- Opowiadanie: MZareba - Grzech wtórny

Grzech wtórny

Tekst inspirowany Księgą Rodzaju. Czy raj jest miejscem dla człowieka? Czy nieposłuszeństwo leży w ludzkiej naturze? Jaką siłę ma prawdziwa miłość?  

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, zygfryd89, Użytkownicy V

Oceny

Grzech wtórny

Monotonny, uporządkowany rząd czystych obłoków sunących leniwie po jasnobłękitnym niebie idealnie komponował się ze spokojem na ziemi. Delikatne tchnienia wiatru uginały źdźbła traw i wprawiały w drżenie liście okolicznych drzew. Ich szelest zdawał się być kojącą muzyką, a cała przyroda szeptem zapewniała, że wszystko jest i będzie dobrze.

Aura domagała się podziwu, i chociaż żadne zmartwienie nie mogło zaprzątać jego myśli, to jednak błoga pustka w głowie napełniała go nieprzyjemnym wrażeniem niepokoju. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni nawiedziła go jakakolwiek refleksja. Nie pamiętał zresztą wielu rzeczy. Między innymi tego, jak się tu znalazł. Nie pamiętał także innych miejsc. Nie umiałby nawet określić swojego wieku. W jego pamięci chwile zlewały się z dniami, jak gdyby upływający czas był zupełnie nierzeczywisty.

Potoczył znużonym wzrokiem po rozciągającej się przed nim dolinie. Żywą zieleń łąk przecinał wijący się pośrodku niej strumień, znajdujący ujście w toni rozległego jeziora, którego drugi brzeg ledwie dostrzegalnie migotał w refleksach ciepłego światła. Resztę horyzontu odcinał kołyszący się miarowo las okalający zewsząd najbliższą okolicę.

Przy okazji zauważył w pobliżu zajączka, żwawo przeczesującego polankę w poszukiwaniu najsmaczniejszych pędów. Podświadomie ocenił jego mobilność w bujnej murawie. Ustalił dzielącą ich odległość. Określił przewidywany tor ucieczki. Zanim zdążył o tym pomyśleć, miał pewność, że szarak nie umknąłby mu w otwartej przestrzeni. Niemal poczuł gładkie futerko w swoich dłoniach. Do ust napłynęła mu ślina. Napiął mięśnie. Wyszczerzył zęby. W tej samej chwili uderzyła go bezsensowność niedoszłego pościgu. Rozrywka płynąca z pogoni za przerażonym zwierzęciem, które w końcu i tak by uwolnił, wydała mu się równie bezowocna co spacer w górę potoku. Opuściły go wszelkie chęci. Westchnął cicho i niemrawo poczłapał przed siebie, nie doszukując się w wędrówce żadnego celu.

Dotarł do lasu. Z bezmyślności wyrwał go dreszcz przebiegający przez plecy. Słońce stało wysoko, lecz jego promienie z trudem przedzierały się przez gęste korony. Wilgotna ściółka kąsała chłodem. Pełzały po niej cienie szarpanych wiatrem konarów. Z każdym kolejnym krokiem w puszczy robiło się coraz ciaśniej. Podszyt ograniczał pole widzenia. Szum kniei tłumił nawet odgłos jego kroków. Tym skuteczniej, gdyż bezwiednie zaczął miękko przestawiać stopy, nieomal się skradając. Wytężył zmysły, lecz nie wychwycił żadnego zagrożenia. Nie przyniosło to jednak ulgi, a tylko potęgowało rodzący się w nim lęk.

Natrafił na stare drzewo, które jako jedyne trwało nieruchomo opierając się porywom powietrza. Skręcony pień oraz część koślawych gałęzi znaczyły plamy spękanej kory. Zastygła w nich grubymi kroplami żywica nadawała im kształt źle gojących się ran. Pomimo niezdrowego wyglądu roślina jako jedyna rozciągała szeroko swe rachityczne konary. Jakaś bezkształtna myśl zrodziła się jego głowie, pełzając tuż pod powierzchnią jaźni. Rozejrzał się ukradkiem, lecz wzrok ślizgał mu się po ścianie drzew, nie znajdując głębi gęstwiny. Ta ciemniała i osaczała go, coraz mocniej falując. Serce rozkołatało mu się w piersi. Zwrócił się w stronę doliny jaśniejącej poza granicą lasu.

W tym momencie gdzieś za nim trzasnął łamany patyk. Nie zlokalizował dokładnego miejsca. Nie zdążył. Nogi same niosły w szaleńczym pędzie. Byle prędzej, byle dalej. Gnane nagłą paniką ciało zerwało więź ze świadomością. Zaślepiony strachem nie spostrzegł, kiedy znalazł się pod swoją grotą. Słoneczne promienie rozlewały się po jego ciele, on zaś ciężko łapał oddech. Ze zmęczenia i od dopływu dużej ilości tlenu wirowało mu w głowie, najmocniej zaś ściął go z nóg spadek adrenaliny wraz z powracającym poczuciem bezpieczeństwa. Padł ciężko i momentalnie zasnął.

Obudził go głód. Podszedł do glinianych naczyń z pokarmem. Zapasy były ogromne, wręcz nieprzeliczalne. Część z amfor była już pusta, pomimo, że nigdy żadnej nie opróżnił. Żołądek zbyt głośno domagał się pożywienia, aby się nad tym zastanawiał.

Posilając się odkrył zmianę w otoczeniu. Ledwie wyczuwalna woń czy też dźwięk na granicy słyszalności niosący się w powietrzu sprawił, że odczuwał jakąś obecność. Kierowany intuicją podążył niewidzialnym tropem. Po chwili stanął jak wryty.

Oszołomił go zachwycający widok. Przed oczami malował mu się obraz o cudownie miękkich krzywiznach, przeplatanych delikatnymi wcięciami, przechodzącymi w smukłe wykończenia. Czuł słodycz płynącą z barw. Głębokiego bursztynu lekko kręconych włosów oraz różu ust odznaczonych na mlecznej cerze. Uroda stojącej przed nim kobiety dosłownie zaparła mu dech.

– Co tu robisz? – wydusił wreszcie niezbyt grzecznie, wciąż otumaniony.

– Jestem.

– I ja tu jestem.

– W takim razie nie jestem sama.

– Dobrze, że nie jesteśmy sami.

Pomimo swojej prostoty i niezgrabności, krótką wymianę zdań przepełniała rozbrajająca szczerość. Tyle wystarczyło, aby jej zmrużone nieufnością powieki zaczęły wesoło trzepotać rzęsami. W nim zaś wzbudzona po raz pierwszy radość pozwalała jedynie cieszyć się spotkaniem. Opowiadali o sobie wzajemnie, choć niewiele było do powiedzenia. Okazało się, że dziewczyna również nie pamięta wiele sprzed ich spotkania. Po prostu krążyła po okolicy, podziwiając jej piękno. Na przyrodzie skupiła się więc dalsza rozmowa, lecz ważniejszym od treści słów był nieprzerwany nurt ich potoku.

W końcu rozstali się, by udać się na spoczynek. Kiedy wrócił do siebie od razu legł na posłanie, nie tknąwszy uprzednio jedzenia. Dopiero wtedy dotarły do niego dręczące pytania. Kim jest? Skąd się wzięła? Dlaczego wcześniej jej nie spotkał? Nie znalazł na nie żadnej odpowiedzi, gdyż im dłużej o niej myślał, tym więcej krwi odpływało z mózgu w niższe rejony ciała.

Od tej pory spędzali ze sobą większość czasu, nie licząc upływających chwil. Przy niej wyostrzały się kształty i ożywały kolory. W żyłach prócz krwi tętniła energia. Często siedzieli na płaskim, częściowo zanurzonym w jeziorze głazie, mocząc nogi. Krystaliczna czystość akwenu pozwalała nie tylko oglądać dno usłane kamyczkami, ale także wszelkie żyjątka załatwiające swoje drobne sprawy w zabawnie dynamiczny sposób. Pewnego razu spojrzała na powierzchnie wody.

– Szkoda, że nie mogę się przejrzeć. – powiedziała, mimowolnie przeczesując włosy

– Zawsze wyglądasz ślicznie.

– Ty również jesteś bardzo przystojny, chociaż lepiej wyglądałbyś bez tych trzcin za uszami.

– Jakich trzcin?

Pochylił się nad taflą otrzepując głowę, lecz faktycznie zamiast odbicia ujrzał wyłącznie swoje zanurzone stopy. Prawie rozpłynął się z rozczulenia, gdy jej perlisty śmiech rozległ się w dolinie.

Z wolna, acz uparcie zauroczenie przeradzało się w miłość. Im lepiej się jednak poznawali, tym coraz mniej mieli wspólnych tematów. Wydawało mu się, że coraz bardziej interesuje się kwiatami czy motylami niż nim. Rozpaczliwie łaknął jej atencji.

– Kocham cię.

– Wiem. – Uśmiechnęła się.

– Nie kocham cię całym ciałem i całym umysłem, całą swoją istotą. Kocham cię jeszcze bardziej. Bardziej niż jestem w stanie…

– Hej, co się dzieje?! – Podbiegła i w ostatniej chwili uratowała go przed upadkiem.

– Jeśli moja miłość jest większa ode mnie – mamrotał pobladły, słaniając się na nogach – nie może brać się tylko z mojego wnętrza.

Ciężkie krople potu wystąpiły na skronie. Pociemniało mu w oczach, a całe ciało rozdygotało się. Tylko dzięki zakotwiczeniu w jej bliskości nie odpłynął poza granice obłędu, kiedy skłębione w uśpieniu myśli nagle rozplotły się i wyklarowały.

– Chodź ze mną. – wyszeptał, po czym odwrócił się i ruszył w kierunku puszczy, a ona w osłupieniu podążyła za nim.

Szli w milczeniu. Tuż przed lasem pod skórę zakradł się lęk. Odetchnął głęboko odpychając go od krtani. Wyżej podnosząc czoło wkroczył pomiędzy drzewa.

– Źródło moich uczuć jest również poza mną. – wznowił wywód – coś musi je wspierać i wzmacniać. Rozumiesz? Istnieje potęga, która nas przenika. Która przenika wszystko, skoro sięga nawet w to pustkowie. Tak, pustkowie! Widzisz tę roślinę?

– Wygląda na schorowaną.

– To jedyne prawdziwe drzewo. Reszta jest idealnie sztuczna. Ono jedno ma za sobą przejścia, doświadczyło życia. My też musimy zacząć żyć, odejść stąd.

– Nie rozumiem, czego ci brakuje? Przecież mamy tu wszystko.

– Tylko egzystujemy. Bez potrzeb i zmartwień, ale także i dumy z ich rozwiązania. Bez chwil mających znaczenie, tworzących wspomnienia.

– A gdzie pójdziemy? Nie boisz się, że zginiemy jeśli porzucimy to miejsce?

– Jeśli pozostaniemy w tym bezpiecznym marazmie, nic więcej nas nie czeka. To jakbyśmy umarli już teraz. Wystygnie i nasza miłość, gdy zabraknie jej doznań, w postaci nowych smutków czy radości. Nie możemy na to pozwolić dopóki nie odnajdziemy płomienia, który ją wzniecił.

– Dlaczego nie poszukasz go tutaj? Sam stwierdziłeś, że dociera wszędzie.

– Przez to przewyższa nas nieskończenie. Nie znam samego siebie, nie wiem nawet jak wyglądam. Nie śmiałbym marzyć, że sam mógłbym pojąć moc przewyższającą mnie nieporównywalnie. Potrzeba do tego setek żywotów mędrców połączonych ze sobą łańcuchem obcowania z takim majestatem i rozmyślania nad nim.

Zagryzając wargi wpatrywała się w ziemię. Jej milczenie rozciągało się w nieskończoność. Ostatecznie wyciągnęła dłoń mówiąc:

– Coś każe zaufać mi twemu szaleństwu. Nadzieja? Może wiara? Pewnie obie jednocześnie. Zresztą nieważne. Pomożesz mi iść? Zrobiło się jakoś stromo.

 

* * *

 

Pomieszczenie oświetlały liczne monitory zapełnione wykresami. Serwerownia buczała przetwarzając i przesyłając dane pomiędzy komputerami. Dwóch laborantów obserwowało obraz z kamer, na którym dwoje ludzi znikało z pola widzenia.

– Kontakt zerwany. Oddziaływanie zerowe.

– Sporządź raport i zadysponuj przygotowanie nowych środków. W następnej iteracji zwiększyć dawkę środków psychoaktywnych w pokarmie. Na granicach ośrodka umieścić drapieżniki. Nadrzędnie od początku wprowadzić samicę, by zredukować szansę wystąpienia anomalii emocjonalnej, podstawowej przyczyny niepowodzenia projektu.

– Przyjęto. Przepraszam, ale czegoś nie rozumiem. Podczas utraty wpływu na zachowanie obiektu zwiększyliśmy presję do maksimum, dużo powyżej punktu krytycznego. Obiekt teoretycznie powinien paść od wstrząsu, zamiast tego napotkaliśmy skuteczniejszy opór. Jak to możliwe?

– Wstępna analiza wskazuje na barierę, mimo, że w całej lokalizacji nie występuje ekranowanie. To niewytłumaczalne. Bez nerwów, jeszcze parę prób i zdołamy poskromić ten gatunek.

Koniec

Komentarze

Ciekawe opowiadanie, inne, z bardzo plastycznymi opisami i zaskakujacym zakonczeniem! Przywodzi mi troszke na mysl jeden z odcinkow “Czarnego Lustra”, gdzie (spoiler alert) program komputerowy ustala kompatybilnosc dwoch osob do zycia w zwiazku. 

Ciężkie krople potu wystąpiły na skronie. Pociemniało mu w oczach, a całe ciało rozdygotało się. Tylko dzięki zakotwiczeniu w jej bliskości nie odpłynął poza granice obłędu, kiedy skłębione w uśpieniu myśli nagle rozplotły się i wyklarowały.

Mysle, ze ten fragment – jako kluczowy dla losow bohaterow, moglby byc bardziej rozbudowany – chcialbym w tym miejscu zatrzymac sie na dluzej i zrozumiec dokladniej, co wydarzylo sie w glowie bohatera.

Dziękuje za miłe słowa. Chciałem pozostawić pole do swobodnej interpretacji, ale to prawda, że pojawiło się przy tym za dużo niejasności. Wspomniany fragment rzeczywiście powinien trwać, rozciągać się w czasie. 

Bardzo dobrze się czytało. Wciągnęło. Samotność, a potem spotkanie, poznanie się, pierwsze zauroczenia i nieporozumienia itd. I pod koniec nieprzyjemny zgrzyt. Te wykresy i serwerownie. Ktoś czuwa i kontroluje. Ingeruje. Brrr…

Podobało mi się. Klikam i pozdrawiam.

 

 

Naprawdę ciekawe opowiadanie. Poruszony problem ludzkiej egzystencji nie jest może przesadnie odkrywczy, ale został bardzo dobrze zilustrowany.

 

Dla mnie opowiadanie to taka wariacja na temat biblijnej historii Adama i Ewy w konwencji Truman Show utrzymana klimacie sci-fi. Bardzo przyjemna była to lektura :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Hej,

 

tekst generalnie podoba mi się.

Czytało się płynnie, kilka fajnych i dynamicznych opisów, jak np.:

 

Natrafił na stare drzewo, które jako jedyne trwało nieruchomo opierając się porywom powietrza. Skręcony pień oraz część koślawych gałęzi znaczyły plamy spękanej kory. Zastygła w nich grubymi kroplami żywica nadawała im kształt źle gojących się ran. Pomimo niezdrowego wyglądu roślina jako jedyna rozciągała szeroko swe rachityczne konary. Jakaś bezkształtna myśl zrodziła się jego głowie, pełzając tuż pod powierzchnią jaźni. Rozejrzał się ukradkiem, lecz wzrok ślizgał mu się po ścianie drzew, nie znajdując głębi gęstwiny.

 

Sama historia dość interesująca, nie było dłużyzn. Zresztą to dość krótki tekst, więc może dlatego nie znużył.

Tekst w mojej opinii jest mocno ukierunkowny na relacje i na tę “miłość”, która powoduje opuszczenie “raju”. Czy jednak większym pytaniem od “kim jest ta kobieta?” nie powinno być “kim ja jestem?” Rozumiem jednak, że punkt skupienia był w innym miejscu, to jest przede wszystkim historia o związku między ludźmi, o relacji, o ludziach którzy wybierają niepewność i wysiłek… Tylko w zasadzie dlaczego? Tylko na podstawie przeczucia? Przesłanki, którymi się kierują wydają się niedostosowane do ich “poziomu społecznego”.

