Sergiusz z obawą spojrzał na szyld, a później na trzymane w ręku papiery. Niestety był w dobrym miejscu.
Westchnął i jeszcze raz przeczytał nazwę Urząd podatkowy ds. nekromancji. Tatko zawsze powtarzał, aby nigdy przenigdy nie odwiedzał przybytków działalności publicznej. Urzędów w szczególności. Tym bardziej jeżeli same kazały się zjawić. Najlepiej podrzeć takie listy i udawać, że żaden nie dotarł.
Wezwania do zapłaty, które oblepiły już cały nagrobek, to jest biuro, stały się jednak zbyt naglące, a narzekanie mateczki nie do zniesienia. Biedny Sergiusz nie miał więc wyboru.
Pchnął wiekowe drzwi mauzoleum, gdzie ukryty przed ciekawskimi oczami, krył się urząd. W końcu miłościwie panujący nie chcieli wszem wobec ogłaszać, że nekromancja istnieje i ma się dobrze. No ale podatki to już ściągali bardzo chętnie. I skwapliwie.
Ledwo przekroczył próg, a zwały kurzu zaatakowały jego biedne astmatyczne płuca. Zasłonił dłonią usta i mimo załzawionych oczu rozejrzał się po pomieszczeniu. Od razu zwrócił uwagę na dwie rzeczy.
Po pierwsze, na wytrzeszczone oczy hieny albinosa, która gryzła własną łapę.
A po drugie, na stojące na podwyższeniu, niepokojąco wysokie biurko. Nawet Sergiusz, a miał nieskromne metr dziewięćdziesiąt osiem wzrostu, musiał zadzierać głowę, by dojrzeć siedzącą za nim drobną postać.
Odczekał chwilę, mając nadzieję, że kobiecina go zauważy.
Przestąpił z nogi na nogę.
Odchrząknął.
– Czego? – warknęła urzędniczka.
Sergiusz głośno przełknął ślinę. Próbował wydobyć z siebie jakieś słowa, ale siwe oczy, które spojrzały na niego znad grubych jak denka słoika szkieł, przeraziły jego jeszcze bardziej. Chłopak zerknął na ledwo czytelne słowa, umieszczone na wysłużonej plakietce wpiętej w bury żakiet: Bożena Babiniec.
– Kiedyś getry to kobiety nosiły. I stać je było na takie niepodarte.
Sergiusz zerknął na swoje ulubione czarne rurki z dziurami i nieco zapadł się w sobie.
– Czego szuka tutaj? – ponagliła go zirytowana Bożenka. Cmoknęła z niezadowoleniem.
Chłopak uniósł zwitek dokumentów.
– Bo ja, no, ten wezwanie dostałem. To znaczy, tatko dostał. Ale tatko to pożegnał ten padół tak ze dwa miesiące temu, no i wie pani. Mateczka się biznesem kazała zająć, bo wiadomo, pieniążki potrzebne, a jak mawiała, tego starego capa to się żadne majątki nie trzymały, jeno co najwyżej same nieszczęścia. A on tak nagle, jednego dnia zdrów był, a następnego…
– Przyszedł sprawę załatwić czy historię życia opowiedzieć?
Sergiusz otworzył usta, ale nie udało mu się wydukać ani słowa.
– No ta, chcieli bezstresowego wychowania, to mają. Że gęby otworzyć nie umie nawet – wymruczała pod nosem Bożenka. – Dawaj pan te papiery, sama se przeczytam.
Urzędniczka skupiła się na dokumentach, ale chłopak wyraźnie widział krzaczaste brwi, które z każdym zdaniem marszczyły się coraz bardziej.
– Mhm. No tak, Drobowolski. Ha, w końcu dziada dosięgło. Się podatków nie płaci i pacz, jaki po wezwaniu skromniś. – Opuściła zwitek papierów i uważniej przyjrzała się Sergiuszowi. – Tylko za młody jakiś.
– To mój tatko. Schedę przejąłem dopiero co i no, próbuję biznes kręcić po tatku.
– Tosz nie lepiej wezwać ojca na pomoc?
– No tatko to taki przezorny był jednak. Ubezpieczenie wykupił, co by go z grobu nie mógł nikt wezwać. Bo wie pani, on taki od zawsze…
Bożenka zamachała dłonią.
– Dobrze, dobrze. Pieniążki poproszę.
– Pieniążki?
– No pieniążki.
– Pieniążki mówi pani. Bo ten…
Babiniec opuściła okulary na czubek nosa i wbiła w niego pełne osądu spojrzenie.
– Bo ma pan pieniążki? Na podatki zaległe. I kary umowne. I procenciki od kar.
Sergiusz głośno przełknął ślinę.
– No… jak mówiłem, dopiero po tatku interes rozkręcam i…
– Czyli nie ma pieniążków.
Odchyliła się na krześle i sięgnęła po filiżankę z wielką rozzłoszczoną kocią mordą. Upiła łyk, ale zaraz splunęła na papiery przed sobą.
– No i zimna cholera już, zaś trzeba zrobić nową.
– Może na raty można by rozłożyć? – bąknął nieśmiało Sergiusz.
– Na raty to można było z dziesięć lat temu. Urząd wolno działa, ale ani złotóweczki nie odpuści. Daje pan dokumenty ojczulka z ubezpieczenia.
– Ale, ale po co?
– Daje, a nie głupie pytania zadaje.
Sergiusz dalej się wahał, ale ciche warczenie zwróciło jego uwagę. Wychylił się w bok i znów napotkał wytrzeszczone spojrzenie hieny. Tym razem jednak ślina gęsto skapywała z jej pyska. Bestia nie odrywała od niego wzroku. Cały czas wlepiając w niego ślepia, oblizała się z głośnym mlaśnięciem.
Dobrowolski nie potrzebował dodatkowej zachęty.
– Urząd przejmuje ubezpieczenie na poczet spłaty długu. No, no, całkiem pokaźna sumka. Cwaniak z tego pana ojczulka.
– Oj, tatulek nie będzie zadowolony.
– To lepiej pan go wskrzesi, zanim ktoś inny to zrobi. Się nie ucieszy, jak go jakiś obcy nekromanta przymusowo zatrudni do kopania dołów.
– A no właśnie ja w jeszcze jednej sprawie. Pozwolenie bym chciał, na nieumarłych. Wie pani biznes, a pracownicy drodzy teraz. ZUS i takie tam.
– Ile tych nieumarłych by pan chciał przywołać?
– No tak z pięćdziesięciu.
– A pieniążki są?
– Po przemyśleniu, to mi jednak dziesięciu chyba starczy.
– No chyba będzie musiało. Pan wypełnia.
Bożenka podała mu pokaźną stertę papierzysk. Sergiusz znowu zakaszlał.
– Dz…dziękuję. To ja to w domu, z mateczką uzupełnię i przyjdę znowu.
– Co taki prędki. To nie wszystko.
Chłopak zbladł, widząc złośliwy uśmieszek pani Bożenki. Już wiedział, że to, co zaraz usłyszy, wcale a wcale mu się nie spodoba.
– Skoro już się pan w końcu łaskawie zjawił – zawiesiła głos. – Tom zobligowana poinformować, że wpisaliśmy pana i pana biznesy, to jest – zerknęła na papierzyska – Dobrowolski-Agencja pracy tymczasowej nieumarłych, do krajowego rejestru dłużników nekromantów.
– Ale to takie… konieczne?
– Dla takich cwaniaczków jak pan…
– Tatko. To tatko nie płacił podatków.
– …mamy specjalne procedury i przypisujemy takim komornika.
– Komornika? – powtórzył przerażony Sergiusz.
– No komornika. Pan poda rekę.
– Ale?
– Podaje pan rękę i nie zadaje głupich pytań.
Dobrowolski powoli uniósł dłoń i lękliwie przyglądał się starszej pani. Zastanawiał się, czy zaraz straci kończynę. Ku jego zdziwieniu jednak Bożenka zapięła mu na nadgarstku łańcuch.
– No, Mort, psinko chodź tutaj.
Głos Bożenki od razu złagodniał. Na chwilę zniknęła Sergiuszowi z oczu, po czym pojawiła się u jego boku, przechodząc przez niskie drzwiczki we froncie biurka.
Poklepała udo, a hiena, cała w skowronkach, podbiegła do staruszki i zamerdała ogonem. Dopiero wtedy chłopak zauważył, że bestii gdzieniegdzie brakowało skóry i mięśni, a miejscami widoczne były blade kości. Spojrzał na kajdany na nadgarstku i przesunął wzrok dalej. Łańcuch wił się u stóp staruszki, a potem znów unosił, aż do szyi nieumarłej hieny. Na prowizorycznej obroży dostrzegł nawet czerwoną kokardkę. Sergiusz zaniemówił.
– Mort upewni się, że pieniążki pan szybko przyniesie. Wie pan, to urocze stworzenie – poklepała go po kudłatym łbie – tylko drogi w utrzymaniu. Żre niemiłosiernie dużo.
– Och – wydukał chłopak.
– Jednego nieumarłego dziennie.
– A jak skończą mi się nieumarli, to ten, to co wtedy?
Bożenka przyjrzała mu się krytycznie.
– Chudyś, ale dobrą kością Morcik też nie wzgardzi. Śmierć to żadne usprawiedliwienie na niepłacenie podatków – gderała Bożenka i jej pomarszczone czoło przecięła kolejna zmarszczka. – A w ZUS-ie to pan już był może?