- Opowiadanie: AGreenWood - Śmierć na dwa serca

Śmierć na dwa serca

Je­stem młodą ama­tor­ką, jeśli cho­dzi o pi­sa­nie – tak bym się przed­sta­wi­ła. Tro­chę już pu­bli­ko­wa­łam na mniej­szym por­ta­lu (pró­bo­wa­łam też Wat­t­pad ale za dużo, za bar­dzo jak dla mnie) a teraz chcia­ła­bym za­czerp­nąć opi­nii in­nych ludzi. Na pewno po­peł­niam błędy – i mam tego cał­ko­wi­tą świa­do­mość. Kon­struk­tyw­ną kry­ty­kę jak naj­bar­dziej ro­zu­miem i bar­dzo mnie ona cie­szy. 

Wiem, że nie tak po­win­na brzmieć przed­mo­wa kogoś pro­fe­sjo­nal­ne­go, za­zna­czę więc je­dy­nie, że bałam się pu­bli­ko­wać ten tekst na innym por­ta­lu, gdyż uzna­łam, że jest w nim za dużo mnie. Jak­kol­wiek to zin­ter­pre­tu­jesz, wiedz, że na­praw­dę za­le­ży mi, żeby stać się lep­sza. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Śmierć na dwa serca

 

Żyj teraz, a nie jutro czy wczoraj 

 

 

 

PRO­LOG 

 

Jej od za­wsze pi­sa­ne było jedno. Smu­tek i opty­mizm wy­mie­sza­ne w jed­nym czło­wie­ku. Ona tak na­praw­dę nie czuła zbyt wiele w środ­ku, bo całe tamto miej­sce za­ję­ła mgła. No i w sumie jej życie nie to­czy­ło się w kon­kret­nym, ob­ra­nym wcze­śniej kie­run­ku. Po pro­stu sobie bie­gło, przed sie­bie, gdzie­kol­wiek, żeby tylko się to­czyć. Mu­sia­ło to robić, bo gdy chcia­ło się za­trzy­mać, nie po­zwo­lo­no mu. Nie miała nic do stra­ce­nia, nie miała nic do ode­bra­nia. Li­czy­ło się tuteraz. W sumie nie­wie­le rze­czy miało dla niej ja­kieś zna­cze­nie. Kie­dyś żyła dla przy­szło­ści, dla in­nych, dla sie­bie. Od tam­te­go pa­mięt­ne­go wio­sen­ne­go dnia, który wy­zna­czał gra­ni­cę po­mię­dzy kie­dyś, a teraz, żyła, żeby żyć.

Bo w sumie, czemu nie?

 

1.

 

Życie An­na­bel­le Mon­roe po­zo­sta­wio­ne zo­sta­ło na stra­ty. Tak przy­naj­mniej my­śla­ła za każ­dym razem, gdy jej serce po­sta­no­wi­ło przy­po­mnieć sobie prze­szłość. W na­szych cza­sach jest to nad­zwy­czaj okle­pa­ny temat. Nie ro­bi­ło jej to jed­nak żad­nej róż­ni­cy, po­go­dzi­ła się z prze­zna­cze­niem.

Tak na­praw­dę nie miała już nic, co mo­gła­by stra­cić. Dla ro­dzi­ców dawno prze­sta­ła być córką. Dla sio­stry już też nie mogła nic zro­bić, bo jak? Ostat­nią duszą która jej zo­sta­ła był Aspen. Lecz przy­ja­cie­la i tak nie można było na­zwać czło­wie­kiem. Umarł już dawno, teraz zo­sta­ła po nim tylko smuga wi­dzia­na przez dziew­czy­nę.

Duchy, które do­strze­ga­ła na każ­dym eta­pie swo­je­go do­tych­cza­so­we­go życia nie ro­bi­ły na niej więk­sze­go wra­że­nia. Nie zdzi­wię ni­ko­go fak­tem, że jako dziec­ko my­śla­ła, iż wszy­scy je widzą. Ale co tam, je­dy­ną osobą która ją wtedy ro­zu­mia­ła była Kaye. Jej Kaye.

– Belle? – Z odrę­twie­nia wy­rwał ją zi­ry­to­wa­ny głos matki.

– Yhm?

– Zdej­mij kap­tur przy stole, to tak nie wy­pa­da – upo­mnia­ła ją.

Był to od­wiecz­ny pro­blem wi­dzia­ny przez jej ro­dzi­ców. Bo od tam­te­go pa­mięt­ne­go wio­sen­ne­go dnia nasza głów­na bo­ha­ter­ka prze­sta­ła być ko­lo­ro­wym pta­kiem. Przy Kaye była za­wsze we­so­ła. Teraz jed­nak za­czę­ła po pro­stu cho­dzić w tych sa­mych ubra­niach po parę dni z rzędu. Naj­czę­ściej były to za duże bluzy z mę­skich dzia­łów i zno­szo­ne je­an­sy. Takie na­tu­ral­nie zno­szo­ne, a nie spe­cjal­nie. Nie dla­te­go, że chcia­ła ubie­rać się w ja­kimś kon­kret­nym stylu. Było jej po pro­stu bez­piecz­nie i wy­god­nie w za du­żych ubra­niach.

– Nie – od­par­ła grze­biąc wi­del­cem w ta­le­rzu z ma­ka­ro­nem. – Zimno mi.

– An­na­bel­le, albo zdej­miesz ten kap­tur, albo masz w tej chwi­li wyjść! – Ostat­nio jej oj­ciec coraz czę­ściej tra­cił pa­no­wa­nie nad wła­snym za­cho­wa­niem i sło­wa­mi. Na­uczy­ła się to ro­zu­mieć, do­świad­czać bez bólu. Od tam­te­go pa­mięt­ne­go wio­sen­ne­go dnia nie był już tym samym cier­pli­wym czło­wie­kiem, który w nocy uczył ją wy­pa­try­wa­nia gwiaz­do­zbio­rów, a w dzień za­bie­rał na spa­ce­ry po lesie.

– Okej – od­po­wie­dzia­ła tylko i z wes­tchnie­niem pod­nio­sła się z krze­sła. Po­dra­pa­ła się po nosie, wzię­ła do ręki ta­lerz i wy­szła z kuch­ni wedle ży­cze­nia ojca.

– Młoda damo, wra­caj tu w tej chwi­li! – Usły­sza­ła za sobą. Przy­go­to­wa­na na taki obrót spra­wy z gra­cją za­wró­ci­ła i po­sła­ła ro­dzi­com py­ta­ją­ce spoj­rze­nie. – A gdzie ty się wy­bie­rasz z tym ta­le­rzem?

– Wy­cho­dzę – rze­kła i po­ma­sze­ro­wa­ła do przed­po­ko­ju. Wie­dzia­ła, że dzia­ła im tylko na nerwy i do­le­wa oliwy do ognia, ale było jej jedno. Od tam­te­go pa­mięt­ne­go wio­sen­ne­go dnia nic już nie miało więk­sze­go zna­cze­nia.

Dla­te­go wła­śnie ubra­ła buty i z ta­le­rzem ma­ka­ro­nu oraz wi­del­cem w ręku wy­szła na jedną z ulic Dover. Lu­dzie i tak za­wsze będą się pa­trzeć, czemu więc nie usiąść na schod­kach pro­wa­dzą­cych do sta­rej ka­mie­ni­cy, ob­ser­wu­jąc świat?

Gdy rok temu, w ten pa­mięt­ny wio­sen­ny dzień tak bar­dzo się za­ła­ma­ła, była zła na wszech­świat. Bo wszyst­ko dzia­ło się dalej, a nie po­win­no. Jed­nak po­sta­no­wi­ła po­go­dzić się z losem i za­ak­cep­to­wać to, co jej dano. I tak nie mogła zmie­nić prze­zna­cze­nia.

– Znowu cię wy­rzu­ci­li? – spy­tał Aspen sia­da­jąc obok niej.

– No. – Scho­wa­ła się bar­dziej w swo­jej blu­zie. – Ale za­wsze mogło być go­rzej.

Parę osób spoj­rza­ło na nią w zdzi­wie­niu. Dziew­czy­nę nie­ko­niecz­nie in­te­re­so­wa­ło, że lu­dzie pa­trzą na nią jak na wa­riat­kę. Jak na psy­chicz­ną.

– Mogło być też le­piej – za­uwa­żył. I za to go lu­bi­ła, że nie sta­rał się po­cie­szać. Był i mówił co my­ślał, nie zwa­ża­jąc na kon­se­kwen­cje. To taki kubeł zim­nej wody, bo ileż można się nad sobą uża­lać.

– Ale nie jest – ucię­ła. – Wiesz, co? My­śla­łam o wy­pro­wadz­ce.

– Masz szes­na­ście lat.

– I?

– I wred­nych ro­dzi­ców – oświe­cił ją.

– Zgo­dzą się – stwier­dzi­ła, po­ka­zu­jąc wy­sta­wio­ny w górę środ­ko­wy palec jed­ne­mu z prze­chod­niów. Była to od­po­wiedź na gest zna­czą­cy mniej wię­cej wa­riat­ka.

– Tak my­ślisz?

– No – przy­tak­nę­ła. – Bo czemu nie? Je­stem tylko pro­ble­mem, a sa­mo­dziel­no­ści mi nie brak. Dam radę sama.

– Nie wąt­pię, ale skąd weź­miesz kasę? Prze­cież ci nie dadzą sami od sie­bie. A o pracę dla dzie­cia­ka tro­chę cięż­ko. – Omiótł ją kry­tycz­nym spoj­rze­niem.

– No ale…

– To nie ma sensu. Nie le­piej po­cier­pieć jesz­cze te dwa lata? – za­pro­po­no­wał.

– No to uciek­nę. Nawet nie za­uwa­żą.

– Za­uwa­żą i jesz­cze tego sa­me­go dnia cię znaj­dą. Nie mo­żesz wy­pie­rać się prze­zna­cze­nia, Belle. Może po pro­stu za­sta­nów się jesz­cze tro­chę?

Za­sta­na­wia­ła się przez ostat­nie trzy dni i do­szła do wnio­sku, że nie ma po co sie­dzieć w tej sta­rej ka­mie­ni­cy.

Na­wi­nę­ła ma­ka­ron na wi­de­lec i wcią­gnę­ła go przez za­ci­śnię­te usta.

– Chcę zna­leźć Kaye – wy­szep­ta­ła. – Ale będę cię po­trze­bo­wać. – Otar­ła usta rę­ka­wem bluzy.

Na po­cząt­ku to wy­da­ło mu się ab­sur­dal­ne, na­iw­ne. Ale po chwi­li za­sta­no­wie­nia stwier­dził, że w sumie jest to ma­te­riał na coś cie­ka­we­go. Drę­czy­ło go jed­nak py­ta­nie:

– Ale… Po co, An? Jeśli szan­se na zna­le­zie­nie jej w ogóle ist­nie­ją, nie wy­no­szą wię­cej niż trzy pro­cent. No… Mak­sy­mal­nie trzy i pół.

Dziew­czy­na wsta­ła i ro­zej­rza­ła się do­oko­ła szu­ka­jąc wzro­kiem miej­sca, gdzie mo­gła­by po­wę­dro­wać. Byle tylko nie wra­cać do domu. I zna­la­zła je, więc tylko odło­ży­ła na­czy­nie na be­to­no­we scho­dy i od­wró­ci­ła się w stro­nę swo­je­go celu.

Za­wsze mogło być go­rzej – po­wie­dzia­ła jesz­cze na od­chod­ne.

Duch pa­trzył za nią jesz­cze długo. Nie mógł zro­zu­mieć jak można być takim nie­po­praw­nym opty­mi­stą. Nie bez po­wo­du Belle zo­sta­ła ochrzczo­na przez Kaye „Angel”. To bar­dzo pa­so­wa­ło do jej de­li­kat­nej opty­mi­stycz­nej duszy tak znisz­czo­nej przez prze­zna­cze­nie.

„Ale prze­cież za­wsze mogło być go­rzej”…

 

* * *

 

Mała szcze­li­na po­mię­dzy ka­mie­ni­ca­mi wy­da­wa­ła się ide­al­nym schro­nie­niem przed całym złem i bez­czel­no­ścią. Bo to od nich wła­śnie Angel ucie­ka­ła.

Tak, po­zwól­cie że będę na­zy­wać ją Angel. Za­wsze to lu­bi­ła, może nie­ko­niecz­nie w ustach ro­dzi­ców, ale Kaye i Aspe­na jak naj­bar­dziej. Wy­da­wa­ło jej się dużo lep­sze niż cała długa An­na­bel­le. Wpraw­dzie nie miała nic do swo­je­go imie­nia, ale ksyw­ka ko­ja­rzy­ła jej się z Kaye. A to na­praw­dę dużo.

Szcze­li­na mię­dzy dwoma bu­dyn­ka­mi miała może z metr sze­ro­ko­ści i była ide­al­nym miej­scem na ob­ser­wa­cje. Dziew­czy­na bez krzty­ny wąt­pli­wo­ści usia­dła na ziemi i ro­zej­rza­ła się po oko­li­cy. Wi­dzia­ła ka­mie­ni­ce na­prze­ciw­ko, ulicę i małą ka­wiar­nię. W za­się­gu jej wzro­ku znaj­do­wa­ło się małe skrzy­żo­wa­nie i chłod­ne ścia­ny in­nych bu­dyn­ków.

Spo­strze­gła rów­nież przy­sta­nek au­to­bu­so­wy. Na po­cząt­ku stało tam parę osób, wszyst­kie jed­nak wsia­dły do tego sa­me­go au­to­bu­su. Chwi­lę póź­niej po­ja­wił się tam też zdy­sza­ny chło­pak, na oko w jej wieku. Wy­glą­dał, jakby się spie­szył, a jego mina po spraw­dze­niu która go­dzi­na po­twier­dzi­ła przy­pusz­cze­nia Angel – spóź­nił się na au­to­bus, który od­je­chał chwil­kę wcze­śniej.

Było to coś ba­nal­nie pro­ste­go, lu­dzie prze­cież spóź­nia­ją się cały czas. Uwagę dziew­czy­ny zwró­ci­ło jed­nak za­cho­wa­nie wła­ści­cie­la burzy brą­zo­wych loków. Ro­zej­rzał się bo­wiem, jakby chciał się upew­nić że nikt go nie ob­ser­wu­je i już chciał zro­bić coś, co za­pew­ne nie na­le­ża­ło do rze­czy co­dzien­nych. Uprze­dził go jed­nak ba­daw­czy wzrok ta­jem­ni­czej osoby sie­dzą­cej w szpa­rze mię­dzy bu­dyn­ka­mi. Po do­kład­nej ana­li­zie stwier­dził, że jest to dziew­czy­na. Miała czar­ne włosy się­ga­ją­ce pra­wie do pasa i szpi­cza­sty nos. Jego uwagę przy­cią­gnę­ły wy­bla­kłe oczy. Nawet z da­le­ka ro­bi­ły wra­że­nie za­mglo­nych, wy­mar­łych.

– Leon, znowu się spóź­ni­łeś. – Usły­szał z tyłu głos ojca. – Aleś ty nie­ogar­nię­ty, choć, za­bie­rze­my się tak­sów­ką.

Po­czuł na ra­mie­niu jego dłoń, lecz zanim się od­wró­cił rzu­cił ta­jem­ni­czej dziew­czy­nie py­ta­ją­ce spoj­rze­nie.

– Tak…

– Wszyst­ko do­brze?

– Yhm. Wy­da­wa­ło mi się tylko, że wi­dzia­łem zna­jom… Ego – do­koń­czył uży­wa­jąc ce­lo­wo formy mę­skiej, aby nie wzbu­dzać żad­nych po­dej­rzeń ojca. Wolał za­cho­wać ostroż­ność.

Chris Strong zde­cy­do­wa­nie nie był osobą czynu. Za­wsze miał kon­kret­ny plan, sche­mat i bez­błęd­ny od­czyt in­for­ma­cji. I nawet naj­bliż­si mu lu­dzie nigdy nie do­wie­dzie­li się, skąd u niego ta per­fek­cja. Wśród ludzi krą­ży­ła jed­nak plot­ka, że… A to może innym razem wam opo­wiem. 

 

2.

 

Gorzki śmiech za ściany wskazywał na jedno – Angel znów przesadziła. Aspen już wcześniej domyślał się, co czeka go po powrocie. Teraz tylko bez słowa wszedł do pokoju przez otwarte drzwi.

– Hej, Belle – przywitał się i nie mówiąc nic więcej położył się na łóżku. Dziewczyna niemal niezauważalnie kiwnęła głową w jego stronę i powróciła wzrokiem do matki wykrzykującej kolejne zdania w jej stronę.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Annabelle!? Patrz na mnie! – darła się. – Nie masz prawa tak się zachowywać, dziecko, ty masz szesnaście lat! Musisz nas słuchać! Ty naprawdę nie pojmujesz, nie dochodzą do ciebie proste polecenia! Ty… Ty naprawdę nie zasługujesz na takie życie, jakie masz. Masz do dyspozycji duży dom, chodzisz do dobrej szkoły, urodziłaś się w bogatej rodzinie…

Cóż za skromność, pomyślała Angel.

– …i nadal masz za mało, niewdzięcznico. Tobie nigdy nie będzie dość. Mogliśmy włożyć w wychowanie ciebie trochę więcej dyscypliny. To wszystko tylko nasza wina! Wiesz, jak to boli? Wiesz, jak okropnie czuję się codziennie widząc własną córkę zadającą się z ćpunami, z biedakami!?

Ale Angel nie nazwałaby Finna i Jeremy'ego ćpunami. Oni mieli po prostu ciężko w życiu, a upust dla bólu znaleźli w narkotykach. Tylko chcieli zapomnieć na chwilę o bólu, o ciążącym kamieniu, który bez litości wbija się w skórę, miażdży kości, paraliżuje i zgniata.

– Okej – odpowiedziała tylko i zdjęła nogi z małego stolika.

Jej matka najpierw nie mogła wydobyć z siebie dźwięku.

– Okej!? Czy ty zdajesz sobie sprawę…

– Mamo, ja już dawno zdałam sobie sprawę z tego, że jestem złą córką. Ale niektórzy po prostu są źli. Są niewdzięczni. Nie zmienię tego, jaka jestem. Każda z tych pogadanek, które przeszłam przez ostatni rok wcale nic do moje życia nie wniosły. Może więc zamiast marnować struny głosowe na takiego pasożyta jak ja, idź do ojca, napij się jednego ze stu siedemnastu win jego kolekcji. Albo zrób sobie domowe spa jednym z miliona tych twoich drogich kosmetyków. Albo, skoro jesteś taka bogata, jedź do spa na weekend. Albo idź do kościoła, pomódl się. Bo ja już dawno zdałam sobie sprawę ze swojej beznadziejności. Wiem kim jestem, mamo. Wiem kim jestem.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcje wstała i z kamienną twarzą wyszła ze swojego pokoju. Aspen jak wierny pies podreptał za nią, omiatając spojrzeniem skamieniałą Donnę.

– Świętej pamięci Donna Monroe poległa, gdy córka ją pocisnęła. Zachorowała na zespół skaleczonej dumy. Na zawsze zapamiętamy jej krzywy nos i przyprawiający o dreszcze piskliwy głos. Spoczywaj w pokoju, zołzo. Amen – wypowiedział duch z powagą kamienia i złożył ręce w specyficznym geście.

Angel o mało nie wybuchnęła śmiechem, na szczęście dała radę ograniczyć się do cichego parsknięcia.

Była świadoma słów, jakich użyła. Musiała przyznać sama przed sobą, że potrafiła odpyskować, zadbać o siebie. Tak naprawdę zawsze skrywała to w sobie, dopiero tamtego pamiętnego wiosennego dnia odkryła umiejętność przed innymi. Dalej jednak była duszą skrytą i dawała radę zamaskować to wystarczająco dobrze.

Wśród towarzystwa że tak to ujmę "ulicznego", Angel uchodziła za lodową damę. Za pokerzystę. Za tą, która płakała w samotności, o ile w ogóle płakała. Za tą silną, za wzór do naśladowania. Wiedziała o tym i skrycie cieszyła się ze swojej reputacji wśród innych zbolałych nastolatków.

– Belle! – Usłyszała znajomy głos.

– Cześć, Finn.

– Opieprzyła cię znowu – stwierdził, po jej minie. Oboje wiedzieli kogo ma na myśli.

– Trochę. Powiedzmy, że ja też dodałam swoje trzy grosze. – Uśmiechnęła się i spojrzała mu przez ramię. – A Jeremy? Gdzie go poniosło?

– Siedzi na cmentarzu… Trochę go przybiło. Masz zamiar tam pójść, prawda…? – spytał ostrożnie widząc determinację w jej oczach. – Ale wiesz, że to nie najlepszy pomysł?

– Wiem – odparła tylko i odwróciła się na pięcie.

– An. Wiesz, że tam… – zaczął duch gdy oddalili się trochę od szesnastolatka.

– Aspen, to pierwszy krok do znalezienia jej. Zaufaj mi. Ja dam radę.

Ja dam radę nie brzmiało przekonująco w ustach osoby, która potrafiła tak łatwo załamać się pod wpływem jednego wspomnienia. Wbrew pozorom była bardzo wrażliwa. Temat Kaye pomiędzy nią a rodzicami był tematem zamkniętym. Tylko z duchem mogła swobodnie rozmawiać o siostrze. Bo tylko on był z nią tamtego pamiętnego wiosennego dnia, kiedy to…

– Annabelle. – Duch zdążył już ją dogonić i teraz trzymał dziewczynę za łokieć, tym samym nakazując stać w miejscu. – Nie pójdziesz tam. Nie dasz rady. I nie słyszysz tego od matki czy ojca, tylko ode mnie. To ja wiem kim naprawdę jesteś. To ja wiem, że nie będziesz mieć siły wstać jutro z łóżka, jeśli zobaczysz tam jej imię. I ty też zdajesz sobie z tego sprawę. Działasz spontanicznie, to nie Jeremy, tylko chęć sprawdzenia samej siebie, prawda?

Angel nie odpowiedziała, cisza z jej strony była jak milczące potwierdzenie.

– Tak myślałem. A teraz olej tego człowieka, który sprowadził cię na złą ścieżkę i wróć do domu. Pomyślimy nad znalezieniem Kaye razem. Obmyślimy logiczny plan i wtedy dam ci robić wszystko, czego będziesz chciała, ale teraz proszę, wstrzymaj się.

Jej oddech przyspieszył. Trochę ze złości, a trochę ze strachu. Do póki nie wpadał na pomysł odnalezienia siostry, nie bała się przyszłości. To co miało się wydarzyć nie zależało do niej, życie Angel działo się bowiem samo. Nie potrzebowała konkretów, wystarczyło jej wmawianie sobie, iż zawsze mogło być gorzej. Przeszłość, owszem, czasami boleśnie o sobie przypominała. To działo się niezależnie od otoczenia i rządziło się własnymi prawami. Czasem śnił jej się tamten pamiętny wiosenny dzień, czasem cały czas dostrzegała iskrzące się oczy siostry, a czasem po prostu czuła potrzebę zobaczenia jej na jednym ze zdjęć. Kiedyś w tajemnicy przed rodziną wywołała ulubione fotografie i schowała je w małej skrzynce na dnie szafy. Gdy brakowało jej Kaye, wyjmowała szkatułkę z bezpiecznej skrytki i w towarzystwie łez przypominała sobie szczęśliwe momenty uwiecznione na lśniących kartkach. To było smutne, ale Angel potrzebowała smutku. Każdy optymista czasem potrzebuje na chwilę stać się zamknięty, odseparowany od wszystkiego. Nie lubiła płakać, nie lubiła poczucia, że z jej wyblakłych oczu wypływają wszystkie emocje i pozostawiają za sobą tylko pustego człowieka.

Bo łzy pozostawiały ślady. Nie oszukujmy się, te małe niepozorne kropelki nie były tylko czymś fizycznym, nie były wytworem matki natury. Przynajmniej tak czuła się An, gdy jedno spojrzenie w lustro wystarczyło, aby ujrzeć niebieskie strugi koloru wypływającego z jej tęczówek wraz ze słonawą wodą i przybijającym smutkiem. Jakiś czas po tym pamiętnym wiosennym dniu oczy Angel były już wyblakłe, zaszły wieczną mgłą. Mimo wszystko ona nadal wmawiała sobie, że przecież zawsze mogło być gorzej.

– Ale… Mogę iść do Jeremy'ego? – spytała tylko, niepotrzebnie zresztą. I tak znała odpowiedź. Brzmiała…

– Nie – odpowiedział kategorycznie duch.

Słowa Aspena może i miały sens. To ja wiem kim naprawdę jesteś. To ja wiem, że nie będziesz mieć siły wstać jutro z łóżka, jeśli zobaczysz tam jej imię. Miał rację. Złamałaby się, widząc na jednym z szarych kamieni napis: Katherine Isabella Monroe.

A dalej trudno było jej nawet powtórzyć.

 

* * *

 

– Leonie. – Z zamyślenia wyrwał go ostry głos. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

– Przepraszam pana, już słucham.

Szkoła, klasa, nauka.

No tak. I wszystko powraca do teraźniejszości, do lekcji matematyki.

– Podaj mi w takim razie wynik działania. – Nauczyciel stuknął ołówkiem w ciemną tablicę. Odgłos rozniósł się po chłodnym pomieszczeniu.

Chłopak zastanowił się chwilę.

– Niestety nie wiem. – Spuścił wzrok. Widział, co teraz usłyszy.

Mężczyzna podszedł do niego i stanął tak, żeby słyszał go tylko i wyłącznie Leon.

– Twój ojciec będzie zawiedziony, chłopcze, gdy mu powiem, jak jego pierworodny syn bezczelnie ignoruje… – urwał, słysząc specyficzny dźwięk otwierania drzwi.

W wejściu stała czarnowłosa dziewczyna w czarnej bluzie i znoszonych ciemnych jeansach. Leon od razu poznał te wyblakłe oczy i smutne spojrzenie. To była dziewczyna, która siedziała w szczelinie między dwoma kamienicami i obserwowała go tymi przerażającymi ślepiami. Nie kojarzył jej ze szkoły. Nieczęstym widokiem był również duch stojący obok niej, patrzący z obrzydzeniem na nauczyciela. Chłopak przyzwyczaił się do widoku duchów w starym budynku mieszczącym szkołę, ale nigdy jeszcze nie widział żadnego tak blisko człowieka.

– No, no, no… Panna Monroe! – zaczął sarkastycznie profesor Morse. Chłopak uwolniony od matematyka odetchnął z ulgą. – Jak długo pani tutaj nie było.

– Owszem – odparła niewzruszenie i usiadła w pierwszej lepszej wolnej ławce.

– Dopiero trzeci raz od września pojawiasz się na mojej lekcji – mlasnął z niezadowoleniem. – Od września. Mamy listopad.

– Dokładnie tak, jakże inteligentne spostrzeżenie, panie… – Zatrzymała się na chwilę szukając w pamięci jego nazwiska. – Nauczycielu.

Zmrużył oczy, zignorował jednak to, jak go nazwała.

– Może wyjaśnisz mi, dlaczego?

– Najzwyczajniej w świecie irytuje mnie pański styl nauczania i nie lubię uczyć się matematyki na pana lekcjach. Nie przychodzę, bo tego nie lubię. To chyba proste – odpowiedziała zgodnie z prawdą patrząc mu w oczy.

Morse aż się zapowietrzył.

– Cóż za bezczelność, jak uczennica ma czelność tak zwracać się do nauczyciela! – wybuchnął, zaraz jednak przybrał maskę i spróbował na niej standardowej metody – Gdy twoi rodzice się dowiedzą, dziecko…

Parsknęła krótko.

– Przepraszam, ale gdy moi rodzice dowiedzą się, że przyszłam na pańską lekcję będą wniebowzięci, że postanowiłam przestać się lenić. Niech pan wróci do lekcji, marnujemy cenny czas. – Kiwnęła głową na tablicę i nachyliła się nad kartką papieru. Nauczyciel z braku lepszej riposty, widząc, że jego szantaże emocjonalne nie działają na wszystkich, wziął się do przepytywanie kolejnych osób.

Leon przyglądał się całej rozmowie z nieukrywanym zdziwieniem. Z jednej strony dziewczyna wydała mu się bezczelna i dziwna, z drugiej jednak, podziwiał ją trochę za odwagę i luz z jakim odpowiadała na każde kolejne pytanie.

A później, gdy duch nachylił się do dziewczyny i powiedział coś niezrozumiale, na co ona odpowiedziała krótkim kiwnięciem głowy, pogrążył się w głębokim szoku. Nie chciał dać po sobie poznać, jak zdziwił go jeden krótki fakt.

Chodził do klasy z człowiekiem należącym do małego grona tych, którzy widzieli. Widzieli dusze zmarłych.

 

* * *

 

Gdy zadzwonił dzwonek, a okropna lekcja matematyki dobiegła końca, Angel wyszła z klasy z konkretnym postanowieniem; już nigdy nie przyjdzie na żadne spotkanie z tym gościem.

– Przecież facet przeniósł się tu z średniowiecza! Kto jeszcze tak uczy, proszę cię, już nigdy tam nie idziemy, Belle, nie ma opcji – lamentował Aspen idąc przez szkolny korytarz. Ostatnio pojawiała się tu coraz rzadziej. Chodziła na historię, bo ją lubiła, na WF, bo ruchu czasem potrzebowała i na biologię, bo była ciekawa i logiczna. No a logiki każdy czasem potrzebuje. Poza tym w szkole jadła i… I tyle. Niczego więcej nie potrzebowała, nie planowała studiów. Za parę dni przypadały jej siedemnaste urodziny, najwyższy czas by zacząć myśleć o przyszłość.

Ale o tym już mówiłam. Przyszłość Angel działa się sama.

– A więc masz na imię Belle. – Usłyszeli za sobą głos. Odwrócili się niemal jednocześnie, ale tylko dziewczyna poznała te brązowe loki chłopaka z przystanku. – A on? – Wskazał na ducha.

Angel od razu przyjęła typową dla siebie pozycję. Wyprostowała się, zmrużyła oczy i posłała Aspenowi gest, żeby siedział cicho.

– Zależy. Z kim rozmawiam?

– Spytałem pierwszy.

– A ja druga – oświeciła go.

– Odpowiedz mi.

– Nie – odparła stanowczo, lecz spokojnie.

Leon nie chciał być taki, jakim widziały go siostry. Nie był zły, czy wredny, ale najwidoczniej w oczach płci pięknej już zawsze będzie skazany na niepowodzenia. Mimo tych myśli się nie poddawał.

– Odpowiedz – powtórzył patrząc na nią z pewnego rodzaju zirytowaniem.

– Przecież mówię; nie. To odpowiedź.

– Ale niepełna.

– Nie, spieprzaj. Teraz lepiej? – Uśmiechnęła się słodka, odwróciła na pięcie i wyszła z budynku szkoły. Musiała przyznać sama przed sobą, że ten chłopak był niełatwym przeciwnikiem, nie miała jednak zamiaru paść mu do stóp zafiksowana jego urokiem osobistym jak większa część żeńskich przedstawicielek szkoły. Nie, nie, nie. Angel taka nie była. Ona, twarda i uparta lodowa dama, nie miała zamiaru poddawać się przy pierwszym lepszym człowieku.

Aspen za to wcale nie czuł się zadowolony z nieprzyjemnej wymiany zdań między tą dwójką.

– Zwariowałaś!? On może mieć info na temat Kaye! Może coś wie, może ją widział, może ma z nią kontakt! Być może on…

– On jest wredny i fałszywy, nienawidzę takich ludzi. Damy radę sami, za Chiny nie wezmę wskazówki od takiego typa – warknęła i przyspieszyła kroku. Nie wiedziała, dlaczego zareagowała tak ostro. Nie miała pojęcia czemu tak bardzo go nie lubiła. Może po prostu wydał jej się podejrzany.

– Ale…

– A, do cholery z twoim ale. Nie i koniec.

– A może ja chcę żeby on coś wiedział! – zaoponował duch.

– Mów mu co chcesz, ale zabraniam poruszania tematu mnie i Kaye. Nie masz prawa powiedzieć mu o mnie nic.

– Dobrze. Ale przemyśl to, on ma predyspozycje do bycia znośnym. Poza tym, może ma coś ciekawego do powiedzenia, skoro mnie widzi.

Angel parychnęła krótko, postanowiła jednak przemyśleć propozycję.

 

3.

 

Myśli o ucieczce dręczyły An coraz bardziej. Teoretycznie rzecz biorąc dałaby radę. Gorzej było z rodzicami. Powiadomiliby policje o jej zaginięciu i jeszcze tego samego dnia wróciłaby do domu. Jeśli miałaby szczęście, pobyłaby na wolności maksymalnie trzy dni. Maksymalnie.

A Aspen dawał dobre rady, zawsze, niezależnie od sytuacji wiedział co powiedzieć. To nie były pocieszenia, tylko prawdziwe rady. On mówił, co myśli i przedstawiał sytuacje z różnych perspektyw, a nie powtarzał przykro mi, jak to niektórzy mieli w zwyczaju. Dlatego się go trzymała.

No ale głównym założeniem było przecież odnaleźć Kaye. Albo może trochę inaczej, sprecyzujmy: odnaleźć ducha Kaye.

Annabelle wiedziała, że może nigdy nie znaleźć siostry. Duchy były rozsiane po całym świecie, nieważne gdzie zmarły, a niektóre dusze po prostu więziono w różnych przedmiotach. Szanse miała mniej niż małe, tak jak wspominał Aspen. Lecz Angel nie miała zamiaru się poddać. Była zdeterminowana, by przeszukać każdy budynek i las w poszukiwaniu siostry.

Bo wiecie co? To oklepany scenariusz i wszyscy o tym wiemy, ale ona nie zdążyła się pożegnać. A to, umówmy się, bardzo bolało. Bo gdy tracisz siostrę, najbliższą przyjaciółkę i życiowe wsparcie, to chcesz mu chociaż podziękować za wspólny czas. Nie wspominając o bezradności, ale nie oszukamy przeznaczenia, więc pomińmy na razie ten wątek.

W wiosnę ubiegłego roku Kaye umarła. Miała piętnaście lat. No ale wiecie, jeśli niedawno po urodzeniu diagnozują u dziecka taką obrzydliwą chorobę, to od zawsze jest pisane mu krótsze życie. Przeszczep? Oczywiście, że wchodzi w grę, ale to daje może z parę lat normalnego życia. Późnej to ohydztwo powraca, a wraz z tym płuca zaczynają szwankować.

Na samo wspomnienie Angel czuła pod powiekami łzy.

 

* * *

 

– Jeremy! No w końcu, gdzie cię poniosło? Czekaliśmy… – Finn przestał mówić, gdy zobaczył w jakim stanie jest jego przyjaciel.

Jeremy był od nich młodszy o trzy lata, ale wiek nie robił im żadnej różnicy. Wszyscy mieli tak samo spieprzone życie.

Chłopak bez słowa podszedł do Angel, która do tej pory nie odezwała się ani słowem, i bez komentarza zawiesił jej się na szyi. Stał tak przytulony do niej, aż zabrakło mu powietrza. Gdy się odsunął dziewczyna dostrzegła jego zapuchnięte od łez oczy.

– Co tym razem? – zapytała z troską.

– Nic, po prostu jest… – Nie dokończył, tylko przetarł twarz rękoma.

– Gorzej, wiem – dopowiedziała za niego. – Ale trzeba być optymistą, młody, wszystko będzie dobrze. Za chwilę skończysz osiemnastkę i uwolnisz się od starych.

– Zostało mi pięć lat – odburknął.

– Pięć z osiemnastu, młody, trzynaście już za tobą. Zawsze mogło być gorzej, pamiętaj.

– No właśnie – dodał Finn podnosząc do ust butelkę.

Chłopcy przyjaźnili się od dziecka, a do swojego małego grona rok temu dopuścili Angel. Przypadł im do gustu jej wieczny optymizm, a jako że też swoje przeszła – idealnie do nich pasowała. Stała się starszą siostrą dla Jeremy'ego, który raczej nie miał się co chwalić sytuacją w domu i słuchaczem dla Finna, który często miał dużo do powiedzenia o tym, co mu się nie podobało. Jedyne, w co nie dała się wkręcić do narkotyki. I może gdyby nie umowa z Kaye, to nie miałaby takiego oporu przed paleniem. Bo jako jedenastolatki przysięgały sobie na wszystko, że nigdy nie wstąpią na złą drogę.

A Annabelle już wystarczająco długo szła tą złą drogą, żeby pozwolić sobie na trawkę i inne ohydztwa.

– Byłem na cmentarzu… – powiedział Jeremy na tyle cicho, żeby słyszała go tylko Angel. – Ale było zbyt cicho, zbyt ciemno. Potrzebuję kogoś, pójdziesz tam ze mną? Proszę…

Widząc jej minę, wyjaśnił od razu.

– Nie zbliżymy się do Kaye! Przysięgam. Tylko… Ja… Potrzebuję cię tam.

– Dobra. – Zmierzwiła mu włosy. – Za chwilę pójdziemy.

Oparła się o ścianę kamienicy za sobą. Finn zaczął coś mówić o szkole i takie tam. Pierdoły, jakie mówi się dla utrzymania przyjemnej atmosfery. Nie lubiła tego słuchać, zatraciła się więc we własnych myślach. Rozmyślała o wszystkim, ale głównie o Kaye. O tamtym pamiętnym wiosennym dniu. O tym uczuciu straty, samotności. Wiecznej ciszy.

– Hej, właśnie, ty nie masz jutro przypadkiem urodzin, Belle? Które to już, siedemnaste? Ty staruszko, zaraz wyjedziesz na studia…

– Mam, ale znacie zasady. Nie świętuję urodzin – odparła szybko ignorując dalszą część jego wypowiedzi i zmieniła temat. – Idziemy, Jeremy?

– Yhm…

– To chodź. – Położyła mu dłoń na plecach. Chwilę później zniknęli za zakrętem.

 

* * *

 

Atmosfera panująca na cmentarzu przyprawiała o ciarki. Mimo że nie było późno, nie rosło tam też dużo drzew. Po prostu. Cmentarz był trochę oddalony od centrum miasta, zdecydowali się jednak na spacer.

I było jej cholernie trudno nie patrzeć w ten odległy kąt, tamto jedno miejsce, które przyciągało ją do siebie niczym magnez. Bo to tam leżała Kaye – tam ją pochowano.

St. James's Cemetery in Dover.

Nienawidziła tamtego miejsca tak samo, jak poczucia, że dzielą ją metry od zakopanego głęboko pod ziemią ciała siostry. Zimnego, nie wiadomo czy nie oblepionego przez jakieś ohydne grzyby ciała, do którego przytuliła się tyle razy, gdy jeszcze nosiło duszę. Ze złości aż ścisnęła dłonie w pięści. Dlaczego tutaj? Mieli jeszcze inne cmentarze w Dover, więc czemu akurat tutaj?

– Belle? – Jeremy przywołał ją do rzeczywistości. – Wszystko w porządku? Jeśli chcesz, możemy wrócić… – dodał rozczarowany.

– Nie, nie. Absolutnie. Musisz pójść do babci i powiedzieć jej to, na co ona zasługuje.

W odpowiedzi skinął tylko głową.

 

4.

 

W szkole nie było jak zwykle. Na drugiej lekcji miała historię, później wyszła. Wróciła na ostatnią lekcję – WF. Potrzebowała ochłonąć, zapomnieć, oszukać samą siebie. Więc biegała do ostatniego tchu, dopóki jej nogi nie odmówiły posłuszeństwa. Aż nie padła zemdlona na ziemię.

No więc siedziała u pielęgniarki szkolnej, czekając aż ta przyjdzie i powie jej, że może wracać do domu.

Ale to było nic – ważniejszy jest fakt, że siedział z nią Leon, który wcześniej zadeklarował się do pilnowania jej. Teraz patrzyła na niego z wściekłością, bo jej cierpliwość już dawno się skończyła.

– Nie potrzebuję niańki – warknęła. Wiedziała, że gdyby Aspen nie był trupem, to już dawno znalazłaby go i udusiła. Za co? Bo ją zostawił.

– Wiem. Ale myślałem trochę i rozmawiałem z Aspenem…

Tutaj Angel znienawidziła ducha jeszcze bardziej niż przed chwilą. Nawet nie wiedziała, że tak potrafi.

– …Powiedział, że kogoś szukacie, ale on nie może powiedzieć mi kogo i mam rozmawiać z tobą.

– Tak powiedział?

– Tak.

– To cudownie, i co w związku z tym?

– Chcę cię o tego kogoś wypytać – powiedział całkowicie poważnie.

Zaśmiała się gorzko.

– Po co? Żeby mi pomóc? Już to widzę, wszyscy chcą przecież pomóc wariatce za friko. Czyż nie? Co ci Aspen za to da?

– Nic, po prostu – odpowiedział. Miał oczywiście swój powód, nie musiał go jednak zdradzać, prawda?

Bo Leon nie był taki, jak myślała. Nie był wredny. Owszem, ludzie ulegali pod wpływem jego uroku osobistego, ale on tego nie wykorzystywał. Chciał tylko zając czymś myśli, odmienić coś w nudnym życiu pierworodnego syna.

A Angel może i była uparta, ale na tym samym poziomie balansowało w tamtej chwili jej zmęczenie. Była zmęczona myślami o Kaye, wizytą na cmentarzu, chodzeniem do szkoły, rodzicami, sobą i światem. Krócej; wszystko denerwowało ją wszystkim.

– Dobra – zgodziła się i zamknęła oczy. Chciało jej się spać. – Pytaj. I co teraz?

– Teraz jesteśmy znajomymi ze szkoły, Anna. I jeśli mi powiesz, kogo szukasz, być może ci pomogę.

Anna. Ładne zdrobnienie. Nawet jej się spodobało, było inne niż wszystkie do tej pory.

I w sumie nie chciała ryzykować, nie chciała mu mówić, kogo szuka, ani wyznawać sekretu życia. Tylko że nie miała nic do stracenia, a żyje się raz. Pomyślała, że jak mu powie, to nic tak naprawdę się nie stanie. Najwyżej wszystko straci sens, nie będzie mieć już celu, więc pójdzie na białe klify i rzuci się w przepaść. I tym razem nikt nie złapie ją za rękę i powstrzyma przed skokiem. Tym razem nikt nie powie możesz to naprawić, tak jak ostatnim razem.

Tak jak w tamten pamiętny wiosenny dzień.

Rok temu w wiosnę moja siostra bliźniaczka zmarła na okropną chorobę; mukowiscydozę. Chcę odnaleźć jej ducha i pożegnać się, tak, żeby ona jeszcze raz mogła powiedzieć chociaż słowo, które sprawi, że się szczerze uśmiechnę. Ale wiesz, tak szczerze, a nie sztucznie jak co drugi człowiek na ulicy. Bo tamtej nocy… Nie mogłam spać. Czułam, że coś jest z nią nie tak. Wiedziałam, że coś się dzieje i zamiast powiedzieć rodzicom, zostawiłam to dla siebie. Chociaż wiedziałam, że więź bliźniacza nigdy mnie nie zawiodła. A później się okazało, że w nocy Kaye umarła. Że moje przeczucia nie były błędne, że mogliśmy do niej pojechać i przynajmniej się pożegnać. A może ona by żyła, bo moja obecność zawsze poprawiała jej nastrój i zagrzewała do walki z tą gównianą chorobą!

Czuła łzy pod powiekami. Mówiła przez z trudem łapiąc oddech. Wiedziała, że wygląda okropnie, że właśnie zdjęła tę maskę… Ale nie mogła inaczej. Nigdy naprawdę nie dała rady się otworzyć, zwyciężyć z poczuciem beznadziei.

– Mogłam… Mogłam uratować jej życie, ale tego nie zrobiłam i tak bardzo się za to nienawidzę, bo przyczyniłam się do śmierci jedynej osoby, która rozumiała mnie tak serio. Tak bez myśli, że jestem psychiczna, czy coś. Wiesz, ból tamtego dnia był tak mocny, że poszłam na klify, w miejsce, gdzie chodziłyśmy na spacery z rodzicami, no… No i stanęłam na krawędzi i tak bardzo, bardzo chciałam skoczyć, że myślałam, że to rozerwie mnie od środka. Ale jestem tu, bo Aspen mnie złapał i powiedział, że mogę to naprawić i znaleźć ducha Kaye… I… I…

Nie mógł dalej siedzieć naprzeciwko niej, musiał usiąść obok i objąć ją ramieniem. Historia, którą mu opowiedziała, była nie tyle smutna, co przerażająca.

To oklepane, ja wiem. Byli dla siebie obcy, ale czasem, do niektórych ludzi czuje się naturalną bliskość. Jakby człowiek stojący naprzeciw ciebie byłrozumiał. Po prostu.

– No, ale ja nie chciałam. Zaczęłam przyjaźnić się z Finnem i jego młodszym przyjacielem o imieniu Jeremy. Trochę poszłam w alkohol, ale trzymałam się z dala od narkotyków. I przez rok żyłam jak ćpunka, przynajmniej tak mówili mama i tata. Teraz, niedawno, postanowiłam że mam szczęście, że los dał mi szanse na pożegnanie się z nią. Że tak miało być. No więc chcę znaleźć Kaye i jej powiedzieć, że przepraszam, że spieprzyłam i że jestem głupia, ale dalej ją kocham, bo jest moją siostrą i nie mogę przeboleć tego całego cyrku. Bo przecież zawsze mogło być gorzej – powtórzyła słowa, które według lekarzy były ostatnimi słowami Kaye.

Uspokoiła oddech, wstała i otarła rękami oczy. Nie powiedziała przepraszam jak każda dziewczyna po wybuchu płaczu w książkach. Spojrzała tylko na niego i spytała:

– Mają jeszcze jakiś kolor?

Chodziło o oczy. Byłą niemal pewna, że straciły już pigment całkowicie.

– Widać granicę, ale od środka są całkowicie białe. Wiesz co? – Zmienił temat. – Ja też kogoś straciłem.

– Kogo? – Kolejne pytanie zadała prosto z mostu, jakby była to błahostka.

– Matkę – odparł, w jego głosie nie czaiła się jednak żadna namiastka bólu.

Wiedzieli, że nie padnie żadne przykro mi, bo to bez sensu. Zamiast tego usłyszał kolejne zapytanie:

– Czemu?

Leon zaśmiał się gorzko.

– Zaćpała się. Wszyscy wiedzieli, że to się tak skończy. Potem mój ojciec ożenił się drugi raz i ma z tą kobietą dwie córki. Katie i May. Jedenaście i osiem lat. I tak żyjemy. Ja się uczę i nie przynoszę wstydu rodzinie, dziewczynki są, bo… Bo są. Matka nie żyje, a ojciec siedzi w papierach i je kolacje z drugą żoną, która korzysta z pieniędzy i praktycznie co miesiąc wyjeżdża w inne miejsce. Sama.

A później wróciła pielęgniarka i musieli skończyć najdziwniejszą w ich życiach rozmowę.

 

* * *

 

Wszyscy wiemy, że tamta rozmowa była dziwna. Że opowiedzenie komuś takiej historii wymaga przede wszystkim zaufania.

Ale Angel poszła na łatwiznę.

Po pierwsze wiedziała, że jeśli Leon faktycznie ma coś, co jej pomoże, to nie zdradzi jej sekretu. Jeśli rozpowiedziałby całej szkole życiorys dziewczyny, scenariusz wyglądałby następująco: Angel poszłaby dać mu, że tak to nieelegancko ujmę, w pysk, a później po prostu skoczyłaby z klifu. Bo po co się męczyć?

Tylko zapomniała o jednym małym szczególe. Myślała naiwnie, że pójdzie, skoczy i game over. Ale to nie takie proste. Nie potrafiłaby skoczyć, nie mogłaby umrzeć ze świadomością, że nie pożegnała się z Kaye. Bo nikt nie wie, co dzieje się z człowiekiem po śmierci. Nikt nie wie, czy pamiętamy przeszłość, czy może o niej zapominamy.

To skomplikowane, trudne i poplątane.

 

5.

 

– Nie rozumiem cię, Belle – stwierdził Aspen przypatrując się dziewczynie.

– Wiem, ja też nie – odparła rozglądając się dookoła. Siedzieli na dachu kamienicy, rozmyślając. A może bardziej zastanawiając się nad sensem tamtej rozmowy w gabinecie pielęgniarki?

– Dlaczego mu powiedziałaś? Przecież bliżej jesteś z Finnem i…

– Wiem, Aspen. Ale oni nie widzą duchów, nie wiedzą że szukam zmarłej siostry i nie mają pojęcia kim jestem naprawdę.

– Ale ich przynajmniej lubisz, An, a Leona nie – zauważył. – Co cię podkusiło żeby mu opowiedzieć historię życia? Przecież musiałaś mieć powód.

I go miałam. Czasem, do niektórych ludzi czujesz taką więź. Nie taką romantyczną, jak w tych wszystkich nędznych romansach dla nastolatek, Aspen, czasem wiesz że możesz komuś zaufać. A jak wiesz moje przeczucie nigdy jeszcze się nie pomyliło. Leon powiedział, że przyniesie mi coś, co na sześćdziesiąt procent jest powiązane z Kaye.

– Świetnie, a gdzie się podziało pozostałe czterdzieści?

– To wszyscy ludzie którzy umarli tego samego dnia co ona. Dlaczego nagle przestajesz mu ufać? To ty mnie w to wkręciłeś – zaciekawiła się podciągając kolana pod brodę.

– Nie podoba mi się to. Działasz za szybko, za bardzo chcesz ją znaleźć. Musisz być cierpliwa, Belle, musisz myśleć logicznie.

Parsknęła krótko, podniosła się i spojrzała na niego z góry.

– Mówiłeś, że gdy ustalimy coś logicznego to dasz mi działać samej. Że nie będziesz mnie powstrzymywać.

– Nie mówiłem, że będziesz mogła działać sama, tylko że dam ci pole do popisu. – Też wstał i spojrzał jej w oczy.

– A kim ty, przepraszam bardzo, jesteś, żeby mi dawać ple do popisu!? To nie ty rządzisz, Aspen, działamy wspólnie!

– Ale…

– To moja sprawa i jeśli ci się nie podoba plan, to spieprzaj – przerwała mu. – Droga wolna.

 

* * *

 

Chyba było jej za dużo. Nie widziała co robić. Pierwszy raz od nie wiadomo ilu pokłóciła się z Aspenem. Pierwszy raz od nie wiadomo ilu poczuła do obcej osoby coś więcej niż nienawiść. I nie było to nic związanego z miłością – odpuśćmy sobie wątki romantyczne, Moi Drodzy, to nie ma sensu.

I zaufała komuś innemu niż sobie, a tutaj zaznaczmy że to było okropnie trudne.

No więc się zgubiła. Mogła śmiało powiedzieć, że jest zagubiona, nie wie co robić i najchętniej przespałaby przyszłość w bezpiecznym i ciepłym łóżku. Ale miała cel i musiała się go trzymać.

Bo Annabelle Monroe nie odpuszczała. I to ta myśl podtrzymywała ją na duchu, gdy na miękkich nogach szła do szkoły. Oplatały ją bowiem czarne scenariusze i mimo wiecznego optymizmu nie mogła pozbyć się wyobrażenia, jak Leon ośmiesza ją przed jakimś innym człowiekiem. No bo to dziwne uczucie, że możesz komuś zaufać mogło wystąpić tylko u niej. Być może chłopak wysłuchał jej z łaski, ale tak naprawdę męczył go głos Angel?

Gdy tylko weszła do budynku szkoły czuła w brzuchu nieprzyjemne uczucie zaciskanego ze stresu żołądka. Brr…

Znalazła Leona przy jego szafce, rozmawiał z niską blondynką z przeciwległej klasy. Nie chciałaby oczywiście obrażać blondynek, ale babeczka wyglądała jak Barbie – wytapetowana jak ściana w domu mojej babci.

Podeszła do nich od tyłu i odchrząknęła cicho.

– Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale miałeś coś dla mnie przynieść i chciałabym to jak najszybciej odebrać – wytłumaczyła się przed ich pytającymi spojrzeniami.

– Jasne – odpowiedział szybko i zaczął szukać czegoś w plecaku. Po chwili zastygł bez ruchu i posłał blondynce wymowne spojrzenie. – Mogłabyś nas zostawić? – To pytanie było prośbą podszytą stanowczym rozkazem. Tego samego tonu używał w stosunku do rodzeństwa.

Dziewczyna posłała Angel tylko mordercze spojrzenie, odeszła jednak zostawiając ich samych.

– Sorry… – zaczęła, ale przerwał jej, dalej szukając w plecaku wspomnianego przedtem przedmiotu.

– Żartujesz sobie? Jest jedną z najbardziej irytujących osób jakie znam. A znam dużo.

Skinęła niepewnie głową.

– Pokłóciłam się z Aspenem – wyznała. W sumie to nawet ja nie wiem dlaczego; a zauważmy że jestem narratorem i wiem wszystko. No, prawie wszystko. Jak widać bohaterowie dużo skrywają przed twórcami.

– Dlaczego?

– Powiedziałam mu co się wczoraj stało.

Obydwoje wiedzieli o co dokładnie chodziło.

– Nie lubi mnie?

– Nie ufa ci – poprawiła.

– A ty? Ufasz?

– A ja to w sumie nie wiem.

– Też to poczułaś, prawda? – spytał, zmuszając ją do podniesienia głowy. – Tę więź. Ja chyba wiem co to jest. I nie wiem, czy się cieszyć czy nie.

Trochę strasznie to zabrzmiało. Rozejrzała się dookoła, żeby zająć czymś wzrok. Gdy myślała, potrzebowała coś robić. Musiała zająć czymś to puste miejsce z którego akurat uciekła cała uwaga. Po chwili namysłu, zaproponowała:

– Idziemy?

– Gdzie? – Zmarszczył brwi.

– Na wagary, kujonie. Uciekamy, a założę się, że jeszcze nigdy tego nie robiłeś. – Posłała mu znaczące spojrzenie.

– Ale… – urwał, widząc jej dłoń podniesioną wysoko do góry w geście uciszenia.

– Siedź cicho, robiłam to tyle razy, że jeszcze się dziwię, że nie dostałam Nobla. W pełni zasługuję.

Nie mówiąc nic więcej odwróciła się na pięcie i przeszła korytarz w celu dotarcia do drzwi. Przy wyjściu rozejrzała się dookoła i jak najszybciej potrafiła wymknęła się na zewnątrz. Leon zrobił to samo.

– A teraz możesz mi wytłumaczyć o co chodzi i dać tą rzecz, której szukasz od… – zatrzymała się na chwilę, marszcząc nos. Zawsze to robiła, gdy się nad czymś zastanawiała. – Długo.

– Taaak… Trzymaj. – Podał jej małe zawiniątko.

Wzięła je w ręce i najostrożniej jak tylko mogła odwinęła materiał. Trzymała teraz w dłoni mały czarny zegarek kieszonkowy, z wygrawerowanym na wierzchu srebrnym skorpionem. Przedmiot miał doczepiony z boku łańcuszek w tym samym kolorze.

Obróciła go parę razy i nie miała wątpliwości, że ten mały, niepozorny przedmiot jest związany z jej bliźniaczką. Z tyłu zegarka widniał jeszcze jasnoniebieski kamyk.

– Nie jestem pewien co to za zwierzę… Skorpion, czy rak.

– To skorpion.

– Skąd wiesz?

– Poznaję. Ten czarny kolor to kruczoczarny, taki sam kolor włosów miała Kaye. Ja też takie mam. – Pomachała mu puklem czarnych włosów przed oczami. – A ten kamyk to topaz. Jest tak samo niebieski jak jej oczy. I moje. – Przejechała palcem po kamieniu. – Wszystko pasuje.

– Ale co to ma wspólnego ze skorpionem?

– Nasz znak zodiaku – odpowiedziała spokojnie, czując ukłucie w sercu przy słowie nasz. – Na dziewiętnastego listopada przypada skorpion.

– To było wczoraj! – zawołał, ale zaraz się zreflektował. – Czemu mi nic nie powiedziałaś?

– Nie obchodzę urodzin.

– Dlaczego?

– Bo to też jej urodziny – wytłumaczyła tym samym spokojnym tonem, pod powiekami jednak poczuła łzy. – A to za bardzo boli.

Otarła krople płynące po jej policzkach i szybo się wyprostowała.

– Co teraz?

– Trzeba to otworzyć. – Wziął do ręki zegarek. – Najlepiej na cmentarzu, tam będzie można ją wypuścić.

– Wypuścić? – powtórzyła. Nie wiedziała wiele o duchach, z opowieści Aspena nie dało się wiele wywnioskować.

– Po śmieci stajesz się wolną duszą, co nie? I wtedy możesz sobie latać po świecie i bla, bla, bla. Chyba, że złapie cię ktoś z kadry mojego ojca. Wiesz, schowa twoją duszę w jakimś małym przedmiocie, opisze mniej więcej kiedy opuściłaś ciało – czyli umarłaś – i takie tam. Trochę mnie to przeraża, bo na razie działają tylko w Anglii, ale… Tata planuje zacząć działać też w Szkocji, Walii i Francji, później rozesłać swoich ludzi do Irlandii i Holandii. Ojciec uważa, że dusze nie powinny posiadać wolności. Maszyny do łapania duchów konstruowano w mojej rodzinie od pokoleń, po śmierci ojca ja mam wszystko przejąć. No więc teraz duchy ukrywają się w różnych zakamarkach świata i czekają aż jakiś mądry się znajdzie i przerwie ten cyrk. Najbardziej martwi mnie to, że mój ojciec szuka właśnie takich ludzi jak ciebie; z darem. Z tak zwanym srebrnym spojrzeniem. Z tego co mi wiadomo, nasza umiejętność zrodziła się z procesu zachodzącego podczas łączenia genów. Tata szuka ludzi srebrnego spojrzenia, ale najbardziej potomków znanych widzących. Ma nadzieję, że młodzi będą chcieli brać przykład z przodków. Gdy zabierałem to… – Wskazał na zegarek. – Widziałem kartkę z nazwiskami osób, które chce znaleźć. Jedno z pierwszych brzmiało Monroe. A to znaczy…

– Że posiadam srebrne spojrzenie, ktoś z mojej rodziny pracował dla kadry, a twój ojciec chce mnie znaleźć i namówić do pracy – dopełniła za niego.

– Dokładnie.

Długo stali pogrążeni w całkowitej ciszy. Przetrawiali informacje. Angel dużo czasu zbierała się w sobie, żeby w końcu wypowiedzieć jedno proste zdanie:

– Idźmy na ten cmentarz.

I to te cztery słowa odmieniły przeznaczenie.

 

6.

 

No i tak szli i szli. Aż w końcu doszli do drogi polnej rozgałęziającej się na różne strony. Ale oni musieli skręcić w tak obcy dla Angel kawałek.

St. James's Cemetery in Dover.

I naprawdę szczerze nienawidziła cmentarza. Nie potrafiła znieść świadomości, że parę metrów pod ziemią leży trup, ciało, które kiedyś służyło Kaye. Ciało, do którego An zawsze mogło przyjść i się przytulić – teraz już tylko skóra i kości wyniszczone przez wstrętne choróbsko.

Była tak zafiksowana, zapatrzona w wizje jakie podsuwała jej wyobraźnia, że nawet nie zauważyła, gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa i stanęła w miejscu.

– Anna? – spytał Leon i pstryknął jej palcami przed twarzą. – Wszystko dobrze?

– Tak – odpowiedziała dziewczyna jak wyrwana z transu i spróbowała zrobić krok do przodu. Niestety, nie tym razem.

– Annabelle, co się stało? – powtórzył pytanie.

Dziewczyna przełknęła ślinę i oderwała wzrok od nicości. Jej blade oczy szukały czegoś dokoła, aż w końcu spoczęły na zegarku, który trzymała przez cały ten czas.

To cholernie trudne – powiedziała. – A jeśli ona będzie zła?

Obydwoje czuli się dziwnie. Znali się zaledwie od paru dni i wiedzieli o sobie nawzajem tak dużo, a zarazem tak mało. To ta dziwna więź. To ona sprawiała, iż mieli wrażenie, jakby spędzali ze sobą czas od dziecka. Jakby zawsze dane im było rozmawiać i jeść przy jednym stole. Może dlatego też Leon znalazł słowa wsparcia, które nigdy nie chciały przybyć, gdy ich potrzebował:

– Wiem, że jest ci trudno, Anno, ale musisz tam pójść. To najprawdopodobniej twoja jedyna szansa na pożegnanie jej, na powiedzenia tego, czego potrzebujesz. Rozumiesz? Musisz dać radę. I ja wiem, że dasz, bo potrafisz, Annabelle, prawda?

Zamiast odpowiedzieć, rzekła tylko:

Zawsze mogło być gorzej. – Postawiła pierwszy krok.

I jest mi teraz cholernie przykro, bo wiem, że nie wiedziała na co się pisze. Na co razem się piszą, w jaką stronę zmierzają.

 

* * *

 

Gdy dotarli na cmentarz Angel z trudem przekroczyła linię wejścia. Całą drogę podtrzymywana została przez Leona – ten zaś z każdym kolejnym krokiem był jeszcze bardziej dumny z przyjaciółki.

No bo weźcie, nie okłamujmy się, może i znali się trzy dni, ale więź łącząca dwie dusze automatycznie sprawia, że są oni przyjaciółmi.

Długo patrzyli na siebie w oczekiwaniu, aż ta druga osoba coś powie. W końcu chłopak odważył się odezwać:

– Musimy go zniszczyć – szepnął.

– A później? Co się stanie? – spytała równie cicho.

– To, co będzie miało się stać – odpowiedział jej, obracając w dłoniach mały przedmiot. Rzecz, której nikt nie podejrzewałby o skrywanie w sobie duszy nastolatki.

– Jak masz zamiar go zniszczyć?

– Wystarczy oderwać łańcuszek, to już jest jakieś zniszczenie. Powinno zadziałać.

– Mogę to zrobić? – Już nie wiem sama który raz o coś tego dnia pytała.

– A chcesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

W odpowiedzi zobaczył tylko krótki gest dziewczyny. Angel zerwała łańcuszek, upuściła go na trawę, a następnie przygniotła trampkiem. Lecz to jej nie wystarczyło, wyrwała mu więc zegarek i z wściekłością jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyła, otwarła go i oderwała wieczko. Rozbiła szkiełko i ze łzami w oczach próbowała zniszczyć go jeszcze bardziej.

– Gówniany zegar! Dlaczego tutaj, dlaczego akurat Kaye!? DLACZEGO MOJA KAYE!!! – wydarła się i rzuciła przedmiotem najdalej jak potrafiła. Włożyła w to całą nienawiść, jaką w sobie kryła. – Nie zasłużyła na to! Zawsze była dobra, zawsze mi pomagała! TO ONA MNIE PODNIOSŁA! To ja powinnam zostać skazana na śmierć, na zniewolenie i na okropną mukowiscydozę, nie moja kochana… Moja, moja Katherine…

Podczas gdy ona wyrzucała z siebie cały żal, on mógł tylko patrzeć. Zebrało się w nim tyle smutku, o ile się nigdy nie podejrzewał.

– Annabelle. – Podszedł do niej i chwycił za ręce. Wyrywała się, dalej wściekle krzycząc. Ale nie chciał jej puścić. – No już, cicho. – Przyciągnął ją do siebie w opiekuńczym geście. Na początku była zbyt rozdarta by odwzajemnić gest, chwilę później jednak zrozumiała, jak bardzo potrzebowała tego uczucia. Jak dawno nikt jej nie przytulił i nie powiedział, że jest dobrze, mimo że nie było. Bo tak robiła Kaye i brakowało jej tego jak cholera.

Annabelle? To ty? – Usłyszeli za sobą głos. Trochę zamglony, niewyraźny.

Angel natychmiast się odwróciła. Teraz, zaraz, w tej chwili, tak bardzo chciała ją zobaczyć, a specyficzny dzwonek w głosie postaci nie pozostawiał wątpliwości co do właścicielki.

Oddychała szybko, nierówno. Adrenalina krążyła w jej żyłach, co jakiś czas czuła w klatce piersiowej ucisk. To wszystko, te emocje po stracie siostry zadały jej wtedy tyle fizycznego bólu, że podświadomie bała się, iż znowu upadnie na ziemię, a jej nogi odmówią posłuszeństwa.

I naprawdę bardzo chciała się przywitać, powiedzieć wszystko co dusiła w sobie, pożegnać się, podziękować. Ale jej gardło nie chciała, zacisnęło się ze strachu.

– Katherine – powiedział zamiast niej Leon. – Anna chciała…

– Ktoś ty? – Teraz już mogli ją zobaczyć. Biała chmura, w której po dłuższym przypatrzeniu się można było dostrzec ducha wyszła zza jednego z drzew. – Kim jesteś?

Bał się. Ale nie ducha, tylko o relację sióstr. Bał się, że może faktycznie Kaye nie chce ich widzieć. Albo inaczej; jej widzieć.

– Strong – odparł tylko i ona już wiedziała. Młody syn Chrisa, tego, który osobiście wpędził ją do zegarka kieszonkowego.

– TY! – krzyknęła, ale nie ruszyła się z miejsca.

– Tak, ja – warknął. – Ale doskonale wiesz, że to nie moja wina, że siedziałaś w zegarku. Dla twojej świadomości; nie zamierzam kontynuować bagna ojca. A teraz się skup. – Wskazał ręką na Angel stojącą przed nim. – Ona ma ci coś do powiedzenia.

Kaye mechanicznie przeniosła wzrok na An. Tylko wiecie, co najbardziej bolało dziewczynę? Że jej siostra nie jest już tym, kim była za życia. Bo Katherine nigdy by tak nie powiedziała, to nie była ona.

– Chciałam się pożegnać. Powiedzieć, że gdy umarłaś, straciłam niemal wszystko. I gdyby nie to, że chciałam się pożegnać, to już dawno bym skoczyła. Ale… Ty mnie nie pamiętasz, Kaye, prawda? Nie wiesz już, że jestem twoją siostrą bliźniaczką? Nie pamiętasz, jak leżałaś po licznych operacjach w szpitalu, a ja trzymała cię za rękę. Nie zrozumiesz tego… – Podniosła rękaw bluzy na wysokość łokcia, tym samym odsłaniając liczne blizny. Proste, emanujące żalem i nienawiścią. – Nie zrozumiesz bólu psychicznego, który przelałam na fizyczny za pomocą żyletek, bo tak było najprościej. I wiem, doskonale zdaję sobie sprawę, jakie to oklepane, przereklamowane. Ale mnie, kuźwa, naprawdę bolało, Kaye. Mnie naprawdę ruszyła śmierć siostry. Ale, jak widzę, ty nawet nie pamiętasz jak umarłaś. Mam rację? Poznajesz moją twarz i znasz moje imię, ale nie masz pojęcia kim byłam dla ciebie za życia, bo idiota zamknął cię w cholernym zegarku. – Jej słowa zapełnione bólem i bezradnością, mimo że ciche, krzyczały, wrzeszczały wręcz, jak bardzo Belle jest zła na samą siebie. Powiedziała to tak dobitnie, że nawet Leona zabolało gdzieś w środku.

– Przepraszam – odpowiedział w końcu duch. – Ale ja naprawdę nie pamiętam. Opowiesz mi więc, jak odeszłam?

– Mukowiscydoza. Wystarczyła jedna noc, żebyś udusiła się własnymi płynami, Kaye. To smutne, ja wiem, ale nie patrz na mnie jak zbity pies. To nie twoja wina że nie pamiętasz. Moja też nie. – Przeczesała ręką włosy. – To nie ma sensu – prychnęła. – Po co ja tu jeszcze jestem? Dlaczego nie podejrzewałam, że zapomnisz? Dlaczego dawałam sobie złudną nadzieję, że mnie znajdziesz?

Teraz to już nawet śmierć nie miała sensu. Mogła iść i skoczyć? Jasne, że tak. Ale stałaby się duchem, dalej by wiedziała.

A ona chciała nie czuć nic. Zupełnie nic, chciała zniknąć i już nigdy nigdzie się nie pojawić. Wpadła jednak na pomysł. Głupi, oczywiście, ale z drugiej strony nawet logiczny. Sumienie nie dałoby jej jednak spokoju, gdyby nie powiedziała tych paru słów:

– No tak, ale przecież zawsze mogło być gorzej. – Gdy kończyła mówić, była już w połowie drogi do wyjścia.

 

7.

 

Szczerze mówiąc, to nie miała konkretnego planu. Miała cel; ale nie wiedziała jak do niego dotrze. Albo jak go osiągnie. Jedno było pewne: ona dopnie swego. Jak to się mówi, po trupach do celu.

I nieważne było zdanie innych. Ludzie wiedzieli, że An była dziwna, nie wiedzieli jednak dlaczego.

Bo, bądźmy szczerzy, Annabelle była typem osoby, który uśmiechał się nawet, gdy bardzo bolało. Optymiści tak już mają. Tylko czasem przygniata ich taka świadomość, że lepiej nie będzie. Że, owszem, mogło być gorzej, ale teraz jest okropnie i to boli. I teraz odpowiedzmy sobie na jedno pytanie; co to znaczy boli? Bo chyba nie każdy może pojąć te uczucie, obezwładniające, paraliżujące. Jakby położyć komuś kamień na klatce piersiowej i kazać mu przebiec maraton. Albo odciąć mu rękę bez narkozy i znieczulenia. Albo to trochę tak, jakby rozgrzana do czerwoności, metalowa ręka wyrywała komuś płuca z klatki piersiowej, zakazując oddychać.

Do tego porównywalny mógł być ból, nie tylko po stracie kogoś, ale po uświadomieniu sobie, że ta osoba już nic nie czuje. Że po czasie wmawiania sobie, iż zawsze mogło być gorzej – jest gorzej. I ma się wtedy tą świadomość, że nie można zrobić nic, by stało się lepiej. Że jest się bezradnym. Że teraz pozostaje tylko stanie i wpatrywanie się w ogień, zjadający całą nadzieję.

W takim właśnie bólu An dowlokła się do kamienicy, do swojego pokoju. Wiedziała, że nikt za nią nie pójdzie. Leon stwierdzi, że to nie jest dobry pomysł, a Kaye, że nie powinna. Usiadła na podłodze zatopiona w myślach i pogrążona w pewnego rodzaju żałobie. Nie mogła uwierzyć w fakt, iż Kaye, jej Kaye, zapomniała o wszystkim. O nocach spędzonych na obgadywaniu sąsiadów, o weekendach spędzonych w lesie, o czytaniu książek, o czasie, który został im odebrany tamtego pamiętnego wiosennego dnia. Nawet nie zauważyła, w którym momencie po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Zamknęła się w bańce, odizolowała od świata. W takim stanie znalazł ją Aspen, pragnący pogodzić się z przyjaciółką. Od razu wymówił słowa przeprosin, Angel zakodowała jednak tylko nie powinienem i przepraszam. Kiwała głową, a potem dała się objąć na zgodę.

 

* * *

 

Czuła, że spada. Później, że unosi się na powierzchni wody… Jakby dryfowała na środku ogromnego oceanu. W tle słyszała fale odbijające się od klifów.

– Annabelle – wszeptał chrapliwy głos. – Annabelle Monroe.

Chciała dopłynąć do brzegu, potrzebowała lądu. Nie czuła pod stopami gruntu i pierwszy raz w życiu jej się to nie podobało.

– Nie bój się – powiedział. Było ciemno, jakby noc przykryła morze i połowicznie wsiąknęła do niego. Jakby woda nabrała zapachu księżyca. Nie bój się nie brzmiało przekonująco w ustach kogoś, kogo się nawet nie widzi i nie zna. Kogoś, kogo głos brzmi, jakby zaraz chciał cię zabić.

Angel naprawdę chciała się odezwać, zadać parę pytań i jednocześnie odpłynąć od niego jak najdalej. Ale nie mogła, ciało odmówiło jej posłuszeństwa.

– Ja tylko cię ostrzegam, radzę ci. Moja droga, potrzebujesz słów, których będziesz mogła trzymać się do końca.

Do końca. Do jakiego końca? Te słowa zapisały jej się w pamięci i niemal wypaliły na powiekach. Nie mogła pozbyć się echa, które powtarzało je w kółko, bez przerwy.

Do samego końca Do końca Do szarego, burego Końca Do

– Musisz wiedzieć, iż non stop wypierasz się przeznaczenia, uciekasz przed losem. Lecz tylko niepotrzebnie się męczysz. Nie skryjesz się przed przyszłością, przed przeszłością. Annabelle, musisz zaakceptować swoje życie. Stanie się to, co ma się stać i nie zmienisz tego, nieważne jak bardzo będziesz tego pragnąć. Myślisz, że sama doprowadziłaś do spotkania z Katherine? Nie, tak miało być. To, że nie wyszło – to już twoja wina. Na każdym kroku będziesz dostawać szanse, Belle, ale od ciebie zależy, jak je wykorzystasz. Niepotrzebnie próbujesz oszukać siebie samą. Przecież wiesz, jak jest. Zawsze pisany był ci los wyszarzałej optymistki. Zawsze miałaś być smutna, obojętna, lecz nie pusta. Pamiętaj, żadne twoje pragnienia nie są niepotrzebne, niewysłuchane. Czasem musisz po prostu wykazać się cierpliwością.

Z przerażeniem usiadła na łóżku. Oddychała prędko, zlana potem rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie było tam nikogo, kto mógłby stać się głosem ze snu. Z koszmaru.

 

Epilog

 

Czy posłuchała głosu? Owszem. Zaprzestała tej ciągłej gry, w której nieświadomie uczestniczyła od lat. Czy próbowała skakać z klifu, wyjaśniać coś z Leonem lub po prostu ponownie znaleźć Kaye? Nie. Żyła chwilą, ale teraz tak na poważnie. Nie, żeby zapomnieć o przeszłości, tylko żeby nie martwić się o nic prócz teraz.

Aż w końcu nie odeszła z naszego świata w wieku dwudziestu trzech lat na skutek wypadku samochodowego. Nie ma sensu wdawać się w szczegóły. Po prostu pogódźmy się z losem i zaakceptujmy jej śmierć. Nie cofniemy się w czasie. Możemy tylko mieć nadzieję, że nie bolało jej aż tak bardzo.

Może mogło być gorzej?

A Leon? Spotkał Kaye jeszcze raz w życiu. Powiedziała mu dwie rzeczy; że Angel zmarła, ma się dobrze jako duch i że wtedy, gdy byli dziećmi umknął jej jeden istotny szczegół. Kaye została obdarzona bowiem złotym spojrzenie, co pozwalało jej dostrzegać więzi międzyludzkie. Chciała być szczera; dusze An i Leona od zawsze zawierały kawałek tej drugiej. Potocznie w naszym wiecie nazywają to bratnie dusze. Nie byli skazani na miłość, o nie. Im pisana byłą szczerość. Wieczne poczucie, że możesz zaufać tej drugiej osobie i mieć pewność, że będzie dobrze.

 

 

Koniec

Komentarze

AGreenWood, niespełna dziewięć tysięcy znaków to jeszcze nie opowiadanie. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na SZORT.

Na tym portalu opowiadania zaczynają się od dziesięciu tysięcy znaków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To jest nawet fragment AgreenWood.

Lożanka bezprenumeratowa

Istotnie, Ambush ma rację – to nawet nie szort, a zaledwie fragmencik.

AGreenWood, Twój tekst to zaledwie kilkuzdaniowy prolog i chyba ledwie pierwszy rozdział czegoś większego. A gdzie reszta? Na tym portalu fragmenty nie cieszą się powodzeniem. Mało kto chce tracić czas na lekturę tekstu, nie mając gwarancji, że kiedykolwiek doczeka się dalszego ciągu. Sugeruję abyś, zamiast niedokończonego tekstu, pozwoliła nam przeczytać krótkie skończone opowiadanie.

I zmień oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A cóż się tu podziało? Dziewczyny piszą o szorciku, a ja widzę ponad 55k. Jeśli dodałaś coś, to byłoby miło o tym wspomnieć.

Wzięłaś sobie na warsztat trudna temat: żałobę po kimś bliskim. Rozumiem rozpacz bohaterki, choć jej zachowanie nie przysparza jej mojej sympatii. Trochę dziwi mnie kompletny brak reakcji dorosłych, jeśli już się pojawiają, to jako antagoniści i to wyjątkowo wredni. Rodziców bohaterki przedstawiłaś tak, jakby w ogóle nie przeżywali straty. To wszystko sprawia, że postacie stają się czarno-białe, biedna dziewczyna i wredny świat dorosłych dookoła.

Warsztatowo nie jest dobrze, ale to da się wyszlifować. Na przyszłość pomyśl o betowaniu swoich opek.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka