Prolog
Wszechmocny Ebesezan Amid Ikaru, pan Banacji, Urytu, Kontu, Ekracji i wielu pomniejszych ziem odszedł nagle i niespodziewanie tuż przed wschodem słońca, na pięć dni przed świętem Nadermii. Zmarł, nie doczekawszy trzydziestych dziewiątych urodzin, śmiercią spokojną, niepoprzedzoną chorobą, niezwiastowaną złą wróżbą, niezapowiedzianą przez proroków ani tych prawdziwych, ani tych fałszywych. Jednego wieczoru ułożył się do snu, a następnego ranka znaleziono go bez ducha.
Zmarł w sposób niespodziewany i niestosowny, co wywołało poruszenie, konfuzję, a przede wszystkim potężny gniew wśród ludu. Powodów ku temu było co najmniej dwa. Po pierwsze nie pozostawił żadnego następcy, co już samo w sobie było złą wróżbą na przyszłość. Po drugie, po niemal dwudziestu latach ucisku, terroru, prześladowań, mordów i gnębienia wszystkich i wszędzie, po tym całym czasie głodów, tortur, wojen i śmierci, naznaczonych polami mogił, rzekami przelanej krwi i bezbrzeżnym oceanem cierpienia, wielką niesprawiedliwością było, że odszedł we śnie, bez bólu, trosk, boleści albo choćby kataru.
Pojawiali się tacy, którzy z przekonaniem dowodzili, że musiał być pchnięty nożem, otruty, obrzucony klątwą, urokiem albo zwyczajnie otwarto mu gardło. Niemniej jednak mało kto chwytał się tych opowieści, a wersja, jakoby odszedł za kaprysem sił natury, tym razem wyjątkowo niosła się najchętniej.
A z pewnością była to prawda, o czym świadczyć mógł sam generaus admiraus majordominion Alstus Ibistus Ekhem, który jako pierwszy został zawezwany do łoża nieszczęsnego umrzyka. Podszedł do niewielkiego, jak na taki majestat, pozbawionego baldachimu łóżka i przyjrzał się uważnie zmarłemu. Ani język, ani oczy, ani tors, ani inne części ciała nie zdradzały żadnych gwałtownych lub podstępnych wydarzeń. Tym, co jednak ostatecznie przekonało go do naturalności owej śmierci, był niezaprzeczalny fakt, że tylko on sam mógłby się poważyć, aby czynu tego dokonać lub choćby go zlecić.
A że nie dokonał ani nie zlecił, wtedy wniosek był oczywisty.
Umarł król.
Księga pierwsza
Przygotowania do święta trwały w najlepsze. Uwiązane na sznurkach papierowe Nadermie fruwały wesoło po uliczkach, goniąc za rozkrzyczanymi dzieciakami, a dorośli oddawali się beztrosce, pijąc, jedząc i zakochując się nagle, acz nietrwale.
Gniew szybko wyparował, ale wyczuwało się ogólny niepokój. Narratorzy i ci najwybitniejsi z wielkich sal, i ci podlejszego sortu, przesiadujący w szynkach lub na targach, wyśpiewywali narratoria o odejściu pana. Strażnicy wszelkiej maści jakby złagodnieli, nie wiedząc, czy surowe nakazy króla nadal mają moc. Lud odczuł ulgę po odejściu tyrana, ale zaraz poczęto pytać, co dalej?
Tożsamo pytanie zadawał sobie generaus Ekhem. Prawego następcy nie było, bo dwóch braci króla po krwi już czas jakiś temu zgładzono, kuzynka została wygnana przed laty, a dwóch kuzynów przezornie samych uciekło, z czego jednemu na nic to się zdało. Jeśli ktoś z dalszej rodziny jeszcze się żywy ostał, to z pewnością nie w pobliżu. A nawet gdyby zdecydował się powrócić, trzeba by go ściąć, bo nic dobrego dla Ekhema na przyszłość w sercu by nie nosił.
Pomysł, aby samemu zasiąść na tronie generaus odrzucił od razu, z przyczyny, którą wyłuszczał wielokrotnie:
– Wszystkich nie uszczęśliwisz. Kiedy więc dziś coś własnoręcznie podpiszesz, jutro czekać będzie stado chętnych, żeby ci tę własną rękę za to odrąbać.
Może znalazłby się jakiś spolegliwy uzurpator gotów włożyć koronę i podpisywać każdy pergamin podsunięty pod rękę, ale generaus gardził szczerze takimi bezwolnymi indywiduami. Obawiał się, że któregoś dnia nie zdzierży i sam zgładzi go w przypływie dobrego nastroju, a wtedy problem powróci.
A jednak nowy porządek był potrzebny. Nie jest żadnym sekretem, że tylko siłą władzę można zdobywać, utrzymywać i obalać. Ale jeśli u podstaw owej siły nie leży żadna idea, wtedy siła staje się zwykłą przemocą, a ta przydaje się do władania jedynie na krótko. Lud zaakceptuje największą nawet niegodziwość na sobie, jeśli tylko w nią wierzy.
Lecz idei, jaką był król, już nie było i generaus nie mógł uwierzyć, że cały wysiłek, który razem ponieśli, przepadł tak łatwo. Nie można było tego błędu powtórzyć. Na szczęście Ekhem był człowiekiem otwartym. Rozważył starannie co miał w głowie i postanowił. Jeśli nie można zaufać monarchii, niech inny ład nastanie.
Księga druga
Zaledwie kilka tygodni wcześniej gadatliwy hrabia Jesma opowiedział podczas królewskiego przyjęcia dykteryjkę o pewnym mędrcu, Lumidiusie, który dawał komplety na uniwersytetach. Głosił on, że wszyscy są równi względem świata, natury, a nawet prawa. Uznawał, że wszyscy są wolni w czynach i słowach, a jedyną prawdziwą władzą jest władza ludu samego nad sobą stanowiona. Tylko wówczas naród może rosnąć w siłę w równości, pokoju i harmonii.
Absurdalność głoszonych tez była oczywista na tyle, że na kolejny komplet nikt już więcej nie uczęścił. Jedni, gdyż obawiali się, że są one zbyt dalekie od prawdy; inni, gdyż obawiali się, że są one prawdzie zbyt bliskie.
Mimo to już następnego dnia po przyjęciu aresztowano i mędrca, i hrabiego, choć torturowano tylko tego drugiego. Mędrzec tylko głosił swe tezy, do czego przecież był stworzony, za to wizyty hrabiego na kompletach nic nie mogło tłumaczyć.
Generaus nie zamierzał marnować czasu. Rozkazał narratorom powściągliwsze śpiewać narracje o zasługach króla, a uroczystość pogrzebową ograniczyć do najbliższej rodziny. Pochówku grabarze dokonali następnego wieczoru w osobistej i wyłącznej asyście Ekhema.
Kolejnego zaś dnia udał się on z dzbanem wina wprost do lochu, w którym przebywał Lumidius.
– Wolny jesteś i możesz iść, dokąd chcesz – oświadczył. – Wiedz jednak, że kraj nasz stoi nad przepaścią. Wiele złych rzeczy się wydarzyło dawniej, to prawda. Ale jeszcze więcej może się wydarzyć, jeśli żaden porządek się nie ustali. Z tej przyczyny potrzeba męża, który przyjmie na swe barki odpowiedzialność za kraj, za naród, za przyszłość i nie tezą a czynem ład zaprowadzi.
Lumidius, jak na mędrca przystało, nie okazał entuzjazmu ani strachu. Wypił kubek wina i odrzekł spokojnie, że choćby życiem miał za to płacić, niczyim sługą w szerzeniu terrory być nie zamierza.
Rzecz była to przecież powszechnie znana, że rękami Ekhema i jego żołnierzy wszelka przemoc z woli króla się dawniej działa. Generaus westchnął ciężko i wywód kontynuował:
– Wiem, jakie możesz mieć o mnie mniemanie i nie winię cię za to. Czegóż się po żołnierzach możesz spodziewać? Nie szkolono nas do władania, a do wykonywania rozkazów. Nie szkolono nas do nauk, a do ścinania głów. Gdyby było, inaczej nie przyszedłbym do ciebie. Nie sługi krajowi trzeba, a pana.
Nie mógł Lumidius słowom tym zaprzeczyć. Po raz kolejny jednak odmówił, znów przywołując gotowość na śmierć własną nawet.
Generaus strapił się i odpowiedział:
– Wolny jesteś. Idź i rób, co ci sumienie rozkaże. Zanim jednak odjedziesz, udziel mi rady, o roztropny. Co mam uczynić jako żołnierz? Wiem, jak bronić granic i jak postępować z wrogiem. Ale jak mam traktować lud nasz, kiedy bez władzy zło coraz śmielej sobie poczyna? Kiedy nikt nie wie czyich dekretów słuchać i którym prawem być zobowiązanym? Jak równość, pokój i harmonię zaprowadzać? Sam mam brać władzę w swojej ręce, skoro nikt inny jej nie chce? Co dobrego z tego nam przyjdzie?
Tym razem Lumidius westchnął ciężko, silnie w sumienie ugodzony. Myślał przez czas dłuższy, aż na koniec, choć pod pewnymi warunkami, wyraził zgodę. Nie może być władcą, bo nikt i nic mu takiego prawa nie daje, ale może nowy ład stworzyć według swoich nauk.
– Jakże się zwą te nauki? – zapytał Ekhem.
– Demokracje.
Generaus odetchnął z ulgą. Nie bał się demokracji. W końcu to nie ludzie powinni służyć idei, a idea ludziom.
Księga trzecia
Pierwszym warunkiem Lumidiusa była niezależność. W budowaniu demokracji nie może być kompromisów, a armia do spraw cywilnych nie może się mieszać. Generaus przystał, z tym jednak zastrzeżeniem, że w armii o demokracji mowy być nie może. Wojsko musi oprzeć się na dyscyplinie.
Drugim warunkiem było uwolnienie niesłusznie osadzonych. Mędrzec w szczególności upomniał się o wolność dla hrabiego Jesmy, za którego los osobiście na swój sposób czuł się winny. Zabawne zdało się to generausowi, bo jeszcze nie widział, żeby z takiej beztroskiej litości coś dobrego wynikało. Ale i tu nie oponował.
Dalsze postępki nie były już takie oczywiste i nawet Lumidius wyraził wątpliwość, jak też ogół przyjmie ten nowy, nie znany jeszcze porządek. Generaus uspokoił go. Jeśli w tłum rzucić najgłupszy choćby pomysł, do kogoś się przyklei. A cóż dopiero demokracje.
Następnego dnia Nadermie na jeden dzień i jedną noc przejęły władzę w całym królestwie, narratorzy zaś zaczęli wyśpiewywać narracje wychwalające wolność, równość i demokrację. Rozkołysane winem głowy wtórowały im chętnie, tym bardziej że rymy były naprawdę przednie.
A kiedy wino z czasem wywietrzało, wciąż z optymizmem patrzono w przyszłość. Bo przecież nie strach już było ponarzekać na króla, bo przecież donosiciele nie mieli już komu donosić, bo nie wtrącano już do lochu za byle co.
Poznali się na tym ci, którzy sumienia mieli czyste, ale też ci, co niekoniecznie. Chciwość i żądze nie pytają przecież, kto dziś dzierży władzę.
Nie gdzie indziej, jak w cuchnących uliczkach zapadłych miast Kontu występek zaczął w pierwszej kolejności głowę podnosić, ale dużo czasu nie trzeba było, żeby i w innych regionach zaroiło się od rzezimieszków. Wbrew temu, co zdawało się Lumidiusowi, nie tylko za przekonania wtrącano do lochów.
Nim więc nowe prawa ustanowiono, generaus stare sprawdzone sposoby przywołał do życia. Winnych chwytano garściami, a na rynkach zajaśniały szubienice ze świeżego drewna.
Księga czwarta
Wspomnieć na wstępie należy, że generaus wszelkich mędrców miał za dziwaków, którzy przez lata w szachownicę mogli się wpatrywać, żeby odkryć, czy jest czarna w białe pola, czy też biała w pola czarne. Kiedy więc Lumidius, dowiedziawszy się o egzekucjach, wtargnął do jego komnaty, wykrzykując o niegodziwości, zbrodni i zdradzie narodu, zaskarbił sobie niekłamany szacunek Ekhema.
A gdy w końcu przestał krzyczeć, aby oddechu zaczerpnąć, generaus spytał go, co należy czynić. Cóż począć, kiedy te dzikusy z Kontu grabieży, gwałtów i mordów się dopuszczają, a inne prowincje coraz chętniej im wtórują? Czy ból i udręka ofiar mniej są wartę niż wolność oprawców?
Spierali się czas dłuższy, aż w końcu Lumidius musiał uznać, że ci, których z lochów wypuszczono, nie tylko za słowa tam wcześniej trafiali. Uznawszy to, sprawiedliwych sądów zaczął się domagać. Generaus przystał na to, choć zaznaczył, że jedyne prawo, na którym osąd można oprzeć, za życia króla jeszcze stanowione było.
Mędrzec słów więcej nie potrzebował. Czyż można wolność i równość budować na prawie stworzonym do ucisku?
– Nowe prawa trzeba stanowić – zakrzyknął.
– Któż miałby to robić w demokracjach? – zapytał generaus.
– Rada mędrszych. Zgromadzenie do tego powołane. Parlament.
– A któż ich powoła?
– Naród. W wolnym wyborze każda kraina swych przedstawicieli wybierze, a oni prawa wspólne stanowić będą. Tak oto demokracja się stanie.
Generaus w demokracji wówczas biegły jeszcze nie był, pytania więc same rodziły się w głowie.
– A jakimż to cudem gromada ma prawa stanowić, skoro każdy inne może mieć spojrzenie?
– Przez wotum. Każdy ma prawo do oddania głosu. Kto najwięcej głosów w sprawie zbierze, ten decyduje.
– A jeśli tym, których głos przepadnie, się to nie spodoba?
– Mniejszość głosowi większości musi podlegać. Dla dobra ogółu – odrzekł z dumą Lumidius. – Tak działa demokracja.
Generaus wyczuł rosnącą ekscytację.
– A jeśli większość błąd popełni? Któż za to poniesie karę?
– Nikt – oświadczył z niezłomną pewnością mędrzec. – Parlament musi chronić immunitet, aby niesłusznych oskarżeń uniknąć. Dlatego wybiera się najmędrszych, aby jak najmniej popełniali omyłek. A jeśli już do tego dojdzie, kolejnym prawem muszą je naprawiać.
Generaus powściągał emocje, ale musiał przyznać, że genialny to pomysł.
– Niech więc tak będzie – odrzekł. – I wszyscy będą ich wybierać?
– Wszyscy – przytaknął Lumidius.
Pomysł był iście szatański w swej przebiegłości i Ekhem nie mógł wyjść z podziwu. Być może ktoś bardziej małostkowy mógłby się rozwodzić nad tym, że głos parobka równy ma być szlachetnemu, że głos niepiśmiennego równy ma być mędrcowi, a głos oberwańca z Kontu równy ma być rodowitemu synowi Banacji, ale Generaus był ponad to. Wszystko mu było za jedno, czyje głosy będzie się liczyć. Najważniejsze, żeby wynik z tej demokratycznej arytmetyki był, jak należy.
Nie mógł mimo wszystko zrozumieć, dlaczego Lumidius uważa, że ci wszyscy biedni ludzie, którzy często słowa pisanego nie pojmują, nawet jeśli je im kto przeczyta; którzy w totemy po lasach strugane wierzą; którzy chętniej do szynku zajrzą bajd narratorów słuchać, niźli na komplet przez mędrca prowadzony, skąd mieliby rozpoznać, który z nich najmędrszy.
Księga piąta
Po rynkach, karczmach i gościńcach wieszano obwieszczenia, po wsiach i miasteczkach zwoływano wiece, a narratorzy nowe narracje poczęli wyśpiewywać. Byli początkowo i tacy, którzy robili to bez przekonania, ale jak jeden czy drugi skręcił nogę lub kark, zaraz inni do wspólnego głosu chętniej się przyłączyli.
Oto nastały wolności i demokracja. Oto będą elekcje powszechne.
Gdyby ktoś wtedy uważniej posłuchał, spostrzegłby, że nie wszyscy chętnie do wolności się garną. Nie wszyscy rozumieli nowy porządek i nie wszystkim się wszystko podobało. Gdyby zaś ten ktoś trafił do pewnej tawerny na północy, mógłby spotkać hrabiego Jesmę, który nie będąc wcale tak pijanym, jak by się mogło wydawać, żadnej wdzięczności za odzyskaną wolność nie zamierzał okazywać.
Wciąż bolały go potłuczone nogi i obite plecy, wciąż drętwiały mu palce, a do tego przed deszczem zaczęło go łupać w kolanie. Grzmiał więc, że nic dobrego z tej uczonej fanaberii nie będzie, bo co to za pomysł, żeby wszyscy rządzili. Historia miała ocenić, czy słuszność była w jego słowach, ale zdziwienie mogło budzić, jak chętnie tych nietrzeźwych wywodów inni słuchali.
Aby nie dopuścić do zamieszania, kiedy każdy jeden obywatel będzie chciał kandydować do parlamentu, Luimdius zarządził, że wpierw w partie muszą się połączyć i tak szukać poparcia.
Spytał więc go ongiś generaus, czy sam on ze swymi zwolennikami nie powinien partii założyć, aby demokrację umacniać. Obruszył się Lumidius, że byłoby to, jakoby sobie sam władzę gotował, a przecież nie o to w demokracji idzie. Tu Ekhem, nie bez racji, zwrócił mu uwagę, że któż na tym świecie lepiej ową materią może rozumieć, lecz mędrzec ani myślał się zgodzić.
Rzekł mu więc generaus, co następuje:
– Wsłuchaj się w głosy ludzkie i wejrzyj w inne partie. Cóż oni głoszą, szukając wsparcia? Że kto za nimi pójdzie, bezkarny będzie; że kto za nimi pójdzie, w złocie będzie się pławił; że kto za nimi pójdzie, szlachetnym z miejsca się stanie, z wszystkimi tego stanu przywilejami. Czyż o to w tej twojej demokracji idzie?
– Nie o to.
– Czemóż więc osądu ogólnego się obawiasz? Któż lepiej od ciebie demokrację rozumie, skoroś ją sam wymyślił? Stań przed narodem i daj im decydować, zamiast się chować za płochymi wymówkami.
Niechętny był mędrzec, ale rozumiał te racje. Nie chodziło przecież o narzucanie woli. Niech lud zdecyduje.
Zgodził się partię powołać, a żeby szczerze idee na sztandarze nosić, nazwał ją „Wolność i demokracja”. W pierwszej kolejności uczeni z uniwersytetów się przyłączyli, ale z czasem i pomniejszy lud jakimś zrządzeniem tłumnie się garnął.
Generaus winszował mu wtedy, że słuszna sprawa tak łatwo się przyjmuje pod światłym przewodnikiem. Lumidius wzdrygnął się na te słowa, bo jako piewca wolności i równości, nie chciał się nad innych wynosić. Zabronił wtedy przewodnikiem się nazywać.
– Jak więc mają cię zwać ci, którzy najmędrszych mają wybierać? A tyś przecież w demokracji najmędrszy z najmędrszych. – Spytał generaus.
– Nie dowodzę nimi, jeno im służę. Głosów ich słucham i sekretów. Niech więc nie za przewodnika, a sekretarza swego mnie mają. A żeby nikt za wyjątek mnie nie miał, więcej sekretarzy w partii być musi.
Nauczony doświadczeniem z jedynym królem, generaus uznał, że to jeszcze lepszy pomysł.
– Winszuję zatem sekretarzu. Trzeba jednak, żeby dla porządku, wiadomo było, żeś ty, jako pierwszy, sekretarzem został mianowany. Zasług swoich w szerzeniu wolności nie musisz się przecież wstydzić ni wypierać.
– Dobrze więc, będę pierwszym sekretarzem. A nie dla siebie, tylko dla narodu to czynię.
Księga szósta
Gdybyż władza była daniem przyrządzonym przez mistrza kuchennego, byłoby pewnie paru takich, co na sam zapach nos by zatkali i pognali precz. Wielu innych rzuciłoby się z rękami, nie dbając o sztućce i wychowanie, byleby tylko kiszki napchać. Ciamkaliby głośno przy stole, brudząc szatę, dłonie i oblicze, i psując innym apetyt. A po wszystkim odeszliby, bekając przeciągle i za nic sobie mając nieprzychylne uwagi współbiesiadników. Kucharz zapłakałby pewnie, że lepiej wieprze było nakarmić, ale cóż poradzić.
Lecz kucharz pewnie najbardziej byłby kontent z tych, co w skupieniu smak pierw kontemplując, skłoniliby się z szacunkiem, a może nawet udzielili strawy innym, aby każdy mógł kunszt uszanować.
Generaus zaś posiadł wiedzę o biesiadniku zgoła odmiennym, takim co dania nawet jeszcze nie popróbowawszy, nie tylko kucharza chce pochwalić, ale pojmać go dla siebie na wyłączność. A wtedy każe mu gotować według swojego mniemania i dla siebie wyłącznie.
Poszedł więc Ekhem do mędrca, aby zdać mu sprawę.
– Ów Jesma, za którym tak żarliwie się wstawiałeś, również w elekcje staje. Partię powołał i wszystkim, którzy go poprą, sakwę złota obiecuje po zwycięstwie.
Lumidius pomyślał, pomyślał i wzruszył ramionami.
– Cóż to za obietnice? Czcze jedynie. Głosów tyle potrzeba, że nie sposób byłoby słowa dotrzymać. Któż rozumny go poprze?
– A jednak ma poparcie. Nie przez rozum, a przez chciwość. Do tego zaszczyty chce rozdawać swoim poplecznikom, ale również po zwycięskich elekcjach dopiero.
Lumidius pokręcił głową, nie widząc w tym sensu.
– Skoro wszyscy są równi, to wszelkie zaszczyty i tytuły żadnej wartości nie mają.
Generaus uśmiechnął się, ale tak smutno raczej.
– Wiedz więc, że według hrabiego, jeden król być powinien, a za tym i stany, i nierówności.
Mędrzec wyraźnie nie dowierzał ani w głowie mu się nie mieściło.
– Toż brednie z czasów minionych, którym nikt poparcia nie da. Któż znów chciałby w niewolę pod szlachetnie urodzonych wracać?
– Wielu, z tego co słyszę. – Generaus zrobił dłuższą przerwę na westchnięcie. – Jesma bowiem dochód zniewolonym zagwarantował, aby ich praca na cudze korzyści nie szła wyłącznie.
– Przecież to niedorzeczność. – Lumidius zaczął krzyczeć. – Któż chciałby sprzedać własną wolność.
– A jednak są narratorzy śpiewający po miasteczkach narracje o przymiotach bycia w niewoli, a ludzie się gromadzą. Gromadzą, potakują i jednoczą. I siła ich coraz większa.
– Nie do uwierzenia. Nawet jeśli wygra elekcje, wszyscy się połapią, że to brednie tylko, wszyscy zaraz sobie przypomną czym niewola była przez lata. W kolejnych elekcjach nawet kulawa mysz nie zechce dać mu wotum.
Ekhem znów uśmiechnął się smutno.
– Nic nie rozumiesz, prawda? Jeśli Jesma wygra, nie będzie następnych elekcji. A ci, którzy się temu sprzeciwią, trafią do lochów. Już tam byłeś i wiesz, że nikt rozumny z życiem stamtąd wyjść się nie spodziewa.
Księga siódma
Lumidius płakał. Słowa nie mógł wydobyć, zanosił się tylko spazmami, wydając przy tym ciche westchnięcia. Skurczył się i zwinął na fotelu pod ścianą, zakrył oczy, a gdyby mu rąk starczyło, zakryłby pewnie i uszy.
Cały przepiękny plan tak szybko miał się zniweczyć?
Kiedy się trochę uspokoił, Ekhem wsparł go ramieniem i próbował wesprzeć słowem.
– Mój biedny starcze, mój nieszczęsny przyjacielu. Smutna prawda jest taka, że wielu z nich za nic ma sobie wolność. Nie o wolność im idzie i nie za wolność chcieliby umierać. O swobody im idzie w pierwszej kolejności. Po cóż mieliby za siebie decydować i wybierać, po cóż mieliby codziennie się budzić, nie wiedząc co począć ze sobą. A kiedy ktoś im powie, co mają robić, co myśleć mają, kiedy im jeszcze garść monet w ręce wciśnie, wtedy z radością, pańszczyznę odprawiwszy, uciechom beztroskim mogą się oddać. Za to gotowi są krzyczeć i okładać pięściami.
Mędrzec otrząsnął się w końcu, powstał i szatę wygładził dłoniami.
– Nie można ich winić, skoro nikt ich wcześniej wolności i demokracji nie uczył. Nie można żalu mieć do nich, że wiarę dają obietnicom bałamutnym. Nasza w tym praca, aby światło ponieść. Pójdę więc, gdy ponownie się zbiorą i przemówię.
Nie bardzo dało się Luimdiusa od tego pomysłu odwieźć, ale też generaus nie za bardzo się do tego przykładał. Obiecał przecież w uczone sprawy się nie mieszać.
Wiece partii przeróżnych odbywały się codziennie i również stronnicy Jesmy codziennie się zbierali. A że było ich najwięcej, cały plac potrafili zająć. Kiedy już się tłumnie zgromadzili, Lumidius wkroczył pomiędzy nich. Znany był i wyróżniał się w swej białej szacie, więc lud rozstępował się zaciekawiony. Mędrzec dotarł do centrum placu i wszedł na niewielkie podwyższenie.
I kiedy cisza zaległa, przemówił.
A mówił pięknie i doniośle, mówił mądrze, roztropnie i prawdziwie. Wspominał krzywdy czasów minionych, rozprawiał o przyczynach niesprawiedliwości i całym sercem za losem uciśnionych się unosił. Gdyby wówczas jakiś narrator, choćby i z tych co, za dukaty jedynie narracje śpiewają, spisał te słowa dla potomnych, na wieki w dziejach by się zapisały.
Ale nie było takiego. A ci, którzy byli, niecierpliwość zaczęli z czasem okazywać.
– Czemóż chcesz nam mówić, co mamy robić, skoro za wolnościami tak mocno się opowiadasz? – zaczęli w końcu krzyczeć.
– O dobro przecież wasze idzie. Nie oddawajcie się z woli własnej w niewolę.
– Nasza to sprawa i nasz głos. Dach nad głową mieć będziemy i grosz w kieszeni. Cóż więcej możesz nam obiecać.
Z każdym pytaniem mniej coraz sympatii gotowi byli mu okazywać.
– A wolność? – spytał Lumidius ze zgrozą. – Wiedzcie, że Jesma więcej może nie dać wam wyboru.
– A czemóż tak o elekcje ten mędrzec zabiega? – zaczęli już krzyczeć bardziej do siebie. – Żeby samemu władze w ręce pochwycić. Któż nam obieca, że on kolejne elekcje ogłosi, jak już sam w koronie zasiądzie?
– Nie będzie już więcej korony i władzy w jednej osobie – próbował ich przekrzyczeć Lumidius. – A elekcje w prawach podstawowych zostaną zapisane. Partia, która temu przeciwna, w elekcje stawać nie może. To wbrew demokracji.
Lecz oni go już nie słuchali, a jedynie krzyków swoich.
– Sam chce na złocie łapy położyć. Jesma chociaż się podzieli. Sam dla siebie wszystko chce zagarnąć, a dla nas biednych nic nie ma. I jeszcze wyboru nam wzbrania. Wolności nam broni. Precz z mędrcami. Na szafot ze zdrajcą ludu.
Krzyków przybywało, a głos Lumidiusa utonął w nich. Zapadł się starzec w sobie i przygnieciony tą klęską zszedł z piedestału. Ruszył powrotną drogą przez tłum, a ci coraz głośniej na niego pokrzykiwali, a jakby tego mało było, zaczęli poszturchiwać. Coraz więcej w nich złości było i kuksańce coraz mocniejsze, aż w końcu jeden czy drugi pięść podniósł.
Padł starzec na kolana, a biała szata zniknęła w rozwrzeszczanym tłumie.
Księga ósma
Przepadłby pewnie w tym napadzie gniewu powszechnego starzec, gdyby generaus w porę nie ruszył z ratunkiem. Ludzie jego zbrojni jak spod ziemi wyrośli i klinem w tłum się wbili. Tłum się rozpierzchł, żelaznymi ostrzami raniony i otoczyli żołnierze Lumidiusa, który leżał w błocie bez przytomności.
Gdy już w komnatach przytomność odzyskał, spojrzał najpierw na swą szatę, w błocie umazaną, a potem na Ekhema.
– Cóż im uczyniłem, że tak mi się odpłacają. O ich wolność przecież chodzi, nie o moją.
Generaus nie miał już wcześniejszego smutku w oczach, a jedynie roztropność chłodną jakąś.
– Jesteśmy jak aktorzy na cyrkowej scenie. Póty nam brawo biją, póki ich bawimy żartami i hołubcami. Jeśli jednak choćby na chwilę maskę zdejmiesz i szczerze wyznasz swoje myśli, zaraz cię zaczną okładać, że nie takie twoje prawo. Na twoje komplety przychodzili ci, którzy prawd szukali. Reszta – zamyślił się na chwilę Ekhem – reszta posłuch ci da, tylko jeśli im powiesz to, co chcieliby usłyszeć. Taka już natura naszego marnego gatunku.
Lumidius, stanął przy oknie i rozważał czas jakiś. Potem odwrócił się i patrząc wzrokiem zamglonym, przemówił:
– Niech więc tak będzie. Ich to wola i ich głos. Jeśli tak zdecydują, tak być musi.
Generaus uniósł powoli brwi.
– Więc po to tak się męczyłeś, żeby teraz poddać się ich woli.
– Tak – powiedział głosem pewnym Lumidius. – Tak się stanie, jeśli taka ich wola.
– Wiedz więc, zatem że śmierci naszej zaczęli się domagać?
– Śmierci? – Pobladł Lumidius i oparł się o ścianę. – Z jakiej przyczyny?
– A z takiej, żeś im powiedział, że partia, która przeciwko elekcjom występuje, w elekcje stawać nie może. Wszyscy już teraz grzmią, żeś przeciw demokracji i zdrajcą cię nazwali. Nastają na ciebie i głowy się domagają.
Lumisius jak stał, tak po ścianie na podłogę się osunął. Trząść się począł i sapać.
– Ale dlaczego?
Na to pytanie nikt odpowiedzieć mu nie umiał.
– Gotów jesteś więc poddać się ich wolnej woli? – zapytał generaus. – Gotów jesteś demokrację porzucić? Gotów jesteś głowę własną za taką wolność poświęcić?
Starzec w końcu spokój odzyskał. Powstał odważnie i głowę uniósł dumnie niczym posąg. Choć szatę wciąż miał oblepioną błotem, mówił silnie i mężnie.
– Tam wolność jednego się kończy, gdzie niewola drugiego zaczyna. Kto przeciw temu występuje, ukarany zostać powinien.
– Cóż mam więc robić? – spytał wówczas generaus.
– Karać. Bronić wolności i karać. Czyń co konieczne.
Generaus zasalutował i odszedł.
Gadatliwy hrabia Jesma przestał być gadatliwy zaraz po tym, jak katowski miecz oddzielił jego głowę od reszty ciała. Parę innych głów również potoczyło się po bruku tu i ówdzie, i nikt już nie potrzebował pytać o przyczyny. Następnego dnia paru stronników Jesmy kraj pospiesznie opuściło, a w partii nawet pies kulawy się nie ostał, bo wszyscy do Lumidiusa się przyłączyli.
Epilog
„Wolność i demokracja” zwyciężyła elekcje bezwzględnie. Dwie pomniejsze partie również swoją reprezentację w parlamencie zdobyły. Ekhem, nauczony doświadczeniem, rozumiał, że natura bywa kapryśna.
Gdyby kilka tygodni później ktoś uważnie wsłuchał się w rozmowy na targach i uliczkach, spostrzegłby, że ludzie odzyskali spokój.
Wcale nie taka zła była ta demokracja. Lochy znów się zapełniały i trzeba było uważać co się mówi, ale przynajmniej spokojnie na ulicach się zrobiło. Kto miał rządzić, to rządził; kto miał się bogacić, ten się bogacił, a kto się dobrze urodził, ten tytuły przyjmował.
A że czasem kogoś ścięto publicznie, to tylko dobrze o Lumidiusie świadczyło. Cóż by to był za władca, co by na siebie pluć bezkarnie pozwalał. Przynajmniej ludzie czuli się bezpiecznie.
Niech żyje demokracja.