- Opowiadanie: Shanti - Saszka

Saszka

Rzetelnie uprzedzam, że nie ma u mnie wesołego świątecznego klimatu i reniferów :) Jest za to sporo wulgaryzmów.

 

Prezenty: Bałwan rewolwerowiec i postapo

Limit przekroczony, więc musze przeczytać 50% opowiadań konkursowych.

 

Za betę serdecznie dziękuję: Ośmiornicy, Grav i BosmanMat!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Saszka

Pierdolone Śmiecisko. Już dawno powinienem się zabić.

Szarpnęły mną torsje, ale tym razem wydostała się tylko żółć. Rękawem wytarłem resztki wymiocin z brody. Nie ma to jak zacząć dzień od porządnego rzygańska. Ten stary cap, Igor, znowu coś spartolił z bimbrem. Nie powiem, kopało mocno, ale powinienem wiedzieć, że coś jest nie tak, gdy pierwszy łyk prawie wypalił mi mordę. Ale chuj tam, jakie to ma znaczenie? Przecież i tak miałem się zabić. Wczoraj. Przedwczoraj. Dzisiaj.

Zrobiłbym to, ale jestem tchórzem. Dlatego jeszcze żyję, w przeciwieństwie do innych. Tych, z którymi kiedyś szłem ramię w ramię, tak dawno temu. Czasami się zastanawiam, czy kulka w łeb nie byłaby lepsza. Przynajmniej umarłbym, wciąż mając jakieś resztki szacunku do samego siebie. Ale ten statek odpłynął już dawno temu.

Jęknąłem. Kolana prawie się poddały, gdy próbowałem wstać. W końcu musiały podnieść niemałe cielsko. Powinienem mniej chlać. W sumie to powinienem wiele rzeczy. 

Zakląłem pod nosem, ta zbudowana ze złomu rudera nadal miała czelność wirować. Obijając się o ściany, ruszyłem w stronę wyjścia na taras, a po drodze złapałem w połowie pustą butelkę.

Zostało w niej jeszcze nieco bimbru. To dobry powód, aby się dzisiaj nie zabijać. Ale, o Chryste, jak mnie nawalał łeb – to z kolei przemawiało za tym, by jednak strzelić sobie w ryj.

Kopniakiem otworzyłem drzwi i wypadłem na taras, który niebezpiecznie zatrzeszczał pod moim ciężarem. Ha, taras. Dobre sobie, mam polot tak nazywając zebrane do kupy pordzewiałe kawałki blach, przegniłe dechy i rozwalające się krzesełko turystyczne. 

Jakby jednak nie było, taras stanowił moje okno na ten pierdolnik. Nie opuściłem swojego zbudowanego ze śmieci i gruzu fortu chyba ze trzy lata. Albo cztery? Szybko przestałem liczyć. Zesłanie tutaj miało niby być okazaniem łaski. Tak jakby smród, żółtawe trujące wyziewy, palący żar z nieba i życie wśród odpadów były w jakimkolwiek stopniu lepszym losem niż kulka w łeb. Oj nie, wiedziałem lepiej. Moi wrogowie pewnie z lubością obserwowali, jak się staczam, dziadzieję. Jak zadomawiam się tutaj niczym jakiś Śmieciarz.

Śmieciarze. Prychnąłem. Marna imitacja człowieka, o ile da się jeszcze tak określić pokraczne postacie, które kuśtykały pośród zwałów śmieci. Urodzone w tym chlewie, nie znały niczego poza walką o przetrwanie. Nie tylko by mnie okradły, ale pewnie i zeżarły. Na Śmiecisku nic się nie marnuje. Na Śmiecisku śmierdzi. Na Śmiecisku się szybko umiera. No przynajmniej ci, co mają farta.

Stare krzesło turystyczne zaskrzypiało, gdy posadziłem na nim tłusty zad. Oparłem nogi o rozpadającą się drewnianą skrzynkę i sięgnąłem po butelkę.

O w mordę jeża, ależ to paliło. Wziąłem kolejny łyk. Kaszel wezbrał w płucach. Charknąłem i splunąłem żółtą plwociną za barierkę, bo u siebie przecież nie będę syfił.

No dobra, dzień rozpoczęty. Sprawdźmy, kto jeszcze dycha na tym padole rozpaczy. Lornetka wisiała na oparciu, dokładnie tam, gdzie ją wczoraj zostawiłem. Beknąłem głośno, próbując ustawić optymalną ostrość.

W końcu nie bez powodu wybrałem to miejsce. Nie chodziło oczywiście o fakt, że śmieci były tutaj dość zbite, a ryzyko zdechnięcia pod ich lawiną niskie, choć po prawdzie, stanowiło to pewien plus. Osiedliłem się w tym konkretnym miejscu, bo miałem widok na spory kawał wysypiska poniżej. Na jego pofalowane wydmy pełne zdezelowanych lodówek i pordzewiałych kuchenek. Na wieże zbudowane z resztek sprasowanych samochodów. Na doliny starych, sparciałych ubrań. Mogłem nawet podziwiać pozbawiony kadłuba żółty autobus, w którym non stop coś się ruszało, choć nie powinno. Prawdziwy, kurwa, raj.

Przesunąłem wzrok na wioskę Śmieciarzy. Krzywe, pokraczne chaty zbudowano gdzie popadnie, bez jakiekolwiek pomyślunku. Długie daszki nie chroniły przed palącym słońcem, którego żar przebijał się nawet tutaj. Nie dostrzegłem żadnego ruchu, było spokojnie. Martwo.

Leniwe mendy jeszcze nie wstały? Do roboty, nieroby, chcielibyście chlać cały dzień. Ja mogę, mi żarcie i tak dostarczą drony, ale byłem, jak to się ładnie mówi, więźniem politycznym. A to całe tałatajstwo, które urodziło się pośród gór śmieci, nikogo nie obchodziło i nigdy nie będzie. Ot, taki los spotyka tych, którzy przegrali wojnę na atomówki.

Podrapałem się po brodzie. Zmarszczyłem brwi, gdy pod palcami poczułem coś dziwnego. Pogrzebałem chwilę w siwych kołtunach i wyjąłem czarnego robala. Małe odnóża machały rozpaczliwie, a ja przez chwilę przyglądałem się insektowi. Rozchyliłem palce, a ten zupełnie niezrażony upadkiem, pomknął do przodu. Instynkt przetrwania kazał mu uciekać. Ku wolności, ku swoim. Pewnie wydawało mu się, że może mi uciec.

Giń, ty mały skurwielu. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, gdy pod butem usłyszałem miłe chrupnięcie. To walka z wiatrakami, nie dało się ich wyplenić, ale nic innego nie mogłem zrobić. Ostatecznie bimbru się z nimi nie napiję.

Wróciłem do lornetki. Już miałem się poddać, gdy drzwi małej rudery przytulonej do chybotliwej wieży zbudowanej z przedwojennego sprzętu agd, w końcu się otworzyły. Wypadła ich cała chmara. Śmieciarzy było więcej niż mrówek w mrowisku, jak boga kocham. Pochyliłem się do przodu, dzisiaj się w końcu doliczę. Muszę. Jeden, dwa, trzy… osiem… dziesięć.

Nosz ty, za szybko się rozbiegły. Wczoraj z rachunków wyszło mi z piętnaście jak nic. Co dzień inna liczba, jak te pokraki się tak szybko mnożą, to nie mam pojecia. Albo to ja od chlania dziadzieję i nie potrafię dodać dwa do dwóch. Nie mogę ze sobą skończyć, póki nie dojdę do tego, ile ich tam się gnieździ. To już kwestia honoru. I jeden punkt więcej do listy powodów, dla których nie powinienem się dzisiaj zabić.

Jedna z mniejszych sylwetek ruszyła w moim kierunku. Przygarbiona, ciągnęła za sobą stopę. Praktycznie tonęła w za dużych łachmanach, a płócienny worek na plecach, choć pusty, zdawał się dociskać ją do ziemi.

Saszka.

Coś dziwnego ścisnęło mnie w piersi. Chyba mam zgagę. A może to początek zawału? Przydałoby się. Zrobiłby to, na co ja od dawna nie mam jaj.

– Panie Dżon! – wołała już z daleka, choć nie mogła mnie zobaczyć z takiej odległości. Widziała przecież niewiele lepiej od kreta. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie udawać, że mnie nie ma. Ale przecież Saszka wiedziała, że nie wyściubiam nosa ze swojej małej fortecy. Będzie darła mordę, aż odpowiem.

– Panie Dżon!

Podniosłem się, wymacałem w kieszeni paczkę fajek i wsadziłem papierosa między zęby. Zerknąłem do zdecydowanie zbyt pustego opakowania. Nie starczy mi do kolejnej dostawy. Znowu czekało mnie odstawienie. Kurwa. Kolejny powód, aby się jednak dzisiaj zabić.

– Jestem, Saszka. Nie musisz się tak drzeć.

– O! A paczka z Hameryki jusz jes?– Brudna, wychudła buzia rozdziawiła się w pełnym nadziei oczekiwaniu. Obiecałem jej kolorowy papier z najbliższej paczki – w końcu cywilizowany świat szykował się na święta. A tego cywilizowanego świata zostało już w sumie niewiele. Ze starej poczciwej Europy zrobiliśmy światowe śmietnisko. Ale ludzie są jak karaluchy, przetrwają, nawet tonąc w kupie gówna i odpadów.

– Jeszcze nie.

Saszka, zawiedziona, zwiesiła głowę, ale zaraz się wyszczerzyła, pokazując całe dwa zęby, które jej jeszcze zostały. Spojrzała na mnie swoimi orzechowymi oczami. Zakuło mnie w piersi. Za każdym cholernym razem. 

Za każdym cholernym razem, przez moment miałem wrażenie, że patrzy na mnie ktoś inny. Choć odcień był niemal identyczny, tamte oczy były dojrzalsze, pełne smutku. 

– To mosze jutro, co?

Stary dureń. Gadam ze smarkulą, tak jakby mogła mi kogoś zastąpić. Ale martwi nie mówią.

– Może, może. A ty co, idziesz na szabry?

Pokiwała głową.

– Nofe zamófienia. Duszo jedzenia, jak znajdę o to – powiedziała, po czym uniosła dłoń z metalową obręczą na lewym nadgarstku. Nie ma dla nich wystarczająco żarcia, ale SI jakoś sobie radzi ze znakowaniem każdego dzieciaka, którego dostanie w łapy. Zakłada im bransolety i nadaje numer. Jakby byli bydłem. Kontrolują liczbę urodzeń? Badają śmiertelność? Chuj wie. 

Saszka nacisnęła guzik na bransolecie i słabej jakości hologram pokazał bałwana ubranego w prochowiec, kamizelkę i wielki rewolwer u pasa.

– To jakaś figurka?

– Chyba. Ale moje sceście! Fjem, gdzie sukać. – Wyprostowała się dumnie. – Dzięki mnie, jutro fszyscy sjemy obiad!

Saszka, dziecko… Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknąłem. Co jej miałem niby nagadać? Że jej starzy mnożyli się jak króliki i wysyłali ledwo chodzące smarki na szabry po wysypisku? Że te co silniejsze i starsze bachory posyłali do roboty przy segregacji nowych dostaw – mogły tam capnąć coś cennego, albo, równie dobrze, zaliczyć nóż między żebra. Że każdego dnia mogła zginąć pod zwałami śmieci, bo drony opróżniały kontenery jak leci i w dupie miały, czy jakiś dzieciak nie znalazł się akurat na linii zrzutu. Że całe jej życie to jedno wielkie gówno i nie rozumiem, jak może ją jeszcze cokolwiek w tym syfie cieszyć?

Tylko co z tego. Saszka nie znała innego życia.

Zaciągnąłem się i nosem wypuściłem chmurę dymu. Buzia dziewczynki pojaśniała jeszcze bardziej, a z ust wyrwał się nawet cichy chichot. Rozśmieszyłem ją, to dobry powód, aby się jednak dzisiaj nie zabijać. Dwa do dwóch.

– Muse iść. Dobrego dnia, panie Dżon!

Kiwnąłem jej głową.

– Uważaj tam na siebie, Saszka – dodałem zbyt cicho, aby mogła mnie usłyszeć.

 

*

 

Gdy wróciłem na taras z gorącą patelnią pełną skwierczącego bekonu i jajek, odruchowo sprawdziłem dwie rzeczy. Czy karabin leży tam, gdzie powinien i czy Saszka nadal tam jest.

Dobrą chwilę zajęło mi odszukanie pokracznej sylwetki.

– Nie idź tam, Saszka. Wiesz, że to zły pomysł – powiedziałem na głos, ignorując tłuszcz skapujący mi na palce. Nie odrywałem oczu od lornetki.

Wtedy je dostrzegłem. Złomopełzacze. Nikt nie wiedział, czy to jeszcze zwierzęta, czy też Śmiecisko wyhodowało nową formę życia na swoim zagrzybiałym łonie. Raczej nikt nie zamierzał tego sprawdzać, a już z całą pewnością nie ja. 

Na Saszkę wyskoczyły aż trzy. Trzy wielkie gluty, których ciała stanowiły resztki śmieci posklejane dziwną, zgniłą mazią. Nie miały paszczy ani zębów. Pewnie nawet oczu. Ale gdy dopadały swoją ofiarę, ich lepkie ciało najpierw zaciskało się na nogach i je unieruchamiało. Później nieznośnie powoli pełzło w górę, do kolan. A nieszczęśnicy, których dopadły, darli się wniebogłosy, choć nigdy nie wiedziałem, czy to z bólu, czy porażała ich świadomości tego, że są pożerani żywcem. Wrzaski zwykle cichły dopiero wtedy, gdy pokraczny glut sięgał twarzy.

Nie raz zastanawiałem się, czy potem godzinami trawiły nieszczęśnika. Wolałem jednak myśleć, że brak powietrza szybko wykańczał ofiarę.

– Uciekaj, mała – wyszeptałem, pochylając się do przodu. Zacisnąłem dłonie na lornetce, krew zadudniła mi w skroniach. Serce przyspieszyło.

To nie mój zasrany interes. Żarcie mi stygnie, niby szkoda dzieciaka, ale wiele takich skończyło w pyskach złomopełzaczy. Nie chcę przecież tego oglądać. Nie Saszkę.

Odsunąłem lornetkę i zanurzyłem widelec w jajku.

Ależ mi się trzęsły łapy. Muszę przystopować z piciem, bo niedługo nawet dupy sobie nie podetrę. Masz ci los, biednemu zawsze wiatr w oczy. Kolejny powód do listy, aby się jednak dzisiaj zabić. Trzy do dwóch.

Cztery. Śmierć Saszki to cztery.

Drżące dłonie zacisnąłem na oparciu krzesła. Wmawiałem sobie, że wcale nie interesuje mnie to, co stało się z drobną, samotną dziewczynką na wysypisku. Jej starzy pewnie nawet nie zauważą, że zniknęła.

Ale ja zauważę. Kurwa.

Zerwałem się i podniosłem lornetkę. Przez chwilę gorączkowo wodziłem wzrokiem po śmieciowych pagórkach. Jest. Biedna Saszka… żyje?!

Jakimś cudem wspięła się na ustawione jeden na drugim trupy starych samochodów. Chwyciła kawałek rury i zaczęła odpędzać złomopełzacze. Te, choć bardzo chciały, nie potrafiły się wspinać, krążyły więc wokół niej niczym wygłodniałe psy.

– Muszę się napić – powiedziałem na głos. Zębami wyrwałem korek z butelki i wziąłem solidny łyk. Westchnąłem.

Saszka żyje, ale jak długo? Złomopełzacze nie odpuszczą tak łatwo.

Zerknąłem na broń. Zostało mi zaledwie kilka nabojów, a jakieś chujki regularnie próbują się do mnie dobrać i tylko śrut w zadzie ich przepędza.

Powinienem jej pomóc? Pewnie tak. 

Ale czy faktycznie to zrobię? Za chuja pana nie. To nie mój dzieciak, nie mój problem. Zebrało mi się na jakieś sentymenty na starość. Przecież ja nigdy smarków nie lubiłem, ba, nawet swojego mieć nie chciałem. Wtedy, w innym, lepszym życiu.

Znów spojrzałem przez lornetkę.

Jednak Saszka nie była taka znowu głupia. Zamysł miała dobry, ale gorzej z wykonaniem. Wspięła się po wieży z aut, ale weszła zdecydowanie zbyt wysoko. Chybotliwa konstrukcja zaczęła się niebezpiecznie trząść pod jej ciężarem. Dziewczynka też to zauważyła i próbowała się cofnąć, ale wtedy coś huknęło i mimo odległości hałas dotarł nawet do mojej meliny. 

Przez kilka długich uderzeń serca nic się nie działo. 

A wtedy wieża zachwiała się po raz ostatni i runęła. Znowu huknęło. Zgrzytnęło. Zadudniło. Ziemia zapadła się, tworząc ogromny lej. Lej, który zaczął ssać. Niczym odkurzacz zasysał wszystko, co stanęło na jego drodze. Wessał też małą Saszkę.

Cofnąłem się. Sięgnąłem do tyłu, próbując wymacać fotel, ale trafiłem tylko na pustkę. Opadłem tyłkiem na twardą blachę.

– Saszka…

Przed oczami stanęła mi mała dziewczynka, która jeżeli miała szczęście, zginęła od razu. Być może zmiażdżył ją jakiś wrak. Albo pralka, taka z drzwiczkami trzymającymi się na jednym, ostatnim zawiasie. Chwyciłem się nadziei, że nie utknęła gdzieś głęboko pod śmieciami, w pułpace, unieruchomiona, ranna, ale nadal żywa. W duszącej ciemności, w której lada moment miało zabraknąć jej powietrza. Że mimo palenia w płucach, połamanymi paznokciami nie drapie blachy w rozpaczliwej próbie wydostania się.

W amoku sięgnąłem po butelkę i znów zacząłem pić. Płyn lał mi się po brodzie, spływał na brudną koszulę, kapał na nogi. Mimo to piłem i piłem, jakby od tego zależało moje życie. Szybciej, szybciej. Ogłupić się, znieczulić, zanim dotrze do mnie, że tam daleko, głęboko pod zwałami złomu leży drobne ciałko jedynej istoty, która czasen zamieniała ze mną kilka słów. Która znała moje imię, choć szalenie kaleczyła jego wymowę. Dziewczynki o orzechowych oczach.

Walnąłem pięścią w podłogę I jeszcze raz.

– Do diabła – wyszeptałem.

A może tym razem też się jej poszczęściło?

Podniosłem się nieznośnie powoli. Zesztywniałe palce odmówiły współpracy i lornetka wyślizgiwała się z moich dłoni. Sapnąłem. W końcu się udało. Spojrzałem. 

Śmiecisko było jednak spokojne. I martwe.

Cztery do dwóch – cztery powody za tym, aby się dzisiaj zabić, a tylko dwa przeciw.

Opadłem na krzesło, które zaskrzypiało pod moim ciężarem i z trudem odpaliłem papierosa.

Kończyłem trzeciego z rzędu, gdy usłyszałem znajomy szum. Dron zrzucił paczkę tuż pod moje stopy i odleciał. Przez chwilę tępo się w nią wpatrywałem. Zamiast zwykłym, szarym papierem z recyklingu, tym razem pudełko było obklejone tym ładną, czerwoną papeterią. Pochyliłem się. Głośny rechot wyrwał się z moich ust. Walnąłem otwartą dłonią w kolano. 

Zaje-kurwa-biście. 

Szkarłatny papier ozdabiały drobne bałwanki, bałwanki w prochowcu i z rewolwerem. Najnowszy szyk mody zza oceanu. Stąd zlecenie Saszki. W końcu kolekcjonerzy uwielbiali przedwojenne zabawki, które można było odkopać gdzieś spod zwałów śmieci.

Z kieszeni wyjąłem scyzoryk i delikatnie rozpakowałem paczkę. Ją samą pchnąłem w kąt, ale zdobiony papier rozprostowałem i ostrożnie złożyłem na pół. Komuś go przecież obiecałem. Ręce znów zaczęły mi drżeć, przycisnąłem papeterię z bałwankami do czoła.

Nie dotrzymałem obietnicy. Nie dałem go Saszce. Nim zorientowałem się, co robię, palce wbiły się w papier i go zmięły. Przez chwilę gapiłem się w dziury. Zawyłem, zmiąłem go jeszcze bardziej, w kulkę, i wziąłem zamach. Miał polecieć dużo dalej. Niech to szlag. Teraz tam leżał, czerwony podarty papier, odcinający się na tle złomu. I nadal widziałem te małe, zasrane bałwanki. 

Będą na mnie patrzeć. Codziennie. Dzień w dzień. I przypominać o małej dziewczynce. Będą się ze mnie nabijać.

Czekaj, przecież miałem się dzisiaj zabić.

Mój wzrok padł na paczkę. Nie musiałem jej otwierać, aby wiedzieć, co jest w środku. Fajki. Whisky z okazji świąt. Próżniowo zapakowany hamburger. To aż trzy powody, aby się jednak dzisiaj nie zabijać.

Pięć do czterech.

W końcu jutro też jest dzień. Jutro też mogę się zabić. Bo w sumie, tak przed świętami? Może jutro liczba powodów za strzeleniem sobie w ryj przeważy te przeciwko. Może…

Koniec

Komentarze

Cześć Shanti!

 

Tak jak pisałem w becie – trochę brakuje mi w tym opku kontekstu i przedstawienia świata, ale przeszkadza mi to, ponieważ ten świat zapowiada się interesująco :)

 

Niemniej przedstawiłaś bardzo poruszającą historię małej Saszki, którą zbudowałaś przez ciekawą perspektywę obserwatora. Wg. mnie oparcie motywacji tytułowej bohaterki o trywialne, dziecięce oczekiwania, jej naiwność i zbudowanie wokół nich twistu, nadają temu tekstowi głębi. Pomimo krótkiej formy udało Ci się zbudować zainteresowanie i współczucie.

 

Gratuluję świetnego tekstu i klikam :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Cześć!

 

Rzeczywiście, nie ma świątecznego klimatu i reniferów. Jest za to interesująco nakreślony swiat przedstawiony i narrator ogarnięty myślami samobójczymi. Dodajmy do tego biedną Saszkę i z tej całej mieszanki wyłania się mocno depresyjny klimat.

O w mordę jeża, ależ to paliło

Szczerze to uważam wulgaryzmy w Twoim tekście za zbędne, mocno zgrzytają podczas lektury. Dużo lepsze wrażenie robią określenia, jak powyżej.

Wtedy je dostrzegłem. Złomopełzacze. Nikt nie wiedział, czy to jeszcze zwierzęta, czy też Śmiecisko wyhodowało nową formę życia na swoim zagrzybiałym łonie

Horizon Zero Dawn vibes :)

 

W ogólnym rozrachunku jest to z pewnością udane opowiadanie, ale do mnie nie przemówiło. Za dużo wulgaryzmów I zbyt depresyjnie.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

“Nie ma wesołego świątecznego klimatu i reniferów” – nie ma też (prawie) tematu “świątecznego” – tzn. jest on pretekstem, sam “prezent” też jest wstawiony nieco na siłe, i to w zasadzie jest jedyna wada tego bardzo dobrego opowiadania. Zgadzam się też z szanownym BosmanMatem, że brakuje trochę kontekstu i przedstawienia świata. Ot choćby – z czego wynika uprzywilejowana pozycja narratora?

Ale, tak ogólnie to – GRATULACJE!

W komentarzach robię literówki.

No wesołych świąt Shanti, po co jak tu wlazłam, przecież Cię czytałam i wiem…

Jest plugawie, boleśnie i cuchnąco. Przeczytałam sobie kalendarz adwentowy i było mi błogo, a teraz jakiś Złomopełzacz uczepił się mojej stopy.

Niemniej jednak opko znakomite.

Lożanka bezprenumeratowa

Napisać, że ponure, to nic nie napisać. Postanowiłaś stworzyć dojmująco przygnębiający tekst i udało Ci się. W opowiadaniu akcji niewiele, w zasadzie można by ją streścić w jednym zdaniu, bo wszystko tak naprawdę kręci się wokół przeżyć narratora, tego, jak zmaga się z życiem, które już w zasadzie nie jest życiem, i jego zakończenie ma być kwestią kaprysu (to całe zbieranie argumentów "za" i "przeciw"). Lubię tak prowadzoną narrację, dlatego, mimo całych wiader rozpaczy, ciekaw byłem, co będzie dalej, jak ta historia się zakończy. Czytało się bardzo dobrze, udany tekst. Klikam.

Pozdrawiam!

Cześć Shanti,

 

Rzeczywiście strasznie to przygnębiające i niepozostawiające absolutnie żadnej nadziei opowiadanie. Do końca liczyłem na to, że główny bohater ogarnięty resztkami wyrzutów sumienia i atakiem sentymentów pomoże dziewczynce, ale jednak wybrałaś inną koncepcję. Nie jestem fanem literatury “postapo”, ale dobrze wykreowałaś świat przyszłości i ciekawie przedstawiłaś nietypowe śmieciowisko.

Duża liczba wulgaryzmów zapewne jest uzasadniona fabularnie, aczkolwiek mi osobiście trochę to przeszkadzało. Również temat alkoholu jak dla mnie ciut za mocno jest zaakcentowany i zbyt często przypominany.

Całościowo, podobało mi się.

 

Powodzenia w konkursie i Pozdrawiam.

 

 

Слава Україні!

Hej!

Od razu mi się podoba. Ale ja mam spaczenie i lubię historię o takich bohaterach. Jest ciężki, wręcz brzydki klimat, przekleństwa, a jednocześnie pogarda dla samego siebie. No masz moje serduszko już od pierwszych linijek. heart

 

nawalał łeb – to z kolei przemawiało za tym, by jednak strzelić sobie w ryj.

Kurczę, wiem, że byłoby powtórzenie, ale strzelić sobie w łeb brzmi bardziej naturalnie, bo w ryj kojarzy się ze spoliczkowaniem albo uderzeniem w twarz pięścią.

 

Czytam z przyjemnością, o ile można nazwać przyjemnością czytanie o marudzącym degeneracie, co pije i rzyga. Cóż, jestem fanką brudnych historii.  

 

Giń, ty mały skurwielu. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, gdy pod butem usłyszałem miłe chrupnięcie. To walka z wiatrakami, nie dało się ich wyplenić, ale nic innego nie mogłem zrobić. Ostatecznie bimbru się z nimi nie napiję.

Mhm… No piszesz tak, że można poczuć to chrupnięcie. Ładny antybohater Ci wyszedł, z krwi i kości, choć masz tak plastyczny język, że zastanawiam się, na ile pasuje do tej postaci, np. tu:

Długie daszki nie chroniły przed palącym słońcem, którego żar przebijał się nawet tutaj.

Bo raz dałaś nam „szłem”, gdzieś tam jest „pomyślunek”, więc żaden wykształcony gość, choć polityczny… Ale mam wrażenie takiego naprawdę dobrego warsztatu, poprzetykanego drobnymi pomyłkami, potocznymi słowami, przekleństwami… To mi się trochę gryzie.

 

jusz jes?– Brudna

Zabrakło spacji.

 

Rozmowa z Saszką dodaje bohaterowi szarości. Fajnie budujesz jego nastawienie do świata i punkty za i przeciwko zabijaniu się.

 

To taka flaga: czarno-szaro-biała. To zamierzone? Efekt jest… ciekawy. Na początku serwujesz nam totalnie paskudnego bohatera, potem dajesz nam odcienie jego szarości, a na koniec widzimy go w bieli, kiedy martwi się o Saszkę. No dobra – to nie jest czysta biel, ale mocno kontrastuje z tym, co dostaliśmy na początku. I tak trochę nie wiem, jak to odebrać. Bo tak mocno narzekał na tym Śmieciarzy, że nic nie warci, a tu się martwi.

 

Zapomniałam wspomnieć, że złomopełzacze bardzo ciekawe.

 

Okej, dalej mamy już taką mocną szarość – tu się martwi, tu biernie czeka. Fajnie stopniujesz napięcie, w końcu czytelnik nie wie, czy Dżon (to John?) poleci na ratunek, czy zostanie i zje jajecznicę, dając sobie kolejny powód do śmierci. Zła jestem, wiem, ale proszę o drugą opcję.

 

I gorzkie zakończenie, uch. Tego chciałam, a jednak boli. Lubię jak boli, jestem czytelniczą masochistką, więc przekonuje mnie to, co dostałam. Żadnej bohaterskości, dziękuję.

 

Aż mam chęć zanucić: No bravery.

 

Prezent rozpakowany, bałwany zmięte, akcent świąt odhaczony, choć to zaledwie pyłek, którego mogłoby nie być, jakby opowiadanie zostało napisane tak po prostu, a dodatek prezentu przemycony na konkurs. Mi to nie przeszkadza.

 

Czytało się bardzo dobrze, trochę za dobrze jak na świadomość, kim był narrator, ale przy pierwszoosobówce z takim bohaterem wiem, że ciężko o coś innego.

 

Czego zatem zabrakło? Więcej świata, bo mamy postapo, ale za wiele z tego nie wynika, są Śmieciarze, bohater na pozycji, ale skąd ta pozycja, czemu tam siedzi, co tak naprawdę robi? Nie ma to większego sensu, bo sam myśli o śmierci, więc raczej nie żadna misja.

 

Uzewnętrzniasz bohatera, wręcz wybebeszasz jego myśli, ale nie dajesz nic więcej w zamian, a trochę szkoda, bo kontekst pomógłby nam go zrozumieć.

 

Ale to takie tam marudzenie, bo naprawdę mi się podobało. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

P.S. Przeczytałam komentarze – tak, widzę, że ludzie wolą optymistyczne, pozytywne zakończenia. A mi tam ten alkohol i przekleństwa nie przeszkadzały, pasowały i były jak najbardziej na miejscu. No ale rzecz gustu.

Ach, z przyjemnością klikam, oczywiście.

Z tym liczeniem za i przeciw jest jak z potrawami wigilijnymi – zawsze można policzyć je tak, żeby wyszło dwanaście. Fajki, whisky i hamburger równie dobrze można by uznać za jeden prezent. Bohater ewidentnie chce żyć, więc samobójstwo przegrywa. Podobnie jest z jego stosunkiem do Szmaciarzy. Nie można im pomóc, więc lepiej nimi pogardzać. Wtedy ich los nie będzie tak bolesny. Taka strategia na przetrwanie. 

Sprawnie napisane. Czytało się dobrze. 

 

Nominuję. Pozdrawiam.

BosmanMat,

jeszcze raz dziękuję za betę!

Po twoich uwagach próbowałam dodać “co nieco” do świata, ale przyznam, że nie bardzo było na to miejsce. No i też w tym opowiadaniu świat celowo był tylko tłem i to dość nikłym, ledwie wspomnianym.

 

 

 

cezary_cezary,

dzięki za odwiedziny :)

Szczerze to uważam wulgaryzmy w Twoim tekście za zbędne, mocno zgrzytają podczas lektury. Dużo lepsze wrażenie robią określenia, jak powyżej.

Przyznam, że zwykle nie ma ich u mnie tak dużo. Tutaj trochę eksperymentowałam, zarówno z narracją (wolę 3os) i z liczbą wulgaryzmów właśnie. Ciekawa jestem czy większości się spodoba lub nie i jaki tutaj jest odbiór, więc dziękuję za opinię!

Horizon Zero Dawn vibes :)

Hmm przyznam, że nie miałam w głowie HZD, ale grałam kilka mcy temu, więc bardzo możliwe, że nieświadomie się inspirowałam.

W ogólnym rozrachunku jest to z pewnością udane opowiadanie, ale do mnie nie przemówiło. Za dużo wulgaryzmów I zbyt depresyjnie.

Wiadomo, wszystkich się nie zadowoli i każdy ma swoje gusta. Niemniej i tak dzięki za odwiedziny i opinię :)

 

NAN,

“Nie ma wesołego świątecznego klimatu i reniferów” – nie ma też (prawie) tematu “świątecznego” – tzn. jest on pretekstem, sam “prezent” też jest wstawiony nieco na siłe, i to w zasadzie jest jedyna wada tego bardzo dobrego opowiadania.

Próbowałam :( na swoją obronę powiem, że opko powstało na ten konkurs i stricte myślałam o nim pod kątem swoich prezentów. No ale cóż, wyobraźnia miała to wyraźnie w poważaniu. 

 

Zgadzam się też z szanownym BosmanMatem, że brakuje trochę kontekstu i przedstawienia świata. Ot choćby – z czego wynika uprzywilejowana pozycja narratora?

Na świat trochę brakło miejsca, ale fakt, mogłam mocniej podkreślić skąd uprzywilejowana pozycja narratora – tutaj za dużo zostało w mojej głowie.

 

Ambush,

No wesołych świąt Shanti, po co jak tu wlazłam, przecież Cię czytałam i wiem…

Przepraszam :( 

Jest plugawie, boleśnie i cuchnąco. Przeczytałam sobie kalendarz adwentowy i było mi błogo, a teraz jakiś Złomopełzacz uczepił się mojej stopy.

Niemniej jednak opko znakomite.

Bardzo miło mi to czytać ;> mam nadzieję, że plugawy nastrój cię szybko opuścił.

 

JPolsky,

dziękuję za wizytę :)

Rzeczywiście strasznie to przygnębiające i niepozostawiające absolutnie żadnej nadziei opowiadanie. Do końca liczyłem na to, że główny bohater ogarnięty resztkami wyrzutów sumienia i atakiem sentymentów pomoże dziewczynce, ale jednak wybrałaś inną koncepcję. 

Przyznam, że nie lubię happy endów. Moje czarne serduszko bije szybciej, gdy jest ponuro i mrocznie. No i w tym konkretnym tekście, mam poczucie, że bardziej pozytywne zakończenie nie wyszłoby naturalnie.

Duża liczba wulgaryzmów zapewne jest uzasadniona fabularnie, aczkolwiek mi osobiście trochę to przeszkadzało. Również temat alkoholu jak dla mnie ciut za mocno jest zaakcentowany i zbyt często przypominany.

Jak pisałam cezary_cezary, zwykle nie ma u mnie tyle wulgaryzmów. Tutaj postawiłam na eksperymentowanie właśnie z celem wybadania / sprawdzenia odbioru, więc wielkie dzięki tutaj za opinię. 

 

Panie Golodh,

proszę pamiętać, aby nie zostawiać komenatrza, abym miała co wypominać przez kolejny rok :D

 

Ananke,

Od razu mi się podoba. Ale ja mam spaczenie i lubię historię o takich bohaterach. Jest ciężki, wręcz brzydki klimat, przekleństwa, a jednocześnie pogarda dla samego siebie. No masz moje serduszko już od pierwszych linijek.

Moja bratnio duszo, gdzie byłaś?! :D bardzo się cieszę, bo sama bardzo lubię takie klimaty, tym bardziej, że się spodobało.

 

Bo raz dałaś nam „szłem”, gdzieś tam jest „pomyślunek”, więc żaden wykształcony gość, choć polityczny… Ale mam wrażenie takiego naprawdę dobrego warsztatu, poprzetykanego drobnymi pomyłkami, potocznymi słowami, przekleństwami… To mi się trochę gryzie.

Biorę to na klatę, rozjechało mi się ewidentnie.

 

To taka flaga: czarno-szaro-biała. To zamierzone? Efekt jest… ciekawy. Na początku serwujesz nam totalnie paskudnego bohatera, potem dajesz nam odcienie jego szarości, a na koniec widzimy go w bieli, kiedy martwi się o Saszkę. No dobra – to nie jest czysta biel, ale mocno kontrastuje z tym, co dostaliśmy na początku. I tak trochę nie wiem, jak to odebrać. Bo tak mocno narzekał na tym Śmieciarzy, że nic nie warci, a tu się martwi.

 

Okej, dalej mamy już taką mocną szarość – tu się martwi, tu biernie czeka. Fajnie stopniujesz napięcie, w końcu czytelnik nie wie, czy Dżon (to John?) poleci na ratunek, czy zostanie i zje jajecznicę, dając sobie kolejny powód do śmierci. Zła jestem, wiem, ale proszę o drugą opcję.

Tak, zdecydowanie celowe. Zależało mi na pokazaniu szarości, ale też tym zrywem, że niby chciał pomóc Saszce, ale gdy przyszło co do czego, do realnego działania… to odwrócił wzrok. Nie zrobił nic. Więc ta biel miała być na takie hm, przełamanie tej szarości? Bo myśleć, można sobie różne rzeczy. Można się martwić, ale jak nic się z tym nie robi?

 

I gorzkie zakończenie, uch. Tego chciałam, a jednak boli. Lubię jak boli, jestem czytelniczą masochistką, więc przekonuje mnie to, co dostałam. Żadnej bohaterskości, dziękuję.

<3 chciałabym powiedzieć, że u mnie tylko takie, ale gdzieś kiedyś na pewno jakiś happy end popełniłam laugh

 

 jakby opowiadanie zostało napisane tak po prostu, a dodatek prezentu przemycony na konkurs.

Właśnie było pisane na konkurs, ale chyba główny zamysł skopał cały wątek świąteczny i pozostawił go gdzieś w rowie, ale ten resztką sił wyczołgał się z niego i wtrącił swoje szalone trzy grosze :D

 

Czego zatem zabrakło? Więcej świata, bo mamy postapo, ale za wiele z tego nie wynika, są Śmieciarze, bohater na pozycji, ale skąd ta pozycja, czemu tam siedzi, co tak naprawdę robi?

Biorę na klatę, świat miał być tłem, ale nie ty pierwsza zwracasz na to uwagę, więc lekcja dla mnie na przyszłość :)

 

AP,

Z tym liczeniem za i przeciw jest jak z potrawami wigilijnymi – zawsze można policzyć je tak, żeby wyszło dwanaście. Fajki, whisky i hamburger równie dobrze można by uznać za jeden prezent. Bohater ewidentnie chce żyć, więc samobójstwo przegrywa. Podobnie jest z jego stosunkiem do Szmaciarzy. Nie można im pomóc, więc lepiej nimi pogardzać. Wtedy ich los nie będzie tak bolesny. Taka strategia na przetrwanie. 

Dokładnie tak. Niby chce się zabić, ale wola życia jest silniejsza. Gardzi sobą, ale mimo tego, chce żyć. 

Sprawnie napisane. Czytało się dobrze. 

Cieszę się bardzo i serdecznie dziękuję za odwiedziny.

Ponury tekst i świat śmierdzący jak śmietnisko…

Właściwie można rzec, że bohater balansuj na krawędzi, chociaż teoretycznie nic mu nie grozi.

Przydałoby się trochę więcej wiadomości o świecie, ale niech Ci będzie.

Babska logika rządzi!

Moja bratnio duszo, gdzie byłaś?! :D

Krążyłam po forum, ale już jestem. :D

 

<3 chciałabym powiedzieć, że u mnie tylko takie, ale gdzieś kiedyś na pewno jakiś happy end popełniłam laugh

Przy ludziach z forum to happy endy się zdarzają, bo tu sporo narzekających, że jest zbyt ciężko, depresyjnie i smutno. :D Więc człowiek chyba czasami się dostosowuje.

 

Właśnie było pisane na konkurs, ale chyba główny zamysł skopał cały wątek świąteczny i pozostawił go gdzieś w rowie, ale ten resztką sił wyczołgał się z niego i wtrącił swoje szalone trzy grosze :D

No widać, widać. XD

 

Biorę na klatę, świat miał być tłem, ale nie ty pierwsza zwracasz na to uwagę, więc lekcja dla mnie na przyszłość :)

Bohater jest ciekawy, sytuacja nietypowa, więc zarysowanie świata dałoby nam więcej frajdy z odkrywania, czemu tam się znalazł. ;)

Kurde, no faktycznie ponura historia, pozbawiona odrobiny nadziei. Jeśli chodzi o świat, to myślę, że przedstawiłaś go wystarczająco. Wyobraziłam sobie Europę po wojnie atomowej, przekształconą w wielkie wysypisko śmieci dla Ameryki. To, czego mi brakuje, to informacji za co bohater znalazł się w tym miejscu, bo rozumiem, że zsyłano tam przestępców.

Sama historia jest niby prosta, a jednak poruszająca. Czytało się dobrze. Podobało mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Ponure to opowiadanie, a opisane zdarzenia raczej nie dają żadnej nadziei na przyszłość. No cóż, takie święta, jakie czasy, w których przyszło je obchodzić.

 

Wzią­łem ko­lej­ny łyk.Wypiłem ko­lej­ny łyk.

Łyków się nie bierze.

 

z przed­wo­jen­ne­go sprzę­tu agd… → …z przed­wo­jen­ne­go sprzę­tu AGD

 

jak boga ko­cham. → …jak Boga ko­cham.

 

Nosz ty, za szyb­ko się roz­bie­gły.Noż ty, za szyb­ko się roz­bie­gły.

 

to nie mam po­je­cia. → Literówka.

 

A pacz­ka z Ha­me­ry­ki jusz jes?–… → Brak spacji po pytajniku.

 

Spoj­rza­ła na mnie swo­imi orze­cho­wy­mi ocza­mi. → Zbędny zaimek – czy mogła spojrzeć cudzymi oczami?

 

Za­ku­ło mnie w pier­si. → Pewnie miało być: Za­kłu­ło mnie w pier­si.

Sprawdź znaczenie słów zakućzakłuć.

 

Nie raz za­sta­na­wia­łem się… → Nieraz za­sta­na­wia­łem się

Zakładam, że zastanawiał się po wielkroć.

 

Zę­ba­mi wy­rwa­łem korek z bu­tel­ki i wzią­łem so­lid­ny łyk.Zę­ba­mi wy­rwa­łem korek z bu­tel­ki i wypiłem so­lid­ny łyk.

 

że nie utknę­ła gdzieś głę­bo­ko pod śmie­cia­mi, w puł­pa­ce… → Literówka.

 

isto­ty, która cza­sen za­mie­nia­ła ze mną kilka słów. → Literówka.

 

lor­net­ka wy­śli­zgi­wa­ła się z moich dłoni. → Zbędny zaimek.

 

tym razem pu­deł­ko było ob­kle­jo­ne tym ładną, czer­wo­ną pa­pe­te­rią. → Obawiam się, że papeteria nie służy do oklejania pudełek. Literówka.

Za SJP PWN: papeteria «komplet kopert i papierów listowych używanych do korespondencji prywatnej»

 

Gło­śny re­chot wy­rwał się z moich ust. → Zbędny zaimek.

 

przy­ci­sną­łem pa­pe­te­rię z bał­wan­ka­mi do czoła. → To nie była papeteria.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej,

dobrze się czytało, klimat beznadziei wylewający się z tej pierwszoosobowej narracji nieźle się sprawdził.

W pewnym momencie lekko zgrzytało mi, że taki chlejący grubas, który był gdzieś ponad śmieciarzami, przejmuje się losem tej dziewczynki, ale po szybkim przemyśleniu ostatecznie to kupiłem. Argumenty mnie przekonały.

W jednym zdaniu się zgubiłem:

 

Spojrzała na mnie swoimi orzechowymi oczami. Zakuło mnie w piersi. Za każdym cholernym razem. 

Za każdym cholernym razem, przez moment miałem wrażenie, że patrzy na mnie ktoś inny. Choć odcień był niemal identyczny, tamte oczy były dojrzalsze, pełne smutku. 

 

To pierwsze za każdym razem jakoś zgrzyta. Nie bardzo widzę potrzebę, aby tam było, a jeśli ma już coś uwypuklić/podwoić, to ja jednak czytając odnoszę wrażenie, że zdanie to dotyczy kłucia w piersi podczas spojrzenia, tak więc nie brakuje tam czegoś? Np. Jak za każdym cholernym razem?

 

To w sumie taka duperela, jedyny moment, w którym musiałem się zatrzymać i przeczytać zdanie dwa razy. 

 

 

 

To nie jest rodzaj opowiadań, które lubię. Z drugiej strony, to jest dobre opowiadanie. Jest dobrze napisane, podoba mi się lekkie zarysowanie świata, w którym się dzieje fabuła, bohaterowie, sposób prowadzenia narracji. Z pierwszej strony, po czymś takim muszę poczytać Prachtetta, dla równowagi. Doceniam warsztat i wykonanie, oddanie nastroju postapo, czytając czułam jak robię się brudna od tych śmieci i czułam kwaśny zapach gorzały. Dlatego klikam. 

Powodzenia w konkursie! :)

Jolko, nie ma co klikać, tekst już w Bibliotece.

Babska logika rządzi!

No właśnie zauważyłam… to może gwiazdki… też już dałam, kurczę! :D

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Gyd myrning,

 

Przecież i tak miałem się zabić. Wczoraj. Przedwczoraj. Dzisiaj.

Podoba mi się.

 

Zakląłem pod nosem, ta zbudowana ze złomu rudera nadal miała czelność wirować.

Bardziej mi tu pasuje kropka, ale to mi.

 

→ Zakląłem pod nosem. Ta zbudowana ze złomu rudera nadal miała czelność wirować.

 

Charknąłem i splunąłem żółtą plwociną za barierkę, bo u siebie przecież nie będę syfił.

Wspaniałe :D

 

Zerknąłem do zdecydowanie zbyt pustego opakowania.

Hmm. Jak może być coś “zbyt puste”? Jak jest puste to chyba kompletnie puste, czy nie? 

 

Zakuło mnie w piersi.

Zakłuło.

 

czy porażała ich świadomości tego

świadomość

 

w pułpace

w pułapce

 

Że mimo palenia w płucach, połamanymi paznokciami nie drapie blachy w rozpaczliwej próbie wydostania się.

→ Że mimo palenia w płucach, połamanymi paznokciami nie drapie rozpaczliwie blachy próbując się wydostać.

 

było obklejone tym ładną, czerwoną papeterią.

tą ładną

 

 

Tekst przepięknie napisany, schludny, z dbałością o interpunkcję, rozkosz dla moich oczu.

Bardzo mi się podoba stylistyka, ten trywialny monolog, czy jakkolwiek to nazwać. Wulgaryzmy w ogóle mi nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie, dodawały uroku.

Troszkę za słabo wybrzmiała dla mnie tragedia bohatera, bo nawet nie zdążyłam się przywiązać do tytułowej Saszki, ale domyślam się, że zawadził tu limit znaków.

 

Powodzenia w konkursie!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

 No co tu dużo pisać… wow. Bardzo mi się podobało. Zbudowałaś bardzo autentycznego bohatera. Do tego tekst jest bardzo schludnie napisany.

 

– Nie idź tam, Saszka. Wiesz, że to zły pomysł – powiedziałem na głos, ignorując tłuszcz skapujący mi na palce. Nie odrywałem oczu od lornetki.

Skąd ten tłuszcz skapywał na palce? Wcześniej jest tylko wtrącenie, że bohater niesie patelnię ze skwierczącym bekonem i jajkami. Przechylił tę patelnię?

 

Powodzenia yes

Cześć, Shanti!

Dziękuję za udział w krokusie!

Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)

W tekście nie znalazłem ani krzty cozy fantasy. A, nie… czekaj…

Postapo jest, ale choć opisujesz świat najbliższy, to samą postapowość nakreślasz tylko w kilku słowach. Bałwan jest, choć równie dobrze moglibyśmy mieć cokolwiek innego (RENIFERA OwO). Tekst nie obraca się wokół Świąt, choć ich obecności odmówić nie można.

Niewiele mamy fabuły, ale też nie ma czego oczekiwać po tak krótkich tekstach. Nastawiłaś się na odbiór emocjonalny, co było dobrym wyborem. Najwięcej miejsca poświęciłaś na wykreowanie bohatera, ale odniosłem wrażenie, że jest to trochę przeciągnięte i gdyby lekko to przyciąć, spokojnie zmieściłabyś się w pierwotnym limicie. No ale dzięki temu musiałaś komentować, a to zawsze jurków cieszy ;)

Wykonane jest bardzo sprawnie. Postawiłaś na pierwszoosobową narrację wulgarnego gościa, ale trzymałaś to od początku do końca. Może raz się na czymś potknąłem, nie mnie jednak przez tekst przepłynąłem bardzo sprawnie.

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzień dobry, Shanti!

Zupełnie nie czuję się zaskoczona mrocznym opkiem w Twoim wykonaniu. Myślę, że jeśli pewnego dnia wrzucisz coś cukierowego, zejdę na zawał albo zacznę się zastanawiać, kto Cię podmienił. No ale do rzeczy.

To naprawdę dobry tekst jest. Klimatyczny, dopracowany, emocjonalny. Przeplatasz całość odliczaniem powodów do śmierci, które nadają rytm postępowi akcji i wiążą ze sobą wydarzenia.

Główny bohater to typ antypatyczny i nie miał wielkich perspektyw na przywiązanie do siebie czytelnika, ale wprowadzenie małej, biednej Saszki pozwoliło mi złapać haczyk. To ciekawa sytuacja, bo jestem zdania, że sama Saszka byłaby bohaterką raczej nieciekawą. To ich relacja, mimowolna – albo wręcz niechciana – troska czyni ten tekst naprawdę wciągającym. Ot, piękny przykład jak istotna jest perspektywa.

Jeśli chodzi o świat, wydaje mi się, że w postapo nie ma wielu zaskoczeń, ale pomysł Europy zamienionej w wysypisko, wygnańca politycznego z Ameryki i dronów dostarczających zarówno whisky, jak i kolejne porcje śmierci, przypadł mi do gustu i dodał tej rzeczywistości charakteru oraz kolorytu.

Jeśli chodzi o zarzuty – mam wątpliwości, jak ocenić udział świąt w fabule. Nie grają one definitywnie głównych skrzypiec, ale równocześnie to ich nadejście pozwala na nabudowanie emocji – bo muszę przyznać, że scena z kolorowym papierem mocno chwyciła. Tyle, że na rysunku mogłoby być cokolwiek poza bałwankiem. I sam bałwanek nie ma wielkiego wpływu na fabułę.

No, ale generalnie to największy konkursowy zarzut jaki mam. Tekst nadal znakomity. :D Dzięki za dobrą lekturę i za udział w konkursie również! Gratuluję znalezienia się na podium, w pełni zasłużone.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Uff, nareszcie udało mi się wrócić z odpowiedziami. Gdyby tak czas był z gumy i dało się go rozciągnąć.

 

Finkla,

dzięki za odwiedziny. Świat miał być przedstawiony szczątkowo, ale rozumiem, że niektórym czytelnikom brakuje szerszego kontekstu.

 

Irka_Luz,

Jeśli chodzi o świat, to myślę, że przedstawiłaś go wystarczająco. Wyobraziłam sobie Europę po wojnie atomowej, przekształconą w wielkie wysypisko śmieci dla Ameryki.

uff, chociaż jedna osoba, dziękuję <3

 

To, czego mi brakuje, to informacji za co bohater znalazł się w tym miejscu, bo rozumiem, że zsyłano tam przestępców.

Tu faktycznie za dużo zostało w mojej głowię i biorę ten zarzut na klatę :)

Cieszę się, że się podobało, to najważniejsze dla mnie.

 

Anet,

uff, kamień z serca <3

 

Reg,

dzięki za łapankę! poprawię jak tylko znajdę chwilę, a z tym ostatnio ciężko ;/

 

Realuc,

kope lat! Dawno cię tu nie widziałam, choć po prawdzie sama tu zaglądam bardzo rzadko.

Dziękuję za odwiedziny, cieszę się, że udało mi się sprawić, że “kupiłeś” tekst, im więcej zadowolonych czytelników, tym większe chęci do pisania kolejnych rzeczy.

 

JolkaB,

rozumiem bardzo dobrze – każdy ma swoje gusta, a czytamy w końcu dla relaksu i przyjemności (no może poza Lożą xd). Też nie raz trafiam na takie teksty, które po prostu nie są z mojej bajki. No i fanką Prachtetta właśnie np nie jestemlaugh

 

HollyHell91,

witam! (bo chyba po raz pierwszy “spotykamy się” pod moim tekstem. Bardzo dziękuję za miłe słowa, chociaż myślę, że do pisania “przepięknie” jeszcze mi brakuje, ale nie będę narzekać na żadne komplementy. Biorę wszystkie bez pytania :D 

Jak chodzi o przywiązanie do bohatera, to niestety tak, limit. To pewne ryzyko, gdy uderza się w te tony przy krótkich tekstach, ale ja chyba nie potrafię pisać innych szortów.

 

grzelulukas,

dzięki! tyle zadowolonych czytelników → norma wyrobiona na cały rok :D widzę, że obrałam dobrą strategię, im mniej publikuje tym mniejsza szansa, że wyjdzie kiepsko wink

 

Krokus,

W tekście nie znalazłem ani krzty cozy fantasy. A, nie… czekaj…

Już miałam szykować kapcia!

Postapo jest, ale choć opisujesz świat najbliższy, to samą postapowość nakreślasz tylko w kilku słowach. Bałwan jest, choć równie dobrze moglibyśmy mieć cokolwiek innego (RENIFERA OwO). Tekst nie obraca się wokół Świąt, choć ich obecności odmówić nie można.

Czepiasz się! No ale tak jest, no co zrobię. Ale napisane? Napisane, po co drążyć temat… :D

Niewiele mamy fabuły, ale też nie ma czego oczekiwać po tak krótkich tekstach. Nastawiłaś się na odbiór emocjonalny, co było dobrym wyborem. Najwięcej miejsca poświęciłaś na wykreowanie bohatera, ale odniosłem wrażenie, że jest to trochę przeciągnięte i gdyby lekko to przyciąć, spokojnie zmieściłabyś się w pierwotnym limicie. No ale dzięki temu musiałaś komentować, a to zawsze jurków cieszy ;)

Pierwotnie tekst był krótszy, ale musiałam rozbudować bohatera, więc pewnie nie złapałam tego idealnego balansu.

Wykonane jest bardzo sprawnie. Postawiłaś na pierwszoosobową narrację wulgarnego gościa, ale trzymałaś to od początku do końca. Może raz się na czymś potknąłem, nie mnie jednak przez tekst przepłynąłem bardzo sprawnie

To teraz skarpety poproszę, liczę, że przyjdzie szybciej niż książka za piórko, na którą wciąż czekam :D

 

Verus,

Zupełnie nie czuję się zaskoczona mrocznym opkiem w Twoim wykonaniu. Myślę, że jeśli pewnego dnia wrzucisz coś cukierowego, zejdę na zawał albo zacznę się zastanawiać, kto Cię podmienił. No ale do rzeczy.

Były takie próby na portalu, ale pomińmy je milczeniem. Wychodzą mi tylko mroczne, obskurne i brudne opowieści. Ciekawe czemu? Ale chyba wolę tego nie wiedzieć.

To naprawdę dobry tekst jest. Klimatyczny, dopracowany, emocjonalny. Przeplatasz całość odliczaniem powodów do śmierci, które nadają rytm postępowi akcji i wiążą ze sobą wydarzenia.

<3

Główny bohater to typ antypatyczny i nie miał wielkich perspektyw na przywiązanie do siebie czytelnika, ale wprowadzenie małej, biednej Saszki pozwoliło mi złapać haczyk. To ciekawa sytuacja, bo jestem zdania, że sama Saszka byłaby bohaterką raczej nieciekawą. To ich relacja, mimowolna – albo wręcz niechciana – troska czyni ten tekst naprawdę wciągającym. Ot, piękny przykład jak istotna jest perspektywa.

Pierwotnie miałam pisać tekst z perspektywy Saszki, ale doszłam do tych samych wniosków – Saszka byłaby nieciekawym bohaterem, płaskim. No i trudnym w wykonaniu, bo trudno byłoby przemycić to co chciałam, gdybym pisała z jej perspektywy.

Jeśli chodzi o świat, wydaje mi się, że w postapo nie ma wielu zaskoczeń, ale pomysł Europy zamienionej w wysypisko, wygnańca politycznego z Ameryki i dronów dostarczających zarówno whisky, jak i kolejne porcje śmierci, przypadł mi do gustu i dodał tej rzeczywistości charakteru oraz kolorytu.

Ha! dokładnie tak miało być. 

Jeśli chodzi o zarzuty – mam wątpliwości, jak ocenić udział świąt w fabule. Nie grają one definitywnie głównych skrzypiec, ale równocześnie to ich nadejście pozwala na nabudowanie emocji – bo muszę przyznać, że scena z kolorowym papierem mocno chwyciła. Tyle, że na rysunku mogłoby być cokolwiek poza bałwankiem. I sam bałwanek nie ma wielkiego wpływu na fabułę. No, ale generalnie to największy konkursowy zarzut jaki mam. Tekst nadal znakomity. :D Dzięki za dobrą lekturę i za udział w konkursie również! Gratuluję znalezienia się na podium, w pełni zasłużone.

Biorę to na klatę, choć naprawdę pisałam tekst na ten konkretny konkurs. No ale wyszło jak wyszło.

 

 

 

Były takie próby na portalu, ale pomińmy je milczeniem. Wychodzą mi tylko mroczne, obskurne i brudne opowieści. Ciekawe czemu? Ale chyba wolę tego nie wiedzieć.

Spoko, rozumiem problem. :D Choć czy to na pewno problem, to już pewności nie mam. :p

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Rzeczywiście klimat nawet wyszedł; ogólnie dość ładnie napisane.

Mam tylko problem z historią. Ma trochę vibe takiego taniego chwytu, który ma złapać czytelnika za serce xD Dziewczyna, którą główny bohater – oczywiście drań z natury – polubił, a chwilę później coś się dzieje i ginie, a on odczuwa głęboką stratę, bo się przywiązał. I jeszcze cała narracja jest taka bardzo edgy xD

Do tego nie do końca to poczułem jak inni – mam wrażenie, że przydałoby się pokazać trochę więcej relacji bohatera z Saszką.

Ale mimo to oceniam całkiem nieźle ten tekst. Po prostu myślę, że był potencjał na więcej:P

Слава Україні!

Postanowiłem przeczytać, skoro wyróżnione. Nie moje klimaty, unikam takich, ale wciągnęło i rozumiem, dlaczego dostało się na podium. 

Nowa Fantastyka