- Opowiadanie: kossadam - Galaktyczna Krucjata - część pierwsza

Galaktyczna Krucjata - część pierwsza

Nieustający bezmiar kosmosu zaskakuje wszystkich jego mieszkańców, ukrytym istnieniem matematycznego porządku.

 Odsłania przed nimi pomyślny los, zapewniając niewyobrażalną dawkę szczęśliwych przeżyć.

Astralni mędrcy powiadają: - „Ciesz się z tego co masz przed oczami, nie patrz za siebie, 

łap demona za rogi i bądź szczęśliwy. 

Adam Koss.

 

Oceny

Galaktyczna Krucjata - część pierwsza

Przeraźliwy ryk muskularnego drapieżnika przenikał centrum miasta w państwie Trankvile. Groźne tygrysie warknięcia odbijały się echem od owalnych zabudowań miasta. Zapadający zmierzch utulał stolicę do snu. Korzystając z okazji, rozjuszona bestia odważnie pokonywała kręte uliczki. Agresywnie gnała przed siebie, by bezzwłocznie dostać się na przedmieścia. Znalazłszy się na prostej drodze, przyspieszyła, prując w szaleńczym tempie. 740 koni mechanicznych bez najmniejszych problemów pędziło z prędkością 400 km/h, wciąż mając zapas na kolejne 100. Nic dziwnego, że bolid błyskawicznie zostawił z tyłu uśpioną stolicę Chefurbo.

Ta galaktyczna metropolia, skupiała wszystkie państwa Sojuszu, tworząc Federację Światła. Jej rada stała na straży bezpieczeństwa i od tysiącleci broniła ludności przed atakami Sherpentów.

 Kierowca Lamborghini spieszył się na naradę w Ministerstwie Federacji – nie chciał się spóźnić. Jechał na odprawę Wielkiej Rady, która przy użyciu swoich agentów ustaliła lokalizację porwanych więźniów. Musiał stawić się na spotkaniu osobiście, nie mogli ryzykować, że wiadomość dostanie się w niepowołane ręce. Na miejscu czekali już na niego przyjaciele – Honeyman i Miles Giant, gotowi na rozkazy.

Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy, na drodze pojawił się intruz blokujący przejazd. Kierowca zwolnił, a jego źrenice znieruchomiały, wpatrując się w niekształtny zarys sylwetki. Zachowując czujność, zatrzymał bolid w odległości zapewniającej wyraźną widoczność. Muskularne Lamborghini z warczącym przeraźliwie, dwunastocylindrowym silnikiem, stało na drodze w blasku księżycowych promieni. Naprzeciwko czekała uzbrojona mroczna postać, z pozoru zupełnie obca. Kierowca, wiedziony instynktem, otworzył okno. Podmuch wiatru zmierzwił jego blond włosy. Grzywka opadła mu na czoło przysłaniając widok. Mimochodem odgarnął ją dłonią – i w tym momencie rozpoznał intruza. Energicznie poderwał tułów z fotela i wychylił głowę:

– Zjeżdżaj Sherpent! – wrzasnął Artur.

Ironiczny, szydzący z Artura, rechot przeszył powietrze. Łotr stanął w rozkroku, kopiąc czarnymi, ćwiekowanymi glanami niczym rozjuszony byk gotujący się do ataku. Wyprężył korpus, ostentacyjnie demonstrując zbroję pokrytą czarnymi łuskami i przyozdobioną złotym napierśnikiem. W końcu wrzasnął:

– Co się tchórzu chowasz, stawaj do walki.

Jego twarz przysłaniała przerażająca trupia maska, ostrzegająca każdego bezmyślnego gagatka, iż podzieli los nieszczęśnika, z którego czaszki została wykonana. Zakończona była szerokim, złotym daszkiem z premedytacją odbijającym księżycowe promienie, skutecznie oślepiające niebieskie oczy Artura.

 

 Niczym młot w martenowskim piecu, jego serce waliło coraz mocniej i szybciej. Pomimo tego, Artur odważnie patrzył w szkarłatne ślepia intruza. Sherpent wyciągnął zza pleców miecz i zamaszyście przeciął nim powietrze kreśląc wstęgę nieskończoności. Podczas tego pokazu demoniczne skrzydełka na czaszy hełmu gwizdały jazgotliwie, wypełniając przestrzeń groteskowym nastrojem.

 Artur spojrzał na Sherpenta przerażonym wzrokiem. Ręką strącił krople potu z czoła i delikatnie zaczął wodzić dłońmi po kierownicy, stukając palcami niespokojnie.

Oddychając miarowo powoli uspokajał się. Wtedy to sięgnął pamięcią do czasów, w których Sherpenci bestialsko napadli na państwo Trankvile. Z zimną krwią wyrżnęli straż przyboczną obecnie panującego szefominstro, po czym porwali jego żonę wraz z córkami.

 To była niepowetowana strata. Wspomnienie tej ohydnej zbrodni chwilowo przysłonił mu obraz pięknej Jupiter.

 Była ona młodszą córką szefominstro, niewiarygodnie zgrabną i wesołą. Jej błękitne, szeroko otwarte oczy, emanowały niewyobrażalną słodyczą i wrodzoną życzliwością. Nie tylko szczery uśmiech płynący z głębi serca Jupiter zafascynował Artura, ale również jej niebywale przenikliwy umysł i zdrowy rozsądek. Jak nikogo dotąd, pokochał ją całym sercem.

 Dalsze życie bez niej stało się niewyobrażalne. W tym momencie poprzysiągł, że bez względu na koszt, odzyska ukochaną.

Artur wziął głęboki wdech, po czym ciężko wypuścił powietrze z płuc. Jego długie ciało opanowała furia, w spojrzeniu zagościł gniew, a w oczach krzesały ogniste skry. Mimowolnie zacisnął wargi i zazgrzytał zębami. Złapał za ster i powiedział: 

– Chcesz pojedynku? – Dobra! To będziesz go miał!

Po czym energicznie wbił pedał gazu i ruszył.

Pojedynek

 

 Drapieżny bolid wystartował niczym rakieta. Sherpenta zaskoczyła jego reakcja. Zmuszony do szybkiego działania w ułamku sekundy skoczył w górę. Liczył, że przeskoczy rozpędzoną bestię, jednak został uderzony w nogi. Jego podcięte ciało odbiło się od karoserii i wylądowało bezwładnie kilka metrów dalej. Niezupełnie wiedział czy to on się spóźnił, czy jednak bolid jechał szybciej niż mu się zdawało.

Wykonując efektowny dryf Artur zawrócił, by po chwili znów gnać w stronę nieprzyjaciela, który z wielkim trudem podnosił się z drogi. Bolid pruł prosto na niego. Sherpent, jeszcze oszołomiony, chwiał się na nogach. Coraz głośniejszy warkot silnika sygnalizował zbliżające się auto.

Nieprzyjaciel w mgnieniu oka zmobilizował się, robiąc dwa kroki w stronę pędzącego ścigacza i z impetem się wybijając. Jego nogi, niczym sprężyny, wyniosły go ponad dach auta. Wykonując imponujące salto w powietrzu opadł gwałtownie, by z wielkim hukiem uderzyć w tylną część lamborghini.

To zaskoczyło Artura.

Jego auto straciło przyczepność, zagroziło mu koziołkowanie, jednak kierowca wykazał się świetnym refleksem. W iście akrobatycznym stylu wyprowadził lamborghini z opresji, stawiając auto na cztery koła. Niefortunnie jednak, bolid wpadł w niekontrolowany poślizg, kręcąc się jak oszalały. Artur zupełnie stracił panowanie nad kierownicą. Na szczęście, powstała przy tym, kłębiąca się chmura pyłu dała mu schronienie. Pomimo tego Sherpent doskonale wiedział, gdzie uderzyć. Pędząc za samochodem, wyciągnął z przymocowanej na pasie biodrowym kabury, krótką strzelbę – jego niezawodne fusilo.

 Promienie przenikały kłębowisko, rozbłyskując jego centrum. Jazgotliwy pisk opon nagle ustał. Chmura pyłu opadła, z wolna uwidaczniając mechanicznego drapieżnika. Sherpent, nie marnując czasu, podbiegł do lamborghini i otworzył drzwi bez pardonu rażąc promieniem. Po kilku sekundach stanął jak wryty, patrząc na przepalony fotel i dziurę w podłodze. Pokręcił głową nie wierząc własnym oczom. Artura w bolidzie nie było. Wściekły intruz wrzasnął wniebogłosy, jednak skutecznie uciszył go promień lasera, wycelowany prosto w jego głowę. Artur stał tuż za nim, trzymając go na muszce. Sherpent odwrócił się:

– Chyba do mnie nie strzelisz? – zapytał drwiąco.  

– Strzelę ci prosto w łeb!

– Na pewno?

Artur przyłożył broń do czoła intruza. Jego palec powoli naciskał spust. Sherpent drżał jak osika na wietrze, jednak palec Artura nie zatrzymywał się. Cryschester zasyczał, w delikatnych nacięciach lufy pojawił się błysk.

– Nie! Nie strzelaj, daruj mi życie! – przerażony Sherpent zaczął szlochać. Niestety promień zdążył już wylecieć. Artura wzruszyła jednak ta scena i, litując się nad intruzem, w ostatnim momencie skierował karabin ku górze. “Wezmę go jako jeńca” – pomyślał.

Sprawnie rozłożył cryschestera na części, tworząc dwa laserowe crystalcolty, po czym schował je do kabur i poprawił pas na biodrze. Przebiegły Sherpent nie zwykł jednak marnować takiej okazji i wykorzystując swoje zdolności teleportacji zniknął niespodziewanie.

Artur zdębiał. Stał tak, zbity z tropu, przypominając sobie słowa Milesa: Nigdy nie wierz Sherpentowi! Jeśli masz okazję, strzelaj mu prosto w łeb.

Nie mogąc wyjść z szoku spojrzał na lamborghini. Jego bolid nie wyglądał zbyt dobrze. Dawniej pełen blasku, żółty kolor stracił teraz swój ogień. Samochód stał na zdartych oponach z odsłoniętym silnikiem. Mimo to jego stan nie wzbudził w Arturze niechęci. Błyskawicznie rzucił się w jego kierunku i, nie zważając na przedziurawiony fotel, wskoczył do środka. Z werwą nacisnął przycisk startu, jednak silnik milczał jak zaczarowany. Powtórzył czynność – bez efektu. Podczas, gdy Artur walczył z uruchomieniem silnika, Sherpent ujawnił się i stanął frontem do auta, trzymając w rękach strzelbę fusilo. Roześmiał się szyderczo i wrzasnął:

– Mam cię!

Naprowadził laser na szybę bolidu, za którą siedział Artur. Czerwony punkt na jego czole wyznaczał miejsce strzału. Artur odruchowo zaczął pocierać je dłonią, usilnie próbując zmazać znacznik niczym plamę po farbie.

– Po co włazisz nam w drogę?! To nie twoja sprawa! Jesteś z planety Ziemia, nie z naszego układu! – dudnił Sherpent.

Tymczasem Artur wyczuł delikatne muśnięcie na bucie, zerknął i dojrzał pod pedałem gazu urwany przewód. Zrobiło mu się raźniej, lecz nie dał po sobie tego poznać i, by przechytrzyć wroga, patrzył prosto w jego iskrzące złością oczy.

– Nie wrócisz na Ziemię! Zostaniesz tu! Zabiję cię, ty żałosny Ziemianinie! – wygrażał agresywnie Sherpent. 

Artur instynktownie wyczuł, że ten drań naciśnie spust i padł na podłogę. Złapał za rozerwane końce przewodu i połączył je. Nie pomylił się, wystrzelony promień wypalił dziurę w przedniej szybie i wylatując wybił tylną. Lamborghini zawarczało niczym wściekły tygrys i od razu wystartowało, pędząc na intruza.

 Sherpent nie zdążył odskoczyć. Artur poczuł mocny wstrząs i ujrzał przed sobą turlającego się przeciwnika. Wcisnął pedał gazu chcąc go przejechać. Bolid zareagował momentalnie i pruł prosto na niego. Na nieszczęście Sherpent odturlał się w bok. Kierowca obejrzał się za siebie:

– Nie ma go! – powiedział, nieco się rozchmurzając. Doskonale jednak wiedział, że Czarny Rycerz nie odpuści. Znał zasadę – tylko strzał w łeb unicestwi go na dobre.

Ponownie się obejrzał. Nie zaobserwował pościgu, więc pozwolił sobie na chwilę przerwy – odetchnął z ulgą i ruszył.

 Lamborghini pędziło przed siebie. “Powinienem już dojechać do dystryktu militarnego” – pomyślał Artur i dojrzał w oddali wyłaniające się budynki. Obejrzał się raz jeszcze i, gdy znów nie dostrzegł zbiega, dał się przekonać, że jest bezpieczny.

– Pewno się przestraszył – pomyślał. – Strach cię obleciał! – krzyknął. – Diabeł nie rycerz! Dupek!

Z ust Artura padała wiązanka wymyślnych epitetów pod adresem Sherpenta. To był jego sposób na uspokojenie nerwów i przyniesienie sobie ulgi. Jechał dalej, trzymając kierownicę jedną ręką.

 Wtem promień lasera trafił w koło. Autem niespodziewanie zarzuciło, powodując poślizg. Artur dwoił się i troił, by wyprowadzić bolid z kłopotów. Nagle usłyszał trzask – promień walnął drugie koło. Tylko dzięki dużej mocy silnika, zapanował nad wyścigówką. Co prawda stracił tylne opony, ale nie przeszkadzało mu to jechać na samych obręczach.

 Rozjuszony napastnik zaciekle atakował, strzelając nieprzerwanie. Artur, uciekając przed czerwonymi promieniami zagłady, wprowadził bolid w dryf. Z kół poleciały iskry, a przestrzeń rozdarł przeraźliwy pisk. Sherpentowi udało się trafić w silnik, zmieniając jego dotychczasowy, miarowy dźwięk w ochrypłe rzężenie. W końcu wystrzelił ostatni, śmiertelny promień. Bolid stanął w płomieniach, a po sekundzie – wybuchł. Napastnik podskakiwał zawzięcie, wydając z siebie bestialski rechot. Był pewien, że Artur spłonął. Oddalił się i podziwiał swoje wiekopomne dzieło.

Lamborghini płonęło, słup ognia wzmógł się, był coraz większy. Kłęby gęstego dymu wypełniły drogę. Sherpentowi nie przeszkadzało to w obserwacji. Rozkoszował się każdą sekundą swego zwycięstwa

Artur wystrzelił z karabinu. Promień przebił ramię Sherpenta wytrącając mu fusilo. Sherpent zdezorientowany złapał się za ramię i syknął. Wtem trafił go kolejny strzał. Wijąc się niczym rozjuszona żmija, zacharczał rzęsiście, klnąc przy tym pod nosem. Tym razem dostał w drugie ramię, miecz wypadł mu z ręki.

 Łotra przepełniała wściekłość, na czarnej zbroi odznaczała się jego purpurowa krew. Artur podszedł do Sherpenta, a ten, oniemiały i przepełniony frustracją, warknął:

– To Ty? Jeszcze żyjesz?! – Artur przytaknął śmiejąc mu się w twarz. – Nie to niemożliwe! – Sherpent, cały się trzęsąc, dostał ataku wściekłości. Został pokonany, zaszklone oczy ujawniły jego bezsilność. Stał tak, rozbrojony i bezsilny. Straciwszy swą butną postawę, wyglądał jak ostatnia łazęga.

– Teraz cię rozwalę! – powiedział Artur patrząc z irytacją na Sherpenta.

– Nie zrobisz tego! To niemożliwe, jestem rycerzem, Sherpentem, nie zdobędziesz się na to…

Z każdym słowem jego głos marniał i mimowolnie się załamywał. Zupełnie nie przypominał postaci, którą był jeszcze chwilę temu.

– Nie ma mowy, mnie nie oszukasz, nie nabiorę się na twe sztuczki. Żeby cię unicestwić, muszę zrobić ci dziurę w głowie, inaczej się nie da. Wiesz o tym. Jesteś nieśmiertelny. Sherpent nie czekał. Z jego ust zaczął wypływać potok niezrozumiałych słów, a ręce poruszały się synchronicznie, wykonując nieznaną Arturowi sekwencję gestów. Wystarczyło jedno mrugnięcie, by przed jego oczami pojawił się odziany w szary habit starzec. Po pięknej zbroi i groteskowym hełmie łotra nie było ani śladu.

– Proszę cię, nie zabijaj mnie, miej litość – jęczał.

– Daruj sobie ten cyrk – odburknął Artur. Po chwili jednak niespodziewanie przemówił znowu:

– Porwaliście mi narzeczoną, więzicie nie wiadomo gdzie. Jak mi powiesz gdzie jest moja Jupiter, to tym razem puszczę cię wolno.

– Jestem tylko szeregowym rycerzem, nic nie wiem.

– Kłamiesz! To co tu robisz?

Sherpent rzucił się na kolana, podpełznął do nóg Artura, skamląc:

– Daruj mi życie!

W oczach Artura malował się wstręt i pogarda dla kogoś, kto jeszcze przed chwilą tytułował się rycerzem. Harda postawa przerodziła się w żałosny teatrzyk zwykłego robaka. Nie czekając, złapał za regulowaną teleskopową kolbę cryschestera i niezwłocznie wsunął lufę w kaptur Sherpenta. Ten wzdrygnął się i mimowolnie zrobił krok w tył. Artur, w ślad za nim, naparł mocniej.

– Boisz się diable, wkrótce zakończą się twe problemy – powiedział szorstko i podniósł głowę Sherpenta wspartą o lufę. Patrząc w jego jadowite oczy momentalnie wycelował w czoło, kładąc palec na spuście. Przeciwnik zesztywniał i wyjąkał drżącym głosem:

– Twoja panna jest na statku Nubira!

 

CDN

Koniec

Komentarze

Kossadamie, skoro – jak obwieszczasz w tytule – to tylko pierwsza część, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No to jedziemy.

 

W pierwszym akapicie opisujesz bestię grasującą po metropolii. Wpychając cichą metropolię w środek opisu działań bestii psujesz sobie efekt.

Potem wprowadzasz dużo pojęć geograficznych, ale zaraz porzucasz temat.

Okazuje się, że bestia to bohater jadący w tajne miejsce gdzie czekają na niego wierni druhowie.

Z tym, że jednak nie czekają, bo wracamy na drogę gdzie dochodzi do spotkania, opisanego w dość pretensjonalny sposób, z grzywką i kilkakrotnym zbliżaniem się do przeciwnika.

Intrygujące zdania jak to:

Jego twarz przysłaniała przerażająca trupia maska, ostrzegająca każdego bezmyślnego gagatka, iż podzieli los nieszczęśnika, z którego czaszki została wykonana.

Zaraz ukatrupiasz złotym daszkiem;)

 

Popatrzyłam na budowę pieca martenowskiego i nie znalazłam tak młota. Co robi młot w piecu do wypalania surówki?

 

Takie frazy: “wypełniając przestrzeń groteskowym nastrojem” mogą występować u Rodziewiczówny i szesnastolatków.

 

Ręką strącił krople potu z czoła i delikatnie zaczął wodzić dłońmi po kierownicy, stukając palcami niespokojnie.

Wyobraziłam sobie gościa, który głaszcze kierownicę, stukając palcami i ta wizja mnie rozbawiła.

 

 

Szefoministro ma również walory komediowe.

 

 Była ona młodszą córką szefominstro, niewiarygodnie zgrabną i wesołą.

Jak może być niewiarygodnie zgrabna i wesoła?

 

Jej błękitne, szeroko otwarte oczy, emanowały niewyobrażalną słodyczą i wrodzoną życzliwością.

Cały czas miała szeroko otwarte?;)

 

Nie tylko szczery uśmiech płynący z głębi serca Jupiter zafascynował Artura, ale również jej niebywale przenikliwy umysł i zdrowy rozsądek.

 

Masz niewiarygodnie, niewyobrażalnie, niebywale, niewyobrażalne. Niesłychane nagromadzenie, nieułatwiających czytanie fraz.

 

 

Podcięte ciało słabe.

 

Coraz głośniejszy warkot silnika sygnalizował zbliżające się auto.

 

Co mu sygnalizowało jak na równej drodze jedzie na niego bolid?

 

 

Warto czytać tekst na głos, wtedy sam usłyszysz różne niezręczności. Bardzo dużo pretensjonalnych zwrotów. Często używasz strony biernej, co komplikuje zdania i sprawia, że brzmią nienaturalnie.

Lożanka bezprenumeratowa

Hmm. Językowo trudno mi coś dodać nowego, a też nie chcę robić tu wielkiej łapanki – mam wrażenie, że im bardziej zdania są rozbudowane, tym bardziej niezgrabne. Za to tam, gdzie trzymasz się prostej narracji, wychodzi ciekawie, dynamicznie i dość żywo.

 

Ogólnie widać dryg do opisu walk samochodowych. Ten dobrze znany klimat zostaje wzbogacony o siły magiczne – uważam to za ciekawy pomysł. Jako dzieciak grałem w grę paragrafową “Freeway Fighter” i jest tu trochę z tego klimatu.

 

Fabularnie – trudno ocenić, fragment krótki, pokazujący urywek z historii. Mógłbyś na tej podstawie zrobić coś ciekawego, ale też i sztampę.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć,

 

Niestety nie podeszło mi :( Trochę to takie kreskówkowe – w czym nie ma nic złego, o ile takie było założenie.

 

Cryschester zasyczał, w delikatnych nacięciach lufy pojawił się błysk.

– Nie! Nie strzelaj, daruj mi życie! – przerażony Sherpent zaczął szlochać.

Najpierw jest strzał jak rozumiem (błysk), po którym Sherpent wypowiada jeszcze kwestie, mimo że powinien być już martwy. Odwróciłbym kolejność.

 

 

Tymczasem Artur wyczuł delikatne muśnięcie na bucie, zerknął i dojrzał pod pedałem gazu urwany przewód. Zrobiło mu się raźniej, lecz nie dał po sobie tego poznać i, by przechytrzyć wroga, patrzył prosto w jego iskrzące złością oczy.

Na pewno zrobiło mu się raźniej od awarii?

 

 

Wściekły intruz wrzasnął wniebogłosy, jednak skutecznie uciszył go promień lasera, wycelowany prosto w jego głowę.

Wycelowany w tył głowy, skąd więc wiedział, że w niego celuje?

 

Był pewien, że Artur spłonął. Oddalił się i podziwiał swoje wiekopomne dzieło.

Lamborghini płonęło, słup ognia wzmógł się, był coraz większy. Kłęby gęstego dymu wypełniły drogę. Sherpentowi nie przeszkadzało to w obserwacji. Rozkoszował się każdą sekundą swego zwycięstwa

Artur wystrzelił z karabinu.

Tu mi nie zagrało, rozumniem koncepcję, ale nie ma Artura → a po chwili strzela niewiadomo skąd. Może jakieś krótkie zdanie wprowadznie, skąd się wziął?

 

Cześć,

 

To co, przeczytałeś tylko te zdania? Nie rozumie? 

Trzeba przeczytać całe opowiadanie, wtedy zrozumiesz o co chodzi, a nie te wyłapane z kontekstu. 

Pozdrawiam AK

 

Cześć,

 

To co, przeczytałeś tylko te zdania? Nie rozumie? 

Trzeba przeczytać całe opowiadanie, wtedy zrozumiesz o co chodzi, a nie te wyłapane z kontekstu. 

Pozdrawiam AK

Łał… Nie ma to jak szacunek do konstruktywnej krytyki. Widzę, że zarejestrowany niecały miesiąc temu, więc jeszcze możesz nie być obyty w portalowej etykiecie, ale bez przesady… Raczysz nas pierwszym swoim opowiadaniem i witasz się lekceważącym stosunkiem do czytelnika, który poddaje twój tekst krytyce. Można wejść w polemikę i bronić swojego tekstu, ale wypadałoby zrobić to z pozycji interlokutora, a nie grafomana.

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Cześć, dziękuję, że wpadłeś na chwilę.

Nie przesadzaj z tą konstruktywną krytyką. Facet twierdzi, że niestety mu nie podeszło, i to nie jest lekceważący stosunek tylko obrona całości tekstu. Ty zapewne jesteś obyty w portalowej etykiecie i na dzień dobry, dając dobry przykład obrzucasz błotem nowicjusza.

 Pozdrawiam AK

Facet twierdzi, że niestety mu nie podeszło, i to nie jest lekceważący stosunek tylko obrona całości tekstu

Obroną tekstu nazywasz swojego rodzaju atak personalny (bo jak inaczej nazwać sugerowanie, że oceniam tekst bez jego przeczytania)? Wystarczyło zapytać, odnieść się do uwag, podyskutować. Wolałeś przyjąć jakąś zaczepną postawę. Okej, Twoje prawo.

 

To co, przeczytałeś tylko te zdania? 

Nie, przeczytałem całe opowiadanie.

 

Trzeba przeczytać całe opowiadanie, wtedy zrozumiesz o co chodzi, a nie te wyłapane z kontekstu. 

Jakbym miał ocenić opowiadanie bez czytania całości? Naprawdę założyłeś, że wybrałem sobie jakieś zdania, przeczytałem je i wkleiłem uwagi?

 

W komentarzach Abmush, GreasySmooth i moim masz odpowiedź, na pytanie dlaczego mi to opowiadanie nie podeszło

 

Co do porad dla nowicjuszy, to jeśli zależy Ci na informacji zwrotnej do zamieszczanych przez Ciebie tekstów to zachęcam do przeczytania tekstu autorstwa drakainy i tekstu autorstwa Finkli. Ponadto Arnubis założył całkiem niedawno (bo dzisiaj) wątek informacyjny, gdzie znajdziesz podlinkowane przydatne wątki.

Cześć, dziękuję, że odwiedziłeś mnie na chwilę.

Oczywiście, zapoznam się z tekstami i informacjami dla nowicjuszy, autorstwa drakainy, Finkli, Arnubis. 

Niestety na komentarze Abmush, GreasySmooth, nie zdążyłem odpowiedzieć.

 

Trzymaj się ciepło AK.

Cześć, dziękuję, że odwiedziłeś mnie na chwilę.

Oczywiście, zapoznam się z tekstami i informacjami dla nowicjuszy, autorstwa drakainy, Finkli, Arnubis. 

Niestety na komentarze Abmush, GreasySmooth, nie zdążyłem odpowiedzieć.

 

Trzymaj się ciepło AK.

Nowa Fantastyka