- Opowiadanie: fromeliusz - Wolność równość braterstwo

Wolność równość braterstwo

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wolność równość braterstwo

Warszawa, lipiec 2009

Autor: Marek Fromeliusz

Tel. 0501 418 477

Wolność – Równość – Braterstwo

Musiał pożegnać się na dwa miesiące z kolejką. Patrząc na odjeżdżające wagoniki szybkiej kolejki podmiejskiej miał ochotę kląć i wrzeszczeć. Niestety, nawet tego nie mógł zrobić. Nie stać go było już nawet na najmniejsze przekleństwo. Jego limit dolarów w opłacie ryczałtowej Konsorcjum „Wrzask I Ryk”, popularnie zwanym wściekłym WIRem, został dokładnie wyczyszczony niecałą godzinę temu. A wszystko przez jednego Żyda Balcerka, którego często, a praktycznie codziennie, widywał w wagoniku w drodze do domu. Często razem umilali sobie podróż pogawędkami na temat najnowszych plotek, czy wiadomości o przestępcach z premedytacją łamiących prawo.

Nawet nie mógł go winić za to co się stało. W końcu nie jego wina, że Konsorcjum Żydowskie bez przerwy wpływało na zmianę obowiązującego prawa. A dzisiejszy dzień zapowiadał się przecież tak wspaniale. Jego zwierzchnik zapewnił go, że bardzo na niego liczy i że on, Hamik, zajdzie wysoko, o co już jego przełożony zadba, i to mówiąc wysłał na jego komputer terabajtowy plik niezałatwionych i niezwykle pilnych bieżących spraw, które Hamik miał dla niego załatwić na wczoraj. Pracował w Konsorcjum „Powietrze to Życie”, zwane przez większość niezasłużenie „PIC” – ale ludzka niewdzięczność była już przysłowiowa i nie wiadomo dlaczego najczęściej skupiała się właśnie na tym konsorcjum. A przecież bez jego produktu ludzie przestaliby istnieć. Bo czy można żyć bez powietrza? Konsorcjum, w którym pracował miało wyłączność na całe powietrze nad Europą, a stawki które żądało były w końcu niewygórowane. Tylko 30 dolarów miesięcznie, niezależnie od tego czy ktoś biegł czy tylko leżał. Wiadomo przecież nie od dziś, że bieg zwiększa zapotrzebowanie człowieka na tlen atmosferyczny, tlen który konsorcjum Hamika kupiło w pełni legalnie od rządu światowego.

Teraz musiał stać pod stacją kolejki wściekły, patrząc za oddalającym się latającym prokuraturo-sądem. W jednej chwili pozostał z przeraźliwie pustym kontem, pozbawiony niemal dwuletnich oszczędności. Nie pozostawało mu nic innego jak ruszyć stopy i przebyć dzieląca go dwudziestodwukilometrową odległość do domu piechotą, korzystając z przysługującego mu zezwolenia na korzystanie z chodników i ścieżek rowerowych. Na szczęście teraz, w okresie jesienno zimowym, była na nie wysoka promocja cenowa i za dwa ostatnie dolary w kieszeni wykupił kontrakt na korzystanie z nich do końca miesiąca, mając nadzieję że wypłata wpłynie tym razem na czas.

Rzucił jeszcze ostatnie tęskne spojrzenie na stację przesiadkową kolei, kontemplując unoszący się nad nią napis reklamowy „Konsorcjum to Życie”, po chwili zastąpiony nowym „Chcesz mieć wody w bród – pracuj z nami. Wody Świata”. Kto wie, może i skorzysta. Dodatkowa praca byłaby mu teraz bardzo na rękę. Już widział siebie, jako inspektora konsorcjum, wchodzącego do prywatnych domków sprawdzając czy przypadkiem natura nie dała im nienależnego procenta przysługującego (zapłaconego) opadu atmosferycznego, wyliczającego domiar za deszczówkę. Nie była to może zbyt lubiana profesja ale niezwykle dobrze płatna. Konsorcjum bowiem dobrze dbało o swoich pracowników, głównie z sektora usług obsługującego opad atmosferyczny. Rzucając ostatnie tęskne spojrzenie na stację, spokojnie ruszył wąskim, niezbyt równym chodnikiem. Nie pozostawało mu bowiem nic innego jak wreszcie ruszyć się z miejsca – jego dom, niestety, nie przyjdzie do niego. Nie był też, niestety, żadna szyszką by ktoś mu zafundował przejazd, widząc go w tak żałosnej sytuacji.

– Och, Balcerek. W coś ty mnie wpakował?

Ale nie była to wina Żyda Balcerka. Bardziej samego Hamika, gdyż nie sprawdził w Internecie, które przepisy prawne przestały obowiązywać lub zmieniły brzmienie. Okazało się bowiem, że trzy dni wcześniej Konsorcjum „Prawo i My” zmieniło zapis prawny i mówienie o Żydzie „Żyd” stało się przestępstwem. Dlatego też na jego słowa przywitania – witaj Żydzie Balcerku – odezwały się telefony w tymże konsorcjum, by zainkasować nagrodę za postawę obywatelską. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie jeden drobiazg. Konsorcjum Prawne „Nasza Sprawiedliwość” zakwestionowało jego polisę. Okazało się, że kilka lat temu gdy podpisywał z nimi umowę na ochronę prawną nie podał prawidłowej ilości mandatów jakie dostał w całym swoim dotychczasowym życiu. Jak poinformował go przedstawiciel konsorcjum – machnął się o jeden mandat, co pozbawiało go praw do pomocy prawnej. Wtedy też wydał cały przysługujący mu limit przekleństw i wrzasków. Niestety, przedstawiciel konsorcjum był nieczuły na jego argumentację i uśmiechając się do niego z wyższością odjechał, rzucając mu na pożegnanie: „Jeśli teraz podpisze pan z nami nową umowę, dostanie pan dodatkową 20% zniżkę. Oczywiście, polisa będzie obowiązywać dopiero od chwili podpisania”. I tak został sam z przedstawicielami prokuratury i sądownictwa. Było to dopiero co powstałe konsorcjum, gdyż zaledwie 9 lat temu zostało ono sprywatyzowane. Wiadomo, że tylko prywatny właściciel jest w stanie zadbać o prawidłową dystrybucję produktów, a w końcu prawo to prawo – też swoje kosztuje.

Dlatego teraz, z wyczyszczonym kontem, szedł miarowym krokiem środkiem chodnika, podążając przez miasto. Chociaż trudno było te rozpadające się blokowiska nazwać miastem, które obecnie rozciągało się na setki kilometrów w każdą ze stron. Nie mając wiele do roboty przyglądał się mijanym budynkom i rozpadającym się wiaduktom sieci dróg. Transport kołowy, ze względu na cenę ropy, zamarł niemal zupełnie. Tylko gdzieniegdzie pojedyncze samochody, w większości firmowe, mijały go z zawrotna prędkością. Przy tak niskim ruchu nikt już nie przejmował się przepisami ruchu drogowego. Miał nadzieję, przypatrując się mijającym go niekiedy samochodom, że też kiedyś będzie patrzył na stojącą na podjeździe jego własnego budyneczku „własną służbówkę”. To był prawdziwy szczyt marzeń. Ale Hamik, dwudziestosześcioletni pracownik Konsorcjum, był pewny, że kto jak kto, ale on dopnie swego i najpóźniej za pięć lat będzie go miał. W końcu był pracowity i ambitny jak nikt inny w firmie.

Po dwóch godzinach marszu był coraz bardziej zmęczony i wściekły na Żyda Balcerka. Gdyby nie jeździł na jego trasie, nigdy by się nie spotkali i nie musiałby teraz drałować na piechotę z pustym portfelem. Wtedy zobaczył przemykającego chyłkiem, jak szczur, człowieka przekradającego się miedzy budynkami. Ze zgrozą zauważył, że nie ma on błękitnej opaski na ręku zaświadczającej o uiszczeniu opłaty za wdychane powietrze.  Skurwiel łamał prawo i okradał jego i jego konsorcjum z należnych im pieniędzy. Niestety, zanim zdążył wyjąc komórkę i wybrać telefon alarmowy tamten zdążył zniknąć w ciemnym zaułku. Nie miał odwagi go ścigać. Było tam zbyt ciemno i ze smutkiem uznał że i niebezpiecznie. Z żalem musiał odłożyć sprawę wydania łamiącego prawo człowieka na inny termin. Może następnym razem dostrzeże go szybciej, by móc zrobić mu zdjęcie. Nagroda za niego zasiliłaby jego konto i byłaby całkiem spora. Miał nadzieję, że ten człowiek jeszcze tutaj będzie. Wyraźnie widział brak jakichkolwiek bransolet płatniczych na jego nadgarstkach. Podniesiony na duchu szedł dalej zastanawiając się ilu jeszcze, takich jak tamten, przestępców mieszka w jego mieście za darmo korzystając z praw, za które nie zapłacili. Nawet za tak podstawowe produkty jak powietrze, woda, czy ziemia po której chodzą czy śpią ułożeni do snu pod drzewem lub niewielkim mostkiem.

Przechodził teraz pod drogą otoczoną wkoło wielkim budynkami niszczejącymi powoli, z resztkami szyb w oknach. Były to mocne budynki, przygotowane idealnie pod zamieszkanie dużych mas robotników, a obecnie pod zarządem Korporacji „Własny i Cichy”. Niestety, w większości niezamieszkane, pomimo że opłaty nie były wcale wygórowane. Nagle dostrzegł osmalenia po pożarze i ewidentne ślady użycia ciężkich działek ogniowych na budynkach oraz zatarty napis Bi….n.

Stanął i przyglądał się w zdumieniu uszkodzonym budynkom i wyraźnym śladom zaciętej walki. Zrozumienie zagościło na jego twarzy. Czytał o tym gdy był jeszcze studentem. Cztery lata temu odbyła się tutaj prawdziwa wojna. Mieszkańcy tych bloków nie zgodzili się na włączenie ich mieszkań w struktury konsorcjum i to pomimo bardzo korzystnych opłat jakie Korporacja „WiC” im zaproponowała. Powoływali się na jakieś stare prawo własności do tych mieszkań, a przecież Sąd najwyższy Korporacji „Prawo i My” uznał ich roszczenia za bezzasadne. Okazało się, że pięć lat wcześniej zdelegalizowano ich prawa własności, ustanawiając przepis że prawo korporacji jako większości stoi ponad prawem jednostek. A ci idioci walczyli niszcząc własność korporacji, która kupiła ich osiedle bezpośrednio od Rządu w ramach spłaty zadłużenia Państwa. Niestety, walki które wywołali spowodowały, że korporacja WiC odniosła pyrrusowe zwycięstwo, gdyż zaangażowane koszty na stłumienie rebelii wraz z kosztami zakupu osiedla przewyższały zysk z zajęcia mienia i sprzedaży organów zamieszkujących tam mieszkańców.

Nagle dostrzegł niewielkiego psiaka, który wbiegł na trawnik by po chwili odlać się na niego. Ten durny kundel lał sobie, jak gdyby nigdy nic, bez uiszczenia opłaty. Wyraźnie widział, jak jego opaska na łapce była już nieaktualna i to od co najmniej dobrych kilku miesięcy!

– Co za właściciele! Jak tak mogą łamać prawo. – powiedział wściekły, wyjmując pistolet i mierząc w kundla. Po chwili dokładnego mierzenia wysłał mu kulkę a psiak widowiskowo obrócił się w powietrzu rozerwany pociskiem dum-dum. No, musiał przyznać, że te najnowsze pociski były naprawdę skuteczne. Jeden pocisk i na trawniku leżała już tylko kupka sierści i pcheł. Nagle odezwała się jego komórka, którą wyciągnął z niemałym zdumieniem, nie spodziewał się bowiem teraz od nikogo telefonu.

– Słucham?

– Tutaj Dział Nagród Konsorcjum „Czyste Trawniki”. Dziękujemy za postawę obywatelską. Pańska działalność została odnotowana w naszej bazie. Mam zaszczyt poinformować Pana, że nasz dział przesłał na Pana konto nagrodę w wysokości 2 tysięcy dolarów za likwidację psa nielegalnie korzystającego z naszej własności.

Hamik stał tak zdumiony i szczęśliwy. Stan jego konta znowu nie świecił pustkami i mógł wreszcie udać się do najbliższej stacji kolejki. Teraz znowu było go na nią stać. I to nawet na biznes klasę! Już z uśmiechem na ustach wybierał najbliższą drogę na stację gdy nagle spłynęło na niego olśnienie. „Jeśli za durnego kundla dostałem dwa kafle to ile bym dostał za człowieka, który nielegalnie korzysta z nawet tak podstawowych towarów jak powietrze czy woda. A przecież jeszcze coś je i też na pewno bez uiszczenia opłaty. Nagroda za takiego delikwenta musi być spora i to wielokrotnie wyższa niż za kundla”. Nagła myśl o tysiącach dolarów spływających na jego konto podziałała na niego jak magnes. Z każdym krokiem oddalającym go od upragnionej forsy stawał się coraz bardziej nerwowy. Nagle stanął i trzymając pistolet w ręku szybkim truchtem zawrócił do miejsca, w którym widział po raz ostatni człowieka, który miał czelność poruszać się przez miasto bez uiszczenia jakichkolwiek opłat. Tak, tamten facet był zwykłym złodziejem, którego należało jak najszybciej sprzątnąć i zainkasować nagrodę. W końcu Hamik był osobą na wskroś moralną i praworządną. Po ponad dwudziestominutowym biegu dotarł do niknącej w mroku uliczki, zacienionej przez stare opuszczone bloki. To tutaj ostatni raz go widział. Ściskając w dłoniach pistolet zanurzył się w nią, wpatrując się w każdą opuszczoną klatkę schodową i w każde rozbite okno. Był tak skupiony, że w ogóle nie dostrzegał upływającego czasu. Polowanie rozbudziło jego zmysły i z zaskoczeniem stwierdził, że to zajęcie jest niezwykle ekscytujące. Lepsze niż seks który, jak wiadomo, do najtańszych nie należy. Opłaty do Konsorcjum „Avon – Sex i Macierzyństwo p.s.” (w skrócie Avon SiMps) były cholernie wysokie. Nie tylko opłata członkowska, ale również opłata za każdą czynność. Zatrudnione w niej były wszystkie kobiety już z chwilą urodzenia.

Nagle go dostrzegł. Niewielką figurkę człowieka, siedzącego na niewielkim trawniku tuż obok rozpadającego się bloku. Skurwiel, jak gdyby nigdy nic rozpalił sobie ognisko. I to gdzie – na trawniku. Był w stu procentach pewien, że dupek oczywiście nie zapłacił i za to. Ale teraz wreszcie dostanie za swoje, za permanentne łamanie prawa, a on, Hamik – praworządny obywatel – na nim to wyegzekwuje. Jeżeli on może płacić to inni również!!!

– Stać, złodzieju! Teraz za wszystko zapłacisz!!!- zawołał i wyskoczył zza budynku, kierując pistolet w plecy złodzieja, dostrzegając kątem oka, że tuż za rogiem budynku pasie się jakieś zwierzę. Z wyglądu przypominało jakąś odmianę konia – pewnie jakiś odpad genetyczny. Zaskoczył go, a raczej ją. Ze zdumieniem zauważył bowiem, że ma do czynienia z dziewczyną. I to nie byle jaką – ładną, na oko 18-letnią, zgrabną dziewczyną. A to wszystko zmieniało. Zabicie jej teraz byłoby zwykłym marnotrawstwem jej pięknego, anielskiego ciała. Reakcje jego własnego ciała wyraźnie to potwierdzały. Tak, najpierw musiała jemu zapłacić zanim on postanowi wyegzekwować karę za kradzież. Tak, najpierw zapłaci jemu. Widok jej zgrabnego ciała nie pozostawiał wątpliwości, że ma czym zapłacić. Z zadowolonym uśmiechem na ustach, mierząc dalej do niej, odezwał się stanowczo i władczo. W końcu teraz to on był jej panem i właścicielem.

– Rozbieraj się dziecinko. Zaraz zainkasuję sobie opłatę od ciebie!

Zobaczył jej świdrujące go oczy bez najmniejszego nawet śladu lęku na twarzy. Ze zdumieniem stwierdził, że ona ma go gdzieś i nic sobie z niego nie robi. Wtedy do niej strzelił. Pocisk rozżarzył się, powodując świecenie powietrza wokół dziewczyny. Powietrze wokół niej zalśniło zielonym, intensywnym światłem w miejscu uderzenia pocisku, który nawet jej nie dotknął. Spadł tuż przed nią, spopielony na delikatny proszek. Wtedy rzuciła na niego czar. Momentalnie stracił władzę w całym ciele a jego umysł zalała fala przenikliwego strachu. Tak intensywnego, że zwieracze popuściły i kisił się teraz we własnych odchodach. Wpatrywał się jak jego dłoń, całkowicie wbrew jego woli, rozwiera się wypuszczając pistolet, który koziołkując uderzył w starą płytę chodnikową i zamarł na niej, czarny jak ametyst. Nagle jego nogi zaczęły się poruszać, a on wyjąc na całe gardło ze strachu i przerażenia, które opanowało jego umysł, zaczął się oddalać, z każdym krokiem podchodząc coraz bliżej do rozpadającego się budynku. Jej czar był niezwykle silny. Nic nie mógł zrobić pomimo, że ze wszystkich sił próbował odzyskać władzę we własnym ciele. Jednak bezskutecznie. Jedyne, co mógł, to krzyczeć – i korzystał z tego w pełni, nie bacząc na dawno wyczerpany limit. Z każdą chwilą uzmysławiał sobie, że jest pod całkowitą władzą tamtej czarownicy. Był bezsilny. Będąc już przy samej ścianie bloku usłyszał głośny huk i jednocześnie krepujące go więzy opadły w mgnieniu oka. Odruchowo spojrzał w kierunku skąd dobiegł go głośny ryk rozrywanego powietrza i zamarł. Na ciemnym niebie, poprzetykanym tylko niewielkimi białymi chmurkami i opadającą tarczą słoneczną, z której został już tylko niewielki skrawek, zalśniły fale – jakby kręgi na wodzie. Z hukiem rozrywanego powietrza, ze środka najmniejszego kręgu wypłynął dziwny obiekt, jakby szeroki, niewielki, szary walec, który nagle zaczął migotać i zniknął. Po chwili, z miejsca w którym przed chwilą był, wyskoczyły cztery anioły i rozpościerając swoje wielkie, białe skrzydła spadły na wredną czarownicę, którą miał pecha poznać wcześniej. Ale i ona je zobaczyła. Zerwała się i biegła do swojego konia, który – jak ze zdumieniem spostrzegł – bardziej przypominał jednorożca ze względu na niewielki róg na jego głowie, otoczony misterną aureolą.

Hamik, kryjąc się szybko w opuszczonym bloku, spoglądał na toczącą się bitwę próbując jednocześnie trzęsącymi się dłońmi wystukać numer alarmowy korporacji policyjnej. Wreszcie, po kilku próbach, uzyskał połączenie.

– Słucham, Policja. W czym możemy pomóc? –miły, kobiecy głos odezwał się w komórce.

– No…wojna …czarownica… – odezwał się Hamik drżącym głosem.

– Tu Policja. Proszę mówić składnie i z sensem. Jeśli jest Pan teraz zbyt wzburzony, proszę zadzwonić za godzinę, jak się Pan uspokoi.

– Ale to ważne! – zawołał a obok niego rozerwała się kula ognia jeszcze bardziej go przekonując do szybkiego ściągnięcia policji.

– proszę podać nr polisy.

– police1378903456

– Proszę teraz złożyć meldunek.

– Tutaj Hamik, pracownik z PICu. Jestem właśnie świadkiem bitwy. Wszystko wokół mnie wybucha i się trzęsie. Przyjedzcie jak najszybciej i zamknijcie ich!!!

– Przyjęłam, wysyłam patrol, a kto walczy ?

– Nie jestem pewien. Powiedziałbym, że to walka dobra ze złem, złej czarownicy z aniołami.

– OK. przyjęłam zgłoszenie. Radiowóz będzie za 10minut – i wyłączyła się.

Postanowił jak najwięcej zapamiętać z rozgrywanej bitwy, domyślając się że policja zażąda od niego pełnego opisu zdarzenia. Wychylając delikatnie głowę ponad krawędź muru poszukiwał wzrokiem czarownicy. Wreszcie ją dostrzegł – galopowała na swoim jednorożcu, otoczona aniołami a wokół niej aż lśniło od zielonego światła, które otaczało ją i jednorożca, co i raz zmieniając intensywność świecenia. Niektóre miejsca aż płonęły ciemną zielenią. Ale i aniołowie mieli problem. Nagle dostrzegł, jak wokół jednego z aniołów rozbłysło ciemnozielone światło by nagle mignąć i zgasnąć, a anioł dosłownie rozpadł się eksplodując. Patrzył coraz bardziej zafascynowany bitwą, która rozgrywała się nieopodal, coraz bardziej pod urokiem scen tam rozgrywających się, czyli walki dobra ze złem. Walka kipiała wokół a stare blokowce powoli poddawały się falom uderzeniowym z rozlegających się wokół wybuchów, rozsypując się powoli. Nagle kawał tynku oderwał się od sufitu i spadł tuż za Hamikiem, obsypując go ciemnoszarym betonowym pyłem.

– Niechże ta cholerna policja wreszcie przybędzie!- zawołał ze zgrozą, gdyż walka za oknem nabierała coraz większego tempa. Widział, jak anioły próbowały osaczyć czarownicę na jej jednorożcu, a ta z sykiem implozji powierza znikała by pojawić się momentalnie w nowym miejscu rozrywając swoim przybyciem powietrze. Nagle podskoczyła na swoim jednorożcu i zniknęła w huku implozji by pojawić się niemal w tej samej chwili kilkadziesiąt metrów wyżej, tuż przed nosem zaskoczonego anioła. Z jej dłoni nagle wyrósł sztylet, który przeciął bok anioła upuszczając mu krwi a czarownica w huku implozji znowu zniknęła, by pojawić się tuż nad ziemią u boku swojego jednorożca. Hamik patrzył ze zdumieniem na rannego anioła, który nagle zaczął się cały wić i szaleć na niebie. Patrzył na anioła, kompletnie zaskoczony. Przecież rana, którą zadała mu czarownica była niewielka. Nagle anioł złożył skrzydła i zwalił się pionowo na ziemię by z głuchym hukiem uderzyć w nią. Był martwy.

Hamik ponownie zwrócił uwagę na czarownicę, która dosiadając swojego wierzchowca pędziła na oślep. Nagle tuż przed nią nastąpiło zawirowanie powietrza, podobne do zmarszczek na wodzie, ostry huk rozciął powietrze a dziewczyna wpadła w wir, nagle znikając. Na niebie unosiły się już tylko dwa, samotne, zdezorientowane anioły. Raptem w zupełnej ciszy pojawił się znowu tajemniczy, szary walec, stając się coraz bardziej materialnym. Anioły podleciały do niego i w błysku zielonego światła zniknęły, tak samo jak ciało martwego anioła, leżącego na ziemi. Szary walec w ryku rozrywanego powietrza zniknął, pozostawiając niknące na niebie zmarszczki. Cisza, która zapadła aż gwizdała Hamikowi w uszach. Ledwie mógł uwierzyć, że to już koniec. Czarownica została przegoniona przez anioły a on by w jednym kawałku. Może niezbyt czysty i prawdę powiedziawszy mocno śmierdzący, ale nowe ubranie i kąpiel postawią go na nogi. Z każdą sekundą dzielącą go od zakończenia bitwy dobra ze złem stawał się coraz spokojniejszy. Nagła nadzieja na duże zyski pojawiła się w jego sercu. „Przecież to właśnie ja i tylko ja widziałem walkę pomiędzy tymi dziwnymi istotami!!! A co za tym idzie, mam wyłączność na relacjonowanie zdarzenia w każdej gazecie czy telewizji na jaką to Ja mam ochotę!” Był pewien, że od dzisiaj jego kłopoty finansowe odeszły w niepamięć, a nieograniczony kredyt już puka do jego portfela. Był szczęśliwy!!! A już niedługo będzie też nieprzyzwoicie bogaty. Jedno jego kiwnięcie będzie dla innych jak rozkaz.

„– Już się robi, panie Hamiku.” – słyszał już niemal usłużny głos lokaja.

Uwielbiał ten wspaniały świat i ten system. Gdzie wszystko było wycenione i opłacone, gdzie każdy znał swoje miejsce a osoba przedsiębiorcza, z głową na karku mogła dojść na sam szczyt drabiny społecznej.

Kilka minut później dotarła policja. Oczywiście spóźnili się o dobre 15 minut.

– To Pan zgłaszał rozróbę?

– Tak, Panie policjancie, ja. Niestety, zjawiliście się znowu zbyt późno i wszyscy zdążyli się już dawno wynieść.

– Tak Pan twierdzi? Sprawdzimy. Gdzie, więc, odbyła się walka i z kim?

– Tutaj, Panie policjancie. Między tamtymi blokami. Widzi Pan? Jeszcze na budynkach widoczne są ślady walk. Konstrukcja budynku ledwo się teraz trzyma i lada chwila może się do końca rozsypać.

– Są jakieś ciała?– spytał grzecznie policjant Hamika.

– Były, ale aniołowie zabrali ciało martwego anioła ze sobą, a drugi martwy anioł dosłownie rozpadł się w powietrzu. Były to piękne istoty z wielkimi białymi skrzydłami, które nagle pojawiły się na niebie. Nigdy nie sądziłem, że mogą naprawdę istnieć.

– Acha, czyli ciał nie ma. Tak samo jak śladów walk.

I nagle ryknął na Hamika

– Coś Pan, zwariował? Drwić sobie z policji?!!! Kim Pan myśli, że jesteśmy? Kretynami?!! A korporacja zatrudnia nas według najniższego wskaźnika IQ!!! Jest Pan zupełnym wariatem!!! Wojna dobra ze złem, czarownice i anioły! Pan się musi leczyć i to od zaraz!!!

Wykrzyczał prosto w zaskoczoną twarz Hamika, który z nic nie rozumiejącą miną stał przed władzą kompletnie ogłupiały.

– I nie wal w spodnie. Do tego służy WC. Ale pewnie nie chciało się zapłacić, co? Śmierdziel! Wysyłam Pana na przymusowe leczenie! I bez dyskusji!!! –dodał policjant, widząc że Hamik próbuje oponować.

Kika sekund później, w policyjnym radiowozie, przemieszczał się szybko do kliniki psychiatrycznej, z którą konsorcjum policyjne miało podpisany kontrakt na wyłączność. Policjanci wyciskali z silnika radiowozu każdy erg mocy, gdyż smród jaki wydobywał się z ich więźnia był niezwykle intensywny. Woń ta jednak przy okazji chroniła go przed razami pałek policyjnych. Policja bowiem dostała nowy okólnik od zarządu korporacji, zgodnie z którym miała w szkoleniach z siłowej prewencji wykorzystywać więźniów, którym Hamik właśnie został, zamiast wynajmowanych wcześniej statystów.

Dwa miesiące później w Klinice Psychiatrycznej:

– Panie Hamik, musimy uznać, że Pana leczenie w naszej placówce zakończyło się pełnym sukcesem. Z pełnym uznaniem naszych usług mogę Pana zapewnić, że miał Pan niesamowite szczęście trafiając do naszej placówki, gdyż nasza klinika osiąga najlepsze wyniki we wszystkich możliwych rankingach medycznych. Jesteśmy uznani przez społeczeństwo za najlepszą z klinik. Dlatego też z dumą mogę przyznać, że jest Pan zdrowy, a nasza klinika odniosła sukces w leczeniu Pana zaburzeń psychicznych, zwanych potocznie halucynacjami.

– Kiedy możecie mnie stąd wypuścić? – zapytał Hamik drżącym głosem.

– To już tylko formalność. Musimy tylko dostać Pana numer polisy ubezpieczenia medycznego.

– To NFZ 3459787323ogr.

– Dziękuję. A teraz żegnam i życzę przyjemnego odpoczynku w naszej klinice. Wypis dostanie Pan w ciągu najbliższych kilku dni. – to mówiąc, lekarz ukłonił się i wyszedł z pokoju pozostawiając wymizerowanego Hamika z ranami po elektrowstrząsach, by po chwili wejść do pokoju lekarskiego, w którym czekał na niego jego przełożony.

– I co z Hamikiem?

– Mam numer jego ubezpieczenia. To NFZ 3459787323ogr. Już sprawdziłem co to za ubezpieczenie. Tak jak myśleliśmy, klasyczne standardowe.

– Czyli ubezpieczalnia nie pokryje nam kosztów jego leczenia. No cóż, wytnij mu dwie nerki. Pokryją z nawiązką jego koszty leczenia.

– Wydać mu dializator? – odezwał się grzecznie lekarz.

– Z tego co pamiętam, to ubezpieczenie standardowe tego nie pokryje? Nie zapominaj, jakie dostaliśmy wytyczne z Zarządu Korporacji „Szpitale to Życie”. Mamy zwiększyć zyskowność do 50%, inaczej możemy pożegnać się z premią za ten kwartał, a żona już mnie naciska na urlop na Hawajach.

– Ale bez dializatora Hamik w ciągu kilku dni umrze.

– No cóż, mógł wykupić sobie pełne ubezpieczenie medyczne, tak jak my. To on nie wie, że życie jest bezcenne? Jego decyzja, to i jego strata. – odezwał się, kończąc rozmowę lekarz – ordynator kliniki.

Koniec

Komentarze

Trochę tu Dicka, trochę innego opowiadania, o służbie zdrowia, która zdominowała zakazami ludzkie życie.

Trochę czasem kuleje narracja, ale nieźle się czyta.
No i złe, wredne zakończenie - takie jakie lubimy :D

rewelacja to chwilowo jedyna powieśc tutaj gdzie mogłem się i posmiac i ze zgrozy zaciskac zęby naprawde swietne szustka murowana . Naprawde swietne!!!!

to jest rewelka , pełny odjazd , niczego takiego jeszcze nie czytałam .SUPER!!!

P.S kto to jest DICK tez tu jest?

czy ja wiem. troszkę monotonne. Śmieszne tylko momentami. Coś mi tam się kojarzyło z Rokiem 1984 Orwella. Troszkę taki misz masz. Nie bardzo mi podeszło. Ale punkt za to, że przestępstwem było jak żyda nazwało się żydem :D to mnie rozwaliło.

Nowa Fantastyka