- Opowiadanie: dogsdumpling - Głowa

Głowa

Tekst z pandemicznego roku. Lubię go, może i innym przypadnie do gustu.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Głowa

Głowa potoczyła się wzdłuż łóżka i zatrzymała przy kaloryferze. Przetarłem oczy, głowa otworzyła swoje. Jedno niebieskie, drugie piwne – zamrugała.

W dzieciństwie mama mówiła, że jestem jak David Bowie. Teraz głowa piosenkarza wlepiała we mnie dwukolorowe gały, leżąc na lewym uchu. Brwi ściągnięte, usta w ciup. Drwiący ciup.

Ponownie przetarłem oczy, głowa ziewnęła, nie przestając się gapić. Zrobiło mi się nieswojo. Rychło w czas, pomyślałem i odwzajemniłem spojrzenie. Nie dam się! Nie ma głupich. Co pomyślała głowa, nie wiedziałem. Bardzo możliwe, że coś podobnego, bo nie oderwała ode mnie wzroku nawet na sekundę.

Pewnie trwalibyśmy w tym dziwacznym impasie do wieczora, gdyby koło południa do drzwi nie zadzwonił listonosz. Zerwałem się z łóżka, owinąłem kocem i poszedłem otworzyć. Listonosz trochę się zdziwił, widząc mnie boso, ale nic nie powiedział. Wręczył mi polecony, kazał podpisać i poszedł.

Gdy wróciłem do pokoju, głowa spała. Nasz niemy pojedynek musiał ją zmęczyć. Zalała mnie fala niespodziewanej czułości na widok bezbronnej części ciała leżącej obok zimnego kaloryfera. Okutałem głowę kocem i udałem się do łazienki.

Głowa spała do wieczora. Obudziła się dopiero na dźwięk włączonego telewizora i wiadomości.

– Co tam? – spytała.

– Nic nowego, to co zwykle – odpowiedziałem.

– A to szkoda – mruknęła i zaczęła rozglądać się po pokoju. – Stąd źle widać. Połóż mnie na parapecie – rozkazała. – Oczami w stronę okna, głupcze – zirytowała się i wykrzywiła usta, kiedy podniosłem ją najdelikatniej, jak umiałem. – Przynieś poduszkę – dodała po chwili. – I włącz kaloryfer. Zimno tu.

Kiedy wykonałem wszystkie polecenia, zapatrzyła się na blokowisko za oknem i przestała się odzywać. Wyłączyłem dźwięk, usadowiłem się wygodniej w fotelu i zapatrzyłem na głowę. Wieczór spędziliśmy w milczeniu.

Następnego ranka na parapecie leżała tylko poduszka, a na podłodze pod kaloryferem koc i mały palec prawej ręki. Gdybym nie rozglądał się w poszukiwaniu głowy, którą odkryłem śpiącą pod łóżkiem, to bym go nawet nie zauważył. Podniosłem nowe znalezisko ostrożnie, położyłem na dłoni i dokładnie obejrzałem. Paznokieć przycięty na krótko, z białą plamką pośrodku, lekko pomarszczona różowawa skóra, palec wąski, nie za długi, zgrabny, w dotyku gładki i chłodny, jakby z dworu przyszedł… Kobiecy jak nic.

Podkręciłem grzejnik, odłożyłem palec i śpiącą wciąż głowę na parapet i zabrałem się do swoich zajęć. Nie szło mi zupełnie. To podchodziłem i sprawdzałem, czy palec już się rozgrzał i czy głowa jeszcze śpi, to na zmianę skręcałem i podkręcałem termostat, dotykałem opuszki, nasłuchiwałem oddechu… Zachowywałem się jak niespełna rozumu, mówiąc krótko.

Wieczorem z niepokojem układałem się do snu – głowa przespała cały dzień, pochrapując z rzadka i nie budząc się ani razu, palec nie zrobił się wcale cieplejszy. Podkręciłem bardziej grzejnik i przyniosłem dodatkowy koc. Ułożyłem się w łóżku w pozycji, która pozwalała mi spoglądać na parapet i zasnąłem.

Śnił mi się David Bowie bez głowy. Właściwie nawet nie wyglądał jak on. Tułów jak tułów, skąd wiedziałem, kim był? Trzymał w dłoniach o długich kobiecych palcach ukulele i nie grał.

Dwa dni później znalazłem kolejny palec, a części ciała zaczęły pojawiać się z niedającą się przewidzieć częstotliwością. Wkrótce cały parapet usłany był fragmentami piosenkarza.

– Wszystkie twoje? – pytałem głowę Bowiego, oglądając lewą stopę bez palców.

Te z jakiegoś powodu pojawiały się tylko pojedynczo.

– Lubię tę waszą szarość – zakomunikowała głowa w odpowiedzi. – Na jej tle wszystko wygląda albo mniej szaro, albo wręcz odwrotnie. Wszystko wchodzi z nią w interakcję – powiedziała z przekonaniem, nie przestając gapić się przez okno.

Właściwie nie robiła nic innego.

– Nie zastanawiałem się nad tym – przyznałem, odkładając stopę.

– Tylko zieleni mało. Lubię zieleń.

– Mhm… – Nie wiedziałem, jak zareagować na te nagłe kolorystyczne wynurzenia.

Pomyślałem, że głowie przyda się jakieś urozmaicenie i następnego dnia zostawiłem włączony telewizor, zanim wyszedłem do pracy. Kiedy wróciłem, w progu przywitało mnie „Nigdy więcej tego nie rób” wypowiedziane grobowym głosem. Głowa leżała pod kaloryferem z wielką śliwą na czole.

– Próbowałem dosięgnąć pilota – powiedziała i nadęła policzki.

Przez kilka następnych dni twarz Davida Bowiego zdobił plaster z Kubusiem Puchatkiem bezinteresownie użyczony mi przez sześcioletnią córkę sąsiadki.

 

Czasami wspólnie gapiliśmy się na blokowisko.

– Jak obserwacje? Coś ciekawego? – pytałem i podchodziłem do okna.

Głowa opowiadała. Głównie o kolorach i dźwiękach, niekiedy o ptakach i gwiazdach. Chyba nie za bardzo lubiła mówić o ludziach, prawie o nich nie wspominała.

Któregoś dnia przywitała mnie rozdrażnionym głosem:

– Kot sąsiadów dorwał gołębia.

– Aha – mruknąłem. Nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy.

– Nie chcesz wiedzieć, czy ptak przeżył?

– Gdyby przeżył, nie miałbyś miny, jakbyś wybierał się na pogrzeb – odpowiedziałem.

– Nie wiem, czy przeżył – powiedziała głowa, wbijając we mnie oskarżycielski wzrok. – Dzieci przegoniły kota, wsadziły gołębia do pudła i poszły – dodała już zupełnie smutno.

– To dlatego się złościsz? Przecież mogło być gorzej.

Głowa prychnęła.

– To żadna wymówka. Zawsze może być gorzej. Chodzi o to, żeby było lepiej – wyjaśniła, zwracając się do mnie jak do dziecka, które nie rozumie oczywistej rzeczy.

– Ano tak – przytaknąłem bez przekonania.

– Ano tak – potwierdziła głowa i przekręciła się w stronę okna, uznając rozmowę za zakończoną.

Poszedłem do kuchni, zrobiłem sobie chleb z serem i szynką i rozsiadłem się na fotelu z talerzem w ręku. Odkąd zamieszkała u mnie głowa, jadłem kolację w jej towarzystwie. Zawsze to jakoś raźniej, nawet jeśli współbiesiadnik nie zwraca na ciebie uwagi i gapi się przez cały czas w okno.

Włączyłem telewizor.

– Przełącz. Nie lubię polityki – rozkazała głowa Bowiego, zanim zorientowałem się, co oglądam.

– Ja w sumie też nie – odpowiedziałem i zmieniłem kanał.

– Źle się o niej śpiewa – kontynuowała głowa, spoglądając na mnie z ukosa. – Można się nabawić zapalenia strun głosowych.

– A od czego nie można nabawić się zapalenia? – spytałem trochę z przekąsem, trochę retorycznie i ugryzłem kanapkę.

– Od miłości.

– Nieco to banalne, nie sądzisz?

– Nie – powiedziała głowa i zapatrzyła się w okno.

Na okolicznych osiedlach zapalały się latarnie.

– Zachód słońca. Widzisz, jak odcina się od szarości? Ogień i spokój. O tym dobrze się śpiewa.

Popatrzyłem na niebo – szarawe, z brudnymi barankami chmur, maźnięte różem i pomarańczem szybko znikającymi za kanciastymi bryłami bloków.

– Romantyczne to to nie jest – mruknąłem i sięgnąłem po kolejną kanapkę.

 

Z każdą pojawiającą się częścią ciała głowa robiła się coraz bardziej zgryźliwa i jakby coraz bardziej smutna – zmęczona twarz, cienie pod oczami przebijające spod makijażu, usta wykrzywione ni to w uśmiechu, ni to w grymasie.

– Nie jesteście specjalnie muzykalni, co? – zagadnęła mnie lekkim tonem któregoś wieczoru.

– Dlaczego tak myślisz? – spytałem.

– Dużo przeklinacie – odpowiedziała.

– A co to ma do rzeczy? – zdziwiłem się.

– Nic. I krzyczycie.

– Aha.

– Śmiecicie. I dużo plujecie. I w ogóle strasznie hałaśliwi jesteście. Lubicie narzekać. – Głowa pokiwała, utwierdzając się w słuszności swoich sądów. – I…

Przestałem słuchać. Poszedłem do kuchni, otworzyłem lodówkę i zacząłem w niej grzebać.

– Ile zostało mi jajek? – spytałem sam siebie. – Nie słyszę, co mówisz. Możesz głośniej? – zawołałem do głowy, sięgając po masło. – Szczypiorek, szynka, o, jest i pomidor. – Zamknąłem lodówkę i zabrałem się do krojenia chleba.

Głowa w pokoju perorowała dalej.

Rozbełtałem jajka, wylałem na patelnię, dołożyłem szynki i szczypiorku. W powietrzu rozszedł się przyjemny zapach wędzonki.

Głowa zamilkła.

Zdążyłem zrobić herbatę, posmarować chleb masłem i pokroić pomidor, zanim dobiegło mnie z pokoju naburmuszone „Przepraszam”.

– Dziękuję – odpowiedziałem i usiadłem do stołu. Tym razem nie miałem ochoty jeść w jej towarzystwie.

– Podzielisz się? – usłyszałem.

– Przecież nie masz brzucha – powiedziałem rozsądnie.

Ta część ciała jeszcze nie pojawiła się na parapecie.

– To chociaż włącz jakąś muzykę – poprosiła głowa. – Miałem ciężki dzień.

– Właśnie słyszę. – Podniosłem się i podszedłem do regału z płytami.

Widząc, że wybrałem krążek polskiego wykonawcy, głowa dodała:

– Może coś na poziomie? Pink Floyd albo chociaż Joy Division?

– Jedzenie mi stygnie – żachnąłem się, odłożyłem płytę na miejsce i wróciłem do kuchni.

Resztę wieczoru spędziliśmy osobno.

 

Brakowało tylko dwóch palców, kiedy spytałem, co się stanie po pojawieniu się wszystkich części ciała. Zamiast odpowiedzieć, głowa postanowiła wyłożyć mi niedostatki naszego transportu publicznego.

– Koszmarne te wasze autobusy. Te z harmonijką to już w szczególności. Zupełnie bez sensu. W życiu nie widziałem pojazdu z harmonijką. Harmonijka to instrument, nie część autobusu. I ten zapach. To jak wąchać spoconą benzynę. Obrzydlistwo po prostu.

Wzruszyłem ramionami. Obaj wiedzieliśmy, że od pojawienia się w moim domu głowa nie opuściła parapetu.

– Jak wy to znosicie? Wszystko oklejone reklamami. Głupimi w dodatku. Cycki i materiały budowlane. Kto używa gładzi szpachlowej w samym staniku? Nie da się normalnie patrzeć przez okno.

Zapowiadało się na długą tyradę.

– A te drzwi wejściowe do budynków. Bure. Nie niebieskie, nie zielone, ani nawet nie czerwone. Bure i odrapane. Brzydko-szare. Jak wszystko tutaj. – Głowa nabrała powietrza. – Boję się – powiedziała szybko i zamilkła.

W pokoju zrobiło się cicho. Dotarło do mnie, że musiała długo zbierać się na odwagę, żeby się do tego przyznać. Jej paplanie nasilało się już od kilku dni.

– Autobusy z harmonijką nie są takie złe – powiedziałem bez sensu i otworzyłem szafkę z alkoholem.

Nalałem do szklanek soku pomidorowego i wódki, przyprawiłem porządnie cayenne, znalazłem nawet jakąś słomkę. Ostrożnie położyłem głowę na fotelu, drink postawiłem na poręczy i wyszukałem w telewizji kanał przyrodniczy. Akurat leciał program o kolibrach.

Kilka następnych godzin spędziliśmy, sącząc alkohol i podziwiając różnobarwny świat natury. Na filmie o sumatrzańskich storczykach głowa zaczęła przysypiać, na programie o krokodylach przewróciła się na prawe ucho i zachrapała. Musiałem przysnąć wkrótce po niej, bo kiedy się obudziłem, krokodyla zastąpiła biuściasta blondynka demonstrująca zastosowanie gładzi szpachlowej.

*

David Bowie siedział z wyciągniętymi nogami na parapecie i wpatrywał się w świat za oknem. Brakuje tylko ukulele, pomyślałem i podszedłem do niego jak do starego przyjaciela.

– Zaśpiewałbyś coś? – poprosiłem.

Bowie zanucił i urwał.

– Nowy kawałek. Jeszcze nie jest skończony.

– Ładny – przyznałem.

Podziękował i dodał:

– Lubię waszą muzykę.

– Dziękuję – zrewanżowałem się.

Za oknem zrobiło się czarno. Osiedle wyglądało jak wymarłe pod ciemnym niebem bez gwiazd.

– Przerwa w dostawie prądu – powiedział Bowie.

– I dobrze – skwitowałem.

Przez chwilę patrzyliśmy każdy w swoją czerń. Gdy zamrugał zielenią szyld Żabki, miejsce na parapecie było puste. Zostało tylko trochę brokatu.

– Gwiezdny pył naszych czasów – mruknąłem, otworzyłem okno i wytrzepałem poduszkę.

Koniec

Komentarze

Cześć!

Otwierające zdanie natychmiast przyciągnęło mój wzrok. Świetny początek bardzo dobrego tekstu. Lubię taką abstrakcję spod szyldu “jest dziwnie, ale nikt się nie dziwi”. Wydaje mi się, że realny świat trochę też tak działa i jakbyśmy się zaczęli zastanawiać, dlaczego niektóre rzeczy stoją, to by przestały.

Klimatyczna opowieść, z jednej strony nieco surowa, z drugiej pełna niedopowiedzianych emocji. Skojarzyła mi się z pandemią, jeszcze zanim doczytałam notkę na początku, a to dobry znak, bo jakaś gęsta atmosfera, którą ja nazwałabym niepokojącym spokojem, mocno tu wybrzmiewa.

Fajną rzecz zrobiłaś też z bohaterami. Z jednej strony, o jednym z nich niewiele wiadomo – kim jest, co robi w życiu, gdzie jest, kiedy nie jest “na scenie”. Z drugiej, można zyskać poczucie, że te ich zachowania są całkiem zrozumiałe – oczywiście, o ile można zrozumieć zachowanie kogoś, kto nie dziwi się, że w jego sypialni pojawia się znany piosenkarz w kawałkach. I rzeczonego piosenkarza, który nie dziwi się, że pojawia się w czyimś domu w kawałkach.

W każdym razie, solidna lektura, porządna abstrakcja i dobrze nabudowany klimat. Jakbym miała wyartykułować jakiś zarzut… jeżu, wódka z sokiem pomidorowym? Co to za abominacja?

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Tekst z pandemicznego roku. Lubię go, może i innym przypadnie do gustu.

Przypadł mi. Fajna historyjka.

 

jeżu, wódka z sokiem pomidorowym? Co to za abominacja?

Krwawa Mary, a nie żadna abominacja.

 

Pozdrawiam

Cześć dogsdumpling!

 

Naprawdę udane opowiadanie. Umiejętnie dawkujesz absurd, przez co tekst nie traci swojego, w gruncie rzeczy, ciężkiego klimatu. Przeczytałem z przyjemnością.

 

Minimalnie muszę natomiast ponarzekać na dialogi z głową. Są lekko zdawkowe i pozbawione płynności, przez co sprawiają wrażenie urywanych. Osobiście wolałbym, jakby Bowie bardziej się rozgadał :)

 

Pozdrawiam!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cześć, Verus!

 

Wydaje mi się, że realny świat trochę też tak działa i jakbyśmy się zaczęli zastanawiać, dlaczego niektóre rzeczy stoją, to by przestały.

Obawiam się, że możesz mieć rację. Dużo w naszym świecie umowności i arbitralności, nie zawsze mającej sens.

Cieszę się, że gęsty klimat jest wyczuwalny i że opko się spodobało. Nie wiem, czy Krwawa Mary jest abominacją, ale smakuje całkiem całkiem ;) Dziękuję za obszerny komentarz i klik <3

 

AP, cześć :)

Super, że historia przypadła do gustu – czyli nie jestem sama :D Dzięki za wizytę i zostawienie po sobie śladu. 

 

Cezary_cezary, witaj :)

 

Przeczytałem z przyjemnością.

Cieszę się bardzo :D

Co do dialogów, to rozmowy między narratorem a głową mają trochę charakter unikowy. Są na bezpieczne, raczej błahe tematy, a gdy robi się poważniej to rozmowa utyka w martwym punkcie albo bohaterowie razem milczą i patrzą na świat. Pewnie mogło być bardziej płynnie (mam tendencję do pisania scenami), ale cóż, wyszło jak wyszło ;). Dzięki za wizytę i podzielenie się wrażeniami. 

It's ok not to.

Dodam tylko, że klikam, bo to świetne opowiadanie. Mieszanka absurdu i życiowych obserwacji.

Myślałem o tej głowie. W sumie mogłaby być kogokolwiek. Ale jednak teraz Bowie pasuje mi najbardziej do tej roli.

 

 

 

Też myślę, że Bowie pasuje tu najbardziej :D Dzięki za klik! <3

It's ok not to.

Cóż, zdania, że Krwawa Mary to abominacja nie zmienię. :p

 

Obawiam się, że możesz mieć rację. Dużo w naszym świecie umowności i arbitralności, nie zawsze mającej sens.

A co do tego, cóż, tak działa rzeczywistość. Nie wiem, czy cała, ale takie uczelnie wyższe na pewno. Jakby tam się ktokolwiek zorientował, że to nie ma prawa działać… ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Ja się zgadzam z Verus, też wódka z sokiem pomidorowym mnie zdziwiła i tak, to abominacja xDDD

Opowiadanie bardzo dobre, kliknąłem, z komentarzem wrócę później, muszę się namyślić:P

Слава Україні!

Verus, pewnie można by zrobić całą listę takich miejsc opierających się logice, a jednak funkcjonujących  ;D

 

Golodh, cześć :) Widzę, że frakcja anty alkoholowo-pomidorowa rośnie w siłę XD Czekam w takim razie na rezultaty namyślania się :)

It's ok not to.

Hej dogsdumpling!

 

muszę przyznać że opowiadanie jest niesamowite, szczególnie urzekła mnie jego rytmika, jakoś słowa same układały mi się w głowie jakbym czytał rymowankę dla dzieci.

 

Dodaję klika :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Ahoj, Bosmanie!

Bardzo lubię, kiedy słowa mają swój rytm, więc bardzo ucieszył mnie twój komentarz :) Super, że się spodobało. Dzięki za wizytę i klik do biblio :)

It's ok not to.

Pod tekst zawitałem, bo szukałem Głowy bohatera mojego utworu Urwanie Głowy

 

Nie zawiodłem się – znalazłem tu, to co chciałem.

 

Opowiadanie "Głowa" przyciąga uwagę dziwnym i surrealistycznym scenariuszem. Autorka przedstawia jak głowa Davida Bowiego staje się obiektem codziennego życia narratora, rysując obraz dziwacznej relacji między nimi. Elementy humoru przeplatają się z nutą tajemniczości, szczególnie w kontekście stopniowego pojawiania się kolejnych części ciała Davida Bowiego. Ciekawie zbudowany jest także obraz codzienności w domu z żywą (albo nieumarłą?) głową na parapecie.

Język opowiadania jest barwny, a dialogi między narratorem a głową pełne dynamiki. Podoba mi się muzyczność utworu – która wynika nie tylko z odniesień do piosenkarzy, utworów i zespołów ale głównie z rytmu, tempa, doboru słów.

Całokształt sprawia, że czytelnik pozostaje z pewnym niedosytem – co może być zamiarem autorki – zakończenie pełniej wprawia w melancholijny nastrój, który był wcześniej budowany przez przedstawienie polskiej jesieni.

 

Z przyjemnością spieszę kliknąć.

 

entropia nigdy nie maleje

Zaintrygowało i wciągnęło.

Rozmowy bohatera z głową okazały się dość zwyczajne, a mimo to zajmujące, mocno absurdalne, a jednak pełne trafnych obserwacji.

Co dwie głowy to nie jedna. ;)

 

i za­bra­łem się za swoje za­ję­cia. → …i za­bra­łem się do swoich zajęć.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

i za­bra­łem się za kro­je­nie chle­ba. → …i za­bra­łem się do krojenia chleba.

 

Ostroż­nie po­ło­ży­łem głowę na fo­te­lu, drink po­sta­wi­łem na opar­ciu… → Oparcie znajduje się za plecami siedzącego w fotelu. Co prawda głowa nie ma pleców, ale i tak niełatwo byłoby jej sięgnąć do szklanki postawionej na oparciu.

Proponuję: Ostroż­nie po­ło­ży­łem głowę na fo­te­lu, drink po­sta­wi­łem na poręczy/ podłokietniku

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj, Jim :)

Miło, że brak głowy u twojego bohatera doprowadził cię do mojego bohatera :D Długaśne to twoje “Urwanie”, postaram się zajrzeć, gdy okoliczności będą sprzyjające.

Fajnie, że muzyczność i melancholia wybrzmiewają w tekście. Co do niedosytu – nie lubię dosłowności i zdecydowanie wolę trochę mniej niż dużo za dużo. Pewnie każdy ma tę granicę w innym miejscu.

Dzięki za przeczytanie i podzielenie się wrażeniami, i za klik też. Cieszę się, żeś usatysfakcjonowany. 

 

Cześć, regulatorzy :)

Super, że historia wciągnęła i zaintrygowała. Codzienność i absurd to bardzo fajna para :D Dzięki za wyłapanie usterek. Już poprawiam. 

It's ok not to.

Cała przyjemność po mojej stronie :)

Długaśne moje urwanie, bo nie umiem tak pięknie i oszczędnie pisać jak Ty :)

entropia nigdy nie maleje

Wiesz, że ten komplement można też odwrócić ;)

It's ok not to.

Bardzo proszę, Dogsdumpling. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Taki absurd misię czytało z uśmiechem. Więcej takich. :)

heart

It's ok not to.

Cześć, Pierożku!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Przyznam, że w pierwszym rzucie nie skojarzyłem tekstu z pandemią/pandemiczną atmosferą – takie skojarzenia przyszły dopiero później i trudno mi określić, na ile są moje własne, a na ile zostały odpowiednio nakierowane ;) Ja też chyba nie jestem targetem takich tekstów – nie mogę powiedzieć, żeby mocno mnie trafił. Dobra – wszystkie żale wylane, teraz już będę tylko chwalił.

Atmosfera w mieszkaniu jest dość gęsta, głównie ukształtowana przez dialogi. Według mnie – świetne! Mamy dwójkę obcych sobie ludzi (no, człowieka i głowę), którzy znajdują się w dość absurdalnej sytuacji i mają ze sobą problem.

– Nie chcesz wiedzieć, czy ptak przeżył?

– Gdyby przeżył, nie miałbyś miny, jakbyś wybierał się na pogrzeb – odpowiedziałem.

– Nie wiem, czy przeżył – powiedziała głowa, wbijając we mnie oskarżycielski wzrok.

Ten jest mój ulubiony.

No właśnie – z tekstu płyną przemyślenia z codziennej szarości. Bo o czym innym można rozmawiać w takiej sytuacji? Bowie przynajmniej nie mówi tylko o pogodzie, a zauważa róż na niebie wśród szarości – ot, artystyczna dusza. A wszystko przyziemne:

– Romantyczne to to nie jest – mruknąłem i sięgnąłem po kolejną kanapkę.

Aż mi się wspomniały wersy ze “Scenariusza dla moich sąsiadów”:

Kiedy lądował ja jadłem kanapkę

Jak podkreślić rutynę i zaznaczyć zwyczajność sytuacji? Kluczem jest słowo “kanapka” XD oczywiście to już podśmiechujki, ale… Twoja “kanapka” zadziałała tak samo, jak “kanapka” od Myslovitz ;)

Sprawnie zamknęłaś to w dość ograniczonej ilości znaków. Z pewnością dałabyś radę to rozbudować, ale wtedy wzięłabyś większą odpowiedzialność za interpretację i odbiór tekstu. W krótszej formie znacznie łatwiej wybaczam niedopowiedzenia, jeśli prowadzą do własnych przemyśleń, a tutaj pokusiłaś się w sporo subtelności i wolności do interpretacji.

No i wisienka na torcie.

Nie, wisienka, nie.

W takim razie crème de la crème tego ciasta: Język i narracja. Tu przyznam, że jestem absolutnie zachwycony. Bez fajerwerków, bez przerostu formy nad treścią, choć przyznam – forma, jak dla mnie, wyprzedza treść, natomiast nie ma tu ani krzty zarzutu.

Najbardziej wkurza mnie, że to jest ta część pisania, której kompletnie nie potrafię przeanalizować, żeby móc samemu tak pisać. Zauważyłem jednak, że im więcej czyta się tekstów, które tę warstwę mają dopracowaną, tym bardziej się nasiąka taką estetyką.

Dziękuję Ci zatem, Pierożku, za “Głowę”.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej.

Świetne opowiadanie, gratuluję biblioteki. To że wkrótce po głowie w mieszkaniu znajdzie się cały Dawid Bowie, czy też nie do końca kompletny, przewidziałem już po chwili czytania. To mi się skojarzyło z pewnym arabskim tekstem o wielbłądzie. Dużo ciekawych pomysłów poza tym. Ach, ta pandemia:).

audaces fortuna iuvat

Cześć, Krokusie!

Fajnie, że mój tekst wpadł akurat w twój dyżur. Ciepło mi się w środku zrobiło po przeczytaniu twojego komentarza. Cieszę się, że znalazłeś w nim tyle dobrego mimo, że to nie twoje klimaty. Piosenka Myslovitz rzeczywiście idealnie do opka pasuje, że też wcześniej nie przyszła mi do głowy ;)

 

Z pewnością dałabyś radę to rozbudować, ale wtedy wzięłabyś większą odpowiedzialność za interpretację i odbiór tekstu. W krótszej formie znacznie łatwiej wybaczam niedopowiedzenia, jeśli prowadzą do własnych przemyśleń, a tutaj pokusiłaś się w sporo subtelności i wolności do interpretacji.

Lubię zostawiać czytelnikowi przestrzeń na własne myśli, kiedy piszę, bo sama jestem takim czytelnikiem, więc to u mnie celowe. 

 

Najbardziej wkurza mnie, że to jest ta część pisania, której kompletnie nie potrafię przeanalizować, żeby móc samemu tak pisać.

Nie wiem, czy to pomoże, ale na rytmikę tekstu i płynność czytania duży wpływ ma różnorodność składniowa – stosowanie różnych typów zdań, prostych i złożonych, ale i równoważników. Też to, w którym miejscu wrzucasz dopowiedzenia i przy pomocy jakich środków, np. myślnik jest bardziej dynamiczny niż przecinek, bo pozwala ominąć jakąś część zdania, gdzie przecinek tylko je rozdziela (i działa spowalniająco). 

Oprócz tego płynniej czyta się tekst, w którym całostki znaczeniowe/logiczne pokrywają się z graficznymi wyznacznikami oddechu (chodzi o interpunkcję, ale nie tylko). Zdania (czy szerzej sensy, których zdania/wydzielone fragmenty zdań lub tekstu są nośnikami) kończą się, w miejscu w którym czytelnik bierze oddech. Stosunkowo łatwo ten mechanizm zauważyć w tekstach, które mają przecinki nie w tych miejscach, co trzeba. Większość czytelników z automatu odczuje zaburzenie płynności czytania, taki rodzaj potknięcia się w trakcie lektury ;)

Ja mam w zwyczaju czytać swoje teksty na głos, żeby sprawdzić, czy brzmią dokładnie tak, jak chcę, żeby brzmiały. Czasami piszę kilka wersji zdania i sprawdzam, która lepiej mi brzmi. Oczywiście przy pisaniu nie rozbieram wszystkiego na czynniki pierwsze, robię te rzeczy już dość intuicyjnie. Z kolei jak coś u kogoś mi się podoba, to wtedy jak najbardziej przyglądam się, jak to jest zrobione. 

To tak od strony technicznej, jak można na tekst spojrzeć od strony dźwiękowej ;)

 

Dzięki, Krokusie, za wizytę i obszerny komentarz heart

 

Cześć, feniksie :)

 

To że wkrótce po głowie w mieszkaniu znajdzie się cały Dawid Bowie, czy też nie do końca kompletny, przewidziałem już po chwili czytania.

Bo to nie miała być tajemnica ;)

 

To mi się skojarzyło z pewnym arabskim tekstem o wielbłądzie.

Nie kojarzę tekstu. Powiesz coś więcej?

 

Fajnie, że się spodobało. Dzięki za odwiedziny :)

 

It's ok not to.

Pierożku.

To tak od strony technicznej, jak można na tekst spojrzeć od strony dźwiękowej ;)

Pozwoliłem sobie przeczytać Twoją odpowiedź Krokusowi i bardzo mi się podoba, co napisałaś wyżej, w związku z cytowanym. Będę to pamiętał i stosował, na ile będę umiał. Mądre.

Misiu,

korzystaj śmiało laugh

It's ok not to.

O, super wskazówki – dziękuję!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Świetne podpowiedzi – niektóre z tych sposobów stosuję już ze zmiennym powodzeniem, innych nie – będę musiał spróbować (choć do końca nie wiem jak wyjdzie z tymi przecinkami, skoro one mnie ogólnie “gryzą” i wstawiam je tam gdzie niepotrzeba, a nie wstawiam tam gdzie potrzeba), może moje pisanie przestanie być aż takie kalekie :)

entropia nigdy nie maleje

Chłopaki, jeśli wskazówki na coś się przydadzą, to jestem happy :D

 

Jimie, dawno temu, kiedy moje teksty cierpiały na chroniczny niedobór przecinków, pewna osoba powiedziała mi, że interpunkcja jest intuicyjna. I po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że ma rację. Jasne, jest też trochę arbitralna, ale w gruncie rzeczy oddaje w sposób graficzny naturalne własności mowy/języka. Mnie taka zmiana perspektywy pomogła :) Choć wiadomo, każdy jest inny i u różnych ludzi różne rzeczy się sprawdzają ;)

It's ok not to.

Cześć, dogs!

Świetny pierwszy akapit, od razu zmusza do zadawania pytań i sprawia, że czytelnik nabiera ochoty na więcej. Także początkowy haczyk zarzucony bardzo umiejętnie, szanuję ;) Opowiadanie czytało się szybciutko, bo styl masz oszczędny, ale dobrze się sprawdził w tej formie – niczego nie wyjaśniasz, skupiasz się na dialogach, napisanych zresztą bardzo sprawnie.

To z rzeczy, które mi się podobały.

Natomiast teraz sobie pomarudzę, bo cała reszta opowiadania, niestety, nie trafiła do mnie. Przy czym wynika to wyłącznie z osobistych animozji wobec absurdu, więc nie bierz tego, proszę do siebie. Przez większość lektury zadawałam sobie pytanie: dokąd to wszystko zmierza? No i niestety, nie dowiedziałam się. Po dotarciu do ostatniego zdania odniosłam wrażenie, że albo to opowiadanie jest o niczym, albo (zakładam, że ta opcja jest bardziej prawdopodobna) coś mi umknęło, coś istotnego dla zrozumienia przesłania/drugiego dna. Więc dla mnie było to 11k znaków o codzienności szarego człowieczka, który gawędzi o niczym z głową Davida Bowiego. I jakkolwiek uroczy by ten pomysł nie był – sama chętnie bym taką głowę przygarnęła – nie mogę powiedzieć, żeby zrobił na mnie odpowiednie wrażenie.

Nie lubię pisać takich komentarzy i przepraszam, jeśli sprawiam przykrość. Proszę, miej na uwadze, że ja się od absurdu odbijam regularnie i totalnie nie jest to mój vibe.

Pozdrówka!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć, Gravel :)

 

Nie lubię pisać takich komentarzy i przepraszam, jeśli sprawiam przykrość. Proszę, miej na uwadze, że ja się od absurdu odbijam regularnie i totalnie nie jest to mój vibe.

Mam tak z tekstami o militariach, więc całkowicie rozumiem Twój punkt widzenia ;) Tym bardziej miło mi, że zajrzałaś i przeczytałaś. Czułabym się dużo gorzej, gdyby tekst okazał się źródłem lekturowych cierpień ;D Cieszę się, że udało się znaleźć plusy i że czytało się szybko.

Dzięki za wizytę!

It's ok not to.

Cóż, namyślałem się, jak dobrze wybrać komentarz, a w końcu moje myśli ubrała w słowa gravel. Mogę więc wykazać się wrodzoną leniwością i bezczelnie odwołać się do jej komentarza;P

No więc czytało mi się przyjemnie, opowiadanie jest płynne, rytmiczne i przyjemne do czytania. Od strony językowej to naprawdę świetna robota, jeśli nie jeden z pików portalowych, co jest uzasadnieniem wspomnianego klika.

Brakuje mi jednak tutaj jakiejś mocniejszej puenty, choć to może być – jak u grav – kwestia niepełnego zrozumienia tekstu. Niby widzę tu pewne elementy tej covidowej atmosfery zamknięcia, tym niemniej nie widzę do końca, o czym był ten tekst. Dlatego już w głosowaniu Lożowym będę na NIE.

Слава Україні!

Golodh, leniwcze, witaj ponownie!

 

Fajnie, że fajnie się czytało. Cieszę się, że warsztat zrobił wrażenie. To tekst raczej melancholijny, więc i nie planowałam czytelnika puentą znokautować. Co do atmosfery, to bardziej wynika ona z pandemii niż o niej jest sensu stricte. To taka pandemiczność subtelna i niewyłączna ;)

 

Dlatego już w głosowaniu Lożowym będę na NIE.

A to opko zostało nominowane do piórka? To tłumaczy wizytę gravel ;D

 

Dzięki za odwiedziny!

It's ok not to.

To tekst raczej melancholijny, więc i nie planowałam czytelnika puentą znokautować. Co do atmosfery, to bardziej wynika ona z pandemii niż o niej jest sensu stricte. To taka pandemiczność subtelna i niewyłączna ;)

No, w ten sposób to oczywiście zrozumiałem i dlatego jednak jeszcze czegoś mi brakowało:P

A to opko zostało nominowane do piórka? To tłumaczy wizytę gravel ;D

Ay, Verus to zasługa;)

Слава Україні!

dlatego jednak jeszcze czegoś mi brakowało:P

Jak to mówią, są gusta i gusta :D A czy jest w tym tekście drugie dno – nie powiem :P

 

Verus heart!

It's ok not to.

Cześć, dogs.

 

Zacznę od tego, że nawet nie wiem, kiedy połknąłem te 11k znaków. Opowiadanie ma świetny rytm, bardzo dobrze się je chłonie. Surrealistyczny klimat jest mało subtelny, ale też nie jest przeciągnięty do granic, co sprzyja melancholijności, a właśnie w takiej formie surrealizm przyjmuję najchętniej, choć zdarzają się chlubne wyjątki (na przykład “Trojka” Chapmana).

Głowa Davida Bowiego. Czemu jego? Z powodu heterochromii? A może znaczenie miał fakt, że Bowie zagrał w ekranizacji powieści Tevisa “Człowiek, który spadł na ziemię” kosmitę? Głowa z Twojego opowiadania powtarza kilka razy, że podoba jej się/nie podoba jej się nasze to czy tamto. To nasze sugeruje, że głowa nie jest człowiekiem, a przynajmniej ja to tak widzę, a fakt, że to głowa Bowiego tylko to wrażenie u mnie pogłębia. Nie rozgryzłem jeszcze odniesienia do gwiezdnego pyłu, ale to nie szkodzi ;)

Ogólne wrażenie po lekturze jest bardzo pozytywne. I to nie ze względu na fabułę, bo ta zdaje się nie mieć rozwiązania i chyba zgodzę się tutaj z gravel i Golodhem. Piórkowo znów się wahałem, ale ostatecznie podjąłem decyzję, że będę na TAK. Ostatnio zarzuciłem Mortowi i Golodhowi, że urwali opowiadanie w takim miejscu, w którym ja widzę nie zakończenie a cliffhanger. U Ciebie ten cliffhanger też jest, tylko że u wspomnianych panów miałem nieodparte wrażenie, że tekst należałoby kontynuować, coś do niego dopisać, z kolei u Ciebie mam wrażenie wręcz odwrotne – to zawieszenie jest naturalne dla tego typu opowieści, tam dalej niczego mi więcej nie potrzeba, ba! – tam nie powinno być niczego więcej, bo to inny rodzaj historii (taki, który można by popsuć dosłownością).

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć, Outta :)

 

Cieszę się, że lektura była przyjemna i że nie odczułeś liczby znaków :D

 

Głowa Davida Bowiego. Czemu jego?

Ze względu na całą jego twórczość i wizerunek sceniczny.

 

A może znaczenie miał fakt, że Bowie zagrał w ekranizacji powieści Tevisa “Człowiek, który spadł na ziemię” kosmitę?

Miało znaczenie :) 

 

Nie rozgryzłem jeszcze odniesienia do gwiezdnego pyłu, ale to nie szkodzi ;)

A tę postać kojarzysz? ;)

 

to zawieszenie jest naturalne dla tego typu opowieści, tam dalej niczego mi więcej nie potrzeba

Też tak myślę laugh

 

Piórkowo znów się wahałem, ale ostatecznie podjąłem decyzję, że będę na TAK.

heart 

 

Dzięki za wizytę i rozbudowany komentarz!

It's ok not to.

A tę postać kojarzysz? ;)

Coś tam kojarzę, a to głównie za sprawą oidrin, która kiedyś napisała tekst, w którym były odniesienia do niej. Ale – jak widać po komentarzu – zapomniałem o tej postaci i szukałem w powieści Gaimana jakichś wskazówek ¯\_(ツ)_/¯

Known some call is air am

Może nie do tego tekstu, ale Gaiman do gwiezdnego pyłu pasuje, więc skojarzenie jak najbardziej uprawnione :D A Bowie wrócił do swoich  ;)

 

Tak sobie teraz pomyślałam, że jakby to była głowa Gaimana to te rozmowy musiałaby wyglądać inaczej, ale też mogłoby być ciekawie laugh

 

Edytka. Podasz namiary na tekst Oidrin? 

It's ok not to.

Niestety nie widzę tego tekstu na profilu oidrin. To był tekst oparty na legendach arturiańskich i chyba był na jakiś konkurs, pamiętam go dość dobrze, bo pomagałem na becie. Musiałabyś ją poprosić, to może Ci podeśle :)

Known some call is air am

Dzięki za info!

It's ok not to.

Sorry, Winnetou, ale będę na NIE.

Właściwie mogę się dopisać do Gravel i Golodha (czyżby frakcja F-G albo inny początek alfabetu?)

Zabrakło mi wyjaśnień, co tu się właściwie zadziało, dlaczego, co to sprawiło… No, zadziało się coś absurdalnego, ale jakie były tego konsekwencje? Czy jakiś Bowie ucierpiał podczas pisania albo w przedstawionym świecie?

Narrator podchodzi do wszystkiego jakoś beznamiętnie. Ot, stało się, pojawiła się jakaś głowa. Właściwie dzień jak co dzień. Nawet się nie zainteresował, czy może ktoś dokonał ekshumacji Davida. Nie wygląda, żeby dopytywał, co jest grane.

Nie zamierzam Ci budować bohaterów, tylko mam do niego żal, że nie wykorzystał potencjału.

Czy głowa mówiła po polsku czy też rozmawiali po angielsku? Czy głowa wiedziała, gdzie się znalazła? Czy to jej pierwszy raz? Czy skaleczenie się zagoiło? Dlaczego aż tak źle reagowała na telewizję? Czyżby to było TVP? ;-)

Owszem, tekst ma również zalety. Napisany bardzo ładnie, sprawnie. Pomysł ze stopniowo pojawiającym się ciałem interesujący, na rozmowy z łbem też. Gdyby jeszcze rozmawiali o konkretach, a nie wspólnie wymownie milczeli.

Nie wyczułam, że to atmosfera pandemiczna. Ale jakaś apatia jest. I może bezsilność, więc przynajmniej niektóre składniki odhaczone.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo :)

 

Dlaczego aż tak źle reagowała na telewizję? Czyżby to było TVP? ;-)

Bardzo możliwe :D

 

Nie zamierzam Ci budować bohaterów, tylko mam do niego żal, że nie wykorzystał potencjału.

Z Twojego komentarza wnioskuję, że wolałabyś przeczytać zupełnie inny tekst niż ja chciałam napisać. I ta Twoja wersja brzmi bardzo fajnie, tylko jej od mojej bardzo daleko ;) Zdecydowanie bliżej jej do Jimowego Urwania Głowy – tam masz bardzo dużo konkretów i konsekwencji ;D (Żeby nie było, tekst Jima bardzo fajny).

Dzięki za wizytę i próbę wyłowienia pozytywów ;)

 

It's ok not to.

Pewnie tak. No, mam żal do Twojego bohatera, że mógł zrobić tyle fajnych rzeczy, a zdecydował się na kanapkę… Może jesteśmy niezgodni charakterologicznie.

Babska logika rządzi!

a zdecydował się na kanapkę…

Coś trzeba jeść.

Może jesteśmy niezgodni charakterologicznie.

Też mam takie, nieodparte zresztą, wrażenie ;D

It's ok not to.

Hej przeczytałem i podobało mi się, choć raczej jestem fanem opowiadań, które przedstawiają jakąś historie. A tu jest przedstawiona, może nie scenka, a abstrakcyjne scenki z głową, które zapoznają czytelnika z krajobrazem Polski. Ale co chyba najważniejsze dobrze się czytało :) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, Bardzie :)

Czasami pisze się (a przynajmniej ja tak mam) opka-historie, a czasami nie. Nie ma co się ograniczać ;D Cieszę się, że dobrze się czytało. Dzięki za odwiedziny!

It's ok not to.

Jasne, że tak :). Sam też często mam ochotę napisać coś w stylu wariacji na temat otaczające mnie żeczywistości i wpleść w to moje przemyślenia. Ale zawsze zbyt krytycznie oceniam te pomysły. Tym bardziej doceniam Twój udany tekst :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ale zawsze zbyt krytycznie oceniam te pomysły.

Może czas przekuć je w znaki i zobaczyć co wyjdzie :D Takie eksperymenty są fajne, bo nawet jeśli rezultaty będą niesatysfakcjonujące, to mogą zaprowadzić w ciekawe miejsca. No i potem można te doświadczenia wykorzystać, np. żeby wzbogacić tekst-historię :3

It's ok not to.

Pomyślę o tym :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Khaire!

 

Opowiadanie wprawiło mnie początkowo w nienajlepszy nastrój.

Ale tak działa zazdrość. Że ja tak nie umiem :P

 

Nie powiedziałbym, że jest tu tyle absurdu, że gubi się w nim sens historii. Nie wiemy wprawdzie, co sprawia, że nieodżałowany Ziggy Stardust objawia się po trochu, ale wystarcza mi świadomość, jak ładną ramę tworzy to dla stopniowo uwalnianego przekazu. Gwiezdne dziecko, poszukiwacz marzeń większych niż wszechświat, rozbija się na blokowisku i próbuje porozumiewać się z jego indyferentnym mieszkańcem. Problem w tym, że tylko pozornie mówią jednym językiem i obserwują ten sam świat, bo w szarej rzeczywistości nie ma miejsca na całą tę artystyczną, kosmiczną, nieskończoną tęsknotę za czymś więcej. Tak jak utwór po utworze, albumy Bowiego dopełniają się i cichną.

Tak to odbieram i nawet jeśli Poeta co innego miał na myśli, zostanę przy tej interpretacji, bo mi się ona niezmiernie podoba :)

 

O formie się nie wypowiem, bo, jak wyżej, zazdrość. Nie do przecenienia jest fakt, że miałaś dodatkowo chęć podzielić się w komentarzu wskazówkami warsztatowymi. Chociaż to nie było do mnie – bardzo ci dziękuję!

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Cześć, Duago :)

 

Ale tak działa zazdrość. Że ja tak nie umiem :P

To na szczęście da się wypracować :D

 

Gwiezdne dziecko, poszukiwacz marzeń większych niż wszechświatrozbija się na blokowisku i próbuje porozumiewać się z jego indyferentnym mieszkańcem. Problem w tym, że tylko pozornie mówią jednym językiem i obserwują ten sam świat, bo w szarej rzeczywistości nie ma miejsca na całą tę artystyczną, kosmiczną, nieskończoną tęsknotę za czymś więcej. Tak jak utwór po utworze, albumy Bowiego dopełniają się i cichną.

Tak to odbieram i nawet jeśli Poeta co innego miał na myśli, zostanę przy tej interpretacji, bo mi się ona niezmiernie podoba :)

Poecie bardzo blisko do tej interpretacji ;) Szalenie podoba mi się określenie Bowiego poszukiwaczem marzeń większych niż wszechświat. A tacy zawsze są bytami osobnymi, niewpasowującymi się w szarą rzeczywistość, bo przecież tworzą swoją własną. 

 

Cieszę się, że się podobało. Dzięki za odwiedziny i podzielenie się swoim odbiorem :)

 

Pozdrawiam,

(również) dd

 

It's ok not to.

Cześć!

 

Ciekawie się zaczyna, dalej też jest dziwnie. Ledwie zacząłem, a już się skończyło, udana kompozycja. Świeżo po pierwszym czytaniu kompletnie nie rozumiem przesłania całości, ale póki co nieszczególne mi to przeszkadza (co nie jest u mnie częste, więc opko jest niezłe – patrząc czysto weirdowo – bez doszukiwania się interpretacji). W tak krótkiej formie nieco szalonego absurdu, który dla bohaterów absurdem nie jest, wypada całkiem nieźle. Pomędrkuję trochę i za jakiś czas wpadnę z dłuższym komentarzem.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krarze!

 

Dzięki za wizytę i dobre słowa :) Czekam zatem na wynik mędrkowania.

It's ok not to.

Cześć!

 

Chwilę mi się przeciągnęło, ale już jestem. Poczytałem komentarze, szukając jakiś podpowiedzi, co miałaś na myśli, ale dopiero rzut oka na przedmowę pozwolił mi popatrzeć na całość z nieco innej perspektywy.

Ucieczka we wspomnienia z dzieciństwa, jako remedium na izolację, lęk i niepewność? A może kojące działanie muzyki? Nie wiem, ale całkiem przyjemnie się to rozkminia, w każdym razie tekst – imho – broni się zdecydowanie jako opko pandemiczne. Czuć ciasnotę, ducha izolacji i absurdalności sytuacji, z którymi część ludzi musiała się mierzyć. Mam wrażenie, że choć nie rozumiem zamysłu, to trafia do mnie intencja i klimat, zwłaszcza że całość jest bardzo ładnie i niespiesznie pokazana. Przykładowo niewiele widzimy tu bohatera, ale jednocześnie dostajemy wszystko, by poznać go poprzez sytuacje, z którymi się mierzy.

Bardzo dobry weird, klimatyczny i świetnie napisany, jedyny mój zarzut (który udało mi się wymyślić, trochę na siłę, więc jest naprawdę dobrze) to że opko – jako całość – niczym mnie nie oświeciło, nie pozostawiło z jasną myślą czy dylematem do analizowania (poza szukaniem interpretacji). Piórkowo będę na TAK.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć :)

 

Mam wrażenie, że choć nie rozumiem zamysłu, to trafia do mnie intencja i klimat,

niczym mnie nie oświeciło, nie pozostawiło z jasną myślą czy dylematem do analizowania

Myślę, że to w dużej mierze kwestia moich założeń co do tego tekstu. Tu nie ma wyraźnej, jasno wyłożonej puenty (co nie oznacza, że puenty czy myśli przewodniej nie ma wcale). Cieszę się, że mimo takiej konstrukcji opowiadania, znalazłeś w nim elementy, które do ciebie trafiły i że weird całościowo przypadł do gustu  :) 

 

Piórkowo będę na TAK.

heart

 

Dzięki za ponowną wizytę i rozbudowany komentarz!

 

It's ok not to.

Piórkowo będę na TAK

Lubię takie abstrakcyjne teksty, to fakt, i to pewnie się przyczyniło do mojej oceny. To jest proza bliższa grotesce niż fantastyce sensu strictissimo, z konsekwentnie i efektownie budowanym lekko absurdalnym, lekko melancholijnym klimatem. Do tego klimatu przyczynia się przede wszystkim stylistyka tekstu, sposób konstruowania narracji – z narratorem akceptującym absurdalność rzeczywistości i w związku z tym dla czytelnika będącym raczej obiektem chłodnej obserwacji niż utożsamienia. Po części zdecydował fakt, że bardzo dobrze, płynnie mi się czytało – to już jest naprawdę spory poziom umiejętności warsztatowych.

ninedin.home.blog

Cześć, ninedin :)

 

Masz rację, mojej fantastyce zdecydowanie bliżej do peryferii niż do centrum gatunku. Na moje szczęście na forum istnieje kategoria “inne” =^_^=. Cieszę się, że wykonanie zrobiło wrażenie i że tekst się podobał. 

 

Piórkowo będę na TAK

heart

Dzięki za wizytę i komentarz :)

 

It's ok not to.

Cześć!

Wsuwam czułki zwabiony piórkiem, bo mnie tu zaskoczyło. Przeglądałem tekst w listopadzie i całkiem nie zapadł w pamięć… Pewnie ze względu na oszczędność fabuły, rzeczywiście niewiele się tutaj dzieje, ale widzę, że taki był zamysł, stworzyć studium nieciekawej codzienności. Tak nieciekawej, że nawet dialogi z odseparowaną głową piosenkarza nie przełamują monotonii – a napisanie opowiadania w ten sposób wymaga już sporej sprawności technicznej. I rzeczywiście można się w nim rozsmakować, elegancki język, wiele fraz znakomicie dobranych. Nie całkiem do mnie przemawia, może dlatego, że zawsze miałem trudności z odbiorem podobnego absurdu, ale jestem w stanie uwierzyć, że w swojej wąskiej klasie to bardzo dobry lub nawet wybitny utwór.

wlepiała we mnie dwukolorowe gały

Rozważałaś “różnobarwne”?

sącząc alkohol i podziwiając różnobarwny świat natury.

A tu raczej “wielobarwny”.

Kto używa gładzi szpachlowej w samym staniku?

Używanie gładzi szpachlowej w samym staniku świadczy tylko o ekscentryczności, a jak nałożysz także do majtek, to już może spowodować pewne takie utrudnienia higieniczne.

 

Gratuluję i pozdrawiam serdecznie!

 

Gratuluję piórka :)

entropia nigdy nie maleje

Cześć, Ślimaku!

 

Doceniam, że pochyliłeś się nad tekstem, który jest ci zupełnie nie w smak. Nie da się pisać dla wszystkich (i chyba dobrze), więc nie dziwi mnie, że opko może nie być twoją miską sałaty. Pomyślę nad kolorami. 

 

a jak nałożysz także do majtek, to już może spowodować pewne takie utrudnienia higieniczne.

Nie próbowałam, ale wierzę na słowo.

 

Dzięki za wizytę!

 

Cześć, Jimie!

Dzięki heart.

It's ok not to.

Genialne pierwsze zdanie, od razu wciągnęło. Rozmowy z głową wypadły wyjątkowo dobrze, prześlizgnęłaś się po wielu tematach, niektóre do mnie trafiły, niektóre nie, ale jestem zadowolony z lektury, choć muszę przyznać, że czuje po nim lekką pustkę. Taki trochę magiczny, a jednocześnie depresyjny tekst ;) 

Pozdrawiam. 

 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Gratuluję piórka! :))

Kapitalny pomysł, prowadzenie, dialogi! 

Nie wiem, czemu akurat Bowie, ale mniejsza z tym, ponieważ chyba nie ma znaczenia, choć nie znam Davida. Ciutkę brakuje mi opisów, miejsc, w którym porusza się bohater i zalega głowa. Opisy uplastyczniłyby tekst – imho, gołe dialogi nie budują mięsa, trudno wyobrażać sobie zdania, rozmowę.

W jednym miejscu lekko niejednoznacznie, tj. on – Bowie i głowa – ona, lecz to nieważne, bo silniejszym wrażeniem było jakieś zatrzymywanie/ciachanie tekstu, jakbyś stawiała tamy, nie pozwalała mu płynąć. Wiem, moje odczucie może być niezrozumiałe. :-(

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Młody Pisarzu,

miło mi, że zawitałeś pod “Głową” i że lektura była przyjemna. Dzięki za podzielenie się odbiorem :)

 

Hej, Asylum!

Bowie ze względu na jego twórczość (szczególnie kilka kosmicznych wątków) i całościowy wizerunek sceniczny. 

 

W jednym miejscu lekko niejednoznacznie, tj. on – Bowie i głowa – ona

A to akurat było celowe. Myślę, że różnica rodzaju między głową, a jej właścicielem fajnie podbija absurd tekstu od strony językowej (i de facto bardzo do Bowiego pasuje). 

 

bo silniejszym wrażeniem było jakieś zatrzymywanie/ciachanie tekstu, jakbyś stawiała tamy, nie pozwalała mu płynąć. Wiem, moje odczucie może być niezrozumiałe. :-(

Musiałabyś trochę rozwinąć tę myśl, bo o ile przyjmuję do wiadomości, że coś cię zatrzymywało, to mam za mało danych, żeby się jakoś do tego odbioru odnieść ;)

 

Opisy uplastyczniłyby tekst – imho, gołe dialogi nie budują mięsa, trudno wyobrażać sobie zdania, rozmowę.

Może się kiedyś wezmę za napisanie bardziej klasycznego opowiadania z rozbudowanymi opisami ;D

 

Dzięki za wizytę i podzielenie się wrażeniami :)

It's ok not to.

Gratuluję piórka :) Zasłużone.

 

Czuć emocje, nawet te niewypowiedziane, urzekła mnie część kończąca się zdaniem:

 

Zdążyłem zrobić herbatę, posmarować chleb masłem i pokroić pomidor, zanim dobiegło mnie z pokoju naburmuszone „Przepraszam”.

Cześć, grzelulukasie!

 

Fajnie cię widzieć pod Głową  :) Dzięki za gratulacje i cieszę się, że się podobało. 

It's ok not to.

Dzięki za odpowiedź, dd!

>>A to akurat było celowe. Myślę, że różnica rodzaju między głową, a jej właścicielem fajnie podbija absurd tekstu od strony językowej (i de facto bardzo do Bowiego pasuje).

Tak różnica podbija sprawę, czy akurat do Bowiego pasuje – nie wiem, ale przesłuchałam tylko trochę.

 

>bo silniejszym wrażeniem było jakieś zatrzymywanie/ciachanie tekstu, jakbyś stawiała tamy, nie pozwalała mu płynąć. Wiem, moje odczucie może być niezrozumiałe. :-(

>>Musiałabyś trochę rozwinąć tę myśl, bo o ile przyjmuję do wiadomości, że coś cię zatrzymywało, to mam za mało danych, żeby się jakoś do tego odbioru odnieść ;)

Nie musisz się odnosić. Spróbuję wyjaśnić.

Cały czas chodzi mi o uplastycznienie na papierze, wykreowanie świata bohatera. Same dialogi tego nie zrobią, bo nie ma obrazu, a detale budują obraz w umyśle, nawet pomijając fakt, że większość z nas jest wzrokowcami lub silnie przetrenowanymi w tym sposobie pozyskiwania info.

Przy zatrzymywaniu chodziło mi o trzymaniu na pasku autorskim bohatera i głowy. Nie pozwalasz im popłynąć, rozwinąć się. Przemknęła mi przez głowę myśl, że może nie chcesz popaść w jakieś wyjaśnienia, szkoda.

 

>Opisy uplastyczniłyby tekst – imho, gołe dialogi nie budują mięsa, trudno wyobrażać sobie zdania, rozmowę.

>>Może się kiedyś wezmę za napisanie bardziej klasycznego opowiadania z rozbudowanymi opisami ;D

Klasyka, nie– klasyka. Ja, chyba, nie bardzo wiem czym naprawdę jest. Tekst literacki traktuję jak opowieść, bajędę przy ognisku, film. Materia jest różnorodna: literki i słowa, głos i pauzy, obraz i dźwięk. Ostatnio odnoszę wrażenie, że zapanowała moda na teksty opowiadane jak film tylko pozbawione obrazu. Jakbym czytała scenariusz bez didaskaliów. Może to znak naszych czasów, czytelnicy i bohaterowie żyją w tym samym otoczeniu, więc wiadomo. 

 

pzd srd

a

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki za odpowiedź, dd!

>>A to akurat było celowe. Myślę, że różnica rodzaju między głową, a jej właścicielem fajnie podbija absurd tekstu od strony językowej (i de facto bardzo do Bowiego pasuje).

Tak różnica podbija sprawę, czy akurat do Bowiego pasuje – nie wiem, ale przesłuchałam tylko trochę.

 

>bo silniejszym wrażeniem było jakieś zatrzymywanie/ciachanie tekstu, jakbyś stawiała tamy, nie pozwalała mu płynąć. Wiem, moje odczucie może być niezrozumiałe. :-(

>>Musiałabyś trochę rozwinąć tę myśl, bo o ile przyjmuję do wiadomości, że coś cię zatrzymywało, to mam za mało danych, żeby się jakoś do tego odbioru odnieść ;)

Nie musisz się odnosić. Spróbuję wyjaśnić.

Cały czas chodzi mi o uplastycznienie na papierze, wykreowanie świata bohatera. Same dialogi tego nie zrobią, bo nie ma obrazu, a detale budują obraz w umyśle, nawet pomijając fakt, że większość z nas jest wzrokowcami lub silnie przetrenowanymi w tym sposobie pozyskiwania info.

Przy zatrzymywaniu chodziło mi o trzymaniu na pasku autorskim bohatera i głowy. Nie pozwalasz im popłynąć, rozwinąć się. Przemknęła mi przez głowę myśl, że może nie chcesz popaść w jakieś wyjaśnienia, szkoda.

 

>Opisy uplastyczniłyby tekst – imho, gołe dialogi nie budują mięsa, trudno wyobrażać sobie zdania, rozmowę.

>>Może się kiedyś wezmę za napisanie bardziej klasycznego opowiadania z rozbudowanymi opisami ;D

Klasyka, nie– klasyka. Ja, chyba, nie bardzo wiem czym naprawdę jest. Tekst literacki traktuję jak opowieść, bajędę przy ognisku, film. Materia jest różnorodna: literki i słowa, głos i pauzy, obraz i dźwięk. Ostatnio odnoszę wrażenie, że zapanowała moda na teksty opowiadane jak film tylko pozbawione obrazu. Jakbym czytała scenariusz bez didaskaliów. Może to znak naszych czasów, czytelnicy i bohaterowie żyją w tym samym otoczeniu, więc wiadomo. 

 

pzd srd

a

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Witaj ponownie, Asylum (a nawet podwójnie :>). Dzięki za obszerne wyjaśnienia <3

 

że większość z nas jest wzrokowcami lub silnie przetrenowanymi w tym sposobie pozyskiwania info.

Ja akurat wzrokowcem nie jestem, może w tym tkwi problem… A tak serio, to ja chyba nie myślę obrazami (w sensie stricte wizualnym), a bardziej scenami – połączeniem ruchu, dźwięku i emocji/nastroju. Owszem, tworzy się z tego obraz, ale aspekt wzrokowy jest tylko jedną ze składowych. 

 

Przy zatrzymywaniu chodziło mi o trzymaniu na pasku autorskim bohatera i głowy. Nie pozwalasz im popłynąć, rozwinąć się.

Dzięki za rozjaśnienie :) To chyba w dużej mierze kwestia rozłożenia akcentów w tekście.  W Głowie rzeczywiście eksponuję bardziej nastrój niż świat, który jest tłem. 

 

Ostatnio odnoszę wrażenie, że zapanowała moda na teksty opowiadane jak film tylko pozbawione obrazu. Jakbym czytała scenariusz bez didaskaliów. Może to znak naszych czasów, czytelnicy i bohaterowie żyją w tym samym otoczeniu, więc wiadomo. 

Na pewno współczesna literatura (a przynajmniej spora jej część) odznacza się fragmentarycznością. Czy brakiem obrazu? Nie wiem. Mnie nigdy nie ciągnęło do tzw. wielkich narracji, duże bliższe są mi te z gatunku mikro. A czy to moda, czy efekt zmian w odbiorze treści i reakcja na bycie w świecie, w którym wszystko jest jakby niepełne i niedokończone? Pewnie po części jedno i drugie. 

 

teksty opowiadane jak film tylko pozbawione obrazu.

 

A mogłabyś podać jakiś przykład takiego tekstu? Jestem ciekawa :3

It's ok not to.

>Ja akurat wzrokowcem nie jestem, może w tym tkwi problem… A tak serio, to ja chyba nie myślę obrazami (w sensie stricte wizualnym), a bardziej scenami – połączeniem ruchu, dźwięku i emocji/nastroju. Owszem, tworzy się z tego obraz, ale aspekt wzrokowy jest tylko jedną ze składowych. 

Nie umiem się do tego przymierzyć, jestem przetrenowanym wzrokowcem, tzn. oddziałuje na mnie obraz, barwy, kolory, przestrzeń. Słyszę, lecz zauważam, przebija się woń, wyciągam język – mimowolnie, aby posmakować.

 

> Na pewno współczesna literatura (a przynajmniej spora jej część) odznacza się fragmentarycznością. Czy brakiem obrazu? Nie wiem. Mnie nigdy nie ciągnęło do tzw. wielkich narracji, duże bliższe są mi te z gatunku mikro. A czy to moda, czy efekt zmian w odbiorze treści i reakcja na bycie w świecie, w którym wszystko jest jakby niepełne i niedokończone? Pewnie po części jedno i drugie. 

Wielkie narracje? Niewątpliwie narzucają ton. Mikro jest fajne, ponieważ zbliża nas do konkretnego wymiaru, który jest cholernie ważny, nie do pominięcia.

Co do literatury tak, lecz nie powiedziałabym że jest fragmentaryczna, lecz próbuje zilustrować odczucia przez przykłady, głównie historycznie, jeśli na poważnie, a infantylnie gdy próbuje opisywać rzeczywistość.

teksty opowiadane jak film tylko pozbawione obrazu.

A mogłabyś podać jakiś przykład takiego tekstu? Jestem ciekawa :3

 

Hmm, pewnie. Na forum większość tekstów jest takich, w NF niestety też, nazwiskami autorów książek uznanych rzucać nie będę. Dzisiaj, przed chwilą, dowiedziała się jak ukamienowano netowo pewnego faceta. Miał swoje winy, ale taki hejt, zupełnie nieproporcjonalny. OMG. I jeśli ktoś mi powie, że algorytmy mają swoją mądrość, firmy mają swój rozum to bez wahania stanę do walki z nimi.

Kluczem moim zdaniem jest kilka spraw: źle używany czas teraźniejszy, poprzestawanie tylko na dialogach – w gruncie rzeczy mieleniu znaków; zero kontekstu. Właściwie w 2023 przeczytałam chyba ze trzy powieści, z takich nowszych, które mnie wciągnęły, nie zarzuciłam po kilku stronach, dokończyłam: Anomalia, Wiedźmy Kijowa, Nasza część nocy, reszta to publicystyka, art. pop-nauk.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Wydawało mi się, że rozumiem, o co chodzi z brakiem obrazu, ale kiedy napisałaś, że większość tekstów i książek jest takich to stwierdzam, że chyba jednak nie rozumiem. Albo po prostu moja głowa działa inaczej. Jak będę miała okazję, to zerknę do polecajek – może wtedy coś mi się rozjaśni ;)

 

Intryguje mnie,  co rozumiesz przez źle używany czas teraźniejszy? 

It's ok not to.

Myślę, dd, że rozumiesz!

Z drugiej strony mam na podorędziu tylko jeden egzemplarz, na którym testuję to, co czytam, w dodatku wielce subiektywny, bo sama nim jestem. ;-)

 

Od dobrych kilku lat zastanawiam się nad tym, co sprawia, że opowieść mnie wciąga: książka, film,  werbalna wypowiedź; gier nie biorę pod uwagę, ponieważ wtedy najbardziej interesująca jest interakcja z żywą osobą, zespołem po tej czy przeciwnej stronie. Kiedyś myślałam, że po prostu znudziło mnie czytanie, oglądanie, jednakże tak nie jest, gdyż niektóre opowieści potrafią przykuć moją uwagę, niezależnie od tematu, więc pytanie "jakie" wciąż pozostaje aktualne. 

Odnoszę wrażenie, dd, panoszącego się manieryzmu w pisaniu i bazowaniu na wyobrażeniach – wziętych "od czapy", np. jeżeli piszemy w czasie teraźniejszym i pierwszej osobie to czytelnik się przejmie,/zaangażuje, a opowieść lepiej zassa. Jasne, może tak być, ale równie dobrze – wręcz przeciwnie, a sam zabieg może zaszkodzić. Warsztat jedno, wiarygodność/znaczenie i sens drugie. Czytam od kilku lat opka w NF i na forum, co stanowi dobry trening oraz pewien przegląd krótkich form, gdyż rzecz robię a'vista, bez wstępnych rekomendacji, więc mogę potraktować jako rodzaj próbki. Z książkami byłoby trudniej, nawet niewielkiej części nie przeczytałam i nie zdołałabym być na bieżąco z mrowiem książek wychodzących każdego dnia.

Gdybym miała do czegoś innego porównać tę sytuację? Hmm, spróbuję.

Wyobraź sobie wywiad osoby publicznej (pisarz, influencer, ekspert, polityk, itd), która na pytanie rozmówcy – dziennikarza, redaktora zaczyna: "O, to bardzo ciekawe pytanie…" lub "Słusznie pan/i podnosi tę kwestię, zwraca uwagę…" lub w inny sposób flatteruje, używa myków i wymyków, które mają zastąpić treść odpowiedzi. Dla mnie ważna jest treść, niejako surówka, może dlatego nie przepadam za papierkami, pozłotkami, w które owinięte są cukierki, gdy nie wiążą się z ich smakiem, przeznaczeniem. 

Z innej strony podchodząc do sprawy – wczoraj, niejako, przyklasnęłam konkluzji z eseju Hana (ostatnio przetłumaczona książka) o narratywach w storytellingu: 

krytykapolityczna.pl/kultura/byung-chul-han-w-swiecie-storytellingu…

 

Wszystkie powyższe uwagi nie mają zbyt wiele związku z Twoim tekstem, ponieważ on mnie wciągnął, marudziłam na zatrzymanie się jakby wpół kroku i prosiłam o większą ilość kontekstu, przynajmniej fizycznego.

Intryguje mnie,  co rozumiesz przez źle używany czas teraźniejszy?

Dla mnie czas teraźniejszy dzieje się teraz i nie wiadomo co się zdarzy, co ktoś zrobi, co ja pomyślę, poczuję. Jestem zaskakiwana i podążam za bohaterem (warunek – muszę stać u jego boku jako czytelnik), mamy napięcie budowane przez sytuację i reakcje bohatera na nią, ujawniające przy okazji bohatera.

 

srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Odnoszę wrażenie, dd, panoszącego się manieryzmu w pisaniu i bazowaniu na wyobrażeniach – wziętych "od czapy", np. jeżeli piszemy w czasie teraźniejszym i pierwszej osobie to czytelnik się przejmie,/zaangażuje, a opowieść lepiej zassa. Jasne, może tak być, ale równie dobrze – wręcz przeciwnie, a sam zabieg może zaszkodzić. Warsztat jedno, wiarygodność/znaczenie i sens drugie.

 

Ja to postrzegam bardziej w kategoriach uproszczenia i braku świadomości językowej. I czasem chyba też braku jasnego wyobrażenia na temat tekstu (zdarza mi się czytać teksty, przy których nieodparcie towarzyszy mi poczucie, że autor sam nie wiedział, co chciał powiedzieć). Jasne – konkretne zabiegi przynoszą konkretne efekty (np. narracja pierwszoosobowa skraca dystans, trzecioosobowa ustawia perspektywę bardziej “z góry” itp.), ale samo zastosowanie danego zabiegu nie jest gwarantem uzyskania pożądanego efektu. Zgodzę się, że takiej twórczości zautomatyzowanej i niekoniecznie udanej jest dużo.

Zastanawiam się tylko jeszcze, jak w tym wszystkim umieścić czytelnika z jego kompetencjami odbiorczymi. Bo bez uwzględnienia tego czynnika rozważania nie mają za bardzo sensu. No i właśnie – czy (albo raczej w jaki sposób) ostatnie 20-30 lat nie przemodelowało naszego sposobu konsumowania treści? Bo jeśli tak (a zakładam, że tak) – to taki manieryzm/upraszczanie (chyba???) powinno pozytywnie wpływać na przyswajalność treści (choć negatywnie na walory literackie). Ale czy na pewno? Albo raczej – gdzie leży granica, za którą uproszczenie uniemożliwia właściwe zrozumienie treści i zaciemnia przekaz? Z jednej strony lubię prostotę i pewien minimalizm językowy, z drugiej wszystko się we mnie buntuje przeciwko pozbawianiu literatury wartości naddanej i sensów, które powstają niejako pomiędzy znakami. 

 

Wyobraź sobie wywiad osoby publicznej (pisarz, influencer, ekspert, polityk, itd), która na pytanie rozmówcy – dziennikarza, redaktora zaczyna: "O, to bardzo ciekawe pytanie…" lub "Słusznie pan/i podnosi tę kwestię, zwraca uwagę…" lub w inny sposób flatteruje, używa myków i wymyków, które mają zastąpić treść odpowiedzi. Dla mnie ważna jest treść, niejako surówka, może dlatego nie przepadam za papierkami, pozłotkami, w które owinięte są cukierki, gdy nie wiążą się z ich smakiem, przeznaczeniem. 

 

A tu mi się przypomniał Jakobson i jego schemat komunikacji językowej z funkcją fatyczną. Takie wstawki mają swoją funkcję i mnie ich obecność nie przeszkadza, o ile nie są one nadmiarowe, a za nimi idzie komunikat – jak to nazwałaś – surówka. Myślę, że ta “wata słowna” ułatwia przetwarzanie informacji (bo daje więcej czasu na myślenie, szczególnie, gdy rozmowa odbywa się tu i teraz, “in real-time”), a odbiorca nie jest bombardowany skondensowanymi sensami. W literaturze w krótkiej formie tego nie lubię i przeważnie nie widzę potrzeby istnienia takich elementów. W dłuższej formie takie zabiegi (czy raczej ich literackie odpowiedniki) mogą dawać potrzebny oddech i pomóc opowieści płynąć.  W polityce, cóż, zdecydowanie jest za dużo odpowiedzi, które nijak się mają do zadanego pytania… I pewnie w wielu książkach też pompuje się znaki dla samego pompowania – moje ostatnie lektury na szczęście tego nie potwierdzają, ale też jestem bardzo średnio na bieżąco. Nowości przeważnie czytam z kilkuletnim opóźnieniem XD

Jeśli chodzi o literaturę to myślę, że to w dużej mierze kwestia proporcji, i znów, świadomego korzystania z konkretnych środków stylistycznych. Czytanie książki, która ma więcej waty słownej niż surówki mogłoby być męczącą lektura, ale jeśli forma byłaby świetna, to też i ciekawym doświadczeniem. Z kolei tekst będący samą surówką też nie brzmi atrakcyjnie. Dlatego najbardziej lubię gdy treść i forma idą rękę w rękę :)

 

Z innej strony podchodząc do sprawy – wczoraj, niejako, przyklasnęłam konkluzji z eseju Hana (ostatnio przetłumaczona książka) o narratywach w storytellingu: 

krytykapolityczna.pl/kultura/byung-chul-han-w-swiecie-storytellingu…

Akurat wczoraj czytałam :3 Mam wrażenie, że jakoś wyjątkowo nieumiejętnie wycieli ten fragment z książki – bo o ile konkluzja jest ciekawa, to zabrakło mi szerszego wprowadzenia (czy jakiegokolwiek wprowadzenia, nawet 2-3 zdaniowego) i omówienia opisywanych zjawisk. 

 

Dzięki za odpowiedź i wyjaśnienia <3 

It's ok not to.

Zastanawiam się tylko jeszcze, jak w tym wszystkim umieścić czytelnika z jego kompetencjami odbiorczymi… No i właśnie – czy (albo raczej w jaki sposób) ostatnie 20-30 lat nie przemodelowało naszego sposobu konsumowania treści? Bo jeśli tak (a zakładam, że tak) – to taki manieryzm/upraszczanie (chyba???) powinno pozytywnie wpływać na przyswajalność treści (choć negatywnie na walory literackie). Ale czy na pewno? Albo raczej – gdzie leży granica, za którą uproszczenie uniemożliwia właściwe zrozumienie treści i zaciemnia przekaz?

Tak, ogniskujesz moje zastanowienie. Naturalnie, sposoby/zwyczaje konsumowania przez nas treści zmieniły się, lecz natura ludzka im jeszcze nie podlega. Czujemy fałsz, manipulację, zwłaszcza wtedy, gdy nie jesteśmy w biegu i szukamy pożywienia duchowego, rozrywkowego, czegoś, what ever. Uproszczanie prowadzi do klikalności, kilku ruchów, nie jest odżywieniem i zbijaniem bąków dla odzyskania energii. Mam wrażenie pustych przebiegów.Być może używam za mocnych słów, lecz chcę prawdy ekranu. Ostatnio oglądałam (nie z mojej inicjatywy) film "Nafta", makabrycznie stary (1961r.), czarno-biały, choć chyba jakieś lekkie kolory były, duet Janczara i Iżewskiej, reż. Lenartowicz (kurcze, dobry). 

A tu mi się przypomniał Jakobson i jego schemat komunikacji językowej z funkcją fatyczną. Takie wstawki mają swoją funkcję i mnie ich obecność nie przeszkadza, o ile nie są one nadmiarowe, a za nimi idzie komunikat – jak to nazwałaś – surówka. Myślę, że ta “wata słowna” ułatwia przetwarzanie informacji (bo daje więcej czasu na myślenie, szczególnie, gdy rozmowa odbywa się tu i teraz, “in real-time”), a odbiorca nie jest bombardowany skondensowanymi sensami. W literaturze w krótkiej formie tego nie lubię i przeważnie nie widzę potrzeby istnienia takich elementów. W dłuższej formie takie zabiegi (czy raczej ich literackie odpowiedniki) mogą dawać potrzebny oddech i pomóc opowieści płynąć.

Zgoda, lecz funkcja fatyczna jest raczej krótka: nawiązujesz kontakt, podtrzymujesz, lecz nie budujesz na niej. Z kolei bombardowanie piętrowymi sensami nie ma sensu (sensu – sensu, więc piszę bez sensu xd), niczemu nie służy, też jest watą słowną. Wata słowna utrudnia przetwarzanie, lecz szczególnie dziwi  mnie wrzucanie do tej kategorii opisów (sytuacji, przyrody, osób, miejsc) i preferowanie tylko dialogów, z góry zaznaczę, że za "Nad Niemnem" nie przepadam i za jej bohaterką, ponieważ ona nie udała się Orzeszkowej nadzwyczajnie.

Oddech dla czytelnika też jest dla mnie pewnym mitem i rodzajem zabiegu. Opowieść konstruujesz w oparciu o napięcie, nie ma czegoś takiego jak przepis: wolno, wolno, szybko, buch, wolno, wolno. Rzecz się rozwija z puentą, jasną bądź nie, jak życie. Na marginesie, ostatnio, w ramach zadania słuchałam piosenki "Moon river" z filmu "Breakfast at Tiffany's" (nomen omen, też 1961). 

https://www.youtube.com/embed/uirBWk-qd9A

 

srd,

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Czujemy fałsz, manipulację, zwłaszcza wtedy, gdy nie jesteśmy w biegu i szukamy pożywienia duchowego, rozrywkowego, czegoś, what ever.

 

Masz więcej wiary w ludzi niż ja… Niestety często mam wrażenie wręcz odwrotne – że umiejętność krytycznej analizy treści i co za tym idzie odróżniania prawdy od fałszu zanika. (Pomijam sytuacje celowej dezinformacji, bo to już zdecydowanie trudniejsza sprawa).

 

Wata słowna utrudnia przetwarzanie, lecz szczególnie dziwi  mnie wrzucanie do tej kategorii opisów (sytuacji, przyrody, osób, miejsc) i preferowanie tylko dialogów,

 

Nie uważam opisów za watę słowną i też mnie to dziwi ^^. Mogą nią być, jeśli są pustym wypełniaczem, ale takim wypełniaczem mogą być i dialogi, i każdy inny fragment tekstu.

 

Oddech dla czytelnika też jest dla mnie pewnym mitem i rodzajem zabiegu.

 

Dla mnie – mitem nie, rodzajem zabiegu jak najbardziej, i to takiego, który można zrealizować na wiele różnych sposobów (przykładowo zróżnicowaniem tempa, o czym wspominasz). Zgadzam się, że nie ma tu przepisu i nie da się tego zagadnienia rozpatrywać osobno, w oderwaniu od konstrukcji samego tekstu. 

 

“Nafty” nie oglądałam – brzmi intrygująco. Śniadanie u Tiffanego dawno temu – bardzo klimatyczna scena :) Filmowo z ciekawszych rzeczy oglądałam ostatnio “Lamb” z 2021 – dziejący się na Islandii dramat grozy oparty na motywach zaczerpniętych z folkloru. Nieoczywiste, dość nietypowe kino, grające napięciem, ale też na swój sposób “niedzianiem się”. 

 

 

It's ok not to.

>Masz więcej wiary w ludzi niż ja… Niestety często mam wrażenie wręcz odwrotne – że umiejętność krytycznej analizy treści i co za tym idzie odróżniania prawdy od fałszu zanika.

Wiarę mam. Jestem do niej silnie przekonana, niestety, zazwyczaj wobec multum przykładów na nie. Myślę, że współcześnie nadzwyczaj łatwo jest zbłądzić i niewiele zależy od nas, tj. konkretnego człowieka. Ostatnio spieram się o tzw. “nic nowego nie wydarzyło w literaturze się od dwóch dekad” na bazie eseju Hana o narratywach, lecz coraz bardziej wygląda na to, że nie mam racji – są przykłady, a dzisiaj samowiednie załapałam się na zabawne krótkie opowieści z przyszłości pisane przez M.Kosterę&A.Węgłowskiego (ostatnia w Zielonych Wiadomościach). Cofam się przed zalewem, tumultem i szumem informacyjnym. Szum chyba jest z nich wszystkich najgorszy.

 

>Nie uważam opisów za watę słowną i też mnie to dziwi ^^. Mogą nią być, jeśli są pustym wypełniaczem, ale takim wypełniaczem mogą być i dialogi, i każdy inny fragment tekstu.

Wszystkimi kopytami się podpisuję pod tym! heart

 

>Dla mnie – mitem nie, rodzajem zabiegu jak najbardziej…Zgadzam się, że nie ma tu przepisu. 

Dawanie oddechu mitem w znaczeniu mitu – nie, chodziło mi raczej o podążanie za mniemaniem, przekonaniem, jak ma być prawilnie, czyli bardziej za przepisem, gdyż nie sądzę, żeby istniał przepis. Po co kopiować, kolorować podług numerków? Można się uczyć i sprawdzać co na mnie działa, co na innych itd, itp.

 

>Filmowo z ciekawszych rzeczy oglądałam ostatnio “Lamb” z 2021 – dziejący się na Islandii dramat grozy oparty na motywach zaczerpniętych z folkloru. Nieoczywiste, dość nietypowe kino, grające napięciem, ale też na swój sposób “niedzianiem się”. 

Słyszałam o "Lambie", będę pamiętała! Jestem po "Good women" (2004) na podstawie lekko rozciągniętej noweli Oscara Wilda "Wachlarz lady Windermere". Skrzyło się w każdej scenie. Dobra rozrywka z Elen Hunt i młodziutką Scarlett Johansson i kapitalnym Tuppy'm (Tom Wilkinson).

srd :-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cofam się przed zalewem, tumultem i szumem informacyjnym. Szum chyba jest z nich wszystkich najgorszy.

Oj, tak. I nadmiar. Potrafi totalnie rozwalić koncentrację. Dlatego tak lubię słowo pisane – tu nie da się przyspieszyć za bardzo :D

 

Jestem po "Good women" (2004) na podstawie lekko rozciągniętej noweli Oscara Wilda "Wachlarz lady Windermere". Skrzyło się w każdej scenie. Dobra rozrywka z Elen Hunt i młodziutką Scarlett Johansson i kapitalnym Tuppy'm (Tom Wilkinson).

Lubię Helen Hunt, a tego akurat nie oglądałam. Będę musiała zajrzeć. Dzięki za polecajkę!

It's ok not to.

Hej,

przeczytałem w związku z plebiscytem.

Bardzo mi się podobało. Nie lubię bizarro i po pierwszym akapicie obawiałem się, że to tekst w tym stylu, ale nie. Przypomina mi “Pop art” Hilla, z tym brakiem zdziwienia w stosunku do zaskakujących rzeczy. David Bowie rekonstruuje się w moim mieszkaniu? Spoko, będzie tylko nieco uciążliwie.

Jest krótko, ale soczyście, klimacik i dialogi pierwsza klasa. Dziwnie, nieswojo, a jednocześnie nostalgicznie.

Zasłużone piórko, moim zdaniem.

Pozdrawiam

Hej, Zanaisie!

Też nie przepadam za bizarro, zdecydowanie wolę weird. Cieszę się, że opko zrobiło dobre wrażenie. Twórczości Hilla nie znam – przeważnie nie czytam horrorów – ale po pobieżnym  googlaniu brzmi ciekawie. Może się skuszę. 

Dzięki za wizytę i komentarz :)

It's ok not to.

Ciekawe, dziwne, fajne. Bardziej czułem tu surrealizm i bizarro niż weird fiction, ale może to tylko ja. 

Czytało się przyjemnie, mimo że obserwacje szaroburego, polskiego blokowiska w czasie pandemii wywoływały trochę depresyjny nastrój, ale podejrzewam, iż tak właśnie miało być. 

Podobało mi się!

Cześć, Storm!

 

Bardziej czułem tu surrealizm i bizarro niż weird fiction, ale może to tylko ja. 

Dałabym tag surrealizm, ale nie ma takiej opcji. 

 

Cieszę się, że się podobało. Dzięki za wizytę i komentarz!

It's ok not to.

Dobry!

 

Poszedłem do kuchni, zrobiłem sobie chleb z serem i szynką

A nie kanapkę?

 

Widząc, że wybrałem krążek polskiego wykonawcy, głowa dodała:

– Może coś na poziomie? Pink Floyd albo chociaż Joy Division?

No nie nie. Z tym się nie zgodzę. Co Wy macie z tą deprecjacją wszystkiego, co polskie?

Poza tym, jako fanka Bowiego pewnie znasz utwór “Warszawa”, który Bowie napisał w oparciu o płytę “Śląsk”, którą kupił w Warszawie właśnie. Raczej by tego nie zrobił, gdyby mu się nie spodobała.

 

Wszystko oklejone reklamami. Głupimi w dodatku. Cycki i materiały budowlane. Kto używa gładzi szpachlowej w samym staniku? Nie da się normalnie patrzeć przez okno.

A z tym się akurat zgodzę i też mnie to drażni ;p

 

 

Do przeczytania opowiadania zachęciło mnie piórko. Jednak przyznam szczerze, że nie zrozumiałam tekstu, albo mam za mało IQ, albo nie wiem co. Trochę mnie zdołował wręcz (te szare bloki i reklamy, grr). Jaki cel miało przedstawienie kolejnych części ciała Bowie’go? Po przeczytaniu opowiadania jestem skołowana i smutna, taki był zamiar?

Tak czy siak, widać od razu, że jesteś wprawioną pisarką, tekst jest schludne napisany, gładko przez niego przeszłam, bez żadnych zgrzytów rytmicznych, melodycznych czy językowych. Pod tym względem mi się podobało.

Pozdrawiam serdecznie :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Cześć, Holly :)

 

Poszedłem do kuchni, zrobiłem sobie chleb z serem i szynką

A nie kanapkę?

 

Jako że historia opowiadana jest z punktu widzenia bohatera pozwoliłam sobie na określenie potoczne. Stąd ten chleb :>

 

Widząc, że wybrałem krążek polskiego wykonawcy, głowa dodała:

– Może coś na poziomie? Pink Floyd albo chociaż Joy Division?

No nie nie. Z tym się nie zgodzę. Co Wy macie z tą deprecjacją wszystkiego, co polskie?

Poza tym, jako fanka Bowiego pewnie znasz utwór “Warszawa”, który Bowie napisał w oparciu o płytę “Śląsk”, którą kupił w Warszawie właśnie. Raczej by tego nie zrobił, gdyby mu się nie spodobała.

 

Nie wiem, co by zrobił prawdziwy Bowie, ale myślę, że każdy czasem mówi rzeczy, których naprawdę nie myśli, szczególnie w złości czy poirytowaniu. Na końcu tekstu, kompletny już Bowie, mówi bohaterowi “Lubię waszą muzykę”, co wskazywałoby właśnie na taką sytuację. 

 

Po przeczytaniu opowiadania jestem skołowana i smutna, taki był zamiar?

Twoje odczucia są jak najbardziej na miejscu. Opowiadanie jest trochę depresyjne; powstało w czasie pandemii i oddaje, przynajmniej po części, klimat absurdu, przy jednoczesnym ukazaniu ciężaru szarej, monotonnej rzeczywistości. (Choć mam nadzieję, że i bez pandemicznego “klucza” tekst się broni.)

 

Dziękuję za miłe słowa o stronie warsztatowej tekstu i za obszerny komentarz :)

 

It's ok not to.

Nie wiem, co by zrobił prawdziwy Bowie, ale myślę, że każdy czasem mówi rzeczy, których naprawdę nie myśli, szczególnie w złości czy poirytowaniu. Na końcu tekstu, kompletny już Bowie, mówi bohaterowi “Lubię waszą muzykę”, co wskazywałoby właśnie na taką sytuację. 

W sumie tak.

 

Twoje odczucia są jak najbardziej na miejscu. Opowiadanie jest trochę depresyjne; powstało w czasie pandemii i oddaje, przynajmniej po części, klimat absurdu, przy jednoczesnym ukazaniu ciężaru szarej, monotonnej rzeczywistości. (Choć mam nadzieję, że i bez pandemicznego “klucza” tekst się broni.)

No tak, w przedmowie też o tym wspominasz. Samo opowiadanie jest bardzo dobre, ale uwzględniając fakt, że odnosi się do ponurych, pandemicznych czasów sprawia, że polubiłam ten tekst jeszcze bardziej :) jednak okoliczności powstawania tekstu są bardzo kluczowe.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Samo opowiadanie jest bardzo dobre, ale uwzględniając fakt, że odnosi się do ponurych, pandemicznych czasów sprawia, że polubiłam ten tekst jeszcze bardziej :)

heart

It's ok not to.

Nowa Fantastyka