- Opowiadanie: dawidiq150 - Dziwne wydarzenia w miejscowości Rzupany

Dziwne wydarzenia w miejscowości Rzupany

Witam!!

Moje nowe opowiadanie; wyjazd wypoczynkowy na którym dzieją się bardzo dziwne rzeczy...

 

Serdecznie zapraszam do lektur yyy

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Dziwne wydarzenia w miejscowości Rzupany

 Minivan zjechał z głównej drogi i zaczął podskakiwać na wybojach rzadko uczęszczanego traktu. Okolica widoczna z samochodu również się zmieniła, prywatne domy zostały zastąpione łąkami i zagajnikami, co wywołało ogólną radość pasażerów. Wszyscy bowiem poczuli zew przygody, którą miał być wypoczynek pod namiotem, w surowych warunkach, bez łazienki, bez kuchni, gdzie można by komfortowo przygotowywać posiłki, bez wszystkiego co oferowało cywilizowane nowoczesne mieszkanie.

– Za chwilę będziemy na miejscu – powiedział z radością kierujący pojazdem, pan Krzysztof, kiedy mijali tablicę informującą, że wjechali do miejscowości „Rzupany”. – Zaraz po lewej, ma być wycinka lasu, my zaparkujemy na łące po prawej.

Krzysztof zorganizował tę wycieczkę, obok niego siedziała pani Grażyna. Za nimi już tylko nastolatkowie; w kolejności od najstarszego: Mirek, Paweł, Andrzej syn pana Krzysztofa, Aneta córka pani Grażyny i najmłodszy piętnastoletni Leszek.

Wszyscy poznali się cztery lata temu, w zakładzie dla osób po kryzysie psychicznym. Często wspólnie spędzali czas, chodząc do kina, albo grając w gry planszowe. Ten wyjazd jednak był pierwszym, tak poważnie zorganizowanym.

Miejsce, w którym mieli spędzić pod namiotem kilka dni, zostało skrupulatnie wybrane przez pana Krzysztofa, który długo i starannie przeglądnął w tym celu internet. W pobliżu miało znajdować się jezioro wspaniałe do kąpieli, a także łowienia ryb. Lasy pełne grzybów i co najbardziej go przekonało sieć jaskiń, które ponoć nie zostały jeszcze przez nikogo do końca zbadane.

Przez chwile jechali nieco pod górkę, a gdy ona się skończyła, będąc na najwyższym punkcie pobliskiej okolicy, ujrzeli już całkiem niedaleko karczowany las. Zjechali na dół i kawałek dalej skręcili w prawo.

– Tutaj się zatrzymamy – powiedział Krzysztof wjeżdżając na rozległą łąkę i wyłączając silnik – dalej idziemy pieszo.

Rzucając różne uwagi na temat wypadu, rozmawiając, żartując i śmiejąc się, wszyscy wyciągnęli z bagażnika plecaki, założyli je, następnie w fantastycznych humorach ruszyli za Krzysztofem, bo on wiedział, gdzie jest to wybrane, idealne miejsce.

Po niecałych dwóch kwadransach marszu dotarli do jeziora.

– Panie Krzyśku – powiedział nagle Paweł – Proszę spojrzeć! Tam jest jakaś droga i tablica.

Faktycznie jakieś dwieście metrów od nich, nieco zasłonięta kilkoma drzewami, znajdowała się ścieżka.

– Warto by się dowiedzieć, co pisze na tej tablicy – odparł pan Krzysztof.

– Ja pójdę – Szlachetnie zgłosił się Leszek.

– I ja – krzyknęła Aneta, następnie pobiegła za Leszkiem.

Chwilę później byli z powrotem i złożyli relację.

– Na tablicy pisze, że idąc ścieżką dotrze się do jaskiń, które są w odległości ośmiuset metrów.

– Fantastycznie – Krzysztof zaczął zdejmować plecak – Tutaj rozbijemy obóz!

 

&&&

 

Każdy posiadał swój jednoosobowy namiot. Nie wszystkim rozłożenie go poszło łatwo. Najmłodsi Leszek i Aneta musieli poprosić o pomoc.

– Przypatrujcie się uważnie – mówił Krzysztof wyciągając z worka komponenty namiotu – te “szpikulce” nazywają się śledzie, należy rozciągnąć płótno i wbić je w ziemię…

Po dłuższej chwili siedem namiotów stało w rzędzie obok siebie, a cała grupa przyglądała się swojemu dziełu.

– Słuchajcie – odezwał się Krzysztof – teraz każdy robi to na co ma ochotę. Jak to się mówi: „róbta co chceta”. Można iść się pokąpać w jeziorze, można iść na grzyby. Mamy dwie gry „7 cudów świata” i „Summoner wars” w które na pewno zagramy. Natomiast do jaskiń może pójdziemy jutro? Zgadzacie się, czy robimy głosowanie?

Wszyscy byli zadowoleni z takiego planu, więc Krzysztof zwrócił się do swojego syna:

– To co, stawka ta sama co zwykle?

– Tak, dwadzieścia pięć złotych – odparł radośnie Andrzej.

– Robicie jakiś zakład? – spytała zainteresowana pani Grażyna.

– Kto uzbiera więcej grzybów – wytłumaczył Krzysztof.

– Można się dołączyć?

– No pewnie! Będzie świetna zabawa. Wygrany zgarnia wszystko.

Chwilę później ruszyli w stronę lasu. Zabrali ze sobą nieduże, wiklinowe kosze przeznaczone właśnie na grzybobranie. Reszta ekipy natomiast rozłożywszy koc na trawie, zaczęła grać w „7 cudów świata”.

Po kilku minutach, gdy dotarli do miejsca, gdzie zaczynały rosnąć drzewa ustalili, że spotykają się tu za półtorej godziny. Andrzej jeszcze rzucił żartobliwie:

– Pani Grażyno, tylko muchomory się nie liczą.

– Ani borowiki szatany – dodał Krzysztof.

– A rydze?

– Rydze jak najbardziej.

I uśmiechnięci rozeszli się w różne strony.

Andrzej pierwszego grzyba znalazł pięć minut później. To był maślak. Duży, ale bardzo robaczywy. Lecz to akurat nie miało znaczenia w ich zawodach. Grzyb liczył się jako jeden punkt. Nagle, w pewnym momencie, kątem oka zauważył jakiś ruch. Odwrócił się w tamtą stronę i ujrzał wielkie zwierzę. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. To musiał być dzik, tylko, że rozmiarów krowy. Dziwne było, że zamiast normalnie dwóch kłów, miał ich sześć. Jego cielsko było białe w zielone pasy. Przestraszony chłopak schował się za drzewem. Zwierzę musiało go wyczuć, albo usłyszeć, gdyż odwróciło głowę w jego stronę.

„I co teraz, mam zrobić? Zaraz mnie zaatakuje”. – pomyślał przerażony.

Olbrzymi dzik patrzył mu prosto w oczy. Parę sekund później stało się coś doprawdy niezwykłego, Andrzej pomyślał, że zwariował, że jego choroba psychiczna wróciła. Miał niemal pewność, że jeszcze tego dnia znajdzie się w szpitalu psychiatrycznym.

Dzik pobiegł w stronę najbliższego drzewa i zaczął się na nie wspinać niczym małpa. Będąc na czubku, rozłożył olbrzymie skrzydła i odleciał wysoko w niebo, by po chwili zniknąć z pola widzenia chłopca.

Po twarzy dzieciaka zaczęły płynąć łzy. Od dawna miał dobrane leki, myślał, że już zawsze będzie z nim dobrze. Chciał poznać jakąś dziewczynę. Te plany pękły niczym bańka mydlana. Skierował się w stronę obozu.

 

&&&

 

– Sprawdźmy kto zgarnie pięćdziesiąt złotych – radośnie powiedział pan Krzysztof półtorej godziny później.

– Na pewno nie ja – Andrzej pokazał swój koszyk. Zdecydował się nie opowiadać o halucynacji, którą miał w lesie – mam tylko jednego bardzo robaczywego maślaka. Chwilę po tym jak rozeszliśmy się, bardzo zaczął boleć mnie brzuch i zrezygnowałem. Ale już mi przeszło.

Krzysztof zaczął wyciągać swoje okazy, pani Grażyna tak samo. Gdy liczyli zebrane przez siebie grzyby, w celu wyłonienia zwycięzcy zakładu, Mirek, Paweł i Aneta i Leszek pojawili się z gałęziami na ognisko.

– Jak przyniesiemy wszystko musimy wam o czymś powiedzieć – Leszek zwrócił się do Grażyny i Krzysztofa.

– W porządku – odparł pan Krzysztof zaciekawiony, gdyż chłopak wydawał się bardzo poważny.

Idąc w miejsce, gdzie zostawili zgromadzoną stertę chrustu Leszek zapytał przyjaciółkę:

– Kto to opowie? Ty czy ja?

– Spróbuj ty, a ja dodam od siebie co będzie trzeba.

Zgodnie z obietnicą, gdy obok miejsca na ognisko zgromadzona była duża sterta gałęzi i konarów. Leszek zabrał głos:

– O kąpaniu się w jeziorze nie może być mowy.

Wszyscy oprócz Anetki spojrzeli zaciekawieni na Leszka, a on tracąc przez to nieco pewności siebie kontynuował:

– Gdy byliśmy z Anetą sprawdzić czy woda w jeziorze jest zimna, nagle usłyszeliśmy plusk, jakby ryba wypłynęła by zaczerpnąć powietrza, bo podobno tak robią niektóre ryby. Było to dość daleko od brzegu i nie mogliśmy ujrzeć tej ryby. To było normalne, ale potem z jeziora zaczęło się coś wynurzać. Najpierw dwie wielkie kule, każda wielości piłki nożnej. Dalej głowa i wtedy zrozumiałem, że te kule to oczy. Część głowy była obrośnięta czarnymi włoskami. Wynurzanie trwało chwile, ale potem już wiedzieliśmy, że to gigantyczny pająk.

– Długo stał na wodzie – dodała Anetka.

– Tak, i Aneta chciała uciekać, ale ja zauważyłem, że albo nas nie widzi, albo go nie interesujemy, bo podniósł oczy w niebo i długo patrzył bez ruchu.

– Potem – znowu wyrwała się Anetka – gdy nagle nad jeziorem przeleciał ptak, ten wielki pająk błyskawicznie podskoczył, złapał ptaka, następnie z powrotem zanurzył się w jeziorze.

Krzysztof i Grażyna popatrzyli po sobie, widać było, że nie wiedzą za bardzo co na to powiedzieć.

– Czy to jakiś żart? – zapytała pani Grażyna – Taki jak na prima aprilis?

– Przysięgam, że mówimy prawdę – odparł Leszek.

Zapadła cisza, którą przerwał Andrzej:

– Ja im wierzę! Tu dzieją się jakieś dziwne rzeczy. Ja… myślałem, że moja choroba powróciła, ale teraz sądzę, że z moim zdrowiem jest wszystko w porządku. Też widziałem coś bardzo dziwnego.

I opowiedział o wielkim dziku spotkanym w lesie.

– Słuchajcie – podjął po chwili poważnie pan Krzysztof – z pewnością zapomnieliście zażyć leków. Rozumiem, bo byliście podekscytowani wycieczką. Dzisiaj wieczorem osobiście dopilnuję byście je połknęli i popili wodą. Wiecie, że leki powinno popijać się wodą, a nie na przykład sokiem?

Pani Grażyna dodała:

– Obiecajcie, że będziecie od razu mówić, jak coś takiego się powtórzy.

By przerwać ten nieco smutny dla wszystkich moment, Krzysztof powiedział:

– Rozchmurzcie się, wszystko będzie dobrze. Zagrajmy w „7 cudów świata” a potem rozpalimy ognisko i upieczemy kiełbaski.

Andrzej, Leszek i Anetka mieli pewność, że nie zaniedbali zażycia leków, jednak nic już nie powiedzieli.

 

&&&

 

Czas mijał wszystkim przyjemnie i szybko, zanim się obejrzeli zapadł zmrok. Rozpalili wtedy ognisko i gawędząc zaczęli smażyć ponabijane na kije kiełbaski. Potem, jak ognisko dogasało, do żaru włożyli ziemniaki.

Gdy zjedli to co sobie przyrządzili, siedzieli jeszcze prawie do dwudziestej czwartej. W końcu, pożyczywszy sobie dobrej nocy, każdy schował się do swojego namiotu. Zmęczeni wrażeniami nikt nie miał problemu z zaśnięciem.

 

&&&

 

Leszek zbudził się i zaspany włączył podświetlaną tarczę zegarka, była trzecia dwanaście. Czując silne parcie na pęcherz, wygramolił się z namiotu i nagle stanął jak wryty. Przed nim rozgrywała się następująca nieprawdopodobna scena:

Wysoko na niebie, na lewitującym, ozdobionym wielkimi szlachetnymi kamieniami, złotym tronie siedział dziwny stwór. Nagi, i opasły niczym zawodnik sumo. Miał cztery pary rąk, ale wyglądały jakby były szczątkowe. Tymi miniaturowymi rączkami z pewnością nic nie mógł zrobić. Głowę również miał małą, lecz nie było tego widać na pierwszy rzut oka, gdyż obrośnięta była tłuszczem i obwisłą skórą. Na szyi i łysej czaszce znajdowało się mnóstwo wielkich pryszczy i czyraków. Potwór był w świetnym humorze, śmiał się tak, że jego zwały tłuszczu trzęsły się jak galareta. Co jakiś czas zdawało się, że kiwa głową z aprobatą. Stwór ten przyglądał się temu, co działo się niżej.

A tam trwała walka. Jak się po chwili okazało na śmierć i życie. Wielki skrzydlaty dzik walczył z równie wielkim pająkiem.

Dzik wzleciał w górę i niczym jastrząb zaatakował pająka. Jego kły wbiły się w wielki mięsisty odwłok. Owad bardzo szybko cofnął się, ale z jego zranionego ciała zaczęła wypływać czerwonożółta masa. Następnie wypluł w dzika lepką pajęczynę, unieruchamiając go na kilka cennych sekund. Gdy ten próbował się wyswobodzić, pająk doskoczył do niego i zatopił kły jadowe w jego brzuchu.

„Do diabła na pewniaka oszalałem” – pomyślał Leszek, a rozbawiło go to tak, że aż prychnął.

Następnie poszedł do namiotu Andrzeja, rozsunął materialne wejście i chwyciwszy nogę przyjaciela zaczął nią delikatnie potrząsać, tak że ten po chwili się obudził.

– O co chodzi? – spytał rozespany Andrzej.

– Konieczne musisz coś zobaczyć.

Zbudzony nagle przyjaciel popatrzył na zegarek i ponownie spytał:

– Jest środek nocy, czemu nie śpisz?!

– Choć, proszę cię to dla mnie ważne.

Andrzej wygramolił się na zewnątrz i wstał. Gdy ujrzał to, co działo w odległości kilkunastu metrów na prawo od wejść do namiotów żachnął się:

– O cholera! Ty też to widzisz?

– Właśnie ja też chciałem cię o to zapytać.

Wpatrywali się dłuższą chwilę w potyczkę, a gdy pająk poległ, stwór na tronie wyraźnie zadowolony zaczął się szaleńczo śmiać. Dźwięk tego przerażającego chichotu rozszedł się po okolicy. Leszek zapytał:

– Obudzimy innych?

– Nie ma sensu, z pewnością to nie jest prawdziwe, tylko dzieje się w naszych chorych głowach. Dotrwajmy do końca naszego wypoczynku, potem o wszystkim powiemy.

– Dobrze, w takim razie chodźmy lepiej spać.

Leszek poszedł jeszcze załatwić swoją potrzebę. Chwilę potem chrapali już w swoich namiotach.

 

&&&

 

Rano, każdy mógł spać ile tylko chciał, więc śniadanie nie było o ustalonej, konkretnej porze, a wszyscy mieli jeszcze wcześniej zrobione w domu kanapki.

O równej dziesiątej, tak jak ustalono przy wczorajszym ognisku, ruszyli zobaczyć sieć jaskiń.

– Zabierzcie telefony, aparaty czy co tam macie, w jaskiniach są podobno ciekawe formacje skalne, stalaktyty i stalagmity warte uwiecznienia. – zakomunikował tuż przed wyruszeniem pan Krzysztof.

Skierowali się w stronę ścieżki, przy której była tablica informująca, że do jaskiń jest osiemset metrów. W kilka minut dotarli przed wejście do pieczary. Nie było ono widoczne z dalsza, ponieważ schodziło się pod ziemię. Znajdowały się tu drewniane, dość mocno zniszczone schody.

Podekscytowani zeszli nimi na sam dół. Tam czekał na nich szeroki na cztery metry i wysoki na dwa i pół korytarz oświetlony lampami doczepionymi do stropu.

W środku odczuli już inną atmosferę. Było chłodno i wilgotno. Brnąc dalej, ujrzeli pierwsze stalagmity i stalaktyty, a potem też stalagnaty.

– Uważajcie tu zaczyna być ślisko – powiedziała pani Grażyna, która odeszła najdalej – można wywinąć orła.

Faktycznie, nim szli głębiej tym robiło się bardziej wilgotno. Trzeba było też omijać kałuże z wodą, która – jak zauważył Mirek – była krystalicznie czysta.

Po kilkudziesięciu metrach, korytarz rozwidlał się na dwie odnogi. Lewą poszła pani Grażyna, Mirek i Leszek, a prawą pan Krzysztof, Paweł, Andrzej i Aneta.

Dalej jaskinia okazała się prawdziwym labiryntem, pełnym korytarzy możliwe, że tak jak pisało na internecie, jeszcze nie zbadanych. Niektóre były ślepe, inne prowadziły do wcześniej odkrytych miejsc.

Minęło nieco ponad pół godziny. Zgodnie z tym co wszyscy ustalili wcześniej, nadszedł czas, by zebrać się w umówionym miejscu, czyli przy drewnianych schodach, dokładnie tam, gdzie zaczynały się jaskinie.

Dorośli Krzysztof i Grażyna zjawili się tam pierwsi, potem przychodzili inni. Paweł, Mirek, Leszek i Andrzej. Natomiast nie było Anetki.

Gdy minęło kolejne dziesięć minut, Grażyna zaczęła się martwić, że jej córka zabłądziła.

– Spokojnie, poczekajmy jeszcze pięć minut – powiedział Krzysztof chcąc uspokoić swoją przyjaciółkę.

Gdy i to pięć minut minęło powiedział:

– No dobrze, chodźmy jej poszukać.

Prawie co ruszyli, jak przed nimi ukazała się zguba. Dziewczynka wydawała się niezwykle podekscytowana. Od razu krzyknęła:

– Jestem, jestem! Nie macie pojęcia co znalazłam… Tam na końcu jednego z korytarzy jest ktoś… albo coś… musicie sami zobaczyć. On mówi, że przybył z innej planety.

– Na pewno dobrze się czujesz? – Grażyna poważnie się zmartwiła.

– Mamo, czuję się świetnie! Chodźcie, uwierzycie jak zobaczycie sami.

Przekonani i dość zainteresowani tym, że może i coś ciekawego dziewczyna znalazła, ruszyli za nią. Szli chwilę oświetlonymi korytarzami. Aż w pewnym momencie Anetka powiedziała:

– Zapalcie latarki w swoich komórkach, bo tu nie ma lamp.

Zanim jednak to zrobili, w korytarzu pojawił się bardzo dziwny osobnik. Widząc go wszyscy otwarli usta w zdziwieniu.

Ubrany jedynie w ucięte dżinsy do kolan, nie miał też jednej nogi. Nagi tors obrośnięty gęstym, siwym owłosieniem był tak wygolony, że te siwe kręcone włosy tworzyły jakiś nieznany symbol, trochę przypominający chińską literę. Jego lewa ręka wyglądała zwyczajnie, natomiast prawa miała nienaturalną długość i była niezwykle muskularna, jakby przeszczepiona od jakiegoś siłacza. Człowiek ten, gdy szedł używał tej silnej ręki jak drugiej nogi.

– Chodźcie za mną – powiedział i machnął normalną ręką zachęcająco.

Pozałączali latarki w komórkach i ruszyli za nim zdumieni do granic możliwości.

Postać o jednej nodze znikła, gdy wszyscy znaleźli się w wielkiej pieczarze o rozmiarach sali kinowej.

Na jej środku znajdowała się przeźroczysta kula. A w niej jakaś kolorowa, galaretowata masa, w której co pewien czas poruszały się jakieś niewielkie, oślizgłe, przypominające węże stworzenia, błyskające jasnym światłem tak, że w jaskini co chwilę robiło się dużo jaśniej.

– Cóż to takiego jest? – szepnął pan Krzysztof do siebie.

– A niech mnie diabli! – krzyknęła w tym samym momencie pani Grażyna.

Ich podopieczni również byli zafascynowani.

Wtedy usłyszeli głos, ten sam którym mówił człowiek bez nogi.

– Witajcie ludzie! – głos ucichł, by po chwili mówić dalej już bez przerw, a oni zaczęli odczuwać w głowach dziwne, trochę nieprzyjemne pulsowanie – Witajcie. Tak się cieszę, że tu jesteście. Pozwólcie, że opowiem wam moją historię, bo bardzo długo z nikim nie rozmawiałem i bardzo tego potrzebuję. A więc… zacznę od tego, że zostałem uwięziony na waszej planecie. Ci co mnie tu uwięzili, a zrobili to tak dawno temu, że wasza rasa jeszcze nie porozumiewała się sprawnie mową, zamknęli mnie w czymś, jakby to wam wytłumaczyć, polu siłowym. Nie mogłem zrobić nic, wyłącznie czekać, mając nadzieję, że nie powrócą tu, by wymienić baterię podtrzymującą pole siłowe w mojej „trumnie”. I nie powrócili, nie wiem dlaczego, gdyż moje przewinienie określono, przynajmniej wtedy, może teraz czasy się zmieniły; za niezwykle ciężkie. Widzę, że jesteście rasą o wiele bardziej prostszą niż moja. Mogę czytać wam w myślach, mogę przeglądać wasze wspomnienia. Na czym to ja skończyłem?

– Popełniłeś jakieś ciężkie przewinienie – szybko pierwszy podpowiedział Leszek.

– A tak dziękuje. A więc byłem pisarzem. Dość wybitnym, aż do czasu jak zacząłem pisać bardziej dla przyjemności. Gdy wydałem nowy zbiór opowiadań okrzyknęli mnie heretykiem. Jakby to wam wytłumaczyć…

– Ja rozumiem – krzyknęła Anetka. – To tak samo jak Rowling z „Harrym Potterem”.

– O właśnie tak – zgodziła się istota. – Tylko, że w moim świecie nie było takiej swobody jak u was. Więc wygnali mnie, skazując na bardzo długą samotność.

Na moment zapadła cisza, którą przerwał Leszek.

– A skrzydlaty dzik i pająk, którego widzieliśmy, i ta ich bitwa w nocy to przez ciebie?

– Tak, będąc uwięzionym tworzenie fantastycznych historii i sytuacji było moją jedyną przyjemnością i zajęciem. Teraz wiem, że gdy intensywniej myślałem moje myśli zwizualizowały się wam. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego tak się stało, wasi naukowcy muszą to zbadać. To może być złożony problem.

– Z tego co nam mówisz teraz jesteś wolny. Co zrobisz? – pan Krzysztof nie wytrzymał, musiał zapytać.

– Niewiele mogę zrobić – padła odpowiedź – moi oprawcy pozbawili mnie ciała, to co widzicie to tylko część mnie, coś jakby wasz mózg.

Zrobił pauzę i kontynuował:

– Proszę zabierzcie mnie na zewnątrz. Tak bardzo pragnę zobaczyć waszą planetę. Co prawda widzę ją w waszych wspomnieniach ale to nie to samo. Odpowiem na wszystkie wasze pytania.

– Tak zrobimy – zapewniła pani Grażyna – ale to może trochę potrwać. Zanim ktoś nam uwierzy…

– No dobrze – przerwała jej istota – więc usiądźcie, porozmawiamy. Jest mnóstwo rzeczy o którym mogę wam powiedzieć. Na mojej planecie…

Koniec

Komentarze

– Ja pójdę – szlachetnie zgłosił się Leszek.

Pamiętaj proszę o zapisie dialogów, szlachetnie nie jest paszczowe.

 

Nie wszystkim rozłożenie go okazało się proste.

Tu pewnie pomieszanie po edycji. Nie dla wszystkich okazało się/Nie wszystkim poszło łatwo.

 

– Przypatrujcie się uważnie – mówił Krzysztof wyciągając z worka komponenty namiotu – to nazywają się śledzie, należy rozciągnąć płótno i wbić je w ziemię…

Albo to są śledzie, albo te metalowe szpilki nazywają się śledzie. I nie rozdzielaj spacją wypowiedzi od wypowiedzi, bo wygląda jak didaskalia i myli czytelnika.

Samo zakończenie trochę niecierpliwe, jakbyś już chciał mieć z głowy, ale z drugiej strony, może kolejne opowiadanie wyjawi nam tajemnice planety.

 

 

rubta co chceta

ORTOGRAF!

 

– Kto uzbiera więcej grzybów. – wytłumaczył Krzysztof.

Bez kropki po grzybach.

 

Przestraszony schował się za drzewem.

Z zapisu wynika, że chował się monstrualny dzik!;)

 

Opis zachowania dzika super, tylko szkoda że chłopak źle się z tym poczuł.

 

Do diabła na pewniaka oszalałem.”

Bez kropki.

 

Ciekawa historia. Podobają mi się relacje bohaterów i ich przygody, oraz niesamowitości, w które oni i my nie możemy uwierzyć. Potwory pierwsza klasa!

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Ambush !!! !!!!!

 

Fajnie, bardzo się cieszę :))) Wskazane błędy poprawiłem! Zauważyłaś że jest więcej przecinków? :DDD

 

Serdecznie pozdrawiam

 

 

 

Jestem niepełnosprawny...

cool

 Mini van  » Minivan

„Rzupany”.  » Skoro to FANTASY – przymykam oko…

zorganizował tą wycieczkę,  » 

te szpilki nazywają się śledzie, należy rozciągnąć płótno i wbić je w ziemię…

Płótno wbić w ziemię? Szpilki i śledzie to jednak zdecydowanie nie to samo, choć efekt podobny.

 

Następnie spluną w dzika  » ?  

 

Fantasy to zdecydowanie nie moje bajki, ale…

smiley

dum spiro spero

Hej 

Zgodzę się, że wytwory wyobraźni kosmity są ciekawie opisane. Ale to chyba jedyny plus opowiadania. No może jeszcze pomysł, by osoby umysłowo chore wrzucić w wydarzenia na tyle niesamowite by one same uznały je za halucynacje. 

No dobra jak już jesteśmy przy bohaterach, po co jest ich tak dużo? Większość z nich nie robi nic prócz gry w 7 cudów świata. Czemu niesamowite potwory uważają za wytwory swojej wyobraźni? Wszyscy cierpią na taką samą chorobę? No i czy wszyscy chorzy umysłowo ludzie widzą potwory? No tych pytań, co do fabuły, mam więcej, ale bardziej zastanawia mnie umieszczanie nieistotnych informacji w tekście. Na przykład skręcili w prawo, każdy miał własny namiot, nazwy gir ( 7 cudów świata pojawia się w tekście trzy razy) itp. Warto byś pomyślał, po przeczytaniu tekstu, na ile to co napisałeś jest istotne dla fabuły i zbędne rzeczy usunąć. Warto też nadać postacią jakiegoś charakteru jak już się pojawiają w tekście. No i na koniec, warto też by opowiadanie miało jasne zakończenie , bo Twoje ucina się nagle. 

 

No dobra, jest jeszcze jeden plus opowiadani, czuć w tekście, że pisanie sprawia ci przyjemność, a to już jest coś, więc pozostaje jedynie szlifować umiejętności :) 

 

Pozdrawiam :)  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Fascynator dzięki, że wpadłeś i zerknąłeś na moje dziecko.

 

Bardjaskier bardzo się cieszę, że krytykujesz!!! Bez krytyki bym był zwykłą żabą. Będę w przyszłości starał się każdemu dogodzić. Dzięki!!! :)

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Jestem niepełnosprawny...

Spodobał mi się pomysł, że opowieści ufokowego pisarza się materializują. To jest ciekawe.

Mam wątpliwości co do wycieczki. Jakiej wielkości są te plecaki, skoro każdy ma namiot, a do tego niosą kosze na grzyby i gry? I koc? Oprócz normalnych gratów, jak rozumiem – śpiworów, ubrań, jedzenia, picia, latarek, czegoś do gotowania, jeśli nie zamierzają się żywić wyłącznie kiełbasą i ziemniakami z ogniska… Zwiedzanie niewyeksplorowanych jaskiń to jakiś horror. Wydaje mi się, że powinni się trzymać razem, żeby wiedzieć, kto wpadł w jaką dziurę. Dorośli się nie bali, że dzieci im się zwyczajnie pogubią w labiryncie?

Czemu pierwszego wieczoru jedli kiełbasę i ziemniaki, skoro mieli jeszcze kanapki? Jeśli jest na tyle ciepło, że myślą o kąpieli w jeziorze, to kanapki długo nie wytrzymają. Fakt, że kiełbasa niewiele dłużej, ale ją się przynajmniej podgrzewa.

kontem oka zauważył jakiś ruch.

Kątem.

Jego kły wbiły się w wielki mięsisty odwłok. Owad bardzo szybko cofnął się,

Pająki to nie owady, tylko pajęczaki. Owady mają tylko sześć nóg.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla !!!

 

Dzięki za komentarz i też za to, że przeczytałaś tekst :)

 

Faktycznie jest niedopracowany, ale kto by się tym przejmował. Życie toczy się dalej. I tak już dużo w życiu osiągnąłem. Tak bym chciał, żeby w kinie zrobili maraton Bourne’a. To jest genialny film na całej linii np. jest zabawny i to bardziej od niejednej komedii. Np. rozmawiają dwaj goście na wysokich stanowiskach

“Co ja powiem na ten temat na zebraniu?”

“Tym się martwisz? Jak sprawa wypłynie nie dojdziemy żywi nawet do kibla”

 

albo kobieta prowadząca śledztwo rozmawia z gościem któremu zależało na zabiciu Bourne’a. On mówi

“Weszłaś w gnój a nie masz kaloszy”

:-)

Jestem niepełnosprawny...

Zgadzam się z Finklą co do pomysłu i dalej. Twoja odpowiedź mnie dziwi, bo nieprzejmowanie się tym, że tekst jest niedopracowany, oznacza lekceważenie czytelników. Możesz pisać dla siebie, ale publikujesz dla innych.

Koala75

 

Eee tam, ja z natury nie lekceważę ludzi i jestem dla nich dobry i dbam o “rodzinę”. :DDDD Ale uwaga trafna.

 

:) Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Wydaje mi się, że trzon tej historii nieco się rozmył przez wielość szczegółów, które ostatecznie nie miały znaczenia. Pomysł miałeś ciekawy i coraz lepiej piszesz pod względem technicznym, jednak zgodzę się z wcześniejszym komentarzami, że warto nad tym tekstem jeszcze popracować. 

Dzięki, cieszę się!!!

 

Co tam w Krakowie słychać? Ja się urodziłem w tym mieście i chciałbym kiedyś w nim mieszkać :)))))))

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka