- Opowiadanie: Baska.Szczepanowska - Wspólnik

Wspólnik

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Ambush, Finkla, Użytkownicy IV

Oceny

Wspólnik

Stał w oświe­tlo­nej stre­fie han­ga­ru i czuj­nie się roz­glą­dał. Mrok jed­nak otu­lał oto­cze­nie na tyle szczel­nie, że męż­czy­zna nie mógł do­strzec szcze­gó­łów. Szmer spo­koj­ne­go od­de­chu przy­by­sza mie­szał się z cichymi odgłosami wy­ga­sza­nych sil­ni­ków nie­wiel­kie­go promu, któ­rym tu przy­był. Męż­czy­zna ob­ser­wo­wał, jak wznie­co­ne przy lą­do­wa­niu dro­bin­ki kurzu igra­ją w mgli­stym świe­tle je­dy­ne­go włą­czo­ne­go re­flek­to­ra. Przy­mru­żył oczy, po­zwa­la­jąc źre­ni­com spo­koj­nie się za­ako­mo­do­wać i przez chwi­lę sku­pił uwagę na czę­ści dro­bi­nek. Ob­ser­wo­wał ich po­wietrz­ny ta­niec.  

Szczęk za­my­ka­ne­go włazu wybił go z kon­tem­pla­cji. Spoj­rzał na swój po­jazd, upew­nia­jąc się, że ten wszedł w stan uśpie­nia.

Po­now­nie się ro­zej­rzał.

– Halo? Jest tu kto? – za­wo­łał, ale od­po­wie­dział mu tylko cichy szum in­sta­la­cji wen­ty­la­cyj­nej oraz po­stę­ki­wa­nia ma­syw­nych ele­men­tów kon­struk­cyj­nych trans­por­tow­ca.

Oka­za­ła ko­smicz­na ga­le­ra, przy­po­mi­na­ją­ca z grub­sza opan­ce­rzo­ne­go żuka gno­jo­we­go, zda­wa­ła się dry­fo­wać w prze­strze­ni mię­dzy­pla­ne­tar­nej. Je­dy­nie przy­tłu­mio­ne od­gło­sy pra­cu­ją­cych sil­ni­ków ko­rek­cyj­nych świad­czy­ły o dys­kret­nych mo­dy­fi­ka­cjach jej po­ło­że­nia. Przy­bysz wy­chwy­ty­wał te dźwię­ki oraz wy­czu­wał de­li­kat­ne drże­nie pod­ło­ża.

Wziął głę­bo­ki od­dech. Za­czy­nał się nie­cier­pli­wić.

– Nie przy­wi­tasz się nawet? – za­wo­łał po­now­nie, tym razem jed­nak bez więk­szych na­dziei na od­po­wiedź. – Życz­li­wi ostrze­ga­li, że jest nieco od­kle­jo­na. – Wo­dząc wokół wzro­kiem, po­my­ślał o wspól­nicz­ce, współ­wła­ści­ciel­ce ich no­we­go trans­por­tow­ca.

Zde­gu­sto­wa­ny, po­sta­no­wił w końcu sa­mo­dziel­nie od­na­leźć drogę na mo­stek. Nim jed­nak zro­bił krok, z ciem­no­ści do­biegł krzyk:

– Orien­tuj się!

– Co do chu…?! – Nie zdą­żył do­koń­czyć, gdyż po­tęż­ny kop­niak w klat­kę pier­sio­wą po­wa­lił go na pod­ło­gę.

 

***

 

Kilka ty­go­dni wcze­śniej

 

Rampy za­ła­dun­ko­we sta­cji to­wa­ro­wej or­bi­tu­ją­cej wokół Marsa tęt­ni­ły ży­ciem. Roz­ła­dun­kom i za­ła­dun­kom do­ku­ją­cych trans­por­tow­ców, i in­nych stat­ków, to­wa­rzy­szył po­twor­ny har­mi­der i roz­gar­diasz. Sze­re­giem prac wy­ko­ny­wa­nych głów­nie przez zauto­ma­ty­zo­wa­ne po­jaz­dy za­rzą­dza­li prze­krzy­ku­ją­cy się ope­ra­to­rzy i inni pra­cow­ni­cy. Nie le­piej było w sek­cjach ho­te­lo­wych, gdzie oprócz miejsc do spo­czyn­ku, można było zażyć też nieco roz­ryw­ki. Tłum­nie od­wie­dza­ne re­stau­ra­cje, czy knaj­py o niż­szym stan­dar­dzie, sta­no­wi­ły ulu­bio­ne miej­sca spo­tkań ma­ga­zy­nie­rów, kon­tra­hen­tów oraz po­zo­sta­ją­cych nie­raz ty­go­dnia­mi na ko­smicz­nym od­lu­dziu pi­lo­tów.

Wie­dząc o tym, Hen­ryk za­wcza­su za­re­zer­wo­wał miej­sce dla dwóch osób w lo­ka­lu „Pie­ro­gi u Stasi”. Zło­śli­wi co praw­da in­sy­nu­owa­li, że to nie smak wy­ro­bów gar­ma­że­ryj­nych kusi by­wal­ców a nie­ogra­ni­czo­na do­stęp­ność bim­bru, ale za to można tu było po­roz­ma­wiać, nie rzu­ca­jąc się w oczy, co bar­dzo mu od­po­wia­da­ło.

– Jak widzę, bez­błęd­nie wy­bra­łeś lokal. – Szy­kow­nie ubra­ny męż­czy­zna przy­wi­tał się z Hen­ry­kiem w asy­ście kwie­ci­ste­go bek­nię­cia do­cho­dzą­ce­go z są­sied­nie­go sto­li­ka, które zo­sta­ło za­koń­czo­ne kul­tu­ral­nym: Ooo, par­don.

–  A tak, ponoć sto­łu­je się tu tylko żu­ler­ska elita – Hen­ryk uśmiech­nął się sze­ro­ko, de­mon­stru­jąc nie­ska­zi­tel­nie białe zęby. – Sia­daj Ada­mie, mamy sporo do omó­wie­nia. – Wska­zał miej­sce na­prze­ciw.

Po zło­że­niu za­mó­wie­nia, nie tra­cąc czasu, prze­szli do głów­ne­go te­ma­tu spo­tka­nia.

– Więc roz­ma­wia­łem z tą całą ka­pi­tan.

– Byłeś u niej? Ponoć ku­pi­ła oka­zyj­nie cał­kiem ładny sta­te­czek ze złomu.

– Tak, nad­zwy­czaj ładny. – Hen­ryk stwier­dził iro­nicz­nym tonem i unió­sł­szy brwi, spoj­rzał ze scep­tycz­nym wy­ra­zem twa­rzy na roz­mów­cę. – Ład­niej­sze wi­dy­wa­łem już tylko skła­do­wi­ska od­pa­dów tok­sycz­nych. Tych, na ru­bie­żach Ukła­du.

– Uuu, to grubo – skwi­to­wał gość z uśmie­chem. – A jak sama roz­mo­wa?

– No cóż, mó­wi­ła, że miała jakąś awa­rię elek­tro­ni­ki na trans­por­tow­cu, który fi­nal­nie spło­nął. Ale tak się szczę­śli­wie zło­ży­ło, że miała też aku­rat wy­ku­pio­ne wy­so­kie ubez­pie­cze­nie, które obej­mo­wa­ło takie nie­szczę­śli­we zda­rze­nia. Jak wi­dzisz, to pe­cho­wy, ale za­rad­ny ru­dzie­lec.

– Cie­ka­we. – Gość za­sta­no­wił się przez chwi­lę. – Bez wąt­pie­nia, albo jest fak­tycz­nie pe­cho­wym, za­baw­nym ru­dziel­cem, albo może jed­nak to wy­ra­cho­wa­na suk… – Od­głos bek­nię­cia, ni­czym ryk je­le­nia na ry­ko­wi­sku, po­now­nie roz­niósł się w są­siedz­twie.

– Tak czy ina­czej, chce kupić nowy trans­por­to­wiec, ale tro­chę jej brak­nie, bo pla­nu­je za­in­we­sto­wać w sprzęt do fe­dro­wa­nia na pla­ne­to­idach. Ma do­świad­cze­nie, kon­tak­ty, doj­ścia, a przy­naj­mniej tak twier­dzi. – Hen­ryk po­gła­dził krót­ką, per­fek­cyj­nie przy­strzy­żo­ną czar­ną brodę. – Szko­da by­ło­by nie sko­rzy­stać z ta­kiej oka­zji. Nie są­dzisz?

– Ko­smicz­ne gór­nic­two. Cóż… – Gość wy­raź­nie się za­my­ślił. – A co bę­dzie­my z tego mieli?

– To, co zwy­kle. – Hen­ryk roz­lał bim­ber do kie­lisz­ków. – Bę­dzie­my od­ci­nać ku­po­ny. – Po­pa­trzył uważ­nie na do­rad­cę. – I co są­dzisz?

– Co sądzę? – Ten wes­tchnął. – Je­stem twoim do­rad­cą in­we­sty­cyj­nym nie od wczo­raj i nie jedną firmę już wspar­łeś fi­nan­so­wo, by potem wy­ssać z zy­skiem. Jed­nak w przy­pad­ku wcho­dze­nia in­te­re­sy z tą damą, mo­żesz mieć pro­blem. Znana jest w śro­do­wi­sku gór­ni­czym ze swo­jej nie­obli­czal­no­ści.

– Co może pójść nie tak? – Hen­ryk wy­da­wał się cał­kiem zde­cy­do­wa­ny.

– Prio­ry­tet to do­brze skon­stru­owa­na umowa.

– Od tego mam cie­bie. Nie znam ni­ko­go, kto znał­by się na tym le­piej.

– No, tak, ale z wy­ko­na­niem jej za­pi­sów mogą po­ja­wić się kom­pli­ka­cje.

– Co masz na myśli?

– Umowa by­ła­by stan­dar­do­wa, jak ro­zu­miem? – Adam do­py­tał, a Hen­ryk po­twier­dził ski­nie­niem głowy. – Więc in­we­stu­jesz i da­jesz jej po­wiedz­my pół roku na uzy­ska­nie ja­kichś, tu wy­li­czę potem do­kład­nie ja­kich, zy­sków, tak?

– No tak, jak zwy­kle.

– Gdy nasza ka­pi­tan się nie wy­wią­że, przej­mu­jesz firmę z całym sprzę­tem. I niby wszyst­ko jest kla­row­ne. Tylko, z tym prze­ję­ciem jej do­byt­ku może wy­nik­nąć pewna trud­no­ść. – Do­rad­ca uniósł pełny kie­li­szek, pod­kre­śla­jąc tym ge­stem klu­czo­we zna­cze­nie dal­szej czę­ści wy­po­wie­dzi: – I tu wła­śnie wkra­cza ele­ment nie­obli­czal­no­ści pani ka­pi­tan.

– To brzmi jak wy­zwa­nie. – Hen­ryk za­śmiał się i bez ce­re­gie­li po­cią­gnął kie­lo­na. – Pod­czas tych kilku spo­tkań, które od­by­li­śmy, za­uwa­ży­łem, że chwi­la­mi bywa nieco na­rwa­na. Ale jakby spró­bo­wać ją tro­chę ob­ła­ska­wić, uśpić czuj­ność, a potem okrę­cić wokół palca, tooo… – zro­bił wy­mow­ną pauzę. – Kto wie? Kto wie? – po­wtó­rzył w za­my­śle­niu. – W końcu pra­wie każda baba oka­zu­je się być zwy­kłą babą. – Ro­ze­śmiał się szcze­rze uba­wio­ny swoją kon­klu­zją.

Do­rad­ca nie od­wza­jem­nił uśmie­chu.

– No, do­brze. – Po­lu­zo­wał wią­za­nie kra­wa­ta pod szyją. – Masz ja­kieś wstęp­ne kosz­to­ry­sy, plany, co­kol­wiek, na pod­sta­wie czego mógł­bym osza­co­wać kosz­ty? Ry­zy­ko?

 

***

 

– Chleb­kiem i solą witam sza­now­ną panią ka­pi­tan na po­kła­dzie na­sze­go no­wiu­sień­kie­go trans­por­tow­ca. – Syl­we­ster wy­szcze­rzył usta w sze­ro­kim, nie­mal­że bez­zęb­nym uśmie­chu i ukło­nił się w tak nie­zręcz­ny spo­sób, że pro­fe­sjo­nal­ni lo­ka­je naj­pew­niej ze­sła­liby go za to na samo dno pie­kieł. Zu­peł­nie się tym jed­nak nie przej­mo­wał.

Pra­co­wał dla wła­ści­ciel­ki przed­się­bior­stwa od nie­daw­na i po­mi­mo po­dej­rza­nej prze­szło­ści, szem­ra­nych zna­jo­mo­ści, czy wy­glą­du sta­re­go me­ne­la, przy­padł jej do gustu.

– A bim­bru tam nie masz gdzie scho­wa­ne­go? – za­py­ta­ła, mru­gnę­ła po­ro­zu­mie­waw­czo, i po­zor­nie obo­jęt­nie omi­nę­ła go, o mało nie strą­ca­jąc su­chej bułki i sło­ne­go prosz­ku.

– Ooo, pani ka­pi­tan to mnie już zna le­piej, niż cały urząd za­po­mo­go­wy i oso­bi­sty dziel­ni­co­wy razem wzię­te. – Za­gad­nię­ty po­śpiesz­nie od­sta­wił co miał w dło­niach i się­gnął za pa­zu­chę. – Otóż i tru­nek bogów. – Uśmiech­nął się czule na widok ma­nier­ki wy­peł­nio­nej al­ko­ho­lem i po­biegł za prze­ło­żo­ną.

 

Mo­stek ka­pi­tań­ski po­wi­tał za­ło­gę ferią od­pa­la­nych au­to­ma­tycz­nie świa­teł, pod­świe­tleń róż­no­ra­kich przy­ci­sków funk­cyj­nych, mo­ni­to­rów oraz ter­ko­czą­cym dźwię­kiem za­łą­cza­ne­go eks­pre­su do kawy. Jego to­por­ne brzmie­nie oraz ar­cha­icz­ny wy­gląd kon­tra­sto­wał z no­wo­cze­snym de­si­gnem po­miesz­cze­nia. Ka­pi­tan, spo­strze­gł­szy go, unio­sła py­ta­ją­co brew.

– Nie mo­głem sobie od­mó­wić za­in­sta­lo­wa­nia tutaj na­sze­go eks­pre­su z tam­tej łajby. – Syl­we­ster uspra­wie­dli­wia­ją­co scho­wał głowę w ra­mio­nach. – Te no­wo­cze­sne wy­na­laz­ki są do ni­cze­go. Do ni­cze­go. – Po­gła­dził brodę za­do­wo­lo­ny z miny ka­pi­tan, świad­czą­cej o peł­nej ak­cep­ta­cji tej de­cy­zji.

– No do­brze, zatem opo­wia­daj Syl­wuś, co tam sły­chać w wiel­kim świe­cie? Za­kła­dam, że wró­ci­łeś z ob­cho­du z plot­ka­mi z całej Ga­lak­ty­ki – za­gad­nę­ła we­so­ło, gdy już za­po­zna­li się z sy­tu­acją na trans­por­tow­cu i wy­god­nie roz­sie­dli w swo­ich fo­te­lach. – No, dawaj – za­chę­ci­ła, bio­rąc łyk kawy.

– Ano – przy­tak­nął i wy­szcze­rzył srogo prze­trze­bio­ne zęby.  – Wiem już, co to za jeden, ten cały Hen­ryk – stwier­dził, cho­wa­jąc za pa­zu­chę pustą ma­nier­kę i się­ga­jąc po fi­li­żan­kę z kawą. – Co praw­da Ma­niek pod­słu­chał całą roz­mo­wę, zanim jesz­cze we­szli­śmy z nim w ukła­dy. W do­dat­ku czę­ścio­wo za­głu­szył jego wy­wo­dy…

– Za­głu­szył? – Spoj­rza­ła uważ­nie na roz­mów­cę.

– Nooo, za gło­śno bekał. – Syl­we­ster wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Ach, tak. – Ka­pi­tan po­ki­wa­ła głową na znak peł­ne­go zro­zu­mie­nia.

– Ale co trze­ba, to usły­szał i mnie obzna­jo­mił. – Za­pew­nił Syl­we­ster. – Obzna­jo­mił. Taaa… Zatem…

Ka­pi­tan słu­cha­ła uważ­nie re­la­cji ze spo­tka­nia in­we­sto­ra z do­rad­cą w lo­ka­lu „Pie­ro­gi u Stasi”, a z każ­dym zda­niem rysy jej twa­rzy sta­wa­ły się coraz ostrzej­sze. W pew­nym mo­men­cie stwier­dzi­ła:

– Cóż, trud­no. Już dawno stra­ci­łam na­dzie­ję na nor­mal­ne­go wspól­ni­ka. Ten drań miał kasę, którą za­in­we­sto­wał. To naj­waż­niej­sze.

– A co potem? Jak przyj­dzie i za­cznie się tu pa­no­szyć?

– Cóż, będę mu­sia­ła mu uświa­do­mić to i owo.

– A, no tak. No, tak. – Syl­we­ster upił łyk kawy, po czym stwier­dził: – Myślę, że to, co Ma­niek po­wie­dział mi o pod­su­mo­wa­niu ich roz­mo­wy, zmo­ty­wu­je sza­now­ną panią ka­pi­tan do jesz­cze bar­dziej sta­now­cze­go za­ję­cia sta­no­wi­ska w spra­wie pana Hen­ry­ka.

– A co to ta­kie­go? Dawaj – za­chę­ci­ła.

– Cóż, więc… – Wier­nie prze­ka­zał koń­ców­kę spra­woz­da­nia Mańka.

– Okrę­cić wokół palca? Oje­bać z ma­jąt­ku? Zwy­kła baba?! Ze mnie?! – Za­zgrzy­ta­ła zę­ba­mi. – No, kurwa, chyba jed­nak nie!

 

***

 

Teraz od­dy­chał cięż­ko. Leżał na ple­cach, a ona przy­gnia­ta­ła mu tors butem.

– Dzień dobry – przy­wi­ta­ła się, pa­trząc uważ­nie w oczy zszo­ko­wa­ne­go męż­czy­zny.

– Po­je­ba­ło cię do resz­ty? – Szarp­nął się, ale nie zdo­łał wy­swo­bo­dzić. Po­chwy­cił więc mocno jej but. Wy­ko­rzy­sta­ła to na­tych­miast jako punkt opar­cia i wy­ry­wa­jąc się, zro­bi­ła pro­ste salto w tył, z bez­błęd­nym lą­do­wa­niem.

– Ja tylko usta­na­wiam re­gu­ły gry, Heniu – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła spo­koj­nym gło­sem i unio­sła brew.

– Re­gu­ły są takie… – za­czął ner­wo­wo, szyb­ko pod­no­sząc się z pod­ło­gi – …że jako wspól­nik…

– …śpisz w ma­ga­zyn­ku przy han­ga­rze – do­koń­czy­ła.

– Na­praw­dę cię po­je­ba­ło! – huk­nął. – Szu­kasz ze mną za­czep­ki? Ze mną?! – grzmiał, ledwo nad sobą pa­nu­jąc. – Je­stem sil­niej­szy! Mógł­bym…

– Ale to ja mam wred­niej­szy cha­rak­ter – spo­koj­nym tonem we­szła mu w zda­nie, wol­ny­mi ru­cha­mi gła­dząc ża­kiet. Na­stęp­nie po­pra­wi­ła za­pię­cie skó­rza­ne­go pasa, który ści­śle opla­tał talię.

Na­praw­dę jest obłą­ka­na – prze­le­cia­ło mu przez myśl. – Albo ją teraz usa­dzę, albo…

Po­sta­no­wił nie cze­kać. Do­sko­czyw­szy do niej, trza­snął ją otwar­tą dło­nią w twarz, a na­stęp­nie ude­rzył pię­ścią w brzuch. Ko­bie­ta bez­gło­śnie upa­dła na ko­la­na i sku­li­ła się. Usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, zro­bił dwa kroki w tył i cze­kał.

Ka­pi­tan przy­mru­ży­ła oczy, unio­sła lekko głowę i spoj­rza­ła na niego za­cie­ka­wio­nym wzro­kiem. Spły­wa­ją­ce kro­ple potu wy­płu­ki­wa­ły czar­ny ma­ki­jaż z po­wiek. Koń­cem ję­zy­ka ob­li­za­ła krwa­wią­ce usta.

– Tylko na tyle cię stać? – pod­su­mo­wa­ła drwią­co.

Hen­ryk otwo­rzył usta, żeby od­po­wie­dzieć na za­czep­kę. Nim jed­nak wydał z sie­bie ja­ki­kol­wiek dźwięk, po­de­rwała się rap­tow­nie. Zro­bi­ła w po­wie­trzu salto w tył, tra­fiając go butem w pod­bró­dek.

Roz­dzia­wio­ne usta za­sko­czo­ne­go męż­czy­zny za­trza­snę­ły się z nie­przy­jem­nym zgrzy­tem zębów. Od­gię­ło go do tyłu. Szyb­ko jed­nak wró­cił do pionu. Gdy sko­czy­ła po­now­nie, chcąc tra­fić go z pół­ob­ro­tu, zdą­żył się od­chy­lić i po­chwy­cił jej nogę w klesz­cze. Na­tych­miast wy­ko­rzy­sta­ła to jako punkt za­cze­pie­nia i od­biw­szy się drugą nogą od pod­ło­gi, wy­mie­rzy­ła mu po­now­ny cios w twarz.

Tym razem stra­cił ba­lans. Ra­tu­jąc się przed upad­kiem na plecy, pod­wi­nął prawą nogę. Chwi­lo­wo za­dzia­ła­ła jak pod­po­ra, jed­nak druga koń­czy­na po­zo­sta­ła wy­su­nię­ta.

– Mam cię! – ka­pi­tan syk­nę­ła i całym cię­ża­rem wbiła się w nią bu­ta­mi. Trzask ła­ma­nych kości i wrzask ofia­ry roz­niósł się po han­ga­rze. – Masz, ty chuju! – Ko­bie­ta trium­fo­wa­ła, a Hen­ryk z ło­sko­tem runął na pod­ło­gę. Z rany wy­sta­wa­ły prze­ła­ma­ne kości.

Wi­dząc to, ka­pi­tan bły­ska­wicz­nie od­sko­czy­ła na bok i sta­nąw­szy w lek­kim roz­kro­ku, spo­koj­ny­mi ru­cha­mi za­ję­ła się strą­ca­niem nie­wi­docz­ne­go pyłku z rę­ka­wa. Po­now­ny rzut oczu na koń­czy­nę i roz­trzę­sio­ną ofia­rę upew­nił ją, że po­wi­ta­nie Hen­ry­ka do­bie­ga końca.

– Je­stem twoim wspól­ni­kiem, a nie, kurwa, wor­kiem tre­nin­go­wym! – męż­czy­zna ryk­nął wście­kle, cały się trzę­sąc.  

– Wiem, ale chcia­łam ci wybić z głowy ma­rze­nia o oje­ba­niu mnie z do­byt­ku… – Ob­da­rzy­ła go naj­wy­bit­niej­szym z pa­le­ty naj­wred­niej­szych uśmie­chów, jakim dys­po­no­wa­ła. – Kilka go­dzin w ko­mo­rze re­ge­ne­ra­cyj­nej na sta­cji zagoi twoją nóżkę. A gdy już wró­cisz, bę­dzie tak… – Spo­waż­nia­ła. – Śpisz w ma­ga­zyn­ku przy han­ga­rze, to raz. A dwa – zro­bi­ła wy­mow­ną pauzę, w trak­cie któ­rej zli­za­ła z wargi reszt­kę ście­ka­ją­cej krwi. – Jeśli ta lek­cja bę­dzie dla cie­bie nie dość zro­zu­mia­ła, po­wtó­rzę ją. Tyle że wtedy ra­czej nie bę­dzie już czego zbie­rać z pod­ło­gi.

 

 

Koniec

Komentarze

Hejoo, 

 

już w becie pisałem, że mi się podoba. 

Tekst jest bardzo fajny. Szybko wciąga, nurt historii porywa i nie można mu się oprzeć. Kapitan kradnie show i aż nie da się jej nie lubić.

Betujac dobrze się bawiłem. 

Miałem frajdę to nie pozostaje mi nic innego jak kliknąć :)) 

 

Pozdrawiam

Kto wie? >;

Basko, ponad trzynaście tysięcy znaków to już nie szort. Na tym portalu szorty kończa się na dziesięciu tysiącach znaków. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej

 

Bywają miejsca, gdzie w dialogu zabrakło kropeczek.

Warto zaznaczyć wulgaryzmy.

No powiem Ci, że duże lepiej czyta mi się takie teksty, gdzie wyobraźnia może się nieco rozpędzić.

Fajnie opisujesz technikalia (mogłoby być więcej), dobrze wyszły dynamiczne sceny.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Baska.Szczepa­now­ska! Środowy dyżurny melduje się na posterunku :)

 

Początek opowiadania jest intrygujący i dobrze wprowadza do dalszej lektury. Niestety dalsza część wypada na tym tle słabiej. 

 

Rozmowa Henryka z doradcą jest dość sztampowa i przez to niezbyt porywająca. Zabrakło mi też większej ekspozycji samego lokalu, przedstawienia atmosfery panującej w karczmie.

 

Kolejna scena, w której pani Kapitan rozmawia z Sylwestrem wyszła już znacznie lepiej. Jest dość zabawnie (trochę przez ten bimber mi się skojarzył niejaki Jakub W.). Trochę rażą te przekleństwa na końcu, ale da się to przeżyć.

 

Ostatnia scena, czyli walka niestety zupełnie do mnie nie trafiła. Wydaje mi się, że pokaz siły mógłby się odbyć w bardziej wyrafinowany sposób niż zwykle mordobicie. Sam zapis walki też pozostawia nieco do życzenia, nie byłem w stanie poczuć dynamiki.

 

Pod względem językowym nic specjalnie nie zgrzytało, więc zdecydowanie na plus.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Witam.

Jakiś ten wspólnik biznesman niewiarygodny. Chce zabrać majątek pani kapitan, a nawet ochroniarza nie ma:). To wygląda raczej na to, że stał się konkubentem, a wredna partnerka go tłucze, no cóż, równouprawnienie kobiet to równouprawnienie:).

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

…z cichą fonią wygaszanych silników ← napisałbym: …z cichymi odgłosami wygaszanych silników

Pani kapitan od dawna może się cieszyć moją sympatią i czułbym się zaszczycony, gdyby było też odwrotnie. :)

skryty

Dziękuję.

 

regulatorzy,

ponad trzynaście tysięcy znaków to już nie szort

Słusznie. Niechaj moim usprawiedliwieniem będzie, że gdy skończyłam pisać pierwotną wersję tej historii, miała ona połowę mniej znaków. Kompletnie nie zwróciłam uwagi na to, że aż tyle znaków “doklepałam” jeszcze xd

 

Ambush,

Bywają miejsca, gdzie w dialogu zabrakło kropeczek.

Ma wiedza jest zbyt mała, aby móc ogarnąć gdzież one są jeszcze… :/ Liczę, że fabuła na tyle pochłonie potencjalnego czytelnika, że (być może) przeoczy on owe niedociągnięcia xd

Warto zaznaczyć wulgaryzmy.

hm, napisałam “na górze”, czy może gdzieś jeszcze?

 

Fajnie opisujesz technikalia (mogłoby być więcej), dobrze wyszły dynamiczne sceny.

Radam z takiej recenzji xd

Dziękuję,

 

 

cezary_cezary,

Rozmowa Henryka z doradcą jest dość sztampowa i przez to niezbyt porywająca.

Odczytałam ten fragment z podziałem na role i stwierdza, że może i faktycznie… Może go nieco skoryguję, zobaczę. 

Ostatnia scena, czyli walka niestety zupełnie do mnie nie trafiła. Wydaje mi się, że pokaz siły mógłby się odbyć w bardziej wyrafinowany sposób niż zwykle mordobicie.

Taaaaa, rozumiem. Jendakoż (o zgrozo) ja lubię nawalanki, szczególnie takie “prymitywne” mordobicia xd Nad unikaniem braku dynamizmu – właśnie pracuję, z większym, lub mniejszym niestety powodzeniem… Cóż, może następnym razem wyjdzie lepiej.

 

Pod względem językowym nic specjalnie nie zgrzytało, więc zdecydowanie na plus.

Ufff xd

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej

Dziękuję za garść cennych uwag i wzajemnie, pozdrawiam :)

 

 

feniks103,

Jakiś ten wspólnik biznesman niewiarygodny. Chce zabrać majątek pani kapitan, a nawet ochroniarza nie ma

Ciekawa uwaga. Kompletnie nie brałam pod uwagę, że będzie potrzebował ochrony. Hm… 

 

To wygląda raczej na to, że stał się konkubentem, 

xd

Dzięki i również pozdrawiam :)

 

 

Koala75,

…z cichą fonią wygaszanych silników ← napisałbym: …z cichymi odgłosami wygaszanych silników

fonia, feeria, aura… to moje ulubione słowa, ale skoro Miś tako rzecze… już zmieniam xd

 

Pani kapitan od dawna może się cieszyć moją sympatią i czułbym się zaszczycony, gdyby było też odwrotnie.

Cóż, szepnę jej słówko… xd

 

Dziękuję, żeś tu zawitał. Ślę serdeczności :))

Historia nabiera wyrazu i wzbudza ciekawość, jak też potoczy się ten szczególny układ pani kapitan i Henryka.

A choć wykonanie pozostawia nieco do życzenia, czytało się nieźle. ;)

 

Szykownie ubrany mężczyzna przywitał się z Henrykiem w asyście kwiecistego beknięcia… → Nie bardzo wiem, jak beknięcie może być kwieciste. Nie wydaje mi się też, aby beknięcie mogło stanowić jakakolwiek asystę.

Proponuję: Szykownie ubrany mężczyzna przywitał się z Henrykiem, czemu towarzyszył akompaniament donośnego beknięcia

 

nie jedną firmę już wspar­łeś fi­nan­so­wo… → …niejedną firmę już wspar­łeś fi­nan­so­wo

 

– W końcu pra­wie każda baba oka­zu­je się być zwy­kłą babą.Ro­ze­śmiał się szcze­rze uba­wio­ny swoją kon­klu­zją. -> – W końcu pra­wie każda baba oka­zu­je się być zwy­kłą babą – ro­ze­śmiał się, szcze­rze uba­wio­ny swoją kon­klu­zją.

 

Po­lu­zo­wał wią­za­nie kra­wa­ta pod szyją. → Zbędne dookreślenie – czy mógł mieć węzeł krawata w innym miejscu?

 

po­wi­tał za­ło­gę ferią od­pa­la­nych au­to­ma­tycz­nie świa­teł… → …po­wi­tał za­ło­gę feerią od­pa­la­nych au­to­ma­tycz­nie świa­teł

 

oraz ter­ko­czą­cym dźwię­kiem za­łą­cza­ne­go eks­pre­su do kawy. → …oraz ter­ko­czą­cym dźwię­kiem włączonego eks­pre­su do kawy.

Za SJP WPW: załączyćzałączać «dołączyć coś do jakiegoś pisma lub dokumentu»

 

Jego to­por­ne brzmie­nie oraz ar­cha­icz­ny wy­gląd kon­tra­sto­wał z no­wo­cze­snym de­si­gnem po­miesz­cze­nia. → Piszesz o dwóch czynnikach, więc: Jego to­por­ne brzmie­nie oraz ar­cha­icz­ny wy­gląd kon­tra­sto­wały z no­wo­cze­snym de­si­gnem po­miesz­cze­nia.

 

– No, dawaj – za­chę­ci­ła, bio­rąc łyk kawy.– No, dawaj – za­chę­ci­ła, wypijając łyk kawy.

Łyków się nie bierze!

 

– Okrę­cić wokół palca? Oje­bać z ma­jąt­ku? Zwy­kła baba?! Ze mnie?! – Za­zgrzy­ta­ła zę­ba­mi. → Zgrzytanie zębów jest odgłosem paszczowym, więc didaskalia małą literą.

 

Zro­bi­ła w po­wie­trzu salto w tył… → Czy dookreślenie jest konieczne – czy mogła zrobić salto inaczej, nie w powietrzu?

 

 Po­now­ny rzut oczu na koń­czy­nę… → Po­now­ny rzut oka na koń­czy­nę

Zwrot „rzut oka” to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

– Je­stem twoim wspól­ni­kiem, a nie, kurwa, wor­kiem tre­nin­go­wym! – męż­czy­zna ryk­nął wście­kle→ – Je­stem twoim wspól­ni­kiem, a nie, kurwa, wor­kiem tre­nin­go­wym! – Męż­czy­zna ryk­nął wście­kle

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

feria … ferie to bywają zimowe. A jeśli chodzi o światła, barwy, etc, to może być feeria.

OK, przyjemnie się czyta o babce, która potrafi zadbać o siebie.

Mam wątpliwości, czy połamanie facetowi kości sprawdzi się w długim okresie. A jeśli pozbawiać majątku przyjdzie z gorylem? I jakim cudem ten facet jeszcze jest bogaty, skoro wdaje się w szemrane interesy, a jednocześnie nie potrafi zapewnić sobie bezpieczeństwa? IMO, tej historii dobrze by zrobiło rozwinięcie, pokazanie, co stanie się w przyszłości, jak pani kapitan postawi na swoim. Bo jeden łomot wiosny nie czyni.

Trochę mam wrażenie, że fantastyka jest pretekstowa. Bo gdyby ona go sponiewierała na zwyczajnym okręcie, a nie kosmicznym, czy to by coś zmieniło?

Ale niech Ci będzie.

Babska logika rządzi!

Fajnie się czytało, choć nie ukrywam, że poprzednie krótkie przygody pani kapitan mi się bardziej podobały ;)

Fajna bohaterka, aczkolwiek trochę zbyt narwana i brakuje jej finezji, bo przemocą nie załatwi wszystkiego, w którymś momencie trafi na mocniejszego i co wtedy?

Natomiast jeśli chodzi o wspólnika… Facet przejmuje za bezcen czyjeś statki, narobił sobie w ten sposób wrogów i tak sobie łazi bez ochrony? I czemu właściwie chce z nią lecieć? To że wyłożył kasę, nie oznacza, że musi brać udział w wyprawach.

Chętnie poczytałabym to opko w postaci bardziej rozwiniętej. To znaczy, jak potoczyła się dalej współpraca. Bo to może iść w każdym możliwym kierunku, od wielkiego romansu, przez utarcie nosa wspólnikowi, po upadek pani kapitan.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka