- Opowiadanie: tomaszg - Codzienność

Codzienność

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Codzienność

„– Proszę opowiedzieć, co wydarzyło się w nocy z jedenastego na dwunastego.

– Wieczorem oglądaliśmy stary, czarno-biały western. Około jedenastej poszłam myć zęby. Matthew siedział w pokoju. Wychodząc, zobaczyłam jeszcze, jak łyka pigułki.

– Jakie pigułki?

– Leki na nadciśnienie i tarczycę. Brał je od lat, ale lekarz musiał je ostatnio kilka razy zmieniać.

– Co było potem?

– Położyłam się, Matthew zgasił światło. Przez chwilę był jeszcze w toalecie i kuchni, potem przyszedł i położył się tuż obok mnie. Pocałowałam go i odwróciłam się w swoją stronę. Od razu zasnęłam. Całą noc miałam koszmary. Kilka razy budziłam się zlana zimnym potem, i wszystko wydawało się w porządku. Dziwny smród poczułam dopiero rano, koło piątej czy szóstej. Zaspana chciałam dotknąć męża, i wtedy… wtedy zrozumiałam, że jego… jego… jego już nie ma.

– Panie prokuratorze, zmuszony jestem to przerwać. Pacjentka musi natychmiast odpocząć.

– Dziękuję doktorze, dziękujemy pani. I przepraszamy, że musiała przez to przechodzić.

– Proszę powiedzieć, czy on aby nie cierpiał?

– Na pewno nie”.

 

***

 

„– Co o tym wszystkim sądzicie?

– Miła, starsza pani mocno wierzy w to, co mówi. Potwierdziło to trzech psychologów i psychiatrów.

– Ale to jakaś niestworzona historia, zupełnie jak z kiepskich kryminałów. Kobieta twierdzi, że poszli spać razem, a rano obudziła się obok spalonego ciała. Ani kołdra, ani łóżko nie spłonęły. Pani Matthingan nie zatruła się nawet dymem i pomijając serce, jest całkowicie zdrowa. To fizycznie niemożliwe. A jeżeli ona go z kimś zabiła i przeniosła do łóżka?

– Brak dowodów na działanie czynników zewnętrznych czy osób trzecich. Patolog na pewno zauważyłby takie ślady. Nie muszę chyba mówić, że transport ciała je pozostawia, do tego nie da się ukryć wielu typów ran, które wtedy powstają. Inna sprawa, że lekarze zgodnie potwierdzają jej zawał. Ciężko byłoby zagrać to tak przekonująco. Są liczni świadkowie, że była w szoku, krzyczała i chwilę potem padła na klatce schodowej.

– Da się wywołać farmakologicznie zawał z opóźnieniem.

– Ona ma siedemdziesiąt lat. Takie coś wiązałoby się z dużym ryzykiem.

– Ale nie jest niemożliwe. Może dokonała zbrodni doskonałej?

– Na sam koniec życia? Nie miała żadnego powodu. Podobno byli bardzo dobrym, zgranym małżeństwem.

– Nie ma takich, a opinia osób trzecich o niczym nie świadczy. W oczach dzieci i znajomych mogli wyglądać zupełnie inaczej niż w rzeczywistości.

– To pójdźmy w kierunku rozdwojenia jaźni.

– Nie. Psychiatrzy definitywnie to wykluczyli.

– Wina tabletek?

– Już sprawdziliśmy. To takie same leki, jakie biorą miliony na całym świecie.

– A jeżeli dostał coś innego niż zapisano? Albo wziął jeszcze coś więcej? Jakąś viagrę czy coś podobnego? Czy zrobiono analizę chemiczną?

– Nie było takiej potrzeby.

– Nie zgadzam się z panem prokuratorem. Trzeba dokładnie zbadać każdą możliwość”.

 

***

 

„– Przyczyna zgonu?

– Chyba oczywiste, że się nie utopił.

– Nie o to pytam.

– Nie mam pojęcia. Wszystko wskazuje na śmierć w ogniu, ale…

– Ale?

– Tu nic się nie zgadza. Temperatura nie była tak wysoka, żeby wszystko się zwęgliło. Organy zachowały się zadziwiająco dobrze. Dziadek powinien przeżyć i zakończyć z oparzeniami, bardzo rozległymi, ale jednak.

– Jakieś pomysły? Nawet te najbardziej szalone?

– Jeżeli miałbym postawić najbardziej szaloną, najbardziej niewiarygodną hipotezę w całej swojej karierze, to wszystko wygląda tak, jakby ogień miał źródło w każdej komórce ciała oddzielnie.

– Czyli to jest nie śmierć z przyczyn naturalnych?

– Naprawdę nie mam pojęcia. Pierwszy raz coś takiego widzę”.

 

Z taśm nagranych

w trakcie śledztwa o morderstwo.

Potwierdzono autentyczność.

Utajniono na żądanie wojska.

 

„Od dawna potrafimy latać w kosmos i wymyślać leki i mikroskopijne urządzenia, ale nigdy nie zbudowaliśmy czegoś tak bardzo skomplikowanego jak mózg ludzki, nie zdobyliśmy każdego zakątka planety… ani nie wyjaśniliśmy zjawisk, które zdarzają się w zbyt wielu miejscach… albo zrobiliśmy to dawno temu, ale rząd dokładnie wszystko zatuszował”.

 

Autor nieznany

 

2023

Nowy Jork

Był ciepły, czerwcowy poranek. Maria Johny kilka minut temu przyniosła z kuchni pyszne, chrupiące tosty, obrzydliwie słodkie, prawdziwe masło orzechowe w puszce, dzbanek ze świeżo zaparzoną, czarną jak smoła kawą, i usiadła z mężem do sobotniego śniadania. Normalnie takie chwile zawsze ją mocno odprężały, tym razem jednak była przerażona, bo wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż zwykle, a jej umysł nie mógł przetrawić i zaakceptować tego, co się dzieje.

Mark spokojnie pił kawę i nagle, bez ostrzeżenia, upuścił filiżankę na stół.

Już samo to w sobie było prawdziwą torturą dla dobrze ułożonej, pedantycznej kobiety. Naczynie z prawdziwej, ręcznie malowanej, porcelany pochodziło z ulubionego zestawu Marii i rozprysło się na tysiąc kawałków, wywołując przerażenie i chaos w jej głowie, dodatkowo kawa rozlała się i zaczęła kapać na ręcznie tkany, gruby dywan perski, którym regularnie chwaliła się przed znajomymi.

Nie to jednak było najgorsze. Jej ukochany mężczyzna zamarł i na chwilę znieruchomiał. Jego ręce opadły na oparcie fotela, z ust wydobyło się niezrozumiałe charczenie i strużki szarego, gęstego dymu, a on sam dostał intensywnych drgawek.

Maria poczuła gorąco i ohydny smród spalenizny. Mark cały czas siedział, patrząc pełnym zdziwienia, gasnącym wzrokiem, zaś ona nie mogła mu nawet trochę pomóc. Była jak sparaliżowana. Próbowała się poruszyć, ale mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Od kilku dni gorączkowała, nic jednak nie mogło się równać z tym, co przeżywała, i nie chodziło tylko i wyłącznie o cierpienie psychiczne. Pociła się jak nigdy dotąd. Było jej na przemian zimno i gorąco. Popuściła w majtki, do tego miała wrażenie, że błyskawicznie wysycha. Całe ciało paliło ją żywym ogniem, i przeszkadzała jej ogromna suchość w ustach, do tego podświadomie czuła, że to dopiero początek kłopotów.

– Ma-ma-mark. Ko-ko-kochanie – wyszeptała, ledwo mogąc ruszać suchym, spierzchniętym językiem, a serce zabiło jej mocniej, gdy skóra ukochanego mężczyzny zaczęła czernieć i skwierczeć, zupełnie jak stek na grillu.

Mężczyzna znieruchomiał. Przerażona Maria patrzyła, jak błyskawicznie gasł w oczach, zamieniając się w bryłę ohydnego, spalonego mięsa. To było niepojęte i fascynujące zarazem. Musiał czuć trawiący go żar, niemniej nie pożegnał się, nie zaprotestował, nie krzyknął ani nie odezwał się ani słowem.

Kobieta widziała zmieniające się w popiół ubranie i falowanie gorącego powietrza nad jego ciałem, ale ani dywan, ani fotel, ani nic innego nie zajęło się ogniem. Miała problem, żeby logicznie myśleć, w końcu jednak zrozumiała, że tak musi wyglądać egzekucja na krześle elektrycznym. Tym razem padło na nich, i nie było już odwrotu.

 

Wiele lat wcześniej, październik 1943

Filadelfia

Iiiiiiiiiii! – Ciszę poranka przerwał przeraźliwy jęk metalu, który zaczął gdzieś mocno trzeć i szorować.

– Jezu, Johny! Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery?! Schlałeś się jak świnia czy jak?! – Kapitan niewielkiego holownika, Christopher Woody, niemal spadł z krzesła w sterówce, gdy jednostka gwałtownie skręciła, i popatrzył pełnym wyrzutu, przekrwionym wzrokiem na Johna Artwooda, licencjonowanego sternika z długim stażem, który rozpaczliwie kręcił ogromnym, drewnianym kołem sterowym.

– Pojawił się znikąd! Zupełnie nic nie rozumiem! – Mężczyzna był w szoku, patrząc na niszczyciel US Navy przy sterburcie, który po dłuższej chwili płynął równolegle do nich, ale nie zmieniał kursu ani prędkości, zupełnie jakby załoga nie zauważyła kolizji. – Robi dobre trzy węzły, sir. I jak nic przywali w nabrzeże.

Kapitan poderwał się na nogi, złapał za tubę i wybiegł na pokład, gdzie zaczął przez nią krzyczeć:

– Tu holownik straży przybrzeżnej! Niszczyciel US Navy! Zatrzymać się!

Nic to nie dało, więc wrócił do sterówki i włączył syrenę. To też nie wywołało żadnej reakcji, i dlatego zaczął patrzeć przez lornetkę, próbując dostrzec coś więcej na pokładzie znacznie większej jednostki.

– To statek duchów. – Sternik na wszelki wypadek splunął przez ramię.

– Wchodzę. – Woody przeżegnał się dwa razy, wyciągnął i pocałował medalik na szyi. – Widzisz liny na burcie z przodu? Podpłyń bliżej.

– Jasne. – Johnemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Błyskawicznie pchnął manetki gazu do przodu i już po chwili kapitan niewielkiego holownika mógł znaleźć się na pokładzie niszczyciela.

– Co do licha? – Patrzył z przerażeniem na liczne zwęglone zwłoki i marynarzy, którzy dusili się na jego oczach, rozpaczliwie próbując złapać powietrze.

Z dołu dały się słyszeć kolejne syreny. Woody podbiegł do burty i zobaczył, że do niszczyciela zbliżają się inne jednostki, a jego patent z linami zaczyna wykorzystywać coraz więcej ludzi.

– Trzeba natychmiast zatrzymać tego bydlaka! – Naturalnie został przywódcą nowo przybyłych i już po chwili zaczął wydawać rozkazy, stojąc w środku sporej grupy mężczyzn, którzy byli równie zszokowani jak on.

– Ja się tym zajmę. Jestem mechanikiem – zaproponował jeden z nich, a kilku podniosło z nim ręce. – My pomożemy.

– Dobrze. Trzeba wezwać policję i lekarzy. Idźcie na mostek i zobaczcie, co da się zrobić. Tam jest jakaś fregata Navy. – Woody pokazał ręką. – Niech wezmą swoich.

– Sie robi, skipper.

Christopher patrzył, jak inni rozbiegli się po całym pokładzie, a sam próbował pomóc najbardziej potrzebującym w zasięgu wzroku.

– Co tu się stało? – pytał się kolejnych marynarzy, ale ci tylko jęczeli i nic nie odpowiadali, zupełnie, jakby nie rozumieli angielskiego ani mowy ludzkiej.

Niszczyciel po dłuższej chwili zaczął zwalniać, a wybrzeże wypełniło się karetkami i licznymi autami, z których wysiadali policjanci i agenci FBI. Wojsko zamknęło w końcu cały port.

 

Kwiecień 1986

Nowy Jork, redakcja gazety

– FBI odtajniło kilka stron akt z Dallas. – Maria Johny, znana dziennikarka śledcza, wyciągnęła papierosa i zaczęła się zaciągać, strzepując popiół do kubka na biurku nowego szefa działu, Bena Walleta.

– Przyznali się, kto sprzątnął prezydenta? – Spojrzał beznamiętnie na jej długie, umiejętnie podkreślone rajstopami nogi, minispódniczkę i bluzkę, która zdecydowanie nie zakrywała zbyt dużo i pozwalała stwierdzić, że kobieta nie uznaje staników. – Jak nie, to nie zawracaj mi dupy. I przestań tu palić.

– Nie i nie, ale znalazłam nazwisko Mark Bielucki. – Zignorowała go, nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni.

– Znalazłaś. I co z tego? To jakiś twój krewny?

– Dzień przed zamachem do szpitala przywieziono poparzonego chłopaka. Był w szoku i wygadywał same głupoty. W kieszeni miał dokumenty na to nazwisko.

– Do rzeczy.

– To marynarz z USS Eldrigde. Co lepsze, zaraz potem ślad się po nim urywa.

– Eldridge? – Szef działu spojrzał z niedowierzaniem. – Ten sam, o którym krążą te wszystkie niestworzone historie?

– Niestety.

– Ten, który podobno sprzedano Grecji?

– Aha.

– I ten, o którym kręcono filmy?

– Dokładnie.

– Chcesz z tego zrobić sensację?

– A jak myślisz? Dallas i tak śmierdzi na kilometr. Babuszka, Oswald, a teraz to. Na tym wszystkim można jechać miesiącami.

– Nie musisz mi mówić. Czego ci trzeba?

– Pojeżdżę, popytam rodziny, popatrzę na mikrofilmy.

– Po tylu latach wiele osób już nie żyje. Ile?

– Co ile?

– Ile czasu ci trzeba?

– Daj mi z tydzień.

– Dużo. Naprawdę myślisz, że wciąż coś znajdziesz? Po tylu latach?

– Nie mam pojęcia. Na liście jest około trzysta osób. To czyste szaleństwo, ale zawsze warto spróbować.

 

Filadelfia

Maria nie była nigdy w tym mieście, ale przed wyjazdem całkiem nieźle zapoznała się z jego topografią, do tego dowiedziała się, gdzie najlepiej wynająć samochód i gdzie się zatrzymać. Kobieta przyjechała tu dzień po rozmowie z szefem i wysiadła z ogromnego amtraka, a potem od razu skierowała się do niepozornego biura obok dworca, gdzie poprosiła o małą, ekonomiczną electrę.

Formalności trwały dosłownie kilka minut.

Pierwszym punktem, który chciała odwiedzić, była biblioteka miejska imienia Benjamina Franklina, jednego z ojców założycieli. Ogromny gmach miał pewnie ze sto lat. Zbudowano go z białego marmuru. Dziennikarka znalazła wolne miejsce na parkingu obok i weszła po schodach, przeszła wśród klasycznych kolumn, podtrzymujących umieszczone wysoko sklepienie, i znalazła się w holu, który nie dość, że miał wysokość dwóch czy trzech standardowych pięter, to zajmował obszar jednej trzeciej boiska do futbolu. Wokół niej spieszyły się gdzieś dziesiątki młodych ludzi, nie chciała im jednak przeszkadzać, gdy tylko zobaczyła starszego, czarnoskórego mężczyznę w mundurze ochrony.

– Dzień dobry. – Podeszła do niego i uśmiechnęła się szeroko.

– Dzień dobry, pani.

– Szukam archiwum. Chciałam przejrzeć gazety z drugiej wojny światowej.

– To będzie w tamtą stronę. – Pokazał ręką. – Idzie pani prosto, potem schodami w dół, a jeszcze potem przez ogromne drzwi z napisem „Czytelnia”. Nie sposób nie trafić.

– Dziękuję.

– Nie ma za co.

Maria przeszła wskazaną drogę i po chwili znalazła się przed surowym obliczem bibliotekarki, która wyglądała dosyć stereotypowo i nijako, i miała na sobie dawno niemodną spódnicę, bluzkę bez dekoltu, rajstopy w wyjątkowo nieatrakcyjnym kolorze i okulary na łańcuszku.

– Tak? – Urzędniczka otaksowała ją nieprzyjaznym spojrzeniem.

– Dzień dobry. Szukam wszystkich lokalnych gazet z czterdziestego trzeciego. Interesują mnie głównie artykuły od października.

– Dużo tego będzie, i większość nie jest na mikrofilmach.

– No to zaczynajmy.

– Poproszę prawo jazdy. Usiądzie pani przy jednym ze stolików i poczeka. Sama złożę zamówienie, które zostanie dostarczone przez Barta Winstona, naszego stałego pracownika.

– Ile to potrwa?

– Nie dłużej niż pół godziny. – Kobieta wzięła od niej dokument i oddaliła się w kierunku biurka z telefonem.

– Dziękuję. – Maria zaczęła szukać wzrokiem wolnego miejsca.

Po chwili siedziała w rogu sali. Wyciągnęła z torebki jeden z tanich kryminałów, a po jakichś piętnastu minutach podszedł do niej młody mężczyzna, tocząc przed sobą wózek na niewielkich kołach, na którym leżała sterta pożółkłych gazet.

– To pani zamawiała czterdziesty trzeci?

– Tak.

– Proszę. – Przełożył wszystko na jej stolik i oddalił się, a ona ciężko westchnęła, patrząc na stary druk i swoje czyste ręce, i wgłębiła się w lekturę wiadomości ze świata, gdzie wszystko było w miarę jasne i poukładane, a wrogowie łatwi do wskazania.

 

Filadelfia

Maria spędziła w bibliotece kilka dni, a wieczorem zawsze zdawała relację z postępów, dzwoniąc do Bena z hotelu.

– Co masz? – Wallet przez telefon był bardzo konkretny.

– Znalazłam historię kapitana holownika, który służył w tamtym czasie w porcie. – Maria zaciągnęła się papierosem, strzepnęła popiół do szklanki, spojrzała na ulicę przez okno i ciężko westchnęła do słuchawki. – Nie ma tam nic o niszczycielu, ale pomyślałam, że warto sprawdzić.

– Co ci dokładnie potrzeba?

– Christopher Woody. Możesz popytać Marka, czy mogą go namierzyć?

– Ile mógł mieć wtedy lat? Ze trzydzieści? To dzisiaj pewnie będzie miał coś pod siedemdziesiątkę.

– Poszukać nie zaszkodzi.

– Dobra. Co jeszcze?

– George Whitaker. Zapytaj Marka, czy ma już coś na jego temat.

– A inni?

– Miałeś rację. Wszyscy w większości umarli albo zginęli. Z jednej strony mam wrażenie, że rząd maczał w tym swoje brudne paluchy, z drugiej nie za bardzo jest się do czegoś przyczepić. Czy tak czy inaczej, nie natrafiłam na nic, czego bym już nie wiedziała.

– Coś jeszcze?

– Nie.

– To zadzwoń jutro.

– Jasna sprawa.

 

Okolice Glassboro, kilka kilometrów od Filadelfii

– Pan Woody? – Maria spojrzała na starszego mężczyznę, który siedział wraz z nią na farmie przed małym drewnianym, parterowym domkiem. – Był pan w czterdziestym trzecim w Filadelfii? Czy widział pan wtedy coś nietypowego?

– A więc o to chodzi, a nie artykuł o starszych ludziach. Okłamała mnie pani przez telefon – mruknął stary, wskazując na nią końcem laski. – Szuka pani taniej sensacji? Spisków rządowych? Zielonych ludzików?

– Przepraszam. Wiem z doświadczenia, że ludzie nie lubią rozmawiać z prasą. A ja chcę tylko dojść prawdy. Co pan pamięta?

– Ja? Nic. Za stary jestem. – Staruszek zmrużył oczy, zupełnie jakby poraziło go słońce, ale nie umknęło jej uwadze, że zrobił to odrobinę za szybko.

Kobieta była pewna, że trafiła pod właściwy adres, i dlaczego postanowiła pójść krok dalej:

– Panie Woody, wojny i komuchów dawno nie ma. Może na końcu życia lepiej opowiedzieć, co naprawdę się stało w porcie w czterdziestym trzecim?

– Rusków nie ma? A to ciekawe.

– No dobrze, są, ale cały czas zbierają cięgi. Wietnam, Afganistan, i tak dalej. Czy pamięta pan coś z tamtej wojny?

– Nie pamiętam, młoda damo. – Znów zmrużył oczy.

– Naprawdę chce pan to zabrać ze sobą?

Zapadła cisza. Starszy mężczyzna kilka razy otwierał i zamykał usta, zupełnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się w ostatniej chwili.

– Panie Woody, rządy przychodzą i odchodzą. Tajemnice sprzed lat trzeba ujawniać. Ameryka nie może być oparta na kłamstwie. Ojcowie założyciele nie tego by chcieli. Poprawki do konstytucji gwarantują bezpieczeństwo i wolność słowa. – Maria próbowała go zachęcić. – Naprawdę nie warto wyrzucić to z siebie?

Zapadła ciężka cisza, przerywana tylko szumem drzew i śpiewem ptaków.

– Do dzisiaj pamiętam ten smród i jęk. To było straszne. – Christopher zaczął w końcu mówić – Nasi chłopcy leżeli na pokładzie, w większości poparzeni. Kilku z nich… kilku z nich… jakby wtopiło się w ściany. To naprawdę był koszmar. Oni jęczeli, a ja widziałem, jak uchodzi z nich całe życie.

– A FBI?

– Oni byli jeszcze bardziej przerażeni.

– Czy mógł to być jakiś eksperyment?

– Znam się na ludziach. Nikt tam nie miał pojęcia, co się stało. A cała ta historia z generatorem niewidzialności to tylko przykrywka, zwykła zasłona dymna.

 

Woodstown, ten sam stan, pole przyczep kempingowych

– Pani Whitaker, czy pani syn służył na Eldrigde? – Maria siedziała naprzeciw zniszczonej życiem kobiety o przepitym głosie, palącej i co chwila strzepującej nerwowo do popielniczki papierosa.

– Tak. Pochowali go ze wszystkimi honorami, ale nie dali mi go zobaczyć. Mówili, że był wybuch na pokładzie i to… to coś… te zwłoki… właściwie szczątki… że nic go już nie przypomina.

– Czyli nie widziała pani syna w trumnie?

– Nie.

– Czy jest możliwe, że była pusta, albo pochowano kogoś innego?

– To była wojna. Nie miałam podstaw, żeby nie wierzyć wojskowym. Aha. W siedemdziesiątym szóstym jeszcze raz pytano o mojego syna.

– Kiedy?

– To było zaraz przed katastrofą w Miles Island. Przyszli jacyś rządowi, błysnęli odznakami i wypytywali, co robił zaraz przed śmiercią. I jest jeszcze coś. W Nowym Jorku, na Uniwersytecie wykłada profesor Artwood. Porozmawia pani z nim.

– Kto to jest?

– Fizyk, jeden z lepszych, po latach niestety wyklęty przez swoich kolegów.

– Dlaczego mam z nim rozmawiać?

– Nie wiem, co się stało na tym przeklętym okręcie. Ale po latach myślę, że rząd coś ukrywa. Dużo rodzin tam myśli albo myślało. Porozmawia pani z profesorem Artwoodem. Ma ciekawe wytłumaczenie na to, co się stało.

 

Uniwersytet Columbia

– Dzień dobry, szukam profesora Jamesa Artwooda. – Maria uśmiechnęła się do kobiety w sekretariacie wydziału fizyki.

– Dziadek jest pewnie w swoim gabinecie.

– Gdzie to jest?

– Trzysta pięć. W prawo, schodami w górę na drugie piętro. Na drzwiach jest tabliczka z nazwiskiem. Ale niech się pani nie spodziewa cudów. On jest lekko pomylony.

– Zaryzykuję.

– Jak sobie pani chce.

– Dziękuję, do widzenia. – Maria wyszła i skierowała się pod wskazany pokój, gdzie zapukała, a potem nacisnęła klamkę i weszła.

– Dzień dobry, szukam profesora Artwooda. – W gabinecie znajdował się jeden mężczyzna, a ona rozejrzała się ciekawie po wnętrzu pełnym różnych przyrządów, książek i pomocy naukowych.

– To chyba ja. Tak w każdym razie rano mówiła tabliczka na drzwiach. – Starszy pan, siedzący w fotelu, przypominał mocno Alberta Einsteina, a w każdym razie takie budził skojarzenia. – Nie zabłądziła pani?

– Jestem dziennikarką śledczą i prowadzę badania nad różnymi przypadkami znikania statków czy samolotów. Czy kojarzy pan trójkąt bermudzki?

– Chodzi o moje teorie, które odrzucono w Journal Physics? – Mężczyzna spokojnie wrócił do ubijania tytoniu w fajce, potem odpalił ją od zapałki, i wskazał Marii drugi fotel. – A to proszę. Pani usiądzie.

– Tak. – Zajęła miejsce. – I nie tylko o to.

– Trójkąt to bardzo ciekawe miejsce. Giną tam samoloty i statki. To, jak sądzę, pani już wie. Jedna z teorii mówi, że jest to portal do innego czasu czy przestrzeni, jakaś wyrwa w czasoprzestrzeni, będąca wynikiem działania pola elektrycznego czy magnetycznego, czy ich kombinacji.

– A eksperyment w Filadelfii?

– USS Eldridge? – Staruszek uśmiechnął się domyślnie.

– Tak. Czy to mogło być pole elektromagnetyczne?

– Nie wiadomo.

– Eksperyment rządowy?

– Nie, absolutnie nie. – Profesor machnął ręką. – Albert Einstein nie wymyślił żadnego generatora. Nic z tych rzeczy. Prawda jest znacznie gorsza. Dziury pojawiają się od wieków i tworzą się same w różnych miejscach. Weźmy przykład Marie Celeste czy latającego Holendra. Ludzie wypierają to ze swojej świadomości, ale innego, lepszego wytłumaczenia, na razie nie ma.

– Ale dlaczego dopiero teraz więcej się mówi o tych sprawach?

– Bo mamy media i coraz większą świadomość. Jeszcze sto lat temu ludzie wylewali brudy na ulice albo wierzyli, że kobiety nie mają mózgu i mogą urodzić małpę.

– Profesorze, czy działalność ludzka mogła to spowodować?

– Myślę, że nie. To znaczy była taka teoria, ale nigdy jej nie potwierdzono.

– Nie rozumiem.

– Próby atomowe rozpoczęto mniej więcej w czterdziestym pierwszym. Rozszczepianie atomów dawało nieograniczone ilości energii, i nagle mamy przypadek USS Eldrigde. Rząd uwierzył, że można tworzyć wyrwy w przestrzeni. Umocniły ich w tym myśleniu wypadki w Strefie 51 i problemy na Antarktydzie w czterdziestym szóstym czy historia statku Joyita. I stąd te wszystkie wybuchy na Bikini i w innych miejscach. Dopiero katastrofa USS Scorpion spowodowała, że do zakutych wojskowych łbów dotarło, że to ślepa uliczka. Ktoś poszedł po rozum do głowy i powiedział im jasno, że nie ma sensu w to grać. Dzisiaj wiemy, że takie zjawiska zdarzały się od lat, tylko dostrzegamy ich znacznie więcej, bo korzystamy z technologii opartych na falach elektromagnetycznych, i nagłaśniamy je bardziej, bo mamy rozwiniętą komunikację.

– Czyli nie ma żadnych korelacji między działalnością człowieka i tworzeniem się takich uskoków?

– Oficjalnie nigdy ich nie stwierdzono, za to dostaliśmy liczne zanieczyszczenia nuklearne w atmosferze. Dodam, że próbowano nawet udowodnić, że tak zwane duchy pojawiają się i znikają, używając dokładnie tego samego mechanizmu, co Eldridge. W tajnych badaniach w sierocińcach wykorzystywano tysiące dzieci, podejrzewając je o większą wrażliwość na zjawiska nadprzyrodzone.

– To straszne.

– Tak. Straszne jest też to, jak rząd wywołał dezinformację. Przypuszczam, że to wtedy powstało dużo legend związanych z niewyjaśnionymi sprawami, jak ta o locie dziewięćset czternaście z Nowego Yorku do Majami.

 

Nowy Jork, redakcja gazety

– I co to niby ma być? – Zły Ben Wallet rzucił szkic artykułu na biurko i spojrzał na Mary, która się tylko uśmiechnęła. – Masz chociaż twarde dowody? Jakieś zdjęcia?

– Nudny jesteś. Galileusz i Kopernik też nie zrobili zdjęć, ale wszystko wydrukowali.

– Ale dziury, na które nie mamy wpływu? To nie czasy Wellsa, który mógł zrobić sensację „Wojną światów”.

– To co proponujesz? Kolejne zdjęcia Yeti? A może potwora z Loch Ness? Chciałeś konkretów, to je masz. Przemyśl to sobie dobrze. – Wstała i chciała wyjść, ale powstrzymał ją ruchem dłoni:

– Poczekaj. Spokojnie. Zaraz coś wykombinujemy.

– I teraz mówisz jak człowiek.

 

Wrzesień 10, 2001

Nowy Jork

– Ciemność! Widzę ciemność! – Niewidomy, klęczący mężczyzna stał w przejściu podziemnym przy stacji kolejki, a ludzie mijali go bez słowa.

Maria przystanęła, szukając drobniaków, a ślepiec ponownie krzyknął i niespodziewanie złapał ją za nogę:

– Oni znowu tu są!

Maria próbowała się uwolnić i zaczęła go ciągnąć za sobą, a on nadal jęczał:

– Jezu, to dzieje się znowu! Koniec świata się zbliża! Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!

 

***

 

John Lasky, mężczyzna w jaskrawej, żółtej kamizelce, rozejrzał się niepewnie wokół. Był na Times Square, ale wszystko było jakieś inne. Patrzył na dziwne samochody, których były dosłownie setki, na ogromne reklamy i ludzi, którzy mieli ubrania niepasujące do niczego, co znał. Był lekko wstawiony i przed chwilą na pewno znajdował się w innym miejscu. Ostatnie, co zapamiętał, był pokład niszczyciela, areszt okrętowy i słodkie usta jego dziewczyny, Mary, którą całował wieczorem, zanim dopadła go żandarmeria. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, i powoli ruszył, lekko się zataczając.

– Jak chodzisz, palancie.

– A goń się, ćwoku.

Ludzie obijali się o niego, a on szedł bez celu, powłócząc nogami, aż do momentu, gdy zobaczył szyld baru „Lata pięćdziesiąte”. Bezwiednie skierował się w jego stronę, a w środku, z zadowoleniem, stwierdził, że się nie pomylił. Lokal był bardzo podobny do tego, co znał, i jak wszystkie speluny, miał stoliki, fotki na ścianach, stołki, szafę z płytami, ścianę z alkoholami i kije z piwem, a do tego półmrok i nieodzowny smród z papierosów.

– Chcę zadzwonić – rzucił do barmana, wyjmując i kładąc na ladzie dolara.

Mężczyzna złapał z wprawą stary banknot, spojrzał na niego zaciekawiony, przez chwilę jakby się zastanawiał, ale w końcu tylko wzruszył ramionami i postanowił przed Johnem czarny, starodawny aparat z tarczą.

Lasky wykręcił numer do bazy marynarki w Norfolk, jednak nikt nie odbierał. Próbował trzy razy i w końcu zdezorientowany odłożył słuchawkę.

– Jak kocha, to poczeka. – Barman wzruszył ramionami. – Co podać?

– Colę.

Po chwili pojawiła się przed nim butelka, a on popadł w głęboką zadumę. Nie wiedział, co robić dalej. Wyglądało to jak Stany, ale jakieś inne. Na kalendarzu na ścianie widział rok dwa tysiące pierwszy, i zaczął podejrzewać, że to jednak nie żart.

– FBI! – Po kilku minutach do baru wpadli agenci federalni w czarnych garniturach, i zaczęli legitymować wszystkich w środku, w końcu zwracając się bezpośrednio do Johna. – To pan dzwonił, prawda? Pójdzie pan z nami.

– Mamy go. – Marynarz usłyszał jeszcze, jak meldują do mikrofonów w klapach marynarek. Potem usłyszał dziwny trzask i stracił przytomność.

 

2023

Nowy Jork

Na biurku szefowej działu śledczego zadzwonił telefon, a ona podniosła go odruchowo, jednym okiem patrząc na ekran laptopa, na którym pisała o powiązaniach rządu z Elwisem Presleyem.

– Tak?

– Maria Johny? – Głos w słuchawce był elektronicznie zniekształcony.

– To ja – rzuciła po chwili wahania.

– Znów pojawił się ktoś z Eldrigde, dokładnie tak samo, jak we wrześniu dwa tysiące pierwszego. Dzień przed wypadkiem policja znalazła ciała dziesięciu osób. Stwierdzono samozapłon.

– Przed jakim wypadkiem?

– Zaraz będzie głośno o tym w wiadomościach.

– Rząd chce coś ukryć?

– Oni tylko się bronili.

– Przed kim? Przed czym? – rzuciła do aparatu, ale połączenie się urwało.

Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, i odłożyła słuchawkę, tymczasem telefon zadzwonił znowu.

– Słuchaj ćwoku, to nie jest nawet śmieszne! – wykrzyczała, mocno zła, że się jej przerywa.

– Co niby nie jest śmieszne? – usłyszała głos naczelnego.

– Aaaa, to ty. Nie, nie, nic. Co jest?

– W stanie Utah wykoleił się pociąg, przewożący trujące związki chemiczne. Ewakuowano całe miasteczko. Naukowcy próbują minimalizować skutki katastrofy.

– Biorę to. Mam już coś na ten temat. Będzie z tego prawdziwa bomba.

– Już krążą o tym niestworzone historie.

– Pamiętasz, jak pisałam kiedyś o Eldridge? Przed chwilą ktoś do mnie dzwonił. To coś, cokolwiek to jest, stało się znowu.

– I mam ci dać materiał tylko dlatego, bo ktoś zrobił głupi dowcip?

– Pewnie dlatego twoje grube, przesiąknięte nikotyną paluchy przypadkowo wybrały mój numer.

– Przeceniasz się.

– To niech dwie osoby napiszą, i wybierzesz lepszy materiał.

– Ty naprawdę coś masz.

– Może. Muszę potwierdzić na miejscu.

– Tam nikogo nie wpuszczają.

– Czy to nie tam, kilka kilometrów dalej, mieszka szeryf, który kiedyś bardzo nam pomógł?

– Chyba słono sobie za to policzył, o ile dobrze pamiętam.

– Tak.

– Ile chcesz? – Ben Wallet ciężko westchnął. – Tysiąc? Pięć? Dziesięć?

– Nie mam zielonego pojęcia.

– Dam dwa na początek, ale niech to będzie naprawdę coś dobrego.

– A czy kiedyś ciebie zawiodłam? – Prychnęła do słuchawki. – Ty, a czy można wyśledzić, skąd do nas dzwoniono?

– Nie za bardzo.

 

Dwa tygodnie później

Nowy Jork

– I jak twoje śledztwo w Utah? – Mark Johny, mąż Marii, uśmiechnął się do niej, gdy leżeli rano w łóżku.

– Tam naprawdę otworzyła się na chwilę jakaś brama.

– Rządowi chcą to zatuszować?

– Ten pociąg nie wykoleił się przypadkiem. To, że wszędzie rozlali kwas solny, jest wymowne samo w sobie.

– Jesteś pewna tych spalonych?

– Tak. Widziałam nawet zdjęcia.

– Czyli jest jakiś jeden element wspólny z Eldrige i przypadkami samospalenia?

– Możliwe. I nie samospalenia, tylko samozapłonu. Policja nie potwierdziła samobójstw, i nie mamy żadnej sekty. To w ogóle bardzo dziwne i podejrzane. Znaleziono zwęglone zwłoki, ale wokół nic nie było zniszczone. Meble i dywany powinny palić się w temperaturze kilkuset stopni, tak się jednak nie stało. To samo było z niszczycielem. Nie stwierdzono na nim większych uszkodzeń, wymieniono tylko kilka ścian i tyle.

– Myślisz, że to może być jakaś broń, której ludzie jeszcze nie znają?

– To może być wszystko, nawet rozszerzanie się wszechświata czy plamy na słońcu. Nie mam zielonego pojęcia. Ktoś mi kiedyś tłumaczył, że być może wokół tych ludzi wytwarza się na chwilę jakieś pole, które odgradza ich od rzeczywistości. I robi historie jak w Biblii.

– Że co? Niby zrobili coś siłą woli i poszli do nieba?

– Do nieba? Od kiedy ty nagle zrobił się taki religijny?

– Od zawsze, tylko tego nie widzisz.

– Ty, a tak na poważnie, może to jednak działalność ludzka to powoduje?

– Nie słyszałem, żeby ktoś kiedyś mówił o wpływie ludzi na coś takiego.

– Ale coraz więcej korzystamy z prądu i urządzeń radiowych.

– Gdyby to była wina ludzi, mielibyśmy setki przypadków dziennie. Naprawdę bym widział jakiś raport, wykład, podsumowanie czy chociaż hipotezę.

– A armia? Nie mogli z czymś eksperymentować?

– Eeeeeee…. być może broń mikrofalowa by tu pasowała.

– No właśnie. A ile lat mamy mikrofalówki na rynku? Ze czterdzieści?

– To nie to samo.

– No jak?

– No tak. Nie masz o tym zielonego pojęcia.

– Nie kłóćmy się. – Maria pocałowała ukochanego mężczyznę w usta. – Nie warto.

– Chyba masz rację.

– A wiesz, że w nocy krzyczałaś?

– Krzyczałam?

– Chyba jeden ze spalonych przyszedł do ciebie.

– Brrrr. Fakt, pamiętam coś. Miałam jakieś koszmary. Ale wiesz co? Nie mówmy o tym i lepiej zjedzmy śniadanie. Co chcesz?

– Tosty i kawę.

– Już robię. – Kobieta wstała z łóżka.

Był ciepły, czerwcowy poranek, a oni mieli tyle planów i całe życie przed sobą. Zostało im kilka minut, żeby nacieszyć się sobą.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Przepraszam, że na początku skomentuję skojarzeniami, jakie pojawiły się podczas rozpoczęcia czytania:

Proszę opowiedzieć, co wydarzyło się w nocy z jedenastego na dwunastego.

(Z pewnego „dowcipu z brodą”:

Przepraszam, wysoki sądzie, ale nie zdążyłam zanotować – z jedenastego na którego? :)) )

 

Inna sprawa, że lekarze zgodnie potwierdzają jej zawał. Ciężko byłoby zagrać to tak przekonująco. Są liczni świadkowie, że była w szoku, krzyczała i chwilę potem padła na klatce schodowej.

(akurat w jednym z odcinków serialu „Columbo” mamy taki przypadek – zachowanie identyczne i okazało się, że był to „udawany” zawał; jak widzę – potem o tym wspominają także Twoi bohaterowie)

 

 

Mam nieco wątpliwości oraz sugestii co do strony językowej (do przemyślenia):

Co ci dokładnie potrzeba? – czego?

Maria spojrzała na starszego mężczyznę, który siedział wraz z nią na farmie przed małym (przecinek?) drewnianym, parterowym domkiem.

Dużo rodzin tam myśli albo myślało. – literówka – tak?

 

„Maria” piszesz zamiennie z „Mary”, czy to celowe?

Ostatnie, co zapamiętał, był pokład niszczyciela, areszt okrętowy i słodkie usta jego dziewczyny, Mary, którą całował wieczorem, zanim dopadła go żandarmeria. – brak chyba części zdania

– Jak chodzisz, palancie. – czy to nie zdanie pytające?

Mężczyzna złapał z wprawą stary banknot, spojrzał na niego zaciekawiony, przez chwilę jakby się zastanawiał, ale w końcu tylko wzruszył ramionami i postanowił przed Johnem czarny, starodawny aparat z tarczą. – literówki

– A czy kiedyś ciebie zawiodłam? – Prychnęła do słuchawki. – mam wątpliwość, czy to nie czynność gębowa

Od kiedy ty nagle zrobił się taki religijny? – brak części zdaniach

– Ty, a tak na poważnie, może to jednak działalność ludzka to powoduje? – powtórzenie

Był ciepły, czerwcowy poranek, a oni mieli tyle planów i całe życie przed sobą. Zostało im kilka minut, żeby nacieszyć się sobą. – powtórzenie

 

W wielu zdaniach przecinki, postawione przed „i”, wydają mi się zbędne.

 

Bardzo dobry kryminał sf. Zakończenie odbieram jako nagłe i niespodziewane, urwane za szybko, zatem całość – jako jedynie fragment obszerniejszej powieści.

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

Ciekawe i nagle urwane. Szkoda. Takie urwanie psuje frajdę. :)

Tajemnicze, intrygujące i dobrze się czyta. Zgodzę się z Koalą, że urwanie psuje zabawę, ale z drugiej strony trochę tej zabawy było. Kiedyś oglądałam film o przypadkach dziwnych śmierci w tym samozapłonu. Aż włos się jeży;)

Dialogi masz sprawnie napisane i naturalne, ale chyba ciekawiej byłoby, gdyby zajmowały mniejszą część tekstu.

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka