- Opowiadanie: zygfryd89 - Erozja

Erozja

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Erozja

Isna

Trycz był ma­leń­kim pła­sko­wy­żem wzno­szą­cym się po­śród ar­chi­pe­la­gu Pereł Za­cho­du. Przy­po­mi­nał ząb wy­rwa­ny wraz ze skal­nym ko­rze­niem i po­zo­sta­wio­ny pod chmu­ra­mi. Isna spę­dzi­ła na nim pierw­sze dwa­na­ście lat życia. Czę­sto gdy bu­dzi­ła się w nocy i sły­sza­ła deszcz lub wiatr, wy­obra­ża­ła sobie okru­chy pia­skow­ca od­spa­ja­ne i ci­ska­ne do morza. Któ­re­goś dnia ero­zja miała strą­cić skałę z nieba i dziew­czyn­ka wie­dzia­ła, że musi być wtedy gdzieś da­le­ko.

Isna cier­pia­ła na lęk wy­so­ko­ści. W świe­cie, w któ­rym lu­dziom przy­szło żyć na ka­wał­kach skał za­wie­szo­nych wy­so­ko na nie­bie, taki lęk nie spo­ty­kał się ze zro­zu­mie­niem. Praw­dę mó­wiąc, trak­to­wa­no go jako po­łą­cze­nie obłę­du i tchó­rzo­stwa.

– Masz prawo się bać – po­wie­dział jej kie­dyś oj­ciec, kiedy stali nie­opo­dal kra­wę­dzi. – Ale nikt nie musi o tym wie­dzieć.

W dwu­na­stym roku życia dziew­czyn­ka stra­ci­ła oboje ro­dzi­ców, gdy w Trycz ude­rzy­ła na­wal­na burza. Isnie zo­stał je­dy­nie star­szy brat. Opu­ści­li znisz­czo­ny dom, sprze­da­li zie­mię za marne pie­nią­dze i udali się na Pła­sko­wyż Gro­lejski.

Na tym naj­więk­szym z lądów, li­czą­cym nie­mal sześć­dzie­siąt mil dłu­go­ści, rzad­ko mu­sia­ła zbli­żać się do kra­wę­dzi. Strach przed wy­so­ko­ścią ustą­pił miej­sca stra­cho­wi przed przy­szło­ścią.

Hia­cynt był od niej star­szy o pięć lat. Robił wiele, by nigdy nie cho­dzi­ła głod­na. Oka­za­ło się, że po­sia­da pe­wien ta­lent.

Z cza­sem za­czę­ła mu po­ma­gać przy nie­któ­rych prost­szych ro­bo­tach. Stała na cza­tach, gdy wła­my­wał się do za­kła­du li­chwia­rza, czy uda­wa­ła ranną, kiedy trze­ba było ob­ro­bić ja­dą­cy wóz. Ot, pro­ste role, które mógł od­gry­wać każdy.

Brat po­zwa­lał Isnie na udział w ra­bun­kach tylko wtedy, gdy było to na­praw­dę ko­niecz­ne i za­wsze drżał o jej bez­pie­czeń­stwo. Prze­sta­ła być czę­ścią jego prze­stęp­cze­go świa­ta, kiedy zna­lazł sobie kilku sta­łych kom­pa­nów. Nie­dłu­go miała roz­po­cząć lep­szy, spo­koj­niej­szy roz­dział życia – zra­bo­wa­ne pie­nią­dze po­zwo­li­ły mło­dej ko­bie­cie udać się do sto­li­cy i roz­po­cząć stu­dia.

Gro­le­a le­ża­ła po­środ­ku na­zwa­ne­go od niej pła­sko­wy­żu. Gdy Isna zo­ba­czy­ła ją po raz pierw­szy, nie mogła uwie­rzyć, że na świe­cie ist­nie­je tyle bu­dow­li z ka­mie­nia. Jakby ktoś ro­ze­brał wiel­ki ląd i stwo­rzył z niego mia­sto. No, może nie całe, bo nawet w Gro­le­i wi­dy­wa­ło się wię­cej drew­na niż skały.

Uni­wer­sy­tet był jedną z naj­star­szych czę­ści sto­li­cy. Zbu­do­wa­ny nie­mal cał­ko­wi­cie z ka­mie­nia, naj­wspa­nial­sza po­zo­sta­łość z cza­sów sprzed Wznie­sie­nia, gdy lądy ob­le­wa­ło morze i każdy mógł kopać w ziemi, nie przej­mu­jąc się ero­zją. Oka­zał się mia­stem w mie­ście, gdzie nad la­bi­ryn­tem uli­czek wzno­si­ły się gma­chy po­szcze­gól­nych wy­dzia­łów, bu­dzą­ce po­dziw, choć nie­od­wra­cal­nie ob­ra­ca­ją­ce się w ruinę.

Wy­bra­ła stu­dio­wa­nie hi­sto­rii, która nie była po­pu­lar­nym kie­run­kiem; ucznio­wie de­cy­do­wa­li się głów­nie na me­dy­cy­nę, geo­lo­gię czy in­ży­nie­rię. Wraz z Isną naukę za­czę­ło jesz­cze sied­mio­ro mło­dych ludzi. Żadne z nich nie było tak nisko uro­dzo­ne jak ona.

Pierw­szy rok po­cząt­ko­wo nie był łatwy. Choć miała za sobą przy­go­to­wu­ją­ce nauki opła­ca­ne przez brata, ce­cho­wa­ła się też dobrą pa­mię­cią i z pew­no­ścią nie bra­ko­wa­ło jej za­pa­łu, wy­ma­ga­nia grona pro­fe­sor­skie­go oka­za­ły się przy­tła­cza­ją­ce. Zro­zu­mia­ła, że musi pra­co­wać na­praw­dę cięż­ko, aby utrzy­mać się na uczel­ni.

Z cza­sem po­lu­bi­ła stu­denc­kie życie – wy­kła­dy w za­po­mnia­nych kom­na­tach, gdzie star­cy opo­wia­da­li ta­jem­ni­ce z prze­szło­ści, wi­zy­ty w pod­ziem­nej bi­blio­te­ce mie­szczą­cej naj­więk­sze pi­sa­ne zbio­ry świa­ta, wie­czo­ry spę­dza­ne z in­ny­mi stu­den­ta­mi w po­bli­skiej go­spo­dzie.

Na dru­gim roku mogła już po­chwa­lić się sza­cun­kiem pro­fe­so­rów, wie­lo­ma przy­jaź­nia­mi, dość za­ży­łą re­la­cją z mło­dym stu­den­tem mu­zy­ki oraz per­ga­mi­nem z pracą do­ku­men­tu­ją­cą jej pierw­sze hi­sto­rycz­ne od­kry­cie.

Na trze­cim roku od­wie­dził ją brat.

Nie wi­dzia­ła Hia­cyn­ta od czasu, gdy za­czę­ła naukę. Wy­mie­nia­li listy, w któ­rych prze­ko­ny­wał, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku, lecz nie może po­ja­wić się w Gro­le­i. Ro­zu­mia­ła dla­cze­go. Stał się bar­dzo znany i to nie w spo­sób, z któ­re­go mo­gła­by być dumna. Na po­cząt­ku dru­gie­go roku nauki usły­sza­ła, że na Arach­ni ob­ra­bo­wa­no bank. W jed­nym z li­stów brat wy­raź­nie za­su­ge­ro­wał, że to jego ro­bo­ta. W póź­niej­szej ko­re­spon­den­cji przy­znał się (oczy­wi­ście nie wprost) do kra­dzie­ży stat­ku, zra­bo­wa­nia dużej ilo­ści złota (sześć uncji!) ob­wo­żo­ne­go w cza­sie pro­ce­sji po mniej­szych wio­skach czy upro­wa­dze­nia dla okupu słyn­nej w całej Gro­le­i rzeź­by króla sprzed Wznie­sie­nia, bar­dzo war­to­ścio­wej, gdyż w ca­ło­ści mar­mu­ro­wej.

Isna była prze­ra­żo­na, ale i pod wra­że­niem. Za głowę jej brata wy­zna­czo­no czter­dzie­ści mie­dzia­nych monet. Tyle star­czy­ło­by na dwa lata nauki.

Spo­tka­li się po zmro­ku w jed­nej z ta­nich gro­lejskich go­spód. W pierw­szej chwi­li go nie po­zna­ła – nosił brodę, zmie­nił kolor wło­sów i wy­glą­dał na wę­drow­ne­go kupca. Wy­ści­ska­ła go mocno, po czym usie­dli w kącie sali, gdzie nikt nie mógł ich usły­szeć.

Długo opo­wia­da­ła o swoim życiu na uczel­ni, wy­rzu­ca­jąc z sie­bie wszyst­ko, co nie zmie­ści­ło się w li­stach. Hia­cynt mówił nie­wie­le, pił wino i po­chła­niał breję, która uda­wa­ła je­dze­nie.

W końcu, gdy za­pa­dło dłuż­sze mil­cze­nie, wy­tarł usta i po­wie­dział:

– Czy mo­żesz mi opo­wie­dzieć o czwar­tym po­zio­mie uni­wer­sy­tec­kiej bi­blio­te­ki?

Isna od razu po­ję­ła, co się świę­ci.

Pod­ziem­na bi­blio­te­ka Uni­wer­sy­te­tu Gro­lejskie­go miała kilka po­zio­mów. Pierw­szy był do­stęp­ny nawet dla ludzi spoza uczel­ni, jeśli oczy­wi­ście do­peł­ni­li od­po­wied­nich pro­ce­dur. Drugi mogli od­wie­dzać stu­den­ci, któ­rzy ukoń­czy­li pół­to­ra roku nauki. Do­stęp do trze­cie­go za­re­zer­wo­wa­ny był dla grona pro­fe­sor­skie­go i waż­nych uczo­nych. O czwar­tym opo­wia­da­no głów­nie w le­gen­dach.

– Sły­sza­łam kilka hi­sto­rii, ale nie wiem nic na pewno – przy­zna­ła Isna. – Ponoć trzy­ma­ją tam pisma, które nie po­win­ny tra­fić w ludz­kie ręce. Takie, któ­rych treść jest nie­bez­piecz­na, jak trak­ta­ty hi­sto­rycz­ne nie­zga­dza­ją­ce się z dok­try­ną. Są też prze­cho­wy­wa­ne ostat­nie za­cho­wa­ne eg­zem­pla­rze kilku waż­nych ksiąg. Lu­dzie mówią, że mogą tam zejść tylko król i rek­tor. Wielu twier­dzi, że żaden czwar­ty po­ziom nie ist­nie­je.

– Za­łóż­my, że ist­nie­je. My­ślisz, że ktoś strze­że tego miej­sca? – za­in­te­re­so­wał się Hia­cynt. – Jakiś… war­tow­nik?

– Chyba… nie. Nie sły­sza­łam nigdy o kimś takim. Czę­sto cho­dzę do bi­blio­te­ki, nie wi­dzia­łam tam żad­nej stra­ży.

Brat Isny roz­ło­żył na stole per­ga­min. Roz­po­zna­ła na­nie­sio­ne na mapie bu­dyn­ki Uni­wer­sy­te­tu.

– Wej­ście do bi­blio­te­ki jest tu, praw­da? – Wska­zał pal­cem.

Po krót­kim za­sta­no­wie­niu ski­nę­ła głową.

– Nad bi­blio­te­ką znaj­du­ją się kom­na­ty ad­mi­ni­stra­cyj­ne i sie­dzi­ba rek­to­ra – wy­ja­śni­ła. – Tu jest ko­ry­tarz, dalej scho­dy pro­wa­dzą­ce do pod­zie­mi.

– Byłaś na dru­gim po­zio­mie? – za­py­tał.

– Tak.

– Jest mniej­szy? Więk­szy?

Przy­po­mnia­ła sobie chwi­lę, gdy we­szła tam po raz pierw­szy. Rzędy re­ga­łów z usta­wio­ny­mi przy nich pul­pi­ta­mi nik­nę­ły w mroku, gdzie­nie­gdzie snuli się stu­den­ci przy­po­mi­na­ją­cy za­błą­ka­ne dusze.

– Chyba taki sam.

– Jak wy­so­ka jest jedna kon­dy­gna­cja? Tak na oko.

Przy­wo­ła­ła w pa­mię­ci dłu­gie cie­nie roz­cią­gnię­te na skal­nych ścia­nach, rzu­ca­ne przez za­bez­pie­czo­ne świe­ce.

– Pięt­na­ście stóp. Może osiem­na­ście.

Pytał o różne szcze­gó­ły, a ona cier­pli­wie od­po­wia­da­ła. W końcu wy­cią­gnął z torby za­gad­ko­wy przed­miot. Miał kształt dłu­gie­go na stopę czar­ne­go walca za­koń­czo­nego stoż­kiem.

– Pro­szę cię o przy­słu­gę – po­wie­dział Hia­cynt i po raz pierw­szy po­czu­ła, że brat wcale nie ma ocho­ty wta­jem­ni­czać jej w swoje dzia­ła­nia. – Zro­bił­bym to sam, ale nie mogę po­ka­zać się na te­re­nie uczel­ni.

Podał Isnie walec. Był cięż­ki, przy­naj­mniej pięt­na­ście fun­tów.

– Co to?

– Coś bar­dzo cen­ne­go, nie zgub. Na ze­wnątrz dia­ment i do­dat­ki, w środ­ku krysz­tał gra­wi­ta­cyj­ny o bar­dzo, bar­dzo dużej sile.

Dla Isny krysz­ta­ły te były czymś z po­gra­ni­cza nauki i magii. Nie­zwy­kłość owych przed­mio­tów po­le­ga­ła na tym, że dało się usta­wić siłę ich przy­cią­ga­nia gra­wi­ta­cyj­ne­go. Mogły za­wi­snąć w po­wie­trzu, unieść się do nieba albo z wiel­ką mocą przeć w dół ku morzu lub pła­sko­wy­żom. Uży­wa­no ich na stat­kach – od­po­wied­nio za­mo­co­wa­ny pod­no­sił lub opusz­czał ka­dłub, pod­czas gdy żagle ła­pa­ły wiatr i po­zwa­la­ły na prze­miesz­cza­nie się do przo­du.

Jed­nak na stat­kach krysz­ta­ły były duże i za­bez­pie­czo­ne, by nie prze­bi­ły drew­na i nie wy­rwa­ły się na wol­ność. To, co Isna trzy­ma­ła w dłoni, miało ostry wierz­cho­łek, jakby ktoś chciał całą siłę przy­ło­żyć w jed­nym punk­cie.

– Co mam z tym zro­bić? – za­py­ta­ła.

Jej brat wska­zał mapę.

– Jutro tuż po za­cho­dzie słoń­ca przyj­dziesz w to miej­sce. Pięć jar­dów na po­łu­dnie od ścia­ny gma­chu, w któ­re­go pod­zie­miach znaj­du­je się bi­blio­te­ka. Wbi­jesz sto­żek w zie­mię, a potem prze­krę­cisz krysz­tał na pełną moc.

– Ce­lu­jesz tym w bi­blio­te­kę? Po co? Prze­cież to…

– Nie – prze­rwał jej. – Chcę prze­bić pła­sko­wyż.

Isna długo mil­cza­ła. Pa­trząc na przed­miot, trud­no było uwie­rzyć, że takie ma­leń­stwo zdoła za­głę­bić się w ląd i wyjść dołem. Co wię­cej, to było bar­dzo nie­ty­po­we, ale jed­nak gór­nic­two. A gór­nic­two ka­ra­no śmier­cią.

– Wy­ja­śnij – po­pro­si­ła.

– Dla two­je­go bez­pie­czeń­stwa…

– Jeśli mam to zro­bić, wy­ja­śnij – po­wie­dzia­ła, za­ci­ska­jąc palce na urzą­dze­niu.

Hia­cynt gło­śno wy­pu­ścił po­wie­trze.

– Do­brze. Ktoś po­pro­sił mnie o wła­ma­nie. Czwar­ty po­ziom bi­blio­te­ki. Jest tam książ­ka, którą chce do­stać zle­ce­nio­daw­ca. Trze­ba to zro­bić po cichu. Po­my­śla­łem więc o pod­ko­pie.

– To chyba naj­trud­niej­szy ze wszyst­kich spo­so­bów.

– Pod­ko­pie od spodu pła­sko­wy­żu.

– Mów dalej – po­pro­si­ła Isna, choć zda­wa­ła sobie spra­wę, że słowa jej brata brzmią jak beł­kot sza­leń­ca.

– We­dług map, które do­sta­łem, Pła­sko­wyż Gro­lejski pod Uni­wer­sy­te­tem ma gru­bość ledwo około czte­ry­stu stóp. Poza tym bi­blio­te­ka jest za­głę­bio­na na kil­ka­dzie­siąt, więc droga do po­ko­na­nia jest jesz­cze mniej­sza. Muszę jed­nak wie­dzieć, gdzie kopać. Upu­ścisz ten przed­miot, ja będę wtedy pod pła­sko­wy­żem, na stat­ku. Wskaź­nik ma tak silny krysz­tał, że wbije się w skały, za­cznie się ście­rać i pło­nąć, ale po­wi­nien wyjść drugą stro­ną. Wy­star­czy za­uwa­żyć jasny, pło­ną­cy punkt w ciem­no­ściach, ozna­czyć to miej­sce i sko­ry­go­wać o kilka jar­dów. A potem za­cząć kopać do góry.

– A jeśli ten… wskaź­nik zbo­czy z kursu?

– Krysz­tał jest tak skon­stru­owa­ny, że czu­bek stoż­ka przy­cią­ga moc­niej niż resz­ta, nawet jeśli wci­śniesz go krzy­wo, na­pro­stu­je się.

– No do­brze, po­wiedz­my, że zlo­ka­li­zu­jesz punkt tuż pod bi­blio­te­ką. Jak masz za­miar się prze­ko­pać?

– Współ­pra­cu­ję z ludź­mi, któ­rzy to po­tra­fią – po­wie­dział Hia­cynt, uśmie­cha­jąc się ta­jem­ni­czo.

Isna spoj­rza­ła na czar­ny, cięż­ki przed­miot.

– Pew­nie nie wiesz, kto jest twoim zle­ce­nio­daw­cą?

– Nie mam po­ję­cia. Ale to ktoś ważny, skoro za­ła­twił mi takie na­rzę­dzie.

Przed­miot był bar­dzo cięż­ki. Zda­wał się ważyć tyle, co wszyst­kie pła­sko­wy­że razem wzię­te.

– Którą książ­kę masz ukraść?

– Nie podał ty­tu­łu. Je­dy­nie wy­ja­śnił, jak ją roz­po­znać.

Isna mil­cza­ła przez chwi­lę. Obu­dził się w niej lęk. Przed po­dró­żą stat­kiem. Przed wspi­nacz­ką przez wnę­trze pła­sko­wy­żu. Przed kon­se­kwen­cja­mi tego, co musi uczy­nić.

– Po­mo­gę, ale pod wa­run­kiem, że pójdę z tobą. Chcę zo­ba­czyć czwar­ty po­ziom bi­blio­te­ki.

*

Isna sie­dzia­ła na tra­wie i cze­ka­ła, ob­ser­wu­jąc za­chód słoń­ca. Znik­nę­ło już pod pła­sko­wy­żem, lecz wciąż nie scho­wa­ło się za mo­rzem, przez co cała Gro­le­a ską­pa­na była w cie­niu.

Wskaź­nik trzy­ma­ła w tor­bie. W gło­wie Isny po­ja­wia­ły się ab­sur­dal­ne wizje, w któ­rym po uru­cho­mie­niu krysz­ta­łu czar­ny przed­miot wbija się z grunt z taką siłą, że cały ląd pęka na pół i spada do morza. Głu­pie myśli. Pła­sko­wyż się utrzy­ma, ponoć dzia­ła­ły na niego po­dob­ne siły jak te w krysz­ta­le. Magia gra­wi­ta­cyj­na.

Za­sta­no­wi­ła się, co by po­wie­dział pro­fe­sor Ka­de­re, gdyby ją teraz zo­ba­czył. Naj­star­szy z tu­tej­szych uczo­nych, wątły, nie­mal nie­wi­do­my Ka­de­re wciąż dys­po­no­wał wiel­kim umy­słem. Stu­den­ci go uwiel­bia­li. Isna nie była wy­jąt­kiem.

Przy­po­mnia­ła sobie, jak na dru­gim roku od­wie­dzi­ła sta­rusz­ka w jego kom­na­cie i po raz pierw­szy mogli po­roz­ma­wiać w czte­ry oczy. Sta­rzec po­chwa­lił jej pracę do­ty­czą­cą hi­sto­rii Pła­sko­wy­żu Ranne, lądu, który spadł do morza pra­wie sto pięć­dzie­siąt lat temu.

– Co czu­łaś, pi­sząc tę pracę? – za­py­tał, sie­dząc w wiel­kim skó­rza­nym fo­te­lu.

Nie spo­dzie­wa­ła się ta­kie­go py­ta­nia. Po­sta­no­wi­ła od­po­wie­dzieć zgod­nie z praw­dą.

– Smu­tek. Żal. I strach. Za­czę­łam za­sta­na­wiać się, co jeśli Pła­sko­wyż Gro­lejski spad­nie za mo­je­go życia.

– My­ślisz, że tak się sta­nie?

– Jest naj­więk­szy ze wszyst­kich. Mam na­dzie­ję, że bę­dzie ostat­nim, który utrzy­ma się na nie­bie.

– Och – pro­fe­sor za­kasz­lał – jest duży, ale bar­dzo cien­ki. Po­dat­ny. Dwa dni temu osu­nął się ka­wa­łek po­łu­dnio­wej kra­wę­dzi.

– Sły­sza­łam. Ka­ta­stro­fa bu­dow­la­na, praw­da? Wy­rwa­ło rynnę.

– W rze­czy samej.

Wiel­kie drew­nia­ne rynny sto­so­wa­no przy kra­wę­dziach, by woda z po­to­ków spa­da­ła za pła­sko­wyż, nie ero­du­jąc kra­wę­dzi.

– Dla­cze­go zbio­ry na­szej bi­blio­te­ki są trzy­ma­ne na jed­nym pła­sko­wy­żu? – za­py­ta­ła. – Gdyby je roz­dzie­lić, by­ła­by szan­sa, że po upad­ku Pła­sko­wy­żu Gro­lejskie­go część oca­le­je. Przy­szli hi­sto­ry­cy nie mu­sie­li­by szu­kać szcząt­ków in­for­ma­cji, jak ja to ro­bi­łam z Ranne.

– Moi ko­le­dzy nigdy się na to nie zgo­dzą – po­wie­dział Ka­de­re. – Pew­nie myślą, że po upad­ku Gro­le­i świat się skoń­czy. Poza tym w bi­blio­te­ce są książ­ki, któ­rych nigdy nie wy­pusz­czą z głę­bo­kich pod­zie­mi.

Isna za­wa­ha­ła się.

– Czwar­ty po­ziom? – wy­szep­ta­ła.

Sta­rzec uśmiech­nął się jak dzie­ciak.

– Być może – od­parł. – Ach, wiele bym dał, by móc zejść do bi­blio­te­ki i prze­czy­tać książ­kę. Cza­sa­mi dobra lek­tu­ra po­tra­fi wiele zmie­nić. Ten młody, który ostat­nio mi po­ma­ga, robi to jak za karę.

– Ja mogę panu czy­tać – wy­pa­li­ła Isna, po czym zdała sobie spra­wę, że takie spo­ufa­la­nie się z pro­fe­so­rem nie przy­stoi.

– Czemu nie? – od­parł z uśmie­chem.

Przy­jaźń z wy­kła­dow­cą z pew­no­ścią zmie­ni­ła jej życie, ale nie miała czasu, by teraz to roz­trzą­sać. Słoń­ce za­szło, ostat­ni stu­den­ci po­zni­ka­li w do­rmi­to­riach, Isna wciąż sie­dzia­ła na łące.

W końcu uzna­ła, że na­de­szła od­po­wied­nia chwi­la. Wbiła sto­żek w zie­mię i spoj­rza­ła na okrą­głe po­krę­tło. Było usta­wio­ne na zero. Moż­li­we do uzy­ska­nia moce za­pi­sa­no w skali lo­ga­ryt­micz­nej – dzie­sięć, sto, ty­siąc, dzie­sięć ty­się­cy. Prze­krę­ci­ła wskaź­nik na mak­si­mum i za­bra­ła rękę.

Ude­rze­nie serca póź­niej czar­ny sto­żek wbił się w zie­mię z pi­skiem, po czym znik­nął jej z oczu.

Isna od­cze­ka­ła jesz­cze chwi­lę, lecz nic się nie dzia­ło. Za­kry­ła nie­wiel­ką dziu­rę gar­ścią trawy i od­da­li­ła się od bi­blio­te­ki.

 

Hia­cynt

„Cień Księ­ży­ca” zwi­nął żagle i za­wisł w po­wie­trzu. Hia­cynt stał przy dzio­bie i spo­glą­dał na spód Pła­sko­wy­żu Gro­lejskie­go, który zaj­mo­wał całe niebo. Za­chód słoń­ca był krót­ką porą, pod­czas któ­rej nie pa­no­wał tu pół­mrok – pro­mie­nie wci­ska­ły się w prze­strzeń po­mię­dzy mo­rzem a ska­ła­mi.

Znaj­do­wa­li się ja­kieś sześć­dzie­siąt stóp po­ni­żej lądu. Hia­cynt po­ma­chał jed­ne­mu z od­wró­co­nych, który stał nie­opo­dal – jego stopy znaj­do­wa­ły się na skale, a głowa skie­ro­wa­na była w dół. Wielu ludzi uwa­ża­ło, że od­wró­ce­ni już dawno wy­gi­nę­li. Jed­nak wciąż dało się ich spo­tkać na spo­dzie Pła­sko­wy­żu Gro­lej­skie­go. Czy za­miesz­ki­wa­li też inne, mniej­sze lądy? Hia­cynt nie wi­dział. Byli to lu­dzie, z któ­ry­mi pod­czas Wznie­sie­nia stało się coś dziw­ne­go. Gra­wi­ta­cja dzia­ła­ła na nich od­wrot­nie, za­miast ścią­gać do morza, pcha­ła ich ku niebu. Za­miesz­ki­wa­li głów­nie szcze­li­ny, wy­drą­żo­ne tu­ne­le i na­tu­ral­ne ja­ski­nie. Rzad­ko wy­cho­dzi­li na otwar­tą prze­strzeń.

Kanna po­de­szła do Hia­cyn­ta i wle­pi­ła spoj­rze­nie w pła­sko­wyż.

– Mam na­dzie­ję, że to coś nie spad­nie na mój sta­tek – po­wie­dzia­ła. – Ani na któ­re­goś z na­szych no­wych przy­ja­ciół. – Wska­za­ła od­wró­co­ne­go.

– Nie mogę obie­cać – po­wie­dział z prze­pra­sza­ją­cym uśmie­chem.

„Cień Księ­ży­ca” był małym, dwu­masz­to­wym stat­kiem za­re­je­stro­wa­nym jako ku­piec­ki. Hia­cynt go nie ukradł, lecz kupił za pie­nią­dze ze sprze­da­ży in­ne­go skra­dzio­ne­go stat­ku. Od czasu do czasu zda­rza­ło im się prze­wieźć jakiś towar, by za­cho­wać po­zo­ry. Kanna peł­ni­ła funk­cję ka­pi­ta­na. Była zło­dziej­ką, ale i córką do­wód­cy dużej han­dlo­wej jed­nost­ki.

Sta­no­wi­sko pierw­sze­go ofi­ce­ra zaj­mo­wał Mruk, stary pirat, wred­ny mo­czy­mor­da, ale i naj­lep­szy krysz­ta­ło­wy, na ja­kie­go Hia­cyn­ta było stać. Po usta­bi­li­zo­wa­niu wy­so­ko­ści Mruk wy­szedł spod po­kła­du i oparł się o re­ling.

Ostat­nim z za­ło­gi był Tyn, ofi­cjal­nie ma­jęt­ny ku­piec i wła­ści­ciel stat­ku. Ow­szem, Tyn był bo­ga­ty, lecz za­wdzię­czał to oszu­stwom i kra­dzie­żom. Wy­stro­jo­ny jak na przy­ję­cie, stał przy rufie i le­ni­wie ob­ser­wo­wał wiel­ki ląd. Na jego ra­mie­niu sie­dział oswo­jo­ny nie­to­perz.

Hia­cynt pra­co­wał z całą trój­ką od dłu­gie­go czasu i mógł rę­czyć za ich pro­fe­sjo­na­lizm. Je­dy­ną nie­wia­do­mą byli od­wró­ce­ni. Trud­no było my­śleć o nich ina­czej jak o dzi­ku­sach, któ­rych mowę ledwo dało się zro­zu­mieć. Mu­siał jed­nak im za­ufać, sam nie dałby rady zro­bić pod­ko­pu.

Słoń­ce za­szło cał­ko­wi­cie, świat po­grą­żył się w czer­ni.

– Spójrz na niego – po­wie­dzia­ła Kanna ob­ser­wu­ją­ca od­wró­co­ne­go, który drep­tał po spo­dzie pła­sko­wy­żu nad ich gło­wa­mi. – Kiedy cho­dzi, strą­ca skal­ny pył do morza. Albo na nas, jak w tej chwi­li.

– Nic dziw­ne­go, że cho­wa­ją się przed ludź­mi – po­wie­dział Hia­cynt.

W ciem­no­ści po­ja­wił się jasny punkt, po­mknął w dół ku morzu, zo­sta­wia­jąc za sobą ogni­sty ogon. Cał­kiem nie­da­le­ko od miej­sca ob­ser­wa­cji, może osiem­set stóp na za­chód.

– Tam! – krzyk­nął Tyn.

– Tak, za­uwa­ży­łem – po­twier­dził Hia­cynt.

W ciem­no­ści uj­rzał ruch, syl­wet­ki od­wró­co­nych mkną­ce w kie­run­ku, gdzie wy­ło­nił się wskaź­nik.

– Wi­dzio­łem! – krzyk­nął od­wró­co­ny nad ich gło­wa­mi. – My ozna­czyć i kopać.

– Zna­ko­mi­cie! – od­parł Hia­cynt.

Isna do­brze się spi­sa­ła. Miał na­dzie­ję, że nikt jej nie przy­ła­pał. My­śląc o sio­strze i od­wró­co­nych, zdał sobie spra­wę, jak nie lubi, gdy tak wiele w jego pla­nach za­le­ży od in­nych.

 

Isna

Hani, choć stu­dio­wał mu­zy­kę, nie był typem ro­man­ty­ka, co udo­wad­niał Isnie raz za razem. Tym razem za­pro­sił ją na wspól­ne oglą­da­nie eg­ze­ku­cji.

Na głów­nym placu Gro­le­i ze­brał się tłum miesz­kań­ców, jed­nak stosy były na tyle wy­so­kie, że każdy miał dobry widok. Ich rząd roz­cią­gał się od daw­nej fon­tan­ny po za­bu­do­wa­nia ulicz­ki pro­wa­dzą­cej w stro­nę Uni­wer­sy­te­tu. Miej­sca kaźni do­glą­dał kró­lew­ski kat.

– Dużo ich dziś – po­wie­dzia­ła Isna. – Co zro­bi­li?

– Tych kilku męż­czyzn z lewej pro­wa­dzi­ło ko­pal­nię – za­czął wy­ja­śniać. – Szyb był do­brze ukry­ty, ale pod ko­ry­ta­rza­mi za­czę­ła osia­dać zie­mia, więc ich na­kry­to. Tamta dziew­czy­na ponoć na­le­ży do ero­zjan. Ci z pra­wej…

– Ale co zro­bi­ła? – do­py­ty­wa­ła Isna.

– Jest ero­zjan­ką. To nie wy­star­czy?

– Czyli nie zro­bi­ła nic, tylko wie­rzy­ła, że pew­ne­go dnia lądy opad­ną.

– Hej, nie ja wy­da­ję te wy­ro­ki – od­parł Hani. – Ci z pra­wej na­to­miast to szaj­ka zło­dziei. Ska­za­li ich za napad i po­rwa­nie.

Isnie zro­bi­ło się nie­do­brze. Pa­trzy­ła, jak stosy za­czy­na­ją pło­nąć jeden po dru­gim. Pierw­szy ze ska­zań­ców za­czął krzy­czeć, tłum za­wtó­ro­wał z za­chwy­tem. Od­szu­ka­ła wzro­kiem ero­zjan­kę. Była bar­dzo młoda, a jej spoj­rze­nie su­ge­ro­wa­ło, że stra­ci­ła kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią.

Isna szu­ka­ła pre­tek­stu, by uciec, i wtedy jak na ży­cze­nie za­czął padać deszcz.

– Za­bie­raj­my się stąd – rzu­ci­ła do Ha­nie­go.

Po­bie­gli w stro­nę Uni­wer­sy­te­tu. Lało tak mocno, że za ich ple­ca­mi stosy za­czę­ły przy­ga­sać.

Prze­mo­czo­na Isna we­szła do kom­na­ty do­rmi­to­rium, gdzie miesz­ka­ła z sied­mio­ma in­ny­mi stu­dent­ka­mi. Na szaf­ce cze­ka­ła pocz­ta. Prze­ła­ma­ła lak i od­czy­ta­ła wia­do­mość:

 

Prze­sył­ka do­tar­ła. Za­czę­li­śmy pracę.

 

Póź­niej nie umia­ła usnąć. Deszcz padał całą noc. My­śla­ła o ka­wał­kach skały spa­da­ją­cych do morza – tych wy­my­wa­nych przez na­tu­rę i tych wy­ry­wa­nych przez ludzi. Na coraz mniej­szych pła­sko­wy­żach pło­nę­ły coraz licz­niej­sze stosy. Cały świat ero­do­wał, spo­łe­czeń­stwo nawet szyb­ciej niż skały, ro­zu­mia­ła to jako hi­sto­ryk.

W końcu za­snę­ła i śniło jej się, że Hia­cynt tra­fił na stos. Tylko ona mogła go ura­to­wać. Wie­dzia­ła, że jest jesz­cze na­dzie­ja.

 

Hia­cynt

„Cień Księ­ży­ca”, z ła­dow­nią wy­peł­nio­ną lnem, je­dwa­biem i wełną, sunął pod Pła­sko­wy­żem Gro­lej­skim, re­ali­zu­jąc jeden ze swych cał­ko­wi­cie le­gal­nych choć rzad­kich kur­sów. Wybór trasy był nie­zwy­kły, nawet po­dej­rza­ny, lecz Hia­cynt w razie czego i na to miał wy­tłu­ma­cze­nie – udał­by, że lecą tak nisko, po­nie­waż na­wa­lił im krysz­tał gra­wi­ta­cyj­ny.

– O tam, gdzie spadł odła­mek – wska­zał Hia­cynt. – Jeśli spoj­rzy pan w górę, to da się za­uwa­żyć otwór, lecz nikt, kto nie wie o pla­nie, w życiu go nie do­strze­że.

Panem, który stał obok Hia­cyn­ta na dzio­bie, był do­brze od­ży­wio­ny na oko pięć­dzie­się­cio­let­ni męż­czy­zna z wąsem. Kiedy zle­cał kra­dzież cen­ne­go wo­lu­mi­nu, przed­sta­wił się jako Dym. Hia­cynt nie miał wąt­pli­wo­ści, że czło­wiek ten jest tylko po­śred­ni­kiem wy­ko­nu­ją­cym po­le­ce­nia kogoś po­tęż­niej­sze­go. Uru­cho­mił swoje kon­tak­ty i udało mu się do­wie­dzieć, że Dym jest gór­ni­kiem pra­cu­ją­cym jako do­wód­ca zmia­ny w jed­nej z kró­lew­skich ko­palń. Były to je­dy­ne le­gal­ne miej­sca eks­plo­ata­cji su­row­ców mi­ne­ral­nych. Znaj­do­wa­ły się zwy­kle na nie­za­miesz­ka­łych, mało waż­nych pła­sko­wy­żach. Dym nie był więc bied­ny, ale z pew­no­ścią nie po­sia­dał ma­jąt­ku od­po­wied­nie­go, by wy­na­jąć Hia­cyn­ta.

– Jak za­awan­so­wa­ne są prace? – za­py­tał męż­czy­zna.

– Myślę, że tunel jest go­to­wy w po­ło­wie – od­parł.

– Ja­kieś pro­ble­my?

– Żad­nych. Dzi­ku­sy ma­cha­ją ki­lo­fa­mi aż miło. Od czasu do czasu wbi­ja­ją się w wodę i trze­ba prze­rwać pracę, ale nigdy na długo.

– Kto wej­dzie do środ­ka?

– Ja i mój za­stęp­ca. – Wska­zał Tyna, który na rufie kar­mił nie­to­pe­rza. – Po­zo­sta­li zo­sta­ną na po­kła­dzie, by utrzy­mać po­ło­że­nie stat­ku.

– A ta osoba z Uni­wer­sy­te­tu, która ci po­mo­gła? – za­py­tał Dym.

– Nie chcę jej do tego mie­szać.

– Przy­da ci się ktoś, kto zna tę uczel­nię, kto był w tych pod­zie­miach i wie co nieco o książ­kach. Mó­wi­łeś, że to bez­piecz­ny skok. Za­bierz tę osobę, może się przy­dać.

Hia­cynt stłu­mił w sobie chęć wy­rzu­ce­nia męż­czy­zny za burtę i po­wie­dział tylko:

– Prze­my­ślę to.

 

Isna

So­ko­li­sko wzno­si­ło się trzy­sta stóp po­wy­żej Pła­sko­wy­żu Gro­lejskie­go tuż obok jego po­łu­dnio­wej kra­wę­dzi. Było małym pła­sko­wy­żem nie­mal w ca­ło­ści za­go­spo­da­ro­wa­nym jako port, co miało swoją przy­czy­nę w ja­kichś ulgach po­dat­ko­wych.

Oba lądy łą­czył wy­ciąg li­no­wy. Isna za­pła­ci­ła za trans­port i wzbi­ła się ku niebu w drew­nia­nej klat­ce. Na szczę­ście dzień był bez­wietrz­ny i po­god­ny, więc nie rzu­ca­ło na boki. Dwa ty­sią­ce stóp niżej błysz­cza­ło morze.

Na­tych­miast za­czę­ły nękać ją ko­lej­ne wizje pę­ka­ją­ce­go łań­cu­cha. W więk­szo­ści z nich spa­da­ła do morza, lecz w nie­któ­rych kon­struk­cja su­nę­ła ni­czym wa­ha­dło i roz­trza­ski­wa­ła się o skały.

Oprócz niej w wa­go­nie po­dró­żo­wa­ła dwój­ka nie­zna­jo­mych. By za­po­mnieć o stra­chu, Isna przy­słu­chi­wa­ła się ich roz­mo­wie.

– Naj­now­sze po­mia­ry głę­bo­ko­ści morza – po­wie­dział męż­czy­zna do swej to­wa­rzysz­ki – su­ge­ru­ją, że gdyby lądy opa­dły, uto­nę­ły­by. Dla­te­go ero­zja­nie są głupi.

– Skoro lądy wiszą, czemu miał­by nie unieść się na wo­dzie? – za­py­ta­ła ko­bie­ta.

– Bo magia gra­wi­ta­cyj­na prze­sta­ła­by ist­nieć! – zi­ry­to­wał się męż­czy­zna.

– Te po­mia­ry są nie­do­kład­ne. Dno jest nie­re­gu­lar­ne.

– Mózgi ero­zjan są nie­re­gu­lar­ne. Prze­cież od czasu Wznie­sie­nia lądy ero­du­ją. Są mniej­sze niż były.

– Jed­nak kie­dyś nie wy­sta­wa­ły na ło­kieć ponad morze! Nie wiesz, ile czasu po­trze­ba, by ze­trzeć górę. Poza tym, skąd wiesz, że dno się nie pod­no­si? Skoro ist­nie­je ero­zja, jest i aku­mu­la­cja.

– W Per­łach Po­łu­dnia wiele lądów wzno­si się jeden nad dru­gim. Gdyby spa­dły…

Isna miała dość, na szczę­ście po­dróż do­bie­gła końca. Przy­po­mi­na­ją­ce otwar­tą pasz­czę po­miesz­cze­nie gór­ne­go ko­ło­wro­tu po­łknę­ło ich ła­god­nie, drew­nia­na kon­struk­cja tra­ci­ła szyb­kość, za­czę­ła trzeć o kle­pi­sko, aż w końcu znie­ru­cho­mia­ła.

Szaj­kę Hia­cyn­ta zna­la­zła na po­kła­dzie. „Cień Księ­ży­ca” zaj­mo­wał dok wraz z tu­zi­na­mi in­nych stat­ków, nie wy­róż­niał się ni­czym, a prze­le­wa­ją­ce się wszę­dzie tłumy za­pew­nia­ły ano­ni­mo­wość.

Isna wy­ści­ska­ła Tyna, któ­re­go nie widzia­ła od lat, a brat przed­sta­wił ją po­zo­sta­łej dwój­ce za­ło­gi – pulch­nej ko­bie­cie w ka­pi­tań­skim stro­ju i star­sze­mu męż­czyź­nie o po­nu­rej, po­kry­tej bli­zna­mi twa­rzy.

– Wciąż mo­żesz się wy­co­fać – po­wie­dział Hia­cynt.

– Nie ma mowy – od­par­ła. – Kiedy wy­ru­sza­my?

– Jutro w nocy tunel ma być go­to­wy – wy­szep­tał jej brat.

 

Hia­cynt

Na szczy­tach obu masz­tów umie­ści­li gięt­kie i dłu­gie pa­ty­ki z przy­mo­co­wa­ny­mi dzwo­necz­ka­mi – jeśli sta­tek nie­bez­piecz­nie zbli­ży się do pła­sko­wy­żu, patyk wy­gnie się i ostrze­że za­ło­gę, nim ude­rzą w skałę. Na razie za­bez­pie­cze­nie to było nie­po­trzeb­ne, Kanna i Mruk do­sko­na­le pro­wa­dzi­li „Cień Księ­ży­ca” przez ciem­ność, zbli­ża­jąc ich ku punk­to­wi świa­tła.

Hia­cynt ob­ser­wo­wał sio­strę, która stała przy bur­cie i wy­pa­try­wa­ła nie­bez­pie­czeństw. Wie­dział, że Isna cier­pi na lęk wy­so­ko­ści, lecz do­brze ma­sko­wa­ła strach.

Tej nocy prze­stwo­rza na­le­ża­ły wy­łącz­nie do nich. Bez prze­szkód do­tar­li do celu, któ­rym oka­za­ły się po­chod­nie trzy­ma­ne przez od­wró­co­nych. Kanna i Hia­cynt zre­fo­wa­li żagle, Mruk po­niósł ka­dłub, bu­dząc dzwon­ki po raz pierw­szy do życia, aż w końcu „Cień Księ­ży­ca” znie­ru­cho­miał.

Z otwo­ru wy­su­nę­ła się dra­bi­na sznur­ko­wa i opa­dła aż na po­kład. Ze­szło po niej – oczy­wi­ście do góry no­ga­mi – trzech od­wró­co­nych.

– Wy prze­bić ostat­ni jesz­cze tyle skały – po­wie­dział jeden z nich, po­ka­zu­jąc gru­bość dło­nią. Od­wią­zał przy­cze­pio­ny do tu­ło­wia kilof oraz grubą szma­tę. Przed­mio­ty spa­dły na po­kład. – Teraz za­pła­ty.

Hia­cynt wrę­czył im przed­mio­ty, które do­stał od Dyma. Wśród nich były urzą­dze­nia z krysz­ta­ła­mi gra­wi­ta­cyj­ny­mi, tro­chę me­ta­li, lampy i inne rze­czy przy­dat­ne lu­dziom ży­ją­cym w dzi­kich ja­ski­niach wbrew gra­wi­ta­cji. Od­wró­ce­ni scho­wa­li wszyst­ko do wor­ków, które przy­wią­za­li do swych ciał, po czym opu­ści­li sta­tek.

– Idzie­my – po­wie­dział Hia­cynt.

Tyn z ki­lo­fem na ple­cach wszedł na dra­bi­nę jako pierw­szy. Nie­to­perz ze­rwał się z jego ra­mie­nia i po­mknął w stro­nę dziu­ry. Isna wspi­na­ła się jako druga. Hia­cynt był ostat­ni, gdyż miał na­dzie­ję ubez­pie­czać sio­strę. Wszy­scy przy­tro­czy­li do boków lampy.

– Dasz radę? – za­py­tał w po­ło­wie wy­so­ko­ści masz­tu, gdy jego sio­stra na długi czas utknę­ła na jed­nym ze szcze­bli.

– Tak. Dalej bę­dzie ła­twiej.

Po wej­ściu do dziu­ry znik­nę­ła przy­tła­cza­ją­ca świa­do­mość ota­cza­ją­ce­go ich bez­kre­su, lecz wcale nie było ła­twiej. Co praw­da sznur­ko­wą dra­bi­nę (którą wcią­gnę­li za sobą) za­stą­pi­ła so­lid­na drew­nia­na, mon­to­wa­na wraz z po­stę­pem prac, mu­sie­li jed­nak uwa­żać, by nie po­ra­nić dłoni o skal­ne kra­wę­dzie, w wielu miej­scach wciąż są­czy­ła się woda, a zmę­cze­nie i klau­stro­fo­bia sku­tecz­nie opóź­nia­ły wspi­nacz­kę. Hia­cynt dwu­krot­nie przy­trzy­mał sio­strę po po­śli­zgnię­ciu, raz sam o mało nie spadł, a prze­kleń­stwa Tyna świad­czy­ły, że i on na­po­ty­ka pro­ble­my.

Hia­cynt za­czął po­wo­li tra­cić czu­cie w dło­niach i od­dy­chał coraz cię­żej. Tunel cią­gnął się i cią­gnął. W końcu jed­nak Tyn wy­szep­tał:

– Je­ste­śmy.

Od­wró­ce­ni wy­żło­bi­li tu jamę, w któ­rej Hia­cynt i Isna mogli się scho­wać, kiedy ich to­wa­rzysz roz­wa­lał ostat­nią, cien­ką war­stwę skał.

Isna usia­dła, drżąc i dmu­cha­jąc w dło­nie. Nie­to­perz Tyna za­wisł tuż obok jej głowy, wy­glą­da­jąc tro­chę jak jeden z od­wró­co­nych, tyle że ze skrzy­dła­mi.

– Naj­gor­sze za nami – szep­nął Hia­cynt. – W dół bę­dzie ła­twiej.

Tyn ude­rzył w strop kilka razy, tłu­miąc od­głos ma­te­ria­łem. Po­sy­pa­ły się skal­ne odłam­ki.

– Prze­bi­łem się – po­wie­dział. – Wcho­dzę. Dam znać, czy jest bez­piecz­nie. I pa­mię­taj­cie o za­sło­nię­ciu twa­rzy.

Znik­nął im z oczu, a po chwi­li za­pew­nił, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku.

Wy­ło­ni­li się z pod­ło­gi czwar­te­go po­zio­mu bi­blio­te­ki Uni­wer­sy­te­tu Gro­lejskie­go. Nie było tu żad­nej po­sadz­ki czy kle­pi­ska, je­dy­nie ru­do­czer­wo­ny pia­sko­wiec. Rów­nież ścia­ny i strop sta­no­wi­ła skała, wi­docz­ne war­stwy two­rzy­ły osza­ła­mia­ją­ce wzory. Strop z pod­ło­gą łą­czy­ły po­tęż­ne ko­lum­ny.

Unie­śli lampy, wy­ga­nia­jąc mrok z ko­lej­nych frag­men­tów pod­zie­mi, i ru­szy­li przed sie­bie. Isna oży­wi­ła się i za­czę­ła oglą­dać wszyst­ko z bli­ska. Mi­nę­li szkie­let ja­kie­goś nie­zna­ne­go im zwie­rzę­cia – kości zo­sta­ły po­łą­czo­ne dru­ta­mi, lecz nie cała kom­po­zy­cja prze­trwa­ła próbę czasu. Na ścia­nach pełno było ob­ra­zów i go­be­li­nów przed­sta­wia­ją­cych sceny wy­wo­łu­ją­ce w Isnie nie lada zdu­mie­nie. Mi­nę­li me­ta­lo­we­go nie­ru­cho­me­go czło­wie­ka, dzier­żą­ce­go w dło­niach ol­brzy­mią broń.

– To zbro­ja – po­wie­dzia­ła Isna. – Nie są­dzi­łam, że jesz­cze ist­nie­ją. Wie­cie, ile to jest warte?

– Nie prze­ci­śnie­my jej przez otwór – po­wie­dział roz­cza­ro­wa­ny Tyn. – Ale może znaj­dzie­my coś bar­dziej po­ręcz­ne­go.

– Wy­klu­czo­ne – od­parł sta­now­czo Hia­cynt. – Bie­rze­my tylko książ­kę. Im póź­niej zo­rien­tu­ją się, że coś znik­nę­ło, tym le­piej dla nas.

Do­tar­li do wnęki, gdzie stał regał z wie­lo­ma to­ma­mi. Co dziw­ne, obok znaj­do­wa­ło się łóżko, mied­ni­ca, to­a­let­ka i spora szafa.

– Same po­spo­li­te ty­tu­ły – stwier­dzi­ła Isna, oświe­tla­jąc bi­blio­tecz­kę. – Szu­ka­my dalej.

Hia­cynt i jego sio­stra ru­szy­li przed sie­bie, Tyn stał jesz­cze chwi­lę i ob­ser­wo­wał łóżko.

– Czy tylko mnie to dziwi? – rzu­cił do sie­bie i po­szedł za nimi.

Do­tar­li do du­że­go, okrą­głe­go pod­wyż­sze­nia, na któ­rym wzno­sił się po­tęż­ny regał wy­ko­na­ny z mar­mu­ru. Przed me­blem stało drew­nia­ne krze­sło, a na nim zga­szo­na lampa. Ca­łość przy­po­mi­na­ła prze­dziw­ny oł­tarz z przed­mio­tem kultu w po­sta­ci kil­ku­dzie­się­ciu tomów.

Tyn pod­niósł dłoń, na któ­rej sie­dział nie­to­perz.

– Da­jesz, Noc – po­wie­dział. – Tylko ostroż­nie.

Zwierz wle­ciał na pod­wyż­sze­nie, ucze­pił się jed­nej z półek i za­wisł głową w dół. Roz­ło­żył skrzy­dła, sy­gna­li­zu­jąc wła­ści­cie­lo­wi, że wszyst­ko w po­rząd­ku.

– Chyba nie ma żad­nych pu­ła­pek – stwier­dził Tyn.

– Po­cze­kaj – za­trzy­ma­ła go Isna. – Może…

Tyn jed­nak nie cze­kał. Wszedł jedną nogą na pod­wyż­sze­nie i wrza­snął, gdy tar­gnę­ły nim kon­wul­sje. Hia­cynt na­tych­miast po­cią­gnął go za rękę, ścią­ga­jąc ze stop­nia.

Zło­dziej trząsł się jesz­cze przez chwi­lę, twarz miał bladą jak pa­pier. Noc wró­cił i wy­lą­do­wał na jego gło­wie, wy­raź­nie za­nie­po­ko­jo­ny.

– W po­rząd­ku – po­wie­dział w końcu Tyn, od­sło­nił twarz i wy­pluł krew z ust. – Daj­cie mi chwi­lę. Prze­ży­ję.

– Co to, do cho­le­ry, jest? – zde­ner­wo­wał się Hia­cynt. – Ktoś ma po­mysł, jak po­dejść do tej książ­ki i nie umrzeć?

– Wła­dze Uni­wer­sy­te­tu na pewno znają jakiś spo­sób – po­wie­dzia­ła Isna i znów za­czę­ła się roz­glą­dać.

– My­ślisz… – za­czął Hia­cynt.

– …że ktoś tu jest – do­koń­czy­ła jego sio­stra. – Jakiś, jak to kie­dyś po­wie­dzia­łeś, war­tow­nik. Mu­si­my tylko ją zna­leźć.

– Ją? – za­py­tał Tyn.

– Ktoś tu miesz­ka? – za­sta­na­wiał się Hia­cynt. – Jeśli tak, to już na pewno za­wia­do­mił wła­dze Uni­wer­sy­te­tu.

– Nie, jeśli nie może stąd wy­cho­dzić – po­wie­dzia­ła Isna i uśmiech­nę­ła się smut­no, co w świe­tle lampy wy­glą­da­ło dość upior­nie.

– Idź­cie – po­wie­dział Tyn. – Dam sobie radę.

Roz­dzie­li się. Hia­cynt roz­po­czął prze­cze­sy­wa­nie pod­zie­mi od miej­sca, w któ­rym jesz­cze nie byli. Zna­lazł drzwi, praw­do­po­dob­nie wej­ścio­we. Pró­bo­wał je uchy­lić, lecz były za­mknię­te na klucz.

– Tutaj – ode­zwa­ła się jego sio­stra gło­sem bę­dą­cym prze­dziw­nym po­łą­cze­niem szep­tu i krzy­ku.

Zna­lazł ją przy wnęce miesz­kal­nej. Otwo­rzy­ła drzwi szafy, w któ­rej sie­dzia­ła sku­lo­na, chuda po­stać. Ko­bie­ta lub dziew­czy­na, o skó­rze tak bla­dej, że pra­wie prze­zro­czy­stej, ja­snych wło­sach i wiel­kich, prze­stra­szo­nych oczach. Była za­ska­ku­ją­co wy­stro­jo­na – w białą suk­nię i mięk­kie pan­to­fel­ki – lecz jej ubiór wy­glą­dał, jakby cho­dzi­ła w nim nie­prze­rwa­nie od roku.

– Dzień dobry – ode­zwał się Hia­cynt ła­god­nym gło­sem. – Nie chce­my cię skrzyw­dzić, pro­si­my jed­nak o przy­słu­gę. Mu­si­my po­ży­czyć jeden z tomów. Ten z pod­wyż­sze­nia.

– Jak ci na imię? – za­py­ta­ła Isna.

– Imię? – po­wtó­rzy­ła.

– Je­steś straż­ni­kiem tego miej­sca, praw­da? – kon­ty­nu­owa­ła. – Mo­żesz przejść przez ba­rie­rę i pod­ejść do re­ga­łu. Wi­dzia­łam, że lu­bisz czy­tać tam­tej­sze po­zy­cje. Po­mo­żesz nam?

– Jeśli je­stem straż­ni­kiem – po­wtó­rzy­ła sła­bym gło­sem, zu­peł­nie jakby dawno go nie uży­wa­ła – dla­cze­go mia­ła­bym wam po­zwo­lić ukraść za­war­tość bi­blio­te­ki?

– Chcesz stąd wyjść? – za­py­ta­ła Isna. – Jeśli nam po­mo­żesz, mo­że­my cię za­brać.

Nie­zna­jo­mą naj­wy­raź­niej prze­ra­zi­ła ta per­spek­ty­wa, bo sku­li­ła się jesz­cze bar­dziej.

– Po­mo­żesz nam? – za­py­tał Hia­cynt, po­wo­li tra­cąc cier­pli­wość.

Nie od­po­wie­dzia­ła.

Wyjął szty­let. Nie­wiel­ki, lecz z me­ta­lo­wym ostrzem. Wła­sno­ręcz­nie zra­bo­wa­ny.

– Za­cznie­my od pal­ców – zde­cy­do­wał. – Masz ich dużo. Po każ­dym ob­cię­tym będę po­wta­rzał py­ta­nie. Po­mo­żesz?

– Ka­za­li… mi – wy­du­ka­ła bli­ska pła­czu – bym w ta­kiej sy­tu­acji od­da­ła życie za bi­blio­te­kę.

Isna zbli­ży­ła się do dziew­czy­ny.

– Pie­przyć ich. Niech sami od­da­ją życie. Nie je­steś im nic winna, praw­da?

Za­pro­wa­dzi­li straż­nicz­kę do miej­sca, gdzie zo­sta­wi­li Tyna. Męż­czy­zna po­ma­chał im, a że wła­śnie pró­bo­wał sta­nąć na nogi, za­chwiał się i o mało nie upadł.

– Usza­no­wa­nie, pa­nien­ko – zwró­cił się do nie­zna­jo­mej, która zro­bi­ła wiel­kie oczy i nic nie od­po­wie­dzia­ła.

– Dolna półka po pra­wej, brą­zo­wa okład­ka – po­wie­dział Hia­cynt i wyjął spod pa­zu­chy bar­dzo po­dob­ny tom. – Ten po­sta­wisz na jego miej­scu. Ale naj­pierw mu­si­my się upew­nić, że jak tam wej­dziesz, bę­dzie­my w sta­nie cię wy­cią­gnąć.

– Po­strasz ją nie­to­pe­rzem – za­su­ge­ro­wał Tyn, pod­no­sząc z dumą pu­pi­la.

– Bła­gam, twój la­ta­ją­cy szczur nie prze­ra­ził­by nawet ko­ma­ra – po­wie­dział Hia­cynt i za­czął ciąć koc, który za­brał z łóżka dziew­czy­ny.

Ob­wią­zał ją w pasie, ostrze­ga­jąc, że jeśli zrobi jeden głupi ruch, na­tych­miast ścią­gnie ją z pod­wyż­sze­nia.

Młoda ko­bie­ta po­de­szła do re­ga­łu, trzę­sąc się ze zde­ner­wo­wa­nia, pod­mie­ni­ła książ­ki i po­słusz­nie wró­ci­ła. Kiedy wrę­cza­ła Hia­cyn­to­wi eg­zem­plarz, wy­buch­nę­ła pła­czem. Tyn pod­szedł do niej i za­czął uwal­niać z węzła, jed­no­cze­śnie po­cie­sza­jąc.

Hia­cynt po­da­ro­wał książ­ce tylko jedno krót­kie spoj­rze­nie, po czym scho­wał łup.

– Wy­ga­da się, co wzię­li­śmy – szep­nął do sio­stry. – Po­win­ni­śmy się jej po­zbyć.

– Nie – od­par­ła ostro Isna. – Jed­nak nie może tu zo­stać.

Tyn pod­szedł do nich, minę miał tro­chę zmie­sza­ną.

– Ona po­wie­dzia­ła – za­czął nie­pew­nie – że za­bi­ją ją za… jak to okre­śli­ła… zdra­dę bi­blio­te­ki. A ja nie lubię, gdy lu­dzie prze­ze mnie giną. Może za­bie­rze­my ją ze sobą?

Hia­cynt zgo­dził się. Dziew­czy­ną bę­dzie można zająć się póź­niej.

Zej­ście z nie­zna­jo­mą, któ­rej nie ufał, wy­ma­ga­ło zmia­ny pla­nów. Po­wią­za­li się liną z koca. Pierw­szy szedł Hia­cynt, za nim dziew­czy­na, na­stęp­nie Tyn i Isna. Dziu­rę za­kry­li, prze­su­wa­jąc jeden z dy­wa­nów – szczyp­ta ama­torsz­czy­zny, która uwie­ra­ła Hia­cyn­ta jak ka­mień w bucie, lecz nic lep­sze­go nie byli w sta­nie zor­ga­ni­zo­wać.

Straż­nicz­ka już po kilku szcze­blach od­pa­dła z dra­bi­ny, lecz zdo­ła­li ją utrzy­mać. Tyn wziął dziew­czy­nę na plecy i zniósł na sam dół otwo­ru.

Tuż przy końcu szybu Hia­cynt za­trzy­mał się, przy­sło­nił lampę i spraw­dził, co dzie­je się pod pła­sko­wy­żem. A nie dzia­ło się do­brze.

„Cień Księ­ży­ca” po­wi­nien cze­kać w ciem­no­ściach, tym­cza­sem po­kład był oświe­tlo­ny. Po chwi­li Hia­cynt zro­zu­miał dla­cze­go. Zbli­żał się do niego okręt straż­ni­czy.

– Na razie tu zo­sta­je­my – rzu­cił do to­wa­rzy­szy. – Prze­słoń­cie lampy.

Ob­ser­wo­wał to wszyst­ko z góry ni­czym jakiś wy­jąt­ko­wo bez­sil­ny bóg. Na przy­bli­ża­ją­cym się okrę­cie – dwu­masz­to­wym, śred­niej wiel­ko­ści – mie­ści­ła się kil­ku­na­sto­oso­bo­wa za­ło­ga. Na „Cie­niu Księ­ży­ca” byli tylko Kanna i Mruk. Ten drugi za­czął przy­wią­zy­wać się do masz­tu długą i wy­trzy­ma­łą liną. Hia­cynt od razu zro­zu­miał, co pla­nu­je.

– O w mordę – za­klął.

Wrogi okręt za­wisł tuż obok. Straż­ni­cy po­łą­czy­li burty drew­nia­nym tra­pem, cały czas wy­krzy­ku­jąc po­le­ce­nia. Dwaj z nich za­pa­li­li silne lampy kie­run­ko­we i za­czę­li oświe­tlać spód pła­sko­wy­żu.

– Wszy­scy dwa szcze­ble do góry – roz­ka­zał Hia­cynt.

– Jakiś czas temu – za­czę­ła dziew­czy­na – po­wie­dzia­łam wi­ce­rek­to­ro­wi, że sły­szę stu­ka­nie w ziemi. Stwier­dził, że to nie­moż­li­we, by ktoś kopał tak głę­bo­ko, ale za­pew­nił, że spraw­dzą to przy oka­zji.

Jedna z lamp tra­fi­ła na dziu­rę, świa­tło wlało się do otwo­ru.

Wtedy wła­śnie Mruk wbiegł na okręt straż­ni­czy, wlo­kąc za sobą sznur. Woj­sko­wi byli tak za­sko­cze­ni, że tylko dwóch ru­szy­ło w jego kie­run­ku, wy­cią­ga­jąc drew­nia­ne mie­cze. Za późno. Zło­dziej do­tarł do środ­ka ka­dłu­ba, miej­sca, gdzie znaj­do­wa­ło się wzmoc­nio­ne drew­no, i upu­ścił płyt­kę na­ci­sko­wą na­sta­wio­ną na pełną moc.

Sta­tek straż­ni­czy za­czął opa­dać z dużą szyb­ko­ścią, pcha­ny przez krysz­tał gra­wi­ta­cyj­ny. Za­ło­ga wrzesz­cza­ła. Mruk ode­rwał się od desek utrzy­my­wa­ny przez linę, sta­tek spa­dał na­oko­ło niego. I wszyst­ko pew­nie skoń­czy­ło­by się do­brze, gdyby nie drob­ny ruch liny, który spra­wi­ły, że nie­szczę­śnik za­plą­tał się o ta­kie­lu­nek.

Lina łą­czą­ca Mruka z „Cie­niem Księ­ży­ca” na­prę­ży­ła się, sta­tek Hia­cyn­ta za­czął się nie­bez­piecz­nie prze­chy­lać.

Kanna nie za­sta­na­wia­ła się ani chwi­li. Prze­cię­ła linę przy re­lin­gu, po­sy­ła­jąc Mruka, wrogi okręt i jego za­ło­gę pro­sto do morza.

Było zbyt ciem­no, by uj­rzeć mo­ment ude­rze­nia w wodę, lecz dało się usły­szeć plusk. Spa­da­li sie­dem­na­ście ude­rzeń serca.

Hia­cynt wziął głę­bo­ki wdech. Już dawno nie stra­cił pod­czas skoku ni­ko­go z ekipy. Nigdy nie zabił tak wielu ludzi. Mu­siał wziąć się w garść.

– Mo­że­my scho­dzić? – za­py­tał Kannę.

– T… tak – od­par­ła ko­bie­ta.

– Do­brze. I za­słoń twarz.

– Dla­cze­go?

Hia­cynt opu­ścił dra­bi­nę sznur­ko­wą i cała czwór­ka ze­szła na po­kład.

– Zgaś te lampy, bo zaraz zlecą się tu ko­lej­ni – na­ka­zał Kan­nie.

– Stra­ci­li­śmy… – za­czę­ła.

– Wi­dzia­łem. Mu­si­my ru­szać. Kto sta­nie przy krysz­ta­le? Pani ka­pi­tan, da pani radę?

– Tak. Opusz­czę nas i po­le­ci­my nisko.

Dziew­czy­na z bi­blio­te­ki roz­glą­da­ła się we wszyst­kie stro­ny, a po­nie­waż byli w środ­ku nocy pod pła­sko­wy­żem, wi­dzia­ła nie­wie­le. Jed­nak i tak była zdu­mio­na.

– Kto to? – za­py­ta­ła Kanna.

– Nie wiem – od­parł Hia­cynt. – Może ją po­rwa­li­śmy, może ura­to­wa­li­śmy, trud­no stwier­dzić. Nikt ważny. Istot­ne jest to, byśmy do­tar­li do na­sze­go zle­ce­nio­daw­cy, zanim wła­dze zo­rien­tu­ją się, co zro­bi­li­śmy.

– Czyli mamy książ­kę? – za­py­ta­ła ka­pi­tan.

Hia­cynt wyjął tomik i za­czął go kart­ko­wać.

– Nie! – usły­szał głos Isny. – Nie czy­taj tego. To może być nie­bez­piecz­ne.

 

Isna

Za­mknę­li dziew­czy­nę pod po­kła­dem, w małej ka­ju­cie z dużym oknem. Być może Hia­cynt miał na­dzie­ję, że uwię­zio­na wy­sko­czy i pro­blem roz­wią­że się sam. Nic z tego. Ob­ser­wo­wa­ła kra­jo­braz, gdy od­wie­dzi­ła ją Isna. Wła­śnie wsta­wa­ło słoń­ce, a na tle bez­chmur­ne­go nieba licz­ne pła­sko­wy­że przy­po­mi­na­ły za­sty­głe na wiecz­ność ska­mie­li­ny z daw­ne­go świa­ta.

– Śnia­da­nie. – Isna po­sta­wi­ła przed nią miskę.

– Sły­sza­łam ja­kieś krzy­ki – po­wie­dzia­ła dziew­czy­na. – Coś się stało?

– To nasz do­wód­ca. – Isna pa­mię­ta­ła o świę­tej za­sa­dzie: żad­nych imion ani in­nych wska­zó­wek mo­gą­cych zdra­dzić toż­sa­mość człon­ków grupy. – Nie po­słu­chał mnie i po­sta­no­wił po­czy­tać skra­dzio­ną książ­kę. Coś z nim zro­bi­ła. Stra­cił przy­tom­ność i wciąż do­cho­dzi do sie­bie.

– Przy­kro mi – od­par­ła.

Isna wy­ję­ła skra­dzio­ny tom w brą­zo­wej okład­ce.

– Czy­ta­łaś to, kiedy sie­dzia­łaś w tam­tych pod­zie­miach? – za­py­ta­ła.

– Tak.

Isna uśmiech­nę­ła się za­chę­ca­ją­co.

– Coś wię­cej?

– To „Ero­zja” na­pi­sa­na wła­sno­ręcz­nie przez Grau­da.

– Och. Więc rze­czy­wi­ście musi mieć dużą war­tość. O czym trak­tu­je?

– Graud opo­wia­da w niej o kon­dy­cji spo­łe­czeń­stwa sprzed Wznie­sie­nia, wy­ja­śnia, dla­cze­go po­sta­no­wił pod­nieść lądy i wy­ja­wia, jak to zro­bił.

– Uznał ludzi za ze­psu­tych i Wznie­sie­niem po­sta­no­wił ich ura­to­wać – po­wie­dzia­ła Isna, gdyż znała te fakty z in­nych źró­deł.

– Tak. Graud ponoć oso­bi­ście za­pie­czę­to­wał pod­wyż­sze­nie, które wi­dzie­li­ście, i samą książ­kę, by nikt poza nim i jego po­tom­ka­mi nie mógł prze­czy­tać „Ero­zji”.

– Więc je­steś jego po­tom­kiem – do­my­śli­ła się Isna.

– Na to wy­cho­dzi.

– Spę­dzi­łaś na czwar­tym po­zio­me całe życie? – za­cie­ka­wi­ła się Isna.

– Tak. Uro­dzi­łam się tam i nigdy stam­tąd nie wy­cho­dzi­łam. Nie wiem, kim jest mój tata. Mama była straż­nicz­ką przede mną, a wła­ści­wie by­ły­śmy razem, póki nie pod­ro­słam. Póź­niej za­bra­li mamę i nigdy wię­cej jej nie wi­dzia­łam. Była lep­szą osobą ode mnie. Kie­dyś po­wie­dzia­ła, że bar­dzo mnie kocha, ale jeśli ktoś przy­sta­wi nóż do mo­je­go gar­dła, żą­da­jąc przy­nie­sie­nia książ­ki, bę­dzie mu­sia­ła mnie po­świę­cić, bo taki jest obo­wią­zek straż­ni­ka. – Oczy dziew­czy­ny za­szkli­ły się nagle. Od­bi­jał się w nich blask wscho­dzą­ce­go słoń­ca. – Mama do­brze mnie wy­kształ­ci­ła, od­wie­dza­li nas też pro­fe­so­ro­wie z Uni­wer­sy­te­tu. Jed­nych lu­bi­łam bar­dziej, in­nych mniej.

– Znasz pro­fe­so­ra Ka­de­re? – za­py­ta­ła Isna.

– O tak. Kie­dyś czę­sto do mnie przy­cho­dził. Lubił, kiedy czy­ta­łam mu księ­gi z pod­wyż­sze­nia. W końcu jed­nak prze­stał mnie od­wie­dzać. Spy­ta­łam nawet, czy umarł, lecz nie. Chyba mu za­bro­ni­li.

– Co są­dził na temat „Ero­zji”? – do­cie­ka­ła Isna.

– Myślę, że go za­in­try­go­wa­ła, ale nie był zbyt wy­lew­nym dys­ku­tan­tem.

– Skoro nie masz imie­nia – zmie­ni­ła temat Isna – jak zwra­ca­li się do cie­bie ci wszy­scy pro­fe­so­ro­wie?

– Prze­waż­nie „straż­nicz­ko”. Mó­wi­li, że do­sta­nę imię, gdy skoń­czy się moja warta.

– Kiedy uro­dzisz i wy­cho­wasz na­stęp­czy­nię? – do­my­śli­ła się Isna.

Straż­nicz­ka zmie­sza­ła się i za­czer­wie­ni­ła.

– Opu­ści­łaś pod­zie­mia, więc masz prawo wy­brać sobie imię – za­su­ge­ro­wa­ła Isna.

Dziew­czy­na za­sta­na­wia­ła się chwi­lę.

– Może… Na­dzie­ja.

– Bar­dzo ładne. – Isna ostroż­nie po­de­szła do okna. Za­mknę­ła oczy, pró­bo­wa­ła po­wstrzy­mać strach przed wy­so­ko­ścią. Nie­zbyt się udało, więc z szyb­ko bi­ją­cym ser­cem za­czę­ła oce­niać po­ło­że­nie stat­ku wzglę­dem pła­sko­wy­żów. – Czy teraz, Na­dzie­jo, mo­gła­byś prze­czy­tać mi frag­ment „Ero­zji”? Może jest jakiś, w któ­rym Graud pisze, jak spro­wa­dzić lądy z po­wro­tem na dół?

– Są takie stro­ny, ale dość za­gad­ko­we. Nie je­stem pewna…

– …czy Graud na­pi­sał te słowa, by uka­rać ludz­kość i cał­ko­wi­cie ją znisz­czyć, po­sy­ła­jąc lądy w głę­bi­ny, czy chciał jej wy­na­gro­dzić i wró­cić pełen do­bro­by­tu świat, w któ­rym kie­dyś żyli. Ja też nie je­stem pewna. Każdy ero­zja­nin się z tym gry­zie, może poza skraj­ny­mi fa­na­ty­ka­mi.

– Ja…

Do ka­ju­ty wle­ciał nie­to­perz, a to zna­czy­ło, że zaraz zjawi się Tyn. Zło­dziej pod­szedł do niej z prze­pra­sza­ją­cym uśmie­chem i w imie­niu Hia­cyn­ta za­żą­dał zwro­tu książ­ki.

 

Hia­cynt

Hia­cynt po­czuł się już na tyle do­brze, że wy­szedł na po­kład. Pierw­sze, co zro­bił, to za­czął wy­pa­try­wać pła­sko­wy­żu, na któ­rym mógł­by bez­piecz­nie zo­sta­wić sio­strę. Kil­ko­ryb wy­da­wał się ide­al­ny, ale krę­cił się wokół niego okręt straż­ni­czy, więc le­piej było się nie zbli­żać. W pew­nym mo­men­cie za­uwa­żył, że książ­ka znik­nę­ła.

– Co ci od­bi­ło? – rzu­cił gniew­nie, gdy Tyn przy­pro­wa­dził Isnę i oddał mu tom.

– Chcia­łam wie­dzieć, co tam jest na­pi­sa­ne. Po­dej­rze­wam, że ona, Na­dzie­ja, jest je­dy­ną osobą, która może prze­czy­tać tę książ­kę.

– Na­dzie­ja? To jej imię? Skoro zna treść, to ją o nią za­py­taj. Tylko szyb­ko, do­ko­na­li­śmy skoku, ja­kimś cudem prze­ży­li­śmy, więc chcę, byś jak naj­szyb­ciej wró­ci­ła na Uni­wer­sy­tet.

– Mo­gła­bym z wami po­le­cieć na Trycz – za­su­ge­ro­wa­ła nie­win­nie.

– A skąd ty wiesz…? Tyn się wy­ga­dał?

– My­ślisz, że nasz pła­sko­wyż zmie­nił się przez te lata? Pew­nie wyda nam się mniej­szy, niż był. Przez wspo­mnie­nia czy ero­zję? A może jedno i dru­gie.

– Słu­chaj, to nie wy­ciecz­ka – ostrzegł ją Hia­cynt. – Jest bar­dzo praw­do­po­dob­ne, że Dym bę­dzie chciał nas zabić lub oszu­kać, byle nie za­pła­cić. Tak to już bywa w pół­świat­ku.

Na Isnie nie zro­bi­ło to wra­że­nia.

– Mu­si­my nad­ło­żyć sporo drogi, by nasza trasa nie wy­glą­da­ła po­dej­rza­nie. Bę­dzie­my le­cieć wy­so­ko. – Za­ak­cen­to­wał ten ostat­ni wyraz, pró­bu­jąc roz­bu­dzić jej lęk.

Isna tylko wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Może po­win­ni­śmy oddać dziew­czy­nę Dy­mo­wi? – za­su­ge­ro­wa­ła. – Nie bę­dzie­my jej trzy­mać wiecz­nie pod po­kła­dem. A nuż nasz zle­ce­nio­daw­ca do­ce­ni, że ktoś mu prze­czy­ta tę książ­kę, skoro sam nie może? Mam prze­czu­cie, że z pew­no­ścią to do­ce­ni.

 

Isna

Po kilku dniach przy­by­li na Trycz nocą. Jak zło­dzie­je, po­my­śla­ła Isna, nim zdała sobie spra­wę, że prze­cież nimi są. Zbli­ża­jąc się do pła­sko­wy­żu, czuła dziw­ne za­kło­po­ta­nie, jakby głę­bo­ko roz­cza­ro­wa­ła ro­dzin­ną skałę. Na­to­miast kiedy wy­lą­do­wa­li, za­la­ła ją no­stal­gia.

Trycz był ma­leń­kim pła­sko­wy­żem, nie miał ko­ło­wro­tów do są­sia­dów, je­dy­nie nie­wiel­ki port, który sta­no­wi­ło kle­pi­sko z tro­cin i kilka bud. Oprócz „Cie­nia Księ­ży­ca” stały na nim trzy zde­ze­lo­wa­ne stat­ki.

Tyn znik­nął w jed­nym z bu­dyn­ków, lecz nie za­stał ni­ko­go, kto mógł­by po­brać opła­tę por­to­wą.

– Kiedy bę­dzie­my wra­cać, prze­le­ci­my nad naszą wio­ską – obie­cał jej brat. – Teraz po pro­stu zo­stań z Kanną i pil­nuj stat­ku.

Wy­pro­wa­dzi­li Na­dzie­ję spod po­kła­du, nieco za­sko­czo­ną tym, że nikt nie za­sła­nia przed nią twa­rzy. I tak było dość ciem­no, a nie chcie­li wy­glą­dać na ban­dy­tów. Straż­nicz­ka rzu­ci­ła Isnie ostat­nie spoj­rze­nie, po czym zo­sta­ła za­bra­na w mrok przez Tyna i Hia­cyn­ta.

Oczy­wi­ście Isna nie za­mie­rza­ła słu­chać brata.

– Chcę zo­ba­czyć mój dawny dom. Wrócę przed nimi.

– Za­po­mnij – od­par­ła Kanna.

Więc Isna czmych­nę­ła, kiedy tylko ko­bie­ta za­ję­ła się swo­imi ka­pi­tań­ski­mi obo­wiąz­ka­mi.

Idąc drogą pro­wa­dzą­cą z przy­sta­ni do wio­ski, przy­po­mi­na­ła sobie różne dobre chwi­le z dzie­ciń­stwa. Ro­sną­cy przy dro­dze las czę­ścio­wo wy­kar­czo­wa­no, lecz wi­dzia­ła rów­nież świe­żo na­sa­dzo­ne drze­wa. Z roz­my­ślań o przy­szło­ści tego miej­sca wy­rwał ją widok trzech męż­czyzn, idą­cych w stro­nę portu. Wszy­scy uzbro­je­ni w drew­nia­ne mie­cze, żaden nie wy­glą­dał zna­jo­mo. Za­nie­po­ko­iło ją to. Kie­dyś znała na Try­czu wszyst­kich, a nowi osad­ni­cy nie byli czę­stym zja­wi­skiem. Przy­spie­szy­ła kroku.

Cen­trum pła­sko­wy­żu sta­no­wi­ła mała zbie­ra­ni­na drew­nia­nych bu­dyn­ków – go­spo­dy, kra­mów, ka­pli­cy i sie­dzi­by za­rząd­cy. O tej porze czyn­na była tylko go­spo­da. Dzię­ki pa­da­ją­ce­mu z niej świa­tłu Isna do­strze­gła Hia­cyn­ta, Tyna i Na­dzie­ję zni­ka­ją­cych w daw­nej pra­cow­ni szew­ca.

Pod­bie­gła i we­szła do środ­ka chwi­lę po nich. Hia­cynt oświe­tlał wnę­trze lampą, Tyn i Na­dzie­ja stali w mil­cze­niu. Po chwi­li Isna zro­zu­mia­ła, na co pa­trzą.

Dym ko­ły­sał się, po­wie­szo­ny za ręce na dłu­gim sznu­rze. Jego głowa wy­gię­ta była pod nie­na­tu­ral­nym kątem, ubiór miał cały we krwi.

– Wie­dzą – po­wie­dzia­ła Isna, a cała trój­ka spoj­rza­ła na nią jed­no­cze­śnie. – Mu­si­my ucie­kać.

Wy­bie­gli z bu­dyn­ku. Dwie ciem­ne po­sta­cie ru­szy­ły w ich kie­run­ku.

– Znam skrót – rzu­cił Hia­cynt i wbiegł mię­dzy drze­wa. Zga­sił lampę i po­pro­wa­dził ich lasem, praw­do­po­dob­nie gu­biąc po­ścig.

Kiedy uj­rze­li przy­stań, jej brat za­klął ci­cho. Przy­naj­mniej tuzin straż­ni­ków krę­ci­ło się w po­bli­żu „Cie­nia Księ­ży­ca”.

– Mu­si­my się prze­bić – po­wie­dział Hia­cynt. – Wy­bie­gnie­my z dru­giej stro­ny, skąd się nas nie spo­dzie­wa­ją.

Po­pę­dzi­li za nim, naj­pierw wzdłuż przy­sta­ni, a na­stęp­nie bie­giem ku jej środ­ko­wi. Tyn i Hia­cynt wy­cią­gnę­li drew­nia­ne mie­cze, po­wa­li­li straż­ni­ka, który sta­nął im na dro­dze. Skądś w po­wie­trzu po­ja­wił się Noc, wplą­tu­jąc się we włosy męż­czy­zny sto­ją­ce­go tuż przy bur­cie. Na po­kła­dzie Kanna prze­rzu­ci­ła skrę­po­wa­ne dło­nie przez szyję jed­ne­go ze straż­ni­ków i za­czę­ła go dusić. Inny ude­rzył ją drew­nia­nym mie­czem i ka­pi­tan po­le­cia­ła na deski.

Isna i po­zo­sta­li wbie­gli na trap, ode­pchnę­li sto­ją­ce­go na nim zbroj­ne­go i od­rzu­ci­li deskę.

– Pod­nieś nas! – krzyk­nął Hia­cynt do Tyna, a sam po­szedł roz­pra­wić się z dwój­ką straż­ni­ków, któ­rzy cze­ka­li na po­kła­dzie.

Jeden z nich, wi­dząc, że zło­dzie­je mają prze­wa­gę li­czeb­ną, sko­czył za burtę i wy­lą­do­wał z trza­skiem ła­ma­nych nóg. Drugi wyjął drew­nia­ny miecz i ru­szył w stro­nę Hia­cyn­ta.

Isna ob­ser­wo­wa­ła, jak jej brat zgrab­nym ru­chem pa­ru­je cios, a drugą ręką wbija sta­lo­wy szty­let w szyję prze­ciw­ni­ka. W chwi­li gdy mar­twy osu­nął się na po­kład, „Cień Księ­ży­ca” uniósł się tak gwał­tow­nie, że aż po­czu­ła to w uszach.

Chyba po raz pierw­szy w życiu ucie­szy­ła się, że jest tak wy­so­ko.

Hia­cynt prze­ciął więzy Kanny i ru­szy­li sta­wiać żagle. Straż­ni­cy na dole gło­śno wy­kli­na­li, lecz nic nie mogli zro­bić.

– Skąd wie­dzie­li? – pytał Hia­cynt sa­me­go sie­bie, gdy udało im się w końcu roz­wi­nąć żagle. – Sta­tek jest spa­lo­ny. Poza tym, jeśli mają w po­bli­żu okrę­ty straż­ni­cze, to nas do­go­nią. A mają na pewno. No i naj­waż­niej­sze – wyjął brą­zo­wą książ­kę – co do cho­le­ry mam z tym teraz zro­bić?

Isna wy­ję­ła tom z ręki brata.

– Tylko na chwi­lę – obie­ca­ła. – Nie ukrad­nę.

Kiedy prze­le­cie­li przez kra­wędź pła­sko­wy­żu, uj­rze­li za sobą czte­ry pod­no­szą­ce się punk­ty świa­tła. Okrę­ty straż­ni­cze pę­dzi­ły ku nim, a każdy o wiele szyb­szy niż ku­piec­ki „Cień Księ­ży­ca”.

– Czy ktoś ma jakiś po­mysł, co teraz? – za­py­tał Hia­cynt.

– Dym dał nam trzy przy­ci­ska­cze – przy­po­mnia­ła Kanna. – Mruk zużył tylko jeden.

– Dwa to za mało. Poza tym, kiedy się zbli­żą, na pewno użyją lin. Mu­sie­li­by­śmy rzu­cić te krysz­ta­ły na ich po­kład, to cho­ler­nie trud­ne.

– Wleć­my pod Trycz – za­su­ge­ro­wa­ła Isna.

Hia­cynt spoj­rzał na nią zdu­mio­ny.

– I w jaki spo­sób ma nam to pomóc? – za­py­ta­ła nie mniej zdzi­wio­na Kanna.

– Opu­ści­my pła­sko­wy­że – od­par­ła.

Hia­cynt, Kanna i sto­ją­ca nieco dalej Na­dzie­ja spo­glą­da­li na nią zdu­mie­ni.

– Dalej nic nie ro­zu­mie­cie? Wy­na­jął was czło­wiek, który prze­wo­dzi wszyst­kim ero­zja­nom, mój dobry przy­ja­ciel, pro­fe­sor Ka­de­re z Uni­wer­sy­te­tu Gro­lejskie­go. Cały ten skok, wybór celu, po­mysł pod­ko­pu, to w takim samym stop­niu jego jak i moje po­my­sły. Przez wiele mie­się­cy dzie­lił się ze mną prze­my­śle­nia­mi. Nie był pe­wien, czy to za­dzia­ła, ale jest już u kresu życia i musi spró­bo­wać. Kiedy zdra­dzi­łam mu, jak uta­len­to­wa­nym zło­dzie­jem je­steś…

– Co zro­bi­łaś? – za­py­tał z nie­do­wie­rza­niem Hia­cynt.

– …do­strzegł, że to jego naj­lep­sza szan­sa. Tuż po skoku wła­dze uczel­ni mu­sia­ły się do­my­ślić, co za­szło, pew­nie od dawna po­dej­rze­wa­li Ka­de­re o ero­zjań­skie cią­go­ty. Znik­nę­ła dziew­czy­na, znik­nął sta­tek pa­tro­lu­ją­cy spód pła­sko­wy­żu, przy­szli po pro­fe­so­ra i zmu­si­li go, by wy­ja­wił, gdzie mie­li­śmy spo­tkać się z Dymem. Wybór miej­sca, tak wtrą­ca­jąc, też był moim po­my­słem.

Hia­cynt nie po­tra­fił z sie­bie wy­du­sić słowa, więc wy­rę­czy­ła go Kanna.

– No do­brze, więc jaki jest twój plan?

*

Ma­newr opa­da­nia roz­po­czę­li, kiedy ści­ga­ją­ce ich stat­ki wciąż były nad lądem i nie mogły zni­żyć się w ślad za nimi. Póź­niej za­czę­li za­ta­czać łuk, by wle­cieć pod pła­sko­wyż. Kanna ope­ro­wa­ła krysz­ta­łem cał­kiem przy­zwo­icie, lecz wiatr wiał słabo i kiedy zna­leź­li się pod Try­czem, za­czę­ło już wscho­dzić słoń­ce.

Isna po raz pierw­szy uj­rza­ła spód ro­dzin­ne­go lądu – wy­glą­dał jak mała, od­wró­co­na góra w od­cie­niach brązu, sza­ro­ści i czer­ni. W wielu miej­scach gniaz­do­wa­ły ptaki, widać było rów­nież nie­wiel­ki wo­do­spad przy po­łu­dnio­wej kra­wę­dzi. Od­wró­ci­ła wzrok i zlo­ka­li­zo­wa­ła czte­ry ści­ga­ją­ce ich stat­ki. Trzy­ma­ły się bli­sko sie­bie, naj­więk­szy z nich na prze­dzie po­ści­gu.

– Mogą nas do­go­nić przed po­łu­dniem – stwier­dzi­ła Kanna.

W końcu nad ich gło­wa­mi po­ja­wi­ło się niebo, prze­le­cie­li pod kra­wę­dzią.

Isna po­de­szła do sto­ją­cej na dzio­bie Na­dziei i wrę­czy­ła jej książ­kę w brą­zo­wej okład­ce.

– To naj­waż­niej­sza rzecz, którą mi wpo­ili – po­wie­dzia­ła straż­ni­czka. – Nigdy nie czy­taj ksią­żek z pod­wyż­sze­nia poza nim.

– Nie sądzę, by w tych oko­licz­no­ściach zdo­ła­li cię po­wstrzy­mać – od­par­ła Isna, siląc się na uśmiech.

Na­dzie­ja wy­glą­da­ła na prze­ra­żo­ną.

– Nie wiem…

– Wszy­scy tra­fi­my na stos, jeśli tego nie zro­bisz. Nie ma, jak uciec. Nie mo­że­my się ukryć. Po­zo­sta­ło nam zro­bić tylko jedno. Zmie­nić świat i zo­stać bo­ha­te­ra­mi. Na­praw­dę my­ślisz, że skażą nas, kiedy lądy po­wró­cą na miej­sce, z któ­re­go zo­sta­ły wy­rwa­ne? Będą o nas ukła­dać pie­śni. Wrócę na Trycz i spra­wię, że sta­nie się naj­wspa­nial­szą z wysp. Naj­pierw jed­nak wy­ką­pię się w morzu.

Na­dzie­ja prze­kart­ko­wa­ła tom i zna­la­zła od­po­wied­nią stro­nę. Wa­ha­ła się jesz­cze przez chwi­lę, po czym za­czę­ła czy­tać na głos. Słowa Grau­da do­ty­czy­ły wią­zań gra­wi­ta­cyj­nych, na­tu­ry zia­ren i kro­pli, zbio­rów od­py­cha­ją­cych. Zro­zu­mie­nie sensu choć jed­ne­go zda­nia gra­ni­czy­ło z cudem.

Hia­cynt, Kanna i Tyn cze­ka­li na śród­o­krę­ciu, w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, z mi­na­mi su­ge­ru­ją­cy­mi, że zu­peł­nie nie wie­dzą, co my­śleć o za­cho­wa­niu Isny.

Ona tym­cza­sem sta­nę­ła na dzio­bie i roz­ło­ży­ła ręce. Ero­zjan były setki, może nawet ty­sią­ce, lecz to ona tego do­ko­na­ła. Zmie­ni­ła hi­sto­rię. Szko­da, że Dym i Ka­de­re nie mogli być tu teraz z nią. Spo­glą­da­ła na pła­sko­wy­że są­sia­du­ją­ce z Try­czem. Przy do­brej po­go­dzie dało się ich do­strzec sie­dem­na­ście. W dzie­ciń­stwie znała wszyst­kie ich nazwy. Nie­któ­re nie­za­miesz­ka­łe, inne tęt­nią­ce ży­ciem. Wszę­dzie na­oko­ło.

Za­czę­ły spa­dać.

Naj­pierw po­wo­li, a póź­niej bar­dzo szyb­ko.

Trycz runął, silny po­dmuch wstrzą­snął „Cie­niem Księ­ży­ca”, a czte­ry stat­ki straż­ni­cze znik­nę­ły pod nie­wy­obra­żal­ną skal­ną masą. Isna wy­chy­li­ła się, by zo­ba­czyć, jak jej ro­dzin­ny pła­sko­wyż lą­du­je na morzu.

Ude­rzył w lu­stro wody, za­nu­rzył się i cał­ko­wi­cie uto­nął. Wszyst­kie uto­nę­ły.

Tylko sta­tek jej brata uno­sił się teraz w pu­stych prze­stwo­rzach.

 

Na­dzie­ja

Mieli zapas picia na pięć dni i je­dze­nia na trzy. Na­dzie­ja była pewna, że gdy za­brak­nie po­kar­mu, zo­sta­nie skon­su­mo­wa­na jako pierw­sza. Póź­niej jed­nak gruba ka­pi­tan po­wie­si­ła się na rei, a szef szaj­ki kazał ukryć jej ciało, za­miast wy­rzu­cić je za burtę. Straż­nicz­ka zmie­ni­ła swe prze­wi­dy­wa­nia. Zo­sta­nie skon­su­mo­wa­na jako druga.

Jak jej potem po­wie­dzia­no, zmar­ła miała czwo­ro dzie­ci. Wszyst­kie miesz­ka­ły na jed­nym z pła­sko­wy­żów gdzieś na po­łu­dniu. Na­dzie­ja ro­zu­mia­ła ból ko­bie­ty. W ob­li­czu końca świa­ta sa­mot­ność była bło­go­sła­wień­stwem.

Młoda zło­dziej­ka, Isna, z kolei chyba osza­la­ła. Na­dzie­ja wciąż sły­sza­ła jej krzyk wy­da­ny w chwi­li, gdy uświa­do­mi­ła sobie, co zro­bi­ła. Pa­trzy­ła na­oko­ło śmier­tel­nie prze­ra­żo­na, a potem ukry­ła się pod po­kła­dem i prze­sta­ła wy­cho­dzić.

Na­dzie­ja za­ofe­ro­wa­ła sze­fo­wi (Hia­cynt, przed­sta­wił się w końcu) i Ty­no­wi swą pomoc w kie­ro­wa­niu stat­kiem. Pro­blem był taki, że nie mieli po­ję­cia, dokąd le­cieć.

– Może jakiś ląd nie za­to­nął cał­ko­wi­cie – łu­dził się Hia­cynt. – Gdzie było ich naj­wię­cej? Gdzie były naj­grub­sze?

Na­dzie­ja za­su­ge­ro­wa­ła pół­noc.

Brat Isny też był prze­ra­żo­ny, więc dzia­łał, uda­jąc, że ma wpływ na co­kol­wiek.

Tyn w roz­pacz wpa­dać nie zmie­rzał, choć jego coraz częst­sze żarty za­czę­ły przy­po­mi­nać tar­czę, za którą skrył się przed rze­czy­wi­sto­ścią.

Na­dzie­ja z kolei była dziw­nie spo­koj­na. Świat znała tylko z ksią­żek, nie była jego czę­ścią, więc opła­ki­wać go nie po­tra­fi­ła. Ża­ło­wa­ła je­dy­nie matki. To od niej usły­sza­ła kie­dyś, że z każ­dej sy­tu­acji jest ja­kieś wyj­ście. Straż­nicz­ka po­sta­no­wi­ła go po­szu­kać. Pierw­szy dzień po – jak to za­czę­li na­zy­wać – Upad­ku spę­dzi­ła, przy­wo­łu­jąc w umy­śle różne książ­ki, które prze­czy­ta­ła, i roz­mo­wy z pro­fe­so­ra­mi, które prze­pro­wa­dzi­ła. Gdzieś tam mu­sia­ła kryć się od­po­wiedź na ich po­ło­że­nie. Czuła to.

– Za­bierz­cie ją spod po­kła­du – pro­si­ła Isna Hia­cyn­ta, ran­kiem dru­gie­go dnia. Miała na myśli ciało ka­pi­tan. – Wy­rzuć­cie przez burtę.

– Nie – od­parł Hia­cynt.

Pró­bo­wał udo­bru­chać sio­strę, lecz tylko się po­kłó­ci­li, co mu­sia­ło bar­dzo mu cią­żyć. A może Na­dzie­ja źle to in­ter­pre­to­wa­ła? Całe życie uczy­ła się świa­ta z ksią­żek, kiedy inni po pro­stu go do­świad­cza­li. Co było lep­sze? Nie wie­dzia­ła.

Le­cie­li na pół­noc wolno, a w do­dat­ku co pe­wien czas za­trzy­my­wał ich brak wia­tru. Po ho­ry­zont ze wszyst­kich stron roz­cią­ga­ło się morze. Wi­dzia­ła ptaki, które nie umie­jąc zna­leźć miej­sca do lą­do­wa­nia, spa­da­ły do wody.

O za­cho­dzie słoń­ca uj­rze­li obcy sta­tek. To zna­czy zo­ba­czył go Hia­cynt, bo wzrok Na­dziei wciąż nie naj­le­piej spra­wo­wał się w ja­sno­ściach dnia. Punkt na nie­bie ru­szył za nimi w po­ścig. Zga­si­li świa­tła, lecz nic to nie dało.

Ran­kiem trze­cie­go dnia Hia­cynt dał jej spoj­rzeć przez lu­ne­tę – trzy masz­ty, smu­kły, czar­ny ka­dłub.

– Pi­ra­ci – oznaj­mił gło­sem, który brzmiał, jakby czy­tał wła­sny ne­kro­log.

Po po­łu­dniu łu­pież­cy zbli­ży­li się nie­mal na rzut liny abor­da­żo­wej. Hia­cynt przy­wią­zał się do masz­tu, wy­sko­czył na dłu­gim sznu­rze i roz­bu­jał, pod­czas gdy Tyn uniósł „Cień Księ­ży­ca”. Szef szaj­ki zdo­łał wy­chy­lić się na tyle, że rzu­cił przy­ci­ska­czem, zanim tamci zrów­na­li wy­so­kość i przy­cze­pi­li się li­na­mi. Pi­ra­ci po­szli na dno.

Pią­te­go dnia Tyn ugo­to­wał Noc w małym ron­del­ku. Po­dzie­lił się po­sił­kiem. Na­dzie­ja bar­dzo go ża­ło­wa­ła. Kie­dyś sama za­przy­jaź­ni­ła się z jed­nym szczu­rem, a ten prze­stał ją od­wie­dzać, więc wie­dzia­ła, czym jest stra­ta przy­ja­cie­la. Tyn trzy­mał się jed­nak dziel­nie.

Póź­niej tego sa­me­go dnia przy­szedł do niej i tro­chę nie­śmia­ło za­pro­po­no­wał po­ży­cie in­tym­ne. Na­dzie­ja była nieco wstrzą­śnię­ta. Przy­po­mniał jej się dzień, gdy jeden z mło­dych pro­fe­so­rów pró­bo­wał do­brać się do tego, co miała pod suk­nią. Zdo­ła­ła wów­czas zga­sić wszyst­kie lampy i ukryć się w ciem­no­ści, a na­past­nik szyb­ko spa­ni­ko­wał. Nigdy wię­cej nie wpu­ści­li go na czwar­ty po­ziom.

Tyn był przy­stoj­ny i za­wsze zwra­cał się do niej szar­manc­ko. Stra­cił nie­to­pe­rza, a za kilka dni i tak wszy­scy będą mar­twi. Po­sta­no­wi­ła się zgo­dzić. Nie miała za­mia­ru ukry­wać się przez resz­tę życia, na tym stat­ku i tak nie było to moż­li­we.

Po­szli pod po­kład. Było dziw­nie i cał­kiem przy­jem­nie, poza chwi­lą, gdy Isna ich na­kry­ła i zro­bi­ła małą awan­tu­rę.

Po wszyst­kim po­my­śla­ła o męż­czyź­nie, któ­re­go wła­dze Uni­wer­sy­te­tu wy­zna­czy­ły na ojca jej dziec­ka. Cza­sem o nim fan­ta­zjo­wa­ła, czę­sto bała się myśli, że kie­dyś ją od­wie­dzi. To prze­pa­dło. Tyn rów­nież prze­pad­nie, uświa­do­mi­ła sobie z bólem i nawet po­dzie­li­ła się swo­imi prze­my­śle­nia­mi.

– Nie wiem, jak bę­dzie – po­wie­dział do Na­dziei. – Je­stem jed­nak prze­ko­na­ny, że ty umrzesz ostat­nia.

Szó­ste­go dnia ude­rzył w nich sztorm, który nie­mal prze­wró­cił sta­tek. Prze­ży­li. Na­zbie­ra­li wody do po­jem­ni­ków. Za­czę­li jeść Kannę.

Ósme­go dnia Tyn i Hia­cynt du­ma­li nad mapą i uzna­li, że nie mają po­ję­cia, gdzie się znaj­du­ją. Po­sta­no­wi­li le­cieć dalej na pół­noc. Wiatr im sprzy­jał.

Dzie­sią­te­go dnia od­wa­ży­li się zni­żyć, by na­ła­pać ryb. Mi­nę­li reszt­ki ja­kie­goś stat­ku, zna­leź­li spo­koj­ne miej­sce i za­rzu­ci­li sieci. Z wody wy­ło­nił się mor­ski po­twór, ude­rzył w nich i uszko­dził ka­dłub. Nie zła­pa­li ni­cze­go. Isna za­czę­ła śpie­wać pod po­kła­dem.

Dwu­na­ste­go dnia Hia­cynt i Tyn po­kłó­ci­li się o coś z gwał­tow­no­ścią, na którą po­zwa­la­ły im ich wy­czer­pa­ne ciała. Na­dzie­ja po­dej­rze­wa­ła, że szef szaj­ki chce ją zabić, a ko­cha­nek ochro­nić. Ale może było na od­wrót. Matka Na­dziei sie­dzia­ła na dzio­bie i czy­ta­ła coś na bi­blio­tecz­nym pod­wyż­sze­niu. Zwidy. Nie­do­brze.

Trzy­na­ste­go dnia zła­pa­li al­ba­tro­sa. Był tak pysz­ny, że chcia­ło jej się krzy­czeć.

Czter­na­ste­go dnia zna­la­zła się na pod­wyż­sze­niu z matką i czy­ta­ła książ­ki z mar­mu­ro­we­go re­ga­łu.

– O czym to? – za­py­ta­ła pi­skli­wym gło­sem. Mogła mieć sie­dem, osiem lat.

– Za­ka­za­na geo­gra­fia – od­par­ła star­sza ko­bie­ta. – Lądy, o któ­rych lu­dzie nie po­win­ni wie­dzieć.

Nie, prze­cież od­two­rzy­ła treść tej książ­ki w gło­wie wiele razy! Nie ma tam nic, co mo­gło­by pomóc.

– Czyż­by? – za­py­ta­ła matka. – Cały czas su­ge­ru­jesz, by le­cieć na pół­noc.

– Ten ląd nie ist­nie­je – od­par­ła Na­dzie­ja.

– Tak jak czwar­ty po­ziom bi­blio­te­ki?

Nie­na­zwa­ny pół­noc­ny ląd, ponoć wzno­szą­cy się naj­wy­żej ze wszyst­kich. Tak da­le­ko od morza, że trwa na nim wiecz­na zima. Od­le­gły od sku­pisk ludzi na tyle, że nikt się tam nie za­pusz­czał. Był też gruby, na ty­sią­ce stóp. Opis tego dziw­ne­go miej­sca zaj­mo­wał tylko jeden nie­wiel­ki aka­pit. Nic dziw­ne­go, że do­pie­ro teraz sobie przy­po­mnia­ła.

– Dzię­ku­ję, mamo – po­wie­dzia­ła.

Jak jed­nak zna­leźć to miej­sce?

Od Upad­ku już kilka razy pod­no­si­li „Cień Księ­ży­ca”, by się ro­zej­rzeć. Może za nisko?

Niebo było bez­chmur­ne.

– Mu­si­my wznieść się bar­dzo, bar­dzo wy­so­ko – po­wie­dzia­ła do Hia­cyn­ta.

Ka­dłub „Cie­nia Księ­ży­ca” pisz­czał i trzesz­czał, drew­no się oszro­ni­ło, z tru­dem od­dy­cha­li i nie­mal za­mar­z­li. Ho­ry­zont wy­krzy­wił się ni­czym wy­gię­ty ma­gicz­ną siłą. Isna krzy­cza­ła pod po­kła­dem.

– Tam – po­wie­dzia­ła Na­dzie­ja, odej­mu­jąc od oka zimną jak lód lu­ne­tę. – Jest ląd.

*

O mało nie zgi­nę­li przy lą­do­wa­niu, gdyż ka­dłub zarył o skały. „Cień Księ­ży­ca” nigdy już nie miał wzle­cieć w prze­stwo­rza. Po­wsta­łe kil­ka­na­ście dni temu wy­brze­że było su­ro­we i ska­li­ste, lecz w głębi wyspy roz­cią­gał się ciem­no­zie­lo­ny las.

Na­dzie­ja jako pierw­sza po­sta­wi­ła stopę na lą­dzie, za nią Tyn, Hia­cynt i na końcu, bar­dzo nie­pew­nie, Isna.

Tyn uca­ło­wał straż­nicz­kę po­pę­ka­ny­mi war­ga­mi i pró­bo­wał unieść. Nie udało mu się, choć wa­ży­ła mniej niż piór­ko. Hia­cynt usiadł na ziemi i tylko ski­nął jej głową. Isna roz­pła­ka­ła się i do­ty­ka­ła grun­tu, jakby nie mogła uwie­rzyć, że jest praw­dzi­wy. Póź­niej wbie­gła do morza i za­czę­ła się plu­skać.

– Mu­si­my zor­ga­ni­zo­wać wodę i je­dze­nie – po­wie­dział Hia­cynt. – Póź­niej schro­nie­nie. Ale naj­pierw wy­cią­gnie­my moją sio­strę, zanim się utopi.

– Tam jest stru­mień – za­uwa­żył Tyn.

Na­dzie­ja ich nie słu­cha­ła. Zro­bi­ła już dość. Wró­ci­ła na „Cień Księ­ży­ca” i zna­la­zła „Ero­zję”. Lek­tu­ra nie­zbyt po­ry­wa­ją­ca, lecz nie miała prawa wy­brzy­dzać. Moż­li­we, że to ostat­nia książ­ka na świe­cie. Scho­wa­ła ją pod suk­nią, po czym po­szła zwie­dzać swój nowy dom.

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawy świat. Nawet udało Ci się przemycić kawałek jego historii. Trochę może się kojarzyć ze światem z “Verticala” Kosika . Spodobało mi się pytanie, czy został stworzony za karę, czy w nagrodę. Piekło czy raj? Interesujące zagadnienie.

Kradzież najważniejsza na świecie…

Bohaterowie w gruncie rzeczy tragiczni. Może i nie byli źli, ale tak jakoś życie się potoczyło. A Isna musi mieć przerąbane.

Fabuła trzymała w napięciu, dobrze się czytało.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo. “Verticala” nie znam, ale wygląda ciekawie.

W zasadzie za komentarz powinno starczyć to https://www.youtube.com/watch?v=JxvvriJDc5k

 

Ale wiem, że Loża bywa upierdliwa, a planuję klikać Twój tekst, więc się nieco rozpiszę.

Podczas czytania poczułam mdłości i zawroty głowy.

Mam świadomość, że może za mało czytałam, ale Twoje opowiadanie, było dla mnie nowym wymiarem światotwórstwa. Opadające okręty, ludzie, wyspy, podkop od spodu, nietoperz jako przyjaciel i Nadzieja, wszystko to mnie oszołomiło.

Ciekawe postacie (te poza Nadzieją;), okropna społeczność i tajemnicza sekta.

No i jeszcze happy end na koniec. Tak, to też mnie rozwaliło, bo od momentu stosów liczyłam się raczej z apokalipsą.

Gratuluję! Tylko trochę straciłam motywację do pisania, bo już całe podium przeczytałam w tym konkursie…

Ale co tam! Mam już książkę – nagrodę;)

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, dzięki za komentarz i cieszę się, że świat tak Ci się spodobał. Mam nadzieję, że trochę motywacji zostało i coś napiszesz, bo dobrych tekstów nigdy za wiele, a ja mam urlop na styczeń, żeby je czytać :) (tzn. urlop od dyżurownia, nie w pracy, niestety).

Hej 

 

No dobra, świat jest naprawdę dobry. Może nie oryginalny (latających lądów już było sporo), ale dobrze opisany. Wszystko też co dzieje się wokół ma ręce i nogi oraz wpasowuje się w świat. Mi najbardziej podobali się odwróceni – bardzo ciekawy pomysł. 

Sama kradzież i spisek profesora oraz Isny też mnie przekonują. 

 

To z czym mam problem to bohaterowie. Bardzo mało wiemy o załodze Cieńa Księżyca, gdzieś tam przemycasz jakieś informacje, ale jest tego zdecydowanie za mało i są to raczej suche fakty z ich życia. 

 

Podoba mi się Hiacynt bo jest skonstruowany jasno i wypada przekonywująco. Za to jego siostra to zwykła wariatka, która doprowadza do tragedii. Na koniec dostajemy Nadzieje (ktoś chyba oglądał Misia w święta ;)), która mogłaby być świetnym głównym bohaterem, gdyby fabuła bardziej skupiła się na niej. 

 

Samo opowiadanie oczywiście jest dobre i zasługuje na kliki :). Jednak w porównaniu do Twoich poprzednich opowiadań wypada słabiej. Ale co ja się będę produkował, dostałeś już pochwały i nominację, a nawet umieszczono cię już na podium ;) Więc może to tylko ja się czepiam nie wiadomo po co :) 

 

Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, Zygfrydzie.

 

Czyta się dobrze i przyjemnie. Motyw złodziejskiego rodzeństwa o dualistycznej naturze jest solidną ramą opowiadania.

W tak silnie (nie przychodzi mi do głowy lepsze określenie) matematycznym świecie, brakuje mi jakiegoś autorskiego systemu miar, zamiast jardów i funtów.

Ciekawi mnie otwartość biblioteki (jako fundamentu/skarbcy wiedzy i praw ludzkich) wobec przyjmowania na nauki ludzi po prostu "płacących": z niższych klas społecznych, kobiet, itd. Zakrawa to na pewną naiwność bibliotecznych reguł – ten kto płaci, ten jest godny poznania sekretów.

 

Natomiast mniej więcej do połowy tekstu trudno było mi wyobrazić sobie płaskowyże – czy są osadzone w wodzie, czy są nad nią zawieszone, jak to możliwe, że rynnami są odprowadzane strumienie bez większej szkody dla krajobrazu i dlaczego nie wymyślono na to odpowiedniego rozwiązania? Dlaczego kryształy zdolne przewiercić się do wnętrza ziemi są popularną zabawką wśród mieszkańców, zamiast okultystyczną i stricte zakazaną niszczycielską wiedzę, która jest w stanie (dosłownie) zniszczyć świat? Jeśli górnictwo jest nielegalne, dlaczego kontrolowanie/zasilanie statków nie jest, szczególnie że nawalają kryształy grawitacyjne? Jak ma się do tego wiatr, woda?

Drewniane miecze wydają mi się trochę zaprzeczające swojemu założeniu. Rozumiem że zakaz górnictwa uniemożliwia wydobywanie rudy do tworzenia ostrej broni, ale czy kamień nie mógłby zastąpić drewna? Dlaczego nie jest prowadzone wydobywanie z dna oceanu?

Jak to możliwe, że odwróceni żyją na równi ze normalsami? Równocześnie działają i nie działają prawa grawitacji?

 

Pojawia się wiele fajnych, nieoczywistych szczegółów: niewidomy mędrzec, oswojony nietoperz.

Btw, sugeruję ujednolicić nazwę statku na Cień Księżyca.

 

Hiacynt był ostatni, gdyż miał nadzieję ubezpieczać siostrę

Zamiar?

 

co myśleć o pomyślnie Isny.

Pomyśle

 

Trochę męczy mnie pocięta dla kamery filmowa narracja. Czasami wtrącenia narratora są zbyt nachalne, nie wydaje mi się także żeby wyjaśnienia w nawiasach były potrzebne. Chociażby tutaj: „Wyłonili się z podłogi czwartego poziomu biblioteki Uniwersytetu Grolejskiego.” Znaczy, oni nie wiedzieli gdzie się wyłonili, po prostu we wnętrzu budynku, skoro ten poziom nie istniał jeszcze chwilę temu. Jednak narrator wie. „Znalazł drzwi, prawdopodobnie wejściowe” – ponowna zbędna dedukcja narratora. Są też inne problemy narracyjne, np. w ostatnim fragmencie tekstu, skąd Nadzieja wie, co to jest nekrolog? Skąd wie, czym jest pożycie intymne?

 

Strażniczka biblioteki jako element tragiczny opowiadania nieco mnie rozczarował. Bezradność i bezużyteczność stróża była niemal komiczna, a chyba nie o to tutaj chodziło. Kobiety wybuchające płaczem i ograniczone do roli "kazali mi" nie są moimi faworytami bohaterów. You had one job.

 

Dobry moment ulgi wobec fobii protagonistki, gdy uciekają statkiem.

Stojąc przed wyborem: zniżyć statek i spróbować nałapać ryb a zjeść parodniowe ciało swojej towarzyszki, załoga od razu decyduje się na kanibalizm? Zwalam ten zgrzyt na halucynacje z niedożywienia.

 

Końcówka w stylu Agathy Christie wychodzi w porządku, lecz odsłanianie po kolei wszystkich kart jest dość antyklimatyczne, szczególnie że służą do "zostania bohaterami".

Księga o wzniesieniu jako Biblia jest ok, tylko że nie zawiera nic religijnego, a wszystko naukowe. Istnieje zatem spore prawdopodobieństwo, że zbiór tych badań i ich wynik nie jest niczym wyjątkowym – inny ludzie mogliby dojść do tego samego wniosku, prędzej czy później. Nie jest to zatem aż tak bezcenne, jak mogłoby się wydawać. Moim zdaniem, jest to plus. Lecz ten mocno teoretyczny filar świata jest zestawiony z bardzo wygodną magią – świat po prostu runął, gdy strona została przeczytana. Wychodzi tu na to, że nauka i magia to jedno i to samo? To, moim zdaniem, jest natomiast minus.

Ta nuklearna końcówka tekstu i opowiadania jest w porządku, ale dość łatwo do niej doszło. Ten przycisk autodestrukcji był chyba zbyt łatwo dostępny, w dodatku podpisany czymś w rodzaju "nie dotykać". Całość przypomina mi mit o stworzeniu świata, skojarzeń mam wiele, chociażby złodziejski czyn Prometeusza, który ukradł bogom ogień – a Isna ukradła bibliotece księgę.

 

Powodzenia w konkursie.

Cześć!

Podoba mi się pomysł na konstrukcję świata, choć tu i ówdzie miewałem trudności z zawieszeniem niewiary. Intryga raczej bez większych zarzutów, niektórzy bohaterowie ciekawi. Jakość redakcyjna zgrzytała, postaram się zrobić mały przegląd.

wyobrażała sobie okruchy piaskowca odspajane i ciskane do morza. Któregoś dnia erozja miała strącić skałę z nieba

Nie potrafię sobie ułożyć w głowie, jak ma działać ta magia, że utrzymuje w górze całe lądy, a oderwane kamyczki spadają. I czemu wobec tego cała skała ma kiedyś spaść (i to w skali czasowej krótszej niż geologiczna).

sześćdziesiąt mili długości

Mil (dopełniacz liczby mnogiej). Poza tym “długość” to zwykle ten większy wymiar lądu, dla odległości od krawędzi byłoby istotniejsze, ile miał w poprzek.

Ot, proste role, które mógł wykonywać każdy.

Role raczej się odgrywa niż wykonuje.

nawet w Groleji widywało się więcej drewna niż skały.

Grolei (jak szyi, alei, nadziei). Rozważyłbym w ogóle zapis Grolea (jak Morea, Cheronea, Pangea) – końcówka -eja raczej nie występuje w nazwach miejscowych.

Zrozumiała, że musi pracować naprawdę ciężko, aby utrzymać się na uczelni.

Z czasem naprawdę polubiła studenckie życie

Powtórzone “naprawdę”.

mieszącej największe pisane zbiory świata

Mieszczącej (edytor nie podkreśla błędu, bo to imiesłów od miesić).

Za głowę jej brata wyznaczono czterdzieści miedzianych monet. Tyle starczyłoby na dwa lata nauki.

Ładne, zręcznie pokazujesz wartość metalu w świecie przedstawionym.

spełnili odpowiednie procedury.

Dopełnili odpowiednich procedur.

ostatnie zachowane egzemplarze kilka ważnych ksiąg.

Kilku. Mam kłopot z wyobrażeniem sobie biblioteki naukowej, która przechowuje unikat ważnej księgi i nie decyduje się na wykonanie kopii. Podobne sytuacje to w ogóle rzadkość (u nas wprawdzie 622 upadki Bunga Witkacego przetrwały wojnę w jednym egzemplarzu).

Wyglądał jak długi na stopę, czarny walec, zakończony stożkiem

Brakuje kropki. Obydwa przecinki opcjonalne. Lepiej “miał kształt walca” niż “wyglądał jak walec”, bo to bryła geometryczna.

Niezwykłość przedmiotów

Po prostu “ich niezwykłość”, chodzi o te kryształy, a nie o wszelkie możliwe przedmioty.

unieść się do nieba, albo z wielką mocą przeć w dół ku morzu albo płaskowyżom.

Przecinek przed “albo” zbędny, drugie zamieniłbym na “lub”.

podczas gdy żagle łapały wiatr i pozwalały na przemieszczanie się do przodu.

Chwytały? Rozważyć usunięcie drugiego członu, wszyscy wiemy, do czego służą żagle.

trudno było uwierzy że takie maleństwo

Uwierzyć, że…

Co więcej, to było bardzo nietypowe, ale jednak górnictwo. A górnictwo karano śmiercią.

Drążenie w ziemi, biedaszybnictwo; górnictwo to moim zdaniem zajęcie oficjalne.

– Jeśli mam to zrobić, wyjaśnił – powiedziała

Wyjaśnij.

Jest tam książka, którą chce zleceniodawca.

Której (lub: którą chce otrzymać).

– Mów dalej – poprosiła Isna, choć zdawała sobie sprawę, że słowa jej brata brzmią jak bełkot szaleńca.

Niejasne – sprawia wrażenie, jakby byli tam jacyś inni słuchacze i Isna zdawała sobie sprawę z ich prawdopodobnej reakcji.

Wystarczy zauważyć jasny, płonący punkt w ciemnościach nocy

Zbyt poetyckie, jak sądzę. Poza tym jeżeli chce zupełnych ciemności, to na pewno nie tuż po zachodzie słońca (zmierzch może trwać jeszcze godzinę i dłużej, nie mówiąc już o tym, że płaskowyż będzie oświetlony od spodu jeszcze dłuższą chwilę po zachodzie z perspektywy jego powierzchni, to może być różnica kilku stopni łuku). Skądinąd dalej opisujesz to prawidłowo.

A potem zacząć kopać do góry

Brakuje kropki.

Isna spojrzała na czarny, ciężki przedmiot.

Odwróciłbym szyk przymiotników – trochę stylistyka, trochę kwestia gustu.

Zastanowiła się, co by powiedział profesor Kadere, gdyby ją teraz zobaczył.

Sądząc po dalszej części tekstu, powiedziałby coś w rodzaju “dobrze sobie radzisz, dalej realizuj plan”. Tutaj zastanawia się tak, jak gdyby miało to być dla profesora zaskoczeniem czy zawodem, co nie ma sensu w wewnętrznym monologu.

„Cień księżyca” zwinął żagle i zawisł w powietrzu.

W nazwie statku, jak w imieniu, wszystkie człony wielką literą (oprócz mało prawdopodobnych spójników i przyimków). Ciekaw jestem, czy zetknąłeś się z https://pl.wikipedia.org/wiki/Cie%C5%84_Ksi%C4%99%C5%BCyca.

Czy zamieszkiwali też na innych, mniejszych lądach?

Inne, mniejsze lądy.

Byli to ludzie, z którymi podczas Wzniesienia stało się coś dziwnego. Grawitacja działała na nich odwrotnie, zamiast ściągać do morza, pchała ich ku niebu.

Wypada przypuszczać, że podczas Wzniesienia wyrzuciłoby ich w przestrzeń kosmiczną.

Owszem Tyn był bogaty

Przecinek.

Słońce zaszło całkowicie, świat pogrążył się w czerni.

Ciąg dalszy uwag do zachodu słońca – gdyby to tak wyglądało, parę moich wycieczek górskich zakończyłoby się mniej przyjemnie. Wprawdzie w strefie międzyzwrotnikowej zmierzch trwa dużo krócej, ale wciąż istnieje.

Miejsce kaźni doglądał królewski kat.

Miejsca.

zagospodarowanym na port, co miało swoją przyczynę w jakiś ulgach podatkowych.

Jakichś!! Zagospodarowanym jako port (zaadaptowanym na port).

Sokolisko wznosiło się trzysta stóp powyżej Płaskowyżu Grolejskiego (…) Dwa tysiące stóp niżej błyszczało morze. (…) Jednak kiedyś nie wznosiły się o łokieć ponad morze!

Wysokości mi się nie dodają.

Hiacynt wręczył im przedmioty, które dostał od Dymu.

Od Dyma, to jest człowiek, a nie rzeczownik pospolity.

Hiacynt był ostatni, gdyż miał nadzieję ubezpieczać siostrę.

To powinien iść przodem i asekurować ją liną. To akurat jej brat, ale uwaga dla pań noszących spódnice: jeżeli ktoś wam powie, że chce wspinać się po drabinie za wami celem asekuracji, nie wierzcie w tę szlachetną intencję.

musieli jednak uważać, by nie poranić swoich dłoni

Z kontekstu dość jasne, że nie cudzych.

a zmęczenie i klaustrofobia skutecznie opóźniały wspinaczkę.

Klaustrofobia to także lęk nieprawidłowy, nadmierny, a nie normalne poczucie obawy przed ciasnymi przestrzeniami. Nie jest aż tak częste, aby występowała razem z lękiem wysokości.

przekleństwa Tyna świadczyły, że i on napotyka na problemy.

Napotyka problemy.

Zaczął powoli tracić czucie w dłoniach

Tyn?

wyglądając trochę jak jeden z odwróconych ze skrzydłami.

Niektórzy z odwróconych mieli skrzydła?

Na ścianach pełno było obrazów i gobelinów przedstawiających sceny, wywołujące w Isnie nie lada zdumienie.

Przecinka nie może być, w takiej konstrukcji ogólnie jest opcjonalny, ale wtedy sygnalizuje dopowiedzenie, a samo “Na ścianach pełno było obrazów i gobelinów przedstawiających sceny” byłoby opisem rozpaczliwie miałkim.

Hiacynt i jego siostra ruszyli przed siebie, tyn stał jeszcze chwilę i obserwował łóżko.

Tyn wielką literą.

Dajcie mi chwilę. Przeżyje.

Przeżyję.

– Ktoś tu mieszka? – zastanawiał się Hiacynt. – Jeśli tak, to już na pewno zawiadomił władze Uniwersytetu.

– Nie, jeśli nie może stąd wychodzić – powiedziała Isna

Co ma piernik do wiatraka? Istnieją takie wynalazki jak na przykład dzwonek na służbę.

głosem będącym przedziwnym połączeniem szeptu i krzyku.

Nic mi ten opis nie mówi.

lecz jej ubiór wyglądał, jakby chodziła w nim nieprzerwanie od roku.

Teraz mnie olśniło i zacząłem się zastanawiać, jak wyglądają kwestie higieniczne w Grolei, skoro za wykopanie latryny grozi kara spalenia na stosie. Dziw, że tam jeszcze wszyscy nie wymarli na cholerę i dur brzuszny.

– Możesz przejść przez barierę i podjeść do regału.

Podejść. (Choć przypomniała mi się taka książka o labiryncie z sera).

– Zaczniemy od palców – zdecydował. – Masz ich dużo. Po każdym obciętym będę powtarzał pytanie. Pomożesz?

W dwóch pierwszych noworocznych opowiadaniach pojawia się bardzo podobny wątek przesłuchań i kaleczenia palców… Bałbym się myśleć, co to za wróżba dla naszej społeczności na 2024.

A poważniej, zastanówmy się: masz księgi z tajemną wiedzą, nie chcesz, aby ktoś poznał ich treść; masz jedyną osobę zdolną je brać do ręki i odczytywać; i cóż… więzisz ją na stałe w bibliotece? Może miałoby to sens, gdyby ktoś potrzebował lektury dzień w dzień, ale też nic na to nie wskazuje (sukni nie zmieniała ponoć od roku).

Użyli liny z koca, by powiązać swoje ciała.

Zręczniej: Powiązali się liną z koca.

Tym wziął dziewczynę na plecy

Tyn.

silne lampy kierunkowe

Podejrzanie nowoczesna technologia jak na ten świat…

wyciągając drewniane miecze.

… zwłaszcza w porównaniu z tym. Z drewna robi się miecze ćwiczebne (jak chcesz komuś zrobić krzywdę, to już lepiej solidną pałę). Jakieś kopalnie rudy żelaza muszą tam przecież istnieć. Albo może obsydian?

drobny ruch liny, które sprawiły, że nieszczęśnik zaplątał się o takielunek.

Który sprawił.

Kiedyś powiedziała, że bardzo mnie kocha, ale jeśli ktoś przystawi nóż do mojego gardła, żądając przyniesienia książki, będzie musiała mnie poświęcić, bo taki jest obowiązek strażnika. – Oczy dziewczyny zaszkliły się nagle. Odbijał się w nich blask wschodzącego słońca. – Mama dobrze mnie wykształciła

Matkę ktoś potężnie zindoktrynował, a córki przygotowywanej do tej samej roli nawet nie próbowali?

– Znasz profesora Kadere?

W sumie odmieniałbym to nazwisko, Kaderego.

Każdy erozjanim się z tym gryzie

Erozjanin.

Najpierw do kajuty wleciał nietoperz, a to znaczyło, że zaraz zjawi się Tyn.

Zbędne “najpierw”.

mieszącym pracownię szewca.

Ten sam problem, co wcześniej.

Kiedy ujrzeli przystań, jej brat zaklął chicho.

Cicho.

Na pokładzie Kanna przerzuciła skrępowane dłonie przez szyję jednego ze strażników i zaczęła go dusić.

I dlatego ręce krępuje się za plecami (chyba że w zabawie za obopólną zgodą). Kto wiąże z przodu, zasługuje na to, aby dobór naturalny obszedł się z nim dotkliwie.

„Cień wiatru” uniósł się tak gwałtownie

Miał być księżyc…

Cały ten skok, wybór celu, pomysł podkopu, to w takim samym jego jak i moje pomysły.

W takim samym stopniu.

Przez wiele miesięcy dzielił się ze mną swoimi przemyśleniami.

Wiadomo przecież, że swoimi.

dorwali profesora i zmusili go, by wyjawił, gdzie mieliśmy spotkać się z Dymem.

A tak właściwie dlaczego on dysponował tą informacją? Może “dopadli”, klimat językowy… może po prostu “przyszli po profesora”, niewidomy starzec w gabinecie z tabliczką nie był wymagającym celem.

– To najważniejsza rzecz, którą mi wpoili – powiedziała strażnika.

Strażniczka.

Nie ma, jak uciec.

Nie powinno być przecinka.

zupełnie nie wiedzą, co myśleć o pomyślnie Isny.

Pomyśle. Zresztą i tak niezręczne, myśleć o pomyśle?…

Uderzył w lustro wody, zanurzył się i całkowicie utonął. Wszystkie utonęły.

To już bez znaczenia – jeżeli magia grawitacyjna ustąpiła nagle, a nie stopniowo, to ludzie i zwierzęta (może oprócz niektórych bezkręgowców) wyginęliby od samego impetu uderzenia. Swoją drogą – przed Wzniesieniem istniały kontynenty, a teraz wszystko niknie pod wodą? Gdzie się podziała brakująca masa skalna, licząc lekką ręką, miliardy ton? Jak ktoś wcześniej słusznie zauważył, jeżeli istnieje erozja, to i akumulacja.

przywołując w umyśle różne książki, które przeczytała i rozmowy z profesorami

Przecinek po “przeczytała”, domknięcie wtrącenia.

Hiacynt przewiązał się do masztu

Przywiązał.

Zdołała wówczas zgasić wszystkie lampy i ukryć w ciemności

Lampy ukryła czy siebie?

którego władze Uniwersytetu wyznaczyli

Wyznaczyły.

Szóstego dni uderzył w nich sztorm

Dnia.

Zaczęli jeść Kannę. (…) odważyli się zniżyć, by nałapać ryb.

Osobliwa kolejność.

Dwunastego dni

Dnia!

szef szajki chcę ją zabić

Chce.

Tak oddalony od morza, że trwa na nim wieczna zima.

Niezrozumiałe – ląd musi mieć brzegi i nie może być cały oddalony od morza, ale chyba chodzi o stan rzeczy sprzed Upadku, więc może po prostu “tak wysoko”?

 

Zastanawiam się jeszcze, co myśleć o tym zamknięciu fabuły. Wychodziłoby na to, że niebezpieczna herezja rzeczywiście okazała się niebezpieczna, a bohaterowie, próbując naprawić świat, przyspieszyli jego kres, przynajmniej w sensie cywilizacji ludzkiej. Musiałoby tam być przynajmniej około stu osób, aby realnie liczyć na odnowienie populacji, nie mówiąc o zachowaniu choć części jej dorobku. Również zwróciłem uwagę na dziwnie zatarte granice między nauką a magią. Nie wiem, dlaczego odczytanie “Erozji” na głos miało być istotną różnicą jakościową w stosunku do odczytania w myślach (i skąd władze Uniwersytetu miały pewność, że strażniczka nie zniszczy świata, mamrocząc pod nosem przy lekturze). Podsumowując, może są tutaj jakieś wnioski dotyczące ostrożności w obchodzeniu się z nieznanym, ale raczej mam wrażenie świata skazanego na zagładę i bezprzedmiotowości działań postaci. Drobne luki fabularne też mogły utrudnić sprawę. Ogółem opowiadanie jest sprawnie napisane i można się cieszyć lekturą bez zwracania większej uwagi na błędy, ale nie zachwyciło mnie tak jak Cmentarzysko sów, może też ze względu na mniej (moim zdaniem) błyskotliwy opis relacji międzyludzkich.

Pozdrawiam ślimaczo i polecam do Biblioteki!

Bardjaskier, dzięki za opinię i cieszę się, że dużo rzeczy Ci się podobało. Co Isny-wariatki, skoro tak ją nazwałeś, to chyba wzbudza emocje :) Czy pozytywne, to już inna bajka. Też polubiłem Nadzieję, ale myślę, że osadzenie jej w głównej roli to byłoby karkołomne zadanie narracyjne.

 

Żongler, również dzięki.

Co do Twoich wątpliwości – płaskowyże wiszą w powietrzu wysoko nad wodą. Zresztą, pod dwoma z nich dzieje się duża część opowiadania. Rynny nie zastępują systemu rzecznego, występują tylko przy krawędziach, aby spływająca woda (która tworzy wodospady) spływała z wysuniętej w przestwór rynny, a nie erodowała brzegu. Co do wskaźnika, nie jest on popularną zabawką, tylko czymś rzadkim i drogocennym, został dany Hiacyntowi przez potężnych ludzi, zwykli ludzie nie mają do takich rzeczy dostępu.

Ogólnie sprawa z erozją i górnictwem wygląda tak – nie kop w ziemi, bo przyspiesza to erozję, no chyba że jesteś kimś ważnym. Wykorzystanie surowców skalnych czy metali jest ekstremalnie ograniczone, ale zdarza się (miedziane pieniądze, złoto, czy sztylet Hiacynta). Kryształy grawitacyjne to tajemnica – bohaterowie nie mają o nich wiele informacji, a może są to twory syntetyczne, nie naturalnie wydobyte kryształy? W każdym razie wykorzystywanie ich na statkach jest czymś podobnym jak płacenie miedzianymi monetami – korzyści przewyższają koszta.

Jeśli chodzi o wiedzę Nadziei – to edukacja i wiedza z książek.

Natomiast, dlaczego tak późno zdecydowali się na próbę połowu? Mam nadzieję, że wyjaśnia to scena, w której zaatakowało ich coś dużego z morza :) W każdym razie taki połów to też nie jest prosta sprawa, statki bohaterów to statki latające, nieprzystosowane do pływania (zapewne inny kadłub), pewnie taki statek musi zawisnąć nad morzem i łowić z pewnej wysokości.

 

Ślimak Zagłady, wielkie dzięki za dokładną łapankę, zmiany naniosłem.

Co do książki – Nadzieja czytała "Erozję" wiele razy, lecz zawsze na podwyższeniu, które stanowiło barierę (jest fragment, w którym mówi, że to najważniejsza z zasad), wówczas nic się nie działo. W planie Isny równie ważne było zabranie książki jak i dziewczyny, bo tylko Nadzieja mogła "posłużyć się" tym tekstem i nie umrzeć przy czytaniu. Gdy dotarli do miejsca, gdzie nic nie mogło spaść im na głowę, Isna użyła Nadziei, by ta przeczytała książkę poza podwyższeniem, co doprowadziło do zagłady. Nie miało znaczenia, czy Nadzieja czytała na głos, czy w myślach.

 

W każdym razie dzięki wszystkim za dociekliwość, wymyślanie tego świata było pewnym wyzwaniem i cieszę się, że teraz każdy może dorzucić swoje spostrzeżenia.

Masz rację, było o tej najważniejszej z zasad – dla mnie jakoś nie wybrzmiało w stosunku do wagi zagrożenia, ale to dostateczne wyjaśnienie.

Płaskowyż Groleiski

Przepraszam, jeśli nie napisałem tego dostatecznie jasno, ale w przymiotniku wciąż powinien być Grolejski (Nemea – lew nemejski).

lecz nie może pojawić się Grolei.

Pojawić się w Grolei (brakuje przyimka).

Hej Zygfrydzie

Rozpisałem się na becie więc będzie krótko:

To fajne opowiadanie z dobrymi twistami i ciekawym zakończeniem. Miałem pewien dysonans z nieco lżejszą częścią początkową i z mocniejszą końcówką (która mi się podobała) ale wygląda że u Ciebie to się często zdarza :)

Klikam i pozdrawiam!

Cześć! 

 

To już kolejne opowiadanie konkursowe, w którym najmocniejszą stroną jest świat przedstawiony. Stopniowe odkrywanie go i przemyconych przez Ciebie ciekawostek było czystą przyjemnością.

 

Dobrze nakreślona jest postać Hiacynta. Nie jest jednowymiarowy, ale wypada wiarygodnie. W sumie Isna, w tym całym swoim szaleństwie (to chyba dobre określenie? :P), także jest wiarygodna.

 

Zakończenie może nie wyrywa z fotela, ale podobało mi się.

 

Biegnę klikać :)

 

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

To, że światotwórczo poszło Ci świetnie, już wiesz i niewiele mogę tutaj dodać do opinii poprzedników. Bardzo spodobało mi się, jak ten świat wykorzystujesz fabularnie – sam pomysł na podkop od spodu i współpracę z Odwróconymi doskonale wpasowuje się w przedstawioną rzeczywistość i buduję klimat tego miejsca.

Szczególnie pierwsza połowa historii mnie wciągnęła i czytałem z zapartym tchem (i z podziwem dla Twojej wyobraźni). Później według mnie poziom nieco opadł – o ile sam pomysł na twist (współpraca z profesorem), jak i zakończenie (fajnie, że nie poszło tak, jak zaplanowała sobie Isna) ładnie wpasowują się w historię, to sposób ich przedstawienia nie do końca przypadł mi do gustu. To, jak bohaterka tłumaczy swój udział w „intrydze”, w mojej ocenie wyszło dość skrótowo i sztucznie. Podobnie sama akcja z odczytem książki i opadaniem lądów aż się prosi o dokładniejszy, dynamiczny opis, który spowodowałby u czytelnika opadnięcie szczęki. Myślę, że gdybyś miał do dyspozycji dodatkowe 20 tysięcy znaków, wyszłoby bardziej przekonująco.

Ktoś już wspomniał, że trzymanie dziewczyny na czwartym poziomie było głupim pomysłem i ja podczas czytania odniosłem takie samo wrażenie. Była totalnie nieprzygotowana do obrony książki, a umożliwiała ominięcie magicznego zabezpieczenia. Trochę tak, jakby obok zaawansowanego sejfu postawić słabo zabezpieczoną skrzynię, która w środku zawiera klucz do tego sejfu ;)

Zazgrzytała mi też naiwność bohaterki – jak zauważył Ślimak, już samo uderzenie lądu o wodę zabiłoby wszystkich, bez znaczenia czy się zatopią. Mogłeś w jakiś sposób zagrać ze stopniowym wygaszaniem działania magii grawitacyjnej i powolnym opadaniem.

 

Mimo tych kilku uwag, uważam opowiadanie za naprawdę dobre. Doskonałe pomysły budujące spójną opowieść i przede wszystkim wiarygodny świat, z którego mechanizmów czerpiesz garściami, zrobiły na mnie duże wrażenie.

Czytając tekst, miejscami kojarzył mi się z pisaniem Sandersona, w szczególności z cyklem Archiwum Burzowego Światła (np. oddzielone od siebie płaskowyże, magia grawitacyjna przypominająca tamtejsze wiązania, Isna budząca skojarzenia z Shallan, czy sam styl w kilku miejscach). Nie wiem czy skojarzenie słuszne, ale na pewno możesz je potraktować jako komplement :)

Dziękuję za kolejne komentarze.

 

Perrux, zaczytuję się w Sandersonie od dawna i jestem pod wrażeniem, jak jego magiczne światy współpracują z fabułą. Co do kwestii śmierci ludzi w momencie uderzenia – skoro erozjanie liczyli, że świat wróci do normy, to pewnie zakładali, że lądy opadną powoli. Tak jak zostały wzniesione.

Zygfrydzie, zobaczyłam w Erozji świat na tyle osobliwy, że miałam poważne kłopoty z wyobrażeniem go sobie. Pewnie dlatego lektura, choć miejscami budząca ciekawość, co do poczynań i kolei losów bohaterów, nie zdołała mnie w pełni usatysfakcjonować.

 

Wznie­sio­ny nie­mal cał­ko­wi­cie z ka­mie­nia, naj­wspa­nial­sza po­zo­sta­łość z cza­sów sprzed Wznie­sie­nia, gdy lądy ob­le­wa­ło morze i każdy mógł kopać w ziemi, nie przej­mu­jąc się ero­zją. Oka­zał się mia­stem w mie­ście, gdzie nad la­bi­ryn­tem uli­czek wzno­si­ły się… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wska­zał na Tyna, który na rufie kar­mił nie­to­pe­rza.ska­zał Tyna, który na rufie kar­mił nie­to­pe­rza.

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

Isna wy­ści­ska­ła Tyna, któ­re­go nie wie­dzia­ła od lat… → Literówka.

 

 – … że ktoś tu jest – do­koń­czy­ła jego sio­stra. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

w któ­rej sie­dzia­ła jakaś sku­lo­na, chuda po­stać. → A może wystarczy: …któ­rej sie­dzia­ła sku­lo­na, chuda po­stać.

 

– Śnia­da­nie. – Isna po­ło­ży­ła przed nią miskę.– Śnia­da­nie. – Isna postawiła przed nią miskę.

 

Dzię­ki pa­da­ją­ce­go z niej świa­tłu Isna do­strze­gła… → Dzię­ki pa­da­ją­ce­mu z niej świa­tłu, Isna do­strze­gła

 

Dym wi­siał po­wie­szo­ny za ręce na dłu­gim sznu­rze. → Brzmi to nie najlepiej.

Może: Dym kołysał się, po­wie­szo­ny za ręce na dłu­gim sznu­rze.

 

Ja­kieś dwie ciem­ne po­sta­cie ru­szy­ły w ich kie­run­ku. → Wystarczy: Dwie ciem­ne po­sta­cie ru­szy­ły w ich kie­run­ku.

 

Trycz runął w dół… → Masło maślane – czy coś może runąć w górę?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, bardzo dziękuję za wizytę i łapankę. Cieszę się, że losy bohaterów Cię zainteresowały i szkoda, że świat nie zdołał Cię przekonać :)

Bardzo proszę, Zygfrydzie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

A że świat mnie nie przekonał – cóż, niełatwo przekonać się do niewyobrażalnego. A Twojego świata nie umiałam sobie wyobrazić.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej!

 

Początkowy opis przywodzi mi na myśl takie rozbudowane fantasy. Od razu zaczynasz ze światem, przyjemnie dzielisz akapity, czyta się dobrze.

Któregoś dnia erozja miała strącić skałę z nieba i dziewczynka wiedziała, że musi być wtedy gdzieś daleko.

Dziwne zdanie.

Isna cierpiała na lęk wysokości. W świecie, w którym ludziom przyszło żyć na kawałkach skał zawieszonych wysoko na niebie, taki lęk nie spotykał się ze zrozumieniem. Prawdę mówiąc, traktowano go jako połączenie obłędu i tchórzostwa.

Za dużo tłumaczysz. Lepiej pokazać, że miała ten lęk.

Poza tym – traktowanie lęku z niezrozumieniem to jeszcze mogę uznać, ale traktowanie jako obłędu i tchórzostwa? Czemu? Nie ma to sensu, to tak jakby obecnie traktować ludzi, którzy boją się wyjść z domu jako tchórzy na granicy obłędu. Są pewne choroby i tyle. Przy opisywaniu praw rządzących światem, przy nadmiernym wyjaśnianiu, można przejaskrawić. Bo piszesz, że tak traktowano, więc od razu można założyć, że ogół ludzi tak robił. A przecież ludzie są różni. Lęk wysokości nie jest niczym dziwnym, nawet w świecie, gdzie żyjemy na kawałkach skał. ;)

– Masz prawo się bać – powiedział jej kiedyś ojciec, kiedy stali nieopodal krawędzi. – Ale nikt nie musi o tym wiedzieć.

O, zobacz, tu fajnie pokazujesz, że ojciec mówi „masz prawo się bać”, więc chyba jednak nie wszyscy uważali to za przejaw tchórzostwa i obłędu?

Jak to się mówi… show, don’t tell, bo inaczej łatwo zaprzeczyć własnej narracji. ;)

 

Isna i Hiacynt skojarzyli mi się z bohaterkami innego opowiadania na złodziejskie, ale to pewnie przez motyw rodzeństwa i opieki starszego nad młodszym. ;)

 

Brat pozwalał Isnie na udział w rabunkach tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne i zawsze drżał o jej bezpieczeństwo.

Tu też sporo streszczasz. Wolę pokazywanie.

 

Pierwszy rok początkowo nie był łatwy. Choć miała za sobą przygotowujące nauki opłacane przez brata, cechowała się też dobrą pamięcią i z pewnością nie brakowało jej zapału, wymagania grona profesorskiego okazały się przytłaczające. Zrozumiała, że musi pracować naprawdę ciężko, aby utrzymać się na uczelni.

Kurczę, praktycznie całe opowiadanie to na razie wielkie streszczenie…

 

Każda scena to streszczenie. Wspominanie, że brat obrabował to i tamto byłoby lepsze w listach, skoro i tak o nich wspominasz. Będę szczera – gdyby nie czytanie na konkurs, porzuciłabym opowiadanie, ta ilość streszczeń mnie wymęczyła.

 

Dotarłam do spotkania w gospodzie. Nareszcie robi się ciekawie!

 

O czwartym opowiadano głównie w legendach.

:)

 

Są też przechowywane ostatnie zachowane egzemplarze kilka ważnych ksiąg

Albo kilku ważnych albo zabrakło przecinka. ;)

 

Kurczę, Zygfrydzie, Ty naprawdę dobrze piszesz, scena w gospodzie i dialog wypadają dobrze, nie ma tu żadnej sztuczności, niezręczności. Nie wiem, dlaczego postanowiłeś na samym wstępie zarzucić nas takim ogromem informacji w formie streszczeń.

 

Podoba mi się cała intryga, co prawda pomysł na kradzież książki był już w innym opowiadaniu, ale bibliotek nigdy za wiele. :)

 

Grolea skąpana była w cieniu.

Wskaźnik trzymała w torbie.

Uciekł podmiot.

 

Zastanowiła się, co by powiedział profesor Kadere, gdyby ją teraz zobaczył. Najstarszy z tutejszych uczonych, wątły, niemal niewidomy Kadere wciąż dysponował wielkim umysłem. Studenci go uwielbiali. Isna nie była wyjątkiem.

Brakuje tu emocji. Nie znamy profesora Kadere, nie wiemy, jakie relacje łączyły go z Isną. Nic nie wiemy, po prostu mamy jedno zdanie, że Isna go uwielbiała jak wszyscy. Ale to nie niesie za sobą żadnego ładunku emocjonalnego, nic nie wnosi, równie dobrze mogłoby tego nie być. Problem streszczeń jest właśnie taki, że to puste słowa.

 

Dalej dostajemy scenę, która jest tylko wspomnieniem. I jedyne, co tam mamy, to propozycję Isny odnośnie czytania. Nie widać niczego, co by sprawiło, że Isna mogłaby profesora uwielbiać. Bo wzmianka, że pochwalił jej pracę… to za mało.

 

Hiacynt

Jaka ja jestem wdzięczna, że nie streszczasz życia Hiacynta od małego dzieciaka… Przez chwilę się tego bałam, więc – uff! Odetchnęłam, mogę czytać dalej.

 

Grawitacja działała na nich odwrotnie, zamiast ściągać do morza, pchała ich ku niebu. Zamieszkiwali głównie szczeliny, wydrążone tunele i naturalne jaskinie. Rzadko wychodzili na otwartą przestrzeń.

Ooo, a to jest bardzo, bardzo fajne! Lubię takie motywy. ;) Kojarzę film „Odwróceni”, ale w końcu nie oglądałam, bo chyba za bardzo zbaczał w stronę romansu. ;p

 

Stanowisko pierwszego oficera zajmował Mruk, stary pirat, wredny moczymorda, ale i najlepszy kryształowy, na jakiego Hiacynta było stać. Po ustabilizowaniu wysokości Mruk wyszedł spod pokładu i oparł się o reling.

Znowu streszczasz. ;p

 

– Widziołem! – krzyknął odwrócony nad ich głowami. – My oznaczyć i kopać.

Stylizacja bardzo na plus. ;)

 

Myśląc o siostrze i odwróconych, zdał sobie sprawę, jak nie lubi, gdy tak wiele w jego planach zależy od innych.

Hm… chyba nikt tego nie lubi, raczej zbędne.

 

Isna

– Jest erozjanką. To nie wystarczy?

– Czyli nie zrobiła nic, tylko wierzyła, że pewnego dnia lądy opadną.

– Hej, nie ja wydaję te wyroki

Świetnie ukazany świat. Czemu nie można tak przez całe opowiadanie? :)

 

Cały świat erodował, społeczeństwo nawet szybciej niż skały, rozumiała to jako historyk.

Bardzo dobry tekst.

 

Hiacynt

że człowiek ten jest tylko pośrednikiem wykonującym polecenia kogoś potężniejszego. Uruchomił

Podmiot uciekł

 

Isna

Stawiasz na dialogi i to jest fajne, ale tak wiele wyjaśniałeś w poprzednich scenach, że szczerze mówiąc to tu przydałoby się więcej wyjaśnień – bo te wiszące lądy są bardzo ciekawe i fajnie byłoby poczytać o nich trochę więcej, oczywiście bez tłumaczenia/streszczeń, ale właśnie tak jak tutaj – w dialogu.

 

Hiacynt

Hiacynt obserwował siostrę, która stała przy burcie i wypatrywała niebezpieczeństw. Wiedział, że Isna cierpi na lęk wysokości, lecz dobrze maskowała strach.

Wcześniej sporo o tym wspominałeś, myślę, że wystarczyłoby tutaj pokazać scenę, w której Isna bałaby się gdzieś wyżej wejść i wszelkie tłumaczenia byłyby zbędne. ;)

 

siostrę. Wszyscy przytroczyli do boków lampy.

– Dasz radę? – zapytał w połowie wysokości masztu, gdy jego siostra

 

Podoba mi się wędrówka korytarzami, jest klimat, akcja, bardzo dobrze wszystko opisujesz. I nie ma streszczeń. ;p Pełnoprawna fabuła. :D

Ciekawe z tą wartowniczką, która musi tam być, a jednocześnie jej nie widać i w jakiś sposób broni dostępu do księgi.

w białą suknię i miękkie pantofelki – lecz jej ubiór wyglądał, jakby chodziła w nim nieprzerwanie od roku.

Hm, jeśli chodziła od roku… to czy suknia by nie zszarzała/zżółkła?

 

Obwiązał ją w pasie, ostrzegając, że jeśli zrobi jeden głupi ruch, natychmiast ściągnie ją z podwyższenia.

Tu dialog też byłby fajny, dynamiczny. ;)

 

jednocześnie pocieszając.

Tu tak samo.

 

W sumie szkoda – poszło im zadziwiająco łatwo i trochę tak bez sensu, że taka ważna księga jest broniona przez dziewczynę, która za bardzo nie wie, co tam robi, płacze i zgadza się na wszystko, nie ma możliwości wezwania pomocy, uaktywnienia alarmu. Coś za łatwo im poszło…

 

Hiacynt wziął głęboki wdech. Już dawno nie stracił podczas skoku nikogo z ekipy. Nigdy nie zabił tak wielu ludzi. Musiał wziąć się w garść.

Sporo opisujesz, ale nie pokazujesz.

 

Jeszcze odnośnie zabrania dziewczyny – nie miało to za bardzo sensu, bo skoro nie chcieli nic zabierać, żeby nikt nie zorientował się, że podmienili księgę, no to zabranie (porwanie? Ratunek? XD) strażniczki też ich zdradzi. Poza tym… nie znali jej, nie widzieli, kim jest, może ma moc przyzywania swoich i zdradzi ich położenie? Albo wykradnie księgę? Rozsądniej byłoby związać i gdzieś zostawić, oczywiście tutaj szlachetne serca wzięły górę nad rozsądkiem, no ale… kuleje mi tu ten aspekt. Złodzieje, którzy kradną i biorą w opiekę strażników… Hm… Po prostu nie wyobrażam sobie, żeby przy okradaniu banku zrobili to samo. ;p

 

Isna

Dziewczyna siedząca w katakumbach przypomniała mi bohaterkę z „Grobowców Atuanu” Le Guin. ;)

Zamknęła oczy, próbowała powstrzymać strach przed wysokością. Niezbyt się udało, więc z szybko bijącym sercem za

O, no widzisz, dla mnie taka scena jest sto razy więcej warta niż wyjaśnienia, że bała się od dziecka, że brat wiedział, że się bała itd. ;p

 

Trochę tak ta strażniczka mieszkająca tam… no nie wiem, brakuje mi tu większej głębi. Skoro była wystraszona, ubrana w znoszony strój, no to jaki sens miało trzymanie jej tam jako strażnika? Powinna zawsze mieć kogoś przy sobie, jakiegoś gieroja, który by ją ochraniał dodatkowo i wszczynał alarm. ;p

 

Hiacynt

Na Isnie nie zrobiło to wrażenia.

Znowu tłumaczysz zamiast opisać. ;)

 

– Musimy nadłożyć sporo drogi, by nasza trasa nie wyglądała podejrzanie. Będziemy lecieć wysoko. – Zaakcentował ten ostatni wyraz, próbując rozbudzić jej lęk. – Zaakcentował ten ostatni wyraz, próbując rozbudzić jej lęk.

Isna tylko wzruszyła ramionami.

Tu też, wiemy, że Isna ma lęk wysokości, więc gdyby usunąć niepotrzebne wyjaśnienia, dodałbyś dynamiki.

– Musimy nadłożyć sporo drogi, by nasza trasa nie wyglądała podejrzanie. Będziemy lecieć wysoko.

Isna tylko wzruszyła ramionami.

 

Isna

Dym kołysał się, powieszony za ręce na długim sznurze. Jego głowa wygięta była pod nienaturalnym kątem, ubiór miał cały we krwi.

Świetny fragment. Czuć napięcie. I w końcu nie tłumaczysz. :)

 

to w takim samym stopniu jego jak i moje pomysły.

Przeczytałam do końca akapitu, a potem jeszcze raz i jeszcze.

Plot twist mocno zaskakujący. :D Łał, fajnie wyszło, Isna była niby taka niepozorna, ale mocno zmotywowana, żeby brać udział w całej wyprawie. ;)

 

Nigdy nie czytaj książek z podwyższenia poza nim.

Czy tu coś uciekło?

 

Hm… Cała akcja z zatapianiem płaskowyżów – dość szybko to poszło, stają w odpowiednim miejscu, czytanie i… już? Trochę szkoda, że tak szybko, ale za to bardzo podoba mi się, że kradzież wyszła też ze strony bohaterki, a nie tylko odległego zleceniodawcy, dzięki czemu ten złodziejski ruch nabiera głębi. ;)

Trochę tak zabrakło przemyśleń ze strony bohaterki no i profesora (chyba że też to planował), no bo jednak tak bez niczego wypowiadać zaklęcia i zatapiać wszystko…

 

Nadzieja

Hm, Nadzieja i jej zainteresowanie Tynem, bo „był szarmancki” to w takich okolicznościach mocno naciągane. Ja wiem, że w ekstremalnych warunkach zdarzają się takie sytuacje i są normalnym działaniem człowieka, ale Nadzieja to trochę takie wyrośnięte dziecko, które nie miało za bardzo do czynienia z ludźmi, siedziało w ukryciu, a jedyny kontakt z mężczyzną był taki, że chciał ją zgwałcić, ona się bała i chowała. Więc średnio mnie przekonuje takie nagłe pójście do łóżka z Tynem, zwłaszcza że nic o tym wcześniej nie było, ich relacji, a dostajemy streszczenie, że w sumie był miły. Mimo że wcześniej piszesz, że wstrząsnęło ją ta propozycja. Nie klei mi się wcale ta scena. :(

A szkoda, bo taki wątek seksu przy zniszczonym świecie byłby bardzo dobrym dodatkiem.

 

Niemal zamarzli

Skoro prawie zamarzli – jak dalej wybiegają, radują się itd.? Ludzie, którzy prawie zamarzają, raczej nie mają takich sił jak to opisałeś. ;)

 

Koniec w sumie dość prosty, znajdują ląd, są uratowani, brakowało mi tutaj większego dramatyzmu. Słabo odczułam, że świat się kończy, bo rodzeństwo i tak nie miało tam nikogo bliskiego, Nadzieja tylko matkę, ale co za matka, która gdzieś tam mieszka i zgadza się , żeby więzić córkę w samotni. XD Nie miały idealnego kontaktu.

Przez to koniec tego świata nie wybrzmiał tak mocno, jak mógłby. Może gdyby Isna czy Hiacynt mieli kogoś ukochanego, może gdyby Strażniczka nie była taka samotna i w sumie dla niej to wyjście (i poznanie Tyna) nie byłoby takie fajne – wtedy ten dramat miałby więcej sensu.

Ale świat i tak uważam za udany, bo mimo pewnych trudności z wyobrażeniem sobie, jak to działało – byłam zaintrygowana i na plus zaliczam wszelki wysiłek, jaki wkładałeś w tworzenie konstrukcji. Na pewno nie było to łatwe, a nadawało niepowtarzalnego klimatu. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Ananke, dzięki za wnikliwy komentarz.

Jeśli z czegoś chciałbym się wytłumaczyć, to chyba z tego lęku Isny. Ja to widzę tak. Wydaje mi się, że w ludziach żyjących w przestworzach lęk wysokości zanikłby i stałby się czym piętnowanym. Przekładając – czy jeśli w społeczności polinezejskich rybaków czy żeglarzy żyjących na morzu pojawiłby się ktoś, kto się boi wody, to nie zostałby wykluczony, uznany za tchórza albo szaleńca? Zwłasza, że kiedyś nikt nie myślał w kategoriach choroby, było natychmiastowe piętnowanie.

W każdym razie cieszę się, że czytelnicy rozkładają ten świat na czynniki pierwsze, to dość nowe dla mnie doświadczenie (może poprzednie moje światy były mniej kontrowersyjne :P).

Zygfrydzie, mi chodziło bardziej o to, że podałeś wprost, że ludzie uważają tych z lękiem za tchórzy i obłąkanych. Myślę, że w społeczności mieszkających nad morzem jak są ludzie niechętni na pływanie – robią inne pożyteczne rzeczy. Ludzie na morzu też mogą mieć traumy w związku z np. wypadnięciem, napaścią piratów, sztormem. I to w nich może siedzieć, choć dalej pływają, ale już się boją. Sam strach to chyba nie powód do aż takiego piętnowania, zwłaszcza że pokazujesz scenę z ojcem, który mówi, że to nic złego. ;) 

 

Ja jestem z tych czytelników co rozkładają na części każde opowiadanie. :D

Interesujący świat, a tekst przypomina mi trochę Opowieści z Ziemiomorza – nie tylko przez wyspy, ale przede wszystkim przez klimat. Choć czytałam już kilka razy o tego typu lądach lewitujących nad ziemią, nie nudziłam się, bo tu zostały przestawione są w oryginalny sposób – jest problem z erozją, jest cała religia z nimi związana, są też Odwróceni, którzy mocno zaintrygowali i żałowałam, że ich wątek nie został bardziej rozbudowany. Twist z tym, że to Isna była jedną z inicjatorek całego przedsięwzięcia był satysfakcjonujący – nie spodziewałam się tego, a potem, gdy się okazało, to pomyślałam, że no przecież! Przecież interesowała się erozją, rozmawiała z profesorem, więc wszystko złożyło się w logiczną całość. Ogółem tekst czytało się dobrze, czasami tylko napotykałam miejsca brzmiące nieco zbyt streszczeniowo, ale generalnie podobało mi się i mnie wciągnęło. 

Sonata, dziękuję za komentarz :)

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć, Zygfrydzie!

 

Na wstępie podziękuję za wersję na czytnik – skorzystałem ;)

To jeden z tych komentarzy, których nie lubię pisać, bo wiem, że jego proporcje nie będą oddawały faktycznych wrażeń. Może zatem pomarudzę skrótowo, a przy pochwałach poleję trochę wody – wtedy proporcje będą bardziej adekwatne do jakości.

Nie owijając w bawełnę – ten tekst zasługuje na dwukrotnie większą liczbę znaków, a gdybyś dodał jakiś wątek poboczny, albo dwa, to wyszła by powieść.

Rzucając przykłady na szybko: rozmowa Isna – Nadzieja na statku, walka z piratami, czy statkiem strażniczym. To są sceny (nie jedyne!), które można było rozwinąć, wprowadzić więcej napięcia, popieścić czytelnika opisami.

Przez to siadł klimat i nie potrafiłem do końca wejść w ten świat.

W pamięci wciąż mam Twój tekst „Spójrz, jak pięknie” i aż się zdziwiłem (bo sprawdziłem), że jest krótszy od powyższego, bo tam, jeśli dobrze pamiętam, przyjemnie wsiąkłem w zarośnięty na zielono Śląsk.

Natomiast całą intrygę obmyśliłeś sobie bardzo fajnie. Sama kradzież nie jest tu clou tekstu (co mnie akurat nie rusza, bo nie jestem w żiri konkursu), a tylko jego częścią, bo całość kręci się wokół nieco filozoficznych rozważaniach autora „Erozji”, oraz dalszych, można rzecz, postapokaliptycznych klimatach opowieści.

W końcówce przyszedł mi na myśl „Wodny Świat” (bardzo lubię ten film), a latające statki przywodziły mi na myśl „Planetę Skarbów”, zaś latające płaskowyże skojarzyłem z „Awatarem”. To iście szaleńczy miks, ale nie odczuwałem tu żadnej wtórności. Zresztą w samym światotwórstwie ograniczenie limitem zrobiło najmniej szkody, bo styl, choć prosty, potrafił dość obrazowo pokazać mi świat.

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie, dziękuję za komentarz. 

Wymyśliłem ten świat na potrzeby powieści i zaczerpnąłem trochę fabuły z jednego z planowanych wątków, choć od momentu skoku fabuła skręca tu w innym kierunku. W każdym razie nie sądzę, by ta powieść powstała, więc dobrze, że ten świat jednak ujrzał światło dzienne.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Przeczytałem. Powodzenia. :)

Miło mi :)

Cześć!

 

Na początku zaznaczę, że mam pewną słabość do wizji wiszących w powietrzu wysp, a koncept ten (choć jakkolwiek absurdalny z racjonalnego punktu widzenia) uważam za jedną z kwintesencji fantasy. Widziałem/czytałem już różne realizacje, zazwyczaj tragiczne, ale Twoja bardzo mi się spodobała.

Primo, naturalnie wprowadzasz czytelnika w swoją wizję, choć nie obyło się miejscami od infodumpów (które ja akurat – dobrze podane – bardzo lubię), przykładowo:

Dla Isny kryształy te były czymś z pogranicza nauki i magii. Niezwykłość owych przedmiotów polegała na tym, że dało się ustawić siłę ich przyciągania grawitacyjnego. Mogły zawisnąć w powietrzu, unieść się do nieba albo z wielką mocą przeć w dół ku morzu lub płaskowyżom. Używano ich na statkach – odpowiednio zamocowany podnosił lub opuszczał kadłub, podczas gdy żagle łapały wiatr i pozwalały na przemieszczanie się do przodu.

Świetne, ale infodump… Inna sprawa, że jakoś trzeba to przemycić, a limit na horyzoncie.

 

Secundo, od pierwszych akapitów pokazujesz bohaterów, obok których trudno przejść obojętnie. Dzieci dociśnięte przez los zawsze jakoś człowieka ruszą, zwłaszcza jeżeli historia prędko się rozpędza i nie sposób się nudzić. A wszędzie przemycasz okruchy, pokazując toczący się świat, którego jedynie element widzimy.

Tertio, drobiazgi, przykładowo:

Zniknęło już pod płaskowyżem, lecz wciąż nie schowało się za morzem, przez co cała Grolea skąpana była w cieniu.

Niby drobnostka, ale świetnie pokazujesz różnice między światem za oknem a wykreowanym, zacnie.

Całość czyta się bardzo dobrze, nieźle to zaplanowałeś i napisałeś, choć po opadnięciu wysp zrobiło się… inaczej. Jednym – brutalnym – ruchem uciąłeś bajkę i zdeptałeś ją butem rzeczywistości. Dobrze, że chwilę wcześniej pokazałeś scenę ze stosami, co by przygotować czytelników.

Mnie – już po opadnięciu wysp – nieco odepchnęła (złe słowo, bardziej zasmuciła, choć też zaciekawiła na swój sposób) zmiana perspektywy. Pokazałeś końcówkę oczami Nadziei. Dzięki temu była szybka i treściwa, ale gdzieś w głowie pozostała rysa niedokończonej, wręcz urwanej historii. Trochę zabrakło perspektywy Isny i Hiacynta, wpływu na ich relację. Nieco też zgrzytało, jak szybko Nadzieja odnalazła się w nowej sytuacji…

Ale to drobnostki, biorąc pod uwagę tekst jako całość. Z rzeczy edycyjnych:

króla sprzed Wzniesienia, bardzo wartościowej, gdyż w całości marmurowej.

Rym

Możliwe do uzyskana moce zapisano w skali logarytmicznej

Literówka

Mieli zapas picia na pięć dni i jedzenia na trzy.

Brzmi trochę dziecinnie, ale może to właściwe słowo. Tyle póki co.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej, dzięki za komentarz. Jak wymyślałem ten świat, to wywał mi się dość nietypowy, a tu każdy teraz sypie tytułami podobnych wizji :) Zgadzam się, że doby infodump nie jest zły, a im bardziej świat odbiega od naszego, tym bardziej wyczekiwany.

Hej, na początek przepraszam za zwłokę. Miałam komcia napisanego i za cholerę nie wiem, czemu nie wrzuciłam :/

Uniwersum z jednej strony ciekawe, ale z drugiej… trudno mi było uwierzyć w ten świat. Wydaje się, że przed podniesieniem było to coś na kształt naszego świata, z obowiązującymi w nim prawami fizyki, jakich uczyliśmy się w szkole. Przynajmniej nic w opku nie wskazuje na to, by było inaczej, bo poza magią grawitacyjną, nie ma innych magicznych zdolności. I po prostu piekielnie ciężko sobie wyobrazić, że znalazł się ktoś, kto prawom fizyki nagle zaprzeczył i podniósł lądy. Na dodatek nie jest to żadne bóstwo, po prostu człowiek. I równie trudno mi sobie wyobrazić, że nagle, za sprawą przeczytania na głos kilku akapitów książki, tradycyjna fizyka zostaje przywrócona i lądy spadają do oceanu.

Już nie wspomnę o detalach. Jeśli taka masa lądu wali się nagle do oceanu, to powstałaby potężna fala, która zmiotłaby także naszych złodziei. Pytania mi się mnożą; skąd woda na tych płaskowyżach? Czemu lądy nie spadają, a mniejsze kamienie owszem? Jeśli ten stan rzeczy trwa tak długo, że wzniesienie lądów jest już jak dla nas średniowiecze, to skąd tam drzewa? Czemu właściwie północny ląd nie spadł razem z innymi?

Trudno mi też kupić Isanę. Nic nie wskazywało na to, że jest w ten sposób powiązana z kradzieżą, nie zauważyłam żadnych tropów, które dałyby mi do myślenie, sprawiłyby, że pomyślałabym: Eee, czekaj coś tu… Przeciwnie, zdaje się niewiele wiedzieć o ruchu erozjan, jest zaskoczona, że na karę śmierci skazano kogoś, kto po prostu był członkiem ruchu. Dobra, można powiedzieć, że profesor ją wkręcił, grał w swoją grę, bez powiązań z ruchem erozjan, ale i tak Isana wydaje się oderwana od rzeczywistości. Jest studentką i nie widzi tego, co się wokół niej dzieje? I skoro profesor nie był powiązany z ruchem, skąd miał kasę na zorganizowanie tego wszystkiego?

Generalnie zostałam ze zbyt dużą liczbą pytań, które nie pozwoliły mi się do końca cieszyć lekturą.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, dzięki za komentarz. Już wyjaśniam.

Tak naprawdę w całym tym świecie jest tylko jedna rzecz, w którą trzeba uwierzyć – że przyciąganie działa inaczej na niektóre rzeczy. Bywało, że wierzyłem w bardziej bzdurne wymysły w tekstach fantasy :)

 

ktoś, kto prawom fizyki nagle zaprzeczył i podniósł lądy. Na dodatek nie jest to żadne bóstwo, po prostu człowiek

Tak naprawdę nie wyjaśniałem w tekście, kim on dokładnie był, więc nie można wykluczyć, że był bóstwem.

 

Jeśli taka masa lądu wali się nagle do oceanu, to powstałaby potężna fala, która zmiotłaby także naszych złodziei.

Wisieli niemal kilometr nad poziomem wody, żadna fala by ich nie dosięgła, zwłaszcza że tsunami wypiętrza się na płyciźnie, a tej nie było.

 

Pytania mi się mnożą; skąd woda na tych płaskowyżach?

Stąd, skąd i u nas – z opadów. Na lądach są cieki wodne, jeziora, woda gruntowa i wodospady, gdy woda dopływa do krawędzi.

 

Czemu lądy nie spadają, a mniejsze kamienie owszem?

Okruch skalne odpsaja się, więc przestaje być kawałkiem lądu, a więc przestaje działać na nie siła, która utrzymuje ląd w zawieszeniu. Tak samo jak spadają ludzie, woda czy wszystko inne.

 

Jeśli ten stan rzeczy trwa tak długo, że wzniesienie lądów jest już jak dla nas średniowiecze, to skąd tam drzewa?

Podniesione lądy to nie nagie skały – zostały poderwane ze wszystkim, co na nich było – w profilu nad litą skałą mamy pewnie zwietrzelinę (okruchową/gliniastą), na niej utwory lodowcowe, w dolinach rzeczne, a na tym wszystkim humus. Więc drzewa rosły w chwili poderwania i rosną dalej. Chyba że mówisz o tym, dlaczego nie zostały wykarczowane – to już myślę sprawa racjonalnej gospodarki – zepewne wymuszonej srogimi karami.

Czemu właściwie północny ląd nie spadł razem z innymi?

Spadł, ale był najgrubszy ze wszystkich, dlatego jako jedyny nie zatonął całkowicie, ale utworzył wyspę.

 

I skoro profesor nie był powiązany z ruchem, skąd miał kasę na zorganizowanie tego wszystkiego?

Profesor był powiązany z ruchem, w tekście nawet wspominam, że mu przewodził. Dlatego miał środki i możliwości. Kontakt Isny z innymi erozjanami nie był wielki, ale była ona dość świadoma. W scenie egzekucji Isna jest przede wszystkim przerażona i wzburzona (dlatego pyta, co tamta zrobiła, bo jest świadkiem, według niej, niesprawiedliwości). Wszyscy skazańcy trafili na stos za uczynki, które ona czyni albo uczyni w przyszłości – kradzież, górnictwo i uczestnictwo w ruchu erozji. 

Zygfrydzie!

 

Na wstępie skomentuję coś a propos pomysłów w Twoich tekstach. Zawsze kojarzą mi się trochę z nieco klimatami japońskiego anime i nie zdziwiłbym się, gdybyś czerpał mocne inspiracje np. od Ghibli. Myślę generalnie, że te pomysły (a szczególnie światotwórstwo) to Twoja mocna strona. W tym przypadku latający, ulegający erozji świat urzekł moje serce.

Co więc nie zagrało? Generalnie mówiąc fabuła. Przede wszystkim ta główna intryga wyskakuje zupełnie znikąd. Nie chodzi nawet o brak jakichś większych wskazówek (bo niby wątek profesora Kadere wcześniej wspominasz), ale też niezbyt czuć, że to pasuje do charakteru Isny. Ten twist zamiast wywołać zaskoczenie bardziej wywołał reakcję “co?”.

Ogólnie też sami bohaterowie są, mam wrażenie, trochę bez wyrazu i stąd moje wrażenie, że coś tu nie do końca grało. Ciężko mi teraz nawet powiedzieć o nich coś charakterystycznego z samego ich zachowania, a co najwyżej te rzeczy, które były istotne fabularnie – jak np, to, że Nadzieja była generalnie ufna. Tu upatrywałbym najsłabszego miejsca Twojego tekstu.

No więc z dość mieszanymi uczuciami ostatecznie zagłosowałem na NIE. Choć na pewno nie żałuję lektury:)

Слава Україні!

Wpadam jeszcze z komentarzem z perspektywy.

 

Scenka ze spadnięciem wysp zdecydowanie zostanie ze mną na dłużej. Jest niby nieoczekiwana, choć dobrze zapowiedziana i podbudowana – na swój sposób – pasuje do reszty historii. Z tegorocznych tekstów (póki co) chyba tylko w tekście Zanaisa są sceny, które na równi zapadną mi w pamięć. To wyszło zdecydowanie świetnie, jeżeli czegoś tu brakuje, to ciągu dalszego ;-)

Świetny pomysł, napisany z dbałością o detale i trzymający w napięciu. Do niektórych zwrotów akcji czy zmiany perspektywy można się przyczepić, ale to – imho – drobiazgi przy całokształcie (zakładam, że tu limit też mógł zrobić swoje, bo historia jest rozbudowana jak na 60k znaków). Z czystym sumieniem byłem na TAK i niektóre elementy tej opowieści zdecydowanie zostały mi w głowie.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dzięki za komentarze.

Golodh, filmy Ghibli uwielbiam (choć ostatni “Chłopiec i czapla” nieco mnie rozczarował), ale czy w tym akurat tekście się nimi inspirowałem, nie jestem pewien. Może nieświadomie. Po prostu postanowiłem wymyślić świat związany z czymś, na czym choć trochę się znam i jako geolog (co prawda trochę zasiedziały i biurowy, bo głównie piszę dokumentacje) wymyśliłem właśnie taki i było dla mnie ćwiczeniem umysłowym :)

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki :)

Nowa Fantastyka