- Opowiadanie: charon19 - Kronika Mag Mell - Na skraju śmierci

Kronika Mag Mell - Na skraju śmierci

Witam! Jest to siódmy rozdział powieści Kronika Mag Mell. Po raz kolejny mamy możliwość cofnąć się w czasie i poznać bliżej Charona. Rozdział jest umieszczony zaraz po wydarzeniach z Ostii, opisanych w rozdziale Pan Śmierci oraz Niebiańska córka .

Zapraszam do czytania i komentowania! 

Oceny

Kronika Mag Mell - Na skraju śmierci

Rozdział 7 – Na skraju śmierci

Młodzieniec o jasnych, krótko ściętych włosach sprawnie zeskoczył z grzbietu swojego gniadego rumaka. Wytężając swoje błękitne oczy, rozejrzał się dookoła, lustrując całą okolicę.

Wyjałowiony od słońca krajobraz po kilku dniach jazdy konnej, zmienił się nie do poznania. Gliniane, popękane od nadmiernych ilości promieni słonecznych, pustynne stepy z pożółkłą, karłowatą roślinnością, ustąpiły miejsca skalnym pagórkom porośniętymi zielonymi trawami i pojedynczymi krzakami.

Chłopiec w wieku około szesnastu lat wyciągnął ze swoich sakw skórzany bukłak z wodą i wziął głębokiego łyka, po czym przetarł usta rękawem swojej szaty. Ubrany był skromnie, wysokie za kostki skórzane czarne buty, zapinane na stalowe klamry, lniane spodnie, i taka sama lniana koszula o płowej barwie.

Sakwy umocowane po obu stronach konia z najpotrzebniejszym podróżnym prowiantem, jeden wysłużony czarny płaszcz, i para mieczy. Najzwyklejszy podróżny zestaw nieobciążający zanadto wierzchowca, ale wystarczający, by bez problemu przeżyć kilka dni w dzikich ostępach cesarstwa.

Nie zwlekając zbyt długo, chłopiec znowu wsiadł na konia i ruszył dalej w drogę. Jego celem było dostać się do podnóża gór dzikich, tak właśnie miejscowi ludzie je nazywali. Były to wielkie i masywne góry o praktycznie pionowych stokach, co uniemożliwiało ich eksplorację. Oczywiście znajdowali się śmiałkowie, którzy w porywach młodzieńczej fantazji próbowali eksplorować górskie szczyty, ale jak mówią plotki, rzadko komu udawało się z takich wypraw wrócić. Ludzie po prostu byli zbyt słabi, by poradzić sobie z wymaganiami, jakie stawiały im góry, a poważnym magom nie chciało się marnować czasu na eksplorowanie czegoś, gdzie pewnie i tak nie ma nic ciekawego.

Jadąc spokojnym galopem, młodzieniec w końcu dotarł do podnóża góry, w miejsce wskazane przez mapę, którą otrzymał od wielkiego mistrza z zakonu Rannen. Sprawnie rozsiodłał konia i przygotował sobie miejsce na odpoczynek, z myślą, że właśnie tutaj spędzi noc. Wyciągnął z sakwy kawał liny i przywiązał swojego wierzchowca do pobliskiego drzewa, aby ten przypadkiem mu nie uciekł, spłoszony odgłosami dzikiej zwierzyny, która, jak tylko słońce zajdzie za horyzont, z nadzieją na łatwy łup, zdoła zbliżyć się do nieproszonego gościa, który ośmielił się wtargnąć na ich terytorium.

Nie marnując czasu, który został do zmroku, młodzieniec nazbierał trochę drewna i rozpalił ognisko, aby się ogrzać i coś zjeść. Wieczory u podnóża gór bywają chłodne. Ciepły posiłek po kilku dniach podróży był jak znalazł.

Oporządzony i w miarę najedzony, nałożył na siebie czarny płaszcz, dołożył kilka grubych drewnianych pniaków do ognia, i położył się spać, przekonany, że nic mu nie grozi.

Poranek u podnóża gór wstawał bardzo leniwie. Słońce musiało pokonać bardzo daleką drogę, by wznieść się ponad górskie szczyty i swoimi promieniami ogrzać wychłodzone, nocnym powietrzem, górskie stoki. Chłodne kropelki rosy osiadłe na dosłownie każdym liściu, gałązce i wszystkim innym, do czego mogły się przyczepić, nasycone promieniami budzącego się słońca, zaczynały promienieć wszystkimi znanymi kolorami, tworząc przy tym widok tak cudowny i niespotykany nigdzie indziej, że każdy malarz chciałby uchwycić go i zachować na swoim płótnie.

Postać otulona czarnym płaszczem przebudziła się, gdy tylko pierwszy słoneczny promień padł na jej twarz. Nerwowo otwierając oczy, zrozumiała, że coś jest nie tak. Spłoszony niczym sarna zareagował instynktownie. Podniósł się na równe nogi, wzmocnił swoją magiczną tarczę i dokładnie zilustrował swoje obozowisko.

To nawet nie była sekunda, a dostrzegł nieopodal postać, która bacznie mu się przyglądała. Starzec, posiwiały, w brudnych szatach patrzył w jego stronę z nieodgadnionym zamiarem. Z jego oblicza można było wyczytać zaciekawienie i coś na kształt rozczarowania.

– Kim jesteś? – zapytał chłopak, ustawiając się w pozycji obronnej z wysoko uniesioną gardą oraz prawą nogą wysuniętą lekko do przodu.

– Kto to widział, żeby mag dał się tak łatwo podejść? – starzec wydał dźwięk, który można było uznać za śmiech. – A ty kim jesteś?

– Charon z klasztoru Rannen – odpowiedział zgodnie z prawdą.

– I co tak daleko robisz od domu, młody panie Charon? – starzec uważnie przyglądał się chłopcu.

– Nie wiem kim jesteś, bym mógł odpowiedzieć na to pytanie. Przedstaw się i powiedz, czego chcesz… – Charon już nie zdążył dokończyć zdania.

Starzec z nadludzką prędkością wykonał ruch, po czym znalazł się za plecami chłopca, jednocześnie przykładając mu ostrze do gardła. Ostrze, które również w niewiarygodnie szybki sposób znalazło się w starczej dłoni nie wiadomo skąd.

– Wiem kim jesteś, i wiem, po co tu jesteś – spokojnie zaczął starzec, nie opuszczając klingi. – Tylko nie wiem, po co mam szkolić kogoś takiego jak ty. Nie chodzi nawet o twoją ignorancję, z której byśmy szybko cię wyleczyli – starzec zamyślił się, a Charon z oczami pełnymi strachu ciężko łapał każdy kolejny oddech. – Raczej chodzi o to, że już powinieneś nie żyć – starzec opuścił broń i ruszył w kierunku gór. – Wracaj do domu, szkoda mojego czasu na ciebie – rzucił beznamiętnie.

– Nie, proszę! – krzyknął Charon. – Zrobię wszystko! Nie mogę teraz wrócić do domu! Proszę! Zobaczysz, że nie będziesz żałować – starzec odwrócił się i spojrzał w zdeterminowaną twarz chłopca.

– Widzisz tę górę – wskazał dłonią na najwyższy i najbardziej pionowy szczyt. – Wejdź na sam szczyt, to się zastanowię – rzucił jakoś beznamiętnie, spoglądając wysoko na górski szczyt ukryty ponad chmarami i zniknął.

 

Charon padł na ziemię i z niedowierzaniem trawił słowa, które echem odbijały mu się w głowie. W jednej chwili przeszedł ze stanu, w którym był bliski śmierci, gdy nieznany starzec przykładał mu ostrze miecza do szyi, a on był w stanie jedynie łapać spazmatycznie powietrze. Uczucie strachu i bezsilności było tak potężne, że nie był w stanie w żaden sposób zareagować. Tego nie nauczyli go w klasztorze. Przez wiele lat wpajano mu, jak kontrolować oddech, jak radzić sobie w takich sytuacjach, gdy pomimo przytłaczających wydarzeń, w obliczu zagrożenia, kontrolować ciało i umysł, by przezwyciężyć strach i stanąć do walki w obronie swojego życia. Dziś wszystko zawiodło, a swoje życie zawdzięczał tylko starcowi, który obdarował go tą łaską.

Jednak to nie był koniec. Żył, a nadzieja dalej się w nim tliła. Miał jeszcze szanse; musi tylko wstać na nogi, zebrać się do kupy i ruszyć swoje ciało, które jeszcze chwilę temu odmówiło mu posłuszeństwa. Musiał to zrobić, bo nie miał już innego wyjścia. Nie mógł się teraz poddać i wrócić do klasztoru. Jego bracia odeszli, udali się w swoją podróż i on także musi.

Zamknął oczy i uspokoił oddech. Drżenie ciała powoli ustawało. Serce zaczęło pompować krew w odpowiednim rytmie. Otworzył oczy, wykrzyczał coś i w końcu podniósł się na nogi.  

Przez dłuższą chwilę stał i niemym wzrokiem wpatrywał się w ogrom góry, z którą za chwilę będzie musiał się zmierzyć. Granitowa, wręcz pionowa, wysoka, sięgająca ponad chmury. Żaden człowiek nie da rady na nią wejść. Większość magów miałaby z tym problem, ale on nie był jak większość. Był zdeterminowany, zawzięty i nigdy się nie poddawał. Skoro przeżył rzeź plemienia, w którym się wychował, skoro stoczył już niejedną walkę na śmierć i życie, skoro sam wielki mistrz zakonu go tu wysłał, to nie może pozwolić, by pokonała go jakaś góra. Może jest potężna, niezdobyta i niejednego już posłała do krainy wiecznych snów, ale musiał to zrobić. Uśmiechnął się, niby do siebie i podszedł do swojego konia. Rozwiązał sznur, którym wczoraj przywiązał swojego wierzchowca do drzewa, szepnął mu coś na ucho, a potem klepnął mocno w zad. Koń głośno parsknął i pogalopował w odległe cesarskie stepy.

Młodzieniec wykopał niewielki dół i schował w nim swoje sakwy, miecze i cały dobytek, jakim dysponował. Dla pewności, by łatwo nie dało się go znaleźć, przykrył wszystko stosem kamieni. Tam, gdzie się wybierał, nie było miejsca na zbędny balast, a troska o rzeczy materialne i próba zabrania ich w górę ze sobą, mogła skończyć się utratą życia. Czuł, że ta góra to jego pierwsza próba. Próba siły i charakteru. Jak już zacznie wspinaczkę, będzie mógł liczyć tylko na siebie. Jego ciało, umysł i energia muszą tworzyć idealny monolit, bo tylko tak uda mu się zdobyć szczyt. A szczyt jest wysoko, bardzo wysoko. Wspinaczka może zająć kilka dni. Kilka bardzo ciężkich dni. Bez jedzenia, bez wody i jakiejkolwiek pomocy. Teraz będą liczyły się tylko jego umiejętności, tak pieczołowicie szlifowane podczas codziennych treningów. Każdy błąd, każda chwila zwątpienia, każde nierozsądne użycie magicznej energii może okazać się zgubne.

Spojrzał jeszcze raz w górę i uśmiechnął się do własnych myśli. Zamknął oczy i się skoncentrował. Ustawił swoją magiczną tarczę na minimalnym poziomie, wykorzystując tylko żywioł powietrza. Taka bariera zapewni mu lepszą szybkość, uczucie lekkości, ale również ochroni ciało przed zmianami temperatury i ewentualnymi spadającymi głazami, jakby góra postanowiła go zrzucić ze swojego grzbietu. Zaczerpnąwszy ostatni głęboki wdech, ruszył przed siebie, a po chwili zaczął się wspinać.

Wspinaczka nie miała końca. Ostre kawałki skalne powoli zaczęły ranić dłonie, które dla wzmocnienia osłonił mocniejszą tarczą. Niestety, nie mógł już sobie pozwolić na mocniejszą. W innym wypadku zabraknie mu energii, zanim zdobędzie szczyt. Z każdym kolejnym krokiem jego powietrzna tarcza przepuszczała coraz chłodniejsze, ostre niczym noże, podmuchy górskiego wiatru. Przez moment przeszło mu przez myśl, żeby wzmocnić tarczę, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał umiejętnie dozować swoją energię, by leczyć bieżące rany, wzmacniać wszystkie komórki i narządy ciała, domagające się wody i pożywienia, oraz utrzymywać odpowiednio stabilną tarczę, która była jedyną ochroną, jaką miał przed natarczywym wiatrem i spadającymi co jakiś czas ciężkimi skalnymi głazami.

Góra czuła, że ktoś rzucił jej wyzwanie. Była rozwścieczona jak drapieżnik, którego zaatakował mały komar. Stawiała opór wszystkimi siłami, jakie tylko miała. Jak nie lodowate, przeszywające ciało, gwałtowne podmuchy wiatru, to niespodziewane skalne ataki, spadające niczym grad. Góra drżała, była wściekła i robiła wszystko, by tę wściekłość okazać na biednej, słabej i marnej istocie, która popchnięta siłą swojej arogancji postanowiła rzucić jej wyzwanie.

Godziny upływały, dni zamieniały się w noce, a noce zamieniały się w dni; nierówna walka trwała. Marny człowiek, kontra bezwzględna siła natury. Ludzka zawziętość kontra dzikość nieugiętego żywiołu.

Zimny wiatr zamieniający się w lodowe podmuchy.

Ostre, skalne szczeliny pokrywały się lodowatą i śliską warstwą zamrożonej wody, znaczone krwią z poszarpanych dłoni chłopca, którego determinacja, pomimo nieugiętości góry, pchała go coraz wyżej i wyżej.

W końcu ostatnim tchnieniem, wyczerpany do granic możliwości, bez jakiejkolwiek osłony, Charon złapał za ostatni skalny ustęp i wdrapał się na ostatnią skalną półkę. Robiąc jeszcze kilka chaotycznych kroków, a wręcz czołgając się, prawie nieprzytomny, padł na skraju górskiego jeziora.

W głębinach umysłu usłyszał jeszcze, pokonałeś górę i stracił przytomność, nieświadomy tego, co się wokół niego dzieje.

***

Po kilku dniach Charon w końcu odzyskał przytomność. Otwierając oczy, zauważył, że leży w ciepłym łóżku w jakiejś chacie. Rozejrzał się dookoła i dostrzegł, że naprzeciwko siedzi znajoma mu już postać.

– Jak długo byłem nieprzytomny?

– Trzy doby – głos starca był szorstki, ale Charon nie wyczuł w nim nic podejrzanego.

– To długo – chłopak poruszył się na łóżku i obejrzał swoje zabandażowane dłonie.

– Nic im nie będzie – mężczyzna wstał z krzesła. – Moje gratulacje. Jesteś drugą osobą, która oczywiście nie wliczając w to mnie, zdołała pokonać górę.

Charon delikatnie się uśmiechnął, dalej oglądając swoje dłonie.

– Kim była pierwsza osoba?

– Był to mój starszy brat Aryman. To on pokazał mi to miejsce.

– Nie wiedziałem, że wielki mistrz jest twoim bratem.

 Charon zaczął zdejmować bandaże z dłoni.

– Nie dziwi mnie to – starzec wzruszył ramionami.

– Czemu? – Zaciekawił się Charon i spojrzał na swojego rozmówcę.

– Rannen ma wiele sekretów – starzec uśmiechnął się podejrzliwie. – Może kiedyś je poznasz. Jak twoje dłonie?

– Wyglądają dobrze, ale potrzebują jeszcze czasu, żeby wrócić do pełnej sprawności.

– Na szczęście przez najbliższe dni nie będziesz ich potrzebował.

– Jak to? Dalej nie masz zamiaru mnie trenować? – Zdziwił się chłopak.

– Trenować? – zdziwił się starzec. – Ja mam zamiar zrobić z ciebie najpotężniejszego maga na świecie.

*

Po obfitym posiłku młodszy brat wielkiego mistrza Arymana z klasztoru Rannen, zabrał Charona na spacer. Dziwaczne miejsce, w którym się znajdowali, wyglądało jak mityczny ogród Eden. Ogromna zielona polana, porośnięta liściastymi drzewami, na szczycie góry zachwycała swoim pierwotnym pięknem. Bujne, zielone trawy delikatnie kołysały się w rytm podmuchów, lekkiego, ciepłego wiatru. Drzewa, jakich Charon jeszcze nigdy w życiu nie widział, idealnie przysłaniały słońce, które tylko gdzieniegdzie przebijało się ze swoimi promieniami, delikatnie rozjaśniając drogę, która podążali.

Po kilkunastominutowym spacerze dotarli na skraj jeziora z idealnie niewzruszoną taflą wody o kolorze głębokiego szmaragdu.

– Jesteśmy na miejscu – odezwał się Sigismund.

 Charon rozejrzał się dookoła. Pomimo pewnego dyskomfortu, który odczuwał w dłoniach, był w dobrym nastroju. Piękno otaczającej go krainy powodowało niespodziewany przypływ pozytywnych emocji.

– Od czego zaczniemy mistrzu?  

– Co ci powiedział Aryman, gdy cię tu wysłał?

– Niedużo – chłopak wzruszył ramionami. – Powiedział, że mam jechać w góry do mistrza Sigismunda na trening. Reszty miałem dowiedzieć się na miejscu.

– Zdejmij koszule.

 Chłopak bez słowa zdjął swoją koszulę, odsłaniając idealnie wyrzeźbione ciało.

– Podejrzewamy, że jest w tobie pewna moc i naszym zadaniem będzie ją przebudzić. – wyjaśnił spokojnie mag, przyglądając się chłopcu.

– Nie rozumiem.

– Zrozumiesz wkrótce – na twarzy starca pojawił się podstępny uśmiech. – Możemy zaczynać?

– Jestem gotowy! – Wykrzyczał radośnie chłopak.

– W taki razie giń!

 Charon nie zdołał zrobić nawet ruchu. Mistrz Sigismund z niewiarygodną prędkością wykonał złożoną pieczęć i przyłożył swoją dłoń do głowy młodzieńca. Powietrze delikatnie zaświszczało, ale poza tym nic się nie stało. Mistrz zabrał dłoń z twarzy chłopca i zaczął uważnie się przyglądać.  

Chłopak stał na dygających nogach i ciężko łapał powietrze. Całkiem dobrze to zniósł – pomyślał. - Zazwyczaj po wykonaniu tej techniki magowie tracą przytomność.

– Jak się czujesz? – odezwał się starzec, wiedząc, że chłopak już regularnie oddycha.

– Dziwnie – odezwał się niepewnie Charon. – Co ty mi zrobiłeś?

– Zapieczętował twoją magię.

-Co?! – młodzieniec z trudem zaczął łapać powietrze. – Czemu to zrobiłeś?

– W tym treningu jest to konieczne – odparł groźnym tonem mag. – A teraz szykuj się, twoim zadaniem jest wrócić na skraj tego jeziora.

Charon nie zdążył dopytać. Mag wykonał szybki ruch i wypchał chłopaka na sam środek jeziora, po czym podszedł na jego skraj i wykonał bardziej złożoną pieczęć.

Woda w jeziorze nagle się wzburzyła.

Spokojna, niewzruszona do tej pory tafla krystalicznie czystego jeziora, pokazała swoje skrywane oblicze. Na powierzchni rozpętało się prawdziwe tornado, które miało tylko jeden cel, zabić osobę, która zagłuszyła jego spokój. Sigismund spojrzał dumnie na swoje dzieło i szepnął.

– Nie zabij go zbyt szybko.

 Wzburzone tornado zaryczało przeraźliwym odgłosem, po czym ruszyło wprost na intruza dryfującego gdzieś na środku jeziora.

Charon widząc co się święci, postanowił działać. Szybko ustabilizował swoją pozycję w wodzie i mocno się skoncentrował. Nic z tego nie wyszło. Nie wyczuwał, żadnej energii, a śmiercionośne wodne tornado gnało już w jego stronę. Próbował uciekać. Przebierał nogami i rękami, ile tylko miał siły, ale to wszystko na nic. Dziki żywioł już był przy nim.  

Wodne tornado pochwyciło chłopca i pociągnęło na dno jeziora, wiążąc go tym samym w swoich lodowatych uściskach. 

Charon szarpał się i miotał w wodnych objęciach, ile tylko miał sił, ale niestety nie był w stanie przeciwstawić się złowrogiej sile. Czując, że kończy mu się powietrze, postanowił wykonać ostatni desperacki ruch i chociaż na chwile wydostać się z tej pułapki. Niestety, wściekły żywioł nie dał chłopcu nawet sekundy wytchnienia. Podwodna walka trwała jeszcze kilka sekund.

Mistrz Sigismund widząc, kto jest zwycięzcą, odwołał swoją technikę. Po chwili, na już niewzruszonej tafli jeziora, wypłynęło nieprzytomne ciało. Starzec skoncentrował swój wzrok i wykonał kolejną pieczęć. Nagły wystrzał wody, wyrzucił na brzeg nieprzytomnego młodzieńca.

Satry mag podszedł do chłopca i ocenił jego stan. Będzie żył – pomyślał i usiadł pod drzewem nieopodal.

*

Nagły krzyk wyrwał mistrza Sigismunda z zadumy. Kierując swój wzrok w stronę, z której doszedł go podejrzany głos, ujrzał niewielki ruch. Chyba już się obudził – pomyślał i podszedł w stronę młodego chłopca, próbującego się podnieść.

– Jak długo byłem nieprzytomny – usłyszał niewyraźny głos.

Chłopak wciąż próbował odzyskać pełną świadomość.

– Kilka godzin, ale skoro już wstałeś, to możemy kontynuować.

Charon nie zdążył zaprotestować. Silny podmuch wiatru poderwał go z ziemi i wyrzucił na sam środek jeziora.

 Spróbujemy teraz czegoś innego – pomyślał starzec i zbliżył się do jeziora.

 Pochylając się nad niewzruszoną taflą wody, mag, włożył w nią swoje dłonie i mocno się skoncentrował. Powierzchnia delikatnie się wzburzyła, a po chwili, błękitnoniebieskie wiązki elektryczne przeszyły całe jezioro. Z oddali, dało się usłyszeć głośny krzyk, przepełniony potężnym bólem.

Mistrz wstał i spojrzał w dal. Charon dalej unosił się na wodzie. Przebierał niezgrabie rękami i powoli zbliżał się w kierunku brzegu jeziora. Dobrze dzieciaku, walcz! – pomyślał mag i po raz kolejny zaatakował. Jak za poprzednim razem, odpowiedział mu głośny krzyk bólu. O ile się nie mylimy, to jedyny sposób, żeby przebudzić twoje moce. Musimy doprowadzić cię na skraj życia. Musisz czuć, że umierasz. Tak, to jedyny sposób. – Mistrz po raz kolejny włożył dłonie do jeziora i zaatakował.

Nierówna walka trwała wiele godzin. Stary mag oceniając na bieżąco stan swojego ucznia, atakował w różnych odstępach czasu, aż w końcu nastał kulminacyjny moment. Charon znajdował się kilka metrów od brzegu. Spojrzenia ucznia i mistrza w końcu się spotkały.

Charon już na skraju wytrzymałości. Całkowicie poparzony, zakrwawiony zrobił niepewny krok, mobilizując wszystkie mięśnie swojego ciała. Już nawet nie krzyknął, gdy kolejny atak mistrza doszedł do celu, zwalając go z nóg.

– Jak wstaniesz to musisz wyjść z wody – mag spojrzał na kulącego się chłopca. – Inaczej cię zabije.

 Charon wstał. Zrobił krok. Mistrz zaatakował.

#

Wesoły, malutki duszek podobny do kobiety, radośnie tańczył niesiony powiewami wiatru. Szybując gdzieś w odległych warstwach atmosfery, gdzie nic nie mogło przeszkodzić w tym urokliwym tańcu, dawno już stracił poczucie czasu i miejsca. Przemierzał świat, niesiony pierwotną siłą i zatracał się w błogiej nieświadomości. Nic nie miało znaczenia. Liczyła się tylko podróż ponad czasem. Niekończący się taniec radości pozbawiony całkowicie sensu.

Duszek kontynuował swoją beztroską wędrówkę, oddając się tańcowi na wietrze. Jego świetlisty kształt migotał i mienił się w różnorodnych barwach, tworząc tęczę światła, która rozświetlała każde miejsce, gdzie tylko się pojawił.

W miarę podróży duszka, zaczęły się zmiany w otaczającym go krajobrazie. Zobaczył magiczne światła nad oceanami, błyszczące podczas zachodu słońca. Potem przeniósł się w góry, gdzie mgła otulała szczyty, a gwiazdy na nocnym niebie ukazywały się w pełnej krasie. Każdy zakątek świata był dla niego sceną tańca, a on sam był ulotnym gościem w tej widowiskowej podróży.

Jednak błoga podróż musiała się kiedyś skończyć. Cichy jęk rozerwał kurtynę nieświadomości, a podróż, której jedynym celem miały być, taniec ponad czasem i przestrzenią, przestała się liczyć. Wytrzymaj, już do ciebie lecę – pomyślał duszek i ruszył w nową podróż.

#

Charon wykonał kolejny krok, próbując przeciwstawić się morderczej silne, spadających na niego wiązek elektrycznych. Na jego ciele nie było już zdrowego miejsca. Krew sączyła się z każdego miejsca, a oczy zamieniły się w dwie czerwone plamy. Nie dam rady – pomyślał i padł na skraju jeziora.

– bez użycia energii umrzesz – szepnął Sigismund do nieprzytomnego chłopca, uważnie się przyglądając.

 Ogarnięty bólem, umysł Charona wirował gdzieś ponad przestrzenią i czasem. Nic już się nie liczyło. Czuł błogość nicości. Czy ja umarłem – pomyślał, przemierzając bezkresną ciemność. Czy tak wygląda śmierć? Jeśli tak, to chyba nie jest tak źle. Nagle chłopak się zatrzymał i zobaczył nicość. Bezkresna pustka i ciemność. A więc tam jest nicość? Zrobił krok. Nieee!!!! Usłyszał ciepły, kobiecy głos a pustkę wypełniła przytłaczająca fala światła.

I wtedy wrócił ból, promieniujący z każdej komórki ciała. Wróciła również świadomość i stary dobrze znany świat. Instynktownie czerpiąc energie wypełniającą ten świat, Charon otworzył oczy i natrafił na spojrzenie i wyraźny uśmiech swojego nowego mistrza.  

Koniec

Komentarze

Cześć charon19

 

Przeczytałem twój tekst. Przeczytałem twój tekst. Początek był nawet dobry, nawet się dość rozochociłem, to piszę szczerze!! No ale niestety dalej jak to często tu ludzie piszą, mają takie określenie “nie porwało mnie”. Bardzo przykro mi to pisać ale wkradła się tu lekka nuda. Było też kilka zgrzytów. Ale nie przejmuj się moją oceną może inni będą mieć inne zdanie.

 

Pozdrawiam!!

Jestem niepełnosprawny...

Nowa Fantastyka