- Opowiadanie: dantes - Zamurowany

Zamurowany

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zamurowany

Prapradziadek mawiał, że najtrudniejsze w tym biznesie było to, by pozostać niewidocznym i mimo wszystko dobrze zarabiać. Reklama przecież nie wchodziła w grę, bo taka działalność lubiła ciszę i dyskrecję. To, co robili, było nie do końca legalne, nie do końca moralne, nie do końca dobrze widziane. Jednak, skoro był popyt, to była i podaż, i ktoś to musiał wykonywać. No, może nie tyle musiał, co brał na siebie za odpowiednią opłatą.gło

Prapradziadek wiedział, co mówił, w końcu sam uciekał trzy razy: przed rozwścieczonym tłumem z północnych Włoch, przed zrozpaczonymi rodzicami ze wschodniej Francji i przed sędzią sprawiedliwości z jednego z księstw niemieckich. A gdyby to powiedzieć bardziej obrazowo, to on, jego małżonka i dzieci uchodzili przed widłami, ogniem i mieczem. Teraz, od z górą już siedemdziesięciu lat, działalność udawało się prowadzić w jednym miejscu i unikać kłopotów, dzięki mądrości przekazywanej w rodzinnych opowieściach. Prapradziadek mawiał, by starannie wybierać klientów, a wynagrodzenie przyjmować jedynie w złocie. I tego rodzina Scavici się trzymała.

Jej członkowie lubili ciszę i dyskrecję, i to był jeden z powodów jej sukcesów. Drugim była równowaga. Nie rzucali się w oczy, bo mieszkali na uboczu, w skromnym pałacyku z ogrodem, nie przesadnie pięknym, jeśli chodzi o architekturę, ale za to oddalonym od innych posiadłości. Udzielali się w życiu społecznym, ale nie do przesady, bo na gościach im nie zależało. Nie dawali się wciągać w polityczne spory, bo to szkodziło biznesowi. Nie kłuli w oczy przepychem. Chodzili na ogół ubrani na czarno, ze srebrnymi szpadami przy boku, a ich kobiety ubierały się skromnie i z gustem. Uczestniczyli w nabożeństwach i procesjach, zawsze w skupieniu, zajmując w świątyni przynależne im ławki.

Trzecim powodem sukcesów była płodność. Scavici mieli tyle dzieci, że mogli prowadzić biznes rodzinny, a to znakomicie ułatwiało zachowanie dyskrecji, nawet kiedy firma się rozrastała. Kobiety lub mężczyźni, którzy wżeniali się w tę starożytną rodzinę, byli starannie dobierani i poddawani dokładnemu sprawdzeniu, zanim powierzono im tajemnice.

To wszystko pomagało zbudować zaufanie między klientami a usługodawcami. Pierwsi chcieli dyskrecji i najwyższej jakości, a drudzy zapłaty na czas, dzięki czemu można było uniknąć nieprzyjemnych rozmów i niepotrzebnych spotkań. Scavici w ramach ceny oferowali też dożywotnią gwarancję i zawsze byli gotowi do usuwania wszelkich usterek, choć te zdarzały się niezwykle rzadko i można je było policzyć dosłownie na palcach dwóch rąk, w ciągu ponad stu lat działalności.

Mężczyzna w czarnej masce przechadzał się po niedużym, owalnym salonie. Z gracją lawirował pomiędzy sofami, szezlongami i stolikami, na których stały karafki z koniakiem i winem oraz tacki z czekoladkami. Przystawał przed portretami przodków rodziny Scavici i przyglądał się im z niejakim zainteresowaniem. Potem podszedł do jednego ze stolików, ale zamiast nalać sobie wybornego alkoholu, zaczął lustrować pod światło kieliszek. Uważnie śledził promienie słońca, załamujące się na szkle. Wreszcie odstawił naczynie i rozparł się na sofie.

– Mam nadzieję, że czas oczekiwania minął panu przyjemnie – powiedział Armando Scavici. Był to mężczyzna lekko już szpakowaty, dobiegający sześćdziesiątki, choć jego postawa i ruchy zdawały się sugerować, że jest o dobre dwadzieścia lat młodszy. Skłonił lekko głowę.

– Na tyle, na ile było to możliwe w tej niezbyt przyjemnej sytuacji – odpowiedział mężczyzna w masce, nie wstając z kanapy. – Sprawa, o której mamy rozmawiać niezwykle zasmuciła mojego zleceniodawcę i, jakby to rzec, nie cierpi zwłoki.

– Zatem przejdźmy do rzeczy. Cóż się stało? Przyznam, że pańska wizyta bardzo mnie poruszyła, bo od kiedy przejąłem rodzinny biznes, jest pan drugim klientem, który do nas wrócił po wykonaniu zlecenia.

– Wiem, że jesteście nadzwyczaj solidni w tym, co robicie, dlatego dla mojego zleceniodawcy – mówiąc to, mężczyzna w masce lekko skłonił głowę – jest to również sprawa zaskakująca, do której wraca z niechęcią i, którą miał nadzieję uważać już za zamkniętą. Pociesza się jednak reputacją waszej czcigodnej rodziny i wierzy, że wszystko dojdzie do szczęśliwego końca, zgodnie z waszym mottem…

Armando Scavici, do tej pory nieporuszony, spojrzał lekko z ukosa na gościa, który właśnie strzepywał niewidoczny pyłek z pięknych, bordowych bryczesów.

– …milczymy aż po grób – dokończył.

Nieznajomy uśmiechnął się.

– Umowa, jaką zawarł mój mocodawca z waszą rodziną nie została oczywiście spisana, ale jak rozumiem, to nie stanowi przeszkody, byśmy odwoływali się do jej postanowień.

– To był standardowy kontrakt, którego wzór przechowujemy w rodzinnej bibliotece. Są tam, pod konkretną datą, sygnatury obu stron i oczywiście kropelki krwi.

– Doskonale. To mnie odrobinę pociesza w tej niezręcznej sytuacji.

– Cóż takiego się stało? – Scavici dalej stał, jak nakazywał obyczaj, a gość nie kwapił się, by wskazać mu krzesło.

– Zanim opowiem, to poproszę o przyniesienie szkiców, które zapewne zostały dołączone do umowy.

Scavici już zbierał się, by zaklaskać na jednego ze współpracowników, ale mężczyzna przerwał mu niedbałym gestem.

– Jeszcze jedno pytanie.

– Słucham.

– Zapisy o karach umownych obowiązują?

Armand Scavici drgnął, cofnął się pół kroku.

– Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by trzeba było wprowadzić je w życie.

– Nie o to pytam…

– Tak. Karą zawsze jest śmierć.

Nieznajomy wstał i nalał sobie kawy ze złotego dzbanuszka, a następnie osłodził dwiema kostkami cukru.

– Wspaniałe macie te biura. Z zewnątrz nie wyglądają tak obiecująco. Proszę o szkice, a pan niech wreszcie usiądzie – szepnął, podnosząc filiżankę do ust.

Armand Scavici klasnął, a po chwili w drzwiach ukazał się niewysoki mężczyzna o bladej cerze i kruczoczarnych włosach.

– Księgi, świece i kotary – rzucił Scavici i opadł na obite miękkim pluszem krzesło.

Przez długą chwilę w pomieszczeniu panowało milczenie, zakłócane jedynie dobiegającymi z jednego z pokoi dźwiękami fortepianu. Ktoś z wielkim zaangażowaniem grał marsz żałobny, a gdy skończył, zabrał się do jakiejś ludowej melodii, bodajże z Bawarii. Słońce zachodziło, rzucając długie cienie na ścianę obwieszoną obrazami. Wreszcie drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna, trzymając w rękach grubą księgę, oprawioną w czerwoną skórę. Na okładce wytłoczony był kształt cyrkla.

Scavici odprawił pracownika i otworzył księgę na odpowiedniej stronie.

– Proszę. – Wskazał ręką stosowną stronę. – Tu jest projekt komnaty, którą wykonaliśmy w ramach umowy. Co trzeba poprawić?

Mężczyzna w masce podniósł się z sofy, ale zamiast spojrzeć na szkice, stanął przed Scavicim i spojrzał na niego z góry. Był wyższy od rozmówcy o pół głowy i potężnie zbudowany.

– Znam tę komnatę. Wiem, gdzie były okna, gdzie stało łóżko, gdzie szafka nocna i lustro. Pamiętam, gdzie przyczepione były łańcuchy. Mój mocodawca pozwolił mi tam wejść kilka razy. To ja dostarczałem też pożywienie tej dziwce – dodał, widząc zdziwione spojrzenie rozmówcy. – Ona miała tam siedzieć do końca swojego marnego życia. A o tym, kiedy to nastąpi, miał zdecydować mój mocodawca.

– Na czym więc polega problem? – Spytał Scavici niby swobodnie, jednocześnie jednak czując jak na jego czoło występuje zimny pot.

– Tej suki… tam… nie ma… – powiedział mężczyzna w masce, nachylając się nad rozmówcą. – Ktoś ją stamtąd wydostał.

– To nie mogło się zdarzyć.

– A jednak się zdarzyło. Skoro nie wywiązaliście się z umowy, to przychodzę po pieniądze i po śmierć.

Armando Scavici odsunął się od mężczyzny w masce i położył palec wskazujący na księdze. Chwila wystarczyła, żeby zdołał się opanować.

– Zgodnie z umową mamy trzydzieści dni na naprawianie szkód, zanim będzie można skorzystać z kary umownej – wychrypiał. – A zanim uznamy swoją winę musimy obejrzeć celę, och proszę mi wybaczyć, komnatę. Zawołam wykonawcę.

Klasnął, a w drzwiach stanął ten sam niewysoki mężczyzna co poprzednio.

– Wezwijcie Bruna!

***

W oknach gospody tańczyły blaski ognia z wielkiego paleniska. W środku widać było kilka postaci, pochylonych nad kuflami, ktoś inny żywo gestykulował. Właściciel stał za szynkwasem, wycierając po raz kolejny naczynia i lustrował wszystkich spode łba. Do rozmowy nie zapraszał.

Spojrzał na drzwi, które uchyliły się lekko. Po chwili stanął w nich młody człowiek o kruczoczarnych włosach, szczupły, ale nie chudy, dość wysoki. Starał się tak ustawiać, by twarzy nie było zbyt dobrze widać, a dodatkowo chował ją za wysokim kołnierzem. Gospodarz jedną dłoń położył na kuszy, leżącej pod blatem. Mężczyzna jednak zachowywał się spokojnie, a ręce trzymał na wierzchu. Ruszył w najciemniejszy kąt sali i przysiadł się do człowieka, który popijał tam wino już od dobrych dwóch godzin. Ich rozmowa ginęła w ogólnym gwarze. Oberżysta ruchem głowy wskazał młodej dziewczynie tamtych dwóch, a sam dalej polerował kieliszki.

– Bellefort…

– No jesteś wreszcie, drogi Bruno. Każesz na siebie czekać, nie podoba mi się to.

– Wybacz, ale byłem jeszcze zajęty.

– Byłeś u księcia, panie Scavici.

Mężczyzna najpierw spojrzał zdziwiony, a potem uśmiechnął się, kiwając głową.

– Ty wiesz wszystko.

– Za to mi płacą.

– W ramach gwarancji musiałem najpierw naprawić celę, w końcu za to nam zapłacił. Murowałem całą noc. Potem wezwał mnie ojciec i przedstawiłem mu wyniki moich badań. Jak już znajdę tę kobietę, to spotkam się z dostawcą zaprawy murarskiej.

Bellefort podłubał brudnym paznokciem w zębach i przyjrzał się temu, co wydobył.

– A więc szukasz dziewczyny, którą książę życzył był sobie uwięzić w wybudowanej przez was komnacie i regularnie gwałcić. Właściwie nie powinienem ci pomagać, bo wasz biznes lekko mnie mierzi.

– Ciebie Bellefort?

– Jednak przysługa za przysługę – zarośnięty mężczyzna uśmiechnął się. Pamiętam, co wasza rodzina zrobiła dla mnie. A jeśli chodzi o ptaszynę, której szukasz, to zagadka wydaje się prosta. Porwał ją jej kochanek, który wcześniej podebrał ją księciu, a ten z kolei, kiedy ją odnalazł, zechciał ją zamurować. Mam nadzieję, że nadążasz? Tamtej nocy moje ptaszki usłyszały w zamku głuche stuknięcie, a po jakimś czasie widziały dwie osoby przemykające ulicami na koniu. Wyjechali na wschód, w stronę morza. Daleko nie mogli ujechać.

***

Dwóch mężczyzn leżało w zaroślach. Stąd mieli dobry widok na leśniczówkę. Z komina unosił się dym, przed wejściem stał przywiązany koń, ale oprócz tego panowała cisza. Wewnątrz paliło się światło, bo słońce powoli zachodziło.

– Plan jest prosty, Edmundzie. Wchodzimy, robimy szum, zabijamy gacha, a dziewczynę zabieramy i odstawiamy do księcia, prosto do przytulnej, zamurowanej celi. Tym razem dałem lepszą zaprawę.

– Myślisz, że nie będą stawiali oporu?

– Nie spodziewam się. On jest jeden, będzie zaskoczony. Ruszajmy.

Sprawdzili jeszcze raz czy pistolety są naładowane, a w drugą rękę wzięli sztylety i zaczęli okrążać leśniczówkę. Bruno Scavici zachodził od frontu, w końcu to była jego sprawa i on musiał naprawić szkodę. Kilkoma skokami przebył niewielką polankę i zaległ przy drzwiach. Odczekał czas potrzebny, żeby jego kuzyn znalazł się po drugiej stronie i ruszył.

Kopniakiem wywalił drzwi i wpadł do środka. Edmund w tym czasie wybił szybę i wrzeszczał na całe gardło, żeby nikt się nie ruszał, ale niepotrzebnie. W środku było zadziwiająco spokojnie. Przez okno widział, jak Bruno stoi na środku izby, a z rąk wypada mu pistolet. Ruszył na pomoc. Kiedy wpadł do leśniczówki, oniemiał.

– Co to ma być?!

Na łóżku leżała piękna kobieta, lekko tylko przyrzucona prześcieradłem, którego wypukłości i fałdy zdradzały, że nie ma na sobie ubrania. To nie było najdziwniejsze. Dziewczyna była przykuta za ręce i nogi do łóżka, obok którego w kałuży krwi, leżał mężczyzna. Był w oczywisty sposób trupem, z wybałuszonymi oczyma i wielką raną w skroni. Spodnie miał opuszczone do kostek.

– Długo tak będziecie stać? Może mnie odepniecie?

Pierwszy otrząsnął się Bruno. Podszedł do nieżywego mężczyzny i przykrył go swoim płaszczem. Poszło łatwiej niż myślał, nawet nie trzeba było nikogo zabijać.

– Dlaczego pani jest przykuta?

– Bo chciałam.

– Nie rozumiem.

– Lubię się bawić w ten sposób, ale ten tutaj – ruchem głowy chciała wskazać nieżywego – już nie. To był romantyk, który wyobrażał sobie piękną miłość, porozumienie serc i westchnienia, a ja oczekiwałam czegoś innego. Kiedy zażądałam, żeby mnie skuł i zrobił, co trzeba, nie był w stanie. Trochę mu powiedziałam, a wtedy strzelił sobie w łeb.

Bruno Scavici usiadł na krześle i oparł głowę na ręce. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał.

– Myślałem, że się kochaliście.

Kobieta przewróciła oczami, a potem głośno westchnęła.

– Na początku było mi dobrze z księciem, ale potem zapragnęłam czegoś innego, więc uciekłam z tym tutaj. Kiedy zorientowałam się, że to nudziarz, sama wróciłam do zamku. Książę był wściekły, ale to odpowiadało moim potrzebom.

Scavici złapał się za głowę i siedział w milczeniu.

– To on pani nie pogrzebał żywcem? – Spytał wreszcie. I zaczął się śmiać. Wszystko, co słyszał, było tak absurdalne, że nie mógł w to uwierzyć. Owszem, z rodziną zamurowywali ludzi, ale nigdy nie przypuszczał, że komuś mogłoby się to podobać.

– Kiedyś by mu przeszło – milczała chwilę, a czy możecie mnie spróbować odpiąć? Klucze na pewno gdzieś się poniewierają.

Edmund rozejrzał się i podniósł z podłogi spory pęk. Położył je na stole i czekał. Bruno spojrzał na niego, a potem opuścił głowę.

– Czy mógłbyś się tym zająć? Mnie zamurowało.

Koniec

Komentarze

– Zatem przejdźmy do rzeczy. Cóż się stało? Przyznam, że pańska wizyta bardzo mnie przejęła, bo od kiedy przejąłem rodzinny biznes (…)

 

Przyznam, że pańska wizyta bardzo mnie przejęła poruszyła (…)

Będzie o jedno „przejęcie” mniej.

 

(…) jest pan drugim klientem, który do nas wrócił po wykonaniu zlecenia.

 

Kto wrócił? – klient

Kiedy klient wrócił? – po wykonaniu zlecenia

ergo

Kto wykonał zlecenie? – klient!

Skoro tak, to niech ma pretensje do siebie, a nie fafla się bezpodstawnie, nachodząc przy tym rodzinę biznesmenów w jej skromnym pałacyku z ogrodem! Palant!

 

(…) bordowych spodni do konnej jazdy.

 

Bordowe bryczesy załatwiłyby sprawę bez gadania.

 

… Milczymy aż po grób – dokończył.

 

Dokończył wypowiedź gościa w bryczesach, a więc po trzykropku – mała litera.  Autokorekta posprzątała? Bywa i niekumata i nadgorliwa.

 

Nieznajomy uśmiechnął się.

 

Gość był w masce. Parę akapitów wcześniej zobaczyłam go w takiej osłaniającej całą twarz, ale skoro miał się czym uśmiechnąć, w „zacytowanym momencie” musiałam ją przyciąć do połowy – wyszła mi wenecka maska Arlecchino. Jako czytelnik, wolałabym jednak, aby mi autor nie miąchał w wyobraźni, tylko uczciwie i na czas dostarczał jednoznacznych, precyzyjnych informacji.

Głowa rodziny Scavici dalej stała, jak nakazywał obyczaj, a gość nie kwapił się, by zaprosić go na krzesło.

 

„Stojąca głowa rodziny Scavici” – brzmi komicznie, ale ze względu na zdanie finałowe opowiadania, życzliwie i tolerancyjnie założyłam, że to zamierzony „uśmieszek stylistyczny”. Byłby on jeszcze szerszy, gdyby w ostatnim zdaniu składowym „głowa” nie wyparła się rodzaju żeńskiego!  Przecież gość powinien „ją” zaprosić na krzesło.

Gorzej z drugą częścią zdania, z której nie wprost, ale wystarczająco jasno wynika, że Zamaskowany krępuje się zaprosić pana Scavici, aby ten przycupnął obok niego na krzesełku, a kto wie – może i na jego kolankach. Raczej to drugie, bo dwóch chłopa na jednym salonowym zydelku, chyba nie dałoby rady się upchać. Nie wiem, dlaczego się facet tak szczypał. Sugeruję COŚ z tym zrobić, na przykład grzecznie poprosić, aby gospodarz usiadł!

 

– Księgi, świece i kotary – rzucił Scavici i opadł na wyłożone miękkim pluszem krzesło.

 

Zobaczyłam krzesło z siedziskiem wyłożonym poczwórnie złożonym, pluszowym kocykiem. (Dodatkowo na tymże kocyku ujrzałam też kota – moją Nio Gardenię Gladiolę Szczoch-Zarazę Czetwertyńską – ale to już była nadprojekcja, wynikająca z osobistych, codziennych doświadczeń człowieka ubezwłasnowolnionego przez sierściucha). A wszystko dlatego, że krzesła i pochodne tapicerzy obijają pluszem, a glazurnicy wykładają podłogę płytkami azulejos. I jest pięknie aż do momentu, w którym trzeba zabulić za wykonane usługi.

 

(…) grubą księgę, oprawioną w czerwoną skórę. Na okładce wyżłobiony był kształt cyrkla.

 

Mam za sobą jedną próbę wytłoczenia na okładce książki prostego symbolu, adekwatnego do treści. Okładkę wycięłam ze skórzanego  fartucha spawalniczego, nabytego na pchlim targu, moczyłam, kombinowałam, naciągałam, obciążałam, suszyłam, zachęcałam itd. Nie pykło, niestety! Ale, pomimo że skóra była świńsko gruba, nie przyszłoby mi do głowy czegokolwiek w niej „żłobić”, czyli wycinać drapiąc i skrobiąc. To kardynalny błąd w sztuce, który nie przytrafiłby się nawet średnio biegłemu introligatorowi! Czyli informacja, że solidny rzemieślnik starego typu „wyżłobił” w skórze emblemat, a nie wytłoczył go, to pomówienie i brak szacunku dla odchodzącego w zapomnienie zawodu.

 

Kiedy zorientowałam się, że to nudziarz i sama wróciłam do zamku.

 

„i” wywalić, zastąpić przecinkiem, bo zdanie brzmi od czapy.

 

Kiedyś by mu przeszło – milczała chwilę, a Czy możecie mnie spróbować odpiąć? Klucze na pewno gdzieś się poniewierają.

 

Jakieś resztki po korekcie.

 

Musisz przyznać, że starałam się jak mogłam, żeby w całym dziury znaleźć. Sukces odniosłam nieco połowiczny, ale lepszy taki niż żaden. Podsumowując – powiadasz, że Montresor zmienił nazwisko na Scavici i zachęcony sukcesem, jakim było zamurowanie schlanego w trupa Fortunata, rozwinął rodzinny interes świadczący identyczne usługi? Że niby co, kalka z przebitką?  Tak by było, gdyby nie zakręcony finał! Bardzo dobry, dodajmy, finał! Po czarnym, czarnym wstępie, czarnych, czarnych tajemnicach firmy i czarnych, czarnych czynach tego zboczucha – księcia pana, the end okazał się zarąbisty. Styl fajny, nieśpieszne tempo narracji uzasadnione, opowiadanie przeczytałam z przyjemnością. Szczególnie doceniam przewrotność końcówki! Brawo! Pzdr.

Ha! Bardzo dziękuję za przeczytanie i to wnikliwe. Najpierw podziękuję za wytknięcie wszystkich błędów – dopisuję je do mojego notatnika wykroczeń popełnionych i postaram się, żeby to był ostatni raz. Przyznam, że “stojąca głowa” nie była zamierzona (aż szkoda) i wyszło naprawdę komicznie. Wzięło się to chyba z chęci uniknięcia powtórzeń – spróbowałem określić bohatera jakoś inaczej.

Cieszę się też, że spodobało się nieśpieszne tempo pierwszych scen. Takie miało być, trochę może w stylu XIX-wiecznych (?) powieści.

Końcówka? Chciałem czegoś mocnego, co szybko zamknie mi wątki. Cieszę się, że się podobało smiley

Takie miało być, trochę może w stylu XIX-wiecznych (?) powieści.

Tak właśnie opowiadanie mi się skojarzyło. Motyw pomieszczeń, do których na wieki wieków “paczkowani” byli rozmaici nieszczęśnicy i nie dość cnotliwe białogłowy, także jest mocno wiekowy. Mnie akurat skojarzył się z “Beczką amontillado” E.A. Poe. Białych dam, niegdyś zamurowanych i do dziś potykających się o długie giezła w trakcie nocnych wędrówek po resztach zamkowych krużganków, także mamy spory wybór. A tu zaskoczenie – panienka sado-macho wybitnie zadowolona z pomieszkiwania w nie dość dokładnie zamurowanej komnacie. smileyPzdr.

Kobiety lub mężczyźni, którzy wżeniali się w tę starożytną rodzinę, byli starannie dobierani i poddawani dokładnemu sprawdzeniu, zanim powierzono im tajemnice.

A czemu nie wnikliwie sprawdzani? Bo poddawani dokładnemu sprawdzeniu, brzmi nienaturalnie, jak dla mnie. 

 

a drudzy zapłaty na czas i na pewno

Czy da się na czas, ale nie na pewno?;P

 

Tak właśnie zdarzyło się tamtego dnia.

To zdanie po 100 latach jest niezrozumiałe.

 

Pociesza się jednak reputacją waszej czcigodnej rodziny i wierzy, że wszystko dojdzie do szczęśliwego końca. W myśl tego, jak brzmi motto waszej rodziny

 

To mnie pociesza odrobinę w tej niezręcznej sytuacji.

Wolałabym odrobinę pociesza.

 

by zaprosić go na krzesło.

Może wskazać mu krzesło, bo brzmi jakby je mieli dzielić;) Przy okazji, czemu u niego w domu, gość ma mu proponować, by siadał?

 

Motyw z gwałtami mnie zniesmaczył, ale końcówka wywołała uśmiech.

Bardzo ładny, mroczny klimat… chyba nie do końca wykorzystany. 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuję za przeczytanie :)

Zacznę od ostatniej uwagi. Zgadzam się, że mogłem to wszystko mocniej rozbudować i może kiedyś jeszcze to zrobię, bo jakoś mi się ten świat w głowie rysuje i nawet mam punkt wyjścia do dalszego ciągu historii. 

A co do usterek językowych – pozostaje mi się zgodzić pokornie, bo rzeczywiście nie ma tu nad czym dyskutować. Co do tego, że gość proponuje, by gospodarz siadał – tutaj chciałem zarysować, jak bardzo pewnie gość się w tej sytuacji czuje.

My nie piszemy sobie o usterkach, żeby dokopać twórcy;)

Popraw usterki i kolejni będą już czytać płynniej.

Jest opcja edycji.

Lożanka bezprenumeratowa

Podoba mi się pomysł i nieoczekiwane zakończenie. :)

Mimo różnych usterek czytało się całkiem nieźle. Sugeruję, abyś większą uwagę poświęcił zapisowi dialogów.

 

… Mil­czy­my aż po grób – do­koń­czył. → Zbędna spacja po wielokropku. Wypowiedź małą literą.

Winno być: …mil­czy­my aż po grób – do­koń­czył.

 

wziął się za jakąś lu­do­wą me­lo­dię, bo­daj­że z Ba­wa­rii. → …zabrał się do jakiejś ludowej melodii, bo­daj­że z Ba­wa­rii.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

– Pro­szę – wska­zał ręką sto­sow­ną stro­nę. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Winno być: – Pro­szę.Wska­zał ręką sto­sow­ną stro­nę.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Na czym więc po­le­ga pro­blem? – Spy­tał Sca­vi­ci… → – Na czym więc po­le­ga pro­blem? – spy­tał Sca­vi­ci

 

– Zgod­nie z umową mamy 30 dni na na­pra­wia­nie szkód… -> – Zgod­nie z umową mamy trzydzieści dni na na­pra­wia­nie szkód

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

mężczyzna  co… → Jedna spacja wystarczy.

 

Za chwi­lę sta­nął w nich młody czło­wiek… → Raczej: Po chwili sta­nął w nich młody czło­wiek

 

Kiedy zo­rien­to­wa­łam się, że to nu­dziarz i sama wró­ci­łam do zamku.Pewnie miało być: Kiedy zo­rien­to­wa­łam się, że to nu­dziarz, sama wró­ci­łam do zamku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za przeczytanie i miłe słowa :) Eeech… chyba nigdy nie opanuję tego zapisywania dialogów.

Nie lubię tego typu narracji, bo jest trochę sztucznym utrzymywaniem tajemnicy – narrator wie, ale robi wszystko, żeby nie powiedzieć do samego końca i wymusić "zwrot akcji" w wybranym momencie.

Nie następuje to naturalnie i czuć, że ta cała otoczka "robimy coś tajemniczego" jest bardzo wymuszona. Dlatego wydaje mi się, że pierwsza część opowiadania jest zdecydowanie najsłabsza. Od drugiej, kiedy zaczyna się faktyczna akcja, jest ciekawiej i dynamiczniej – nie czuć też tej wymuszonej przez narratora tajemniczości.

Końcowy twist zdecydowanie jest najjaśniejszym momentem opka. Być może – moim zdaniem oczywiście – za późno wprowadziłeś kobietę do tekstu? Być może zamiast robić tej wydumanej, nudnej i przesadnie teatralnej(!) rozmowy z początku, mogłeś od razu wspomnieć o co chodzi i co jest przedmiotem umowy? Tylko tak gdybam. :)

W miarę czytanie moje zainteresowanie rosło, więc nie mogę narzekać.

 

Posłałbym tekst do biblioteki, ale nie poprawiłeś jeszcze wskazanych przez nasze Panie błędów. Biblioteka zatem poczeka ;)

Ano właśnie, mi się zawsze wydawało, że jak zbuduję narrację “wiem, ale nie powiem”, to każdemu się spodoba. Dzięki, to dla mnie cenna informacja.

Hmmm… może można było wcześniej wstawić choćby pojedyncze sceny z dziewczyną – to też ciekawa uwaga narracyjnie.

P.S. Błędy poprawię, bo ta biblioteka kusi ;)

Bardzo proszę, Dantesie. :)

 

Eeech… chyba nigdy nie opanuję tego zapisywania dialogów.

Ależ opanujesz! Początki bywaja mozolne, ale potem to już wszystko samo się dzieje. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, usterki usunięte. Można dawać do biblioteki ;)

Właśnie o to chodziło, że nawet jak zamysł brzmi zacnie, to najlepszy pomysł może w praktyce dać inne rezultaty niż oczekiwane. Chyba potrzeba po prostu pisać i z czasem „czuć” te dynamikę akcji. Ja jeszcze jej szukam w swoim warsztacie ;)

Nie miałem siły na dokładne czytanie. Przeleciałem jednak przez tekst z zaciekawieniem i uśmiechem na koniec. Podobało mi się. :)

Nowa Fantastyka