
Hasło: mistrzowie baletu kwaśnych pomidorów
Obraz: Kay Sage “My Room Has Two Doors” My Room Has Two Doors, 1939 – Kay Sage – WikiArt.org
Serdeczne podziękowania dla betujących: adam_c4, Bardjaskier, krar85, Outta Sewer
Hasło: mistrzowie baletu kwaśnych pomidorów
Obraz: Kay Sage “My Room Has Two Doors” My Room Has Two Doors, 1939 – Kay Sage – WikiArt.org
Serdeczne podziękowania dla betujących: adam_c4, Bardjaskier, krar85, Outta Sewer
Wszyscy tańczymy w rytm recytowanego wiersza.
Popijamy sokiem z trudnych pytań, do których wrzucamy obietnice przedwyborcze spisane na złotych karteczkach. Od nich napój robi się słodki i prosty. Wznosimy puchary.
– Zdrowie! – krzyczę i wszyscy odpowiadają tym samym. Cała szalona zgraja z Lawendowego Zakątka, wszyscy moi serdeczni znajomi. Ciocia Czesława z grzebieniami zamiast dłoni, Srogi Sędzia o stu nogach i Drzwi Obrotowe o aspiracjach politycznych. No i dwaj mistrzowie baletu kwaśnych pomidorów (Szklarniowy i Malinowy), bliźniacy z różnych gałązek, moi najlepsi przyjaciele.
Tymczasem francuska kurtyzana prosi mnie do tańca. Głupio odmówić, więc biorę jej dłoń i wirujemy w szalonym walcu, obracając się coraz szybciej i szybciej. Ta wspaniała kobieta lekkich obyczajów od pasa w dół jest tytanowym zraszaczem obrotowym marki Prostix.
– Wszędzie lejesz wodę! – wrzeszczy ktoś, ale ignorujemy go i wirujemy dalej.
Zabawa, zabawa, zabawa. Wino, kotlety, brew. Dykta, iluzja, śpiew.
A wtedy…
*
…wchodzi bardzo smutny człowiek, morderca uśmiechu, zabójca beztroskich myśli. Mężczyzna w trzyrzędowym garniturze, z martwą muchą w klapie. Zachowując się dyskretnie, prosi mnie na bok, ale ja nie chcę rozmawiać w ten sposób.
– Robisz mi tu straszną oborę! – krzyczę, tak by wszyscy słyszeli. – Tu jest elegancka impreza, ludzie się bawią sympatycznie, a ty tu przychodzisz jak, jak…
Gdy podchodzę bliżej, widzę, że ten osobnik udawany jest przez tysiące ruchliwych robaków tak małych, że można to stwierdzić tylko z bliska.
– Mam bardzo poważną wiadomość – mówią robaki.
Wzdycham ciężko, wzruszam ramionami i zachęcam, by kontynuowały.
– Ktoś zaczął zabijać mieszkańców Lawendowego Zakątka – stwierdzają, co wywołuje cichy okrzyk zdumienia i strachu wśród współbiesiadników.
– I ty. – Robaki uderzają palcem w moją pierś. – Musisz się tym zająć.
– Nie ma mowy. Jestem tu na nieustających wakacjach.
– Ale to jest związane z tobą. Na miejscu zbrodni jest twoje imię.
– Wszystko zawsze jest ze mną związane! – krzyczę, by zamaskować strach. Teraz to robaki wzdychają.
– Chociaż zerknij i podpowiedz – zachęca Szklarniowy, rozciągając ciało wzdłuż gałązki w ramach ustalonej pozycji baletowej.
– Nikt inny sobie nie poradzi – przekonuje Malinowy.
No, skoro tak ładnie proszą.
– Niech wam będzie – stwierdzam, co wywołuje spektakularną reakcję wszystkich przyjaciół z Zakątka. Obrotowe Drzwi wirują, Ciocia czesze radośnie co się da, pomidory tańczą wesoło Jezioro Łabędzie. Tylko robaki patrzą na mnie smutnymi oczami, tak jak tylko robaki potrafią.
A skoro decyzja podjęta to…
*
…przepływamy wszyscy w miejsce zbrodni. I faktycznie na skraju polany są niepodważalne ślady morderstwa. Rozczłonkowany Miękki Miś ma powyrywany ze środka plusz. Łapy, głowa i tors przybite są do gałęzi drzew. Z zakrwawionego tkaninowego wnętrza ktoś ułożył napis: „To nie Twoja wina Aleksie Poważny”.
– To faktycznie moje imię – stwierdzam i nie mogę uwierzyć. Tu przecież nie dzieją się takie rzeczy. Tu jest miło i sympatycznie.
– Czy ktoś widział, co się stało? – pytam zebranych. Wszyscy kręcą głowami lub czymkolwiek co pełni tę rolę. Nagle wystawiona do góry dłoń. Jej właścicielem jest pirat w dwóch opaskach, zakrywających oba oczodoły, który podjeżdża do nas powoli.
– Jestem naocznym świadkiem – mówi.
– Świetnie. Więc co widziałeś?
– Ciemność, wielką ciemność! – krzyczy i jedzie dalej. Zerkam na jego stopy i orientuję się, że na nogach ma wrotki z gałkami ocznymi zamiast kółek. Ech, co za strata znaków!
– Musimy do nich iść po radę – stwierdza Szklarniowy, wyginając się w jakiejś pozie i wskazując gałązką w baletkach budkę z kolorami.
– Ja nigdzie nie idę – wzbraniam się, choć wiem, że ma rację. Nie możemy tego tak zostawić. Szukam posłańca, który przyniósł informacje o zbrodni, ale pozostał po nim tylko trzyrzędowy garnitur. Najwyraźniej robaki rozeszły się w swoją stronę, zmęczone udawaniem poważnego człowieka. Dobrze to rozumiem, bo ileż można?
– Wiesz, że musimy tam iść – przekonuje Malinowy i ma rację. Jak oni nam nie pomogą, to nie wiem, kto będzie potrafił.
*
Przepływam więc znowu do budki z kolorami i stoimy przed ich obliczem. Oto trójkąt ostatecznej mądrości: Bełkoczący Menel, Zepsuty Zegar z Kukułką i Deska do Prasowania.
– Spytaj – zachęca Szklarniowy. Biorę głęboki oddech i mówię:
– Kto i czemu zabił Miękkiego?
Bełkoczący Menel bełkocze, Zepsuty Zegar jest nieruchomy, Deska milczy.
– Co mamy robić? – drążę temat, ale nie widzę reakcji. – Może jednak wcale nie są tacy wszechwiedzący?
– Są, są. Popatrz tylko na nich.
I nagle ściany budki się obsuwają. Przez bredzenie menela przebija się słowo „zamek”, wskazówki zepsutego zegara pokazują na odległą cytadelę, a na desce do prasowania, jakby wypalony żelazkiem, pojawia się czarny kontur twierdzy.
Podążamy wzrokiem za znakami. Na odległym wzniesieniu tkwi ruchliwy Pałac Niedokończonych Zadań, wiecznie niepełny, w nieustannym remoncie. Miejsce, które wzbudza strach we wszystkich mieszkańcach Lawendowego Zakątka.
No prawie wszystkich.
Bo u mnie prawdziwy strach, jedyna rzecz, która naprawdę mnie przeraża, jest zawsze w zasięgu wzroku i nigdy mnie nie opuszcza. To Wielka Koszmarna Rzecz, w której mieszkają prawdziwe sprawy. Co dziwne, tym razem zawieszona jest tuż obok Pałacu.
– Musimy tam iść – stwierdza Malinowy.
– Ale czy na pewno? – kwestionuję. – Może wskazali przypadkową stronę świata?
– Oni się nigdy nie mylą, chyba że w piątki, a dzisiaj mamy przecież środę – przekonuje Szklarniowy. Patrzę na zamek z klocków, który nieustannie się przeobraża, zmienia, i wydaje mi się, że znam tę budowlę, może kiedyś sam ją układałem w innym miejscu, z innych elementów?
Może układałem ją z kimś?
Wielka Koszmarna Rzecz zaś wzywa mnie jak zawsze.
Wróć do nas, prosimy. No wróć!
– Czeka nas wyprawa! – krzyczy Malinowy.
– I wy naprawdę chcecie tam iść? – dopytuję.
– Na pewno. Każdy, kto się odważy.
Uśmiecham się. Miło mieć przyjaciół, hordę fajnych ludzi i przedmiotów, które cię wspierają. Wychodzimy z budki i pytam:
– Kto pójdzie ze mną?
Nagle tłum rzednieje, a może nigdy nie było nas tak dużo? Zostali Mistrzowie baletu kwaśnych pomidorów, Ciocia Czesława, Srogi Sędzia i Drzwi Obrotowe. Niezbyt mocna grupa jak na taką przygodę.
– Damy radę – pociesza Malinowy, klepiąc mnie gałązką po ramieniu. Kiwam głową, choć mam wątpliwości. Wiem, że wcale nie chcę tam iść, ale mam wrażenie, że muszę.
– Którędy najszybciej? – pytam.
– Najszybciej to przez…
*
…pole pełne gigantycznych rosiczek, wymuszających wewnętrzny dialog.
Ruszamy więc. Wchodzimy na wielką polanę, gdzie ogromne kwiaty pożerają nas, trawią i wypluwają na nowo w innym miejscu. I tak kilka razy.
Zastanawiam się, czy po takiej dekompozycji i powtórnym odrodzeniu dalej jestem sobą? A jeśli podróżujemy wspólnie, to czy się mieszamy? Jeśli jestem trochę w kimś, a tylko trochę w sobie, to którą osobą właściwie jestem?
Na szczęście myślę o tym tylko przez chwilę, bo zaraz kończymy trawienną podróż i przed nami pojawia się…
*
…las wściekłych filozofów i myślicieli.
– Mam wrażenie, że jego tu nie było – komentuje Ciocia Czesława. – A przynajmniej nie w takiej skali.
Faktycznie jest gęsto. Bór zapełniony drzewami, filozofami i ideami. Ciężko oddychać w tak przemyślanym powietrzu.
– I tak musimy przez niego przejść – sugeruje Malinowy. – Ale na palcach, po cichutku. Może uda nam się przejść bez wdawania w konflikt filozoficzny.
Ruszamy więc przez las, gdzie co chwilę stoi jakieś gremium pogrążone w dyskusji. Na początku jest całkiem nieźle. Grupy filozofów dyskutują i spierają się, ale nie wygląda to groźnie. Potem widzimy, że dochodzi do przepychanek, najwyraźniej dyskusje o istocie bytu i źródłach poznania nabierają rumieńców.
A potem jest jeszcze gorzej.
Na polanie w środku lasu stoi kilka ekip, wrzeszcząc do siebie nawzajem i machając chorągwiami. Dostrzegam napisy na ich proporcach.
„Ultrasi Heraklita: Pozdro dla frajerów, którzy myślą, że wchodzą dwa razy do tej samej wody”.
„Chuligani Sokratesa: Wiesz, że nic nie wiesz, uświadom to sobie”.
„Fanatycy Kartezjusza: A kto nie myśli, tego nie ma”.
Grupek jest jeszcze kilka, to wielkie, umięśnione łyse osobniki, tętniące testosteronem i myślą filozoficzną. Ich ciała są zdeformowane od niebywałego trudu umysłowego, który odciska piętno na ich posturze. A w głowie tylko największe pytania bez odpowiedzi, od których braku można zwariować.
Wiemy, że zaraz się na siebie rzucą. Idziemy więc najciszej, jak potrafimy. Nie mam pojęcia, skąd się tu wzięli w takiej formie, ale z niejasnych przyczyn przypominam sobie, że kiedyś lubiłem filozofię.
Nagle Fanatycy Kartezjusza zauważają Drzwi Obrotowe o aspiracjach politycznych, bo one faktycznie mocno wyróżniają się na tle drzew. Drzwi próbują uciec, ale im się nie udaje. Filozoficzne ogry doskakują, Obrotowe próbują walczyć.
– Oni kłamią. Nie myślę, a jestem! – krzyczą Drzwi, jednak wrzaski giną pod niezbitymi dowodami obalającymi tę tezę. Wiemy, że nie możemy im pomóc.
Biegniemy więc ile sił w nogach, tylko po to…
*
…by przypłynąć do kolejnego niebezpieczeństwa.
Przed nami dolina pełna trujących elementów. W liściach, w wodzie, w kamieniach zaklęta jest najgorsza z toksyn: nieskrępowana myśl fantastyczna.
– Tego też tutaj nie było – stwierdza Malinowy. – A przynajmniej nie w takiej skali.
– Coś nas próbuje pokonać – dedukuje Szklarniowy.
– Coś. Albo ktoś – przyłączam się do rozmowy. Wszyscy na mnie patrzą z podziwem, jakby ten całkiem oczywisty fakt był jakimś odkryciem.
– Idziemy – rozkazuję. – I uważajcie, gdzie stąpacie.
Ruszamy, starając się nie nadepnąć na nic, co wygląda fantastycznie. Tymczasem w oddali widzę jakąś kobietę o znajomej twarzy, trzymającą obraz. Nie porusza się, a jednak z każdą chwilą zdaje się być coraz bliżej.
Ali, wróć, proszę.
I znowu to przeklęte wołanie. Czy ono…
– Cholera jasna! – krzyczy Srogi Sędzia. – Wdepnąłem.
– I co teraz? – pyta Malinowy.
– Może nic – kłamię, bo przecież wiem, że to nieuleczalna choroba.
I zaraz Srogi Sędzia otwiera szeroko oczy, jakby doznał objawienia. Wyciąga z opasłej kieszeni pióro i zapisuje planami i fragmentami dialogów każdą wolną przestrzeń. Do tego zaczyna opowiadać o pradawnych światach, odległych planetach, czarodziejach i obcych.
Nikt nie chce tego powiedzieć, ale wszyscy wiemy, że skończy się to wielotomową serią fantasy, albo równie opasłą space operą.
– Musimy go tak zostawić – mówię w końcu i nikt nie umie zaprzeczyć.
– To zaraźliwe? – pyta Malinowy. Kiwam głową i idziemy dalej. Czuję smutek, że zostawiliśmy Sędziego, ale też radość. Choć wiem, że stracił rozum, wygląda na szczęśliwego i spełnionego.
Bardzo mu tego zazdroszczę.
W końcu zatrzymujemy się, by odpocząć, idziemy spać a wtedy mam koszmar o tym, że…
*
…jestem prawdziwą osobą.
Jestem człowiekiem i chodzę do pracy. Rozmawiam w niej z innymi prawdziwymi ludźmi takimi jak ja, śmiejemy się, opowiadamy o swoim życiu. Jest miło i sympatycznie. Profesjonalnie. Wszyscy mnie chyba lubią i wszystko dzieje się w uporządkowany sposób.
Orientuję się, że to tak naprawdę moja firma odzieżowa, która odnosi mnóstwo sukcesów w kraju i za granicą. Przez chwilę czuję satysfakcję, a zaraz potem strach.
Chcę jak najszybciej stąd uciec, ruszam korytarzem, gdzie stoi Darek, mój partner, z którym założyłem przedsiębiorstwo. Nic nie mówi, tylko trzyma przed sobą obraz. W samym środku płótna jest wielkie jajo, które wydaje opierać się o zakrzywioną ścianę dzielącą przestrzeń na dwie części. Po prawej są drzwi.
Wiem, że to jajko i te drzwi są ważne. I przeraża mnie to straszliwie, chyba tylko tak bardzo, jak Wielka Koszmarna Rzecz.
A jestem przecież nieustraszonym człowiekiem sukcesu, choć wcale tego nie chciałem.
*
– Możesz wrócić na ziemię? – pyta Malinowy. Orientuję się, że teraz jesteśmy w mieście, metropolii znanej mi w jakiś sposób, a jednak zupełnie obcej.
– Czy my przed chwilą nie byliśmy… – waham się.
– Nieistotne, popatrz na to. – Szklarniowy wyciąga dwa kawałki papieru. Na obu napis: „Aleks Poważny, poszukiwany za wszelką cenę. Istniejący lub nie”.
– Aha – dedukuję. – Czyli ktoś na mnie poluje.
– Najwyraźniej. A my odczuwamy tego konsekwencje.
Konsekwencje? A co to za straszne, dawno niesłyszane słowo? Ono nie powinno tu mieszkać, nie w Lawendowej…
Urywam myśl, bo zauważam, że nasza grupa urosła i jest nas więcej. Widzę zmechanizowaną trzecią brygadę ogórków małosolnych, żyrafę, plującą dobrymi radami i tego przyjaznego dzieciaka, którego wcale nie ma (podobne rysy, mógłby być moim synem).
I jeszcze kilkanaście innych osobników.
– Nie było nas mniej? – pytam.
– Nie. Zawsze było nas całe mnóstwo – odpowiada Malinowy. – Musimy iść.
Pokazuje gałązką Pałac Niedokończonych Zadań, a ja kiwam głową. Idziemy. Przez moment myślę, że może Wielka Koszmarna Rzecz gdzieś zniknęła, że może wcale jej nie ma, ale zaraz ją dostrzegam majaczącą na horyzoncie, zawsze niedaleko, zawsze tam, gdzie ja.
Ona i jej wołanie.
Chodź do nas, wróć. Proszę.
Jakbym i tak nie miał wystarczająco dużego bałaganu w głowie. Pokazuję wszystkim ręką, by ruszać więc…
*
…idziemy przez puste miasto, aż dochodzimy do Sklepu z Rozczarowaniem.
I wszyscy wiemy, że ktoś musi do niego wejść, choć nie wiadomo, co nas tam czeka. Zerkam na zebranych, wszyscy patrzą wszędzie, tylko nie na mnie. Wszyscy oprócz baletowych mistrzów oczywiście.
– Jeśli chcesz, wejdziemy – mówi Szklarniowy, choć widzę, że na pomidorowej twarzy drgają mu mięsiste wargi.
– To muszę być ja – mówię, nie wiedząc czemu. Spoglądam na horyzont i widzę, że Wielka Koszmarna Rzecz jest bardzo blisko. Lepiej być w tym sklepie, niż na nią patrzeć.
To dodaje mi otuchy, więc wchodzę.
W środku zaduch. Na półkach mgiełki z rozczarowaniami i podpisy:
„Rozumiem, co czujesz, ale wolę, byśmy zostali przyjaciółmi”, „Zasługujesz na ten awans, ale jeszcze nie w tym roku”, „Bardzo mi się podobało, ale”.
Przełykam ślinę.
– Co podać szanownemu panu? – pyta kobieta, pełniąca tu zapewne rolę sprzedawcy.
– Na razie się tylko rozglądam – odpowiadam, gapiąc się na tytuły. No bo w sumie co powinienem zrobić? Tego nie przemyśleliśmy.
– A przepraszam bardzo, czy może pan na chwilę stanąć na moim miejscu? – oferuje kobieta. Wzruszam ramionami i idę za ladę. Ustawiam się tam, gdzie ona. W tym momencie kobieta przeskakuje blat, stając na moim miejscu.
– Aha! Mamy cię! – krzyczy. – Teraz to ty tu sprzedajesz!
– Ale jak to?
– A tak to. Nie przyjmujemy zażaleń. Tak jest tu napisane, proszę czytać ze zrozumieniem. – Wskazuje palcem na tabliczkę za moimi plecami. Odwracam się i widzę żółtą planszę z tekstem:
„Reklamacji po zamianie miejsc i wyborze zawodu sprzedawcy się nie uwzględnia. Prosimy o przemyślane wybory życiowe”.
Ponieważ w sklepie wszystko jest na sprzedaż, dostaję plakietkę i cenę. Jest bardzo niska. Kobieta wybiega ze sklepu w podskokach. Patrzę za nią, ale rozumiem, że to doskonały fortel, który ktoś gruntownie przemyślał. Skoro zostanę tutaj, to nie dowiem się, kto nas wszystkich zabija. Może to i lepiej? Może to wcale nie jest takie ważne.
Nagle słyszę moje imię, ktoś o mnie wypytuje na zewnątrz sklepu. Kryję się za ladą, chowając przed białymi szturmowcami, którzy nie umieją strzelać. Wiem też, że najgorszy z nich jest ten w czarnej zbroi, który ciężko oddycha i wolno chodzi. Podejrzewam, że jest moim ojcem.
Na szczęście się mylę. Bo tata (tak! Pojawił się, kiedy był najbardziej potrzebny) rozmawia z tymi wszystkimi postaciami na zewnątrz i pokazuje w jakimś kierunku. Tamci idą za jego sugestią, on uśmiecha się sprytnie. Uff, co za ulga, że nie jest wielkim, czarnym charakterem w pelerynie.
Potem wchodzi do sklepu.
– Tato, tato, co podać!? – witam go. – Tu jest tak wiele wspaniałych rozczarowań.
– Ale ty, synu… – głos mu się załamuje – …ty jesteś największym.
Padamy sobie w objęcia. To wyjątkowa chwila, tym bardziej że taka, która nigdy się nie wydarzy. Za chwilę ojciec luzuje uścisk i mam wrażenie, że mnie odpycha. Na jego twarz wraca ten sam grymas co zawsze, wieczne niezadowolenie ze wszystkiego, ze szczególnym uwzględnieniem mojej osoby.
– Mam dla ciebie prezent – mówi ojciec. Wyciąga obraz, ten sam co wcześniej, z jajkiem i drzwiami.
– Dziękuję.
– “Dziękuję”, nie wystarczy. – Rysy mu twardnieją. – Wiesz, co musisz zrobić.
Może i wiem, ale wcale nie chcę. Kręcę więc głową, udając, że nie mam pojęcia, o co chodzi.
– Musisz tam wejść i rozbić jajo.
– Ale…
– Do jasnej cholery, czy możesz choć raz zrobić to, o co cię proszę? Czy to takie trudne? Bezmózga małpa umie wejść do obrazu!
Nie chcę tego robić, ale chyba nie mam wyboru. Czuję silną presję, wywieraną przez ojca i przez wszystkie rozczarowania w sklepie. Jakby wierzyły, że tym coś zmienię.
Wchodzę więc do obrazu. Ale wcale nie rozbijam wielkiego jaja, tylko przechodzę przez drzwi. Uśmiecham się zadowolony, że przechytrzyłem ich wszystkich.
I wtedy ktoś mnie woła:
*
– Halo, jesteś z nami?! – To Malinowy, obok cała reszta grupy. Wszyscy biegną, więc biegnę i ja, choć to tak trudne, mam wrażenie, że coś krępuje mi ruchy. Patrzę do tyłu, gdzie pozostawiliśmy opustoszałe miasto, sklep z rozczarowaniem, no i mojego ojca.
Biegniemy, choć nikt nas nie goni, ale wiem, że to ucieczka prewencyjna, na wszelki wypadek. W końcu coś, albo ktoś zacznie i nas dopadnie. I tak jest tym razem, bo przed nami wyrasta…
*
…cmentarz nieruchomych manekinów.
Jest ich chyba kilka tysięcy, pokrywają całą widomą przestrzeń. Nie ruszają się, więc w sumie nie ma się czego bać, choć czuję rosnące gdzieś w bebechach przerażenie. Gdy zbliżamy się do manekinów, rozumiem skąd ten strach.
W ich nieruchomych twarzach wściekłość i wrzask, w zatrzymanych pozach gotowość do śmiertelnego ciosu. Manekiny nie mogą się ruszyć, w ich imieniu walczyć więc będą ubrania.
Krawaty wijące się niczym jadowite węże, spodnie z kantami wyprasowanymi tak bardzo, że z łatwością przecinają mięso do kości. I buty błyskające szpicami wypełnionymi trucizną.
Nie mamy wyjścia, musimy się przedrzeć. Stoją na drodze do Pałacu Niedokończonych Zadań i, niestety, Wielkiej Koszmarnej Rzeczy, która zdaje się być coraz bliżej.
Idziemy, unikając ciosów, unikając zębów i ostrzy. Manekiny zdają się mnożyć, powietrze nieruchomieje. Widzę, że Zmechanizowana trzecia brygada ogórków małosolnych zostaje wchłonięta przez obszerny płaszcz, a paryską kurtyzanę pokonują warczące buty na obcasie. Malinowy i Szklarniowy idą za mną, zachęcając, bym parł do przodu.
Ale wiem, że nie dam rady. Przewracam się, wściekły sweter próbuje mnie pogryźć, jadowity krawat wierzga tuż obok. Są tak blisko, że widzę ich metki. Na nich dostrzegam imię, nazwisko i nazwę firmy, którą bardzo dobrze znam. Którą sam…
Grube rękawiczki spadają mi na twarz, chcąc wydłubać oczy. Odrzucam je, odpycham wszystko od siebie i zbieram się do biegu. Widzę wolną przestrzeń, na niej mężczyznę z tym samym obrazem co wcześniej. Znam to płótno i tego człowieka. To Darek, przyjaciel, z którym stworzyłem wielką, ważną firmę.
Nie mam gdzie uciec, więc wskakuję do obrazu. W głowie myśl, że mógłbym to przerwać, rozbijając wielkie jajo, ale też przerażenie tym, co się stanie gdy to zrobię. Przechodzę zamiast tego przez drzwi…
*
…i ląduję w jeszcze gorszym miejscu.
Szkoła albo przedszkole, trudno powiedzieć, w każdym razie miejsce, gdzie ludzie się edukują i prześladują. Wiem, że zaraz jest jakaś kartkówka i koniec roku, a ja opuszczałem wszystkie zajęcia. Czemu? Przecież jestem taki odpowiedzialny. A te narastające wagary, czy one mnie nie wykluczą? Czy nie będę musiał powtarzać roku?
Tymczasem jesteśmy w klasie. Obok Malinowy i Szklarniowy, dalej Ciocia Czesława i jeszcze kilku znajomych, co dodaje mi otuchy. Uśmiecham się, moi przyjaciele też i jest całkiem wesoło.
– Poważny! – krzyczy nauczycielka, a ja orientuję się, że to moje nazwisko. – Może opowiesz ten dowcip.
Przecież ja nic nie mówię!
– No proszę, proszę, zapraszam. Pośmiejemy się wszyscy.
Wszyscy się na mnie gapią, jestem w centrum uwagi, a przecież tak nienawidzę być na świeczniku. Nagle orientuję się, że nie mam majtek. O Jezu, jak to możliwe?! Zakrywam się dłonią, pocę i czerwienieję na twarzy. W końcu znajduję jakieś spodnie i pospiesznie je wkładam.
Nagle jakaś olśniewająca piękność do mnie szepcze. Odwracam się i widzę, że ta dziewczyna (kobieta?) trzyma obraz, ten sam co zwykle i zachęca mnie, bym do niego wszedł.
– Musisz tam wejść i rozbić jajko – doradza piękność, ale ja kręcę głową. Nie chcę tam wchodzić, chcę, by wszystko zniknęło, chcę się schować w czarnej, ciemnej, nieistniejącej jaskini.
Wszyscy się ze mnie śmieją. Myślę, że nie może być gorzej, ale bardzo się mylę.
Bo szkoła zaraz zamienia się w gigantyczną arenę z dziesiątkami tysięcy widzów. Na telebimie moja przerażona twarz, widać każdy pryszcz i niezdarne kłaczki imitujące zarost. Patrzy na mnie premier, nobliści, całe Chiny i pan spod czwórki.
I wszystkie kamery (tak, są tutaj kamery!) skierowane są na mnie.
Jedyną osobą o przychylnej twarzy jest chłopiec o znajomych rysach, który stoi na arenie. Trzyma obraz i zachęca mnie dłonią, bym do niego wszedł.
No chodź, będzie fajnie, zobaczysz.
Ruszam w jego stronę, uśmiecham się, mierzwię mu włosy (czy ja to już kiedyś robiłem? Czy robiłem to wiele razy?), a potem wskakuję do obrazu. Nie jestem oczywiście na tyle szalony, by rozbić stojące w nim jajo. Przechodzę więc przez drzwi i wracam do punktu wyjścia, bo…
*
…dalej jestem na arenie, choć z wielką ulgą stwierdzam, że nie ma nikogo na widowni. Może wszystko jakoś wróci do normy, myślę i wtedy słyszę syreny.
Ryczenie jest okropne, zakrywam uszy i nagle orientuję się, skąd dochodzi. Na arenę wjeżdżają trzy autobusy na sygnale. Z pojazdów wysypują się małpy w wojskowych mundurach. Gdy mnie dostrzegają, zaczynają szaleć, krzyczeć po swojemu, pokazywać palcami. Powoli zapełniają miejsca na widowni, która zdaje się przypominać salę sejmową.
Domyślam się, że to jakieś głosowanie. Małpy skaczą, awanturują się, w końcu milkną. Widzę gigantyczny ekran wyrastający tuż przede mną. Na nim napis:
„GŁOSOWANIE NR 0
W sprawie uznania Aleksa Poważnego za osobę nieistniejącą i nigdy niepowstałą
ZA 459
PRZECIW 0
WSTRZYMAŁO SIĘ 0,7”
Małpy, widząc rezultat głosowania, zaczynają podskakiwać i krzyczeć radośnie, najwyraźniej cieszy je ten wynik. Korzystam z sytuacji i schodzę z areny. Widzę swoich przyjaciół. Macham do nich, ale tylko odwracają wzrok, patrząc wszędzie, tylko nie w moją stronę.
– Hej, co się dzieje? – pytam, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. Nic dziwnego, przecież nie istnieję. Dalej widzę mojego ojca, dzieciaka, tego faceta, który chyba był moim przyjacielem albo partnerem w interesach, no i piękność ze szkoły. Też mnie ignorują.
Czuję przerażenie, ale zaraz potem ulgę.
*
No wreszcie!
Zawsze chciałem być niewidzialny, chciałem niespecjalnie zwracać na siebie uwagę, przechodzić sobie obok niezauważony, raz, dwa, trzy i niby jestem, a jakby mnie nie było. A nieistnienie to w sumie ostateczna wersja niewidzialności.
Jak cię nie ma, to w ogóle nic cię nie dotyka.
Uśmiecham się więc nieistniejącymi ustami do nieistniejącego siebie, bo wiem, że tak mi najlepiej. Wspaniale jest nie móc na nic wpłynąć, a jeszcze wspanialej, gdy nic nie wpływa na ciebie. Że też wcześniej na to nie wpadłem.
Coś wymazuje moją przeszłość, jestem nietykalny i nieistniejący.
Wspaniale!
Ale wtedy na horyzoncie pojawia się Wielka Koszmarna Rzecz, która nigdy nie odpuści, nigdy mnie nie zostawi.
Czekamy tu na ciebie. Wróć, kiedy chcesz, tylko proszę, wróć.
Ona i to jej wołanie. Biegnę, by uciec od tego i od własnych myśli. Nie jest łatwo, coś jak zwykle krępuje mi ruchy.
Ali, wróć do mnie!
Zamknij się, zamknij, zamknij!
Przede mną wyrasta gigantyczny obraz z jajkiem i drzwiami. Wszędzie lepiej, byle dalej od wołania. Wskakuję do niego i…
*
…i jestem na weselu.
Faluję pijany, ciężki na ciele i umyśle, w rytm piosenek, od których będę wymiotować, choć z moich ust wypadają teraz tylko słowa. Krzyczę gorzko, gorzko, i nie pijemy wódki, bo pocałunek był za krótki, a potem śpiewamy, że idziemy na jednego i że będziemy wódkę pić.
Są wszyscy moi przyjaciele i rodzina.
Podłoga, sufit, podłoga, wszystko wiruje, cały świat wpada do mnie na kiepską imprezę w moim przełyku. Ktoś jednak każe mi wstać i jego dotyk jest jak muśnięcie aksamitnego nieba.
Ten anioł podnosi mnie i mówi, że obiecałem przecież tyle nie pić. Uśmiecham się krzywo, patrząc w tę jasną twarz. I nagle wiem, że to moje wesele i żenię się z najpiękniejszą kobietą na świecie, moją miłością ze szkoły.
– Gosia? To ty? – pytam.
– Tak to ja. To zawsze jestem ja.
– Kochanie, obawiam się, że nie możemy się pobrać , bo ja nie istnieję.
Ale ona całuje mnie w usta i wszystko trochę wraca na miejsce. Bo naprawdę mnie widzi. Byłem niewidzialny (od zawsze), a ona mnie zobaczyła.
– Nie możesz cały czas od tego uciekać – przekonuje.
Wzdycham ciężko i udaję, że nie wiem, o co jej chodzi.
– Musisz tam wejść. Do koszmarnej rzeczy. Wiesz o tym. To musi się skończyć.
Kręcę głową, bo wcale nie chcę. Gosia wskazuje obraz, którego reprodukcja wisiała u mnie kiedyś w pokoju: Kay Sage “My Room Has Two Doors”. Kopia, która już nie istnieje, odkąd postanowiłem, że czas zająć się w życiu poważnymi sprawami, a nie zachwycaniem abstrakcyjną sztuką.
Podarłem więc obraz i wyrzuciłem.
A teraz tu jest i na mnie czeka.
Całuję Gosię i wchodzę do obrazu po raz kolejny. I tym razem rozbijam jajko, a gdy wielka jasność mnie oślepia, widzę…
*
…że jestem w środku Wielkiej Koszmarnej Rzeczy.
Są tu wszyscy, którzy się liczą: FBI, komunistyczny komitet LEM, Hiszpańska Inkwizycja, której nikt się nie spodziewa i Klub Gospodyń Wiejskich. Na ścianach, na monitorach komputerów widnieje zaś moja twarz i nazwisko.
A gdy tylko wchodzę, wszystkie oczy kierują się na mnie.
– To on – syczy ktoś.
Koło gospodyń zaczyna śpiewać. Ta pieśń jest o mnie.
I już wiem, że nigdy nie powinienem tu wchodzić.
Bo nagle wszystko się zmienia. Znikają zastępy agentów, monitory zamieniają się w jeden telewizor i laptop, pojawiają się okna, stół, krzesła, kanapa. Kilka obrazów na ścianie i fotel. Zwykły salon, zwykły dom. A w nim osoby o znajomych twarzach patrzących na mnie z prawdziwą troską.
Ojciec, Gosia i moje dwa małe klony, które mogą być moimi dziećmi. Dziewczynka układa zamek z klocków łudząco podobny do Pałacu Nieskończonych Zadań. Na fotelu popijając kawę siedzi Darek, mój przyjaciel i partner w interesach, z którym zbudowałem poważne przedsiębiorstwo produkujące dobrą odzież w przystępnych cenach. Na stoliku numer Nowej Fantastyki i Kwartalnik Filozoficzny. W telewizorze leci odcinek Latającego cyrku Monty Pythona.
Wielka Koszmarna Rzecz, w której mieszkają prawdziwe sprawy i prawdziwi ludzie.
Patrzę po ich twarzach. Wszyscy ruszają ustami, coś mówią, ale ich nie słyszę. A może po prostu ich wyciszyłem, tak jak robi się to z niechcianym programem? Rozglądam się po pomieszczeniu i widzę napis na ścianie skreślony koślawym, chyba dziecięcym pismem:
RODZINA, CIEPŁO, SENS
I głos:
– Bardzo cię prosimy. Wróć do nas.
Nie wiem kto to powiedział, rozglądam się szukam, ale widzę tylko kolejny napis:
OBOWIĄZKI, PROBLEMY, WAŻNE SPRAWY
– Możesz być kimkolwiek – mówi ktoś, to chyba ta kobieta, Gosia. – Robić cokolwiek. Rzucić wszystko, gnuśnieć przed telewizorem, tyć, krzyczeć, rozpijać się, przynosić nam wstyd. Wszystko i cokolwiek. Tylko wróć.
Truchleję od tych słów. Przeżyłem ostatnio wiele przerażających rzeczy, ale ta jest zdecydowanie najgorsza. Odwracam wzrok, za mną kolejna informacja na ścianie:
MASZ PRZECIEŻ WSZYSTKO WIĘC O CO CI CHODZI?
A nad kominkiem wisi ten sam obraz z jajkiem w środku. Podchodzę do niego i zaglądam przez drzwi na płótnie. Widzę, że cały Lawendowy Zakątek się rozpada. Moi przyjaciele wrzeszczą, rozrywani przez niewidzialną siłę.
Odwracam się do ludzi w tym pokoju, którzy cały czas mówią, wołają bezgłośnie, proszą.
I już wiem.
To oni.
Wołali mnie, a te wyrzuty sumienia, te ich krzyki bym wrócił, zabijają całą Lawendową Krainę, wszystko, co stworzyłem z takim trudem. Próbowali przypomnieć mi to co lubiłem i kochałem: filozofię, fantastykę, pracę, inne rzeczy. Te ich wołania przeobrażały się w jakieś odpryski zniekształconej rzeczywistości, z którymi musieliśmy tak ofiarnie walczyć.
A teraz przez nich Malinowemu pęka pomidorowa głowa, Szklarniowemu łamią się gałązki, Cioci Czesławie wypadają ząbki z grzebieniowych dłoni. Patrzę dalej przez drzwi w obrazie na moją krainę, na to piękne miejsce, w którym zawsze było jasno i ciekawie. Beztrosko i sympatycznie.
Potem na ludzi w pokoju. W ciszy ruszają ustami, płaczą, wyciągają do mnie dłonie. Jak ryby w bardzo poważnym, trudnym spektaklu.
I już wiem, co muszę zrobić.
*
Falujemy w rytm nieistniejącej melodii.
Jest kolorowo i wesoło, wszyscy tu są i wszyscy znowu istnieją. Szklarniowy i Malinowy, Srogi Sędzia, Ciocia Czesława, Drzwi Obrotowe.
Wszyscy.
Z prawej podjeżdża pstrokata lokomotywa o znajomych rysach twarzy. Marszczę brwi i po chwili wiem: twarz Miękkiego Misia.
– A czy ty nie byłeś wcześniej martwym misiem? – pytam go.
– Ależ skąd? Od zawsze byłem kolorowym parowozem świszczącym wesoło w piątki. A skoro dzisiaj piątunio, to… – Z komina leci wielobarwny dym i słychać gwizd, który faktycznie dodaje otuchy.
Śmieję się, wszyscy się śmiejemy. Na chwilę przerywam taniec i patrzę w dal. Wielka Koszmarna Rzecz wisi na horyzoncie, bo przecież zawsze jest gdzieś w zasięgu wzroku i zawsze mnie woła. Przełykam głośno ślinę.
Wtedy miły zielony jegomość z innej planety tłumaczy mi, że to może być tylko jakiś inny wymiar, odprysk nic nieznaczącej alternatywnej rzeczywistości. Nie muszę się nim przejmować, jak nie chcę. Mogę wierzyć, w co chcę.
Chyba ma rację.
Bawimy się więc. Wiem, że Koszmarna Rzecz się zbliża, ale na razie ją oddaliłem i będzie potrzebować chwili, by zebrać siły.
I to na krótką, piękną chwilę musi mi wystarczyć.
Hej
Świetne opowiadanie absurd wymieszany z humorem i koszmarem robią dobra robotę. Z przyjemnością odkrywa się bohatera – a jest co odkrywać :)
Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Pisałam tu już kilku autorem, że szaleństwo, że absurd, ale już uświadomiłam sobie, że ich opowiadana były proste i zwyczajne. Szare, jak listopadowy poranek;)
Zachwyciło mnie to szaleństwo kurtyzana – zraszacz, filozoficzne aspekty jestestwa przeżutych, czy drzwi.
No i na koniec, choć to ma znaczenie, elementy grozy są straszne. Gratuluję!
Zapładniam czarnymi motylami;)
Hej Bardzie! Dzięki wielkie za komentarz, klika i jeszcze raz za betę! :)
Witaj Ambush! Dzięki za komentarz. Fajnie że się podobało :)
Po lekturze Twojego opowiadania mam głębokie poczucie, że moje powinienem raczej ukryć przed światem zamiast publikować…
Cóż mogę napisać, wyborne to było doznanie. Sytuację, które opisałeś to jedna wielka jazda bez trzymanki, ale nie ma się ochoty wyjść w połowie. Jednocześnie językowo najwyższa próba. Jest wszystko – absurd, humor, groza. Jednym słowem: rewelacja! Czapki z głów;)
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Cześć!
Trochę powtórzę opinię z bety: tekst zdecydowanie inny od wszystkiego, co jak na razie na Obłędnię czytałem. Czysta logika snu, czuć klimat uwięzienia i nieuchronności, skrępowania i duchoty, dobrze współgrający z tymi cudownymi stanami, kiedy świadomość już odpala, a tlenu we krwi wciąż mało. Brawo!
Powolne, konsekwentne studium bohatera, który… no i tu nie wiem. Wylogował się ze świata, zachorował? Jest niejednoznacznie (przynajmniej dla mnie), imho też na plus. Temperatura rośnie, kiedy „na chwilę” wracamy do reala, tu wszystko cudownie pasuje, na 3 min. przed wyjaśnieniem wracamy do krainy snów. Wrażliwi nie mają lekko… Czy jest to studium postaci? Nie wiem, dla mnie to studium tego, przez co czasem przechodzimy, śniąc. Ale, mimo tego, wszystko się klei, przynajmniej na poziomie fabuły, a jednocześnie pachnie odmiennymi stanami świadomości. Masa fantastyki, nieco spoglądania w głąb. Bardzo dobry tekst.
3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Powodzenia w konkursie i Polecam do biblioteki.
I jeszcze nominację do piórka dorzucę, bo całość bardzo mi się spodobała.
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Genialne! Świetny tekst.
To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...
W becie napisałem m.in.:
Humor jest absurdalny, ale niewalący po oczach, w wielu miejscach bazujący na zabawie językowej, błyskotliwy – świetne motywy z rosiczką i filozofami :) W ogóle znany motyw eskapady, podczas której bohaterowie trafiają do kolejnych, często zupełnie pokręconych miejsc, mnie odpowiada, ja to kupuję. Doceniam mrugnięcie okiem do fanów Gwiezdnych Wojen (kiepsko celujący szturmowcy). Mimo całej tej zabawy konwencją i wiader absurdu, w tle od początku pobrzmiewały mi cięższe tony, zwiastujące zboczenie ku tematom bardziej poważnym. I motyw ucieczki od odpowiedzialności w świat fantazji jest takim tematem. Uważam, że odpowiednio go zaserwowałeś – stopniowo i sprawnie wydobyłeś się z głębin nonsensu ku wiszącej nad głównym bohaterem rzeczywistości "poważnej", która nie da mu spokoju i będzie się o niego upominać.
Udany tekst, podobało mi się. Klikam.
Pozdrawiam!
Cześć Cezary
Dzięki wielkie, cieszę się że się podobało i że odnalazłeś tam wiele ciekawych rzeczy :)
Witam Krarze
Dzięki piękne za komentarz i jest mi bardzo miło że uważasz tekst za dobry.
Dzięki za 3P i za nominację oczywiście też :)
No i jeszcze raz kłaniam się nisko w podzięce za betę :)
Cześc Fanthomasie
Przede wszystkim piękne dzięki za zorganizowanie konkursu, który sprowokował powstanie tego opowiadania :)
Bardzo mi oczywiście przyjemnie że Ci się podobało :)
Hej Adamie
Dzięki piękne za betę, komentarz i ostatniego klika do biblioteki! :)
Pozdrawiam!
Edwardzie, ja rzadko ulegam emocjom, ale muszę powiedzieć, że to, co nam tu zafundowałeś jest kompletną DEKLASACJĄ konkurencji. Wykonanie jest niemal bez zarzutu. Niby proste, niby monomit, ale robisz to z taką lekkością, jak mistrzowie baletu kwaśnych pomidorów :)
Cieszę się, że nie wziąłem tego hasła. Niby miałem pomysł, jakieś koszałki opałki o walce ze zmutowanymi przywódcami czerwonej rewolucji w jakichś piekielnych odmętach, ale przy tym co zademonstrowałeś, czuję się jak literacki karzeł. I cieszę się, że to trudne hasło wziął ktoś, kto poradził sobie z nim we właściwy sposób.
Tekst jest fenomenalny. Myślę, że to nie tylko piórko, ale nie będzie źle wyglądał w zestawieniu do głosowania na tekst roku. To jest sztuka, chłopie. Ostatni raz poczułem coś podobnego przy “Koniach” Zanaisa.
Przemykasz bo bardzo trudnym temacie, ledwie go sugerując między wierszami, a mimo to w wyobraźni czytelnika manifestuje się on w mocnej, wręcz mięsistej formie.
Ech, ale to było dobre. Naprawdę.
Bibliotekę już masz, więc nominuję do piórka.
Hej Silverze
Oczywiście bardzo mi miło czytać takie słowa.
Faktycznie trafnie zauważasz tu monomit bo momentami użyłem go niemal wprost aby tekst mimo wszystkich dziwnych zdarzeń miał jakieś znajome tony dla czytelnika.
Dzięki Ci bardzo za komentarz, masę dobrych słów i nominację!
Pozdrawiam!
Witaj.
Wątpliwości i sugestie, powstałe podczas czytania (do przemyślenia):
Przez bredzenie menela przebija się słowo „zamek”, wskazówki zepsutego zegara pokazują na odległą cytadelę, a na desce do prasowania, jakby wypalony żelazkiem, pojawia się czarny kontur twierdzy. – czy tu celowo wszystkie nazwy bohaterów zapisałeś małymi literami (inaczej niż wcześniej)?
Ruszamy więc przez las (przecinek?) gdzie co chwilę stoi jakieś gremium pogrążone w dyskusji.
Drzwi próbują uciec (przecinek?) ale im się nie udaje.
– Musimy go tak zostawić – mówię w końcu i nikt nie umie zaprzeczyć – brak kropki
W końcu zatrzymujemy się, by odpocząć, idziemy spać (przecinek?) a wtedy mam koszmar o tym, że…
A jestem przecież nieustraszonym człowiekiem sukcesu, choć przecież wcale nie chciałem. – czy to celowe powtórzenie?
Pokazuję wszystkim ręką (przecinek?) by ruszać (i tu?) więc…
Zerkam na zebranych, wszyscy patrzą wszędzie (i tu?) tylko nie na mnie.
– Jeśli chcesz, wejdziemy – mówi Szklarniowy, choć widzę, że na pomidorowej twarz drgają mu mięsiste wargi. – literówka
Skoro zostanę tutaj, to nie dowiem się (przecinek?) kto nas wszystkich zabija.
Biegniemy (przecinek?) choć nikt nas nie goni, ale wiem, że to ucieczka prewencyjna, na wszelki wypadek.
W ich nieruchomych twarzach wściekłość i wrzask, w zatrzymanych pozach gotowość do śmiertelnego ciosu. – czy tu celowo zdanie bez orzeczenia?
Na nich dostrzegam imię (przecinek?) i nazwisko (i tu?) i nazwę firmy, którą bardzo dobrze znam.
A te narastające wagary (przecinek lub myślnik?) czy one mnie nie wykluczą?
Czekamy tu na ciebie. Wróć, kiedy chcesz, tylko proszę, wróć. – czy to też nie powinno być kursywą?
Wszędzie lepiej (przecinek?) byle dalej od wołania.
– Kochanie (przecinek?) obawiam się, że nie możesz się ze mną ożenić, bo ja nie istnieję.
Nie wiem (przecinek?) kto to powiedział, rozglądam się (i tu?) szukam, ale widzę tylko kolejny napis:
Wołali mnie, a te wyrzuty sumienia, te ich krzyki (przecinek?) bym wrócił, zabijają całą Lawendową Krainę, wszystko (i tu?) co stworzyłem z takim trudem.
Próbowali przypomnieć mi to (przecinek?) co lubiłem i kochałem: filozofię, fantastykę, pracę, inne rzeczy.
Nie muszę się nim przejmować, jak nie chce. – literówka?
W tekście jest sporo powtórzeń (np. na samym końcu), ale rozumiem, że to zabieg celowy. :)
„Ciężko oddychać w tak przemyślanym powietrzu” – genialne zdanie! :))
Abstrakcja oraz pomysł, dialogi i nazwy własne, do tego humor – dosłownie powalają! Świetny tekst! :)
Pozdrawiam serdecznie, podwójny klik, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Zapomniałem zapytać, czy jedną z inspiracji był R&M?
Hej Bruce!
Dzięki za wykrycie błędów wszystkie chyba wprowadziłem lub uwzględniłem :)
Co to dwóch elementów to miało to być z małej litery aby trochę podkreślić że to też przedmioty określenia czy opisy osób. Nie wiem czy to formalny błąd. Na razie zostawię tak jak jest ale obiecuję pomyśleć :).
A to zdanie bez orzeczenia takie miało być bo wydawało mi się że pasuje. Ale też jeszcze na nim pomyślę :)
Fajnie że się podobało. Kłaniam się nisko w podzięce za nominację :)
Hej Silver
Jest duża szansa się że nie było inspiracją bo nie wiem czym jest R&M :). Chyba musisz rozwinąć co masz na myśli :)
Dziękuję i pozdrawiam!
Serial Rick i Morty. Podobne poczucie humoru i niektóre rozwiązania fabularne.
Serial uwielbiam i oglądałem wszystko co się pojawiło więc bardzo możliwe, że coś zostało w głowie i w jakiś sposób ewoluowało w pomysł czy w scenkę w tym opowiadaniu. Choć wydarzyło się to raczej przypadkowo, nie myślałem o tym serialu pisząc to opowiadanie.
Jeśli już to bardziej czerpałem taką meta-inspirację z Monty Pythona :)
To jeszcze parę uwag ode mnie: "Łapy, GŁOWĘ i tors PRZYBITE SĄ do gałęzi drzew" – albo wszystko przybito, albo jednak głowa; "Dziękuję, nie wystarczy." – tu chyba bardziej dziękuję w cudzysłowie, bo w tej formie wygląda to jakby ojciec dziękował za podziękowanie; "W końcu coś, albo ktoś nas ZACZNIE i nas dopadnie." – zacznie czy znajdzie?; "obawiam się, że nie możesz się ze mną OŻENIĆ" – jeśli bohater jest mężczyzną, to raczej wyjść za mąż (albo "nie możemy się pobrać", bardziej uniwersalnie). A poza tym wszystkim to doskonałe opowiadanie! Humorystyczne, ale czuć też odpowiedni ciężar, absurdu jest co niemiara, ale jest konsekwentny, a nie powciskany zupełnie przypadkowo, no i są zwroty akcji nie do końca spodziewane. Podobało mi się bardzo :)
Spodziewaj się niespodziewanego
Hej NaNa
Dzięki za wskazanie uwag już poprawione.
Cieszę się bardzo, że opowiadanie się spodobało.
Dzięki piękne za komentarz :)
Pozdrawiam!
Hej,
widzę, że to opowiadanie robi furorę, więc chcę się dać ponieść tej fali ;)
– Czy ktoś widział, co się stało? – pytam zebranych. Wszyscy kręcą głowami lub czymkolwiek co pełni tę role
rolę
Zastanawiam się, na ile akapit z podróżą przez pole pełne gigantycznych rosiczek został ucięty z powodu limitów znaków, bo odniosłam wrażenie, że to właśnie on ucierpiał na rzeczonym limicie najbardziej? Chociaż ucierpiał nie jest dobrym słowem, ale ten fragment jest najbardziej okrojony, więc się wyróżnia :)
I po przeczytaniu już wiem, czemu opowiadanie robi furorę. Słusznie :) Co prawda jest to jedyna odpowiedź, jaką znalazłam podczas lektury, ale będzie o czym myśleć.
Podoba mi się balans między humorem (kilka razy uśmiechnęło, tam gdzie uśmiechnąć miało), a powagą.
Dzięki za przyjemne doświadczenie!
Hej OldGuard!
Dzięki za wskazanie błędu. Poprawione :)
Akapit o rosiczkach nie był co prawda dłuższy ale był jednym z poważnych kandydatów do wycięcia kiedy walczyłem z limitem. Bo jakoś strasznie dużo do fabuły nie wnosi a chciałem aby ten tekst był zjadliwy przy tych wszystkich dziwnych rzeczach które się dzieją. Ostatecznie jednak akapit został mniej więcej w oryginalnej formie :)
Cieszę się, że lektura była przyjemna!
Dzięki i pozdrawiam!
Wszystko jasne, oczywiście. :)
To ja się kłaniam nisko i nadal pieję z zachwytu nad Twoim opowiadaniem! :) Oby piórko wpadło! :) Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Oo, jakie ciekawe hasło i ten obraz…
Sam Twój tytuł przyciąga. I pierwsze zdania mnie oczarowują, lubię taki styl. :)
Impreza jest naprawdę nietypowa, zraszacz do połowy, aż to sobie wyobraziłam. :D
Ciekawy pomysł na przejścia do kolejnych scen. Robaki z człowieka i cała scena ma w sobie coś niepokojącego i powiem Ci, że przed czytaniem zerknęłam na liczbę znaków, w tym momencie ciesząc się, że trochę ich będzie, że mam przed sobą dłuższą lekturę.
Od razu wciągnąłeś do tego świata, do Lawendowego Zakątka, do tych bohaterów, którym przeszkodzono w imprezie i teraz trzeba rozwiązać zagadkę morderstwa.
Pluszowy miś jako ofiara – bardzo dobrze to wszystko się łączy i pasuje do świata. Odnośnie świata – mam takie skojarzenie z „Rickiem i Mortym”, tam też mieliśmy sporo absurdalnych wydarzeń, ale jednocześnie wszystko miało sens i działo się w obrębie tego uniwersum.
– Ja nigdzie nie idę – wzbraniam się,
Wiemy z dialogu, że się wzbrania. ;)
kto będzie potrafił.
*
Przepływam
A tu już przejścia się znudziły? Czy to celowy zabieg, że jednego przejścia brakuje? Czy może przeoczenie?
Za to prowadzenie historii mnie cały czas zachwyca.
– Oni się nigdy nie mylą, chyba że w piątki, a dzisiaj mamy przecież środę – przekonuje Szklarniowy.
Tu się uśmiechnęłam. :D
Za to drużyna idealna po prostu. :D Te pomidory to był strzał w dziesiątkę, bo są bardzo wyraziste, jedynie ten Srogi Sędzia jakoś mi się rozmywa, może ciut więcej o nim by się przydało.
Akcja z kwiatami – świetne przenośnie.
A przynajmniej nie w takiej skali.
Faktycznie jest gęsto.
O, tak, nawiązanie do naszych czasów, w których każdy teraz filozofuje i udaje wielkiego myśliciela. Podobają mi się uwspółcześnione grupki zetknięte z dawnymi filozofami.
jest najgorsza z toksyn: nieskrępowana myśl fantastyczna.
Łał, niezłe podsumowanie naszych wytworów wyobraźni. :D Genialna przewrotność.
I zaraz Srogi Sędzia otwiera szeroko oczy, jakby doznał objawienia.
No ta wędrówka przez absurd jest rewelacyjna! Niby taki prosty motyw – drużyna musi dotrzeć do celu, aby rozwiązać zagadkę morderstwa, a tutaj tak wiele ciekawych odkryć po drodze, tego naszego współczesnego bagna i jednocześnie piękna nacechowanego odrzuceniem. Te wielotomowe sagi, które dają spełnienie, choć sprawiają, że człowiek się zatraca, znika za mapkami, za drukowanymi literami, za bohaterami, którzy go prowadzą…
Sen z jajkiem wszystko wyjaśnia, tzn. na tym etapie tak myślę: odwróciłeś sny. Bohater jest gdzieś tam, poza tą krainą.
Kolejny przystanek w sklepie, bardzo zgrabnie posługujesz się absurdem, wszystko można zrozumieć. Motyw zamiany w sklepie zabawny.
Nagle słyszę moje imię, ktoś o mnie wypytuje na zewnątrz sklepu. Kryję się za ladą, chowając przed białymi szturmowcami, którzy nie umieją strzelać. Wiem też, że najgorszy z nich jest ten w czarnej zbroi, który ciężko oddycha i wolno chodzi. Podejrzewam, że jest moim ojcem.
O nieee, szturmowcy i Vader? XD Ale fajnie. :D
– Tato, tato, co podać!? – witam go. – Tu jest tak wiele wspaniałych rozczarowań.
– Ale ty, synu… – głos mu się załamuje – …ty jesteś największym.
Ten dialog jest mistrzowski.
Wątek ojciec-syn jest jednym z moich ulubionych, także wielki plus za dodanie go tutaj. ;)
Od momentu wejścia do obrazu czas jakby przyspiesza, a te manekiny to z Doctora Who?
Ta Wielka Koszmarna Rzecz tworzy niesamowite napięcie
.
Ale wiem, że nie dam rady. Przewracam się, wściekły sweter próbuje mnie pogryźć, jadowity krawat wierzga tuż obok.
Cóż, tak to już jest, że ściga nas życie, że codzienność i nudna praca próbują nas dopaść nawet w snach.
No od momentu sklepu to akcja pędzi, coraz więcej absurdów mnożysz, trochę jakbyś wątpił, czy te wcześniejsze są wystarczające. Ale ja pędzę z bohaterami i podobają mi się te przeskoki w czasie, to taka wędrówka po życiu Poważnego. Scena w szkole mimo wszystko dość standardowa, ale rozumiem, że musiała pasować do dalszych wydarzeń z Gosią.
W sprawie uznania Aleksa Poważnego za osobę nieistniejącą i nigdy niepowstałą
Świetny zabieg.
I to wesele, miłość ze szkoły, wszystko się układa w całość, choć scena z obrazem trochę zwyczajna, tzn. mało wybrzmiewa to, że podarł obraz, może gdyby było wiadomo, że jest takim wielkim wielbicielem sztuki, że to było jego całe życie, mocniej by to wybrzmiało.
Dalej to już doleciałam do końca, na jednym wdechu. Nie wiem, co napisać. Jak się mocno zachwycam – brakuje mi słów. I tak też mam przy tym opowiadaniu. To jest mocne, bolesne, takie przejmujące do głębi. A dodatkowo – motyw, który uwielbiam. Trochę skojarzyło mi się z genialnym serialem „Undone”.
A sama końcówki z takim jednym odcinkiem „Supernatural”, w którym bohater był w zawieszeniu, a jego umysł chłonął wszystko z kreskówek i to przetwarzał.
No ale mniejsza o to. Dla mnie ten tekst jest niesamowity. Czytało się płynnie, bez zgrzytów, można powiedzieć, że zostałam pochłonięta. I ten niejednoznaczny koniec: bo czy bohater, który zostaje w świecie ułudy, jest bardziej szczęśliwy niż w momencie powrotu do zdrowia, do rodziny? Czy to dobre zakończenie dla niego, czy może lepiej, gdyby wrócił? Może odnalazłby szczęście, gdyby zaakceptował, że tak naprawdę życie ma różne odcienie? Co jest ważniejsze: spokój w zmyślonej krainie czy prawdziwe życie? Zadajesz tak wiele pytań na koniec, a oprócz tego dajesz nam taką gorzką myśl o tym, że tu nic nie jest pewne, że nie ma łatwych wyborów, odpowiedzi. Niby to takie oczywiste, a jednak tutaj, w tym opowiadaniu – jak to trafia.
Dla mnie to opowiadanie piórkowe.
Pozdrawiam, chapeau bas,
Ananke
Nie będę się powtarzał, ale jakiś komentarz, uzasadniający moją nominację i – co oczywiste – TAKa napisać muszę.
Opowiadanie jest bardzo równe i konsekwentne w budowie świata, a wskazówki dotyczące drugiego dna tego zlepku scenek podajesz w sposób naturalny, niewymuszony – ja przynajmniej nie stwierdziłem obecności jakiegokolwiek fragmentu, który wydawałby się wciśnięty w fabułę na siłę. Wróćmy do stwierdzenia, że to zlepek scenek – bo chyba się zgodzisz, że tym właśnie jest Twoje opowiadanie. Tekst zbudowany w ten sposób może powodować wrażenie braku pomysłu na jednolitą, spójną fabułę, ale w tej konwencji, w tych oparach inteligentnego, bo podszytego czymś głębszym, absurdu, taka forma sprawdza się u Ciebie doskonale. Każdą sceną opowiadasz historię, a jednocześnie mówisz mi coś o postaci protagonisty; a właściwie nawet nie mówisz, tylko pokazujesz – a pokazujesz tak umiejętnie, że ja bez przeszkód mogę sobie tę postać budować, składać z przyjemnością, dążąc do logicznej, pozbawionej zbędnych elementów kompletności, potrzebnej w ramach opowiadania do przekazania myśli. Dowiaduję się nie tylko o życiu bohatera, jego obawach, jego przymiotach, ale nawet o pasjach – a to wszystko z absurdalnych, wykoślawionych scen.
Jestem pełen szczerego podziwu dla umiejętności zbudowania ciekawego opowiadania z nieprzystających do siebie elementów, w taki sposób, żeby jednak do siebie pasowały, stanowiąc kompletną, trwałą konstrukcję. Jeśli ten tekst nie zasługuje na wyróżnienie, to ja nie wiem co zasługuje, serio serio. Pisałem Ci już, Edwardzie, czyje opowiadania mi Twój tekst przypomina – jeśli ich nie znasz, to polecam, bo Twoje dzieło to dla mnie ten sam kaliber.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Hej bruce!
Dzięki piękne raz jeszcze! :)
Cześć Ananke!
Cieszy ponowne porównanie do Rickiego i Mortiego :)
Wiemy z dialogu, że się wzbrania. ;)
Tak. To konstrukcja którą często ostatnio używam (może nadużywam) by urozmaicić opis rozmowy :)
A tu już przejścia się znudziły? Czy to celowy zabieg, że jednego przejścia brakuje? Czy może przeoczenie?
W sumie celowy i występuje dwukrotnie. W moich snach na tyle na ile je pamiętam (czyli prawie wcale) często występuje przepłynięcie ze scenerii w scenerię. I chciałem tutaj to oddać przynajmniej trochę :)
Łał, niezłe podsumowanie naszych wytworów wyobraźni
Wszyscy jesteśmy winni :P
Od momentu wejścia do obrazu czas jakby przyspiesza, a te manekiny to z Doctora Who?
Raczej chyba z mojej głowy choć oczywiście ile tam mojej własnej inicjatywy a ile skradzionych nieświadomie inspiracji nikt nie wie :). Doctora Who prawie nie oglądałem ale może jakiś skrawek się przebił do świadomości. Chodzi tu też o to że bohater ma firmę sprzedającą ubrania (albo wydaje mu się że ją ma ) i stąd manekiny.
No od momentu sklepu to akcja pędzi, coraz więcej absurdów mnożysz, trochę jakbyś wątpił, czy te wcześniejsze są wystarczające.
No trochę było takie założenie. Im bliżej koszmarnej rzeczy tym więcej się dzieje :)
mało wybrzmiewa to, że podarł obraz, może gdyby było wiadomo, że jest takim wielkim wielbicielem sztuki, że to było jego całe życie, mocniej by to wybrzmiało.
Pewnie masz rację. Trochę to może i upchnięte ale na swoją obronę zasłonię się trochę limitem :)
Fajnie że podałaś sporo fragmentów które się podobały bo to też drogowskaz dla mnie co było fajne :)
Dziękuję za moc miłych snów i za nominację oczywiście również.
Witam ponownie Outta!
Dzięki piękne za konkretny i tak miły dla mnie komentarz.
że to zlepek scenek – bo chyba się zgodzisz, że tym właśnie jest Twoje opowiadanie
Jasne. Trochę jest to kalejdoskop obrazów. Fajnie że mimo to tekst wyszedł w miarę spójnie i że ułożyło się to w jakąś sensowną całość.
Teksty o których wspominasz znam i lubię (niektóre nawet bardzo) a jeden to nawet betowałem ;).
No i oczywiście dziękuję za TAKa i za nominację.
Pozdrawiam!
Przeczytałam kilka konkursowych opowiadań i w zasadzie wszystkie wydały mi się zbiorem absurdalnych sytuacji, ułożonych w pewien ciąg, jednak ze sporą dawką chaosu i osobliwości, w których gdzieś jakby zapodziewała się właściwa historia.
Do Twojego, Edwardzie, podchodziłam jak pies do jeża, bo to przecież wciąż ten sam szczególny konkurs, a poza tym rozpisałeś się i opowiadania wyszło dość długie.
Jakież było moje zdumienie, kiedy dość wcześnie zorientowałam się, że ta historia wchłania mocą treści, niebanalnym humorem i ciągiem wyjątkowych zdarzeń. A choć mnóstwo tu nonsensownych sytuacji ciągle pozostaje zrozumiała i zajmująca.
Zaskoczył mnie finał, pozwalający obserwować bohatera w jeszcze innej sytuacji, w której chyba nie spodziewałam się go ujrzeć, ale dzięki temu zobaczyłam coś, co nie zawsze jest dostrzegalne.
Edwardzie, jestem przekonana, że poprawisz usterki, więc chyba mogę udać się do nominowalni. :)
…pomidory tańczą wesoło Jezioro Łąbędzie. → Literówka.
Wszyscy kręcą głowami lub czymkolwiek co pełni tę role. → Literówka.
„ Zasługujesz na ten awans… → Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.
Czuję silną presję, nie tylko od ojca, ale od wszystkich rozczarowań w sklepie. → Nie wydaje mi się, aby presję można czuć od kogoś/ od czegoś.
Proponuję: Czuję silną presję, wywieraną przez ojca i przez wszystkie rozczarowania w sklepie.
Szkoła albo przedszkole, ciężko powiedzieć… → Szkoła albo przedszkole, trudno powiedzieć…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
Uśmiecham się, moi przyjaciele oddają ten gest i jest całkiem wesoło. → Gesty wykonuje się rękami/ dłońmi. Uśmiech nie jest gestem.
Proponuję: Uśmiecham się, moi przyjaciele też i jest całkiem wesoło.
Ruszam w jego stronę, uśmiecham się do niego, mierzwię mu włosy… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
Jest ciężko, coś jak zwykle krępuje mi ruchy. → Nie jest łatwo, coś jak zwykle krępuje mi ruchy. Lub: To trudne, coś jak zwykle krępuje mi ruchy.
Ten anioł podnosi mnie i mówi mi, że obiecałem przecież tyle nie pić. → Czy drugi zaimek jest konieczny?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj Reg!
Dzięki piękne za sugestie. Wszystkie naniosłem :)
poza tym rozpisałeś się i opowiadania wyszło dość długie
Tak tego się trochę obawiałem, bo to faktycznie dość długi tekst ze sporą dawką absurdu. Tym bardziej cieszę się, że opowiadanie się podobało i pozostało zrozumiałe, a nawet że końcówka zaskoczyła. :)
Dziękuję pięknie za komentarz, trafne poprawki i oczywiście za nominację również! :)
Pozdrawiam!
Pecunia non olet
Bardzo proszę, Edwardzie. Cieszę się, że mogłam się przydać, a przy okazji wyznam, że gdyby opowiadanie było dwa razy dłuższe, czytając je, miałabym dwa razy dłuższą przyjemność. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Co zdanie, co epizod, to perełka. Format dość często spotykany. Coś się wydarza i bohater wyrwany z sielankowego życia musi rozwiązać zagadkę, uratować świat, czy coś. Formuje drużynę i rusza na wyprawę. Przemierza krainy, światy. I podczas tej przygody poznajemy go bliżej.
Na początku jest absurdalnie śmiesznie. Z czasem okazuje się, że to wszystko jest fasadą, ucieczką przed prawdziwym życiem. Robi się smutno.
Bór zapełniony drzewami, filozofami i ideami. Ciężko oddychać w tak przemyślanym powietrzu.
Scena w lesie z filozofami i myślicielami chyba najlepsza. A tak na marginesie, to ze zdania “myślę, więc jestem” nie wynika “nie myślę, więc mnie nie ma”. Kiepscy ci filozofowie.
„Bardzo mi się podobało, ale”
„Reklamacji po zamianie miejsc i wyborze zawodu sprzedawcy się nie uwzględnia. Prosimy o przemyślane wybory życiowe”.
W sklepie z rozczarowaniami robi się poważnie. Niby śmiesznie, a w sumie smutno.
Świetnie się czytało. Mimo że opowiadanie jedno z najdłuższych, to przeleciało bardzo szybko. Absurd goni absurd, a wszystko zrozumiałe i logiczne.
Pozdrawiam
@ Bruce: :)
@ Reg: Ojej. Bardzo mi miło widzieć taką wiadomość. Dziękuję :)
@ AP: Dzięki piękne za komentarz. Cieszę się że się podobało i że mimo absurdów wszystko było zrozumiałe :)
Format dość często spotykany
Zgadza się. Podróż bohatera momentami pisana od linijki :)
Kiepscy ci filozofowie
To tylko ich bojówki trzeba im wybaczyć :)
Niby śmiesznie, a w sumie smutno
No tak. Lepiej śmiać się przez łzy niż tylko płakać :)
Pozdrawiam!
Zajmujące opowiadanie. Rozrzucone sceny spaja bohater, bo, wbrew pozorom nie szalone literackie pomysły są tu najciekawsze, ale właśnie postać Aleksa Poważnego.
Korzystam z sytuacji i wychodzę z areny.
chyba lepiej: Korzystam z sytuacji i schodzę z areny.
Pozdrawiam!
Hej Chalbarczyk!
Dzięki za odwiedziny i komentarz. Cieszę się, że tekst był zajmujący!
Poprawkę naniosłem :)
Pozdrawiam!
Bardzo dobre. Właściwie podpisuję się pod wcześniejszymi komentarzami, bo nic nowego nie wymyślę. Ukłony pełne szacunku i podziękowań, że pokazujesz, jak dobrze można pisać. Pozdrawiam!
Czytając początek, trochę bałam się, że w opowiadaniu będzie zbyt dużo przypadkowych elementów, ale czytając dalej, ładnie się to wszystko ze sobą zgrało i nawet jeśli było nieco przypadkowe, to doskonale pasowało do tego tekstu. Sama treść nie jest czymś nowym, przypomina mi teksty o ludziach w śpiączce, którzy w swoich snach spotykali jakieś różne formy próśb powrotu do rzeczywistości. Ale za to opowiadanie jest świetnie napisane. Umiejętnie złożone zdania i ładny styl. Podobała mi się też przewrotność końcówki.
Cześć!
Ten tekst, jak inne Twojego autorstwa, które miałam przyjemność czytać, gra absurdem bardzo zręcznie. Przyznam, że nie spodziewałam się tak poważnego zakończenia. A może poważnego tak, tylko nadal szczęśliwego, a to niespecjalnie wydaje się szczęśliwe.
Jestem zdania, że to spora sztuka pisać o trudnych rzeczach przez maskę humoru i absurdu, a tutaj się to bez dwóch zdań udało. I zdecydowanie w głosowaniu piórkowym będę na TAK.
Mam dwa swoje ulubione cytaty, to pozwolę sobie przytoczyć:
Oto trójkąt ostatecznej mądrości: Bełkoczący Menel, Zepsuty Zegar z Kukułką i Deska do Prasowania.
Bo u mnie prawdziwy strach, jedyna rzecz, która naprawdę mnie przeraża, jest zawsze w zasięgu wzroku i nigdy mnie nie opuszcza. To Wielka Koszmarna Rzecz, w której mieszkają prawdziwe sprawy.
I dodam, że bardzo mi się podobały przejścia pomiędzy scenami, które dokonywały się jakby w połowie zdań. Nieco wytrąciło mnie to, że w jednym miejscu zrezygnowałeś z tej konwencji – nie bardzo rozumiem, dlaczego.
Podobnie jak Sonata, na początku nieco bałam się, że mnogość rzeczy i postaci sprawi, że nie zapamiętam wszystkich i będę musiała do nich wracać, ale dość szybko to wrażenie zniknęło, więc nie był to większy problem na dobrą metę.
Chyba tyle mogę powiedzieć. Wielki plus za pomysł, równie duży za wykonanie. Znakomity tekst i trzymam kciuki za piórko. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Hej Jolka!
Dzięki za komentarz i cieszę się, że się podobało.
Aczkolwiek myślę, że jest mnóstwo osób na portalu które pokazują lepiej ode mnie jak pisać :)
Ahoj Sonato!
Fajnie, że mimo wszystkich dziwnych scenek jakoś się to skleiło. Faktycznie motyw z nawoływaniem pewnie się przewijał w literaturze i kinie, ale dobrze że choć końcówka była przewrotna. U mnie Neo zawsze wybierze niebieską pigułkę :)
No i cieszę się, że uznałaś tekst za dobrze napisany bo czasem jak czytam swoje opowiadania to mam wrażenie że są ciosane tępą siekierą :P
Cześć Verus!
Miło mi bardzo że tekst się podobał. Co do końcówki to faktycznie może wydawać się mało szczęśliwa. Ale może dla bohatera tak właśnie wygląda szczęście? :)
Wybrałaś ciekawe cytaty bo jeden jest bardziej zabawowy a drugi bardziej poważny co w jakiś sposób chciałem osiągnąć w tym opowiadaniu :). Więc fajnie.
Co do przejść to tutaj trochę się wahałem czy je wrzucać czy nie. Zachęcony głosem z bety je zostawiłem przy większości miejsc w tekście. A że nie ma tego wszędzie to pewnie jakieś niedopatrzenie lub literacka nieudolność z mojej strony :)
Fajnie że tekst jakoś się skleił mimo wszystkich wariactw.
Dziękuję bardzo za komentarz i cieszę się bardzo z TAKa :)
Pozdrawiam!
Cieszy ponowne porównanie do Rickiego i Mortiego :)
Twórcy mogliby zrobić nowy odcinek na podstawie Twojego opowiadania. :D
Tak. To konstrukcja którą często ostatnio używam (może nadużywam) by urozmaicić opis rozmowy :)
Myślę, że nie ma co nadużywać, bo wychodzi w sumie jedno i to samo, jak przy dialogu w stylu:
– Mówię wam – powiedziałem.
;)
W sumie celowy i występuje dwukrotnie. W moich snach na tyle na ile je pamiętam (czyli prawie wcale) często występuje przepłynięcie ze scenerii w scenerię. I chciałem tutaj to oddać przynajmniej trochę :)
No właśnie wiem, że występują przepłynięcia, to jest fajnie pokazane, tylko nie wiem w jakim celu tego przejścia nie ma. ;)
a ile skradzionych nieświadomie inspiracji nikt nie wie :).
Wszyscy kradniemy nieświadomie, taki już nasz los, pisarzy wśród milionów innych. :)
To ja dziękuję za wspaniałą lekturę. ;)
Twórcy mogliby zrobić nowy odcinek na podstawie Twojego opowiadania. :D
No byłoby bardzo miło ale wrzucam to do szuflady z napisem “rzeczy, które nigdy się nie wydarzą” :)
Myślę, że nie ma co nadużywać
Postaram się, choć nie obiecuję że mi się uda :D
No właśnie wiem, że występują przepłynięcia, to jest fajnie pokazane, tylko nie wiem w jakim celu tego przejścia nie ma. ;)
Chyba po prostu nie umiałem tego jakoś sensownie w tym fragmencie tekstu umieścić. Pomyślę nad tym :)
Dzięki i pozdrawiam!
Wybrałaś ciekawe cytaty bo jeden jest bardziej zabawowy a drugi bardziej poważny co w jakiś sposób chciałem osiągnąć w tym opowiadaniu :). Więc fajnie.
Celowo też takie wybrałam, bo bardzo mi pasował ten zabawno-poważny wydźwięk tekstu. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
No to bardzo się cieszę :)
Hej. Opko świetne i wciągające, więc nie zaskoczę nikogo. Może tylko mnie jednej zrobiło się smutno na końcu? W jakiś sposób kibicowałam bohaterowi i zaakceptowałam go jako Bardzo Dzielnego Bohatera a okazał się Smutnym i Przegranym Bohaterem.
A ponieważ właśnie obchodzę jubileusz setnego komentarza więc niniejszym składam ci życzenia wielu niesamowitych opowiadań i oby obrosły w piórka.
Hej Nova
Fajnie że się podobało.
No u mnie raczej rzadko są szczęśliwe zakończenia choć może bohater jest szczęśliwszy ze swoim wyborem :)
A ja z okazji Twojego setnego komentarza też życzę Ci super opowiadanek i niech się opierzają :)
Pozdrawiam!
No byłoby bardzo miło ale wrzucam to do szuflady z napisem “rzeczy, które nigdy się nie wydarzą” :)
Różnie w życiu bywa. :) Może kiedyś Polacy zrobią takiego naszego R&M, wtedy – kto wie…
Różnie w życiu bywa. :) Może kiedyś Polacy zrobią takiego naszego R&M, wtedy – kto wie…
No dobra to czekam na telefon od tej ekipy :D
Kurcze, jaki trudny obraz, Edwardzie. Graficzny, walorowy (uczę się ostatnio malarskich terminów). Czysty, niewiele koloru. Przenikające się linie obłe i kanciaste.
Pierwsze zdania są bardzo literackie, niewiele mówią, więc na wstępie odrzucają. Historia zaczyna się od wzniesienia pucharów i Lawendowego Zakątka – od razu go pokochałam za nazwę.
Dalej mamy walkę literackości i “obłędni” sformułowań z treścią i fabułą, a bohater, jego przyjaciele i relacje pomiędzy nimi idą do kąta. Chyba za bardzo postawiłeś – jak dla mnie – na zabawę słowem i konwencją. Dodatkowo, doprawianie jej odniesieniami do procesu pisania nie wzbogaca smaku, ponieważ zwyczajnie – brakuje podstawowej potrawy.
Najlepsze sceny: ze wznoszeniem kielichów i pojawieniem się tajemniczej postaci, na polanie z filozofami, przewijający się wątek z "nieustraszonym człowiekiem sukcesu". Jakaś oś jest, lecz jest
Całość – za dużo literackości, w tym przypadku niepotrzebnych obłędnych, dziwacznych odniesień, które zabijają fajną fabułę.
Drobiazgi z początku:
bracia bliźniacy z różnych gałązek
Dublujesz, gdyż bliźnięta dwu i jednojajowe są braćmi. Naturalnie można byłoby sprawę skomplikować: bliźnięta od dwóch ojców, podrzucasz trop – szklarniowe-malinowe, niestety malinowe też mogą być szklarniowe, co więcej jakaś ich odmiana jest wielce obiecująca, lecz głęboko nie wchodziłam (jest jakiś problem z równomiernym dojrzewaniem i mocnymi szypułkam i nie wiem, czy nie chodzi przypadkiem o samą nazwę). Czemu się czepiam – najlepsi przyjaciele głównego bohatera są dla mnie jako czytelnika ważni! :-))
– Ale to jest związane z tobą. Na miejscu zbrodni jest twoje imię.
Wszystko zawsze jest ze mną związane! – krzyczę, by zamaskować strach. Teraz to robaki wzdychają.
To chociaż zerknij i podpowiedz – zachęca Szklarniowy, rozciągając ciało wzdłuż gałązki w ramach ustalonej pozycji baletowej.
"To", niektóre chyba niepotrzebne.
Przepływam więc znowu do budki z kolorami i stoimy przed ich obliczem.
"Znowu", a kiedy byli wcześniej i co się wtedy zdarzyło?
Sorry, za niepochlebną recenzję, lecz tekst wydaje mi się poszatkowany i lekko bez sensu (bezsensu nie wiążę z absurdem, snem, dziwactwem). Natomiast wciąż pamiętam opko na Kafkę czy pierwszopiórkowy.
pzd srd :-)
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Asylum, a czy czasem Edward nie ukazał tych "bohaterów" tak papierowo i bez wyrazu umyślnie, żeby podkreślić, że w rzeczywistości te istoty są tylko tworami imaginacji głownego bohatera? Dla mnie ten motyw był wręcz doskonały – niby czytamy jakąś historię, ale coraz mocniej wybrzmiewa w niej jakiś fałsz, zupełnie jak u osoby, ktora we śnie zaczyna sobie zdawać sprawę, że to wszystko nie dzieje się naprawdę…
Dla mnie, Silverze, nie ma odsłonięcia tej umyślności. Jest igranie Autora ze sformułowaniami. To widzę i czytam. Unikam domyślania, co by było, gdyby było, gdyż popadłabym w prawdziwy obłęd. Może i istoty były tworami papierowymi, lecz z czego mam to wnosić?
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Ja bym to wnosił chociażby po tym, że pojawiają się przebicia z prawdziwej rzeczywistości, ktoraą znamy. Gdyby cały tekst dotyczył przygód pomidorów, kobiety z grzebieniami zamiast rąk itd. to co innego. Tutaj autor wyraźnie wskazuje, że ukazana rzeczywistość nie jest prawdziwa. A jak bardzo serio traktuje "bohaterów" łatwo wywnioskować po końcowej przemianie Miękkiego Misia w pstrokatą lokomotywę. I jeszcze to tłumaczenie zielonego jegomościa na końcu… Podano wprost, nie trzeba zgadywać.
Hej Asylum
Dzięki za komentarz. Rozumiem, że spora ilość "obłędni" i literackości mogła Ci się nie spodobać. Fajnie, że znalazłaś kilka pozytywów i dzięki za wgląd w pomidorowe kuluary :)
Braci bliźniaków poprawiłem.
Jednego to z przytoczonego fragmentu się pozbyłem.
"Znowu", a kiedy byli wcześniej i co się wtedy zdarzyło?
Chodzi o to że znowu przepływają, bo wcześniej przepłynęli w miejsce zbrodni.
Fajnie że wspominasz poprzednie teksty :)
Ahoj Silverze: Dzięki serdeczne za wstawienie się za tekstem. Ale myślę że Asylum (i każdy inny Użytkownik) ma święte prawo by mój tekst mu się nie podobał :)
Pozdrawiam!
myślę że Asylum (i każdy inny Użytkownik) ma święte prawo by mój tekst mu się nie podobał :)
A moim świętym prawem jest kulturalna polemika z opiniami innych użytkowników :)
Czułem, że jestem we śnie. Do tego we śnie napisanym dobrym, literackim językiem (czasami może nawet przemetaforyzwanym, w niektórych fragmentach – np. na początku – od tej literackości robi się nieco za gęsto i zrezygnowanie z jednej metafory dodałoby wartości pozostałym w pobliżu), przynajmniej kilka razy mrugającym do mnie motywami, których sam w snach doświadczałem (szkoła, nawracająca w snach miłość sprzed lat etc.). I kiedy przestałem szukać w tym spójnej fabuły i łatwego następstwa zdarzeń, miałem z prześnienia tego niezłą frajdę :)
Doświadczenie zdecydowanie odmienne od większości tekstów jakie tu czytałem – przez co jest to jeden z tekstów, które pewnie na dłuższą chwilę zakotwiczą mi się w pamięci. Klikałbym do biblioteki, dzięki za podzielenie się tym onirycznym światem!
Hej Silverze: Masz stuprocentową rację :)
Cześć gimlos
Fajnie że czułeś że jesteś we śnie bo takie było chyba zamierzenie konkursowe :).
Z tą nadmierną literackością to może faktycznie coś jest na rzeczy. Mogłem przesadzić :)
Cieszę się, że mimo wszystko tekst zostanie w pamięci na jakiś czas :)
Pozdrawiam!
Cześć,
zacznę od tego, że będę na TAK. A potem ponarzekam chwilę, że trochę się zbierałem do komentarza, bo tak jakoś nie wiedziałem co napisać. To znaczy tekst przypadł mi do gustu – jest lekko napisany i bardzo dobrze i przyjemnie się go czytało – ale jakoś tak na koniec został mi po tym lekki niedosyt:D Rzecz w tym, że nie do końca jestem pewien, z czego on wynika.
Jedyne co przyszło mi dotąd do głowy to kwestia rozbudzonych ostatnimi czasy oczekiwań dotyczących głębszej warstwy tekstu. Bo podejmujesz trochę cięższy temat wyalienowania i choroby psychicznej, i czegoś mi w tym brakuje. Oczywiście jest tam psychoanaliza bohatera i próba diagnozy jego problemów już na poziomie dzieciństwa – plus się należy – ale mimo wszystko brakuje tu tego czegoś więcej.
A być może to konstrukcja historii, która nie idzie w klasyczny sposób. To znaczy generalnie idzie i dąży do punktu kulminacyjnego, ale tam zamiast rozwiązania akcji następuje wywrócenie. I nie zrozum mnie źle – rozumiem doskonale dlaczego tak się dzieje, ale może właśnie to – nie jestem jednak pewien – powoduje takie lekkie poczucie niedosytu.
Tym niemniej nie da się nie docenić tego tekstu. Pokazujesz tu lekkie pióro, sprawność w kreacji świata i przechodzenia między kolejnymi scenami, co rzeczywiście nadaje takiego surrealistycznego klimatu. Postacie poboczne są faktycznie tylko zarysowani, ale to w zasadzie akurat w tym tekście nie powinno przeszkadzać. Podobnie z wątkami pobocznymi – może i by przydałby się jakiś, ale to jakoś bardzo nie kuje, opko nie jest takie długie, a przynajmniej wiesz, co chcesz opowiedzieć i zamykasz w spójnej całości. No i humor – nie zawsze trafiał, gdzieniegdzie może było go za gęsto, ale no, fajny był i przypadł mi do gustu:)
Слава Україні!
Cześć, Edwardzie!
Jak ja nie lubię tekstów o snach. Nie to że wszystkich, ale jest to motyw tak źle wyeksploatowany, że przewracam oczami, gdy o tym czytam. Choć przyznam, że znalazłem kilka odstępstw od tej reguły i do takich zaliczę również Twój tekst.
Z założenia miał mieć logikę snu, więc poprzeczka poleciała wysoko – nie czytałem w zasadzie innych tekstów konkursowych, ale spodziewałem się szeregu absurdalnych wizji, które mają kształtować fabułę. W takim czymś bardzo trudno powiedzieć cokolwiek o bohaterze, a Ty odwróciłeś to do góry nogami. Fabuła jest szczątkowa (ale wiemy co jest celem), natomiast mówisz sporo o bohaterze w sposób, w jaki sny działają – sięgają do naszych lęków, pragnień i wspomnień. Do tego dostaliśmy bohatera, z którym możemy się utożsamiać – każdy z nas ma przynajmniej po części pokrywające się przeżycia.
Drugi i trzeci plusik są ze sobą mocno związane – przedstawienie logiki snu wyszło Ci bardzo zgrabnie, a uważam, że to również było nie lada wyzwanie, bo musiałeś wyzbyć się pisarskiego show, don’t tell, żeby to zagrało. W snach właśnie tak jest – widzisz scenę i nagle wiesz o niej znacznie więcej, niż sam obraz sennego zwidu. Te zabiegi pozwoliły bardzo fajnie wczuć się w opowieść.
I tak, jak napisałem, jest w tym kolejny plus – język, styl i strona techniczna. Wysoki poziom, czyta się z przyjemnością, której w literaturze szukam. Nie mogę powiedzieć, że to zaskoczenie, ale na pewno rzecz warta uwagi.
No i zakończenie – smutne, ale też nadające sens temu wszystkiemu. Spójne i sprawiające, że troszkę się zatrzymuję – skoro każdy ma w sobie choć trochę z bohatera, to ile jest tego zakończenia we mnie?
Na pewno nie jestem targetem takich tekstów, ale trudno mi odmówić wielopoziomowej jakości. Przeczytałem sobie jeszcze raz, żeby znaleźć jakiś minus ;) Może i coś było, ale kupuję ten tekst od początku do końca.
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, Edwardzie!
Kurde, nie lubię pisać takich komentarzy, jak ten. Mam wrażenie, że spotka Cię z mojej strony niesprawiedliwość, bo ze względu na jakieś subiektywne fanaberie będę piórkowo na NIE, chociaż zapewne – wnioskując z komentarzy przedpiśców – powinnam być na tak. Z tym że chyba mam alergię na tego typu teksty – odbijam się od nich, nie potrafię się wkręcić w fabułę ani skupić na wydarzeniach. Czytam i łapię się na tym, że przyswajam tekst na poziomie słowa, ale głębszy sens mi umyka. Doceniam pomysł i konsekwencję wykonania, bo utrzymać taki poziom absurdu przy jednoczesnym zachowaniu pozorów logiki nie jest łatwym zadaniem. Jest tu dużo bombastycznych, ciekawych wątków, dużo nawiązań i mrugnięć okiem, tylko że… no totalnie nie moja bajka.
Także przepraszam za marudzenie. Nie przejmuj się nim, jest wyłącznie kwestią subiektywnej niechęci do oniryzmu ;)
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Cześć Golodh!
Fajnie że tekst się dobrze czytało i że nawet jakiś żarcik mi się udał :).
No podejrzewam, że można by ten temat poważny lepiej wyeksponować. No i wtedy może i uczucie pewnego niedosytu by zniknęło. Pewnie mógłbym się zasłonić limitem ale to raczej kwestia moich umiarkowanych umiejętności :)
Mimo to cieszę się że ogólnie doceniłeś tekst, lekkie pióro i spójną całość :)
Dzięki piękne za komentarz i za TAKa :)
Witam Krokusie!
Cieszę się, że mój tekst zaliczył się do wyjątku od reguły :). Miły to komentarz widząc że jakoś tam udało się i spełnić pewne założenia tekstu onirycznego/sennego a jednak dało się Tobie jako czytelnikowi jakoś w tym wszystkim nie pogubić.
Fajnie że tekst od strony technicznej też jest w porządku.
skoro każdy ma w sobie choć trochę z bohatera, to ile jest tego zakończenia we mnie?
Fajne :)
Dzięki piękne za komentarz i przeczytanie tekstu :)
Cześć Gravel!
Dzięki za komentarz. No myślę że na pewno nie powinnaś dawać TAKa tekstowi który nie przypadł Ci do gustu :) A już na pewno nie sugerować się opinią innych :)
Rozumiem że ten tekst jest specyficzny i może odrzucać bo wrzuciłem tu sporo dziwności i absurdów, więc może to być ostatecznie niezbyt zjadliwe.
Nie ma za co przepraszać :)
Dziękuję za przeczytanie i opinię.
Pozdrawiam!
Dziękuję, Edwardzie za obronę i Silverze za polemikę. :-)) Lubię dialog, zmusza mnie do puszczenia w ruch szarych komórek i próby dojścia, co się kryło pod końcowym sygnałem.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Hmmm. Mam jak Gravel i nie bardzo rozumiem tę ulewę nominacji.
Sorry, Winnetou, jestem na NIE.
Widać, że tekst był pisany na obłędny konkurs – logika snu, głośny i wyraźny obraz i pomidory. To Ci dobrze wyszło. Nie wydaje mi się jednak, że dla czytelników nieznających regulaminu konkursu opowiadanie byłoby równie ciekawe. No, zakręcony sen ktoś miał, ale, heloł, za sny nie wręcza się nagród.
Czytałam o licznych nominacjach, a potem czytałam tekst i nie mogłam zrozumieć, o co w tym chodzi. Czekałam na jakiś potężny twist, który to wszystko poustawia na miejscach, rzuci nowe światło, zmieni znaczenie połowy słów… A tu nic z tych rzeczy. Być może niepotrzebnie nakręciłam oczekiwania entuzjastycznymi zgłoszeniami. Być może mój nazbyt logiczny umysł odmówił właściwego przetworzenia tekstu i ważnej jego części nie zrozumiałam, nie dotarła do mnie. Być może brakuje mi czegoś innego.
Nie twierdzę, że opowiadanie nie ma zalet – jest dobrze napisane, ładnym językiem, nie brak Ci wyobraźni. Doceniam humor – z ciocią Czesią fajnie zagrałeś słowami itd. Poszczególne sceny są w porządku, tylko nie chcą ułożyć mi się w spójną całość, nie widzę myśli przewodniej tego projektu.
Dopatrywałam się metafory ludzkiego życia, wepchnęłam bohatera w foremkę Piotrusia Pana, który nie chce wziąć odpowiedzialności za dorosłe życie, własną rodzinę… Może i tak, ale to już zalatuje obyczajówką (jestem świadoma, że zarzut obyczajowy byłby dla Twojego opowiadania krzywdzący).
Mam nadzieję, że mimo mojego nie piórko dostaniesz, bo nie życzę Ci źle i tylu zachwyconych Czytelników nie może się mylić. :-) Nawet jeśli sama zachwytu nie podzielam.
Babska logika rządzi!
Hej Finklo!
No tak tekst jest w klimacie sennym z mnóstwem dziwactw i specyficzną konstrukcją więc rozumiem że może nie przypaść do gustu.
Fajnie że znalazłaś tam jakieś drobne pozytywy :)
Dziękuję pięknie za szczery komentarz!
Pozdrawiam!
Hej Edwardzie!
Tekst mi się podobał. Wszystkie wątki ładnie się spięły i udało mi się zrozumieć bohatera na tyle, żeby wiedzieć, co poświęca na rzecz swojego wymyślonego świata, także zakończenie wypadło mocno.
Jednak zanim doszło do zakończenia, opowiadanie mi się dłużyło. Gdy bohater mierzy się z kolejnymi niebezpieczeństwami, poznaję jego charakter i dowiaduję się, dlaczego powinno mi na nim zależeć, ale podczas samych przygód jeszcze mi na nim nie zależy.
Brakowało mi też poczucie postępu. Rozumiem, że cel podróży był wyraźnie wyznaczony, ale nie wiedziałem, ile jeszcze scen potrzeba, żeby do niego dojść. Scen było na tyle dużo, że miałem czas się zastanawiać ;)
Tak jak już wspominałem, jestem dużym fanem zakończenia, a początek też czytało się nieźle. Mam tylko nadzieję, że coś z mojego narzekania ci się przyda ;)
Skoro zostanę tutaj, to nie dowiem się[,+] kto nas wszystkich zabija.
– Halo[,+] jesteś z nami?!
Pozdrawiam :)
It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead
Hej, komentarz piórkowy, żeby nie było, że tak i już.
Dobrze, kiedy teksty w konwencji nieco lżejszej niż weird fiction czy klasyczna groza poruszają ważne tematy. Tutaj mamy nie tylko, ale i ciekawą zabawę formą, słowem, fabułą w ramach (nie)kontrolowanejgo szaleństwa bizarro. Logika snu bywa czymś ciężkim do przekłknięcia, tutaj jednak pasuje i broni całości. Co nie do końca mi podeszło to niektóre żarty, co jest kwestią średnio zależną od autora, więc się zdarza i najlepszym. Może nie mamy tu wszystkiego prosto, na tacy i od razu, mimo to czarujesz treścią i formą, co sprawia, że chce się zawsze doczytać do końca.
Dziękuję za wycieczkę do warzywnej nibylandii, była smaczna.
Hej Ostam
Cieszę się że się podobało mimo wszystko.
Faktycznie środek może się dłużyć zresztą był taki moment że myślałem aby coś wyrzucić ze środka (też pojawiały się takie sugestie na becie) ale jednak zdecydowałem się zostawić w pełnym wymiarze.
Fajnie że zakończenie siadło :)
Dzięki za opinię i przecinki (poprawione).
Hej Oidrin
Fajnie że jakoś wyszła mi ta zabawa słowem formą i fabułą. Żarty w tekstach to nie jest moja mocna strona więc nie dziwię się że część Ci się mogła nie spodobać :)
Bardzo mi miło że wycieczka mimo to była smaczna :)
Pozdrawiam!
Gratulacje, Edwardzie!
Dzięki Zanaisie :)
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
najgorsza z toksyn: nieskrępowana myśl fantastyczna super aż do:
Choć wiem, że stracił rozum, wygląda na szczęśliwego i spełnionego.
Bardzo mu tego zazdroszczę.
Rozumiem, dlaczego tekst/autor dostał piórko. Słusznie. Czytało misię z przyjemnością i bez znudzenia. Brawo!
Hej Anet
Cieszę się, że sympatyczne :)
Cześć Misiu
Miło mi, że czytało się z przyjemnością :)
Dziękuję i pozdrawiam!