- Opowiadanie: Seener - Kroniki dawnego królestwa

Kroniki dawnego królestwa

Tekst ten powstał dla zabawy, żeby przećwiczyć parę pomysłów i odkurzyć klawiaturę. Skoro jednak udało się go do końca napisać... to może komuś uda się go do końca przeczytać.

W zamierzeniu miał być satyrą i za nikim, ani przeciw nikomu się nie wypowiadam :)

Miejcie litość.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Kroniki dawnego królestwa

Prolog

 

Wszechmocny Ebesezan Amid Ikaru, pan Banacji, Urytu, Kontu, Ekracji i wielu pomniejszych ziem odszedł nagle i niespodziewanie tuż przed wschodem słońca, na pięć dni przed świętem Nadermii. Zmarł, nie doczekawszy trzydziestych dziewiątych urodzin, śmiercią spokojną, niepoprzedzoną chorobą, niezwiastowaną złą wróżbą, niezapowiedzianą przez proroków ani tych prawdziwych, ani tych fałszywych. Jednego wieczoru ułożył się do snu, a następnego ranka znaleziono go bez ducha.

Zmarł w sposób niespodziewany i niestosowny, co wywołało poruszenie, konfuzję, a przede wszystkim potężny gniew wśród ludu. Powodów ku temu było co najmniej dwa. Po pierwsze nie pozostawił żadnego następcy, co już samo w sobie było złą wróżbą na przyszłość. Po drugie, po niemal dwudziestu latach ucisku, terroru, prześladowań, mordów i gnębienia wszystkich i wszędzie, po tym całym czasie głodów, tortur, wojen i śmierci, naznaczonych polami mogił, rzekami przelanej krwi i bezbrzeżnym oceanem cierpienia, wielką niesprawiedliwością było, że odszedł we śnie, bez bólu, trosk, boleści albo choćby kataru.

Pojawiali się tacy, którzy z przekonaniem dowodzili, że musiał być pchnięty nożem, otruty, obrzucony klątwą, urokiem albo zwyczajnie otwarto mu gardło. Niemniej jednak mało kto chwytał się tych opowieści, a wersja, jakoby odszedł za kaprysem sił natury, tym razem wyjątkowo niosła się najchętniej.

A z pewnością była to prawda, o czym świadczyć mógł sam generaus admiraus majordominion Alstus Ibistus Ekhem, który jako pierwszy został zawezwany do łoża nieszczęsnego umrzyka. Podszedł do niewielkiego, jak na taki majestat, pozbawionego baldachimu łóżka i przyjrzał się uważnie zmarłemu. Ani język, ani oczy, ani tors, ani inne części ciała nie zdradzały żadnych gwałtownych lub podstępnych wydarzeń. Tym, co jednak ostatecznie przekonało go do naturalności owej śmierci, był niezaprzeczalny fakt, że tylko on sam mógłby się poważyć, aby czynu tego dokonać lub choćby go zlecić.

A że nie dokonał ani nie zlecił, wtedy wniosek był oczywisty.

Umarł król.

 

Księga pierwsza

 

Przygotowania do święta trwały w najlepsze. Uwiązane na sznurkach papierowe Nadermie fruwały wesoło po uliczkach, goniąc za rozkrzyczanymi dzieciakami, a dorośli oddawali się beztrosce, pijąc, jedząc i zakochując się nagle, acz nietrwale.

Gniew szybko wyparował, ale wyczuwało się ogólny niepokój. Narratorzy i ci najwybitniejsi z wielkich sal, i ci podlejszego sortu, przesiadujący w szynkach lub na targach, wyśpiewywali narratoria o odejściu pana. Strażnicy wszelkiej maści jakby złagodnieli, nie wiedząc, czy surowe nakazy króla nadal mają moc. Lud odczuł ulgę po odejściu tyrana, ale zaraz poczęto pytać, co dalej?

Tożsamo pytanie zadawał sobie generaus Ekhem. Prawego następcy nie było, bo dwóch braci króla po krwi już czas jakiś temu zgładzono, kuzynka została wygnana przed laty, a dwóch kuzynów przezornie samych uciekło, z czego jednemu na nic to się zdało. Jeśli ktoś z dalszej rodziny jeszcze się żywy ostał, to z pewnością nie w pobliżu. A nawet gdyby zdecydował się powrócić, trzeba by go ściąć, bo nic dobrego dla Ekhema na przyszłość w sercu by nie nosił.

Pomysł, aby samemu zasiąść na tronie generaus odrzucił od razu, z przyczyny, którą wyłuszczał wielokrotnie:

– Wszystkich nie uszczęśliwisz. Kiedy więc dziś coś własnoręcznie podpiszesz, jutro czekać będzie stado chętnych, żeby ci tę własną rękę za to odrąbać.

Może znalazłby się jakiś spolegliwy uzurpator gotów włożyć koronę i podpisywać każdy pergamin podsunięty pod rękę, ale generaus gardził szczerze takimi bezwolnymi indywiduami. Obawiał się, że któregoś dnia nie zdzierży i sam zgładzi go w przypływie dobrego nastroju, a wtedy problem powróci.

A jednak nowy porządek był potrzebny. Nie jest żadnym sekretem, że tylko siłą władzę można zdobywać, utrzymywać i obalać. Ale jeśli u podstaw owej siły nie leży żadna idea, wtedy siła staje się zwykłą przemocą, a ta przydaje się do władania jedynie na krótko. Lud zaakceptuje największą nawet niegodziwość na sobie, jeśli tylko w nią wierzy.

Lecz idei, jaką był król, już nie było i generaus nie mógł uwierzyć, że cały wysiłek, który razem ponieśli, przepadł tak łatwo. Nie można było tego błędu powtórzyć. Na szczęście Ekhem był człowiekiem otwartym. Rozważył starannie co miał w głowie i postanowił. Jeśli nie można zaufać monarchii, niech inny ład nastanie.

 

Księga druga

 

Zaledwie kilka tygodni wcześniej gadatliwy hrabia Jesma opowiedział podczas królewskiego przyjęcia dykteryjkę o pewnym mędrcu, Lumidiusie, który dawał komplety na uniwersytetach. Głosił on, że wszyscy są równi względem świata, natury, a nawet prawa. Uznawał, że wszyscy są wolni w czynach i słowach, a jedyną prawdziwą władzą jest władza ludu samego nad sobą stanowiona. Tylko wówczas naród może rosnąć w siłę w równości, pokoju i harmonii.

Absurdalność głoszonych tez była oczywista na tyle, że na kolejny komplet nikt już więcej nie uczęścił. Jedni, gdyż obawiali się, że są one zbyt dalekie od prawdy; inni, gdyż obawiali się, że są one prawdzie zbyt bliskie.

Mimo to już następnego dnia po przyjęciu aresztowano i mędrca, i hrabiego, choć torturowano tylko tego drugiego. Mędrzec tylko głosił swe tezy, do czego przecież był stworzony, za to wizyty hrabiego na kompletach nic nie mogło tłumaczyć.

Generaus nie zamierzał marnować czasu. Rozkazał narratorom powściągliwsze śpiewać narracje o zasługach króla, a uroczystość pogrzebową ograniczyć do najbliższej rodziny. Pochówku grabarze dokonali następnego wieczoru w osobistej i wyłącznej asyście Ekhema.

Kolejnego zaś dnia udał się on z dzbanem wina wprost do lochu, w którym przebywał Lumidius.

– Wolny jesteś i możesz iść, dokąd chcesz – oświadczył. – Wiedz jednak, że kraj nasz stoi nad przepaścią. Wiele złych rzeczy się wydarzyło dawniej, to prawda. Ale jeszcze więcej może się wydarzyć, jeśli żaden porządek się nie ustali. Z tej przyczyny potrzeba męża, który przyjmie na swe barki odpowiedzialność za kraj, za naród, za przyszłość i nie tezą a czynem ład zaprowadzi.

Lumidius, jak na mędrca przystało, nie okazał entuzjazmu ani strachu. Wypił kubek wina i odrzekł spokojnie, że choćby życiem miał za to płacić, niczyim sługą w szerzeniu terrory być nie zamierza.

Rzecz była to przecież powszechnie znana, że rękami Ekhema i jego żołnierzy wszelka przemoc z woli króla się dawniej działa. Generaus westchnął ciężko i wywód kontynuował:

– Wiem, jakie możesz mieć o mnie mniemanie i nie winię cię za to. Czegóż się po żołnierzach możesz spodziewać? Nie szkolono nas do władania, a do wykonywania rozkazów. Nie szkolono nas do nauk, a do ścinania głów. Gdyby było, inaczej nie przyszedłbym do ciebie. Nie sługi krajowi trzeba, a pana.

Nie mógł Lumidius słowom tym zaprzeczyć. Po raz kolejny jednak odmówił, znów przywołując gotowość na śmierć własną nawet.

Generaus strapił się i odpowiedział:

– Wolny jesteś. Idź i rób, co ci sumienie rozkaże. Zanim jednak odjedziesz, udziel mi rady, o roztropny. Co mam uczynić jako żołnierz? Wiem, jak bronić granic i jak postępować z wrogiem. Ale jak mam traktować lud nasz, kiedy bez władzy zło coraz śmielej sobie poczyna? Kiedy nikt nie wie czyich dekretów słuchać i którym prawem być zobowiązanym? Jak równość, pokój i harmonię zaprowadzać? Sam mam brać władzę w swojej ręce, skoro nikt inny jej nie chce? Co dobrego z tego nam przyjdzie?

Tym razem Lumidius westchnął ciężko, silnie w sumienie ugodzony. Myślał przez czas dłuższy, aż na koniec, choć pod pewnymi warunkami, wyraził zgodę. Nie może być władcą, bo nikt i nic mu takiego prawa nie daje, ale może nowy ład stworzyć według swoich nauk.

– Jakże się zwą te nauki? – zapytał Ekhem.

– Demokracje.

Generaus odetchnął z ulgą. Nie bał się demokracji. W końcu to nie ludzie powinni służyć idei, a idea ludziom.

 

Księga trzecia

 

Pierwszym warunkiem Lumidiusa była niezależność. W budowaniu demokracji nie może być kompromisów, a armia do spraw cywilnych nie może się mieszać. Generaus przystał, z tym jednak zastrzeżeniem, że w armii o demokracji mowy być nie może. Wojsko musi oprzeć się na dyscyplinie.

Drugim warunkiem było uwolnienie niesłusznie osadzonych. Mędrzec w szczególności upomniał się o wolność dla hrabiego Jesmy, za którego los osobiście na swój sposób czuł się winny. Zabawne zdało się to generausowi, bo jeszcze nie widział, żeby z takiej beztroskiej litości coś dobrego wynikało. Ale i tu nie oponował.

Dalsze postępki nie były już takie oczywiste i nawet Lumidius wyraził wątpliwość, jak też ogół przyjmie ten nowy, nie znany jeszcze porządek. Generaus uspokoił go. Jeśli w tłum rzucić najgłupszy choćby pomysł, do kogoś się przyklei. A cóż dopiero demokracje.

Następnego dnia Nadermie na jeden dzień i jedną noc przejęły władzę w całym królestwie, narratorzy zaś zaczęli wyśpiewywać narracje wychwalające wolność, równość i demokrację. Rozkołysane winem głowy wtórowały im chętnie, tym bardziej że rymy były naprawdę przednie.

A kiedy wino z czasem wywietrzało, wciąż z optymizmem patrzono w przyszłość. Bo przecież nie strach już było ponarzekać na króla, bo przecież donosiciele nie mieli już komu donosić, bo nie wtrącano już do lochu za byle co.

Poznali się na tym ci, którzy sumienia mieli czyste, ale też ci, co niekoniecznie. Chciwość i żądze nie pytają przecież, kto dziś dzierży władzę.

Nie gdzie indziej, jak w cuchnących uliczkach zapadłych miast Kontu występek zaczął w pierwszej kolejności głowę podnosić, ale dużo czasu nie trzeba było, żeby i w innych regionach zaroiło się od rzezimieszków. Wbrew temu, co zdawało się Lumidiusowi, nie tylko za przekonania wtrącano do lochów.

Nim więc nowe prawa ustanowiono, generaus stare sprawdzone sposoby przywołał do życia. Winnych chwytano garściami, a na rynkach zajaśniały szubienice ze świeżego drewna.

 

Księga czwarta

 

Wspomnieć na wstępie należy, że generaus wszelkich mędrców miał za dziwaków, którzy przez lata w szachownicę mogli się wpatrywać, żeby odkryć, czy jest czarna w białe pola, czy też biała w pola czarne. Kiedy więc Lumidius, dowiedziawszy się o egzekucjach, wtargnął do jego komnaty, wykrzykując o niegodziwości, zbrodni i zdradzie narodu, zaskarbił sobie niekłamany szacunek Ekhema.

A gdy w końcu przestał krzyczeć, aby oddechu zaczerpnąć, generaus spytał go, co należy czynić. Cóż począć, kiedy te dzikusy z Kontu grabieży, gwałtów i mordów się dopuszczają, a inne prowincje coraz chętniej im wtórują? Czy ból i udręka ofiar mniej są wartę niż wolność oprawców?

Spierali się czas dłuższy, aż w końcu Lumidius musiał uznać, że ci, których z lochów wypuszczono, nie tylko za słowa tam wcześniej trafiali. Uznawszy to, sprawiedliwych sądów zaczął się domagać. Generaus przystał na to, choć zaznaczył, że jedyne prawo, na którym osąd można oprzeć, za życia króla jeszcze stanowione było.

Mędrzec słów więcej nie potrzebował. Czyż można wolność i równość budować na prawie stworzonym do ucisku?

– Nowe prawa trzeba stanowić – zakrzyknął.

– Któż miałby to robić w demokracjach? – zapytał generaus.

– Rada mędrszych. Zgromadzenie do tego powołane. Parlament.

– A któż ich powoła?

– Naród. W wolnym wyborze każda kraina swych przedstawicieli wybierze, a oni prawa wspólne stanowić będą. Tak oto demokracja się stanie.

Generaus w demokracji wówczas biegły jeszcze nie był, pytania więc same rodziły się w głowie.

– A jakimż to cudem gromada ma prawa stanowić, skoro każdy inne może mieć spojrzenie?

– Przez wotum. Każdy ma prawo do oddania głosu. Kto najwięcej głosów w sprawie zbierze, ten decyduje.

– A jeśli tym, których głos przepadnie, się to nie spodoba?

– Mniejszość głosowi większości musi podlegać. Dla dobra ogółu – odrzekł z dumą Lumidius. – Tak działa demokracja.

Generaus wyczuł rosnącą ekscytację.

– A jeśli większość błąd popełni? Któż za to poniesie karę?

– Nikt – oświadczył z niezłomną pewnością mędrzec. – Parlament musi chronić immunitet, aby niesłusznych oskarżeń uniknąć. Dlatego wybiera się najmędrszych, aby jak najmniej popełniali omyłek. A jeśli już do tego dojdzie, kolejnym prawem muszą je naprawiać.

Generaus powściągał emocje, ale musiał przyznać, że genialny to pomysł.

– Niech więc tak będzie – odrzekł. – I wszyscy będą ich wybierać?

– Wszyscy – przytaknął Lumidius.

Pomysł był iście szatański w swej przebiegłości i Ekhem nie mógł wyjść z podziwu. Być może ktoś bardziej małostkowy mógłby się rozwodzić nad tym, że głos parobka równy ma być szlachetnemu, że głos niepiśmiennego równy ma być mędrcowi, a głos oberwańca z Kontu równy ma być rodowitemu synowi Banacji, ale Generaus był ponad to. Wszystko mu było za jedno, czyje głosy będzie się liczyć. Najważniejsze, żeby wynik z tej demokratycznej arytmetyki był, jak należy.

Nie mógł mimo wszystko zrozumieć, dlaczego Lumidius uważa, że ci wszyscy biedni ludzie, którzy często słowa pisanego nie pojmują, nawet jeśli je im kto przeczyta; którzy w totemy po lasach strugane wierzą; którzy chętniej do szynku zajrzą bajd narratorów słuchać, niźli na komplet przez mędrca prowadzony, skąd mieliby rozpoznać, który z nich najmędrszy.

 

Księga piąta

 

Po rynkach, karczmach i gościńcach wieszano obwieszczenia, po wsiach i miasteczkach zwoływano wiece, a narratorzy nowe narracje poczęli wyśpiewywać. Byli początkowo i tacy, którzy robili to bez przekonania, ale jak jeden czy drugi skręcił nogę lub kark, zaraz inni do wspólnego głosu chętniej się przyłączyli.

Oto nastały wolności i demokracja. Oto będą elekcje powszechne.

Gdyby ktoś wtedy uważniej posłuchał, spostrzegłby, że nie wszyscy chętnie do wolności się garną. Nie wszyscy rozumieli nowy porządek i nie wszystkim się wszystko podobało. Gdyby zaś ten ktoś trafił do pewnej tawerny na północy, mógłby spotkać hrabiego Jesmę, który nie będąc wcale tak pijanym, jak by się mogło wydawać, żadnej wdzięczności za odzyskaną wolność nie zamierzał okazywać.

Wciąż bolały go potłuczone nogi i obite plecy, wciąż drętwiały mu palce, a do tego przed deszczem zaczęło go łupać w kolanie. Grzmiał więc, że nic dobrego z tej uczonej fanaberii nie będzie, bo co to za pomysł, żeby wszyscy rządzili. Historia miała ocenić, czy słuszność była w jego słowach, ale zdziwienie mogło budzić, jak chętnie tych nietrzeźwych wywodów inni słuchali.

Aby nie dopuścić do zamieszania, kiedy każdy jeden obywatel będzie chciał kandydować do parlamentu, Luimdius zarządził, że wpierw w partie muszą się połączyć i tak szukać poparcia.

Spytał więc go ongiś generaus, czy sam on ze swymi zwolennikami nie powinien partii założyć, aby demokrację umacniać. Obruszył się Lumidius, że byłoby to, jakoby sobie sam władzę gotował, a przecież nie o to w demokracji idzie. Tu Ekhem, nie bez racji, zwrócił mu uwagę, że któż na tym świecie lepiej ową materią może rozumieć, lecz mędrzec ani myślał się zgodzić.

Rzekł mu więc generaus, co następuje:

– Wsłuchaj się w głosy ludzkie i wejrzyj w inne partie. Cóż oni głoszą, szukając wsparcia? Że kto za nimi pójdzie, bezkarny będzie; że kto za nimi pójdzie, w złocie będzie się pławił; że kto za nimi pójdzie, szlachetnym z miejsca się stanie, z wszystkimi tego stanu przywilejami. Czyż o to w tej twojej demokracji idzie?

– Nie o to.

– Czemóż więc osądu ogólnego się obawiasz? Któż lepiej od ciebie demokrację rozumie, skoroś ją sam wymyślił? Stań przed narodem i daj im decydować, zamiast się chować za płochymi wymówkami.

Niechętny był mędrzec, ale rozumiał te racje. Nie chodziło przecież o narzucanie woli. Niech lud zdecyduje.

Zgodził się partię powołać, a żeby szczerze idee na sztandarze nosić, nazwał ją „Wolność i demokracja”. W pierwszej kolejności uczeni z uniwersytetów się przyłączyli, ale z czasem i pomniejszy lud jakimś zrządzeniem tłumnie się garnął.

Generaus winszował mu wtedy, że słuszna sprawa tak łatwo się przyjmuje pod światłym przewodnikiem. Lumidius wzdrygnął się na te słowa, bo jako piewca wolności i równości, nie chciał się nad innych wynosić. Zabronił wtedy przewodnikiem się nazywać.

– Jak więc mają cię zwać ci, którzy najmędrszych mają wybierać? A tyś przecież w demokracji najmędrszy z najmędrszych. – Spytał generaus.

– Nie dowodzę nimi, jeno im służę. Głosów ich słucham i sekretów. Niech więc nie za przewodnika, a sekretarza swego mnie mają. A żeby nikt za wyjątek mnie nie miał, więcej sekretarzy w partii być musi.

Nauczony doświadczeniem z jedynym królem, generaus uznał, że to jeszcze lepszy pomysł.

– Winszuję zatem sekretarzu. Trzeba jednak, żeby dla porządku, wiadomo było, żeś ty, jako pierwszy, sekretarzem został mianowany. Zasług swoich w szerzeniu wolności nie musisz się przecież wstydzić ni wypierać.

– Dobrze więc, będę pierwszym sekretarzem. A nie dla siebie, tylko dla narodu to czynię.

 

Księga szósta

 

Gdybyż władza była daniem przyrządzonym przez mistrza kuchennego, byłoby pewnie paru takich, co na sam zapach nos by zatkali i pognali precz. Wielu innych rzuciłoby się z rękami, nie dbając o sztućce i wychowanie, byleby tylko kiszki napchać. Ciamkaliby głośno przy stole, brudząc szatę, dłonie i oblicze, i psując innym apetyt. A po wszystkim odeszliby, bekając przeciągle i za nic sobie mając nieprzychylne uwagi współbiesiadników. Kucharz zapłakałby pewnie, że lepiej wieprze było nakarmić, ale cóż poradzić.

Lecz kucharz pewnie najbardziej byłby kontent z tych, co w skupieniu smak pierw kontemplując, skłoniliby się z szacunkiem, a może nawet udzielili strawy innym, aby każdy mógł kunszt uszanować.

Generaus zaś posiadł wiedzę o biesiadniku zgoła odmiennym, takim co dania nawet jeszcze nie popróbowawszy, nie tylko kucharza chce pochwalić, ale pojmać go dla siebie na wyłączność. A wtedy każe mu gotować według swojego mniemania i dla siebie wyłącznie.

Poszedł więc Ekhem do mędrca, aby zdać mu sprawę.

– Ów Jesma, za którym tak żarliwie się wstawiałeś, również w elekcje staje. Partię powołał i wszystkim, którzy go poprą, sakwę złota obiecuje po zwycięstwie.

Lumidius pomyślał, pomyślał i wzruszył ramionami.

– Cóż to za obietnice? Czcze jedynie. Głosów tyle potrzeba, że nie sposób byłoby słowa dotrzymać. Któż rozumny go poprze?

– A jednak ma poparcie. Nie przez rozum, a przez chciwość. Do tego zaszczyty chce rozdawać swoim poplecznikom, ale również po zwycięskich elekcjach dopiero.

Lumidius pokręcił głową, nie widząc w tym sensu.

– Skoro wszyscy są równi, to wszelkie zaszczyty i tytuły żadnej wartości nie mają.

Generaus uśmiechnął się, ale tak smutno raczej.

– Wiedz więc, że według hrabiego, jeden król być powinien, a za tym i stany, i nierówności.

Mędrzec wyraźnie nie dowierzał ani w głowie mu się nie mieściło.

– Toż brednie z czasów minionych, którym nikt poparcia nie da. Któż znów chciałby w niewolę pod szlachetnie urodzonych wracać?

– Wielu, z tego co słyszę. – Generaus zrobił dłuższą przerwę na westchnięcie. – Jesma bowiem dochód zniewolonym zagwarantował, aby ich praca na cudze korzyści nie szła wyłącznie.

– Przecież to niedorzeczność. – Lumidius zaczął krzyczeć. – Któż chciałby sprzedać własną wolność.

– A jednak są narratorzy śpiewający po miasteczkach narracje o przymiotach bycia w niewoli, a ludzie się gromadzą. Gromadzą, potakują i jednoczą. I siła ich coraz większa.

– Nie do uwierzenia. Nawet jeśli wygra elekcje, wszyscy się połapią, że to brednie tylko, wszyscy zaraz sobie przypomną czym niewola była przez lata. W kolejnych elekcjach nawet kulawa mysz nie zechce dać mu wotum.

Ekhem znów uśmiechnął się smutno.

– Nic nie rozumiesz, prawda? Jeśli Jesma wygra, nie będzie następnych elekcji. A ci, którzy się temu sprzeciwią, trafią do lochów. Już tam byłeś i wiesz, że nikt rozumny z życiem stamtąd wyjść się nie spodziewa.

 

Księga siódma

 

Lumidius płakał. Słowa nie mógł wydobyć, zanosił się tylko spazmami, wydając przy tym ciche westchnięcia. Skurczył się i zwinął na fotelu pod ścianą, zakrył oczy, a gdyby mu rąk starczyło, zakryłby pewnie i uszy.

Cały przepiękny plan tak szybko miał się zniweczyć?

Kiedy się trochę uspokoił, Ekhem wsparł go ramieniem i próbował wesprzeć słowem.

– Mój biedny starcze, mój nieszczęsny przyjacielu. Smutna prawda jest taka, że wielu z nich za nic ma sobie wolność. Nie o wolność im idzie i nie za wolność chcieliby umierać. O swobody im idzie w pierwszej kolejności. Po cóż mieliby za siebie decydować i wybierać, po cóż mieliby codziennie się budzić, nie wiedząc co począć ze sobą. A kiedy ktoś im powie, co mają robić, co myśleć mają, kiedy im jeszcze garść monet w ręce wciśnie, wtedy z radością, pańszczyznę odprawiwszy, uciechom beztroskim mogą się oddać. Za to gotowi są krzyczeć i okładać pięściami.

Mędrzec otrząsnął się w końcu, powstał i szatę wygładził dłoniami.

– Nie można ich winić, skoro nikt ich wcześniej wolności i demokracji nie uczył. Nie można żalu mieć do nich, że wiarę dają obietnicom bałamutnym. Nasza w tym praca, aby światło ponieść. Pójdę więc, gdy ponownie się zbiorą i przemówię.

Nie bardzo dało się Luimdiusa od tego pomysłu odwieźć, ale też generaus nie za bardzo się do tego przykładał. Obiecał przecież w uczone sprawy się nie mieszać.

Wiece partii przeróżnych odbywały się codziennie i również stronnicy Jesmy codziennie się zbierali. A że było ich najwięcej, cały plac potrafili zająć. Kiedy już się tłumnie zgromadzili, Lumidius wkroczył pomiędzy nich. Znany był i wyróżniał się w swej białej szacie, więc lud rozstępował się zaciekawiony. Mędrzec dotarł do centrum placu i wszedł na niewielkie podwyższenie.

I kiedy cisza zaległa, przemówił.

A mówił pięknie i doniośle, mówił mądrze, roztropnie i prawdziwie. Wspominał krzywdy czasów minionych, rozprawiał o przyczynach niesprawiedliwości i całym sercem za losem uciśnionych się unosił. Gdyby wówczas jakiś narrator, choćby i z tych co, za dukaty jedynie narracje śpiewają, spisał te słowa dla potomnych, na wieki w dziejach by się zapisały.

Ale nie było takiego. A ci, którzy byli, niecierpliwość zaczęli z czasem okazywać.

– Czemóż chcesz nam mówić, co mamy robić, skoro za wolnościami tak mocno się opowiadasz? – zaczęli w końcu krzyczeć.

– O dobro przecież wasze idzie. Nie oddawajcie się z woli własnej w niewolę.

– Nasza to sprawa i nasz głos. Dach nad głową mieć będziemy i grosz w kieszeni. Cóż więcej możesz nam obiecać.

Z każdym pytaniem mniej coraz sympatii gotowi byli mu okazywać.

– A wolność? – spytał Lumidius ze zgrozą. – Wiedzcie, że Jesma więcej może nie dać wam wyboru.

– A czemóż tak o elekcje ten mędrzec zabiega? – zaczęli już krzyczeć bardziej do siebie. – Żeby samemu władze w ręce pochwycić. Któż nam obieca, że on kolejne elekcje ogłosi, jak już sam w koronie zasiądzie?

– Nie będzie już więcej korony i władzy w jednej osobie – próbował ich przekrzyczeć Lumidius. – A elekcje w prawach podstawowych zostaną zapisane. Partia, która temu przeciwna, w elekcje stawać nie może. To wbrew demokracji.

Lecz oni go już nie słuchali, a jedynie krzyków swoich.

– Sam chce na złocie łapy położyć. Jesma chociaż się podzieli. Sam dla siebie wszystko chce zagarnąć, a dla nas biednych nic nie ma. I jeszcze wyboru nam wzbrania. Wolności nam broni. Precz z mędrcami. Na szafot ze zdrajcą ludu.

Krzyków przybywało, a głos Lumidiusa utonął w nich. Zapadł się starzec w sobie i przygnieciony tą klęską zszedł z piedestału. Ruszył powrotną drogą przez tłum, a ci coraz głośniej na niego pokrzykiwali, a jakby tego mało było, zaczęli poszturchiwać. Coraz więcej w nich złości było i kuksańce coraz mocniejsze, aż w końcu jeden czy drugi pięść podniósł.

Padł starzec na kolana, a biała szata zniknęła w rozwrzeszczanym tłumie.

 

Księga ósma

 

Przepadłby pewnie w tym napadzie gniewu powszechnego starzec, gdyby generaus w porę nie ruszył z ratunkiem. Ludzie jego zbrojni jak spod ziemi wyrośli i klinem w tłum się wbili. Tłum się rozpierzchł, żelaznymi ostrzami raniony i otoczyli żołnierze Lumidiusa, który leżał w błocie bez przytomności.

Gdy już w komnatach przytomność odzyskał, spojrzał najpierw na swą szatę, w błocie umazaną, a potem na Ekhema.

– Cóż im uczyniłem, że tak mi się odpłacają. O ich wolność przecież chodzi, nie o moją.

Generaus nie miał już wcześniejszego smutku w oczach, a jedynie roztropność chłodną jakąś.

– Jesteśmy jak aktorzy na cyrkowej scenie. Póty nam brawo biją, póki ich bawimy żartami i hołubcami. Jeśli jednak choćby na chwilę maskę zdejmiesz i szczerze wyznasz swoje myśli, zaraz cię zaczną okładać, że nie takie twoje prawo. Na twoje komplety przychodzili ci, którzy prawd szukali. Reszta – zamyślił się na chwilę Ekhem – reszta posłuch ci da, tylko jeśli im powiesz to, co chcieliby usłyszeć. Taka już natura naszego marnego gatunku.

Lumidius, stanął przy oknie i rozważał czas jakiś. Potem odwrócił się i patrząc wzrokiem zamglonym, przemówił:

– Niech więc tak będzie. Ich to wola i ich głos. Jeśli tak zdecydują, tak być musi.

Generaus uniósł powoli brwi.

– Więc po to tak się męczyłeś, żeby teraz poddać się ich woli.

– Tak – powiedział głosem pewnym Lumidius. – Tak się stanie, jeśli taka ich wola.

– Wiedz więc, zatem że śmierci naszej zaczęli się domagać?

– Śmierci? – Pobladł Lumidius i oparł się o ścianę. – Z jakiej przyczyny?

– A z takiej, żeś im powiedział, że partia, która przeciwko elekcjom występuje, w elekcje stawać nie może. Wszyscy już teraz grzmią, żeś przeciw demokracji i zdrajcą cię nazwali. Nastają na ciebie i głowy się domagają.

Lumisius jak stał, tak po ścianie na podłogę się osunął. Trząść się począł i sapać.

– Ale dlaczego?

Na to pytanie nikt odpowiedzieć mu nie umiał.

– Gotów jesteś więc poddać się ich wolnej woli? – zapytał generaus. – Gotów jesteś demokrację porzucić? Gotów jesteś głowę własną za taką wolność poświęcić?

Starzec w końcu spokój odzyskał. Powstał odważnie i głowę uniósł dumnie niczym posąg. Choć szatę wciąż miał oblepioną błotem, mówił silnie i mężnie.

– Tam wolność jednego się kończy, gdzie niewola drugiego zaczyna. Kto przeciw temu występuje, ukarany zostać powinien.

– Cóż mam więc robić? – spytał wówczas generaus.

– Karać. Bronić wolności i karać. Czyń co konieczne.

Generaus zasalutował i odszedł.

Gadatliwy hrabia Jesma przestał być gadatliwy zaraz po tym, jak katowski miecz oddzielił jego głowę od reszty ciała. Parę innych głów również potoczyło się po bruku tu i ówdzie, i nikt już nie potrzebował pytać o przyczyny. Następnego dnia paru stronników Jesmy kraj pospiesznie opuściło, a w partii nawet pies kulawy się nie ostał, bo wszyscy do Lumidiusa się przyłączyli.

 

Epilog

 

„Wolność i demokracja” zwyciężyła elekcje bezwzględnie. Dwie pomniejsze partie również swoją reprezentację w parlamencie zdobyły. Ekhem, nauczony doświadczeniem, rozumiał, że natura bywa kapryśna.

Gdyby kilka tygodni później ktoś uważnie wsłuchał się w rozmowy na targach i uliczkach, spostrzegłby, że ludzie odzyskali spokój.

Wcale nie taka zła była ta demokracja. Lochy znów się zapełniały i trzeba było uważać co się mówi, ale przynajmniej spokojnie na ulicach się zrobiło. Kto miał rządzić, to rządził; kto miał się bogacić, ten się bogacił, a kto się dobrze urodził, ten tytuły przyjmował.

A że czasem kogoś ścięto publicznie, to tylko dobrze o Lumidiusie świadczyło. Cóż by to był za władca, co by na siebie pluć bezkarnie pozwalał. Przynajmniej ludzie czuli się bezpiecznie.

Niech żyje demokracja.

Koniec

Komentarze

Usuń tytuł z tekstu, już jest tytule;)

 

Zmarł w sposób niespodziewany i niestosowny, co wywołało poruszenie, konfuzję, a przede wszystkim potężny gniew wśród ludu.

Tekst przegadany, nadużywasz słów i zamiast barwie, wychodzi nieczytelnie.

Popatrz tu: O niespodziewaności już było, poruszenie i konfuzja w sumie mają tu to samo znaczenie.

 

 

Po drugie, po niemal dwudziestu latach ucisku, terroru, prześladowań, mordów i gnębienia wszystkich i wszędzie, po tym całym czasie głodów, tortur, wojen i śmierci, naznaczonych polami mogił, rzekami przelanej krwi i bezbrzeżnym oceanem cierpienia, wielką niesprawiedliwością było, że odszedł we śnie, bez bólu, trosk, boleści albo choćby kataru.

 

I tu też wywaliłabym połowę;)

 

 

Ani język, ani oczy, ani tors, ani inne części ciała nie zdradzały żadnych gwałtownych lub podstępnych wydarzeń.

 

A gdyby tak bez aniowania?;)

 

Podrozdziały wato by wyróżnić.

 

No zakochiwanie się i beztroska jakoś mało wiarygodne, chyba że działa magia.

 

Lud odczuł ulgę po odejściu tyrana, ale zaraz poczęto pytać, co dalej?

Dałabym dwukropek po pytać.

 

Prawego następcy nie było, bo dwóch braci króla po krwi już czas jakiś temu zgładzono, kuzynka została wygnana przed laty, a dwóch kuzynów przezornie samych uciekło, z czego jednemu na nic to się zdało. Jeśli ktoś z dalszej rodziny jeszcze się żywy ostał, to z pewnością nie w pobliżu.

Mnie stylizacja języka na nieokreślony starożytny dość szybko męczy.

 

A nawet gdyby zdecydował się powrócić, trzeba by go ściąć, bo nic dobrego dla Ekhema na przyszłość w sercu by nie nosił.

Ale czemu na przyszłość?

 

 

Kiedy więc dziś coś własnoręcznie podpiszesz, jutro czekać będzie stado chętnych, żeby ci tę własną rękę za to odrąbać.

Czy można komuś odrąbywać cudzą rękę? Powtórzenia są złe!

 

 

Zamiast uzurpator proponowałabym figurant. https://sjp.pwn.pl/slowniki/uzurpator.html

 

 

Lud zaakceptuje największą nawet niegodziwość na sobie, jeśli tylko w nią wierzy.

 

Jeśli nie można zaufać monarchii, niech inny ład nastanie.

Przebóg to Kmicic! Czy mówiłam już, że Sienkiewicz jest obecnie nieczytalny?;)

 

Absurdalność głoszonych tez była oczywista na tyle, że na kolejny komplet nikt już więcej nie uczęścił.

Nie ma takie formy.

 

 

Niektóre spostrzeżenia są zabawne, ale całość mnie umęczyła.

Jak na tekst humorystyczny całość jest zbyt pompatyczna, z kolei patrząc na serio brakuje mu, jak dla mnie, głębi, zwrotów akcji, wielowymiarowości bohaterów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuję za przeczytanie.

a dorośli oddawali się beztrosce, pijąc, jedząc i zakochując się nagle, acz nietrwale.

No zakochiwanie się i beztroska jakoś mało wiarygodne, chyba że działa magia.

Czy dobrze połączyłem komentarz z tekstem? Działa magia… wina. Wydawało mi się, że ten ironiczny hedonistyczny eufemizm będzie bardziej czytelny.

 

Przebóg to Kmicic! Czy mówiłam już, że Sienkiewicz jest obecnie nieczytalny?;)

Starałem się wyczyścić czasowniki na końcach zdań, ale w paru miejscach odpuściłem. Nie twierdzę, że w tym tekście jest czytalny, ale ogólnie… czy mówiłem już, że Sienkiewicz jest zawsze czytalny? W każdym razie, jeśli jest napisany przez Sienkiewicza.

Nie ma takie formy.

Ale to nie znaczy, że w tekście nie może się pojawić. Kiedyś ‘chłpacy’ byli błędem karanym gardłem, obecnie są formą poprawną. Kiedyś… były jakieś formy, których, dalibóg, dziś już się nie używa.

Miał to być jeden z elementów nadających ‘patyny’ kronice.

Ale czy spełnił swoją funkcję… nie wiem.

Miało być dobrze, wszyło jak zwykle…

Cześć Seener !!

 

Ujęło mnie w opisie, że opowiadanie było ćwiczeniem. Ja też tak robię. :)

 

Nie było tu nudy, czytało się dobrze, ale to jest bardziej jak praca szkolna z języka polskiego. Podziwiam twoją wiedzę. Ale szczerze mówiąc mnie taka wiedza nie interesuje. Nie było tu fantastyki z prawdziwego zdarzenia.

Ale przeczytałem całe opko. I jest dobrze.

 

Pozdrawiam!!! Do następnego razu :)

Jestem niepełnosprawny...

Cześć, Seener! 

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny! 

Lekko napisany tekścik o demokracji. Nie ma tu nic odkrywczego, ale ładnie prowadzi od jednego aspektu do drugiego, komentując niejako ustrój, który jest mi tak bliski, a jednocześnie niepozbawiony wad, które wypunktowałeś. 

Klawiatura odkurzona, czytało się bardzo sprawnie. Lekka stylizacja nie przeszkadza i jest konsekwentnie trzymana od początku do końca. 

To na co powinienem narzekać, to brak fantastyki – jest pozorna, bo nie ma tu nic, co nie byłoby niemożliwe. Ale można przymknąć oko ;) 

Pozdrówka! 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Może i tekst-ćwiczenie, ale czytało się miło. Fabuła idzie prosto do celu – czasem wręcz miałem odczucie, że zbyt prosto jak na mój gust – ale takie widac było założenie.

Średnio pasował mi nadmiar wielu określeń w opisach. Sam trzymam się zasady trzech, a i to bywa za wiele. Tutaj dociskasz już w pierwszych zdaniach i ja czułem się tym przytłoczony z lekka. Potem jednak wchodzisz z wydarzeniami w bardziej zwięzłym stylu, co sprawiło, że przytłoczenie zniknęło, a ja nie uznałem narratora za gadułę ;)

Całość na końcu dała wrażenie tekstu przyzwoitego, ale bez większych rzeczy wpadających w pamięć.

Tak więc przyjemny koncert fajerwerków. Tyle i aż tyle.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Seenerze, deklarujesz, że Kronikę dawnego królestwa napisałeś dla zabawy, ale zbyt wiele tu, moim zdaniem, nawiązań do rzeczywistości, bym całość mogła odebrać jako rzecz rozrywkową.

Pozostanę zadumana i wyznam, że czytało się dobrze mimo kilku usterek, tudzież braku fantastyki. Stylizacja, choć zabieg ten nie należy do moich ulubionych, jest tutaj w pełni uzasadniona, nieprzesadzona i dobrze wpłynęła na jakość tekstu.

 Mam nadzieję, że dokonasz poprawek, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

uzur­pa­tor gotów ubrać ko­ro­nę… → W co uzurpator gotów był ubrać koronę???

Można koronę włożyć, można zostać koronowanym, ale korony nie można ubrać.

 

od­wo­łać uro­czy­sto­ści, a uro­czy­stość po­grze­bo­wą… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …od­wo­łać uro­czy­sto­ści, a ceremonię po­grze­bo­wą

 

rzekł mu w te słowa: → …i rzekł mu te słowa: Lub: …ozwał się do niego w te słowa:

 

że rymy był na­praw­dę przed­nie. ->Literówka.

 

Lu­mi­dius głowę wzniósł ku górze i wes­tchnął. → Masło maślane – czy mógł wznieść głowę ku dołowi?

 

– A ele­ke­cje w pra­wach pod­sta­wo­wych zo­sta­ną za­pi­sa­ne. → Literówka.

 

Puty nam brawo biją, puki ich ba­wi­my… → Póty nam brawo biją, póki ich ba­wi­my

Seenerze, bój się bogów!!!

 

tak po ścia­nie na zie­mie się osu­nął. → Literówka. A ponieważ scena rozgrywa się komnacie, wolałbym: …tak po ścia­nie na podłogę się osu­nął.

 

Uniósł się i z głową wznie­sio­ną od­waż­nie… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Powstał i z głową wznie­sio­ną od­waż­nie

 

od­waż­nie sta­nął na przed Ekhe­mem. ->Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję bardzo za przeczytania i poprawiania.

Nie zgodzę się, że nie ma fantastyki. A żądny władzy manipulant wykorzystujący demokrcję jako fasadę do władzy autorytarnej? Toż to 100% fantastyka!

 

Seenerze, bój się bogów!!!

Boję się. Wszystkich. Alfabetycznie, chronologicznie, a nawet probabilistycznie. Niestety, nie pomga :(

 

Co do ‘ubrania korony’ to wycyztałem, że zwrot ‘ubrać coś’, na przykład spodnie, jest regionalizmem właściwym Małopolsce i prawdopodobnie ma korzenie w okresie zaborów pod wpływem niemieckim.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ubrac-spodnie;10676.html

Ten cały ‘spolegliwy uzurpator gotów ubrać koronę’ to właśnie miała w założeniu być taka figura (ale nie figurant), która w swoim mniemaniu rości sobie prawo do władzy i zaszczytów, ale otrzymuje je dlatego, że generaus to akceptuje. Natomiast nie jest to dla uzurpatora układ oczywisty. On ma przekonanie o swojej wolności i niezależności, którą w gruncie rzeczy wyznaczają mu potrzeby i kaprysy generausa. Stąd to ‘ubranie korony’. Jakby bacia kazała mu włożyć czapkę przed wyjściem. Na dłuższą metę nie będzie miał nic do gadania. Nasunie mu ją nawet na oczy. A jak się zbuntuje to tylko na tym straci, bo się przeziębi.

Ale może niuanse nietrafione, a może się w nich zaplątałem i stały się nieczytelne… :/

 

Co umiałem, poprawiłem.

Bardzo proszę, Seenerze. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Skoro twierdzisz, że w opowiadaniu jest fantastyka, to zapewne jest, tylko mnie nie udało się jej dostrzec. :)

Wiem, że zwrot ubrać odzież jest regionalizmem, ale też jest błędem i kiedy czytam, że ktoś ubrał ubranie, odczuwam ból. ;)

Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Seenerze!

Na start zaznaczę, że bardzo przyjemnie się czytało! Sprawnie językowo, bez potknięć, a do tego całkiem płynnie. Jeśli chodzi o samą historię – cenię sobie, że wiesz co chcesz powiedzieć i sprawnie to przekazujesz. Tekst nie jest pokazem fajerwerków, ale spełnia założenia, jakie zdaje się przed nim postawiłeś.

I to zasadniczo dwie główne zalety, ale w moim odczuciu świadczące o Twoich umiejętnościach – skoro potrafisz w ramach wprawki napisać tak sprawną satyrę. Dość jasno odnoszącą się do bieżących wydarzeń politycznych, niemniej – udaną:P

Слава Україні!

Cześć!

Przychodzę w związku z nominacją piórkową i od razu mówię, że w głosowaniu będę na TAK. Bardzo przypadł mi do gustu Twój styl – luźny, gawędziarski i angażujący. Zdarzyło się może kilka drobnych błędów, ale nic, co wytrąciłoby mnie z rytmu czytania czy bardzo raziło.

Jestem zdania, że to trudne opowiedzieć gawędę o złożonym temacie i to jeszcze tak, żeby miała fabułę. A tu fabuła bez dwóch zdań jest. Z jednej strony chciałam nazwać ją nieskomplikowaną, ale coś mi w tym nie zagrało i po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że określenie, którego szukam to “nieskomplikowana, ale złożona”. Masz tu bohaterów, którzy są wcale nieoczywiści i na pewno nie czarno-biali. Mędrzec, który chciał dobrze i generał, który mordował dla idei okazali się dobranym duetem. Udało Ci się nadać im charaktery, a potem oprzeć na nich relację.

Najbardziej (poza wspomnianym już gawędziarskim stylem) przypadła mi do gustu zaprezentowana przemiana, bo satyra wyszła Ci z tego naprawdę znakomita. Jest polityka, są politycy, jest sama demokracja i jest lud, a wszystko w trochę krzywym zwierciadle z odpowiednią dawką mądrości. W efekcie proporcje w tekście są zachowane, a i sądzę, że większość czytelników znajdzie tu jakąś myśl dla siebie.

Ode mnie masz też dużego plusa za porównanie kulinarne, w szczególności za to zdanie:

Gdybyż władza była daniem przyrządzonym przez mistrza kuchennego, byłoby pewnie paru takich, co na sam zapach nos by zatkali i pognali precz.

I ładne literacko też jest. :D

No, ale żeby nie było tak kolorowo, mam jeden zarzut. Odniosłam wrażenie, że gawędziarski styl przyczynił się trochę do delikatnego zwolnienia tekstu gdzieś w środkowej części, przez co załamało się – na szczęście na chwilę – dobre, szybkie tempo opowieści. Niewielkie szlify mogłyby to nieco wyrównać.

Niemniej, nie był to problem na tyle duży, aby zmienić mój pozytywny odbiór tekstu. Dzięki i trzymam kciuki za głosowanie!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nominacja? Głosowanie?

Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw…

Tym bardziej dziękuję Ambush i regulatorzy bo tekst nie był wcześniej betowany, a przy moich zdolnościach ortometrycznych nic dobrego by mnie nie czekało.

Dzięki za czytanie, nominację i taka.

Ale najbardziej za czytanie.

Gwoli ścisłości, nominacja to Ci wpadła od Golodha, a nie ode mnie. :D Niemniej, przyjemność z lektury zdecydowanie po mojej stronie.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej, seenerze.

 

W głosowaniu będę na TAK.

Bardzo podoba mi się ten gawędziarski styl, który świetnie współgra z opowiadaną historią.

Co mnie najbardziej ujęło, to kopanie po kostkach idealistycznych wartości, które postuluje Lumidius. Ogólnie ta postać jest nieco irytująca, bo choć jego podejście jest słuszne, jego poglądy dobre, to niestety mędrzec zapomina o czymś tak trywialnym jak zwykłe ludzkie skrusywyństwo, które nigdy nie pozwoli do doprowadzenia świata do kształtu, który byłby tożsamy z utopią. Lumidius jest dobry i prawy, a jednocześnie odklejony i naiwny.

Piękną kontrą dla Lumidiusa jest Ekhem – pragmatyczny, cwany, obeznany z ludzkimi zachowaniami. Szalenie podoba mi się w nim to, że on zdaje się naprawdę wierzyć w ideały postulowane przez Lumidiusa, ale w przeciwieństwie do mędrca jest jednocześnie świadom, że są one mrzonkami, które mogłyby stać się nowym, lepszym ustrojem tylko wtedy, gdy całe społeczeństwo będzie równie świadome społecznie jak Lumidius. A tego zrobić się nie da, bo pospólstwo trzeba trzymać za ryj, czasem mniej, czasem bardziej drastycznymi środkami, bo zacznie się anarchia i nawet fundament się nie ostanie z poprzedniego ładu.

Czytałeś, seenerze, “Most nad otchłanią” Lewandowskiego? Epilog tej świetnej powieści jest bardzo podobny do clou Twojego opowiadania, choć inaczej są w nim rozłożone akcenty. U Ciebie Lumidius przekonuje się, że nie da się stworzyć idealnego świata, a u Lewandowskiego władca dowiaduje się, że każdy jego wybór, każdy dekret przyniesie pewne skutki, które nigdy nie będą w stu procentach pozytywne. U Lewandowskiego władca na końcu zostaje zmuszony przyjąć postawę bierną, bo dogłębna znajomośc historii jego ludu do 10k lat wstecz pozwala pzewidzieć skutki każdej jego decyzji. U Ciebie Lumidius uczy się dopiero, że każda akcja przynosi pewne skutki, a jedynym co pozwala na istnienie ichniejszej demokracji jest balans pomiędzy wolnością a zamordyzmem.

Bardzo dobry, świetnie napisany tekst. Gratuluję :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Seenerze,

Gdy byłem tu poprzednim razem, tekst nie miał jeszcze nominacji i zostawiłem bardzo pozytywny komentarz, bo tekst mi się podobał. Ale za kilka dni będzie ogłoszenie wyników piórkowych i tam mój głos będzie już na NIE – chciałbym tylko wytłumaczyć, że to przez wspomniany przeze mnie brak fantastyki, na który można było przymknąć oko klikając do biblioteki, ale przy głosowaniu piórkowym już nie wypada.

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Sorry, Winnetou, ale będę na NIE.

Ze względu na brak fantastyki, jak to ja.

Nie mówię, że tekst jest słaby czy nieciekawy. Tylko że niefantastyczny.

Na swój sposób kojarzył mi się z “Kandydem”. Taka opowiastka o polityce, o demokracji…

Trochę męczyły mnie nazwy własne – miałam wrażenie, że z czymś powinny mi się kojarzyć, coś znaczyć. Może to pokazana palcem postać polityczna, a tylko ja nie rozumiem dowcipu? Lumidius kojarzył mi się z oświeceniem, ale Ekhem już tylko z chrząkaniem. A może to odległe nawiązanie do Orwella? I tak przez cały czas kombinowałam jak koń pod górkę. A nawiązania do współczesnej polityki?

Na pewno opko jest nietuzinkowe.

Babska logika rządzi!

Czytało misię lekko i chociaż nie lubi polityki, było zadowolone ze sposobu podania. Wprawdzie gorzko, ale uśmiechało się. Szkoda, że brak fantastyki przeszkadza w upierzeniu.

Misiu, mnie przeszkadza, innym nie musi.

Babska logika rządzi!

Finklo, rozumiem zasady i sam się staram nie zamieszczać na NF tekstów bez fantastyki, nie aspirując nawet do Biblioteki.

Dzięki za TAKi. I za NIEki też dzięki ;)

No w sumie nie miałem jakichś głębokich przemyśleń gatunkowych. Wkleiłem, nacisnąłem ‘Opublikuj’ i niech się dzieje. Za to teraz mam przemyślenia. Pcham się trochę w gips, więc zaznaczam, że nie polemizuję z kwestiami biblio-piórkowymi i pokornie akceptuję oceny.

Może to temat na osobny wątek z niekończącą się akademicką dyskusją?

Przeczytałem nawet ‘definicję’ na wiki i na encyklopedii fantastyki (o Panie, gdyby w szkole kazali się tego uczyć na pamięć, to byłaby masakra). No i sam nie wiem. Bo z jednej strony zaczynając pisanie intuicja podpowiadała mi, że nie jest to tekst realistyczny, a z drugiej strony intuicja wykazuje zrozumienie, że tekst uważa się za niefantastyczny. Kiedy więc obie intuicje obrzucają się uprzejmościami w oktagonie, zacząłem się zastanawiać: jeśli to nie jest fantastyka, to co to jest?

Jeśli przeczytałbym hisotrię o nazistach wygrywających II Wojnę Światową dzięki skonstruowaniu bomby atomowej, to uznałbym to za fantastykę z gatunku historia alternatywna – mimo, że technicznie mogłoby się tak zdażyć. Albo AK dokonałoby udanych zamachów na Hitlera i Stalina, i uprowadziło niemieckich fizyków detonując przy okazji eksperymentalny ładunek atomowy, który tamci tworzyli w swoim laboratorium. A przecież to wszystko mogłoby się wydarzyć.

No więc nie jest to historia alternatywna, nie jest fantasy, nie jest hard SF, nie jest o wampirach. Nie wiem co to jest.

Może nietechnologiczne homeopatyczne SF w klimacie preapo?

 

Finkla

I tak przez cały czas kombinowałam jak koń pod górkę.

Może kopiesz zbyt głęboko? To dość krótki tekst i nie miałem aspiracji umieszczać w nim zbyt wielu odcieni. Główne postacie kondensują w sobie pewne ‘umiarkowane skrajności’ więc mogą się w nich odzywac echa różnych osób. Ale w zamyśle nikt konkretny. Chodziło raczej o postawy niż bezpośrednie aluzje. A z tym chrząkaniem to przypadek.

 

Koala75

Szkoda, że brak fantastyki przeszkadza

Skąd miałem wiedzieć, że historia o wykorzystaniu idei wolności i demokracji do niewolenia i autorytaryzmu zostanie uznana za realistyczną? Winni jak zwykle są politycy. 

Następnym razem dorzucę smoka… albo dwa dla pewności. wink

jeśli to nie jest fantastyka, to co to jest?

No, dla mnie coś podobnego do “Kandyda”, tylko o polityce i krótsze. Rozprawka o demokracji podana na przykładzie z fikcyjnymi bohaterami.

Może kopię. Ale jak już się z czymś kojarzy, to mój mózg się zastanawia, o co chodzi i czy w innych przypadkach jest podobnie.

No, było dorzucić smoka.

Babska logika rządzi!

Cześć!

 

Taka przypowieść o naturze ludzkiej, wizjach przemian społecznych i rodzeniu się totalitaryzmu (albo w zasadzie nieudanej próbie jego zmiany). Setting hipotetyczny, ok, ale gdzie tu jest fantasy? Gdzie tu jest fantastyka? Przecież to jest rozbudowana opowieść filozoficzna, w której bohaterowie są w zasadzie tylko figurami na szachownicy. Wszechmocny generał, który nie wie, co robić, charyzmatyczny mędrzec, który nie chce rządzić… Niestety, mam też wrażenie, że widzę pewne nawiązania do polskiej sceny polityczniej i jakoś nie zachęcało mnie to do lektury. Wrócę jutro z dłuższym komentarzem, bo póki co oczy mi się zamykają.

Piórkowo będę na NIE.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć!

 

Jestem ponownie.

Trochę to sobie poukładałem i nadal uważam że opko jest – całkiem przystępnie napisaną – ilustracją pewnego procesu. Trochę groteskowo wygląda początek, kiedy to inicjatywa do zmian przychodzi z góry, a nie z dołu czy środka. Może to podciągnąć pod element fantastyczny? Dowódca wojskowy bez ambicji politycznych? Trudno powiedzieć, bo bohaterów pokazujesz niewiele i raczej są to sceny ze sporą ilością patosu. Długo zastanawiałem się, czy to forma żartu (który się trochę rozmył), czy bardziej bajka i nie wiem. Na pierwszym planie mamy przekaz, w którym reszta aspektów utonęła i któremu reszta jest mocno podporządkowana (albo jakiegoś istotnego aspektu nie złapałem). Zabrakło wyważenia.

Trochę wyśmiewasz ludzką zbiorowość i pewne absurdy demokracji (zwłaszcza jedną z jej słabych stron, populizm), ale jednocześnie zachowujesz spory dystans do systemu totalitarnego. Wręcz przewrotnie kreślisz wizje, że części ludzi (nie tylko tym na szczycie) odpowiada taki stan rzeczy. Może to znowu miał być ukłon w stronę absurdu. Nie wiem, nie złapałem. Zabrakło szerszego spektrum albo anarchistycznego potępienia wszystkiego.

Ciekawy, poprawnie napisany tekst, ale – imho – bez fantastyki i z dosyć banalną myślą przewodnią.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nowa Fantastyka