- Opowiadanie: tomaszg - SCT

SCT

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

SCT

Włączyłem radio i mimowolnie się uśmiechnąłem. Było tuż po wiadomościach. Puścili rysę na szkle, a ja zacząłem nucić i wystukiwać rytm o kierownicę.

Miałem doskonały humor, i nic nie mogło tego zmienić. Wracałem z bardzo udanej konferencji. Sam byłem sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Jechałem w pojedynkę, i nikt mi się nie mądrzył, dodatkowo na autostradzie nie było zwężeń, remontów ani większego ruchu. Ogólnie bajka. Auto po ostatniej wizycie u mechanika sprawowało się jak należy, wyniki na cyklotronie napawały optymizmem, a sponsorzy walili drzwiami i oknami, i to bez włażenia im w dupę.

Ziewałem, choć nie chciało mi się spać. W ogóle nie byłem jakoś strasznie zmęczony. Ostatni postój zrobiłem pół godziny temu. Wypiłem wtedy energetyka i kawę, i zjadłem prawdziwie królewską kolację, z dobrze rozbitym schabowym, młodymi ziemniaczkami z wody i najprawdziwszymi, podsmażanymi burakami, a nie zwykłą, pospolitą ćwikłą.

Nagle bardziej poczułem niż zobaczyłem, że przede mną gromadzi się gęsta mgła. Droga zaczęła opadać, wyraźnie prowadząc koło jeziora czy może jakichś mokradeł. Odruchowo spojrzałem na licznik. Miałem dokładnie sto czterdzieści dwa kilometry na godzinę, czyli około osiemdziesiąt osiem mil, jeśli wierzyć małej, czarnej wskazówce tuż przed moim nosem. Zacząłem zwalniać. Włączyłem przeciwmgielne. Przez jakieś trzy sekundy nie było wielkiej tragedii, potem samochodem zaczęło trząść, a ja w jednej chwili, zamiast na autostradzie, znalazłem się na ulicy jakiegoś miasta. Małe i większe dziury w asfalcie były dosłownie wszędzie. Nie widziałem mgły, za to moja prędkość wciąż stanowiła problem.

– Co, do… ?! – Próbowałem opanować sytuację, ale nic to nie dało.

Auto podskoczyło, i coś wyrwało mi kierownicę z rąk. Ktoś zgasił światło.

 

***

 

Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, był jęk klaksonu i ból całego ciała. Poczułem smród i spaleniznę, ale bez straszliwego gorąca, które zwykle towarzyszy pożarom. Dość szybko zrozumiałem, że leżę na poduszce powietrznej i wdycham talk dla niemowląt. Zakręciło mi się w nosie. Zacząłem niemiłosiernie kichać i prychać, co było mocno zrozumiałe w tej niekomfortowej sytuacji.

Próbowałem wyplątać się z opornej tkaniny. Po kilku sekundach udało się i w końcu miałem szansę, żeby się dobrze rozejrzeć. Mój samochód wbił się w jakiś inny. Byłem w mieście, ale coś tu mocno nie grało. Wybite szyby w okolicznych blokach, spalone wraki i brak prądu dosyć wymownie mówiły, że to jakaś dziura, lokalny trójkąt, gdzie diabeł mówi dobranoc, policja ma problem, żeby dojechać, i wszystko i wszyscy wsiąkają bez śladu.

Pociągnąłem za klamkę od drzwi. Opierały się, ale w końcu udało się je jakoś otworzyć. Wysiadłem, a właściwie bardziej wypadłem na asfalt, a potem wstałem, opierając się o samochód.

Dość szybko doszedłem do siebie. Bolało mnie w piersiach, ale to zrozumiałe, gdy przed chwilą byłem przypięty pasami i miałem bliskie spotkanie ze ścianą. Odetchnąłem kilka razy i przystąpiłem do pobieżnych oględzin. Auto nie wyglądało tragicznie i być może nie kwalifikowało się do całki, z drugiej strony czas jego świetności zdecydowanie minął. Poszło zawieszenie, zapewne drążki i wahacze. Do wyklepania była lewa ćwiartka, do wymiany maska i błotnik. Silnik wydawał się być w miarę cały, ale wiedziałem, że nie można go ruszać, bo coś cieknie z chłodnicy, a do tego wszędzie śmierdzi ropą.

Przez kilka minut nie widziałem zwierząt i ludzi. Ogólnie było dosyć cicho, może nawet za cicho, ale tego nie byłem pewien, bo wciąż dzwoniło mi w uszach. W pewnym momencie coś się zmieniło i zza jednego z wraków wyłonił się mężczyzna z gazrurką w ręku. Zesztywniałem, patrząc na jego stare, dziurawe buty, marne, znoszone ubranie i dawno nie goloną brodę. Podniósł swoją broń, ale nie atakował, tylko stał, uważnie mnie obserwując.

– Nie mamy czasu. Jeżeli chcesz żyć, zabieraj, co masz, i idziemy.

Coś mi mówiło, że nie chce mnie okraść, nie wyglądał też na wariata. Był spokojny i pewny siebie. Zdradzały go oczy, bez żądzy mordu, i postawa statecznego, wyluzowanego inteligenta, którą bez problemu mógłbym rozpoznać nawet na drugim końcu świata.

– Ubezpieczenie. Muszę zadzwonić. Trzeba go zepchnąć na bok.

– To weź komórkę. Nie ma co tracić czasu – powiedział to takim tonem, aż przeszły mnie ciarki.

Poczułem się jak mało domyślny i niezbyt rozgarnięty uczeń, który usłyszał od swojego nauczyciela najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem. Wyciągnąłem telefon, wciąż łypiąc w jego stronę. Facet miał rację. Coś tu mocno nie grało. Nie widziałem sieci, ale żadnej, nie tylko mojej.

– Cudownie. – Urządzenie nie mogło się nigdzie dodzwonić, i to nawet przez satelitę, więc westchnąłem i schowałem je do kieszeni. – To co teraz?

– Laptop, jakieś cenne rzeczy?

– To staroć. Poza nim nie mam nic innego, tylko trochę ciuchów. – Machnąłem ręką.

– Bierz, co możesz. Jak sprawny, to dużo wart.

– Ale trzeba coś zrobić z autem. Przecież go tak nie zostawię

– Rozejrzyj się wokół. Czy widzisz tu jakiś sprawny wóz? Hieny już jadą.

– Hieny? Co tu się stało? Gdzie my właściwie jesteśmy?

– Na nas naprawdę czas. Mów mi Hipolit. – Zaczął przestępować z nogi na nogę, a gdy to mówił, z daleka usłyszałem odgłosy, jakby zbliżała się jakaś street parade.

Był boomboks, hałas, krzyki, rytmiczny łomot i dźwięk rozbijanego szkła. Zrozumiałem, że nie wróży to nic dobrego, więc bez zbędnych słów ruszyłem do bagażnika, wyciągnąłem plecak i kabinówkę, i spojrzałem się pytająco.

– Chodu! – Hipolit szybko ruszył w kierunku najbliższego bloku.

Poczułem adrenalinę i pobiegłem tuż za nim. Wskoczyliśmy do klatki, a potem schodami na dół. Mimowolnie zapisywałem w głowie kolejne obrazy. Graffiti. Półmrok. Świece. Okopcone ściany. Dzieci. Jeszcze więcej świec. Smród, brud, nędza i ubóstwo. Dorośli na materacach na podłodze. Zbiegliśmy do piwnic, wyraźnie zamienionych na prowizoryczne mieszkania, gdzie było ciepło i zdecydowanie tłoczno.

– Przepraszam! Z drogi! Przepraszam! – Hipolit musiał tu mieć poważanie, bo jego głos budził respekt, a wszyscy ustępowali mu z drogi.

Dobiegliśmy do jednej z piwnic, gdzie zadyszany stanął przed człowiekiem, który w odróżnieniu od wszystkich miał dosyć czyste ubranie, a nawet coś w rodzaju krawata.

– Marek, nie pytaj jak, ale facet przyjechał sprawnym wozem. Hieny nie mogą go dostać.

Mężczyzna nie mrugnął okiem, tylko odsunął jeden z materacy i wskazał na właz w podłodze:

– Tylko go zamknijcie za sobą.

Zajrzałem do środka. Metalowe klamry w betonowej ścianie nie budziły zaufania, ale instynktownie poczułem, że nie mam wyjścia i muszę tam wejść.

– Ty po mnie. Wezmę walizkę. Szybciej! Szybciej! – Mężczyzna zszedł, poczekał na mnie, a potem zamknął przejście przemyślnym systemem sztab.

Znaleźliśmy się w kanale, ale takim, jakiego w życiu nie widziałem. Nie śmierdziało tu, było sucho, a na ścianach zawieszono świecące linie, jak przypuszczałem, zrobione z jakiegoś chemicznego czy organicznego źródła światła.

– Najgorsze za nami. Hipolit Poznański vel Sęk. – Podał mi rękę. – Na szczęście nie pomyliłem się co do ciebie. Masz instynkt przetrwania, nie to, co inni.

– Gdzie my właściwie jesteśmy?

– Jeden z kanałów łączących Targówek ze starą Pragą.

– Targówek? Stara Praga? W Warszawie?

– A są jakieś inne? – Mocno się zdziwił.

– Co tu się stało?

– Nie tutaj. Przejdźmy do mnie. Wersal to nie jest, ale spanie się zawsze znajdzie.

Kiwnąłem głową, że się zgadzam. Ruszyliśmy korytarzem. Po drodze mijaliśmy obszarpańców, ale nikt nas nie zaczepiał. W końcu, po półgodzinie, dotarliśmy do węzła ciepłowniczego, gdzie Hipolit otworzył kluczem jakieś drzwi.

– Mieszkasz pod ziemią?

– Tu jest cieplej.

– Ale ciemno.

– I tak mnie cały dzień nie ma. Zapraszam do jaskini zła i zepsucia.

Wszedłem do środka. Były tu trzy pomieszczenia, a całość przypominała apartament, tylko bez okien. Na podłodze nie widziałem dywanów. Meble porażały prostotą i były funkcjonalne aż bólu. Na szczęście zabrakło tu brudu, za to znalazła się elektryczność i światło, co zanotowałem z pewną radością.

– Rozgość się. – Mężczyzna zaczął się krzątać w kuchni.

Usiadłem na rozpadającej się kanapie, a on nastawił coś, żeby się gotowało, i przeszedł do drugiego pokoju, skąd przyniósł komputer.

– Masz laptopa, i to z tych lepszych. – Byłem lekko zaskoczony.

– A mam. Robię, co mogę, żeby był na chodzie.

– Co tu się stało?

– Twój ubiór, auto i różne rzeczy sugerują, że zgubiłeś jakieś dwadzieścia lat. Od czego tu zacząć? Strefy czystego transportu. W praktyce sparaliżowały ruch w miastach. Nie wszystkich stać było na fanaberie pseudo ekologów, i policja i komornicy zaczęli ganiać za długi z mandatów. Zamykali masowo, wszystkich, jak leci. Ludzie zaczęli się uciekać. Miejsca takie jak Warszawa i Kraków straciły na znaczeniu, wpierw powoli, a potem coraz szybciej. Klasyczny efekt kuli śniegowej. Ci, którzy zostali, zupełnie nie mieli kasy i przestali opłacać rachunki i raty. W końcu władzę przejęły gangi. Kontrolują żywność i wszystko inne.

– I co? Niby strefy to spowodowały? To tylko kilka procent pojazdów.

– Jak kilka, to nic nie powinno to zmienić dla czystości powietrza, co nie? Dla ludzi, którzy potracili swoje samochody, to często było całe ich życie. I wiem, jak to zabrzmi, ale oni żyli na dole drabiny społecznej, i inni dość mocno zależeli od ich pracy. Wyciągnięto klocek z podstawy wieży, i wszystko zaczęło się walić. Jak kiedyś przy placu Wilsona, gdzie wykurzono cały lokalny biznes, zastępując go bankami.

– Można było przepisy zmienić.

– Można, ale nikt tego nie zrobił. A zaraz potem uchwalono prawo, że nawet po wyjęciu silnika z samochodu całość musi być zezłomowana, a nie używana w charakterze części zamiennych.

– To straszne.

– Ale to nie wszystko. Wprowadzono szereg restrykcji dla posiadaczy jakiegokolwiek transportu prywatnego.

– A nie da się stąd uciec?

– I po co? Wokół jest to samo. A czym pojedziesz dalej? Starym gruchotem, nie łatanym od trzydziestu lat? – Wzruszył ramionami i zastanowił. – Może i można, gdyby jakiś się znalazł i było do niego paliwo. Założę się, że ten twój jest już rozkradziony. I ciebie szukają.

– Ale ja nic nie zrobiłem – jęknąłem, ściskając ramiona plecaka.

– Co tam masz? Laptopa?

Kiwnąłem głową.

– Za to ludzie dzisiaj zabijają.

– No to ja go gdzieś zostawię. Niech sobie biorą.

– To nie takie proste. Jesteś chodzącym dowodem, że gangi nie mają na wszystko monopolu. Załatwią cię po cichu albo zrobią pokazówkę. Obie wersje są raczej mocno nieprzyjemne.

– Za dużo ludzi mnie widziało.

– Będą trzymać język za zębami. Po cichu sprzeciwiają się takim jak oni.

– Wezmą ich na tortury albo przekupią.

– Taka możliwość zawsze istnieje – przyznał. – Ale nie martwmy się na zapas. Większość na górze to alkoholicy, i własną matkę sprzedadzą za kielicha. Nie są wiarygodni.

– Nikt nie kłamie z akumulatorem na jajach.

– Gangi nie potrzebują męczenników.

– Ale mogą mieć interes w tym, żeby kogoś przesłuchać.

– Nieeeee. – Machnął ręką. – Wielu ludzi nawet by się cieszyło, gdyby mogło zejść z tego świata. A sami nie mają siły, żeby się targnąć na swoje życie.

– To się przebiorę. Zmienię wygląd.

– Zrobisz dziury w zębach? W jeden dzień przejdziesz choroby, na które chorowaliśmy przez wszystkie ostatnie lata? Nie widzisz, czym my tu oddychamy? Ludzie palą, czym tylko się da. Kopciuchy to przy tym małe piwo. Ironia, że Polska siedzi na bogatych złożach węgla, a dała się zastraszyć terrorystom. Podobno się z nimi nie negocjuje, ale chyba nie u nas.

– A nie mogę wrócić?

– A masz Deloriana?

– Że co? – Podrapałem się po głowie.

– Nie oglądałeś filmu?

– Jakiego filmu? Moja żona pewnie się martwi. Nie mogę jej samej zostawić.

– Dwadzieścia lat to nie tak dużo. – Zamyślił się. – Może nawet jeszcze gdzieś żyje. Gdzie mieszkałeś?

– Na Mokotowie.

– Dzielnica białych kołnierzyków. Teraz bieda-slumsy i jeden wielki burdel.

– Gdyby ją tak odnaleźć, to przynajmniej byłaby spokojna.

– Marzenie ściętej głowy. I co jej powiesz? Kochanie, wróciłem ze sklepu z bułkami, tylko droga zajęła mi dwadzieścia lat? A jak ma życie ułożone? Może lepiej nie wiedzieć, kto, z kim i za ile?

– A jak mam dziecko?

– Jesteś dla niego obcym facetem.

– I mam tu niby żyć?

– A co? Źle ci? Jest dach nad głową, i nikt nie zmusza do roboty.

– Ale poza tym gettem na pewno jest jakiś lepszy świat.

– Mówisz o tym, co tam się dzieje? – Zrobił w powietrzu koło ręką. – Chińczycy przywalili takie cła, że elity nie mają swoich elektryków. A Niemcy i Francuzi dawno przestali produkować normalne auta. Mówię ci stary, tam jest normalnie rzeźnia.

– O czym ty mówisz?

– Internet jeszcze działa, albo raczej jego niedobitki. Pokażę ci coś. – Włączył laptopa i uruchomił jakąś stronę.

Przez chwilę popatrzyłem na filmik, na których urządzano seks party, a potem odwróciłem się z niemym pytaniem w jego stronę.

– Tak zwane elity stoczyły się. Już kiedyś pozwalali innym religiom na wszystko. A teraz? Szkoda gadać. Dekadentyzm jak cholera, brak inwestycji i pracowników, czytaj niewolników, którzy by pracowali na nierobów. To upadek Rzymu w nowoczesnym wydaniu.

– Ty za dużo coś wiesz.

– Byłem nauczycielem historii, studiowałem też filozofię. Pracowałem poza Warszawą długie lata, potem jednak zmieniłem strony. Wiem, że upadek Europy zachodniej widać było od wielu dekad. Nie chcę nawet mówić, kto wygrał ten kulturkampf. Wszędzie pojawiały się Karen i lewicowe mądrości. I w końcu to samo gówno przyszło i do nas. Myśleli, że jak wprowadzą chaos przez imigrantów, to się wszystko naprawi, a tu dupa. I mamy stare ośrodki miejskie, gdzie policja nawet nie zagląda. I wielkie ośrodki tak zwanej – Pokazał rękami znak cudzysłowu – cywilizacji, gdzie panują tfu, tfu, nowoczesne małżeństwa, pedofilia i zoofilia. Dzięki in vitro nikt nie wie, jak, i z kim jest spokrewniony. Co za czasy, że ojciec posuwa córkę. Albo dziewczyna ma dziecko z własnym bratem.

– No ale jest przecież USA.

– Wojna o Tajwan w dwudziestym siódmym. Jankesi mocowali się z Chińczykami i gówno się rozlało. Nowa zimna wojna, w której Europa się nie liczy.

– To nie ma już szansy?

– Nikt nie wymyślił kondensatora strumienia ani nie mamy miliona megadżuli.

– A ty kim jesteś?

– Wciąż nauczycielem, ale i trochę naukowcem. Ludzie darzą mnie szacunkiem.

– I tak sobie chodzisz po ulicach? Narażasz się?

– Życie jest twarde. Ale mam pewną teorię. Skoro tu jesteś i trafiłeś akurat na mnie, to widocznie wszechświat wie, jak naprawić całą sytuację. Coś wymyślimy.

Nagle w kuchni zaczął piszczeć timer. Hipolit wyszedł i po chwili wrócił z dwoma talerzami.

– Co to za mięso?

Nie odpowiedział.

– Co wy tu jecie? Nie daj boże ludzi? – Przeszedł mnie dreszcz i odsunąłem talerz z obrzydzeniem.

– Jedzenie. A darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. To trochę niegrzecznie zadawać takie pytania gospodarzom, ale dobrze, niech ci będzie, odpowiem. Aż tacy barbarzyńcy to my nie jesteśmy. Mamy świadomość konsekwencji zdrowotnych – mruknął. – Wołowina z Argentyny to nie jest, tylko lokalna produkcja.

– Czyli?

– Lepiej nie wiedzieć. Wczoraj pewnie jakieś kurczaki, dzisiaj świnka, a jutro chuj wie. A ty? Co ty właściwie robiłeś? – Zmienił temat.

– Fizyka wielkich energii. Model teoretyczny wytwarzania prądu z powietrza.

Zamarł, a po chwili zapytał z naciskiem w głosie:

– Teoria pobierania energii z próżni?

– To też.

– A mówi ci coś nazwisko Mejsztejn?

– Fizyk, który zginął dwa lata temu w wypadku samochodowym.

– Prawda jest trochę znacznie skomplikowana. Jak dotąd do Warszawy trafiły co najmniej trzy osoby związane z tym tematem. Jedna to przypadek, dwa zrządzenie losu, ale trzy to zorganizowana akcja.

– Za dużo tego – jęknąłem.

– Prześpij się trochę.

 

Dzień pierwszy

Pomyślałem, że na pewno śniło mi się coś złego, ale koszmar wrócił, gdy odwróciłem się i zobaczyłem smutną rzeczywistość. To nie był mój dom. Czułem się tu klaustrofobicznie, do tego z podwójną siłą wróciły wspomnienia z poprzedniego dnia.

Wstałem.

– Obudziłeś się. – Hipolit mruknął, gdy wszedłem do drugiego pokoju.

– Jezu, ile ja spałem?

– Całe osiem godzin. Jest mniej więcej ósma rano.

– Ciemno tu jak w grobie.

– W sumie niewiele się mylisz. – Uśmiechnął się.

– Zastanawiam się, gdzie jest haczyk.

– Nie ma żadnego. Jesteś jednym z kilku, którzy pojawili się z przeszłości. – Wzruszył ramionami. – Można sądzić, że będziesz miał co jeść i pić.

– Póki będę przydatny.

– Póki będziesz przydatny.

– Chciałbym zobaczyć samochód.

– Jak sobie chcesz. Ale pójdziemy okrężną drogą. I wpierw ciebie ubierzemy i coś zjesz. – Wstał, poszedł do kuchni, przygotował kanapki i kawę, a po śniadaniu dał mi sprane spodnie i stare buty, do tego nakazał pobrudzić się błotem z pojemnika w łazience.

– Opowiedz mi chociaż, co tam się dzieje na górze. – Byłem ciekaw, co mnie spotka. – Na przykład wielkie centra handlowe. Czy są tam jeszcze?

– Nie mam zielonego pojęcia. – Wzruszył ramionami. – Pewnie zamieniono je na noclegownie. Pamiętam tylko to, jak poszła plotka, że przestaną wszędzie dostarczać benzynę. Ludzie rzucili się na jedzenie, a w dupie mieli elektronikę.

– Niemożliwe.

– A jednak. Pamiętam, jak zaraz potem korporacje zaczęły wyciągać ludzi z domów. Jak ktoś kiedyś zainstalował coś na iPhone czy androidzie, to wystarczyło pójść pod podany adres i gościa zgarnąć. To wtedy miały żniwa firmy ochroniarskie, a najwięcej zarobiły te zatrudniające mętów i szemranych typków.

– To na co zwracać uwagę?

– Mieć oczy z przodu i tyłu głowy. Nie prowokować spojrzeniem. I pamiętać, że większość z ludzi to tacy samy biedacy ludzie jak my. Każda walka to utrata energii, a tego chyba byśmy nie chcieli.

– Cały czas mnie zastanawia, dlaczego to szaleństwo poszło w tym kierunku. Były auta, które paliły litr. A jak dołożyło się katalizator do starych, to truły mniej niż nowe.

– Może koncerny nie chciały, żeby ludzie jeździli tanio?

– Ale naprawdę nikt nie liczył zanieczyszczeń od przebiegu? Albo częstotliwości wjazdu do strefy?

– A jak myślisz, czy chodziło o środowisko czy o coś innego? – zirytował się. – Jesteś naiwny czy tylko głupi? Urzędasy dostały wytyczne z góry, i realizowali je niezależnie od tego, czy miały sens czy nie.

– Zupełnie jak w każdej przyzwoitej korporacji.

– Dokładnie. A widziałeś, jak bardzo wzrastały transmisje z Chin, i jak mizerne były zmiany w Europie, a jak wielki zamordyzm? Nie zapominaj, że ludzie od Szwaba planowali niepokoje po dwudziestym piątym, a strefy trzydziestki to była tylko przygrywka.

– Ale ludzie chyba protestowali.

– Większość się bała.

– Jak się boisz, to jesteś niewolnikiem – rzuciłem. – A ignorancja jest grzechem.

– Niestety. Tych, którzy walczyli, mocno tępiono. Odcięto im nawet dojazd do urzędów. Tamci zastosowali nowoczesną inżynierię społeczną. Przesuwali okno Overtona i robili tysiąc innych rzeczy. To nie była prostacka propaganda ze wschodu, tylko precyzyjna, inteligentna wojna hybrydowa.

Gdy to powiedział, zrobiło mi się gorąco. Zrozumiałem, że za moich czasów doszło do upadku wielkiego systemu, zwanego Unią Europejską. Opuściłem głowę, ale on uśmiechnął się i dodał:

– Na szczęście nie jest tak źle. Doszło do Polexitu. Dobra, chodź. Pójdziemy na przechadzkę.

– Polexitu? – Złapałem go za ramię.

– A tak. Konfa, Piąta Droga i pe-ło-łe-ło w końcu do tego doprowadziły.

– Koniec świata. – Złapałem się za głowę.

– Chodźmy już lepiej. – Podał mi dosyć ciężki, wypchany plecak, a ja o nic nie pytałem.

Przeszliśmy trochę inną drogą niż wczoraj. Wyszliśmy, jak zauważyłem, kilka bloków dalej, i udaliśmy się na sam dach, skąd rozciągał się znakomity widok na okolicę.

– Nie powinno być problemów z zajączkami. – Bardziej stwierdził niż zapytał i podał mi wyjętą z plecaka lornetkę.

Ten świat to rzeczywiście były ruiny, a widok był podwójnie przykry, gdy spojrzałem z daleka na swoje auto. Było totalnie rozkradzione. Pozostała tylko pusta skorupa, którą potraktowano jak mercedesa w „Zmiennikach”.

– A nie mówiłem? – mruknął, widząc mój ból.

W ten poniekąd symboliczny sposób pożegnałem się z całym dorosłym życiem. Było to o tyle przykre, że samochód od wielu lat stanowił symbol wolności i niezależności, zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn.

– Już dobrze. Jestem dużym chłopcem i jakoś to przeżyję – powiedziałem twardo, wiedząc, że mosty zostały spalone i mam motywację, żeby próbować wrócić do właściwego miejsca w czasie, o ile oczywiście jest to wykonalne. – To jaki mamy plan?

– Na razie pójdziemy zrobić zakupy. – Zeszliśmy na parter, a on zaczął prowadzić mnie pomiędzy blokami, a ja poczyniłem ciekawe spostrzeżenia.

I tak najlepiej zachowała się wielka płyta, z kolei miejsca stworzone przez tak zwanych developerów wydawały się rozpadać w oczach. W kilku wypadkach zobaczyłem budynki wypalone do szczętu, a on podjął się roli przewodnika.

– Pożar w garażu. Pięć elektryków, o ile pamiętam, a potem zawalenie się – pokazał na osiedle po lewej. – A tam wybuch butli z gazem.

– A skąd ten gaz?

– Już nie pamiętam, czy to był tylko nielegalny skład, czy coś innego.

– A szkoły? – pokazałem na kompleks, który wydawał się być nienaruszony.

– To bardzo ciekawa kwestia. Bandyci potrafili i potrafią zabijać i torturować ludzi, ale jest niepisane prawo, żeby oszczędzać niektóre budynki, gdzie uczyły i uczą się wszystkie dzieci.

– Żartujesz chyba.

– Nie. Lekcje trwają siedem dni w tygodniu, najczęściej, jak jest widno.

– To nie ma sensu.

– Ludzie nie zawsze są logiczni. Myślę, że Polacy podświadomie czekają na cud i wierzą w przyszłość narodu.

– I my powiększymy tę nadzieję.

– Coś w tym guście.

– Co kupujemy?

– Raczej, co sprzedajemy. Trzymaj się teraz mnie.

Zbliżyliśmy do czegoś, co bez problemu można było nazwać targowiskiem. Gdzie się nie spojrzałem, widziałem stragany, całe morze straganów, a do tego licznych ludzi z różnoraką bronią.

– Kolejne miejsce rozejmu? – Dyskretnie spytałem Hipolita.

– Hmmm. – Bardziej mruknął niż odpowiedział, ale to w zupełności mi wystarczyło. – Mają tu wszystko, od jedzenia z paskarskim przebiciem, przez namiastki kosmetyków, na drobnej elektronice i kilku innych rzeczach skończywszy.

Zaczęliśmy przepychać się przez dziki tłum. Już po kilku minutach straciłem chęć, żeby tu być. Morze ludzi zalewało mnie z każdej możliwej strony, a wielu z nich próbowało coś wcisnąć. Mój przewodnik kilka razy odganiał ich, ale za którymś razem dał sobie spokój, uśmiechnął się i sam przyjął jakiś przedmiot do ręki.

– Co to jest? – Pokazałem na kartonik.

– Talon. Na kurwy i balon. A jak nie ma balona, kurwa będzie wkurwiona.

– Aha. – Zrobiłem niezbyt mądrą minę.

– Na przyjemność czas potem. Na razie zaczynamy się targować. – Pociągnął mnie w stronę niepozornego stoika w rogu trzeciego rzędu.

– Dzień dobry, karta pamięci. I dysk. – Wyciągnął go z plecaka i pokazał sprzedawcy, który tylko ziewnął. – Pięć od karty. Nie wiadomo, ile chodziła. A NVME wezmę za tysiąc podzielone przez procent zużycia.

– Karta gratis. Dysk za pięćset. Taniej nie zejdę.

– Pokaż. – Mężczyzna wyciągnął rękę.

– Stary numer. Dysk niby spali czytnik, i po zawodach. Zabierzesz i jeszcze każesz płacić. Zobacz, jakie to cudeńko. – W rękach Hipolita magicznie znalazło się małe pudełeczko z plombą, do którego podpiął swój nośnik, a które okazało się testerem. – Dawaj połowę z góry.

– Cholera, ostatnią koszulę ze mnie zedrzesz. Ale niech ci będzie. Skąd ty te dyski bierzesz?

– Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz.

– No już dobrze, masz. – Sprzedawca wcisnął w rękę Hipolita zwitek pieniędzy i śliniąc się zaczął testować nowy nabytek na swoim sprzęcie. – Cholera, masz rację. On rzeczywiście może być dobry.

– Towar pierwsza klasa. – Mój przewodnik bez słowa pokazał, że chce dostać resztę, a tamten oczywiście zapłacił, choć z pewnym ociąganiem się.

– Zmywajmy się, dopóki ktoś się nie zainteresuje. – Hipolit nie miał wątpliwości.

– Często to się zdarza?

– Jak ktoś ma zły humor, to tak. – Jego odpowiedź nic nie wyjaśniała, i nawet nie pytałem, co mamy zrobić z zawartością mojego plecaka.

Przeszliśmy do sektora z jedzeniem, a tam mój przewodnik przywitał się ze starszą panią, która po chwili wyciągnęła do mnie rękę.

– No co się tak patrzysz? – Hipolit się zaśmiał. – Ściągaj to z grzbietu. Ah ta dzisiejsza młodzież, taka niedomyślna.

Nie do końca rozumiałem, co tu się dzieje, ale posłusznie zdjąłem swój plecak i już chciałem go otwierać, ale wyrwał mi go z rąk i podał jej, a ona w odpowiedzi sięgnęła pod ladę i wyciągnęła podobny pakunek.

– Poradnik speleologiczny. – Uśmiechnęła się zawadiacko, a ja, już kompletnie skołowany, o nic nie pytałem.

Z targu wróciliśmy do jego mieszkania, a on zajął się robieniem czegoś na laptopie.

– Co piszesz? – W końcu nie wytrzymałem.

– Mam przeczucie, że to jakiś większy plan. Umawiam video. O proszę. Za dwie godziny masz rozmowę z Mejsztejnem. A teraz czas na wyżerkę.

Facet dobrze gotował. Zjedliśmy, odpoczęliśmy, ja się trochę przygotowałem, a potem rozpoczęliśmy rozmowę na signalu p2p.

– Szczęść Boże.

– Eeeee, szczęść Boże, panie Mejsztejn.

– Niech pan nie będzie taki zaskoczony. Nic co ludzkie, nie jest mi obce. Normalny jestem. – Zaśmiał się. – Nie muszę chyba mówić, że problemem świata była, jest i będzie energia, a możliwość jej darmowej produkcji to święty Graal. Stare instalacyjne fotowoltaiczne i wiatraki są w rozsypce, koni, mułów i osłów zupełnie nie starcza, a benzyna występuje gdzieniegdzie, ale bardziej jako ciekawostka.

– Ulatnia się.

– To nie do końca poprawne stwierdzenie, ale ogólnie tak. Jej wartość energetyczna maleje z czasem, przez co nie można uzyskać założonych parametrów spalania.

– To co robimy?

– Mogę podzielić się wynikami badań. I tak nie przydadzą się w mojej firmie. – Wzruszyłem ramionami i pokazałem zawartość mojej walizki. – Mam jeszcze model poglądowy reaktora. Ale to tylko atrapa.

– To będzie nasz punkt wyjścia. Była taka teoria, że przy zastosowaniu odpowiednich nadprzewodników i laserów można wygenerować i utrzymać plazmę. A tu z lewej? Co masz? Czy dobrze widzę, że to cewki?

– Tak, cewki – jęknąłem. – Ale te nigdy nie działały.

– I tu dochodzimy do naszej trzeciego naukowca. Niesamowity geniusz na miarę Tesli, który wynalazł, jak laser miałby się zachowywać, żeby utrzymywać reakcję, przy której używa się tanich cewek.

– Ale skąd wziąć laser?

– A mało to ich w złomie komputerowym i video? Napędy CD, DVD i Blue-Ray.

– Litości. To pewnie złom.

– I na tym polega piękno całej propozycji. Bierzemy złom, dostajemy diament. Gdyby zadziałało, zmienilibyśmy rozkład sił na świecie.

– To ja proponuję, żebyście sprawdzili dane. – Do rozmowy się wtrącił Hipolit. – I dali nam znać. Ile potrzebujecie?

– Ze trzy dni.

– Czy mamy coś jeszcze do przedyskutowania?

– Chyba nie.

– To dziękujemy.

– Do widzenia.

Połączenie zakończyło się, a ja spojrzałem na Hipolita.

– Wierzysz im? – zapytałem.

– Ani trochę. Ale nie mamy wielkiego wyboru. Spróbuję jeszcze popytać tu i tam. A na razie odpoczywaj.

 

Dzień drugi

To było trochę przerażające obudzić się, widząc nad sobą czyjąś twarz, i to nawet wtedy, gdy była to twarz ładnej kobiety.

– Kim pani jest? – Choć nie byłem wstydliwy, zasłoniłem się kocem aż po szyję, równocześnie widząc rosnącą erekcję.

– Wiera. Do usług. Pomagam postrzelonemu naukowcowi, który tu mieszka. A tobie też mam pomóc? Może trochę odstresować? – Pytanie nie miało złośliwego podtekstu, nie wiedziałem tylko, czy wyczuła we mnie jajogłowego i miała instynktowną chęć wyciśnięcia ze mnie całej kreatywności, czy dostała takie zadanie.

– O co chodzi z Hipolitem? Dlaczego tu się znalazł?

– Nie chcesz nawet wiedzieć. – Machnęła ręką.

– A właśnie, że chcę.

– Kobieta. Mówi ci to coś?

– Zakochany? On?

– Każdego to kiedyś trafia. Baba uciekła z jego dzieckiem. Jeden z gladiatorów podobno. Hipolit obudził się w swojej willi, a ich nie było. Podobno się długo przygotowywał, ale nic to nie dało. Spadł na dno, a jej nie znalazł.

– Macie tu gladiatorów?

– To nikt ci nie mówił? – Mocno się zdziwiła. – Torwar, Narodowy i Stadion Legii i Polonii to bardzo popularne miejsca. Ale może nie mówmy o tym. Proszę pomyśleć o czymś miłym.

Dziewczyna przysunęła się do mnie, a ja nie broniłem się. Nie wiedziałem, czy wzięło się to z jedzenia, sytuacji, czy podświadomych marzeń i pragnień, ale już drugiego dnia chciałem uprawiać seks z obcą kobietą. To było podejrzane i warte zbadania, ale chyba bardziej kiedyś w przyszłości, bo na razie myślałem o czymś innym.

Na pewno była profesjonalistką w tym swoim, nazwijmy to nieskromnie, fachu. Przyszła ubrana w skórzany, obcisły top i równie dopasowane, czarne spodnie z suwakiem w kroczu, jak również buty na wysokim obcasie. Nie musiała się rozbierać. Jej ubiór doskonale pobudzał wyobraźnię, prezentując doskonale zadbane i kształtne ciało, jak i dając powód do deliberowania nad naturalnym pięknem kobiet.

Dziewczyna zaczęła mnie delikatnie masować, bezpośrednio przez koc. Nie spieszyła się, nie sprawiała wrażenia, że odrabia pańszczyznę, tylko powoli, z wprawą, wzmacniała moje podniecenie.

Po kilku minutach tej miłej tortury, wciąż patrząc mi w oczy, usiadła na mnie okrakiem. Oparła ręce na mojej klatce i powoli podciągnęła moją koszulkę, następnie zaczęła drażnić i ssać jeden z sutków. Cały czas delikatnie przesuwała się w przód i tył, udając, że mnie ujeżdża. W końcu zajęła się drugą piersią, a na koniec rozsunęła suwak w spodniach.

Miałem na nią ochotę i chciałem ją złapać w pasie, ale strzeliła mnie po rękach. Zeszła ze mnie, zrzuciła koc, zdjęła bokserki i zajęła się pieszczeniem mojej nabrzmiałej męskości. Masowała przy tym jądra, a na koniec, gdy szczytowałem, przyjęła wszystko, i położyła się tuż obok mnie.

Przytuliła się i spoczęła na mojej piersi. Powoli uspokajaliśmy nasz oddech. Leżeliśmy kilkanaście minut w ciszy, aż w końcu zadałem być może dziwne, ale najważniejsze w tej chwili dla mnie pytanie:

– Powiedz mi Wiera, jak to jest, że człowiek budzi się z rana, czuje się młodo i widzi, że koledzy i koleżanki świętują osiemnastkę swoich pierworodnych?

– Nie mam pojęcia.

Tego dnia Hipolit był niedostępny, ale zrozumiałem, że to była jego inicjatywa z Werą, gdy zobaczyłem błysk w jego oku. Facet miał rzeczywiście rację. Poczułem się kochany i pożądany, a przede wszystkim młodszy. Wieczór też był bardzo udany. Poszliśmy się upić. I nie, nie poszliśmy do łóżka, tylko zawiązała się między nami zdrowa, męska przyjaźń.

 

Tydzień później

– Mają nas. Nie wiem, kto wygadał o reaktorze, ale planują wejść i robić przeszukanie okolicznych bloków, dokąd go nie znajdą. – Hipolit wpadł zdenerwowany do mieszkania w środku dnia.

– Co robimy?

– Raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę.

– Kogo dokładnie?

– A czy to ważne? Czy Plus, czy Era, jedna cholera.

– Eeeeee. – Stanąłem, mocno zatroskany i niepewny, czy dać mu w mordę z liścia, tak delikatnie, dla otrzeźwienia, bo nie dość, że chyba był na kacu, to nawdychał się jeszcze jakiegoś świństwa, czy po całości, bo całkiem zwariował.

– No co? To taka stara reklama – obruszył się.

– A, chyba, że tak.

– Nieważne, czy Bruksela, czy ruscy. – Machnął ręką. – Mogą mieć rakiety, samoloty, i wszystko inne.

– A my mamy internet. Plany zostały już rozesłane.

– Wiesz, były kiedyś takie słowa, które przypisywano Bismarckowi czy Hitlerowi, już nie pamiętam, że to z Polski wyjdzie iskra, która zmieni świat. Jak myślisz, czy to właśnie teraz?

– Nie mam zielonego pojęcia. – Wzruszyłem ramionami. – Ale wiem, że dopiero wtedy, gdy Polacy są przyparci do muru i dostają w pizdę, to ruszają dupę i zaczynają coś robić.

– Jesteśmy uzbrojeni aż po zęby. Mamy amunicję, granaty, a nawet kilka małych rakiet i dronów. Do tego dochodzą zawodowi, choć emerytowani żołnierze.

– Wszyscy mają gaśnice?

– Tak.

– Proszkowe?

– Jak najbardziej. Wszystko zgodnie z najlepszymi, sprawdzonymi wzorcami.

– To teraz trzeba chyba jeszcze odśpiewać „ojczyznę wolną racz przywrócić panie”.

– Nie trzeba. Widziałeś, jakie naszywkę sobie zrobili?

– Nie. Pokaż.

Hipolit wyciągnął z kieszeni kawałek materiału ze słowami „Wiara. Kościół. Wolność. Szkoła. Własność. Tradycja. Rodzina. Godność. Strzelnica”.

– To jakiś manifest?

– Słowa jednego z najgłośniejszych Polaków tego wieku.

– No to teraz alleluja i do przodu.

– Dokładnie.

Koniec

Komentarze

Cześć tomaszg !!

 

Na początku opowiadanie dość mnie zaciekawiło. I później też było bardzo dobrze. Jedynie był taki (niezbyt długi) moment, gdzie tekst był niezrozumiały dla mnie. To był moment jak poszli na bazar, zrobić zakupy. Muszę powiedzieć, że opowiadanie jest oryginalne. Ma taki swój styl. Dobrze się czytało. Zwłaszcza początek.

 

Wiesz czytałem już wcześniej twoje opowiadania i pamiętam, że chyba były dobre i mi się podobały. Trzymasz formę :)

Pozdr.

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka