- Opowiadanie: Wiedźma Lore - Wszystkie nasze wilki

Wszystkie nasze wilki

Wi­taj­cie,

już tu kie­dyś byłam. Za­czę­łam w życiu od nowa, także i tutaj po­sta­no­wi­łam zro­bić to samo. Z góry dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny jak i ko­men­ta­rze.  Wiedź­ma ma na was oko.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, Finkla, zygfryd89, krar85

Oceny

Wszystkie nasze wilki

1. Wmów sobie, żeś mar­twy

 

Gdy póź­niej wspo­mi­na­ła ten mo­ment, Lake nie ża­ło­wa­ła sa­me­go aktu mor­der­stwa. Wy­rzu­ca­ła sobie je­dy­nie, jak bar­dzo drża­ły jej ręce, jak nie­udol­nie sta­wia­ła stopy, jak wszyst­kie ruchy były nie­zdar­ne i ha­ła­śli­we. Tylko ka­prys losu uchro­nił ją wtedy przed nie­po­wo­dze­niem, po­zwo­lił prze­bić serce be­stii tą marną na­miast­ką włócz­ni. Może ro­bi­ła to nie po raz pierw­szy, po­nie­waż nawet nie wzdry­gnę­ła się na widok krwi. A może to wina lasu, może już zwa­rio­wa­ła, bo to nie­nor­mal­ne, aby pa­trzeć tak obo­jęt­nie na mar­twe ciało.

Ko­bie­ta my­śla­ła, że doj­rzy w oczach to­wa­rzy­sza od­ra­zę, wy­rzut lub co gor­sza po­chwa­łę. Jed­nak Wolf po­pa­trzył na nią zu­peł­nie ina­czej, jakoś tak dziw­nie.

– Idzie Wa­ta­ha z za­świa­tów – wy­du­kał z drże­niem. – Tak po­wie­dział. Już je­ste­śmy mar­twi, ale bę­dzie tylko go­rzej.

– Znaj­dzie­my wyj­ście.

– Mówił, co robią z ta­ki­mi, jak my. Po co tu je­ste­śmy. Dla­cze­go. I kto nam to zro­bił. – Wolf chwy­cił Lake za dło­nie, miał roz­bie­ga­ne, go­rą­ce spoj­rze­nie, nie­rów­ny od­dech. Cisza lasu jesz­cze bar­dziej to uwy­pu­kla­ła, od­bie­ra­jąc ja­kie­kol­wiek po­zo­ry re­al­no­ści. Lake czuła, że tkwi w kosz­ma­rze, trwa­ją­cym tak długo, że sen za­czął po­kry­wać się z rze­czy­wi­sto­ścią. – Lake, ja nie dam rady. Prze­cież wiesz, że nie wy­trzy­mam tego, co mi zro­bią.

– Wró­ci­my. Do. Domu.

– Ale ja wła­śnie o domu mó­wi­łem. – Wolf wy­glą­dał jak osie­ro­co­ne dziec­ko, które do­zna­ło zbyt wiele w zbyt krót­kim cza­sie. Zda­wał się nie wie­dzieć, co robić, jed­no­cze­śnie czu­jąc, że nigdy już nie bę­dzie le­piej.

„To ten las” – po­my­śla­ła. „To ten prze­klę­ty las”.

 Cisza ab­so­lut­na jawi się jako bło­go­sła­wień­stwo, ale w grun­cie rze­czy ogłu­sza; mózg stara się wy­chwy­cić zna­jo­me dźwię­ki, nie sły­sząc ich jed­nak, idio­cie­je. Mimo to Lake po­win­na być bar­dziej czuj­na, nie dać się roz­pro­szyć. Być może wtedy nie sta­ła­by jak głu­pia, pod­czas gdy Wolf strze­lił sobie w głowę.

W tym samym mo­men­cie Lake zro­zu­mia­ła, jak bar­dzo sa­mo­bój­stwo po­tra­fi być ego­istycz­ne. W świe­cie peł­nym przy­wi­le­jów i udo­god­nień wy­ma­ga nie lada od­wa­gi, ale kiedy nie ma się nic, kom­plet­nie nic oprócz dru­giej osoby, to ego­izm naj­wyż­szych lotów. Pa­trząc na krew, mie­sza­ją­cą się z le­śnym po­szy­ciem, udrę­czo­na ko­bie­ta za­sta­na­wia­ła się, czy Wolf nie pod­jął wła­śnie de­cy­zji za nich oboje.

„Skoro razem tak trudno” – my­śla­ła „to sama… Stra­cę zmy­sły szyb­ciej, niż zdo­łam się zabić”.

Sta­ra­ła się wmó­wić sobie, że to nie ego­izm. Ego­izm to żądać od dru­gie­go czło­wie­ka, by żył nie­zno­śnym bytem po to tylko, aby­śmy sami nie mieli cięż­ko po jego stra­cie. Lake Hayes wie­dzia­ła, że w po­przed­nim życiu nie mia­ła­by do Wolfa żalu. Ale w nowej, po­krę­co­nej rze­czy­wi­sto­ści cze­ka­ło ją już tylko bez­na­dziej­ne sza­leń­stwo.

Długo klę­cza­ła przy ciele w grun­cie rze­czy nie­zna­jo­me­go czło­wie­ka. Do­pie­ro po cza­sie zro­zu­mia­ła, że chyba miała za za­da­nie go chro­nić. W takim wy­pad­ku cał­ko­wi­cie za­wio­dła. Obo­jęt­ne jed­nak, jakie wy­zna­cza­my sobie za­da­nia, za­wsze bo­wiem gó­ru­je nad nim jedno – prze­żyć. Mar­twi nigdy nie po­win­ni być waż­niej­si od ży­wych. Ze­bra­ła się więc w sobie i pod­pie­ra­jąc dziw­nie obo­la­ły­mi rę­ka­mi, sta­nę­ła na zdrę­twia­łych no­gach, po czym ru­szy­ła przed sie­bie.

Za­wró­ci­ła.

Gra­ni­ce wy­trzy­ma­ło­ści są zwy­kle dużo bli­żej albo dużo dalej, niż nam się wy­da­je. Lake była kom­plet­nie wy­czer­pa­na, ale jakoś, nawet o tym wiele nie my­śląc, wy­ko­pa­ła Wol­fo­wi płyt­ki dół za po­mo­cą ka­mie­ni. Gdzieś tam, na obrze­żach pa­mię­ci, ko­ła­ta­ło jej się coś jesz­cze. Choć nie czuła się udu­cho­wio­na, wy­cio­sa­ła mu krzy­żyk. Nie przy­cho­dził jej do głowy inny znak sza­cun­ku dla zmar­łe­go, a ten był na­praw­dę ładny. Być może jemu rów­nież by się spodo­bał.

W ciągu na­stęp­nych go­dzin wy­peł­nio­nych przy­tła­cza­ją­cą wę­drów­ką, Lake sta­ra­ła się nie czuć żalu. Po czę­ści nawet Wolfa ro­zu­mia­ła, choć wo­la­ła­by, żeby nie dzia­łał pod wpły­wem emo­cji. Sa­mo­bój­stwo po­win­no być za­pla­no­wa­ne, wy­ko­na­ne z na­le­ży­tym po­rząd­kiem i we­wnętrz­ną pew­no­ścią. Szczę­ście w nie­szczę­ściu spra­wi­ło, że nie było sę­dziów mo­gą­cych go osą­dzać.

Dzień za­mie­nił się w noc, doba zaś w ty­dzień, a ona wę­dro­wa­ła bez końca, za to­wa­rzy­stwo mając je­dy­nie ryby, które znaj­do­wa­ła w zbior­ni­kach wod­nych. Pod­skór­nie czuła, że Wa­ta­ha dyszy jej w kark, choć zmy­sły mó­wi­ły co in­ne­go. Była sama jak palec.

Z po­cząt­ku prze­ra­żał ją każdy ślad czło­wie­ka, ale w końcu wszyst­ko za­czę­ło się Lake mie­szać, może po pro­stu cho­dzi­ła w kółko. Za­sy­pia­ła tam, gdzie stała, bo głowa pul­so­wa­ła bólem.

Całą wiecz­ność póź­niej Lake obu­dził gwizd. Ze­rwa­ła się, nie pa­trząc, dokąd bie­gnie. Nerwy miała na­pię­te do gra­nic moż­li­wo­ści, bo or­ga­nizm cią­gle tkwił w sta­nie walki lub uciecz­ki.

„Nie mogę od­dy­chać. Dla­cze­go nie mogę od­dy­chać. Gdzie są moje nogi, czemu ich nie czuję. Zwy­mio­tu­ję. Moja głowa zaraz eks­plo­du­je. Dla­cze­go jest tu tak gło­śno. Nie osza­la­łam. Chyba osza­la­łam. Osza­la­łam. Może umie­ram. To ko­niec. Nie mogę od­dy­chać. Nie, nie, nie…”.

W na­stęp­nej chwi­li sie­dzia­ła na mo­krej ziemi, opar­ta o drze­wo, nie mogąc po­wstrzy­mać dresz­czy. Czuła się wy­czer­pa­na i nie­zdol­na do ruchu oraz tak oszo­ło­mio­na, jak gdyby ktoś roz­szar­py­wał jej umysł na strzę­py. Serce dud­ni­ło mocno, aż bo­la­ło.

– Od­dy­chaj, psia­krew, od­dy­chaj. Uspo­kój się. To był… zo­bacz… to był tylko ptak. Lake, to ptak. Skup się na jego bar­wie, na skrzy­dłach, na dzio­bie. Zo­bacz, jak drobi. A teraz po­myśl, jakie to ważne. Co to ozna­cza.

– Nie wiem, co to ozna­cza – od­po­wie­dzia­ła samej sobie. – Ale to chyba dobry znak.

Miała dresz­cze, a za­ra­zem całe ubra­nie prze­siąk­nię­te potem. I choć w gło­wie nadal hu­cza­ło, a prawą ręką pra­wie nie mogła ru­szać, po­czu­ła przy­pływ eks­cy­ta­cji. To prze­cież nie tak, że wszyst­ko się nagle zmie­nia – prze­waż­nie są to dro­bia­zgi, które do­pie­ro razem pod­gry­za­ją fun­da­men­ty świa­ta.

„Mu­sisz iść na­przód. Po pro­stu. Idź. Na­przód. Za­wsze po­zo­sta­waj w ruchu”.

Po­ru­sza­ła się jak gdyby po omac­ku, las wy­da­wał się gęst­szy, po­wie­trze zaś coraz moc­niej cią­ży­ło jej w płu­cach. Prze­sta­ła w końcu sy­piać, bo w snach na­wie­dza­li ją za­ma­sko­wa­ni lu­dzie do­sia­da­ją­cy wło­cha­tych be­stii.

Pod­czas jed­nej z ta­kich nocy, gdy sie­dzia­ła z włócz­nią przy­ci­śnię­tą do pier­si, ze spo­co­ną twa­rzą i cięż­kim od­de­chem, usły­sza­ła wycie wil­ków. Od tam­te­go mo­men­tu Lake coraz bar­dziej tra­ci­ła spój­ność z rze­czy­wi­sto­ścią.

„Je­steś mar­twa, pa­mię­tasz? W takim razie prze­ży­jesz. Prze­ży­jesz i… Pie­przo­ny Wolf. Pie­przo­ny, par­szy­wy ego­ista. Nie, nie, nie… Nie. Le­piej nam, le­piej mi, bez niego. Tak. Ale Lake, pierw­sza za­sa­da prze­trwa­nia mówi… Jaka za­sa­da? Co mówi? Nigdy nie idź sam. Ale nie je­stem sama. Wa­ta­ha pa­trzy. Wa­ta­ha po­że­ra. Wa­ta­ha mnie przyj­mie. A co, jeśli za­bi­łam ich wodza? Je­stem wo­dzem. Wa­ta­ha to ja”.

– Co? Co ty pie­przysz? – Lake ude­rzy­ła się w twarz. – Prze­stań się bawić. Rusz się.

„Idę”.

Nic nie wi­dzia­ła, ciem­no choć oko wykol. No tak, miała za­ci­śnię­te po­wie­ki. Szła dalej, być może na czwo­ra­kach, i nawet nie za­uwa­ży­ła, gdy noc prze­mie­ni­ła się w świt. Przy­sta­nę­ła, ogłu­szo­na ka­no­na­dą dźwię­ków. Gdzieś tam, ale jed­nak nie tak da­le­ko, prze­cha­dza­ły się zwie­rzę­ta. Całe masy. Jak to moż­li­we? Może tylko tak jej się zdawało? Drze­wa wciąż wy­da­wa­ły się ogrom­ne. Nie­bo­sięż­ne, nie­odróż­nial­ne, nie­ru­cho­me. Groź­ne. Na­tu­ra po­skro­mi­ła czło­wie­ka, Lake czuła się jak w klat­ce. Gdy spoj­rza­ła w górę, ko­ro­ny drzew roz­ca­pie­rza­ły się na tle nieba, gdy pa­trzy­ła pro­sto, ich gęsto roz­miesz­czo­ne pnie przy­sła­nia­ły wi­docz­ność. 

„Tlen – po­my­śla­ła. „Po­trze­bu­ję tlenu w lesie. To śmiesz­ne. Czy mogę się za­śmiać?”. Za­wy­ła ze śmie­chu.

Opar­ła się o kraty celi. Na­szła ją myśl, że wy­szła już z tego lasu wiele razy, ale wciąż wcho­dzi­ła do no­we­go.

„Ile to już czasu mi­nę­ło? Lake, ko­cha­na, nawet dia­bli nie wie­dzą”. 

Wtem za­uwa­ży­ła, że się my­li­ła. Drze­wa rosły jakby rza­dziej i wcale nie były takie wiel­kie. Błę­kit nieba od­bi­jał się w za­sty­głych oczach Lake. Może jed­nak, po­now­nie, tak jej się tylko wy­da­wa­ło. Miała ocho­tę za­py­tać wilki.

„Tam jest jeden, po­patrz!”.

Fak­tycz­nie, krzak obok za­sze­le­ścił i po chwi­li coś się zeń wy­nu­rzy­ło. Jed­no­cze­śnie był to jej wilk i nie. Był to bo­wiem Wolf, z kuszą wy­mie­rzo­ną pro­sto w twarz Lake. 

 

 

2. W two­jej gło­wie oni od­po­wie­dzą ina­czej

 

Gdy tylko zdała sobie spra­wę, że to kom­plet­nie nie­moż­li­we i cał­ko­wi­cie ir­ra­cjo­nal­ne, umysł wró­cił Lake mo­men­tal­nie, jak gdyby wcze­śniej zro­bił sobie po pro­stu chwi­lę prze­rwy.

Sto­ją­cy przed nią męż­czy­zna nie był Wol­fem, bar­dziej już przy­po­mi­nał Lake, oboje mieli bo­wiem roz­czo­chra­ne brą­zo­we włosy i to coś w spoj­rze­niu, co bu­dzi­ło za­rów­no sza­cu­nek i grozę. Może wła­śnie z po­wo­du tych dwóch emo­cji stali je­dy­nie, nie spusz­cza­jąc z sie­bie oczu, nie wal­cząc, nie ucie­ka­jąc.

Męż­czy­zna wciąż ce­lo­wał do Lake, ale opu­ścił lekko broń, skie­ro­wał kuszę na jej serce. Zlu­stro­wał ją od stóp do głów. Nie był to po­żą­dli­wy wzrok i nie za­trzy­my­wał się na kon­kret­nych czę­ściach ciała. Lake po­czu­ła się oce­nia­na, tak jak oce­nia się zwie­rzę na po­lo­wa­niu – czy jest warte za­cho­du, z któ­rej stro­ny po­dejść.

Ko­bie­ta, ni­czym to zwie­rzę, mu­sia­ła uciec. Od my­śli­we­go i od dusz­ne­go po­wie­trza, które nie­na­tu­ral­nie za­gęsz­cza­ło się wokół i roz­py­cha­ło mię­dzy nimi. Wa­ta­ha nie da­wa­ła czło­wie­ko­wi nawet ode­tchnąć.

– Za­bi­łam jed­ne­go z was kijem. Z drogi – wark­nę­ła przez zęby Lake.

Obcy od­burk­nął coś nie­zro­zu­mia­le. Był silny, kuszę bo­wiem trzy­mał jak za­wo­do­wiec, ale mimo to drga­ły mu mię­śnie, a wzrok na chwi­lę ucie­kał, jak osa­czo­ne­mu dzi­kie­mu zwie­rzę­ciu. Czy Wa­ta­ha może się bać?

Lake po­wo­li sta­wia­ła stopę za stopą, aby go okrą­żyć. Wy­sta­wi­ła przy tym ręce do przo­du, go­to­wa rzu­cić się na ob­ce­go w każ­dej chwi­li.

– Nie do­ty­kaj mnie – wy­char­czał.

– Nie za­mie­rzam – od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta z od­ra­zą. – Ale idę stąd.

O dziwo kusz­nik opu­ścił broń, jak gdyby dając do zro­zu­mie­nia, że droga wolna.

„A jeśli strze­li mi w plecy? Na pewno strze­li. Strze­li aż miło”. – Na se­kun­dę sta­nę­ło jej serce. „A co, jeśli oni wcale nie chcą mnie zabić? Za to, co zro­bi­łam, prę­dzej wytną mi na żywca tar­czy­cę. Ten tutaj wy­glą­da, jakby mógł to zro­bić”.

 „Skup się”, mó­wi­ła głowa. „Dość”, mó­wi­ło serce. W na­stęp­nej chwi­li już od­bi­ła się od pod­ło­ża i wy­ko­rzy­stu­jąc cały ten pęd i za­sko­cze­nie, Lake zdo­ła­ła po­wa­lić ob­ce­go na zie­mię. Wystrzelony bełt mi­gnął obok, roz­wie­wa­jąc ko­bie­cie włosy, ale ona wa­li­ła na oślep pię­ścia­mi. Do­pie­ro po kilku ra­zach do­tar­ło do niej, że idzie zbyt łatwo. Męż­czy­zna w ogóle się nie bro­nił, miał za to dziw­ny wyraz twa­rzy – udrę­ka, dys­kom­fort i re­zy­gna­cja w jed­nym.

– Zejdź ze mnie – po­wie­dział głu­cho.

Lake po­sta­no­wi­ła zo­sta­wić tego zła­ma­ne­go męż­czy­znę. Nie spusz­cza­jąc zeń wzro­ku, po­de­szła jed­nak do kuszy. Nie wy­da­wa­ło jej się, że po­tra­fi z niej strze­lać, poza tym czuła się zbyt słaba na no­sze­nie ta­kiej ko­by­ły, a tym bar­dziej ła­do­wa­nie jej. Za­bra­ła więc wszyst­kie bełty.

– Nie je­stem tym, za kogo mnie bie­rzesz – mruk­nął jesz­cze męż­czy­zna.

Prze­trwa­nie to ciąg wy­bo­rów. Lake wy­bra­ła nie­uf­ność do ob­ce­go i każdy ko­lej­ny krok uświa­da­miał jej moc tej de­cy­zji. Ta twarz… te oczy… tłu­kły się ko­bie­cie po gło­wie ni­czym przed chwi­lą za­po­mnia­na myśl. Z ca­łych sił pró­bo­wa­ła przy­po­mnieć sobie co­kol­wiek, ale nic z tego. Nie­mniej znała go. Czuła, że go znała.

„Czemu za mną nie po­szedł? Chcia­ła­bym… Nie­waż­ne. Nie­waż­ne”.

Tej samej nocy Lake w końcu po­czu­ła, że jej wię­zie­nie nie jest za­mknię­tą sko­ru­pą. Trzę­sła się z zimna, bo ogień le­d­wie się tlił. Nigdy jesz­cze nie wiało tak mocno, Lake stała więc wpa­trzo­na w niebo. Wi­dzia­ła gwiaz­dy. Nie­zli­czo­ną wręcz ilość. Widok ten dawał tak zna­jo­me od­czu­cia, że wraz z ogłu­sza­ją­cym za­wo­dze­niem wia­tru, spra­wił, że padła na ko­la­na i za­czę­ła pła­kać. Pła­ka­ła jak no­wo­ro­dek, który nie wie, co się z nim dzie­je. W jej gło­wie pa­no­wał chaos, na wierzch wy­cho­dzi­ły prze­róż­ne wspo­mnie­nia, ale mi­ja­ły tak szyb­ko, że nie mogła ich przy­swo­ić. Nie da się żyć, nie wie­dząc, kim się jest i dokąd się zmie­rza, nie po­tra­fiąc wy­obra­zić sobie przy­szło­ści.

Czuła, że już wkrót­ce nie da rady tak dalej, ale jed­no­cze­śnie tak bar­dzo nie chcia­ła umie­rać. W grun­cie rze­czy w ludz­kiej na­tu­rze nie leży pod­da­wa­nie się, mimo to licz­ba ude­rzeń, które można przy­jąć, jest ogra­ni­czo­na. Gdy za­wy­ło stado wil­ków, za­czę­ła krzy­czeć. Za­kry­ła uszy i wyła jak one. Ro­bi­ła to tak udol­nie lub nie­udol­nie, że chwi­lę póź­niej jeden z nich sta­nął wprost przed nią. Był mon­stru­al­nie wiel­ki, łapy zda­wał się mieć wiel­ko­ści ludz­kiej głowy, a kły dłu­gie i ostre jak szpi­le. Bydlę le­d­wie mach­nę­ło pa­zu­ra­mi, ale do­się­gnął celu. Lake miała wra­że­nie, że upa­dła jesz­cze zanim co­kol­wiek po­czu­ła.

 

 

– Prze­stań krzy­czeć. – Chra­pli­wy głos był na­glą­cy, ostry, wcale bła­ga­ją­cy.

– Uwa­żaj… – jęk­nę­ła Lake, rów­no­cze­śnie pod­no­sząc się na obo­la­łych rę­kach. Twarz pie­kła ją jak cho­le­ra. Mimo to wy­ję­ła na­rę­cze beł­tów i rzu­ci­ła je obok kusz­ni­ka. – Zabij to coś.

– Co mam zabić?

– Wilka. Nie­na­tu­ral­nie wiel­kie­go. To on mnie wła­śnie… – urwa­ła, bo gdy do­tknę­ła twa­rzy, nie po­czu­ła pod pal­ca­mi ani krwi, ani rany. Je­dy­nie zro­go­waciałą skórę.

– Tę bli­znę mia­łaś już wcze­śniej. Inny wilk, inne czasy. Ten las uka­zu­je naj­wi­docz­niej nasze lęki.

– „Naj­wi­docz­niej”? – Lake prze­sta­ła już piec twarz, ale dud­ni­ło jej w skro­niach i ból ten roz­cho­dził się ryt­micz­nie w tył głowy.

– Zo­rien­to­wa­łem się, gdy jako je­dy­na zo­sta­wi­łaś mnie w spo­ko­ju. Cała resz­ta wy­cią­ga ręce i nie chce się od­wa­lić.

Nie spodo­ba­ło jej się to, nie spodo­ba­ło ani tro­chę. Jak można wy­grać z czymś, co nie ist­nie­je? Co czeka osobę, która prze­gra z wła­snym lę­kiem? Spoj­rze­nie nie­zna­jo­me­go było od­bi­ciem tych sa­mych od­czuć i myśli. Zresz­tą w całej jego twa­rzy tkwi­ło coś, co gwa­ran­to­wa­ło prze­trwa­nie.

– Opu­ści­my to miej­sce – stwier­dzi­ła Lake.

– Tak – od­parł męż­czy­zna, po czym wstał tak szyb­ko, jakby w isto­cie miał na myśli „teraz, zaraz”.

Lake kiw­nę­ła głową w hoł­dzie po­śpie­cho­wi, i nawet nie za­sta­na­wia­ła się, czy ob­ra­na przez niego ścież­ka jest pra­wi­dło­wa. Nagle po­czu­ła, jakby zmar­z­nię­ta usia­dła przy ogniu; za­ufa­nie sma­ko­wa­ło do­brze.

– Na­zy­wam się Lake Hayes.

– Bi­shop Tenn.

Nie za­trzy­ma­li się, nie ro­bi­li z tego ce­re­gie­li, choć oboje wie­dzie­li, że ta wy­mia­na nio­sła ze sobą duże zna­cze­nie. Tylko imio­na łą­czy­ły ich z prze­szło­ścią, z ich daw­ny­mi „ja” – po­da­ro­wać komuś je­dy­ną cenną dla sie­bie rzecz to nie­ma­ło.

Od­stra­sza­li na­wza­jem swoje lęki, toteż po­dró­żo­wa­li szyb­ciej. Lake wciąż sły­sza­ła wycie, ale brak re­ak­cji Bi­sho­pa Tenna roz­wie­wał strach. Bi­shop zaś nie­ustan­nie wi­dział tłum ludzi, ale z Lake u boku nie od­wa­ża­li się wy­cią­gać rąk. Było mu więc do­brze do­pó­ty, do­pó­ki nikt go nie do­ty­kał.

„To zwy­kły las. Nudny jak bez­chmur­ne niebo”. – Ko­bie­ta zdzi­wi­ła samą sie­bie tym spo­strze­że­niem. „Nie ma tu nic nie­zwy­kłe­go”.

Dzia­ła­li jak jeden me­cha­nizm, bez słów, nie mogło być więc mowy, że się nie znali, że nie tkwi­li już kie­dyś w po­dob­nej sy­tu­acji – wspól­nie wal­czy­li o prze­trwa­nie, jak gdyby nie ro­bi­li nigdy nic in­ne­go. Lake mu­sia­ła zo­sta­wić na póź­niej roz­my­śla­nie, czy to dobry znak, czy wręcz prze­ciw­nie.

– Czy obu­dzi­łeś się nagle w środ­ku lasu? – za­py­ta­ła, gdy brzu­chy mieli względ­nie na­peł­nio­ne. Na­wią­zy­wa­ła do wła­sne­go do­świad­cze­nia.

– Nie – zdzi­wił się Bi­shop. – Sta­łem wśród drzew, z kuszą w ręku i pustą głową. Za­czą­łem po pro­stu… iść na­przód. – Do­ło­żył drew do ognia, pło­mie­nie roz­bły­sły, ale na chwi­lę. Nie zro­bi­ło się wiele cie­plej. – Prze­klę­ta sosna.

– Dziw­ne jest to, co mó­wisz. Nie pa­su­je do moich po­przed­nich za­ło­żeń. To tak jakby… jakby była tu jakaś za­sło­na. Co gdyby ją zna­leźć i przejść przez nią po­now­nie?

– Od razu wró­ci­łem się po swo­ich śla­dach – wy­ja­śnił cier­pli­wie. – Nic z tego. Za­to­czy­łem koło.

– Mi­nę­ło tak dużo czasu… Już mia­łam kie­dyś po­dob­ną myśl. Otóż, co jeśli wy­szli­śmy z tego lasu setki razy, ale każdy ko­niec jest jed­no­cze­śnie po­cząt­kiem?

Bi­shop od­po­wie­dział ina­czej, niż się spo­dzie­wa­ła. Szcze­rze wo­la­ła, żeby po­wie­dział co­kol­wiek in­ne­go tylko nie to.

– Przy­cho­dzi mi już do głowy tylko jeden spo­sób. Pod­dać się lękom.

 

 

Sie­dząc nad taflą wody, Lake wpa­try­wa­ła się w swoje od­bi­cie. Prze­jeż­dża­ła pal­cem po sta­rej bliź­nie, pró­bu­jąc przy­po­mnieć sobie tam­te­go wilka i tamte czasy. Miała wła­śnie prze­żyć raz jesz­cze naj­więk­szy kosz­mar, jed­nak bez wie­dzy em­pi­rycz­nej, a więc na ślepo, do­dat­ko­wo bez stra­chu.

– Zro­bi­my to jed­no­cze­śnie – po­wie­dział Bi­shop.

– Bez krzy­ku, z otwar­ty­mi ocza­mi. Pa­mię­tam. – Lake prze­łknę­ła ślinę. Po­zo­sta­ło im tylko cze­kać.

Wilk zja­wił się nie­śpiesz­nie, jak gdyby kom­plet­nie świa­do­my, że jest ocze­ki­wa­ny. Nawet się nie skra­dał, po pro­stu wy­ło­nił zza drze­wa i cze­kał. Był co naj­mniej trzy razy więk­szy niż po­wi­nien, ale Lake stała go­to­wa z wy­cią­gnię­tą przed sie­bie włócz­nią. Okrą­ża­li się i choć nor­mal­nie ży­wi­ła­by doń ogrom­ny re­spekt, teraz miała ocho­tę się śmiać. 

– Nie je­steś praw­dzi­wy – wy­mam­ro­ta­ła. – Jeśli jed­nak, udo­wod­nij.

Jak na ko­men­dę, wilk sko­czył, po czym przy­gwoź­dził ko­bie­tę do ziemi za­le­d­wie jed­nym ru­chem. Sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi mu­sia­ła pa­trzeć, jak ten wy­su­wa pa­zu­ry, czuła nie­mal gorąc krwi. Raz jesz­cze wilk roz­orał jej twarz.

I wtedy znik­nął, a świat wraz z nim.

 

 

3.Sięgnij po­mię­dzy furię a spo­kój

 

– Do­cie­ra, co się do nich mówi? – za­py­tał Nad­zor­ca, za­glą­da­jąc każ­de­mu pod­ko­mend­ne­mu w oczy.

– Jesz­cze nie. – Padła od­po­wiedź. – Kwe­stia chwi­li.

Nad­zor­ca za­my­ślił się, być może wy­obra­żał sobie pięk­ną scenę usu­wa­nia z tego świa­ta dwój­ki re­ne­ga­tów. Nie pierw­szy raz zresz­tą.

– Z Bi­sho­pem Ten­nem nie da się roz­ma­wiać. Za­mknij­cie go na razie, ale jakoś po­rząd­nie. Da­waj­cie ko­bie­tę.

Lake Hayes wy­glą­da­ła zu­peł­nie ina­czej, niż gdy wi­dział ją ostat­nio. Ko­bie­tę, którą oso­bi­ście wpro­wa­dził do Sys­te­mu, ota­cza­ła uprzed­nio aura dys­cy­pli­ny, le­żą­ca swoją drogą nie­sa­mo­wi­cie na czło­wie­ku. Gdyby teraz pa­trzy­ły nań puste oczy, skry­wa­ją­ce zła­ma­ną duszę i brak chęci do życia, byłby ukon­ten­to­wa­ny. Jed­nak Hayes wy­glą­da­ła przede wszyst­kim na mocno wkur­wio­ną. Trzy­ma­ła się pro­sto, za­dar­ła brodę.

– Jak się pani czuje? – za­py­tał ostroż­nie.

– Boli mnie głowa.

– No tak, to ab­so­lut­nie zro­zu­mia­łe. Tkwi­ła pani w śpiącz­ce przez ostat­nich kilka ty­go­dni. To cud, że może pani cho­dzić! – W głos Na­czel­ni­ka wkra­dło się drże­nie, które ko­bie­ta w lot do­strze­gła. Prze­chy­li­ła głowę pra­wie nie­zau­wa­żal­nie. Męż­czy­zna prze­łknął ślinę. Dla za­cho­wa­nia po­zo­rów nie skuli re­ne­gat­ki, jed­nak od­po­wied­ni przy­cisk, uwal­nia­ją­cy klat­kę, cho­wał się pod pra­wym pod­ło­kiet­ni­kiem. – Praw­dzi­wy cud…

– Nie, nie – ucię­ła Hayes z werwą na­ro­wi­ste­go konia. – To nie był sen ni sy­mu­la­cja. Byłam przed chwi­lą w innym miej­scu, teraz je­stem tutaj. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach chcia­ła­bym, abyś po­wie­dział mi, co się wła­ści­wie wy­da­rzy­ło. Po tym, co prze­szłam, nie uwie­rzę jed­nak w ani jedno słowo.

Je­że­li wziąć chwi­lę jako coś do­słow­ne­go i ma­te­rial­ne­go, coś, co można zgnieść i roz­wał­ko­wać i tak w kółko, to i tak nie zo­bra­zo­wa­ło­by to do­kład­nie tych kilku se­kund, które na­stą­pi­ły.

– Wró­ci­ła ci pa­mięć? – Nad­zor­ca ode­zwał się już swym na­tu­ral­nym po­wol­nym basem.

– Nie. Gdzie jest Bi­shop Tenn?

– Nie­ste­ty nie po­szło mu tak do­brze, jak tobie, Lakey. – Męż­czy­zna roz­ło­żył ręce.

– Ro­zu­miem. Co to za miej­sce?

Na­czel­nik mógł­by przy­siąc, że Hayes sobie z nim po­gry­wa.

– Sta­tek ko­smicz­ny „Su­per­no­va”. Dry­fu­je­my obec­nie na pasie Orio­na, do naj­bliż­szej sta­cji dwa mi­lio­ny i sześć­set tysięcy lat świetl­nych.

– Można kró­cej, Na­czel­ni­ku – cmok­nę­ła ze znie­cier­pli­wie­niem Lake. – Zwy­czaj­ne: „żad­nej drogi uciecz­ki” by wy­star­czy­ło. Twoi lu­dzie zaś mogą prze­stać skra­dać się jak zło­dzie­je.

Na­czel­nik po­tarł czoło. Był zmę­czo­ny. Cała idea Sys­te­mu w swo­ich za­ło­że­niach miała spra­wić, że nikt już nigdy nie bę­dzie mu­siał pa­trzeć na tych par­szy­wych re­ne­ga­tów. Nie­raz mówił, że to nie za­dzia­ła, nie na ta­kich ludzi jak Lake Hayes czy Bi­shop Tenn. Praw­dzi­we zło za­wsze znaj­dzie szcze­li­nę, przez którą się prze­śli­zgnie, kula w łeb zaś nie omija ni­ko­go.

 

 

Lake na­praw­dę bo­la­ła głowa, tyle że z każdą na­stęp­ną mi­nu­tą coraz bar­dziej. Osu­nę­ła się na pod­ło­gę w małej me­ta­lo­wej pusz­ce i miała ocho­tę zo­sta­wić tro­chę krwi na bia­łych płyt­kach.

Sie­dzia­ła z fał­szy­wym ży­ciem, z umy­słem, w któ­rym mie­sza­ło się kil­ka­set wspo­mnień naraz, bez cie­nia pew­no­ści, które jest praw­dzi­we. W pla­sti­ko­wym lu­strze nad umy­wal­ką wi­dzia­ła obcą osobę. Ktoś inny tkwił w stat­ku za­wie­szo­nym w ko­smo­sie. Cudza twarz wpa­try­wa­ła się tępo w gwiaz­dy za oknem. Cudza głowa łu­pa­ła bólem przy każ­dym ruchu.

W tam­tej chwi­li myśli Lake nie ukła­da­ły się w słowa, lecz w opo­wie­ści na temat cu­dze­go życia. Życia tak przy­tła­cza­ją­ce­go emo­cjo­nal­nie, że miała ocho­tę wyć. Ktoś miał po­ża­ło­wać tego, co jej zro­bił, bo cze­goś ta­kie­go nie pusz­cza się płazem.

Mając po­rząd­ne lu­stro, za­uwa­ży­ła, że bli­zna na jej twa­rzy była zbyt równa, za mało po­szar­pa­na, jak na wil­cze pa­zu­ry. Wpa­try­wa­ła się w ludz­kie dzie­ło, w praw­dzi­wy pod­pis dru­go­rzęd­ne­go ar­ty­sty.

„Uspo­kój się. Fakty są na­stę­pu­ją­ce: ten sta­tek a tam­ten las to zu­peł­nie inne miej­sca, ale oba rów­nie praw­dzi­we. Sma­ku­ją tak samo. Mu­siał więc za­dzia­łać jakiś por­tal, bo nie dam się oszu­kać sy­mu­la­cją. Na­stęp­ny fakt: Bi­sho­pa trzy­ma­ją w ta­kiej samej celi, toteż na­le­ży go od­szu­kać i wy­ko­rzy­stać w dro­dze uciecz­ki, bo fakt ostat­ni, ale naj­waż­niej­szy, jest taki, że ktoś prze­trzy­mu­je nas tutaj wbrew na­szej woli”.

„Już raz umar­łaś, Lake. Teraz czas na kogoś in­ne­go”.

 

 

– Sys­tem jest nie­za­wod­ny, panie Na­czel­ni­ku. Czy jest pan ab­so­lut­nie, stu­pro­cen­to­wo pe­wien swo­je­go zgło­sze­nia? – za­py­tał ho­lo­gram Naj­wyż­szej Spra­wie­dli­wo­ści.

– Czy je­stem pe­wien, że Lake Hayes i Bi­shop Tenn, znani ko­lej­no jako Krwa­wa Jack i Szar­la­tan, spa­ce­ru­ją sobie obec­nie po moim stat­ku, go­to­wi w każ­dej chwi­li zjeść nasze wą­tro­by? Tak, pani, je­stem ab­sur­dal­nie pe­wien. I szcze­rze, nawet bym wolał, aby przy­le­ciał tu ktoś i stwier­dził, że już po­rząd­nie mi od­bi­ło, na­praw­dę. W tym mo­men­cie przy­naj­mniej po­ło­wa mojej za­ło­gi macha mi wła­śnie z kap­suł ra­tun­ko­wych.

Gdyby nie prze­ra­że­nie, Na­czel­nik po­czuł­by dia­bel­ną sa­tys­fak­cję za taką bez­po­śred­niość. Z dru­giej stro­ny, jakby ko­rzy­stał z niej wcze­śniej, nie sie­dział­by teraz w tym ba­gnie.

– Do­brze, zro­zu­mia­łam – wy­sy­cza­ła Naj­wyż­sza, pod­no­sząc dłoń. – Nie może pan po­no­wie wpu­ścić ich do Sys­te­mu, do­pó­ki nie przy­le­ci od­dział spe­cjal­ny?

– Już pró­bo­wa­li­śmy, pani. Nic z tego – od­po­wie­dział, w rze­czy­wi­sto­ści mając na myśli, że Sys­tem od po­cząt­ku był zlep­kiem szczyt­nych idei, a nie rze­czy­wi­stej na­uko­wej wie­dzy. Każda ko­lej­na ak­tu­ali­za­cja na­pra­wia­ją­ca błędy, jed­no­cze­śnie do­da­wa­ła nowe. – Nie chcę być ob­ce­so­wy, pani, na­praw­dę nie jest to w mojej ge­stii, ale obec­na licz­ba re­ne­ga­tów prze­kra­cza licz­bę straż­ni­ków. To tylko kwe­stia czasu, aż dwóch naj­groź­niej­szych ludzi w ga­lak­ty­ce wy­pu­ści całą tę swoją bandę. To ponad trzy­stu ban­dzio­rów. Lud chciał, aby cier­pie­li, a teraz ci zra­nie­ni będą dążyć do tego, aby cier­pia­ła cała resz­ta. Tak już jest. 

– Cał­ko­wi­ta eks­ter­mi­na­cja więc.

– Tyle że Sys­tem zro­bił z umy­słów tych ludzi siecz­kę, przez długi czas nie upo­rząd­ku­ją wspo­mnień – prze­rwał jej Na­czel­nik. – W tym mo­men­cie ani Lake Hayes, ani Bi­shop Tenn nie są winni po­przed­nich zbrod­ni, a więc za­bi­cie ich teraz by­ło­by rów­nie nie­hu­ma­ni­tar­ne, jak na po­cząt­ku, kiedy Sys­tem wy­da­wał się lep­szą opcją.

– Spra­wie­dli­wość jest ślepa, Na­czel­ni­ku, i wtedy dzia­ła naj­efek­tyw­niej. Zo­sta­wię panu do­kład­nie dzie­sięć minut na co­kol­wiek pan po­sta­no­wi, po tym cza­sie sta­tek ule­gnie znisz­cze­niu. Dzię­ku­ję za pań­ską współ­pra­cę.

Ho­lo­gram znik­nął, a wraz z nim ostat­nia kap­su­ła ra­tun­ko­wa.

 

 

Ko­smicz­ne Wię­zie­nie Su­per­no­va po pro­stu zła­ma­ło się wpół. To wy­star­czy­ło, aby każdy w środ­ku zwy­czaj­nie roz­dął się i pękł.

– To nie może się po­wtó­rzyć – stwier­dzi­ła Lake. – Ten las, co­kol­wiek to było… Nie życzę tego ni­ko­mu.

Bi­shop mruk­nął coś pod nosem, w za­sa­dzie nie­wie­le się od­zy­wał. Pa­trzył je­dy­nie przed sie­bie pod­krą­żo­ny­mi ocza­mi. To spoj­rze­nie wcale nie było sza­lo­ne. Lake po­ję­ła ze zgro­zą, że było iście czło­wie­cze: zła­ma­ne i po­kie­re­szo­wa­ne. Tak pa­trzeć może je­dy­nie ktoś, kto już pra­wie nie ist­nie­je.

Ko­bie­ta po­sta­no­wi­ła więc nie drę­czyć go bar­dziej, a za­brać gdzieś, gdzie mu się po­lep­szy. Kom­plet­nie nie wie­dzia­ła, jak kie­ro­wać tym ustroj­stwem, ale w za­sa­dzie była go­to­wa na wszyst­ko. Prze­trwa­nie to nie za­ba­wa ani ko­niecz­ność, to ciąg wy­bo­rów i sze­reg zasad. Wy­grasz tylko wtedy, gdy po­ko­nasz strach i za­ak­cep­tu­jesz, żeś umarł.

W grun­cie rze­czy, więk­szość ludzi była już mar­twa w środ­ku, ale jakoś tak nie­któ­re trupy są żwaw­sze od in­nych. 

Koniec

Komentarze

Skoro już tu byłaś i wracasz, to witaj ponownie. :)

Ze spraw technicznych – sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

– Wrócimy. Do. Domu. – czy tu wszędzie mają być kropki?

Dlaczego nie mogę oddychać. Gdzie są moje nogi, czemu ich nie czuję. (…) Dlaczego jest tu tak głośno. – czy to nie są zdania pytające?

„Tam jest jeden, popatrz!” – brak kropki

Stojący przed nią mężczyzna nie był Wolfem, bardziej już przypominał Lake, oboje mieli bowiem rozczochrane brązowe włosy i to coś w spojrzeniu, co budziło zarówno szacunek, jak (?) i grozę.

Lake poczuła się oceniana, tak jak ocenia się zwierzę na polowaniu – czy jest wart zachodu, z której strony podejść. – składniowy/gramatyczny – „zwierzę” to rodzaj nijaki

– Przestań krzyczeć. – Chrapliwy głos był naglący, ostry, wcale błagający. – nieco mi zazgrzytało

Jedynie zrogowaconą skórę. – nie znalazłam, czy to celowy neologizm?

Co (przecinek?) gdyby ją znaleźć i przejść przez nią ponownie?

Nadzorca odezwał się już swym naturalnym (przecinek?) powolnym basem.

– Niestety nie poszło mu tak dobrze, jak tobie, Lakey. – czy tu celowo taka forma?

Nieraz mówił, że to nie zadziała, nie na takich ludzi (przecinek?) jak Lake Hayes czy Bishop Tenn.

Każda kolejna aktualizacja (przecinek?) naprawiająca błędy, jednocześnie dodawała nowe.

To ponad trzysta bandziorów. – trzystu?

 

 

Opowieść pełna dynamiki, wiele się tu dzieje i to w bardzo szybkim tempie, jest zatem wartka akcja, dość nietypowo przeplatana mnóstwem dywagacji psychologiczno-filozoficznych, miejscami nawet bardzo zabawnych. Od oryginalnej fantastyki aż kipi. :)

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Witaj, bruce.

 

Dziękuję za miłe powitanie. Zawsze dobrze się tu czułam, fajnie wrócić na stare śmieci. Cieszę się, że się spodobało. Co do niektórych zastrzeżeń się zgadzam i już je wprowadziłam. Parę z nich jest celowym zabiegiem. Cieszy mnie, że spostrzegłaś moje psychologiczno-filozoficzne dywagacje i uważasz je za zabawne. Z biegiem pisania każdy nabywa jakiś swój styl i to jest mój. Uwielbiam psychologię w opowieściach.

Dzięki za klika i również pozdrawiam ;)

 

Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.

Wzajemnie, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

 Wiedźmo, Twoje opowiadanie czekałoby jeszcze w kolejce i być może całkiem długo, bo to nie moje klimaty, ale zauważyłem, że przeczytałaś i skomentowałaś mojego szorta, więc jestem. Powrót z przytupem. Chociaż wolę teksty optymistyczne i z humorem, Twój mnie wciągnął i chętnie zajrzę do następnych. Czytałem nie patrząc, czy są jakieś niedociągnięcia. Oryginalny, interesujący, nie lekki do prześlizgnięcia się po nim. Pisz. Pozdrawiam. :)

Witaj, Koalo.

 

Miło mi, że wpadłeś i “zamieniłeś ten piękny akt altruizmu w ordynarne kupczenie przysługami”, jak to powiedziało Bożątko w Wiedźminie (żart oczywiście). U mnie pisanie tekstów optymistycznych i z humorem walczy z tekstami pełnymi psychologii postaci, która popada/prawie popada w obłęd. Piszę teraz dłuższą rzecz, w której jest psychologia i humor, ale trudno zachować przy tym optymistyczny świat, bo jednak coś musi na tą psychikę wpływać, żeby było warte opisania. Bardzo się cieszę, że mój styl ci się spodobał, bo przecież najważniejsze i najtrudniejsze do osiągnięcia.

Również pozdrawiam :)

 

Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.

Przykro mi to pisać, Wiedźmo Lore, ale czytałam dwie pierwsze części i głowiłam się, o co tu chodzi, a choć głowiłam się mocno, nie udało mi się, niestety, dociec istoty rzeczy. Część trzecia rzuciła nieco światła na całość, ale cóż… Pierwsze wrażenie zrobiło swoje i lektura Wszystkich naszych wilków okazała się dla mnie mało satysfakcjonująca.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

– Wró­ci­my. Do. Domu. → Czemu tu służą kropki separujące słowa?

 

„To ten las – po­my­śla­ła. – To ten prze­klę­ty las”. → Źle postawione cudzysłowy. Druga półpauza jest zbędna, albowiem nie poprzedza ona myślenia.

„To ten las” – po­my­śla­ła. „To ten prze­klę­ty las”. Lub: To ten las – po­my­śla­ła. To ten prze­klę­ty las.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

„Skoro razem tak cięż­ko – my­śla­ła – to sama… Stra­cę zmy­sły szyb­ciej, niż zdo­łam się zabić”. → „Skoro razem tak trudno” – my­śla­ła to sama… Stra­cę zmy­sły szyb­ciej, niż zdo­łam się zabić”.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

aby­śmy sami nie mieli cięż­ko po jego stra­cie. → A może: …aby nam samym nie było źle po jego stra­cie.

 

roz­szar­py­wał jej umysł na strzę­py. Jej serce dud­ni­ło mocno, aż bo­la­ło. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

I choć w gło­wie nadal jej hu­cza­ło… → Zbędny zaimek.

 

Może tylko tak jej się wy­da­wa­ło? Drze­wa wciąż wy­da­wa­ły się ogrom­ne. → Czy to celowe powtórzenie?

 

„Tlen – po­my­śla­ła. – Po­trze­bu­ję tlenu w lesie. To śmiesz­ne. Czy mogę się za­śmiać?”. → „Tlen – po­my­śla­ła. Po­trze­bu­ję tlenu w lesie. To śmiesz­ne. Czy mogę się za­śmiać?”.

 

Opar­ła się o kraty celi. → Skąd nagle cela i kraty? Czy to omamy?

 

umysł wró­cił Lake mo­men­tal­nie, jak gdyby wcze­śniej zro­bił sobie… → Nie wydaje mi się, aby umysł mógł się gdzieś oddalić.

Proponuję: …świadomość wró­ciła Lake mo­men­tal­nie, jak gdyby wcze­śniej zro­biła sobie

 

„A jeśli strze­li mi w plecy? Na pewno strze­li. Strze­li aż miło. – Na se­kun­dę sta­nę­ło jej serce. – A co, jeśli oni wcale nie chcą mnie zabić? Za to, co zro­bi­łam, prę­dzej wytną mi na żywca tar­czy­cę. Ten tutaj wy­glą­da, jakby mógł to zro­bić”. → „A jeśli strze­li mi w plecy? Na pewno strze­li. Strze­li aż miło. – Na se­kun­dę sta­nę­ło jej serce. A co, jeśli oni wcale nie chcą mnie zabić? Za to, co zro­bi­łam, prę­dzej wytną mi na żywca tar­czy­cę. Ten tutaj wy­glą­da, jakby mógł to zro­bić”.

 

Na­ła­do­wa­ny bełt mi­gnął obok… → Czym można naładować bełt?

A może miało być: Wystrzelony bełt mi­gnął obok

 

Wi­dzia­ła gwiaz­dy. Nie­zli­czo­ną wręcz licz­bę.Wi­dzia­ła gwiaz­dy. Nie­zli­czo­ną wręcz ilość.

Nie wydaje mi się, aby gwiazdy można policzyć.

 

a kły dłu­gie, lecz ostre jak szpi­le. → …a kły dłu­gie i ostre jak szpi­le.

Długość kłów nie wyklucza ich ostrości.

 

Je­dy­nie zro­go­wa­co­ną skórę.Je­dy­nie zro­go­wa­ciałą skórę.

 

Było mu więc do­brze do­pó­ki, do­pó­ty nikt go nie do­ty­kał.Było mu więc do­brze do­pó­ty, do­pó­ki nikt go nie do­ty­kał.

Sprawdź znaczenie spójników dopótydopóki.

 

„To zwy­kły las. Nudny jak bez­chmur­ne niebo. – Ko­bie­ta zdzi­wi­ła samą sie­bie tym spo­strze­że­niem. Nie ma tu nic nie­zwy­kłe­go”. → „To zwy­kły las. Nudny jak bez­chmur­ne niebo. – Ko­bie­ta zdzi­wi­ła samą sie­bie tym spo­strze­że­niem. Nie ma tu nic nie­zwy­kłe­go”.

 

Z sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi mu­sia­ła pa­trzeć… → Sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi mu­sia­ła pa­trzeć

Patrzymy oczami, nie z oczami.

 

czuła nie­mal gorąc krwi. → Czy czuła niemal, czyli prawie, czy to krew była niemal gorąca?

 

Ktoś miał po­ża­ło­wać za to, co jej zro­bił, bo cze­goś ta­kie­go nie pusz­cza się luzem. → Pewnie miało być: Ktoś miał po­ża­ło­wać tego, co jej zro­bił, bo cze­goś ta­kie­go nie pusz­cza się płazem.

Pożałować można czegoś, nie za coś. Luzem, czyli bez opakowania, można coś kupić; luzem można też puścić konie, ale nie można puścić luzem tego, co ktoś komuś zrobił.

Sprawdź znaczenie frazeologizmu puścić płazem.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

Witaj, reg.

 

Miło mi, że wpadłaś. Szkoda, że opowiadanie nie przypadło ci do gustu i że lektura nie należała do satysfakcjonujących. Nie jest ono dla wszystkich, to na pewno. Lubię pisać w trochę inny sposób – przez inny rozumiem, że nie standardowo, nie wpadając w gusta większości. Jest u mnie dużo psychologii postaci, jako że to mnie kręci najbardziej :) Ja sama akurat jestem zadowolona z tego opowiadania, co jest super, bo zazwyczaj podchodzę bardzo krytycznie do swoich wypocin. Z tego też powodu przyjmuję krytykę na klatę, obiecuję poprawę i pozdrawiam!

 

PS Poprawki naniosę pewnie jutro, bo już dosyć późno.

 

Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.

No cóż, Wiedźmo Lore, chyba przeboleję, że przeczytałam opowiadanie nie dla mnie i pocieszę się faktem, że z nas dwóch przynajmniej jedna jest zadowolona z tekstu. ;)  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam jak Koala. Kupczenie? Cause we are living in a material world… ;-)

Fajny pomysł na więzienie. Chory w jakimś stopniu, ale właśnie to nadaje mu literacką fajność.

Nie widzę w tym ekonomicznego sensu – to cholernie drogie więzienie. I kto się zgodził w nim pracować? Zapewne w tym świecie musi być FTL (daleko odlecieli), ale mimo to…

Dryfujemy obecnie na pasie Oriona, do najbliższej stacji dwa miliony i sześćset lat świetlnych.

Hmmm. Wybiło mnie to z rytmu. Bo nasze gwiazdozbiory czy asteryzmy to w przestrzeni trójwymiarowej nie są grupki gwiazd leżących w pobliżu. Te trzy obiekty z Pasa dzielą setki lat świetlnych. Ale można to traktować jak podanie współrzędnych na mapie nieba. Plus odległość od Ziemi i informacja jest konkretna i logiczna. Ale zgrzytnęło. I dziwnie wyglądają miliony i zwykłe kilometry wymieniane jednym tchem. To tak, jakbyś powiedziała, że do domu znajomego masz sto kilometrów i dwadzieścia centymetrów.

Babska logika rządzi!

 

Witaj, Finklo.

 

Miło mi cię gościć. Może najpierw trochę zamiotę w mej skromnej chatce… I już. Błąd poprawiony. Wiem, że wcale nie jest lepiej, ale “science” w sf od zawsze było moją gorszą stroną. Trochę dlatego że nie przywiązuję do tego takiej wagi, nie czuję potrzeby nadawać naukowym rozwiązaniom pełni logiczności i realności, choć całkowicie rozumiem, że wielu może to mierzwić i pewnie nawet powinno. W wymienionym przez ciebie fragmencie bardzo mi zależało, aby bohaterka mogła odpowiedzieć to, co odpowiedziała.

Dzięki za gościnę i klika. Pozdrawiam!

 

Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.

Witaj, 

Przeczytałem z przyjemnością.

Najbardziej podobały mi się dwie pierwsze części, choć zwłaszcza na początku, były nieco zagmatwane. Bardzo plastycznie opisujesz to, co dzieje się w głowie Lake. We wcześniejszym komentarzu napisałaś, że najbardziej kręci cię psychologia postaci i to widać w tekście.

Słabiej wypadła koncepcja Systemu. Nie przekonuje mnie jego logika. Myślę zresztą, że nawet jego twórcy nie bardzo w niego wierzyli (choć deklarowali, że jest niezawodny), skoro odseparowali się od niego tyloma milionami lat świetlnych :). 

Pozdrawiam!

 

Witaj, czeke.

 

Ogromnie się cieszę, że lektura nie była nieprzyjemna. Nie dziwię się, że najbardziej podobały ci się akurat dwie pierwsze części, bo mnie najlepiej się je pisało. Pamiętam, że to była czysta przyjemność, wpadłam w trans. Później, jak zwykle, było gorzej. Ależ System jest niezawodny i bardzo logiczny! Jak widać, potrzeba było AŻ dwójki więźniów, żeby go przechytrzyć :P Kajam się tutaj, bo faktycznie nie wyszło to najlepiej, ale jednocześnie cieszę, że mimo wszystko sprawiłam ci przyjemność.

Również pozdrawiam!

 

Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.

Pod względem języka – jest naprawdę nieźle, czytało mi się przyjemnie. Dwie pierwsze części miały dobry klimat, ale wydały mi się mało treściwe, fabularnie trochę dreptały w kółko. Trzecia część wyjaśnia wszystko w sposób przyzwoity, choć też bez większych zaskoczeń. Mimo zastrzeżeń klikam bibliotekę.

Cześć,

 

wrażenia po przeczytaniu mam podobne jak Reg. Dwie pierwsze części są wg mnie przede wszystkim festiwalem subiektywnych odczuć bohaterki, strachów dziejących się bardziej w głowie niż w fabule. Dużo tutaj, “co by było gdyby”, niewiele jest prawdziwej walki, prawdziwej ucieczki, mało jest emocji, które mógłby poczuć czytelnik i dzięki którym śledziłby z uwagą historię.

Trzecia część przynosi dość banalne wyjaśnienie – to więzienia dla złoczyńców wysyłających ich do pseudo wirtualnego świata (albo wirtulnego, albo jakiegoś” innego wymiaru”). Brakuje mi jednak opisu jak to więzienie ma działać, jak działa system. Dobrymi przykładami lepiej skontruowanych “systemów” jest film Cube, czy serial Czarne lustro, zwłaszcza odcinek Biały Niedźwiedź.

Co więcej “system” na statku chyba w ogóle nie istnieje, skoro więźniowie chodzą po pokładzie, nawet nie skuci kajdankami.

Umysł potrafi być więzieniem, z którego trudno uciec, jednocześnie powracającym pytaniem tego rodzaju historii jest “czy kara jes adekwatna do zbrodni”? W tej historii ledwie prześlizgujesz się po tych arcyciekawych tematach. Szkoda, naprawdę szkoda.

Co proponujesz w zamian? O czym jest ta historia? Bo ja nie wiem…

Nie dajesz poznać głównej bohaterki, jest ona dla mnie zupełnie neutralna – czy cierpi? Może trochę, ale pewnie nie więcej niż typowy Polak zbierający się w poniedziałkowy poranek do pracy w korpo (szef wilk, współpracowniy zastraszeni, wiesz o co chodzi ;)). Czy jest jednostką wybitną, która zasługuje na uratowanie? Nie wiadomo, raczej nie. Czy popełniła jakąś straszną zbrodnię? Może, choć w tych przyszłych czasach to nie wiadomo czy za przejażdźkę samochodem z silnikiem diesla nie wpakują Cię do wirtualnego więzienia.

Dla mnie akcenty w tej historii są położone w złych miejscach – głównie na monologach wewnętrznych, wyobraźni bohaterki i strachów przed czymś co ma nadejść, ale nie nadchodzi. A kiedy straszny zły wilk drapie pazurem, to tak naprawdę nie drapie (dlaczego nawet nie on nie drapie?). Nie poczułem sympatii do żadnej z postaci, nie ma tutaj zagadki, nie ma tajemnicy, którą czytelnik może odkryć. W moim przypadku po prostu się wynudziłem. Niewiele mnie obchodziło czy bohaterowie przeżyją czy nie, czy cały ten świat nie pochłonie implozja. Pewnie jutro nie będę tej historii pamiętał, bo dlaczego miałbym?

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć!

 

Dwie pierwsze części są nieco mgliste, ale dobrze pokazują położenie bohaterki i pozwalają się z nią związać. Tytuł sugeruje podróż w głąb siebie, a tymczasem część trzecia rzuca nieco nowego światła i przynosi powiew świeżości. Gdzieś – chyba w 2. części – jest mowa o kratach. Udana jaskółka.

Napisane dobrze, choć bez fajerwerków, trochę zabrakło pilnowania emocji czytelnika. Do połowy części 2. praktycznie się nie dłuży, potem tylko trochę (tu zdecydowanie pole do rozbudowy). W zakończeniu trochę się pogubiłem: strażnicy uciekli, statek się rozpękł a oni… przeżyli. Chyba. A może to kolejna warstwa? Niejednoznacznie, ale w takim opku kupuję to.

Całkiem udane opowiadanie. Kliczek.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nowa Fantastyka