- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - Sen w Puszce

Sen w Puszce

Nowy rok, nowe opowiadanie w uniwersum, które gdzieś tam sobie po cichu tworzę. Nic szczególnego, ale może komuś się spodoba. Stwierdziłem, że jak ma leżeć, to lepiej tu niż w szufladzie, czyż nie?

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Sen w Puszce

Miasto. Ten archaiczny koncept absurdalnie trafnie wpasowuje się w świat dawno po Erze Cyfryzacji. Gęsta plątanina ludzkich losów przetrwała do dnia, w którym miasto stało się synonimem egzystencji. Co znaczy człowiek poza miastem? Porzucony przez wszystko, co kochał i znał przez wszystkie wieki swojego istnienia. Zmuszony do tułaczki i poszukiwania nieznanego. Zupełnie jak kiedyś, gdy kształtowały się wieki. Miasto to życie. A życie w mieście to kwintesencja ludzkości.

 

Lastaris lewitowało rozdarte między dwiema rzeczywistościami, a jego milionowe komórki czuwały w letargicznym delirium. Świeciło neonami i kryształami wśród świata, który od dawna nie kochał ludzi. Osiągnęli oni wszystko, o czym marzyli dawno temu, gdy papier był wszechobecny i tani. Kolejny raz podnieśli się z kryzysu. Próbują przetrwać i wyjść poza ramy człowieczeństwa. Pragną uwolnić od tej udręki innych, nawet jeśli sami są wręcz idealnie ludzcy.

Wyszedł z magazynu, rozglądając się uważnie. Uliczka była pusta i ciemna, z pobliskich latarni padało rozmyte światło. Było bezpiecznie. Drzwi zasunęły się za nim i pokryły warstwą maskującą, stając się nie do odróżnienia od ściany. Podszedł do dostawczaka. Wsiadł, uruchomił silnik i wzniósł się w powietrze.

– Kolejna pracowita noc.

Smutny jazz wypełnił mobil, gdy wleciał do tunelu powietrznego. Furgonetka była jednym z niewielu pojazdów o tej godzinie. Pozostałe w większości jechały rozwieźć towar przed kolejnym dniem. Transport wodorostów do supermarketów, części do sklepów Robojump, krewetek do Seafood Factory. Niepozorny furgon mógł być teraz czymkolwiek i jechać w dowolny zakątek Lastaris. Kamuflaż idealny.

Pierwszy klient mieszkał w nowobogackiej dzielnicy na strzeżonym osiedlu. W teorii okropny teren dla dilera. W praktyce okazywało się, że to właśnie w takim środowisku towar najlepiej się sprzedawał i najmniej osób robiło problemy.

Skręcił za smukłym wieżowcem w jedną z głównych arterii i przyspieszył. W tę noc chciał zarobić tyle samo, a może nawet więcej, co ostatnio. Szef wspominał, że zapotrzebowanie na towar rośnie. To dobra wiadomość. Czysty zysk na bandzie świeżych naiwniaków. Czego chcieć więcej?

Odbił w lewo i przeleciał jeszcze kilkaset metrów, nim zatrzymał się przed blokadą. Budka strażnicza zatrzymywała wszystkich jadących dzięki sprytnej barierze energetycznej. Próby sforsowania jej dowolnym mobilem skończyłyby się na unieruchomieniu go na amen. Zatrzymał się i spojrzał na ochroniarza, który wyszedł z kapsuły budynku.

– Karta wstępu.

– Dostarczam towar dla osiedla – odparł diler.

– Towar? Jaki towar?

– Pewnie musisz być nowy – westchnął kierowca, szukając czegoś wewnątrz auta. W końcu wyciągnął jedną z puszek i pokazał mu ją. – Widzisz? Sok pomarańczowy SWP. Ostatnio burżuje piją go na pęczki.

– Naprawdę? – zdziwił się ochroniarz.

– A pewnie! P r a w d z i w y sok pomarańczowy. – Uśmiechnął się beztrosko.

– Prawdziwy sok… To znaczy, że…!

– Zgadza się. Z prawdziwych pomarańczy.

– To musi kosztować fortunę!

– Pewnie, że tak. Ale wiesz co? Dam ci jedną gratis. Za dobrą służbę. Stoisz tu w środku nocy zupełnie sam i czekasz nie wiadomo na co. Trzymaj – powiedział i podał mu puszkę.

– Dz-dziękuję! Już cię przepuszczam! – odparł i uradowany wrócił do budki.

Diler uśmiechnął się w podzięce, jednocześnie próbując się nie zaśmiać.

Coraz głupsi ci ludzie.

Budynki miały kilkadziesiąt pięter; eleganckie i ekskluzywne błyszczały w nocnej ciszy. Mimo że mieszkało tu kilkaset tysięcy ludzi, on przyjechał tylko dla jednego człowieka, który zamawiał tyle, że gdyby tylko dilerzy rozdawali złote karty klienta, miałby już ze trzy.

Wyszedł z ciężarówki i aktywował małą platformę ze stojącym na niej kartonem. Ładunek wysunął się z auta i lewitował tuż obok niego. Mężczyzna popchnął go lekko, a ten poleciał w kierunku wejścia do budynku. Diler zadzwonił domofonem i czekał.

W międzyczasie mógł podziwiać architekturę osiedla. Jedyna droga prowadziła przez szlaban przekupnego ochroniarza. Całość otoczona była kopułą, przez co nie dało się tutaj tak po prostu wejść. Nawet ci, których najbardziej się obawiał, raczej nie daliby rady jej sforsować. Raczej.

Po drugiej stronie domofonu rozbrzmiał zaspany głos.

– H-halo…?

– Pizza Masarante. Podwójny ser i wodorosty.

– O tak! Tego… całe szczęście, że dostawa tak szybko!

Drzwi stanęły otworem. Mężczyzna wszedł do środka, a paczka mu towarzyszyła. Zwrócił uwagę na świetlisty panel, który wyrósł ze ściany. Służył do obsługi ruchomych tras wewnątrz budynku. Wcisnął symbol windy, a podłoga płynnie zaczęła przesuwać się w głąb korytarza. Po chwili był już przed swoim celem. Klient był wysoki i chudy, nosił niezbyt eleganckie ubrania i wyglądał na okropnie zmęczonego.

– To dla pana. Pięćdziesiąt pięć puszek soku pomarańczowego.

– Nareszcie! Mój Sen w Puszce! Nawet nie wiesz ile…!

Diler rzucił się na niego, zakrył mu usta jedną ręką, a drugą przyłożył pistolet do skroni.

– Zamknij się! Jest środek nocy, wszystko słychać! – syknął.

– P-przepraszam…! Czy mógłbyś…

– Wystawić ci fakturę za ten sok? Jasne – odparł głośniej i puścił go.

– Z tym będę mógł dokończyć projekt na czas… – zachwycił się klient. – Wiesz może co to symulacja modelu ekonomicznego według paradygmatu Rwasa? Używa się jej do…

– Ta, cokolwiek powiesz, korposzczurze. Gdzie kasa? – przerwał mu diler.

– Jasne, już…! Proszę. – Wręczył mu niewielkie opakowanie z miękkiego kompozytu.

– No i to rozumiem. Na zdrowie!

Klient nic nie powiedział tylko natychmiast dorwał się do paczki. Chwycił puszkę i wlał jej zawartość do gardła. Diler patrzył z ekscytacją jak mężczyzna łapczywie pije dwie kolejne. Jak rozszerzają się jego źrenice, pulsują żyły na szyi, przyspiesza się jego oddech. Widział, że zaspokoił właśnie głód narkotykowy kogoś, kto nie powinien dostać już ani jednej puszki.

Uwielbiał takie widoki. Sprawiały mu dziką radość i motywowały bardziej niż wypłata. To dla nich ciągle dostarczał towar samodzielnie. Mężczyzna desperacko oblizywał wieczko, szukając kropel napoju. Zwierzę. Porażka życiowa. Żałosne stworzenie, które zrobi wszystko dla kolejnej dawki Snu w Puszce.

– Z tym jesteś kimś więcej niż człowiekiem. – Nie przestawał się szczerzyć.

Kilka minut później był już w trasie do kolejnego kontrahenta. Tym razem zapadła dziura. Plama na dumie miasta. Gangsterska speluna. Te zlecenia lubił już mniej. Naszprycowani narkotykami gorszymi od SWP bandyci byli znani z robienia nieludzkich rzeczy wszędzie tam, gdzie się pojawiali. Pocieszał się jednak tym, że chronił go kontrakt między ich szefami. Pistolet w kieszeni też dodawał otuchy.

Dotarł do drzwi meliny i zapukał ustalonym wcześniej kodem. Poczuł na sobie laser skanujący. Drzwi się otworzyły i stanął w nich łysy facet, który gestem zaprosił go do środka. Wnętrze wyglądało na normalne mieszkanie. Ekrany, kwarcowe wykończenia, neonowe lampy. Widać jednak było, że lokum jest szemrane. Bardziej zniszczone. Zaniedbane. Lepkie.

– Sto pięćdziesiąt osiem – stwierdził, pozwalając by kartony wylądowały na podłodze.

– Życie nam ratujesz! Szef nie daje nam spokoju! – ucieszył się brodaty gość na kanapie.

– Dokładnie! Nie ma czasu nawet na krótką drzemkę! Niech żyje Sen w Puszce!

– Pieprzyć szefa! Niech sam robi!

– Właśnie! On na pewno teraz śpi!

Diler pokręcił głową. Z każdą minutą pragnął coraz prędzej opuścić to miejsce.

– Dwadzieścia pięć – rzucił.

– Ile?! – przerazili się wszyscy.

– Ostatnio coraz ciężej się z tym kryć. A i produkcję powoli szlag trafia…

– Dobra, dobra… Ej, przelewajcie co macie! – rozkazał brodacz.

Kurier ledwo ukrył swoją radość, gdy na siatkówce pojawiły się powiadomienia o nowych przelewach. Kolejny zastrzyk adrenaliny. Zdał sobie sprawę jak mało tym zniszczonym przez dragi podludziom potrzeba do szczęścia. Wystarczy mała puszeczka i już oddają wszystkie pieniądze.

– Ej, oddawaj!

– Moje, moje!

– Bo ci odstrzelę łeb!

Przez chwilę obserwował ich, jak wyrywają sobie puszki z rąk. Walczą niczym żebracy o ostatnią kromkę chleba. Nie mógł się powstrzymać. Podszedł, otworzył jedną z nich i przechylił ku ziemi. Na rezultat nie musiał długo czekać. Cała grupa rzuciła się na podłogę, łapczywie chwytając pomarańczowy napój w locie. Rozbryzgiwał się na ich twarzach i ubraniach, a oni wili się wściekle, jeden przez drugiego, byle łyknąć więcej życiodajnego napoju.

Patrzył na nich z obrzydliwym uśmiechem. Prawdziwe zwierzęta. Nie, gorzej. Pierwotniaki. Najprostsze organizmy w pierwotnej zupie. Nieludzie. Kreatury. Zęby błysnęły mu w psychotycznym uśmiechu. Najlepsza nagroda ponownie otuliła go swoją sadystyczną miłością. W końcu jednak ekscytacja opadła. Zrezygnował i skierował się do wyjścia. Popatrzył jeszcze rozbawiony, jak liżą pozostałości napoju na podłodze.

– Pamiętajcie, że z tym jesteście więcej niż ludźmi!

 

Noc dłużyła mi się cholernie. Od punktu A do punktu B. Nawet jazz w radiu już niewiele dawał. Gdyby nie te piękne widoki, dawno kupiłbym robota kurierskiego. Takiego dobrego, z wolframowym mózgiem. Albo wynajął jakiegoś rozgarniętego chłopaka z Pleaserii. Te chłystki za kasę zrobią wszystko No nic, ostatni przystanek. Fabryka broni.

Obskurny budynek z szarymi ścianami. Zupełnie oryginalne. Czemu nikt z nas nie postanowił jeszcze zrobić jakiejś przykrywki? Kto podejrzewałby, że w sklepie z bielizną może być fabryka broni? No nikt! Tymczasem półświatek kocha się w paskudnych gmachach, które wyglądają tak podejrzanie, jak to tylko możliwe.

Przywitał mnie jakiś obdarty robot, zupełnie jakby nie mieli już kogo wysłać. Cała przyjemność z pracy poszła w cholerę. Gdybym tylko wiedział…

 Staliśmy przy wejściu do ogromnej hali, która wypełniała prawie cały budynek.

– Zanieś to im i powiedz, że następnym razem płatność ma być w terminie!

– Czy to naprawdę eliminuje potrzebę snu? – zapytał blaszak, oglądając puszki.

– Tak. Nie chcę zawracać ci głowy rzeczami, których twój mały procesor i tak nie ogarnie. Ale dzięki SWP ludzie nie muszą spać.

– Ale to narkotyk, prawda?

– Skąd wiesz, co to narkotyk?

– Kiedyś naprawiałem sprzęt w aptece.

– Tak, to narkotyk. Ale musisz go pić w miarę często, żeby był serio niebezpieczny. Choć jak już zaczniesz, to nie skończysz. Ludzie kochają mieć czas, ogarniasz, puszko? Nawet za cenę własnego zdrowia zrobią wszystko, żeby mieć kilka godzin więcej. To całkiem…

Nagle usłyszeliśmy hałas. Jakby góra metalu spadła z wysokości. Ktoś wydarł się uciętym krzykiem. Ktoś zaczął strzelać. Ktoś włączył niemy alarm błyskający czerwienią.

– Co do…

– Intruz – stwierdził robot. – Lepiej zaniosę te puszki do…

Nim skończył, pocisk białego światła rozerwał mu głowę. On padł na podłogę, a ja aż podskoczyłem. W metalowej czaszce tkwił biały kunai. Po sekundzie podniósł się i poleciał w górę gdzieś przede mną. Powiodłem za nim wzrokiem.

Półmrok i czerwone światło zadbały o okropny nastrój. Na jednej z wielkich kadzi stała odziana w czerń postać. Wokół niej wirowały białe noże. Spojrzała na mnie. Usłyszałem, że coś mówi, ale nie zrozumiałem co. Zresztą nie obchodziło mnie to już. Gdy tylko zobaczyłem, jak błyszczą jego ręce, rzuciłem się do wyjścia.

Jeszcze chyba nigdy nie biegłem tak szybko. Prawie nic nie widziałem. Byle dalej. Byle szybciej. Już byłem na zewnątrz. To był Cień! Neonowy Cień! Pewnie przyszedł puścić w cholerę całą tę fabrykę! Że też musiałem akurat tutaj być! Przecież karą za sprzedaż SWP jest…

Upadłem. Na początku myślałem, że się potknąłem, ale potem zrozumiałem, że po prostu nie mam lewej stopy. Cięcie było tak szybkie i gładkie, że zupełnie nic nie poczułem. Dopiero teraz zaczęła wściekle palić. Usiadłem przerażony na betonie i wtedy go zobaczyłem.

Szedł powoli, zupełnie niewzruszony. Nóż, który odciął mi stopę, przyleciał do niego, a on złapał go od niechcenia. Nagle zniknął. Rozpłynął się w białym powidoku. Jak widmo.

Poczułem silne uderzenie w brzuch. Przewróciłem się i prawie zwymiotowałem.

Moje żebra…! Cholera, na pewno złamane! Nie mogę oddy…

Podniósł mi głowę i spojrzał w oczy. Miał nieludzki wzrok. Błękitne oczy zdradzały coś nienaturalnego. Przypominał zaawansowanego androida. I właśnie ta hybrydowość była najgorsza.

– Gdzie macie magazyn? – zapytał.

Głos miał dziwnie normalny. Spodziewałem się, że będzie raczej…

– Zdałem pytanie! Skąd to macie?! – wrzasnął prawie.

Fabryka za jego plecami eksplodowała. Oknami wystrzeliły płomienie, budynek zatrząsł się w posadach.

– Ciszej tam, młodzież – rzucił przez komunikator.

Umrę. On mnie zaraz…

Wrzasnąłem nieswoim głosem, gdy przebił mi ucho. Nawet nie wziął broni do ręki! Ten cholerny nóż sam mnie…

– Nie jestem w tym najlepszy, ale szybko się uczę – stwierdził bez emocji, a sztylet zawirował obok. – Jeśli mi nie powiesz…

– Kartezjańska pięćdziesiąt siedem! Szary budynek, kamienica! – pisnąłem.

To koniec. Wygadałem się. Zabije ich wszystkich. Zabije mnie.

Puścił mi głowę, a ja runąłem na ziemię. Zacząłem się czołgać. Jak robak.

Żaden człowiek nie ucieknie Cieniowi. To powszechna wiedza. Żaden człowiek, a już szczególnie bez nogi! Z mojej kieszeni wypadła puszka SWP. Skąd ona…

– Wiesz co grozi za handel tym gównem, co nie? – zapytał.

Usłyszałem, jak wylewa napój na ziemię.

– Nie, proszę…

Kopniak rzucił mnie na pobliską ścianę, tuż obok kontenera na śmieci. Ile on ma siły! Moje… ciało…

Ostatkiem sił odwróciłem się do niego. Byłem zbyt przerażony, by na niego nie patrzeć. Miałem wrażenie, że gdy tylko spuszczę wzrok, będzie po mnie.

– Masz szczęście, że to ja – stwierdził, podchodząc bliżej. – Gdyby to była Slaughter, miałbyś naprawdę nieciekawą śmierć. Zresztą ksywka nie wzięła się znikąd.

Uśmiecha się. Jakby się cieszył! W czasie gdy ja…

– Za handel Snem w Puszce nagroda jest jedna. Nieważne czy trafisz na nas, Kryształowych czy policję. Ten szajs daje iluzję zyskiwania czasu, podczas gdy tracisz siebie samego. Nic do ciebie nie mam, ale robota to robota, wiesz jak jest. Ty zabijasz ludzi powoli, a ja szybko. Różnica jest taka, że policja najpierw by cię aresztowała, potem superkomputer by cię osądził, a dopiero po tych wszystkich ceregielach by cię zabili – wyjaśnił.

Czemu jest taki spokojny?! Ale zaraz…

Pistolet.

Dalej go mam. Moja ochrona przed złem. Tym razem też mnie uratuje. Haha!

Wyciągnąłem broń i wycelowałem.

– Zdychaj!

Wystrzeliłem kilkukrotnie potężnymi wiązkami elektrycznymi. Błękitne błyskawice wypełniły przestrzeń między nami. To koniec. Umarł. Na pewno…

Rozpłakałem się. Nie mogłem inaczej zareagować. On wciąż…. Prąd spływał mu po metalowych dłoniach. Wydawał się nic nie czuć! Potwór!

– To absurd! – Odrzuciłem pistolet i spróbowałem się odsunąć, ale za sobą miałem ścianę. – Absurd! Żaden człowiek nie powinien… trzech… z broni elektrycznej…! – Zacząłem drżeć i się dławić. Łzy spływały mi do gardła. Czułem, że zaraz zwymiotuję. Przed oczami widziałem ludzi, których myślałem, że nigdy już nie zobaczę. Traciłem świadomość.

Odpowiedział mi obojętnym spojrzeniem. Zupełnie się mną nie przejmował.

– Jestem czymś więcej niż człowiekiem – odparł.

Zobaczyłem biały błysk.

 

Miasto. Ten archaiczny koncept absurdalnie trafnie wpasowuje się w świat dawno po Erze Cyfryzacji. W mieście każdy pełni określoną funkcję, która jest niezbędna dla całego ekosystemu. Nawet ci, którzy wydają się zbędni i uciążliwi są istotnym elementem układanki. I tak ludzie od wieków następują po sobie, przejmując określoną rolę. Od zawsze dało się odczuć potrzebę porzucenia ludzkich ograniczeń, która, jakkolwiek motywująca, była i jest powodem wielu drastycznych wydarzeń. Miasto zaś żyje i obserwuje. Miasto to życie. A życie w mieście to kwintesencja ludzkości. 

Koniec

Komentarze

cool

Jechałem naprawdę dydaktycznie, punkt po punkcie…do samego końca…

Ale dalej coś mi zgrzyta w narracji – to pierwszoosobowa…to bezosobowa jakaś,

to jakby ktoś z boku lukał… A szkoda, bo pomysł ciekawy bardzo i wykonanie też super.

 Zobaczyłem biały błysk.

A to kwintesencja właśnie. Czyli umarł – ostatecznie i definitywnie. Więc skąd wiemy co

mówił i robił od chwili wyjazdu do zgonu? Od kogo?…

indecision

dum spiro spero

Hej Fajnie wykorzystałeś dilera do przedstawienia świata. Narkotyk raczej nie robił szału, ale za to wygłodniali narkomani już tak :). Szkoda tylko, że nasz diler robi tylko za przewodnika i pod koniec jest potrzebny do wprowadzenia gościa od noży, który jest spoko ale trochę zbyt superbohaterski jak dla mnie. No i całość opowiadania kończy się na przedstawieniu świata, trochę szkoda. Ale czytało się nieźle :) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Fascynator

Dzięki za przeczytanie. Może faktycznie trochę poleciałem z narracją, ale cieszę się, że się podobało.

Bardjaskier

Serdeczne dzięki za komentarz. Wiem, że całość nie porywa, ale tak już mi się uleżało w głowie i nie chciałem zmieniać. Również pozdrawiam!

Zapraszam na mój kanał YouTube

Kompletnie nie moja bajka – nienawidzę przemocy. Ale skoro już przeczytałem …

"… rozdarte między dwOma rzeczywistościami". Powinno byc "… rozdarte międzi dwIEma rzeczywistościami". Rzeczywistość jest, O ZGROZO, rodzaju żeńskiego.

Cóż, przemoc była w tagu, więc… 

Ale faktycznie przeoczyłem ten szczegół. 

Zapraszam na mój kanał YouTube

Witam.

Nie znam się na narkotykach, ale z tego co się orientuję, to narkotyki sprzedaje się na gramy. Puszka, zakładam ,że ze waży ze dwieście pięćdziesiąt gramów, więc diler sprzedawał je na kilogramy. Więc to tył przemytnik, nie diler. Taka uwaga, czytam właśnie książkę Artura Górskiego Przemytnik, to postanowiłem podzielić się swą wiedzą. :).

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Hej, dzięki za przeczytanie.

Narkotyki mogą występować w różnej formie i dawce. Wszystko zależy od kontekstu kulturowego. Alkohol także mógłby być uznany za narkotyk w bardziej restrykcyjnym społeczeństwie, a przecież kupuje się go na litry. 

Również pozdrawiam,

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Witam.

Postanowiłem napisać jeszcze jeden komentarz. Diler robi dile, czyli handluje, natomiast przemytnik przemyca, czyli przewozi w ukryciu towar. I nie ma znaczenia, jaka to ilość towaru (np. papierosów).

Rzeczywiście, pamiętam narzekania kibiców w Katarze, że piwa nie można wypić. A w Polsce to nawet pięciolitrowe butelki wódki sprzedają.

Po przeczytaniu odpowiedzi stało się jasne, że diler sprzedawał alkohol w jakimś futurystycznym świecie, gdzie ten był zakazany.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Fantastyka z dydaktyką albo dydaktyka z fantastyką. Mi to nie przeszkadza. Potrzebne.

Dzięki za przeczytanie, Koalo!

Zapraszam na mój kanał YouTube

Ciekawe… scenariusz na film :) sceny żywe i dialogi, pozdrawiam

Dziękuję za przeczytanie i cieszę się, że się podobało! 

Również pozdrawiam,

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

– Coraz głupsi ci ludzie – rzucił w myślach.

Myśli nie zapisuj jak dialogu.

 

Takiego dobrego, z mózgiem wolframowym.

Wolałabym z wolframowym mózgiem. Albo wynajął jakiegoś bardziej rozgarniętego chłopaka.

Bardziej rozgarnięty chłopak sprawia, że myślimy iż bohater uważa się za głupca.

 

Moje żebra…! Cholera, na pewno złamane! Nie mogę oddy…

Czemu jest taki spokojny?! Ale zaraz…

Pistolet.

Dalej go mam. Moja ochrona przed złem. Tym razem też mnie uratuje. Haha!

Wyciągnąłem broń i wycelowałem.

Powinno być zapisane jako myśl.

 

Nadużywasz jak.

 

Ciekawe miasto, plastyczne i przerażające.

Opowiadanie czytało mi się dobrze i chętnie poczytałabym dalej.

Zastanawia mnie co było narkotykiem, albo co robiła im ta substancja.

Zabrakło mi wyjaśnienia tej kwestii.

Może gdyby myśli bohatera były lepiej wydzielone i rozbudowane, wprowadziłoby to interesujący dysonans z rzeczową i chłodną narracją.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki za komentarz i poprawki Ambush.

Nie ukrywam, że opowiadanie jest mało rozwinięte, ale też nie wiązałem z nim wielkich nadziei. Ot, historyjka.

Niemniej jednak dzięki raz jeszcze za sugestie.

Pozdrawiam,

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Dobrze się czytało, Nikodemie, mimo że pokazałeś świat, którego nie pojmuję.

 

– Ostat­nio coraz cię­żej się z tym kryć.– Ostat­nio coraz trudniej się z tym kryć.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

On wciąż…. → Zbędna kropka po wielokropku. Po wielokropku nie stawia się kropki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka