- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - Byle szybciej do przepaści

Byle szybciej do przepaści

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy V, Użytkownicy IV

Oceny

Byle szybciej do przepaści

Obudziłem się przed świtem.

Odrzuciłem kołdrę i powiodłem wzrokiem po pokoju. W mojej bezbarwnej kawalerce panowała poranna szarówka. Listopad zadomowił się już wszędzie i miałem wrażenie, że stał się częścią mnie. Podniosłem się z kanapy i przytrzymałem głowę, by przestała się kręcić. Znowu to samo.

Byle szybciej do przepaści.

Jedyne słowa, które z jakiegoś powodu zapamiętuję. Nie mam snów. Nigdy nie śniłem. Nie zazdroszczę też tym, którzy w łóżku są rycerzami, milionerami czy swoimi idolami. Jednak po każdej nocy w mojej głowie są te słowa.

Byle szybciej do przepaści.

Niby enigmatyczne, jakby egzystencjalne zdanie godne jakiegoś quasi nihilisty. Czym mogło być? Jakie wartości przejawiać? Było moje, czy też zapożyczyłem je od przyjaznego kosmity z równoległego wszechświata, którego imienia nie pamiętam, a którego spotkałem w moim nieistniejącym śnie?

Nie wiedziałem.

Wstałem i udałem się do kuchni. Wycieczka trwała pięć sekund i skończyła się niezbyt optymistycznym spojrzeniem na ten syf, który leżał nieposprzątany chyba od czasu trzech dni po zamieszkaniu. Gdyby najemca zamiast pić przychodził tutaj na kontrole, dawno mieszkałbym pod mostem.

Śmieci wysypywały się z pełnego kosza. Papierki po zupkach chińskich, słoiki po sosach, kartony po pizzy i burgerach z Uber Eats. Na zlew nawet nie chciałem patrzeć. Właściwie nie było go widać; tak dobrze listopadowa szarość pokrywała wszystko. W tym monotonnym krajobrazie gumolitowych blatów jedno tylko mnie interesowało.

Włączyłem czajnik i patrzyłem jak azbestowa robusta bulgocze wściekle. Jedyna rzecz, która budzi mnie rano. I która zawsze czeka na mnie, gdy wracam z pracy. Eau de vie. Nalałem sobie kawy i rzuciłem okiem na chleb, ale bynajmniej nie zachęcał. W świecie szarówki był niemal czarny, a niestety nie był to pumpernikiel.

Wróciłem do pokoju i łyknąłem czarnej ambrozji. Przez okno widać było jeżdżące w dole samochody poważnych ludzi sukcesu, którzy gnają swoimi Octaviami do kopalni pieniędzy. Nad nimi powoli wznosił się jakiś uzurpator słońca w kolorze żółtej płyty chodnikowej. Chińskie cienie, które tworzył, unosiły się na firankach porannej mgły. Przypominało mi wystawienie jakiejś sztuki, którą kiedyś chyba oglądałem. Ale nikt jej nie znał. Chyba nawet kosmita z mojego snu nie mógłby mi pomóc.

 Wkrótce będę tam na dole. Łyk kawy. Sprawdzając telefon po raz kolejny uświadomiłem sobie, że pani w przedszkolu miała rację. Jak będę dalej się tak zachowywał. nikt nie będzie chciał się ze mną bawić.

Nieistotne.

Istotne zaś było to, co zauważyłem zaskakująco późno, a co zdecydowanie sprawiło, że ten poranek był nadzwyczaj depresyjny. Stojące na stole słoje Szarej Maści były puste. No tak. Ostatnią porcję zużyłem wczoraj na noc. Niedobrze.

Ubrałem się w coś, co kolory widziało kilka lat temu i ciężko powiedzieć czy była to wina jesiennej szarości czy tego, że sklepy odzieżowe nigdy nie były mi specjalnie bliskie. Wyszedłem z mieszkania, otoczony przez ciszę, a pozostała w przełyku robusta powoli zaczynała palić pusty żołądek.

Pod kamienicą było całkiem żywo, choć wszyscy byli ponurzy, spóźnieni i niezadowoleni. Auta pędziły, ludzie pędzili, jeden wielki pęd. Mój autobus miał być za czternaście minut. Jeszcze zdążę.

Wszedłem do Sklepu z Maścią. Były wszędzie. Sklepiki jeszcze mniejsze od Żabek, wszechobecne i zawsze otwarte. Na półkach tylko i wyłącznie Szara Maść. W słojach, tubkach, pudełkach, saszetkach, butelkach i ogromnych baniakach. Wziąłem trzy litrowe słoje. Wystarczą na kilka dni. Mam nadzieję.

Skasowałem się w kasie samoobsługowej i wyszedłem. Zakup Maści był formalnością. Kosztowała ona bardzo niewiele, by każdy obywatel mógł sobie na nią pozwolić i żyć jak człowiek.

Nie mam pojęcia, kto wymyślił Szarą Maść. Z jakiegoś powodu, mimo że była dosłownie wszędzie, nigdy nas o niej nie uczono. Towarzyszyła wszystkim od zawsze i nie było osoby, która nie miałaby jej w domu. Używano jej na każdą część ciała i w każdej sytuacji. Była prawdziwym panaceum naszych czasów i być może coś w tym było, bo od pewnego czasu nic nie słyszało się o chorobach. Chociaż ja przecież nawet nie mam telewizora, więc skąd miałbym…

Otworzyłem jeden słój i nabrałem solidną porcję Maści. I nagle wszystko, o czym tak boleśnie przypominałem sobie rano, przestało istnieć.

 

Nie wiem, jak znalazłem się w pracy. Siedząc za biurkiem, zdałem sobie sprawę, że film Maści na mojej twarzy zupełnie już wsiąkł w skórę. Ekran wygasł, najwidoczniej miałem przerwę. W czarnej tafli szkła zobaczyłem swoją obojętną na wszystko twarz. Bez wyrazu, bez uczuć, bez emocji. Twarz idealną człowieka współczesnego. Choć teraz zdawałem się powoli odzyskiwać kontrolę nad mięśniami.

 – Skończyłeś raport dla Milewskiego? – Usłyszałem nagle po mojej prawej stronie.

Obróciłem się na fotelu i zobaczyłem kolegę z biura. Nie mam pojęcia jak się nazywał, ale to przecież nieistotne. Nie jest moim przyjacielem. Po prostu pracujemy razem jakimś zrządzeniem losu, więc dlaczego miałbym chcieć pamiętać jego imię?

– Tak, przesłałem go godzinę temu – odparłem, choć zupełnie tego nie pamiętałem i nie wiedziałem jak udało mi się skończyć nieszczęsny raport. Jednak był to fakt, raport był skończony i było to dla mnie tak oczywiste jak kolor własnych oczu.

– To dobrze. Bez niego firma miałaby problemy – odpowiedział nieswoim zdaniem.

Przyjrzałem się rozmówcy, który dalej patrzył na mnie pustym wzrokiem. Miał na twarzy kilkanaście warstw Szarej Maści. Aż stężały w gipsowej abominacji. Szary kamień przeżytych lat, które widać było w jego zmęczonych, tak teraz obojętnych oczach. Idealna fizjonomia. Nic dziwnego, że jest pracownikiem miesiąca. Zobaczyłem zdjęcie, które miałem przypięte na sklejce oddzielającej moją komórkę od pozostałych. Ale im bardziej próbowałem przypomnieć sobie, kim jest osoba na którą patrzę, tym bardziej swędziały mnie ręce. W końcu świąd stał się nie do wytrzymania i w szale wyciągnąłem tubkę Szarej Maści z biurka, rozcierając ją grubo na dłoniach.

Ulga. Spokój. Muszę wrócić do pracy. Czeka na mnie kolejny raport. Zdjęcie nie wyrażało już żadnych emocji. Podobnie jak twarz mojego kolegi. I moja własna.

 

Listopadowa kałuża rozpadła się pod czarną podeszwą mojego buta. Niedawny deszcz pozostawił po sobie nieprzyjemną wilgoć. Nie wspominając o tym, jak bardzo ciemno już było. I mimo że zbliżał się grudzień, nie miałem pojęcia który dzień miesiąca dziś mamy. Zresztą czy to takie ważne? Szarość jest wieczna, nieważne czy to pierwszy czy trzydziesty dzień. A kiedy skończy się miesiąc, czy naprawdę cokolwiek się zmieni?

W teatrze jesiennych cieni ginęły nawet światła aut przecinających ulicę. Wstąpiłem do sklepu i kupiłem coś, co nazywało się sałatką wiosenną. A gdy z niego wyszedłem, to choć minęło może pięć minut, nastała noc.

Wróciłem do domu i zjadłem zdecydowanie za drogą sałatkę. Czegoś mi w niej brakowało. Ale to nieistotne. Przecież dlatego pracuję. Mogę sobie pozwolić na jedzenie. Ubranie. Ogrzewanie. Łóżko.

Łóżko.

Nagle zrozumiałem jak bardzo jestem zmęczony. A jutro przecież znowu trzeba iść do pracy.

Na dobranoc, żeby zasnąć

Powlekanie Szarą Maścią

Przypomniałem sobie wierszyk z dzieciństwa. Otworzyłem nowy słoik i posmarowałem twarz i ręce, a nawet nogi. Byłem naprawdę zmęczony.

W tym momencie zobaczyłem powiadomienie na telefonie. Wziąłem go do ręki.

Kiedy do nas przyjedziesz? Tęsknimy za tobą.

Jednak zanim zdążyłem nad tym pomyśleć, poczułem, że to i tak nic nie zmieni. Położyłem się do łóżka i już nie miałem pewności czy naprawdę dostałem tego SMS-a. Chińskie cienie znowu pokryły firanki, tym razem w moim domu. Poczułem się senny. I nie myślałem już o niczym. Ani o pracy, ani o nieszczęsnym koledze, ani o bałaganie w kuchni, ani o niedobrej i za drogiej sałatce. O sobie też nie myślałem. I to chyba dobrze, skoro teraz jest tak spokojnie, a Maść tak łagodnie pokrywa ciało.

Kołdra na głowę.

Byle szybciej do przepaści.

Obok na stole nowe słoje Szarej Maści.

Koniec

Komentarze

Hej 

Całkiem dołująca historia :). Podoba mi się klimat listopadowych poranków. Szarych twarzy zmierzających do nieistotnych zajęć. No i w tym wszystkim postępująca depresja bohatera :). 

 

Mam wątpliwości co do Szarej Maści. Domyślam się, że może to być cokolwiek. Jakiś produkt, który otumania społeczeństwo. Ale brakuje tu jakiegoś wyjaśnienia. A przynajmniej dla mnie.  

 

“Nalałem sobie kawy i rzuciłem okiem na chleb, ale bynajmniej nie zachęcał.” 

 

Zastanawia mnie te zdanie. “ Bynajmniej” to zaprzeczenie, więc jeśli “bynajmniej nie zachęcał” to znaczy, że zachęcał ?:). Ale sprawdź sobie to, bo nie jestem pewien :) . 

 

Fajne opowiadanie pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Nie wiem jaka piosenka i może to kwestia mojego osobistego stanu, kiedy czekam na cios łaski, ale ująłeś mnie i zasmuciłeś. Po co ja to czytałam!

Ładne i nostalgiczne, jak listopad normalnie.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej,

 

Smutne :( Niemniej, spodobało się, aż sobie odświeżyłem ten kawałek Lombardu.

 

Istotne zaś było to, co zauważyłem zaskakująco późno, a co zdecydowanie sprawiło, że ten poranek był nadzwyczaj depresyjny. Stojące na stole słoje Szarej Maści były puste.

W świecie szarówki był niemal czarny, a niestety nie był to pumpernikiel.

 

Ogólnie sporo tej byłozy.

 

Miłego

 

 

cool

Hmmm… Szara maść: 30 gramów (na 100) rtęci metalicznej, reszta lanolina, łój barani, etc.

– na kiłę

– wszawicę łonową

– ropnie

Od wielu lat stosowana wyłącznie sporadycznie i wyłącznie w lecznictwie zamkniętym.

Tyle Wiki.

smiley

dum spiro spero

Mam mieszane odczucia. Mam wrażenie, że miejscami językowo jest trochę zbyt przekombinowane. Nie przekonują mnie chińskie cienie, firanki mgły i rozpadające się kałuże ;) Styl jest nierówny – bo jest tu trochę powściągliwego humoru, trochę filozofujących wstawek, trochę a’ la poetyckich metafor, trochę ironizowania o rzeczywistości – i jakoś mi się to nie skleja w całość. Jednocześnie nie czyta się tego źle, raczej mam wrażenie, że gdybyś językowo był bardziej konsekwentny czytałoby się po prostu dużo lepiej. 

Sam pomysł na szarą maść bardzo fajny. Podoba mi się dosłowność jej zastosowania i działania. Motyw snu i dywagacje o kosmitach – nie wiem, czy to było potrzebne ;) Sama maść w połączeniu z hasłem tytułowym jest wystarczająco mocna, żeby udźwignąć cały tekst.

It's ok not to.

Fajny pomysł z tą maścią, którą wszyscy stosują. Jeśli dobrze zrozumiałem, maść ogłupia użytkowników, którzy zapominają o swoich lękach, problemach, pragnieniach itd. Pozwala im funkcjonować bezmyślnie w szarym świecie. Ale chyba jednak nie wszyscy ją stosują. Na przykład taki Milewski, skoro potrzebował raport. Albo ktoś, kto tęskni za bohaterem i wysyła do niego smsy. Czy choćby właściciel mieszkania, który woli alkohol.

Najemcą jest bohater opowiadania. A ten gość, który ma moc wywalenia na bruk, to wynajmujący. 

 

Pozdrawiam

Depresyjnie, z jednej strony motyw, który często się tekstach weirdowych pojawia, ale Maści jeszcze nie widziałem. Trochę podobne odczucia mam zo dogs – nieco nierówny tekst, szczególnie stylowo. No i masz, niestety, bardzo dużo byłozy, co w pewnym momencie zaczęło wręcz utrudniać odbiór tekstu, bo tak rzucało się w oczy.

Ale nie było źle, a nawet mogę powiedzieć, że jest w porządku (czego nie można rzec o bohaterze tekstu :(( ).

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

fajne

Trochę ci wyszedł taki anty-,,Nowy wspaniały świat” – ludzie biorą środek zmieniający nastrój, tylko że zamiast pocieszać, ma zobojętniać (dosmucać?). Czyli w sumie klasyka dystopii. Bardziej mnie zmęczyło niż skłoniło do refleksji (kwieciste opisy plus wszechogarniająca szaaarość), chociaż mogę też po prostu nie być w nastroju na takie teksty. Może to i dobrze?…

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Jak na kogoś kto funkcjonuje chyba poza świadomością, bohater snuje opowieść zbyt, moim zdaniem, sensowną, a miejscami nawet w zbyt poetycki sposób.

 

Wsta­łem i uda­łem się do kuch­ni. → A może zwyczajnie: Wsta­łem i poszedłem do kuch­ni.

 

któ­rzy gnają swo­imi Octa­via­mi do ko­pal­ni pie­nię­dzy. → …któ­rzy gnają swo­imi octa­via­mi do ko­pal­ni pie­nię­dzy.

Nazwę auta piszemy małą literą. https://rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=285:pisownia-marek-samochodow&catid=44&Itemid=58

 

cięż­ko po­wie­dzieć… → …trudno po­wie­dzieć

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Nikodem, trafiłeś w mój dyżur, ale cóż – szybki rzut oka na komentarze i widzę, że pomimo regularnej obecności na forum, nie wprowadzasz poprawek, które wskazano. Dwa, w dobrym tonie byłoby też jakoś odpowiedzieć na te komentarze. Widzę jednak, że to nie tylko kwestia tego opka, ale raczej bardziej ogólne podejście. Tak że tego, zaznaczam obecność i tyle, bo nie chcę mi się produkować bez potrzeby :)

Dobre, trochę dołujące, ale jestem wciąż jestem w dobrym humorze, więc Ci się upiekło :D 

Szarą maść można niby potraktować jako narkotyk. Jednak dla mnie to trochę bardziej odwzorowanie życia wielu ludzi. Nie mających w życiu celów, zajętych tylko bezsensowną gonitwą, która w sumie i tak nic nie daje. 

Opowiadanie smutne, ale prawdziwe. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Trafiło do mnie, choć jest sporo błędów w tekście. Szkoda, że nie odpisujesz na komentarze, bo mogłabym napisać więcej… tylko po co…

Dołujące i jednocześnie kpiące, jeżeli się pamięta przeznaczenie szarej maści sprzed lat. :)

Nowa Fantastyka