- Opowiadanie: JPolsky - Święta u Kevina, czyli nowa opowieść wigilijna

Święta u Kevina, czyli nowa opowieść wigilijna

Opowiadanie na “Konkurs Świąteczny 2023”, a prezenty to: Kevin sam w domu + urban fantasy

 

Akcja dzieje się w mieście i jest fantastyka, więc warunki chyba spełnione, ale zdecydowanie poszło bardziej w stronę horroru na wesoło.

 

Dziękuję użytkownikom: BosmanMat i HollyHell91 za poświęcony czas i wskazanie językowych niedociągnięć.

 

Ponieważ przekroczyłem dozwolony limit znaków, zobowiązuję się do przeczytania i skomentowania co najmniej połowy konkursowych tekstów (a jak czas pozwoli to większości), zgodnie z regulaminem.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Święta u Kevina, czyli nowa opowieść wigilijna

– Nareszcie! Już nic dzisiaj nie będzie mnie wkurzało. W dupie mam całe te święta – wygłosił dumnie Kevin, zasiadając wygodnie na sfatygowanej sofie.

Późne popołudnie, dwudziesty czwarty grudnia. Drugie z rzędu Boże Narodzenie, które blisko trzydziestoletni mężczyzna zamierzał spędzić w samotności. Odkąd został porzucony przez partnerkę, a wcześniej pokłócił się z niemal wszystkimi bliskimi mu osobami, interakcje z ludźmi ograniczył do minimum. Tylko tyle, ile musiał, czyli kontakty w pracy oraz podczas podstawowych, przedłużających egzystencję czynności. W kilkanaście miesięcy mocno się zapuścił, przytył i stracił wiele z dawnego uroku oraz przebojowości.

Tak do końca nie żył samotnie, bo miał jeszcze psa. Kilkuletniego owczarka niemieckiego o imieniu Hugo. Pies, jak to pies, pozostawał mu wierny, pomimo tego, że ich obustronna relacja zdecydowanie odbiegała od ideału. Ile to już razy zwierzę chodziło głodne przez cały dzień, ponieważ jego pan miał ciekawsze zajęcia na głowie lub o nim zapominał. Cierpliwie znosiło zmienne stany nastrojów i złe humory właściciela. Broniło oraz upominało, kiedy ten odwalał jakieś głupie numery podczas spacerów. Kevin nie należał bowiem do ludzi cechujących się dojrzałością i rozsądkiem.

Na znajdującym się przed kanapą stole ustawionych zostało dwanaście potraw, niemalże wigilijnych. Dokładnie ten sam zestaw co przed rokiem. Osiem piw w puszkach oraz cztery gotowce z supermarketu. Gospodarz włączył telewizję i zaczął oglądać głupkowatą komedię pod tytułem: „Witaj, Święty Mikołaju”. Zaciągnął się papierosem, rzucił okiem na ciemne, gwieździste niebo za oknem, po czym spojrzał na psa, wypowiadając od niechcenia:

– No, Hugo… Co będziesz miał dzisiaj ciekawego do powiedzenia?

Wielki owczarek przekręcił tylko głowę w bok i z litością w oczach łypał na właściciela.

– Tak myślałem. To wszystko brednie! No i dobrze, bo dzięki temu jeszcze cię lubię, przyjacielu – dodał mężczyzna, otwierając pierwszą puszkę ze złocistym trunkiem.

Niedługo później zasnął. Przebudził się po upływie około dwóch godzin. Z ekranu telewizora Bruce Willis krzyczał: „Yippee Ki Yay, mother f*cker”. Tradycyjnie już emitowali „Szklaną pułapkę”.

Dochodziła dziesiąta wieczorem. Kevin podgrzał w mikrofalówce jeden z kupnych rarytasów. Nie był nim bigos, karp czy barszcz z uszkami, a tania, mrożona pizza. Zjadł „wigilijną” kolację, którą zapił drugim piwem. Doszedł do wniosku, że siedzenie w domu wieje nudą.

– Hugo! Idziemy na spacer – rzucił do psa.

Futrzak zaszczekał kilka razy, zamerdał ogonem i w mgnieniu oka znalazł się przy drzwiach wyjściowych. Opiekun zwierzaka ubrał się ciepło. Nie omieszkał schować do kieszeni kurtki jeszcze jednej puszki. Chwilę później opuścili niewielkie, wynajmowane mieszkanie. Zjechali windą na parter bloku i wyszli przed budynek. Temperatura powietrza oscylowała w okolicach zera, a z nocnego nieba ostro sypał śnieg z deszczem. Trudne warunki pogodowe nie zniechęciły żądnego wrażeń mężczyzny do dłuższej przechadzki.

Dzielnica wyglądała na kompletnie opustoszałą. Wielkie, kolorowe neony z nazwami okolicznych sklepów oraz porozwieszane tu i ówdzie świąteczne lampki oświetlały ciemne ulice.

Na co dzień szumne i tętniące życiem centrum wielkiego miasta zapadło w świąteczny sen. Z okien budynków dochodziły niemrawe odgłosy rodzinnego biesiadowania. Śmiechy, krzyki, śpiewy. Hugo gnał przed siebie wiedziony nieznanymi człowiekowi, tajemniczymi, psimi tropami, a Kevin podążał krok w krok za nim. Przez ponad godzinę wałęsali się po okolicy. Z rzadka mijali jakiegoś zabłąkanego przechodnia, czy grupkę podchmielonej młodzieży.

W końcu dotarli do starej, wyraźnie kontrastującej z tą częścią aglomeracji, znajdującej się nieco na uboczu katedry. Wysoki, strzelisty budynek był nieoświetlony i kompletnie zaniedbany. Sprawiał wrażenie wielkiej, nikomu niepotrzebnej ruiny, która lada moment zacznie rozpadać się na kawałki. Niemal w całości porastała go dziwaczna, przypominająca bluszcz roślinność, nie wyłączając ogromnych, ledwo widocznych z zewnątrz witraży.

– Ciekawe… Przechodziłem tędy dziesiątki razy, ale nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jak jest w środku – rzekł pod nosem samotny awanturnik.

– A zatem najwyższy czas to sprawdzić. Właśnie powinna rozpoczynać się pasterka. – Ku jego zdziwieniu odpowiedział jakiś nieznajomy głos.

Mężczyzna rozejrzał się wokoło, jednak nikogo nie zauważył. Zupełna pustka. Tylko on i pies.

– Kto to powiedział? – rzucił bez przekonania.

– Jak to kto? Ja! – Kevin zniżył wzrok, aby poszukać źródła basowego dźwięku.

– Hugo? To… to ty mówisz? – Ledwie zdołał wydusić. Pomimo usilnych starań, nie potrafił zamaskować budzącego się w nim przerażenia.

– No, a kto? Stary! Spójrz na zegarek i wszystko stanie się jasne. – Nie było żadnych wątpliwości, że oto przemawia ludzkim językiem najlepszy, a w tym przypadku także jedyny przyjaciel człowieka.

Zdumiony Kevin wybałuszył szeroko oczy, niepewnym ruchem sięgnął po telefon, aby stwierdzić, że właśnie minęła północ. Spojrzał jeszcze raz na szczerzącego zęby w uśmiechu psa, podświetlił ekranem urządzenia trzymane w dłoni piwo i zaczął czytać nadruk na puszce. Zawartość alkoholu w napoju nie odbiegała od normy. Nie mógł być pijany.

– Później ci to wyjaśnię, a teraz ładuj się do środka. Niezawodny psi węch podpowiada mi, że czeka nas niezła zabawa – oświadczył autorytarnie Hugo.

Kevin nacisnął klamkę masywnych, drewnianych drzwi, mimo że szok nie opuszczał go odtąd nawet na chwilę. Wrota katedry natychmiast ustąpiły, a dodatkowo dźwięcznie zaskrzypiały, co przywoływało na myśl efekty dźwiękowe ze starych, klasycznych horrorów. W niewielkim przedsionku, przed wejściem na nawę główną, panowała totalna ciemność. Oszołomiony mężczyzna zawahał się, zanim postanowił przekroczyć próg kolejnego pomieszczenia.

– Śmiało! – zachęcał czteronożny partner.

– Mam gadającego psa… Czy może wydarzyć się coś gorszego? – Kevin pocieszał się retorycznym pytaniem. Otworzył następne drzwi.

Główną salę rozjaśniało intensywne, sztuczne światło, pochodzące z ogromnych żyrandoli, które zwisały z bogato zdobionego sufitu. Pierwsze zaskoczenie. Drugą niespodzianką był znajdujący się wewnątrz tłum, złożony z kolorowych, przedziwnych postaci. Zanim nowo przybyły zdążył właściwie ocenić z kim ma do czynienia, mały, czarny nietoperz usiadł mu na ramieniu i przemówił:

– Cześć, grubasku!

– O ja jego! – Tym razem to Hugo nie zdołał ukryć zdziwienia.

– Bądź miły dla naszego gościa, bardzo cię proszę! – O potrzebie zachowania dobrych manier przypomniał skrzydlatemu ssakowi pewien brunet, charakteryzujący się kredowobiałą aparycją. Nosił szykowny, czarny garnitur oraz długą pelerynę.

Kevin przełknął tylko ślinę, ponieważ żadne słowo nie przeszłoby mu przez gardło.

– Hrabia Dracula. Do usług i miło mi pana poznać – przedstawił się nieznajomy, ukazując w szerokim uśmiechu nienaturalnie wydłużone kły.

– Jest lepiej niż myślałem – wtrącił ironicznie pies.

– I proszę się niczego nie obawiać. Swoje już dzisiaj wypiłem – uzupełnił wypowiedź rzekomy wampir, puszczając oko do przybysza.

– Ma facet klasę – skomentował Hugo, nieco w zastępstwie za chwilowo oniemiałego właściciela.

Milczącemu i przestraszonemu Kevinowi zaczęli przestawiać się kolejni uczestnicy tego przedziwnego spotkania. Jeździec bez głowy naturalnie nie wypowiedział ani słowa, jednak przemówił partnerujący mu koń. Gorgona, zwana też Meduzą, kobieta o kontrowersyjnej urodzie, z gadającymi wężami zamiast włosów, nie zamieniła nowego gościa w kamień, co nie znaczy, że tego nie zamurowało. Pewien barczysty, dojrzały wiekiem elegant oświadczył, iż powszechnie znany jest jako Dr Moreau, a przypominający małpoluda, asystujący mu osobnik to efekt przeprowadzanych gdzieś na końcu świata genetycznych eksperymentów. Był tam młody chłopak o imieniu Willard, któremu kilka szczurów szeptało coś do uszu, a także niski, niezgrabny dziwak, otoczony hałaśliwymi pingwinami.

Korowód złożony z osób, zwierząt i kreatur, znanych głównie ze szklanego ekranu lub niszowej, nie zawsze ambitnej literatury, ciągnął się bez końca. Kevin szybko przestał ogarniać sytuację, nie mając pojęcia kto oraz co do niego przemawia. Zwrócił jednak szczególną uwagę na obrzydliwą wiedźmę i jej jeszcze paskudniejszego, wielkiego kocura, a także na wysokiego jak dąb faceta z bliznami, do złudzenia przypominającego Frankensteina. Ten chyba tylko gościnnie, a być może nawet i bez zapowiedzi wpadł na ową, świąteczną imprezę, gdyż żaden gadający zwierz nie dotrzymywał mu towarzystwa.

Pozornie przypadkowemu gościowi nie umknął uwadze fakt, iż ta wyjątkowa zbieranina składała się wyłącznie z osobistości szemranych i negatywnie nastawionych do ludzi. Powoli wracał do zdrowych zmysłów. Nabierał przekonania, że to musi być żart. Ktoś ewidentnie chciał z niego zakpić.

– O czym teraz myślisz, główny bohaterze? – zapytał Hugo. Psa nawet na moment nie opuszczał dobry humor.

– Uczestniczę w jakiejś kiepskiej farsie… O co tutaj chodzi i gdzie jest ukryta kamera? – Kevin zdobył się wreszcie na wypowiedź.

– Farsa? Kamera? A to dobre! – wykrzyczał wielki kocur. Wypluł przy tym jakąś ohydną maź oraz klepnął się tłustą łapą w brzuch.

– Tak czy owak, nie mam ochoty brać w tym udziału – powiedział niedawno przybyły mężczyzna i zaczął wycofywać się powolnym krokiem w kierunku drzwi. Szybko poczuł na plecach ukłucie, jakby nadział się na trudny do określenia, twardy i ostry przedmiot. Okazało się, że było to poroże stojącego tuż za nim renifera.

– Ej, facet! Uważaj jak leziesz – odburknęło zaatakowane zwierzę.

– Rudolf! Uspokój się. Przecież nie zrobił tego umyślnie – rzekł pouczającym tonem stary człowiek z długą, siwą brodą, ubrany w czerwony strój.

– Święty Mikołaj! Kto jak kto, ale ty raczej nie pasujesz do pozostałych? – Widok ulubieńca wszystkich dzieci napawał Kevina jeszcze większym zdziwieniem.

– A kto ci powiedział, że jestem dobrym Mikołajem? Na każdego uczciwego Mikołaja przypada inny, „zły” Mikołaj. I zapewniam cię, iż nigdy nie dałem nikomu żadnego prezentu! A przynajmniej nie takiego, jakiego ten ktoś się spodziewał… – Na końcu wypowiedzi starzec zarechotał rubasznie, a chwilę później cała sala wybuchła gromkim śmiechem.

Nie do końca świadomy tego, co się wokół dzieje, Kevin tracił cierpliwość. Wziął się jednak w garść i postanowił, że zachowa powagę oraz przyjmie reguły gry nieznanego przeciwnika. Stłumił emocje, a jego głos zabrzmiał stanowczo:

– No, dobrze. Czy wytłumaczycie mi, co ja tutaj robię? – dociekał.

– Sam przecież przylazłeś! – odezwał się ktoś z tłumu… Albo coś.

– Odnoszę wrażenie, że byłem oczekiwany… – drążył dalej zakłopotany samotnik z wyboru.

– Pomyśl dlaczego? – zagadkowo odpowiedział inny głos.

– Moi drodzy! Ja mu wszystko wytłumaczę – oznajmił spokojnie Dracula. Przyjął zapewne rolę gospodarza spotkania. I to pomimo faktu, że impreza odbywała się w dawnym kościele, a więc w miejscu, którego wampiry zazwyczaj boją się równie mocno jak dziennego światła czy osinowego kołka.

– Nareszcie! Umieram z ciekawości – odrzekł i westchnął z ulgą główny zainteresowany. Hugo nieco się skrzywił, gdyż słusznie zauważył, że przy uwzględnieniu wątpliwej reputacji zgromadzonych, użyta przez przyjaciela zbitka słów jest co najmniej niefortunna.

– Znalazłeś się tutaj, bo jesteś dokładnie taki sam jak my – instruował najbardziej znany arystokrata wśród krwiopijców.

– Ja? A co ja mam z wami wspólnego? – Kevin nigdy nie grzeszył bystrością umysłu, więc nie zrozumiał aluzji.

– Nie lubisz ludzi. Stronisz od nich i nie życzysz im dobrze. Naprawdę muszę rozwijać tę kwestię? – tłumaczył podirytowany hrabia Dracula.

– Ale ja… To nieprawda! Przyznaję, że przechodzę przez trudny okres w życiu. Chcę jednak zabrać się za siebie i naprawić kilka spraw. – Ckliwy ciąg słów zabrzmiał jak tandetny cytat z najnudniejszej, brazylijskiej telenoweli.

Uczestnicy spotkania zaczęli rozglądać się po sobie, a ich kwaśne miny jednoznacznie dawały do zrozumienia, że nie uwierzyli w realność tych zapewnień, nawet gdyby podpisali się pod nimi najstarsi, polscy górale.

– Nic z tego, kolego! Już na zawsze będziesz jednym z nas! – oświadczył dość enigmatycznie gospodarz przyjęcia, a twarze pozostałych nabrały szyderczych, wykrzywionych grymasów.

Agresywny tłum, złożony z literackich oraz filmowych odszczepieńców, otoczył dopiero co oświeconego mężczyznę i zaczął na niego napierać. Żarty się skończyły. Nawet Hugo zadrżał i wyszeptał:

– Stanowczo popieram zakaz wprowadzania psów na teren katolickich świątyń…

Osaczony Kevin podjął jeszcze jedną, desperacką próbę wyjaśnień. Za późno i na próżno. Najpierw poczuł silny ucisk w gardle, a potem powoli tracił przytomność. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, był szczekający i warczący Hugo…

 

Ocknął się w ciemnym pomieszczeniu, do którego dostawały się tylko szczątkowe ilości księżycowego światła. Wciąż znajdował się w katedrze, ale po niedawnych wydarzeniach nie pozostał żaden ślad. Pies na przemian szczekał oraz wył, a gdy spostrzegł, że jego pan wraca do formy, zamerdał ogonem i zaczął kompulsywnie lizać mu twarz. Kevin usiadł na zakurzonej podłodze pustego gmachu, po czym zapytał:

– Co tutaj się wydarzyło? Wyjaśnij mi to Hugo?

Owczarek w charakterystycznym dla siebie stylu przekręcił głowę w bok, łypiąc litościwie wzrokiem na właściciela.

– Nieważne piesku… Zabieramy się stąd – ogłosił przerażony, aczkolwiek szczęśliwy poszukiwacz nocnych przygód, tarmosząc zwierzaka po głowie.

Minęła pierwsza w nocy. Człowiek i pies biegli wyludnionymi ulicami miasta. Młody mężczyzna narzucił tak szybkie tempo, że pomimo widocznej nadwagi, zawstydziłby zapewne niejednego amatorskiego biegacza.

Po powrocie do domu od razu położył się w łóżku. Pozwolił na to, aby Hugo spał razem z nim, co wcześniej prawie nigdy się nie zdarzało.

Noc miał niespokojną, niemal bezsenną. Z samego rana złapał telefon i wybrał nieużywany od dłuższego czasu numer.

– Słucham? – odezwał się znajomy, męski głos.

– Cześć tato! Jak się czuje mama? Chętnie odwiedziłbym was dzisiaj. Mogę? – rozczulająco wypytywał niespełna trzydziestolatek, któremu jak nigdy dotąd zaczęła doskwierać samotność.

– Matka tęskni za tobą, synu. Przecież wiesz, że zawsze jesteś mile widziany – odpowiedział ojciec.

– Dziękuję! A zatem niedługo wpadnę – Inicjatora rodzinnego spotkania ogarnęło autentyczne szczęście.

– Czekamy z niecierpliwością… – Rodzic urwał w połowie zdania i roześmiał się dziwnie, dostojnie, w sposób zupełnie do niego niepodobny.

Rozmówca poczuł się skonfundowany. Był silnie przekonany, iż gdzieś wcześniej słyszał już ten charakterystyczny śmiech. Szybko jednak zignorował sytuację i w podekscytowaniu zaczął szykować się do wizyty u dawno niewidzianych, najbliższych krewnych.

Razem z Hugo wpakowali się do leciwego samochodu i obrali kurs za miasto. W pewnym momencie kierujący pojazdem nadepnął gwałtownie na hamulec, zatrzymał auto po środku drogi i spoglądając zwierzęciu głęboko w oczy, powiedział zmieszanym, przytłumionym głosem:

– Już wiem… Vincent Price. To był śmiech Vincenta Price’a, „króla horroru”.

Pies nie zrozumiał ani słowa, więc tylko polizał Kevina po twarzy. Ten westchnął głęboko oraz wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu. Zamyślony spojrzał przez przednią szybę na znajdujący się gdzieś w oddali, nic nie znaczący punkt, po czym wrzucił pierwszy bieg, cisnął pedał gazu i ruszył do celu.

Koniec

Komentarze

Cześć! 

 

Ciekawa wariacja na temat Opowieści Wigilijnej Ci wyszła. Dopiero spotkanie z masą samotnych wykolejeńców i postaci z horrorów przekonały Kevina, że warto jednak spędzać święta w gronie rodziny. Fajnie, że akcja dzieje się jednak poza domen Kevina, zawsze to nieco inne podejście do tematu.

 

Nareszcie! Już nic dzisiaj nie będzie mnie wkurzało. W dupie mam całe te święta – wygłosił dumnie Kevin

Do kogo to wygłosił? Zdaje się, że siedzi sam… ;)

Na znajdującym się przed kanapą stole ustawionych zostało dwanaście potraw, niemalże wigilijnych. Dokładnie ten sam zestaw co przed rokiem. Osiem piw w puszcze oraz cztery gotowce z supermarketu.

O, takie menu to ja szanuję xD

 

Mam gadającego psa… Czy może wydarzyć się coś gorszego? – Kevin pocieszał się retorycznym pytaniem

Hmm, to nie brzmi jak pocieszanie się. 

 

Gorgona, zwana też Meduzą, kobieta o kontrowersyjnej urodzie, z gadającymi wężami zamiast włosów, nie zamieniła nowego gościa w kamień, co nie znaczy, że tego nie zamurowało

Dobre!

 

Już wiem… Vincent Price. To był śmiech Vincenta Price’a, „króla horroru”.

Tutaj chyba czegoś nie zrozumiałem. To ma znaczenie dla fabuły? Osobiście mam wrażenie, że ten element jest całkiem zbędny. Telefon do rodziców i wyjazd do nich może i lekko zalatują kliszą, ale stanowią dobre zakończenie. Takie optymistyczne.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie! :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Zabawne, lekkie i optymistyczne. Jest trochę usterek:

 

Spostrzeżenie Kevina, że na imprezie są wyłącznie postaci nie lubiące ludzi jest moim zdaniem niepotrzebnym spolilerem.

 

Chwilę później opuścili niewielkie, wynajmowane mieszkanie.

 

Jesli chcesz zaznaczyć, ze wynajmowane to chyba lepiej wcześniej to zrobić. Tu trochę razi.

 

W końcu dotarli do starej, wyraźnie kontrastującej z tą częścią aglomeracji,

 

-->

W końcu dotarli do starych, wyraźnie kontrastujących z tą częścią miasta zabudowań (?)

 

Generalnie cały ten akapit trochę jest koślawy. Np. katedra jest obok(?) ale potem chyba okazuje się, że w niej był(?) Może się nie połapałem, ale warto by ten akapit trochę podczyścić.

 

 co nie znaczy, że tego nie zamurowało.

 

że go nie zamurowało. (?)

 

A przynajmniej nie takiego …

 

-->

może lepiej: nie taki …

 

 

 

W komentarzach robię literówki.

Hej,

 

cezary_cazary – Dzieki, że wpadłeś i skomentowałeś. No właśnie ta końcówka mi akurat pasuje, bo jest dość enigmatyczna, czyli daje do myślenia, czy ten cały horror nie jest jakoś z góry ukartowany, czy tylko głównemu bohaterowi tak się wydaje, iż usłyszał nawet samego V.Price’a.

 

NaN – Również dziękuję za komentarz i odwiedziny. Wezmę pod uwagę Twoje spostrzeżenia. Spoiler może niepotrzebny, ale podczas pisania wydawał mi się uzasadniony. Katedra stoi na uboczu to fakt, a wcześniej bohater w niej nie był tylko przechodził obok… Czemu nie, skoro lubi szukać przygód?;) Dla mnie logiczne. 

 

Dzięki i pozdrawiam.

Hej 

Spoko historia, taka w stylu wigilijnej opowieści. Ale mam jeden problem, co my wiemy o naszym bohaterze – jak dla mnie to, że nie rozmawia z rodzicami i znajomymi nie oznacza, że to jest z jego winny. Siła wigilijnej opowieści polega na tym, że nim dojdzie do pokuty, skupia się ona w całości na charakterze głównego bohatera i dlatego końcówka tej klasycznej historii wypada tak wiarygodnie, bo Ebenezer doświadcza głębokiej przemiany, a u Twojego Kevina tego zabrakło. To znaczy jest przemiana ale nie jest ona wystarczająco wyeksponowana :). 

 

Ale same opowiadanie podobało mi się i spodobał mi się też główny bohater oraz opis straszydeł więc daje klika i pozdrawiam :)  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Слава Україні!

Hej Bardjaskier,

 

Dzięki za to, że wpadłeś, za komentarz i opinię. Cieszę, że opowiadanie wzbudziło dość pozytywne skojarzenia. Oczywiście zgadzam się z Tobą, że charakterystyka głównego bohatera została ledwo muśnięta, a jego przemiana jest dość szybka i zaprezentowana w sposób naiwny/płytki. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że pogłębianie psychologii postaci oraz mocniejsze akcentowanie tej wewnętrznej przemiany, wymagałoby napisania o wiele dłuższego tekstu, wykraczającego znacznie poza konkursowe limity. Najzwyczajniej w świecie zabrakło mi też na to czasu. Ale być może jest to dobry materiał na przerobienie tekstu na dłuższą wersję, tak już poza konkursem…

 

Dzięki i pozdrawiam.

 

 

A i oczywiście witam oraz pozdrawiam przedstawiciela Szanownego Jury!

 Kevin podążał krok w krok zanim. ← napisałbym: za nim, albo za psem

po czym wrzucił pierwszy bieg, nacisnął pedał gazu i ruszył do celu.

Interesujące. Dobrze misię czytało. Zadowolone. :)

Podoba mi się nagromadzenie symboli, a właściwie ich alter ego. gadający pies też wypadł OK. Może zakończenie, nieco dydaktyczne i moralizatorskie, nie do końca mi siadło, ale ogólnie na plus.

Lożanka bezprenumeratowa

Witam,

 

Koala75 – fajnie, że wpadłeś i cieszę się, że “misio” jest zadowolony:)

 

Ambush – dzięki za wizytę i miło mi, że tym razem za dużo nie sknociłem, a opowiadanie przypadło Ci do gustu;)

Kevin to ewidentny kinoman. Pewnie stąd rodzą mu się w głowie te filmowe nawiązania i w chwili jakiejś utraty przytomności (z przepicia?) widzi paradę bohaterów z horrorów. Na marginesie, domyślam się, że wiesz kim był Frankenstein i celowo napisałeś o nim tak, jak to się w świadomości ludzi przyjęło.

Opowiadanie napisane z humorem. Czytało się dobrze. Trochę w kilku przypadkach, jak dla mnie, niepotrzebnie upraszczasz czytelnikowi życie. Napisałeś: To był śmiech Vincenta Price’a i zaraz wyjaśniasz, kim był. Mimo tego wyjaśnienia i tak sięgnąłem do google’a. 

 

Nominuję. Pozdrawiam.

Myślę, że opowiadaniu wyszłaby na dobre lekka redukcja przymiotników, no i w paru miejscach aż się prosiło, by bardziej niż na tell postawić na show.

Niezła historyjka, bez oczywistego morału, za to z dużym znakiem zapytania, który trudno rozgryźć – bo rozmaicie można tłumaczyć podobieństwo, które w ostatniej scenie uderzyło bohatera. Kusi, by kwestionować jego poczytalność, ale to niekoniecznie słuszny trop.

Pozdrawiam!

Cześć chłopaki,

 

AP – Dziękuję i fajnie, że się podobało. Oczywiście napisałem o Frankensteinie tak, jak przyjęło się to w świadomości ludzi (prawdziwym Frankensteinem był jego stwórca), a Kevin jest dokładnie takim samym kinomanem jak autor tekstu:)

 

adam_c4 – Pewnie, że mogłem więcej rzeczy pokazać niż opisać, ale przyznaję że ciężko było już z czasem. Nieoczywiste zakończenie było w pełni zamierzone, chciałem zostawić furtkę dla domysłów, czy rzeczywiście nasz bohater usłyszał to co usłyszał, czy tak naprawdę chciał to usłyszeć. Więc cieszę się, że tak to zinterpretowałeś. 

 

Pozdrawiam

 

Hej, ciekawe połączenie Kevina samego w domu z opowieścią wigilijną! Całkiem dobre wykonanie, jak i pomysł! Czasem się potykałam, np. dlaczego Hugo mówi nagle “O ja jego”, ale to takie drobiazgi. :) Dobrze opisana atmosfera świątecznej pustki w mieście. :) Poniżej mała łapanka. 

– Tak myślałem. To wszystko brednie! No i dobrze, bo dzięki temu jeszcze cię lubię(,) przyjacielu – dodał mężczyzna, otwierając pierwszą puszkę ze złocistym trunkiem.

Przecinek.

Zjadł „wigilijną” kolację, którą zapił drugim piwem. Doszedł do wniosku, że siedzenie w domu wieje nudą.

Dwa bardzo podobne rytmicznie zdania. Warto by zmienić, np: Zjadł wigilijną kolację, którą zapił drugim piwem, po czym doszedł do wniosku, że siedzenie w domu wieje nudą. 

– Hugo? To… to ty mówisz? – ledwie zdołał wydusić.

Ledwie dużą literą. 

– Mam gadającego psa… Czy może wydarzyć się coś gorszego? – Kevin pocieszał się retorycznym pytaniem. Otworzył następne drzwi.

Ten fragment zgrzyta. Gadający pies to nie jest taka najgorsza rzecz, jest dużo gorszych. I dlaczego Kewin pociesza się retorycznym pytaniem? Następne zdanie od nowego akapitu. 

– Tak czy owak, nie mam ochoty brać w tym udziału – powiedział niedawno przybyły mężczyzna

Wiemy, że przybył niedawno, więc ta informacje jest zbędna. Można by to wykreślić. 

 

Życzę powodzenia w konkursie i pozdrawiam serdecznie! :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Mocno filmowy ten Twój Kevin :)

Trochę mi brakowała zarysowania postaci, bo nie wszyscy samotni i skłóceni z rodziną są jak Scroog, ale rozumiem, że w zamyśle kimś takim miał być. I rozumiem, że… limit ;)

Czytało się dobrze, fajny mix filmów z Kevinem i Opowieści wigilijnej. W ogóle nieźle żonglujesz filmowymi nawiązaniami. Mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

To przy­kre, że do­pie­ro wielce osobliwe indywidua, ujrzane w bar­dzo szcze­gól­nych oko­licz­no­ściach, uświa­do­mi­ły Ke­vi­no­wi po­trze­bę kon­tak­tu z bli­ski­mi. Ale cóż, le­piej w ten spo­sób niż wcale. :)

 

Osiem piw w pusz­cze… → Chyba miało być: Osiem piw w pusz­kach… Lub: Osiem puszek piwa

 

Zje­cha­li windą w dół… → Masło maślane – czy można zjechać windą w górę?

 

Pe­wien bar­czy­sty, doj­rza­ły wie­kiem ele­gant… → Pe­wien bar­czy­sty, w doj­rza­łym wie­ku ele­gant

 

użyty przez przy­ja­cie­la zbi­tek słów jest co naj­mniej nie­for­tun­ny. → …użyta przez przy­ja­cie­la zbi­tka słów jest co naj­mniej nie­for­tun­na.

Zbitka jest rodzaju żeńskiego.

 

tłu­ma­czył podi­ry­to­wa­ny Hra­bia Dra­cu­la. → Dlaczego wielka litera?

 

Z sa­me­go rana zła­pał za te­le­fon… → Z sa­me­go rana zła­pał te­le­fon

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

JolkaK – dzięki za odwiedziny i komentarz. Skorzystałem z kilku Twoich podpowiedzi, w kwestii poprawek.

 

Anet – Cieszę się, że Ci się podobało:)

 

Irka_Luz – Kevin filmowy, bo i autor filmowy;) Dzięki za miłe słowa.

 

regulatorzy – jak zawsze na straży i oczywiście naniosłem poprawki. Zamieniłem “zjechali windą w dół bloku” na “zjechali windą na parter bloku”, chyba lepiej. Dzięki

Lepiej, JPolsky, znacznie lepiej.

Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej!

Narrator momentami pisze potocznie, choć zazwyczaj jest zwyczajnie, więc te przeskoki ciut rażą.

 

Spójrz:

pierwszą puszkę ze złocistym trunkiem.

To na pewno nie jest potoczne słownictwo, bo inaczej narrator użyłby słowa „piwo” albo nawet „browar”.

 

I tutaj:

kiedy ten odwalał jakieś głupie numery

A dalej:

bowiem do ludzi cechujących się dojrzałością i rozsądkiem

To „bowiem”, „cechujących się”, dalsze też…

Narracja jest mocno nieprzemyślana.

 

No i tak – początek był fajny, Kevin mówi, że ma w dupie święta, robisz wzmiankę, że mężczyzna ma trzydzieści lat, można się uśmiechnąć. A później zaczynasz streszczanie: bo to, bo tamto, ma psa, nie daje mu jeść czasami… Wiem, limit, ale wolałabym zobaczyć te sceny, a nie dostać streszczenia, bo uwaga mi spada.

Czuję się tak, jakbyś odhaczał z listy punkty: Kevin je, ogląda filmy, bierze psa na spacer, idą, nieoczekiwanie Hugo zaczyna gadać.

I dobrze, że zaczął, bo byłam zmęczona.

 

że szok nie opuszczał go odtąd nawet na chwilę

Hm, szok chyba mija po pewnym czasie?

 

Pomysł Draculi i nietoperza uważam za bardzo fajny, dialog też okej, ale nagłe wprowadzenie całej gamy postaci, które tylko… przedstawiają się bohaterowi? Hm, nie ogarniam. W moim mózgu coś krzyczy „To nie ma sensu!”.

 

powiedział niedawno przybyły mężczyzna

Wystarczy: Kevin.

główny zainteresowany

Naprawdę, samo imię wystarczy.

Dalej kilka takich dziwnych określeń też występuje, już ich nawet nie wymieniam.

 

Nie wiem, co się tam wydarzyło, to znaczy – wiem, ale jakoś mnie to nie przekonuje. Kevin spotyka mnóstwo postaci z filmów i po tym uznaje, że trzeba pogadać z rodzicami? Nie widzę tu związku przyczynowo-skutkowego.

I tak, sam pomysł na zgromadzenie tych bohaterów uważam za fajny, podobnie jak gadki Hugo, ale całość mi nie zagrała.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Cześć Ananke,

 

Bardzo krytyczny komentarz, za który również dziękuję;) Już odnoszę się do niego:

 

– Oczywiście narrator raz używa języka potocznego, a raz bardziej oficjalnego to fakt, ale wbrew pozorom ta narracja wcale nie jest nieprzemyślana.

 

– Na początku rzeczywiście jest to trochę skrót z życia Kevina, a i przydałoby się pewnie więcej rzeczy “pokazać” niż “powiedzieć”, jednak jak przyznawałem we wcześniejszych komentarzach, taką formę tekstu wymusił przede wszystkim limit znaków oraz presja czasu. Zabrakło mi go po prostu na kolejne redagowanie tekstu.

 

– Twój mózg krzyczał chwilami: “To nie ma sensu!”, ale mój mózg krzyczał: “To właśnie ma sens:)”, kiedy kolejni goście przedstawiają się Kevinowi i tym samym zaznaczają jak bardzo nieprzypadkowo spotkali się razem i jak mocno nieprzypadkowym gościem według nich może być sam Kevin.

 

– Te “dziwne” określenia jak je nazwałaś, również nie są przypadkowe, bo ja jednak uznałem, że lepiej trochę urozmaicić tekst pod względem językowym (uwzględniając przy tym pewne niedogodności dla czytelnika) niż 100 razy powtarzać słowo “Kevin” w tak krótkim opowiadaniu. Dla mnie to było korzystniejsze.

 

– Związek przyczynowo-skutkowy jak najbardziej istnieje i chyba większość czytelników też go zauważa. Kevin spotyka mnóstwo charakterystycznych postaci z filmów, książek, dowiaduje się o sobie czegoś, czego wcześniej może nie zauważał, poczuł się zagrożony, nabył jakiejś refleksji i być może głównie dlatego uznał, że lepiej do tych rodziców na drugi dzień zadzwonić.

 

Jest to tekst pisany z dużym dystansem, bardziej jako absurd i moralizatorska przypowieść niż “poważne” opowiadanie i dlatego wygląda on tak a nie inaczej. Dodatkowo koncepcja ta wymuszona jest krótką formą, regulaminowymi założeniami i świąteczną atmosferą. Myślę, że głównym powodem Twojego niezadowolenia jest to, iż prawdopodobnie zbyt “poważnie” do niego podeszłaś, bez uwzględnienia celowości niektórych założeń, świadomych uproszczeń i dystansu z jakim autor go opracowywał.

 

Oczywiście nie każdemu przypadnie do gustu, są tacy którym mocniej się spodoba, niektórym trochę mniej, a jeszcze innym w ogóle i to też jest o.k. Nawet wolę pisać takie teksty, które wzbudzają dość skrajne emocje niż opowiadania nijakie, pobieżnie przejrzane przez czytelników, o których właściwie niewiele można powiedzieć:)

 

Pozdrawiam!

 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

– Oczywiście narrator raz używa języka potocznego, a raz bardziej oficjalnego to fakt, ale wbrew pozorom ta narracja wcale nie jest nieprzemyślana.

Hm… Ale używanie hasła “puszka ze złocistym trunkiem” nie jest zbyt dziwne? Kto tak mówi?

 

wymusił przede wszystkim limit znaków oraz presja czasu

Znam ten ból. :)

 

zaznaczają jak bardzo nieprzypadkowo spotkali się razem i jak mocno nieprzypadkowym gościem według nich może być sam Kevin

No i… jaki to miało sens? Że nadnaturalne istoty przedstawiają się człowiekowi?

 

niż 100 razy powtarzać słowo “Kevin” w tak krótkim opowiadaniu. Dla mnie to było korzystniejsze.

Wolę sto razy “Kevin” albo bezosobowo, omijając imię. Dziwne określenia spowalniają akcję, są nienaturalne, mało wygodne, no i… są dziwne. XD Poza tym mam złe doświadczenia, bo to mi się kojarzy z blogami dla nastolatek. :P

 

Związek przyczynowo-skutkowy jak najbardziej istnieje

Ale jaki ma to związek z postaciami? Co wynika z tego dla nich?

 

Myślę, że głównym powodem Twojego niezadowolenia jest to, iż prawdopodobnie zbyt “poważnie” do niego podeszłaś

Znam sporo absurdalnych opowiadań i nie podchodzę do nich na “poważnie”, kiedy widzę, że coś jest zamierzone i pisanie z przymrużeniem oka. Ale tutaj absurdalna scena po prostu nie miała dla mnie żadnego sensu. Dla Kevina – okej, można naciągnąć, że dzięki temu zadzwonił. Ale co miały z tego inne osoby? Zwłaszcza takie, które nie lubią ludzi? Po prostu tego nie kupuję, ani na poważnie, ani z humorem. ;) 

 

Co nie wyklucza tego, że są osoby, którym się podoba i dobrze, o to właśnie chodzi, żeby trafiać w różne gusta. :)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Taka zwyczajna historia. Znaczy, jak na fantastykę. Daje radę, ale nic nie urywa. Końcówka trochę przełamuje zwyczajność.

Nie polubiłam bohatera. Jak już się człowiek zdecyduje na zwierzę w domu, to powinien o nie dbać, a nie tak…

Babska logika rządzi!

Cześć!

No więc przyznam od razu, że to nie do końca moje klimaty – zbyt enigmatycznie (szczególnie końcówka), trochę za dużo absurdu (wykolejeńcy, gadające zwierzaki, wkurzony renifer) i nie do końca przekonała mnie nagła przemiana bohatera. Równie dobrze mógł uznać to za sen, no i zależenie od tego dlaczego odwrócił się od rodziny (czego niestety nie wiemy), mogłoby to być za mało, aby odnowić kontakt.

Powodzenie w konkursie :)

 

Cześć,

 

Finkla – Dzięki za komentarz. Historia celowo jest taka zwyczajno-niezwyczajna, a fantastyka tylko tłem. Podobnie jak główny bohater, którego rzeczywiście ciężko polubić.

 

Shanti – Pewnie, że nie każdemu musi podobać się ten tekst. Ja akurat lubię pisać i czytać opowiadanie, które są niejednoznaczne w odbiorze (enigmatyczne), mocno absurdalne, a element fantastyczny jest tak jakby dodatkiem. Również dzięki za przeczytanie i wypowiedź.

 

Pozdrawiam

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witam.

Dobre opowiadanie, klimat świąt niezły, zwierzę również mówi ludzkim głosem. Kevin w święta obowiązkowy był kiedyś oczywiście. Wyszło może za bardzo książkowo, trochę może za dużo tych postaci. Ale spodobała mi się taka lekkość stylu, nie ma tu smutnych rozważań, w święta lepiej się cieszyć i nie zajmować poważnymi rzeczami, na to przychodzi czas po Nowym Roku.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Cześć feniks103,

 

Dzięki za komentarz i cieszę się, że Ci się spodobało. Pewnie, że święta to czas, kiedy trzeba zostawić swoje smutki i troski na później, a jak!

 

Pozdrawiam

W sumie mógłbym skopiować komentarz Finkli. Również nie polubiłem głównego bohatera, a sama historia nie zrobiła na mnie jakiegoś ogromnego wrażenia. Choć przyznaję, że czytało się płynnie i to na pewno jest na plus.

 

Rozumiem, że spotkanie z osobliwymi postaciami i gadający Hugo to efekt pijackiej utraty przytomności? 

 

– Sam przecież przylazłeś! – odezwał się ktoś z tłumu… Albo coś.

Zapisałbym to tak: – odezwał się ktoś… lub coś z tłumu.

Cześć, JPolsky!

Dziękuję za udział w krokusie!

Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)

Muszę bardzo pochwalić za umocowanie tekstu w Świętach Bożego Narodzenia. Kevin może nie jest sam w domu, bo jednak wychodzi na zewnątrz, ale tekst kręci się wokół tego hasła. Urban fantasy nie podważę, choć troszkę odbiega od klasycznych opowieści w tym stylu.

Fabuła jest spójna i dąży do określonego celu, nie ma w tym nic jakiegoś odkrywczego, ale też nie przewracałem oczami na jakieś oklepane rozwiązania. Bohaterowie i świat podobnie – nie ma tutaj szału, ale nie mogę też narzekać.

Wykonane porządnie, zdarzyły się jakieś mniejsze potknięcia, ale nic, co mogłoby negatywnie wpłynąć na ocenę tekstu.

Wielki plus za postać Hugo – nie tylko dlatego, że przeżył, ale też za to, że był. Psy wystarczy, że są ;)

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć,

 

grzelulukas – Dzięki za komentarz, tak jak w przypadku niektórych, innych użytkowników, uważam, że nawet lepiej, iż tekst nie wszystkim przypada do gustu. Bohater tego piwa nie wypił za dużo, a jaki jest powód jego zwidów to miała być dowolna interpretacja.

 

Krokus – Dzięki za miłe słowa i cieszę się, że Ci się podobało. Dokładnie tak jak napisałeś, tekst nie miał być ani odkrywczy, ani oklepany. Przede wszystkim miał być spójny, nieco enigmatyczny i zabawny. Fajnie, że jakoś to wyszło.

Cześć JPolsky!

Mam mocno mieszane uczucia, jeśli chodzi o Twój tekst. Z jednej strony, ten groteskowy horrorek i kościół pełen strachów całkiem przypadł mi do gustu i rozśmieszył, z drugiej jednak mam kilka poważnych zarzutów do opowiadania.

Zacznę od najprostszych, bo stylistycznych. Na początku tekstu masz tendencję do bardzo dokładnych opisów czynności bohatera – ubrał się, zjechał windą, wyszedł itp. – które są zbędne, a prowadzą do nagromadzenia zdań o tej samej konstrukcji. To z kolei źle wpływa na płynność czytania i wytraca dynamikę opowiadania.

Potem ten problem się zmniejsza, widzimy głównego bohatera – dobrze zarysowanego, choć nieprzesadnie oryginalnego – jak idzie ze swoim psem przez miasto i trafia do kościoła. Uważam, że fajnie rozegrałeś jego reakcję na gadającego Hugo, mieszanina niedowierzania i „a co gorszego może się stać” nadaje wiarygodności wydarzeniom oraz samemu bohaterowi.

W samym kościele za to przestałam go trochę rozumieć – jego przemiana zachodzi zbyt nagle, zbyt mało płynnie. Przeskakuje od człowieka, który stanowczo deklarował, że dobrze mu tak jak jest (samemu) w jednej chwili do gościa, który deklaruje, że naprawi swoje życie. Nie jest to dla mnie do końca zrozumiałe. Jasne, zobaczył strachy, które powiedziały mu, że jest jednym z nich, ale nie miałam wrażenia, że zamierzają zrobić mu krzywdę. Raczej zachowywały się kulturalnie i spokojnie, aż do niczym niezapowiadanego ataku i to mi zgrzytnęło. Uważam, że tekst zyskałby na mniej gwałtownej przemianie.

Nie rozumiem za bardzo również końcówki i ojca przemawiającego innym głosem. Myślałam, że to będzie otwarte zakończenie, że jednak bohater nie wydostał się z pułapki, ale on tym telefonem w ogóle się nie przejmuje, co jakoś z kolei nie wydaje mi się wiarygodne.

A jeszcze z rzeczy, które moim zdaniem wyszły – masz w tym tekście sporo fajnych tekstów. W oczy rzucił mi się ten o Meduzie i komentarz Hugo o zakazie wprowadzania psów do kościoła. Niestety, do niezrozumianych przeze mnie zabiegów należy też złamanie czwartej ściany przez to, że Hugo rzuca „główny bohaterze”. Nie wiem, czemu to miało służyć, mnie głównie skonfundowało.

W tekście jest więc sporo rzeczy, które przypadły mi do gustu – i należy do nich również wykorzystanie konkursowych „prezentów” – ale nadal nieco za dużo po drodze zgrzytało.

Niemniej, dzięki za lekturę i udział w konkursie!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Generalnie – nie czytało się źle, choć tekst jest, mam wrażenie, trochę wtórny. Korzystasz z opowieści wigilijnej, dokładasz dom potworów (przywiódł mi na myśl Hotel Transylwania xD), ale generalnie towarzyszy mi cały czas wrażenie, że wszystko już widziałem:P Może piesek Hugo jest tu taką próbą – całkiem ciekawą zresztą, gdyby tylko pociągnąć go nieco mocniej.

Poza tym, tak jak pisała Verus, przemiana następuje dość gwałtownie – a w zasadzie sprowadza się do stwierdzenia, że Kevin nie chce być potworem jak potwory i stroni od ludzi. Mocno widać tu różnicę z oryginalną opowieścią wigilijną, która serwuje Scroogowi dużo bardziej skomplikowaną (psychologicznie) drogę:P

Z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że czytało się źle. Na niczym się nie potykałem, a sam język dobrany do całkiem lekkiego czytania. No i miejscami humor:P

Слава Україні!

Witam,

 

Verus, Golodh – Dzięki za opinie.

Nowa Fantastyka