- Opowiadanie: Vacter - Ten jeden pieprzony billboard z burgerem [18+]

Ten jeden pieprzony billboard z burgerem [18+]

Zapraszamy do świata brutalnego smaku, gdzie żuchwa to za mało, by przeżuć rozkosze oferowane przez Brutal Foods. Życie ludzkie to statystyka, ważne żeby każdy zdążył się napchać przed śmiercią i niczego nie żałował. Brutalnie? Wulgarnie? Ważne, że smacznie i legalnie.

 

Wszelkie podobieństwo do realnych wydarzeń jest przypadkowe, a postacie występujące w opowiadaniu są wytworem wyobraźni autora, wykształconej latami życia w warunkach powszechnego dostępu do dóbr kultury z całego świata. Coś co wsiąka w człowieka, musi w końcu gdzieś wypłynąć.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Golodh

Oceny

Ten jeden pieprzony billboard z burgerem [18+]

Zwykły dzień pracy dostawców Brutal Foods

 

Szlaban oddzielający siedzibę firmy Brutal Foods od świata, zatrzasnął się na wieki. Tak przynajmniej pomyślał Alvin, poprawiając nerwowo grzywkę, wyciągniętym z tylnej kieszeni jeansów grzebykiem. W szybie stróżówki dojrzał własną twarz, wsłuchując się w stłumione dźwięki Jailhouse Rock, odgrywane w myślach. Tupnął parę razy nogą do rytmu wyobrażonej melodii. Wierzył, że ma coś w sobie z Elvisa Presleya i nikt spotkany na jego drodze nie śmiał temu zaprzeczyć. Tak naprawdę mało kto widział oryginalnego gwiazdora rock and rolla, więc Alvin zwykle był jedynym znanym egzemplarzem. Opuszczony szlaban rozsierdził go wystarczająco, by zatrzymać chwilę muzycznej rozkoszy. Nagle Alvin poczuł przyśpieszone bicie serca, któremu towarzyszyło nadzwyczajne naprężenie muskułów, z ledwością mieszczących się w pękającej koszuli. Chciał wyrwać szlaban własnymi rękami, ale opanował się w porę i połknął tabletkę. Mięśnie rozluźniły się, a gniew ustał. Nieco spokojniejszy, zapukał w szybę stróżówki, wewnątrz której ospały strażnik zajadał się hamburgerem. Twarz mężczyzny zza szyby była umorusana sosami, a resztki zmielonego kotleta bulgotały w otwierających się co rusz ustach. Alvin otworzył drzwiczki stróżówki i krzyknął:

– Panie Lurck, ile będziemy czekać? Mam zgłosić, że je pan burgery na terenie fabryki?

Mężczyzna wykrzyczał w proteście:

– Cooo, kurwa? My tu produkujemy to ścierwo i ja nie mam spróbować jak smakuje? Po to się tutaj zatrudniłem… i co mi z tym panem wyjeżdżasz, gnojku.

Alvin wygrzebał kolejną tabletkę z kieszeni, zostawiając tam już tylko grzebyk. Przełknął ślinę i spokojnie wyjaśnił:

– Po prostu mi się spieszy. Otwieraj szlaban! Chcemy objechać dzisiaj kilka miejsc, bo trzeba napełnić nasze billboardy. Jak zaschną zbiorniki, to zaraz przyjdzie szef i nas rozkwasi.

Lurck otworzył oczy szeroko:

– Co wy macie zrobić? Jak to napełnić?

Alvin wkurzył się i wsiadł do stojącego za szlabanem dostawczaka. Za kierownicą siedziała jego siostra, zawzięcie coś przeżuwając. Nagle balon z gumy rozprysł się, oblepiając jej gładką twarz. Pobrudzona Eliza spojrzała na brata, zauważając uśmiech. Ucieszyła się, lekko machając głową i odpaliła pojazd. Po chwili dodała gazu, rozwaliła szlaban, wygniatając przedni zderzak i odjechała w stronę miasta. Alvin nadał komunikat przez radio:

– Cześć baza. Zwińcie tego pajaca Lurcka, jadł produkt na terenie zakładu. Mogą być kłopoty. Zabierzcie go i zbadajcie. Bez odbioru – zakończył zgłoszenie, by dopełnić formalności, o którą prawdopodobnie nikt nigdy nie dbał.

Alvin rzucił okiem na siostrę. Spokojna mała blondynka, ścierała resztki gumy z twarzy, śmiejąc się. Swoje nastoletnie lata miała dawno za sobą, ale nadal czuła się podlotkiem. Cieszyło ją, że nieznajomi rzadko traktowali ją na poważnie. Powiedziała do Alvina:

– Zajedziemy na tego burgera po drodze?

Alvin spojrzał gniewnie, zacierając wspomnienie uśmiechu i odpowiedział:

– Lepiej znajdź moje tabletki. Zjadłem ostatnią, a przysiągłbym, że miałem całą pakę.

Chwilę spojrzeli na siebie z powagą i pojechali dalej w milczeniu. Na pace siedział Wreck, który dostał zadanie przygotowania beczek do rozlewu. Hałasował niemiłosiernie, ale Alvin zignorował dochodzące od tyłu trzaski. Nie chciał brać kolejnej osoby, ale firma wprowadziła przepisy o maksymalnej wadze pakunków noszonych przez kobiety. W dzisiejszej robocie Eliza mogła więc tylko zasiąść za kółkiem. Alvin patrzył jak jej gładkie dłonie lekko dotykają kierownicy, fascynowało go jak zgrabnie palce korygują ruch pojazdu na wyboistej drodze. Czuł się zahipnotyzowany, chciał dotknąć jej dłoni, ale dostał po łapach i się uspokoił. Tymczasem billboard zdążył już skusić kilku amatorów brutalnej gastronomii.

 

Krieg poznaje smak burgera

 

Miasto przyszłości nie różniło się wiele od miasta przeszłości. Rozwój technologii tylko przyśpieszył rozkład społecznych cnót i wachlarz życiowych wyborów. Szczególnie tych złych wyborów. W mieście szacunek był niczym, choć zdarzało się usłyszeć gdzieniegdzie, wśród najgorszych degeneratów, frazę: "W tym mieście, szacunek to wszystko". Ta myśl wybrzmiała w głowie jednego z przechodniów. W codziennej konsumpcji wrażeń i krótkich przyjemności, niepozorny uczeń szkoły dla dorosłych przechadzał się chodnikiem, czekając na przyjazd autobusu. Miał na imię Krieg i czuł się z tego dumny. Chłopak parzył w stronę billboardu, przedstawiającego ogromnego hamburgera. Na wielkiej tablicy, wspartej solidną stalową kolumną, oplecioną przerażającą maszynerią, widniał symbol bezwstydnego obżarstwa.

Krieg poprawił swój mały plecaczek, zbyt dziecinny jak na dwudziestolatka. W środku miotała się pognieciona butelka po wodzie mineralnej, którą wyciągnął, prawie rozrywając zamek błyskawiczny sportowej szmacianki. Nie spuszczając wzroku z ogromnego burgera, gniótł plastikowy odpad z zacięciem. Badając coraz odważniej kształty butelki, podsycał w sobie dzikie emocje. Myślał o burgerze, ale rękami ugniatał zwykły plastikowy odpad. Oczami pożerał wystającą zieloną sałatę, uwięzioną w żółto-zielonym tłuszczu, wymieszanym z pierzyną rozpuszczonych serów. Znad jej oplutej żółcią zieleni, wybrzuszały się cztery grube kotlety, o fakturze papieru ściernego na odpalonej szlifierce. Mimo szczerych chęci, Krieg nie miał możliwości przeżyć tych wszystkich rozkoszy w pełni. Puszczał więc wodze fantazji, bo tylko na tyle mógł sobie pozwolić człowiek w rodzaju Kriega. Puste konto pogrążał ciężar kredytu na edukację i inne zależności, które umiejscawiały chłopaka niżej niż zwykłe dno. Mógł sobie pozwolić, co najwyżej, na zdrową papkę ze wspólnej dystrybucji. Ciesząc się chwilą, ściskał więc butelkę, zahaczał palcami o wgniecenia, próbował wsunąć palec pod jej plastikowo-papierową etykietę, która pękła natychmiast. Ślina mimowolnie wyciekła Kriegowi z ust. Ze zdumieniem stwierdził, że z billboardu też coś zaczyna ciec. Rozkoszna serowa wydzielina, gęsto skapująca w świetle ostrego słońca. Billboard ociekał wspaniałym sosem, wręcz zapraszał do przepysznej uczty.

Branża marketingowa mocno się rozwinęła przez lata. Kriegowi właśnie prała zmysły, w okrutnej spaleniźnie dogasającego słońca. Dzień mógł się powoli kończyć, ale apetyt Kriega dopiero się zaczynał.

 

Alvin i Eliza napełniają billboard

 

Wieczorem pod billboard zajechał dostawczak, z żółtą uśmiechniętą buźką wymalowaną na boku. Eliza lubiła ten piktogram, choć Alvin nie był jego zwolennikiem. Uznał jednak, że w motoryzacji często kierowca ma rację i nie warto się z nim spierać o bzdury. Wysiadł od strony pasażera, godząc się z losem zwykłego pieszego i skierował się w stronę tylnych drzwi pojazdu. Zapukał z całej siły i usłyszał krzyk Wrecka, swojego współpracownika. Miotając się na pace, lamentował zirytowany:

– Czekaj, kurwa… jeszcze pracuję.

Zniecierpliwiony Alvin otworzył drzwi na oścież i wypchnął Wrecka na zewnątrz.

– Ile jeszcze będziesz pracował? – spojrzał mu w oczy, jakby chciał wprowadzić koledze swoje pytanie bezpośrednio do mózgu – Ile kurwa będziesz jeszcze pracował? Czegoś ci brakuje?

Alvin rozejrzał się po wnętrzu pojazdu. Poza odkrytymi pokrywami zbiorników, nic się nie zmieniło od momentu wyjazdy z magazynu. Brutal Foods miało swoją siedzibę daleko za miastem, a Alvin nie lubił marnować czasu, wiedząc, że trzeba jeszcze tam wrócić i zdać puste pojemniki.

– Wreck, czego ci kurwa jeszcze brakuje!?

Skruszony i przyparty do muru w końcu odpowiedział:

– No bo wiesz, co… to dobrze trzepie. Ten rozpuszczalnik, czy co to… No to pod kolor… Wiesz. Ja wyżarłem z tych beczek całkiem sporo. Długo jechaliśmy, nudziłem się… Sam rozumiesz. 

Alvin poczerwieniał na twarzy, nagle rozbrzmiały trzaski, jakby pioruny strzelały w środku ciała. Koszula pękała, odsłaniając nabite jak dubeltówka mięśnie samozwańczej kopii Elvisa. Ciało powiększało się,  a w ciągu kilku chwil urósł jak po latach treningu ze wspomaganiem nielegalnymi dopalaczami. Wyciągnął wielką rękę w stronę Wrecka i podniósł go wysoko, łapiąc za szmaty:

– Słuchaj kurwiarzu, ćpunie jebany. Nie szanuję czegoś takiego. Znaczy masz wszystko w sobie, tak? Zeżarłeś cały płyn do billboardów?

Wreck pokiwał tylko głową, czując, że ledwie przełyka ślinę w gardle.

– To teraz kurwa trafisz do mieszanki – rzucił Alvin, jakby wydawał wyrok.

Działał szybko i bez litości. Pootwierał wieka jeszcze zamkniętych beczek i nie patrząc, czy są jacyś świadkowie, rozrywał Wrecka na części. Odrywał kawałki kończyn, głowę, nogi. Wszystko wrzucał do pojemników, z których chlapał żółtawy serowy tłuszcz, sycząc. Alvin był wściekły, znowu stracił nad sobą panowanie.

W końcu opadł bez sił. Rozrywanie żywego człowieka wytraciło całą jego energię. Patrzył zmęczony, nie rozumiejąc do końca, co się właściwie stało. Mięśnie powoli zmniejszały się. Alvin nagle zrozumiał, że bez Wrecka nie da rady skończyć roboty przed ranem. Podszedł do pojazdu od strony kierowcy, otworzył drzwi i mruknął nieśmiało:

– Ee… eee. Elizza. Pomożesz? – zapytał bez większych nadziei, pochylając głowę.

Siedząca za kierownica blondynka spojrzała na Alvina wielkimi niebieskimi oczami. Na jej twarzy zagościł znowu uśmiech. Wyjęczała słodko pytanie:

– Moggęęęę!?

Alvin zdziwiony zapytał:

– Serio? Ty chcesz pomóc. Myślałem, że będą…

Nagle zza kierownicy dobiegł go demoniczny głos, jakby sam diabeł z piekła przyszedł ukarać Alvina za wszystkie grzechy:

– Jasssne kurwa, że mogę.

Alvin spostrzegł, że na półce obok kierownicy leżało puste opakowanie po tabletkach. Teraz wiedział, że Eliza mu pomoże, ale był wkurzony, że znowu ruszyła tabletki. Wszystko mu było jedno, potrzebował przecież pomocy. Nie zniósłby kolejnego cięcia premii w tym roku.

Razem wyciągnęli beczki. Eliza wzięła Alvina na barana, dzięki temu mógł wyciągnąć drabinkę zza billboardu. Z samochodu przynieśli wąż i resztę osprzętu. Przez godzinę rura dostarczała konstrukcji reklamowej zapasu płynów na kilka dni. Tymczasem Alvin gawędził z Elizą:

– Nie szkoda ci Wrecka? Całkiem spoko czasem był – zapytał pomijając temat tabletek.

Eliza odpowiedziała, charcząc i plując:

– Gówno mnie on obchodził – rzuciła groźnie.

– Nie masz sumienia Elizo – odpowiedział zasmucony Alvin.

– A ty kurwa masz zajebiste sumienie – odparła Eliza.

– Lepsze niż twoje – zakończył rozmowę Alvin, zarzucając wąż na plecy. Na co Eliza odpowiedziała spluwając mu pod nogi:

– Spierdalaj.

Tak rozmawiali aż do skończenia roboty. Alvin przekręcił klucz w zamku metalowej konstrukcji i uruchomił billboard. Obrzydliwa tłuścizna zaczęła znowu ściekać do kratek kanalizacji, przygotowanych przez właściciela obiektu. Obydwoje splunęli synchronicznie, patrząc na oślizgłego burgera i wrócili do dostawczaka, przybijając jeszcze piątkę.

 

Ofiary sukcesu Brutal Foods na ulicach miast

 

Burger ociekał tłuszczem przy drodze krajowej, wprawiając przechodniów w stan niemal hipnotyczny. Choć to była reklama, wydawała się nie różnić znacząco od prawdziwego jedzenia. Wśród anonimowych spacerowiczów miotał się Krieg, kolejny dzień podziwiając billboard. Doznał prawdziwej obsesji, a codzienna obserwacja stawała się życiową rutyną. Wydawało mu się, jakby już jadł burgera, a moc smaku rozwalała go na kawałki. Przełykając ślinę i pragnąc jeść coraz bardziej, nie wytrzymał napięcia i przeskoczył barierkę oddzielającą chodnik od drogi. Pospiesznie rzucił się w stronę billboardu. Samochody próbowały go wyminąć, zjeżdżały z drogi, wpadały w poślizgi. Jeden rozjechał idącą ulicą starszą panią, zostawiając na asfalcie krwawe ślady opon. Krieg nie zważał na to. Wciąż biegł szaleńczo w stronę billboardu, aż w końcu znalazł się tuż przy nim. W oddali rozbrzmiały syreny policyjne, zwiastując nadchodzące kłopoty. Nieczuły na te dźwięki, Krieg patrzył z szeroko otwartymi oczami, jak pyszny olbrzym pluje mu z góry prosto w twarz. Burger go pożądał, ciągnął ku sobie. Zielenisto-żółta ciecz oblepiała ciało Kriega, czującego coraz większą więź z marką Brutal Foods. Sałata trzęsła się rytmicznie w tańcu z porowatymi kotletami, z których wystawały pulsujące żyły – wspomnienie po dawnych właścicielach mięsa. Krieg położył się na ziemi, jakby nogi ugięły się pod nim ze wzruszenia. Czekał aż policja zakuje go w kajdany za ten niezwykły przejaw rozkoszy. Jednak w tym czasie stróże prawa byli zajęci wymierzaniem sprawiedliwości. Jeden z nich przemawiał do mordercy staruszki:

– Masz prawo milczeć albo wypierdalać.

Mężczyzna odwrócił się zdziwiony.

– Słucham, od kiedy policja… – nie zdążył skończyć zdania. Policjant przyłożył mu z kolby pistoletu w twarz, patrząc jak krew rozpryskuje się na stojącym obok filarze wiaduktu.

– Zamknij ryj, to nie telewizja. Tutaj rządzi sprawiedliwość. Rozjebałeś człowieka? Teraz milcz albo sam zostaniesz rozjebany. – wyjaśnił policjant, jakby cytował z pamięci podręcznik krawężnika.

Policjant miał czytać kolejne prawa zatrzymanego, ale w końcu nie wytrzymał i zabił człowieka roztrzaskując go o filar. O tak po prostu. Plamy krwi spływały po betonie jak ślina z głodnej twarzy. Mundurowy zapisał w tablecie, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych. Człowiek nie jest w stanie żyć z tak rozwaloną głową.

Tymczasem Kriegowi nagle zaczęły puchnąć mięśnie, wyrósł mu ogromny język, który wyszukiwał starego szlamu w kratkach ściekowych. Zupełnie podupadł jako człowiek, stał się kolejną ofiarą Brutal Foods. Nie był świadomy dziejącej się tuż obok interwencji stróżów prawa. Krew rozjechanej kobiety zmieniła kolor. Czerwień przeszła w zielonkawą żółć. Policjanci poczuli się bardzo głodni. Zanim jednak dobiegli do ofiary, pobili się miedzy sobą.

– Ty kundlu pierdolony – wrzasnął jeden stróż prawa.

– Ty kurwo – odpowiedział drugi.

Tego dnia rzeźni na ulicach nie było końca.

 

Bunt Elizy i smutek Alvina

 

Alvin z siostrą jechali  dostawczakiem. Żółta buźka ciemniała i jaśniała w świetle mijanych latarni. Dziewczyna wyciągnęła burgera z torby, trzymając drugą rękę na kierownicy, ale Alvin wytrącił go dziewczynie i wyrzucił za okno.

– Jeszcze tego by brakowało, żebyś ty to żarła – burknął obrażony.

– Ale ty zawsze to wciągałeś! – krzyknęła Eliza.

– Ja to ja – odparł Alvin i połknął tabletkę, po czym dodał:

– Widzisz co teraz musze robić. Wpieprzać to gówno.

Dziewczyna zasępiła się, myślała długo. Samochód sunął żwawo asfaltem, pedał gazu uginał się pod stopą Elizy, jak placki mielonego mięsa, pokazywane w kronikach policyjnych. Zrobiła się głodna, wcisnęła hamulec i z piskiem opon zawróciła pojazd. Alvin otworzył szeroko oczy ze zdziwieniem:

– Co ty kurwa robisz? – wykrzyczał w panice.

Dziewczyna szybko porwała tabletki Alvina, wsunęła dwie i rosnącą ręką zatkała mu usta. Drugą poruszała kierownicą, mijając samochody pod prąd. Rosnące mięśnie rozerwały jej nową koszulę.

– Jebie mnie to, wracamy po burgera. Nie będziesz mnie dłużej kontrolował! – warknęła.

Dostawczak jechał pod prąd, wybijając z trasy mijane pojazdy. Każdy próbował uniknąć zderzenia za wszelką cenę, jednak na niewiele się to zdawało. Samochody zderzały się ze sobą, ocierały o barierki. Iskry strzelały jak w Nowy Rok, a całemu pokazowi nieszczęsnych wypadków towarzyszyły dźwięki giętej blachy. Dostawczak wyhamował wreszcie i dziewczyna wysiadła wyrywając drzwi. Spojrzała na przerażonego Alvina i odstawiła drzwi spokojnie na bok.

Szukała burgera na ziemi, między resztkami pozostawionych fragmentów blachy. Chodziła na czworaka, jak zwierzę uciekające z ZOO. Znalazła w końcu upragnionego burgera, ale tuż obok niej przejechał samochód. Pruł jak szalony. Burger leżał teraz spłaszczony jak rozjechana żaba. Jego smakowity tłuszcz ciągnął się za śladem samochodowej opony. Eliza wpadła w szał, ale zanim ruszyła w pogoni za nieznanym kierowcą, jej ciało skurczyło się do postaci drobnej dziewczyny. Resztki porwanej bluzki zwisały z ciała przypominając wygniecione worki. Alvin patrzył na nią z zainteresowaniem, przypominając sobie, że to jednak siostra. Dziewczyna usiadła znowu za kierownicą. Alvin z trudem osadził drzwi na miejscu i powoli ruszył w stronę miejsca pasażera. Usiadł, połknął tabletkę i powiedział do Elizy:

– Ty wiesz, że kiedyś dawali taki zestaw.

– Jaki zestaw? – Eliza spojrzał z zaciekawieniem na Alvina.

– Dawali ten burgerowy syf dzieciakom, a rodzice dostawali za to naklejkę – wytłumaczył Alvin.

– No i co? – dziewczyna odparła ze znudzeniem.

– Po dziesięciu naklejkach można było zostawić dziecko na miejscu i już po to dziecko nie wrócić…

– Cooo? – zapytała otwierając szeroko oczy, jakby ze szczerym zdumieniem.

– Ja jestem jednym z tych dzieci – odpowiedział z wielką powagą Alvin i spojrzał na trasę pełną blachy, na brudne pobocza pełne śmieci. Świat go wkurzał. Alvin podjął decyzję i wypalił bez namysłu:

– Wiesz co Elizo? Jedziemy do szefa. Dodaj gazu!

 

Gliniarze próbują opanować sytuację pod billboardem

 

Policjant w mundurze bojowym świecił latarką u podnóża billboardu. Rozejrzał się na boki. Nie widząc ekipy śledczych, wystawił język na skapujący z reklamy smakowity tłuszcz. Wiedział, że nie powinien teraz tego robić, ale rozkosz z jaką soczysty szlam wypełniał jego usta, przewyższała strach przed przełożonymi. Myślał sobie, że teraz cała ta pieprzona policja mogłaby go zakuć i tłuc glanami po głowie aż na śmierć, jeżeli do ostatniego momentu świadomości będzie w stanie spijać te smakowitości. Słysząc kroki, odskoczył od billboardu i udawał, że coś przegląda w tablecie. Dwóch śledczych z latarkami świeciło po zwłokach piętrzących się przy kratce ściekowej. George Crudeney, szeregowy specjalista od spraw trudnych, omawiał sytuację nowo przybyłemu komendantowi Gordonowi Sliceggsowi:

– Widzisz Sliceggs, kolego. Nie musisz mi kolejny raz tłumaczyć jaką szychą jesteś. U nas niewiele to znaczy, my nie mamy przełożonych na miejscu – wyjaśnił Crudney.

Sliceggs szarpnął Crudneya za mankiet munduru i wrzasnął, plując bezwiednie resztkami burgera:

– Crudney, może wy tu nie wierzycie w przełożonych, ale kurwa… Zawsze mogę wam wpierdolić. Raport, dawaj raport i gówno ciebie obchodzi mój nastrój. Jestem wkurwiony na coś innego, ale nie mam zamiaru być dla ciebie miłym i tak.

George Crudney, po wyrwaniu się z uścisku. poprawił strój i zdał raport:

– Sprawa jest dość prosta. Te trupy przy kracie nie są przypadkowe. Sekcja zwłok jednego zdechlaka wykazała nadmiar dziwnej substancji. Z jednej strony jest tam cała chemia wykorzystywana w zakładach Brutal Foods, z drugiej strony jest tam coś przypominającego to, co robią w zakładzie, ale pomieszane z ludzkim DNA. Jednym słowem, to gówno mutuje wszystko z czym się zetknie.

Crudney szedł chwilę, myśląc dalej o sprawie. Kucnął przy kracie ściekowej, przykrytej przez stos trupów wysmarowanych mazią. Palcem potarł kratę, czując jej rdzawą fakturę. Przyłożył palec do języka, by posmakować szlamu. Doświadczenie wielu lat pozwalało mu w ten sposób określić z czym ma do czynienia. Po chwili przemówił:

– Kurwa, to jest dobre. Przepyszne, wspaniałe! – krzyczał, z dumą unosząc palec.

Sliceggs spojrzał na szeregowego z pogardą:

– No i co odkryliście? Przecież Brutal Foods też wszystkich rozpierdala.

Szeregowy cofnął się, widząc, że coś się dzieje z komendantem.

– Ale, ale… – próbował zacząć tłumaczenie – ale burger działa latami, a to…

Gordon Sliceggs przerwał te tłumaczenia, złapał Crudneya za szmaty i przyparł do filaru billboardu. Jego ręce powiększały się, cisnął szeregowego coraz mocniej.

– Mówiłem ci szmaciarzu, że mam zły dzień. Nie ma to wpływu kurwa na moją pracę! Lubię dobrą atmosferę w pierdolonym kieracie. Nie zaszkodzi więc, jak cię zmiażdżę. Bo nie o ciebie tu chodzi, ty się kurwa nie liczysz!

Nagle Gordon Sliceggs poczuł przeszywający ból w brzuchu, ze łzami w oczach patrzył na swoją ofiarę. Szeregowy George Crudney miał podobną minę. Patrzyli na siebie zdezorientowani, pełni bólu.

– Dlaczego to zrobiłeś!? – wrzasnął Sliceggs. – Wiesz, że mam rodzinę, dzieci. Mieliśmy jechać na weekend do wesołego miasteczka i na piknik. Ty cholerny gnojku!

Twarz drugiego policjanta ze łzami w oczach patrzyła na kolegę. Zielonkawe żyłki słabły, przywracając zwykłą twarz. Z ledwością powiedział:

– Kkkomendancie… Ggg, Georgge! Ja nic nie zrobiłem, ktoś mnie przzebił. Wwwas, chyba ttt tt, też… – wyjęczał Crudney. Za jego plecami dogorywał policjant w mundurze bojowym, przybity do niego jak do deski, przytulony z tyłu jak kochanek. Był już martwy.

Wszyscy trzej stali przybici do filaru billboardu przez ogromny jęzor trzymający ich w pionie jak szpikulec w szaszłyku. Z billboardu wciąż wysączał się szlam tłuszczów, kapiąc im na głowy. Nagle wszyscy trzej opadli na ziemię, dogorywali oblepieni szlamem. Nad nimi stał mutant z potężnym jęzorem. Z pyska kapała mu krew pomieszana z sosami. Omiótł opadłym jęzorem swoje ofiary i zaczął zlizywać co się dało. Złapał łapą za plecak, zerwał go i rzucił na zwłoki. Uniósł łeb i patrzył na swojego ukochanego burgera. Wrzasnął:

– Burger jest Krieg!

Jęzor, wijąc się między zwłokami i mijając ostre zębiska, wrócił do paszczy. Krieg wąchał pobojowisko, szukając czegoś do zjedzenia, czegoś mocniejszego. Na próżno grzebiąc między trupami, złapał truchło kontrolerki biletów, która wracając z pobliskiego kina, przypadkiem trafiła na żerowisko Kriega. Trzymając za nogi, kręcił nią jak kulomiot. Czując odpowiedni moment, rzucił nią w billboard. Ciało wyleciało w powietrze z ogromną siłą, gdy głowa zbliżała się w stronę oślizgłej brei burgera, Krieg miętosił w łapie pękniętą czaszkę jakiegoś nieszczęśnika. Ciało kobiety wbiło się w billboard i teraz spomiędzy ociekającego serowo tłuszczowym szlamem, sałaty i pulsujących żył, wystawała kobieta, a raczej jej dolna część. Zwisające zwłoki zrobiły wrażenie na zmutowanym Kriegu. Miał jeszcze większą ochotę na wpieprzenie tego cholernego burgera, razem z tą kobietą w środku. Czuł się jednak trochę zmęczony i położył się wśród zwłok, obejmując swoje cielsko ręką jednego z trupów. Język wsunął w okolice kraty ściekowej, gdzie spływał sos i tak zasnął.

 

Alvin na dywaniku u szefa

 

Dostawczak z żółtym uśmiechem skręcił na polną drogę. Zbliżał się do wielkiej bramy, nad którą znajdował się napis "Brutal Foods – śmiertelnie dobre posiłki". Szef siedział w fotelu, w swoim biurze, obserwując przez monitoring podskakujący na wybojach pojazd. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, choć czuł się zadowolony. Firma zarabiała coraz lepiej i już nie pieniądze były ważne. Władza, którą zapewniały zwykłe bułki z bliżej nieokreśloną mielonką, ale za to legalną mielonką, przekraczała możliwości jakiejkolwiek partii politycznej na świecie. Szef patrzył jak Alvin wysiada z siostrą i wchodzą do fabryki.

– Lubię styl tych cholernych dzieciaków – powiedział do siebie, tym razem z widocznym uśmiechem.

Szef śledził obraz z kolejnych kamer, transmitujących jak Alvin i Eliza przechodzili w niedozwolonych miejscach, łamiąc wszelkie zasady bezpieczeństwa żywności. Bez wkładania kombinezonów ochronnych, przekroczyli strefę czystą. Szef był świadomy, że to już nie ma żadnego znaczenia. Żarcie jest skażone i tak, ale biznes musi trwać. Wszyscy ważni o tym wiedzą i nic się nie stanie.

– To nawet staje się trochę nudne i przewidywalne – powiedział do siebie, znużony łatwością z jaką od lat udawało się prowadzić Brutal Foods. Pomyślał, ziewając, że trzeba dać ludziom i firmie więcej brutalnej akcji. Podkręcić marketing.

Nagle drzwi otworzyły się i przed oczami szefa stanął Alvin. Wykrzyczał bez przywitania:

– Mam kurwa dość tego całego biznesu, tej roboty i nie mogę patrzeć jak ludzie cierpią! Ładujemy w nich syf, który bezpowrotnie rozwalił wszystkich i rozwala dalej. I… – zakłopotany przerwał wypowiedź i zamilkł.

Szef uśmiechnął się pobłażliwie i gestem kazał Alvinowi usiąść. W kącie sali kichnął jeden ze strażników. W ciemnościach musiało być ich więcej. Alvin nie protestował i usiadł. Pieklił się w środku, ale był świadomy, że nieodpowiedni ruch mógł go doprowadzić do rychłej śmierci. Nie był nieśmiertelny, choć prawdopodobnie nadzwyczajnie trudny do wyeliminowania. Szef zaczął mówić. Najpierw ostro, potem stopniowo łagodząc ton:

– Słuchaj pajacu Alvinie, ty myślisz, że biznes ma coś wspólnego z wartością życia naszych klientów. Błąd. Życie klienta jest dla nas ważne tak długo, jak ten klient jest w stanie płacić nam za burgery. Jednak dla nas najważniejsze jest prawo. Jeżeli prawo nie zabroni nam wpakować w ludzi szamba prosto w ich pyski, a oni są gotowi za to zapłacić, to im to szambo będziemy wciskać. A wiesz jakie teraz mamy prawo? Alvin popatrzył na szefa. Prawo w tym mieście kojarzyło się głównie ze skrętem na skrzyżowaniu. Prawo nie istniało.

– Dobrze, że nic nie mówisz. Nie istnieje żadne prawo. My decydujemy co chcemy zrobić, a rząd to tylko dupki, które zostały kupione przez nasze pieniądze. Tak, nasze burgerowe zasrane pieniądze są prawem. Szkoły puszczały dzieciaki na wycieczki do naszych restauracji, od małego budowaliśmy rzesze uzależnionych bezmózgów. Przykro mi, że też ciebie to zniszczyło, ale trudno. Ty, ja, ktoś inny… Jednak teraz my rządzimy, prawda? 

Szef zauważył jak mięśnie Alvina napinają się niebezpiecznie. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pastylkę. Podał ją.

– Masz, połknij i posłuchaj. Pojedzie z wami kamerzysta, nagracie akcję pod naszym billboardem. Wiem, że to można zrobić całkowicie sztucznie, ale ja chcę materiał w stylu retro. To ma być wykurwiste, rozumiesz? – zapytał szef, nie oczekując odpowiedzi. Szelesty dobiegające z ciemności wystarczyły, by Alvin przyjął rozkaz bez słów. Strażnicy nie mieli żadnej litości.

 

Ekipa filmowa gotowa do akcji

 

Alvin spakował sprzęt. Kamerzysta wszedł na pakę wozu. Jechali bez słów, ale kamerzysta krzyczał przy każdym wyboju. Narzekał, że nikt nie szanuje jego pracy. Gdy już zbliżali się pod billboard, coś gruchnęło pod kołami i kamerzysta przewrócił się, próbując ratować upadający sprzęt. Wykrzyczał ze złością:

– Wy gnoje, robole burgerowe! Kończyłem szkołę w tym kierunku, wydałem mnóstwo pieniędzy na obiektywy i szkolenia, a teraz traktują mnie jak worek ziemniaków… Jak wy tak możecie!?

Wybrzmiał paskudny pisk opon. Alvin wyskoczył z kabiny. Za pojazdem ciągnął się krwawo-zielony ślad opony. Mężczyzna splunął z obrzydzeniem na ziemię i otworzył tylne drzwi. Poturbowany kamerzysta próbował wstać, tuląc kamerę i statyw. Alvin rzucił nerwowo:

– Bierz swoje garki, złamasie i rób co masz robić. Nie mam ochoty spędzać tutaj całego dnia!

Kamerzysta wygramolił się i pospiesznie ustawił sprzęt, wbijając nogi statywu w morze trupów. Ustawiał kamerę tak, by ukazać billboard w pełnej okazałości. Na widok wystającej z burgera kobiety klasnął z zadowoleniem i krzyknął zachwycony:

– To jest sztuka! Stawajcie mi tu zaraz we dwoje, zaczynamy kręcić.

Alvin stanął przed kamerą, brodząc nogami wśród ludzkich szczątków zalanych tłustym sosem wymieszanym z krwią. Dźwięk towarzyszący krokom wzbudzał w nim coraz większy niesmak. Nienawidził tego świata coraz bardziej, ale też nie czuł żadnego współczucia dla poległych. Szedł między zwłokami, jakby to były worki pełne ziemniaków po wykopkach. Stanął, rozpiął kilka guzików i sięgnął do kieszeni po tabletkę, ale kamerzysta pacnął go kijkiem od selfie, widząc co chce zrobić.

– Nie, nie panie Alvin. Zakaz narkotyków na planie.

Alvin spojrzał groźnie i powiedział:

– Człowieku, to są leki, a nie narkotyki. Chcesz żeby mnie dorwał jakiś szał?

Kamerzysta odparł:

– Jakie leki!? To są po prostu legalne dragi na licencji. Jakbyś żył dawno temu, to byś za byle zielsko siedział w pierdlu. Więc dawaj, dawaj. Kręcimy!

Dłonie Alvina zaczynały się powoli powiększać, guzik wystrzelił z koszuli, trafiając obiektyw kamery. Kamerzysta śmiał się tylko.

– Nie ma sprawy, mam zapasowe szkła. A teraz działaj.

Za kamerą ustawił prompter, na którym wyświetlały się kolejne zdania. Powiększony Alvin wypowiadał je z coraz bardziej cedząc słowa przez zęby:

– Znacie nasze burgery? Soczysty sos, który zabija godność człowieka. Mięso, które wyrwie ci mózg z ciała. Serowa uczta zamieniająca gardło w piekielną rzeźnię. To są nasze burgery…

Ciało Alvina zaczynało puchnąć coraz bardziej, twarz poszerzała mu się jakby miał stać się krwiożerczym rekinem. Nagle charknął i zapluł cały obiektyw. Zdenerwowany kamerzysta zaczął panicznie wycierać sprzęt, ale poślizgnął się na zalegającej wśród trupów brei i padł ze statywem i kamerą na ziemię. Usłyszał krzyk nad głową:

– Nagrywaj pajacu! Wymiękasz, czy może mamy ci poszukać dublera? Kamerzysta z dublerem, kto to słyszał!? – Alvin zaśmiał się ze swojego żartu, charcząc obrzydliwie.

Leżący artysta z ledwością wycelował kamerą w stronę Alvina. Kadr obejmował jego potężną sylwetkę po lewej stronie, a po prawej billboard. Alvin zaczął tańczyć, wykrzywiając nogi w ruchach Elvisa Presleya. Obok Eliza tańczyła balet. Zaczął przemawiać:

– Cześć szmaciarze! Znacie ten smak, to gówno, którym nas karmiono od dziecka? Wiecie co z nas to zrobiło? Patrzcie jak tańczę. W pierdolonych latach pięćdziesiątych, chuj wie jak dawnego wieku, był to szok dla widza. Taki taniec. Teraz stoję na trupach, przed pierdoloną podobizną bułki z wbitą martwa laską i was to nie rusza. Ja wiem, że was to nie rusza, bo wam brakuje tylko śmierci. I co ja mówię, sam jestem do dupy, zniszczony tym wszystkim. Dlatego pokażę wam lepszą akcję.

Alvin skoczył wypatrzył w pobojowisku trupy policjantów. Znalazł przy nich trochę broni, w tym strzelbę. Złapał ją, poszukał jeszcze naboi i ustawił się profilem do kamery. Krzyknął z uśmiechem:

– Pokażemy wam dzisiaj jak się robi burgery! – zawiadomił i rzucił strzelbę siostrze, która złapała broń w trakcie piruetu. Dziewczyna ukłoniła się nagle ze wdziękiem, szczerząc zęby.

Tymczasem na podeście, u szczytu billboardu, budził się Krieg. Słyszał znowu startujący silnik. Zanim pojazd ruszył, zeskoczył na dach dostawczaka, wgniatając lekko blachę. Wyczuł zapach przepysznego szlamu i wbił jęzor do środka pojazdu. Kamerzysta widząc dyndający przed jego oczami jęzor, odskoczył w róg paki. Alvin zaśmiał się widząc przerażenie i krzyknął:

– Nagrywamy dalej! Taka atrakcja się panu artyście nie podoba?

Wyciągnął garść tabletek i szybkim ruchem wklepał je w jęzor mutanta. Krieg, czując dziwny wstrząs, wciągnął jęzor z powrotem do pyska. Poczuł się nagle słaby, a w jego zwierzęcej psychice zaczął znów pojawiać się myślący człowiek. Osłabiony złapał łapskami brzegi dachu i patrzył w przód, obserwując jak pędzący dostawczak masakrował ruch uliczny. Stojący w pojeździe Alvin przemawiał do kamerzysty:

– Jak widzę coś pojebanego, to rzucam tam tabletki. Czasem pomaga, czasem nie. – wyjaśnił, zadowolony z pomysłu poczęstowania swoimi groszkami nieznanej istoty. Usłyszał krzyki Elizy z kabiny kierowcy, nie skupiając się na treści krzyknął:

– Nawet nie próbuj, ty nic nie dostaniesz! Gumę sobie przeżuj lepiej.

 

Wjazd z kamerą do Brutal Foods

 

Pojazd z hukiem wjechał przez barierkę, której fragmenty rozleciały się we wszystkie strony. Najwidoczniej technicy zdążyli kolejny raz naprawić zdezelowaną zaporę. Jeden z fragmentów uderzył w szybkę stróżówki, zostawiając pajęczynkę pęknięć, za którą drzemał umorusany sosami strażnik. Jego głowa spoczywała w worku pełnym oślizgłych papierów. Prawa ręka mężczyzny leżała przy drążku sterowania monitoringiem. Od palca wskazującego po nadgarstek, pulsowała fioletowa żyła. Rytmicznie rozszerzała się dziesiątkami mniejszych odnóg, według ruchu tykającej wskazówki, wiszącego nad strażnikiem zegara. Jednak Alvin zdążył z tej sytuacji zobaczyć tylko sekundę. Eliza prędkością rakiety doprowadziła pojazd pod główne wejście siedziby Brutal Foods. Zahamowała z piskiem opon. Alvin wyskoczył z paki, wyrywając drzwi z zawiasów. Pełny agresji wyprowadził kamerzystę. Ten coś próbował powiedzieć, wskazując na dach pojazdu. Alvin jednak niczego nie dostrzegł. Byli sami. On, siostra i kamerzysta.

– No to kurwa kręcimy, pieprzony filmowcu. Rozstawiaj sprzęt. Mam cię uczyć?

Zaczęli kręcić. Alvin wziął siostrę za rękę i wesoło szli w stronę automatycznie otwieranych drzwi firmy, nucąc prostą melodyjkę. Dziewczyna trzymała strzelbę, bujając nią do rytmu. Śmiała się jakby szła na plac zabaw. Alvin odwrócił się i zaczął mówić:

– Rodzina jest najważniejsza, dlatego my w Brutal Foods wierzymy, że wszystko inne jest gówno warte. Szczególnie życie ludzkie.

Alvin machnął na kamerzystę i akcja przeniosła się do wnętrza fabryki. Szef Brutal Foods oglądał wszystko w swoim biurze. Lekki blask lampki objawił uśmiech na twarzy. Połączył się z kamerzystą i wydał polecenie:

– Nagrywaj wszystko, zaraz do nich przyjdę.

Alvin z siostrą szli dalej, mijając taśmy na których podróżowały dziwne zwały mięsa. Wszystkie wpadały do wielkiego wirnika, z którego wychodziła kolejna taśma będąca gotowym kotletem. W oddali na taśmie wjeżdżały do wirówki całe krowy. Alvin szedł w tę stronę, ale podbiegło do niego dwóch ochroniarzy. Jeden z paralizatorem, drugi z łomem. Alvin machnął do siostry, ta podrzuciła mu strzelbę. Momentalnie padły dwa strzały i ochroniarze polecieli na taśmę ze zmielonym mięsem. Zostali przemieleni w drugiej wirówce. Alvin skomentował do kamery:

– Brutal Foods is always back. Pamiętajcie! Każdy kto znajdzie kości ludzkie w swoim burgerze, wygrywa wycieczkę po fabryce oraz dożywotni zapas burgerów!

Alvin zaśmiał się i szedł dalej. Nagle poczuł jak koszula zaczyna mu pękać, chciał sięgnąć po tabletkę, ale roześmiana siostra wyrwała mu z ręki pudełko i połknęła kilka tabletek. Urosła niemal natychmiast. Zanim Alvin się napakował, zdążyła go przewrócić. Wyrwała strzelbę i wskoczyła na taśmę pędzącą w stronę drugiego wirnika. Zaczęła śpiewać:

– Burgerów smak przekonał mnie, że ten mój brat chujem jest. Za dziecka niby go niszczyli, a dzisiaj jest takim samym skurwielem jak go ochrzci. Przemoc rodzi przemoc, ale głód jest ten sam – ślizgnęła się na kolanach, wystrzeliła ze strzelby i zakończyła śpiew – ja go znam, z Brutal Foods na niego sram!

Kiedy już zbliżała się na taśmie do wirnika, Alvin wyskoczył i zrzucił jej powiększone ciało na posadzkę. Spojrzeli sobie w oczy. Eliza zlizała krew z wargi, szczerząc zęby. Alvin walnął pięścią tuż przy głowie dziewczyny i sturlał się na bok. Kamerzysta zwijał się z bólu na podłodze, oberwał w lewe ramię. Wszyscy leżeli razem patrząc na rampę, z której nadchodził szef. Twarz mężczyzny zdradzała przerażenie, wydawało się, że drga mu powieka i z czoła leje się pot. Szef szybko zbiegł na dół i wykrzyczał krzyknął przerażony:

– Co tu się dzieje? Dlaczego niszczycie mój biznes? Dlaczego chcecie sponiewierać rodzinną fabrykę z tradycją sięgającą setek lat!?

Zaczął łkać i dodał:

– Pamiętam, tutaj w okolicy był mój domek, rodzice przygotowywali mi śniadanie w sobotę. Marchewka, jajko i twaróg.

Łzy ciekły z niego wprost na podłogę. Zaczął już ryczeć.

– I pomyślałem, że nikt nigdy na świecie nie będzie tak cierpiał! I ja do tego doprowadzę! Dajcie mi burgera!

Nagle z rampy zbiegło kilku umundurowanych ochroniarzy, z pełnym wyposażeniem. Jeden bez broni niósł dużą papierową torbę, z której wyłaniał się zielony dym. Szef złapał torbę, powąchał i uśmiechnął się. W ciągu chwili pochłonął dwadzieścia pięć buł, a z jego ust wylewała się zielono-żółta maź. Wygłosił do kamery kilka słów:

– Pieprzyć to! Ten kurewsko dobry smak daje mi zajebistą radość…

Zanim zdążył dokończyć, coś huknęło na zewnątrz. Neon Brutal Foods spadł na ziemię przed wejściem. Szef razem z ochroną wybiegł sprawdzić co się stało. Oszołomiony Alvin wstał razem z siostrą, pobiegli za szefem. To co zobaczyli było niesamowite. Alvin wrócił po kamerzystę podniósł go do góry i wrzasnął:

– Nagrywaj pajacu.

 

Ostre starcie pod siedzibą firmy – bez cenzury

 

Dwóch mutantów starło się pod siedzibą Brutal Foods w zaciekłej walce. Ich języki splotły się niczym jadowite węże. Obrzydliwe i chropowate, pełne śluzu. Dzięki swojej długości zdołały spenetrować zawartość żołądka. Jeden drugiemu próbował wygrzebać z wnętrzności resztki drogocennego sosu z burgera. Alvin trzymał kamerzystę swoimi silnymi dłońmi, żeby nie zemdlał. Wyszeptał mu przez zęby:

– Nagrywaj chujku. W szkole cię tego nie uczyli? Sztuka cię przerasta szczylu?

Krieg nie znajdując więcej smaku w Lurcku, wyprostował jęzor w stronę nieba, unosząc bezwładnego adwersarza. Zamachując się, rzucił nim w stronę fasady firmy. Szkło budynku posypało się, a metalowe słupy wykrzywiły się niczym poskręcane demoniczną mocą drzewa. Alvin pomyślał, że jeszcze brakowałoby tutaj pioruna i uderzenia gitarowego riffu. Pojawiła się jednak Eliza. Powiększona jak pieprzony zestaw Brutal Foods. Kilka pigułek zrobiło z niej wystrzałową kobietę. Trzymała w garści szefa, który próbował zachować spokój. Alvin machnął ręką poirytowany. Krieg i Lurck przyskoczyli do biznesmena, jeden złapał swoim jęzorem za lewą ręką, drugi za prawą rękę i wskakując na resztki dachu siedziby Brutal Foods, rozwiesili człowieka, testując granice wytrzymałości ciała.

Alvin staną pod nimi i krzyknął:

– I co teraz burgerowy cwaniaku? – ryknął do szefa.

Mężczyzna zaśmiał się i przemówił:

– Jakie to typowe! Na tyle cię stać w tej prostej wyobraźni? Rozwiesić człowieka i co teraz? Chcesz ze mnie zrobić męczennika? Mam umrzeć za burgery? Ty chyba chciałeś mnie zniszczyć, tymczasem wydaje mi się, że zwiększasz sprzedaż.

Alvin cofnął się zdziwiony. Obejrzał się za siebie, kamerzysta leżał na ziemi omdlały. Sprzęt obok niego, roztrzaskany. Alvin spojrzał w niebo. Ogromne lampy niemal go oślepiły. Nadleciały helikoptery z kamerami, głos szefa Brutal Foods rozgrzmiał we wszystkie strony.

– Dla tego smaku jestem gotowy umrzeć i cierpieć. Brutal Foods, śmierć jest fikcją, smak jest potęgą.

Nagle dwa języki pociągnęły szefa, rozrywając jego ciało na dwa kawałki. Opadły na ziemię, a wraz z chlupotem okrwawionego truchła usłyszeć można było uderzenie metalu. Tytanowy dysk spadł na ziemię. Eliza chciała doskoczyć i go zabrać, ale poczuła zimną lufę na potylicy.

– Rusz to a cię rozjebię – wyszeptał żołnierz Brutal Foods.

Eliza cofnęła się. Głowy Lurcka i Kriega nagle eksplodowały zostawiając w świetle reflektorów krawą chmurę wymieszaną z zielenią i żółcią. Ciała mutantów padły na ziemię. Oddział zbrojnych oddalił się w stronę lądujących helikopterów. W oddali słychać było wybuch. Dzielnica, w której doszło do anomalii została wysadzona. Alvin był pewien, że to się stało. Oni byli do tego zdolni. Czując, że jego mięśnie zaczynają wracać do swojej zwyczajnej formy, podszedł do Elizy. Objął ją i powiedział patrząc w ciemne niebo:

– Wkurwia mnie ten świat, wiesz? Robią ten syf, a jak coś już nie gra to zwyczajnie rozwalają coś jakby sami tego nie spowodowali.

Eliza odpowiedziała:

– Dobrze, że to w sobie masz. Bo ja mam ochotę na jeszcze jednego burgerka.

Alvin odepchnął siostrę na ziemię. Ta padła w resztkach ciuchów, ledwo zasłaniających ciało. Śmiała się, a z jej ust toczyła się zielono-żółta nić sosu. Alvin krzyknął:

– Ty mała suko. Dobrze, że jesteś moją siostrą bo bym cię rozwalił.

– Zesrałbyś się – odpowiedziała siostra.

Alvin czuł jak krew zaczyna mu buzować. Jego moc wracała. Szukał tabletki, ale nie był w stanie jej znaleźć. Nagle poczuł przypływ energii. Złapał siostrę i wyrzucił ją w powietrze. Eliza lecąc na tle ociekającego czymś podejrzanym księżyca krzyknęła:

– Jak już spadnę na ziemię, to dobrze zapamiętaj co ci teraz powiem.

Alvin biegł, żeby usłyszeć słowa siostry.

– Alvinie! Nie jestem twoją siostrą – wydarła się, jakby chciała rozerwać niebo.

Alvin przyśpieszył jeszcze bardziej. Sam już nie wiedział co miał na myśli. Wiedział jedno. Miał już ten świat totalnie w dupie, ale dalej miał swoje potrzeby.

 

Biznes zawsze zwycięża – epilog

 

W budynku mieszkalnym, gdzie spokój nie dawał nocy żadnej okazji do wrzasku, przed telewizorem, wypełniającym niemal całą ścianę, siedział widz. Oglądał biegnącego Alvina, a głos z offu opisywał jego myśli. Gdy bohater przeskakiwał krater bombowy wśród zrujnowanych mieszkań, rozległ się głos spikera:

– Brutal Foods, smak który rozpieprzy cię bardziej niż to miasto.

Widok zrujnowanej okolicy zniknął, zastąpiony przez tańczącego Alvina. Pojawiły się zewsząd burgery, a jeden największy zajął cały ekran. Sosy, które się z niego wylewały, wyglądały lepiej niż w rzeczywistości. Widz poczuł chęć konsumpcji, oblizywał spływającą w ustach ślinę. Światło ekranu pulsowało, doprowadzając go do szczytów pożądania. Spod ekranu zaczął wylewać się zielono-żółty szlam, pachnący zmielonym mięsem i tłustymi serami. Widz był gotowy rzucić się na ziemię, by poczuć smak. Tańczący na ekranie Alvin gryzł burgera, obnażając ociekające tłuszczem nienaturalnie białe zęby. Widz usłyszał swoje myśli wyraźniej niż kiedykolwiek. Wreck budził się, patrzył na swoje palce, na ekran, z którego cieknął zielono-żółty przepyszny szlam. Gdy patrzył na tańczącego Alvina, czuł jak rosnące mięśnie zaczynają rozrywać ubrania. W tej dzikości usłyszał w umyśle słowa, które gdzieś kiedyś wyryły się w pamięci ciała.

– I live again – wycharczał tę myśl na głos, roztrzaskując pilot od telewizora potężną łapą.

Tymczasem zera na koncie Brutal Foods wyliczał już najnowszy superkomputer pięciowymiarowy, chłodzony zimnymi trupami miłośników tłustego obżarstwa. Najlepsza maszyna na świecie przeliczała ostatnie cyfry zagłady ludzkości, odgrywając epitafium z dysków duszy kolejnych martwych szefów wielkich firm, mamiąc ich obiecaną nieśmiertelnością.

Koniec

Komentarze

Mundurowy zapisał w tablecie, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych. Człowiek nie jest w stanie żyć z tak rozwaloną głową.

XD

 

Fajne. Czasami są drobne potknięcia i niezręczności, przez które nie można się w pełni zatopić w tej buzującej ohydzie, ale nie żałuję, że przeczytałem.

 

Na przykład opis burgera na bilbordzie. Ja bym poszedł bardziej po bandzie i spróbował jeszcze uplastycznić i uobrzydliwić język. Wzbogacić. Bo podwójna grubość:

Znad jej oplutej żółcią zieleni, wybrzuszały się cztery grube kotlety o fakturze grubego papieru ściernego.

Wybija. 

 

Byłby z tego świetny film klasy B z lat 80… Duże propsy za wyobraźnie, nad stylem polecam troszkę popracować, ale jest nieźle

 

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Cześć TYRANOTYTANIE 3000,

 

Dzięki za lekturę. Poprawiłem wskazane powtórzenie i przejrzę jeszcze przy okazji język smaku burgera. Na pewno da się tam dorzucić jeszcze jakieś E czy punkty z tablicy Mendelejewa.

 

Fajnie, że się podobało, tym bardziej czuję się zobowiązany by dalej pracować nad stylem :).

Chyba się gdzieś zapodział ten tekst w portalowym życiu – a szkoda, bo naprawdę fajny:) Choć trochę mi się rozjeżdża gdzieś potem, ale nie jestem do końca pewien dlaczego.

W zasadzie nie wiem od czego zacząć, więc pewnie wyjdzie z tego trochę chaotyczny potok myśli:P Na pewno na plus klimat – szczególnie pierwsze sceny pod tym względem dają radę. Podobał mi się taki cyberpunkowy świat z lekkim absurdem i podkręconą brutalnością (zarówno zachowań, jak i np. języka i myśli). I może to jest to, co mi lekko zgrzyta, bo jakoś tak te bestie z wielkimi jęzorami i naparzanka nie pasują do końca:P

Po drugie ładnie podtrzymujesz suspens od samego początku. Myślę, że przez pierwszą połowę tekstu przeleciałem naprawdę szybko, żeby zobaczyć, co będzie dalej:P

Po trzecie – pomysły, które w większości dobrze się komponują. Sam temat chemicznych burgerów od początku narzuca to, o czym chcesz pisać. Brutalność policji, ogólnie ludzi i języka wydają się rzeczywiście dla tego świata naturalne. Absurd – jeśli już się pojawia – to nie przypadkowo, tylko podkreśla właśnie te brutalne/cyniczne własności świata. Poświęcenie szefa fabryki dla reklamy widzi mi się jako apogeum tych wszystkich elementów.

Na minus na pewno język. Nie czyta się źle, błędy to bardziej drobnica, ale np. dużo powtarzasz tych samych opisów – najbardziej rzuciły mi się w oczy te rosnące, rozrywające koszule mięśnie, których było trochę w tekście. Ale trochę też w scenach dialogowych (”w szkole cię tego nie uczyli?”), opisów burgera (nie za dużo było przepysznego, żółto-zielonego sosu? albo jakoś tak:P) i ogólnie wulgaryzmów, które jakoś tak powszednieją, jak pojawiają się same dla siebie. Choć to akurat rozumiem trochę.

Sama historia chyba dobrze się domyka. Nie jestem też pewien, czy walka z mutantami to najlepsze rozwiązanie, jakoś mi tak nie leży. A te rosnące mięśnie Alvina kojarzyły mi się zawsze z Hulkiem xP

Duży plusik ode mnie, kliczka dołożyłem:)

Слава Україні!

Cześć Golodh!

 

Dzięki za lekturę, cenne uwagi oraz klika. Pewnie opisy można napisać bardziej różnorodnie. Gdybym pisał, że bohater włącza światło w pokoju i za każdym razem, gdy je włącza pisałbym “nacisnął brutalnie przycisk”. To po piątym razie czytelnik zapamięta, że to już czytał. Moim zdaniem rozwiązania są dwa. Wzbogacić te opisy lub uznać, że to po prostu powtarzalny motyw niczym jingiel. Nie wiem w jakiej skali zaburza to odbiór. Wydaje mi się, że pierwsza opcja może być lepsza, na pewno w stosunku do tych lejących się sosów. Nazwałbym to wsadem do gara finezji. Tutaj pokusa stojącego billboarda skłania ku powtarzalności, ale można coś powtarzać “inaczej”, żeby nie było codziennie pomidorowej. Chociaż chciałem, żeby sosy ciekły non-stop :D.

Ciekł niczym rosół, ciekł niczym pomidorowa, ciekł jak flaki królewskie.

 

P.S> Mi też się kojarzyło z Hulkiem swoją drogą :). Tego nie da się uniknąć w kwestii pękania ciuchów. Ale cały tekst ma różne odniesienia, które ktoś znajdzie, a ktoś nie znajdzie. Starałem się jednak, żeby to nie była wiedza niezbędna do czytania.

Jeśli chodzi o opisy – ja bym powiedział, że powtarzające się jingle też są w porządku, tylko nie do wszystkiego. Dopiero, gdy dajesz je świadomie.

Tu w każdym razie za dużo tego było:P

 

A co do innych odniesień – miałem jeszcze jakieś superbohaterskie skojarzenie przy okazji mutantów językowych. Ale już mi wyleciało z głowy jakie:D

A i przypomniałem sobie jeszcze dopowiedzieć, że jakaś taka mała wydawała się ta firma Brutal Burgers, w porównaniu z tym, na jaki zasięg wyglądała:P

Слава Україні!

Mam nadzieję, że tagi uzasadniają wystarczająco wielkość przedstawionej placówki. Chciałem dodać absurd, ale uznałem, że mieści się on w bizzaro (bizorro nie znalazłem) :)

 

Z opisami sosów spróbuję coś pogrzebać. To już druga uwaga z tym związana, coś jest na… ruszcie.

Był już na portalu tekst o wrednej firmie fastfoodowej, chyba też się zaczynał od jazdy ciężarówką, więc mi się skojarzyło. Ty jednak poszedłeś w stronę absurdu, a nie obrzydliwości i ludzinę dorzuciłeś do kotła na samym początku.

Bizarro jak bizarro.

W niektórych momentach się zawieszałam – dlaczego Alvin opowiada Elizie o swoim dzieciństwie, skoro uważa ją za siostrę?

Dlaczego Wreck ożył w końcówce?

Bez ubierania kombinezonów ochronnych, przekroczyli strefę czystą.

Kombinezonów się nie ubiera.

Ta wydarła się jeszcze mocniej:

– Alvinie! Nie jestem Twoją siostrą – wydarła się, jakby chciała rozedrzeć niebo.

Powtórzenia. I “twoją” małą literą, bo to nie list.

Babska logika rządzi!

Dużo dystopii ostatnio wpadło. Ciekawe, czemu…

Akurat ja takie klimaty wolę raczej w poważniejszym tonie, ale tu bawiłem się nieźle – trochę ,,Sędziego Dredda”, trochę ,,Toxic Avengera”, trochę oldskulowych strzelanek i mamy brutalnego burgera, który nawet nie jest tak obrzydliwy, jak go zapowiadałeś. ;) Przyczepiłbym się do wulgaryzmów, bo o ile normalnie mi nie przeszkadzają, tak nie lubię, kiedy wszyscy bohaterowie mówią jak gimbaza wychowana na patostreamach. Ale rozumiem, że to część konwencji.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Dobry wieczór,

 

Finklo, dzięki za lekturę. Tekst na pewno będzie przypominał wiele różnych rzeczy, w końcu żyjemy w podobnym świecie, a temat fastfoodów to codzienność. Chętnie bym przeczytał tekst, o którym wspominasz. Jeżeli go znajdziesz, daj cynka. Widziałem, że w komentowanych latała beta fastfoodowa niedługo po wrzuceniu mojego opka. Ciekawe czy to to, czy może kolejna ciężarówka się grzeje.

 

Jeżeli chodzi o siostrę i brata, to myślałem o tym. Temat mógłbym wyjaśnić w tekście, zastanawia mnie tylko czy w tego rodzaju opowiadaniu, tak napisanym, jest to potrzebne. Jeżeli tak, to ja już jestem gotowy na wyjaśnienie “kto jest siostrą kogo” :)

Co do Wrecka, to zostawiłem temat wyobraźni czytelnika. Jest pokazane w jaki sposób Wreck znika i jest pokazane w jaki sposób się odradza.

 

Nie wyczytałem z komentarza, czy tekst się podobał czy nie. Natomiast poprawiłem wskazane usterki. Dzięki.

 

SNDWLKR: Tak, tekst ma sporo różnych nawiązań. Niektóre są całkowicie świadome, a niektóre nieświadome. Np. o Toxic Avengerze dużo czytałem, ale tak naprawdę nigdy nie obejrzałem. Może pora to zmienić. Strzelanki jak najbardziej, nawet samochodówki :).

 

Jeżeli chodzi o wulgaryzmy, to nie wiem jak to jest odczytywane przez innych, ale stosowałem je dość swobodnie. Od początku zakładałem, że będą częścią języka. Jednak nie częścią szokującą, a taką zwykłą. Ciekawi mnie bardzo czy brzmi to naturalnie, czy w sposób wymuszony. Często komentuję wulgaryzmy w tekstach na forum, więc jak ktoś by mi przyfasolił za nie, to byłbym wdzięczny (albo pochwalił)

 

Co do dystopii… Jesień, dziwne sprawy, tak bywa u ludzi :)

Dzięki za wizytę i lekturę!

 

 

 

Twój tekst podobał mi się tak średnio – bez szału, ale i nie ma się czego wstydzić. Gdyby nie to nieszczęsne ubieranie, rozważałabym klika.

A tamten tekst był strasznie dawno, kilka lat temu. I nie pamiętam autora. Raczej go teraz nie znajdę.

Babska logika rządzi!

Finklo, już w tekście nie ma ubierania. Więcej nie znalazłem.

Teraz to już po ptakach…

Babska logika rządzi!

Biedne zwierzątka.

Jeżeli chodzi o wulgaryzmy, to nie wiem jak to jest odczytywane przez innych, ale stosowałem je dość swobodnie. Od początku zakładałem, że będą częścią języka. Jednak nie częścią szokującą, a taką zwykłą. Ciekawi mnie bardzo czy brzmi to naturalnie, czy w sposób wymuszony. Często komentuję wulgaryzmy w tekstach na forum, więc jak ktoś by mi przyfasolił za nie, to byłbym wdzięczny (albo pochwalił)

Cóż, jak mówiłem, rozumiem konwencję takiego karykaturalnego, zdegenerowanego świata i to, że jego mieszkańcy posługują się równie przejaskrawionym językiem. Więc jak dla mnie w tych konkretnych okolicznościach przyrody fruwające kurtyzany wyglądają raczej naturalnie (kwestia stylizacji języka – paladyn ze średniowiecznego świata high fantasy i postapokaliptyczny bandyta też będą przecież mówić inaczej, prawda?). Chodzi o to, że osobiście nie przepadam za taką konwencją, bo sam klnę tylko, jak jestem zły (że często jestem zły to inna sprawa :P), a jak idę ulicą i nagle gdzieś z boku dobiega mnie dialog naszpikowany ,,zakrętami”, to się czuję, jakby ktoś mi kredą po tablicy nad uchem jeździł. Yyych…

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Dzięki za opinię SNDWLKR, sam jakoś nie jestem zwolennikiem bluzgania cały czasy, chociaż umiem. Taki tekst z wulgaryzmami to raczej u mnie wyskok, ale chciałem tekst napisać :).

Pomysł pojawił mi się w głowie jak stałem na przystanku pod billboardem z wielkim burgerem. Istnieje więc możliwość, że w podobnym momencie pomysł zaświtał w wielu głowach. Bluzgi natomiast weszły naturalnie. Miałem wrażenie, że się nie da bez nich pokazać kawałka w świata, w którym na porządku dziennym jest rozjeżdżanie pieszych na drodze. Co nie znaczy, że owa potrzeba wprawi każdego czytelnika w rozkosz :D.

Przeczytałem, skomentowałem, kliczka nie dałem.

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

Spoko Feniks.

Miłego wieczoru, bez odbioru. 

Nowa Fantastyka