- Opowiadanie: ostam - Błogosławieni, którzy nie chybiają, albowiem Ziemia pozostanie ich własnością

Błogosławieni, którzy nie chybiają, albowiem Ziemia pozostanie ich własnością

Akcja przeplatana eksperymentami z gatunku “a co gdyby”?

Tekst zawiera wulgaryzmy i jest momentami brutalny.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Błogosławieni, którzy nie chybiają, albowiem Ziemia pozostanie ich własnością

Marian rozsiadł się przed rzędem monitorów. Postawił na stole kubek z parującą kawą. Praca ochroniarza była monotonna – Marian wiedział, że za chwilę odpłynie myślami, sprawdzając tylko od czasu do czasu, która jest godzina. Mimo to lubił na początku każdego dnia rozejrzeć się po wszystkich biurach i korytarzach. Było w tym coś magicznego – widzieć, nie będąc widzianym.

Dochodziła siódma, w budynku prawie nikogo jeszcze nie było. Tylko w stołówce kilka osób szykowało się do pracy.

Obraz jednej z kamer zrobił się biały, jakby w obserwowanym przez nią pomieszczeniu coś mocno świeciło. Zza migoczącej mgły przebijały kontury kielicha ogromnego kwiatu, lewitującego metr nad podłogą.

Marianowi skoczyło ciśnienie. Przemknęło mu przez myśl, że kawa nie będzie potrzebna. Wstrzymał oddech. Telefon zapiszczał zgodnie z oczekiwaniami. Na ekranie pojawiła się mapa i komunikat: “Atak kosmitów w pobliżu Twojej lokalizacji. Jak najszybciej oddal się od miejsca kontaktu. W razie wątpliwości postępuj zgodnie z nawigacją. Przewidywany czas przybycia oddziału WED: 24 min”.

Wystarczy uciec i poczekać. Nic złego nie może się stać, tylko… Jeśli zniszczy się kwiat przez pierwsze kilka do kilkunastu minut, obcy nie przyjdą. Nawet wczoraj w telewizji pokazywali, jak operator dźwigu zdążył zrzucić na urządzenie metalową sztabę i zapobiec inwazji. Dzisiaj pokażą Mariana.

Ochroniarz upewnił się, że nikt nie zauważy go na drodze do celu. Złapał pałkę teleskopową, przebiegł na tyły budynku, wsiadł do windy i wybrał piąte piętro. Między trzecim a czwartym winda stanęła.

Światła ciągle działały. Marian widział w lustrze swoją błyszczącą od potu twarz. Zaklął. Dwa metry kwadratowe przestrzeni nagle się skurczyły. Mężczyzna poczuł, że zaczyna się dusić.

Wziął się w garść. Winda nie była przecież szczelna, powietrza nie mogło zabraknąć. Ale wyjść musiał. Przyjrzał się drzwiom. Były dwuczęściowe: metalowe płaty, wychodzące z prawej i z lewej, spotykały się na środku, tworząc wąską szczelinę. Marian wepchnął w nią końcówki palców i szarpnął.

Zawył z bólu. Odłamany paznokieć upadł na ziemię. Ochroniarz rozejrzał się dookoła, ale innego wyjścia nie było. Ponownie wcisnął palce w szparę i, klnąc bezustannie, ciągnął. Gdy drzwi zaczęły się rozchylać, na rękach miał krwawe odciski. Wsadził w szczelinę krótszy koniec pałki teleskopowej. Po chwili mocowania drzwi stanęły otworem.

Ukazała mu się betonowa ściana i fragment wejścia na trzecim piętrze, wystający czterdzieści centymetrów nad podłogę kabiny. Te drzwi miały mechanizm awaryjnego otwierania od drugiej strony, Marian widział już fragment korytarza, tylko otwór był teraz na wysokości sufitu.

Mężczyzna wsunął się przez szparę. Najpierw nogi, potem tułów. Przeważyło go, poleciał w dół, rąbiąc głową o ścianę. Stracił przytomność.

Gdy się ocknął, nos miał zatkany krwią. Cała twarz była opuchnięta. Lampy przestały działać, ale przez okna wpadało dość światła, żeby się poruszać. Nie zważając na ból, rzucił się po schodach w dół, biegnąc na złamanie karku.

Przed nim pojawił się wysoki na dwa metry robot. Nie spadł znikąd, nie wyszedł zza rogu – po prostu się pojawił. Wyglądał jak srebrne, kanciaste jajo, które pękło w poprzek, ukazując gładki rdzeń scalający ze sobą górną i dolną połowę. Z rdzenia wychodziły trzy ramiona zakończone trudnymi do zidentyfikowania przyrządami. Istota stała na czterech nogach. Na górze miała kulę złożoną z dopasowanych sześciokątów. Kula świeciła białawo, poza tym robot, jeśli faktycznie był to robot, sprawiał wrażenie zrobionego z wypolerowanego metalu.

Marian zawrócił i rzucił się do ucieczki.

 

***

 

Warkot helikoptera gasł za naszymi plecami. Cel znajdował się w dziesięciopiętrowym biurowcu. Dwa radiowozy stały w bezpiecznej odległości od wejścia, odcinając je od miasta. Pokazaliśmy policjantom legitymacje, wymieniliśmy pozdrowienia i ruszyliśmy w stronę budynku.

Było nas troje, ubranych w jednakowe, maskujące stroje. W świetle widzialnym były szaro-szare. Poza światłem widzialnym… Znajomy naukowiec z bazy próbował mi to kiedyś wytłumaczyć, ale nie za wiele zapamiętałem. Grunt, że maskowały.

Po mojej lewej szedł Lucas Roberts, były amerykański strzelec wyborowy. Po prawej szła Alicja Nowińska, miejscowa. Z tego co się orientuję, przed inwazją nie była w armii, ale nie miało to większego znaczenia. Nigdy nie pudłowała.

– Pamiętajcie, żeby zachować spokój – powiedziałem. – Misja jest rutynowo prosta, nic nie powinno nas zaskoczyć. Wejdziemy i zmieciemy obcych z powierzchni Ziemi.

Lucas uśmiechnął się krzywo. Twarz Alicji nawet nie drgnęła, ale oczy miała utkwione we mnie. Nikt nie skomentował.

– Chciałem wam też powiedzieć, że dowództwo zainteresowało się naszymi ostatnimi sukcesami i zastanawia się nad awansem.

– Serio? – wypalił Lucas.

– Oczywiście nie doszłoby do tego, gdybym nie pogadał z paroma osobami, ale jedno trzeba przyznać: jesteśmy zajebiści i ktoś w końcu to zauważył.

– Dobra robota, Feliks.

– A teraz do środka!

W budynku panował nieprzyjemny półmrok. Cienie przecinały wnętrze, utrudniając orientację. Elektryka dawno już wysiadła. Nie wytrzymała promieniowania. Dla ludzi było ponoć w pełni bezpieczne. Wolałem nie myśleć, jak baza się o tym przekonała, ale kilka godnych zaufania osób to potwierdzało. My też nie mieliśmy na sobie żadnej elektroniki.

– Pójdziemy na ciemno.

Lucas cofnął dłoń z osłony chemicznej latarki. Alicja skinęła głową. Większość obcych przynajmniej lekko świeciła, więc powinniśmy ich zauważyć, a w ten sposób sami będziemy lepiej ukryci. Najważniejsze, żeby nikomu nic się nie stało.

Ruszyliśmy korytarzem, Lucas i Alicja przyklejeni do ścian, ja na środku, trochę z tyłu. Lufy ogromnych karabinów przesuwały się od drzwi do drzwi. Oprócz broni nie mieliśmy przy sobie za dużo. Zamocowana na hełmie latarka, przypięty do pasa nóż i granaty, przewieszony przez klatkę piersiową zapas amunicji i zestaw pierwszej pomocy składały się na całe wyposażenie, które dostaliśmy od bazy. Resztę dali nam obcy. Promieniowanie nie szkodziło ich własnej technologii. W ten sposób pod każdym mundurem ukryty był generator osłon, na plecach Lucasa dyndała kula antygrawitacyjna, a przy pasie Alicji zwisał mały, niepozornie wyglądający pistolet. Po przystosowaniu do obsługi przez ludzi deklasował każdą ziemską broń inną niż jądrowa.

Pierwsze piętro było czyste. Podczas przeszukiwania drugiego odniosłem wrażenie, że Lucas zaczął się niecierpliwić: ścinał zakręty, wysuwał się minimalnie do przodu. Alicja nawet tego nie zauważyła, ale bezwiednie sama wydłużała krok, żeby nie zostać w tyle. Gdy wchodziliśmy po kolejnych schodach, zobaczyłem na szybie migotliwy odblask. Przez okno było widać słońce, pnące się powoli w stronę zenitu, ale ono świeciło prosto na nas, w pomalowanym matowo holu nie było mowy o żadnych odbiciach.

– Lucas – powiedziałem półgłosem. – Nie spieszymy się trochę za bardzo?

– Im szybciej stąd wyjdziemy, tym lepiej. Sam mówiłeś…

– Jasne. Martwiłem się tylko, czy się za bardzo nie zmęczysz.

Amerykanin prychnął i znowu wyprzedził nas na zakręcie. Na swoje szczęście szedł na ugiętych nogach. Natychmiast wybił się do tyłu, unikając pędzących w jego stronę szczypiec. Wyglądał, jakby miał upaść na plecy i rozbić sobie potylicę, ale jego lot zwolnił, po czym mężczyzna wyprostował się w powietrzu, zawieszony lewą ręką na uchwycie ciągnącej w górę kuli, świecącej teraz bladym światłem. Wylądował dwa metry za nami.

Zza rogu wypadł patyczak, taki sam jak wszystkie inne. Od dwumetrowego rdzenia odchodziły cztery odnóża i trzy ramiona, wyposażone w chwytak, wiertło i baterię laserów, zogniskowanych około trzydziestu centymetrów od kończyny. Na szczycie rdzenia zamocowana była złożona ze świecących sześciokątów kula, identyczna jak ta, którą miał Lucas. Przypominała trochę głowę. To jej światło zdradziło obecność robota. Była za mała, żeby unieść go całego, ale mógł dzięki niej wykonywać imponujące skoki. Kanciasty pancerz otaczał rdzeń nad odnóżami i poniżej “głowy”. Ponoć patyczak potrafił zamknąć się w tej skorupie, jakimś cudem mieszcząc w niej tyczkowate odnóża, ale trwało to zbyt długo, żeby być przydatne w walce, więc odkryli to dopiero w laboratorium.

Rdzeń był wrażliwym punktem patyczaka. Powaliliśmy go z Alicją dwoma strzałami. Lucas oddychał ciężko.

– Przepraszam – wysapał. – Już nie będę.

Po chwili dodał:

– Skąd wiedziałeś?

– Trzeba się rozglądać. Zobaczyłem odblask w oknie.

– A gdyby to nie był patyczak, tylko bańka albo nawet rekin? – odezwała się Alicja.

– Mówię przecież, że w oknie było odbicie. Ostrzegłbym was, gdyby to było coś gorszego – skłamałem.

Lucas westchnął głośno. Wyglądał, jakby dochodził już do siebie.

– Jeszcze raz przepraszam, to było strasznie głupie z mojej strony. Nie jesteśmy w wojsku i ta rozluźniona dyscyplina źle na mnie działa. Będę się słuchał, zwłaszcza ludzi z lepszym wzrokiem.

– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli do tego wracać. Od siebie dodam tylko, że patyczak patyczakiem, ale poleciałeś ładnie. A teraz czas na nas, kwiatu nawet jeszcze nie znaleźliśmy.

Tuż za schodami leżało ciało, nienaturalnie wygięte, jakby ktoś przywlókł je tutaj i rzucił na posadzkę. Był to mężczyzna, sądząc po ubraniu, ochroniarz. Pół twarzy miał zwęglone, resztki włosów poskręcały się z gorąca. Był prawdopodobnie jednym z tych niedoszłych bohaterów, próbujących zniszczyć kotwicę, zanim dojdzie do teleportacji. Serce ściskało mi się na myśl o bezbronnych ludziach, bez ekwipunku i przeszkolenia, którzy mimo to próbowali na swój sposób przyczynić się do ochrony ludzkości.

Gdy wyszliśmy na czwarte piętro, na końcu korytarza zobaczyliśmy lewitującą nad podłogą kulę, podobnie jak poprzednie złożoną z dopasowanych sześciokątów, tylko że ta świeciła dużo mocniej i była znacznie większa. Ciężko było ocenić z tej odległości, ale na oko miała półtora metra średnicy. Bańka, bo takie przezwisko przylgnęło do maszyn tego typu, była ponadprzeciętnych rozmiarów, ale mieściła się w normie. W kuli znajdował się otwór, świecący mocniej niż reszta konstrukcji, tak że wnętrza nie było widać.

Bańka podleciała do najbliższych drzwi. Błysnęło i drzwi rozpadły się w drobny pył. Maszyna już miała zniknąć w bocznym pomieszczeniu, gdy zdała sobie sprawę z naszej obecności. Zawróciła i pomknęła do nas z zawrotną prędkością, zupełnie jakby korytarz zmienił się w studnię, przez którą spadała.

Oddział spojrzał na mnie pytająco. Odpowiedzialność zaszumiała mi adrenaliną w głowie.

– Trzymać skrzydła! – krzyknąłem, klękając na jedno kolano.

Strzeliłem, nie celując za długo. Pocisk odbił się od kuli. Nie trafił w środek, więc nie wyrządził żadnych szkód, ale znak był dobry – kulę dało się w ogóle trafić.

Lucas i Alicja uklękli obok mnie.

– Dwa, jeden, ognia!

Nikt nie spudłował. Spenetrowany otwór bańki rozżarzył się na moment, po czym cały robot zgasł i upadł na ziemię. Byliśmy za dobrzy.

Na piątym piętrze znaleźliśmy kwiat. W jego ażurowych, połyskujących metalicznie płatkach było coś pięknego. Efekt psuła nieco zaczynająca się niżej plątanina przewodów, łącząca kielich z korpusem złożonym z tysięcy drobnych pręcików, splatających się w skomplikowaną pajęczynę. Całość miała prawie metr średnicy i unosiła się w połowie wysokości biura, za nic mając prawo powszechnego ciążenia. Kwiat był już teraz niegroźny, a baza zbierała je do eksperymentów, więc nie zrobiliśmy mu krzywdy. Nie mogliśmy go jeszcze wziąć ze sobą, nie mielibyśmy co z nim zrobić, więc zapamiętaliśmy tylko biuro, w którym się pojawił i poszliśmy dalej.

Do siódmego piętra mieliśmy spokój. Potem wszystko stało się nagle. Zaglądaliśmy właśnie do otwartej sali konferencyjnej, gdy w holu za nami zrobiło się jasno. Z pokoju obok wypadła dwumetrowa bańka, ledwo mieszcząca się w podwójnych drzwiach.

Lucas, który pilnował wejścia, wypalił odruchowo, bez zastanowienia. Cel był idealny, nabój pomknął prosto w ziejący kilka metrów dalej otwór i odbił się od niewidzialnej zasłony tuż przed nim. Puls zadudnił mi w uszach.

Cyklopie oko bańki zajaśniało, Lucas rzucił się do środka sali. Framuga tuż za nim eksplodowała. Posypał się tynk. Lucasa zwaliło na ziemię. Patrzyłem na niego, licząc uderzenia pędzącego serca. Przy ósmym wstał. Zaczął się cofać, szukając zasłony wśród krzeseł i stołów. Alicja, upuściwszy karabin, robiła to samo, mierząc w stronę drzwi z małego pistoletu.

– Alicja, do drzwi, Lucas, na zewnątrz i skaczesz!

W ich oczach zadrżało zwątpienie, wiedziałem, że nie mają teraz czasu na racjonalne decyzje, wygra strach albo trening i zaufanie.

Równocześnie rzucili się do przodu. Alicja dopadła ściany obok resztek drzwi. Lucas odpalił pole ochronne, chwycił kulę antygrawitacyjną i wziął rozbieg. Gdy tylko przekroczył linię wejścia, wzbił się w stronę sufitu. Kula była tuż obok niego. Wystarczyła chwila, żeby obróciła się w stronę Lucasa. Promień gonił mężczyznę po suficie.

– Pal!

Alicja wychyliła się i, stojąc o krok od bańki, wypaliła z pistoletu. Bliźniacze promienie, skierowane od obcego do człowieka i od człowieka do obcego, sięgnęły celu, rozbijając się o niewidzialne tarcze. Bańka była minimalnie szybsza. Miała lepsze zasilanie. Ale siła promienia malała z kwadratem odległości, a Alicja waliła z przyłożenia. Osłona bańki pękła, a ta, uderzona promieniem, zapadła się w sobie, plując zwęglonymi wnętrznościami.

– Wszyscy cali?

Lucas wylądował na podłodze i wyszczerzył się w naszą stronę.

– Daliśmy jej popalić. Na starcie lekko mnie ogłuszyło, ale to nic, już mi przeszło.

Słysząc to, Alicja również się uśmiechnęła:

– Wyszło.

– Jesteśmy za dobrzy – podsumowałem.

Promieniałem radością, zatrzymując wzrok na swoich podkomendnych. Niech widzą, jaki jestem z nich dumny.

Lucas sięgnął pod mundur i wyjął generator pola ochronnego – małe, srebrne, trójkątne urządzenie. W środku znajdował się zbiornik paliwa. Czerwony, świecący płyn, który pozyskiwało się ze szczątków robotów, był jedną z najcenniejszych substancji na świecie, konieczną do działania całego wyposażenia przejętego od obcych. W zbiorniku Lucasa pływało ostatnie kilka kropli.

Bez wahania wyjąłem pełny bak ze swojego generatora.

– Zamienimy się.

– Ale…

– Tobie bardziej się przyda, ja i tak idę z tyłu.

– Ja też mogę przejść na tyły.

– Już widzę, jaki byłbyś wtedy szczęśliwy. Mnie tam nie zależy, ale myślę, że tak będzie dla wszystkich lepiej.

– Dzięki. Serio.

– Nie ma sprawy.

Zobaczyłem, że Alicja się we mnie wpatruje, jakby nie zdając sobie z tego sprawy. Uśmiechnąłem się szerzej. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, nerwowo odwróciła wzrok.

Wyrobiliśmy normę, z reguły w jednym skoku pojawiało się od trzech do czterech robotów, ale nadal trzeba było uważać. Byliśmy już na ostatnim piętrze, gdy Alicja zatrzymała nas ruchem ręki.

– Piąte drzwi na prawo, mignęły mi trzy patyczaki. Reszty pomieszczenia nie widziałam – wyszeptała.

– Nie będziemy się z nimi cackać, zresztą podchodzenie do tylu naraz może się źle skończyć – powiedziałem, biorąc granat i wyciągając zawleczkę.

Zbliżyłem się do ściany naprzeciwko wskazanego biura.

– Słuchajcie… – W głosie Alicji zadrżało zwątpienie.

– Coś ważnego? – syknąłem.

– W sumie… Nie. Nieważne. Przepraszam.

Wziąłem rozbieg i po trzech krokach rzuciłem w uchylone drzwi. Padłem na podłogę, zatykając uszy.

W zdezelowanym pomieszczeniu znaleźliśmy szczątki czterech robotów. Dobrze, że udało się zdjąć wszystkie za jednym zamachem.

– Chciałaś coś powiedzieć – rzuciłem.

– Nie wiem, czy to aż takie istotne.

– Śmiało, już nam się nie spieszy.

– Bo wiecie, ten granat zniszczył nie tylko obcych, ale też biuro, które ktoś będzie musiał teraz wyremontować, a z patyczakami poradzilibyśmy sobie też normalnie.

– Jeśli o tym chciałaś nas poinformować – wtrącił Lucas – to dobrze, że się rozmyśliłaś. Szkoda, że nie do końca.

Zabraliśmy się do sprzątania. Chwilę trwało, zanim poznosiliśmy wszystkie szczątki na dół, gdzie policjanci zaoferowali się, że pomogą przenieść je do helikoptera.

Został już tylko kwiat. Jak zwykle nie umiałem się powstrzymać i stanąłem, zapatrzony w jego delikatną konstrukcję. Światło prześwitywało przez srebrzyste płatki, by zatańczyć tysiącem odbić w plątaninie przewodów poniżej.

W drzwiach stanęła Alicja. Myślała, że jej nie zauważyłem i zaczęła się cofać.

– Piękny, prawda? Dobrze, że przynajmniej do niego nie musimy strzelać ani go wysadzać.

– Hmm. – Kobieta weszła do biura.

– Brzmisz jakbyś nie była przekonana. Śmiało, nasz mistrz ciętej riposty przerzuca ciężary do śmigłowca, nie będzie nam przeszkadzał. – Uśmiechnąłem się zachęcająco.

– Kwiat jest może i piękny, tylko jak na niego patrzę, nigdy nie przychodzi mi to do głowy. – Usta Alicji zadrżały. – Myślę raczej, że przez to cholerstwo obca rasa przychodzi nas zabić. Do tego nie mają nawet odwagi przyjść sami, tylko wysyłają te durne maszyny, bo nie wierzę, żeby coś tak głupiego mogło odkryć teleportację. My giniemy, a oni się śmieją nie wiadomo jak daleko stąd i dalej przysyłają te swoje bańki i patyczaki, żeby włóczyły się tu bez celu.

Drżenie ust Alicji ustało. Może tylko mi się wydawało, że je widziałem? Kobieta zdjęła już hełm, odsłaniając zaczesane na bok blond włosy. Jedno figlarne pasemko spadło jej na twarz i przylepiło się do spoconego policzka. Podrygiwało teraz w rytm przyspieszonego oddechu. Twarz miała ładną, chociaż nie nadzwyczajnie. Podczas misji nie nosiła makijażu.

Podszedłem i położyłem dłoń na jej ramieniu. Agentka cofnęła się o krok.

– Dobrze, że się martwisz – zacząłem. – Taka już nasza rola, martwić się i zapobiegać tym zmartwieniom. Trzeba tylko uważać, żeby nad nami nie zapanowały. Ja też się martwię, chociaż nie potrafię troszczyć się o ludzi, których nie znam albo o wydarzenia, na które nie mam wpływu. Może kiedyś się nauczę. Moje zmartwienia są dużo bardziej przyziemne. Czy tam za rogiem nie ma bańki? Czy przebijemy się przez tę osłonę? Czy komuś nie omsknie się ręka, jak wypadną na nas cztery patyczaki? I wtedy z reguły dochodzę do wniosku, że lepiej zmarnować trochę czyjegoś czasu albo nawet sprawić mu trochę przykrości, ale przeżyć. Bo naszym celem jest ochrona ludzi. Ludzi, czyli też nas. Musisz zrozumieć, że zrobię wszystko, żeby ten cel osiągnąć.

– Zrozumiałam.

– Znowu wyglądasz, jakbyś chciała coś powiedzieć.

– Nieważne.

– Mów, proszę.

– Postanowiłeś nas dzisiaj nie ostrzec przed niebezpieczeństwem. To, jak rozumiem, też był przejaw troski.

– Mówiłem przecież, że widziałem, że to tylko patyczak.

– Gówno prawda.

Zawahałem się. W ciszy znowu odezwał się przyspieszony oddech, a ja ze zdziwieniem stwierdziłem, że to mój.

– Masz rację, ale byłem świadomy ryzyka, które podejmuję. I nie, nie chodzi mi o to, że pozwoliłbym Lucasowi zginąć tylko po to, żeby pokazać mu swoją wyższość albo ukarać go za niesubordynację. Wiedziałem, że pośpiech i zuchwałość mogą go kiedyś zabić. Musiałem teraz zaryzykować, żeby potem nie doszło do katastrofy. Dlatego go nie ostrzegłem.

– Mogę mieć prośbę?

– Oczywiście.

– Mnie ostrzegaj. Nawet, gdybyś chciał pokazać mi swoją wyższość albo ukarać mnie za niesubordynację.

Wyszła, zostawiając mnie sam na sam z kwiatem. Stałem tak jeszcze kilka minut, aż w korytarzu za mną zapaliło się światło.

Delikatnie złapałem kielich i, popychając go lekko, tak by dryfował przez budynek, ruszyłem w stronę wyjścia. Ciekawe, czy dla obcych kwiat był równie piękny, jak dla nas.

 

***

 

Byłem głodny. Stołówka powoli się wypełniała. Urządzona była raczej surowo: proste, drewniane krzesła stały wokół prostych, drewnianych stołów, tworząc poustawiane regularnie wysepki. Pomieszczenie nie przypominało jednak typowej wojskowej kantyny. Ze ścian, pomalowanych na pastelowe czerwienie i żółcie, szczerzyły się twarze uśmiechniętych agentów. Nasze zdjęcie też tam było, jednak jako młoda drużyna musieliśmy się zadowolić miejscem w rogu. Na środku ściany po prawej stronie znajdował się wielki, ręcznie malowany obraz, przedstawiający dziesięć osób w maskujących strojach roboczych, z orderami na piersi. Wzięli udział w akcji ratunkowej, gdy dwa kwiaty jednocześnie aktywowały się w pałacu prezydenckim. Wtedy też wymyślono ordery.

Gdy siły specjalne formowały się na początku inwazji, nadano im dziwną nazwę na dziesięć słów. Nie dało się jej zapamiętać, nawet akronim nie przechodził nikomu przez usta, niezależnie od tego, do jakiego języka usta były przyzwyczajone. Problem rozwiązali zwykli ludzie. Szare stroje, grupy ostrożnie podchodzące do ofiary i już po miesiącu nikt nie mówił na nas inaczej niż ”wilki”. Dowództwo wzbraniało się jeszcze przez jakiś czas, tłumacząc, że agenci powinni kojarzyć się z czymś bardziej pozytywnym, ale w końcu skapitulowało i zmieniło nazwę. W ten sposób zostaliśmy WED: Wolf Earth Defence. Żeby pokazać poparcie dla sprawy, kilka państw wzięło wilki pod ochronę. W niektórych z nich te zwierzęta nawet żyją.

Order również przybrał formę minimalistycznego wilczego łba. Projektanci postarali się, żeby nie wyglądał ani zbyt przerażająco, ani zbyt łagodnie.

Nagle wydało mi się, że widzę podwójnie, ale wrażenie szybko minęło. Przedstawiona na obrazie dziesiątka agentów weszła do stołówki, błyszcząc orderami i śmierdząc potem. Czy oni naprawdę nie wymyli się po akcji?

Kolejka ruszyła, już miałem podejść do lady, gdy cała dziesiątka wepchnęła się przede mnie.

– Miejsce! Miejsce!

– Sorry stary, też sobie kiedyś zasłużysz.

Fuknąłem gniewnie. Owszem, zasłużę sobie. Ale nie żeby się wpychać przed ludzi, którzy specjalnie przyszli wcześniej.

– Hej, coś nie w porządku? – Orderowy stojący najbliżej mnie uśmiechnął się bezczelnie.

– Nie, kontempluję tylko zmianę atmosfery, spowodowaną pojawieniem się tak zacnego towarzystwa.

– Smród rzecz ludzka. Zobaczysz, pobronisz tej ludzkości jeszcze trochę i też zaczną cię łapać sentymenty. Ja na przykład, jak idę ulicą i słyszę, że ktoś pierdnął, to aż się dumny robię, że dzięki mnie zwykli, szarzy ludzie mogą żyć i pierdzieć w spokoju.

– Trzeba się poświęcać, co?

– Jasne. Na tym ta robota polega.

– A nie chciałbyś się może poświęcić i mnie przepuścić, żebym sobie zjadł w spokoju, jak już odczekałem kolejkę?

– Stary, to zupełnie nie tak. Wszyscy, jak tu jesteśmy, musimy się poświęcać. Rozumiem, że pewnie wróciłeś właśnie z pierwszej misji i myślisz sobie, jaki to super nie jesteś, ale w tym fachu bez pokory ani rusz.

– To czemu sam się wpychasz?

– Bo jestem bardziej głodny od ciebie. Rozwiązanie optymalne dla całej społeczności. Mówi ci to coś?

– Wepchnąłeś się.

– Ech, stary. Zrobimy małą demonstrację. I to będę się musiał dla ciebie poświęcić, więc mam nadzieję, że ją docenisz.

Odwrócił się do kolegi przed nim i przez chwilę szeptał mu coś na ucho. Tamten aż się rozpromienił, wyszedł z kolejki i stanął w drzwiach. Zaczął zagadywać wszystkich wchodzących, a ci, ku mojej rozpaczy, kierowali się na miejsce tuż przed moim rozmówcą. Wszyscy, którzy stali już za mną, też zostali przepuszczeni. Część spoglądała na mnie złośliwie, część unikała mojego wzroku.

Nie mogłem tu dłużej stać. Każdy oddział był przypisany do jednej stołówki, ale wolałem być głodny, niż zaprzepaścić całą tak pieczołowicie budowaną reputację.

Na salę weszła Alicja. Gdy agent zagadnął ją przy drzwiach, dopytała o coś z niedowierzaniem. Podeszła do kolejki i stanęła za mną.

– Proszę, złotko, można przejść, my z kolegą mamy jeszcze kilka spraw do obgadania – zaczepił ją orderowy.

– Poczekam.

– Proszę bardzo. Nie zapominaj tylko, że jak ci się znudzi, możesz nas śmiało omijać.

Odwróciłem się do Alicji, ale nie patrzyła w moją stronę.

– Dziękuję.

Skinęła głową, dalej się nie odwracając. Musiała przyjść akurat teraz? Gest był szlachetny, ale ja naprawdę musiałem uciekać.

– Feliks Wernik?

Przede mną stanął niski mężczyzna. Widząc go, przypomniałem sobie, że od dłuższego czasu siedział z boku sali i przyglądał się awanturze. Był starszy ode mnie, włosy zaczynały mu już siwieć. Nosił kitel laboratoryjny tak długi, że zamiatał podłogę podczas chodzenia. Mężczyzna musiał być do tego przyzwyczajony, bo odruchowo odgarniał poły nietypowego płaszcza, usuwając je spod nóg.

– To ja. Z kim mam przyjemność? – zapytałem.

– Benjamin Chen z korpusu naukowego. Jeśli panom… – zawahał się. – Jeśli wam nie przeszkadzam, miałbym do ciebie sprawę na osobności.

– Właśnie skończyliśmy – odpowiedziałem szybko.

Orderowy ukłonił się z przesadną grzecznością. Alicja nie zareagowała. Poszedłem za Benjaminem. Wyszliśmy ze stołówki, jednak naukowiec się nie zatrzymywał.

– Miałeś do mnie sprawę.

– Co będziemy z pustymi brzuchami gadać. Nie patrz tak na mnie, widziałem, co tam się stało. Mam dzisiaj u siebie lazanię, chętnie się podzielę.

Czego on ode mnie chciał? Musiał mnie szukać – nie byłem jeszcze na tyle znany, żeby rozpoznawał mnie każdy naukowiec. Wyglądało na to, że prowadził mnie do swojej pracowni. Niższe piętra, na których mieściły się laboratoria, nie były wprawdzie zamknięte, ale rzadko się tam chodziło. Raz, że nie było po co, dwa, że – mimo starań dowództwa – był to inny świat, wrogo nastawiony do intruzów. Teraz miałem pretekst, żeby tam zajrzeć.

Zeszliśmy po schodach. Od razu rzuciła mi się w oczy zmiana w ludziach. Wprawdzie ubierali się normalnie, w całym ośrodku nie było narzuconego dress code’u, ale sam sposób chodzenia pozwalał poznać, z kim ma się do czynienia. To nie byli już agenci, mierzący się wyzywająco wzrokiem przy każdym spotkaniu. To byli naukowcy, którzy, widząc kolegę po fachu, wyzywająco się ignorowali.

Szliśmy korytarzem, mijając rzędy drzwi. Niektóre były zamknięte, przez inne było widać fragmenty maszyn i krzątających się wokół nich ludzi. Przy jednych drzwiach przystanąłem. Benjamin, widząc moją fascynację, podszedł i otworzył je na oścież. Wielka sala, otoczona surowymi, metalowymi wspornikami i listwami, była pełna kwiatów. Lewitowały porozrzucane nieregularnie. Lampy były wyłączone, jednak sali nie zalegały ciemności. Kwiaty świeciły własnym, delikatnym światłem, iskrząc się milionami refleksów. Zawsze uważałem, że wrażliwi ludzie żyją krócej, ale zderzenie surowej hali magazynowej z zamkniętym w niej pięknem… Nie jestem pewien, ile tak stałem.

– Kwiaty przestają promieniować tuż po zakończeniu teleportacji, więc możemy je tu tak po prostu wrzucać. Dobrze za to, że w ogóle promieniują, bo pozwala nam to namierzać inwazje. – Głos wyrwał mnie z zamyślenia.

Ruszyliśmy dalej. Wstąpiliśmy jeszcze na chwilę do sali, w której stały dwie wirówki, przypominające trochę przerośnięte pralki, każda po cztery metry wysokości. Jedna z nich miała zdjęty fragment obudowy, pod którym ktoś ustawił cztery zafoliowane blachy z lazanią. Z otworu biły kłęby gorącej pary. Benjamin wziął jedną blachę. Przeszliśmy do jego pracowni. Na drzwiach widniał napis: “Dr Chen”.

– A to nie przypadkiem środowisko naukowe naciskało, żeby w WED-zie skończyć z panowaniem i mówić sobie po imieniu? – zagadnąłem. – Że niby nie jesteśmy w wojsku, ma być koleżeńska atmosfera i w ogóle?

– Naciskało. – Naukowiec się uśmiechnął. – Ale potem okazało się, że trzech Benjaminów ma warsztat koło siebie i trzeba ich jakoś rozróżniać.

W wejściu do laboratorium stanąłem jak wryty. Gdyby zignorować tył pomieszczenia, można by pomyśleć, że wchodzi się do serwerowni: puszki komputerów stały jedna obok drugiej, przewody wiły się po podłodze. Ale tyłu pomieszczenia nie dało się zignorować. Wzrok próbował się jeszcze zatrzymać na dwóch odchylanych fotelach, przypominających trochę dentystyczne, z tym wyjątkiem, że zamiast narzędzi stomatologicznych znajdowały się tam palety elektrod różnych kształtów i rozmiarów. Potem spojrzenie traciło tę ostatnią twierdzę i wpadało z pluskiem w rząd zbiorników, wypełnionych mętną cieczą. W zbiornikach były ludzkie ciała, z twarzami w maskach tlenowych i igłami kroplówek wbitymi w nadgarstki. Ale co to były za ciała! Musiały mieć ponad dwa metry wzrostu, każde umięśnione, wszystkie, z wyjątkiem jednej kobiety, szerokie w barach.

W wojsku widziałem niejedno, lecz mimo to poczułem falę zalewającego mnie obrzydzenia. Fala zaczęła się w drżących nogach, przeszła przez żołądek i już miała zaatakować głowę, gdy została niespodziewanie odparta przez ciekawość.

– Do czego to służy?

– Robi wrażenie, prawda? Ale co będziemy tak gadać na stojąco. Zjedzmy lazanię, póki ciepła.

– Dziękuję, ale jakoś przeszedł mi apetyt.

– A no tak, rozumiem. – Benjamin się zawahał. – Będzie ci przeszkadzało, jak sam zjem?

– Nie – skłamałem. – I nie krępuj się, możesz mówić przy jedzeniu.

– No tak. Projekt, jak widać, jest nietypowy. Najprościej mówiąc, to, co widzisz, jest maszyną do kopiowania umysłów. Jak pewnie wiesz, na początku inwazji prowadziliśmy intensywne badania nad wpływem obcej technologii na ludzki organizm. Niektóre eksperymenty były naprawdę interesujące, ale – Naukowiec przełknął i oblizał wargi. – nie wchodząc w szczegóły, odkryliśmy, że ludzki mózg potrafi się zmieniać pod wpływem określonych bodźców, i wcale nie trzeba do tego żadnego kosmicznego ustrojstwa. Nie trzeba nawet otwierać czaszki ani szpikować jej tysiącem elektrod. Wystarczy siedem klejonych przewodów, generator, trochę oprogramowania i umysł da się przenieść.

– I nikt tego przedtem nie odkrył?

– Analiza technologii obcych doprowadziła do kilku przełomów, głównie z zakresu promieniowania i zastosowań ruchu drgającego. Do tego powiedzmy, że na pewne badania wcześniej trudno było dostać pozwolenie.

– Dobrze, skoro nie da się tego cofnąć, nie chcę wiedzieć. Ale w takim razie czemu te olbrzymy, bo to o transfer do nich zapewne chodzi, nie walczą jeszcze po naszej stronie?

– Bo transfer nie działa.

– Co? Czyli zbudowaliście całą tę aparaturę tylko po to, żeby stwierdzić, że teoria była błędna albo ktoś walnął się w obliczeniach?

– Nie. Teoria jest już udowodniona. W obliczeniach też się nie pomyliłem. Mamy za sobą wiele udanych transferów. Struktura neuralna idealnie odwzorowana, funkcje mózgu w pełni sprawne, tylko że wszystkie ciała, do których przeniesiono umysł, umierały po kilku minutach. Nikt nie umie podać przyczyny.

– Ile osób zginęło?

– Oczywiście nie zabijaliśmy dawców. Umysł można bez problemu skopiować, a nawet zapisać model do wielokrotnego wykorzystania. Za to biolodzy narzekają – naukowiec wskazał tłustą ręką zbiorniki – że psujemy im zabawki.

– To były jedyne straty?

Benjamin odłożył sztućce. Twarz miał śmiertelnie poważną.

– Oczywiście, że nie. Pomyśl za to, ilu osobom udałoby się uratować życie, gdyby wpakować agentów w takie ciała? Już na pierwszy rzut oka wyglądają na dobrze zbudowane, ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Do tego dochodzą poprawione zmysły, refleks, koordynacja. Przeprojektowano ich od podstaw z myślą, żeby zmiany nie miały zbyt dużych skutków ubocznych. No i przenosimy doświadczonych, wyszkolonych żołnierzy, a nie hodujemy genetycznie zmodyfikowane bachory.

– Dlaczego mi to pokazujesz?

– Projekt utknął i od dłuższego czasu stoi w miejscu. Chcą nam obciąć fundusze. Widzisz, jak ważnym odkryciem się zajmujemy, a ostatnio dowództwo patrzy na ciebie przychylnym okiem. Gdybyś pogadał z paroma osobami…

Uśmiechnąłem się. Rozwiązanie zagadki było jak zwykle bardzo proste.

– A co ja będę z tego miał?

– Spokój sumienia. Jeśli będzie to zależało ode mnie, dorzucę pierwszeństwo przesiadki.

– Wszyscy zwyzywaliby mnie od oszustów – zażartowałem. – Ale dobrze, zobaczę, co da się zrobić. Tylko sam też będziesz musiał zawalczyć. Mogę przygotować ci pole, ale bitwę musisz wygrać samemu.

– Dziękuję. Głowa już mnie boli od tych wszystkich formalności, ale masz rację. Dla nauki trzeba się poświęcić.

 

***

 

Nocny krajobraz przesuwał się pod nami. Zimne powietrze wpadało do kabiny przez otwarty bok helikoptera.

– Pamiętajcie, że to nie będzie zwykła misja! W końcu dopuścili nas do czegoś ciekawszego! – zawołałem, próbując przekrzyczeć ryk silników.

– Wiemy, o co chodzi?! – odkrzyknęłą Alicja.

– Okolica jest gęsto zamieszkana i nie wszystkich udało się ewakuować!

Podczas nocnych lotów nie rozmawialiśmy za dużo. Wszyscy wyspaliśmy się przed zmianą, ale atmosfera ciągle była senna. Oprócz pilotów byliśmy tu sami w trójkę. Nie mogłem opędzić się od wrażenia, że kabina jest dla nas za duża.

– Co to kurwa jest?! – przerwał ciszę Lucas.

Zaczęliśmy się zniżać. Na placu pod nami zgromadziła się ponad setka dzieci. Wszystkie patrzyły na duży, murowany budynek. Wyglądał staro, chociaż mogło to być wrażenie spowodowane brakiem świateł – nieodzowną oznaką inwazji. Nad wejściem do budynku wisiał sznur z powycinanymi literami, układającymi się w napis: “Dom dziecka”.

Przeszliśmy przez tłum, otoczeni płaczem i krzykami. Niska, otyła kobieta w koszuli nocnej złapała mnie za ramię.

– Proszę pana! Tam są dzieci. My nie zdążyliśmy… – Głos jej zadrżał.

– Wyprowadzimy, kogo się da.

Pokazaliśmy dokumenty policji blokującej drzwi i weszliśmy do środka. Warunki były koszmarne. Budynek sprawiał wrażenie, jakby projektant specjalnie chciał utrudnić mieszkańcom orientację. Korytarze były tak wąskie, że dwie osoby ledwo mieściły się w nich koło siebie. Rozkład pomieszczeń najwidoczniej ewoluował z czasem: nie dało się w nim zauważyć żadnej regularności. A do tego dochodziły te wszechobecne ciemności, wciskające się w snopy sztucznego światła.

Szliśmy oparci o siebie plecami, ja zwrócony do przodu i lekko w prawo, Lucas w lewo, Alicja na prawo do tyłu. Zaczęliśmy od stołówki. Miejsce źle kojarzyło mi się po ostatnich wydarzeniach, a to było dodatkowo paskudne. Warstwy brudu zalegały na odrapanych, szarych ścianach.

W kącie coś się poruszyło. Usłyszałem strzał. Potem krzyk. Krzyk Alicji. W rogu leżało i umierało dziecko. Musiało chować się wcześniej pod stołem. Lucas spuścił wzrok.

– Odruchy – wyszeptał.

Alicja zbladła i rzuciła mu nienawistne spojrzenie.

– Co się stało, to się nie odstanie – powiedziałem powoli. – Ale Lucas, nie zapominaj, że wszyscy obcy świecą. Nie strzelaj na sam ruch.

Przeszliśmy jeszcze przez kuchnię, skład na zapleczu i łazienki. W łazience znaleźliśmy kwiat. Sam mało co nie wypaliłem na jego widok. Na parterze zostały nam już tylko pokoje mieszkalne.

Z otwartych drzwi po lewej wybiegła dziewczynka. Oczy i buzię miała szeroko otwartą. Wilgotne ślady łez błyszczały w promieniach latarek. Lucas strzelił. Pocisk przebił klatkę piersiową na wylot. Dziecko zaszlochało sucho, po czym zakrztusiło się krwią, upadło na ziemię i znieruchomiało.

– Lucas! – Alicja aż się zachłysnęła.

Grymas na jej twarzy był gorszy od twarzyczki umierającego dziecka. Mężczyzna na chwilę znieruchomiał, po czym jego rysy stężały.

– Tak? Co, Lucas?

– Nie udawaj głupszego, niż jesteś!

– Nie wiem, o co ci chodzi. Wytłumacz mi, proszę.

– Ty ją zastrzeliłeś. Celowo! Miałeś dość czasu, żeby policzyć piegi na jej twarzy, a co dopiero żeby ogarnąć, że jest człowiekiem.

– Nawet jeśli, to co? Jak będzie trzeba, wystrzelam wszystkie dzieciaki, które wejdą mi w drogę. Jestem agentem, nie niańką.

Alicja wyglądała, jakby miała się rzucić na Amerykanina.

– Mam nadzieję – zwróciłem się do Lucasa – że nie zrobiłeś tego celowo. Jeszcze jedna taka akcja i będziesz strzelał dopiero na rozkaz, ale nie chciałbym tego robić, bo w tej ciasnocie można bez problemu zginąć, zanim zdąży się coś powiedzieć. Ty, Alicjo, też nie rób takiej awantury. Pomyłki się zdarzają, nawet u osób, których byśmy o nie podejrzewali.

– Ale on…

– No, co znowu ja? – warknął Lucas.

– On ją zabił celowo! Nawet nie zaprzecza! Zresztą tu nie było gdzie się pomylić. Jak ktoś popełnia błędy w takiej sytuacji, skąd mam wiedzieć, czy zaraz nie weźmie mnie za robota?

– Słuchajcie…

Usłyszeliśmy płacz dziecka i trzask na korytarzu. Wszyscy porwali za broń.

– Pilnować się – syknąłem.

Coś wypadło zza dalszych drzwi. Ku naszemu przerażeniu błysnęło światło. Alicja strzeliła pierwsza. Dziecko upadło na ziemię, dzierżąc bransoletkę odblaskową jak talizman w wyciągniętej ręce.

Karabin wypadł z dłoni agentki. Kobieta padła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Cała się trzęsła. Lucas się uśmiechnął i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy spojrzał na mnie. Położyłem dłoń na ramieniu Alicji.

– Nie dotykaj mnie! – zaszlochała.

Malec dogorywał na podłodze. Czy my nie mieliśmy ich ratować? Poczułem łzy napływające do oczu, ale szybko się opanowałem. Wrażliwi ludzie żyją krócej. Tylko że nie mogliśmy po prostu wystrzelać wszystkich pozostałych w budynku. Byłem jedynym, któremu jak dotąd nerwy nie puściły ani razu, ale wiedziałem, że na dłuższą metę również nie mogę sobie ufać.

– Cholera – mruknąłem. – Nie możemy tak dalej iść. Ćwiczyliśmy na strzelnicy, nie w domu strachów. Jak dzieciaki będą dalej wyskakiwały, za dużo z nich nie zostanie. Spróbuję je zawołać.

– A w czym to ma niby pomóc? – zapytał Lucas. – Bo roboty z reguły nie są bardzo spostrzegawcze, mogły nie zauważyć, że tu jesteśmy, ale jak krzykniesz…

– Przez kilka minut możemy się wszyscy skupić i nie strzelać jak idioci. Potem zje nas stres lub zmęczenie. A co do robotów, no cóż, nie mówię, że mamy w ogóle nie strzelać.

Lucas przewrócił oczami, ale nie zaprotestował. Alicja skinęła głową.

– Chodźcie do nas! Nie zrobimy wam krzywdy! W budynku są złe roboty. Jak teraz do nas nie przyjdziecie, zrobią wam krzywdę. My obronimy was przed robotami. Chodźce! Nie bójcie się!

Usłyszałem strzał. Odwróciłem się i zobaczyłem bańkę pędzącą na nas z piętra wyżej. Strzelał Lucas. Sądząc po tym, że bańka ciągle się ruszała, spudłował. Strzeliłem ja. Spudłowałem.

Oko bańki rozbłysło. Włączyliśmy generatory osłon, przeładowując w pośpiechu. Promień trafił w moją osłonę, panicznie szarpałem się z karabinem.

Strzeliła Alicja. Alicja nigdy nie pudłowała. Metrowa bańka przeleciała jeszcze siłą rozpędu kilka metrów, roztrącając nas, ale osłony wzięły na siebie impet uderzenia. Mnie i Lucasowi skończyło się paliwo w generatorze. Żadne dziecko się nie pokazało.

– Dzięki – ukłoniłem się Alicji.

– Nie ma za co. Po to tu jestem.

– Co teraz? – zapytał Lucas.

– My pójdziemy na przedzie. Alicja, pilnujesz tyłu.

– Czemu my idziemy na przód, skoro nie mamy już osłon?!

– Gdyby z przodu coś miało do nas przyjść, już by to zrobiło. Tam są ze dwa korytarze, miało dość czasu. Na górze pewnie nie wszystko zareagowało, wiecie sami, jakie te roboty potrafią być tępe. Poza tym jest nas dwóch, tym razem może trafimy.

Przeszukaliśmy resztę parteru. W ostatnim pokoju w łóżku ktoś leżał. Jego urywane sapanie brzmiało tak, jakby starał się oddychać jak najciszej, ale serce biło mu tak szybko, że nic z tego nie wychodziło.

– Nie bój się, mały – Alicja podeszła do łóżka.

Spod kołdry wyjrzała chłopięca twarzyczka.

– A nie zastrzelicie mnie?

– Czemu mielibyśmy cię zastrzelić? Zaprowadzimy cię do opiekunów, dobra?

– Dobra. Ja się wcale nie boję. Mam już cztery latka.

– Oczywiście, że nie. Jesteś dzielnym chłopcem.

– Ej, czemu mnie podnosisz? Pójdę sam!

– Spokojnie, zaraz cię postawię. Tak będzie szybciej.

– A czemu zasłaniasz mi oczy?

– Ćśśś. Spokojnie. Zaraz dojdziemy.

Wyszliśmy na podwórko. Odprowadziliśmy dziecko za blokadę policyjną, gdzie przejął je personel domu i wróciliśmy do Lucasa pilnującego schodów na piętro.

– Słuchajcie – zacząłem. – A może weźmiemy ze sobą któregoś z opiekunów? Ten dzieciak nie chciał do nas wyjść, bo się bał. Na górze pewnie będzie ich więcej. Może jak usłyszą znajomy głos, to zadziała?

– Feliks, ludzie mają zakaz przebywania na terenie akcji. Nawet policja ich nie przepuści – powiedział Lucas.

– Nie ma zakazu, tylko podczas naszego działania nie ponosimy za nich odpowiedzialności. Gdyby nam przeszkadzali, możemy wobec nich stosować środki przymusu wedle uznania. Nie ma żadnych ograniczeń, możemy ich nawet zabić. Dzięki temu nie będzie awantury o dzieci w środku. Przepisy były tu układane pod nas. Dla większości ludzi jest to równoznaczne z zakazem, ale my nie chcemy nikomu zrobić krzywdy.

– Pamiętaj, że i tak mamy już spalone osłony. Na pewno chcesz pilnować jednej osoby więcej?

– Wytłumaczę im, jakie jest ryzyko. Myślę, że ktoś się zgodzi.

– Dobry pomysł – powiedziała Alicja.

– To żeś wyjechała – żachnął się Lucas. – Ale dobra, niech wam będzie.

Zgodziła się ta sama kobieta, która na początku powiedziała mi, że w budynku zostały dzieci. W czwórkę weszliśmy na górę.

Schody kończyły się w dużej świetlicy. Pierścień stołów, krzeseł i koszy z zabawkami ciągnął się wzdłuż ścian. Na podłodze leżało rozerwane, nadpalone ciało.

Opiekunka westchnęła głośno. W korytarzu zamigotało światło. Usłyszeliśmy pojedyncze stuknięcia patyczakowych skoków.

– Skrzydła! Na rozkaz!

Alicja i Lucas rozbiegli się na boki. Z korytarza, zgodnie z oczekiwaniami, wypadł patyczak.

– Ognia!

Wszyscy trafili. Pajęczyna pęknięć rozbiegła się po rdzeniu robota. Zza niego wypadła bańka. Najbliżej drzwi stał Lucas. Popędziła w jego stronę. Mężczyzna wiedział, że nie zdąży już strzelić. Puścił karabin i rzucił się do ucieczki.

Nie miał szans. Z kulą antygrawitacyjną pod pachą przeskoczył jeszcze nad schodami, ale bańka była szybsza.

My też nie mogliśmy strzelać. Najpierw maszyna była odwrócona w złą stronę i nie widzieliśmy oka. Potem zasłonił je Lucas.

Otwór bańki rozbłysł. Opiekunka z domu dziecka rzuciła się między obcego a Lucasa. Jej klatka piersiowa eksplodowała. Kończyny poleciały na wszystkie strony. Dało to Lucasowi czas na usunięcie się z linii strzału. Dwie ciężkie kule zagłębiły się w oku i robot upadł na podłogę.

– Idiotka, idiotka, czemu ona to zrobiła… – Głos Lucasa był słaby.

Mężczyzna powoli, panując nad drżeniem, położył się na plecach. Koło niego leżała zdeformowana głowa opiekunki. Uśmiechała się. Pomyślałem, że nie będzie mi dane zapomnieć tego uśmiechu.

Podszedłem do korytarza. Mnóstwo drzwi otwierało się po obu stronach. Musiały prowadzić do małych, góra kilkuosobowych pokoi. Nie dało się tędy bezpiecznie przejść bez włączonych osłon. Gdyby doszło do starcia, w jednym generatorze nie wystarczyłoby paliwa.

Drzwi na końcu korytarza też były otwarte. Pojawiło się w nich białe prześcieradło na kiju od miotły.

– Halo? Jesteśmy tutaj – powiedział niski, męski głos.

Alicja i Lucas stanęli obok mnie.

– Ilu was tam jest? – zapytałem.

– Trzech.

Naszym zadaniem jest ich uratować, tak? A może tylko zabić obcych? Oczyścić budynek, żeby setka dzieci nie marzła na zewnątrz? Samemu nie zginąć?

– Jeśli chcecie przeżyć, słuchajcie uważnie. Musicie wyjść wszyscy razem i powolutku, spokojnie do nas podejść.

– Ale czy w tych pokojach nie ma obcych?

– Z każdym słowem wasze szanse na przeżycie maleją. Do mnie. Już!

Alicja otwarła usta. Uciszyłem ją gestem.

– Lepiej dobrze strzelaj – szepnąłem.

Z pokoju wyszło trzech chłopców. Musieli mieć już prawie osiemnaście lat, mimo to trzymali się za ręce. Zgodnie z instrukcją szli powoli. Byli już w połowie korytarza, gdy wypadł na nich patyczak. Ramię z kleszczami złapało jednego nastolatka i zmiażdżyło mu żebra. Potem huknęły strzały i robot padł na ziemię.

– Nie, ja już nie mogę – jęknęła Alicja. – Nigdy więcej żadnych misji specjalnych, nieudanych ewakuacji. Ja już nie mogę.

Chłopcy stali przez chwilę sparaliżowani, po czym rzucili się biegiem w naszą stronę. Zapaliły się lampy. Szybko. Ostatni patyczak musiał słabo promieniować.

Ośmielona światłem, z pokoju wyszła mała dziewczynka. Rozpłakała się na widok trupa. Jeden z chłopaków wziął ją na ręce.

– On pójdzie do nieba, prawda?

Drugi chłopak spojrzał na obcego, spojrzał na mnie i powiedział:

– Nie rób scen, Marysia. Boga nie ma.

– Mam nadzieję – wyszeptałem.

Alicja odprowadziła ich na dół. Z Lucasem zabraliśmy się do zbierania szczątków. Na koniec poszedłem po kwiat, wiszący w swej niedoścignionej symetrii pośrodku rozpadającej się kabiny prysznicowej. Chciałbym, żeby dla obcych był odrażający. Żeby nie mogli wytrzymać, jak na niego patrzą. Żeby przynajmniej obrzydzenie, spowodowane tym, że muszą go wysłać, było dla nich karą za to, co tutaj robią.

 

***

 

Szedłem przez piętro naukowe. Przy ponownej wizycie wrażenie obcości zniknęło. Chciałem zajrzeć do sali z kwiatami, ale była zamknięta. Cóż, nie to było moim głównym celem. Zapukałem do pracowni Benjamina. Drzwi otwarły się natychmiast. Ku mojemu zaskoczeniu stanęła w nich Alicja. Otaczałą ją delikatna woń perfum. Zaczerwieniła się, po czym wyminęła mnie szybko, mamrocząc coś pod nosem i odeszła korytarzem.

– Nie przeszkadzam? – spytałem naukowca.

– Wchodź śmiało.

Ciała unoszące się z tyłu pomieszczenia nadal robiły wrażenie, ale tym razem łatwiej było mi się opanować. Mimo to, gdy siadałem przy stole naprzeciwko Benjamina, byłem wdzięczny, że niczego nie je.

– Ona tu tak często? – Wskazałem ręką drzwi.

– Nie martwi cię, że tego nie wiesz?

– Nie śledzę swoich kolegów. Musimy się dogadywać przez te kilka godzin podczas misji, ale poza tym każde z nas ma swoje życie. Nie mówię, że w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Zapobieganie kłótniom jest moim obowiązkiem, ale nie jestem ich matką.

– Przyszła tutaj pierwszy raz. Nie mogłeś wiedzieć.

W pomieszczeniu panowała nienaturalna cisza. Czy wszystkie laboratoria były dźwiękoszczelne?

– Jak tam dowództwo? Dostałeś dofinansowanie?

– Dostałem propozycję. Dadzą mi pieniądze, ale jak przez rok nic z tego nie wyjdzie, wywalą mnie z instytutu.

– Nie tego chciałeś?

– Feliks, dziękuję za pomoc, widziałem, że wszyscy byli do mnie optymistycznie nastawieni, ale to nie takie proste. Przez ostatnie dwa lata próbuję ruszyć z miejsca i nic nie wychodzi. Nie ma żadnych przesłanek, że tym razem się uda. Szef finansów powiedział, że wiąże z projektem duże nadzieje, ale nie tak łatwo jest być pionierem. Jeśli przez długi czas czegoś nie dało się zrobić, to jest szansa, że stoi za tym dobry powód. Dodał, że mogę to sprawdzić, ale biorę na siebie odpowiedzialność za porażkę.

– To ciekawe, bo ostatnio jak gadałem z naszym dowódcą, powiedział mi coś zupełnie przeciwnego. Że oprócz nas tylko dwie drużyny w historii poszły na misję specjalną tego samego dnia, którego otrzymały uprawnienia. Dodał jeszcze, że nikt nie był na trzech misjach z rzędu, nawet normalnych. Możemy zostać pionierami.

– Nie zauważyłeś, że cię podpuszcza?

– Zauważyłem. Tym bardziej się zdziwi, jak tam pójdziemy i znowu rozwalimy wszystko na swojej drodze.

– Może jednak powinieneś częściej rozmawiać z drużyną. Feliks, oni padają ze zmęczenia. Tu nie chodzi o umiejętności. Idź sobie na najtrudniejszą misję na świecie, ale daj im odpocząć.

– To, jak rozumiem, była ekspercka opinia człowieka, który całe życie poświęcił na badanie zachowań ludzkich podczas starć z kosmitami. Ciekawi mnie tylko, skąd wziąłeś doświadczenie pozwalające dogłębnie zrozumieć moją podkomendną podczas jednej rozmowy, skoro sam na żadnej misji nigdy nie byłeś. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że w ogóle nie miałeś za dużo kontaktu z ludźmi. Rozumiem, że trzęsiesz się na samą myśl o podjęciu ryzyka, ale uwierz mi, w tej kwestii mój autorytet jest trochę większy.

– O co ci chodzi? Ostatnio mówiliśmy o ratowaniu ludzi. Pytałeś, ile osób zginęło podczas eksperymentów. Myślałem, że to na tym ci zależy, chcesz ich bronić. Teraz widzę, że po prostu robisz tu karierę.

– Zamknij się, proszę, jak nie wiesz, o czym mówisz. Za co niby mieliby nas awansować w pierdolonej agencji od ratowania ludzi? Za wymądrzanie się? Podlewanie kwiatków? Pomoc innym i kariera są tutaj jedną i tą samą rzeczą.

Doktor spuścił głowę. Cisza zaszumiała ogłuszająco. Ciała w zbiornikach pływały rytmicznie w dół i w górę.

– Wezmę to dofinansowanie.

Uśmiechnąłem się smutno.

– Dlaczego oni to robią? – zapytałem.

– Co?

– Dlaczego wysyłają tutaj te durne roboty. Przecież oni nic z tego nie mają. Nawet gdyby chcieli nas zabić, mogliby się bardziej postarać.

– Teorii jest kilka. Jak dla mnie najbardziej prawdopodobna jest ta, według której to dopiero rekonesans. Wysłali trochę prostych maszyn, żeby zbadały teren. Właściwe siły wyślą później.

– Czemu w takim razie jeszcze tego nie zrobili? To się ciągnie już cztery lata.

– Nie wiemy, jak dokładnie działa teleportacja. Odkryliśmy, że roboty potrafią wysyłać fale szybsze od światła, ale one też muszą mieć jakieś ograniczenia. Jest szansa, że żadne informacje o Ziemi nie dotarły jeszcze do obcych.

– Nie wiemy, kiedy to się stanie?

– Mamy kilka teorii, ale żadna nie jest na tyle potwierdzona, żeby traktować ją jako wiarygodne źródło informacji.

– Mogłeś odpowiedzieć: “nie wiemy”. Byłoby bardziej dramatycznie.

 

***

 

– Ja pierdolę, Feliks, czyś ty oszalał? Po misji specjalnej przysługuje nam tydzień wolnego. Tydzień, słyszysz? Nie dwanaście godzin. – Lucas westchnął z niedowierzaniem.

Lecieliśmy nad lasem. Teren zaczynał się wznosić. Księżyc wychodził zza gór na horyzoncie.

– Dokąd tym razem? Do żłobka? Domu starców? – Alicja oparła potylicę o blachę nad siedzeniem.

– Kwiat pojawił się w jaskini – odparłem.

– Ach tak, w jaskini – powiedział Lucas. – Jak dobrze, że wszyscy jesteśmy doświadczonymi wspinaczami.

– Nie róbcie scen. Jaskinia jest otwarta dla turystów i nie ma w niej żadnych kominów ani studni. Misja jest specjalna tylko dlatego, że w środku nie można używać granatów i okolica jest odludna, więc w razie czego nikt nie przyjdzie nam z pomocą.

– Mogłeś nas chociaż zapytać. – Lucas nie dawał za wygraną.

– Mogłem, ale widziałem was w akcji i wiem, że sobie poradzicie, nawet jeśli sami twierdzicie inaczej. Musicie mi zaufać. Do tej pory wychodziliście na tym całkiem nieźle. Poza tym i tak nic już nie możecie zrobić, więc proszę, skończcie marudzić.

Wylądowaliśmy na polanie kilometr od celu. Po kilkunastu minutach marszu dotarliśmy na miejsce. Wtedy spojrzałem na twarz Alicji i przeszedł mnie dreszcz.

– Rozumiem, że dla niektórych strzelanina z robotami jest świetną zabawą. Rozumiem też, że jak każde porządne hobby, zabawa wymaga zaangażowania – powiedziała agentka drżącym głosem. – Trzeba wstawać codziennie w nocy, czasem uprzykrzać komuś życie. Ja to wszystko rozumiem, a przynajmniej próbuję, ale sama nie zamierzam się dłużej bawić. Powodzenia. Zawołajcie mnie, jak skończycie.

Z tymi słowami odeszła w las. Wiedziałem, że żadne racjonalne argumenty by jej teraz nie zatrzymały. Lucas spoglądał za agentką tęsknym wzrokiem. Nie sądziłem, że tak się na nich zawiodę. Prawdę mówiąc, zabolało mnie to bardziej, niż mogłem się spodziewać. Poczułem ucisk w okolicy serca. Kolka? Niemożliwe.

– Lucas, mam nadzieję, że rozumiesz, co ta idiotka właśnie narobiła. Nie chodzi mi nawet o to, że zgodnie z przepisami będę ją musiał wywalić z agencji, a szkoda, bo całkiem ją polubiłem, tylko że my ciągle musimy wejść do tej jaskini. Fajnie, że poszła sobie na spacer, ale to nasze szanse na przeżycie maleją – powiedziałem podniesionym głosem z nadzieją, że Alicja mnie usłyszy.

Lucas stał przez chwilę w milczeniu. W końcu uśmiechnął się krzywo.

– Z robotami radzimy sobie całkiem nieźle, ale głupiego focha nie umiemy zlikwidować. Cholera, może jednak niczym się nie różnimy od tych zwykłych żołnierzy z wypranymi mózgami. Trudno. Miejmy to już za sobą.

Zapaliliśmy latarki i weszliśmy do środka. Jaskinia była szeroka, bez stalaktytów ani tych drugich, których nazwy nie potrafiłem zapamiętać. Promienie latarek sunęły po obłych ścianach. W pewnym momencie zobaczyliśmy nocne niebo prześwitujące przez wyrwę w sklepieniu. W wyrwie musiało być trochę ziemi, bo porastały ją małe krzewy. Między gałęziami jednego z nich błyszczało coś metalowego.

– Kwiat! – zauważył Lucas.

– Leży tu od dawna, skoro krzak prawie zdążył go zasłonić. To nie może być nasz, poprzednia misja musiała go przeoczyć.

– Albo nie chciało im się po niego wspinać. Nie wiem zresztą, jak mieliby to zrobić bez kuli antygrawitacyjnej. Ściągnąć go na dół?

– Potem.

Doszliśmy do rozdroża. Odchodziły stąd trzy tunele, nie licząc tego, którym przyszliśmy. Środkowy kończył się po kilku krokach.

– Przydałaby się osoba do pilnowania przejścia – westchnął Lucas.

Weszliśmy do tunelu po lewej. Nie uszliśmy nawet kilku kroków, gdy za nami rozległy się rytmiczne stuknięcia. Gdyby obcy nie byli tacy tępi, pomyślałbym, że to zasadzka.

– Patyczak, ale coś szybko idzie – zdziwił się Lucas.

– Może sufit jest za nisko, żeby skakał.

Ustawiliśmy się do strzału.

Zza rogu wypadł robot. Na pierwszy rzut oka nawet przypominał patyczaka: metalowy rdzeń łączył świetlistą kulę na górze z czterema odnóżami na dole. Tu jednak kończyły się podobieństwa. Maszyna miała tylko dwa ramiona, jedno wyposażone w ogromne ostrze z dziwnego, mieniącego się tęczowo materiału, a drugie w dysk złożony z serii świecących nierównomiernie pierścieni. Całość wyglądała jak rycerz z tarczą i mieczem.

Odruchowo wypaliliśmy w rdzeń. Kule odbiły się od osłon przed robotem. Nie mieliśmy czym ich przebić. Alicja zabrała ze sobą miotacz.

Włączyliśmy własne generatory. Naszą jedyną szansą było wyminięcie maszyny i ucieczka, zanim skończy nam się paliwo. Złapaliśmy z Lucasem kontakt wzrokowy. Któryś z nas może przeżyje.

Rzuciliśmy się naprzód. Rycerz zamachnął się mieczem na Lucasa. Ten chwycił kulę antygrawitacyjną i poszybował w górę, unikając ciosu, żeby impet uderzenia nie rzucił go do tyłu. Był minimalnie za wolny. Opalizujące ostrze przeszło przez osłony i cięło go przez udo. Przeszło przez osłony. Kurwa.

Zatrzymałem się. Lucas odbił się od sufitu, zawrócił i wylądował koło mnie. Nie mieliśmy jak wyminąć robota, nie mieliśmy też jak go zastrzelić. Rzuciliśmy się do ucieczki. Korytarz kończył się ślepym zaułkiem.

Spojrzałem do tyłu. Rycerz nie skakał jak patyczak, ale poruszał się z zaskakującą prędkością. Dzieliło nas od niego już tylko kilka metrów. W wejściu do tunelu zauważyłem Alicję z karabinem w dłoni. Teraz mogłaby już co najwyżej strzelać w nas, żeby skrócić nam cierpienie, tylko że nawet tego nie mogła zrobić. Kule zatrzymałyby się na osłonach robota. Huknęło. Rycerz przewrócił się i znieruchomiał. W rdzeniu widniała otoczona pęknięciami dziura, identyczna, jak przy trafieniu patyczaka.

Staliśmy przez chwilę oszołomieni, próbując zrozumieć, co się stało. Podeszliśmy do Alicji. Wyciągnąłem do niej rękę.

– Przepraszam, to było…

– Łapy przy sobie. Jak któryś z was ładnie zauważył, jestem na spacerze. W miarę możliwości chcę być na nim sama. To, że przypadkiem tędy przechodziłam i zobaczyłam, że znowu wszyscy poza mną zapomnieli, jak się strzela, o niczym nie świadczy.

Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie żartuje, ale jej śmiertelnie blada twarz i nienaturalnie wykrzywione usta rozwiały moje wątpliwości. Bardzo chciałem po prostu pozwolić jej odejść. Rozmowa teraz nie miała sensu, trzeba było poczekać, aż się uspokoi, tylko że musieliśmy jeszcze do tego czasu przeżyć.

– Alicja, ogarnij się proszę, prawie nas nie zabiłaś.

– Zabiłam?! Ja was uratowałam! Ty jakoś nieszczególnie się mną przejmowałeś.

– To oddaj chociaż miotacz!

– Proszę bardzo. Może w coś traficie.

Zostawiła nas samych. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu.

– Zastanawia mnie – powiedział Lucas – jak to jest, że jak my strzelaliśmy, to pociski się odbiły, a jak przyszło nasze obrażone sumienie, to nagle trafiło.

– Może te pierścienie to faktycznie jest tarcza? Wiesz, taka normalna, działająca w jedną stronę. Nikt nigdy nie spotkał patyczaka z osłonami. Słyszałem gdzieś, że są za duże, żeby pole pokryło je całe.

– Miałoby to sens. A ten miecz… Ty widziałeś, co się stało, prawda?

– Widziałem. Jak skończymy, trzeba natychmiast zawiadomić bazę. Wypadałoby się nawet pospieszyć. Z nogą wszystko w porządku?

– Drobiazg. Tylko spodni szkoda.

Wstaliśmy. Lucas pierwszy wyszedł na rozwidlenie. Odwrócił się z przerażeniem w oczach. Już sięgałem po miotacz, gdy powiedział:

– Feliks, ona nie zawróciła.

Faktycznie, w jednym z tuneli idących w głąb jaskini migotało światło.

– I nie widziała walki. Myśli, że rycerzy da się po prostu zastrzelić!

Puściliśmy się biegiem. W pewnym momencie światło zniknęło. To tylko zakręt je zasłonił, prawda? Prawda. Pojawiło się znowu, tym razem jaśniejsze, musieliśmy być już blisko. Wtedy usłyszeliśmy dochodzący sprzed nas stuk metalicznych kroków.

Pokonaliśmy jeszcze jeden zakręt i wypadliśmy na długą prostą. Kilkanaście metrów przed nami Alicja szła spokojnie do przodu, wpatrując się w pędzącego na nią rycerza. Chciałem krzyknąć, ale jak mogłem jej teraz pomóc?

Alicja strzeliła. Pocisk odbił się od osłon. Kobieta odwróciła się i rzuciła do ucieczki. Widzieliśmy całą scenę jak na dłoni. Robot był od niej prawie dwa razy szybszy. Nie miała szans. Widziałem jej oczy, rozszerzone z przerażenia.

– Na bok! – krzyknąłem. – On musi się odwrócić!

Rysy natychmiast jej stężały. Brwi ściągnęły się w wyrazie posłuszeństwa. Przywarła do ściany i spojrzała błagalnie w moją stronę.

Robot zamachnął się ogromnym mieczem. Wyglądał, jakby wkładał w uderzenie pęd całego ciała. Zaczął się odwracać. Nie strzelić za wcześnie, nie strzelić za wcześnie, nie strzelić…

Lucas wypalił. Pocisk odbił się od osłon. Ostrze płynęło w kierunku dziewczyny. Droga, prędkość, czas… Czas? Nie było czasu, nawet na intuicję.

Strzeliłem. Kula trafiła w rdzeń. Robot zachwiał się, ale ramię, niesione siłą rozpędu, dokończyło cios. Miecz wbił się w Alicję tuż poniżej klatki piersiowej.

Przebiegliśmy nad znieruchomiałą maszyną. Alicja leżała nieprzytomna. Krew i zmasakrowane flaki wylewały się z rany.

Drżącymi rękami wyszarpałem apteczkę i zabrałem się do szycia.

– Bierzemy ją do szpitala? – powiedział Lucas zachrypniętym głosem.

– Co w szpitalu zrobią z trupem?! Leć do helikoptera po nosze, musimy dostać się do bazy. Szybko!

– A jak zostali jeszcze jacyś obcy?

– Gówno mnie to obchodzi! Wypierdolą mnie z tej agencji z obopólnym pożytkiem. Pospiesz się!

 

***

 

W bazie nie było prądu. W głównym holu paliły się chemiczne lampy, zainstalowane tam na wypadek inwazji. Nigdy przedtem nie były używane. Nawet jeśli na terenie agencji pojawiał się kwiat, ktoś go natychmiast zauważał i niszczył.

Tymczasem inwazja szalała. Na naszych oczach dwóch rycerzy przeteleportowało się do rogu pomieszczenia. Wszystkie drużyny były na nogach. Gdy tylko robot się pojawiał, przyskakiwały do niego przynajmniej cztery osoby. Ktoś zaczął do mnie krzyczeć, ale niewiele mnie to teraz obchodziło.

Pobiegliśmy z Lucasem na dół. Nosze kołysały się za moimi plecami. Na piętrze naukowym obcych było więcej, a przynajmniej częściej się pojawiali. Zobaczyłem, jak jeden rycerz rzucił się na agenta palącego do niego z miotacza i ściął mu głowę, zanim ten zdążył przebić się przez osłony. Kolejnych kilku agentów natychmiast powaliło odwróconego wroga.

Atmosfera była napięta, ale nikt nie wyglądał na zaskoczonego. Walka musiała trwać już od jakiegoś czasu. Znowu ktoś zaczął nas wołać, ale zignorowaliśmy go i omijając grupki walczących, dotarliśmy do pracowni Benjamina.

Otwarłem drzwi kopniakiem, prawie wyrywając je z zawiasów. Na środku sali leżał agregat i prawie dwumetrowe urządzenie przypominające radar kręcący się na wszystkie strony z zawrotną prędkością. Poza tym nic się tu nie zmieniło. Nawet lampy dawały zwyczajne, elektryczne światło. Na Lucasie ciała nie zrobiły najmniejszego wrażenia.

Naukowiec był u siebie. Siedział z głową schowaną w dłoniach. Nie zareagował na nasze wejście.

– Szykuj aparaturę!

– Przecież ona nie działa.

– Mnie tu człowiek umiera!

Benjamin jakby dopiero teraz nas zauważył. Podniósł głowę. Oczy miał zapuchnięte. Podbiegł do Alicji. Przez chwilę szukał pulsu.

– Kiedy? – zapytał.

– Całkowicie przestało bić piętnaście minut temu, ale lecieliśmy z uciskami i sztucznym oddychaniem.

– Połóż ją proszę na lewym fotelu. Ty, nie wiem, jak się nazywasz, wyciągnij jedno ciało, na zbiorniku jest guzik do otwarcia.

Podniosłem Alicję tak delikatnie, jak tylko umiałem, starając się nie patrzeć na zdeformowany brzuch. Nie było szans na żadną pomoc medyczną. Cud, że wytrzymała tak długo.

Pomogłem Benjaminowi wyczyścić miejsca do przyklejenia elektrod. Z tyłu pomieszczenia dobiegł nas bulgot cieczy wypompowywanej ze zbiornika. Po chwili podszedł Lucas, targając ciało na drugi fotel.

– Lucas kurwa! – zawołałem. – Wziąłeś faceta!

– Nie szkodzi, nie szkodzi – powiedział doktor. – To nic nie zmienia. Szanse są równie małe.

Przypiął drugie ciało pasami do fotela i podłączył elektrody. Podszedł do komputera, poczekał, aż się włączy i przeklikał kilka ustawień. Z ciałami nic się nie stało.

– Teraz musimy chwilę poczekać – powiedział Benjamin. – Cieszcie się, że wziąłem dofinansowanie na kontynuację projektu. Gdyby nie to, nie mielibyśmy prądu i nie dość, że z kopiowania nic by nie wyszło, to wszystkie ciała by mi poumierały, a tak dostałem chociaż to. – Wskazał kręcącą się na środku antenę.

Z jednej strony nie chciałem patrzeć na Alicję, z drugiej wzrok ciążył w tamtym kierunku. Jeszcze bardziej od wewnętrznej walki przeszkadzała mi cisza.

– A to promieniowanie obcych da się zatrzymać?

Doktor wyglądał na znużonego. Odpowiedział, siląc się na uprzejmość.

– Mieliśmy ostatnio nowy przełom. Ktoś wymyślił pole siłowe, które nie zatrzymuje fizycznych obiektów, co pewnie już zauważyliście, skoro mogliście tu wejść, ale z czystą energią radzi sobie całkiem nieźle. A co najważniejsze, potrzebuje zwykłego prądu do działania.

– Ale o co chodzi z inwazją? Przecież ktoś musiał przeoczyć mnóstwo kwiatów! – krzyknął Lucas.

– Nie wiadomo. Kwiatów nie było. Może u obcych też w międzyczasie był przełom i już ich nie potrzebują? Ech, trzeba było się stąd wynosić.

– Gdybyś się wyniósł, ona… – Wskazałem Alicję i urwałem, bo z drugim ciałem coś się zaczęło dziać.

Przez wielkie mięśnie przeszły skurcze. Oddech przyspieszył. Oczy się otwarły. Wprawdzie twarz ogromnego mężczyzny w niczym nie przypominała twarzy Alicji, ale mimika wyglądała znajomo. Ciało otwarło usta i wydało z siebie najokropniejszy krzyk, jaki w życiu słyszałem. Skuliłem się, zatykając uszy. Lucas bąknął coś i wyszedł z laboratorium, zamykając za sobą drzwi. Po minucie krzyk ustał. Oddech zgasł. Załzawiona twarz mutanta zastygła w bezruchu.

– Umysł się nie przyjął – powiedział obojętnie Benjamin i usiadł przy stole, chowając twarz w dłoniach.

Cały się zatrząsłem. Łzy popłynęły ciurkiem. Ratowanie ludzi. Poświęcenie. Po trupach do celu. Czemu mnie ta sprzeczność nigdy nie uderzyła? Na zewnątrz trwały walki. Ostatnie wydarzenia pokazały, że moja obecność w czasie akcji nie wychodzi nikomu na dobre. Do tego chwilowo nie potrafiłem nawet wstać, a co dopiero strzelać.

Ktoś położył mi rękę na ramieniu. Myślałem, że to Benjamin, ale ręka była ogromna. Odwróciłem się i zobaczyłem stojącego nade mną ponad dwumetrowego mężczyznę. Spojrzałem mu w oczy i, nie patrząc na fotel, nabrałem pewności, że jest pusty. Padliśmy sobie z Alicją w objęcia.

– Benjamin!

Naukowiec podniósł głowę i o mało nie krzyknął. Podbiegł do komputera, zapominając zamknąć ust. Na ekranie przewijały się wykresy. Część wyglądała na funkcje życiowe, części nie potrafiłem zrozumieć.

– Nie może być – westchnął. – Mieliśmy tu już umierających. Tylko że tym razem, gdy aktywność mózgu Alicji całkowicie ustała, generator osłon zarejestrował niestandardowe obciążenie na górnej powłoce. Od środka, jakby coś starało się wydostać. Potem obciążenie stopniowo znikało, aż w końcu, gdy znikło zupełnie, drugie ciało zaczęło normalnie funkcjonować. Wprawdzie już wtedy nie oddychało, ale nagle wszystko się magicznie naprawiło.

– Rozumiesz coś z tego?

Benjamin długo milczał.

– Jedyne, co przychodzi mi do głowy… Nie, to nie ma sensu.

– Mów śmiało, nie będziemy cię oceniać, nie jesteśmy naukowcami.

– Wydaje mi się, że w momencie śmierci, z ciała Alicji wyszła dusza. Próbowała polecieć do nieba, ale nasze pole ją zatrzymało, więc poodbijała się przez chwilę od osłony jak ćma próbująca dostać się przez szybę do światła. Potem dusza zaczęła się stopniowo osadzać w nowym ciele, które żyło jeszcze przez tę chwilę i był w nim ten sam umysł.

– Żartujesz.

– Czy ja wyglądam, jakbym żartował?

– Mogę dostać ubranie? – odezwała się Alicja dźwięcznym barytonem.

– Oczywiście, już ci daję.

Doktor podbiegł do szafy koło zbiorników. Alicja miała dużo pytań związanych z atakiem na bazę i chwilową sytuacją, za to nowe ciało przyjęła jak coś zupełnie naturalnego.

Do pracowni wpadł Lucas. Rękę i policzek miał zabandażowane.

– Dowództwo wzywa wszystkich! Obcy pojawiają się za szybko, już nie wyrabiamy!

Wtedy się zdecydowałem.

– Benjamin, kopiuj mnie do nowego ciała.

– Ale przecież jeśli teoria jest prawdziwa, to nie mogę cię po prostu skopiować! Musiałbym cię zabić, żeby dusza zrobiła przeprowadzkę!

– To mnie zabij.

– Zresztą, z tą duszą tak mi się tylko powiedziało. To nie musi być prawda!

– Potraktuj to jako moje poświęcenie dla nauki.

– Nie zauważyłeś, że twoje poświęcenia ostatnio słabo wypadają?

– Zauważyłem. Ale tym razem poświęcam siebie.

– Cokolwiek chcecie zrobić, lepiej się pospieszcie – powiedział Lucas, wychodząc.

– Feliks – powiedziała Alicja – Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Szkoda byłoby, gdyby coś ci się stało.

– Ty musiałaś przejść to przeze mnie. Potraktujcie to jako karę. Będzie sprawiedliwie. Poza tym, Benjamin, nie patrz tak na mnie. Wiem, jak bardzo cię ta wojna nie obchodzi, ale musisz być ciekawy, czy teoria się potwierdzi.

– Dobrze, skoro tak bardzo ci na tym zależy…

Zrzuciłem trupa Alicji na podłogę i położyłem się na fotelu. Poczułem chłód środków dezynfekujących na skroniach.

 

***

 

Nie wiem, do czego miałbym to porównać. Najbliżej, do czego doszedłem, to uczucie, gdy po przebudzeniu człowiek nie wie, gdzie jest, ale to nie miejsce wydaje się nieznajome, tylko własne ciało.

Wstałem. Podłoga była nienaturalnie daleko. Benjamin i Alicja patrzyli na mnie z uśmiechem. Zrobiłem krok w ich stronę. Mięśnie zagrały, idealnie skoordynowane. Skoczyłem z miejsca, bez rozbiegu i zrobiłem salto. Wylądowałem miękko na pewnych nogach. Alicja jakby przestała się powstrzymywać i stanęła na rękach, idąc mi na spotkanie.

– Uważajcie. Limity mogą być bliżej, niż się wydaje. – W głosie naukowca było więcej radości niż reprymendy.

Wzięliśmy ze swoich ciał pasy z granatami i karabiny, wyglądające teraz jak dziecięce zabawki. Wyszliśmy z pracowni. Na korytarzu sytuacja była trudna. Podłogę zalegały w równej mierze szczątki robotów, co ludzkie trupy.

Koło nas trójka agentów walczyła z rycerzem. Był wśród nich Lucas. Miotacze leżały na ziemi, dawno pozbawione paliwa. Robot nie parł na oślep przed siebie. Inteligentnie przywarł do ściany, zasłaniając niechronione plecy.

Pode mną leżał zniszczony korpus obcego. Rdzeń pękł na pół, tak że ramiona i odnóża upadły kilka metrów od siebie. Podszedłem do jednego z ramion i napiąłem mięśnie. Zasapałem z wysiłku. Alicja przyszła mi z pomocą. Namęczyliśmy się, ale ramię w końcu puściło. Podniosłem miecz, siejący naokoło tęczowe odblaski.

Gdy zaatakowałem robota, poczułem, że osłony stawiają ostrzu lekki opór, ale przeszkadzało to tak samo mi, jak przeciwnikowi. Ewidentnie nie zaprogramowano go do szermierki. Ja też nigdy się jej nie uczyłem, ale cudowne ciało samo podpowiadało finty i uniki. Obcy padł po trzech wymianach ciosów.

Agenci spojrzeli na mnie z podziwem, ale nie miałem teraz czasu słuchać ich podziękowań. Wyrwaliśmy jeszcze jedno ostrze dla Alicji.

Rzuciły się na nas trzy roboty jednocześnie. Zanim zdążyliśmy je pokonać, kolejna piątka pojawiła się dalej w korytarzu.

– Musimy się przebić na górę! – krzyknął Lucas.

– Co to da? Jak rycerze rozlezą się po świecie, dopiero będzie katastrofa! – zawołała Alicja.

– Ale tutaj zginiemy!

– Pamiętacie naszą misję w jaskini? – zapytałem.

– Aż za dobrze, co z nią?

– A co jeśli tam nie było nowego kwiatu, tylko obcy teleportują się do starych? Przecież dalej jest ich cały magazyn! Musimy się tam przedostać!

Rycerzy było już siedmiu. Ustawili się w szereg, z ostrzami wyciągniętymi w naszą stronę. Od tyłu byliby świetnym celem, ale wszyscy oprócz naszej grupki uciekli na górę.

– To i tak w tę samą stronę. Szybko! – krzyknął Lucas.

Rzuciliśmy się biegiem, dwa giganty i trójka agentów za nami. Szereg wybiegł nam na spotkanie. Zawahałem się. Byłem silniejszy od rycerza. Z Alicją mogliśmy pokonać dwóch lub trzech. Ale siedmiu?

Lucas wybiegł przed nas. Złapał kulę antygrawitacyjną i skoczył, odrzucając karabin dla dodatkowego rozpędu. Przefrunął nad robotami i wylądował za nimi. Dwóch środkowych odwróciło się i zabiło go oszczędnymi pchnięciami.

Spadliśmy na lewe skrzydło, korzystając z ich odsłoniętego boku. Zanim środek zdążył się ustawić z powrotem w naszą stronę, przebiegliśmy już dalej.

Spojrzałem na trupa Lucasa z dwiema ogromnymi ranami w klatce piersiowej i szyi. Mężczyzna się uśmiechał. Przeszedł mnie dreszcz.

Widzieliśmy już drzwi magazynu. Były otwarte. Przed nami pojawiło się dwóch rycerzy. Czy ich nie przybywało coraz szybciej? Musieli się też ze sobą komunikować, bo natychmiast rzucili się w stronę sali z kwiatami, próbując zakryć wejście osłonami.

W międzyczasie w korytarzu pojawiło się kolejnych dziesięciu obcych, czekających na siebie nawzajem, żeby zaatakować jednocześnie. Nie mieliśmy czasu na żmudne przedzieranie.

Wziąłem największy granat do ręki. Szacowałem, że między drzwiami a osłonami rycerzy została już tylko wąska szparka. Ramię wystrzeliło posłusznie do przodu. Pocisk odbił się od osłon i eksplodował na korytarzu. Tynk posypał się ze ścian. Zapiszczało mi w uszach.

Rzuciła Alicja. Wyglądało, jakby granat miał zahaczyć o sufit. Tylko wyglądało. Wyglądało, jakby miał na styk nie trafić w drzwi, tylko we framugę.

Trafił we framugę i rykoszetem odbił się do środka pomieszczenia. Huknęło. Drzwi wypluły chmurę metalicznego pyłu. Alicja nigdy nie pudłowała.

Nowe roboty przestały się pojawiać. Wbiegliśmy do najbliższej pracowni i stanęliśmy w wejściu. Rycerze musieli wybrać: wycofać się albo wbiegać pojedynczo.

Wybrali atak. I to był ich błąd.

 

***

 

Gdy walki się skończyły, Benjamin zaprosił nas do siebie. Metalowe krzesełka były za niskie, więc usiedliśmy na stole. Tak zastał nas głównodowodzący.

Wszedł w towarzystwie pięciu uzbrojonych ludzi. Nie byli agentami, tylko kimś na wzór gwardii honorowej, biorącej udział we wszystkich oficjalnych ceremoniach.

Stanęliśmy na baczność.

– Spocznij, spocznij, to nie wojsko. – Głównodowodzący się uśmiechał. – Przyszliśmy wam podziękować. Nie będę was zanudzał przemową, sami najlepiej wiecie, co zrobiliście. W innych bazach często minęły godziny, zanim ktoś zorientował się, jak zatrzymać inwazję. W Chinach musieli wysadzić cały budynek. Żeby wyrazić uznanie dla waszej sprawności, inteligencji i odwagi, wspomaganych talentem obecnego tutaj Benjamina, pragniemy wręczyć wam nieco bardziej oficjalny upominek.

Otworzył trzymane w ręce pudełko. Leżały w nim dwa ordery przestawiające wilcze łby. Zdziwiłem się, że jak przyszło co do czego, nic nie czułem. Cieszyłem się z sukcesu, ale co miał do tego order?

– Niestety – ciągnął dowódca – weszliście w posiadanie bardzo wrażliwych informacji. Wprawdzie na polu walki daliście dowód błyskotliwości i lekkości umysłu, lecz zmuszony jestem twierdzić, że nawet nie podejrzewacie, jak wielką zmianą dla świata jest możliwość transportu umysłu między ciałami. W związku z tym, że nie możemy pozwolić na żadne przecieki związane z tą technologią, ordery otrzymacie pośmiertnie.

Piątka ludzi jak na komendę uniosła karabiny. Benjamin spuścił głowę. Wiedział. Specjalnie nas tutaj zaprosił.

Spojrzałem prosto w lufy wycelowanej we mnie broni. Gwardia mierzyła w głowę. Nie zaboli. I nie będzie umysłu do uratowania.

Huknęły strzały. Zginąłem.

 

***

 

Świadomość formowała się powoli, aż w końcu uzbierało się jej na tyle, żeby paraliż zniknął. Otwarłem oczy. Leżałem na fotelu w pracowni Benjamina. Alicja gramoliła się z fotela obok. Na podłodze widziałem dwa ogromne trupy, które do niedawna były naszymi ciałami.

Naukowiec podszedł do nas i promiennie się uśmiechnął.

– Jak? Przecież oni rozwalili nam czaszki! – Z moim głosem coś było nie tak.

Benjamin wyglądał na zdziwionego, ale nie przestał się uśmiechać.

– Pamiętasz, jak ci mówiłem, że umysł można kopiować, albo nawet zapisać do ponownego wykorzystania? Przy poprzedniej przeprowadzce zapisałem wasze skany. Jak was zastrzelili, dusze opuściły ciała i zostały w pokoju. – Doktor wskazał ciągle pracujący generator. – Potem, jak już gwardziści wyszli, wgrałem umysły do nowych ciał. Duszom chwila przerwy najwidoczniej nie przeszkodziła. Do tego wygląda na to, że dusze wróciły wam wspomnienia.

– Dziękuję – powiedziałem i zrozumiałem, co mi nie pasowało. – Benjamin! Pomyliłeś ciała! Ja jestem kobietą!

Alicja, dalej jako barczysty mężczyzna, roześmiała się ciepło. Skinęła Benjaminowi. Czy ona mu za coś dziękowała? Zauważyłem, że łączę fakty inaczej niż zwykle. Będę się musiał nad tym dłużej zastanowić. Nie chciałem niczego źle zinterpretować.

– Tymczasem musicie się stąd jeszcze wydostać. Pogadałem z tą dwójką agentów, która widziała was w akcji podczas ostatniej bitwy. Myślą, że jesteście efektem jakichś eksperymentów, ale nie wiedzą nic o zamianie ciał, więc dowództwo na razie ich oszczędziło. Jeden z nich potrafi pilotować śmigłowiec. Ukryjecie się teraz w workach na zwłoki, przetransportują was do helikoptera i gdzieś uciekniecie. Nie mówcie mi, gdzie. Będą was ścigać, ale w obecnej postaci powinniście sobie jakoś poradzić.

Wstałem. Wróć, wstałam. Fizycznie byłam wypoczęta, ale zmęczenie umysłowe przeniosło się z poprzedniego ciała. Poczułam, że trzęsą mi się dłonie.

Alicja podszedł i objął mnie ramieniem.

– Będzie dobrze.

Doktor wyglądał, jakby się wahał, aż w końcu dodał:

– I niech Bóg ma was w swej opiece.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Allleee długi tekst! :)

Dzięki za oznaczenie wulgaryzmów. :)

 

Wrażliwi ludzie żyją krócej. – baaardzo dobre zdania! To ja już i tak chyba pobiłam mój rekord. :)

 

Sugestie i wątpliwości co do spraw językowych:

Efekt psuła nieco zaczynająca się niżej plątanina przewodów, łącząca kielich z korpusem złożonym z tysięcy drobnych pręcików, łączących się w skomplikowaną pajęczynę. – powtórzenie

Mi tam nie zależy, ale wydaje mi się, że dla wszystkich tak będzie lepiej. – tu też

Nie ważne. – ort. – razem?

– Jeśli o tym chciałaś nas poinformować – wtrącił Lucas. – to dobrze, że się rozmyśliłaś. – mam wątpliwości co do tej środkowej kropki

– Mów (przecinek?) proszę.

Ale nie (przecinek?) żeby się wpychać przed ludzi, którzy specjalnie przyszli wcześniej.

nie.

– Nie, kontempluję tylko zmianę atmosfery (przecinek?) spowodowaną pojawieniem się tak zacnego towarzystwa.

Ja na przykład (przecinek?) jak idę ulicą i słyszę, że ktoś pierdnął, to aż się dumny robię, że dzięki mnie zwykli (i tu?) szarzy ludzie mogą żyć i pierdzieć w spokoju.

– Co będziemy z pustymi brzuchami gadać. – czy to nie zdanie pytające?

Ale co będziemy tak gadać na stojąco. – i to?

Za to wyglądało na to, że prowadził mnie do siebie do pracowni. – styl – sporo tu powtórzeń

Niższe piętra, na których mieściły się laboratoria, nie były wprawdzie zamknięte, ale rzadko się tam chodziło – raz, że nie było po co, dwa, że (przecinek, myślnik lub nawias?) mimo starań dowództwa (tu podobnie?) był to inny świat, wrogo nastawiony do intruzów.

Niektóre eksperymenty były naprawdę interesujące, ale – Naukowiec przełknął i oblizał wargi. – nie wchodząc w szczegóły, odkryliśmy, że ludzki mózg potrafi się zmieniać pod wpływem określonych bodźców, i to wcale nie trzeba do tego żadnego kosmicznego ustrojstwa. – tu tez mam wątpliwości co do zapisu wypowiedzi i „to” wydaje mi się zbędne, skoro potem jest „tego”; takich fragmentów dialogów jest w całym opowiadaniu więcej

– Pamiętajcie, że to nie będzie zwykła misja. W końcu dopuścili nas do czegoś ciekawszego – zawołałem, próbując przekrzyczeć ryk silników. – skoro to wołanie, czemu brak wykrzyknika?

– Wiemy, o co chodzi? – okrzyknęłą Alicja. – tu podobnie i chyba jest literówka (albo i dwie)?

My nie zdążyliśmy… – głos jej zadrżał – błędny zapis dialogu?

– Ona tu tak często? – wskazałem ręką drzwi. – i tu?

Co Lucas? – w środku przecinek?

– Nawet jeśli, to co z tego. – czy to nie pytanie?

– No (przecinek?) co znowu ja? – warknął Lucas.

Środkowy kończył się po kilku krokach – brak kropki

Maszyna miał tylko dwa ramiona, jedno … – literówka

Amelia zabrała ze sobą miotacz. – czy dobrze rozumiem? – rzeczowy – chodzi o Alicję? (Amelia pojawia się jeszcze raz i wraz ze wszystkimi „Alicjami” to dość dużo błędów rzeczowych…)

Ty jakoś nieszczególnie się mną przejmowałeś. – składniowy i logiczny – czy tu nie brakuje „nie”?

Gdy nie to, nie mielibyśmy prądu i nie dość, że z kopiowania nic by nie wyszło, to wszystkie ciała by mi poumierały, a tak dostałem chociaż to. – brak liter?

(na razie kończę, fabuła świetna, pozdrawiam)

Pecunia non olet

Allleee długi tekst! :)

Już mi się trochę mienił w oczach podczas pisania. Biorę się za poprawki ;) Wygląda na to, że dłuższe teksty wypadałoby dłużej potrzymać w fazie edycji, bo trochę błędów się przekradło.

 

– Co będziemy z pustymi brzuchami gadać. – czy to nie zdanie pytające?

Aż sprawdziłem i wygląda na to, że nie.

tu tez mam wątpliwości co do zapisu wypowiedzi i „to” wydaje mi się zbędne, skoro potem jest „tego”; takich fragmentów dialogów jest w całym opowiadaniu więcej

Za tę uwagę szczególnie dziękuję. Wydawało mi się, że czegoś tu jest za dużo, ale nie umiałem ustalić czego.

Amelia zabrała ze sobą miotacz. – czy dobrze rozumiem? – rzeczowy – chodzi o Alicję? (Amelia pojawia się jeszcze raz i wraz ze wszystkimi „Alicjami” to dość dużo błędów rzeczowych…)

Wszystkich Mariuszów już wytropiłem, Alicje najwidoczniej były sprytniejsze i kilku udało się uciec…

 

Wrażliwi ludzie żyją krócej. – baaardzo dobre zdania! To ja już i tak chyba pobiłam mój rekord. :)

Niektórzy idą w jakość a nie w ilość, chociaż nie zawsze się to wyklucza :)

 

Cieszę się, że fabuła się podoba i czekam na uwag ciąg dalszy.

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

łosz matko kochana, co ja to teraz przeczytałem :D Dobra daje klika na początek, a z komentarzem wrócę jak już przetrawię, to co przeczytałem :D

 

Ale dodam, że podobało mi się ;)

 

 

 

Dobra wracam :)

 

Bardzo podoba mi się tempo opowiadania. Idziemy od akcji do akcji, a po drodze mamy kolejne wskazówki fabularne, aż do kulminacji :). Podoba mi się odział, rozmowy w trakcie akcji budują bohaterów i sprawiają, że poznajemy ich w dość dramatycznych okolicznościach :). Podobają mi się kosmici (a raczej ich metody najazdu) i świat przedstawiony w opowiadaniu. No i akcja bo całe opowiadanie jest nią wypełnione – jest poprowadzona płynnie, nie gubiłem się, nie nudziłem i dałem się zaskoczyć w niektórych momentach :)

 

Co mi się nie podobało to sama końcówka, która w mojej ocenie zrobiła się bardzo absurdalna i nawet by mi to nie przeszkadzało, gdyby autor mnie na absurd przygotował ;)

 

Dodam, że kopiowanie umysłu i transfer do avatara jest ok i spodziewałem się, że będzie wykorzystany ale nie w taki…Hmm, azjatycki sposób – końcówka trochę przypominała mi kulminacje z jakiegoś anime, co oczywiście komuś może się podobać, ale mi nie podeszło. 

 

No i przeciwnicy na końcu opowiadania – robot rycerz w jaskini, to była nowość i był ciekawy, ale moim zdaniem najmniej z całej trójki robotów. A na koniec zrobiłeś wylew robotów rycerzy, właściwie czemu? Przecież pozostałe dwa modele, też były ciekawe i sprawnie zabijały ludzi :).

 

Nie wiem, jak technicznie broni się opowiadanie, ale fabularnie jest bardzo dobrze :). Wrócę na pewno jeszcze z komentarzem, gdy mistrzowie ortografii, mistycy interpunkcji i magowie gramatyki już się wypowiedzą na temat Twojej historii :) 

 

Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cieszę się, że tekst skłonił do przemyśleń i z niecierpliwością czekam na komentarz :P

Dzięki za klika.

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Ciężko było to ocenić z tej odległości, ale na oko miała półtora metra średnicy.

 

Całość miała prawie metr średnicy i unosiła (+się?) w połowie wysokości biura, za nic mając prawo powszechnego ciążenia.

Z pokoju obok wypadła bańka, ponad dwa metry średnicy, ledwo mieszcząca się w podwójnych drzwiach.

 o ponad dwóch metrach średnicy?

 

Patrzyłem na niego, licząc uderzenie pędzącego serca.

uderzenia? Bo jedno policzyłby szybko… ;)

 

I to będę się musiał dla ciebie poświęcić, więc mam nadzieję, że ją docenisz.

I to dla ciebie będę się musiał poświęcić, więc… → zmieniłabym szyk dla nacisku na “dla ciebie”

 

– Wiemy, o co chodzi? – okrzyknęłą Alicja.

Pomyłki się zdarzają, nawet u osób, u których byśmy ich nie podejrzewali.

osób, których byśmy o nie nie podejrzewali?

 

Poza tym i tak nic już nie możecie zrobić, więc skończcie proszę marudzić.

więc proszę, skończcie marudzić?

 

Maszyna miał tylko dwa ramiona, jedno wyposażone w ogromne ostrze z dziwnego, mieniącego się tęczowo materiału, a drugie w dysk złożony z serii świecących nierównomiernie pierścieni.

Amelia zabrała ze sobą miotacz.

Kto to Amelia?

 

Zastanawiałem się przez chwile, czy nie żartuje, ale jej śmiertelnie blada twarz i nienaturalnie wykrzywione usta rozwiały moje wątpliwości.

– Nie wiadomo. Kwiatów nie było. Może u obcych też w międzyczasie był przełom i już nich nie potrzebują? Ech, trzeba się stąd było wynosić.

trzeba było się stąd wynosić?

 

Amelia gramoliła się z fotela obok.

Ale kto to?

 

Hmm… Teraz wrażenia…

Opowiadanie mnie wciągnęło i czytało mi się je w większości lekko i szybko. Nawet zdenerwowało mnie, że musiałam na chwilę odejść od laptopa ;). Nie do końca rozumiem zachowanie Alicji/Amelii, bo pójście na spacer po zjawieniu się już na misji mnie zastanawia. Moim zdaniem powinna odmówić wzięcia udziału w misji, ale wtedy nie mogłaby później zawrócić… To moje jedyne zastrzeżenie, bo wygląda na potrzebę autora, a nie wynik zdarzeń, mających miejsce w opowiadaniu. Czytało się z przyjemnością i zaciekawieniem. Językowo było całkiem nieźle i jak tylko poprawisz błędy i sugestie, chętnie pobiegnę do biblio… :D

Hej M.G.Zanadra!

 

Widzę, że tekst jest na tyle długi, że w komentarzach pojawiają się anomalie czasowe ;) Kilka błędów, w szczególności nieszczęsne alter ego Alicji, zostało już wyłapanych przez Bruce :)

Oczywiście dziękuję za uwagi, również te stylistyczne. Tylko przy jednej zostawiłem, jak było:

I to dla ciebie będę się musiał poświęcić, więc… → zmieniłabym szyk dla nacisku na “dla ciebie”

Nie wiem, czy taka konstrukcja nie wymagałaby, żeby wcześniej było już jasno określone, o co chodzi z poświęceniem, a teraz bohater dopowiadałby tylko, że poświęcenie będzie dla kogoś.

 

Cieszę się, że opowiadanie wciągnęło. Nie wiem, czy umiem sobie wyobrazić pod względem większą pochwałę niż irytacja spowodowana odejściem od laptopa. Właściwie taki miałem główny cel: nie przejmować się długością, tylko porządnie rozwinąć wszystkie wątki i doprowadzić do ciekawego zakończenia.

Co do spaceru Alicji, masz rację. Teraz jak o tym myślę, dałoby się to nawet prosto naprawić. Podczas wchodzenia do jaskini mógł się przecież pojawić dialog, który przelał czarę goryczy. Pomyślę jeszcze chwilę i zrobię poprawkę :)

 

Nie ma to może związku z opowiadaniem, ale zastanawiało mnie zawsze, czy M.G. w nicku pochodzi od inicjałów, czy może jednak od mistrzyni gry ;)

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Bardzie, widzę, że pojawiła się reszta komentarza.

 

Fajnie, że akcja wyszła. Zauważyłem, że w żadnym dotychczasowym opowiadaniu nie miałem pełnoprawnych, jakkolwiek sensownie zrobionych bohaterów i stwierdziłem, że czas to zmienić :)

Uwaga o rozbieżności między końcówką a resztą tekstu jest jak najbardziej trafiona. Nie pomyślałem o tym, że nawet, jeśli zamknę wszystkie wątki, to ciągle muszę pamiętać, że nagła różnica w przestawionych wydarzeniach może spowodować, że ci, którym się do tej pory podobało, poczują się rozczarowani, a ci którym się nie podobało, raczej i tak tam nie dotrą ;)

 

Nie jestem pewien, czy w skojarzeniu z Azją chodziło o samą konstrukcję fabuły, czy o różnice w moralności między kulturami – gdyby technologia doszła do takiego poziomu, nie wiem, czy któreś państwo by z niej w pełni zrezygnowało. Nawet z perspektywy wojskowej – jeśli ktoś ma superżołnierzy, żeby się przed nim obronić, też trzeba mieć superżołnierzy.

 

Jeśli chodzi o robotów rycerzy, zamysł był taki, że do obcych w końcu dotarła informacja o walkach na Ziemi i zastanowili się, jak rozwiązać dotychczasowe problemy. Ludzie przebijają osłony, podchodząc blisko z miotaczami? Zróbmy robota, który dobrze radzi sobie w walce na małych dystansach. Ludzie sami używają osłon? Nie spodziewaliśmy się, że zwiad trafi na coś tak inteligentnego, ale ok, wyślemy ten jeden materiał, który je przebija. Nie chciałem też wprowadzać od razu kilku nowych maszyn, żeby nie zatrzymywać akcji w końcówce, chociaż rozumiem problem z monotonią.

 

Wrócę na pewno jeszcze z komentarzem, gdy mistrzowie ortografii, mistycy interpunkcji i magowie gramatyki już się wypowiedzą na temat Twojej historii :) 

Też mam ostatnio wrażenie, że zasady języka polskiego, a w szczególności interpunkcji, są wiedzą tajemną. Zgadzam się, że to wszystko pomaga w odbiorze i nie zamierzam się z tym kłócić, tylko potem czytam spis zasad na stronie słownika PWN-u i czuję, że z każdym zdaniem oddaję trochę poczytalności :P

Ale cóż, trzeba się uczyć, bo inaczej cała ta zgraja będzie krążyć dookoła tekstu i szarpać go za rękawy ;)

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Cześć, ostamie!

Na początku chciałem zaznaczyć, że nie jestem sympatykiem fikcji naukowej oraz prozy, gdzie się strzela, duże się strzela i jeszcze więcej się strzela. Niemniej myślę, że z twojego opowiadania można czerpać frajdę, napisane jest lekko, nie przegiąłeś z wulgaryzmami, było też kilka fajnych dialogów i scen.

Uważam, że największą bolączką tekstu jest to, że dużo się w nim dzieje, ale właściwie nie dzieje się jakoś wiele. Poniżej lista, według mnie, takich „pustych” sekwencji.

> Ochroniarz. Wszystko to, o czym dowiadujemy się w prologu, zostaje później powtórzone. Czemu właściwie służy ta scena? Nawiasem mówiąc, kiedy znam już całość, uważam, że wątek ochroniarza wyszedł najlepiej. Chociaż ja uciąłbym go w momencie, kiedy ochroniarz wsiada do windy i dał później bohaterom i czytelnikom pole do domysłów i komentarzy, co po części robisz, ale dałoby się bardziej. Jego metod wychodzenia z windy nie oceniam, zaufam ci, że jest to możliwe.

> Walka, walka, walka. Prócz masakrowania robotów i informacji zawartych już w prologu nie pojawia się tutaj nic istotnego fabularnie. Według mnie brakuje czegoś mocnego na koniec. Myślałem, że czymś takim będzie wątek z wysadzeniem biura, ale nie, o ile coś mi nie umknęło, to tylko zbędny komentarz. Oczywiście widzę, że wprowadzasz w tym wątku bohaterów i kreślisz relacje między nimi, rozumiem to i byłbym w stanie nawet strawić, gdyby nie to, że później powtarzasz takie „puste” walki.

> Kłótnia o miejsce w kolejce. Scena mająca potencjał, druga z moich ulubionych po ochroniarzu wychodzącym z windy, ale co ona wnosi do fabuły? Gdyby ta „śmierdząca ekipa” wróciła, gdzieś później i czegoś dokonała, chociaż jedna osoba…

> Masakra w domu dziecka. Tego strawić nie jestem w stanie. Początkowo myślałem: „Może ta rzeź niewiniątek wynika z tego, że obcy wdarli się bohaterom do umysłu”. Jednak nie to mord na dzieciach, bo tak? Gdyby to jeszcze była parodia, to uważam, że w jakiś sposób, dałoby się coś z tego obronić, ale obecnie?

Tak przy okazji, naprawdę ta opiekunka weszła do domu tylko po to, aby umrzeć za Ameryknina? Może to jednak parodia?

Wydaje mi się, że powyższy problem wynika z tego, że sam, ostamie, przynajmniej ja tak to odbiera, nie do końca wiesz, o czym chciałeś pisać. Czy chodziło ci o kosmitów? Transfer umysłów? Czy karierę Feliksa? A może o strzelanie?

Jeśli o kosmitów, to stan wiedzy o kosmitach z początku tekstu, nie zwiększa się istotnie na koniec tekstu. Ot, dowiadujemy się, że portale jednak wciąż działają i kosmici mają nowego robota. Chyba że coś mi umknęło?

Jeśli chodzi o transfer umysłu, to po co tyle tej walki z kosmitami, koncentrowaniu się na teleporcie itp.? Czy one w takiej ilości są potrzebne? Czy może tylko zaciemniają obraz?

Karierę najłatwiej byłoby pogodzić z resztą tekstu i w sumie, to opowiadanie być może jest właśnie o tym, ale i tu brakuje konsekwencji. Mord na dzieciach, narażanie towarzyszy, Feliks nie panuje nad drużyną, to trzeba by jakoś spuentować w zakończeniu. Ucieczka w inne ciało byłaby tu pewnym rozwiązaniem, ale pod koniec ten wątek, według mnie, staje się komiczny. Gdyby nie dochodziło do wskrzeszenia, to może jeszcze jakoś.

Pozostaje strzelanie, o którym wspominasz w tytule, ale prócz tego, że bohaterowie raz trafiają, raz nie trafią, aż ustrzelą jakieś dziecko, to nie wiem, jaki ma to z czymkolwiek związek.

Ode mnie to tyle. Tragedii nie było, pociski z pistoletów latały mniej lub bardziej trafnie, ochroniarz wychodzący z widny rozbił bank i… w razie czego będę wiedział, co robić, jak mi się winda zatnie.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Hej Atreju!

 

Dziękuję za lekturę tego długiego tekstu i obszerne uwagi.

 

Postaram się w miarę możliwości wyjaśnić z teoretycznego punktu widzenia, dlaczego opowiadanie miało być ciekawe. Strzelanina, machanie mieczem i inne formy robienia sobie krzywdy ciężko opisać tak, żeby same w sobie były interesujące. Naciska się spust i mięśnie albo zadziałały poprawnie, albo nie. Z szermierką jest nieco lepiej, tutaj bohaterowie mają dostęp do większej ilości środków, ale dopóki czytelnik nie jest w temacie, raczej ciężko opisać to w realistyczny, zrozumiały i ciekawy sposób. Mimo to, wiele osób uważa właśnie te historie przepełnione walką za najbardziej angażujące. Według mnie jest tak dlatego, że ludzi interesują nie same wydarzenia, a ich konsekwencje. To znaczy: jeśli chcemy, żeby bohater odniósł sukces, to boimy się, czy nic mu nie przeszkodzi i nie chcemy, żeby stała mu się krzywda. Czysto teoretycznie, przy nieskończonym przywiązaniu do bohatera, czytelnika obchodziłoby dosłownie wszystko, co ten robi. Coś jak ze śledzeniem codziennego życia celebrytów (chociaż dla mnie to już zdecydowanie za dużo, pokazuję tylko mechanizm :P).

Pierwsze pytanie, które się nasuwa, to czy do bohaterów w moim opowiadaniu dało się przywiązać. Szczerze mówiąc nie wiem, jak już wspomniałem wyżej, po raz pierwszy miałem jakikolwiek bardziej precyzyjny zamysł na postacie i to, co ma się z nimi stać. Niektórzy się wczuli, Ty najwidoczniej nie, także widać, że mam jeszcze duże pole do poprawy.

Kolejnym pytaniem jest, czy nie można zrobić i ciekawych postaci, i wydarzeń. A no można, tylko trzeba umieć. Tutaj chciałem skupić się na zjawisku opisanym powyżej, żeby się nauczyć i najwyżej potem dołożyć bardziej złożoną akcję.

Do tego dochodzi dylemat, czy takie pisanie nie jest mniej szlachetne, bo przecież nie mamy treści, tylko gramy na emocjach, ale ja na końcu tej dyskusji dochodzę do wniosku, że i tak zawsze chodzi o emocje, tylko u różnych osób różne rzeczy je wzbudzają.

 

Scena z ochroniarzem służy do przekazania informacji i pozwala uniknąć wielu info-dumpów w dalszej części tekstu. Dowiadujemy się, że w ogóle mamy inwazję, że roboty się teleportują, że jest kwiat. Uwaga o tym, że scenę można by skończyć po wyjściu z windy jest trafiona z fabularnego punktu widzenia, ale chciałem jeszcze pokazać teleportację, która dzięki temu nie jest nigdzie szczegółowo wyjaśniana i w końcówce, gdy znowu ją widzimy, nikogo nie zaskakuje. Mówisz, że wszystkie informacje są potem powtórzone. Ja bym bardziej powiedział, że są wykorzystane – przygotowuję sobie narzędzia, żeby potem czytelnik mógł pomyśleć: faktycznie, to jest element tego świata i mogło się tak zdarzyć, a nie autor ciągle wymyśla sobie nowe rzeczy, żeby pchać fabułę do przodu.

Co do ucieczki z windy zrobiłem mały research i bazowałem się na tym nagraniu: https://www.youtube.com/watch?v=oiP_PKIFKBk, chociaż oni mieli się tam prościej, bo wewnętrzne drzwi ciągle działały ;)

Zastanawia mnie też, dlaczego akurat ta scena tak przypadła Ci do gustu. Czy to właśnie winda zadziałała jako ciekawostka? A może akcja jeszcze się nie przejadła?

 

Jeśli chodzi o motyw przewodni, to tekst zaczął się od pomysłu na zamianę ciał połączoną z lekkimi rozważaniami metafizycznymi: co jeśli nauka dojdzie w końcu do momentu, który przynajmniej częściowo potwierdzałby istnienie siły wyższej albo chociaż wpasowywał się w kanony istniejącej religii? Tylko że pomysł sam w sobie fabuły jeszcze nie czyni. Chciałem, żeby odkrycie nie było po prostu przedstawione, tylko żeby grało istotną rolę i dawało czytelnikowi należytego “kopa”. Stąd pojawili się agenci, których nie dość, że zamiana ciał ratuje, to na starcie nie mają za dużo wspólnego ze związaną z odkryciem moralnością, a potem zaczyna ich coraz bardziej dotykać, każdego na swój sposób. Kariera Feliksa jest jednym z takich wątków, innym może być poświęcenie Lucasa zainspirowane przytoczoną opiekunką z domu dziecka.

 

Przechodząc do tej sceny, nie byłem oczywiście na misji tego typu, ale wydaje mi się, że w takich warunkach palce mogłyby nacisnąć spust częściej, niż życzyliby sobie tego właściciele.

Za to scena ze stołówką miała jednocześnie pokazywać ambicję Feliksa i to, że cel nie musi być do końca słuszny (no i poświęcenie można potraktować jako trochę naciągany, ale motyw). Zastanawiałem się, czy nie zrobić z orderowych plutonu egzekucyjnego na sam koniec, ale doszedłem do wniosku, że jednak dowódca chciałby użyć kogoś spoza struktury agencji.

 

Taki był zamysł, wykonanie nie jest oczywiście perfekcyjne, ale mam nadzieję, że rozwiałem przynajmniej część twoich wątpliwości.

Ostatnią rzeczą, która mnie zastanawia, jest uznanie wskrzeszenia za “komiczne”. Rozumiem, że z czysto ludzkiej perspektywy może się wydawać niedorzeczne, ale przy wprowadzonych założeniach powinno być spójne.

 

Jeszcze raz dziękuję za lekturę i pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Dziękuję, dziś już nie zdołam, postaram się wpaść jutro i dokończyć czytanie. :)

Pecunia non olet

Bruce, spokojnie, ja się stąd nigdzie nie ruszam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

:)))

Pecunia non olet

Mimo to, wiele osób uważa właśnie te historie przepełnione walką (…) nie chcemy, żeby stała mu się krzywda.

Masz na myśli chyba drogę do celu, ale ok. Ja stoję na stanowisku, że w sytuacji idealnej każdy akapit, wątek powinien w tekście czemuś służyć, inaczej jest zbędny. Akapity poświęcone scenom walki, a więc drodze do celu czemuś służą. Kłopot w tym, że jest ich, w mojej opinii, za dużo. Jedna scena pokazująca sprawność drużyny – okej, ale po co kolejna, która nic nie dodaje? Zamienia się to w grę komputerową, czyli zabijanie dla rozrywki.

Posłużę się dla zobrazowania nieszczęsnymi dziećmi.

Wpierw Lukas zabija pierwsze – jest informacja, coś jest nie tak. Potem zabija kolejne – nic nowego nie ma. Potem Alicja zabija następne – po części nic nowego, może prócz tego, że choroba strzelania do dzieci jest zaraźliwa. Następnie zabijają robota – nic nowego. Spotykają dziecko, jest dialog – żadnych nowych informacji. Wychodzą, wracają niejako w to samo miejsce, wcześniej zabrawszy opiekunkę, która zaraz ginie – żadnych nowych informacji. Następnie znajdują trójkę dzieci, jedno zostaje zabite przez robota i nic.

Tyle śmierci, żadnych konsekwencji, żadnych wyjaśnień. Podałeś informację z początku, że coś się dzieje niedobrego, na koniec masakry ja dalej wiem tyle samo. A może nawet mniej, bo bohaterowie zdają mi się średnio tym poruszeni, nie licząc Alicji. Ale całość tak jest przedstawiona, w mojej ocenie, że… no, bywa, jedno dziecko w te, czy we wte, przecież to i tak były sieroty.

Scena z ochroniarzem służy do przekazania (…) inwazję, że roboty się teleportują, że jest kwiat.

Tak, ale można było pokazać jedynie obraz z kamery i SMS-a. Nie podawać całości od razu, skoro cały tekst o tym traktuje. Nie pisać o robocie, skoro potem jest ich cała masa. Tylko dalej, tak jak to zrobiłeś, pokazać zmasakrowane ciało i domysły bohaterów.

Zastanawia mnie też, dlaczego akurat ta scena tak przypadła Ci do gustu. Czy to właśnie winda zadziałała jako ciekawostka? A może akcja jeszcze się nie przejadła?

Po części tak. Ale głównie chodzi o motyw hurra bohatera, którego pokonały drzwi windy. Było to dla mnie zabawne na swój tragiczny sposób.

Jeśli chodzi o motyw przewodni, to tekst zaczął się (…) wyższej albo chociaż wpasowywał się w kanony istniejącej religii?

Nie chciałem już poruszać tych kwestii. Bo odebrałem to jako konwencję fikcji naukowej, że w tego typu opowieściach, musi być jakiś uczony, który coś tam bełkocze. Ale…

Piszesz o umyśle, ale w tekście nie informujesz, co to właściwie ten umysł jest. Chodzi o osobowość, pamięć, świadomość, charakter, strukturę mózgu, o wszystko naraz? Wypadałoby, aby uczony wiedział, czym się zajmuje.

Z dalszej części tekstu wnioskuję, że chodzi o niejako kopiowanie struktury oryginału. Zatem nie nazwałbym tego transferem, bo przecież oryginałowi niczego nie ubywa?

 

Od razu nachodzi mnie tutaj myśl, aczkolwiek nie znam się na biologii, więc jej nie rozwinę, jak to się ma do DNA ciała, w którym zmieniany jest sam mózg?

Czy jak bohater przesiadł się do ciała kobiety, to jego męski mózg dostał okresu?

Wydaje mi się, że w momencie śmierci, z ciała Alicji wyszła dusza. Próbowała polecieć do nieba, ale nasze pole ją zatrzymało (…).

Dusza jest zatem materialna. Czy mogła więc lecieć do niematerialnego Nieba? Czy to jedynie żart ze strony uczonego? Dusza odgrywa tu rolę jakiegoś poruszyciela?

Potem, jak już gwardziści wyszli, wgrałem umysły do nowych ciał. Duszom chwila przerwy najwidoczniej nie przeszkodziła. Do tego wygląda na to, że dusze wróciły wam wspomnienia.

A więc dusza przenosi informacje? Jest pamięcią? Świadomością? Osobowością? Po co więc to całe kopiowanie umysłu? Czy dokładne odwzorowanie struktury umysłu nie powinno już takich kwestii załatwić?

 

Cała zamiana ciał wychodzi według mnie bardziej, jak zamiana słów. Niby bohater trafia do nowego ciała, ale opisujesz to tak, jakby wsiadł do nowej maszyny. To samo tyczy się tego, kiedy zamieniasz bohaterów ciałami. Brak jakichkolwiek konsekwencji, szoku, zdziwienia, no nie wiem.

 

Ogólnie w swej koncepcji sprowadzasz człowieka do mózgu. Przekopiować strukturę mózgu plus napęd „duszyczkowy” i wszystko będzie cacy. Reszta ciała to tylko maszyna, do której można się przesiąść. Nie odbieraj tych słów jako wadę tekstu. Po prostu są to mi odległe i obce poglądy, i krytykuję tutaj samą ideę.

Ostatnią rzeczą, która mnie zastanawia, (…) ale przy wprowadzonych założeniach powinno być spójne.

Motyw zamiany w takim stylu kojarzy mi się z filmami komediowymi. Mężczyzna trafia do ciała kobiety i… i wiadomo, co robi. Nie potrafię odebrać tego inaczej. ;p

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Masz na myśli chyba drogę do celu, ale ok.

Masz rację, chociaż myślę, że znalazłoby się kilka odstępstw ;)

Wydaje mi się jednak, że nieco inaczej postrzegamy wydarzenia. Zostając przy przykładzie z dziećmi, dla mnie wygląda to następująco:

Lucas zabija pierwsze: problem się pojawia.

Lucas zabija drugie: Lucas zaczyna czuć się ze sobą na tyle nie w porządku, że zaczyna wypierać, żeby zabijanie było czymkolwiek złym, Alicja jest zła, bo jest empatyczną osobą.

Alicja zabija: Alicja dochodzi do wniosku, że jednak nie była empatyczną osobą i łatwo jest krytykować innych, jak samemu nie było się sprawdzonym, Feliks dochodzi do wniosku, że trzeba zmienić taktykę.

Feliks woła dzieci: postanawia zaryzykować bezpieczeństwo drużyny, żeby pomóc ludziom.

Zabijają robota i dzieci nie wychodzą: konsekwencje decyzji Feliksa, sprawiające, że zaczyna zmieniać nastawienie.

Zabranie ze sobą opiekuna: jeszcze jedna próba oszczędzenia dzieci w środku.

Walka z robotami i śmierć opiekuna: Feliks dochodzi do wniosku, że nie ma po co się starać, skoro ofiary i tak będą, Lucas się łamie i dochodzi do wniosku, że nie da rady tego wszystkiego wyprzeć i jednak trzeba się przejmować (co ma też konsekwencje na końcu opowiadania).

Rozkaz, żeby nastolatkowie podeszli: na bazie wniosku wcześniej Feliks stwierdza, że wywalone: oni zginą, ale my przeżyjemy i tak najwidoczniej musi być. Zmienia się też jego nastawienie do obcych: to już nie przeciwnik do ogrania w grze strategicznej albo zawodach sportowych, tylko prawdziwy wróg ludzkości.

I no nie wiem, jak dla mnie informacji jest tu sporo i każdy bohater przechodzi małą przemianę. Może nie jest to wystarczająco wyraźnie przedstawione?

 

Tak, ale można było pokazać jedynie obraz z kamery i SMS-a. Nie podawać całości od razu, skoro cały tekst o tym traktuje.

Zależało mi tutaj konkretnie na tym fragmencie:

Przed nim pojawił się wysoki na dwa metry robot. Nie spadł znikąd, nie wyszedł zza rogu – po prostu się pojawił.

bo sama teleportacja pojawia się “na ekranie” dopiero na sam koniec. Zastanowię się, czy to zostawię, ale widzę teraz, że na pewno można nie powiedzieć, czy robot dopadł Mariana, czy nie, może skrócić też trochę opis. Dziękuję :)

 

Po części tak. Ale głównie chodzi o motyw hurra bohatera, którego pokonały drzwi windy. Było to dla mnie zabawne na swój tragiczny sposób.

W takim razie cieszę się, że się podobało, ale, heh, nie do końca taka miała być rola tego fragmentu ;) Chociaż taka interpretacja w żaden sposób właściwej roli nie przeszkadza :P

 

Jeśli chodzi o umysł, to też nie promuję tu własnych poglądów, tylko robię eksperyment: a co gdyby nasza świadomość/wspomnienia/wszystko były umiejscowione w jakimś cudownym, niemożliwym do zaobserwowania obiekcie (tutaj: duszy) i potrzebowały mózgu tylko jako swego rodzaju “hardware’u” do działania? Oczywiście całkowite naukowe wyjaśnienie takiego zjawiska nie jest możliwe, ale nie wydaje mi się też, żeby coś oprócz brzytwy Ockhama temu całkowicie przeczyło. W takim przypadku – tak jak zresztą jest to pokazane w teście – sam sprzęt dałoby się skopiować, tylko nie sprawi to jeszcze, że dwie osoby będą żyły jednocześnie. Trzeba “duszy”, który rozpozna znajomy sprzęt i się na niego przeprowadzi.

Od razu nachodzi mnie tutaj myśl, aczkolwiek nie znam się na biologii, więc jej nie rozwinę, jak to się ma do DNA ciała, w którym zmieniany jest sam mózg?

Też nie jestem ekspertem i w tekście musiałem zrobić kilka uproszczeń, ale wydaje mi się, że DNA w tym przypadku decyduje tylko o początkowym ułożeniu neuronów i ich późniejszych reakcjach na bodźce, ale gdyby je przekonfigurować, to maszyna potoczyłaby się dalej swoim rytmem.

Czy jak bohater przesiadł się do ciała kobiety, to jego męski mózg dostał okresu?

Nie, był zmęczony. Ale nowy organizm docelowo owszem, jeśli tylko biolodzy nie usunęli z ciała również tej “niedogodności”.

 

Przesiadka między ciałami nie jest dla bohaterów zupełnie obojętna. U Feliksa opisuję poczucie obcości i “odkrywanie” swojej nowej skorupy, tylko jest on typem osoby, która stwierdziłaby raczej, że jej zdziwienie nikogo nie obchodzi, a za drzwiami jest walka do wygrania, więc musi sobie poradzić. Stąd brak rozmów na ten temat.

Co do Alicji zamysł był taki, że od początku nie do końca dobrze czuła się ze swoim ciałem (zauważ, jak reaguje na wszystkie próby fizycznego kontaktu), więc przesiadkę przyjęła z pewną ulgą, nawet, jeśli trochę ją to zaskoczyło. Pozostaje też nieujawniona treść jej rozmowy z Benjaminem.

 

Motyw zamiany w takim stylu kojarzy mi się z filmami komediowymi. Mężczyzna trafia do ciała kobiety i… i wiadomo, co robi. Nie potrafię odebrać tego inaczej. ;p

Najwidoczniej oglądam za mało filmów ;) Chociaż można się też zastanawiać, czy zamiana faktycznie byłaby taka zabawna.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Dziękuje, ostamie, za odpowiedź, myślę, że pokazuje ona różnice w naszym myśleniu i tak już musi być. Ja mam inne ideały, ty masz inne. :)

 

Tak, jak pisałem, nie uważam za konieczne czepianie się owej przesiadki do innego ciała. Dopuszczam założenie, że czasem można coś uprościć, aby coś pokazać. Tylko, odwołując się do pierwszego komentarza, nie dostrzegam tutaj hierarchi wątków, przez co trudno mi ocenić, czy uproszczenie jest tu do obrony, czy nie.

Najwidoczniej oglądam za mało filmów ;) Chociaż można się też zastanawiać, czy zamiana faktycznie byłaby taka zabawna.

Ja kojarzę sam motyw, ale nie znam konkretnych przykładów. Oglądałem coś takiego, mając pewnie naście lat i niestety utkwiło mi w głowie. ;p

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Witam serdecznie; dokończenie czytania i kolejne sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

– Ale o co chodzi z inwazją? Przecież ktoś musiał przeoczyć mnóstwo kwiatów – krzyknął Lucas. – hmmm… – oni tak ciągle krzyczą bez wykrzykników…

Jak rycerze rozlezą się po świecie, dopiero będzie katastrofa – zawołała Alicja. – tu podobnie

Z resztą, z tą duszą tak mi się tylko powiedziało. – ort. – razem?

Limity mogą być bliżej, niż się wydaje. – W głosie naukowca było więcej radości niż reprymendy. – powtórzenie

Rzuciły się na nas trzy roboty jednocześnie. Zanim zdążyliśmy ich pokonać, kolejna piątka pojawiła się dalej w korytarzu. – składniowy – do czego lub kogo odnosi się wyraz „ich”?

– A (przecinek?) co jeśli tam nie było nowego kwiatu, tylko obcy teleportują się do starych?

 

Rycerzy było już siedmiu. Ustawili się w szereg, z ostrzami wyciągniętymi w naszą stronę. Od tyłu byliby świetnym celem, ale wszyscy agenci oprócz nas uciekli na górę.

– To i tak w tę samą stronę. Szybko! – krzyknął Lucas.

Rzuciliśmy się biegiem, dwa giganty i trójka agentów za nami. Szereg wybiegł nam na spotkanie. Zawahałem się. Byłem silniejszy od rycerza. Z Alicją mogliśmy pokonać dwóch lub trzech. Ale siedmiu? – ten fragment jest dla mnie niejasny – czemu trójka agentów biegła za nimi, skoro wcześniej wszyscy agenci pobiegli na górę?

 

Spojrzałem na trupa Lucasa z dwoma ogromnymi ranami w klatce piersiowej i szyi. – składniowy i gramatyczny – rana to rodzaj żeński, nie męski

Trafił we framugę i rykoszetem odbił się do środka pomieszczenia. – czy on się odbił do, czy od?

 

Hahaha, ”Alicja podszedł” – niezłe zakończenie taaakiej akcji! :) Baaardzo dobry tekst, gratuluję pomysłu i klikam. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Atreju, ja również dziękuję za rozmowę. Właśnie przy odmiennych poglądach najłatwiej jest się dowiedzieć czegoś nowego ;) Postaram się, żeby hierarchia wątków na przyszłość była lepsza.

 

Bruce, dzięki za łapankę i lekturę. Cieszę się, że zabieg na końcu uśmiechnął i pomysł przypadł do gustu :) Zastanawiałem się, czy nie zmienić rodzaju już wcześniej, ale doszedłem do wniosku, że źle by się to czytało, a tu przynajmniej dopełnia finału.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

I ja dziękuję; tak, całość bardzo przypadła mi do gustu i chwalę nieustannie świetny pomysł. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bruce smiley

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Osobliwe wrażenia towarzyszyły mi podczas lektury, Ostamie, albowiem nie przepadam za opowiadaniami opisującymi sceny walki, a tu wszystko się do tego sprowadza. W dodatku tempo jest zawrotne, sytuacje wręcz niewiarygodne, a bohaterowie choć bez przerwy znajdują się w wirze kolejnych potyczek, to pokonują mnóstwo obcych i nawet kiedy umierają, to zaraz powracają do żywych, po czym walczą jeszcze ofiarniej i z jeszcze lepszym skutkiem. :)

I dlatego ze zdumieniem stwierdzam, że choć to całkiem nie moja bajka, to tę historię czytało mi się świetnie, ze sporym zaciekawieniem, a chwilami, nawet mimo dramatycznych sytuacji, także z uśmiechem.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia, ale mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

 

Po­ło­żył na stole kubek z pa­ru­ją­cą kawą.Postawił na stole kubek z pa­ru­ją­cą kawą.

Gdyby położył kubek, kawa by się zeń wylała.

 

Wsa­dził w wyrwę krót­szy ko­niec pałki te­le­sko­po­wej. → Niczego z drzwi nie wyrwał, więc raczej: Wsa­dził w szczelinę krót­szy ko­niec pałki te­le­sko­po­wej.

 

ale okna da­wa­ły wy­star­cza­ją­co świa­tła, żeby się po­ru­szać. → Okna nie są źródłem światła.

Proponuję: …ale przez okna wpadało dość świa­tła, żeby się po­ru­szać.

 

ra­mio­na za­koń­czo­ne cięż­ki­mi do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia przy­rzą­da­mi. → …ra­mio­na za­koń­czo­ne trudnymi do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia przy­rzą­da­mi.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– A teraz: do środ­ka! → Czemu tu służy dwukropek?

 

zdała sobie spra­wę z na­szej obec­no­ści. Za­wró­ci­ła i pu­ści­ła się w naszą stro­nę z za­wrot­ną pręd­ko­ścią, zu­peł­nie jakby ko­ry­tarz zmie­nił się w stud­nię, przez którą spa­da­ła. Od­dział spoj­rzał py­ta­ją­co w moją stro­nę. → Czy to celowe powtórzenia?

 

Ca­łość miała pra­wie metr śred­ni­cy i uno­si­ła w po­ło­wie wy­so­ko­ści biura… → Co unosiła?

A może miało być: Ca­łość miała pra­wie metr śred­ni­cy i uno­si­ła się w po­ło­wie wy­so­ko­ści biura

 

Mi tam nie za­le­ży… → Mnie tam nie za­le­ży

 

Chwi­lę nam za­ję­ło, zanim po­zno­si­li­śmy… → A może: Chwi­lę trwało, zanim po­zno­si­li­śmy

 

żeby w WED’zie skoń­czyć z pa­no­wa­niem… → …żeby w WED-zie skoń­czyć z pa­no­wa­niem

 

Na wej­ściu do la­bo­ra­to­rium sta­ną­łem jak wryty.W wejściu/ W drzwiach do la­bo­ra­to­rium sta­ną­łem jak wryty.

 

prze­wo­dy wiły się po ziemi. → Piszesz o laboratorium, więc: …prze­wo­dy wiły się po podłodze/ posadzce.

 

na pewne ba­da­nia wcze­śniej cięż­ko było do­stać po­zwo­le­nie. → …na pewne ba­da­nia wcze­śniej trudno było do­stać po­zwo­le­nie.

 

Mi i Lu­ca­so­wi skoń­czy­ło się pa­li­wo… → Mnie i Lu­ca­so­wi skoń­czy­ło się pa­li­wo

 

Biła od niej de­li­kat­na woń per­fum. → Skoro woń perfum biła, była raczej intensywna, nie delikatna.

Proponuję: Otaczała ją de­li­kat­na woń per­fum.

 

ale tym razem pro­ściej było mi się opa­no­wać. → A może: …ale tym razem łatwiej było mi się opa­no­wać.

 

ale poza tym każdy z nas ma swoje życie. → Feliks mówi o grupie mieszanej, więc: …ale poza tym każde z nas ma swoje życie.

 

in­for­ma­cje o Zie­mii nie do­tar­ły… → Literówka.

 

Ali­cja opar­ła po­ty­li­cę o me­ta­lo­wą bla­chę nad sie­dze­niem. → Czy dookreślenie jest konieczne?  Czy blacha może być inna, nie metalowa?

 

po­ra­sta­ły ją małe krze­wy. Jeden z nich wy­rósł wokół cze­goś me­ta­lo­we­go… → Czy jeden krzew może wyrosnąć wokół czegoś?

 

Ktoś z nas może prze­ży­je. → Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: Któryś z nas może przeżyje.

 

Jak ktoś z was ład­nie za­uwa­żył… -> Jak któryś z was ład­nie za­uwa­żył

 

– Za­sta­na­wia mnie – po­wie­dział Lucas. – jak to jest… → Zbędna kropka po didaskaliach.

 

Mi tu czło­wiek umie­ra!Mnie tu czło­wiek umie­ra!

 

– Gdy­byś się wy­niósł, ona… – wska­za­łem na Ali­cję i urwa­łem… → – Gdy­byś się wy­niósł, ona… – Wska­za­łem Ali­cję i urwa­łem

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

Z resz­tą, z tą duszą tak mi się tylko po­wie­dzia­ło.Zresz­tą, z tą duszą tak mi się tylko po­wie­dzia­ło.

 

Zrzu­ci­łem trupa Ali­cji na zie­mię… → Zrzu­ci­łem trupa Ali­cji na podłogę/ posadzkę

 

 Na ko­ry­ta­rzu sy­tu­acja była cięż­ka.Na ko­ry­ta­rzu sy­tu­acja była trudna.

 

Pode mną leżał znisz­czo­ny kor­pus ob­ce­go. Rdzeń pękł na pół, tak że ra­mio­na i od­nó­ża le­ża­ły kilka… → Nie brzmi to na najlepiej.

 

Pot lał nam się z czoła… → Z jednego czoła? A może miało być: Pot lał się nam z czół… Lub: Pot lał się z nas

 

Rzu­ci­ły się na nas trzy ro­bo­ty jed­no­cze­śnie. Zanim zdą­ży­li­śmy ich po­ko­nać… → Czy na pewno pokonali tych trzechrobotów, czy może miało być: Zanim zdą­ży­li­śmy je po­ko­nać

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej regulatorzy!

 

Cieszę się, że się podobało, w szczególności, jeśli udało mi się zamieszać w Twoich czytelniczych gustach ;) Chciałem nie wstawiać za dużo wydarzeń, które byłyby ciekawe same w sobie i skupić się bardziej na powiązaniach fabularnych i bohaterach, także cieszę się, że wyszło.

Dziękuję też za łapankę, wszystkie uwagi wprowadzone, chociaż tu znowu rozmiar opowiadania spowodował małe anomalie czasowe i kilka poprawek, zasugerowanych przez innych czytelników, wskoczyło do tekstu jeszcze przed komentarzem ;)

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Ostamie, zawsze czytam i łapankuję w Wordzie. A kiedy już dobiorę się do tekstu, raczej nie śledzę na bieżąco poczynań innych komentujących, choć zdarza się, że jeśli zauważę, iż błąd został już wytknięty, pomijam go.

A skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczywiście śmieję się, nie narzekam, za to rozwiązanie zagadki okazało się inne, niż myślałem ;) Dziękuję za klika i pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Bardzo proszę i życzę sukcesów w dalszej pracy twórczej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jest dużo plusów i trochę minusów.

Widzę potencjał do skracania – scenka w kantynie nie wnosi wiele do fabuły.

Niekiedy tekst sprawia wrażenie naiwnego, w którymś momencie zaczęłam się zastanawiać, czy to aby nie opis gry. Tak, jakbyś miał za duży kontrast.

Dlaczego ochroniarz w ogóle wsiada do windy? Powinien wiedzieć, że podczas inwazji nie ma prądu. Ochrony nie uczą, żeby nie ufać windom?

Miesiąc na przełom w nowatorskiej dziedzinie nauki to śmieszny termin. Zdaje się, że Edisonowi dopracowanie żarówki zajęło więcej.

Przy jaskini doszłam do wniosku, że bohater jest psychopatą. To nie jest chęć zrobienia kariery, tylko idiotyzm. Dlaczego taki świeżak został szefem?

Ale ogólnie czytało się nieźle. Końcówka mi się podobała – tam nie było zbędnych dłużyzn, zgrabnie podomykałeś wątki.

proste, drewniane krzesła otaczały proste, drewniane stoły,

Czyli co otaczało, a co było otaczane? Lepiej unikać takich dwuznacznych konstrukcji.

Babska logika rządzi!

Hej Finkla!

 

Dziękuję za uwagi i cieszę się, że ogółem czytało się lepiej niż gorzej. Tekst jest na tyle długi, że pod koniec miałem wrażenie, że zdążyłem się kilku rzeczy nauczyć i piszę lepiej niż na starcie ;)

 

W kantynie chciałem wprowadzić trochę świata i ambicji bohaterów tak, żeby w scenie ciągle był konflikt, chociaż rozumiem, że nie ciągnę go dalej. Na początku chciałem też, żeby ordery odegrały w końcówce większą rolę, ale z tego zrezygnowałem, więc może faktycznie wątek dałoby się pominąć. Mam pewne opory przed całkowitym usunięciem tej sceny, w szczególności ze względu na interakcję Feliksa i Alicji (a trochę innych informacji i tak trzeba jakoś przekazać), ale pomyślę, czy nie da się jej skrócić i na przyszłość będę bardziej uważał, żeby wszystko zmierzało w jedną stronę.

 

Skojarzenie z grą komputerową zrozumiałe, ale nie jestem pewien, co w tym przypadku rozumiesz przez za duży kontrast.

 

Dlaczego ochroniarz w ogóle wsiada do windy? Powinien wiedzieć, że podczas inwazji nie ma prądu. Ochrony nie uczą, żeby nie ufać windom?

Ochronę uczą przede wszystkim, że mają nie ruszać kwiatu i poczekać na specjalistów, bo statystycznie źle się to kończy. Za to prąd znika dopiero po chwili, także zakładając, że ochroniarz w ogóle chciał się dostać do urządzenia i musiał to zrobić jak najszybciej, decyzja była słuszna. Nie wiem, na ile to wybrzmiało, ale zacięcie windy miało być nieszczęśliwym przypadkiem, niezależnym od braku prądu: “Między trzecim a czwartym winda stanęła. Światła ciągle działały”.

Miesiąc na przełom w nowatorskiej dziedzinie nauki to śmieszny termin. Zdaje się, że Edisonowi dopracowanie żarówki zajęło więcej.

Racja, poprawiłem.

Przy jaskini doszłam do wniosku, że bohater jest psychopatą. To nie jest chęć zrobienia kariery, tylko idiotyzm. Dlaczego taki świeżak został szefem?

Gdyby nie to, że trafili na nowy typ obcych, z dużym prawdopodobieństwem poradziliby sobie nawet bez Alicji, a ona też nie musiała rezygnować.

Chciałem, żeby decyzja była kontrowersyjna i żeby Feliks uparcie w nią brnął, ale mogłem ją źle zbalansować. Plan na Feliksa był taki, że niby młody, ale kończy wszystkie szkoły z wyróżnieniem, wychodzą mu wszystkie akcje, dowództwo mu ufa, on sam też nabiera pewności siebie, aż w końcu odbija się od ściany. Pewnie lepiej byłoby, gdyby wynikało to z tekstu ;)

 

Dwuznaczność usunąłem.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Skojarzenie z grą komputerową zrozumiałe, ale nie jestem pewien, co w tym przypadku rozumiesz przez za duży kontrast.

No, że ludzie czy rzeczy są albo ewidentnie źli, albo ewidentnie dobrzy. Zabrakło mi subtelnej gry światłocieniem. Bohatera odebrałam nie jako młodego i ambitnego, lecz jako psychopatę, który durnymi decyzjami doprowadził do buntu na pokładzie.

Babska logika rządzi!

Faktycznie, świat jest czarno-biały, a może nawet, jeśli spojrzymy tylko na ludzkie postacie, po prostu biały, tylko nie zawsze wychodzi zgodnie z intencjami? W każdym razie dziękuję za uwagi, będę o nich pamiętał.

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Zaczęłam czytać późnym wieczorem i nie potrafiłam się zatrzymac. I pomyśleć że to zupełnie nie moje klimaty a wciągnęłam się bez reszty. Ɓłędy zostawiam specjalisfom. Ja ide kliknac.

Hej Nova! Cieszę się, że tekst wciągnął mimo przeciwności w postaci pory i tematyki. Taki właśnie miałem główny cel – napisać historię, którą po prostu dobrze się czyta :)

Dzięki za lekturę i klika, chociaż opowiadanie jest już w bibliotece.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Witaj.

W końcu science–fiction jakie lubię. Inwazja obcych, chociaż to tylko zwiad, w końcówce przybywają posiłki, sytuacja Ziemi staje się coraz gorsza. Zapada w pamięć akcja w szkole( sierocińcu?), dawno już czytałem. Trochę pokazujesz, że te wszystkie filmy, gdzie żołnierze własną piersią osłaniają cywilów, to bajka. Nie przeczę, może są tacy, ale większość chce przeżyć i dbają o własne życie. Nie wiem, ile znaków zawiera książka, ale skoro pierwsza fala ataku zawiera 73 tys. znaków(to pewnie kilka rozdziałów), to śmiało mógłbyś pokusić się o napisanie książki. Może już napisałeś jakąś?

Biblioteka w pełni zasłużona.

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

Hej feniksie! Miło, że tekst ci się spodobał. Napisanie czegoś tej długości było ciekawym doświadczeniem (w momencie pisanie 40% wszystkich napisanych przeze mnie rzeczy), w tym formacie można zrobić dużo więcej bez obawy, że trzeba skracać. Jedyne co, to utrzymanie motywacji było tu większym wyzwaniem niż sam proces twórczy ;)

Książkę chciałbym kiedyś napisać, ale musiałby się trafić pomysł (albo kilka pomysłów) wartych rozpisania i więcej wolnego czasu.

 

Dzięki za lekturę i pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Nowa Fantastyka