- Opowiadanie: Marcin.M - Zoo

Zoo

Krótkie opowiadanie o rzeczywistości, w której stwory rodem z Mitologii Cthulhu licznie przybyły do naszego świata. Gdy sytuacja zostaje wstępnie “opanowana”, schwytane osobniki wystawione zostają do podziwiania w zoo.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zoo

– Witaj! – usłyszałem za sobą. – To ty jesteś ten nowy?

– O, cześć. – odwróciłem się w stronę głosu. – Tak, Darek. – przedstawiłem się.

Tomek. – odparł.

Podaliśmy sobie ręce. Miał pewny, silny uścisk i przez cały czas patrzył mi prosto w oczy, jakby mnie oceniał.

– Nie traćmy czasu, mam cię oprowadzić. – rzucił z lekkim uśmieszkiem, po czym ruszył przed siebie.

Gestem dłoni zachęcił mnie, bym podążył za nim. Tak wcześnie rano zoo było jeszcze zamknięte. Tomek otworzył główną bramę, po czym skierowaliśmy się do ceglanego, niewielkiego budynku zaraz za wejściem. Znajdowały się w nim publiczne toalety i coś w rodzaju stróżówki.

– Tutaj trzymamy broń. – wskazał mi metalową szafkę zamykaną na klucz. – Umiesz posługiwać się bronią?

– Szczerze mówiąc odbyłem tylko podstawowe szkolenie. Nigdy nie strzelałem do ruchomego celu. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Nie szkodzi. – Tomek otworzył szafkę i podał mi karabin samopowtarzalny oraz paczkę amunicji. Taki sam zestaw zabrał również dla siebie. – Tak po prawdzie nosimy je bardziej dla ludzi, na pokaz. Żeby myśleli, że w razie czego mamy czym ich obronić. Myślisz, że kula z takiego karabinu zatrzyma coś takiego, co tu trzymamy?

– Pewnie nie. – wzruszyłem ramionami. 

– Oczywiście, że nie! Jesteśmy tu z tym tylko po to, żeby firma miała lepsze warunki ubezpieczenia. Mundurek masz?

– Mam. – poklepałem torbę, którą nosiłem na ramieniu.

– No popatrz, już ci dali? – zaśmiał się. – Ja musiałem na swój czekać z miesiąc. Jak to nam się firma rozwija… No nieważne. To przebieraj się, raz raz!

– Kilka minut później staliśmy w jednolicie szarych uniformach z ciemnymi logo firmy ochroniarskiej na plecach i na piersi. Obaj mieliśmy karabiny przewieszone przez ramię i krótkofalówki przy paskach. 

– Nie uważasz, że to pojebane? – zapytał mnie nagle.

– Co takiego?

– Że ludzie płacą, żeby zobaczyć to chujstwo z bliska.

– Chyba nie… – zastanowiłem się chwilę. – Ludzie są ciekawi. Chcą wiedzieć, co to w ogóle jest. Zobaczyć na własne oczy. 

– A ty widziałeś z bliska co to jest?

– Z bliska nie miałem okazji. Widziałem tylko raz, z pewnej odległości…

– No, to zaraz będziesz miał okazję. I może zmienisz zdanie. Bo dla mnie, to to jest srogo popierdolone.

Ruszyliśmy alejką między wybiegi. Zoo urządzone było ładnie. Brukowane chodniki i dużo zieleni między wybiegami tworzyło przytulny klimat. Po drodze mój nowy kolega po fachu tłumaczył mi, że jest to stara sekcja ze zwierzętami. Pokazywał mi, które znajdują się w jakich wybiegach. Mówił o systemie syren i alarmów, na wypadek nagłych sytuacji oraz ogólnie wyjaśniał różne protokoły oraz zwyczaje.

– To już nie to, co kiedyś… – westchnął w końcu.

– Coraz trudniej o zwykłe zwierzęta? – strzeliłem.

– Bingo, mistrzuniu. Każde zoo ma kilka małp, rysi, czy dziwnych krów. No wiesz, tych włochatych. Ale ludzie przychodzili tu zobaczyć lwy, żyrafy… Rozumiesz, coś, czego nie widuje się na co dzień. Został nam tu jedynie tygrys.

– Mamy prawdziwego tygrysa? – zainteresowałem się.

– Jasne, o tam. – wskazał ręką. – Chcesz zobaczyć?

Przytaknąłem entuzjastycznie, więc ruszyliśmy w stronę wybiegu praktycznie już wymarłego na wolności kota. Podchodząc do sporego wybiegu, otoczonego pokaźnej wysokości siatką, czułem ekscytację. Był tam. Wylegiwał się na czymś w rodzaju drewnianej platformy, których miał kilka do dyspozycji. Był wspaniały. Wydawał mi się taki majestatyczny, gdy od niechcenia przewrócił się na drugi bok, machnął ogonem. Spojrzał w naszą stronę. Był dokładnie taki, jak go zapamiętałem z czytanej w dzieciństwie książki z obrazkami. Taki piękny, taki…

– Sflaczały staruch, co? – zagadnął Tomek.

– Spojrzałem na niego lekko zaskoczony, starając się nie zdradzić z moim zachwytem nad wielkim kotem.

– Nigdy nie widziałem tygrysa. – powiedziałem tylko.

– Nic dziwnego. Większość współczesnych dzieciaków pewnie nie wie nawet, jak tygrys wygląda. Ten stary pierdziel też już jest pod koniec swojego żywota, a plany rozmnożenia go spełzły na niczym. No nic. Gotowy na gwóźdź programu?

Potwierdziłem i upewniwszy się, że mam karabin w gotowości, podążyłem za moim przewodnikiem. Na odchodne zerknąłem na tygrysa ostatni raz. Mimo, że leżał na boku, wpatrywał się we mnie uważnie, a jego ogon raz po raz uderzał o platformę. Pomyślałem wtedy, że w tym staruszku zostało jeszcze dużo więcej życia, niż mogłoby się wydawać. Nie miałem jednak za wiele czasu do namysłu, bo mój przewodnik nie zamierzał na mnie czekać.

Sekcja zoo, do jakiej dotarliśmy, była wyraźnie oddzielona. Ogradzał ją wysoki płot pod napięciem. Zwróciłem uwagę, że szyld nad wejściem był tak kiczowaty, jak tylko się dało. T-rex szczerzył zęby za krwistoczerwonym napisem “SEKCJA POTWORÓW – WCHODZISZ NA WŁASNE RYZYKO”. Brama była dużo mniejsza niż ta główna. Po wydarzeniach z ostatnich kilkunastu lat trudno było się dziwić. Sekcja ta przygotowana była na kilkanaście stworzeń, z czego aktualnie przebywały w niej tylko trzy. W przeciwieństwie do starego zoo, tutaj nikt nawet nie udawał, że próbuje odtworzyć naturalne warunki dla lokatorów. Zresztą, jak wyraził się Tomek: “Chuj wie, co one właściwie lubią.” Istotnie o gatunkach, które zaczęły się pojawiać na naszym świecie przed dwudziestoma laty, powszechnie nie wiedziano prawie nic. Czy w ogóle wiadomo czym i jak je karmić lub jakie warunki preferują? Tego też byłem ciekaw. Szkoda, że oprowadzający mnie kolega był w tej materii takim samym ignorantem, jak większość ludzi.

– Ja się nie znam, Darek, ja tu tylko dla ozdoby i ewentualnie, żeby zachować porządek wśród ludzi. – odparł na moje pytania na ten temat. – Ja ci je pokażę i tyle.

Wybiegi tutaj zbudowano z nieprzepuszczalnego, kuloodpornego (a przynajmniej miałem taką nadzieję) szkła. Miały kształt oktagonów na tyle dużych, by zmieściły w środku przynajmniej po dwa niewielkie drzewka. Każdy wybieg wyłożony był słomą. Ten, przy którym się zatrzymaliśmy, wydawał mi się pusty, nie licząc takiego właśnie wystroju.

– Spójrz na to. – wskazał coś na kształt panelu kontrolnego. – Każdy wybieg ma taki. Gdybyś kiedykolwiek potrzebował, to tutaj przykładasz dłoń raz i bariera się otwiera.

– A kiedy będę tego potrzebował? – spytałem zaskoczony.

– Miejmy nadzieję, że nigdy. Pokazuję ci na wszelki wypadek, sam nie wiem jaki. Zadziała jak już będziesz dodany do bazy. Aha, jak przyłożysz dłoń drugi raz to się zamknie. Jasne?

– Jak słońce.

– No i dobrze. To teraz patrz na to w środku.

– Na co patrzymy? – spytałem po chwili, dalej nie dostrzegając lokatora.

– Przyjrzyj się uważnie. – powiedział, wskazując palcem na drzewko po prawej.

Faktycznie, za pniem poruszał się niewyraźny, jakby rozmyty, sporych rozmiarów kształt. Nagle nabrał on wyraźnej, ciemnoszarej barwy i gwałtownie ruszył prosto na nas. W ułamku sekundy był tuż przede mną, jednak z dużą siłą odbił się od szyby. Zaskoczony, cofnąłem się o krok. Tomek parsknął głośno, nie starając się nawet ukryć rozbawienia moją reakcją. Nie zwracałem jednak na niego uwagi, zajmowało ją stworzenie przede mną. Coś przypominające trochę wielkiego warana stało na dwóch łapach i długimi na jakieś piętnaście centymetrów szponami drapało w ścianę swego więzienia. Na szczęście wysiłki stwora nie przyniosły żadnego efektu. Miał wężowe ślepia, jego postura przywoływała na myśl coś między jaszczurem a małpą. Gdy przestał drapać i cofnął się najwyraźniej zrezygnowany, sycząc i wystawiając rozdwojony język, nie opadł na cztery łapy. Poruszał się na tylnych, zgarbiony, na przednich czasem się tylko podpierał. Gdy wycofał się do drzewka, znów stał się ledwo widoczny.

– O kurwa… – wydukałem tylko.

– Potrafi człowieka przestraszyć, kameleon zasrany, co? – mój kolega był dalej szczerze rozbawiony.

– Jak on to robi?

– A bo ja wiem? – wzruszył ramionami – Jacyś tam naukowcy mieli ich badać tydzień temu, ale dostaliśmy informacje, że zaginęli gdzieś między Malborkiem a Tczewem.

No tak, takie rzeczy się zdarzały. Kto by pomyślał jak niewystarczająca, wręcz śmieszna, okazała się nasza technologia w starciu z siłą prawdopodobnie nie pochodzącą z tego świata. Na szczęście szybko zaczęliśmy nadrabiać. Pomyślałem wtedy, że jeśli jako ludzkość jesteśmy w czymś naprawdę dobrzy, to jest to eksterminowanie innych gatunków. Z ziemskimi nie musieliśmy nawet próbować, stają się zagrożone lub wymarłe jeden po drugim po prostu, jako efekt uboczny naszej działalności na tym świecie.

Gapiliśmy się jeszcze chwilę na ledwo widocznego stwora, po czym kontynuowaliśmy zwiedzanie.

– Jak to jest… – podjąłem – nikt jeszcze nie badał tych potworów?

– No nikt, tak jak ci mówiłem. Nie dojechali.

– I zoo jest otwarte? Ludzie tu przychodzą z rodzinami? Z dziećmi? Przecież nie wiadomo, do czego to jest zdolne.

– Mówiłem ci, że moim zdaniem to jest popierdolone. Z wielu powodów. Ale prawdę mówiąc, do tej pory nie mieliśmy żadnego wypadku, a te dwa kolejne są dużo mniej ruchliwe.

Gdy się nad tym zastanawiałem, dotarliśmy do drugiego z zamieszkałych wybiegów. Faktycznie, jego lokator nie wydawał się nami w najmniejszym stopniu przejęty. Przypominał człekokształtną żabę, rozmiarem przewyższał dziecko, ale był mniejszy od dorosłego człowieka. Wzdłuż kręgosłupa wyrastały mu kolce. Połączone błoną palce przednich i tylnych kończyn zakończone były długimi pazurami. Z żabio wyglądającego pyska wystawały jej ostre zębiska, tak długie, że nie do końca się tam mieściły. Stwór nie zachowywał się agresywnie. Skakał to tu, to tam, grzebał trochę w sianie. Można by pomyśleć, że wyglądał nawet trochę smutno, jakby nie mógł się odnaleźć w nowym otoczeniu.

– Widzisz te pazury? – wskazał Tomek – Słyszałem od znajomego, który brał udział w transporcie tej pokraki, że nie umie ich używać. Do obrony przynajmniej.

– Może służą jej bardziej do kopania czy coś.

– Może, chuj wie. Chodź dalej, to dopiero zobaczysz dziwoląga.

Ruszyliśmy w stronę ostatniego z aktualnych lokatorów tej sekcji zoo.

– Ten trzeci jest dziwny – ostrzegł mnie. – Nasz najnowszy nabytek.

– A tamte były normalne?

– Sam zobaczysz o co mi chodzi.

Po chwili musiałem mu przyznać, że miał rację. W takim samym wybiegu jak poprzednie znajdowało się… to coś. Nie miało łba ani kończyn. Było ciemnoszare, trochę większe od przeciętnego człowieka. Nie miało też jednolitego kształtu. To pulsowało, zmieniało się, jakby coś wiło się pod spodem. Ciężko było jednoznacznie stwierdzić jaki stan skupienia ma to cielsko. Najgorsze w tym było to, że mniej więcej na środku wysokości odbijała się na tym jakby… twarz z oczami. Wyglądały one prawie jak ludzkie. Szeroko otwarte, rozglądały się nerwowo i szybko, energicznie mrugały. Nos i usta nie były całkiem widoczne, jedynie ich zarys, jakby nie do końca się wykształciły. W pewnym momencie spojrzenie rozbieganych oczu zatrzymało się wprost na mnie, a ja wstrzymałem oddech. Nie mogłem go znieść, szybko spuściłem wzrok. Gdyby były to oczy człowieka uznałbym, że musi być czymś naćpany albo szalony.

– O tym dziwadle również nic nie wiadomo. – podjął Tomek. – No, może poza tym, że ruchliwe to to nie jest. O tyle dobrze.

– Nie rusza się za dużo?

– W ogóle się nie rusza. Ani o centymetr. Jak go tam postawili, tak stoi. I tylko tak się gapi. Podobno nawet na żarcie się nie ruszył, nic nie zjadł przez ten czas.

– A jak długo tu jest?

– Będzie chyba trzeci dzień czy coś takiego. – wzruszył ramionami. – To już z grubsza wszystko. Chodź, dam ci klucze i możesz zaczynać pracę.

Odwróciliśmy się od stwora, którego oczy przez ten cały czas intensywnie się w nas wpatrywały.

 …

Następne dwa dni upłynęły mi dość spokojnie. Praca nie była zbyt ciężka. W większości oczekiwano ode mnie tylko, bym przespacerował się po terenie zoo z bronią i pokazał, że strażnicy tu są. Jedyną wymagającą interwencji sytuacją było rozdzielanie dwóch dziadków gotowych pobić się o to, czy stwory ze specjalnej sekcji nie powinny być odstrzelone od razu, a nie wystawiane na widok publiczny. Wszystko szło łatwo. Jedynie trzecia, tajemnicza istota spędzała mi sen z powiek. Za każdym razem, gdy pojawiałem się przy jej wybiegu, ona nie spuszczała ze mnie wzroku. Cały czas czułem na karku to przyprawiające mnie o ciarki spojrzenie. Aż do trzeciego dnia.

Gdy byłem na porannym obchodzie i dotarłem do owej kreatury dostrzegłem, że coś było nie w porządku. Oczy zniknęły. Co dziwne, zamiast ulgi, poczułem jeszcze większy niepokój. Odznaczające się na tym cielsku nos i usta, a teraz jeszcze jakby puste oczodoły… Wyglądał jeszcze straszniej. Pomyślałem, że może tylko śpi, ale nie. Nie widziałem niczego, co przypominałoby zamknięte powieki. Oczu po prostu nie było. Musiałem przyznać, że się go bałem. Mimo tego, że nadal nie poruszył się ani trochę.

 …

Sytuacja rozegrała się po tygodniu mojej pracy. Przez ten czas codziennie zachodziłem do dziwacznego stwora, nie zauważyłem jednak już żadnej zmiany.

Było popołudnie. Szykowałem się właśnie do rozpoczęcia mojej zmiany, gdy usłyszałem syrenę alarmową.

– Zwierzę na wolności! Powtarzam! Zwierzę na wolności! – rozległo się z głośników. – Sekcja piąta! Wszystkich zwiedzających prosimy o niezwłoczne udanie się do wyjścia! Przepraszamy za zaistniałą sytuację!

Chwyciłem karabin i czym prędzej, w niedopiętym umundurowaniu, ile sił w nogach pobiegłem do sekcji piątej. Miałem szczerą nadzieję, że nie jest to zwierz, który przyszedł mi na myśl, ale biorąc pod uwagę cały podniesiony raban, nie było po co się łudzić. Jedynym zwierzęciem z sekcji piątej, którego uwolnienie poskutkowałoby alarmem, był tygrys. Moje domysły szybko się potwierdziły. Klatka wielkiego kota była otwarta. Blisko wejścia, w kałuży krwi, leżał młody chłopak. Podszedłem bliżej, rozglądając się ostrożnie. Ani śladu zwierzęcia. Przyjrzałem się leżącemu. Młody miał rozszarpane gardło. Pewnie zignorował wytyczne i po prostu wlazł do środka, a tygrys skorzystał z okazji. Ciężko się dziwić, kto w tych czasach ma pojęcie, czym właściwie jest tygrys? Szczególnie, że ten z pozoru wyglądał niegroźnie. Pospiesznie prześledziłem wzrokiem otoczenie. Kot bez wątpienia uciekł. Umazał się krwią chłopaka, co zdradziło w jakim kierunku się udał. Prosto do sekcji dziwadeł. Za pomocą krótkofalówki połączyłem się z innymi strażnikami, po czym ściskając nerwowo karabin rozpocząłem poszukiwania zbiega.

Szkarłatnego tropu nie wystarczyło na długo, krew musiała dość szybko schnąć na łapach i sierści zwierzęcia. Na szczęście w alejce, w której się urywał, nie było zbyt wiele miejsc, w które uciekinier mógł zboczyć. Prowadziła ona prosto do wydzielonej części dla dziwadeł. Wtedy właśnie z tamtej strony usłyszałem krzyk. Dziecko. Puściłem się biegiem. Cholera jasna, co ona tam robiła? Wbiegłem przez drzwi do sekcji, nie bacząc na niebezpieczeństwo. Z perspektywy czasu nie wspominam tego jako nic odważnego czy heroicznego, choć wiem, że może być tak postrzegane. Mówiąc szczerze, w ogólnie niewiele myślałem. Adrenalina przejęła kontrolę nad moimi działaniami. Zobaczyłem ubrudzonego krwią tygrysa, powoli, niespiesznie zbliżającego się do dziewczynki, na oko może siedmioletniej, kulącej się z przerażenia przy wybiegu kameleona. Wycelowałem karabin. Miałem tygrysa na muszce. Mała odległość. Chyba mnie nie zauważył. Łatwy strzał. Modliłem się, by mała nie wykonywała żadnych gwałtownych ruchów. Niestety, w tym momencie kameleon z pełną mocą uderzył o ścianę swego więzienia. Dziewczynka krzyknęła i puściła się biegiem w głąb tej części zoo, z której nie było innego wyjścia. Na całe szczęście, tygrys wydawał się zaaferowany nagłym pojawieniem się jaszczura. Kot i potwór szczerzyli na siebie kły, mierząc się nawzajem wzrokiem, lecz niezdolni się dosięgnąć. Korzystając z okazji, okrążyłem tę scenę dużym łukiem i najciszej jak potrafiłem udałem się na poszukiwania dziewczynki. Przyszło mi do głowy, że mogłem spróbować strzelić. Niestety, jak już wspominałem, nie byłem doświadczonym strzelcem. Gdybym spudłował, oznaczałoby to śmierć i moją i dziecka, dlatego wolałem nie ryzykować. Gdy dotarłem do dziewczynki łkała cicho, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa. Kiedy tylko się zbliżyłem, przytuliła się do mnie cały czas płacząc.

– Już dobrze. – rzuciłem, nie wiedząc co powiedzieć w takiej sytuacji. – Zabiorę cię stąd.

Tak też zamierzałem zrobić, lecz gdy tylko odwróciliśmy się w stronę wyjścia, naszym oczom ukazał się kierujący się w naszą stronę tygrys. Był stary, chyba jeszcze nas nie widział, ale byłem pewien, że wytropienie nas nie zajmie mu dużo czasu. Wtedy wpadłem na, jak mi się wydawało, genialny pomysł. Możemy wejść do jednego z wybiegów. Spodziewałem się, że pomoc dotrze lada chwila. Spacyfikują tygrysa i wszystko dobrze się skończy. Musimy tylko przeczekać co najwyżej kilka minut.

– Bądź cicho i chodź za mną, proszę. – wyszeptałem do dziewczynki, która próbowała stłumić łkanie, chociaż nie za bardzo jej to wychodziło.

Rozejrzałem się w poszukiwaniu opcji. Niech to szlag! Z tego miejsca nie dotarlibyśmy do żadnego z pustych oktagonów. Nie bez ryzyka spotkania z dzikim kotem. Przyszło mi do głowy jeszcze jedno desperackie rozwiązanie. Wziąłem dziewczynkę za rękę i poprowadziłem ją do wybiegu z bezkształtnym dziwolągiem. Nie byłem pewien tego wyboru, ale był najbliżej. Upewniłem się, że ta breja dalej znajduje się w tym samym miejscu. Co do centymetra. Przyłożyłem rękę do panelu.

– OTWIERAM. WYBIEG. DZIEWIĄTY. – zawyła konsola.

Od razu obejrzałem się na wielkiego kota. Oczywiście, że to usłyszał i szybciej podążył w stronę głosu. Nie było czasu na zastanawianie się.

– Do środka. Szybko! – rzuciłem do dziewczynki, która z delikatnym ociąganiem na widok lokatora oktagonu, ale posłusznie weszła do środka.

Dotknąłem panelu po raz drugi i drzwi zaczęły się powoli zamykać z takim samym komunikatem.

– ZAMYKAM. WYBIEG. DZIEWIĄTY.

Wszedłem do środka zanim drzwi się zamknęły. A zamykały się wolno. Za wolno. Tygrys już nas zauważył i zaczynał właśnie szarżować w naszą stronę. Z przerażeniem patrzyłem, jak zręcznymi susami błyskawicznie przeskakuje bardzo duże odległości. I jest coraz bliżej. Drzwi były już pod koniec, już prawie, ale nadal za mało, żeby kot się nie zmieścił. Bam! Zwierzę wpadło prosto w przezroczystą ścianę naszego schronienia. Wejście zamknęło się. Uratowało nas to, że tygrys nie rozróżnił, gdzie jest pancerna szyba, a gdzie jeszcze jej nie ma. Cofnął się zaskoczony i zaczął krążyć wokół oktagonu porykując, ale nic już nie mógł zrobić. Na chwilę mogłem odetchnąć z ulgą. Ale tylko na chwilę. Usłyszałem za plecami krzyk dziewczynki oraz dźwięk jakby bulgotania. Obróciłem się przerażony. Bezkształtna masa na wpół płynnego cielska zaczęła się poruszać. Pełzła w stronę dziecka niczym obrzydliwy ślimak, wyciągając w jej stronę ni to mackę, ni kończynę. Natychmiast skoczyłem w ich stronę i odciągnąłem dziecko, samemu stając na drodze stwora. Nie zdążyłem wykonać uniku, breja pochwyciła mnie za lewą rękę. Całym moim ciałem wstrząsnęła nagła fala niewiarygodnego bólu. Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej czułem coś takiego. Zacząłem wrzeszczeć jak opętany. Najgorsze, że czułem, jak ta masa nie poprzestaje na ręce. Zaczyna wciągać mnie dalej. Wchłonęła już bark i sięgała w stronę obojczyka oraz szyi. Każdy centymetr mojego ciała, który się w niej znalazł czułem, jakby płonął żywym ogniem. Ten potwór mnie zjadał! Kolejna fala bólu sprawiła, że zakręciło mi się w głowie i pociemniało przed oczami. Jakim byłem idiotą! Sam wlazłem do paszczy potwora! To nie mogło się tak skończyć. Spróbowałem wycelować karabin. Byłem jednak zbyt blisko, by skierować broń w odpowiednią stronę. Chwyciłem za lufę i przystawiłem ją do cielska potwora.

– Pociągnij za spust! – wykrzyczałem do dziewczynki. – Nie dam rady strzelić! Ty musisz to zrobić!

Dziewczyna była jednak zbyt przerażona. Kuliła się pod ścianą wybiegu zapłakana, trzęsła się i najwyraźniej nie była w stanie się poruszyć. Nie było szans, żeby spełniła moją prośbę. Zebrałem więc wszystkie pozostałe mi siły i wepchnąłem lufę karabinu w stwora, tuż przy moim pożeranym właśnie ramieniu. Gdy upewniłem się, że udało mi się wsunąć koniec broni do środka, wolną ręką złapałem dalszą jej część i pchnąłem jeszcze dalej. Kawałek po kawałku, karabin znajdował się wewnątrz obrzydliwej masy. Powtarzałem to kilka razy, aż moja dłoń znalazła się na spuście. Nie traciłem więcej czasu. Potwór dosięgał już do mojego karku i podbródka. Ostatnie co pamiętam, to naciśnięcie spustu i huk wystrzału. Zaraz po tym ból odebrał mi przytomność.

 …

Obudziłem się w szpitalu. Całą moją lewą rękę, od koniuszków palców po ramię, pokrywały ciężkie oparzenia. Skóra wyglądała jak oblana kwasem. W najgorszym stanie była dłoń, której nie zakrywał rękaw munduru. Na szczęście wyżej, w okolicach szyi i twarzy, stwór najwyraźniej nie zdążył jeszcze zadziałać i skończyło się na podrażnieniach, które dość szybko się zagoiły. Ze względu na stan w jakim znajdowała się moja skóra, nie wypuścili mnie ze szpitala za szybko, przez co resztę historii znam głównie z opowieści.

Tygrysa zastrzelono. Po tym, jak rozszarpał pracownika, nikt nie chciał ryzykować próby schwytania go żywcem. Spotkało się to oczywiście z protestem pewnych środowisk, że to zagrożony gatunek, wręcz jeden z ostatnich jego przedstawicieli. Nie mogli już jednak cofnąć tego, co się stało.

Dziewczynka na szczęście przeżyła. Jej rodzice byli z nią u mnie w szpitalu, żeby podziękować za ratunek. Widać było jednak, że mimo ich wdzięczności, ona po prostu bała się mnie i krępowała. W efekcie ich wizyta była krótka i niezręczna zarówno dla mnie, jak i dla niej. Ona nie chciała do mnie podejść i chowała się za rodzicami, co zrozumiałe. Byłem dla niej obcym facetem, a przez szok z całej sytuacji pewnie niewiele zapamiętała. Ja uważałem, że nie zasługuję na żadne podziękowania. W końcu to przeze mnie wylądowaliśmy w klatce razem ze stworem możliwe, że dużo bardziej niebezpiecznym niż tygrys. Poza tym, nie chciałem sprawiać jej dyskomfortu, ale jej rodzice nie przyjmowali tego do wiadomości. W końcu uścisnęliśmy sobie tylko ręce, wydukała “dziękuję” i na szczęście sobie poszli.

Przez cały pobyt w szpitalu rozmyślałem tylko o najważniejszej sprawie. Dziwnego stwora z wybiegu dziewiątego. Jednak nie był taki niegroźny i mało ruchliwy. Dwa dni po tych wydarzeniach w końcu przyjechał ktoś zdolny zbadać to monstrum. Raport z tego badania zmroził mi krew w żyłach, chociaż tak po prawdzie nie dowiedziałem się niczego, czego w głębi serca bym się nie domyślał. Co innego jednak w końcu usłyszeć potwierdzenie. Z cielska stwora wyciągnięto szkielet mężczyzny. Kawałek po kawałku. Kości były wyżarte do czysta. Ten przebrzydły glut pochłaniał swoje ofiary w całości i powoli trawił je żywcem. Jego ani to stała, ani ciekła struktura, pozwalała ofierze oddychać, z trudem, ale zawsze, o ile udało jej się ustawić tak, że głowę miała blisko “powierzchni”. Nie mogłem przestać myśleć o przerażonych, szeroko otwartych oczach, które mylnie braliśmy za ślepia stwora.

Koniec

Komentarze

Hej 

 

Pierwsza rzecz, która mi się rzuciła to przekleństwa. Wydaje mi się, że tekst poradziłby sobie bez nich :). Druga to brak logiki w świecie i u bohatera. Czemu dziwne zwierzęta trzymane są w zoo? Czemu nikt ich nie zbadał? Skoro są niebezpieczne to tym bardziej czemu są w zoo? Bardzo dużo pytań, a w tekście nie ma na nie odpowiedzi. Bohater też podejmuje dziwne decyzje w trakcie ucieczki tygrysa, a najdziwniejszą jest wejście do wybiegu z glutem. No właśnie glut. Jeśli ma być straszny to określanie go glutem nie jest dobrym pomysłem. To tak jakby w Obcym ktoś nazywał ksenomorfa pieskiem, albo kociakiem ;). 

 

Ale końcówka mnie zaskoczyła :). Sam glut też jest fajnie opisany :).  

 

Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć

 

Ogólnie fajny pomysł, trochę taki Jurassic Park. Samo opowiadanie jakościowo przypomina taką kanapkę, początek i koniec całkiem spoko, środek średni. Podobał mi się początkowy dialog, zaciekawił mnie przez co chciało się czytać dalej,czekając na to co się wydarzy. Fajny był również opis walki z glutem.

 

Zerknij na to jak powinno się zapisywać dialogi, bo w wielu miejscach robisz to nieprawidłowo:

 

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

No i jak zauważył Bardjaskier trochę mało wiarygodna wydaje się kwestia naukowców i badań nad tymi stworzeniami. To na pewno psuje odbiór tekstu.

Nie widzę dobrego pomysłu na to opowiadanie. Odnoszę wrażenie, że powstało głównie po to, aby można opisać zachowanie Darka po tym, jak tygrys wydostał się na wolność i kiedy bohater, skutkiem własnej głupoty, doświadczył kontaktu z osobliwym stworem.

Skąd zoo wzięło owe szczególne stwory i – tu podzielę wątpliwości Barda – kto i dlaczego zdecydował o wystawianiu ich na widok publiczny? Mnie także rażą wulgaryzmy i nie bardzo wiem, czemu mają służyć.  

Opowiadanie jest napisane bardzo źle, wiele w nim błędów i usterek, powtórzeń, nadmiaru zaimków, że o fatalnie zapisanych dialogach i nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę. Zrezygnowałam jednak ze zrobienia łapanki, bo stwierdziłam, że szkoda mojego czasu na coś, co nie jest Ci do niczego potrzebne. A wnoszę to stąd, że w poprzednim opowiadaniu nie raczyłeś poprawić nawet jednej palcem wskazanej usterki, ani jednego dialogu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Marcin.M

 

Bardzo mi się spodobało twoje opowiadanie. Na kartce podczas czytania wypisałem sobie, moje wrażenia by potem nie zapomnieć. I tak; bardzo dobre, naturalnie brzmiące dialogi, dzięki czemu opowieść była wciągająca i oryginalna. Druga rzecz to świetny opis tego stwora przypominającego żabę, naprawdę fajnie to opisałeś z dużą wyobraźnią i powiedziałbym nawet humorem. Opowiadanie wciąga i jest zabawne!!!

Zakończenie też bardzo fajne. Twist w 100% się udał.

 

Bardzo przyjemnie się to czytało. Pozdrawiam serdecznie!!! Pisz dalej bo dobrze ci to wychodzi :)

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka