałem się odpowiedzi.

Robot dalej wydobywał z siebie nieskoordynowane dźwięki. W końcu z czubka jego głowy buchnął płomień. To mnie otrzeźwiło. Popatrzyłem jeszcze na trzymaną w ręku broń. A więc to wcale nie była atrapa. Odrzuciłem ją i pospiesznie wysiadłem, obawiając się, że za chwilę wszystko wyleci w powietrze.

Próbowałem wrócić do domu, ale kompletnie nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Nogi zawiodły mnie znów do firmy, w której pracowałem. Wszedłem do swojego biura i usiadłem w fotelu. Po chwili był już ranek. Custard się nie zjawił.

Na moim biurku leżały stosy grafitowych kopert, piętrzyły się wszędzie, wysypywały z każdej szuflady.

Nie zdążyłem wymyślić, co powinienem dalej robić, gdyż do biura weszło kilku mężczyzn. Wyglądali na policjantów. Pokazali mi zdjęcie. Był na nim Custard.

– Znał pan tego człowieka? – zapytali.

– Tak, to mój kolega z pracy.

Policjanci kazali mi wstać i pójść z nimi. Powiedzieli, że Custard został zabity dzień wcześniej, a ja byłem widziany w tamtej okolicy. Znaleźli też broń, którą porzuciłem w samochodzie. Istniało spore prawdopodobieństwo, że to właśnie z niej strzelano do ofiary.

– To zwykła atrapa – tłumaczyłem. – Nie można nią zrobić nikomu krzywdy.

Nie zwracali uwagi na moje protesty. Skuli mi ręce kajdankami i wyprowadzili z firmy. Akurat wtedy pod budynek podjechał grafitowy passat. Zacząłem im tłumaczyć, że to właśnie jego kierowcę powinni zatrzymać i to on jest za wszystko odpowiedzialny, ale nie słuchali.

Z auta wysiadł Custard, cały i zdrowy. Uśmiech na jego twarzy kompletnie nie pasował do sytuacji. Przypominał teraz kota, który zapędził mysz w miejsce, z którego nie mogła uciec.

– Patrzcie! Przecież on żyje! Czy wy tego nie widzicie?

Wyrywałem się, ale uderzyli mnie pałką w głowę, skutecznie uciszając. Wylądowałem w radiowozie. Custard machał mi na pożegnanie. Zdecydowanie przypominał drapieżnika. Był niczym kot Schroedingera. Martwy, a jednocześnie żywy.

 

Koniec

Komentarze

Choć pokazałeś tu głównie absurdalne sytuacje, to muszę powiedzieć, że opowiadziana historia jest szalenie intrygująca i czytało się ją świetnie.

 

W pa­nu­ją­cym we­wnątrz cha­osie cięż­ko było zna­leźć stru­gacz­kę. → W pa­nu­ją­cym we­wnątrz cha­osie trudno było zna­leźć stru­gacz­kę.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rzeczywiście interesujące i doprasza się kontynuacji. :)

Robot dalej wydobywał z siebie nieskoordynowane dźwięki.

Jak dla mnie nie pasuje. Dysharmonijne, chaotyczne?

 

Bardzo zacne, widać duży dryg do pogrywania z czytelnikiem i robienia mu mindfucków.

 

W tak krótkim tekście trudno było zżyć się z bohaterem. To powoduje, że kolejne obroty koła tożsamości, choć zaskakujące, przyjmowane są jednak nieco spokojnie.

 

Na początku udaje ci się wykreować dość gęstą, niepokojącą atmosferę pod płaszczykiem szarego i nijakiego świata. Trochę mi się przypomniała gra “Paratopic”. Potem tempo wydarzeń trochę ją rozmywa.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Wciągające! Intryga niczym w “Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, ale bardziej absurdalna. Podobało mi się i czekam na ciąg dalszy – lub, jeszcze lepiej, rozwinięcie. :)

Pozdrawiam!

Jest tu dobry klimat absurdu, zastanawiam się nawet, czy nie bardziej “na poważnie” niż humorystycznego. Czytało się dobrze i sprawnie, bohater rozrysowany sprawnie. I więcej tu też emocji w słowach niż poprzednim tekscie Twego autorstwa czytanym przeze mnie :)

Dobry koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dobre! 

Świetnie wychodzi ci wprowadzanie absurdu, a sama historia zaintrygowała. Zdecydowanie na plus również tempo, opowiadanie się nie dłuży, na co zapewne wpływ ma również ładnie budowane napięcie. 

Klikam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Intrygująca, dobrze napisana historia, szkoda, że tak szybko się kończy.

Nowa Fantastyka