- Opowiadanie: Sonata - Latający sklep ze szczęściem

Latający sklep ze szczęściem

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Latający sklep ze szczęściem

Szczę­ście miało za­pach tru­ska­wek i ja­śmi­nu. Wy­glą­da­ło jak ró­żo­wa mor­ska piana, a gdy go do­ty­ka­łam, mie­ni­ło się ty­sią­ca­mi drob­nych bły­sków.

Wi­dzia­łam długą bru­ko­wa­ną ulicę, stra­ga­ny z wa­rzy­wa­mi i prze­mok­nię­tych, zmar­z­nię­tych ludzi o smut­nych twa­rzach – oraz to, co nie­ma­te­rial­ne – emo­cje, za­klę­cia, za­błą­ka­ne widma. I szczę­ście. Dawno prze­sta­łam szu­kać go u bo­ga­czy. Wła­ści­ciel wielu ziem nie był wcale szczę­śliw­szy od zwy­czaj­ne­go skle­pi­ka­rza sprze­da­ją­ce­go ka­pe­lu­sze.

Przy­go­to­wa­łam fla­kon. Się­gnę­łam do głębi swo­je­go je­ste­stwa, tam, gdzie kłę­bi­ła się, pa­lą­ca i nie­okieł­zna­na, moc. Wy­do­by­łam jej odro­bi­nę, a ona za­mru­cza­ła z wdzięcz­no­ści, po czym wzle­cia­ła, i, skrę­ca­jąc się, po­pły­nę­ła po­wo­li w kie­run­ku skle­pi­ku na rogu ulicy.

Za­wsze w ta­kich chwi­lach czu­łam się jak mała dziew­czyn­ka wdra­pu­ją­ca się na płot, by ze­rwać cze­re­śnie z sadu są­sia­da. Było tro­chę wsty­du, tro­chę stra­chu, był też dreszcz przy­go­dy, a potem sa­tys­fak­cja, gdy udało się zdo­być upra­gnio­ną rzecz i umknąć na czas.

Teraz nie mu­sia­łam ucie­kać ani oba­wiać się, że ktoś mnie przy­ła­pie. Byłam fil­gan­ką, po­tom­ki­nią Reeta i mo­głam wła­dać naj­po­tęż­niej­szą magią na świe­cie. Choć zło­ży­łam przy­się­gę, by ni­ko­mu nie szko­dzić, to w nie­któ­rych sy­tu­acjach na­uczy­łam się ją… na­gi­nać.

Nie szko­dzi­łam prze­cież aż tak bar­dzo. Wła­ści­wie to nawet czy­ni­łam dobro. A przy­naj­mniej tak sobie za­wsze po­wta­rza­łam. Prze­cież co złego jest w za­bie­ra­niu komuś cze­goś, czego ma wiele, by sprze­dać to innej, bar­dziej po­trze­bu­ją­cej oso­bie? W do­dat­ku dzię­ki temu mo­głam utrzy­mać sie­bie i Bi­le­vię. To nie jest złe, praw­da? Praw­da?

Py­ta­nie ule­cia­ło w stro­nę nieba ni­czym para z ust w mroź­ny dzień. Nie wie­dzia­łam, komu je za­da­wa­łam przez ten cały czas. Matka za­wsze mó­wi­ła, że nigdy nie na­le­ży się zbyt długo nad czymś za­sta­na­wiać. Ja ro­bi­łam to bez prze­rwy. 

Moja moc wnik­nę­ła do je­ste­stwa ka­pe­lusz­ni­ka i po­czę­ła pić jego szczę­ście. Piła łap­czy­wie, jak spra­gnio­ne zwie­rzę, sy­ci­ła się i na­peł­nia­ła, aż w końcu wy­sła­łam do niej sy­gnał dość! i przy­wo­ła­łam z po­wro­tem do sie­bie. Nie można było prze­sa­dzić, mu­sia­łam po­zo­sta­wić od­po­wied­nią ilość szczę­ścia jego pier­wot­ne­mu wła­ści­cie­lo­wi. 

Wiąz­ka mocy wró­ci­ła i za­wi­sła nad od­kor­ko­wa­nym fla­ko­nem, po czym wy­plu­ła skra­dzio­ne szczę­ście. Wpły­nę­ło do na­czy­nia, za­sy­cza­ło ni­czym wino mu­su­ją­ce, a ja za­kor­ko­wa­łam bu­te­lecz­kę, po­sy­pa­łam pyłem gri­cea i wy­sła­łam wprost do mo­je­go skle­pu. 

Mi­nę­ła mnie grup­ka ro­ze­śmia­nych dzie­ci. One miały naj­wię­cej szczę­ścia, wy­róż­nia­ły się spo­śród ciem­ne­go tłumu. Ale szczę­ścia dzie­ci nigdy nie ru­sza­łam. Nie mo­gła­bym. Nawet ja mia­łam ja­kieś gra­ni­ce. 

Ru­szy­łam dalej ulicz­ką, roz­glą­da­jąc się uważ­nie. Nie za­uwa­ży­łam jed­nak ko­lej­ne­go od­po­wied­nie­go celu, a nie chcia­łam za­bie­rać mar­nych resz­tek komuś, kto i tak nie miał ich zbyt wiele. Lu­dzie snuli się po uli­cach jak duchy, bez ener­gii, przy­gar­bie­ni, coraz mniej szczę­śli­wi. Znacz­nie mniej niż kilka lat temu. Zmę­cze­ni i za­pra­co­wa­ni, nawet nie mieli czasu, by to za­uwa­żyć. 

Mi­ja­łam po­sza­rza­łe twa­rze i pod­krą­żo­ne oczy. Za­pad­nię­te po­licz­ki ko­bie­ty, która od wielu dni nie miała ocho­ty jeść, czer­wo­ne dło­nie sta­rusz­ka, który w apa­tii nie po­my­ślał o tym, by okryć je rę­ka­wicz­ka­mi. Żona pie­ka­rza z za­puch­nię­ty­mi ocza­mi wy­glą­da­ła, jakby prze­pła­ka­ła kilka ostat­nich nocy. 

Nie­któ­rzy sta­ra­li się scho­wać pod ubra­niem drob­ne, czar­ne kwia­ty o bar­dzo cien­kich płat­kach, inni się z nimi nie kryli. Jesz­cze inni nie mieli wy­bo­ru – po­ra­sta­ją­ce ich ciało kwie­cie wpeł­zło im już na szyje i brody, do­ty­ka­ło ust, zbli­ża­ło się do oczu. Nie­dłu­go spod po­wiek wy­chy­ną im czar­ne płat­ki, obej­mą gałki oczne, za­kry­ją tę­czów­ki i źre­ni­ce, a potem roz­pocz­nie się ostat­nie sta­dium. Cał­ko­wi­ta za­mia­na w kępę kwia­tów. 

Nikt nie wie­dział, w jaki spo­sób po­ja­wi­ła się ta za­ra­za. Nie­któ­rzy mó­wi­li, że przy­wę­dro­wa­ła do nas z ko­smo­su. Czar­na dia­skia – komuś kwia­ty sko­ja­rzy­ły się z ro­śli­na­mi wi­dzia­ny­mi w cie­płych kra­jach, więc za­czął je tak na­zy­wać, inni go na­śla­do­wa­li i tak się przy­ję­ła ta nazwa. Od resz­ty cho­rób róż­ni­ła się tym, że opa­no­wy­wa­ła nie tylko ludzi i zwie­rzę­ta – ale też ro­śli­ny, meble, bu­dyn­ki, nawet zie­mię czy skały. 

Czar­na dia­skia spra­wia­ła, że z tego świa­ta zni­ka­ło szczę­ście. Ona też spra­wi­ła, że je­stem teraz tym, kim je­stem. 

I że usil­nie pró­bu­ję do­trzy­mać obiet­ni­cy danej ro­dzi­com. 

 

*** 

 

Lan­den wy­glą­da­ło z tej wy­so­ko­ści jak ide­al­nie sy­me­trycz­na mapa z wiel­kim kołem po­środ­ku. Za­uwa­ża­łam coraz wię­cej szcze­gó­łów – czer­wo­ne dachy, kłę­bią­cych się na rynku ludzi i wiel­ką fon­tan­nę. I tu za­ra­za od­ci­snę­ła swoje pięt­no – nie­któ­re bu­dyn­ki były gęsto po­ro­śnię­te czar­ną dia­skią. 

– Lą­du­je­my – oznaj­mi­łam. 

Bi­le­via spoj­rza­ła na mnie roz­iskrzo­ny­mi ocza­mi. Za­wsze cie­szy­ła się, gdy przy­by­wa­ły­śmy do no­we­go mia­sta. Błę­kit­ne włosy spły­wa­ją­ce po ple­cach drgnę­ły, białe dło­nie roz­luź­ni­ły się nieco, a potem za­czę­ły po­rząd­ko­wać ladę. 

– Gdy wszyst­ko wy­prze­da­my, zo­sta­wię cię tu na chwi­lę. 

– Dla­cze­go? – Na gład­kim czole sio­stry po­ja­wi­ła się zmarszcz­ka nie­po­ko­ju. 

– Za­ku­py. Po­trze­bu­je pyłu gri­cea. 

Wy­dę­ła wargi. Nie zno­si­ła zo­sta­wać sama. 

Otwo­rzy­łam drzwi i pa­trzy­łam, jak sklep po­wo­li lą­du­je, a zgro­ma­dze­ni na rynku miesz­cza­nie umy­ka­ją i usta­wia­ją się w od­le­gło­ści, żeby go po­dzi­wiać. Krzy­cze­li: „Lu­dzie, przy­był la­ta­ją­cy sklep!”, kla­ska­li, otwie­ra­li sze­ro­ko oczy. Dzie­ci pod­ska­ki­wa­ły z ra­do­ści. Po­czu­łam dumę. 

Gdy sklep do­tknął bruku, miesz­cza­nie zgro­ma­dzi­li się przede mną, roz­brzmiał gwar. 

– Za­pra­szam! – za­wo­ła­łam. 

Wnę­trze wy­peł­ni­ło się śmie­cha­mi i roz­mo­wa­mi. Bi­le­via sie­dzia­ła za ladą, uśmie­cha­jąc się pro­mien­nie. Ja do­ra­dza­łam, krą­żąc wśród re­ga­łów peł­nych fla­ko­nów w trzech roz­mia­rach. Przy­cho­dzi­li różni lu­dzie. Wielu w bar­dzo za­awan­so­wa­nym sta­dium czar­nej dia­skii. Wie­dzie­li, że nie zo­sta­ło im zbyt dużo czasu, więc ostat­nie pie­nią­dze pra­gnę­li prze­zna­czyć wła­śnie na szczę­ście. 

– Jak wy to ro­bi­cie, że po tym czło­wiek tak cu­dow­nie znika, roz­pły­wa się, roz­ta­pia… Ku­pi­łam kie­dyś jeden fla­kon – mru­cza­ła ko­bie­ta z za­mglo­ny­mi ocza­mi. 

– Mnie chyba wy­star­czy ten naj­mniej­szy, ale na wszel­ki wy­pa­dek wezmę śred­ni – stwier­dził męż­czy­zna, któ­re­go twarz, ni­czym czar­ne pa­ją­ki, po­kry­wa­ły kwia­ty. 

– Ale dro­gie! – wy­krzyk­nę­ła ko­bie­ta, która za­py­ta­ła mnie o cenę naj­więk­sze­go z fla­ko­nów. 

– Nie­ste­ty, mu­sia­łam pod­nieść ceny ze wzglę­du na niską do­stęp­ność skład­ni­ków – wy­ja­śni­łam. 

Nie była z tego za­do­wo­lo­na. 

Dzień upły­nął szyb­ko. Kiedy słoń­ce za­czę­ło za­cho­dzić, wy­prze­da­łam cały towar skra­dzio­ny w innym mie­ście. Unio­słam z po­wro­tem sklep w po­wie­trze. Był jed­no­cze­śnie na­szym domem, a także bez­piecz­ną oazą dla Bi­le­vii. Ona nie po­trze­bo­wa­ła skra­dzio­ne­go szczę­ścia. Wciąż pro­mie­nia­ła wła­snym. I nie chcia­łam, żeby to się zmie­ni­ło. 

Wes­tchnę­łam. Kie­dyś w jeden wie­czór po­tra­fi­łam zło­wić tak wiele to­wa­ru, że star­cza­ło go na kilka dni. Teraz nie było tyle szczę­ścia w lu­dziach. Za­mie­rza­łam kupić całą skrzyn­kę pyłu gri­cea, ale mu­sia­łam na razie za­do­wo­lić się kil­ko­ma wo­recz­ka­mi. Za­sta­na­wia­łam się, co po­cznie­my z Bi­le­vią. Nie­dłu­go nie bę­dzie­my miały za co żyć. 

– Mar­twi cię coś? – za­py­ta­ła sio­stra. 

W jej okrą­głych błę­kit­nych oczach kryło się za­tro­ska­nie. Nie chcia­łam, żeby się de­ner­wo­wa­ła, ale mu­sia­łam po­wie­dzieć jej praw­dę. 

– Na świe­cie jest coraz mniej szczę­ścia. Boję się, że nie­dłu­go nie będę miała czego kraść – wy­zna­łam po pro­stu. 

Bi­le­via zmarsz­czy­ła brwi. 

– Po­win­naś jed­nak się za­sta­no­wić nad pro­du­ko­wa­niem szczę­ścia. 

– Pro­du­ko­wa­niem? – po­wtó­rzy­łam na­tych­miast. – Nie ma mowy! 

Nasz sklep rzecz jasna nie był je­dy­nym, w któ­rym dało się kupić szczę­ście, lecz wła­ści­cie­le in­nych po pro­stu je sztucz­nie pro­du­ko­wa­li. Ja uży­wa­łam praw­dzi­we­go. Dla­te­go lu­dzie, któ­rzy ku­po­wa­li nasze fla­ko­ny, byli na­praw­dę szczę­śli­wi. Nie mo­gła­bym poić ich sztucz­ny­mi elik­si­ra­mi, które tylko ma­mi­ły umy­sły. Dzia­ła­ły bar­dzo po­dob­nie do al­ko­ho­lu – je­dy­nie przez kilka go­dzin, czło­wiek po nich miał tylko złu­dze­nie szczę­ścia, a na­stęp­ne­go dnia po­wo­do­wa­ły efek­ty ubocz­ne – ogrom­ną roz­pacz. 

– To co za­mie­rzasz zro­bić? – wy­rwa­ło mnie z za­my­śle­nia py­ta­nie Bi­le­vii. 

– Nie wiem… – mruk­nę­łam. – Na razie coś tam jesz­cze po­krad­nę, a póź­niej… zo­ba­czy­my. 

 

*** 

 

Tylko fil­gan mógł uży­wać pyłu gri­cea do prze­no­sze­nia tak du­żych obiek­tów, jak sklep, żad­ne­mu in­ne­mu ma­go­wi nie star­czy­ło­by mocy. Pyłu mo­głam uży­wać rów­nież do prze­no­sze­nia samej sie­bie. Zer­k­nę­łam na ma­ja­czą­ce da­le­ko w dole mia­sto i sko­czy­łam. Ogar­nął mnie sza­leń­czy pęd, błę­kit­ne włosy tań­czy­ły wokół głowy, ko­szu­la pró­bo­wa­ła wy­do­stać się spod ka­mi­zel­ki, a po­wie­trze chło­sta­ło po twa­rzy. Gdy za­wi­ro­wa­ło mi w gło­wie, syp­nę­łam gar­ścią fio­le­to­we­go prosz­ku i znacz­nie zwol­ni­łam, a potem ła­god­nie spły­nę­łam na zie­mię. 

Szłam ulicz­ka­mi Lan­den, a miesz­kań­cy pa­trzy­li na mnie sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi, wielu się za mną od­wra­ca­ło lub za­ga­dy­wa­ło. Jako fil­gan­ka wy­róż­nia­łam się z tłumu białą skórą i błę­kit­ny­mi wło­sa­mi, choć nie­któ­rzy mi ma­cha­li, bo ko­ja­rzy­li mnie ze skle­pu. Byłam za­do­wo­lo­na, że robi się coraz bar­dziej znany, ale zbyt dużo roz­gło­su mo­gło­by mi za­szko­dzić. Może pora znik­nąć na jakiś czas. 

– Fa­lia­no… 

Do­praw­dy byłam aż tak znana, że ko­ja­rzo­no moje imię? Od­wró­ci­łam się, za­cie­ka­wio­na i uj­rza­łam przy­gar­bio­ną sta­rusz­kę. Wy­da­wa­ła się scho­ro­wa­na, nie za­uwa­ży­łam jed­nak kwia­tów czar­nej dia­skii. 

– Fa­lia­no, czy mo­gła­byś mi sprze­dać tro­chę szczę­ścia? 

Zmarsz­czy­łam brwi. Dla­cze­go sta­rusz­ka nie przy­szła do skle­pu, skoro chcia­ła kupić szczę­ście? 

– Przy­kro mi, ale wy­prze­da­łam cały towar. 

Ko­bie­ta po­wo­li się do mnie zbli­ży­ła. 

– Ach, szko­da. Ale i tak nie mam pie­nię­dzy – za­skrze­cza­ła. Zmarszcz­ki po­kry­wa­ją­ce jej twarz były bar­dzo głę­bo­kie, ob­wi­słe po­wie­ki opa­da­ły cięż­ko na oczy. Gdy jed­nak spoj­rza­ła w górę, za­uwa­ży­łam, że w tę­czów­kach tlą się pło­mie­nie. 

– Jest pani ja­sno­widz­ką. 

Ski­nę­ła głową. 

– Nikt już jed­nak do mnie nie przy­cho­dzi, więc zo­sta­łam bez gro­sza przy duszy. W tych cza­sach nikt nie chce znać swo­jej przy­szło­ści. Lu­dzie stają się coraz bar­dziej ocię­ża­li, za­pa­da­ją po­wo­li w sen… 

Po­ki­wa­łam głową. 

– Jest w nich coraz mniej szczę­ścia – do­da­ła. 

– To praw­da – przy­zna­łam od­ru­cho­wo i szyb­ko ugry­złam się w język, żeby nie po­wie­dzieć za dużo. 

Zwró­ci­ła na mnie pło­ną­ce oczy. 

– Po­trze­bu­ją go wię­cej. A ty im je mo­żesz dać. 

Wes­tchnę­łam. 

– Ach, nie je­stem pewna. Coraz trud­niej mi zdo­być… eee… skład­ni­ki. 

– Czy znasz le­gen­dę o naj­szczę­śliw­szej oso­bie na świe­cie? 

Zmarsz­czy­łam brwi. Coś mi świ­ta­ło na skra­ju pa­mię­ci. 

– Prze­czy­taj ją. Bo nad­szedł czas na uwol­nie­nie szczę­ścia i roz­pro­wa­dze­nie go mię­dzy ludź­mi. A ty je­dy­na umiesz je skraść. 

Otwo­rzy­łam oczy sze­ro­ko. Skąd wie­dzia­ła, że krad­nę? Jej zdol­ność ja­sno­wi­dze­nia była tak wiel­ka? 

– Skrad­nij szczę­ście naj­szczę­śliw­szej osoby na świe­cie. Jest go tyle, że nie zmie­ści się w twoim ma­ga­zy­nie. A potem sprze­da­waj. Świat się koń­czy, nie­dłu­go cała pla­ne­ta ob­ro­śnie czar­ną dia­skią. Je­dy­ne, czego w ta­kiej sy­tu­acji lu­dziom po­trze­ba, to żeby byli szczę­śli­wi. 

Nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. Sta­rusz­ka brzmia­ła jak wa­riat­ka, a jed­nak obiet­ni­ca peł­ne­go ma­ga­zy­nu była bar­dzo nę­cą­ca. 

Ude­rzy­ła mnie nagle wizja, obraz wy­sła­ny z ob­ce­go umy­słu. Uj­rza­łam biały pałac z wy­so­ki­mi wie­ża­mi i roz­le­gły­mi ogro­da­mi. 

– Naj­szczę­śliw­sza osoba na świe­cie jest tam – po­wie­dzia­ła sta­rusz­ka. 

Potem ode­szła, zo­sta­wia­jąc mnie na ulicy z sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi i py­ta­nia­mi wy­ma­lo­wa­ny­mi na twa­rzy. 

 

*** 

 

Bu­dy­nek bi­blio­te­ki ze spa­dzi­stym da­chem się­ga­ją­cym ziemi wy­glą­dał jak prze­wró­co­na grzbie­tem do góry książ­ka. Na szczę­ście przy­by­tek wciąż był otwar­ty, choć gdy we­szłam, roz­le­gła sala świe­ci­ła pust­ka­mi. Wy­so­kie re­ga­ły zaj­mo­wa­ły nie­mal każdą wolną prze­strzeń, po­mię­dzy nimi wiły się kręte scho­dy pro­wa­dzą­ce na wyż­sze kon­dy­gna­cje. Po­środ­ku stało kilka sto­li­ków, krze­seł i fo­te­li. 

Za­uwa­ży­łam ko­bie­tę roz­kła­da­ją­cą książ­ki na pół­kach i na­tych­miast do niej po­de­szłam. 

– Chcia­ła­bym prze­czy­tać le­gen­dę o naj­szczę­śliw­szej oso­bie na świe­cie – po­wie­dzia­łam. 

Bi­blio­te­kar­ka wy­trzesz­czy­ła oczy, ale praw­do­po­dob­nie w związ­ku z moim wy­glą­dem, nie z proś­bą. Ski­nę­ła głową i po­pro­wa­dzi­ła do dzia­łu z mi­ta­mi i le­gen­da­mi. Chwi­lę póź­niej trzy­ma­łam w rę­kach nie­zbyt gruby tom. Po­dzię­ko­wa­łam i po­wę­dro­wa­łam do naj­bliż­sze­go fo­te­la. Od­szu­ka­łam w spi­sie tre­ści le­gen­dę i za­czę­łam czy­tać. 

 

U za­ra­nia dzie­jów, gdy Reet i Ganea stwo­rzy­li już ludzi, ob­ser­wo­wa­li ich po­czy­na­nia tak, jak matka pa­trzy na pierw­sze kroki swo­je­go dziec­ka. Bo­go­wie nie czuli jed­nak za­do­wo­le­nia. Cze­goś było im brak, lecz nie mogli zro­zu­mieć, czego. Lu­dzie do­sta­li prze­cież emo­cje, wiarę i magię, a mimo to przy­po­mi­na­li bar­dziej ro­śli­ny, które otrzy­ma­ły moż­li­wość ruchu, niż ro­zum­ne isto­ty. 

Wtedy Reet i Ganea stwo­rzy­li szczę­ście. Gdy to się stało, za­czę­li nim na­peł­niać ludzi. Każ­de­go spra­wie­dli­wie ob­da­ro­wy­wa­li taką samą ilo­ścią. Jed­nak wkrót­ce za­uwa­ży­li, że szczę­ście umiesz­czo­ne w lu­dziach za­czy­na żyć wła­snym ży­ciem – to zmniej­sza się, to zwięk­sza w za­leż­no­ści od do­świad­czeń wła­ści­cie­la i nie­moż­li­we jest, żeby wszy­scy mieli go po równo. 

Bogom zo­sta­ła ostat­nia osoba do na­peł­nie­nia, lecz mieli jesz­cze ogrom­ną ilość szczę­ścia. Po­sta­no­wi­li wlać całą resz­tę do jed­ne­go czło­wie­ka. Miał on sta­no­wić pew­ne­go ro­dza­ju skar­biec szczę­ścia i po­dzie­lić się nim, gdy na świe­cie go za­brak­nie. 

Osoba ta, imie­niem Salia, była pierw­szą naj­szczę­śliw­szą osobą na świe­cie. Jako zwy­kła pa­ster­ka nie miała wiele, a jed­nak życie upły­nę­ło jej tak, jakby pły­nę­ła na cie­płym ob­ło­ku le­cą­cym ponad cier­pie­niem in­nych. Ganea i Reet ob­ser­wo­wa­li ją uważ­nie i uj­rze­li, że mimo wszyst­ko szczę­ście Salii ma­le­je pod wpły­wem jej do­świad­czeń. 

Gdy Salia uro­dzi­ła pierw­sze dziec­ko, prze­ję­ło ono więk­szość jej szczę­ścia. Jed­nak kiedy syn do­ra­stał, wi­dział cier­pie­nie świa­ta, wi­dział cho­ro­by, klę­ski i wszel­kie­go ro­dza­ju tra­ge­die, a jego wła­sne­go szczę­ścia uby­wa­ło. Salia pa­trzy­ła, jak jego pełne ra­do­ści oczy po­wo­li gasną. Po­sta­no­wi­ła zatem ukryć syna z dala od in­nych, z dala od cier­pie­nia, cho­rób i nie­szczęść. Tak do­ra­stał, a w końcu i on miał dzie­ci i prze­ka­zał szczę­ście swo­je­mu po­tom­ko­wi, który rów­nież zo­stał ukry­ty przed cier­pie­niem. 

I tak po­tom­ko­wie Salii prze­ka­zy­wa­li sobie szczę­ście przez lata, jed­nak z bie­giem czasu cier­pie­nie roz­ra­sta­ło się po świe­cie, a ich kry­jów­ki mu­sia­ły sta­wać się coraz bar­dziej wy­myśl­ne. Jed­nak gdy świat bę­dzie w po­trze­bie, na­stęp­ca Salii wyj­dzie z ukry­cia i ob­da­rzy ludzi szczę­ściem. 

 

Skoń­czy­łam czy­tać, ale jesz­cze długo po tym nie za­mknę­łam książ­ki. Wpa­try­wa­łam się w li­te­ry, czy­ta­łam zda­nia po kilka razy i pró­bo­wa­łam do­strzec ukry­ty w nich sens. Jedno było pewne – skoro kry­jów­ki sta­wa­ły się coraz bar­dziej wy­myśl­ne, nie tak łatwo bę­dzie zna­leźć naj­szczę­śliw­szą osobę na świe­cie. 

Gdy wresz­cie opu­ści­łam bi­blio­te­kę, rzu­ci­łam pod nogi pył gri­cea i wzle­cia­łam z po­wro­tem do skle­pu. 

– Długo cię nie było – po­wie­dzia­ła Bi­le­via, gdy prze­kro­czy­łam próg. 

Zer­k­nę­łam z nie­po­ko­jem na jej oczy, ale na szczę­ście nie zga­sły. Mimo mojej nie­obec­no­ści za­cho­wa­ła swoje na­tu­ral­ne szczę­ście. 

– Prze­pra­szam. Po­ja­wi­ła się… nie­spo­dzie­wa­na sy­tu­acja. Ale dzię­ki temu może uda nam się roz­wią­zać pro­blem, o któ­rym mó­wi­łam przed wyj­ściem. 

– Jak? 

Opo­wie­dzia­łam szyb­ko o na­po­tka­nej ja­sno­widz­ce i o le­gen­dzie 

– Fa­lia­no, prze­cież to le­gen­da. A sta­ru­cha mogła być zwy­czaj­ną oszust­ką. 

– Wiem, ale… i tak nie­dłu­go nie bę­dzie­my miały czego kraść. W do­dat­ku nasz sklep robi się coraz bar­dziej znany. Nie chce­my, żeby lu­dzie za­czę­li wę­szyć i do­wie­dzie­li się, że krad­nę szczę­ście, za­miast je wy­twa­rzać. Wy­pa­da nam… znik­nąć na jakiś czas. A co nam szko­dzi pod­czas tego znik­nię­cia spraw­dzić, czy w le­gen­dzie kryje się ziar­no praw­dy?

Bi­le­via zmarsz­czy­ła brwi. Nie wy­glą­da­ła na prze­ko­na­ną. 

– Jeśli się uda… Nie będę mu­sia­ła już kraść. Przez długi czas. Bę­dzie­my mieć tyle szczę­ścia, że nie zmie­ści się w ma­ga­zy­nie. 

– Wspa­nia­le. 

Sio­stra splo­tła palce dłoni i opar­ła na nich brodę. Wy­glą­da­ła jak za­my­ślo­na ma­rzy­ciel­ka, ale ja wie­dzia­łam, że będąc w tej po­zy­cji, daje do zro­zu­mie­nia, że nie bę­dzie się już wię­cej od­zy­wać. Pod­su­nę­łam sto­łek i usia­dłam na­prze­ciw­ko. 

– Jeśli nie chcesz, nie bę­dzie­my spraw­dzać tej le­gen­dy – za­czę­łam. – Lecz czy na­praw­dę nie chcesz się prze­ko­nać? Spró­bo­wać? 

Od­wró­ci­ła głowę. Już my­śla­łam, że to ko­niec roz­mo­wy, że bę­dzie mil­czeć do jutra, ale w końcu na mnie spoj­rza­ła. Wi­dzia­łam do­kład­nie białe plam­ki prze­my­ka­ją­ce w jej błę­kit­nych tę­czów­kach jak rybki w sta­wie. 

– A co, jeśli się okaże, że le­gen­da jest nie­praw­dzi­wa? – za­py­ta­ła. 

– Na razie tego nie wiemy. To jak, zga­dzasz się? 

Bi­le­via wes­tchnę­ła i ski­nę­ła głową. Ode­tchnę­łam z ulgą. 

– Zatem… od czego chcesz za­cząć? – Zmru­ży­ła oczy. 

Od pa­ła­cu. Strze­li­ste wie­życz­ki, wiel­kie ogro­dy i wy­so­kie okna. Po­dró­żo­wa­łam na­praw­dę wiele, ale nie mia­łam po­ję­cia, gdzie mógł się znaj­do­wać. Żeby le­piej mu się przyj­rzeć, na­ka­za­łam mocy wy­do­być wizję. Pła­ski obraz bu­dow­li za­wisł w po­wie­trzu na wy­so­ko­ści moich oczu. 

– Muszę zna­leźć to miej­sce – wy­ja­śni­łam. 

Bi­le­via rzecz jasna nie mogła wie­dzieć, gdzie znaj­do­wał się pałac, była znacz­nie młod­sza i nie wi­dzia­ła żad­nych miejsc poza tymi, które zwie­dzi­ła ze mną. 

– Ten pałac wy­glą­da jak nie­praw­dzi­wy – przy­zna­ła w za­my­śle­niu. 

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi. Sklep szy­bo­wał nad wio­ska­mi, mia­sta­mi i po­la­mi. Nawet z tej od­le­gło­ści wi­dzia­łam wiel­kie czar­ne plamy śmier­tel­nych kwia­tów zna­czą­ce łąki. Za­ci­snę­łam pię­ści. Przed ocza­mi znów sta­nę­ła mi wizja kępy kwia­tów na sło­mia­nym dachu. 

Kwia­tów jest coraz wię­cej. Wy­strze­li­wu­ją pąki, otwie­ra­ją się jak czar­ne oczy, li­ście peł­zną we wszyst­kich kie­run­kach. Cien­kie płat­ki drżą. 

Nie myśl o tym. To droga do­ni­kąd. 

Kłę­bią się ni­czym wzbu­rzo­ny ocean. Pod spodem, w małej cha­cie, jest czwór­ka ludzi po­grą­żo­na w głę­bo­kim śnie. 

Muszę ją zna­leźć. Dla Bi­le­vii. Dla ro­dzi­ców. I dla sie­bie. 

Dach się za­wa­la. 

Wsta­łam tak gwał­tow­nie, że sio­stra drgnę­ła. Za­czę­łam cho­dzić w tę i z po­wro­tem mię­dzy re­ga­ła­mi. 

– Jak go za­mie­rzasz zna­leźć? 

– Nie wiem – od­po­wie­dzia­łam tro­chę za szyb­ko i za gło­śno. 

Bi­le­via przy­zwy­cza­iła się już, że na wszyst­ko za­wsze mia­łam ja­kieś roz­wią­za­nie. Gdy po­ja­wiał się pro­blem, wy­do­by­wa­łam z sie­bie moc i po ja­kimś cza­sie pro­blem się roz­pły­wał. Nie każdy, ale jed­nak. Teraz też pew­nie my­śla­ła, że za chwi­lę sobie po­ra­dzę, ja jed­nak mia­łam w gło­wie pust­kę. 

Usia­dłam znowu na stoł­ku. Za­stu­ka­łam nie­cier­pli­wie pal­ca­mi o ladę. Wła­da­łam tak po­tęż­ną mocą, a roz­po­zna­nie głu­pie­go bu­dyn­ku sta­no­wi­ło dla mnie pro­blem… 

Wy­pro­sto­wa­łam się. Obraz pa­ła­cu wi­szą­cy przed nami za­ma­zał się i roz­pły­nął. 

– Źró­deł­ko Dila – mruk­nę­łam. 

Przy­mknę­łam oczy, pył gri­cea za­wi­ro­wał pod pod­ło­gą. Sklep zmie­nił kie­ru­nek lotu. 

– My­ślisz, że tam znaj­dziesz od­po­wiedź? – za­py­ta­ła Bi­le­via. 

– Jeśli od­po­wied­nio po­pro­szę. 

 

*** 

 

Źró­deł­ko Dila skry­wa­ło się po­śród Gór Burzy. Lot tam zajął nam trzy dni, a do­tar­ły­śmy w środ­ku nocy. Gdy za­uwa­ży­łam wresz­cie na ho­ry­zon­cie pasmo stro­mych szczy­tów, Bi­le­via spała z ra­mio­na­mi zło­żo­ny­mi na la­dzie. Nie bu­dzi­łam jej, we­szłam po scho­dach na wyż­sze pię­tro, a potem wspię­łam się po dra­bin­ce pro­sto na pła­ski dach. 

Góry Burzy, okry­te gra­na­tem, ciem­ne i mil­czą­ce, ma­ja­czy­ły ni­czym uzę­bie­nie ja­kie­goś gi­gan­ta. Ponad nimi po­ły­ski­wa­ły gwiaz­dy. Usia­dłam i ob­ser­wo­wa­łam, jak się zbli­ża­my. Po­wo­li niebo ja­śnia­ło, a Tań­czą­cy Try­ton, Łza Ganei i Gwiaz­do­zbiór Szczu­ra ble­dły, prze­su­wa­jąc się w stro­nę ho­ry­zon­tu. Gdy wze­szło słoń­ce, mia­łam go­to­wy plan dzia­ła­nia, jak po­stą­pić ze Źró­deł­kiem Dila. 

Przy­pro­wa­dzi­ła mnie tam kie­dyś Notta, na­uczy­ciel­ka, z którą mia­łam lek­cje po tym, jak skoń­czy­łam uni­wer­sy­tet. Uczy­ła mnie sil­nych za­klęć do­stęp­nych tylko dla fil­ga­nów. Jed­nym z nich było za­klę­cie wie­dzy. Fil­ga­ni z ca­łe­go świa­ta przy­by­wa­li do źró­deł­ka Dila i prze­le­wa­li do niego swoją wie­dzę. Każdy do­kła­dał ce­gieł­kę. 

Jeśli ktoś bar­dzo po­trze­bo­wał ja­kiejś od­po­wie­dzi, za­glą­dał do źró­deł­ka, a ono mu ją po­ka­zy­wa­ło. Trze­ba było jed­nak wie­dzieć, jak po­stę­po­wać, żeby taką otrzy­mać. Mu­sia­łam się zatem od­po­wied­nio przy­go­to­wać. 

Po­szłam na dół. Bi­le­via już nie spała. Ze zmarsz­czo­nym czo­łem ob­ser­wo­wa­ła, co robię. 

– Po co ci to? – za­py­ta­ła, gdy ścią­gnę­łam z półki naj­więk­szy pusty fla­kon. 

– Muszę być w po­trze­bie, by otrzy­mać od­po­wiedź od źró­deł­ka – od­par­łam, bio­rąc ko­lej­ny. – Notta mi kie­dyś opo­wia­da­ła o przy­pad­ku czło­wie­ka, który był bar­dzo spra­gnio­ny i na­tra­fił na to źró­deł­ko. Zanim jed­nak się napił, uj­rzał na nim Ocean Wiel­ki. Czyli miej­sce, gdzie jest naj­wię­cej wody na świe­cie. 

– A więc ty… – Sio­stra otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy, kiedy zro­zu­mia­ła, co chcę zro­bić. 

Po­ki­wa­łam głową. 

– Nie! Do­pad­nie cię roz­pacz! – ostrze­gła Bi­le­via. 

– Spo­koj­nie. Dam radę. A po wszyst­kim wrócę do nor­mal­ne­go stanu i nic mi nie bę­dzie. 

Obie wie­dzia­ły­śmy, że to nie­praw­da. Smu­tek, nawet trwa­ją­cy krót­ko, zo­sta­wiał ślady na całe życie. 

Gdy usta­wi­łam obok sie­bie na la­dzie pięć naj­więk­szych fla­ko­nów i je od­kor­ko­wa­łam, uwol­ni­łam moc. Wy­pa­dła na ze­wnątrz ciała, wijąc się, ru­chli­wa jak gli­sta. Wi­dzia­łam ró­żo­wą łunę mo­je­go wła­sne­go szczę­ścia bi­ją­cą z każ­dej koń­czy­ny. Moc po­dą­ży­ła z po­wro­tem do ciała i za­czę­ła wy­sy­sać cenną świa­tłość. 

Łuna zni­ka­ła po­wo­li, a ja za­czy­na­łam czuć dziw­ny cię­żar. W końcu zga­sła zu­peł­nie, choć wie­dzia­łam, że zo­sta­ła we mnie kro­pel­ka ko­niecz­na do prze­ży­cia. Po­czu­łam sen­ność, za­krę­ci­ło mi się w gło­wie, za­chwia­łam się. 

– W po­rząd­ku? – za­py­ta­ła Bi­le­via, ob­ser­wu­jąc mnie uważ­nie. 

Kiw­nę­łam głową, po czym wy­dar­łam z sie­bie pi­ja­ną szczę­ściem moc. Nie po­czu­łam fi­zycz­ne­go bólu, ale przy­po­mi­na­ło to wy­rwa­nie sobie serca. Ogar­nę­ła mnie pust­ka, ni­cość, obez­wład­nia­ją­cy, doj­mu­ją­cy i bez­li­to­sny brak. 

Moc wy­plu­ła z sie­bie ró­żo­wą pianę do du­że­go fla­ko­nu. Tylko jeden wy­star­czył. Pra­wie całe moje szczę­ście zmie­ści­ło się tylko w jed­nym fla­ko­nie. Cie­ka­we. Nie ubo­dło mnie to jakoś szcze­gól­nie, po­czu­łam nagle obo­jęt­ność, rów­nie przy­tła­cza­ją­cą, co pust­ka. Wpa­tru­jąc się przed sie­bie, za­kor­ko­wa­łam fla­kon. Po­zo­sta­łe czte­ry od­sta­wi­łam na półkę. 

Deski pę­ka­ją, słoma sze­le­ści, wszyst­ko spada. Czar­ne kwia­ty sypią się jak po­piół. 

Mru­gnę­łam. Chcia­łam od­pę­dzić na­tręt­ną wizję, ale czu­łam się słaba. Nie po­tra­fi­łam sta­wić jej czoła. 

Sypią się na je­dwa­bi­ście bladą twarz ko­bie­ty. Ma za­mknię­te oczy i lekko roz­chy­lo­ne usta. 

– Fa­lia­no! 

Nie mo­głam się wy­rwać. 

Ko­bie­ta ma błę­kit­ne włosy. Nie­da­le­ko leży męż­czy­zna. Jego oczy rów­nież są za­mknię­te. Oboje leżą w od­da­le­niu od sie­bie, przy­sy­pa­ni drew­nem, słomą, gru­zem i kwia­ta­mi. Ich ręce są wy­cią­gnię­te, jakby chcie­li się do­tknąć. 

Co­fa­łam się krok po kroku, aż moje plecy na­tra­fi­ły na ścia­nę. Osu­nę­łam się po niej na pod­ło­gę. A więc tak czują się ci, któ­rzy mają w sobie jedną kro­plę szczę­ścia. Mu­sia­łam to prze­zwy­cię­żyć. Mia­łam za­da­nie do wy­ko­na­nia.

– Fa­lia­no, ode­zwij się – pro­si­ła Bi­le­via. 

Wsta­łam i spoj­rza­łam na sio­strę, ledwo ją za­uwa­ża­jąc. 

– Wy­cho­dzę. Mam misję. 

Od­wró­ci­łam się od prze­ra­żo­nej twa­rzy, otwo­rzy­łam drzwi i wy­sko­czy­łam. 

 

*** 

 

Mia­łam na­dzie­ję, że szyb­ko od­naj­dę drogę do Źró­deł­ka Dila. Ze zwie­szo­ną głową wę­dro­wa­łam po ścież­kach. Widok wscho­dzą­ce­go słoń­ca bar­wią­ce­go skały na czer­wo­no, a śnieg na ró­żo­wo, ogrom­nej pa­no­ra­my wi­docz­nej z wy­so­ko­ści, tak roz­le­głej, że krę­ci­ło się w gło­wie oraz roz­iskrzo­nych wód i po­to­ków był mi cał­ko­wi­cie obo­jęt­ny. Gęste, ci­ska­ją­ce pio­ru­na­mi chmu­ry wi­docz­ne w od­da­li nie prze­ra­zi­ły mnie szcze­gól­nie. 

Czu­łam się tak, jak­bym dźwi­ga­ła na ple­cach worek ka­mie­ni. Coś mnie dła­wi­ło w prze­ły­ku, a oczy pie­kły. Lęk przy­szedł bez ostrze­że­nia. A co, jeśli się nie uda? Wy­da­ło mi się nagle, że nawet gdyby misja się po­wio­dła, nie bę­dzie do­brze. Że nigdy już nie będę szczę­śli­wa. I żadne szczę­ście, praw­dzi­we czy sztucz­ne, tego nie zmie­ni. 

Nie mo­głam zła­pać od­de­chu, płuca zro­bi­ły się cięż­kie i jakby wy­peł­nio­ne zie­mią. To­nę­łam, roz­pacz­li­wie chwy­ta­jąc po­wie­trze. Obej­mo­wa­ły mnie smugi gra­na­tu i czer­ni. Po­trzą­snę­łam głową, za­ci­snę­łam mocno po­wie­ki. Gdy je otwo­rzy­łam, zda­łam sobie spra­wę, że leżę na ścież­ce. Nie mo­głam się po­ru­szyć. Zmu­si­łam ciało do wy­sił­ku, za­ci­ska­jąc zęby tak mocno, że za­czę­ły mnie boleć szczę­ki. Po kilku trud­nych chwi­lach wresz­cie sta­łam. Chwiej­nym kro­kiem ru­szy­łam dalej. 

Gdy po­mię­dzy ska­ła­mi uka­za­ła mi się cien­ka wstę­ga wody, padał już agre­syw­ny, bu­rzo­wy deszcz. Prze­mo­czo­na, ru­szy­łam po­spiesz­nie wzdłuż niej i po ja­kimś cza­sie uka­zał mi się ko­niec po­to­ku. A tam błysz­cza­ło źró­deł­ko. 

Wstrzy­ma­łam od­dech, przy­gry­złam dolną wargę, po czym po­wo­li ru­szy­łam w stro­nę zbior­ni­ka. Zbli­ża­łam się po­wo­li, cza­jąc się jak dzi­kie zwie­rzę. Na czwo­ra­kach pod­peł­złam do źró­deł­ka. 

W tafli wody uj­rza­łam swoją twarz. Była jakaś dziw­na, po­sza­rza­ła, zmie­nio­na, ale naj­bar­dziej prze­ra­zi­ły mnie oczy. Puste i mar­twe jak u zwłok. 

Obok nich mi­gnę­ło mi coś zna­jo­me­go. Zdą­ży­łam uj­rzeć cha­rak­te­ry­stycz­ną kwa­dra­to­wą wie­życz­kę ra­tu­sza, nim obraz znik­nął, ale to mi wy­star­czy­ło. Rufia, mia­sto na pół­no­cy. 

Syp­nę­łam pyłem gri­cea. Wkrót­ce sta­łam już we wnę­trzu skle­pi­ku. Ka­pa­ła ze mnie woda, wokół two­rzy­ła się ka­łu­ża. Bi­le­via pa­trzy­ła z wy­rzu­tem. 

– Co tak długo? 

Po­trzą­snę­łam głową, po czym chwy­ci­łam fla­kon z moim szczę­ściem. Piłam łap­czy­wie, bez za­czerp­nię­cia tchu, aż zro­bił się pusty. Szczę­ście sma­ko­wa­ło jak wi­śnie i cy­na­mon, jak letni wie­czór i jak po­wiew wia­tru nio­są­ce­go woń pierw­szych wio­sen­nych kwia­tów. Mu­so­wa­ło w ustach, ska­ka­ło po ję­zy­ku, a potem spły­wa­ło dalej, sycąc każdą cząst­kę je­ste­stwa. 

Za­krę­ci­ło mi się w gło­wie, a cię­żar przy­tła­cza­ją­cy moje barki ule­ciał i roz­pły­nął się w po­wie­trzu. Rze­czy­wi­stość od­zy­ska­ła swoje ko­lo­ry. Czu­łam się tak, jak­bym wy­pły­nę­ła na po­wierzch­nię po cięż­kiej walce w głę­bi­nach. 

– Rufia – oznaj­mi­łam. – Tam le­ci­my. 

 

*** 

 

Do Rufii do­tar­ły­śmy już na­stęp­ne­go wie­czo­ru. Nie ze­ska­ki­wa­łam jed­nak od razu, po­sta­no­wi­łam prze­cze­kać noc i po­szu­kać wska­zó­wek w ciągu dnia. Za­sta­na­wia­łam się, czy źró­deł­ko rze­czy­wi­ście po­da­ło mi miej­sce po­by­tu naj­szczę­śliw­szej osoby na świe­cie, czy może też cho­dzi­ło o coś in­ne­go. 

Nigdy nie byłam w Rufii, ra­tusz wi­dzia­łam kie­dyś na ob­ra­zie. Gdy nad nią prze­la­ty­wa­ły­śmy, szu­ka­łam wzro­kiem pa­ła­cu. Serce mi za­mar­ło. Nie było go tam. Tak ogrom­ną bu­dow­lę od razu bym za­uwa­ży­ła. Do­strze­głam ulice, ogro­dy i mnó­stwo ka­mie­nic, a całe mia­sto ota­cza­ły su­ro­we szare mury. 

Nie spo­dzie­wa­łam się, że le­gen­dar­ną osobę znaj­dę od razu, ale po­czu­łam zwąt­pie­nie. Otrzy­ma­łam nie­praw­dzi­we in­for­ma­cje, nie wie­dzia­łam tylko, czy od ja­sno­widz­ki, czy od źró­deł­ka. 

Gdy rano spły­nę­łam do mia­sta, od razu ude­rzył mnie tłok. Lu­dzie mi­ja­li mnie, za­ję­ci swo­imi spra­wa­mi, krę­ci­li się przed wi­try­na­mi skle­pów, kłę­bi­li w ulicz­kach. Iry­to­wa­li. Aż mnie wszyst­ko świerz­bi­ło. Za­pra­gnę­łam na­tych­miast wró­cić do skle­pu, ale zaraz zga­ni­łam się za ten po­mysł. Mu­sia­łam po­szu­kać tu ja­kichś wska­zó­wek, nie mo­głam od razu od­la­ty­wać, mimo że brak pa­ła­cu był oczy­wi­sty. 

Cho­dzi­łam po Rufii do wie­czo­ra. Prze­mie­rzy­łam mia­sto wzdłuż i wszerz. Son­do­wa­łam wszyst­kie na­po­tka­ne osoby pod kątem ilo­ści szczę­ścia. Py­ta­łam też o pałac – w karcz­mie, w świą­ty­ni, w ra­tu­szu, przy­pad­ko­wych ludzi na ulicy. Czu­łam się bar­dzo głu­pio. Wró­ci­łam do skle­pu zre­zy­gno­wa­na.

Bi­le­via gła­ska­ła moje włosy, gdy z głową opar­tą na la­dzie opo­wia­da­łam jej o mojej po­raż­ce. 

– A co, jeśli Rufia nie ma nic wspól­ne­go z pa­ła­cem, który po­ka­za­ła ci ja­sno­widz­ka? – za­py­ta­ła w końcu. 

– Nie wiem. Ale to nasz je­dy­ny trop. 

– A może po pro­stu na świe­cie nie ma naj­szczę­śliw­szej osoby? 

Pod­nio­słam głowę. 

– Jak to: nie ma? Ktoś musi być naj­szczę­śliw­szy.

Sio­stra przy­gry­zła wargę. 

– Cho­dzi­ło mi o to, że może nie aż tak, jak w le­gen­dzie. 

– Mu­si­my spraw­dzić. Nie wy­ko­rzy­sta­ły­śmy jesz­cze wszyst­kich opcji. To nie jest jesz­cze czas na to, by się pod­dać. Praw­da? 

Bi­le­via spoj­rza­ła na mnie po­nu­ro, ale wi­dzia­łam, że wal­czy z uśmie­chem. 

– Praw­da – przy­zna­ła w końcu. 

Na­stęp­ne­go dnia jesz­cze wcze­śniej spły­nę­łam do mia­sta. Chcia­łam wie­rzyć, że od­naj­dę osobę, która jest skarb­cem szczę­ścia i będę je roz­pro­wa­dzać po lu­dziach. Prze­cież to sa­mo­lub­ne trzy­mać taką jego ilość tylko dla sie­bie. 

Zwłasz­cza, gdy czar­na dia­skia wy­sy­sa ze wszyst­kich, co się da. 

Kry­jów­ki naj­szczę­śliw­szych osób sta­wa­ły się coraz bar­dziej wy­myśl­ne. Wia­do­mo zatem, że nie bę­dzie łatwo je zna­leźć, ale to już było jasne od po­cząt­ku. Kry­jów­ki… Wes­tchnę­łam. Byłam w krop­ce. 

Znowu za­czę­łam prze­cha­dzać się po mie­ście, ale tym razem nie szu­ka­jąc. De­ter­mi­na­cja gdzieś ule­cia­ła. Nie­mal nie wi­dzia­łam ludzi mi­ja­nych na ulicy. A może po pro­stu sobie od­pusz­czę i zajmę się pro­duk­cją sztucz­ne­go szczę­ścia? Nie chcia­łam już kraść. Moje pro­duk­ty stra­cą na ja­ko­ści, ale tak jest prze­cież ze wszyst­kim. Jak trud­no było zna­leźć odzie­nie z po­rząd­ne­go ma­te­ria­łu! Zatem co z tego, że będę sprze­da­wać sztucz­ne szczę­ście? 

Usia­dłam przy ja­kiejś karcz­mie i za­mó­wi­łam her­ba­tę. Była ohyd­na, taka nie­praw­dzi­wa, taka sztucz­na… Nie, prze­cież tak nie można! Ro­zej­rza­łam się po rynku. Ze zgro­zą za­uwa­ży­łam, że czar­na dia­skia opla­ta jedną ze ścian ra­tu­sza. Była też w wielu in­nych miej­scach, wy­ra­sta­ła z kost­ki bru­ko­wej. 

To jasne, że świat się koń­czy. Cała pla­ne­ta w końcu ob­ro­śnie czar­ny­mi kwia­ta­mi. Niech lu­dzie do­sta­ną tro­chę szczę­ścia na swoje ostat­nie dni. Praw­dzi­we­go, nie sztucz­ne­go. I niech Bi­le­via też do­sta­nie, gdy za­brak­nie jej wła­sne­go. 

Coraz bar­dziej wy­myśl­ne… A sio­stra co po­wie­dzia­ła? Że pałac wy­glą­da jak nie­praw­dzi­wy? Ze­rwa­łam się, nie do­pi­ja­jąc her­ba­ty. Za­czę­łam znów, bez ładu i skła­du, krą­żyć po mie­ście. Rzu­ci­łam za­klę­cie wy­kry­wa­ją­ce czary. Prze­cież to oczy­wi­ste, że dziś do ukry­cia naj­szczę­śliw­szej osoby na świe­cie mu­sia­no uży­wać magii. Zaraz jed­nak zwol­ni­łam. Mia­sto było pełne śla­dów magii. Rów­nie do­brze mo­głam szu­kać igły w stogu siana. 

Cóż, in­ne­go spo­so­bu nie było. Za­bra­łam się do spraw­dza­nia tych głu­pich śla­dów. 

Za­klę­cie od­ga­nia­ją­ce szczu­ry, za­klę­cie le­cze­nia trą­dzi­ku, za­klę­cie na­błysz­cza­ją­ce… Nie, to nie miało sensu. Ale upar­cie spraw­dza­łam dalej. 

W końcu, po od­kry­ciu czaru ży­ją­cej pe­ru­ki na gło­wie ja­kie­goś ele­ganc­kie­go star­sze­go pana, zre­zy­gno­wa­łam. Spa­ce­ro­wa­łam ze zwie­szo­ną głową. Po­wo­li za­pa­dał wie­czór. Ko­lej­ny bez­owoc­ny dzień w Rufii. 

A po nim noc pełna nie­po­ko­ju i bez­sen­sow­nych po­wro­tów do kie­dyś. Do tego lep­sze­go, pięk­niej­sze­go kie­dyś, w któ­rym wszyst­ko było sta­bil­ne, pełne słoń­ca i kwia­tów, lecz nie czar­nych, a ko­lo­ro­wych. 

Wy­do­sta­ję się ostat­kiem sił spod wiel­kiej kro­kwi, która spa­dła na pod­ło­gę. Peł­znę do le­żą­cej obok sie­bie pary. 

– Nie… – szep­czę, pa­trząc na ich twa­rze. 

W oczach kłę­bią mi się łzy. 

Ko­bie­ta nagle unosi po­wie­ki. 

– Obie­caj mi coś… – mówi chra­pli­wym, le­d­wie sły­szal­nym gło­sem. 

– Mamo, nie… Ja bez was sobie nie po­ra­dzę. Nie umiem… 

– Obie­caj! – po­wta­rza gło­śniej. 

Mil­czę, cze­ka­jąc, co powie dalej. 

– Obie­caj, że Bi­le­via co­dzien­nie bę­dzie szczę­śli­wa. Aż do końca. 

Łzy prze­la­ły się nad po­wie­ka­mi i spły­nę­ły po moich po­licz­kach. 

– Obie­cu­ję. 

 

*** 

 

Nie zle­cia­łam dziś do Rufii. Uno­si­ły­śmy się z Bi­le­vią nad mia­stem, ponad chmu­ra­mi, a ja pro­sty­mi za­klę­cia­mi po­rząd­ko­wa­łam czy­sty ma­ga­zyn. Nie chcia­łam sie­dzieć z sio­strą. Nie chcia­łam pa­trzeć, jak ga­śnie ra­dość w jej oczach, jak obiet­ni­ca zo­sta­je zła­ma­na. 

Za­klę­cia po­rząd­ku­ją­ce wy­ma­ga­ły tak mało mocy, że nawet nie mu­sia­łam się spe­cjal­nie kon­cen­tro­wać. Nie my­śla­łam o le­gen­dzie, a jed­nak te sła­biut­kie czary po­rząd­ku­ją­ce pod­su­nę­ły mi pe­wien po­mysł. 

Po­bie­głam do Bi­le­vii. Nie na­sta­wia­łam się na to, że mój po­mysł mi po­mo­że, ale sta­ra­łam się try­skać więk­szym en­tu­zja­zmem niż ten, który w rze­czy­wi­sto­ści mnie wy­peł­niał. 

– Wy­my­śli­łam coś – po­chwa­li­łam się. 

Z ulgą zo­ba­czy­łam, że się udało. Oczy Bi­le­vii nie­znacz­nie po­ja­śnia­ły. 

– Kiedy szu­ka­łam wczo­raj śla­dów magii, było ich tak wiele, że przy­po­mi­na­ło to szu­ka­nie igły w stogu siana. Ale nie po­my­śla­łam o jed­nym. Nie­któ­re za­klę­cia są tak słabe, że zo­sta­wia­ją nie­mal nie­wi­docz­ne ślady. Silne za­klę­cia zo­sta­wia­ją na­to­miast bar­dzo wy­raź­ne ślady. Chyba, że… – za­wie­si­łam głos, pa­trząc, jak Bi­le­via nie­cier­pli­wie słu­cha – …ktoś sta­rał się je za­ma­sko­wać. 

– A więc my­ślisz, że za­klę­cie, któ­re­go szu­kasz, jest za­ma­sko­wa­ne? 

Po­ki­wa­łam głową. 

– Oczy­wi­ście, że tak. Jeśli ukry­ła­byś jakąś osobę za po­mo­cą magii, to pew­nie za­ma­sko­wa­ła­byś to za­klę­cie, praw­da? 

– Tak – od­par­ła po­wo­li Bi­le­via. – Ale czy to dla nas dobra wia­do­mość? To ozna­cza, że bę­dziesz mu­sia­ła szu­kać tego, co nie­wi­docz­ne. 

– Bar­dzo dobra wia­do­mość. Za­po­mi­nasz, że je­ste­śmy fil­gan­ka­mi, po­tom­ki­nia­mi Reeta. Magia jest nam bar­dziej po­słusz­na niż innym. Mogę przy­go­to­wać za­klę­cie, które ujaw­ni i za­ma­sko­wa­ne ślady magii. A wtedy za­wę­zi się znacz­nie pole moich po­szu­ki­wań. Spraw­dzę tylko te za­klę­cia, które ktoś z ja­kichś po­wo­dów za­ma­sko­wał. 

Bi­le­via po­wo­li po­ki­wa­ła głową. 

– To wy­da­je się roz­sąd­ne. 

– A zatem do dzie­ła! – wy­krzyk­nę­łam. 

Po chwi­li już spa­da­łam w stro­nę Rufii. Gdy wy­lą­do­wa­łam, na­tych­miast przy­wo­ła­łam moc i po­pro­si­łam ją, by ujaw­ni­ła mi za­ma­sko­wa­ne za­klę­cia. Ślady magii wi­dzia­łam jako róż­no­ko­lo­ro­we bły­ski wi­docz­ne wszę­dzie – na da­chach, lu­dziach, zwie­rzę­tach, stra­ga­nach, dro­gach. Wy­glą­da­ło to tak, jakby ktoś na­ło­żył roz­gwież­dżo­ne niebo na mia­sto. 

Wkrót­ce oka­za­ło się, że mój po­mysł nie był tak łatwy do zre­ali­zo­wa­nia, jak mi się z po­cząt­ku wy­da­wa­ło. Mu­sia­łam ob­ser­wo­wać każdą część mia­sta i do­kład­nie po­rów­ny­wać, jak wy­glą­da­ła przed i po rzu­ce­niu za­klę­cia. 

Za­czę­łam od wschod­niej czę­ści Rufii, a potem po­wo­li prze­su­wa­łam się do za­chod­niej. Słoń­ce pły­nę­ło po nie­bie, a ja wy­pa­try­wa­łam no­wych gwiazd wśród mi­go­czą­cych wokół bły­sków. Spa­ce­ro­wa­łam po­śród ga­lak­ty­ki, mi­ja­łam mgła­wi­ce emo­cji i księ­ży­ce nie­wy­po­wie­dzia­nych słów. 

Za­ma­sko­wa­nych za­klęć nie wy­kry­łam zbyt wiele. Sil­nie odu­rza­ją­ce za­klę­cie mi­ło­sne, tajny scho­wek na al­ko­hol w bi­blio­te­ce, młoda skóra jako wynik ilu­zji… Po­wo­li ogar­nia­ło mnie znu­że­nie. 

W za­chod­niej dziel­ni­cy mia­sta, tuż przy mu­rach, gdzie stały ni­skie ka­mie­ni­ce i pa­no­wał znacz­nie mniej­szy ruch, od­kry­łam cał­kiem po­kaź­ny skar­biec praw­do­po­dob­nie ja­kiejś zor­ga­ni­zo­wa­nej grupy zło­dziej­skiej. Za­klę­cie za­bez­pie­cza­ją­ce, które zo­sta­ło na niego na­ło­żo­ne, nie było dla mnie trud­ne do zła­ma­nia. 

Błysk czaru mru­gnął do mnie za­chę­ca­ją­co, ale wie­dzia­łam, że nie mogę. Obo­wią­zy­wa­ła mnie przy­się­ga, poza tym nie chcia­łam się na­ra­żać groź­nym zbi­rom. Po­pa­trzy­łam raz jesz­cze na ka­mie­ni­cę, w któ­rej był ukry­ty. Gdzieś po lewej mru­gnę­ła jakaś nowa gwiaz­da. Spoj­rza­łam na­tych­miast w jej stro­nę, ale oka­za­ło się, że nic tam nie ma. Dziw­ne. 

Już mia­łam odejść, gdy za­mar­łam. 

Mo­głam od­kryć za­ma­sko­wa­ne za­klę­cia, bo byłam fil­gan­ką. Ale co, jeśli osoba, która za­ma­sko­wa­ła za­klę­cie, rów­nież była fil­ga­nem? 

Zmru­ży­łam oczy i in­ten­syw­nie wpa­try­wa­łam się w miej­sce, gdzie znik­nę­ła gwiaz­da. Tak! Coś wy­raź­nie znowu bły­snę­ło. Po­pę­dzi­łam w tamtą stro­nę. Gdy trze­ci raz zo­ba­czy­łam błysk, byłam już pewna. Za­ma­sko­wa­no tam jakiś czar wy­jąt­ko­wo sil­nym za­klę­ciem ukry­wa­ją­cym, tak sil­nym, że pra­wie go nie wy­kry­łam. Tak sil­nym, że tylko fil­gan mógł takie rzu­cić. 

Tra­fi­łam na po­dwór­ko jed­nej ze sta­rych ka­mie­nic. Bojąc się, że ktoś mnie stąd prze­pę­dzi, na­ka­za­łam mocy uczy­nić moje ciało prze­zro­czy­stym. Gwiazd­ka za­ma­sko­wa­ne­go za­klę­cia le­wi­to­wa­ła w po­wie­trzu nade mną. Mu­sia­łam użyć pyłu gri­cea, by się do niej zbli­żyć. 

Dłuż­szy czas za­ję­ła mi iden­ty­fi­ka­cja za­klę­cia. Nie było to łatwe, pa­so­wa­ło tu bo­wiem wiele róż­nych cza­rów. Wy­glą­da­ło to tak, jakby na po­wierzch­ni wiel­ko­ści zia­ren­ka pia­sku skon­cen­tro­wa­ne było kil­ka­dzie­siąt za­klęć. Przy­gry­złam wargi. Nigdy cze­goś ta­kie­go nie spo­tka­łam. 

Nie wiem, co mnie do tego skło­ni­ło, ale w pew­nym mo­men­cie po pro­stu wy­cią­gnę­łam rękę i spró­bo­wa­łam do­tknąć pal­cem zbit­ki sza­le­ją­cej magii. 

Wtedy po­czu­łam silne szarp­nię­cie, moc we mnie za­wi­ro­wa­ła, a ja spa­da­łam, spa­da­łam tak szyb­ko, że wi­dzia­łam tylko smugi za­ma­za­nych barw. Zanim umysł pojął, co się stało, moje ciało ude­rzy­ło w pod­ło­że. Nie spa­dłam jed­nak na ubitą zie­mię po­dwór­ka ka­mie­ni­cy, a na trawę. Dziw­nie mięk­ką, dziw­nie zie­lo­ną. Unio­słam się i ro­zej­rza­łam. 

Ota­czał mnie oka­za­ły ogród, tuż przy sobie zo­ba­czy­łam krze­wy ja­śmi­nu, nieco dalej za­czy­nał się ży­wo­płot, zza niego wy­sta­wa­ły ja­bło­nie pełne so­czy­ście czer­wo­nych owo­ców. Nie­da­le­ko na klom­bie rosła kępa ak­sa­mi­tek. 

Spoj­rza­łam w górę i zo­ba­czy­łam biały mur. 

Pałac z wizji… Nie mia­łam jed­nak oka­zji mu się przyj­rzeć, bo na­tych­miast usły­sza­łam kroki. Upew­ni­łam się, że nadal je­stem okry­ta cza­rem nie­wi­dzial­no­ści i przy­kuc­nę­łam za ja­śmi­nem. 

Osoba, która przy­by­ła, naj­wy­raź­niej była bar­dzo sil­nym ma­giem, bo na­tych­miast przej­rza­ła moje sztucz­ki. Kula zie­lo­ne­go ognia wy­strze­li­ła tak szyb­ko, że ledwo zdą­ży­łam osło­nić się tar­czą. Wy­sko­czy­łam zza krze­wu i na­tych­miast po­sła­łam w stro­nę ata­ku­ją­ce­go wła­sny po­cisk. Młody męż­czy­zna ubra­ny w strój przy­po­mi­na­ją­cy odzie­nia słu­żą­cych, jakie wi­dzia­łam kie­dyś na dwo­rze kró­lew­skim, osło­nił się przed moim za­klę­ciem i na­tych­miast po­no­wił atak. 

Prze­ciw­nik nie był na szczę­ście fil­ga­nem, ale za to umiał wal­czyć z nie­sa­mo­wi­tą szyb­ko­ścią. Ledwo na­dą­ża­łam z blo­ko­wa­niem jego ata­ków. Byłam od niego dużo sil­niej­sza, ale bra­ko­wa­ło mi umie­jęt­no­ści. Mu­sia­łam wy­ko­rzy­stać swoją siłę. 

Ogni­ste kule roz­bi­ja­ły moje tar­cze raz po raz, a ja nie mia­łam szans za­ata­ko­wać. Po­śród szumu bły­ska­wicz­nie wy­cza­ro­wy­wa­nych po­ci­sków usły­sza­łam kroki. Po chwi­li po­ja­wił się drugi męż­czy­zna. Za­klę­łam i wzmoc­ni­łam tar­czę. 

On też nie był fil­ga­nem, ale od razu po­zna­łam, że rów­nież umiał nie­źle wal­czyć. Od­da­lił się od pierw­sze­go z męż­czyzn, nie mógł mnie jed­nak obejść i zajść od tyłu, bo za ple­ca­mi mia­łam ży­wo­płot. Teraz na pewno nie zdo­ła­ła­bym za­ata­ko­wać, wy­cza­ro­wy­wa­łam tar­czę za tar­czą, a żeby wy­słać po­cisk, mu­sia­ła­bym się na chwi­lę od­sło­nić. 

Nie wie­dzia­łam, jak wy­ko­rzy­stać moją siłę prze­ciw dwój­ce magów. Nie chcia­łam użyć ja­kie­goś za­klę­cia ro­bią­ce­go dużo ha­ła­su, bo oba­wia­łam się, że zo­sta­nę za­uwa­żo­na przez więk­szą licz­bę osób. 

Nie bra­łam udzia­łu w po­je­dyn­ku od cza­sów szkol­nych. Zu­peł­nie nie umia­łam wal­czyć. Je­dy­ne, co umia­łam, to kraść. 

Wła­śnie. Zmru­ży­łam oczy i wy­sła­łam nie­wi­docz­ną dla magów wiąz­kę mocy. Wle­cia­ła do pierw­sze­go z prze­ciw­ni­ków i wy­pi­ła jego szczę­ście pra­wie do cna. Męż­czy­zna na chwi­lę prze­rwał walkę. Za­chwiał się. Potem kon­ty­nu­ował, ale tym razem jego ruchy były nie­sko­or­dy­no­wa­ne, nie­chęt­ne, po­ci­ski wy­sy­łał o wiele wol­niej, jakby nie miał siły na walkę, jakby mu się nie chcia­ło i za chwi­lę miał zre­zy­gno­wać. 

Tak! To był strzał w dzie­siąt­kę. Po chwi­li moja moc wy­pi­ła szczę­ście i z dru­gie­go na­past­ni­ka. 

Teraz byli znacz­nie osła­bie­ni. Smu­tek za­wisł nad nimi ni­czym czar­na chmu­ra, jego cię­żar przy­gnia­tał męż­czyzn, a ich oczy zga­sły. Z ła­two­ścią mo­głam ich po­ko­nać. 

Wy­sko­czy­łam zza tar­czy i ude­rzy­łam po­ci­skiem w pierw­sze­go z na­past­ni­ków. Nawet się nie bro­nił. Kula ener­gii tra­fi­ła w niego z całą siłą, mag padł na zie­mię bez przy­tom­no­ści. Na­tych­miast za­ata­ko­wa­łam dru­gie­go prze­ciw­ni­ka. Po chwi­li i on leżał bez zmy­słów. 

Chwi­lę sta­łam, pró­bu­jąc uspo­ko­ić od­dech. Potem dla pew­no­ści rzu­ci­łam na nie­przy­tom­nych prze­ciw­ni­ków za­klę­cia usy­pia­ją­ce. Już mia­łam ru­szyć dalej, kiedy się za­trzy­ma­łam. Nie mo­głam tak ich zo­sta­wić. 

Przy­wo­ła­łam moc, która wy­pi­ła szczę­ście na­past­ni­ków i od­da­łam je każ­de­mu. Nie można było ich zo­sta­wić w takim smut­ku, nigdy tak nie ro­bi­łam, za­wsze kra­dłam tyle szczę­ścia, żeby jego wła­ści­cie­lo­wi zo­sta­ło go jesz­cze cał­kiem dużo. Gdy­bym ich zo­sta­wi­ła tylko z jedną kro­pel­ką, po­pa­dli­by w cał­ko­wi­tą roz­pacz. 

Rzu­ci­łam na sie­bie po­now­nie za­klę­cie prze­zro­czy­sto­ści, które się roz­pły­nę­ło pod­czas walki, po czym wresz­cie przyj­rza­łam się pa­ła­co­wi. 

Tak, to była z pew­no­ścią bu­dow­la z wizji ja­sno­widz­ki. 

Ru­szy­łam w głąb ogro­du. Było tu pięk­nie. Kwia­ty wy­da­wa­ły się więk­sze i barw­niej­sze niż gdzie­kol­wiek in­dziej, trawa mięk­ko ugi­na­ła się pod sto­pa­mi. Żwir na wą­skich ścież­kach chru­pał przy­jem­nie, a ży­wo­płot zie­le­nił się tak so­czy­ście, że chcia­ło się go do­tknąć. 

Za­sta­na­wia­łam się, gdzie wła­ści­wie się zna­la­złam. Prze­ana­li­zo­wa­łam moż­li­wo­ści, znane mi za­klę­cia pa­su­ją­ce do tego, co wła­śnie wi­dzia­łam i spo­sób ich wy­ko­rzy­sta­nia. Je­dy­na opcja, która przy­cho­dzi­ła mi do głowy, była bar­dzo nie­praw­do­po­dob­na. Ta skon­cen­tro­wa­na zbit­ka za­klęć le­wi­tu­ją­ca nad po­dwór­kiem za ka­mie­ni­cą… Czy to moż­li­we, że byłam teraz w niej

Ro­zej­rza­łam się. Niebo wy­da­wa­ło się nie­ska­zi­tel­nie błę­kit­ne, bez jed­ne­go ob­ło­ku. Tylko gdzieś na obrze­żach, na skra­ju spoj­rze­nia, fa­lo­wa­ły, jakby za tym wszyst­kim, za nie­bem i za ogro­dem, prze­zro­czy­ste plamy sza­ro­ści. Czy to był mi­nia­tu­ro­wy świat ukry­ty przed wszyst­ki­mi? 

Tylko bar­dzo silny fil­gan mógł­by stwo­rzyć coś ta­kie­go. Z każdą chwi­lą cho­dze­nia po ogro­dzie rosła we mnie pew­ność, że to musi być kry­jów­ka naj­szczę­śliw­szej osoby na świe­cie. 

Pró­bo­wa­łam wy­kryć ślady magii, ale wszyst­ko w tym miej­scu było jed­nym wiel­kim śla­dem magii – gdy uży­łam za­klę­cia wy­kry­wa­ją­ce­go, zo­sta­łam ośle­pio­na bla­skiem wy­do­by­wa­ją­cym się ze wszyst­kich stron. Uno­si­łam się po­śród bieli. W mie­ście czu­łam się tak, jak­bym wę­dro­wa­ła przez mi­nia­tu­ro­wą ga­lak­ty­kę – teraz mia­łam wra­że­nie, że je­stem w środ­ku jed­nej z gwiazd. I pew­nie tak istot­nie było. Blask z po­wo­dze­niem za­sła­niał szczę­ście, nie mo­głam więc też doj­rzeć, czy ktoś znaj­du­je się w po­bli­żu. 

Nie na­tra­fi­łam ni­g­dzie na ślady czar­nej dia­skii. Oczy­wi­ście, mu­sie­li utrzy­my­wać prze­cież naj­szczę­śliw­szą osobę w nie­wie­dzy, co na­praw­dę dzie­je się wła­śnie ze świa­tem. Krą­ży­łam po ścież­kach, na­słu­chu­jąc i sta­ra­jąc się zbli­żyć do pa­ła­cu. Wkrót­ce uj­rza­łam scho­dy pro­wa­dzą­ce do jed­ne­go z wejść. 

Od­cze­ka­łam parę dłuż­szych chwil, a potem wzię­łam głę­bo­ki od­dech i prze­mknę­łam pro­sto do pa­ła­cu. 

Zo­sta­łam na­tych­miast oszo­ło­mio­na ob­fi­to­ścią ozdób. Z każ­dej stro­ny błysz­cza­ły po­ły­sku­ją­ce wazy, mar­mu­ro­we rzeź­by i lu­stra w mi­ster­nie zdo­bio­nych ra­mach. Za­czę­łam wę­dro­wać dłu­gi­mi ko­ry­ta­rza­mi i pięk­nie ude­ko­ro­wa­ny­mi kom­na­ta­mi, które zda­wa­ły się być tak licz­ne, że mo­gło­by miesz­kać tu całe mia­sto. Na­tra­fi­łam na pokój, w któ­rym wszyst­ko było zro­bio­ne ze sre­bra, na kom­na­tę pełną barw­nych, wy­myśl­nych masek i na po­miesz­cze­nie, w któ­rym nie było nic poza le­żą­cym na środ­ku ru­bi­nem. 

Wes­tchnę­łam. Znowu cze­ka­ło mnie szu­ka­nie igły w stogu siana.

Po przej­ściu ko­ry­ta­rzem z wiel­ki­mi okna­mi wy­cho­dzą­cy­mi na oka­za­ły dzie­dzi­niec, zna­la­złam się znowu w kom­na­cie peł­nej sre­bra. Za­klę­łam. Wy­glą­da­ło na to, że krę­ci­łam się w kółko. Mu­sia­łam usta­lić jakiś plan. Cho­dzi­łam po po­miesz­cze­niu, przy­glą­da­jąc się srebr­nym me­blom i sto­ją­cym na nich po­ły­sku­ją­cym przed­mio­tom. Nawet ścia­ny po­kry­to sre­brem. Szka­tuł­ki, wa­zo­ny i sto­ją­cy na ko­min­ku duży kan­de­labr, pusty jed­nak, bez świec, osza­ła­mia­ły swoją szkli­stą przej­rzy­sto­ścią. Po­nie­waż wciąż mia­łam na sobie za­klę­cie prze­zro­czy­sto­ści, czu­łam się, jak­bym sama była ze sre­bra. 

Tu nie dało się wy­my­ślić do­kład­ne­go planu. Mu­sia­łam po pro­stu sta­rać się za­pa­mię­ty­wać drogę i omi­jać po­miesz­cze­nia, w któ­rych już byłam, a szu­kać no­wych. Ru­szy­łam dalej. 

W za­sa­dzie nie wiem, czego się spo­dzie­wa­łam. Że w któ­rejś z ła­zie­nek na­tra­fię na pła­wią­ce­go się w szczę­ściu czło­wie­ka w pla­ty­no­wej wan­nie? Pałac wy­da­wał się pusty. Po­dej­rze­wa­łam jed­nak, że gdzieś czają się ma­go­wie w stro­jach słu­żą­cych, ale bu­dy­nek mu­siał być tak wiel­ki, że trud­no było na­tra­fić na ja­kie­go­kol­wiek miesz­kań­ca. 

Gdy we­szłam do kom­na­ty z dużym ko­min­kiem i fo­te­la­mi, usły­sza­łam głosy do­bie­ga­ją­ce z ko­ry­ta­rza. Drgnę­łam i przy­kuc­nę­łam za jed­nym z mebli, na­słu­chu­jąc. Jakie było praw­do­po­do­bień­stwo, że roz­ma­wia­ją­ce osoby wejdą aku­rat tutaj? 

Wstrzy­ma­łam od­dech. Głosy przy­bli­ży­ły się już na tyle, że mo­głam zro­zu­mieć po­szcze­gól­ne słowa. 

– …nie przy­szedł wczo­raj na ko­la­cję. Na śnia­da­nie też nie. 

– To u niego nor­mal­ne. Cza­sa­mi przez kilka dni nie wy­cho­dzi z kan­de­la­bru… 

Z mocno bi­ją­cym ser­cem na­słu­chi­wa­łam kro­ków. Coraz bli­żej… Czy tu wejdą? 

Kroki za­czę­ły się od­da­lać. Ode­tchnę­łam z ulgą. Ogar­niał mnie taki lęk, że do­pie­ro po chwi­li do­tarł do mnie sens tego, co usły­sza­łam. Mia­łam wra­że­nie, że pod­słu­cha­ni lu­dzie roz­ma­wia­li o wła­ści­cie­lu tego pa­ła­cu. Czyli, mia­łam na­dzie­ję, o naj­szczę­śliw­szej oso­bie na świe­cie. Ale… nie wy­cho­dzi z kan­de­la­bru? Co to mogło ozna­czać? 

Wpa­try­wa­łam się w pod­ło­gę, pró­bu­jąc zro­zu­mieć. Kan­de­labr… Za­ci­snę­łam zęby. Skoro cały pałac zo­stał ma­gicz­nie po­mniej­szo­ny, tak, że sta­no­wił mi­kro­świat, to czemu by nie po­mniej­szyć cze­goś jesz­cze bar­dziej, by sta­no­wi­ło mi­kro­świat w tym mi­kro­świe­cie? Albo kogoś? Tak! To mu­sia­ło być to. Tylko… Wi­dzia­łam tu mnó­stwo, na­praw­dę mnó­stwo kan­de­la­brów. I nie mo­głam spraw­dzić za po­mo­cą magii, który jest wła­ści­wy. 

Nagle przy­po­mniał mi się pusty kan­de­labr, który wi­dzia­łam w kom­na­cie ze sre­brem. A jeśli to był ten? Wy­glą­dał szcze­gól­nie, w do­dat­ku jako je­dy­ny, który mi­ja­łam, był bez świec. Tylko jak wró­cić do tej głu­piej kom­na­ty? 

Pró­bo­wa­łam od­two­rzyć drogę, którą tu przy­szłam. Klu­czy­łam po po­miesz­cze­niach, a gdy tylko na­po­ty­ka­łam jakiś kan­de­labr, ob­ma­cy­wa­łam go do­kład­nie. 

Kiedy już mia­łam ocho­tę wrza­snąć, od­na­la­złam wresz­cie srebr­ną kom­na­tę. Na­tych­miast przy­sko­czy­łam do sto­ją­ce­go na ko­min­ku kan­de­la­bru. Do­tknę­łam go. 

I za­czę­łam spa­dać po­śród wi­ru­ją­cych barw. 

 

*** 

 

Ock­nę­łam się na srebr­nej, błysz­czą­cej pod­ło­dze. Ro­zej­rza­łam się. Byłam w tu­ne­lu o okrą­głych srebr­nych ścia­nach. A więc się udało, znaj­do­wa­łam się we wnę­trzu kan­de­la­bru.

Gdy po­sta­wi­łam pierw­szy krok, za­chwia­łam się nie­pew­nie. Coś dziw­ne­go dzia­ło się tu z gra­wi­ta­cją. Po kilku kro­kach zro­zu­mia­łam, że można było cho­dzić po każ­dej ze ścian, jakby była pod­ło­gą. Chwi­lę mi za­ję­ło przy­zwy­cza­je­nie się do tego. 

Szłam dalej tu­ne­lem, któ­re­go ko­niec nik­nął w dziw­nej srebr­nej mgieł­ce. Ścia­ny wy­glą­da­ły, jakby kan­de­labr po­le­ro­wa­no też od środ­ka. Po ja­kimś cza­sie przede mną po­ja­wił się za­kręt. Wstrzy­ma­łam od­dech i go mi­nę­łam. 

Nic no­we­go nie zo­ba­czy­łam, ale po kilku kro­kach ze srebr­nej mgieł­ki za­czę­ły wy­ła­niać się ja­kieś kształ­ty. Po chwi­li uj­rza­łam przed­mio­ty sto­ją­ce na każ­dej ze ścian tu­ne­lu. Róż­no­ści – grze­bie­nie, so­sjer­ki, buty, po­dusz­ki, meble, błysz­czą­ce ka­mie­nie szla­chet­ne. Było ich tak wiele, że mie­ni­ły się w oczach. Nie pa­no­wał tu jed­nak ba­ła­gan – przed­mio­ty były do­kład­nie uło­żo­ne, grze­bie­nie le­ża­ły koło ma­łych lu­ste­rek, buty, choć miej­sca­mi po­je­dyn­cze, stały równo pod sto­ła­mi. 

Meble do­pa­so­wy­wa­ły się kształ­tem do okrą­głych ścian kan­de­la­bru – szafy i szaf­ki były za­gię­te, nogi sto­łów róż­nej dłu­go­ści. Klu­czy­łam mię­dzy me­bla­mi, prąc na­przód, lecz nagle zwol­ni­łam, bo­wiem z mgieł­ki wy­ło­ni­ły się krze­sło i biur­ko oraz sie­dzą­cy przy nim czło­wiek. 

Zbli­ży­łam się ostroż­nie. Głowę miał po­chy­lo­ną, jedną dłoń przy­ło­żo­ną do czoła, a po­wie­ki mocno za­ci­śnię­te. Nie wie­dzia­łam, czy zda­wał sobie spra­wę z mojej obec­no­ści. Po­de­szłam bli­żej. W jego si­wych wło­sach za­uwa­ży­łam po­je­dyn­cze błę­kit­ne pa­sem­ka. A więc też był fil­ga­nem. Czyż­by on stwo­rzył to wszyst­ko? 

Po­wie­ki otwo­rzy­ły się, błę­kit­ne oczy star­ca zwró­ci­ły się na mnie. Przez chwi­lę pa­trzy­li­śmy na sie­bie, potem męż­czy­zna od­wró­cił wzrok, znów po­chy­lił głowę i za­ci­snął po­wie­ki, jakby moja obec­ność nie zro­bi­ła na nim wra­że­nia. 

– Czy to pan jest naj­szczę­śliw­szym czło­wie­kiem na świe­cie? – wy­pa­li­łam. 

Nie po­ru­szył się. Mi­ja­ły chwi­le. Już my­śla­łam, że mi nie od­po­wie, ale w końcu od­rzekł: 

– Nie. 

Zmarsz­czy­łam brwi. Spró­bo­wa­łam spraw­dzić po­ziom jego szczę­ścia. Znów ośle­pi­ła mnie biel, lecz po­śród niej coś uj­rza­łam – ma­lut­ką krop­kę czer­wie­ni i nikły cień różu. Nie mia­łam po­ję­cia, czym była plam­ka czer­wie­ni, ale nie mia­łam teraz czasu się nad tym za­sta­na­wiać. Nie dałam rady stwier­dzić, czy szczę­ścia jest dużo, czy mało, mu­sia­ła­bym w tej sy­tu­acji je ukraść, tak jak to zro­bi­łam z ata­ku­ją­cy­mi mnie ma­ga­mi, żeby oce­nić jego po­ziom. 

Jed­nak i bez tego mo­głam uwie­rzyć męż­czyź­nie. Nie wy­glą­dał na szczę­śli­we­go. 

– Gdzie w takim razie on jest? – za­py­ta­łam. 

– Jak tu się do­sta­łaś? 

– Przy­pad­kiem. 

Za­sta­na­wia­łam się, czy on też umiał wal­czyć tak spraw­nie, jak ma­go­wie w pa­ła­cu. Jeśli tak, to gdyby mnie za­ata­ko­wał, z pew­no­ścią zo­sta­ła­bym po­ko­na­na. Po­sta­no­wi­łam więc za­ry­zy­ko­wać, nie mia­łam nic do stra­ce­nia. 

– Przy­pad­kiem pod­czas po­szu­ki­wań naj­szczę­śliw­szej osoby na świe­cie – uści­śli­łam. – Le­gen­da mówi, że gdy świat bę­dzie po­trze­bo­wać szczę­ścia, osoba ta ujaw­ni się i po­da­ru­je mu swoje szczę­ście. 

– Świat sam sie­bie po­zba­wił szczę­ścia. Więc na nie nie za­słu­gu­je. 

Za­ci­snę­łam pię­ści, czu­jąc, jak moc we mnie za­wrza­ła z gnie­wu. 

– Nie zna pan każ­de­go! Są osoby, które na­praw­dę za­słu­gu­ją na szczę­ście! 

Nie od­po­wie­dział. Zmru­ży­łam oczy. 

– Czar­na dia­skia nie­dłu­go po­ro­śnie całą pla­ne­tę – po­wie­dzia­łam cicho. – Teraz jest dobry mo­ment, by roz­pro­wa­dzić szczę­ście po świe­cie.

– Czar­na dia­skia to wynik ludz­kiej głu­po­ty i chci­wo­ści. Nie przy­wę­dro­wa­ła do nas z ko­smo­su. To lu­dzie ją stwo­rzy­li.

– Niby jak?!

– Bie­gnąc coraz szyb­ciej, chcąc coraz wię­cej, ro­biąc coraz mniej.

Czu­łam wzbie­ra­ją­cy gniew, mu­sia­łam się jed­nak opa­no­wać. Jesz­cze raz spró­bo­wa­łam oce­nić po­ziom szczę­ścia męż­czy­zny. Biel mnie ra­zi­ła, jed­nak sta­ra­łam się do­strzec ilość różu. Tuż nad nim uno­si­ła się plam­ka czer­wie­ni. Znowu mnie za­sta­no­wi­ło, co to mogło być. Męż­czy­zna nagle wstał i od­szedł od biur­ka, a wtedy za­uwa­ży­łam, że za­rów­no ró­żo­we szczę­ście, jak i czer­wo­na krop­ka po­ru­sza­ją się wraz z nim.

Po­wró­ci­łam wzro­kiem do świa­ta ma­te­rial­ne­go. Męż­czy­zna po­chy­lał się, szu­ka­jąc cze­goś w ku­frze le­żą­cym na ścia­nie.

– Gdzie jest naj­szczę­śliw­sza osoba na świe­cie? – za­py­ta­łam.

– Naj­szczę­śliw­sza osoba musi być od­cię­ta od ca­łe­go świa­ta zu­peł­nie, od wszel­kich nie­szczęść i cho­rób, a zwłasz­cza od za­ra­zy, jaką są lu­dzie – mruk­nął fil­gan. – Jest w miej­scu, gdzie się wszyst­ko za­czy­na.

– Czyli gdzie?

Zna­lazł w ku­frze błysz­czą­cą, drew­nia­ną fajkę, wró­cił z nią do biur­ka i za­czął ją na­bi­jać.

– Odejdź – wy­ce­dził.

Po­czu­łam ude­rza­ją­cą we mnie moc, tak silną, jakby ude­rzy­ła we mnie ka­mie­ni­ca. Znów wi­ro­wa­ły wokół mnie smugi ko­lo­rów, ale tym razem nie spa­da­łam, a się wzno­si­łam. 

 

*** 

 

– A zatem my­ślisz, że on nic nie wie­dział? – py­ta­ła Bi­le­via. 

Sie­dzia­ły­śmy przy la­dzie. Her­ba­ta, nie­tknię­ta, dawno wy­sty­gła. Wpa­try­wa­łam się w blat, jak­bym spo­dzie­wa­ła się tam uj­rzeć od­po­wie­dzi na wszyst­kie py­ta­nia. 

– Nie wiem – od­par­łam. – Rów­nie do­brze mógł to być jakiś fil­gan spę­dza­ją­cy stare lata w ukry­tym pa­ła­cu, żeby mieć spo­kój, a nie, żeby kogoś ukry­wać. Po­wie­dział, że naj­szczę­śliw­szy czło­wiek jest w miej­scu, gdzie wszyst­ko się za­czy­na. 

Bi­le­via się za­sta­no­wi­ła. 

– Gdzie mogło się wszyst­ko za­cząć? – my­śla­ła na głos. – Może w ko­smo­sie? Bo­go­wie po­dob­no wła­śnie tam się uro­dzi­li. 

– Nawet tak wie­ko­wy fil­gan nie byłby tak po­tęż­ny, żeby ukryć kogoś w ko­smo­sie. Nie, to nie to. On po­wie­dział do­kład­nie: „gdzie się wszyst­ko za­czy­na”. Za­czy­na, nie za­czę­ło. Zatem tu nie cho­dzi o stwo­rze­nie świa­ta czy bogów. To musi być miej­sce, gdzie nie­ustan­nie się coś za­czy­na… 

– To może źró­dło? Stam­tąd cały czas wy­pły­wa­ją wody… 

– W po­bli­żu Rufii nie ma żad­nych źró­deł. A prze­cież ja­sno­widz­ka i źró­deł­ko Dila wy­raź­nie mi wska­za­ły to miej­sce. 

– A jeśli się my­li­ły? 

Za­mknę­łam oczy. Mia­łam wra­że­nie, że umknę­ło mi coś waż­ne­go. Chwy­ci­łam fi­li­żan­kę z her­ba­tą. Na po­wierzch­ni pły­wa­ły czer­wo­ne płat­ki hi­bi­sku­sa. Przy­po­mnia­ło mi to czer­wo­ną plam­kę, którą wi­dzia­łam, gdy pró­bo­wa­łam wy­kryć szczę­ście fil­ga­na w pa­ła­cu. Nagle, jak bły­ska­wi­ca, ude­rzy­ło mnie olśnie­nie. 

– Wiem! – wy­krzyk­nę­łam. 

Bi­le­via spoj­rza­ła na mnie py­ta­ją­co. 

– On… Wi­dzia­łam czer­wo­ną plam­kę nad jego szczę­ściem, gdy pró­bo­wa­łam zba­dać jego po­ziom – mó­wi­łam go­rącz­ko­wo. – Już wiem, co to było. To naj­szczę­śliw­sza osoba na świe­cie. Jej szczę­ście było tak wiel­kie, że aż wi­dzia­łam je w od­cie­niu czer­wie­ni, nie różu. 

– Ale gdzie ona była? 

– W miej­scu, gdzie się wszyst­ko za­czy­na. W umy­śle. 

– W umy­śle? – Sio­stra nie ro­zu­mia­ła. 

– Tak. Co daje po­czą­tek każ­dej na­szej de­cy­zji, każ­de­mu przed­się­wzię­ciu, każ­dej czyn­no­ści? Nasze myśli. To tam się wszyst­ko za­czy­na. 

Bi­le­via po­ki­wa­ła głową. 

– Do­brze. Czyli co teraz? Jak zdo­bę­dziesz to szczę­ście? 

Przy­gry­złam wargi. Stary fil­gan nie wy­da­wał się skory do współ­pra­cy, na­mó­wie­nie go do cze­go­kol­wiek gra­ni­czy­ło z cudem. W do­dat­ku teraz pew­nie nie do­sta­ła­bym się do pa­ła­cu tak łatwo, po moim wtar­gnię­ciu pew­nie wzmo­gli czuj­ność. Ale nie mo­głam się pod­dać. Mu­sia­łam coś wy­my­ślić. 

Wy­my­ślić… to jest myśl

Uśmiech­nę­łam się. Już wie­dzia­łam. 

– Za­mie­nię się w myśl – oznaj­mi­łam. 

Bi­le­via wy­pro­sto­wa­ła się, w oczach miała prze­ra­że­nie. 

– Nie… nie po­zwo­lę ci… To nie­bez­piecz­ne! 

Miała rację. Trans­for­ma­cja w coś tak ulot­ne­go, jak myśl, nio­sła ze sobą wiele nie­bez­pie­czeństw. Nie dość, że prze­by­wa­jąc w czy­jejś gło­wie jako myśl zbyt długo, można było ulec za­po­mnie­niu, to jesz­cze bar­dzo trud­no było się za­mie­nić z po­wro­tem w czło­wie­ka. 

– Bi­le­vio, dzię­ki temu zdo­bę­dzie­my szczę­ście. Od­mie­ni się nasze życie i od­mie­ni­my też życie in­nych. 

– A co, jeśli nie zdo­łasz się za­mie­nić z po­wro­tem w czło­wie­ka? 

Po­ło­ży­łam dłoń na jej nad­garst­ku. 

– Je­stem cał­ko­wi­cie pewna, że mi się uda. Pa­mię­tasz, jak trans­for­mo­wa­łam się w szpil­kę sosny? Z ła­two­ścią wró­ci­łam do swo­jej ory­gi­nal­nej po­sta­ci. 

– Myśl to co in­ne­go. Nie po­zwa­lam ci! – Ostat­nie zda­nie po­wie­dzia­ła tak roz­ka­zu­ją­cym tonem, że prze­szedł mnie dreszcz. 

Wes­tchnę­łam. 

– Do­brze. W takim razie wy­my­ślę inny spo­sób. 

 

*** 

 

W po­wie­trzu nocy uno­sił się chłód, ale nie zwra­ca­łam na to uwagi. Było bar­dzo jasno od bez­chmur­ne­go, roz­gwież­dżo­ne­go nieba i księ­ży­ca w pełni. Sklep le­ciał nisko nad mia­stem. Wzię­łam ostat­ni głę­bo­ki wdech i za­mknę­łam oczy. 

Wy­bacz mi, Bi­le­vio. Mu­sia­łam cię okła­mać. 

Nie było in­ne­go spo­so­bu niż za­mia­na w myśl. Mu­sia­łam to zro­bić. Mu­sia­łam ukraść to szczę­ście. Dla ludzi, któ­rzy go ze­chcą. A przede wszyst­kim dla Bi­le­vii. 

Za­to­pi­łam się w sobie, roz­pro­wa­dza­jąc moc po całym ciele. Gdy to się udało, roz­po­czę­łam pro­ces prze­mia­ny. 

Na po­cząt­ku było tylko nie­przy­jem­nie. Jakby całe ciało swę­dzia­ło od środ­ka. Zna­łam do­brze to uczu­cie z in­nych prze­mian. Na razie nie było tak źle, ale ciało i tak spię­ło się, pa­mię­ta­jąc, co na­stę­po­wa­ło potem. 

Swę­dze­nie sta­wa­ło się coraz sil­niej­sze, aż w końcu prze­ro­dzi­ło się w ból, naj­pierw słaby, potem coraz sil­niej­szy i sil­niej­szy. Nie po­ru­szy­łam się jed­nak i nie wy­da­łam żad­ne­go dźwię­ku. Nie mo­głam – moja moc cał­ko­wi­cie mnie unie­ru­cho­mi­ła. To był już ten etap, na któ­rym nie mia­łam drogi od­wro­tu, wie­dzia­łam, że prze­mia­na zo­sta­nie prze­pro­wa­dzo­na do końca. 

Ból na­ra­stał. Gdy­bym mogła, dawno wy­ła­bym i się ta­rza­ła, a może nawet i tar­gnę­ła na swoje życie. Byle tylko nie czuć tych cho­ler­nych igieł wbi­ja­ją­cych się w każdą cząst­kę ciała, byle nie czuć ognia pa­lą­ce­go wszyst­kie człon­ki, byle nie czuć noży tną­cych skórę. 

Wie­dzia­łam, że moje koń­czy­ny po­wo­li za­ni­ka­ją, wy­dłu­ża­ją się gro­te­sko­wo, roz­ma­zu­ją. A potem już nie było mnie. 

Była tylko myśl. Po­czą­tek wszyst­kie­go. 

Wsko­czy­łam do naj­bliż­sze­go umy­słu, a więc do głowy śpią­cej Bi­le­vii. Oto­czy­ły mnie jej myśli – cie­płe, zie­lo­ne i błę­kit­ne, tań­czą­ce le­ni­wie jak kwia­ty na lek­kim wie­trze. Ukła­da­ły się w coś na kształt wstę­gi, two­rząc sen. Mia­łam na­dzie­ję, że dobry. Nie spraw­dza­łam jed­nak, o czym sio­stra śni, nie chcia­łam tego robić bez jej po­zwo­le­nia. Po­ni­żej, po­dob­ne do spo­pie­lo­nych strzęp­ków per­ga­mi­nu, uno­si­ły się myśli zimne i szare. Było ich zde­cy­do­wa­nie mniej niż tych ja­snych, co stwier­dzi­łam z za­do­wo­le­niem. 

Pod­pły­nę­łam do wstę­gi i wpa­so­wa­łam się tam jako jeden z jej ele­men­tów, żeby Bi­le­via nie mogła za­uwa­żyć, że wpły­nę­ła do jej głowy obca myśl. Wie­dzia­łam, że szan­se na to, że mnie za­uwa­ży pod­czas snu, są nie­wiel­kie, ale wo­la­łam nie ry­zy­ko­wać. Jed­no­cze­śnie za­czę­łam szu­kać in­nych śpią­cych umy­słów po­ni­żej, by wsko­czyć do nich i do­stać się do pa­ła­cu. 

Pode mną było całe mro­wie umy­słów. Wy­bra­łam jeden i wy­zwo­li­łam moc, po­czu­łam, że za­mie­niam się w smugę pę­dzą­cą szyb­ciej niż spa­da­ją­ca gwiaz­da, a po chwi­li już znaj­do­wa­łam się po­śród myśli ja­kie­goś miesz­cza­ni­na, nie tak cie­płych, jak myśli Bi­le­vii, o wiele bar­dziej sza­rych i jakby chro­po­wa­tych. Tutaj rów­nież nie spraw­dza­łam, czego do­ty­czą myśli, sza­nu­jąc pry­wat­ność wła­ści­cie­la umy­słu. Od­na­la­złam na­stęp­ny, wy­zwo­li­łam moc i do niego prze­sko­czy­łam. A potem do na­stęp­ne­go i na­stęp­ne­go, zbli­ża­jąc się do miej­sca, gdzie prze­by­wał stary fil­gan. 

Wę­drów­ka po umy­słach była ni­czym lot psz­czo­ły po łące peł­nej kwia­tów, tyle że nie­któ­re były spo­pie­lo­ne. Spie­szy­łam się, sta­ra­jąc się wy­brać od­po­wied­ni kie­ru­nek, ale i tak kilka razy za­błą­dzi­łam, od­da­la­jąc się od celu. 

Wresz­cie od­na­la­złam jeden z po­mniej­szo­nych umy­słów magów znaj­du­ją­cych się w pa­ła­cu. Wsko­czy­łam tam i z ła­two­ścią mo­głam już na­mie­rzyć umysł fil­ga­na – wie­ko­wy i po­tęż­ny, wy­róż­niał się spo­śród umy­słów swo­ich sług. Wsko­czy­łam do niego. 

Fil­gan nie spał, więc na­tych­miast wpa­so­wa­łam się w jego myśli, by mnie nie za­uwa­żył. Tu było wiele sza­rych barw, a nawet zu­peł­nie czar­nych oraz po­je­dyn­cze ja­śniej­sze. Chyba z wie­kiem każdy umysł wy­peł­niał się ciem­niej­szy­mi bar­wa­mi. 

Za­uwa­ży­łam też obec­ność in­ne­go je­ste­stwa. Nie mia­łam po­ję­cia, w jaki spo­sób dzia­ła­ła ta magia, ale po­dej­rze­wa­łam, że owa naj­szczę­śliw­sza osoba żyje w ja­kimś nie­praw­dzi­wym, stwo­rzo­nym tylko dla niej świe­cie. Wy­sła­łam ku temu je­ste­stwu wiąz­kę mocy. 

Moc piła szczę­ście bar­dzo długo. To było aż nie­moż­li­we. W całym życiu tyle nie ukra­dłam. Wy­glą­da­ło to tak, jak­bym do tej pory zbie­ra­ła kro­ple, a teraz do­sta­ła całe je­zio­ro. A zatem po­tom­ko­wie Salii mu­sie­li na­praw­dę do­kład­nie pie­lę­gno­wać dany im dar. Bałam się, że moja moc tego nie udźwi­gnie, ale w końcu prze­sta­ła pić, a w naj­szczę­śliw­szej oso­bie po­zo­sta­wi­ła zwy­czaj­ną ilość szczę­ścia. 

To na pewno zo­sta­ło na­tych­miast za­uwa­żo­ne. Naj­szczę­śliw­sza osoba pew­nie wła­śnie prze­ży­wa­ła szok, ale gdy minie, praw­do­po­dob­nie na­tych­miast po­wia­do­mi sta­re­go fil­ga­na. Mu­sia­łam ucie­kać. 

Obar­czo­na ogrom­nym ba­la­stem skra­dzio­ne­go szczę­ścia, po­ru­sza­łam się nieco wol­niej. Z tru­dem prze­ska­ki­wa­łam z jed­ne­go umy­słu do dru­gie­go. Wresz­cie zna­la­złam się w gło­wie Bi­le­vii. Mo­głam roz­po­cząć pro­ces prze­mia­ny. 

 

*** 

 

– Fa­lia­no! – Głos Bi­le­vii sta­wał się coraz bar­dziej roz­pacz­li­wy. 

Jej myśli wi­ro­wa­ły jak sza­lo­ne, trą­ca­ły mnie, sta­wa­ły się coraz bar­dziej agre­syw­ne, szu­mia­ły jak fale, ale ten szum po­wo­li za­mie­niał się w dźwięk po­dob­ny do bu­cze­nia roju wście­kłych owa­dów. Mój świat roz­padł się jak stłu­czo­na fi­li­żan­ka. Nie udało się. Nie udało. 

Nie byłam w sta­nie się po­ru­szyć, uwol­nić mocy. Opa­da­łam po­wo­li na samo dno, to­nę­łam. Myśli pły­wa­ły nade mną jak dra­pież­ne ryby. Od­cho­dzi­łam w za­po­mnie­nie. 

Fa­lia­no, gdzie je­steś? 

Roz­pacz­li­wa myśl Bi­le­vii po­de­rwa­ła mnie do góry, ale tylko na chwi­lę. Znów za­czę­łam opa­dać jak liść, któ­rym bawi się wiatr. 

Ostat­kiem sił krzyk­nę­łam całą sobą, tak, jak może krzy­czeć tylko myśl: 

W two­jej gło­wie! 

Kilka myśli Bi­le­vii wy­rwa­ło się z wiru i po­pły­nę­ło w moją stro­nę. 

Za­mie­ni­łaś się w myśl?! – krzy­cza­ły. 

Za­czę­ły mnie uno­sić. Były de­li­kat­ne, po­dob­ne do płat­ków kwia­tu. 

Bi­le­vio, prze­pra­szam. To był je­dy­ny spo­sób. Ale teraz… ja… nie umiem. Nie je­stem w sta­nie prze­mie­nić się z po­wro­tem. 

Płat­ki wokół mnie nagle po­czer­nia­ły. Czerń za­czę­ła się roz­cho­dzić jak plama tuszu na płót­nie i za­bar­wiać inne. Po­wo­li prze­sta­wa­ły wi­ro­wać, za­trzy­ma­ły się i za­czę­ły lekko ko­ły­sać. 

Spró­buj jesz­cze raz. 

Nie wie­dzia­łam, jak jej to prze­ka­zać. 

Bi­le­vio, pró­bo­wa­łam do rana. Nie da się tego zro­bić w żaden spo­sób. 

Nie­któ­re myśli Bi­le­vii za­czę­ły się roz­pa­dać. 

Ale… udało mi się od­na­leźć osobę, która była skarb­cem szczę­ścia. Ukra­dłam je. Jest go tak wiele, że star­czy dla ogrom­nej licz­by ludzi. 

Wie­dzia­łam, że sio­stra pła­cze. Że obiet­ni­ca zo­sta­je zła­ma­na. Nie­mal wi­dzia­łam, jak sie­dzi za ladą. 

Za ladą, na stoł­ku, który bar­dzo gęsto po­ra­sta czar­na dia­skia. Sięga pod­ło­gi, wpeł­za w szpa­ry mię­dzy de­ska­mi. Po­ra­sta też stopy Bi­le­vii, nogi i bio­dra, wpeł­za na brzuch. Sio­stra jest cał­ko­wi­cie unie­ru­cho­mio­na. Kwia­ty wy­ra­sta­ją spod skóry, którą w wielu miej­scach prze­bi­ły. A wcze­śniej po­żar­ły już nie­mal pół ciała Bi­le­vii, po­żar­ły żo­łą­dek, je­li­ta, nerki i teraz wy­cią­ga­ją swe ło­dy­gi w stro­nę serca. 

Za­wio­dłam cię. Nie mu­sisz mi wy­ba­czać. 

Myśli sio­stry, te de­li­kat­ne płat­ki, tak inne od płat­ków czar­nej dia­skii, po­de­rwa­ły mnie jesz­cze wyżej. 

Już ci wy­ba­czy­łam. Ale, Fa­lia­no, nie zo­sta­ło mi wiele czasu. 

Wiem, Bi­le­vio. Będę przy tobie do końca, jeśli mnie nie za­po­mnisz. Będę jako myśl w two­jej gło­wie. 

Płat­ki, które mnie uno­si­ły, nie­znacz­nie po­ja­śnia­ły. 

Nie za­po­mnę. 

Byłam już w sta­nie unieść się o wła­snych si­łach. Wzle­cia­łam i po­szu­ka­łam w sobie wiąz­ki mocy, która ja­rzy­ła się czer­wie­nią. Nie­ludz­kim wy­sił­kiem na­ka­za­łam jej prze­lać całe szczę­ście wprost do Bi­le­vii. 

Co się dzie­je? Dla­cze­go… 

Myśli sio­stry za­mil­kły. A potem wszyst­kie roz­ja­rzy­ły się, naj­pierw różem, a potem czer­wie­nią. Nie było już ani jed­ne­go czar­ne­go płat­ka. 

Wszyst­ko do­brze, Bi­le­vio? 

Tak – od­po­wie­dzia­ła od razu. Cie­szę się, że ze mną je­steś. 

Spadł ze mnie jakiś cię­żar. Teraz już mo­głam swo­bod­nie dry­fo­wać po­śród myśli sio­stry. Za­uwa­ży­łam, że je­stem spo­pie­lo­nym płat­kiem, teraz je­dy­nym takim w gło­wie Bi­le­vii, ale to było nie­waż­ne. Li­czy­ło się to, że do­peł­ni­łam obiet­ni­cy. 

Mil­cza­ły­śmy, sma­ku­jąc ciszę inną niż zwy­kle. Uno­si­ły­śmy się razem po­śród czer­wie­ni szczę­ścia, nie chcąc wi­dzieć czer­ni, która nad­cho­dzi­ła.

Koniec

Komentarze

Klikam – tekst czytałem na becie i już wtedy przedstawiał solidny poziom biblioteczny. Na pewno trzeba wspomnieć bogaty język, poprowadzony z dość nietypową narracją, który wbrew pozorom jest bardzo przyjemny do czytania – przez tekst się płynie, niby powoli, ale w taki kojący sposób. Powiedziałbym, że szczególnie z tego względu to opowiadanie spokojnie można aspirować do kategorii fantastyki cozy:P

Na wspomnienie zasługują również pomysły w tekście, na czele z głównym wątkiem. Kradzież szczęścia, sam wątek latającego sklepu i legenda o najszczęśliwszym człowieku to solidny materiał na dobrą opowieść. Nie wiem czy gdzieś to spotkałem, ale na pewno bardzo mi się spodobało:)

Póki co tak krótko, żeby kliknąć. Ostatecznej wersji jeszcze nie widziałem, więc z dłuższym komentarzem (i potencjalną krytyką:P) wrócę jak przeczytam drugi raz:P

Слава Україні!

Cześć, Sonato!

 

Przeczytałem Twoje opowiadanie. Z niesłabnącym zaciekawieniem śledziłem kolejne losy Faliany, lektura była płynna. Z pewnością jest to zasługa melodyjnego i bogatego języka, którym się posługujesz. Pod względem fabularnym jest dobrze, chociaż samo zakończenie było dość przewidywalne. 

 

Tyle uwag ogólnych, pozwolę sobie zatem na odrobinę szczegółów:

 

Nie zauważyłam jednak kolejnego odpowiedniego celu, a nie chciałam zabierać marnych resztek komuś, kto i tak nie miał ich zbyt wiele.

To brzmi, jakby ktoś miał niewiele resztek, taka była intencja?

 

Niektórzy starali się schować pod ubraniem drobne, czarne kwiaty o bardzo cienkich płatkach, inni się z nimi nie kryli. Jeszcze inni nie mieli wyboru – porastające ich ciało kwiecie wpełzło im już na szyje i brody, dotykało ust, zbliżało się do oczu. Niedługo spod powiek wychyną im czarne płatki, obejmą gałki oczne, zakryją tęczówki i źrenice, a potem rozpocznie się ostatnie stadium. Całkowita zamiana w kępę kwiatów. 

Bardzo obrazowo napisane, brawo :)

 

Pyłu mogłam używać również do przenoszenia samej siebie. Zerknęłam na majaczące daleko w dole miasto i skoczyłam. Ogarnął mnie szaleńczy pęd, błękitne włosy tańczyły wokół głowy, koszula próbowała wydostać się spod kamizelki, a powietrze chłostało po twarzy. Gdy zawirowało mi w głowie, sypnęłam garścią fioletowego proszku i znacznie zwolniłam, a potem łagodnie spłynęłam na ziemię. 

  1. Sanderson vibes :P

Postanowiła zatem ukryć syna z dala od innych, z dala od cierpienia, chorób i nieszczęść. Tak dorastał, a w końcu i on miał dzieci

Jeżeli najszczęśliwszy człowiek świata nie rozmnaża się przez pączkowanie, to skąd potomkowie? Jeżeli był trzymany w ukryciu przed innymi ludźmi to mógłby mieć problem ze znalezieniem partnerki/partnera.

 

Obie wiedziałyśmy, że to nieprawda. Smutek, nawet trwający krótko, zostawiał ślady na całe życie. 

Au, mocne!

 

Miałam zadanie do wykonania. Zadanie, które nagle wydało mi się nieważne

Pierwsza część wskazuje na determinację, a potem nagle wyznanie, że zadanie wydawało się nieważne? Coś umknęło w edycji?

 

Wyskoczyłam zza tarczy i uderzyłam pociskiem w pierwszego z napastników. Nawet się nie obronił.

Czy tutaj nie powinno być: “Nawet się nie bronił”?

 

Było tu niezwykle pięknie

Czy “niezwykle” jest tutaj konieczne?

 

Gdy weszłam do komnaty z dużym kominkiem i przytulnymi fotelami, usłyszałam głosy dobiegające z korytarza

Nie do końca pasuje mi tutaj użycie przymiotnika “przytulnymi”, ona na nich zdążyła usiąść żeby się o tym przekonać? :P

 

Skoro cały pałac został magicznie pomniejszony, tak, że stanowił mikroświat, to czemu by nie pomniejszyć czegoś jeszcze bardziej, by stanowiło mikroświat w tym mikroświecie?

Inception vibes! :)

 

W ogólnym rozrachunku: podobało mi się Twoje opowiadanie. Biegnę klikać :P

 

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Hej Ciekawy pomysł na świat, bohaterkę i motyw kradzieży szczęścia. Przedstawienie nieszczęścia w postaci kwiatów i świata, który się zatraca w “zarazie” na własne życzenie też do mnie przemawia :). Bajkowość opowiadania to nie moje klimaty, ale doceniam właśnie taki kształt historii, który dla mnie byłby trudny do opisania. Latające sklepy, rozkwitające wokół czarne kwiaty i wszechobecna magia robią fajny klimat, który jest wciągający :). To co mnie nie przekonuje to bardzo powolny rozwój akcji. Wydarzenia w Rufii ciągną się strasznie. Najpierw bohaterka chodzi po mieście, następnie chodzi po mieście. Chwila akcji z magami i chodzi po pałacu, dużo jest takich przestojów, które dla mnie są nużące. Sytuacji nie poprawiają rozmowy z Bilevia, które też wydają się niewiele wnosić do historii. Zastanawia mnie też motywacja bohaterki, która kradnie szczęście innym, ale chce uchodzić za dobrą istotę. Ostatnia kradzież, która miała być dla dobra wszystkich, też okazuje się być tylko dla Bilevi. A reszta niech sobie tam gnije w czarnych kwiatach ;). Więc bohaterka jest dla mnie nieszczera i to chyba nie był zabieg celowy ;). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Golodh, bardzo mi miło! Cieszę się, że język opowiadania się spodobał i że pomysły na latający sklep i legendę też przypadły do gustu :) Dziękuję za komentarz, klika i betę!

 

Cześć, cezary_cezary! Dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że czytałeś z zaciekawieniem, a język uważasz za melodyjny i bogaty. Co do zakończenia – szkoda, że przewidywalne, ale lepsze nie wpadło mi do głowy :) 

To brzmi, jakby ktoś miał niewiele resztek, taka była intencja? 

Tak, trochę koślawo brzmi, ale nie mam pomysłu, jak to inaczej napisać bez powtórzeń. 

Jeżeli najszczęśliwszy człowiek świata nie rozmnaża się przez pączkowanie, to skąd potomkowie? Jeżeli był trzymany w ukryciu przed innymi ludźmi to mógłby mieć problem ze znalezieniem partnerki/partnera. 

Zamysł był taki, że sługi/rodzina wyruszali w świat i szukali partnerów. 

Inception vibes! :) 

A właśnie kilka dni temu oglądałam :) 

Usterki poprawione. Dzięki raz jeszcze za komentarz i cieszę się, że w ogólnym rozrachunku tekst się podobał!

 

Bardjaskier, dziękuję za komentarz! Miło mi, że pomysły na bohaterkę, świat i kradzież szczęścia się spodobały i że przemawia do Ciebie pomysł na kwiaty i zarazę. Cieszę się, że klimat wciągnął :) Akcja rzeczywiście rozwija się powoli, bo nie chciałam, żeby odnalezienie celu całej wyprawy zdarzyło się za wcześnie. Bohaterka – czy ja wiem, czy nieszczera? Chciała podarować szczęście ludziom i Bilevii, ale skoro nie mogła się zamienić z powrotem w człowieka i rozprowadzać szczęścia, dała je całe siostrze, bo innym już nie mogła :)

Widzę, że spodobał Ci się temat magicznych epidemii. Bardzo porządnie napisany tekst, ale mam wrażenie, że ten wątek wypadł tu nieco gorzej w stosunku do Dobranoc, Afryko. Może po części dlatego, że sam pomysł zarazy mniej oryginalny, zbliżony motyw dość popularny w twórczości japońskiej jako choroba Hanahaki (nie mylić z realną i nieco mniej niebezpieczną chorobą Kawasaki). Zmyliło mnie też to, że trochę piszesz czarną diaskię (jaka ładna nazwa!) jakby metaforę chybionego rozwoju cywilizacji i smutku ogarniającego ludzkość, a z drugiej strony pokazujesz, że jest w świecie przedstawionym istotnym czynnikiem powodującym ten smutek. Inna rzecz, iż przy straszliwej pandemii grożącej wszystkim rychłym zgonem spodziewałbym się, na podstawie wiedzy historycznej, raczej rozkładu organizacji społecznej i hedonizmu niż apatii. Dalej: piszesz z pewną dosłownością biologiczną, zmuszającą w końcu do zastanowienia, co utrzymuje chorych tak długo przy życiu mimo całkowitego zniszczenia ważnych narządów miąższowych – i gdzie ci nieszczęśnicy mają jakiś układ immunologiczny, że swobodnie im się namnażają w organizmie komórki roślinne – i jakim nawet systemem magicznym wytłumaczyć roślinę, która równie dobrze rośnie w żywym ciele jak na laminowanym drewnie. Połowa finału (zachorowanie Bilevii) była dla mnie od początku dość oczywista, ale druga połowa zaskoczyła.

Nieludzkim wysiłkiem nakazałam jej przelać całe szczęście wprost do Bilevii.

Może warto poczekać na inne opinie, bo to moje subiektywne zdanie, ale raczej odradzam takie frazy, pokaż ten wysiłek jakoś obrazowo albo odpuść, a tak to wygląda, jakbyś instruowała dość tępawego odbiorcę, że w tym miejscu ma się wzruszyć.

I dla jasności: utwór bardzo sprawnie napisany, pokazujesz emocje postaci na ogół pewnie lepiej niż ja kiedykolwiek będę umiał, z przyjemnością klikam do Biblioteki. Staram się zaproponować, co go w moim odczuciu potencjalnie dzieli od wybitności.

Czuję potrzebę wymyślenia gatunku dla tego opowiadania. Pomysł mam taki – magiczno-poetycka proza impresjonistyczno-przytulaśna.

Moje wrażenia po lekturze tego tekstu są bardzo pozytywne. Czytało mi się to dobrze. Kolejne zdania lały się na oczy jak balsam. Powolne tempo trafiło mi w gusta, ale muszę zaznaczyć, że miałem akurat klimat na takie masowanie czytelniczej duszy. W każdym innym przypadku mogłoby to się wydać nieco nużące. I to pewnie jest słabość tego tekstu, ponieważ obawiam się, że niewielu czytelników lubi aż tak powolne masowanie. Ale mi się to podobało. Podobała mi się również nietypowa narracja. Zastosowane tutaj przeskoki między stylem są nietypowe, a nawet bym powiedział, że ryzykowne, ale w tym wypadku bardzo mi przypadły do gustu.

Świat opowiadania namalowany jest niezwykle obrazowo, stąd moje skojarzenie z impresjonizmem. Napisane jest również bardzo przyjemnie, a jeśli przegapiłem jakieś wpadki interpunkcyjne, gramatyczne itp, to dlatego, że czytało mi się dobrze i nie zwracałem uwagi na drobiazgi. 

Mam pewną wątpliwość co do ostatniej kradzież, o czym również wspomniał Bardjaskier. Tu wszystko jest jasne i czytelne, ale jednak miałem podobne skojarzenie – bohaterka nie do końca jest aż tak dobra i szczera, za jaką chciałaby uchodzić.

Poza tym bardzo przyjemny tekst. Dziękuję za lekturę!

XXI century is a fucking failure!

Cześć, Ślimaku Zagłady! Dziękuję za opinię. Nie wiedziałam o chorobie Hanahaki, ale spodziewałam się, że taki motyw mógł gdzieś już występować. 

Zmyliło mnie też to, że trochę piszesz czarną diaskię (jaka ładna nazwa!) jakby metaforę chybionego rozwoju cywilizacji i smutku ogarniającego ludzkość, a z drugiej strony pokazujesz, że jest w świecie przedstawionym istotnym czynnikiem powodującym ten smutek. 

Hmm, może rzeczywiście nie powinnam, ale w opowiadaniu podkreśliłam, że to jeden z czynników – ludzie są smutni, dopada ich choroba jakby trochę z tego powodu i ona również powoduje smutek, ale też podkreśla ten, z którego się zrodziła. 

Dalej: piszesz z pewną dosłownością biologiczną, zmuszającą w końcu do zastanowienia, co utrzymuje chorych tak długo przy życiu mimo całkowitego zniszczenia ważnych narządów miąższowych – i gdzie ci nieszczęśnicy mają jakiś układ immunologiczny, że swobodnie im się namnażają w organizmie komórki roślinne – i jakim nawet systemem magicznym wytłumaczyć roślinę, która równie dobrze rośnie w żywym ciele jak na laminowanym drewnie 

Magia nie zna granic :) Podobnie było w Unicestwieniu, ale tam nie magia.

Może warto poczekać na inne opinie, bo to moje subiektywne zdanie, ale raczej odradzam takie frazy, pokaż ten wysiłek jakoś obrazowo albo odpuść, a tak to wygląda, jakbyś instruowała dość tępawego odbiorcę, że w tym miejscu ma się wzruszyć. 

Aa rzeczywiście słabe zdanie, pomyślę i spróbuję pokazać ten wysiłek. 

I dla jasności: utwór bardzo sprawnie napisany, pokazujesz emocje postaci na ogół pewnie lepiej niż ja kiedykolwiek będę umiał, z przyjemnością klikam do Biblioteki. Staram się zaproponować, co go w moim odczuciu potencjalnie dzieli od wybitności. 

Nie aspirowałam do wybitności, ale na pewno Twoje uwagi pomogą mi się do niej przybliżyć następnym razem :)  Cieszę się, że według Ciebie opowiadanie jest sprawnie napisane i że podobało się pokazywanie emocji bohaterów. Dziękuję raz jeszcze za tak dogłębny komentarz. 

Caern, dziękuję za komentarz! Wow, masowanie czytelniczej duszy! Miło mi, że opowiadanie się podobało i że wrażenia są bardzo pozytywne. Główna bohaterka chciałaby być szczera, ale potem już nie ma możliwości obdarować wszystkich szczęściem. Dziękuję raz jeszcze za opinię i lekturę i cieszę się, że ogółem tekst przypadł do gustu :)  

Hej Sonato!

 

Miałem zaszczyt doklikać do biblioteki, a ponieważ powiedziano mi że mogę – także nominuję.

 

Zastanawiałem się trochę jak mogę to opowiadanie skomentować i mogę powiedzieć przede wszystkim że jest pięknie napisane, czuć w nim magię. Bardzo oryginalny pomysł i ciekawych bohaterów zamknęłaś w urzekająco prostej, trochę baśniowej historii, przez co całość jest dla mnie autentyczna w taki sposób, w jaki autentyczne są legendy.

 

Chylę czoła przed kreacją bohaterki oraz niesamowitym, szczerym i słodko-gorzkim zakończeniem, naprawdę łza zakręciła mi się w oku.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Cześć, BosmanMat! Dziękuję za przeczytanie i bardzo miły komentarz, znacznie mi poprawił humor :) Cieszę się, że opowiadanie według Ciebie jest pięknie napisane, że czujesz w nim magię i że podobał Ci się pomysł oraz bohaterowie. Miło mi, że zakończenie zdołało zakręcić łezkę w oku! 

Jest tu niezły pomysł kradzieży szczęścia, osadzony w świecie opanowanym szczególną zarazą i tylko szkoda, że rzecz została opisana w tak rozwlekły, miejscami nudnawy sposób. Mam wrażenie, że skrócenie tej historii byłoby dla niej korzystne, no ale to tylko moje odczucie.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Bi­le­via sie­dzia­ła za ladą, uśmie­cha­jąc się pro­mie­ni­ście. → Czy tu aby nie miało być: Bi­le­via sie­dzia­ła za ladą, uśmie­cha­jąc się promiennie.

 

peł­nych fla­ko­nów z ró­żo­wą esen­cją w trzech roz­mia­rach. → Jak można dostrzec rozmiar esencji?

 

Mi chyba wy­star­czy ten naj­mniej­szy… → Mnie chyba wy­star­czy ten naj­mniej­szy

Choć rozumiem, że klient nie musiał wyrażać się poprawnie.

 

Wciąż pro­mie­nio­wa­ła wła­snym.Wciąż pro­mie­nia­ła wła­snym.

 

uj­rza­łam przy­gar­bio­ną sta­rusz­kę. Wy­da­wa­ła się stara i scho­ro­wa­na… → Czy przygarbiona staruszka mogła wydawać się młoda?

 

Zwró­ci­ła na mnie swoje pło­ną­ce oczy. → Czy zaimek jest konieczny? Czy mogła zwrócić na Falianę cudze oczy?

 

Coraz cię­żej mi zdo­być… eee… skład­ni­ki. → Coraz trudniej mi zdo­być… eee… skład­ni­ki

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Bi­blio­te­kar­ka wy­trzesz­czy­ła na mnie oczy, ale praw­do­po­dob­nie w związ­ku z moim wy­glą­dem, nie z moją proś­bą. Ski­nę­ła głową i po­pro­wa­dzi­ła mnie do… → Nadmiar zaimków. Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Ponad nimi, wy­so­ko w górze, po­ły­ski­wa­ły gwiaz­dy. → Masło maślane – czy coś może być wysoko w dole?

 

Ze­szłam na dół. → A czy można zejść na górę?

 

za­kor­ko­wa­łam fla­kon. Po­zo­sta­łe czte­ry odło­ży­łam na półkę. → …za­kor­ko­wa­łam fla­kon. Po­zo­sta­łe czte­ry odstawiłam na półkę.

 

Po kilku cięż­kich chwi­lach wresz­cie sta­łam.Po kilku trudnych/ niełatwych chwi­lach wresz­cie sta­łam.

 

ale zaraz samą sie­bie zga­ni­łam za ten po­mysł. → A może wystarczy: …ale zaraz zga­ni­łam się za ten po­mysł.

 

Kry­jów­ki naj­szczę­śliw­szych osób sta­wa­ły się coraz bar­dziej wy­myśl­ne. Wia­do­mo zatem, że nie bę­dzie łatwo ich zna­leźć… → Piszesz o kryjówkachosobach, które są rodzaju żeńskiego, więc drugie zdanie winno brzmieć: Wia­do­mo zatem, że nie bę­dzie łatwo je zna­leźć…

 

Usia­dłam w ja­kiejś ka­wia­ren­ce i za­mó­wi­łam her­ba­tę. → Skąd kawiarenka w opisanym świecie?

 

Za­czę­łam znów krą­żyć po mie­ście bez ładu i skła­du. → Czy dobrze rozumiem, że miasto było bez ładu i składu?

A może miało być: Za­czę­łam znów, bez ładu i skła­du, krą­żyć po mie­ście.

 

W oczach kłę­bią mi się łzy. → Czy łzy mogą kłębić się?

 

spró­bo­wa­łam do­tknąć pal­cem zbit­ka sza­le­ją­cej magii. → …spró­bo­wa­łam do­tknąć pal­cem zbit­ki sza­le­ją­cej magii

 

ude­rzy­łam po­ci­skiem w pierw­sze­go z na­past­ni­ków. Nawet się nie bro­nił. Kula ener­gii ude­rzy­ła w niego… → Czy to celowe powtórzenie.

 

Z każ­dej stro­ny błysz­cza­ły do mnie po­ły­sku­ją­ce wazy… → Nie wydaje mi się, aby błyszczenie było przeznaczone do kogoś.

 

bu­dy­nek mu­siał być tak wiel­ki, że cięż­ko było na­tra­fić… → …bu­dy­nek mu­siał być tak wiel­ki, że trudno było na­tra­fić

 

Z cięż­ko bi­ją­cym ser­cem na­słu­chi­wa­łam kro­ków.Z mocno bi­ją­cym ser­cem na­słu­chi­wa­łam kro­ków.

 

Tylko jak wró­cić do tej cho­ler­nej kom­na­ty… → Skąd Faliana zna współczesne przekleństwo?

 

Cho­le­ra! – wy­krzyk­nę­łam. → Jak wyżej.

 

Od­mie­ni się nasze życie i od­mie­ni­my też życia in­nych.Od­mie­ni się nasze życie i od­mie­ni­my też życie in­nych.

Życie nie ma liczby mnogiej. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html

 

byle nie czuć noży pi­łu­ją­cych skórę. → Noże chyba tną, nie piłują.

 

Myśli pły­wa­ły nade mną jak pi­ra­nie. → Skąd Faliana wiedziała o piraniach?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Sonato, odczucia po lekturze mam nieco mieszane, z przewagą pozytywnych. Na plus zdecydowanie ciekawa kreacja surrealistyczno-baśniowego świata i jego opisanie za pomocą barwnego, obrazowego języka. Fabularnie opowiadanie również nie pozwala się nudzić. Może zaskoczenia żadnego tu nie ma, ale też mi go nie brakowało :-)

Na minus (według mnie, bo niektórzy preferują takie rozwiązania) nieco chaotyczny początek, od razu wrzuceni jesteśmy w nieco infodumpowy wir wydarzeń, pojęć i postaci, które tworzą strukturę tego świata, jednocześnie nie otrzymując zbyt wielu wyjaśnień “co? jak? i dlaczemu?”.

Muszę też przyznać, że nie przekonały mnie dialogi i to na przestrzeni całego tekstu. Niemal wszystkie rozmowy brzmią mi nieco sztucznie, jakby były wyłącznie narzędziem do posunięcia fabuły do przodu, a nie faktyczną wymianą zdań pomiędzy żywymi ludźmi.

Podsumowując, gdyby była potrzeba kliknięcia do biblioteki, to bym kliknął. Ale z tego co widzę, takiej potrzeby już nie ma, i słusznie! :-)

Regulatorzy, dziękuję za komentarz i wnikliwą łapankę. Poprawki wprowadziłam wszystkie poza kłębiącymi się łzami, bo to mi akurat jakoś tam pasowało. Cieszę się, że pomysł na kradzież szczęścia uważasz za niezły! Szkoda, że tekst wydał Ci się rozwlekły, chciałam dobrze i starałam się nie doprowadzić do finału zbyt szybko, ale chyba przedobrzyłam :) 

 

Krzkot1988, dziękuję za opinię! Cieszę się, że język i kreacja świata się podobały. Hmm, na początku rzeczywiście dałam trochę infodumpów, ale też starałam się z nimi nie przesadzić, może to dlatego paru kwestii nie wyjaśniłam zbyt dokładnie. Dialogi natomiast to moja pięta Achillesa, ale pracuję nad nimi :) Dobrze, że mimo wszystko miałeś jednak przewagę pozytywnych wrażeń z opowiadania :) 

Westchnęłam. Kiedyś w pół dnia potrafiłam złowić tak wiele towaru, że starczało go na kilka dni.

 

Bardzo ładnie opowiedziana historia. Podoba mi się zarówno pomysł, jak dla mnie świeży, ale co ja tam czytałam;) , ale i plastyczne, metodyczne przedstawienie całej opowieści.

No i masz kradzież pełną gębą, nikt się nie przyczepi, że nie ma złodziejstwa.

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo proszę, Sonato. Miło mi, że uznałaś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Właśnie kupiłam olejek jaśminowy, aż poczułam ten zapach z opowiadania. :)

 

Zaczynasz ładnie, takim zapachem, uroczo i wciągająco. Ale od momentu informacji o byciu potomkinią Reeta, moja uwaga trochę spada. Od razu wiemy, że bohaterka włada potężną magią, to dla mnie psuje odbiór, wolałabym odkrywać to powoli, bez pośpiechu, bez wyjaśnienia we wstępie. Ten klimat szczęścia i mocy był taki radosny, beztroski, a tu mamy już wzmiankę o potędze i tak średnio to wygląda. A dalej też takie streszczenia, np. warto pokazać, że bohaterka nagina tę przysięgę, a nie pisać, że to robi.

 

Dodatkowo mamy informację, że robi to, by utrzymać Bilevię i siebie, więc jak to się ma do tej wielkiej mocy? Widzisz, problem streszczeń ma to do siebie, że operujesz słowami bohaterki, a czytelnik nie może wyciągać wniosków tylko… dostaje gotowe informacje i jak coś mu nie gra – to czytanie też idzie gorzej.

 

Od momentu wessania szczęścia opowiadanie znowu mi się bardzo podoba. Piszesz tak plastycznie, że czytam z wielką przyjemnością (ale wiedziałam, że tak będzie po czytaniu poprzedniego tekstu xd).

 

Czarna diaska brzmi fascynująco. Ciekawe co to za choroba. Ten wątek to duży plus.

 

Szczęście we flakonie trochę zdziwiło, może rozczarowało? Bo z wypowiedzi kobiety to trochę jak narkotyk (człowiek znika, rozpływa się, roztapia), myślałam, że to będzie bardziej jak Felix Felicis, tzn. nie to dokładnie, ale po prostu jakieś ciekawe działania, trochę inne niż taka morfina.

 

Tym bardziej, jako filganka, mogłaby znaleźć lepszą pracę, skoro nie mają za bardzo za co żyć, a ona ma taką moc, że przenosi sklep. Ktoś by ją pewnie zatrudnił.

 

Na pewno bardzo oryginalny, nietypowy pomysł. Kradzież szczęścia, to jest to na co czekałam w konkursie! :)

 

Hm, legenda dość prosta, tzn. ta końcówka średnio mnie przekonuje, jakaś taka urwana.

 

Lot do źródła znowu daje nam sporo streszczeń, a można by zawrzeć trochę mniej tych wyjaśnień i wpleść je w rozmowę z siostrą. Zwłaszcza że wydaje się, jakby tam dotarły, a kiedy już traci szczęście, dopiero szuka drogi do źródła.

 

Chociaż sama scena z utratą szczęścia podobała mi się.

 

Kończyny nie chciały się poruszyć

Przy pierwszoosobowej brzmi to dziwnie.

 

Podobnie dziwnie jak pisanie o rodzicach „para”, o kobiecie „matka”, wiesz, tak szczerze to ja od pierwszego fragmentu przed szukaniem źródła wiedziałam, że to jej rodzice tam leżą, więc robienie z tego tajemnicy i pisanie o nich jak o obcych, nie ma za bardzo sensu. Brzmi to sztucznie.

 

Podoba mi się, że po przyjeździe do miasta nie trafiają od razu na trop. Fajnie też z tymi zaklęciami, że tak wiele i trudno znaleźć to prawdziwe.

 

Za­po­mi­nasz, że je­ste­śmy fil­gan­ka­mi, po­tom­ki­nia­mi Reeta. Magia jest nam bar­dziej po­słusz­na niż innym. Mogę przy­go­to­wać za­klę­cie, które ujaw­ni i za­ma­sko­wa­ne ślady magii.

To już trochę na minus, bo przez to, że jest taka potężna, jednocześnie nie mając pracy, ciężko uwierzyć, że ta potęga nie jest czymś więcej niż tylko potrzebną funkcją spełniającą określoną rolę w opowiadaniu.

 

Słoń­ce pły­nę­ło się nie­bie

Wpadło nieproszone się

 

ja wy­pa­try­wa­łam no­wych gwiazd wśród mi­go­czą­cych wokół bły­sków.

Coś nie tak.

 

ale za to umiał się wal­czyć

Bez się

 

Co do znalezienia pałacu i walki – z pałacem całkiem fajnie wyszło, ale walka trochę taka sucha, bez dialogów, nie pytaliby, kim jest, co tu robi?

 

Opowiadanie zbacza w kierunku obłędni – magiczny pałac, miniaturowy, kandelabr, wpadnięcie tam, chodzenie po ścianach…

Ale mi to nie przeszkadza, a chociaż klimat się zmienia, czytam z ciekawością.

 

– Jak tu się do­sta­łaś? – od­po­wie­dział py­ta­niem na py­ta­nie.

Wiemy, że odpowiedział pytaniem na pytanie. :)

 

Rozmowa bardzo mi się podobała, jest tajemniczo, dostajemy wskazówki odnośnie zarazy (jednak nie kosmos a ludzie).

 

Myślę, że opowiadaniu i jego dynamice dobrze zrobiłoby mniej streszczeń, a więcej dialogów. Spójrz tutaj:

Miała rację. Trans­for­ma­cja w coś tak ulot­ne­go, jak myśl, nio­sła ze sobą wiele nie­bez­pie­czeństw. Nie dość, że prze­by­wa­jąc w czy­jejś gło­wie jako myśl zbyt długo, można było ulec za­po­mnie­niu, to jesz­cze bar­dzo trud­no było się za­mie­nić z powrotem w człowieka.

Rozmawiają, mamy szalony pomysł zmienienia się w myśl, Bilevia ogranicza się do "to niebezpieczne" i dostajemy akapit wyjaśnień, spowalniający akcję. Jak dla mnie lepiej, gdyby Bilevia w emocjach o tym powiedziała.

Takich scenek było więcej, przez co Bilevia jako postać, została ograniczona do rzucania krótkich haseł. Brakuje mi bardzo jej osobowości.

 

Za to z plusów: już wspomniałam, że zamiana w myśl to świetny pomysł? A teraz jeszcze widać przemianę, rewelacja! Dawno nie czytałam czegoś tak świeżego. Druga sprawa – ukrywanie w umyśle, a nie w wieży, zamku, twierdzy. Bardzo oryginalne. Oczywiście gdzieś tam były podobne pomysły (choćby u Zanaisa, poza tym „Black Mirror” przoduje w eksploracji umysłu), ale nie w takich klimatach, nie w takich okolicznościach. ;)

 

Dość szybko poszło bohaterce z przeniesieniem się jako myśl do filgana, wejściem tam (zero ochrony?) i skradzeniem szczęścia.

 

Już myślałam, że jakoś się uda, dasz happy end – ale nie! Uff! Końcówka jednocześnie piękna i gorzka. Ja takie lubię. Ludzie nie dostaną szczęścia, najszczęśliwszy człowiek też już go nie ma, siostry umierają.

 

No to teraz pokuszę się o małą analizę.

Czym jest szczęście? Te ulotne chwile, trochę taka myśl w umyśle, wspólne umieranie, kiedy nie ma nadziei.

A czym nieszczęście?

Złamane obietnice, samotność, świadomość, że zabraknie drugiej osoby.

I czy gdyby Faliana nie ruszyła po to szczęście, zaraza jeszcze by ich nie dotknęła?

To nie jest pytanie, na które chcę poznać odpowiedź. To moje luźne przemyślenia, a ja lubię, kiedy opowiadania pozwalają mi snuć różne wizje alternatywy.

Czy nie ważniejsze jest cieszyć się tu i teraz, nawet w czasie wojny, zarazy, niż szukać szczęścia dla wszystkich? Bo może chcąc dać je wszystkim, nie zdążymy dać go wybranej osobie? A jeśli zdążymy – będzie za późno? I to szczęście okaże się tylko ostatnim dobrym przebłyskiem przed mrokiem skąpanym w śmierci.

Nawet jeśli pisząc miałaś zupełnie inne podejście, ja dziękuję Ci za te wszystkie przemyślenia, które dostarczyłaś mi po lekturze.

 

Co do samego opowiadania, najbardziej przeszkadzała mi postać Bilevii, bo jest papierowa i w sumie tylko po to, żeby być. Sama kreacja Faliany też mnie uwierała – taka potężna, a pracy nie może znaleźć. Skoro chciałaś zrobić z niej potężną, warto w zamian dla równowagi dodać coś więcej, np. trochę:

– mroku (zła przeszłość i nikt nie zatrudni);

– pogardy dla falganów;

– słabości (ma nałóg i nie da rady wciąż używać mocy).

Albo niech ma zakaz używania mocy z powodu, który odkryjemy w tekście.

Albo jeszcze inne, które by wyjaśniały to, co było bez sensu. Plus ubarwiłyby bohaterkę, bo wiemy, że straciła rodziców, że pracowała w sklepie sprzedając kradzione szczęście, była potężna, dbała o siostrę i… tyle. To mało jak na pierwszoosobówkę z takim limitem.

 

Ale sam świat, rządzące nim prawa, zaraza, magia, plastyczne opisy – to mnie oczarowało i to było dla mnie niesamowite.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Ambush, dzięki za komentarz! Powtórzenie poprawiłam. Cieszę się, że podobał Ci się pomysł i przedstawienie historii :)  

 

Ananke, dziękuję za tak rozbudowany komentarz! Przyznaję, że w opowiadaniu niektóre rzeczy są streszczone – nie jest to zbyt zgrabny zabieg, ale z drugiej strony jakbym wszystko rozpisała, to wyszłaby z tego powieść :) Cieszę się, że podobał się styl i pomysł na chorobę, a także na kradzież szczęścia. 

Szczęście we flakonie trochę zdziwiło, może rozczarowało? Bo z wypowiedzi kobiety to trochę jak narkotyk (człowiek znika, rozpływa się, roztapia), myślałam, że to będzie bardziej jak Felix Felicis, tzn. nie to dokładnie, ale po prostu jakieś ciekawe działania, trochę inne niż taka morfina. 

Chyba niepotrzebnie dałam wypowiedź tej kobiety, bo generalnie założenie miałam takie, że jest to naturalne szczęście i działa w sposób całkiem naturalny, a nie jak eliksir. To znikanie, roztapianie się miało wynikać z nagłego zastrzyku takiej dawki szczęścia. 

Tym bardziej, jako filganka, mogłaby znaleźć lepszą pracę, skoro nie mają za bardzo za co żyć, a ona ma taką moc, że przenosi sklep. Ktoś by ją pewnie zatrudnił. 

Tego nie dałam rady opisać, nie przekraczając limitu – Faliana z łatwością znalazłaby jakąkolwiek pracę, ale ona nie chciała jakiejkolwiek, tylko taką, jaką lubi, a to już nie byłoby takie łatwe, musiałaby od podstaw wymyślać cały plan. Poza tym chciała, żeby Bilevia była szczęśliwa, a nie byłaby szczęśliwa, widząc, jak Faliana się męczy w jakiejś pierwszej z brzegu pracy. No i to też wiązałoby się z częstszymi nieobecnościami. 

Większość wskazanych usterek poprawiona. Hmm, Bilevia rzeczywiście rzuca tylko krótkimi hasłami, trochę mogłam podkręcić jej charakter… Lecz miło, że podobał Ci się pomysł na zamianę w myśl i ukrywanie czegoś w umyśle! No i że końcówka też przypadła do gustu :)  

Czym jest szczęście? Te ulotne chwile, trochę taka myśl w umyśle, wspólne umieranie, kiedy nie ma nadziei. 

Przyszło mi na myśl “W życiu piękne są tylko chwile” by Dżem :)  

Bardzo się cieszę, że miałaś takie refleksje. Mniej więcej miałam podobne przemyślenia, pisząc ten tekst. Nie da się wszystkich uszczęśliwić, ale czasami nie da się uszczęśliwić też najbliższych. Ważne też, żeby umieć uszczęśliwić samego siebie. 

Szkoda, że bohaterki nie przekonały, ale cieszę się, że były w opowiadaniu też elementy, które oczarowały :) Raz jeszcze dziękuję za piękny komentarz! 

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

gravel, witam jurorkę! Ładny obrazek :)

nie jest to zbyt zgrabny zabieg, ale z drugiej strony jakbym wszystko rozpisała, to wyszłaby z tego powieść :)

To prawda. :) Dlatego ja zamiast streszczeń wolę już informacje przemycone w dialogach, trochę mniej to wtedy nachalne i bardziej naturalne. Ale wiem, że nie zawsze tak się da. ;)

 

naturalne szczęście i działa w sposób całkiem naturalny

Szczęście jest trudne do wychwycenia jako esencja, dlatego przydałoby się może pokazać to na konkretnym przykładzie działania. ;)

 

Tego nie dałam rady opisać, nie przekraczając limitu – Faliana z łatwością znalazłaby jakąkolwiek pracę, ale ona nie chciała jakiejkolwiek, tylko taką, jaką lubi

Ale czemu się nie da bez przekroczenia limitu? Tu wystarczy jedno zdanie Faliany w stylu: “Mogłam przyjąć tę dobrze płatną posadę…” czy coś w trakcie rozmowy z siostrą, drobne pokazanie, że robi to, co lubi, mimo że mogłaby gdzieś indziej pracować. Bo w ostatecznym rozrachunku, Faliana mocno ryzykuje i mają coraz mniej pieniędzy, a jest taka zdolna. Takie rzucone hasło w dialogu “Jak to nie wyjdzie, przyjmę pracę od X”, byłoby pokazaniem, że inne prace stoją przed nią otworem.

 

Poza tym, gdyby Faliana dostała naprawdę dobrą pracę, mogłaby zapewnić Bilevii więcej szczęścia, pracując pół roku, a drugie pół odpoczywając. Chodzi mi o skalę. Taka praca sprzedawcy jest mimo wszystko męcząca, ile w tym stresu, wymykania się, a nie dostają za dużo.

 

Dżem to zespół, którego kiedyś nałogowo słuchałam. :)

 

Bardzo ładny świat, taki poetycki, może trochę jednorożcowy. Dziwne, że tak go odbieram, wszak pokryty czarnymi kwiatami, ale jednak. To pewnie przez słodki opis szczęścia na początku.

Plus za oryginalność kradzieży – nie szajka włamująca się do skarbca, tylko dziewczyna kradnąca ludziom szczęście. Fajne, fajne. A przy tym zadbałaś, żeby to miało jakiś większy cel.

Zaskoczyli mnie rodzice sióstr. Jak można traktować dzieci tak niesprawiedliwie, by w ostatnim życzeniu przed śmiercią zażądać od jednego dziecka, żeby poświęciło się uszczęśliwianiu drugiego? To jest dla mnie straszne.

I jeszcze podobało mi się, że nie wystarczy przewaga siłowa do wygrania walki. Na szczęście bohaterka ruszyła głową, a ja lubię, kiedy zwyciężają sprytniejsi.

Chętnie dowiedziałabym się więcej o przyczynach zapadania na czarną diaskię. No, z głupoty i chciwości. Ale od czego konkretnie, jak się zaszczepić?

Babska logika rządzi!

Ananke

Dlatego ja zamiast streszczeń wolę już informacje przemycone w dialogach, trochę mniej to wtedy nachalne i bardziej naturalne. Ale wiem, że nie zawsze tak się da. ;) 

Następnym razem tak zrobię! :) 

Szczęście jest trudne do wychwycenia jako esencja, dlatego przydałoby się może pokazać to na konkretnym przykładzie działania. ;) 

Trochę to pokazałam poprzez opinię klientki, ale chyba to było za mało :c 

Bo w ostatecznym rozrachunku, Faliana mocno ryzykuje i mają coraz mniej pieniędzy, a jest taka zdolna. Takie rzucone hasło w dialogu “Jak to nie wyjdzie, przyjmę pracę od X”, byłoby pokazaniem, że inne prace stoją przed nią otworem. 

Pierwszą alternatywą dla niej byłaby produkcja szczęścia, ale się przed tym wzbraniała, dlatego tak chciała najpierw spróbować ukraść szczęście. Jednak jakby nie miała wyjścia, poszłaby właśnie w tę stronę – to by była chociaż namiastka tego, co chciałaby robić :) 

 

Finklo, dziękuję za wizytę i cieszę się, że świat Ci się spodobał oraz że pomysł na kradzież uważasz za oryginalny! 

Zaskoczyli mnie rodzice sióstr. Jak można traktować dzieci tak niesprawiedliwie, by w ostatnim życzeniu przed śmiercią zażądać od jednego dziecka, żeby poświęciło się uszczęśliwianiu drugiego? To jest dla mnie straszne. 

Bilevia była młodsza i wtedy jeszcze była dzieckiem, a Faliana starszą, dorosłą siostrą, dlatego musiała przejąć obowiązki rodziców i się nią opiekować. Rodzice chcieli żeby robiła to jak najlepiej, dlatego tak powiedzieli, choć być może trochę przesadziłam… 

Chętnie dowiedziałabym się więcej o przyczynach zapadania na czarną diaskię. No, z głupoty i chciwości. Ale od czego konkretnie, jak się zaszczepić? 

Przyczyn jest wiele i nie da się ustalić jednej, podobnie jak z zatruwaniem środowiska, ale mój zamysł był taki, że czarna diaskia jest wynikiem magicznych eksperymentów, służących niby rozwojowi świata, ale mających swoje konsekwencje, z których krok po kroku wyewoluowała zaraza. 

Dzięki raz jeszcze za komentarz i bardzo się cieszę, że wiele elementów opowiadania przypadło do gustu :) 

Następnym razem tak zrobię! :) 

No nie jest z tym łatwo, sama dobrze to wiem. :) 

 

by była chociaż namiastka tego, co chciałaby robić :) 

 Ale nie mieliśmy tam większej informacji, że produkcja szczęścia to dla niej większe pieniądze, wręcz przeciwnie: ludzie do niej przychodzili, bo szczęście było tu lepsze, bardziej prawdziwe, gdyby je produkowała, mogłaby stracić klientów. Czy coś przeoczyłam? 

 

 choć być może trochę przesadziłam… 

Jak dla mnie nie. Niestety takie prośby są nawet w naszym życiu, znam taką sytuację. Co nie zmienia faktu, że też uważam to za chore, ale umierający rodzice różne rzeczy potrafią powiedzieć, nie myśląc, że krzywdzą jedno dziecko kosztem drugiego. W końcu chodzi o „szczęście”.

Cześć, Sonato!

Póki co mój faworyt w konkursie, jako zdecydowanie najoryginalniejszy pomysł, jaki do tej pory przeczytałam (7/11).

 

Dobre, spójne, ciekawe światotwórstwo. Czarna diaskia, pył gricea, nocne niebo, katastrofalna zamiana w myśl – ładne i tragiczne elementy nieszczęśliwego, jakby nie patrzeć, świata napędzanego szczęściem.

Trochę zbyt oczywiste wg mnie: magiczne pojedynki, magiczne akademickie wykształcenie, mikroświat z dodatkowym mikroświatem – ogólnie wszystko prostolinijnie magiczne można by bez szkody porzucić lub ograniczyć. Idąc tym tropem, szczęście jako materia niekoniecznie podoba mi się w wersji płynu do przyjęcia, jednak rozumiem jego cel i idącą z nim w parze wygodę: jest policzalny, łatwy do gromadzenia i przechowywania, a także do sprzedaży. Jednak można było pójść zdecydowanie głębiej, w stronę jakiejś „pierwotnej rudy” szczęścia jako czegoś niekoniecznie materialnego – jeśli mowa tu o szczęśliwości człowieka, być może właśnie „myśl” mogłaby być pewną jego jednostką. Ogólnie, dość ciekawy temat, który na pewno zostanie na dłużej w moich, nomen omen, myślach.

 

Koloryzowanie przestępstwa (złodziejstwa) jako uświęcającego środki i jako uzasadnione źródło zarobku jest przyjemnym i sensownym zabiegiem – kupuję latający sklep bez marudzenia (szczęście też bym kupiła, tak nawiasem mówiąc – jakaś zniżka dla portalowiczów?).

Plus, że protagonistka sama dochodzi do rozwiązania, napędzając tym samym fabułę – może jedynie jasnowidząca staruszka jest nieco zbyt dosłowna, ale fabuła jedzie bez zgrzytów dalej, jak najbardziej wiarygodnie i nie tak oczywiście, jakby się można było spodziewać.

 

Duży plus za ponure zakończenie.

Pozdrawiam i powodzenia!

Pierwsza część opowiadania mnie zachwyciła, druga podobała mi się nieco mniej, ale nominowałem do piórka, bo to w sumie najlepszy tekst, na który natrafiłem na dyżurze od dłuższego czasu. Przede wszystkim za bardzo przyjemny język i cudowne światotwórstwo z wieloma oryginalnymi pomysłami. Fabularnie też wciąga – pomysł na sklep, szukanie najszczęśliszego człowieka. Sam skok na pewno oryginalny, choć poczułem niedosyt. Zakończenie dość wyraziste.

Sonato, obiecałem sobie, że nie będę czytał tekstów konkursowych przed końcem konkursu. Tytuł przyciągał jednak z taką mocą, że postanowienie złamałem i nie żałuję. Bardzo mi się podobało. Nic więcej nie dodam i nie czytam innych komentarzy, żeby uwagi w nich zawarte (zawsze jakieś są) nie zepsuły mi przyjemności. :)

Ananke

Ale nie mieliśmy tam większej informacji, że produkcja szczęścia to dla niej większe pieniądze, wręcz przeciwnie: ludzie do niej przychodzili, bo szczęście było tu lepsze, bardziej prawdziwe, gdyby je produkowała, mogłaby stracić klientów. Czy coś przeoczyłam?  

W sytuacji, kiedy naturalne szczęście się kończyło na świecie, produkcja sztucznego szczęścia byłaby nie tyle większymi pieniędzmi, co jakimikolwiek; a gdyby jednak Faliana nie chciała produkować szczęścia, musiałaby zamknąć sklep i robić zupełnie coś innego, a tego nie chciała, bo sklep był przecież jej oczkiem w głowie, tę “markę” budowała latami, była z niego dumna, jak napisałam tu: 

Otworzyłam drzwi i patrzyłam, jak sklep powoli ląduje, a zgromadzeni na rynku mieszczanie umykają i ustawiają się w odległości, żeby go podziwiać. Krzyczeli: „Ludzie, przybył latający sklep!”, klaskali, otwierali szeroko oczy. Dzieci podskakiwały z radości. Poczułam dumę.  

 

Żongler, dziękuję za wizytę! Cieszę się, że pomysł uważasz za oryginalny i że światotwórstwo się spodobało. Tak, niektóre elementy magiczne są proste, ale nie chciałam ich ograniczać, wg mnie były ważnym elementem świata. Hmm, pomysł na “pierwotną rudę” szczęścia jako coś niematerialnego brzmi ciekawie, podobnie myśl jako jednostka. Kiedyś coś podobnego mi przyszło do głowy – pisałam opowiadanie o sklepie z myślami, gdzie sprzedawano szczęśliwe myśli, ale to było mocno dziwaczne opowiadanie i ten motyw nie pasowałby mi tu, do fantasy, a właśnie do weirdu. Miło mi, że kupujesz latający sklep i że fabuła oraz zakończenie przypadły do gustu! Dziękuję raz jeszcze za komentarz :) 

 

zygfryd89, miło mi, że pierwsza część zachwyciła i że ogółem też się podobało! Cieszę się, że język uważasz za przyjemny, a światotwórstwo za pełne oryginalnych pomysłów, no i że opowiadanie wciągnęło. Bardzo dziękuję za opinię! 

 

Koalo75, cieszę się, że tytuł przyciągnął i że opowiadanie się podobało! Dziękuję za wizytę :) 

Sonato, masz rację, że sytuacja była coraz bardziej dramatyczna, więc zamiast kradzionego szczęścia, Falina musiałaby produkować sztuczne. Mi tylko chodziło o to, że przy podkreślaniu jej silnej mocy, nie mamy tutaj fuchy bardziej poważnej, bo prowadzenie sklepu nie kojarzy się z czarodziejami, którzy potrafią (cytując tekst) “władać najpotężniejszą magią na świecie”. :)

 

To, że ona to kochała – jasne, wiem, ale chyba (co wynika z opowiadania) bardziej kochała siostrę i mogłaby wcześniej zapewnić im dobre życie, bo w pewnym momencie pada stwierdzenie, że wkrótce “nie będziemy miało za co żyć”.

 

Może gdyby nie ta informacja, trochę inaczej bym patrzyła na całość i skupiła się na tym, że Falinie interes idzie w miarę dobrze, że trzeba teraz produkować szczęście, obroty spadną, ale nie jakoś drastycznie. No i wtedy nie czepiałabym się tego, że jako tak potężna, nie ma odpowiedniej pracy.

 

Wybacz, że się tak czepiam, ale to też wynika z tego, że opowiadanie, świat – wszystko mi się podoba i te drobne nieścisłości mi tak nie pasują, że muszę o nich napisać. :P Trochę jak marudzenie fanów Gwiezdnych Wojen, że szturmowcy mają słabego cela (bo mają, ale to nie przeszkadza dobrze się bawić przy oglądaniu scen walk). ;)

Ananke, napisałam to stwierdzenie “nie będziemy miały za co żyć”, żeby dać głównej bohaterce dodatkową motywację do poszukiwania tego najszczęśliwszego człowieka na świecie. Faktycznie nie pasuje, bo to był skrót myślowy – w rzeczywistości miałyby za co żyć – ale miał też podkreślać emocje Faliany, która była zła, że to, co robi (sprzedaż kradzionego szczęścia), musi się skończyć. Nieścisłości są, ale na razie je tak zostawię, bo mi to wszystko jednak składa się na zamierzony obraz głównej bohaterki. Ale cieszę się, że świat i opowiadanie Ci się podobają :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć!

 

Całkiem ciekawy tekst, z dosyć klasyczną, choć pomysłowo pokazaną bohaterką. Momentami bywa wręcz banalnie, ale przez większość czasu jest naprawdę nieźle, zwłaszcza że fantastyki jest tu mnóstwo. Pięknie rysujesz świat z perspektywy bohaterki. Z dłuższym komentarzem wpadnę w tygodniu.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, Osatanie!

 

Wracam pobetowo-nominacyjnie!

Na pierwszy plan przebija się tu światotwórstwo. Zrobiłaś to bardzo sprawnie, szczególnie jeśli chodzi o np. pył gricea. Nie ma o nim infodumpu, ale wiem co i jak. Świetną robotę robi też czarna diaskia. Bardzo mnie intrygowała od początku (swoją drogą uważam, że to musi być niezwykle… hmm… efektowna i ładnie wyglądająca choroba, choć chyba nie miałbym ochoty na nią zachorować).

To rzutowało też na klimat opowiadania. Pod tym względem jednak jestem lekko rozdarty. Wplotłaś tu baśniowe klimaty, które ładnie przebijają się przez smutny klimat całego tekstu. No i tu muszę stwierdzić, że zwyczajnie nie jestem fanem takich tekstów. Z drugiej jednak strony jest to bardzo spójne z treścią opowiadania, więc tak czysto analitycznie jest to zrobione dobrze.

Co do bohaterki, to oczekiwałbym od niej może troszkę więcej złodziejskiego cwaniaczkowania, na co trochę się nastawiłem, gdy na początku stwierdziła, że lubi naginać przysięgę. Tymczasem wyszła troszkę za dobra, choć jej motywacje są jasne – opiekuje się Bilevią. Ale to już zarzut pod kątem konkursu, nie mający znaczenia przy piórku.

Natomiast Bilevia jest bohaterką intrygującą i zmuszającą do przemyśleń. Jest odseparowana i szczęśliwa. Gdybym miał pokazać kogoś, kto jest szczęśliwy, pewnie w pierwszym odruchu zbudowałbym beztroskiego lekkoducha, a Bilevia taka nie jest. Człowiek szczęśliwy niekoniecznie jest człowiekiem beztroskim i za to muszę pochwalić.

To tekst zupełnie nie w moim klimacie, konkursowo inny niż pozostałe, które dotychczas przeczytałem, ale nie mogę odmówić mu jakości. Tym bardziej że w kilku miejscach byłem bardzo usatysfakcjonowany językiem, co, przyznaję, ma dla mnie niemałe znaczenie.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej!

 

Będę szczery, bez owijania w bawełnę, ok?

Gdybym nie był typem czytelnika, który nie odpuszcza, to pewnie porzuciłbym Twoje opowiadanie i go nie doczytał. Po pierwsze: nie poczułem się po przeczytaniu pierwszego rozdziału dostatecznie zahaczony, żeby poczuć się zainteresowanym. I to nawet pomimo tego, że pod koniec tego pierwszego rozdziału wprowadzasz naprawdę świetny pomysł, którym jest magiczna zaraz – i to jaka ładna zaraza!

Co jeszcze byłoby temu winne oprócz braku ostrego haczyka? Przyznam szczerze, że to przez język. On jest ładny, nie przeczę, bardzo poetycki, ale jak dla mnie przekracza on momentami granicę purpury. Jest tego zwyczajnie za dużo jak na mój gust, bardzo szybko odczułem przesyt. Ale to ja; to moje odczucia, wynikające z preferencji czytelniczych, więc się tym zanadto nie przejmuj :)

Czarna diaskia… Są takie motywy w książkach, filmach, ogólnie w opowieściach, które wzbudzają mój niepokój. I w zasadzie nie wiem, co akurat w nich jest takiego, ale coś być musi, skoro mocno oddziałują na moją wyobraźnię. Ta Twoja zaraza właśnie taka jest. To naprawdę genialny pomysł. W komentarzu pod opowiadaniem napisałaś, że traktujesz tę zarazę w dosłowny sposób, że jest efektem jakichś magicznych eksperymentów i w sumie spoko. Choć ja, aż do przeczytania Twojego komentarza traktowałem ją w sposób bardziej metaforyczny – to ludzie sami sobie zgotowali ten los, biegnąc naprzód, bez oglądania się na innych, utracili zdolność cieszenia się małymi rzeczami, zatracili indywidualizm na rzecz stania się jedną z pędzących owiec, zdążających stadnie do jakiegoś ulotnego szczęścia i spełnienia, lepszego jutra, majaczącego na horyzoncie, do którego nigdy mają nie dobiec. No, ale miało być dosłownie, więc niech będzie po Twojemu ;)

Potraktowanie szczęścia jako substancji, którą można pobierać od innych dzięki magii, to też fajny motyw, który należy pochwalić.

Przedstawiony przez Ciebie świat jest baśniowy, może nawet bajkowy. Jest królestwo, jest w nim magia, jest latający od miasta do miasta sklep i są ludzie w tych miastach, dla których sklep jest atrakcją, ale w żaden sposób nie uchodzi za coś dziwnego. Wiesz, w świecie, który nie jest bajkowy, raczej spodziewałbym się miejscowych władz, którym raczej nie spodobałoby się, że jakiś sklep z wiedźmą ląduje im na ryneczku. Oczywiście to nie zarzut, ale stwierdzenie faktu ;) Ten język, który mnie zmęczył, pasuje do tej konwencji, ale nadal uważam, że za dużo tych ozdobników w tekst nawtykałaś.

No to teraz Foliana. Dziewczyna ma swój biznes, włada potężną magią, chroni siostrę przed złym światem i niezłomnie dąży do celu – wypisz wymaluj heroina spod znaku YA. No i to byłoby ok, gdybym podczas lektury nie miał ciągłego wrażenia, że Foliana jest nieszczera, a wszystkie jej działania podszyte są użalaniem się nad sobą i swoim ciężkim losem. Nie polubiłem jej. Jej siostry również, choć – przyznam – że zrobiło mi się jej na końcu żal (siostr, nie Foliany).

Fabułę prowadzisz w sposób, który nazwałbym erpegowym. Jest zadanie do wykonania, jest zleceniodawca questa. Potem jest biblioteka i background ze wskazówkami. Kolejny przystanek na drodze bohaterki to źródełko, gdzie dowiaduje się, że ma lecieć doRufii, potem jest miast poszukiwania. Ten kieszonkowy wymiar to fajny, choć nienowy, pomysł. Za to kieszonkowy wymiar w kieszonkowym wymiarze jest matrioszką, której wcale nie było Ci trzeba, żeby to się wszystko sklejało – wymiar w kandelabrze to już IMHO przesada, której nie kupiłem. Nie, żeby to się kłociło z resztą opowiadania, bo wcale tak nie jest, ale to naprawdę było dla mnie zupełnie nadmiarowym dodatkiem.

Końcówką mnie z kolei zaskoczyłaś. Serio, nie spodziewałem się, że siostra protagonistki złapała chorobę. To pewnie dlatego, że po drodze traktowałem diaskię nie jako chorobę, która zarazić może się każdy (jak Ty sugerujesz w swoim komentarzu), tylko jako chorobę duszy (co napisałem wcześniej). Stąd też wzięło się moje przekonanie, że Bilevia nie może być chora, bo skoro jest w niej tak wiele naturalnego szczęścia, to choroba nie może jej dotknąć. Miałem nawet przez chwilę (dłuższą) podejrzenie, że to Foliana i Breivia są potomkiniami najszczęśliwszego człowieka – niewiele trzeba by przemodelować w tekście, żeby podrzucić akurat taki rodzaj plot twistu na koniec ;)

No dobra, starczy tego – Twoje opowiadanie, Sonato, na pewno jest tekstem bibliotecznym, ale w mojej ocenie do piórka jednak mu trochę brakuje. Choć może raczej powinienem napisać – ma czegoś za dużo. W głosowaniu piórkowym będę na NIE.

 

Dziękuję za lekturę i pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

No to może tak: będę na NIE, ale bardzo niewiele mi zabrakło do TAK-a.

 

Masz wspaniałe pomysły, naprawdę imponujące, jak cała ta idea kradzieży szczęścia. Jak zaraza widoczna w postaci rosnących na ludziach i miejscach kwiatów. To one zadecydowały o tym, że byłam bardzo bliska TAK-a.

O tym, że to będzie jednak NIE, zadecydował natomiast po pierwsze sposób ukazania głównej bohaterki, po drugie, przede wszystkim – prowadzenie narracji. Foliana nie przekonała mnie jako bohaterka – za mało w niej, jak na to, co przeżywa, goryczy i strachu (na moje wyczucie, to może być subiektywne).

Ale gdybym miała tylko swoje subiektywne uwagi do bohaterki, to bym została przy TAK-u. Zdecydował fakt, że – przy naprawdę wybitnych, znakomitych pomysłach – fabułę prowadzisz w sposób bardzo prosty, podsuwając bohaterce tropy w sposób, który nieco za mało, jak na mój gust, maskuje rękę autorki. W zasadzie cała sekwencja wydarzeń od spotkania z jasnowidzką do końca jest tak poprowadzona, i to mnie nie przekonuje.

Ale generalnie – tekst jest fajny, ma momenty i motywy wybitne, niewiele mu IMHO brakuje do bycia naprawdę bardzo dobrym.

ninedin.home.blog

Verus, witam jurorkę :)

 

Krar85, dziękuję za wizytę i cieszę się, że mimo wszystko ogółem się spodobało!

 

Krokusie, witam wiernego betującego! Cieszę się, że światotwórstwo się podobało no i że mimo, że nie jesteś fanem takich tekstów, to jednak uważasz, że klimat jest dobrze zrobiony. Super, że Bilevia zaintrygowała! Tak, nie była osobą beztroską, a raczej taką bardziej… zamyśloną.  

To tekst zupełnie nie w moim klimacie, konkursowo inny niż pozostałe, które dotychczas przeczytałem, ale nie mogę odmówić mu jakości. Tym bardziej że w kilku miejscach byłem bardzo usatysfakcjonowany językiem, co, przyznaję, ma dla mnie niemałe znaczenie.

Ooo, no to mi miło! 

Dziękuję za komentarz i raz jeszcze za betę!

 

Outta Sewer, dziękuję za szczery komentarz! Szkoda, że nie przypadło do gustu, ale cieszę się, że pomysł na zarazę się spodobał. 

Choć ja, aż do przeczytania Twojego komentarza traktowałem ją w sposób bardziej metaforyczny – to ludzie sami sobie zgotowali ten los, biegnąc naprzód, bez oglądania się na innych, utracili zdolność cieszenia się małymi rzeczami, zatracili indywidualizm na rzecz stania się jedną z pędzących owiec, zdążających stadnie do jakiegoś ulotnego szczęścia i spełnienia, lepszego jutra, majaczącego na horyzoncie, do którego nigdy mają nie dobiec. 

Piękne! Myślę, że taka interpretacja też jest właściwa, bo właśnie o czymś takim myślałam – eksperymenty, o których pisałam, miały być wynikiem tego “biegu”. 

Potraktowanie szczęścia jako substancji, którą można pobierać od innych dzięki magii, to też fajny motyw, który należy pochwalić. 

Miło mi :) 

Co do purpury i ozdobników, to przyznaję się bez bicia, że mam taką tendencję, ale wiem, że nie każdemu musi ten język odpowiadać. No i szkoda, że głównej bohaterki nie polubiłeś, ale cieszę się, że jej siostra pod koniec wzbudziła jakieś uczucia. Plot twist z tym, że to główna bohaterka i jej siostra są potomkiniami najszczęśliwszych ludzi – mogłam go zastosować, ale wydawał mi się za bardzo oczywisty. Dziękuję raz jeszcze za komentarz i mam nadzieję, że mój język za bardzo nie zmęczył podczas czytania!

 

Ninedin, dziękuję za wizytę i opinię! 

Masz wspaniałe pomysły, naprawdę imponujące, jak cała ta idea kradzieży szczęścia. Jak zaraza widoczna w postaci rosnących na ludziach i miejscach kwiatów. To one zadecydowały o tym, że byłam bardzo bliska TAK-a. 

Bardzo mi miło! 

Szkoda, że bohaterka nie przekonała, ale rozumiem, dlaczego. Prowadzenie fabuły rzeczywiście mogłam wymyślić inaczej, będę o tym pamiętać na przyszłość. Dziękuję raz jeszcze za celne uwagi! 

Cześć Sonato!

 

Wpadam z komentarzem z perspektywy kilku dni. Bardzo spodobał mi się świat, tajemnicza zaraza oraz wizja cudownego sklepu mogącego wędrować w przestworzach i sprzedawać ludziom deficytowy towar (skąd go biorą, to inna sprawa). Pomysł z kwiatami przepiękny, fantastyczny, tajemniczy, mroczny. To jest fantasy! Byłem ciekaw, jak z tego wybrniesz pod koniec, wybrałaś nieco symboliczny wydźwięk, chyba najlepszy w tej długości formie. Trochę natomiast zabrakło konkretu, pokazania funkcjonowania tego świata, który przecież istnieje i żyje własnym życiem niezależnie od protagonistki. Bo dostaliśmy tylko okruszki settingu, rozsiane tu i tam w siostrzanej historii, przez co mam wrażenie, że jest on jedynie dekoracją do opowieści i bez bohaterek jedynie obumiera. Przykładowo zapewniasz, że wszystko powoli obumiera, ale w interakcjach z ludźmi tego nie widać. Nie chodzi mi o jakiś patos, ale budowę atmosfery nieuchronnego końca, której tutaj nie czuję, przez co jest trochę dziwnie.

Sam motyw szukania szczęścia dla ludzi w czasach ostatecznych, który z czasem nieco ewoluuje, wypada świetnie i przekonująco, zwłaszcza że naprawdę sporo miejsca poświęciłaś na pokazanie motywacji bohaterki. Z jednej strony pasuje to do opowieści skupionej na losach i odczuciach filganek, ale mam wrażenie, że trochę zabrakło balansu: za dużo świata wewnętrznego i zwracania uwagi na troski, ciągłego wracania do przeszłości, zbyt mało interakcji zewnętrznych współgrających z taką sytuacją. Albo inaczej, te interakcje jakoś nie do końca się kleją z motywami i nie widać ich w działaniach. Przykładowo źródło: bohaterki przygotowuje się, ociera o jakąś formę zatracenia, po czym na miejscu, na podstawie zaledwie skrawka, stwierdza aha i już wie, co ma robić. To trochę tak, jakby patrząc na poczynania, a czytając co w głowie siedzi mieć wrażenie, że czytam o dwóch różnych osobach. Ale może zwyczajnie perspektywa jest mi na tyle odległa, że nie mogłem się wczuć.

Fantastyka szczodrze obdarzasz czytelnika, a końcówka jest w tym względzie szczególna, motyw z siedzeniem w świeczniku starego dziwaka jest groteskowy i wpasowuje się w całość bardzo ładnie. Liczyłem, że może coś wyjaśnisz, ale symbole i ogólniki są tu imho na miejscu, bo z niełatwym problemem się dziewczyny zmagają.

Dobra, pomarudziłem, a to przecież kawał solidnego i ciekawego fantasy z klasyczną, ale ciekawą i osadzoną w niezwykłym świecie bohaterką. Piórkowo będę na NIE, rozdźwięk między myślami a czynami jakoś nie daje mi spokoju, wygląda niespójnie, ale nie zmienia to faktu, że jest to ciekawy, bardzo barwnie napisany i naprawdę udany tekst.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Piękne! Myślę, że taka interpretacja też jest właściwa, bo właśnie o czymś takim myślałam – eksperymenty, o których pisałam, miały być wynikiem tego “biegu”. 

Aye. Tylko ja brałem to jako chorobę duszy, która pochodzi z wewnątrz, a nie z zewnątrz :) Czyli ja bardziej metaforycznie, Ty bardziej dosłownie.

 

Co do purpury i ozdobników, to przyznaję się bez bicia, że mam taką tendencję, ale wiem, że nie każdemu musi ten język odpowiadać.

Wiesz, mnie to trochę przeszkadza, ale są odbiorcy, którzy czegoś podobnego oczekują. Szczerze powiedziawszy, to też miałem tendencję do takiego pisania, ale mnie tego tutaj oduczono i… kiedy ostatnim razem chciałem napisać tekst, w którym miałem zamiar nawtykać takich purpurowych ozdobników, to nie mogłem, nie umiałem, strasznie się tym męczyłem i ogólnie dupa z tego wyszła ;) Więc nie warto może porzucać takiego stylu, bo potem może się zdarzyć, że będzie trudno do niego wrócić :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Krar85, witam ponownie! Bardzo się cieszę, że spodobał Ci się pomysł na świat, sklep i kwiaty. Przyznam, że chciałam to opowiadanie uczynić jeszcze bardziej symbolicznym, ale zrezygnowałam, bojąc się, że za bardzo odejdę od gatunku fantasy. 

Przykładowo zapewniasz, że wszystko powoli obumiera, ale w interakcjach z ludźmi tego nie widać. Nie chodzi mi o jakiś patos, ale budowę atmosfery nieuchronnego końca, której tutaj nie czuję, przez co jest trochę dziwnie. 

Nie wszyscy chcieli pogodzić się z tym, że świat się kończy, niektórzy wręcz odrzucali od siebie tę wizję. Ale atmosferę starałam się zbudować na tyle, ile umiałam :)  

Miło mi, że spodobał się motyw szukania szczęścia. Co do pokazywania dużo świata wewnętrznego, a mało zewnętrznego, to ja w sumie już tak mam. Ale będę się starała to równoważyć w przyszłych tekstach. Super, że końcówka przypadła do gustu i że opowiadanie uważasz za udane i dziękuję za rozbudowaną opinię! 

 

Outta Sewer,

Wiesz, mnie to trochę przeszkadza, ale są odbiorcy, którzy czegoś podobnego oczekują. Szczerze powiedziawszy, to też miałem tendencję do takiego pisania, ale mnie tego tutaj oduczono i… kiedy ostatnim razem chciałem napisać tekst, w którym miałem zamiar nawtykać takich purpurowych ozdobników, to nie mogłem, nie umiałem, strasznie się tym męczyłem i ogólnie dupa z tego wyszła ;) Więc nie warto może porzucać takiego stylu, bo potem może się zdarzyć, że będzie trudno do niego wrócić :) 

Tak, mnie też tutaj chcieli tego oduczyć, ale za mocno ten styl we mnie siedzi i nie umiem inaczej :) 

Cześć, Sonata :) Dawno mnie nie było – wróciłam skuszona konkursem.

Widzę, że nietypowe złodziejstwo sobie wybrałaś ;) co zawsze jest na plus. Czytało się przyjemnie -obrazowe, lekkie (jeżeli chodzi o formę, nie temat) z ciekawymi porównaniami i ozdobnikami. I choć aż takim fanem takich zabiegów nie jestem (nawet jeżeli sama nieraz je poczyniłam), to tu mi one pasowały, zarówno do świata jak i opowieści.

Kasjopejatales, cześć! Dzięki za przeczytanie i opinię. Złodziejstwo rzeczywiście nietypowe wybrałam. Cieszę się, że czytało Ci się przyjemnie :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

No to nieźle! Dzięki za wizytę, Anet :)

Nowa Fantastyka