- Opowiadanie: demi - Czarne anioły...

Czarne anioły...

Najnowsza mikronarracja. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Czarne anioły...

Zaprasza mnie do swego pokoju, gdzie napotykam go pogrążonego w głębokim skupieniu. Gestem bez słów daje znak, abym usiadł. Gdy to czynię, Darek odkłada pilnie studiowany album z jakimiś fotografiami. Interesuje mnie to. Pytam, o czym jest album. Darek, obecnie około trzydziestolatek, odpowiada, że to najcenniejsza książka świata.

– Sanktuaria. Same te największe. Jak Bóg… – ostatnie zdanie wypowiada ze szczególnym, nieco teatralnym namaszczeniem. Pytam, skąd ją ma.

– To prezent. Od kobiety. Zanim mnie rzuciła, dała mi ten dar… – mówi cicho, ale bez smutku, raczej z lekkim bladym afektem, jak to mawiają lekarze. Przeglądam podany mi album. Są wszystkie najważniejsze sanktuaria, polskie też, w tym – jedyne uznane za powstałe na miejscu prawdziwych objawień sanktuarium w Gietrzwałdzie. Oczywiście, Łagiewniki – “ta chora zakonnica, wiesz Rafał”; rzecz jasna Jasna Góra, także mniej znane jak to w Piekarach Śląskich, Tarnowskich Górach, Górce Klasztornej oraz Świętej Górze czy na Górze świętej Anny, babci Jezusa, pierwszej świętej chrześcijaństwa. Góra ta leży niedaleko trasy 94 koło Opola.

Oddaję album, w którym są też La Salette, Lourdes czy Droga świętego Jakuba, brata Jezusa. Darek jest zafascynowany takimi tematami. Przypominam sobie lata 90. i myślę, że on jest właśnie tam, gdzie ja byłem. Pytam go, czy jest szczęśliwy. I wtedy nadzwyczaj niespodziewanie Darek odpowiada, że jest bardzo szczęśliwy. Lekarze podają mu końskie dawki przeciwpsychotyków, a on nadal widzi to, czego normalni nie widzą i nie widzi tego, co widzą normalni. Jego mózg działa na innych falach i te częstotliwości, takie same jak w głębokim śnie z falami theta i najgłębszymi delta pozwalają mu widzieć więcej. Dosłownie. To nie wytwór mózgu – mózg nie może niczego wytworzyć, bo receptory – jak sama nazwa wskazuje – odbierają rzeczywistość, a nie ją tworzą. Darkowi wierzę, bo nigdzie się nie rusza z pokoju, a jest spokojny.

Jednak w miarę, jak rozmawiamy w tym zakładzie dla nerwowo i psychicznie chorych, czuję, że powoli towarzysz niedoli się rozszczepia, a mowa staje coraz mniej zrozumiała…

Nagle ni stąd ni zowąd Darek rozpoczyna monolog, podobny do małej improwizacji.

– Rafał, tam za oknem, o widzisz, popatrz, widzisz te koty? To nie są koty. To czarne anioły. Pełno ich tu. Niby przebrani za koty, ale to szatany. Te co budowały Petersburg. Te szatany, które weszły w stado świń i biegły jak opętane nabrzeżem jeziora Genezaret i utopiły się w morzu. Szatan istnieje. Zapamiętaj. On jest kłamcą i zabójcą, prawdy w nim nie ma. I nie było. I nie będzie. On nas tu wysłał. Ja go znam. Widziałem i rozmawiałem, jak rozmawiam z tobą. Spytałem, czemu jest taki zły i niszczy ludzkość.

– Odpowiedział mi, wiesz co? “Bo tak mi się podoba.” Tak powiedział, a potem oprowadził po piekle. Są tam lochy, płacz, błagania o litość, jęki, jak w średniowiecznych podziemiach na zamkach wielmoży. Szatan zsyła nas do szpitala, żeby nas karmić kłamliwymi tabletkami. One nie pomagają, tylko sprawiają, że stajemy się podobni do normalnych. Wybacz, ale ty jesteś dla mnie za normalny. Nie wierzysz, założę się, w szatana, a nawet nie wierzysz w Boga. Zdecydowana większość ludzkości dawno nie wierzy w nic. Noc jest księżycowa, czarne anioły szukają ofiary, szatani krążą, biorą je i składają ofiarę na czarnej mszy…. – Darek na chwilę przerywa monolog, od którego ciarki przechodzą przez plecy, a ja nie myślę, myślenie mam wyłączone, bo nie słyszałem tego nigdy wcześniej.

Potem Darek kontynuuje. – Wiesz, raz szedłem ulicą, z piskiem opon podjechało czarne bmw z przyciemnianymi szybami, wciągnęło mnie do środka dwóch facetów w czerni, mieli okulary jak z Matrixa. Zawieźli mnie do opuszczonej, łuszczącej się starym tynkiem kaplicy, na ścianach której napisano “Ave satan” i tego typu, wiesz. Potem była czarna msza, złożono niemowlę w ofierze, a mnie się wydawało, że para uprawiająca seks na ołtarzu to diablica i diabeł. Wokół było mroczno, bałem się. Kazali mi coś podpisać, lecz odmówiłem. Wtedy wyrzucili mnie z kaplicy, a ja uciekłem do autobusu. Rafał, szatan istnieje. Wiesz, skąd się tu wziąłeś? Wkręcił cię. Opowiadałeś mi o sobie, chciałeś zostać dziennikarzem, naukowcem albo pisarzem, pisałeś też muzykę. Ale to szatan cię zniszczył. On może wejść w każdego. Nikt nie może czuć się bezpieczny. I robi to. Lekarze podają leki. I oprócz skutków ubocznych dalej masz depresję. Bo kiedyś wierzyłeś w Boga i diabła, potem przestałeś wierzyć w diabła, a na koniec nawet w Boga…. – jego oczy płoną, jakby mówiąc ten monolog miał jakieś obrazy w polu widzenia, jego gałki oczne się co chwila przewracały, miałem wrażenie, że zaraz będzie toczył pianę, ale nie. Zamiast tego nachylił się i gorącym, wariackim szeptem mówił, żebym się ratował, rzucił lekami o ścianę, bo za tą ścianą jest Bóg.

– Potrzebuję tylko noża – kontynuował Darek, wysoki brunet z czarnymi oczami jak smoła, trochę przypominał mi Banderasa.

– Po co? – pytam.

– Żeby odnaleźć Boga. On jest. Chowa się za tą ścianą.

Przypomina mi się film o genialnym muzyku wiolonczeliście, chorym na schizofrenię, który grał w tunelu i zbierał na życie. Co jakiś czas, między kolejno granymi numerami, wygłaszał płomienne kazania. Raz stwierdził, że “Bóg jest za tą ścianą”, ale nikt ze słuchających tego nie potwierdził. Darek pewnie nie znał tego filmu.

 

***

Nad szpitalem dla nerwowo i psychicznie chorych zasunęła się kurtyna z ciemnych, gradowych chmur. Było dobrze po 22 i cisza jak ta w studio nagraniowym czy “silentium” w klasztornych krużgankach zapadła na całym oddziale, we wszystkich salach. Dyżurne siedziały w swoim pokoiku, gadały o czymś namiętnie, zerkając co chwila na włączony telewizor. Nagle pośród chrapania piknął mój smartfon. Na ekranie widniały słowa: “Przyjdź za chwilę do palarni. Stewardesy są w pokoju. Artur”. Z Arturem to była osobna historia. Od początku zdał mi się inteligentny, może aż za bardzo i do bólu szczery, logiczny i paradoksalnie w lepszym kontakcie ze światem niż rzeczony Banderas z sanatoryjnego. My jeszcze byliśmy na obserwacyjnym, minimum dwa tygodnie, aby leki zaczęły działać i przeszły najgorsze dla lekarzy objawy – myśli suicydalne, zwane też ładnie “rezygnacyjnymi”.

 Wstałem. Po cichu wyszedłem z sali numer 34. Wszędzie czysto. Stewardesy zgodnie z prawdą nic nie zauważyły, zresztą do kibla i palarni można było chodzić całą dobę. Maszynki do golenia kazano nam chować do zamykanej szafki zaraz po porannej toalecie. Udałem się prosto do palarni. Artur już czekał. Siedział pod oknem, na stoliku stała miedziana, dizajnerska popielniczka, a on dopalał – założę się – co najmniej drugiego papierosa. Bez zbędnych słów usiadłem naprzeciw i wyjąłem swoją paczkę R1, wtedy najtańszych i jednocześnie najsłabszych fajek.

-“Kosmos” – powiedział nagle Artur strzepując szaro-bury popiół. Palił tak mocne, jak kiedyś sporty albo extramocne, symbole epoki, gdy nie panowała jeszcze histeria wokół palenia i wolno było palić niemal wszędzie.

-“Wiem” – odrzekłem, spodziewając się dłuższej rozmowy. Nie chciało mi się spać. Była chyba 22:30, gdy wszedłem do palarni. Wyszedłem grubo po północy. Byłem w punkcie zwrotnym, także dzięki Arturowi. Opowiedział najnowsze zdarzenia i swoje pomysły. Ja zdałem relację, nieco chaotycznie, z wizyty u Darka-Banderasa.

– Wiesz, on jest chory i nie jest – wysiliłem się na oryginalne, typowo postmodernistyczne myślenie w logice modalnej, zwanej też wielowartościową.

– Opętany – odparł jednym słowem Artur, jakby miał wgląd ejdetyczny, coś na kształt fenomenologii Husserla. – Albo święty – dodał dogaszając papierosa.

– Powiedz to tej lekarce, co ładuje w niego wiadro leków. Wiadro jednak jest dziurawe – powiedziałem.

– Oli? To psychopatka. Ona nie chce ich wyleczyć, tylko zrobić większych wariatów niż rzeczywiście są – mówił z lekkim bladym afektem, ale to typowe w przewlekłej schizofrenii.

– Mnie daje dobre leki, pomagają – musiałem przyznać.

– I co, że Darek jest nafaszerowany jak świnia? Dalej widzi czarne anioły.

– Mi powiedział, że jest szczęśliwy. Że jest bardzo szczęśliwy. Tak dokładnie mówił.

– Mimo leków, które sprowadzają z chmur na ziemię?

– Tak. Mimo risperidonu albo cholera wie, czego, jest zupełnie niewrażliwy na neuroleptyki.

– Opętani reagują paradoksalnie na leki. Neuroleptyki ich pobudzają, antydepresanty powodują jeszcze większą depresję, benzodiazepiny, jak wiesz, powodują bezsenność – skąd to wiedział, do dziś nie wiem.

– Czytasz w myślach – dogasiłem peta i wyjąłem kolejnego.

– Darek jest dziwny.

– Ale szczęśliwy.

– Pewnie chwilowo. Wypuszczą go ze szpitala, wróci do swej porąbanej rodzinki i zacznie się od nowa. Najdalej za miesiąc tu wróci. – prorokował Artur.

– A znasz historię Anneliese Michel, tej Niemki? – spytałem.

– Jasne. Była leczona na padaczkę, w istocie opętana.

– I wiesz, że jednocześnie uznali to za opętanie ekspiacyjne?

– Tak. Ofiarowała się za grzechy świata.

– Właśnie. I widziała Jezusa, Maryję, którzy mówili jej, że zostanie świętą. Wielką świętą.

– Kościół do dziś nie uznał tego. Nawet chyba sprawa utknęła na etapie stwierdzania heroiczności cnót. Zażywała leki, cierpienie było zbyt duże, chciała się leczyć, poddawała się modlitwom. Ale masz rację. Opętanie nie wyklucza świętości.

 Zapadło milczenie, ale nie głuche, tylko to uroczyste. Jakby prąd wisiał w powietrzu, przebiegały przez nas niewidzialne neutrina, fale radiowe, rentgenowskie i wszelkie rzeczy niewidzialne. I nawet więcej – niewyobrażalne…

Koniec

Komentarze

raczej z lekkim bladym afektem, jak to mawiają lekarze

Przecinek bym wstawiła po lekkim.

 

 

Przypominam sobie lata 90. i myślę, że on jest właśnie tam, gdzie ja byłem.

Zapisałabym liczbę słownie i bez kropki. 

 

Darkowi wierzę, bo nigdzie się nie rusza z pokoju, a jest spokojny.

Czemu taka konstrukcja, skoro to ja wierzę?

 

Potem Darek kontynuuje. – Wiesz, raz szedłem ulicą, z piskiem opon podjechało czarne bmw z przyciemnianymi szybami, wciągnęło mnie do środka dwóch facetów w czerni, mieli okulary jak z Matrixa.

 

Lepiej dwukropek po kontynuuje i wypowiedź do nowego akapitu. 

 

 

-“Kosmos” – powiedział nagle Artur strzepując szaro-bury popiół. Palił tak mocne, jak kiedyś sporty albo extramocne, symbole epoki, gdy nie panowała jeszcze histeria wokół palenia i wolno było palić niemal wszędzie.

A czemu wypowiedzi w cudzysłowiu?

 

 

Test przygnębiający i niepokojący. Czyta się nieźle.

Lożanka bezprenumeratowa

Czytało się dobrze. Jest przygnębiająco, mocno refleksyjnie. Możliwe że to własna nadinterpretacja, ale czuć że coś czyha za rogiem, jakieś wydarzenie.

 

Dobry jest też warsztat który nie rzucał się w oczy, tylko dał płynąc z opowieścią.

Posępny i dość przytłaczający szort. Szkoda, że pozbawiony fantastyki.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

i skła­da­ją ofia­rę na czar­nej mszy…. → Zbędna kropka – po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Potem Darek kon­ty­nu­uje. – Wiesz, raz sze­dłem ulicą… → Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu. Winno być:

Potem Darek kon­ty­nu­uje.

– Wiesz, raz sze­dłem ulicą

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

 …a na ko­niec nawet w Boga…. → Zbędna kropka po wielokropku.

 

wy­so­ki bru­net z czar­ny­mi ocza­mi jak smoła… → Raczej: …wy­so­ki bru­net z oczami czar­ny­mi jak smoła

 

Było do­brze po 22 i cisza… -> Było do­brze po dwudziestej drugiej i cisza

Liczebniki zapisujemy słownie. Ten błąd pojawia się także w dalszej części tekstu.

 

-“Ko­smos – po­wie­dział nagle Artur strze­pu­jąc sza­ro-bu­ry po­piół. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zbędny cudzysłów. Winno być: Ko­smos – po­wie­dział nagle Artur, strze­pu­jąc sza­robu­ry po­piół.

 

-“Wiem – od­rze­kłem… → – Wiem – od­rze­kłem…

 

Naj­da­lej za mie­siąc tu wróci. – pro­ro­ko­wał Artur. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kolejny tekst bez cienia fantastyki. Nudna obyczajówka. Napisana okej, ale bez większego sensu, tła i przekazu – ot losowa myśl rozbudowana do długości szorta.

 

Hej, hej,

 

czytało się dobrze, nawet to wszystko ciekawe. Opowiedziane, jakby dawno niewidziany znajomy zdradzał rewelacje ze swojego życia przy kieliszku wódki i zapalonym papierosie. Można kręcić nosem na brak fantastyki, ale są sprawy boskie i demoniczmne gdzieś tam w tle i pewnie można by rzec, że jest to czymś więcej niż wytworem leków czy chorego umysłu. Generlanie na plus :)

 

Jeszcze drobna uwaga:

Oddaję album, w którym są też La Salette, Lourdes czy Droga świętego Jakuba, brata Jezusa

Podaj proszę skąd zaczęrpnąłeś to info, że tenże św Jakub jest bratem Jezusa. Co miałeś na myśli? Generalnie jest to grube stwierdzenie podważające pewnie conajmniej kila dogmatów wiary ;)

 

Pozdrawiam!

 

 

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka