- Opowiadanie: krzkot1988 - Słona zapłata

Słona zapłata

Opowiadanie uczestniczyło w naborze do Antologii Morskiej, niestety, bez sukcesu. Mimo to, wydaje mi się, że każdy miłośnik “Piratów z Karaibów” miło spędzi przy nim czas :-)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, Krokus, NoWhereMan

Oceny

Słona zapłata

Potężny statek o pękatym kadłubie bez pardonu przecinał grzbiety sztormowych fal, wznosząc dumnie dziób, jak gdyby w swej arogancji rzucał wyzwanie całemu morzu. I choć huk uderzających o tekowe drewno pienistych bałwanów mógłby zbudzić ze snu samego Davy’ego Jonesa, załoga za nic miała czcze pogróżki oceanu, spoglądając za burtę z radością w duszy i uśmiechem na ustach.

Harlan Bancroft na ich miejscu, bez wątpienia, czułby się podobnie. Jednakże w swoim aktualnym położeniu, czyli w żałośnie małej szalupie, desperacko broniącej się przed wywróceniem, nie wyglądał równie pewnie, co żegnający go spojrzeniem marynarze z odpływającej handlowej fluity.

Nie wiedział, po co w ogóle zadaje sobie trud z wiosłowaniem. Galopujące morskie ogiery o białych grzywach i bez jego pomocy uprzejmie ciągnęły łódkę w kierunku ostrych przybrzeżnych skał, otaczających wyspę La Vida Nueva. Odwrócony tyłem przynajmniej nie musiał patrzeć nadchodzącej śmierci w oczy.

Powiadają, że prawdziwy pirat popłynie i na drzwiach od stodoły. Złośliwi dodają, że wystarczy go dostatecznie mocno przywiązać.

 

***

 

Sól. Wszędzie sól. Na ustach, we włosach, w oczach oraz bez wątpienia w płucach. I coś jeszcze. Coś mokrego, chropowatego i plastycznego.

Bancroft rozchylił zlepione wilgotnym piaskiem powieki. Jego oczom ukazał się rozmazany fragment plaży oraz wznosząca się na jej skraju ściana zieleni, ciągnąca się aż do majaczącego w oddali wulkanu.

Mężczyznę ponownie zalała fala ciepłej, karaibskiej wody. Szum oceanu mieszał się z kakofonią odgłosów życia, dobiegających z trzewi gęstej dżungli.

Ogromnym wysiłkiem woli Harlan dźwignął się na przedramiona i opróżnił żołądek z mieszaniny morskiej wody i ostatniego posiłku, który był już jedynie mglistym wspomnieniem.

Słońce niemiłosiernie paliło jego wysuszoną skórę. Po burzowych chmurach i ścianie deszczu nie było już śladu. Musiał “odpoczywać” co najmniej od kilku godzin. Gdy więc do jego rozgrzanego i spragnionego gardła przylgnęło chłodne stalowe ostrze, najpierw wywołało uczucie ulgi, a dopiero potem niepokój, związany z bezpośrednim zagrożeniem życia.

– Muszę przyznać, Bancroft, że jesteś jeszcze bardziej uparty niż sądziłam. – Usłyszał kobiecy głos. – Dla jasności, sądziłam, że jesteś uparty jak osioł.

Przytknięta do szyi szabla uniemożliwiała Harlanowi odwrócenie głowy. Nie musiał jednak tego robić, by zidentyfikować rozmówczynię. Zachrypnięty głos Amaii, wypowiadającej angielskie słowa z charakterystycznym baskijskim akcentem, zdążył wryć się w jego pamięć w ciągu ostatnich kilku tygodni.

– Najwyraźniej nie doceniłaś, jak wielkim osłem naprawdę jestem – odparł Bancroft, siląc się na swobodny ton. – Wiesz, że nie mam wyboru, Amaio. Nie spocznę, póki nie dowiem się, jakie sekrety skrywał przede mną ojciec.

– Och, proszę cię! – żachnęła się dziewczyna. – Z tego co pamiętam, twój świętej pamięci tatko wyraźnie zakazał ci grzebania w jego pirackiej przeszłości. Jako posłuszny synalek powinieneś uszanować jego wolę. Robisz to wyłącznie dla pieniędzy, jak ja!

Amaia przykucnęła obok niego i zbliżyła usta do ucha Harlana. Na tyle blisko, że poczuł ciepło jej oddechu. Szabla jednak nie poruszyła się ani o milimetr.

– Kiedy spałeś, wyczerpany po naszych upojnych nocach – szepnęła – nie biadoliłeś przez sen o zgryzocie matki i poczuciu odrzucenia przez ojca, czy co tam jeszcze gryzie twoje sumienie. Nie, gdy przewracałeś się z boku na bok, w twojej głowie pobrzękiwało jedynie złoto! Nieprzebrane skarby z Santa Clara de Asís!

Ostrze odsunęło się od skóry Harlana, pozostawiając delikatne rozcięcie.

– Więc nie udawaj naiwnego świętoszka – kontynuowała Amaia chowając szablę do pochwy i łagodząc nieco ton głosu. – Nie przede mną. A teraz wstawaj. Starczy tego wylegiwania się.

Bancroft podniósł się powoli, bezskutecznie próbując otrzepać przemoczone ubranie z przyklejonych drobinek piasku.

– Wiesz, naprawdę wolałem, kiedy byłaś milsza – powiedział z wyrzutem, patrząc dziewczynie prosto w oczy.

– Zabawne, w nocy zwykle mówiłeś coś zupełnie innego… – Powiodła palcem po jego kształtnym podbródku, a Harlan szybko przypomniał sobie, czemu dziewczyna tak łatwo zawróciła mu w głowie.

 

Jego ojciec, Bartholomew Bancroft, był marynarzem w służbie Jej Wysokości królowej Anny. Jednak gdy tylko po raz pierwszy postawił stopę w pełnym pokus Nassau, zrzucił mundur i zaczął żywot wolnego człowieka. Na Karaibach oznaczało to jedną ścieżkę – piractwo. Albo prostytuowanie się, ale Bartholomew zdecydowanie wolał piractwo.

W plądrowaniu, grabieniu i mordowaniu okazał się zaś niezwykle uzdolniony. W ciągu zaledwie kilku lat został kapitanem, z własnym okrętem i lojalną załogą. W trakcie swej rozbójniczej kariery zgromadził pokaźne bogactwo. Nie zamierzał jednak na tym poprzestać.

Jego koronnym wyczynem miało być przejęcie hiszpańskiego galeonu Santa Clara de Asis, wypełnionego po brzegi złotem Indian i powracającego do macierzystego portu w Sewilli. Napad zakończył się sukcesem, jednak ścigana przez obstawę galeonu załoga Bancrofta zmuszona była porzucić własny okręt i schronić się na pobliskiej wyspie. Nikt nie wie, co działo się później, ale po kilku miesiącach Bartholomew Bancroft powrócił między żywych z dwiema skrzyniami pełnymi złota. Zakupił posiadłość na Florydzie i wszedł w legalny biznes handlowy. Wkrótce jego bogactwo przyciągnęło zainteresowanie dobrze urodzonych dam, wśród których znalazła się matka Harlana.

Dopiero na łożu śmierci ojciec zdradził mu tajemnicę swego dawnego życia. Uroczyście wręczył mu bogato zdobioną drewnianą szkatułkę i swój stary kordelas. W pudełku znajdowała się mapa, prowadząca na La Vida Nueva, gdzie Bartholomew ukrył wraz ze swym zastępcą resztę skarbu Hiszpanów.

Wszystko zaś po to, by w ostatnich słowach rozkazać Harlanowi trzymać się od wyspy z daleka, gdyż “nie jest gotowy na to, co się tam kryje”. Miał jedynie siedzieć bezczynnie i pilnować, aby szkatułka nie dostała się w niepowołane ręce.

Bez sensu, prawda? Kto przy zdrowych zmysłach opowiada młodemu, pełnemu energii chłopakowi o swych dniach przygody i chwały, przekazuje mu broń i tajemniczą mapę, a potem oczekuje, że przejdzie nad całą sprawą do porządku dziennego?

Niestety, starego Bancrofta w jego końcowych chwilach trudno było posądzić o pełnię władz umysłowych. Kiedy już budził się ze swego trawionego gorączką snu, rzadko mówił z większym sensem niż gdy pogrążony był w malignie. Ciągle tylko pytał, czy Harlan ma jego szablę i po stokroć przypominał mu, że ma ją zwrócić niejakiemu Mabouiemu. Kim był i gdzie można go znaleźć? Tego już nigdy się nie dowiedział.

Od śmierci ojca minęły zaledwie cztery miesiące, a Harlan stał właśnie na tej samej wyspie, której przysiągł staruszkowi nigdy nie szukać. Na swoje usprawiedliwienie miał jedynie fakt, że, biorąc pod uwagę swoją porywczą naturę, wahał się dość długo. Najprawdopodobniej wciąż trwoniłby majątek ojca w San José de Oruña, na hiszpańskim Trynidadzie, gdyby los nie zagnał go pewnego dnia do tawerny, o wdzięcznej nazwie Diosa del Mar.

To tam spotkał Amaię, dziewkę serwującą najpodlejsze piwo świata, której marzenia i ambicje zdecydowanie wykraczały poza nalewanie trunków i strącanie z pośladków rąk rozochoconych klientów. Już sam fakt, że z zapadłej wsi gdzieś na północy Hiszpanii znalazła się tu, na drugim końcu świata, stanowił o jej charakterze i determinacji,

O tak, Amaia Navarro była dziewczyną bardzo zdecydowaną i pełną pasji. Sama zaczepiła Harlana tego pierwszego wieczoru w Diosa del Mar, gdy przywlókł się tam półprzytomny, po tym jak wyrzucono go za wszczęcie bójki w poprzednim zajeździe.

Szczerze mówiąc, był wówczas zbyt pijany, żeby lepiej jej się przyjrzeć. Dopiero następnego ranka miał okazję zachwycić się południową urodą wkładającej suknię Amaii. Jej długie, nieco podkręcone kasztanowe włosy opadały falami na plecy o oliwkowej karnacji. Kiedy się odwróciła, obdarzyła go uśmiechem pełnych ust i bystrym, rozbawionym spojrzeniem orzechowych oczu. Jej wysokie, wydatne kości policzkowe, szeroka nasada nosa i lekko piegowata skóra nie były cechami często spotykanymi wśród wymuskanych angielskich panien, z którymi Harlan miał do czynienia na co dzień. Ogień, który zapłonął wówczas w duszy oraz, będąc całkowicie szczerym, także w lędźwiach młodego mężczyzny nie zdołał do tej pory przygasnąć.

Nie sprawiła tego nawet bezczelna kradzież jego cennej szkatułki, której Amaia dokonała przed kilkoma dniami. Gdy się przebudził, po dziewczynie i pudełku nie było już śladu. Podobnie sytuacja miała się z większością funduszy, jaka pozostała mu na kontynuację eskapady.

Bancroft został więc jedynie ze starą szablą ojca i mocno podrażnioną dumą. Nie zamierzał jednak się poddać. Sporą część mapy udało mu się wcześniej skopiować. W porcie zaś bez problemów zasięgnął języka na temat “aroganckiej Nawarryjki, domagającej się statku i załogi”. Oczywiście tylko marynarz niespełna rozumu zaciągnąłby się na statek pod komendą kobiety. Dlatego też, koniec końców, Amaii wystarczyć musiało nawiązanie “partnerskiej współpracy” z którymś z pirackich hersztów.

Pieniądze, które łaskawie dziewczyna pozostawiła Harlanowi, z trudem wystarczyły mu do namówienia kapitana holenderskiej fluity, by nadłożył nieco drogi i wysadził go w pobliżu wyspy. Biorąc pod uwagę, że nie zdołał jeszcze przerysować części mapy, która objaśniała bezpieczną drogę do głębokiej zatoczki u wybrzeży La Vida Nueva, pokonanie zdradliwych skał wokół wyspy w szalupie wydawało się całkiem sensowne. Niestety, w swym optymizmie Bancroft nie przewidział gwałtownej zmiany pogody, a Holendrzy nie byli chętni do renegocjacji ich umowy.

Dywagacje nad przeszłością nie miały jednak sensu. W ten czy inny, bardziej bolesny, sposób udało mu się dotrzeć na wyspę. Jeśli więc chodzi o wypełnienie ostatniej woli zmarłego rodzica, Harlan poległ na całej linii. Za to pogoń za Amaią zakończyła się pełnym sukcesem. Nie zamierzał jednak z niczego tłumaczyć się przed tą zdradziecką żmiją.

– Nawet jeśli zależy mi na skarbie, to co w tym złego? – Wycelował w nią oskarżycielsko palec. – Mój ojciec uczciwie zrabował to złoto. W pewnym sensie. Należy mi się. I niech mnie piekło pochłonie, nim oddam choćby jedną monetę jakiejś portowej…

Bancroft raptownie uświadomił sobie, że zabrnął za daleko i balansuje na krawędzi przepaści. Co prawda Amaia okazała się chciwą, knującą wiedźmą, ale wciąż nie było jego intencją, by ją skrzywdzić.

– No dalej. Dokończ – wysyczała przez zaciśnięte zęby, teraz naprawdę przypominając gotowego do ataku węża.

– Posłuchaj, Amaio – Harlan przeczesał dłonią mokre, pełne piasku włosy i spróbował przybrać bardziej pojednawczy ton. – Nie musiałaś tego robić. Powiedziałem ci o skarbie nie po to, żeby się przechwalać. Mogliśmy wyruszyć razem i podzielić się łupem. Ludzie z którymi się związałaś są niebezpieczni. Nie możesz im ufać. Szczerze mówiąc, jestem trochę zdziwiony, że nie wyrzucili cię za burtę jak tylko pokazałaś im mapę.

Przez twarz Amaii przebiegł szelmowski uśmiech. Nagle wyglądała na bardzo dumną z siebie.

– Spaliłam mapę – odparła. – Teraz jest wyłącznie tutaj. – Znacząco postukała się w skroń. – Domyślam się, że tobie również udało się dotrzeć na wyspę w ten sposób. Nie wiem tylko, czemu nie skorzystałeś z zatoki, zamiast pakować się na rafę.

– Niestety, nie mam tak dobrej pamięci jak ty. Chyba nie mam szans na błyskotliwą karierę w portowej knajpie. – Harlan wyszczerzył zęby w uśmiechu, jednak widząc, że dowcip pozostał zawieszony w powietrzu, kontynuował: – Zrobiłem kopię. Nie zdążyłem jednak przenieść wszystkich szczegółów, nim okradłaś mnie w środku nocy i uciekłaś jak śmierdzący tchórz, moja droga.

Poczerwieniała z oburzenia Amaia chciała zapewne odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą, która zakończyłaby ten werbalnych fechtunek śmiertelną raną, jednak przerwał jej tubalny głos, dobiegający od strony dżungli.

– Ach, kłótnia kochanków! Jak romantycznie!

Z cienia między drzewami wyłoniła się grupka pięciu ludzi. Na czele szedł postawny mężczyzna w średnim wieku, z twarzą poznaczoną licznymi bliznami oraz arsenałem broni, którego nie powstydziłaby się brytyjska fregata wojenna. Tuż za nim podążał krępy, spocony jegomość, który musiał niemal biec, by dotrzymać przywódcy kroku. Był jedyną osobą w grupie, która nie sprawiała wrażenia, że nieustannie waha się, czy nie poderżnąć komuś gardła.

– Nic podobnego, Nathanielu – odpowiedziała Amaia, gdy komitet powitalny znalazł się nieco bliżej. – Kłócić trzeba się o coś, tymczasem pan Bancroft nie ma mi już nic do zaoferowania.

– Więc to jest syn przesławnego Radosnego Tolly’ego? – zainteresował się herszt bandy, zbliżając twarz do lica Harlana.

Pirat śmierdział rumem, potem i zgnilizną. Jego długie do ramion czarne włosy posklejane były w strąki, a kilkutygodniowy zarost z marnym skutkiem próbował ukrywać resztki ostatniego posiłku mężczyzny. Jednak bijąca od niego pewność siebie i czająca się w źrenicach groźba skutecznie zniechęciły Bancrofta do wypowiedzenia tych myśli na głos.

– Twój staruszek stanowił dla mnie wzór – kontynuował Nathaniel. – Podobno zawsze się uśmiechał, szczególnie gdy patroszył kogoś kordelasem na oczach jego rodziny. Szkoda, że z wiekiem zrobił się miękki jak pudding.

– Najwyraźniej znał go pan lepiej ode mnie, panie Wood – odpowiedział Harlan, przełknąwszy głośno ślinę.

Przywódca bandy rozłożył szeroko ręce i ukłonił się teatralnie.

– Jestem zaszczycony, że słyszałeś o mojej skromnej osobie.

– Pana portrety wiszą wszędzie, gdzie tylko da się wbić gwóźdź. Stąd aż do Charleston. I muszę przyznać, że artysta wykonał kawał dobrej roboty.

– Prawda? – Starszy z mężczyzn dumnie wyprężył pierś. – Zachowałem sobie nawet kilka na pamiątkę.

Nathaniel Wood, kapitan “Pani Fortuny”, był poszukiwany przez niemal wszystkie legalne władze na całych Karaibach. Pirat był prawdziwym postrachem statków handlowych pływających po zatoce. Zasłynął nie tylko talentem do morskich potyczek, ale także zimnym wyrachowaniem, gdy rozprawiał się z załogami przejętych statków. Nie był okrutnikiem. Nie czerpał przyjemności z zadawania cierpienia. Był jednak pragmatykiem, który nie stronił od mordu, by osiągnąć założony cel.

Dzięki swym udanym łupieżczym wyprawom mógłby już dawno stać się bogaczem, jednak gdy tylko w jego kieszeni pojawiało się złoto, natychmiast pozbywał się go w licznych burdelach i domach hazardu w Nassau. Kiedy opuszczał pokład “Fortuny”, najwyraźniej fortuna opuszczała też jego.

Harlan odczuwał niechętny podziw dla tego prawdziwie wolnego człowieka. Wiedział jednak również, że ma do czynienia z niebezpiecznym drapieżnikiem, którego lepiej nie prowokować.

Wood roześmiał się szczerze i ojcowskim gestem położył rękę na ramieniu Bancrofta.

– Jest tylko jeden szkopuł – powiedział. – Jak słusznie zauważyła panna Navarro, obawiam się, że nie będziemy mieć z ciebie tutaj żadnego pożytku. Tymczasem nasze szczupłe zapasy kurczą się z każdym dniem. Sam rozumiesz. To nic osobistego.

Pirat mrugnął porozumiewawczo do Harlana, po czym machnął dłonią w kierunku jednego z członków załogi, który natychmiast wyciągnął szablę i przystawił ją do gardła młodego Bancrofta.

Drugi raz w ciągu pięciu minut, dobry wynik – pomyślał Harlan, desperacko próbując wymyślić cokolwiek, co przeczyłoby słowom rozbójnika.

– Czekaj! – wtrąciła się nagle Amaia, co sprawiło, że odwrócony już plecami i odchodzący w kierunku dżungli kapitan Wood przystanął. – Może nam pomóc znaleźć właściwą drogę. Po co masz tracić swoich ludzi.

Nathaniel obejrzał się przez ramię i uważnie przyjrzał dziewczynie. Z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać. Ostatecznie skinął tylko głową i wznowił marsz w kierunku tętniącego życiem lasu.

Ciemnoskóry pirat, który trzymał broń na szyi Bancrofta, opuścił ostrze i gestem nakazał mu ruszyć za grupą. Kątem oka Harlan dostrzegł, jak Amaia odetchnęła z ulgą. Gdy jednak zorientowała się, że patrzy w jej kierunku, zacisnęła usta i pchnęła go do przodu tak mocno, że z trudem utrzymał równowagę.

– Jesteś mi dłużny! – warknęła gniewnie, po czym przyspieszyła kroku, by dołączyć do kapitana Wooda.

– A ona o co się wścieka? – spytał Harlan swojego mimowolnego towarzysza niedoli.

Ten tylko wzruszył ramionami i zawarł całą swoją mądrość w jednym słowie:

– Kobiety.

Bancroft przytaknął i z westchnieniem dał się poprowadzić ku sercu La Vida Nueva.

 

***

 

Z daleka wyspa nie wyglądała na dużą. Mimo to, już od dwóch godzin przedzierali się przez gęstwinę, mozolnie wspinając się po zboczu wulkanu. Trasę, którą podążali, trudno było nawet nazwać ścieżką. Ktoś ewidentnie szedł tędy wcześniej, lecz z pewnością nie w tak licznej grupie. W rezultacie, część załogi “Pani Fortuny” musiała nieustannie rąbać szablami zagradzające im drogę listowie.

W pewnym momencie idąca na przedzie Amaia zwolniła i zrównała się z Harlanem. Przez jakiś czas szła obok bez słowa. Wreszcie Bancroft zdecydował się przerwać krępującą ciszę.

– Do twarzy ci w spodniach – zagadnął.

– Czemu mam wrażenie, że nie doszedłeś do tego wniosku obserwując moją twarz?

– Znaleźliście już świątynię? – zmienił temat.

– W pewnym sensie. Już niedaleko – odparła wymijająco.

Ponownie zamilkli.

– Słuchaj, Harlan… – zaczęła niepewnie Amaia. – Przepraszam. Dobry z ciebie chłopak. Nie zasługujesz na to.

– Nie przejmuj się tym – odpowiedział Bancroft z wyraźną ulgą. – Rozumiem cię. Na twoim miejscu pewnie też bym uległ pokusie. Nie winię cię.

– Co? – spytała zdezorientowana Baskijka. – Nie, idioto! Okradłabym cię znowu bez mrugnięcia okiem. To było jak odebranie dziecku karmelka.

Amaia uśmiechnęła się szyderczo, jednak szybko spoważniała, gdy zauważyła, że otaczająca ich roślinność zaczyna się przerzedzać.

– Przepraszam za to – wymamrotała, gdy wreszcie wydostali się na otwartą przestrzeń.

Z początku Harlan nie dostrzegł niczego niepokojącego. Prawdę mówiąc, przez szerokie plecy stojących przed nimi piratów trudno było zobaczyć cokolwiek. Na znak kapitana Wooda mężczyźni rozstąpili się, pozwalając Bancroftowi w pełni chłonąć rozpościerającą się przed nim scenerię.

Stok, po którym dotychczas się wspinali, raptownie przechodził w stromy uskok, pozostawiając jedynie wąskie przejście wzdłuż bazaltowej ściany. Ścieżka o szerokości około ośmiu stóp składała się z nierównych słupów wulkanicznej skały o przekroju zbliżonym do sześciokąta. Cała usiana była zakrwawionymi zwłokami, przez co skała nabrała brunatnej barwy. Trupy były świeże, z widocznymi ranami kłutymi, zadanymi przez nieznanego napastnika, lub pogruchotanymi kośćmi przebijającymi gdzieniegdzie skórę nieszczęśników i dodającymi nieco bieli do wszechobecnego szkarłatu. Jedno z ciał zdawało się nieznacznie poruszać nogą, jednak nikt nie wyglądał na chętnego, by pospieszyć kamratowi na ratunek.

– Jak pan widzi, panie Bancroft, znaleźliśmy się w impasie. – Nathaniel uśmiechnął się, dumny, że mógł pochwalić się elokwencją. – Otóż droga do świątyni okazała się nieco bardziej skomplikowana niż twój świętej pamięci ojciec raczył przedstawić na mapie. Niestety, kilku moich podkomendnych bardzo boleśnie się o tym przekonało.

Podszedł do Amaii i położył potężną dłoń na jej drobnym ramieniu. Dziewczyna wzdrygnęła się pod jego dotykiem.

– Jak zasugerowała nasza droga chlebodawczyni, twoja pomoc może okazać się nieoceniona – kontynuował kapitan Wood. – Mam nadzieję, że będzie to dostateczna motywacja, by przypomnieć sobie, czy aby stary Bartholomew nie wspominał kiedyś o tym miejscu.

– Jestem pewien, że… – zaczął Harlan.

– A-a-a! – przerwał mu pirat, karcąco kiwając palcem wskazującym. – Nie odpowiadaj teraz. Nie jesteś jeszcze dostatecznie zmotywowany. Zapraszam na start.

Gestem wskazał ścieżkę prowadzącą w zaświaty.

Harlan przełknął głośno ślinę i wystąpił naprzód, oskarżycielsko spoglądając na Amaię. Nawarryjka poruszyła ustami w bezgłośnych przeprosinach i spuściła wzrok. Gdy Bancroft dotarł do pierwszego ciała, zatrzymał się na moment. Biedak był podziurawiony jak sito. Po śladach na skale było jednak widać, że przeczołgał się dobrych kilka metrów, nim życie go opuściło.

– Jakieś wskazówki? – zapytał Harlan, próbując zachować swobodny ton.

– Uważaj, gdzie stąpasz – z drapieżnym uśmiechem odparł Nathaniel i pchnął chłopaka w przód.

Kilku kamratów kapitana Wooda skuliło się instynktownie i zmrużyło oczy.

Nic się jednak nie wydarzyło. Żadnych wrzasków, lamentów ani odgłosów łamanych kości.

– To było rozczarowujące – mruknął herszt piratów do Amaii, która dopiero teraz odważyła się spojrzeć w stronę Harlana.

Bancroft odetchnął z ulgą, jednak uczucie to trwało tylko do momentu, gdy poczuł ukłucie szabli między łopatkami.

– A teraz, proszę łaskawie zrobić krok naprzód – nakazał kapitan Wood.

Ostrze pirata coraz mocniej naciskało na skórę chłopaka, aż w końcu przebiło jej powierzchnię, a koszulę zabarwiła krew. Harlan podniósł prawą stopę i postawił ją na kolejnej bazaltowej kolumnie. Ostrożnie przeniósł ciężar ciała. Skała z głuchym odgłosem opadła o kilka cali, wytrącając go z równowagi. Bancroft wyciągnął ręce przed siebie, ratując się przed upadkiem. W tym samym momencie poczuł, jak jego włosami targa nagły podmuch. Spróbował się wyprostować, ale coś go blokowało. Cienki zaostrzony pal wystawał ze skały na wysokości, na której przed chwilą znajdowała się klatka piersiowa Harlana. Teraz, przyglądając się bardzo uważnie, był w stanie dostrzec niewielkie otwory w bazaltowej grani, zamaskowane gdzieniegdzie kępkami mchu.

Nagle prowizoryczna włócznia ponownie wsunęła się w głąb góry, równie szybko jak się pojawiła.

– Rozumie pan nasz problem, panie Bancroft? – zawołał Wood. – Dla pana dobra, mam szczerą nadzieję, że stary Tolly jednak podzielił się z panem jakąś użyteczną informacją.

– Przecież to proste – odparł Harlan, starając się zachować nonszalancki ton. – Wyraźnie widać, gdzie ukryte są włócznie. Wystarczy ich unikać. Mógł pan wspomnieć swoim ludziom, by uważali na te ostre końce.

– Bardzo zabawne. Zobaczymy, jak tobie pójdzie. To nie koniec niespodzianek.

Harlan zawahał się. Czuł, że pirat czegoś mu nie mówi. Nie miał jednak wyboru. Krok po kroku, wspinał się dalej. Unikanie śmiercionośnych żerdzi okazało się dość proste, gdy wiedział już na co zwracać uwagę. Wszedł na kolejny stopień.

– Co tak wolno? – Usłyszał głos Amaii. – Jesteś pirat czy tchórz?

Przystanął. Obrócił się do dziewczyny, wymierzając w nią oskarżycielsko palec.

– Piractwo to tylko tymczasowe zajęcie i dobrze o tym wiesz!

Włócznia wystrzeliła wprost z bazaltowej kolumny, w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się jego stopa.

– A, tak, w tę stronę też działają – zauważyła Amaia z zadowoloną miną. – Nie ma za co.

– Dzięki – odrzekł kwaśno Harlan, ostrożnie omijając nową przeszkodę.

Wkrótce pokonał większość drogi na szczyt wzniesienia. Pocił się niemiłosiernie, ale cel był w zasięgu wzroku. W tym miejscu nie było już żadnych ciał. Najwyraźniej żaden z ludzi Wooda nie dotarł tak daleko. Przystanął, aby zaczerpnąć tchu. Wtedy kilka ostatnich kolumn podniosło się kompletnie bez jego udziału.

– Co się dzieje? – krzyknął do załogi u stóp bazaltowych schodów. – Nic nie zrobiłem!

Jeżeli ktokolwiek mu odpowiedział, Harlan nie miał czasu tego zarejestrować. Z przerażeniem i jednocześnie zachwytem wpatrywał się bowiem w płynącą z okrągłych kanałów lawę.

Stopiona skała pokryła najwyższy poziom w sekundę i zaczęła spływać w kierunku Bancrofta. Miał tylko chwilę na zastanowienie. Nie miał szans umknąć przed piekielnie gorącą masą, jednocześnie unikając czekających poniżej pułapek.

Harlan przeżegnał się szybkim ruchem i chwycił za podstawę wyrastającej obok niego włóczni, która nie zdążyła się jeszcze schować. Stękając z wysiłku wyrwał ją z tajemniczego mechanizmu. Ukształtowanie kolumn prowadziło lawę idealnie w dół ścieżki, nie pozwalając jej spłynąć z urwiska.

Chłopak mocno zacisnął obie ręce na mierzącym jakieś sześć stóp kawałku drewna. Zrobił krok do tyłu, na platformę z uszkodzoną pułapką i wykonał krótki rozbieg, jednocześnie wbijając ostry koniec włóczni w szczelinę między bazaltowymi filarami. Desperacko trzymając się nasady żerdzi nakreślił w powietrzu niewielki łuk i runął na ziemię tuż nad kanałami z płynną skałą.

Gdy serce przestało grozić mu wyrwaniem się z piersi, Harlan uniósł się na rękach i spojrzał w dół zbocza.

– Widzieliście to? – jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu skazańca, pod którym właśnie urwał się sznur na szubienicy.

– Imponujące – zapewnił Nathaniel bez entuzjazmu. – A teraz proszę przywiązać gdzieś linę i spuścić ją do nas.

 

***

 

Harlan przez moment rozważał, czy nie jest to aby dobra sposobność do ucieczki. Niestety, instynkt podpowiadał mu, że była to jedyna droga w dół. Poza tym, sumienie nie pozwoliłoby mu zostawić Amaii z tymi szubrawcami. Posłusznie więc przywiązał długą linę do pnia pochylającego się nad klifem drzewa i pozwolił pirackiej załodze wdrapać się na szczyt wzniesienia.

Podał dłoń Baskijce, chcąc pomóc jej pokonać ostatni skalny nawis. Dziewczyna zignorowała jego ofertę, jednak przechodząc obok szepnęła:

– Wiedziałam, że ci się uda.

Bancroft zdecydowanie nie podzielał jej wiary, ale po namyśle nie podniósł tego tematu.

Znajdowali się teraz na dość rozległym płaskowyżu, przeciętym na dwie niemal równe części szeroką rozpadliną. Roślinność stawała się tu niezwykle skąpa i rachityczna, ustępując pola czarnym skałom i okazjonalnym wyziewom toksycznych, wulkanicznych gazów.

Podeszli bliżej do rozpadliny. Ze względu na wypełniające ją kłęby gęstego dymu, trudno było ocenić dokładną odległość do przeciwległej krawędzi. Dno wąwozu było całkowicie niewidoczne.

– Jakieś pomysły? – zwrócił się kapitan Wood do Amaii.

– Może niech pana ludzie skaczą po kolei, aż będziemy mogli przejść po ich ciałach? – wtrącił Harlan.

– Znakomita myśl. Rozumiem, że zgłasza się pan na pierwszego ochotnika?

– Przestańcie, obaj! – warknęła Amaia. – Chcę pomyśleć.

– Szefie! Tam!

Jeden z bandytów wskazał na środek wąwozu, gdzie pomiędzy oparami można było teraz dostrzec ludzką sylwetkę. Po chwili tuman rozwiał się na tyle, że wyraźnie mogli ujrzeć oddalonego o około dziesięć stóp mężczyznę. Pomarszczone, jasnobrązowe ciało starca zakrywała jedynie przepaska biodrowa oraz liczne tatuaże. Nosił również naszyjnik, wykonany z niewielkich muszelek oraz coś w rodzaju korony z kolorowych ptasich piór. Przyglądał im się uważnie, choć bez strachu.

– Esteban! Do mnie! – rozkazał Wood.

– Tak, sir!

Z szeregu piratów wystąpił młody chłopak o ciemnej karnacji. Ewidentnie był Metysem, spokrewnionym z którymś z licznych karaibskich plemion.

– Zapytaj go, czy zna drogę na drugą stronę rozpadliny – polecił kapitan.

Chłopak wypowiadał po kilka słów w różnych językach i dialektach, z których Harlan nie rozpoznał żadnego. W końcu w oczach starca błysnęło zrozumienie. Powoli kiwnął głową i odpowiedział tłumaczowi.

– Mówi, że to święta ziemia ludu Kalinago i tylko wybrańcy Mabouiego mogą przejść na drugą stronę.

– Co to, do cholery, znaczy? – wściekł się Nathaniel.

Esteban przekazał starcowi słowa kapitana, jednak ten tylko się roześmiał. Rozgniewany pirat wyciągnął zza pasa pistolet i wystrzelił w kierunku tubylca. Wydawało się, że kula trafiła w cel, jednak Indianin wciąż stał na miejscu i rechotał w najlepsze, dopóki ponownie nie wchłonęła go mgła.

– Do kroćset! – warknął Wood. – Przeklęte szamańskie sztuczki! Profesorze Sandsbury!

– Tak, proszę pana?

Do kapitana podszedł sympatycznie wyglądający, otyły mężczyzna, który towarzyszył mu podczas spotkania na plaży. Wciąż ciężko dyszał i ociekał potem po wspinaczce na wzniesienie.

– Co pan wie o tych… Kalinago?

– Macie w załodze profesora? – wtrącił zdziwiony Harlan.

– Trzeba znać swoje ograniczenia, Bancroft – mruknął Nathaniel. – A w pirackim rzemiośle zawsze przydaje się ktoś, kto potrafi czytać, pisać i przede wszystkim liczyć. Poza tym sprawiedliwe rządy naszej miłościwej królowej Anny nie oszczędzają nawet profesorów.

Sandsbury odchrząknął grzecznie, poprawił ześlizgujące się ze spoconego nosa okulary i odpowiedział na pytanie.

– No więc, Kalinago to wyspiarskie plemię zamieszkujące większość wysp archipelagu Małych Antyli. Bardzo wojowniczy, choć Hiszpanom udało się spacyfikować większość z nich. Niepokoi mnie to imię, które wymienił. Mabouia.

– Kto to taki? – dopytał niecierpliwie Wood.

– Jeśli dawać wiarę opowieściom, Mabouia to zły duch lub bożek, albo potężny czarownik. Wielu Kalinago składa mu krwawe ofiary, także z ludzi. Ponoć kilku zbiegłych hiszpańskich jeńców widziało nawet, jak ich kompani byli, cóż, zjadani.

– Ale kim, do diaska, są wybrańcy Mabouiego?

– Nie podejmuję się zgadywać. Może chodzić po prostu o członków ich plemienia.

Kapitan Wood zgrzytając zębami wpatrzył się w tańczącą nad rozpadliną zasłonę dymną.

– Rozproszyć się! – rozkazał w końcu. – Szable w dłoń i szukajcie przejścia na drugą stronę. Jeśli coś znajdziecie, dajcie znać i nie idźcie dalej sami!

Piraci rozeszli się po płaskowyżu, pozostawiając kapitana wraz z Harlanem, Amaią, profesorem i zwalistym marynarzem o szczęce wyciosanej z granitu, który pełnił zdaje się funkcję osobistego strażnika Nathaniela. Stali tuż obok krawędzi wąwozu. Opary wydobywające się z dna lekko podrażniały oczy, jednak nie wydawały się trujące.

– Czy będziemy tu rozbijać obóz, kapitanie? – zasugerował Sandsbury.

– Na to wygląda, profesorze – westchnął Wood. – Muszę tylko załatwić jedną sprawę.

Odwrócił się raptownie w kierunku Harlana.

– Miło było pana poznać, panie Bancroft. Proszę pozdrowić ojca.

Z tymi słowy wykonał szybkie pchnięcie, odrzucają chłopaka kilka kroków do tyłu. Niestety, gruntu pod stopami Harlana nie wystarczyło nawet na tyle i nim zdążył choćby krzyknąć, mgła zamknęła się nad jego spadającym ciałem.

Amaia wrzasnęła krótko, po czym drżącą dłonią wyszarpała zza pasa sztylet i przytknęła ostrze do szyi niestawiającego oporu Wooda.

– Coś ty zrobił?!? Nie taki był układ!

Pomimo, że dziewczyna wrzeszczała mu prosto w twarz, pirat zachowywał spokój.

– Spójrz – wskazał na coś tuż za jej plecami.

Amaia powoli odwróciła się i dostrzegła dłoń kurczowo trzymającą za krawędź przepaści. Po chwili dołączyła do niej druga. Podbiegła do Harlana i pomogła mu się wspiąć na płaskowyż.

– Wiedziałeś, że jest tam skalna półka, prawda? – Bancroft wymierzył w pirata oskarżycielski palec.

– Podejrzewałem. Kiedy wcześniej zrzuciłem tam kamień, wydawało mi się, że słyszę, jak się odbija. Oczywiście nie mogłem mieć pewności co dokładnie się tam znajduje ani jak głęboko. Dziękuję za potwierdzenie mojej teorii, panie Bancroft.

– Mogłem zginąć!

– To był plan B. Tak czy inaczej, ja wygrywam.

Wood uśmiechnął się szeroko i nie zważając na innych zszedł do rozpadliny. Pozostali niechętnie podążyli jego śladem.

– Ostrożnie – szepnął Harlan do Amaii. – Ścieżka nie jest zbyt szeroka.

Z trudem widzieli własne stopy, jednak po zrobieniu kilkunastu kroków, coś ewidentnie zagrodziło im drogę. Był to wykonany z ogromnego bloku bazaltu posąg ludzkich rozmiarów. Przedstawiał uskrzydloną postać o ludzkich rysach, z dłońmi złożonymi na piersi. Przed nią znajdowało się coś na kształt ołtarza. Dostrzeżenie jakichkolwiek szczegółów w otaczających ich oparach było jednak niezmiernie trudne.

– A oto i Mabouia we własnej osobie – objaśnił profesor.

Uważając gdzie stąpają, grupa obeszła statuę, jednak nie odnaleźli żadnego przejścia, prowadzącego w kierunku drugiego końca rozpadliny.

– Ten staruch musiał się jakoś stąd wydostać – warknął Wood. – Przecież nie rozpłynął się w powietrzu! Szukajcie dalej.

– „Zwróć go Mabouiemu” … – szepnął pod nosem Harlan.

– Co takiego? – zainteresowała się Amaia.

Bancroft zignorował dziewczynę i odwrócił się do kapitana.

– Mój kordelas, proszę.

Pirat musiał dostrzec coś w jego spojrzeniu, bowiem bez słów zwrócił chłopakowi broń.

Harlan ostrożnie chwycił ją za ostrze i umieścił w zagłębieniu, pomiędzy splecionymi palcami posągu. Kordelas pasował idealnie. Nic się jednak nie wydarzyło.

– Czyli Wesoły Tolly coś ci jednak przekazał, młody – powiedział Wood. – Mówił coś jeszcze? Myśl! Myśl!

– Może twój ojciec nie miał na myśli “zwróć go”, a “odwróć go”? – wtrąciła Amaia, podchodząc do statui.

Dziewczyna zaparła się jedną nogą o czarny ołtarz, chwyciła ostrze i wraz z dłońmi posągu obróciła je o sto osiemdziesiąt stopni. Usłyszeli zgrzytanie jakiegoś mechanizmu i po chwili mgła wokół nich zaczęła się rozwiewać.

– Tak ja bym trzymała nóż, gdybym chciała złożyć z kogoś krwawą ofiarę – dodała Baskijka, wyzywająco spoglądając na Harlana.

– Co chwilę mnie pani zaskakuje, panno Navarro – odparł Nathaniel, nagradzając ją niespiesznymi oklaskami.

– Sam bym na to wpadł – mruknął cicho Bancroft, czym zasłużył sobie na solidnego kuksańca pod żebra.

Gęste opary powoli ustępowały, ujawniając grupie niesamowity widok poniżej. Dno rozpadliny porastała gęsta dżungla, która po prawo od ich pozycji została wykarczowana, by wznieść na tym miejscu okazałych rozmiarów świątynię z czarnego kamienia. Wielostopniowa piramida, stanowiąca centralny punkt kompleksu, jak i inne, mniejsze budynki, były bogato zdobione malowidłami oraz najprawdziwszym złotem.

Harlan widział jak oczy kapitana Wooda zapłonęły żądzą. Domyślał się, że jego spojrzenie wyraża podobny głód. To musiało być miejsce, gdzie Bartholomew Bancroft ukrył swój skarb. Nawet jeśli nie, sama świątynia mogła uczynić ich bogatymi.

Wszyscy zgodnie podskoczyli, gdy usłyszeli kolejny potężny zgrzyt. Płyta ołtarza opadła, ukazując schody, prowadzące w mroczną pustkę.

– Profesorze, proszę zebrać załogę – polecił Wood. – Obóz rozbijemy na dole.

 

***

 

– Fascynujące – powiedział profesor Sandsbury, wpatrując się w płaskorzeźby wyryte na ścianie jednego ze świątynnych budynków. – Wygląda na to, że Kalinago dokonywali tu masowych, rytualnych mordów nie tylko na swoich przeciwnikach, ale także na sobie nawzajem.

– Przyjemne towarzystwo – mruknął grzejący się przy ognisku Harlan, czujnie obserwowany przez jednego ze zbirów Wooda.

– Najbardziej brutalni i bestialscy z wyznawców stawali się “wybrańcami Mabouiego” i mogli wraz z nim dostąpić życia wiecznego.

– Myśli pan, że wciąż tu żyją? – spytała zaniepokojona Amaia.

– Nie sądzę, droga pani – odparł okularnik. – Sądząc po stanie tych budowli, powiedziałbym, że już w czasie wyprawy starego Bancrofta to miejsce musiało być opuszczone. Ten Indianin pewnie był jakimś samotnym pustelnikiem, reliktem minionej ery.

Baskijka nie wyglądała na całkowicie przekonaną i nerwowo oglądała się za każdym razem, gdy usłyszeli głośniejszy dźwięk. Jednym z nich były kroki zbliżającego się kapitana Wooda i jego kamratów. Uśmiechy nie schodziły z ich twarzy, a przewieszone przez plecy piratów jutowe worki pobrzękiwały zachęcająco.

– Przyjaciele! – zagrzmiał Nathaniel, zbliżając się do ogniska. – Wygląda na to, że Wesoły Tolly był prawdziwym magnesem na złoto. Pełno go tutaj! Prawdziwy skarb czeka jednak w świątyni.

– Skąd ta pewność? – zapytała Amaia.

– To znaleźliśmy na schodach prowadzących do wnętrza – odparł Wood konspiracyjnym tonem, sięgając za pazuchę płaszcza.

Szybkim ruchem wyciągnął stamtąd jakiś przedmiot i rzucił w kierunku dziewczyny. Amaia złapała go odruchowo i natychmiast wypuściła z krzykiem. Ludzka czaszka poturlała się w płomienie ogniska i spoglądała na nią oskarżycielskim wzrokiem swych pustych oczodołów.

Nathaniel Wood w tym czasie zaśmiewał się do rozpuku.

– Tego nieszczęśnika rzeczywiście znaleźliśmy przed piramidą. Ale istotniejsze jest, co miał w swoich kościstych dłoniach.

Pirat zakręcił palcami w powietrzu i spomiędzy nich wyłoniła się moneta. Był to złoty hiszpański dublon.

– Santa Clara de Asis – szepnęła Amaia. – Naprawdę jest tutaj.

– W istocie – potwierdził Wood. – Dlatego chciałem wam serdecznie podziękować. Nie byłoby mnie tu, gdyby nie wy. Będę wspominać was, przeliczając moje złoto. Pozbądźcie się ich.

– Co? – wściekła Baskijka wstała raptownie, a w jej oczach zapłonął ogień, który przyćmił płomienie ogniska. – Pracujesz dla mnie! Zapłaciłam ci!

– Obawiam się, że muszę anulować nasz kontrakt. Panie Sandsbury, proszę wrócić na „Fortunę” i przygotować się do podniesienia kotwicy.

Kapitan piratów obrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w kierunku piramidy. Amaia miała ochotę podążyć jego śladem, wraz ze swym nożem, ale potężne ramiona jednego z piratów skutecznie jej to uniemożliwiły.

– Puszczaj mnie, ty włochata małpo! – Amaia wrzała od gniewu.

– To było obraźliwe. Nic nie poradzę na swój wygląd – odparł pirat, nie zwracając najmniejszej uwagi na jej wierzganie i kuksańce.

– Masz rację – przyznała. – Poniosło mnie. A teraz mnie wypuść, proszę.

Postawny marynarz rozluźnił chwyt i pchnął ją w kierunku miejsca, z którego przed chwilą wstała. W ciągu całego zajścia Harlan siedział bez ruchu z szablą przystawioną do gardła. Znowu.

– Naprawdę mi przykro, panie Bancroft – powiedział jego ciemnoskóry znajomy z plaży, z którym zapoznali się w podobnych okolicznościach. – W kolejnym wcieleniu musi pan lepiej dobierać sobie towarzystwo.

Harlan widział jak na te słowa Amaia prycha i wysuwa wyobrażone pazury, jednak wszystkim im przerwał mrożący krew w żyłach wrzask, który niczym bicz smagnął wieczorne powietrze i zamilkł.

– Co to było? – Czarnoskóry pirat przeżegnał się, z braku innych możliwości lewą ręką, po czym spojrzał pytająco na Harlana.

Ten jednak tylko wzruszył ramionami i rozejrzał się uważnie. Rozległ się kolejny krzyk. Potem następny i następny. Wszystkie dochodziły z wnętrza piramidy.

– Wykończmy ich i wracajmy na statek – zaproponował owłosiony pirat, unosząc głowę Amaii za włosy i przystawiając pistolet do jej czoła.

– Albo – wtrącił szybko Harlan – możecie wrócić na statek bez wykańczania nas.

Obaj bandyci spojrzeli na niego pytającym wzrokiem.

– Jeśli nas wypuścicie, macie do rozważenia trzy opcje – kontynuował Bancroft szybko, póki miał ich uwagę. – Po pierwsze, wygląda na to, że wszyscy, którzy wejdą do świątyni zginą, więc nie ma po co nas zabijać. I tak odpłyniecie stąd ze złotem, które macie w tych workach. W drugim scenariuszu, my giniemy, a kapitan Wood wraca na statek ze skarbem. Znowu wychodzi na wasze. Trzecia opcja to ta, w której to my zdobywamy skarb, a wy czekacie na jedynym statku, który może nas stąd zabrać. Widzicie, dokąd zmierzam?

Piraci wyszczerzyli w uśmiechach niezbyt kompletne uzębienie.

– Brzmi zachęcająco – odparł mężczyzna pilnujący Harlana, po czym schował szablę do pochwy za pasem.

– Czekamy do wschodu słońca – dodał drugi. – Potem zostawiamy tę przeklętą wyspę.

 

 

***

 

We wnętrzu piramidy panowały nieprzeniknione ciemności. Harlan i Amaia zmuszeni byli zapalić pochodnię właściwie natychmiast po przekroczeniu progu świątyni. Przed nimi rozciągał się korytarz podparty dwoma rzędami kolumn, prowadzący w głąb struktury. W bocznych nawach znajdowały się ołtarze, podobne do tego przed posągiem Mabouiego. Na każdym z nich widniały stare, lecz wciąż bardzo niepokojące brunatne plamy. Podłoga pod stołami była podwyższona w stosunku do reszty korytarza, a każdy z piedestałów otoczony był niewielkim rowkiem. Kanaliki te opadały w kierunku centrum pomieszczenia, gdzie łączyły się i biegły dalej w ciemność. Harlan domyślał się ze zgrozą, co musiało niegdyś nimi płynąć.

W opuszczonym obozowisku piratów udało im się zdobyć nieco broni, na której teraz kurczowo zaciskali dłonie. Krzyki ucichły już jakiś czas temu. W zasięgu wzroku nie było jednak żadnych ciał, czy choćby śladów walki. Podążali więc dalej. Wkrótce pomiędzy kolumnami dostrzegli pierwsze błyski. Złoto. Cała masa złota w każdej postaci. Nie tylko monet czy biżuterii, ale też naczyń, figurek, a nawet broni. Do tego kamienie szlachetne, a także jadeit, onyks i inne. Niektóre ewidentnie były wyrobami Europejczyków, inne przypominały tradycyjną sztukę tubylczych ludów Karaibów. Jeszcze inne były bardzo stare i niepodobne do niczego, co Bancroft widział w swoim życiu. Były to najczęściej różnego rodzaju totemy, przedstawiające stworzenia, których nigdy nie spotkał i wolałby, żeby tak pozostało.

Bezcenne skarby porozrzucane były bez żadnego ładu. Tu też odnaleźli pierwsze ślady załogi Wooda – wypełnione po brzegi złotymi artefaktami worki. Po ludziach nie pozostało nic. Harlan chciał krzyknąć w stronę ciemności, czy ktokolwiek tam jest, ale zrezygnował. Bał się bowiem odpowiedzi.

Dotarli do kamiennego portalu, za którym korytarz przeradzał się w pokaźnych rozmiarów rotundę. Dopiero tu ujrzeli przed sobą migoczące światło i usłyszeli czyjś głos. Niepewnym krokiem wkroczyli do komnaty. Na środku górującej nad nimi kopuły znajdował się niewielki otwór, który wpuszczał do środka jasny blask księżyca. Bezpośrednio pod nim znajdowało się coś w rodzaju zegara słonecznego. Na środku jego tarczy wznosił się sięgający ludzkiej piersi filar, na szczycie którego spoczywał największy diament, jaki umysł Harlana byłby sobie w stanie wyobrazić. Tuż obok niego stał kapitan Wood, mamrocząc coś do siebie niezrozumiale. U jego stóp leżała porzucona, ledwie tląca się żagiew.

– Nathanielu – spytała Amaia celując z pistoletu w plecy mężczyzny. – Odwróć się powoli. Gdzie są twoi ludzie?

– Ludzie? – odparł zdezorientowany, nie odwracając się w jej kierunku. – Nie wiem. Nie wiem. Pewnie znowu jakieś pułapki. To nieważne. Spójrzcie tylko na to. Czyż nie jest piękny.

– Kazałam ci się odwrócić – ostrzegła Baskijka.

– Wiem. Nie jestem godzien, by cię dotknąć. Proszę, pozwól mi choć raz…

Pirat wyciągnął dłonie przed siebie i zdjął klejnot z piedestału.

– Tak! Tak! Czuję tę moc! Mabouia, panie, przybądź!

Świątynia zatrzęsła się w posadach, jakby cała góra nagle się przebudziła. Od kamiennych ścian echem odbił się nieznany głos.

– Brawo, Nathanielu Wood, przyjmij swą nagrodę, zgodnie z umową – życie wieczne.

Coś mignęło przed oczami Harlana i Amaii z ogromną prędkością. Kapitan piratów zniknął, a jego pochodnia zgasła, pogrążając centrum komnaty w ciemnościach.

Z mroku, podskakując na kamiennych schodkach, wytoczył się diament trzymany przed chwilą przez Nathaniela. Harlan przykucnął i ostrożnie podniósł klejnot. Nim zdążył się podnieść, tuż przed nimi na ziemi wylądował kapitan Wood. Upadek pogruchotał mu kości, jednak największym problemem pirata była zapewne głowa, z trudem utrzymująca się na resztkach rozszarpanego przez nieznaną bestię karku.

– Chyba powinniśmy iść – szepnęła Amaia.

– Tak – zgodził się Harlan – o tym samym pomyślałem.

Bancroft schował diament do kieszeni płaszcza i razem rzucili się do ucieczki. Udało im się zrobić zaledwie kilka kroków, nim ciemny wylot korytarza przesłoniła czyjaś sylwetka. Harlan powoli uniósł pochodnię, by lepiej przyjrzeć się przeszkodzie.

– Witaj, Harlanie Bancroft – odezwała się postać.

Pomimo niezdrowej, popielato szarej skóry wyglądał jak każdy inny pirat, jednak w jego oczach czaiło się coś bez wątpienia nieludzkiego.

– Obawiam się – kontynuował – że ten klejnot należy do mojego pana, Mabouiego. Nie może opuścić tej świątyni. Niestety, sam dowiedziałem się o tym dopiero po tym, jak ukradłem go twojemu ojcu i skropiłem jego krwią… Widzisz, w dawnym życiu byłem jego lojalnym zastępcą. Ale to nie ważne. Tylko spójrzcie, co Mabouia zaoferował mi w zamian. Patrzcie i drżyjcie.

Sylwetka rozprostowała schowane dotychczas błoniaste skrzydła, których rozpiętość musiała przekraczać dziesięć stóp, po czym wzniosła się w powietrze.

– Jestem nieśmiertelny! – zawył były pirat.

Harlan patrzył jak zahipnotyzowany, dopóki tuż koło jego ucha nie wystrzelił pistolet, na moment skutecznie pozbawiając go słuchu. Bestia syknęła i skryła się w ciemnościach.

– Znajomy twojego taty? – Drugim uchem udało mu się pochwycić głos Amaii.

– Na to wygląda – przytaknął Harlan.

– Zaczynam nie przepadać za twoją rodziną.

Stanęli plecami do siebie. Amaia przejęła pochodnię i wycelowała drugi z pistoletów w ciemność. Harlan wyciągnął szablę zza pasa i przygotował się na atak.

Ten nastąpił niemal natychmiast. Ostre szpony i kły błysnęły w blasku ognia, gdy stwór starał się pochwycić Baskijkę, jak wcześniej kapitana Wooda. Kolejny wystrzał z pistoletu zmusił go jednak do odwrotu. Dziewczyna wyciągnęła własne ostrze, nie tracą cennego czasu na mozolne przeładowanie broni.

– Jest za szybki – oznajmiła sucho. – Nie mamy z nim szans. Wiesz, Harlan, te dwa tygodnie były najwspanialsze w moim życiu. Szkoda tylko że kończą się najgorszą nocą w moim życiu. I prawdopodobnie ostatnią. Teraz możesz się chełpić, że złodziejka otrzyma zasłużoną karę. Tylko się pospiesz, bo nie masz wiele czasu.

– Tam, na plaży, mówiłem szczerze – odparł Harlan. – Naprawdę zabrałbym cię ze sobą, gdybyś tylko poprosiła. Nie chciałem narażać cię na niebezpieczeństwo. Jak dowodzi nasza obecna sytuacja – słusznie. Zamierzałem po ciebie wrócić. Oczywiście nie zrobiłbym tego, bo tak czy inaczej zginąłbym na tej przeklętej wyspie. Ale zamierzałem!

– Dość tego gadania! – potwór nagle zmaterializował się tuż przed Bancroftem i chwycił go za gardło, z łatwością unosząc w powietrze. – Jesteś piratem, czy stary Tolly wychował cię na mięczaka?

– Piratem jestem tylko tymczasowo – wycharczał z trudem Bancroft, po czym spróbował sieknąć bestię szablą po skrzydłach.

Wybraniec Mabouiego z łatwością jednak pochwycił jego ramię.

– Dobrze, jednak masz w sobie trochę ikry. Być może nadasz się na mego sługę. A ty, moja droga – powiedział spoglądając na Amaię i przesuwając językiem po długich kłach – wobec ciebie mam inne plany.

– W jakim sensie? – spytała Baskijka ze wściekłością, która sprawiła, że nawet z twarzy zrodzonej z mroku bestii zniknął uśmiech samozadowolenia. – Ten nic nie warty nicpoń może być cennym sługą, a ja nadaję się tylko na seksualną niewolnicę, bo jestem kobietą i nie mam nic więcej do zaoferowania poza swoim ciałem?

– Nie to miałem na myśli… – odparł skołowany nieśmiertelny.

– Jasne! Jestem tylko kobietą i jestem za głupia, by zrozumieć co mężczyzna miał na myśli, tak? Mam już dosyć takich jak wy dwaj. Dosyć mam decydowania za mnie o moim losie, słyszycie?

Amaia wbiła szablę w tors potwora aż po rękojeść, ledwo mijając zwisające bezwładnie ciało Harlana. Zdawało się to jednak nie robić żadnego wrażenia na przeciwniku, na którego twarz ponownie wrócił uśmiech.

– Mówiłem, że jestem nieśmiertelny – rzekł rozbawiony. – Może ty naprawdę jesteś głupia?

– Zamknij się – wysyczała. – Nie jesteś żadnym nieśmiertelnym. Po prostu trochę trudniej cię zabić. Prawda, kamyczku?

Ostatnie słowa skierowała do ogromnego diamentu, który nie wiadomo kiedy pojawił się w jej dłoniach. Skapywały na niego krople krwi z rany, która próbowała się już zasklepić, pomimo tkwiącego w ciele ostrza.

– Kobieta to zawsze zły omen dla pirata – westchnął zrezygnowany potwór.

Amaia cisnęła klejnotem o ziemię, a ten rozpadł się na kilka fragmentów. Życie w oczach bestii nagle zgasło i wraz z Harlanem obaj padli na ziemię. Tę samą ziemię, która zaczęła się niepokojąco trząść.

Bancroft rozmasowywał szyję i z trudem chwytał powietrze.

– Skąd wiedziałaś, że to zadziała? – zapytał.

– Nie wiedziałam, ale coś za bardzo mu zależało na tym świecidełku.

– “Nie jesteś gotowy na to, co się tam kryje” – szepnął Harlan. – Jakby nie mógł powiedzieć wprost, że na wyspie roi się od wampirów i kanibali.

– Co? Wiedziałeś co nas tu czeka i mnie nie ostrzegłeś? – Amaia przeniosła furię na Bancrofta. – Czy tobie w ogóle na mnie zależy?

– Przecież mówię, że nie wiedziałem! Poza tym nie poinformowałaś mnie, że zamierzasz mnie okraść, pamiętasz? I tak, zależy mi na tobie!

– Na-Naprawdę? – spytała z wahaniem, po raz pierwszy wyglądając jak delikatna i bezbronna istota.

– Jestem nieśmiertelny! – rozległ się za ich plecami niewyraźny głos kapitana Wooda.

– Och, stul dziób, zdrajco. Rozmawiamy!

Amaia obróciła się na pięcie i jednym czystym cięciem pozbawiła powstałego z martwych herszta piratów głowy.

– Na czym skończyliśmy? – zwróciła się do Harlana z niewinnym uśmiechem.

Wulkan odpowiedział jej potężnym burczeniem gdzieś ze swych trzewi oraz kolejnym wstrząsem.

– Zdaje się, że na ucieczce – odparł Bancroft, zbierając największe fragmenty diamentu.

Ruszyli biegiem w kierunku wyjścia, po drodze chwytając ze skarbów galeonu Santa Clara de Asis tyle, ile zdołali unieść.

 

 

***

 

Amaia wtuliła niesforne kasztanowe włosy w pierś Harlana, spoglądając jak wulkan na La Vida Nueva wypuszcza kłęby czarnego dymu oraz potoki lawy. Załoga “Pani Fortuny” przyjęła ich z otwartymi ramionami, widząc ciężkie tobołki, które przybyły wraz z nimi.

– Przepraszam za wszystko, Harlan. Za kradzież, piratów, narażenie twojego życia… To wszystko moja wina.

– Zostaw ten diament, Amaio. Podzielimy łupy później – odparł, nawet nie spoglądając na dłoń dziewczyny wędrującą do kieszeni jego płaszcza.

– Niech cię szlag, Bancroft! Ale nie możesz mnie winić za próbę.

Amaia uśmiechnęła się słodko i przytknęła usta do warg Harlana. Pocałunek był wilgotny i pełen życia, jak szybko niknąca w oddali dżungla.

Koniec

Komentarze

Ogromnym wysiłkiem woli Harlan dźwignął się na przedramiona i opróżnił żołądek z mieszaniny morskiej wody i ostatniego posiłku, który był już jedynie mglistym wspomnieniem, nagle powróciwszym do życia

 

Powróciwszym mi się nie podoba i nie wiem, czemu zwracany żołądek ma wracać do życia.

 

 

– Kiedy spałeś, wyczerpany po naszych upojnych nocach – szepnęła – nie biadoliłeś przez sen o zgryzocie matki i poczuciu odrzucenia przez ojca, czy co tam jeszcze gryzie twoje sumienie.

Raczej co go dręczy, nic z wymienionych nie powinno oddziaływać na sumienie.

 

Piękna przygodówka. Z lawą to trochę przesadziłeś, ale reszta smakowita jak pierwsze oglądanie Indiany Jones’a. Mnóstwo smakowitego humoru. No i happy end, co prafa ja bym Amai nie zaufała, ale chłopak jest młody i można kontynuować serię.

Lożanka bezprenumeratowa

Z lawą to trochę przesadziłeś,

Heh, nie tylko z lawą – kordelas to nie szabla (określenia używane tu wymiennie), to taki

trochę większy nóż myśliwski. Czasami, owszem, używany w zwarciu przez muszkietników…

Reszta w klimacie.

smiley 

dum spiro spero

Wstęp czytało mi się nieco dziwnie. Może to kwestia nagromadzenia dość długich zdań. 

 

Poza tym, to kawał dobrego kina. Świetnie się to czytało. Bohaterowie zostali wyraźnie i konsekwentnie zarysowani i przez całą historię mogłem przejąć się tym czy nadzieją się na wystrzeloną ze ściany włócznię, albo czy sympatyczny oprych poderżnie im gardło.

Hej, dzięki wszystkim za wizytę. Tym czysto przygodowym tekstem wypływałem na nieznane wody, że tak powiem, i miło mi, że waszym zdaniem nie utknąłem na mieliźnie :-)

Ambush

Powróciwszym mi się nie podoba i nie wiem, czemu zwracany żołądek ma wracać do życia.

Fakt, nie tylko żołądek się tu poskręcał, ale całe to zdanie trochę też.

ale reszta smakowita jak pierwsze oglądanie Indiany Jones’a

Chyba lepszego komplementu już nigdy nie otrzymam heart

co prafa ja bym Amai nie zaufała, ale chłopak jest młody i można kontynuować serię

Coś mi już chodzi po głowie w tym względzie i wydaje mi się, że Harlan nieraz jeszcze się sparzy przy gorącokrwistej Baskijce ;-)

 

fascynatorze

kordelas to nie szabla

Zasadniczo masz oczywiście rację, ale chyba nie do końca. Fachowo kordelas to rzeczywiście duży nóż myśliwski, ale potocznie przyjęło się też nazywać tak krótkie szable abordażowe, stosowane właśnie przez piratów XVII i XVIII stulecia:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Kordelas

 

Hakoręki

Poza tym, to kawał dobrego kina. Świetnie się to czytało.

Dzięki wielkie!

Znacie opowieści o piratach i poszukiwaniu skarbów w egzotycznej scenerii? Znacie, no to posłuchajcie…

I pewnie dlatego, Krzkocie, że wielu lubi takie opowieści, Twoja Słona zapłata zacnie wpisała się w serię podobnych historii. Jednakowoż wtórność nie jest tu zarzutem, albowiem opisałeś wypadki wielce zajmująco, nie stroniąc zarówno od humoru, jak i od zaskakujących wydarzeń – a tych jest tu sporo, skutkiem czego lektura okazała się bardzo satysfakcjonująca.

Mam nadzieję, Krzkocie, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

opróż­nił żo­łą­dek z mie­sza­ni­ny mor­skiej wody i ostat­nie­go po­sił­ku, który był już je­dy­nie mgli­stym wspo­mnie­niem, nagle po­wró­ciw­szym do życia. → Czy dobrze rozumiem, że zwrócony posiłek nagle wrócił do życia?

A może miało być: …opróż­nił żo­łą­dek z mie­sza­ni­ny mor­skiej wody i ostat­nie­go po­sił­ku, który był już je­dy­nie mgli­stym wspo­mnie­nie i nagle poczuł, że wraca do życia.

 

– Muszę przy­znać, Ban­croft, że je­steś jesz­cze bar­dziej upar­ty niż są­dzi­łam – ode­zwał się ko­bie­cy głos. → Ktoś może odezwać się jakimś głosem, ale to nie głos się odzywa.

Proponuję: – Muszę przy­znać, Ban­croft, że je­steś jesz­cze bar­dziej upar­ty niż są­dzi­łam. Usłyszał ko­bie­cy głos.

 

za­chwy­cić się po­łu­dnio­wą urodą ubie­ra­ją­cej suk­nię Amaii. → W co Amaia ubierała suknię???

Sukni, tak jak żadnej odzieży, nie ubiera się. Można ją włożyć, można przywdziać, można się także w nią ubrać.

Za ubieranie sukni grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze!

 

Nie spra­wi­ła tego nawet bez­czel­na kra­dzież jego cen­nej szka­tuł­ki, któ­rej Amaia pod­ję­ła się przed kil­ko­ma dnia­mi. → Podjąć się, to zobowiązać się do czegoś. Owszem, można podjąć się kradzieży czegoś na czyjeś zlecenie, ale to chyba nie był ten przypadek.

Proponuję: Nie spra­wi­ła tego nawet bez­czel­na kra­dzież jego cen­nej szka­tuł­ki, któ­rej Amaia dokonała przed kil­ko­ma dnia­mi.

 

Pie­nią­dze, jakie ła­ska­wie dziew­czy­na po­zo­sta­wi­ła Har­la­no­wi… → Pie­nią­dze, które ła­ska­wie dziew­czy­na po­zo­sta­wi­ła Har­la­no­wi

 

Wy­ce­lo­wał w nią oskar­ży­ciel­ski palec. → Nie wydaje mi się, aby palec mógł być oskarżycielski

Proponuję: Wy­ce­lo­wał w nią oskar­ży­ciel­sko palec.

 

Nie czer­pał przy­jem­no­ści z sa­dy­zmu. → Obawiam się, że to pojęcie nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, pochodzi bowiem od nazwiska markiza de Sade żyjącego w latach 1840 – 1814, a jak mniemam, ta opowieść dzieje się chyba wcześniej.

 

Był jed­nak prag­ma­ty­kiem, który nie stro­nił od mordu, by osią­gnąć za­ło­żo­ny cel. → Pragmatyzm, o ile mi wiadomo, powstał na przełomie XIX i XX wieku. Czy Twój bohater mógł być pragmatykiem?

 

w oj­cow­skim ge­ście po­ło­żył rękę… → A może: …oj­cow­skim ge­stem po­ło­żył rękę

 

– Zna­leź­li­ście już świą­ty­nię? – Zmie­nił temat. → – Zna­leź­li­ście już świą­ty­nię? – zmie­nił temat.

 

Pod­szedł do Amaii i po­ło­żył swoją po­tęż­ną dłoń na jej drob­nym ra­mie­niu. → Czy zaimek jest konieczny – czy kładłby na jej ramieniu cudza dłoń?

 

A–a–a! – prze­rwał mu pirat… → A-a-a! – prze­rwał mu pirat

W tego typu konstrukcjach używamy dywizów, nie półpauz.

 

Skała z głu­chym od­gło­sem opa­dła kilka cali w dół… → Masło maślane – czy coś może opaść w górę?

 

– Co tak wolno? – usły­szał głos Amaii.– Co tak wolno? – Usły­szał głos Amaii.

 

wy­mie­rza­jąc w nią oskar­ży­ciel­ski palec. → …wy­mie­rza­jąc w nią oskarżycielsko palec.

 

Ewi­dent­nie był me­ty­sem… → Ewi­dent­nie był Me­ty­sem

 

Płyta oł­ta­rza opa­dła w dół… → Masło maślane.

 

się­ga­jąc za połę swo­je­go płasz­cza.

Szyb­kim ru­chem wy­cią­gnął stam­tąd jakiś przed­miot… → Czy na pewno miał przedmiot za połą płaszcza i tam właśnie siegał? Zbędny zaimek – czy grzebałby w cudzym płaszczu?

W pierwszym zdaniu pewnie miało być: …się­ga­jąc za pazuchę płasz­cza. Lub: …sięgając do zanadrza płaszcza.

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu» pazucha daw. «zanadrze»

 

Har­lan wi­dział jak na te słowa Amaia pry­cha i wy­su­wa swoje me­ta­fo­rycz­ne pa­zu­ry… → Na czym polega metaforyczność pazurów? Zbędny zaimek.

 

Pi­ra­ci wy­szcze­rzy­li nie­zbyt kom­plet­ne uzę­bie­nie w uśmie­chach. → Co to jest uzębienie w uśmiechach?

A może miało być: Pi­ra­ci wy­szcze­rzy­li w uśmie­chach nie­zbyt kom­plet­ne uzę­bie­nie.

 

To nie ważne.To nieważne.

 

ostroż­nie pod­niósł klej­not. Nim zdą­żył się pod­nieść… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …ostroż­nie ujął klej­not. Nim zdą­żył się pod­nieść

 

Udało im się zro­bić za­le­d­wie kilka kro­ków, nim ciem­ny wylot ko­ry­ta­rza prze­sło­ni­ła czy­jaś syl­wet­ka. Udało im się zro­bić za­le­d­wie kilka kro­ków, gdy ciem­ny wylot ko­ry­ta­rza prze­sło­ni­ła czy­jaś syl­wet­ka.

 

Po­mi­mo nie­zdro­wej, po­pie­la­to sza­rej skóry… → Po­mi­mo nie­zdro­wej, po­pie­la­tosza­rej skóry

 

Ale to nie ważne.Ale to nieważne.

 

któ­rych roz­pię­tość mu­sia­ła prze­kra­czać trzy metry… → Skąd w czasach tego opowiadania znano system metryczny?

 

i prze­su­wa­jąc ję­zy­kiem po swych dłu­gich kłach… → Zbędny zaimek.

 

– Amaia zwró­ci­ła swoją furię na mło­de­go Ban­cro­fta. → Czy zaimek jest konieczny? Zbędne dookreślenie – tam nie było innego Bancrofta.

 

Na–Na­praw­dę? – spy­ta­ła z wa­ha­niem… → –Na-na­praw­dę? – spy­ta­ła z wa­ha­niem

 

po dro­dze chwy­ta­jąc worki ze zło­tem z ga­le­onu… → Złoto jest ciężkie, a skoro worki były napełnione złotem, to pewnie ważyły tyle, że chwycenie ich i zabranie nie wydaje mi się możliwe.

 

Amaia wtu­li­ła swoje nie­sfor­ne kasz­ta­no­we włosy w pierś Har­la­na… → Zbędny zaimek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mocno kojarzyło mi się z Indianą Jonesem. Dość długo musiałam czekać na fantastykę, bo droga do skarbu najeżona pułapkami to w końcu normalna rzecz.

Ogólnie historyjka sympatyczna, chociaż bazuje na ogranych motywach.

zachwycić się południową urodą ubierającej suknię Amaii.

Ojj. Ubrań się nie ubiera.

Babska logika rządzi!

Hej, regulatorzy, miło Cię ponownie gościć :-)

 

Jednakowoż wtórność nie jest tu zarzutem, albowiem opisałeś wypadki wielce zajmująco, nie stroniąc zarówno od humoru, jak i od zaskakujących wydarzeń – a tych jest tu sporo, skutkiem czego lektura okazała się bardzo satysfakcjonująca.

Cieszę się niezmiernie, że morska opowieść nie tylko wypełniła czas, ale koniec końców okazała się satysfakcjonująca. Czy to wszystko już gdzieś kiedyś było? Pewnie! Ale sam należę do tych, co najbardziej lubią melodie, które znają ;-)

Tekst już upiększony twoimi poprawkami. Pozdrawiam!

 

Finklo

Dzięki za wizytę! Podobnie, jak w przypadku Ambush – porównanie do Indiany Jonesa to dla mnie wielkie wyróżnienie :-)

Fakt, na “fantastyczność” trzeba nieco poczekać. Chociaż chyba wszystkie opowieści o przygodach awanturniczych piratów to po trosze fantastyka, nawet jeśli nie ma w nich nadprzyrodzonych elementów ;-) Motywy, jak już pisałem wyżej, zgrane i lubiane.

Ojj. Ubrań się nie ubiera.

No tak, babol, który wciąż zdarza mi się znacznie częściej niż powinien ;-) Pozdrawiam!

Krzkocie, skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Krzkocie! 

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Bazujesz tu na ogranych motywach, przez co tekst niczym nie zaskakuje. Bardzo szybko orientuję się, gdzie nas historia zaprowadzi i tylko się zastanawiałem, czy przy kolejnych odhaczanych przeszkodach pójdziesz w tę, czy tamtą stronę. 

No i ci piraci, którzy mają wykonać prosty rozkaz, ale zwlekają, potem gadają – amatorzy. 

Pod kątem technicznym jest na pewno do redakcji i korekty. 

Narzekałbym na dialogi, które bywają infodumpowe i raczej bez iskry. 

Nie mniej jednak jest to przygodowa historia o piratach, a wszyscy lubią przygodowe historie o piratach.

Pozdrówka! 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Bardzo przyjemny przygodowy koncert fajerwerków. Początek nieco się dłuży – stosujesz tam styl z mocno zawiłymi zdaniami, co mocno spowalnia u mnie czytanie – ale potem ruszasz z kopyta. Fabuła czy bohaterowie to nic odkrywczego, ale są dobrani dobrze do konwencji. Tekst idzie w standard, ale to dobry standard, idealny do niedzielnego obiadu :)

Tak więc misię i kliczek ode mnie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Ahoj Krokusie! Dziękuję za dyżurną wizytę. Tym bardziej piąteczkową, albowiem wszyscy wiemy, że odkąd 7-dniowy tydzień wprowadzono do urzędowego kalendarza Cesarstwa Rzymskiego, w piąteczek zawsze znajdzie się coś ciekawszego do roboty ;-)

Bazujesz tu na ogranych motywach, przez co tekst niczym nie zaskakuje

Zgadzam się w pełni, ale bić się w piersi nie będę, bo ambicji redefiniowania gatunku pirackich przygód podchodząc do tekstu nie miałem :-D

Narzekałbym na dialogi, które bywają infodumpowe i raczej bez iskry.

O, a tu przykra niespodzianka, bo z dialogów byłem raczej zadowolony, szczególnie w pierwszej części :-( Im dalej w las tym zapewne gorzej. Zdradzę sekret, że tekst na konkurs wysyłałem 15 minut przed końcem naboru… Ale może znajdę czas żeby dopracować słabe strony.

jest to przygodowa historia o piratach, a wszyscy lubią przygodowe historie o piratach

Czy wszyscy to nie wiem, ale ja na pewno i, jak domniemywam, Ty również, co mnie bardzo cieszy/

Pozdrawiam!

 

NoWhereMan

 

Dzięki za odwiedziny, przeczytanie, klika i za kolejny dowód, że duch przygody w narodzie nie ginie!

Co do stosowania ogranych motywów nie będę się już powtarzał, bo jaki koń jest, każdy widzi ;-)

Pozdrawiam!

Khaire!

 

Pamiętam, że czytałem już parę twoich tekstów z przyjemnością. “Słona zapłata” nie będzie moim ulubionym, ale pomimo dość dużych – na moje oko – wad, tekst czyta się dobrze i nie brakuje mu walorów rozrywkowych.

Masz coś, co nazwałbym dobrym słuchem językowym – jak się czyta niektóre Twoje dialogi (choć nie tylko), przed oczami stają sceny z filmów tudzież stronic książkowych klasyków danego gatunku. Obrazy, które przekazujesz czytelnikowi, również wydają się znajome, jakbyś poruszał się bezpiecznym torem skojarzeń, które każdy powinien mieć w banku wyobraźni.

To jest z pewnością świetna umiejętność dla pisarza, chociaż muszę przyznać, że w moim odczuciu momentami zdarza Ci się balansować na granicy między inspiracją a kalką.

 

Do wspomnianych wyżej wad zaliczyłbym:

– niewybredny infodump w pierwszym dialogu między Harlanem a Amaią,

– niski level trudności, jaki ustawiłeś swojemu protagoniście. Niby na każdym kroku grozi mu mniej lub bardziej straszliwa śmierć, ale kompletnie tego nie czułem. Te wszystkie próby i nieprzyjemności, jakie spotykają Harlana, zdają się nie nadwerężać go zbytnio ani psuć mu humoru. Wystarczy pierwszy pomysł, jakaś sztuczka, łut szczęścia, jedno zdanie i iluzja zagrożenia zaraz się rozwiewa – przeskakuje nad lawą, spada na skalną półkę, oprawcy dają się przekonać do współpracy, itp.

– położone starcie z Bossem, począwszy od dziwnych kwestii po obu stronach i jeszcze dziwniejszych reakcji na nie, a skończywszy na finale, w którym właściwie pstrykasz palcami i ni z tego, ni z owego jest po wszystkim. No i serio diamentem wystarczy rzucić o ziemię, żeby się rozpadł, czy to krew Nieśmiertelnego go tak rozpuściła? wink

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Witaj, Duago, miło gościć cię w mych skromnych portalowych progach!

Pamiętam, że czytałem już parę twoich tekstów z przyjemnością.

Miło, że kierujesz się złotą zasadą przekazywania złych wieści i na początku pojawił się komplement ;-)

To jest z pewnością świetna umiejętność dla pisarza, chociaż muszę przyznać, że w moim odczuciu momentami zdarza Ci się balansować na granicy między inspiracją a kalką.

Jak wspominałem w poprzednich komentarzach, co do tego że inspiracją jest GRUBA, to pełna zgoda. Słowa "kalka" bym jednak nie użył, bo sugeruje, że zrzynałem z jednego źródła. A to jednak potworek złożony z Piratów z Karaibów, serii Monkey Island i paru innych rzeczy :-P

Co do wad:

Infodump rzeczywiście jest, powstały jako efekt ram konkursowych. Nie ograniczony limitem wiele z tych informacji przedstawiłbym w ramach akcji.

Bohater ma za łatwo: to jedyne miejsce, w których pozwolę się nie zgodzić. Wydaje mi się, że konwencja przygodowego romansidła uprawnia, by bohater przeskakiwał nad wszelkimi przeszkodami z dużym zapasem.

Końcowe starcie: tu z kolei moją wymówką jest fakt, że cała końcówka pisana była na kolanie tuż przed deadlinem i to widać. W planie mam całkowitą przeróbkę tej części historii.

 

Dzięki za wizytę i pozdrawiam serdecznie!

Nowa Fantastyka