- Opowiadanie: blue_skipper - jednak na słowach się nie skończyło

jednak na słowach się nie skończyło

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

jednak na słowach się nie skończyło

Na ulicach Damaszku w godzinach przedpołudniowych zawsze panował tłok. Robotnicy, którzy jeszcze nie zostali najęci do pracy w winnicach, gorączkowo wypytywali zamożniej wyglądających przechodniów o możliwość zatrudnienia do końca dnia. Kupcy zaklinając się wychwalali swoje towary, a szary tłum zdawał się przypominać rzekę, której wiry robiły odrobinę zamieszania w jej stałym nurcie.

– Zobacz, każdy z nich się gdzieś śpieszy, a ty? Ty już nigdy nie spojrzysz na świat tak jak oni, prawda? Obaj dobrze wiemy, że twoje życie już nigdy nie będzie takie samo jak jednego z tych nieświadomych prostaczków – powiedział siedzący na ławce ustawionej przy placu targowym mężczyzna z gęstą czarną brodą ubrany w wytartą długą szatę. Nie spodziewał się, że siedzący po jego lewej stronie towarzysz coś odpowie. Nie był on skory do rozmowy i tylko wpatrywał się smutnym wzrokiem w swoje sandały.

Na tej samej ławce, po prawej stronie, siedziała jeszcze kobieta z niemowlęciem na ramionach. Patrząc na zawiniątko można się było jedynie domyślać, że w środku jest dziecko, ponieważ troskliwa kobieta szczelnie owinęła je chustami, aby ani jeden promień wspinającego się na niebio słońca nie padł na wrażliwą skórę.

– Ale ani ty, ani ja nie jesteśmy mędrcami – przeciągnął się leniwie czarnobrody. – My jesteśmy od tego, aby w tak gorący dzień wychylić po kubeczku jakiegoś mocniejszego winka, oczywiście dla celów zdrowotnych.

Mężczyzna po lewo poruszył się niespokojnie i milcząc zaczął zgniatać powietrze palcami. Każdy przechodzień patrząc na niego mógł powiedzieć, że siedzi pogrążony we własnych myślach, ale gdyby dostrzegł jego czujny wzrok ukryty za zasłoną tłustych włosów, natychmiast zmieniłby zdanie. Wspierając łokcie na kolanach zdawał się dostrzegać w ulicznym kurzu coś niezwykłego.

Był jak zahipnotyzowany, dlatego nie zauważył małego chłopczyka, który wpadł na niego. Siła z jaką został popchnięty zdumiała go i spadł z ławki. Malec nie przeprosił. Od razu wrócił do trójki innych dzieci, kopiąc w stronę dziewczynki jakiś gałganek.

– Co ci się stało, przyjacielu? – zapytał ze zdziwieniem brodacz.

Poszkodowany bez słowa podniósł się, otrzepał z kurzu i drżąc na całym ciele znów usiadł na ławce. Łokcie ponownie powędrowały na kolana, wzrok w ziemię, a palce z coraz większą natarczywością ściskały powietrze.

Bawiące się dzieci znacznie przybliżyły się do ławeczki wznosząc w powietrze tumany duszącego kurzu. Niemowlę trzymane na rękach przez kobietę zaczęło głośno płakać.

– Cicho, mała poczwaro – uspokajała go matka, której twarz była okropnie zdeformowana. Z policzków i czoła zwisały płaty przegniłej skóry. Wiły się nad zawiniątkiem, kołysząc się wraz z każdym ruchem głowy. Kobieta wsadziła palec między chusty, tam, gdzie powinna być główka i zaczęła łaskotać malca. – Ugryzł mnie! – krzyknęła cofając rękę o skórze wyglądającej tak samo jak ta na policzkach, z tą różnicą, że dodatkowo umazaną we krwi. – Bydle – warknęła i uderzyła dziecko pięścią w brzuch. Rozległo się jeszcze głośniejsze wycie.

Nieodzywający się do tej pory mężczyzna spojrzał przed siebie, mijając wzrokiem dzieci, kupców, drewniane wozy ciężkie od towarów i potok piechurów. Gdzieś, po drugiej stronie drogi, w cieniu podniszczałych budynków, stała kobieta. Podczas gdy każda przechodząca obok niej starała się ubierać jak najskromniej, wybierając prostotę i szarość, ona miała na sobie ciemnozielony strój przylegający do idealnego ciała. Płytki dekolt i zakrywająca nogi suknia pobudzały wyobraźnię przechodzących Izraelczyków.

– Musi być droga – zauważył z podziwem mężczyzna siedzący pośrodku. – Ale za pewne warta swojej ceny, spójrz na nią. Jest niesamowita. Marnuje się tutaj – westchnął. – W innym świecie pewnie byłaby księżniczką, albo Rzymianką ubraną w zwiewną białą togę. Przynosiła by listy swojemu mężowi, centurionowi, a on w zamian za tę niewielką przysługę brałby ją na stole nie zrzucając z niego nawet mapy imperium.

Milczący złapał się za głowę i zaczął szarpać brudne włosy. Pisnął coś cicho, a po policzku spłynęła mu łza. Po wzięciu kilku głębszych oddechów sięgnął drżącą dłonią do sakiewki, wysypał jej zawartość na dłoń i zaczął liczyć monety. Palcem przegarnął czwartą część denara na nasadę dłoni, a pięć z jedenastu srebrników na palce.

W tym momencie obok ławki stanął stary bezpański osioł i zdawał się uważnie przyglądać rachunkom człowieka. Nic dziwnego, że nie miał właściciela. Łyse płaty na jego grzbiecie, zaćmione oczy, nienaturalnie długie zęby ociekające ropą sączącą się z języka, wywoływały przekonanie, że zwierzę nie nadaje się nawet na karmę dla psów.

Bawiące się dzieci również podeszły bliżej, aby przyjrzeć się monetom.

– No zrób coś! – krzyknęła dziewczynka, a cała gromadka przysunęła się do liczącego na wyciągnięcie ich małych rączek.

Tamten nie zareagował, dlatego dzieci przeniosły wzrok na mężczyznę obok niego. On popatrzył dokoła. Wpatrywał się w niego chory osioł, czwórka malców, zakażona kobieta, a nawet jej małe dziecko wystawiło swą szpetną główkę z bezpiecznej kryjówki. Wszyscy milczeli, a rosnące w powietrzy napięcie zdawało się zatrzymywać w miejscu obłoki ciężkiego kurzu.

– Już czas – wybulgotało niemowlę, a skóra na jego głowie, narażona na bezpośredni kontakt z promieniami słonecznymi, zaczęła czernieć i gnić na oczach pozostałych. – Zrób to!

Mężczyzna z brodą wyprostował się, spojrzał na rozedrganego sąsiada i położył rękę na jego ramieniu.

– Tylko jeden raz, przyjacielu. Ulżyj sobie, Szymonie – wyszeptał do ucha.

Poczuł nie dający się z niczym porównać ból w ręce, którą dotknął Szymona. Cofnął ją, ale paraliżujący impuls zaczął roznosić się po całym ciele, a następnie uderzać na zmianę zimnem i gorącem. Drżąc, upadł na ziemię, a jego głowę wypełnił oleisty obraz z przed kilku miesięcy.

Wokoło unosiły się gęste tumany kurzu zdające się tańczyć w promieniach zachodzącego słońca. On, dokładnie tak, jak teraz, leżał na ziemi targany konwulsjami, wypełniony wewnątrz zmiennym bólem, który z każdą chwilą zdawał się narastać. Otaczający go ludzie pokazywali go palcami i zlęknieni cofali się kilka kroków za każdym razem, gdy wymieniał ich imiona i ciskał groźbami. Tylko jeden mężczyzna stał spokojnie i zdawał się być odporny na pandemię chaosu. Nie było wyraźnie widać jego twarzy, ponieważ znajdowała się na tle pomarańczowego słońca.

– Nie możesz! – wykrzyczał leżący zapluwając własne policzki gęstą śliną. – Nie masz takiej władzy!

– Nie mam władzy, ani siły, ani mocy, albowiem nie ode mnie ona pochodzi. Przychodzę tu w imieniu Jezusa Chrystusa i bez niego byłbym nikim. I przez wzgląd na Jego Imię, ja Paweł, rozkazuję ci: wyjdź z niego!

– Nie! – wykrzyczał leżący, a siedem istot patrzyło na niego z przestrachem.

Szymon również przypomniał scenę z tamtego popołudnia. Zacisnął drżącą dłoń z pieniędzmi i ostrożnie przesypał je z powrotem do sakiewki.

– Jeszcze nie teraz, jeszcze nie… – wysapał czarnobrody, a Szymon ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać.

Koniec

Komentarze

Na ulicach Damaszku, w godzinach przedpołudniowych, zawsze panował tłok - zabrakło wytłuszczonych przecinków
siedziała jeszcze kobieta - niepotrzebne słowo
troskliwa kobieta szczelnie - powtórzenie. Proponuję użyć słowa matka
Mężczyzna po lewo poruszył - błędna kontaminacja. Po lewej stronie albo na lewo
- Ugryzł mnie! - krzyknęła cofając rękę o skórze wyglądającej tak samo jak ta na policzkach, z tą różnicą, że dodatkowo umazaną we krwi - może to czepianie się bez sensu, ale po co miałaby o tym krzyczeć? W opisie ręki coś mi zgrzyta. Ta skóra jakoś niezręcznie wtrącona. No i we krwi miała raczej sam palec.
Gdzieś, po drugiej stronie drogi, w cieniu podniszczałych - pierwszy przecinek jest zbędny. Podniszczałe - podniszczone?
Palcem przegarnął czwartą część denara na nasadę dłoni - rozdarł go przy przeciąganiu?

Więcej wypisywać mi się nie chce, leń jestem. Dużo błędów interpunkcyjnych, trochę powtórzeń. Popracuj nad tym.
Ogólnie - nie łapię idei scenki, ale nawet mi się podoba. Może dlatego, że lubię bliskowschodnie klimaty. Końcówka jakaś dziwna. 

Dzięki za komentarz. Całość inspirowana Mt12,43-45

Przeczytałem. Nie chcę mi się już dzisiaj bawić w polonistę, a tutaj bym się mógł nieźle zabawić.
Widać, że masz jakiś pomysł, tylko niezbyt ci wyszła forma. Pisz dużo, ale jeszcze więcej czytaj. W ten sposób w końcu wyrobisz sobie przyzwoity styl.
Mam ten sam problem co exturio: kompletnie nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi.

Nowa Fantastyka