- Opowiadanie: Krokus - Miłość, śmierć i wódka

Miłość, śmierć i wódka

Za betowanie dziękuję serdecznie Sonacie i Barbarianowi!

 

W tekście występują wulgaryzmy, pali się cygaretki i pije alkohol. Więcej spoilerów nie zdradzę.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Miłość, śmierć i wódka

1.

Lija ograniczała zasady, którymi kierowała się w życiu do jednego słowa: pieniądze. Do dziś pluła sobie w brodę, że zrobiła wyjątek i w kwestii małżeństwa posłuchała serca – nie miała wątpliwości, że tu, na dach karczmy, zaprowadziła ją właśnie ta jedna lekkomyślnie podjęta decyzja.

Wcisnęła cygaretkę w ustnik i otworzyła zapalniczkę. Krzesiwo zachrobotało, a żółty płomień oświetlił jej twarz. Zaciągnęła się, puściła w powietrze obłok dymu. Jak długo ma tu czekać? Biesiada w karczmie zdawała się dobiegać końca, słyszała, jak strażnicy wsiadają na konie, ktoś zatrzaskuje drzwi powozu, padają krótkie rozkazy.

I wtedy z niewielkiej dziury w dachu tuż obok niej zaczął wypełzać bezkształtny cień. Rozlewał się u stóp kobiety jak smoła.

Jeszcze tylko trochę i sięgnie jej stóp.

Lija patrzyła z góry na męża i klęła w myślach, że nawet w formie bezkosta jest tak koszmarnym flegmatykiem. Najpierw przeleje całe ciało na tę stronę, odpocznie, a dopiero potem zacznie odbudowywać swój szkielet, oczywiście zaczynając od nóg! To miało uzasadnienie, jeśli groziła im dekonspiracja, ale teraz? Gdyby zaczął od góry, mogliby porozmawiać dwie cygaretki wcześniej. Ilekroć dochodziło do takich sytuacji, brała ją ochota, żeby tupnąć nogą w sam środek tej plamy i sprawdzić, czy rozpryśnie się jak kałuża.

Agraf rzeczywiście się nie spieszył. Gdy miał uformowane nogi, Lija wyrzuciła resztkę tytoniu i znów nabiła ustnik. Krzesiwo, płomień, pierwszy buch. Rzut oka na okoliczne kamienice. Z nóg Agrafa wyrosły już biodra.

Zaklęła siarczyście.

Na pewno mógłby szybciej. Mógłby, ale nie chce – pomyślała.

Podeszła do krawędzi dachu, spojrzała w dół. Latarnie gazowe rozświetlały dziedziniec przed karczmą. Pusty.

Ciekawe, czy zawsze jest tu tak spokojnie, czy tylko po wizytach Novaka? – pomyślała.

Nie było czasu, żeby sprawdzić.

Kolejną wypaloną cygaretkę rzuciła w dół.

Agraf formował właśnie ręce i kręgi szyjne. W takiej formie wyglądał najśmieszniej. Jak lalka-szmacianka, której głowę uszyto z siedmiu osobnych łatek, nie martwiąc się, czy choćby w przybliżeniu ma kulisty kształt.

Błysk ognia, dym wypuszczony w powietrze.

Tak blisko, już zaraz…

A może by tak sięgnąć do jego myśli? Podeszła bliżej. To tylko chwilka, ale można to przyspieszyć…

Usta Agrafa zabulgotały.

Lija zaklęła. Nie powinna, przecież obiecała.

Chrząknął. Leżał z prawie całkowicie odbudowanym szkieletem.

– Miałaś nigdy tego nie robić – powiedział.

– Wiem, ale… – Nie wiedziała, jak ma to wytłumaczyć. W głowie miała setki wyjaśnień, ale żadne nie wydało jej się obiektywnie rozsądne.

Agraf wziął kilka głębokich oddechów.

– Nigdy więcej nie próbuj czytać mi w myślach – wycedził.

Nie patrzył w oczy małżonki.

Pokiwała głową i taktownie odczekała chwilę, zanim podjęła temat.

– Czego się dowiedziałeś? Mów!

Agraf dźwignął się na nogi, niezgrabnie jak zawsze po powrocie do pełnej formy.

Lija przewróciła oczami. Przeciągał ten moment specjalnie – wszystko przez jej rozgorączkowanie.

Więcej nie popełnię tego błędu – powtarzała sobie w myślach, w pełni świadoma, że przecież to nie pierwszy raz, więc zapewne też nie ostatni.

– To jest niemożliwe tutaj.

Zawiesił głos, więc Lija czekała, aż skończy. Nienawidziła, gdy testował jej cierpliwość. Jakim cudem wytrwała z tym baranem piętnaście lat?

– Ale dlaczego? – wypaliła w końcu.

Spojrzał w jej oczy.

– Ochrona jest zbyt dobrze zorganizowana. Są czujni. – Po każdym zdaniu robił przerwę. – Wszystko nadzoruje Reichert. Kapitan Jasmin Reichert. Ma manierę węszącego wszędzie psa i posłuch wśród podwładnych. Tutaj to się nie uda.

– Czyli co? Pieprzyć tę robotę? Mówimy, że Novak jest nie do wyciągnięcia, przepraszamy, tu jest rachunek za zwiad, a następnym razem prosimy o standardowe zlecenia?

Pytanie zawisło między nimi.

– Nie – odpowiedział, przeciągając słowo.

Wyłupię mu oczy – pomyślała. A to jego bezkostne ciało nadmucham przez dupę i przebiję sztyletem, żeby latało, jak świński pęcherz!

– Spróbujemy tak, jak lubisz.

Przeszły ją ciarki. Wiedziała, co Agraf ma na myśli i w każdym innym przypadku mogło ją to przyprawić o dreszcz ekscytacji, ale nie teraz. Nie miała ochoty wchodzić do najlepiej strzeżonego obiektu w mieście przez główną bramę po to, by uprowadzić najważniejszą osobę w przedsiębiorstwie.

Gorzelnia „Vilkowska” była największym zakładem pracy w Horowince. Setki robotników wkładało całe swoje serca w produkcję szerokiej gamy wódek – od czystej okowity, poprzez krupniki, karambambule i żubrówki, aż po pieprzówki i piołunówki. No i ohenwódkę.

Lija i Agraf zleźli z dachu i poszli w kierunku gorzelnianej karczmy „Vilka Noc”, gdzie po skończonej zmianie robotnicy spijali owoce własnej pracy.

– Jeśli nie jesteśmy w stanie zgarnąć Novaka z karczmy na przedmieściach, to dlaczego miałoby nam się to udać w Vilkowskiej? Tam będzie jeszcze więcej straży, dookoła mur i pół miasta do przejechania, zanim znikniemy w lasach. Jak to się może udać?

Podjęła wyzwanie oczekiwania na odpowiedź. Milczała znacznie dłużej, niż wydawało się to naturalne.

– Ustaliliśmy, że sprawdzimy najpierw wszystkie możliwości – odpowiedział.

Westchnęła i pokiwała głową. W istocie, tak planowali zrobić, gdy dostali zlecenie, ale z każdą chwilą traciła zapał do tej roboty.

– Ty naprawdę chcesz go porwać, nie? Tobie nie chodzi o kasę – powiedziała i spojrzała na męża.

Znów nic nie mówił, ale też nie wyglądał, jakby miał zamiar.

– Te wszystkie banki – ciągnęła – poborcy, skarbce, to wszystko nie dla kasy, tylko żeby dopiec Cesarzowi? – urwała na moment. – Stary Indra! – Lija mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie jednego z najbardziej udanych skoków. – On nie był z Liberdy. Czy był?

Zauważyła, że kącik ust Agrafa powędrował w górę. Pokiwał głową.

– Szpiegował dla Cesarstwa.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– A miało to dla ciebie znaczenie? – odpowiedział zaskakująco szybko.

Parsknęła.

– Jakie jeszcze tajemnice skrywa mój mąż po piętnastu latach małżeństwa? – Nie oczekiwała odpowiedzi, choć była jej ciekawa. – Chcesz porwać Novaka za wszelką cenę?

– Chcę go porwać – odpowiedział po chwili.

Głęboko westchnęła. Dalsze drążenie tematu uznała za bezcelowe.

– Przynajmniej wiemy, że ten Novak istnieje. Bo go widziałeś, tak?

Skinął głową.

– A ohenwódka?

Wzruszył ramionami.

– Z czego oni ją robią? To w ogóle jakaś pojebana idea. Chlejesz i widzisz przyszłość. Skąd masz wiedzieć, czy to nie pijackie zwidy? A ponoć mocna jest. Ziołowa. Pewnie ryje czerep jak pług.

Kolejne wzruszenie ramionami.

Agraf stanął i zatrzymał Liję gestem.

– To tu, za rogiem – powiedział.

– Szybka kontrola wyglądu.

Stanęli naprzeciw siebie i zlustrowali się od stóp do głów. Kobieta mogłaby przysiąc, że zobaczyła to pełne uwielbienia spojrzenie. Uśmiechu w żaden sposób nie udało mu się zamaskować. Odpowiedziała tym samym, po czym przeprowadziła inspekcję ponownie. Wyglądał jak zwykły robotnik, choć w czystym ubraniu. W sam raz jak ktoś, kto dopiero najął się do pracy w gorzelni.

– No i jak? – zapytała z uśmiechem.

– Wyglądasz… odpowiednio.

Przewróciła oczami.

– Dziękuję… mężu. – Pokręciła głową i poczuła, że kąciki jej oczu zwilgotniały. – Dobra, skoro nie chciałeś zrezygnować i nadal chcesz tam wejść… po prostu pozwól mi pracować. Choć raz otwórz tę gębę niepytany i zrób dla mnie trochę przestrzeni.

Skinął głową. Powoli.

 

Weszli do „Vilka Nocy”. Obecność kobiety w karczmie nikogo nie powinna dziwić, ale uwagę jednak przyciągała. Trzymała się tuż za jego plecami. Tak było naturalniej i pozwalało Lii skoncentrować się na łapaniu myśli biesiadników.

…na jeszcze jedną kolejkę. Potem będzie trzeba na krzywy…

Lata temu przywykła do losowo wyłapywanych myśli z tłumu.

Taką starą bym nie pogardził. Przestraszona, ale śliczna.

Ale wciąż niektóre z nich wywoływały u niej rumieńce.

…ale suka! Pewnie ma wielkie cyce pod tą szmatką!

I zażenowanie.

Usiedli przy wolnym stoliku, Agraf zamówił dwa kieliszki najzwyklejszej wódki, przy okazji prezentując pojemność swojej sakiewki. Nie musieli długo czekać. Nie zdążyli jeszcze wypić – Lija udawała, że się krztusi mocnym alkoholem, żeby nie wypaść lepiej od Agrafa – a już dosiadł się gość z mordą czerwoną jak słońce o zachodzie.

– Nie widziałem cię tu wcześniej – przywitał Agrafa z uśmiechem, klepiąc go po ramieniu, ale patrzył na Liję.

…pomiętosić, przydusić, hehe! Ale najpierw wódeczka.

– Nowy pewnie, co?

Odezwij się barani łbie – pomyślała.

– Nowi, tak – powiedział niepewnie Agraf.

Magazyn nie, łapała myśli czerwonej twarzy, destylarnia chyba też nie…

– A gdzie was najęli?

Bednarze może? Nie, gdzie baba…

– Stajnie – wypaliła Lija.

Mężczyzna znów na nią spojrzał, tym razem z wyrazem zaskoczenia, a może nawet urazy. Pieprzony mizogin.

– Stajnie – powtórzył Agraf.

– Stajnie, mówisz. – Czerwonogęby podrapał się po brodzie. – Ech, nie pamiętam, kto tam jeszcze robi. Zresztą o suchym pysku…

– Może wódki? – zapytał Agraf, a Lija miała ochotę go wyściskać za szybkość reakcji.

– Hehe, ja wódki to nigdy nie odmawiam.

Chwycił, frajer! – wyłapała myśli mężczyzny Lija.

Butelka i następny kieliszek wylądowały na stole.

A później przychodzili kolejni i kolejni robotnicy.

– …byleś Małemu nie podpadł, to ci te beczki na rampę wtoczy.

– …Stary tylko wkurwiony chodzi, bo teraz na magazynie musi…

– Na zdrowie!

Kieliszki stukały, Agraf odkładał kolejne puste butelki na bok. Jednak Lija nie potrafiła złapać choćby jednej myśli.

– …a ten stajenny to Jiżka, nie dziwota, żeś go nie zapamiętał. Morda taka pospolita…

– O, przy tym uważaj – powiedział mężczyzna z ospowatą cerą, pokazując palcem w stronę kontuaru. – Reichert. Za byle co rózgi daje.

Reichert? Agraf wspomniał już to nazwisko. Odwróciła się tak samo jak pozostali. W stronę szynkwasu szło kilku strażników w czarnych mundurach. Ten na czele lustrował całą salę. Gdy złowił jej wzrok, zwolnił kroku i niemal niedostrzegalnie zmarszczył brwi.

Po plecach Lii przeszły dreszcze.

Mężczyzna po chwili przeniósł spojrzenie obok, pewnie na Agrafa, który mówił coraz więcej, ale też bardziej bełkotliwie i nie przejmował się kapitanem Jasminem Reichertem.

Lija tłumaczyła sobie, że są tu nowi i pewnie tylko dlatego zwrócił na nich uwagę. Czy to możliwe, żeby pamiętał twarze wszystkich robotników z gorzelni? Przecież były ich setki.

Sięgnęła po pełny kieliszek. Wychyliła, przełknęła, zakrztusiła się teatralnie. Kilku mężczyzn spojrzało na nią, zjechało wzrokiem niżej, na zasłonięty dekolt.

– …zobaczysz, robota ciężka, ale okowita leci później… – mówił ospowaty, całkowicie pochłaniając uwagę jej męża.

Ci wszyscy przy stole gówno mogli, potrzebowała kogoś innego. Zaczęła rozglądać się po sali. Większość gadała coraz głośniej, coraz mniej składnie, kilku grało w kości, jeden chodził za dziewczyną roznoszącą wódkę, dwóch brodaczy w kącie trzymało się za ręce. I wtedy zobaczyła „Siwego”, jak nazwała go sobie w myślach.

Siwy siedział przy stoliku sam i pilnie obserwował otoczenie z grymasem wielkiego niezadowolenia, charakterystycznym dla całej klasy robotniczej, a w jego oczach Lija dostrzegła to, czego szukała. Zgorzkniałą pogardę do wszystkich w karczmie, jaką mógł emanować jedynie ktoś, kto doświadczył głębokiego upokorzenia. Ktoś, kto bardzo chciałby się odegrać.

Chwyciła Agrafa za ramię i przytrzymała na miejscu. Wypiła jeszcze raz i z kieliszkiem w dłoni odeszła od stołu.

– Baba ci spierdala – krzyknął czerwonogęby i wszyscy ryknęli śmiechem, na co Agraf podniósł butelkę i zaczął rozlewać następną kolejkę.

Zastanawiała się, na ile była to świadoma reakcja, ale podziałało i towarzystwo wróciło do rozmów.

– Straszne bagno – powiedziała Lija, siadając przy stole Siwego.

Zaintrygowała go, nie potrafił tego ukryć. Patrzył przenikliwie, obracając kieliszek w dłoni. W końcu wypił zawartość i odwrócił wzrok, jakby znów siedział przy stole sam.

– Idą zmiany – zagadnęła na ślepo, stawiając swój kieliszek na blacie.

Siwy przeskakiwał nerwowo wzrokiem po całym otoczeniu.

Chwyciła butelkę, żeby sobie nalać. Siwy złapał jej rękę i przycisnął flaszkę do blatu.

– Paniusiu, wielu próbowało i żaden mnie nie sprowokował.

O-ho! Trafiony. Jeśli ktoś próbował prowokacji, to w grę musiały wchodzić poważne stanowiska. Teraz tylko nie wypuścić rybki z sieci.

– Reichert was tępi, nie?

Milczał. Spróbowała chwycić jego myśli, jednocześnie wciskając cygaretkę w ustnik.

O co dziwce chodzi? Pieprzony Novak, gnój zasrany znów chce się mnie pozbyć.

Bawiła się zapalniczką, a Siwy wlepiał wzrok w srebrny przedmiot.

– Czy chodzi o tego Novaka?

Trzasnął dłonią w stół. Oczy płonęły mu wściekłością. Lija wypuściła dym ustami.

– Świetnie się składa – kontynuowała – bo widocznie mamy problemy z tą samą osobą.

Znów chwyciła butelkę i nalała najpierw Siwemu, potem sobie. Nie oponował. Wypiła zawartość kieliszka, nie czekając na starego.

– Panem Milanem Novakiem zainteresowali się rebelianci. Nie w smak im, że rodowity Ovladczyk pracuje dla Liberdy. Musi dojść do zmian i mogą one być szybkie – nalała sobie jeszcze jedną kolejkę – albo powolne.

Siwy wreszcie popatrzył w jej oczy. Wytrzymała spojrzenie i uniosła kieliszek jak przy spełnianiu toastu. Mężczyzna chwycił własne szkło i wypił.

Odetchnęła w myślach. Gdyby bardziej się zapierał, jedynym efektem rozmów byłby ból głowy o poranku. Jednocześnie kątem oka zauważyła, że Reichert przygląda im się uważnie.

– To nie najlepsze miejsce do tej rozmowy – stwierdziła, a Siwy niemal niezauważalnie skinął głową. – Przyjdź jutro po pracy pod adres, który znajdziesz na kartce pod zapalniczką… nie teraz. Reichert patrzy.

Zostawiła Siwego i podeszła do Agrafa.

– Wstawaj, stary! – Pociągnęła go za koszulę. – Znowu się schlałeś! Żadnego pożytku, tylko troski!

Towarzystwo wokół ryknęło śmiechem i posypały się standardowe w tej sytuacji wiązanki, które słyszała jeszcze po wyjściu z karczmy.

A Agraf, cóż, w istocie się schlał.

 

Rebelianci zapewnili im wszystko, czego w ramach zdrowego rozsądku sobie życzyli – wystarczyło spotkanie z łącznikiem, który, jak się okazało, korzystał z szerokiej sieci znajomości w Horowince i okolicach, a otrzymywali niezbędne wihajstry tak szybko, jak to możliwe. Liję kusiło, by zgłosić zapotrzebowanie na wóz pełen beczek z piołunówką, ot tak, bo miała okazję, a przecież wódka nigdy się nie zmarnuje. Powstrzymała ją przyzwoitość.

Przyzwoitość męża, który za każdym razem brał na siebie obowiązek złożenia zamówienia.

Dostali do dyspozycji niewielkie mieszkanie w oficynie kamienicy niedaleko rynku, niespełna kwadrans marszu od Vilkowskiej. Odgrodzone od zgiełku szerokich ulic zacisznym podwórzem, było prawdziwym azylem w środku miasta. Niestety Lija większość czasu, który chciała poświęcić na sen, a później na lepsze poznanie okolic gorzelni, spędziła na doprowadzaniu męża do jako takiego stanu. Sięgnęła po wszystkie znane jej ludowe sposoby leczenia przypadłości dnia następnego, ale widziała, że na niewiele się to zdało.

Agraf przepraszał.

W zasadzie nie miałaby do niego żadnych pretensji – wszak liczyła się z tym, że niewprawiony w piciu, wyjdzie z karczmy nadszarpnięty kłem gorzały – ale on przez cały pobyt nie dowiedział się niczego przydatnego, bądź zapomniał to, co pamiętać powinien, a w łepetynie wyryły mu się jedynie infantylne żarty przechlanych robotników.

No i rzygał.

Zanim przybył Siwy, wyglądał już normalnie, ale nie liczyła, że będzie w pełni sił umysłowych. Zważając na fakt, że to Agraf zawsze był tym od obmyślania planu, nie mogła uwierzyć, że najtrudniejszy z dotychczasowych skoków zaczyna iść źle na tak wczesnym etapie z tak błahych powodów.

Starzec nieznacznie się spóźnił.

Ale gdy wszyscy siedli do rozmowy, gdy powoli skruszały lody i uprzedzenia, Siwy powiedział to, czego małżeństwo nie spodziewało się w najśmielszych snach.

– Nazywam się Dusan Bartos i to ja byłem dyrektorem Vilkowskiej, zanim przyszedł Novak. To ja stworzyłem ten zakład i chcę tylko odzyskać moje dziecko.

Zrozumiała, że wczoraj, w „Vilka Nocy”, ten starzec to był złoty strzał.

Plan rodził się w bólach, szczególnie bólach głowy Agrafa, ale nabierał kształtu, który obudził w Lii dawno wyczekiwany dreszcz ekscytacji.

Najlepsza okazja miała nadarzyć się za tydzień. Albo jutro. Zdążyła zadecydować, zanim małżonek powiedział choć pół słowa.

 

2.

Agraf siedział na koźle wozu dobrą godzinę i… martwił się. Kolejny raz sprawdził, czy wziął wszystkie potrzebne rzeczy. Rewolwer ukryty pod kocem tuż obok, buteleczkę chloroformu skombinowaną przez rebeliantów w ostatniej chwili i lnianą szmatkę. Lekki wietrzyk, słońce przyjemnie przygrzewające plecy i śpiewające na niewielkiej polanie ptaki nijak nie koiły jego nerwów, a wręcz irytowały nieadekwatną do sytuacji beztroską.

Jeśli wszystko miało się udać, musieli dotrzeć do gorzelni w ciągu dwóch godzin, inaczej cały plan będzie trzeba odłożyć. Ale nie, to nie o to chodziło.

W czasie, gdy siedział i czekał, Lija miała przejąć na trakcie wóz zaopatrzeniowy jadący z jednej z karczm. Nie pierwszy raz podejmowała się takiego skoku, ale zawsze, gdy się rozdzielali, w środku drżał i karmił lękiem czarne wizje. Nigdy nie wiadomo, czy zamiast dwóch cherlawych wieśniaków, nie pojedzie para zakapiorów, którzy wyłamują palce za krzywe spojrzenia i przetrącają karki za słowo sprzeciwu.

A najgorsze, że rozstali się bez słowa. Lija wciąż złościła się za tę sytuację z karczmy, a jego dręczyło poczucie spartaczonej roboty. Z drugiej strony nie rozumiał, co w tamtej sytuacji mógłby zrobić lepiej.

Rozmyślania przerwał tętent końskich kopyt. Oby nie liberdzka straż, bo mógłby mieć problemy z wytłumaczeniem, co tu robi. Sprawdził, czy rewolwer jest w zasięgu ręki i lekko wychodzi spod rozłożonej obok derki.

I wtedy zobaczył Liję, właśnie taką, jaką kochał. Stała w tyle wozu, jedną ręką trzymając powróz przywiązany do burty, a drugą skierowany w górę rewolwer. Na koźle siedziało dwóch dryblasów z minami, jak dzieci, które przyłapano na zabawie w doktora.

– Stań tam! – krzyknęła, a woźnica posłusznie ściągnął wodze i wóz zatrzymał się kilka kroków przed Agrafem.

Ten wyciągnął rewolwer i również wycelował w mężczyzn.

– A teraz, drodzy panowie, wyjaśnienia – zawołała Lija, wyskakując z wozu. – Przejmujemy waszą furmankę i dokumenty z karczmy. W zamian dostaniecie ten oto wóz – wskazała na pojazd, na którym siedział Agraf – wraz z beczkami gorzały, którą i tak mieliście kupić w „Vilkowskiej”. Obu was teraz proszę, byście zeszli z wozu… Strzelba pod kozłem niech zostanie na swoim miejscu, łysy… o, tak. Ręce za głowy. Znakomicie współpracujecie. I poproszę o wszystkie dokumenty… tu połóżcie.

Brodaty mężczyzna sięgnął za pazuchę. Agraf dokładniej przymierzył – mógł tam trzymać broń.

Brodacz powoli wyciągnął pozaginane kartki i położył na wozie obok Lii.

Kobieta rozłożyła dokumenty, przejrzała i bez zastanowienia, niemal nie celując, strzeliła brodatemu pod nogi, tak że kula wzbiła piach dokładnie pomiędzy jego stopami.

– Wszystkie dokumenty – warknęła. – Następnym razem odstrzelę ci jajko.

Mężczyzna drżącą ręką wyjął jeszcze jedną kartkę i oddał Lii. Gdy się zbliżał, w Agrafie wrzała wściekłość na myśl o tym, że mógłby chociaż spróbować ją tknąć.

– O, właśnie, ta była najważniejsza – powiedziała. – Niniejszym pożyczamy wasz wóz, a jeśli wam się poszczęści, wkrótce go oddamy. Trzosik z pieniędzmi na alkohol możecie zachować. Co z nim zrobicie, to wasza sprawa, możliwe, że będziecie musieli trochę grosza odstąpić gospodarzowi. Grunt, żeby nikt o tymże wydarzeniu nie paplał pokątnie, ani tym bardziej nie pędził środkiem traktu, krzycząc coś o porwaniu. Wasza w tym głowa, bo jak się nie uda, to może się coś z nią stać. Zro-zu-mia-no?

Łysy i brodacz pokiwali głowami z minami bardziej zdziwionymi niż przerażonymi. Stali tak, póki Agraf nie przeskoczył na zrabowany wóz, a Lija nie dodała:

– No, nie tacy źli z nas złodzieje, nie? A tu macie chleba i kiełbasy. Poucztujcie sobie i nie wracajcie do karczmy szybciej niż zwykle.

Rzuciła mężczyznom zawiniątko i strzeliła lejcami.

Agraf siedział z boku i przyglądał się patrzącej przed siebie małżonce. Na niewiele się zdał w tym wszystkim. Ot, posiedzieć na wozie i wycelować rewolwer w dwóch dryblasów.

Był głęboko przekonany, że to nie tak powinno wyglądać. I że od jakiegoś czasu ciągle coś robi źle.

 

3.

Lija nie spodziewała się, że Agraf zacznie mówić, ale sama też nie przerywała milczenia. To nie tak, że nie chciała, ale… Po prostu czekała na jego ruch.

A milczenie jeszcze bardziej doprowadzało ją do szału.

Ostatecznie nie zamienili nawet słowa do momentu, gdy przed nimi, pomiędzy kamienicami, wyrosła gorzelnia Vilkowska. Długi, murowany z szarych kamieni budynek, górował nad Horowinką pilastym dachem, który Lija kwitowała grymasem obrzydzenia, ilekroć go widziała. Ponad fabryką wznosił się ceglasty komin, wiecznie plujący ciemnym dymem i witający przybywających do miasta na długo przed tym, zanim zobaczyli pierwsze domostwa na przedmieściach.

Brama Chmielna, przez którą wjeżdżały i wyjeżdżały wszystkie wozy zaopatrujące okoliczne karczmy, zdawała się spinać klamrą szeroki pas muru okalającego gorzelnię. Na jego szczycie przezornie wylano cienką warstwę cementu i powtykano odłamki szkła. Zapewne po butelkach opróżnionych w „Vilka nocy”. Taką przeszkodę mogliby pokonać kradnąc książkę z recepturą ohenwódki, a nie próbując uprowadzić grubawego, niechętnego do relokacji zgreda.

 Ruch wozów odbywał się według ścisłego harmonogramu, który zdradził im Bartos.

– Pamiętaj, że to ty mówisz – powiedziała.

Starała się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie, delikatnie, ale w obecnej sytuacji wiedziała, że zabrzmi to jak przygana. Klęła w duchu, ale nie było czasu na pojednania.

Zegar na ratuszu wybił dwukrotnie. Jedenasta trzydzieści. Została godzina.

 

Wszelką broń pochowali w skrytkach na wozie. Lija trafnie wysondowała strzelbę pod kozłem, a własne rewolwery schowali po bokach, w miejscach, które zdawały się właśnie temu służyć. Do strażników podjechali jako dwaj wieśniacy – pomocnicy z karczmy, o wyglądzie tak pospolitym, jak wąs pod nosem karczmarza.

Lija ściągnęła lejce. Zatrzymali się przy wartowni, przed szlabanem. Ze środka wytoczył się strażnik.

– Kogo tu jeszcze niesie, hę? Późno już…

– To z Karlovickiej – odpowiedział drugi strażnik, który wyszedł za kompanem – po koniach poznaję. A co to za nowe gęby?

– Pan nas po gorzałę przysłał – powiedział Agraf zgodnie z wyuczoną rolą.

– Dwóch nowych? – zapytał pierwszy, biorąc dokumenty od Lii. – Gówno wiecie, bom was tu nigdy nie widział. Rozsądniej by Karlovicowi było najpierw jednego nowego przysłać, przyuczyć.

Stanął, wspierając się pod boki i patrzył z przekrzywioną głową.

– Tamci próbowali karlovicką żonę wychędożyć – odparł Agraf i od razu cały się zaczerwienił.

– Żonę wychędożyć? – zapytał pierwszy. – Przecież to eunuchy.

Zapadła niezręczna cisza.

Lija próbowała złapać myśli strażników, ale sama była zaskoczona ripostą Agrafa i nie nadążała za tokiem rozmowy. Widziała też, że odpowiedź strażników zbiła go z tropu. Uniósł brwi, jednocześnie unikając wzroku Lii.

Strażnicy popatrzyli jeden po drugim i ryknęli śmiechem.

– Eunuchy! – ryknął ten drugi. – To żeś dowalił!

Podszedł do mechanizmu i podniósł szlaban.

– Pozdrówcie Karlovica i życzcie szczęścia! – zawołał pierwszy, zanim Lija smagnęła wodzami konie. – Jedźcie główną aleją, zobaczycie kolejkę do magazynu. Oj, na pewno zauważycie.

Jeszcze kilkadziesiąt kroków dalej słyszeli niewybredne żarty, a Lija zobaczyła strużkę potu na skroni Agrafa. Byli w środku, w gorzelni „Vilkowska” i nie mogli tracić czasu.

Kolejne bicie zegara: jedenasta czterdzieści pięć.

 

Lija wstrzymała konie. Naliczyła kilkanaście wozów oczekujących na wydanie towaru. Gdyby była na miejscu owych parobków, szlag by ją trafił, że trzeba tyle czekać. Tutaj jednak panowała istna sielanka. Mężczyźni poschodzili z wozów, pozakładali koniom karmiaki, a sami oddali się nie tyle rozmowom, co wręcz biesiadzie. Wśród zgromadzonych krążyły gąsiorki i flaszki, a jeden przechadzał się z całym antałkiem pod pachą i szczodrze nalewał do nadstawianych cynowych kubków. Wiele by dała, by móc sobie teraz zdrowo chlapnąć.

– No to idę – powiedział Agraf.

Patrzyli na siebie, mężczyzna podniósł dłoń, jakby chciał ująć twarz żony. Lija cofnęła się. Byli dwójką karczemnych pomocników – taki gest mógłby wywołać spore zamieszanie, a już na pewno zwrócić niepotrzebną uwagę.

Agraf zerwał się z kozła, zeskoczył z wozu i poszedł z nosem zwieszonym na kwintę.

Zaklęła w myślach.

To nie tak, Agraf, do cholery!

Patrzyła na plecy oddalającego się męża i zatęskniła za jego dotykiem. Za więcej niż dotykiem. Miała siedzieć i czekać, aż Agraf z Siwym odwalą najgorszą część roboty. Z jednej strony czuła, że nie powinna, ale z drugiej, uważała, że najlepiej byłoby dostać od oczekujących ze trzy kubki czegoś mocniejszego.

Wtedy zauważyła, że wzdłuż kolejki wozów przechadza się, niby spacerkiem, za to z bystrym wzrokiem, Jasmin Reichert.

 

4.

Agraf zamknął za sobą drzwi ustępu. Odkąd w gorzelni zbudowano kanalizację, oczekującym na zamówienia zamieniono latryny pod płotem na trzy wychodki przyklejone do ściany głównego budynku. Bartos mówił, żeby wybrać ten z prawej, bo u góry przekuto w murze niewielki otwór wentylacyjny do toalety wewnątrz.

Mężczyzna przezornie opuścił deskę, zanim zaczął rozpuszczać swój szkielet. Powoli rozpływał się na podłodze, jednocześnie pełzając w górę. Wyszukał wspomnianą dziurę w ścianie i zaczął przeciskać przez nią bezkształtne ciało.

Ktoś pociągnął drzwi. Śruby mocujące skobel zatrzeszczały przy wtórze soczystych przekleństw.

– Jest tam kto? – krzyknął awanturnik – Lunąć muszę!

– Zaraz – odpowiedział głos z sąsiedniej toalety.

Jeszcze chwilka, jeszcze resztki nóg – pomyślał Agraf.

Drewno znów zatrzeszczało pod naporem.

– W portki się zaraz zleję. Jest tu kto?

Do środka nagle wpadło mnóstwo światła.

– Pieprzone drzwi – powiedział męski głos.

Agraf nie spojrzał za siebie. Był już na tyłach magazynu i mozolnie pełzł na strych.

Zegar wybił dwunastą.

Pół godziny. Za mało czasu.

 

Do prywatnej kwatery Novaka prowadziły tylko jedne drzwi – prosto z magazynu. Okna wychodzące na południe zakratowano, oczywiście mówiąc, że to z troski o najważniejszą osobę w gorzelni. Jednak nikt nie miał wątpliwości, że miały wspomóc strażników w pilnowaniu jedynej osoby znającej recepturę ohenwódki.

Na szczęście nikt nie pomyślał, by uszczelnić drewniany strop nad mieszkaniem. Dębowe deski stanowiły trudną przeszkodę dla zwykłego śmiertelnika, ale gdyby dyrektor mieszkał tu z żoną, strych gromadziłby całe rzesze podglądaczy, przyciskających oczy do szpar w podłodze. Agraf spłynął z przepastnego strychu wprost na szafę, w której następnie się skrył i zaczął odbudowywać swój szkielet.

Jednocześnie wiedział, że do przerwy w fabryce zostały minuty, a proces powrotu do pełni ludzkiego kształtu zajmie mu co najmniej kwadrans.

Pocieszał się, że o ile Novak nie zajrzy do szafy, całość po prostu się opóźni – będzie mniej czasu, ale wciąż wszystko mogło się udać. Siwy obiecał kręcić się tuż przy drzwiach, by wspomóc Agrafa, jeśli usłyszy dźwięki szamotaniny. Gorzej, gdyby dyrektor zaczął krzyczeć.

Bezkostne ciało odzyskiwało szkielet od góry. Głowę przycisnął do szpary między drzwiami szafy.

Zobaczył, jak Milan Novak wchodzi do mieszkania. Grubawy ovladczyk najpierw stanął przy kredensie, na którym stało kilkanaście różnokolorowych butelek bez etykiet. Odkorkował jedną i wypił spory łyk. Do fotela doszedł chwiejnym krokiem i usiadł z westchnięciem. Musiał od rana sumiennie pełnić obowiązki gorzelnika, ale bliżej mu było do zmęczenia, aniżeli pijackiej niemoty.

Mężczyzna zaczął rozpinać koszulę, jednak serdelkowate paluchy nie radziły sobie z drobnymi guzikami. W końcu zirytowany wstał, zaczął ściągać ubranie przez głowę, ale utknął z rękami podniesionymi w górę i twarzą zasłoniętą białym materiałem. Szarpnął raz i drugi, zatoczył się, odbił od biurka. Pociągnął jeszcze raz, stracił równowagę i po kilku rozpaczliwych krokach wpadł na regał pełen książek. Mebel zachwiał się, kilka tomów spadło na podłogę. W końcu mężczyźnie udało się ściągnąć koszulę. Siedział na podłodze z lekko zdezorientowaną miną i jednocześnie ulgą na twarzy.

Wtedy drzwi mieszkania otwarły się z hukiem i stanął w nich Bartos. Najpewniej spodziewał się ujrzeć przełożonego walczącego z Agrafem, stąd stanął jak wryty, nie widząc spiskowca.

Agraf zobaczył, jak Milan Novak nabiera w płuca powietrza, by wydrzeć się na podwładnego.

 

5.

Lija klęła w myślach, ale na zewnątrz zachowywała spokój. Najbardziej zwracała na siebie uwagę tym, że jako jedyna siedziała na wozie, więc niewiele myśląc, zeskoczyła i zaczęła grzebać coś przy kole. Nie liczyła, że Reichert ją przeoczył, ale przynajmniej nie wyróżniała się już tak z otoczenia. No i mogła się ubrudzić, a brudną twarz trudniej rozpoznać. Chwilę później smar oblepił jej ręce, a Lija przetarła dłońmi policzki. Wzięła kawałek szmatki i rozmazała brud. Chętnie zobaczyłaby efekt swoich starań w lustrze.

– Jakiś problem? – usłyszała twardy, ale przyjemny głos zza pleców.

– Nie wiem – odparła, wciąż prowadząc wizualną inspekcję ośki – coś skrzypi, ale to pewnie tylko skąpstwo gospodarza. Do stelmacha nie chce dać, do naprawy.

– Który z karczmarzy taki sknera?

Wciąż nie odwróciła się do Reicherta.

– Karlovic.

– Bosko Karlovic?

– No, mówię.

I wtedy ją zmroziło. Bosko? Pierwszy raz słyszała dzisiaj to imię. Sondowała myśli tych dwóch z wozu, ale na pewno nie padło imię „Bosko”. Jak gospodarz miał na imię? Darek… Dalek…

– Nie Bosko – wypaliła. – Damek. Damek Karlovic.

Sprawdzał mnie. Szlag! Nie wyszło naturalnie – pomyślała. Nadal nie próbowała odwrócić się do Reicherta.

– Pierwszy raz w Vilkowskiej? – zapytał po chwili jakby od niechcenia. Jak ponadprzeciętnie kulturalny szlachcic, który próbuje podtrzymać rozmowę z upatrzoną damą, a przecież Lija przebrała się za młodego parobka; mówiła niższym głosem i stawiała szeroko stopy, jakby w gaciach tłukły się jej indycze jaja.

– Pierwszy – przytaknęła i wreszcie odważyła się spojrzeć na Reicherta. Z tak bliska jeszcze go nie widziała.

Przystojny – pomyślała i od razu, jak wyrzut sumienia, przed oczami stanął jej Agraf. Wściekała się na samą siebie, że tak banalne myśli odciągają jej uwagę od istotnych rzeczy.

– Czy mógłbym prosić o dokumenty przewozowe? – powiedział.

Oczami wiercił dwie głębokie dziury w duszy Lii.

– Dokumenty? – Przez chwilę chciała grać na czas, ale to nie miało sensu. – Tam są. – Kiwnęła głową na kozioł.

Uniósł tylko brwi, na co ona odpowiedziała najgłupszym uśmiechem, na jaki było ją stać i wyciągnęła przed siebie ubrudzone smarem ręce.

Skinął na szmatkę, którą przed chwilą Lija wycierała dłonie.

Zaśmiała się jeszcze w jak najbardziej kretyński sposób. A Reichert patrzył. Nie potrafiła się skupić, by zacząć czytać jego myśli i odkryć, co też kryło się za tymi przenikliwymi oczami.

Podała odebrane pachołkom dokumenty, a w czasie, gdy strażnik je sprawdzał, postanowiła doprowadzić się do porządku. Wzięła kilka głębokich oddechów, ponownie udając, że sprawdza coś przy kole.

– Spore zamówienie – powiedział, wyciągając papiery z powrotem do Lii. – Karlovic zawsze takie robi?

Nie odpuszczał. Trzymał dokumenty przed sobą, choć wystarczyło położyć je na wozie.

Znów wytarła ręce w szmatkę, która zmieniła kolor z szarej na niemal czarną i wzięła papiery.

– Ja tu pierwszy raz. Ale wódki w karczmie nigdy nie brakło.

I dopiero wtedy wreszcie skoncentrowała się dostatecznie mocno.

Gdzie widziałem tę twarz? Niedawno. Czystą i… jakąś inną, może podobną tylko.

– Jadłodajnię tu macie? – wypaliła, byle tylko przerwać potok myśli Reicherta. – A może burdel. Panienki, he-he – zdobyła się na prostacki śmiech, który setki razy słyszała od czerwonolicych bywalców knajp, gdy tylko odsłoniła choćby obojczyk.

Twarz strażnika wykrzywił grymas pogardy. Trafiony!

– Nie, burdelu nie ma – westchnął i po chwili dodał. – Gdyby pojawiły się jakieś komplikacje, służę pani pomocą.

– A jaki tam ze mnie pan – odpowiedziała szybko.

Reichert skinął, odwrócił się na pięcie i wolnym krokiem poszedł w stronę rampy załadunkowej.

„Pani”. Wyraźnie powiedział „pani”. Nie wyglądał na takiego, któremu zdarzają się przejęzyczenia. Skurwiel musiał się domyślać. Błogosławiła się za to, że wypaliła całkiem celną ripostę i jednocześnie żałowała, że gdy próbowała zmienić tok jego myśli, straciła szansę przeczytania kolejnych.

Odwróciła wzrok od znikającego w magazynie strażnika. Pachołkowie stojący obok otrząsali głowy po kolejce rozlewanej z nieprzezroczystej flaszki.

– Podzielą się panowie – zagadnęła, podchodząc z cynowym kubkiem. – Zapłacę.

Parsknęli i poklepali ją po ramieniu.

Z ulgą patrzyła na mieniącą się strużkę alkoholu napełniającego naczynie.

 

6.

Siwy stał oniemiały. Milan Novak nabierał w płuca powietrza. Już miał krzyknąć, cały plan wisiał na włosku.

Agraf szarpnął się na wpół ukształtowanym ciałem tak, że cały mebel zadrżał. To zbiło z tropu Novaka i jednocześnie otrzeźwiło Siwego. Rzucił się na przełożonego. Pięścią uderzył w splot słoneczny, po czym poprawił ciosem w twarz. Agraf chciał krzyczeć, żeby przypadkiem nie zabił dyrektora. Na szczęście starzec sam się opanował, wyciągnął z kieszeni spodni sznury i paski materiału. Zakneblował próbującego złapać oddech Novaka i związał mu ręce i nogi. Następnie zgodnie z ustaleniami wyszedł do magazynu, który o tej godzinie miał być pusty – wszyscy pracownicy powinni siedzieć w jadłodajni jeszcze przez kwadrans – i wtoczyć do mieszkania pustą beczkę.

Gdy Agraf w końcu wyszedł z szafy w pełni uformowany, stanął twarzą w twarz z Bartosem. Beczki nie widział.

– Za szeroka – powiedział spanikowany starzec. – Przez drzwi nie chce przejść!

Agraf zacisnął zęby. Za dużo pomyłek. Popatrzył na wijącego się na podłodze Novaka. Zaszli za daleko, by się wycofać. Wyciągnął z kieszeni szmatkę i butelkę z chloroformem. Przyłożył nasączony materiał do nosa Novaka. Ten próbował się wywinąć, ale Agraf przytrzymał głowę drugą ręką, a kolanem przycisnął mężczyznę do podłogi.

– Beczkę zostaw tuż za drzwiami – zaczął wydawać instrukcje. – Powynoś do niej pościel i inne rzeczy, za każdym razem uważając, czy nikt nie przechodzi.

Siwy pokiwał głową i ruszył z miejsca. Agraf widział, że sytuacja przerasta Bartosa i można jedynie liczyć, że nie zrobi czegoś głupiego. Postanowił wydawać konkretne rozkazy, by zdjąć ze starca jarzmo myślenia w kryzysowej sytuacji. Dawanie rozkazów zawsze brała na siebie Lija, ale Agraf stwierdził, że czuje się z tym całkiem dobrze, a fakt, że nie było przy nim cholerycznej małżonki, działał odprężająco.

Novak powoli przestawał wierzgać, a powieki zaczęły się zamykać, mimo iż niewątpliwie próbował to zwalczyć. Chwilę później mięśnie całego ciała się rozluźniły. Spał. Agraf schował szmatkę z chloroformem do kieszeni i sprawdził, jak radzi sobie Siwy. Beczka była gotowa. Teraz tylko wcisnąć tam dziada.

Podnieśli go razem, ale gdy tylko doszli do progu mieszkania, usłyszeli kroki i rozmowy. Mnóstwo kroków. Siwy znów spanikował.

– Przegoń ich, nakrzycz! Kto tu jest, kurwa, szefem? – wysyczał zza zaciśniętych zębów.

Bartos znów jakby otrzeźwiał. Upuścił Novaka, a według Agrafa wręcz pchnął go na podłogę. Ruszył w stronę głosów, najpierw niepewnie, ale po kilku krokach szedł jak brygadzista-furiat, któremu żona wieczorem odmówiła, a rano zrobiła awanturę o cieknący dach.

Agraf nie chciał tracić czasu na współczucie niewinnym magazynierom, tylko zaczął ładować bezwładnego Novaka do beczki. Gdyby ktoś wszedł, alarm poniósłby się po fabryce lotem błyskawicy.

Na szczęście cały magazyn zadrżał od krzyku Siwego.

– Gdzie leziecie, łamagi?! Zamówienia na rampie jeszcze niegotowe!

Ktoś próbował się tłumaczyć, ale Bartos nie dawał sobie przerywać. Klął i wyzywał, jak wzorowy przełożony, którego nie obchodzi dobrze wykonana robota, a jedynie soczysty opierdol i zestrachani pracownicy.

Tymczasem Agraf uporał się z nogami gorzelnika, ale żeby wcisnąć resztę pomiędzy pierzyny i koce, musiał solidnie się napocić. W końcu chwycił pokrywę i drewniany młotek. Przybił wieko z nadzieją, że Siwy wcześniej odpowiednio przygotował beczkę i nawiercił otwory. Inaczej za kilka godzin wyciągną trupa.

Nie było czasu, by cokolwiek sprawdzać, ani też czekać, aż Siwy wróci. W magazynie słychać było nie tylko jego krzyki, ale też coraz więcej głosów zdezorientowanych pracowników. Ktoś w końcu przedrze się przez jednoosobową zaporę Bartosa.

Według planu mieli beczkę maznąć białą farbą, by się nie pomylić, ale Agraf nie miał pojęcia, gdzie Siwy ją przygotował. Powiódł wzrokiem dookoła. Szlag! Bartos będzie musiał to zrobić sam.

– A zamówienie dla Karlovica? – Usłyszał krzyk w głębi magazynu. – Na końcu ciągle stoi beczka piołunówki! Ruszać dupska, patafiany!

Agraf wszedł do mieszkania Novaka, zamknął je od środka. Jakimś cudem po tych wszystkich przebojach, wszystko poszło tak, jak miało pójść. Teraz tylko wrócić do Lii. Po drodze wziął jeszcze z kredensu Novaka dwie zielone butelki bez etykiety. Znał żonę na tyle, że wiedział, iż będzie to zdecydowanie lepszy prezent na pojednanie, niż największy bukiet kwiatów. Wszedł na szafę i rozpoczął żmudny proces rozpuszczania szkieletu.

 

7.

Lija z ulgą dostrzegła Agrafa wracającego z wychodka. Szedł z wypiętą piersią i całym sobą zdradzał, że wszystko poszło zgodnie z planem. Wskoczył na wóz i wyciągnął zza pazuchy dwie butelki.

– Na zgodę – powiedział.

Chwilę temu miała ochotę wyściskać małżonka, ale teraz najchętniej zdarłaby z niego ubranie i wzięła go na pustym wozie. To mogłoby wywołać konsternację wśród osób dookoła, wszak przebrana była za prostego parobka. Dlatego powstrzymała się przed choćby całusem i odpowiedziała uśmiechem.

Na rampie przed magazynem skończono załadunek innego wozu, nadeszła ich kolej. Wprawnie pokierowała końmi, po czym wręczyła dokument z zamówieniem komenderującemu pracą.

– Ruszać, ruszać – krzyknął mężczyzna i kilku magazynierów zaczęło wytaczać kolejne beczki.

Małżeństwo przypatrywało się ładunkom, szukając jakiegokolwiek oznaczenia. Gdy szósta baryłka stała już na wozie, Lija nerwowo spojrzała na męża.

– Nie zdołałem oznaczyć beczki – wyszeptał. – Możliwe, że Siwemu również się nie udało.

Czyli jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem, a on nic nie powiedział, aż do teraz, kiedy szydło samo wyszło z wora. Lija klęła w myślach, a wszelka ochota na miłosne igraszki prysła, potęgując jeszcze wściekłość.

Siódma beczka, ósma – obie nieoznaczone. Jeszcze dwie. Może jeszcze się uda.

Niestety.

Smagnęła wodzami i wóz potoczył się po bruku.

– Obejrzymy dokładnie beczki, jak tylko wyjedziemy z gorzelni – powiedział na ucho Agraf, ale nawet w tym szmerze nie potrafił ukryć zdenerwowania. – Bartos miał oznaczyć, a może świeżą farbę ktoś przetarł…

Lija wzruszyła ramionami – ostatecznie to jemu zależało. Jeśli bezpiecznie stąd wyjadą, choćby bez pieprzonego Novaka, Lija ukoi żal męża, pójdzie do karczmy, wypije taką ilość piołunówki, żeby zapomnieć o nerwach, którymi okupiła całą wyprawę i tyle. Jutro wstanie, zmyje głowę zimną wodą i pójdzie szukać sposobności do jakiegoś spokojnego skoku. Na bank, czy poborcę podatkowego, ewentualnie transport cesarskich kosztowności.

Kopyta stukały o bruk, kozłem delikatnie trzęsło. Zbliżali się do bramy – zaraz stąd wyjadą i nigdy nie wrócą. Zabrzęczało stojące obok nóg Lii szkło. No tak – dostała jeszcze dwie flaszki – oszczędzi przynajmniej na tym. Znów wróciło jej nieco cieplejszych uczuć do męża.

– Patrz, eunuchy – ryknął strażnik przy bramie.

Drugi odpowiedział gromkim śmiechem. Obaj machali na pożegnanie, nie zatrzymując ich na kontrolę.

 

Gdy tylko zniknęli za rogiem, zeskoczyli z kozła na tył wozu. Opukiwali beczki, jedna po drugiej, w końcu zaczęli odszpuntowywać.

– Nie za wcześnie? – usłyszeli nagle głos obok siebie.

Liję zmroziło. Gdyby zobaczyli to strażnicy, z pewnością wzbudziłoby to ich zainteresowanie. Kto wie, czy nie dostaliby kary.

– Nie ma co do Karlovica zajeżdżać, bo w najbliższym czasie chyba zabraknie mu gorzały – krzyknął ktoś inny.

Lija z ulgą zobaczyła, że to zwykli mieszczanie, którzy zatrzymali się na widok przedstawienia, jakie tu urządzili.

Agraf pociągnął ją i powiedział, by usiadła na koźle. Ruszyli.

– Nie ma go – wysyczał.

Zerknęła na męża. Zaciskał wargi i patrzył przed siebie iskrzącymi oczami. Próbowała wymyślić jakiś pocieszający banał, ale nic nie przychodziło jej do głowy.

Chwilę jechali w milczeniu, ale gdy skręcili w kolejną uliczkę, Agraf zeskoczył z wozu.

– Jeśli znajdą tamtą beczkę, wszystko weźmie w łeb. Wracam i zajmę się tym od środka. Ty jedź na spotkanie z Siwym do „Kociołka”, tak jak było umówione. Najpierw rozmawiaj, ze strzelaniem się wstrzymaj, może jest niewinny. Znajdźcie sposób, by wywieźć tę przeklętą beczkę. Jutro.

I pobiegł.

Kurwa – pomyślała.

Patrzyła za Agrafem tępym wzrokiem, bo nie wierzyła w to, co się właśnie wydarzyło. Byli tak blisko i nagle głupi cep postanowił zachować się kompletnie inaczej, niż zwykł. Jakby zamienili się temperamentami.

– Kurwa – parsknęła i z oczu pociekły jej łzy.

 

8.

Nie czekała na Siwego w gospodzie, tak jak się umówili. Stała na zewnątrz, w cieniu, i czekała na skurwiela z rewolwerem w ręku. Z karczmy „Kociołek” dochodziły swawolne okrzyki i kocia muzyka najwyraźniej pijanej orkiestry – ot, wieczorna rutyna miejskiej karczmy, na którą nie miała ochoty.

W nikłym świetle latarni gazowych zobaczyła, jak Siwy nadchodzi chwiejnym krokiem. Sam.

– Stój, Bartos – syknęła, gdy ją mijał. Stanął i napiął się jak struna. – Jeden głupi ruch i pociągnę za spust. Trafię.

Kiwnął głową.

– Podejdź tu.

Wykonał rozkaz, ale Lija zauważyła, że szedł dokładnie tak samo, jak wcześniej – nieskładnie, jakby nie do końca panował nad nogami. Wiadomość, że znalazł się na muszce, nic nie zmieniła w jego postawie.

Gdy był już blisko, usłyszała, jak oddycha – płytko i nieregularnie.

– Gdzie jest Novak, skurwielu? – wycedziła.

– W be… beczce. Na magazynie. – Z trudem artykułował. – Oznaczyłem ją wapnem. Jak do bielenia ścian. Kazałem tę beczkę wziąć, załadować, ale…

– Co „ale”? – syknęła.

– Nie wiem – jęknął. – Wzięli ją, krzyczałem co i jak, ale…

– Szlag!

– Zorientowali się, że go nie ma. Reichert wpadł w szał, kazał przeczesać całą gorzelnię. Straży jest więcej niż zawsze. Wszędzie węszą – z każdym słowem wchodził na coraz wyższe tony.

– Ciszej! – zganiła mężczyznę.

Z „Kociołka” poniósł się rechot, a Siwy… szlochał.

Wydawał się kompletnie rozbity, ale wciąż nie mogła wierzyć mu na słowo. Zaryzykowała.

…nie robią, co im się powie, pierdoleni gówniarze, musieli zrobić po swojemu. Tak, kurwa, blisko. Kurwa, kurwa, kurwa…

– Wierzę ci – powiedziała.

Wstrzymał oddech na chwilę.

– Ale musimy dokończyć robotę – dodała i zorientowała się, że nie ma planu.

Cały czas myślała tylko o momencie, w którym pakuje Siwemu kulkę w łeb, ale teraz potrzebowali jakiegoś pomysłu.

A od planowania był Agraf.

Wzięła głęboki oddech.

– Słuchaj, Agraf jest w środku. Będzie działał na własną rękę. Mówisz, że straży jest więcej?

Pokiwał głową.

– Straż lubi… straż pilnuje porządku. Musimy im zapewnić chaos. – Czuła dumę, że potrafi wnioskować tak szybko. – Chaos, rozumiesz? Zrób coś, co sprawi, że będą biegać jak kury po obejściu.

– Co mam zrobić?

– Nie wiem – syknęła. – Wymyślisz coś! Ty tam pracujesz. I wyciągniemy tę beczkę razem z jebanym Agrafem. Jasne?

Ani drgnął.

– Rozumiesz? – wycedziła.

– No, tak – wyszeptał.

– Idź. No, już!

Odszedł w ten sam nieskładny sposób. Nie wierzyła w niego. Mogła mieć jedynie nadzieję, że Agraf na czas wypełznie z gorzelni w tej swojej bezkostnej formie.

Wróciła do mieszkania w oficynie, które zajmowali. Cisza dzwoniła w uszach i denerwowała bardziej niż flegmatyczne ruchy Agrafa. Usiadła na łóżku i patrzyła na drugie. Tam powinien teraz zasypiać, szczęśliwy, że znów wycyckał cesarza. Może nawet nago, z przyspieszonym oddechem i jej smakiem na języku. Tymczasem siedział schowany w jakimś kącie gorzelni, a ona…

Przypomniała sobie o butelkach, które jej dał. Odkorkowała i pociągnęła tęgi łyk.

Rozkaszlała się, aż brakło jej tchu.

Mocne.

Dobrze.

Wzięła kilka oddechów i znów wypiła.

Po policzkach ciekły łzy, po przełyku wódka. W myślach miała tylko Agrafa.

 

9.

Obudził ją głos dzwonów. Niemiłosiernie hałasowały, a głowa rezonowała, pulsując koszmarnym bólem. Która mogła być godzina, po jaką cholerę dzwonią?

Agraf.

Wystrzeliła z łóżka, wybiegła przed budynek.

Minęło ją dwóch mieszczan z wiadrami. Biegli w stronę gorzelni.

– Pożar! – krzyknęli, gdy mijali Liję.

Chwilę później pędziła ulicami miasta. Ależ mocna była ta siwucha! Musiało ją sieknąć nagle, nawet się nie zorientowała.

Sprawdziła, co miała na sobie – wciąż strój parobka, ale włosy już rozpuszczone, czapka została w pokoju. To bez znaczenia, teraz trzeba wyciągnąć stamtąd Agrafa.

Wypadła zza rogu i zobaczyła Vilkowską w czarnych obłokach dymu. Ludzie biegali chaotycznie, noszono wiadra z wodą, a całością kierowali strażnicy Reicherta.

Nie, nie kierowali. Pilnowali albo i wprowadzali jeszcze większy bałagan. Kilkunastu stało w bramie, zwróconych w stronę płonącego budynku. Stali ramię w ramię, ale nie czynili nic, by jakkolwiek pomóc w akcji.

Lija przebiegła między nimi. Nic nie powiedzieli, nie próbowali jej zatrzymać, ale gdy się odwróciła, zrozumiała, że nie pozwolą na wyjście poza teren gorzelni.

Na dziedzińcu przed głównym budynkiem panował chaos. Strażnicy chodzili między gaszącymi, jakby odprowadzali ich w odpowiednie miejsca. Po prawej uformowała się kolejka z wiadrami, biegnąca od studni, aż do jednego z wejść. Języki ognia, wydobywające się od frontu, polewali strażacy z dwóch wozów z pompami parowymi. Lija przez chwilę stała i ze zgrozą stwierdziła, że skala pożaru wobec tak wątłych strumieni oznaczać będzie całkowitą zagładę dla fabryki.

I wszystkiego, co znajduje się wewnątrz.

Póki co ogień wydobywał się z północnej części budynku, magazyn leżał po wschodniej. Pobiegła tą samą ścieżką, którą wczoraj jechała wozem, jeszcze z Agrafem, zanim wszedł do środka.

Tutaj zobaczyła dwa rzędy ludzi, które niknęły w drzwiach. Po rampie wytaczano z budynku kolejne beczki i ustawiano kilkadziesiąt kroków dalej, w porządku godnym cesarskiego urzędnika. Próbowali ocalić, co się dało, ale też nie dopuścić, by alkohol się rozlał i zajął ogniem.

Wtedy też zobaczyła Reicherta. Chodził między gaszącymi i każdemu się przyglądał z miną rozjuszonego psa. Jednocześnie krzyczał na strażników, którzy byli chyba jeszcze bardziej zdezorientowani niż Lija.

Oczy kapitana straży omiatały wszystko dookoła, a ona zrozumiała, że tak ubrana natychmiast zwróci na siebie uwagę. Reichert z pewnością połączy wszystkie fakty. Niech go szlag!

– Pilnować, żeby nikt się nie wymknął! – krzyczał na strażników.

Lija opuściła głowę i próbowała przedrzeć się w stronę budynku, jak najszerzej omijając Reicherta, ale skurwiel biegał od człowieka do człowieka w tak chaotyczny sposób, że trudno było przewidzieć jego kolejne kroki.

Zbliżyła się do wejścia, już miała wpaść do środka, gdy usłyszała krzyki:

– Zaraz pierdolnie!

– Maszyny! Zajęły się maszyny!

– Spierdalać!

Ludzie wybiegali z budynku, potykali się, upadali i podnosili na czworaka, żeby jak najszybciej opuścić zagrożoną strefę.

I wtedy Lija zobaczyła Siwego. Toczył beczkę w stronę wyjścia i jako jedyny nie rzucił się jeszcze do rozpaczliwej ucieczki.

Wtedy coś ją szarpnęło.

Przed oczami widzi płonącą gorzelnię, ale z innej perspektywy, trochę dalszej. Kłęby dymu wydostają się spod dachu, gdzieniegdzie języki ognia wychodzą przez okna. Nagle w środku coś wybucha. Ściana obok wejścia w jednej chwili pryska cegłami na wszystkie strony. Z wnętrza wypada z impetem szary tuman. Lija widzi, jak mur powyżej skręca się i pochyla. Ceglasty gigant, jakby stracił przytomność, leci przed siebie. Ludzie krzyczą. Biegną. Nie patrzą do tyłu, gdzie sterta uratowanych z magazynu beczek niknie pod zwałami gruzu. Alkohol pryska, pochłania kurz. Chwilę później te baryłki, które przetrwały, toną w płomieniach.

Lija wrzasnęła.

Co to, kurwa, było?

Znów stała przy wejściu, znów widziała Siwego toczącego beczkę. Beczkę oznaczoną jednym pociągnięciem białej farby. Ściany dookoła wciąż stały, nic nie wybuchło, nic się nie zawaliło.

– Bartos – krzyknęła. – Siwy, tam!

Podbiegła do starego gorzelnika, gdy ten wychodził na zewnątrz i próbowała zwrócić go w prawo, w przeciwną stronę niż kierowali wszystkie beczki. Żaden strażnik ich nie zatrzymał, wszyscy uciekali razem z ludźmi.

– Tam, za róg! – Doskoczyła i zmusiła Siwego do zwrotu.

Nie oponował. Próbowała zajrzeć mu w oczy, ale patrzył tępo przed siebie. Bezwolnie parł naprzód.

Lija popatrzyła do tyłu w momencie, gdy mieli zniknąć za rogiem budynku.

Zobaczyła Reicherta.

Krzyczał do nich, próbował chwycić uciekających strażników, pchnąć ich w stronę uciekinierów, ale wyrywali się w panicznej ucieczce.

Kapitan wrzasnął jeszcze raz, wyciągnął z kabury rewolwer.

– Szybko – ponagliła Siwego.

Reichert wycelował.

Krzyk Lii zmieszał się z hukiem wybuchu. Wstrząs rzucił ich na kolana, beczka potoczyła się dalej bezwładnie. Kłąb kurzu oddzielił ich od pozostałych.

Agraf, gdzie, kurwa, jest Agraf? – myślała.

W uszach jej dzwoniło.

Zgrzyt i chrzęst przewracającej się ściany słyszała jakby spod wody.

Siwy siedział obok i patrzył szeroko otwartymi oczami na niknącą za szarym dymem gorzelnię.

Agraf! Powiedz, że spieprzyłeś wcześniej – błagała w myślach. – Uciekłeś, wiem, że uciekłeś. – Próbowała jakkolwiek na siebie wpłynąć.

Beczka! Agraf chciał, żeby wywieźć stąd tę beczkę! Wywiozę ją, a potem nakrzyczę na gnoja, że mi nie pomógł!

Wstała. Chwyciła za ramię Siwego i szarpnęła w górę. Nie współpracował, ale też nie opierał się. Z trudem dźwignęła go na nogi. Zobaczyła łzy w oczach starego gorzelnika. Mamrotał pod nosem.

Wytężała słuch, ale w uszach wciąż jej dzwoniło. Potrząsnęła głową.

– Nie chciałem – mówił. – Nie tak miało być.

– Weźmy tę beczkę – powiedziała. – Pomóż mi! – Podniosła głos.

Kilkadziesiąt kroków dalej, przyklejona do muru okalającego Vilkowską, była fabryczna stajnia. Tu, na tyłach, nikt się nie kręcił. Jeśli uda im się zaprząc konia i załadować beczkę, może wyjadą tylną bramą.

Przebierała rękami, popychając baryłkę. Novak pewnie się zrzyga w środku. Ciekawe, czy w ogóle jeszcze żył?

Po chwili zorientowała się, że Siwy został z tyłu. Obejrzała się.

Stał zgarbiony, z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia. Patrzył w górę, na niknący w kłębach dymu komin gorzelni, który wcześniej dumnie wznosił się ponad miastem. Teraz wyglądał jak ręka topielca rozpaczliwym, ostatnim gestem prosząca o ratunek.

Liją znów szarpnęło.

Budynkiem gorzelni wstrząsa grzmot. Drewniany dach nadyma się i pęka na dziesiątki kawałków. W górę strzelają deski i kłęby kurzu. Zgrzyt. Trzask. Ceglasty komin robi jakby krok w przód. Chwilę później potyka się o niewidzialną przeszkodę i pochyla. Powoli. Przyspiesza. Gna w stronę ziemi, by grzmotnąć w nią i wznieść na boki kłęby kurzu, jak koło wozu, które w pełnym pędzie przecina kałużę. Gorzelnia zapada się w sobie. Niknie w dymie.

– Siwy – krzyknęła Lija.

Podbiegła do starca, szarpnęła, ale ten, zamiast pójść za nią, upadł na kolana.

– Moje dziecko…

– Stać! – usłyszała kobieta. – Staaać!

­– Nie chciałem – łkał Bartos.

Tam, skąd przyszli, pojawił się Reichert, cały zakurzony, z rewolwerem w dłoni.

Lija zostawiła Bartosa i rzuciła się do ucieczki.

– Stać – wrzeszczał kapitan.

Strzał.

Pisnęła i upadła. W skroniach pulsowała krew.

Szybko się zorientowała, że nic jej nie jest. Nie trafił!

Zaczęła się dźwigać, popatrzyła za siebie tylko raz.

Zobaczyła, jak Reichert przebiega właśnie obok Siwego. Ten rzuca się na kapitana, próbuje zatrzymać, upadają. Strażnik wyrywa się, wstaje, wyciąga przed siebie rewolwer i pociąga za spust.

Dźwięk wystrzału pokrył się z hukiem eksplozji w fabryce. Niewzruszony Reichert stał nad bezwładnym Siwym. Strzelił raz jeszcze.

Fabryka trzaskała i zgrzytała. Jasmin Reichert odwrócił się, by zobaczyć nad sobą lecący komin, przed którym nie mógł już uciec.

 

Lija kaszlała. Leżała twarzą do ziemi i próbowała zaczerpnąć powietrza, ale dusił ją wszędobylski kurz. Lewa ręka promieniowała bólem, po czole ściekało jej coś ciepłego. Dookoła leżały cegły, a dalej… beczka. Nietknięta, pieprzona beczka, maźnięta białą farbą.

Miała ochotę ją zostawić w cholerę razem z jebanym Novakiem.

Ale co by wtedy powiedziała Agrafowi? Że rozpierdolili całą fabrykę po to, by na samym końcu porzucić baryłkę na bruku, tuż obok płonącego stosu cegieł, drewna i stali? Nie, ten Agraf, który uciekł z gorzelni przed pożarem, by jej nie wybaczył. Przeszedł ją dreszcz na myśl, że przecież może być też Agraf, który nie zdążył.

Nie, nie, nie ­– odegnała złe myśli i spróbowała wstać. Nie bez trudu dźwignęła się na nogi. Pchnęła beczkę i dotoczyła ją ostatnich kilkanaście kroków. Wtedy zobaczyła ludzi. Nie strażników, a zwykłych mieszczan. Biegli w stronę stajni.

– Konie – wycharczała. – Ratować konie!

Nikt jej nie usłyszał, wpadli na to wcześniej.

Lija zwróciła się w stronę, skąd przybyli. Upadający komin sięgnął muru wokół fabryki. Ceglana ściana przewróciła się na sporej długości razem z bramą stajenną. Kilka osób już odgruzowywało drogę.

– Konie – krzyknęła. – I beczkę!

Chwyciła za rękaw przebiegającego mężczyznę. Wskazała baryłkę.

– Na wóz! Szybko!

Popatrzył na nią jak na idiotkę.

– To z polecenia kapitana straży. Trzeba wywieźć beczkę!

Po chwili wskakiwała na wóz. Czterech osiłków ładowało baryłkę, którą przysięgła porąbać i spalić, gdy wszystko się uda.

Ktoś wyprowadził zaprzężonego konia za uzdę slalomem przez gruzowisko.

Zanim budynek gorzelni zapadł się w bezładną kupę gruzów, jechała samotnie przez ulice miasta. Za plecami zostawiła gaszących pożar mieszkańców, gorzelnię, Reicherta, Bartosa. I…

Nie, nie, nie – zganiła się. – Uciekł. Na pewno uciekł!

Z każdą kolejną myślą z oczu wypływały łzy, a Lija rozumiała, że oszukuje się, że Agraf nie miał szans. Strażnicy wszystkiego pilnowali, a później nie było czasu. Nawet jako bezkost nie dałby rady. Pełzał zbyt wolno, by umknąć przed szalejącym żywiołem.

 

Wóz zatrzymała dopiero za miastem, na tej samej polance, na której dzień wcześniej uprowadzili wóz parobkom z Karlovickiej. Chwyciła pierwszy lepszy kij. Zaczęła wyłamywać wieko beczki. Udało jej się po kilku minutach siłowania jedną ręką. Z obawą, czy Novak nie wyskoczy i nie ucieknie, uniosła kij nad siebie, gotowa do ciosu.

W beczce istotnie zobaczyła Novaka. Nieprzytomny dyrektor gorzelni pływał w… Agrafie.

– Aa! – pisnęła Lija.

Przewróciła beczkę i zaczęła wywlekać Novaka. Zrzuciła go na ziemię, bez przytomności, po czym próbowała łapać wylewającego się z beczki męża. Po chwili plasnął o ziemię, częściowo przykrywając ich zakładnika jak kołdra.

– Agraf! – Lija szukała jego głowy, ręki, czegokolwiek, w wielkiej kałuży bezkształtnej masy.

Po chwili zobaczyła, jak łypie na nią jedno oko. Zamarła.

– Agraf?

Oko mrugnęło.

– Agraf! – powiedziała przez łzy. – Majstruj szkielet i przytul mnie. Przytul mnie, Agraf!

Siedziała na ziemi i płakała. Jeszcze nigdy powrót męża do kształtu nie dłużył się jej, jak teraz. I po raz pierwszy nie skomentowała tego ani jednym słowem.

 

10.

Agraf obiecał sobie, że nigdy więcej nie użyje chloroformu, dlatego Novaka musieli starannie związać i zakneblować. Szczęściem proces przekazania porwanego rebeliantom przebiegł sprawnie, w międzyczasie Lija wzięła wszystkie rzeczy z mieszkania, które zajmowali i wieczór mogli spędzić razem. Skradzionym z gorzelni wozem jechali tak długo, jak pozwoliło im zachodzące słońce. Lija trzymała kurczowo męża za ramię, a ten powoził, wyprostowany. Szczęśliwy. Oboje milczeli i żadne z nich nie chciało burzyć chwil bliskości.

Po zmroku zjechali na niewielką polanę, rozpalili ognisko. Siedzieli przytuleni, patrząc w płomienie.

Lija głośno westchnęła, jakby żałowała, że musi przerwać tak przyjemną chwilę.

– Jak? Jak się znalazłeś w tej beczce?

Agraf wciąż czuł, jak wtula się w jego ramię i… czeka. Nie wzdycha, nie parska, nie prycha. Czeka.

Ciepło ogniska przyjemnie grzało i mężczyzna chciałby w ten sposób wyjaśnić też rumieniec, który, nie miał wątpliwości, panoszył mu się na twarzy, jak myszy w piwnicy.

– Sam tam wszedłem.

Dopiero gdy to powiedział, zrozumiał, jak idiotycznie zabrzmiało. Ale Lija znów ani drgnęła, a jedynie zachichotała.

– Ale dlaczego?

Westchnął. Nie było sensu czegokolwiek kryć.

– Obserwowałem magazyn z góry, spod dachu. W pewnym momencie przyszedł Reichert. Dobijał się do drzwi mieszkania Novaka. W końcu kazał je wyważyć i zrobił raban na całego. Zrozumiałem, że lepiej nie będzie, że cała gorzelnia będzie przeczesywana, a od strychu nad mieszkaniem pewnie zaczną. Brakowało mi bezpiecznego miejsca, w którym mnie nie znajdą. Dlatego, gdy tylko Reichert posłał strażników w diabły, żeby szukali Novaka, schowałem się w tej samej beczce. Ufałem, że razem z Siwym w końcu ją wywieziesz. Udało ci się.

Popatrzył na żonę, a ta jeszcze bardziej wtuliła się w jego ramię.

– Zamknąłem za sobą wieko i prawie rozpuściłem szkielet, gdy Novak… się obudził. Wziąłem szmatkę, odkręciłem buteleczkę z chloroformem… Wypadła mi z rąk…

Milczeli, wsłuchując się w przyjemnie strzelające drewno ogniska.

– Spałem – dodał po długiej chwili.

– Wiem.

Ulżyło mu.

– Mamy alkohol? – zapytał.

Lija wstała i z bagaży wyciągnęła na wpół opróżnioną butelkę.

– Masz. Ja nie mam ochoty.

Odkorkował i pociągnął spory łyk. Rozkaszlał się. Mocne. Znów się napił.

Ciepło rozpłynęło się od żołądka do wszystkich kończyn i głowy, w której przyjemnie zaszumiało.

– Wiesz, dziwne rzeczy się działy – powiedziała Lija.

Agraf czekał, aż małżonka rozwinie swoją myśl. Nagle doszło do niego, co musiał zrobić.

– Mhm – mruknął.

– Ja widziałam tę pierwszą eksplozję. Ale wcześniej. Zanim wybuchło, znaczy się.

Nie do końca rozumiał.

– Mhm – powtórzył, zadowolony, że wyszło naturalnie i przede wszystkim bezzwłocznie.

– A potem jak ten komin… Też wiedziałam, że runie.

Agraf kompletnie nie wiedział, o czym Lija mówi. Do tej pory zrozumiał jedynie tyle, że w gorzelni wybuchł pożar i pomógł w porwaniu, ale co dokładnie się stało, nie miało dla niego większego znaczenia.

Pociągnął kolejny łyk, odkaszlnął.

– Mhm.

Tak było dobrze. Ciepło, blisko. Przyjemnie.

– Przepraszam – wymamrotał po chwili.

Podniosła na niego wzrok.

– To wszystko dlatego – podjął – że chciałem dobrze dla rebelii. I źle dla cesarstwa. Jak się kradnie… to dla pieniędzy. Bez osobistych celów.

Lija zachichotała i wcisnęła twarz w bok męża jak łaszący się kot.

– Dla pieniędzy, kochany. Dla pieniędzy – powiedziała cicho.

Zapadło milczenie, nawet ognisko jakby przycichło.

W kąciku oka Agrafa zakręciła się łezka i przytulił żonę mocniej.

Wtedy coś drgnęło, tam w środku, w samym sercu.

Widzi jak Lija popycha go na ziemię, siada okrakiem. Chwyta swoją koszulę i przeciąga przez głowę. Złotoczerwony blask ogniska migocze na skórze kobiety, drżące cienie tańczą w zagłębieniu między piersiami. Powieki Lii opadają, rozchylone usta wzdychają. Cierpliwie, beztrosko.

Potrząsnął głową.

Podniósł do oczu butelkę, z której popijał. Ta sama, którą wyniósł z mieszkania Novaka. Zrozumiał.

Ohenwódka. Czyli to nie tylko plotki.

Lija odkleiła się od jego ramienia, spojrzała mu w oczy. Pocałowała go tak, jak od dawna się nie całowali.

Chwyciła dłoń Agrafa i położyła na swojej piersi. Westchnęła niecierpliwie.

– Długo jeszcze będziesz z tym czekał?

Koniec

Komentarze

Hej 

Krokus :)

 

Przeczytane i już zaczynam się znęcać ;)

 

W pierwszej kolejności zapytam o czasy w których dzieje się historia? Oczywiście wiem, że to świat wymyślony, ale bardziej mi chodzi jak Ty je widziałeś pisząc tekst. Bo ja widziałem rok 1920 :) i bardzo mi się taka wizja spodobała z robotnikami ciężko harującymi dla właścicieli firm. A w tle jakaś partyzantka anarchistyczna, komunistyczna, a może prawicowa lub inny jakiś mix ;). Więc świat mi się podobał i podobały mi się super moce bohaterów. Nie ma wyjaśnienia jak dlaczego itp. i to chyba lepiej mają i tyle :). Czytanie w myślach Lija wypadło bardzo przekonywująco i dało okazje do ciekawych dialogów przeplatanych umiejętnością bohaterki. Agraf został mniej hojnie obdarowany (ale Lija widać to nie przeszkadzało ) ale i tak zdolność rozpuszczania kości w mojej ocenie jest ciekawa. Siwy były dyrektor, biedak topiący żale w wódce – chyba najbardziej przypadł mi do gustu i jego tragiczna historia ruszyła mnie najbardziej :). Ale spokojnie Lija i Agraf też są interesujący :). Bardzo podoba mi się jak w czasie akcji wplatasz relacje między małżonkami to jest bardzo mocna strona opowiadania, która powoduje, że gdy Lija otwiera beczkę cała scena wypada bardzo przekonywująco. Akcja bez wybuchów i pościgów, a jednak trzyma w napięciu, poprzez dobre dialogi budujące klimat. 

 

To może dodajmy trochę goryczy ;)

 

Słabo wypada antagonista na tyle słabo że zapomniałem jak się nazywał i trudno go znaleźć w tekście. Jest go zwyczajnie mało co trochę obniża napięcie w czasie akcji. 

 

Mam tez mieszane uczucia co do 10 rozdziału. Chodzi o to, że Agrafa streszcza swoją historię w gorzelni , a widziałbym to, jako, kolejny z epizodów akcji bohaterów. Tym bardziej, że na pewno znalazłoby się na to miejsce :)

 

I to właściwie tyle bardzo dobre opowiadanie daje klika i pozdrawiam :) 

 

A nie jest coś jeszcze, to zdanie : 

 

“Wcisnęła cygaretkę w ustnik i otworzyła zapalniczkę. Krzesiwo zachrobotało, a żółty płomień oświetlił jej twarz i dachówki, na których siedziała”

 

Chyba lepiej by wyszło gdyby było skrócone i kropka została postawiona po “twarz” :)

 

No teraz wszystko pozdrawiam i powodzenia w konkursie :) 

 

Edit :

No i jeszcze raz ja :D 

Kawałek który pasuje w mojej ocenie do klimatu opowiadania i śmiało można go zadedykować Lija ;)

 

https://www.youtube.com/watch?v=pVVzidSdRXE&ab_channel=TimTimebomb

 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć Krokus!

 

Bardzo dobre opowiadanie. Podobała mi się relacja małżeństwa i zachodząca w niej zmiana. Fajnie zbudowane napięcie, dobrze poprowadzona scena kulminacyjna i satysfakcjonujące zakończenie.

Przeczytałem z zapartym tchem :)

Jak dla mnie – mało opisów, ale ja lubię dużą ilość tego elementu w opowiadaniach, więc to pewnie kwestia gustu :)

Trochę zgrzytnęło mi, że ostatecznie nie tłumaczysz dlaczego Novak miał zostać porwany i do czego był potrzebny (można się tego domyślać, ale rozwinięcie tego chyba dobrze by wyszło).

 

Gratuluję wspaniałego tekstu i klikam :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Hej, Krokusie

Ładnie, ładnie. Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to konkursowy wymóg fantasy – nie wiem, czy się łapiesz, niech się jury martwią, ale na pewno nie spodziewałem się konwencji, którą zaserwowałeś ;)

Masz ciekawych bohaterów: nieczęsto widuje się małżeństwa, a tutaj na dodatek mąż i żona mają unikalne zdolności. O ile czytanie w myślach Liji już się oczywiście widziało, to chwalę za rozpuszczalny szkielet – bardzo dobre. Miałem co prawda problem wyobrazić sobie, jak plastyczne ciało wraz z ubraniem i akcesoriami typu butelka z choloroformem przechodzi przez szpary, ale jestem w stanie nagiąć swoją niewiarę, bo to detale.

Zgodzę się z przedpiścami, że relacje Agrafa z żoną są dużym plusem opowiadania i zdecydowanie nadają bohaterom potrzebnej głębi. Też zgodzę się, że główny “zły” wypada nieco blado – chociaż scena jego rozmowy z przebraną Liją przy powozie podobała mi się najbardziej z całego tekstu, napięcia było więcej niż nawet w ostatnich scenach z ucieczką i poszukiwaniem zaginionego Agrafa (btw domyśliłem się, gdzie Agraf schował swe rozpuszczone ciało, ale krótko przed wyjawieniem tajemnicy ;p ). Myślę, że trochę zabrakło znaków, aby Reichert bardziej wybrzmiał, ale wiem, że masz mocno plastyczny styl i potrzebujesz sporo miejsca.

Przydałoby się kilka zdań wyjaśnienia, po co i dla kogo kradną tę magiczną wódkę. Rewolucjoniści ok i cesarz ok, ale nakreślenia sytuacji politycznej lub przedrewolucyjnej nie zauważyłem. To jednak niewielki mankament.

Sam plan dobrze poprowadzony, twist z brakiem beczki wiarygodny i udany, w ogóle akcja wyszła płynnie i trzyma w napięciu. No i happy end zawsze na plusie ;)

Pozdrawiam i dzięki za lekturę

 

Kokusie!

 

Cieszę się, że mogłem przyłożyć moją barbarzyńską rączkę do tego tekstu. :3

Zacznę od tego, co moi przedpiścy, bo po co być oryginalnym – relacja cholerycznej Lii i flegmatycznego Agrafa nadała tekstowi dużo smaku, jak dobra suljucka przyprawa na styryjskiej wątróbce. Starcie przeciwnych sobie temperamentów pobudzało emocje (a szczególnie współczucie wobec Agrafa (*), ofiary tyrani własnej Najwspanialszej z Żon). Dlatego bohaterowie bardzo wyraźnie podkreślają całe opko, me gusta.

Znałem plan opka, czytałem samo opowiadanie i od początku było satysfakcjonujące i spójne. Zastrzeżeń nie mam. Może faktycznie – i tu znowu będę nieoryginalny – same źródło intrygi i złol dostały trochę mniej uwagi, niż cała reszta, ale można to swobodnie zwalić na limit (*wygrażanie pięścią gravel, Verus i Cieniowi).

Klikam do biblio, gdyż TWA – Twoje Wielkie Andruty.

 

Pozderki!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Cześć, Czytelnicy!

 

Zbiorczo:

Antagonista - tak, jest go za mało i nie dostał zbyt dużo czasu antenowego.

Bezkost – nie jest to moja autorska koncepcja. Zainspirowany potworem o takiej właśnie nazwie, wziętym z Bestiariusza Słowiańskiego. Był to rodzaj wampira, który nie posiadał szkieletu przez co przeciskał się przez najmniejsze szczeliny.

Całość intrygi – jest to wymyślone, ale z racji faktu, że koncentrowałem się na samym skoku i relacji między Liją i Agrafem, zwyczajnie nie widziałem miejsca na bądź co bądź infodump. Koncepcja była taka, że gorzelnia znajduje się na terenach okupowanej Ovladii (czy jakoś tak się ten kraj nazywał XP). Novak, rodowity Ovladczyk, jedyna osoba znająca przepis na ohenwódkę, zatrudnił się w gorzelni Cesarza Liberdy i pędzi dla niego wódkę, która daje możliwość przewidywania przyszłości – to oczywiście bywa przydatne np. na polu bitwy. Ovladczycy mogli by go zabić, ale próbują przekabacić na swoją stronę, bo jest zbyt cenny. Wiem, że może brakować szerszego spojrzenia, ale po opiniach widzę, że mimo wszystko da się opko czytać ;) Uff XD

 

Bardzie,

Bo ja widziałem rok 1920

Nie jest to wykluczone. Bardziej chyba celowałem w końcówkę XIX wieku, bo nie ma jeszcze automobili, za to są maszyny parowe. Natomiast niczego nie narzucam ;) a 1920 to takie czasy Peaky Blinders – nie ukrywam, że oglądałem równolegle do planowania opka ;)

Zdanie, o którym piszesz tak właśnie poprawiłem ;)

Utwór dobry – myślę, że Agraf przygrywa go czasem do ogniska ;)

 

Bosmanie,

Ja również czasem lubię sobie poopisywać, ale i tak zmieściłem się w limicie na styk ;)

 

Zanaisie,

Fakt, elfów i krasnali nie mam ;) Zobaczymy, co powie szanowne Żiri ;)

Miałem co prawda problem wyobrazić sobie, jak plastyczne ciało wraz z ubraniem i akcesoriami typu butelka z choloroformem przechodzi przez szpary

Czekałem na ten zarzut – brak mi odpowiedzi. Jak również nie mam wytłumaczenia, jakim cudem narządy wewnętrzne Agrafa przetrwały turlanie beczki z Novakiem w środku, bez osłony w postaci kości. Tzn. odpowiedź jest:

 

 

Barbarianie,

Jeszcze raz dziękuję za betę!

Ja również nie wiem, dlaczego w konkursie nie można się bardziej rozpisać. Tak do 80k. Albo 100k OwO

 

Bardzo wszystkim dziękuję za fajne komentarze! Cieszę się, że lektura dostarczyła przyjemności, bo co jak co, ale troszkę trzeba było się nad tekstem napracować. Mega się cieszę!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dziękuję za podzielenie się tekstem! Czytając, byłem w stanie śledzić historię bez zwracania uwagi na niedociągnięcia narracyjne czy techniczne, a to już dobrze świadczy o poziomie literackim. Przekonały mnie relacje małżeńskie głównej pary, jak też kreacja Bartosa. Jeżeli chodzi o świat przedstawiony, wyglądał mi zdecydowanie bardziej na belle epoque niż na lata międzywojenne – styl pracy w fabrykach (tutaj jakby Czechy, a czeska Bata była obok Forda pierwszą firmą o niemal współczesnym stylu korporacyjnym), organizacji antyrządowych, transport konny, brak upowszechnienia radia.

W toku fabuły miałem spore wątpliwości co do problemów z beczką, nie mogłem się połapać, na czym dokładnie polegała pomyłka i czemu nie udało im się załadować właściwej, skoro Bartos przejął kontrolę nad pracującymi przy tym robotnikami. Jeżeli chodzi o sam rdzeń intrygi – jasne, że celem rebeliantów jest poznanie receptury ohenwódki, natomiast Bartosowi próbują wmówić (czy jednak sam nie domyśliłby się prawdy?), jakoby chodziło tylko o ukaranie dyrektora za kolaborację. Dziwniejsza rzecz, że według Twojej sugestii (kraty w oknach) Novak pracuje tam nie całkiem dobrowolnie, więc może w istocie chciałby pomóc rodakom? Nie należałoby mu przed załadowaniem do beczki przynajmniej dać szansy na normalne nawiązanie współpracy? Także domyśliłem się, że Agraf ukrył się w tej beczce.

Zastanawiała się, na ile była to świadoma reakcja

Przecinek, rozbieżne orzeczenia.

 

Pozdrawiam i gratuluję błyskawicznego trafienia do Biblioteki!

Przybywam z komentarzem pobetowym! Tekst jest napisany bardzo sprawnie. Dwa główne wątki, czyli porwanie dyrektora oraz wątek miłosny, zgrabnie się przeplatały. Podobała mi się cała intryga związana z porwaniem, a i relacje między małżonkami, ich zachowania i myśli według mnie wypadły prawdziwie. No i opowiadanie bardzo wciągało! Cały czas akcja pędziła do przodu. Wiadomo, że czasami ją stopowały opisy, ale generalnie oderwać się było trudno. Ogólne wrażenia z tekstu mam jak najbardziej pozytywne, więc przyznaję się, że to ja cichaczem wtrąciłam tekst do biblioteki :)  

Krokusie, miałeś bardzo zacny pomysł na złodziejską historię konkursową i równie zacnie ją opowiedziałeś. Nie nudziłam się ani chwili, bo zadbałeś by żywa akcja była gęsta od nader zajmujących wydarzeń i zaskakujących zwrotów.

Zupełnie nie przeszkadza mi brak postaci typowych dla fantasy, a Twoi bohaterowie świetnie zastępują gromadę elfów, krasnoludów i innych orków, znakomicie wykorzystując posiadane talenty magiczne.

 

po­szli w kie­run­ku go­rzel­nia­nej karcz­my „Vilka noc”… → …po­szli w kie­run­ku go­rzel­nia­nej karcz­my „Vilka Noc”

 

Wy­glą­dał jak zwy­kły ro­bot­nik, choć w czy­stych ubra­niach.Wy­glą­dał jak zwy­kły ro­bot­nik, choć w czy­stym ubra­niu.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

We­szli do „Vilka nocy”.We­szli do „Vilka Nocy”.

 

Nie mu­sie­li długo cze­kać. Nie zdą­ży­li jesz­cze wypić – Lija mu­sia­ła uda­wać… → Czy to celowe powtórzenie?

 

za­gad­nę­ła na ślepo, kła­dąc swój kie­li­szek na bla­cie. → …za­gad­nę­ła na ślepo, stawiając swój kie­li­szek na bla­cie.

 

Wy­trzy­ma­ła spoj­rze­nie i unio­sła kie­li­szek w ge­ście to­a­stu. → Uniesienie ręki z kieliszkiem nie jest toastem.

Proponuję: Wy­trzy­ma­ła spoj­rze­nie i unio­sła kie­li­szek jak przy spełnieniu to­a­stu.

 

– To nie­naj­lep­sze miej­sce do tej roz­mo­wy… → – To nie­ naj­lep­sze miej­sce do tej roz­mo­wy

 

Roz­my­śla­nia prze­rwał tu­mult koń­skich kopyt. → Czy tu aby nie miało być: Roz­my­śla­nia prze­rwał tętent koń­skich kopyt.

Za SJP PWN: tumult 1. «zamieszanie i zgiełk wywołane przez wiele osób będących w ruchu» 2. daw. «zamieszki»

 

Za­pew­ne po bu­tel­kach opróż­nio­nych w „Vilka nocy”.Za­pew­ne po bu­tel­kach opróż­nio­nych w „Vilka Nocy”.

 

o wy­glą­dzie na tyle nie­win­nym, by nie skła­niać ku wy­ję­ciu broni z ka­bu­ry… → …o wy­glą­dzie na tyle nie­win­nym, by nie skła­niać do wyjęcia broni z ka­bu­ry

 

Nie po­tra­fi­ła sku­pić myśli i za­cząć czy­tać, co też kryło się za tymi prze­ni­kli­wy­mi ocza­mi. → Tu chyba miało być: Nie po­tra­fi­ła sku­pić myśli i zaczęła czy­tać, co też kryło się za tymi prze­ni­kli­wy­mi ocza­mi.

 

– Nie, bur­de­lu nie ma.Wes­tchnął i po chwi­li dodał. → – Nie, bur­de­lu nie ma – wes­tchnął i po chwi­li dodał.

 

zgod­nie z usta­le­nia­mi wy­szedł na ma­ga­zyn… → …zgod­nie z usta­le­nia­mi wy­szedł do magazynu

 

Za­mó­wie­nia na ram­pie jesz­cze nie go­to­we!Za­mó­wie­nia na ram­pie jesz­cze niego­to­we!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Krokusie

 

Przednie opowiadanie Ci wyszło:) Pod względem klimatu taka fuzja Thiefa i cyklu Z mgły zrodzony Sandersona. Przeczytałem Twój tekst na jeden przysiad i była to satysfakcjonująca lektura.

 

Dynamika pomiędzy Agrafem i Liją wyszła pierwszorzędnie. Jednak coś w tym jest, że przeciwienstwa się przyciągają;)

 

Edit.

 

No i oczywiście, biblioteka w pełni zasłużona;) Powodzenia w konkursie!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Witajcie, Czytelnicy!

 

Ślimaku,

Celowałem właśnie w końcówkę XIX wieku, więc słusznie odczytałeś – dziękuję za ciekawostkę z Batą ;)

na czym dokładnie polegała pomyłka i czemu nie udało im się załadować właściwej, skoro Bartos przejął kontrolę nad pracującymi przy tym robotnikami.

Nie wyjaśniłem tego – w sumie sam mogę się jedynie domyślać – Siwy pod presją nie działał najlepiej i w tym zamieszaniu nie dopilnował młodych, którym, jak mu się wydawało, wydał jasne polecenia. Mógł jednak patrzeć im na ręce i wydzierać się z bliska.

Co do samej istoty intrygi, pierwsze plany zakładały złożenie oferty współpracy Novakowi. Niemal całe jego backstory nie weszło w historię, ale w założeniu sam się zaoferował cesarzowi i poszedł na intratną propozycję – on zgarnia grubą kasę, ale ohenwódka jest tylko na cesarski użytek. Rebelianci nie będą oferowali tak dobrych warunków, a gość jest raczej materialistą. Natomiast samą wątpliwość rozumiem, a nawet się z nią w zupełności zgadzam ;)

 

Dziękuję za wizytę i komentarz!

 

Sonato,

Jeszcze raz dziękuję za betowanie!

Bardzo się cieszę z takiego odbioru tekstu :)

przyznaję się, że to ja cichaczem wtrąciłam tekst do biblioteki :)

Najpierw podejrzewałem Golodha, potem Ślimaka, a okazało się, że to Ty! Ha! Następnym razem moje podejrzenia od razu powędrują w Twoją stronę ;)

 

Dziękuję zatem za kliczka, betowanko i komentarz!

 

Reg,

Miło znów widzieć Cię pod swoim tekstem!

Oczywiście błędy poprawiłem. Ostatnio pisząc coś nawet poprawnie napisałem “zdjął ubranie” zamiast “ubrania” – pomyślałem wtedy, że byłabyś ze mnie dumna. Niestety, jak widać, w krew mi to jeszcze nie weszło :(

No i cieszę się z odbioru tekstu :)

 

Dziękuję za łapankę i komentarz!

 

Cezary,

Mało u mnie magii, jak na porównanie do Sandersona, bo jakoś mam opory w pójście na całość przy pisaniu fantasy – muszę to kiedyś jakoś zwalczyć ;) Nie mniej jednak dziękuję za taką opinię!

Jednak coś w tym jest, że przeciwienstwa się przyciągają;)

Ja się nawet zastanawiałem, jak wygląda ich życie na co dzień – myślę, że nie są najlepszym małżeństwem ;)

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Dziękuję wszystkim za wizytę i miłe słowa!

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Mało u mnie magii, jak na porównanie do Sanderson

Pod względem budowy świata pewnie. Ale pod kątem klimatu, który udało Ci się zbudować to moje pierwsze skojarzenie poszło właśnie w kierunku Z mgły zrodzonego ;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Bardzo proszę, Krokusie. I cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

 

Niestety, jak widać, w krew mi to jeszcze nie weszło :(

Musisz troszkę poczekać – na razie Krokusy śpią, ale niedługo wiosna, będzie cieplej, cebulki się ockną, a krew będzie lepiej przyjmować to, co ma w nią wejść. ;)

A duma i tak mnie rozpiera! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Świetne opowiadanie. Historia kryminalna misterna, a obyczajówka również miła dla oka. relacje między małżonkami super. A wulgaryzmy, jak to rzec, użyte ze smakiem, niczym przyprawa.

Zmyliło mnie imię Jasmina i długo myślałam, że jest kobietą.

Lożanka bezprenumeratowa

Witam Krokus !!!!!

 

Opowiadanie wciągnęło mnie na maxa. Długie, czytanie zajęło mi coś koło 80 minut. I wiesz byłem głodny (nadal jestem) a mimo to zapomniałem o głodzie i czytałem i czytałem i było bardzo fajnie :))) Oryginalny pomysł z tym małżeństwem, rozumiem, że oboje mieli jakiś dar. Wszystko fajnie opisałeś. Stworzyłeś ciekawych bohaterów, zaprzyjaźniłem się z nimi polubiłem ich… :)

 

Powodzenia w konkursie!!! Pozdrawiam, do następnego razu :)

Jestem niepełnosprawny...

Mnóstwo zalet – kompozycyjnych, fabularnych i językowych. Bardzo dobra scena pożaru. Bardzo dobre spiętrzanie kolejnych problemów i ich precyzyjne dawkowanie, co sprawia, że fabuła rozwija się dynamicznie, sprawnie, zaskakująco, nie gnając jednak w podskokach do finału. Tempo narracji idealnie dostosowane do zmieniających się wydarzeń,  pięknie zarysowane postaci, przemyślnie wprowadzony wątek ujawnienia skutków działania czar-wódy, pozwalającej widzieć przyszłość, kapitalnie zaskakujący pomysł odnalezienia Agrafa w beczce z Novakiem, a wcześniejsze okoliczności tego wydarzenia –  zabawne i nader sensowne. Bardzo, bardzo dobre dialogi. Nieoszukane reakcje i relacje  na linii mąż – żona, świetnie oddane uczucia i emocje obojga. Dobre wszystkie nazwy własne, ale dwuznaczna Vilka Noc – odjazd! No, po prostu kawał fajnego, emocjonującego i chwilami zabawnego opowiadania – chciało się go czytać! Tytuł także mi się podobał, coś na kształt Seks, prochy i rock and roll.

Bibliotekę – jak najbardziej zasłużoną – już masz, ale opowiadanie jest konkursowe, więc może ci się przyda któreś z moich spostrzeżeń. (Nie obrażę się, jeśli na własny użytek nazwiesz je mędzeniem).

Uwagi powyżej, dotyczące tekstu – nie odpowiadają chronologii wydarzeń, bo notowałam je sobie ot, tak – od któregoś tam momentu lektury, żeby mi nie umknęły.

 

W tekście jest wiele zdań złożonych, w których nie wydzieliłeś przecinkami zdań wtrąconych, ze szkodą dla jasności przekazu. Nie wskazałam ich – komentarz rozrósłby się jeszcze bardziej, a można je samemu wyłowić, czytając tekst na głos, bo przecinki są „słyszalne” i da się je uzupełnić „na ucho”.

 

Zaciągnęła się, puściła w powietrze obłok dymu. Ile jeszcze ma tu czekać?

Gdyby to była zacytowana myśl Lii  – „Ile jeszcze mam tu czekać” byłoby OK – nie mówimy ani tym bardziej nie myślimy, sztywno trzymając się norm językowych, więc potocyzmy są oczywistością. Ta kwestia pada jednak z ust wszechwiedzącego narratora, dla którego nie są przewidziane tego typu fory, więc powinien był powiedzieć „Jak długo ma tu czekać?”

 

(Aleś wymyślił imię! Lija!  Odmienia się jak „żmija”! Ciekawe, czy okaże się, że to nomen-omen J Na razie lubię kobitę!)

I wtedy //z niewielkiej dziury w dachu tuż obok niej //zaczął przeciskać się bezkształtny cień.

Przeciskać się – przez kogo? co? – przez dziurę

Wypełzać – z kogo? z czego? – z dziury

Ilekroć dochodziło do takich sytuacji, brała ją ochota, żeby tupnąć nogą w samym środku tej plamy i sprawdzić, czy rozpryśnie się jak kałuża.

„tupnąć nogą – w kogo? co? – w sam środek tej plamy”

 

Agraf rzeczywiście się nie spieszył.

Dobre imię! Na drugie pewnie wabi się „Rozpięty”. A gość zdecydowanie powinien się spiąć! Zdecydowanie! Nie działałby tak żonie na nerwy.

Jedna z moich ulubionych kwestii z Vabank:

 – Ttto co mmam powiedzieć Spiętemu?

– Żeby się rozpiął!

Pokiwała głową i stosownie odczekała chwilę, zanim podjęła temat.

„Taktownie” nie brzmiałoby lepiej?

Lija przewróciła oczami. Przeciągał ten moment specjalnie, ale to przez jej rozgorączkowanie.

Nie. Błędna konstrukcja. To zdanie współrzędnie złożone przeciwstawne (drugie składowe jest równoważnikiem, ale nic to). Byłoby poprawne, gdyby brzmiało np. Przeciągał ten moment specjalnie, ale Lii zupełnie to nie przeszkadzało. Wtedy czynność odwlekania/przeciągania chwili, w której ciekawość żony zostanie zaspokojona, przeciwstawiałaby się temu, że Lija olewała perfidne zachowanie męża – czyli plan złośliwca nie wypalił. A przecież to nieprawda – płonęła z ciekawości i gorączkowo pragnęła usłyszeć odpowiedź. Czyli: Agraf Rozpięty przeciągał ten moment specjalnie (dlaczego?) bo wyczuł/dostrzegł jej rozgorączkowanie/gorączkową ciekawość. Proponuję przemyśleć. 

Weszli do „Vilka nocy”. Obecność kobiety w karczmie nikogo nie powinna dziwić, ale z pewnością przyciągała uwagę.

Masz jakiś problem ze zdaniami współrzędnymi przeciwstawnymi – tak jak wyżej, zresztą.

 „Obecność nie powinna dziwić, ALE przyciągała uwagę.” Skąd to „ale”? Co się czemu przeciwstawia?

Obecność kobiety nie dziwiła, ale uwagę jednak przyciągała. – OK.

Obecność kobiety przyciągała uwagę, ale nikogo nie dziwiła – też OK.

Mus przemyśleć.

Trzymała się tuż za jego plecami. Tak było naturalniej, ale też pozwalało Lii skoncentrować się na łapaniu myśli biesiadników.Byle tylko iść za szerokimi plecami Agrafa.

Tak wyglądało naturalniej i/a przy okazji pozwalało Lii skoncentrować się na łapaniu myśli biesiadników.

W tym zdaniu treści się łączą, więc potrzebny spójnik „i” (ewentualnie „a” z dodatkiem), nie kolejne „ale”! Co innego, gdybyś napisał: Tak było naturalniej, ALE nadal dość śmiesznie.

Ponadto dwa razy – niepotrzebnie – powtórzona informacja o tym, że Lija kryła się za plecami męża.

A może: Takie zachowanie było stosowniejsze – w sensie bardziej zgodne z konwenansami praktykowanymi przez szowinistycznych facetów.

I wtedy zobaczyła „Siwego”, jak przezwała go sobie w myślach.

Raczej „nazwała”.

Siwy siedział przy stoliku sam i pilnie obserwował otoczenie z grymasem wielkiego niezadowolenia, co charakteryzowało całą klasę robotniczą, ale w jego oczach Lija dostrzegła to, czego szukała. Zgorzkniałą pogardę do wszystkich w karczmie, jaką mógł emanować jedynie ktoś, kto doświadczył degradacji w zakładowej hierarchii. Ktoś, kto bardzo chciałby wrócić do starego porządku.

Jakim cudem – bez czytania w myślach, a jedynie na podstawie wyrazu twarzy Siwego – Lija mogła wyciągnąć tak szczegółowe wnioski i na temat jego „degradacji w zakładowej hierarchii” i pragnienia „powrotu do starego porządku”? Co oznacza „grymas wielkiego niezadowolenia charakteryzujący całą klasę robotniczą”? Dość kuriozalna uwaga.

Gorycz i pogardę malującą się na twarzy – rozumiem. Emanującej, zgorzkniałej pogardy – niestety, nie.

I znowu zdanie, w którym użycie spójnika „ale” sugeruje rozłączność treści, a tej rozłączności de facto brak: Siwy pilnie obserwował otoczenie(…), ALE w jego oczach Lija dostrzegła to, czego szukała. To nie do przyjęcia. Po co zresztą łączyć te zdania – każde zawiera inną informację, więc spokojnie można przekazać je w zdaniach odrębnych.

Położyła dłoń na ramieniu Agrafa, wypiła jeszcze raz i razem z kieliszkiem odeszła od stołu.

Obraz Lii odchodzącej od stołu razem z kieliszkiem” rozbawił mnie, przyznaję. Kieliszek ledwie pełznący na uginającym się pod nim denku i Lija obejmująca biedaczynę wpół, żeby nie runął na glebę i wrąbka sobie, nie daj Bóg, nie wyszczerbił. Inaczej się tego nie da zobaczyć, niestety.

– Idą zmiany – zagadnęła na ślepo, kładąc swój kieliszek na blacie.

Na prawym boczku go położyła, żeby złapał drugi oddech, czy na lewym? Tak czy siak, rozsądnie zrobiła. Po tylu kolejkach kielonek miał prawo nie móc nie tylko iść, ale nawet prosto na denku ustać. Dokonałeś powtórnej, acz przypadkowej, antropomorfizacji tego użytecznego naczynka. I nie jest to dobry pomysł.

Wzrok Siwego nerwowo przeskakiwał po całym otoczeniu.

Siwy sobie, a jego wzrok sobie. Siwy egoistycznie ciągnął siwuchę,  więc wzrok miał tego dosyć (wiadomo, co wóda potrafi zrobić z oczami!) i poszedł sobie poskakać dla zdrowia po całym pomieszczeniu. (Przecież to Siwy nerwowo, choć ukradkiem, lustrował otoczenie).

 

Chwyciła butelkę, żeby sobie nalać. Nagle poczuła, że łapie jej rękę i przyciska flaszkę do blatu.

W tej nawiedzonej karczmie furt wszystko – żywe i nieżywe –  jest schlane tak, że przestaje siebie przypominać. Lija chciała chwycić butelkę za szyjkę, a tu zonk – złapała ją za rączkę! Na dodatek pojawiła się jeszcze jakaś konkurencyjna flaszka, którą trza było ujarzmić, więc Lija ręką butelki przyszpiliła tę drugą do blatu. Albo jakoś tak. Skomplikowane, kurczę! Nawet mnie się w głowie zakręciło, choć jestem tylko po mocnym earl greyu bez cytryny i cukru.

Bawiła się zapalniczką, a Siwy wodził wzrokiem za srebrnym przedmiotem.

Jeśli jej nie przerzucała z ręki do ręki tylko np. obracała w palcach, to nie było za czym wodzić wzrokiem. Drobiazg, ale zauważalny i należałoby doprecyzować.

– Świetnie się składa – kontynuowała – bo widocznie mamy problemy w tej samej osobie.

(…) z tą samą osobą. Problem ma się z kim, z czym (N),  nie w kim, w czym(Msc).

Znów chwyciła butelkę i nalała najpierw Siwemu, potem sobie. Nie oponował. Wypiła zawartość kieliszka, nie czekając na starca.

Naprawdę Siwy był starcem? To może ten Novak, choć był to bez wątpienia „gnój pieprzony”, chciał dziadusia na słuszną emeryturę wysłać, a nie „znowu się go pozbyć”? Nieważne. W każdym razie starzec to brzmi durnie. Ja bym zamieniła na „starego” – bo przynajmniej nie trąci stetryczałym matuzalemem i pozory pałera zachowuje. A to może się w przyszłości przydać.

– To nienajlepsze miejsce do tej rozmowy – stwierdziła, a Siwy niemal niezauważalnie pokiwał głową.

Niezauważalnie to można skinąć/kiwnąć głową. Pokiwał – czyli kilkukrotnie „zadyndał” czerepem – dość trudno tego nie zauważyć.

Dostali do dyspozycji niewielkie mieszkanie w oficynie niedaleko rynku, niespełna kwadrans marszu od Vilkowskiej.

W oficynie czego? Jednej z kamienic niedaleko rynku, czy jakiegoś innego budynku?

Rewolwer ukryty pod kocem tuż obok, buteleczkę chloroformu skombinowaną przez rebeliantów na ostatnią chwilę i lnianą szmatkę

„skombinowaną w ostatniej chwili

(…) którzy wyłamują palce za krzywe spojrzenia i (przetrącają) karki za słowo sprzeciwu.

Dodałam „przetrącają”, bo karku „wyłamać” się nie da, a poza tym zdanie kulało.

I wtedy zobaczył Liję, właśnie taką, którą kochał.

taką, jaką kochał

tę, którą kochał

Jechała na tyle wozu, na stojąco, jedną ręką trzymając powróz przywiązany do burty, a drugą wycelowany w niebo rewolwer. Na koźle siedziało dwóch dryblasów z twarzami pełnymi upokorzenia.

Czyli po prostu „stała w tyle wozu” – ekonomiczniej i bez powtórzeń przyimków.

Lija to sensowna babka – nie celowałaby z rewolweru w niebo, bo i po co? Po prostu trzymałaby uniesiony/skierowany w górę rewolwer.

„twarze pełne upokorzenia” – jestem na „nie”. Źle to brzmi.

– Stań tam! – krzyknęła, a woźnica posłusznie zaciągnął wodzepowóz zatrzymał się kilka kroków przed Agrafem.

 Ściągnął wodze // zaciągnął hamulec. O „powozie” niżej.

– A teraz, drodzy panowie, wyjaśnienia – zawołała Lija, wyskakując wozu. – Przejmujemy waszą furmankę i dokumenty z karczmy. W zamian dostaniecie ten oto powóz – wskazała na pojazd, na którym siedział Agraf– wraz z beczkami gorzały (…)

O ile wóz i furmanka mogą być bez problemu stosowane wymiennie, o tyle „powóz”(pojazd do transportu ludzi) jako odpowiednik transportowego wozu konnego (furmanki), średnio się sprawdza, a prawdę mówiąc – wcale się nie sprawdza. Chaos nomenklaturowy się wkradł. Ogarnij go.

Łysy i brodacz pokiwali z minami bardziej zdziwionymi niż przerażonymi.

Czym byli uprzejmi pokiwać? Kiwnąć/pokiwać można ręką, nogą, głową.  

Długi, murowany z szarych kamieni budynek, górował nad miastem pilastym dachem, który Lija kwitowała grymasem obrzydzenia, ilekroć go widziała.

Miastem – pilastym, o mieście – pileście, miasto – pilasto. To mi przypomina wpuszczanie w kanał „obcojęzycznego” – wystarczy takiego skłonić, aby odmienił przez osoby „ja noszę kalosze”. I odmieni: ty nosisz kalosisz, on nosi kalosi, my nosimy kalosimy  itd. Stary numer. Zawsze nam wychodził!

Lija nie mogła grymasem obrzydzenia kwitować dachu, lecz co najwyżej jego wątpliwą urodę.

Ponad fabrykę wznosił się ceglasty komin(…)

fabryką

Na jego szczycie przezornie wylano cienką warstwę cementu i powtykano skrawki szkła.

skrawki – papieru, materiału, bibuły

odłamki – szkła, metalu

Taką przeszkodę mogliby pokonać kradnąc książkę z recepturą ohenwódki, ale nie pucołowatego, niechętnego do relokacji starucha, który ową książką okazał się być.

Niby wiadomo o co chodzi, ale wiedza ta nie ma źródła w treści zdania. Jego logika jest dość karkołomna:  Jakimś cudem obiekt zainteresowania pary bohaterów – pucułowaty (co zapewne miało znaczyć – pulchny, korpulentny, tłustawy, a więc dość ciężki) staruch, okazał się być książką, którą, owszem,  byliby w stanie udźwignąć, pokonując najeżony odłamkami szkła mur, gdyby nie to, że staruch tą książką jednak nie był, swoje ważył, bo się ździebko spasł i przez ten mur żadną miarą przetargać go nie daliby rady. Noooo! Grubo! Szczególnie, gdy doczyta się jeszcze, że „pucułowatego” starucha planowali „ukraść”. Tak jak książkę. Bo on się przecież książką – metaforycznie –  okazał. Ale nią nie był…. Uff!

Do strażników podjechali jako dwóch wieśniaków-pomocników z karczmy, o wyglądzie na tyle niewinnym, by nie skłaniać ku wyjęciu broni z kabury, ale też nie wzbudzać zainteresowania naiwnością.

(…) jako dwaj wieśniacy – pomocnicy z karczmy. Czyli Lija przebrała się za mężczyznę? Chyba wcześniej nie było mowy na ten temat. Czy się mylę?

„Niewinność” i „naiwność” – znaczenie tych wyrazów nie współgra z kontekstem. Przecież Lija i Agraf nie wystylizowali się na  włościańskie aniołki w zgrzebnych acz bielonych giezłach, lecz  przywdziali jakieś zwykłe, robociarskie łachy. Chcieli wyglądać na tyle pospolicie i niegroźnie, aby nie wzbudzić w strażnikach podejrzeń.

Lija pociągnęła za lejce przy wartowni, a przed szlabanem.

Zatrzymując konie – ściąga się lejce, a nie pociąga za nie. Ponadto lejce nie były „przy wartowni”, tylko zostały gdzieś tam, w stosownych miejscach, do szkap przyczepione.

 Patrzyli na siebie, mężczyzna podniósł dłoń, jakby chciał ją chwycić. Lija cofnęła rękę. Byli dwójką karczemnych pomocników – taki gest mógłby wywołać spore zamieszanie, a już na pewno zwrócić niepotrzebną uwagę.

W pierwszym zdaniu mężczyzna chciał chwycić własną dłoń! Co do reszty – dość nieprawdopodobne, aby podanie sobie rąk przez dwóch parobków, mogło zrobić na pijanych wozakach jakiekolwiek wrażenie. Co innego, gdyby parka wozigorzałów chciała sobie buzi dać.

Wtedy zauważyła, że wzdłuż kolejki wozów przechadza się, niby spacerkiem, ale za to z bystrym wzrokiem, Jasmin Reichert.

Ewidentnie zdania współrzędnie złożone przeciwstawne są twoim przekleństwem. Albo natręctwem? Co ma spacerek do bystrego wzroku? Lija zuważyła Reichera przechadzającego wzdłuż kolejki wozów – OK. Szedł wolno, pozornie bez celu, ale czujny wzrok, jakim obrzucał podpitych parobczaków, mówił coś innego – OK. [Ewentualnie: Reichert przechadzał się spacerkiem bez ukochanej u boku, ale za to z wypasionym bullterierem na smyczy. I wtedy mamy zdanie o treści przeciwstawnej: brak towarzystwa (kobiety) contra posiadanie towarzystwa w postaci piesełka.]

Odkorkował jedną i wypił sążnisty łyk.

Sążeń to antropometryczna miara długości, więc do picia nijak nie pasuje.

Pociągnął potężny/porządny łyk?

Alkohol odcisnął już na nim swoje piętno, ale bliżej mu było do zmęczenia, aniżeli pijackiej niemoty.

Skoro alkohol odcisnął na Novaku „swoje piętno” https://sjp.pwn.pl/slowniki/pi%C4%99tno.html

to czytelnik ma prawo się spodziewać, że w kolejnym zdaniu będzie mowa np. o plamach wątrobowych na twarzy opoja. A dostajemy przecież info, że spirol co prawda podziałał błyskawicznie, ale nie zwalił Novaka z nóg. Sprawił jedynie, że delikwent poczuł słabość i zmęczenie.

 I jak, u licha, piętnu może być „bliżej do zmęczenia niż pijackiej niemoty”?

 

 W końcu zirytowany wstał i zaczął ściągać ubranie przez głowę. Novak utknął z rękami podniesionymi w górę i twarzą zasłoniętą białym materiałem.

I tu akurat „ale” by się przydało: W końcu zirytowany wstał, (i) zaczął ściągać ubranie przez głowę Novak, ale utknął z rękami podniesionymi w górę i twarzą zasłoniętą białym materiałem.

 

Nie liczyła, że Reichert ją przeoczył, ale bardziej wtopiła się w krajobraz.

Nie liczyła, że dzięki temu Reichert jej nie zauważy, ją przeoczył, ale przynajmniej nie wyróżniała się już tak z otoczenia.  Lub coś w tym guście, bo ten krajobraz z wozami załadowanymi gorzałą to taki jakby z czapy.

 

Nie potrafiła skupić myśli i zacząć czytać, co też kryło się za tymi przenikliwymi oczami.

Nie potrafiła się skupić, aby zacząć czytać jego myśli i próbować odkryć, co też kryło się za tymi przenikliwymi oczami. Luźna propozycja. Żeby „czytanie myśli” wyeksponować.

 

Nie odpuszczał. Trzymał dokumenty przed sobą, choć wystarczyło położyć je na wozie, tuż obok ramienia Reicherta.

Zbędne, mylące, błędne.

– zdobyła się na prostacki śmiech, który setki razy słyszała od czerwonolicych staruchów w knajpach, gdy tylko odsłoniła choćby obojczyk.

Czepiłeś się tych staruchów. Na młodszych jej ponętny obojczyk nie działał? Wymień dziadków choćby na  „bywalców knajp”, bo „czerwonolicy staruchowie” brzmią, że tak powiem, apoplektycznie. Trupem gotowi paść.

Po myślach chodził jej Agraf.

Myśli chodzą po głowie, nie Agraf po myślach.

 

Pzdr

 

Cześć, Czytelnicy!

 

Cezary,

Tak, jak średnio mi się podobał ZMR, tak akurat do klimatu zastrzeżeń nie miałem, więc tym bardziej dziękuję za porównanie!

 

Reg,

Musisz troszkę poczekać – na razie Krokusy śpią, ale niedługo wiosna, będzie cieplej, cebulki się ockną, a krew będzie lepiej przyjmować to, co ma w nią wejść. ;)

Tak, to zdecydowanie zimowy sen, aczkolwiek to również pora roku, kiedy chyba najlepiej mi się pisze ;)

A duma i tak mnie rozpiera! :)

Powinna! Dziękuję za każdą uwagę!

 

Ambush,

Trochę się martwiłem, czy nie przesadziłem z wulgaryzmami, ale cieszę się, że wpisały się w treść ;) Ten Jasmin faktycznie może mylić. Przyznam się, że sporo imion i nazwisk biorę ze świata sportu, a w Lechu Poznań kiedyś bronił Jasmin Burić, więc dla mnie było to od początku męskie imię. Z drugiej strony, gdyby zrobić z Reicherta kobietę, mogłyby powstać epickie sceny mierzenia się wzrokiem Lija-Reichert cool

 

Dawid,

Przede wszystkim mam nadzieję, że coś w końcu zjadałeś ;) Bardzo się cieszę, że polubiłeś bohaterów – ja chyba też ;)

 

Baskerville,

Podzielę odpowiedź na dwie części:

Pierwsza – strasznie się cieszę z wrażeń, jakie opisałaś, a chyba najmilej mi się zrobiło, przy pochwaleniu “Vilka Nocy”, bo nazwy własne, to moja zmora (prawie tak samo duża, jak zdania współrzędnie złożone przeciwstawne). Tytuł też chciałem zmieniać, ale Sonata do spółki z Najwspanialszą z Żon stwierdziły, że lepiej nie ;)

Druga, redaktorska. Oj, trudno mi było XD Jakiś czas temu widziałem, jak Wiktor pisała jakie są fazy przyjmowania zredagowanego tekstu:

1. Wyparcie – “Co ona mi tu pisze, przecież wszystko jest ok”, tylko w trochę innych słowach

2. Wątpliwości – “W sumie może mieć trochę racji”

3. Akceptacja – “No pewnie, że ma rację. Ale ze mnie idiota”, tylko w trochę innych słowach.

Jestem na punkcie 4. Czilowanko z piwkiem po wprowadzeniu poprawek.

Musiałem się najpierw zebrać w sobie, ale ogarnąłem. Do tego świadomy, że nie przetrzepałaś wszystkiego.

Co do tego “ale” – to słowo mi się po prostu dobrze kojarzy. ;)

 

Bardzo dziękuję za wszystkie uwagi – podświetliłem klawiaturę na czerwono, tak mi lico pokraśniało, ale przyznam, że też parsknąłem kilkukrotnie ;)

 

Wszystkim serdecznie dziękuję za lekturę i komentarze! Bardzo się cieszę z odbioru tekstu!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Co do tego “ale” – to słowo mi się po prostu dobrze kojarzy. ;)

Skojarzenie słuszne a nawet pożądane, szczególnie gdy pisze się opowiadanie, w którym napoje energetyzujące odgrywają niebagatelną rolę. Temat trzeba czuć! winkSkładnia też tak do sprawy podeszła, tylko nieco przesadziła z zaangażowaniem. ALE chciała dobrze!

Powodzenia w konkursie, Krokusie (ten rym to na szczęście ;)

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć, Gravel!

 

Dobrze Cię tu widzieć!

Nieco inaczej wymyśliłem sobie Vilkowską, ale przyznam, że ta jest znacznie bardziej efektowna!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Taki obrazek AI wypluła dla promptu “burning distillery” xD Cieszę się, że się podoba!

Pozdrówka i powodzenia <3

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć!

 

Czy tytuł nawiązuje do „Miłość, śmierć i roboty”? :)

 

1.

Na pewno na plus, że zaczynasz nie od zwykłej rozmowy, a od rozmowy z kimś, kto wcześniej był „cieniem”, bezkształtną masą. To sprawia, że tekst intryguje.

Co ciekawe, w jednym z opowiadań na konkurs, też była kobieta czytająca w myślach. ;) Nie jest to zarzut, po prostu w tym konkursie takie supermoce są w cenie, bo w końcu złodziejski fach ich potrzebuje. ;)

Scena w karczmie bardzo naturalna, czułam się tak, jakbym tam była, siedziała z tymi wszystkimi robotnikami. Umiejętność czytania w myślach daje ciekawe możliwości, świetnie prowadzisz Liję.

Siwy tak przypadkiem się nawinął, a to taka ryba. ;) Hm, może poszło ciut za dobrze, no ale i tak jest dobrze.

 

2.

Fajnie odwrócone role. Lija jako taki przywódca, planujący i będący w centrum, no i Agraf, który tu się schleje, a tu tylko trochę pomaga. Dobrze widzieć inne ujęcie w parze damsko-męskiej, bo te wszystkie akcje, w których mężczyzna jest superbohaterem, a kobieta dodatkiem, niewiele potrzebnym, już mi się przejadły.

Co jeszcze miałam dodać – zaraz zaczynam trzecią część, a błędów nie widzę, czyta się płynnie, lekko, bez zgrzytów.

 

3.

Podoba mi się, że oprócz akcji, którą prowadzisz, mamy też małżeństwo i ukazanie ich relacji.

Akcja z tekstem o wychędożeniu żony i ripoście z eunuchami zrodziła napięcie, fajnie je przetrzymałeś, choć trochę żałowałam, że jednak ich wpuścili, że wszystko znowu dobrze.

Na plus pogłębienie sytuacji między małżonkami, tak dobrze opisujesz milczenie i to, że coś się sypie, coś między nimi zawisło, tylko nie mają jak porozmawiać, nie potrafią, nie są gotowi.

 

4.

Tu w toalecie też mam takie wrażenie, że już prawie Agraf zostanie zdemaskowany przez gościa przypadkiem wchodzącego do toalety, ale nie, udaje się. Trochę sporo tego szczęścia, więc mam nadzieję, że w końcu coś się posypie. :D

 

5.

Fragment z Reichartem i Liją trzymał w napięciu, jak Ty te sceny plastycznie i filmowo przedstawiasz. Mam wrażenie, że tam byłam, nie pierwszy raz zresztą. I tutaj w końcu miałam to, czego chciałam – przejrzeli ją, choć jeszcze ta gra się toczy, być może po to, żeby sprawdzić, w jakim celu przyszła.

 

6.

Pakowanie Novaka do beczki miało taki komediowo-makabryczny charakter. Ale wyszło fajnie. Chociaż znowu tak wszystko im wypaliło. No chyba że faktycznie nie odnajdą beczki i znajdą trupa.

 

7.

Ten fragment podobał mi się najbardziej, chyba właśnie dlatego, że tak czekałam, aż coś się zepsuje i zepsuło się w sumie wszystko. Także jestem zadowolona. :D

 

8.

Akcja nabrała rozpędu i dramatyzmu. Ale na tym etapie powiem Ci, że brakuje mi tutaj większej motywacji. Porwanie Novaka się nie wyjaśniło, ale nawet jeśli – trochę tu tych złodziei mi brak. W sensie złodziei jako złodziei, konkursowo. Czuję bardziej, że czytam o relacjach pary, która znalazła się w trudnej sytuacji, a całe porwanie i związane z tym okoliczności są na dalszym planie.

 

Po policzkach ciekły łzy, po przełyku wódka. Po myślach chodził jej Agraf.

Ładne, można poczuć te emocje.

Edycja: mignęło mi w komentarzach, że ktoś to skrytykował, ale ja myślałam, że to była taka przenośnia z Twojej strony, nie dosłownie chodzenie po myślach, coś jak “po głowie chodził mi…”. Fajnie to brzmiało. Teraz brzmi zwyczajnie. No ale jeśli musi być poprawność…

 

9.

Pożar, zamieszanie, wszystko naprawdę zgrabnie opisane. Brakowało mi trochę zauważenia, że Lija jest dziewczyną… No wiesz, przydałby się ktoś, kto zwróciłby uwagę, ale aż tak się nie czepiam, bo w tym zamęcie ludzie mieli inne rzeczy do roboty.

Lija rozumiała, że oszukuje się, że Agraf nie miał szans

Hm, czemu myślę, że przeżyje? ;p

Z beczką ciekawy pomysł, choć ja nie jestem fanką happy endu, bo co nie czytam opowiadań, w których ktoś umarł albo był w sytuacji, z której się nie wraca – i tak wraca. Więc już trochę mnie dobijają takie zabiegi. Zawsze jak z mężem oglądamy film i ktoś umiera to ja mówię, że nie. Dziś w filmie gościa postrzelili prosto w twarz, miał chustę na głowie i ja od razu: “pewnie przeżyje”, no i oczywiście tak było.

 

10.

No i sytuacja między małżonkami się wyklarowała. Ładnie pozamykałeś wszystkie wątki. Tylko że w moim odczuciu za dużo tu było tych pozytywów. Ostatecznie wszystko się udało i nawet zdobyli wódkę, dzięki której widać przyszłość.

 

Podsumowując, napisałeś naprawdę świetne opowiadanie, pod względem językowym płynęłam przez nie z wielką przyjemnością. Bohaterowie ciekawi, dobre odwrócenie ról. Zabrakło mi więcej przeszkód w trakcie wykonywania zadania i tych złodziejskich akcentów. ;) Ale to wiesz, ja to ja, jestem fanką gorzkich końcówek. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Cześć, Ananke!

 

O, nieco inna forma komentarza, ale wciąż pisana na bieżąco. Szanuję!

Tak – tytuł był bezpośrednio zainspirowany przez “Miłość, śmierć i roboty” ;)

1.

Siwy owszem – spadł im z nieba ;) zdałem się na super-hiper zdolność Lii w poznawaniu się na ludziach na pierwszy rzut oka. Na pewno ma taką superumiejętność!

6.

Do tego momentu faktycznie za każdym razem, gdy występuje problem, jakoś udaje się go pokonać, albo mają trochę szczęścia. Potwierdzam!

7. 

Także jestem zadowolona. :D

Uff! :D

8.

Rozumiem uwagę o złodziejach – uprowadzenie Novaka wciąż jest głównym wątkiem, ale na czoło wychodzi wątek relacji. Zrezygnowałem też z tłumaczenia całej sytuacji, która wyjaśniłaby dlaczego to robią – zwyczajnie nie miałem miejsca, gdzie mógłbym to wpleść jakoś sensownie, bez robienia banalnego infodumpu. Dlatego zdecydowałem, że czytelnikowi musi wystarczyć mglisty zarys tego “dlaczego”, a zobaczymy głównie “jak”. Myślę, że to dobrze zrobiło dynamice, ale rozumiem, że mogło gorzej zrobić na poczucie motywacji bohaterów.

9.

Przy pożarze mogło się tam kręcić więcej kobiet, które polewały budynek wiadrami. Ale tak – zastanawiałem się, czy nie wprowadzić takiej sytuacji – zwyczajnie zabrakło miejsca.

Co do happy-endów – ja chyba nie mam preferencji, ale to jedna z cech klasycznych heistów (choć nie zawsze) – im bardziej złodzieje wykiwają antagonistów i zdobędą więcej, tym bardziej jest satysfakcjonujący. Zatem w coś takiego chciałem przycelować ;)

 

Dziękuję za rozbudowany komentarz! Bardzo mi miło za te wszystkie pochwały, a zarzuty rozumiem i dziękuję za ich wyszczególnienie!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Interesujący pomysł z odbudowywanym szkieletem. To Twój czy cecha klasycznego bezkosta?

Historia w porządku, chociaż za łatwo mi poszło przewidywanie twistów z wódką (BTW, skojarzyła mi się z Pratchetowskim winem) i zawartością beczki.

Jeśli ktoś produkuje taką gorzałę (względnie ma nad nią całkowitą kontrolę), to powinien być nie do pokonania. Chyba że to jak u Paula Atrydy – przewidywanie przyszłości wcale nie jest takie fajne i trzeba trochę na ślepo wybierać najmniejsze zło. Novak tego nie pociągał i nie przewidział próby porwania? W końcu za kołnierz nie wylewał, a flaszki w pokoju miał.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo!

 

Bezkost z “Bestiariusza Słowiańskiego” nie miał szkieletu w ogóle, zatem możliwość jego odbudowy/rozpuszczenia jest moim pomysłem.

Tak, ohenwódka daje spore możliwości, ale ma też ogaraniczenia, raczej mgliście przedstawione w tekście. Po pierwsze, możne przewidzieć jedynie coś co dzieje się w bardzo niedalekiej przyszłości, więc jest przydatna na polu bitwy, ale mniej podczas uchwalania reform szkolnictwa. Do tego dochodzi losowość, bo nigdy nie wiadomo, czy przewidzi się coś co będzie za chwilę, godzinę, czy za dziesięć. No i wróżbita musi się trochę napić, zatem może przestać rozróżniać pijackie majaki od przepowiedni, jak również zwyczajnie zasnąć. Albo przewidzieć przyszłość, ale nie móc już przekazać tego nikomu innemu XD Dlatego Novak nie przewidział swojego uprowadzenia – tego dnia najwyraźniej nie pił ohenwódki, tylko pewnie jakąś żubrówkę lub krupnik. Wszak główny gorzelnik musiał sprawdzać owoce pracy. Przykładowo, główni piwowarzy mieszkali na środku browaru w domku bez progów XD

 

Dziękuję za lekturę i komentarz!

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

O, nieco inna forma komentarza, ale wciąż pisana na bieżąco. Szanuję!

A czemu nieco inna, bo błędów nie ma? No nie znalazłam nic, ale przede mną była Reg i w_baskerville, więc ja nie dopatrzyłam się nic nowego. Może ktoś inny coś wyhaczy, choć to chyba pierwsza sytuacja na forum, kiedy nie wyłapałam żadnego błędu. I czytało mi się naprawdę dobrze, po prostu płynęłam przez tekst. :)

 

Tak – tytuł był bezpośrednio zainspirowany przez “Miłość, śmierć i roboty” ;)

Tak mi się skojarzyło. ;)

 

zdałem się na super-hiper zdolność Lii w poznawaniu się na ludziach na pierwszy rzut oka.

Tak, tylko zobacz: przez to trochę traci to jej czytanie w myślach. Bo i bez niego podchodzi do Siwego, wyławia go z tłumu, ustala, że będzie odpowiedni. W myślach wyczytuje tylko nazwisko Novaka i tak ciągnie rozmowę, ale myślę, że bez nazwiska też by poszło podobnie. To jest gotowy tekst, wiadomo, ale na przyszłość, wprowadzając czytanie w myślach fajnie by było to jakoś podkreślić, żeby pozwoliło na coś więcej, np. właśnie ta umiejętność wyłowiłaby Siwego z tłumu, przy odczytywaniu myśli. ;) Oczywiście to taka moja luźna uwaga. ;)

 

Myślę, że to dobrze zrobiło dynamice, ale rozumiem, że mogło gorzej zrobić na poczucie motywacji bohaterów.

No trochę mimo wszystko zabrakło tego “jak”. ;)

 

Ale tak – zastanawiałem się, czy nie wprowadzić takiej sytuacji – zwyczajnie zabrakło miejsca.

Limity, przekleństwa nasze… Z drugiej strony, jedno zdanie byś wcisnął. :D

 

im bardziej złodzieje wykiwają antagonistów i zdobędą więcej, tym bardziej jest satysfakcjonujący.

A ja lubię jak bohaterom nie zawsze coś wyjdzie i antagoniści ugrają coś więcej. :) Ale rozumiem Twoje zamierzenie, to chyba dość popularne, że ludzie kibicując bohaterom, chcą, żeby im wszystko wyszło. Ja patrzę trochę inaczej. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Fajne, fajne :D 

Świetni żywi bohaterowie, siwy może trochę mniej… Ale kurczę, czuć było, że to prawdziwi ludzie, mający swoje motywacje, wyróżniające cechy charakteru i to bardzo dobrze wypadło. Dwie magiczne zdolności też na plus, czytanie w myślach niby klasyczne, lecz ładnie zbalansowane, a rozpuszczanie kości, jeśli mogę tak to nazwać, dość oryginalne i świetnie zgrane fabułą, mając na nią ogromny wpływ. 

Po lekturze tego opka nie mam takiego “WOW”, nie będę myślał nad nim całymi dniami (tak jak nad krokusami), ale wiem, że nie taki był też zamiar. To po prostu luźna, lecz zawierająca pełne napięcia momenty historia, z którą przyjemnie spędziłem czas. 

Pozdrawiam.

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

No, perfekcyny skok to to nie był ;) Trochę się im posypało, ale dzięki temu było ciekawiej. Choć ciągle nie rozumiem, jakim cudem beczka nie wylądowała na wozie. Dobrym pomysłem było uczynienie z bohaterów małżeństwa w lekkim kryzysie, element obyczajówki wzbogacił opko, a i bohaterowie nabrali wyrazistości. Lekki humor też na plus. Czytało się dobrze, podobało mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Czytelnicy!

 

Młody Pisarzu,

No nie ma co ukrywać – miała być przygoda i rozrywka przy czytaniu, a nie roztrząsanie filozoficznych dylematów XD Zatem bardzo się cieszę, że tak pozytywnie tekst odebrałeś!

 

Irko,

Choć ciągle nie rozumiem, jakim cudem beczka nie wylądowała na wozie.

 

Siwy również tego nie ogarniał do końca swego żywota i jest to również odpowiedź na to pytanie – biegając za wszystkimi po magazynie, zapomniał, że powinien biegać za jedną beczką.

Pomysł z małżeństwem wpadł w sumie w ostatniej chwili, gdy już cały pomysł był spisany i pozwolił w kilku miejscach popchnąć historię naprzód – polecam pisanie o małżeństwach w kryzysie ;)

 

Dziękuję Wam za lekturę i komentarze!

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dobry, przygodowy tekst, taki… klasyczny? Są wyraziści bohaterowie, których można polubić, jest jasno postawiony cel, wyjątkowe moce (choć niezbyt oryginalne), złodziejski klimat i to, co spodobało mi się najbardziej – przemyślana i całkiem złożona fabuła.

Mimo że akcja jest dynamiczna (czasami bardzo, jak we fragmencie opisującym pożar), nawet przez chwilę nie poczułem zagubienia. Cała historia płynie naturalnie, między innymi dzięki temu, że odpowiednio wcześnie pokazujesz czytelnikowi klocki, z których będziesz korzystał. Jak zdolności bohaterów, czy wcześniejsze wspomnienie o ohenwódce, przez co od początku wizji bohaterki („Budynkiem gorzelni wstrząsa grzmot….”) wiadomo, czym jest spowodowana. I możesz mi nie wierzyć, ale już od pierwszej informacji o pożarze pomyślałem, że Agraf powinien po prostu wejść do tej beczki i czekać :D

 

Z minusów, nieco zatrzymała mnie scena z upadkiem komina – lekko powiało „deus ex machiną” (akurat musiał upaść w tym miejscu) i zastanowiło, że ani bohaterka, ani beczka nie odniosły poważniejszych obrażeń od odłamków, a komin upadł przecież kilka kroków obok.

Nie byłem też w stanie wyobrazić sobie, jak rozpuszczony Agraf przeniósł dwie butelki przez szpary ;)

 

Ogółem – dobra robota, choć niestety przyznam, że (jak to z tego typu przygodowymi tekstami bywa), nie mam pewności, czy zapamiętam historię na dłużej.

 

Nie potrafiła skupić myśli, by zacząć czytać jego myśli

Powtórzenie

 

Cześć, Perruxie!

 

(akurat musiał upaść w tym miejscu)

To był komin-dziecko Siwego – szedł w objęcia papy i na pohybel Reihertowi XD

Nie byłem też w stanie wyobrazić sobie, jak rozpuszczony Agraf przeniósł dwie butelki przez szpary ;)

 

Oczywiście śmieszkuję i zarzuty przyjmuję ;)

 

Bardzo Ci dziękuję za komentarz i miłe słowa – cieszę się, że się podobało, że nie zostanie na dłużej? To przygodówka, więc przede wszystkim ma bawić. A to widzę, że się udało :)

Powtórzenie nieładne – zaraz postaram się poprawić!

 

Jeszcze raz dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokusie.

Nie urzekło mnie tak bardzo jak przedpiśców, lecz mam nadzieję, że nie obrazisz się na mój sroższy komentarz ;)

Parę zgrzytów fabularnych na początek:

Lija nie miała ochoty wchodzić do najlepiej strzeżonego obiektu w mieście przez główną bramę po to, żeby uprowadzić najważniejszą osobę w przedsiębiorstwie, ale weszła do najlepiej strzeżonego obiektu w mieście przez główną bramę po to, żeby uprowadzić najważniejszą osobę w przedsiębiorstwie.

Dlaczego w świecie, w którym główna bohaterka płynnie czyta ludzkie myśli a bohater rozpuszcza swój kościec, dziwny miałby być fakt, że kapitan mógłby pamiętać twarze wszystkich pracujących w gorzelni?

Lecz skoro o fabule mowa. Protagonistka jest najbardziej irytującą bohaterką, z jaką miałam ostatnio do czynienia. Nie wiem także, jak bardzo – i czy w ogóle – kupuję jej obnoszącą się, cwaniacką naturę. Mam wrażenie, że jest dość nielogiczna. Nienawidzi męża i gardzi nim – lecz gdy się rozdzielają, nagle staje się przerażoną bezradną niewiastą lub tęskni za jego dotykiem, chociaż dopiero co najbardziej na świecie żałowała małżeństwa. Papla monolog o własnej skuteczności rabowania ludzi, sukcesywnie zastraszając biednych i bezradnych woźniców (którzy, jeśli mogli, dlaczego nie zaraportowali władzom tego, co im się przydarzyło?), lecz gdy plan wali się na łeb, upija się siwuchą. Zależy jej, żeby to mąż przejmował dyskusje, jednak nie wstydzi się grać pierwszych skrzypiec w scenie znacznie niebezpieczniejszej niż karczemne pogaduchy. Płynnie czyta myśli, lecz w chwili, gdy zależy od tego powodzenie jej misji (rozmowa z Reichertem), nagle nie może tego zrobić? Wydaje mi się, że ciut ją przerysowałeś.

W paru miejscach narracja skacze niespodziewanie z akapitu na akapit, raz mówi Lija, raz Agraf. W innych okolicznościach byłby to ciekawy zabieg fabularny (mowa w końcu o nierozłącznym małżeństwie), ale tutaj nie dopatrzyłam się sensu.

Zdarzają się zgrzyty typu „przechadzać się z bystrym wzrokiem”.

Jeżeli dyrektor Novak jest człowiekiem, dla którego problem stanowi ściągnięcie koszuli, dlaczego nie zasadzić się na niego w dowolnie innych, łatwiejszych okolicznościach? Jego rola w opowiadaniu kreuje go raczej na pociesznego idiotę. Czy plan rozpuszczenia ciała, przepłynięcia przez sedes i zaatakowania owego jegomościa w jego gabinecie był absolutnie jedynym, jaki był możliwy w tej sytuacji? Z możliwościami Agrafa, czy nie łatwiej byłoby zajść dyrektora chociażby w wychodku lub podczas snu? Wydaje mi się, że fakt, że zgubili beczkę jest całkowicie ich winą i zupełnie zasłużoną karą za bezmyślność tego planu. I dlaczego w perspektywie całospalenia się gorzelni, bohaterce wciąż zależy na beczce z dyrektorem? Jako czytelnicy, nie dostajemy właściwie odpowiedzi, po co to wszystko – bo że dla pieniędzy, to wiemy już na początku opowiadania.

Nie widzę też potrzeby dla nadmiernej wulgarności występującej w opowiadaniu – wystarczy już, że dotyczy chłopskiej mentalności, gorzały i istnie męskiej kobiety. W sensie, gdzieś się ten balans zaburzył. Ogólnie dobry klimat małomiasteczkowy. Językowo i warsztatowo bez problemów, ale ja nie jestem od oceniania tych rzeczy.

Najciekawszym elementem jest motyw rozpuszczania się Agrafa.

Na plus samopojawiające się fatalistyczne wizje, odpowiednie do potęgi mocy, jaką posiadła Lija. Trochę szkoda, że opowiadanie nie poszło bardziej w tym kierunku. Wydaje mi się, że mocno skoncentrowałeś się na konieczności heistu w heistowym konkursie, ze szkodą dla światotwórczych pomysłów (które są absolutnie najmocniejszym filarem tekstu). Zdecydowanie jeden z wyraźniejszych i ciekawszych pomysłów w konkursie – konkretny i spójny setting browaru, konkretny i spójny motyw partnerstwa małżonków.

Pozdrawiam i powodzenia ;)

Cześć, Żonglerko!

 

Myślę, że nie mam się na co obrażać ;)

Twój odbiór postaci rozminął się nieco z moimi zamiarami ich przedstawienia.

Nienawidzi męża i gardzi nim

Zupełnie nie taką chciałem ją przedstawić. Raczej kocha męża, ale jest z nim ponad 15 lat, pracują razem – irytuje ją. Przerażona staje się, kiedy rzeczy idą nie po ich myśli i staje w obliczu sytuacji, w której nigdy nie była. Czy żałuje małżeństwa? Na początku tekstu tak.

Zależy jej, żeby to mąż przejmował dyskusje, jednak nie wstydzi się grać pierwszych skrzypiec w scenie znacznie niebezpieczniejszej niż karczemne pogaduchy. Płynnie czyta myśli, lecz w chwili, gdy zależy od tego powodzenie jej misji (rozmowa z Reichertem), nagle nie może tego zrobić?

To mogło niedostatecznie wybrzmieć w tekście, ale Lija nie potrafi ot tak przeczytać myśli. Musi się skupić, przez co, przynajmniej częściowo, traci kontakt z rzeczywistością. Nie jest w stanie prowadzić rozmowy i jednocześnie czytać myśli rozmówcy. Agraf ma przejąć inicjatywę w karczmie, żeby ona, grająca potulną żonę, mogła zająć się odczytywaniem myśli. W rozmowie z Siwym może sobie pozwolić, bo ten długo ją ignoruje, więc Lija szuka haczyków. W rozmowie z Reichertem nie mogła sobie na to pozwolić, bo mogłaby przegapić to, co do niej mówi. Raz tylko, przy dłuższej chwili ciszy przeczytała krótki wyrywek myśli.

W paru miejscach narracja skacze niespodziewanie z akapitu na akapit, raz mówi Lija, raz Agraf. W innych okolicznościach byłby to ciekawy zabieg fabularny (mowa w końcu o nierozłącznym małżeństwie), ale tutaj nie dopatrzyłam się sensu.

O, możesz wskazać konkretne miejsce? Perspektywa Lii i Agrafa przeskakiwała pomiędzy rozdziałami, ale wewnątrz powinna być wszędzie spójna i związana z jedną osobą – mogłem coś przeoczyć.

Lija nie miała ochoty wchodzić do najlepiej strzeżonego obiektu w mieście przez główną bramę po to, żeby uprowadzić najważniejszą osobę w przedsiębiorstwie, ale weszła do najlepiej strzeżonego obiektu w mieście przez główną bramę po to, żeby uprowadzić najważniejszą osobę w przedsiębiorstwie.

To się odnosi również do innego:

Jeżeli dyrektor Novak jest człowiekiem, dla którego problem stanowi ściągnięcie koszuli, dlaczego nie zasadzić się na niego w dowolnie innych, łatwiejszych okolicznościach? Jego rola w opowiadaniu kreuje go raczej na pociesznego idiotę.

Bo sam dyrektor jakimś mocarzem nie jest – zna przepis na ohenwódkę i tyle. To czyni z niego strategiczny cel, chroniony kratami w jego mieszkaniu (chroniony również przed tym, żeby nie uciekł). Na początku rozważają, czy da się go porwać z karczmy na przedmieściach, ale wywiad wychodzi na nie. Czy dałoby się go zajść w nocy na śpiocha? Rano szybko zauważono by nieobecność gorzelnika, a jakoś wywieźć go trzeba. Cały plan zakładał, że zostanie wywieziony zanim ktokolwiek zorientuje się, że go brakuje. Fakt, że zgubili beczkę jest winą głównie Siwego, który w momencie, gdy nie wszystko poszło zgodnie z planem spanikował i nie dopilnował tego, co miał zrobić.

I dlaczego w perspektywie całospalenia się gorzelni, bohaterce wciąż zależy na beczce z dyrektorem? Jako czytelnicy, nie dostajemy właściwie odpowiedzi, po co to wszystko – bo że dla pieniędzy, to wiemy już na początku opowiadania.

To Lija artykułuje w sumie dość wyraźnie – dlatego że do końca próbuje trzymać się planu nakreślonego przez Agrafa. Za słaba motywacja? Możliwe ;)

 

Dziękuję za lekturę oraz wnikliwy i rozbudowany komentarz!

 

Pozdrówka i z tego, co czytam w innych komentarzach, również życzę powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć, Verus!

 

Miło Cię tu widzieć!

Ojej, miałem nadzieję, że nikt zdjęć nie robił, ale musiał się jakiś sprzedawczyk znaleźć i cyknąć fotkę Novakowi…

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Kwiatuszku!

 

Chciałem tu rzucić jakimś zmyślnym porównaniem albo metaforą, ale odezwał się tu mój brak kunsztu w ich dobieraniu. Powiem więc wprost – opowiadanie ma pewne zalety, ale ma też pewne wady, a tekst wzbudził emocje mieszane (ale naprawdę mieszane, nie jako eufemizm xD).

Tekst czyta się na pewno płynnie, a sama akcja jest wartka. Główni bohaterowie budzą sympatię, choć nie zawsze wypadają tak naturalnie, jak by mogli – przy czym najbardziej zgrzyta mi Siwy, który majta się parę razy w skrajnych emocjach (co pewnie nawet byłoby wiarygodne, ale przy mocniejszym jego nakreśleniu).

Odwrotnie jest z kolei przy głównym antagoniście. Wykreowany imho nieco sztampowo, ale wiarygodnie – jego obecność rzeczywiście potrafiła wzbudzać napięcie. Tylko co z tego, jak na koniec marny zrobiłeś z niego pożytek i wszystkie przemyślne przeczucia, rozmowy, wystawione (i mające nie wypuszczać nikogo) straże sprowadziły się do krótkiej sceny ucieczki. Naprawdę tekstowi pomogłoby, gdyby ten finał, ta ostateczna batalia, dostałaby porządną konfrontację z Reichartem.

Ciekawie wygląda też pierwszy rozdział. Jest wyraźnie rozciągnięty i, jak rozumiem, nie bez powodu. W zasadzie służy Ci jako narzędzie do wprowadzenia bohaterów, ich relacji, umiejętności i samego obiektu działania – i to widać. To znaczy nie w samej scenie zagadywania do Siwego, ona jest spoko, ale później, w dość gwałtownym przeskoku do rozdziału drugiego. To streszczeniowe opisanie zapoznania się z Siwym, opracowywanie planu i tak dalej – ja to bym rozpisał choć trochę i dał im miejsce jeszcze pogadać. Ale wiem, limit:/

Choć samo wprowadzenie przebiega skutecznie i poza Siwym, na którego z chęcią ponarzekam, to cel swój spełnia doskonale:P

Koniec z tą ohenwódką na końcu też wypada dobrze, znany chwyt, choć zrobiłoby pewnie większe wrażenie, gdyby wizje miały jeszcze większe znaczenie fabularne (i być może wcześniej;p).

Jednak clue buzującego we mnie niezadowolenia tkwi chyba w czymś innym i odnosi się do całego planu na tekst. Brakuje mi tu czegoś takiego, co miałoby szansę mnie zachwycić. Światotwórstwo jest bardzo lekkie i, z tego co pokazałeś, niekoniecznie oryginalne – jak sam wspomniałeś bezkosta można znaleźć w mitologii słowiańskiej, a nawet kiedyś był o nim artykuł w papierowym NFie;) Czytanie w myślach zaś to znany motyw.

Dalej: bohaterowie są w miarę wiarygodni, ale nie ma w nich Tego Czegoś, żebym naprawdę był gotów się dać za nich pokroić. Fabuła – na pewnym poziomie wcisnąłeś ją w dość tradycyjny schemat, a zwroty akcji są takie o, że trzeba je tłumaczyć później (jak z niezaładowaną beczką). Choć sam napad jest rzecz jasna przemyślny:P

Wiesz, nawet pokazanie trochę więcej świata, który na pewno w głowie miałeś, tylko zapomniałeś napisać albo nie zmieściłeś, mogłoby pomóc;P

Ponarzekałem, ale równocześnie uważam to za porządne opowiadanie, które dostarczyło rozrywki. I przy tym wyraźnie Kwiatuszkowe, jak mogę sądzić po dotychczasowych lekturach Twoich tekstów:P

Слава Україні!

Khaire!

 

Ostatni! ;)

Opowiadanie na dobrym literackim poziomie, ale z jakiegoś powodu po obiecującym początku moja uwaga zaczęła gdzieś odlatywać i w rezultacie czytałem w trzech kawałkach, co nigdy nie robi dobrze na odbiór.

Jak już zauważył Golodh, poszczególne części są sobie nierówne, ale powiedziałbym, że nie tylko objętościowo. Zaburzenia proporcji wpływają też na percepcję i niektóre fragmenty wydają się bardziej skrótowe od innych.

Fajnym zabiegiem są zmiany perspektywy między Liją i Agrafem. Taka żonglerka punktami widzenia pozwala pokazać dynamiczną relację między bohaterami, chociaż ja też nie do końca rozumiem, z jakiego powodu oni zmieniają do siebie stosunek. Może czegoś nie załapałem albo wyleciało mi z głowy w trakcie przerw w lekturze, ale Agraf wydawał mi się zdystansowany i raczej oschły w części 1., po czym mocno spuścił z tonu. Ciężko mi też namierzyć moment, w którym Lija przestaje mieć małżonka dość i dlaczego tak się dzieje. Choć odpowiedzią może być wódka ;)

Generalnie jednak czytanie o parze bohaterów wciąga dużo mocniej niż sama intryga. Motywacje polityczne porwania czy nawet akcja jako taka nie wzbudziły we mnie wiele emocji, ale co się działo między tym dwojgiem, jak najbardziej zasługiwało na uwagę.

Klimat drugiej połówki XIX wieku, trochę jakby z CK Monarchii, bardzo przyjemnie tu wchodzi. Fabryczna rzeczywistość sprzyja opowieści o napadach i kradzieżach, a gorzelniane opary tylko podkręcają atmosferę. Nie brakuje mi tu wcale szczególnego pogłębienia uniwersum, bo bez problemu potrafię sobie sam dopowiedzieć resztę.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Ojej, najmocniej przepraszam panów Gołohodcza i Duago!

Komentarze przeczytałem niezwłocznie, ale nie miałem, jak odpowiedzieć, a później zwyczajnie zapomniałem. Przepraszam i lecimy z tym!

 

Godolohu,

To streszczeniowe opisanie zapoznania się z Siwym, opracowywanie planu i tak dalej – ja to bym rozpisał choć trochę i dał im miejsce jeszcze pogadać. Ale wiem, limit:/

Tu się przyznam, że nie do końca limit, a raczej proporcje w tekście i sposób przedstawiania samej kradzieży. Skupiłem się na werbunku, bo to imo ciekawsze, a przedstawianie planu na tym etapie w moim przypadku zabiłoby napięcie później. Wiem, że jest przeskok, ale jest zrobiony celowo.

No i zgodzę się, że nie ma tu czegoś bardzo nowatorskiego, jeśli chodzi o światotwórstwo – mam jeszcze problem, żeby pójść na całość i zrobić coś mega odjechanego, ale… zrobię to! Któregoś dnia to zrobię ;)

I przy tym wyraźnie Kwiatuszkowe

O, to w sumie bardzo fajny komplement – ja jeszcze nie wiem, co jest kwiatuszkowe, ale jeśli jest w moich tekstach jakiś wspólny mianownik, to wydaje mi się, że powód do zadowolenia.

 

Dzięki za lekturę i rozbudowany komentarz!

 

D_D,

Khaire!

Co do relacji, to w zamyśle Agraf zaczął dochodzić do wniosku, że jest coraz mniej interesujący dla małżonki i zachowuje się jak… siusiumajtek. Lija z kolei w pewnym momencie, gdy już ma nadzieję, że razem stamtąd wyjadą i będzie git, nagle traci męża, przez jego zryw (którym chciał jej w pewnym sensie zaimponować). Długoletnie małżeństwo to zawsze złożona relacja i w każdym wypadku inna, więc dość zrozumiałe jest dla mnie, że każdy odczytuje ją inaczej i niekoniecznie tak, jak chciałem. Ot, pisarska ruletka i wolność czytelnika w odbiorze.

Bardzo cieszy mnie, że relacja okazała się ciekawa, bo faktycznie w trakcie pisania wyszła na pierwszy plan.

Przed pisaniem trochę oglądałem Peaky Blinders, stąd trochę klimatów robotniczych i gorzelnianych ;)

 

Dziękuję za lekturę i pokaźny komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przeczytałem. Powodzenia. :)

Odpowiedziałem. Dziękuję. :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć!

 

Przeczytane, komentarz wieczorem.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nie trąb, robię, co mogę ;-) Co poradzić, kiedy życie naciera :/

 

Tytuł całkiem nieźle oddaje sedno sprawy, choć śmierć miała tu zdecydowanie najmniejsze pole do popisu, jedynie ściągając aktorów ze sceny w odpowiednich momentach (w sumie chyba głównie jednego). Klimat kojarzy mi się z galicyjska gorzelnią średnio dawnych czasów, kiedy to pod przykrywką sielanki trwała w najlepsze walka zrzucenie kajdan. Wypada to nieźle, w dużej mierze przez wódkę i jej “zbawienny” wpływ, który – jak pokazujesz – nie zawsze jest zbawienny (ale że sprawa uświęca środki ;-) ).

Intryga tradycyjna, niby poważna, z nutą wyższej sprawy, ale protagoniści podchodzą do swojego zadania po złodziejsku, przez co całość wypada naturalnie. O ile całkiem podobają mi się bohaterowie sam z osobna, tak miejscami zgrzytała mi ich relacja: brak komunikacji, sieć domysłów, nieustanna analiza własnych odczuć… to pasuje do współczesnej klasy średniej, która po ciężkim dniu na homeoffice jedzie wybierać gres do kuchni, a nie do lubiących ryzyko ludzi stawiających na szali własne życie. Zwłaszcza mocno rzucało się to w oczy w scenach w gorzelni, akcja z powozem wyszła tu zdecydowanie bardziej naturalnie (podobnie jak końcówka).

Bardzo podobał mi się natomiast motyw wódki, po której widać przyszłość. Takie… swojskie. Długo czekałem, aż jakoś rubasznie lub szaleńczo wykręci to fabułę, bo prędko o tym wspomniałeś i kilka razy to wracało, ale wykorzystałeś to dopiero w końcówce i to dosyć symbolicznie. Wyszło naturalnie, ok, ale poza bohaterami to jedyny chyba ewidentnie fantastyczny element całości. Zbudowałeś niezły przyczółek, na którym można by naprawdę daleko zajechać (dobry motyw do rozwinięcia ;-) )

Tyle póki co.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Witaj, Krarze!

 

Aż chciałem odpisać, że odpiszę wieczorem XD

Nie trąb, robię, co mogę ;-) Co poradzić, kiedy życie naciera :/

no ale wiem, jak to jest ;)

 

tak miejscami zgrzytała mi ich relacja: brak komunikacji, sieć domysłów, nieustanna analiza własnych odczuć… to pasuje do współczesnej klasy średniej, która po ciężkim dniu na homeoffice jedzie wybierać gres do kuchni, a nie do lubiących ryzyko ludzi stawiających na szali własne życie.

A dla mnie to było właśnie czymś, co chciałem wrzucić w złodziejski plan i uzależnić go od czynnika ludzkiego, bardzo prozaicznego. Jest skok, ale piach w tryby to drobne nieporozumienia, które normalnie dałoby się ogarnąć, ale teraz nie ma czasu. A parka cóż, jest mniej więcej w naszym wieku – trochę rutyny mogło się wkraść nawet w złodziejski żywot ;)

Zbudowałeś niezły przyczółek, na którym można by naprawdę daleko zajechać (dobry motyw do rozwinięcia ;-) )

Mam pospisywane mechanizmy tym rządzące i jakąś ogólną koncepcję – może uda się coś rozwinąć ;)

I tak – fantastyka nie jest tu na pierwszym miejscu i kolejnymi krokami, jakie teraz staram się stawiać, to właśnie światotwórstwo. Trochę pracy przede mną ;)

 

Dziękuję za rozbudowany komentarz!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

no ale wiem, jak to jest ;)

szczęśliwy, kto nie wie ;-)

 

A dla mnie to było właśnie czymś, co chciałem wrzucić w złodziejski plan i uzależnić go od czynnika ludzkiego, bardzo prozaicznego.

Tak też to widzę i dzięki temu tekst jest z jednej strony zdecydowanie bardziej ludzki (porusza współczesne problemy), ale imho mniej złodziejski (w sensie nagina logikę czasów, o których piszesz, ale może tak właśnie miało być). Ludzie do zadań specjalnych dzielą się zazwyczaj na zwycięskich i powieszonych, ta parka działa już od jakiegoś czasu, a zachowuje się dosyć beztrosko. Jest przez to bardziej podobna do nas, co trochę mi zgrzyta (ale może zbytnio się wkręciłem i wczułem w setting).

 

Mam pospisywane mechanizmy tym rządzące i jakąś ogólną koncepcję – może uda się coś rozwinąć ;)

Pomysł zdecydowanie wart wykorzystania, to się fajnie w folklor wpisuje, buduje nić porozumienia i budzi ciekawość. Powodzenia!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cześć, Anet!

 

Podobało mi się :)

No i elegancko cool

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nowa Fantastyka