Unoszący się zapach zgnilizny pobudzał jego mroczne fantazje. Larwy łaskotały go po szyi, pełznąc po krawędzi wisielczej blizny. W ciemności, do której nie docierał nawet najmniejszy promień słońca, swą niemą symfonię wyśpiewywały latające tam i z powrotem muchy.
Błogi nastrój przerwały tępe uderzenia o kamień.
– Ojcze – rozległ się szept. Z nieba błysnęło światło. – Zaraz cię wyciągnę.
Azarak potarł oczodół. Kto śmie przerywać tak cudowny sen?
– …animam hanc redde nostris…
Po brzuchu przebiegła mysz. Ledwie sekundę później coś brutalnie wyszarpało mu trzewia.
***
Sekabr zaniósł gnijące ciało z powrotem do domu. Pod osłoną nocy pozostawał niewidoczny – a przynajmniej taką miał nadzieję. Gdyby ktoś dowiedział się o jego konszachtach z ciemnymi siłami…
Z pomocą żony, Arieli, zatargał ciało do piwnicy i ułożył w narysowanym wcześniej kręgu. Powietrze wypełniał zapach kadzideł i ogniska. Opletli kości otrzymanymi od wiejskiej wiedźmy magicznymi koralami i posmarowali olejem.
– Inferni custos, animam hanc redde nostris…
Gdy Sekabr odczytał inkantację, w powietrzu zawisło coś drobnego i nieuchwytnego. Pan domu poczuł się cięższy, ogień przygasł, a z kątów śmielej wypełzła ciemność.
Na koralach pojawiły się malutkie, srebrzyste krople. Płynęły po kościach i resztkach mięsa, zostawiając ledwo widoczne wypustki, jakby rzeźbiły w odwrotną stronę – nie w materiale, a w otaczającym go powietrzu, powoli odbudowując martwe ciało. Magiczna substancja wyraźnie ożywała przy cieple domowego ogniska, toteż Sekabr dorzucił jeszcze drew.
Gdy upewnił się, że wszystko idzie zgodnie z planem, poszedł spać.
***
Przed pierwszym brzaskiem obudził go dobiegający zza drzwi głos córki, Tosi.
– Mooort… Mooort… Chcesz pysznego serka? Mooort…
Sekabr obejrzał się. Żona wciąż spała i jakoś tak żal mu było ją budzić. Przeklął pod nosem i wstał sprawdzić, co się dzieje. Tosia biegała po salonie, szukając swojej ukochanej myszy.
– Tato, tato – zawołała. Wyglądała na szczerze zmartwioną. – Nie mogę znaleźć Morta!
– Naprawdę? – Sekabr podrapał się po głowie. Ziewnął przeciągle. – A sprawdzałaś moją kurtkę? Wiesz, jak lubi się w niej chować.
– Nie! – krzyknęła i natychmiast pobiegła ją sprawdzić. Ojciec odprowadził ją wzrokiem, zanim zszedł do piwnicy.
Srebrny płyn utworzył wokół ciała błonę, z zewnątrz przypominającą ludzki płód. Była tak cienka, jak tylko można sobie wyobrazić – do tego stopnia, że syn zmarłego bał się jej nawet dotknąć, żeby nie pękła jak bańka. Ze środka prześwitywały ledwie rysy trupa; Sekabr przysiągłby jednak, że kości – wcześniej rozrzucone – układają się na powrót w ludzki szkielet.
– Mooort – usłyszał dobiegający z góry krzyk córki. – Mooort, chcesz serka?
Uśmiechnął się – jak zawsze, słysząc głos swojej słodkiej córeczki.
***
Co jakiś czas Sekabr zaglądał na dół, by podtrzymać gorejące ognisko i wymienić wypalone kadzidła. Zauważył też, że i Ariela – choć piwnicę omija szerokim łukiem – nadzwyczaj często wygląda za okiennice, wypatrując czegoś nerwowo.
– To chyba działa – stwierdził któregoś razu, siadając naprzeciwko.
Żona tylko skinęła głową.
– Czegoś szukasz?
– Wielebny Derran ostatnio kręci się w okolicy. Często chodzi do sąsiadki, daje odpusty, a czasem… Chyba nas podgląda. Myślisz, że coś wie?
Sekabr zerknął na zewnątrz. Ściemniało się i jeśli gdzieś tam krył się duchowny, to nie miałby, jak go dostrzec. Faktem jednak było, że od dawna nie pałali do siebie sympatią.
– A jeśli nawet, to co? – Prychnął. – Co może nam zrobić gorszego niż skrzyczeć z ambony? Wpędzi w większe długi? Znowu coś szepnie wójtowi? A może ześle kolejnego grzyba, który przetrzebi plony?! Na Święty Bór, co jeszcze? Ariela, bez ojca wszystko i tak się sypie!
Nakręcał się z każdym słowem; w międzyczasie gniewnie stając na nogi. Ariela skuliła się nieco, z niepokojem to spoglądając na niego, to znów wyglądając wielebnego Derrana.
– Wiem… Ja wiem, tylko… Po prostu się martwię. Tym wszystkim.
Kiwnął głową.
– Zwrócę na niego uwagę. I przepędzę, jeśli będzie trzeba.
***
Leżał pogrążony w letargu. Ciało – jego ciało – się zmieniało. Na kościach rosły ścięgna, na ścięgnach mięśnie, na mięśniach skóra. Rosły w iście bolesnym procesie, porównywalnym z jednoczesnym miażdżeniem, spłaszczaniem, paleniem, cięciem, rozdrapywaniem i przebijaniem każdego najmniejszego fragmentu jego ciała.
Chciał piszczeć. Naprawdę chciał, ale nie potrafił. Jeszcze nie.
W głowie majaczyły mu echa odległych rozmów, modlitw, próśb i kłótni. Czasem gdzieś błyskały światła, innym razem czuł odór mięsa. Z każdym dniem i każdą godziną, bodźce stawały się coraz mniej przytłumione, coraz wyraźniejsze. Odmiana przychodziła sukcesywnie – krok po kroku coś wyciągało go z limbo; z otchłani, do której tak bardzo pragnął wrócić.
***
– Tato! – Tosia podbiegła, chcąc siąść ojcu na kolanach. – Martwię się o Morta…
– Nie teraz, córeczko – odburknął Sekabr. – Widzisz tamtego pana? Podgląda nas!
Krew się w nim zagotowała. Rozejrzał się po salonie, szukając czegoś, czym mógłby przepędzić tego wałkonia. Cóż on sobie myślał? Że duchowna szata daje mu prawo tak filować? Ha! Jakby biskup się tu pojawił, to może, ale taki byle klecha jak on…
Sekabr zgarnął większy nóż i, wychodząc, skierował go prosto w kapłana Świętego Boru.
– Widzę cię przecież – zawołał. – Co tu robisz? Pierzchaj, pókim jeszcze spokojny.
Derran aż podskoczył. Cofnął się dwa kroki, oczy błądziły mu niespokojnie po podwórzu.
– J-ja widziałem – wyjąkał. – J-jak szedłeś do tej w-w-wiedźmy cholernej. – Nagle wyprostował się i zacisnął pięści. – Ja powiem opatowi!
– Ha! I co mu powiesz? Że podglądasz niewinną rodzinę? Wiem przecież, że tylko marzysz, żeby mi się coś stało. Oż ty łachudro…
Dopiero krzyk Derrana uświadomił go, co zrobił. Nóż przejechał po ramieniu wielebnego, zostawiając głęboką szramę. Derran wrzasnął, drugą ręką próbując jakoś zatamować krwawienie.
– Sekabr!
Ariela stała w drzwiach. Widziała wszystko – i natychmiast popędziła do środka, poszukać jakiegoś bandaża.
I Tosia. Jego mała dziewczynka nie powinna tego widzieć.
Zamarł w bezruchu, patrząc się w stronę domostwa. Wszystko potoczyło się tak źle, jak tylko mogło. Oczami wyobraźni widział już twarz opata; wręcz czuł już czekającą go chłostę i spływającą po krzyżu krew. A do tego wszystkiego czuł podskórnie jakiś taki bliżej nieokreślony niepokój.
Ach, gdyby tylko był tu jego ojciec…
***
Pierwszy oddech. Tętnice zaczęły tłoczyć krew, członki wypełniło ciepło. Ból ustąpił odrętwieniu, które odeszło równie szybko. Otworzył powieki, poruszył palcami, obrócił głową, pociągnął nosem.
Krew.
Ręka okazała się szybsza, niźli głowa. Pazury przecięły otaczającą go powłokę. Wypełniająca ją ciepła para momentalnie uleciała ku górze.
Wyjrzał na zewnątrz. Rześkie powietrze przyjemnie orzeźwiało i chłodziło mokrą od potu skórę. Gdzieś zza ściany dobiegały ludzkie głosy, tupanie, krzyk.
Zerwał się. Staranował drzwi, zrywając okucia; obejrzał się i ruszył schodami na górę. Rozejrzał się. Kobieta, wysoka, ładna. Ach… Wróci do niej! Ale teraz wzywał go zapach z podwórza.
Krew, krew, krew.
Wypadł na zewnątrz. Najpierw dopadł tego masywniejszego. Rozerwał skórę, jak kawałek pergaminu. Zachłannie, obojgiem rąk, zagarniał osocze do ust. Intensywne, trochę cierpkie… Ach… Tak dobre… Szybko zaspokoił pierwsze pragnienie i sięgnął po mięso. Rwał je, rozszarpywał, pożerał kęs za kęsem.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z wrzasków. Drugi osobnik, sparaliżowany strachem, stał w odległości paru metrów, w drżącej ręce trzymając coś ostrego i połyskującego.
Ledwo się nimi zainteresował. Podbiegł i jednym ciosem powalił na ziemię.
Wtedy ją zauważył. Tę małą, niewielką istotkę, która, skulona, płakała rzewnymi łzami. Znał jej twarz. Majaczyła mu, wdrukowana w tkankę jego świadomości.
Zacisnął zęby i zbliżył się. Odzyskał kontrolę. Naśladując obrazy ze wspomnień wygiął usta w parodię uśmiechu, wyszczerzył zęby i poklepał istotkę po główce. Z wielkim trudem zmusił język do wysiłku i wycedził:
– Mo… mort… Sss… Ssserrrrka?!
***
Bim-bam. Bim-bam.
Najedzony Azarak ułożył się wygodnie w swojej norce, wsłuchując w bicie kościelnych dzwonów. Znowu ktoś dziś umarł – ostatnio zdarzało się to wyjątkowo często – a więc i jemu pewnie dostanie się porcja.
Cmentarna kapliczka stanowiła dobre miejsce do życia, jeśli wiedziałeś, gdzie trzymają ciała. Albo w której spiżarni chowają najlepsze kawałki sera, o ile akurat nie zamknęli jej na cztery spusty. No i w kapliczce mógł się porządnie wygrzać i osuszyć po długich zabawach w błocie.
Martwi rzadko dostają drugą szansę. Prawdę mówiąc, Azarak sam by się na nią nie zdecydował. Ruszać się z grobu, żeby znowu tyrać na roli, płacić podatki i opiekować się tymi darmozjadami?
Ale życie myszy… Wszystko było dużo prostsze.
Czasem zastanawiał się, co ten jego choleryczny syn znów poknocił. Nawet martwił się, czy na pewno dobrze sobie radzą? Czy aby i ich nie dopadła ta zaraza?
Wystarczyło jednak poczuć zapach pysznego serka, by zapomnieć o niebożym świecie.