Jeśli pozostaniemy w tym bezpiecznym marazmie, nic więcej nas nie czeka. To jakbyśmy umarli już teraz. Wystygnie i nasza miłość, gdy zabraknie jej doznań, w postaci nowych smutków czy radości. Nie możemy na to pozwolić dopóki nie odnajdziemy płomienia, który ją wzniecił.

Wg mnie to brzmi bardziej jak wyznanie małżonka z 20-letnim stażem.

 

W Bibli zdaje się, że jest inaczej, kiedy Adam kosztuje zakazanego owocu zaczyna inaczej postrzegać siebie i swoje otoczenie – chowa się przed Bogiem, bo jest nagi. Bóg wygania Adama i Ewę z raju, żeby musieli cierpieć i pracować, można powiedzieć, że miłość jest namiastką raju, odpowiedzią na ten bezprecedensowy akt boskiej przemocy i prowokacji (bo dlaczego Bóg zakazał jeść owoców z drzewa?) Być może ciekawie byłoby nawiązac mocniej do biblijnej historii. Może…

Nie mamy także opisów technologii służącej do stworzenia habitatu, zresztą sam motyw “eskperymentu“, zniewolenia bohaterów i obserwacji ich przez jakichś “naukowców” jest dość zgrany. Poza tym idąc jeszcz tropem technologicznym – nie mamy w ostatnim akapicie niczego oryginalnego: monitory, komputery, kamery. Technicznie wieje tutaj nudą, a wg mnie nie powinno.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Budujące zachowanie ludzi, którzy, choć niczego nie brakuje im do szczęścia, postanawiają zostawić wszystko i ruszają w nieznane.

Dobrze się czytało, ale dialogi wymagają poprawienia.

 

– Szko­da, że nie mogę się przej­rzeć. – po­wie­dzia­ła, mi­mo­wol­nie prze­cze­su­jąc włosy. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Wiem. – uśmiech­nę­ła się. → Didaskalia wielką literą: – Wiem. – Uśmiech­nę­ła się.

 

– Hej, co się dzie­je?! – pod­bie­gła i w ostat­niej chwi­li ura­to­wa­ła go przed upad­kiem.– Hej, co się dzie­je?! – Pod­bie­gła i w ostat­niej chwi­li ura­to­wa­ła go przed upad­kiem.

 

– Chodź ze mną.

Wy­szep­tał, po czym od­wró­cił się→ Chodź ze mną – wy­szep­tał, po czym od­wró­cił się

 

– Źró­dło moich uczuć jest rów­nież poza mną. – wzno­wił wywód – Coś musi je wspie­rać i wzmac­niać.– Źró­dło moich uczuć jest rów­nież poza mną – wzno­wił wywód – coś musi je wspie­rać i wzmac­niać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za uwagi. Wydaje mi się, że wszystko już poprawiłem.

Bardzo proszę. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo obrazowe opowiadnie, niespieszne, w zaskakujący sposób interpretujący znaną historię. Myślę, że zasługuje na klika do biblioteki.

Fajnie się czytało, taka opowieść o rajskim życiu, które w końcówce okazuje się imitacją. Czy to były klony? To by jeszcze wzmacniało fantastykę opowiadania. Tekst pełen przemyśleń, nie wiem czy nawet nie filozoficznych. I jeszcze kwestia, którą poruszył Agent Smith w Matrixie. Natura ludzka nie znosi idealnego świata, ludzie muszą cierpieć i mieć upadki, żeby chwilami być szczęśliwymi i odczuwać radość z sukcesów. Nie może istnieć wieczne szczęście i radość, chyba że w niebie.

Pozdrawiam i klikam do biblioteki.

audaces fortuna iuvat

Ciekawe, wzmocnione zakończeniem. Przemycone przemyślenia, że ludziom potrzebne są trudności i wyzwania do pokonywania, serwowane przez siłę wyższą.

Dziękuję za wszystkie komentarze! Nie liczyłem na to, że mój debiut spotka się z tak pozytywnym przyjęciem. :)

MZareba – więcej wiary w siebie. ;)

Powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka