Ostatni ludzki statek w układzie Bernela, który ostał się po czystce, dryfował bezwładnie przez kosmiczną pustkę, zmierzając nieuchronnie na spotkanie z czarną dziurą i śmiercią.
Wszystkie silniki zostały zniszczone w trakcie walki.
Wewnątrz okrętu słychać było syreny alarmowe, wyjące przeciągłym piskiem co pół minuty. Całe pokładowe oświetlenie emanowało czerwienią, a zapasowe lampy dawno wyłączono w celu oszczędzania energii.
Kajuta podpułkownika Yurga cała była zawalona, toteż podstarzały wojskowy z trudem ominął stertę pudeł, szczątki rozbitych figurek oraz przewrócone meble, a potem usiadł na łóżku. Skierował wzrok na panoramiczne okno na przeciwległej ścianie, przyglądając się z fascynacją bezkresnej pustce, mieniącej się barwą hebanu, a kiedy indziej przybierającej kolor tafli jeziora podczas bezgwiezdnej nocy. Zastanawiał się, czy ciemność jest spowodowana przez czarną dziurę, która zdążyła pochłonąć całe światło. Co się z nim potem działo? Pożerała je? A może przesyłała gdzieś indziej, zgodnie z teorią Tunelu Schwarzschilda?
Potrząsnął głową, jakby odganiając niewygodne myśli.
Posiedział przez chwilę na łóżku, pozbierał do kupy części glinianego posążka boga Maui, którego kupił podczas wakacji z żoną. Przetarł okno, znowu pogapił się na wszechświat, wydmuchał nos.
A potem wyjął z kieszeni munduru pistolet i strzelił sobie w skroń, rozpryskując kawałki mózgu na ścianie.
***
Kadetka wydziału cybernetyki bojowej, Natalie Fayer, wytarła pot z czoła i wyłoniła się spod panelu sterowania CX-224. Naprawiła wszystko zgodnie z instrukcjami, przekazanymi jej przez nauczyciela, zanim ten poszedł walczyć i zginął. Lampka kontrolna robota zapaliła się na żółto, a maszyna lekko poruszyła granitowymi dłońmi.
– Dałaś radę – powiedział Tesh. – Super.
– Tak, wiem. Super.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
Tesh był wielki, więc spoglądał w dół. Natalie miała metr pięćdziesiąt wzrostu, więc spoglądała w górę. Uśmiechnęli się.
Odwrócili wzrok w tym samym momencie.
– Co chcesz robić, zanim umrzemy? – zapytał.
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. Zerknęła na niego z ukosa. – Powiedz szczerze. Czy ty chcesz się pieprzyć?
Lekarz nie sprawiał wrażenia zawstydzonego. Spojrzenie miał obojętne.
– Może – rzekł. – Co za różnica.
– Żadna.
– Właśnie.
– Dobra. – Fayer odłożyła sprzęt na podłogę i rozpięła suwak roboczej kurtki. – Możemy się pieprzyć.
***
Kelsior pracował jako ogrodnik i bardzo lubił rośliny, ale teraz nie miał ochoty, żeby je podlewać. Cały proces trwał około dwóch godzin, a do spotkania ze śmiercionośnym mrokiem pozostało im pewnie trzydzieści, może czterdzieści minut.
Siedział pomiędzy dwoma rzędami paproci na niskim, zielonym krzesełku, które kojarzyło mu się z się z takim, na którym przesiadują wędkarze. Jego brązowy kombinezon oraz zarzucony na niego niebieski fartuch były podarte, bo Onyksi trafili go kilka razy. Ale nie przejmował się tym specjalnie.
Chociaż zazwyczaj podlewał rośliny za pomocą zamontowanej na suficie słuchawki, udało mu się wygrzebać z magazynu prawdziwą, klasyczną konewkę. Woda w niej pewnie nie była przefiltrowana w bojlerowni, ani uzupełniona odpowiednimi minerałami.
– I bardzo dobrze – powiedział. – To jest prawdziwa woda, pijcie. – Podlał najbliższą z paproci. Zakołysała się lekko, a Kelsior pomyślał z rozbawieniem, że to pewnie podziękowanie.
Dotknął jej szorstkich listków. Były zdrowe. Wiedział to, bo był ogrodnikiem.
Wypiął pierś z dumą.
– Jestem pewnie ostatnim botanikiem w całym układzie Bernela – pochwalił się paprotce. – Co ty na to?
Nie odpowiedziała.
Odłożył konewkę.
– Kiedyś rośliny więcej gadały. Ale rozumiem cię, mała. Ja też nie mam ochoty na pogawędki, bo niedługo umrzemy. Wiem, co czujesz. Mam tak samo.
***
Beth urodziła się jako bardzo grube dziecko, a potem, z wiekiem, tylko tyła. W efekcie, teraz, w wieku czterdziestu lat, przypominała wielką, nabrzmiałą beczułkę, kołyszącą się z trudem na dwóch, baleronowych nogach.
Przez całe życie musiała odmawiać sobie jedzenia, ale w zaistniałej sytuacji, na minuty przed dokonaniem żywota, nie miała żadnego powodu, żeby przejmować się odpowiednią dystrybucją kalorii. Wcisnęła do ust wielki kawałek sezamowego ciasta. Było pyszne. Co więcej – sama je upiekła. Dwa dni wcześniej, kiedy jeszcze nie mieli pewności, czy na pewno skończą rozszarpani przez czarną dziurę.
Trochę się bała.
Nie wiedziała, co jest po śmierci. Nikt nie wiedział. Tylko kaznodzieje, uprawiający mistyczne sztuki w świątyniach, rozsianych po wszystkich planetach ludzkiej federacji. Szkoda, że w układzie Bernela nie było żadnych świątyń. Może znaleźliby jakiegoś kapłana, który powiedziałby jej, co dzieje się po śmierci?
Pewien doktorek zapewniał ją kiedyś, że śmierć to koniec, finito. Potem ciało po prostu leży w ziemi albo gdziekolwiek indziej, gdzie sobie akurat umarło, rozkłada się spokojnie, jedzone przez robaki i rozpuszczane przez wody gruntowe. Aż w końcu zostają same kości i człowiek nic już nie myśli, bo czym miałby myśleć, skoro nie ma mózgu?
Tyle że ona mu nie wierzyła. Musiało być coś po śmierci, bo inaczej po co byliby ci wszyscy kaznodzieje i ich świątynie?
Trochę się bała.
No, ale przynajmniej nie musiała pilnować się z dietą. Wszystko ma swoje plusy.
***
Kapitan Fuchs siedział w kokpicie, na fotelu, który znajdował się najbliżej wielkiego okna, w którym widać było kierunek ich podróży.
Wciąż miał na sobie granatowy mundur floty terrańskiej, spięty w pasie trzema złotymi przypinkami w kształcie węży.
Fuchs miał brązowe włosy, przyprószone lekką siwizną, ale wciąż zdrowe i bujne, a także pokaźną brodę. Kapitan był człowiekiem niezwykle urodziwym, więc kobiety zawsze do niego lgnęły, ale teraz, gdy zmierzał w paszczę kosmicznego lwa, władcy i króla grawitacji, pogromcy światła, wcale nie myślał o ostatniej kochance, z którą skończył w łóżku.
Musicie bowiem wiedzieć, że mężczyzna, który oddał swoje serce morskim falom lub międzyplanetarnym szlakom, ma jedną i najważniejszą miłość – wizję bliskiej śmierci. Bo na statkach śmierć zawsze czeka za rogiem. Teraz nie było inaczej.
Wpatrywał się w czarną dziurę, która miała kształt kółka, otoczonego przez złocistopomarańczową poświatę, jednocześnie pulsującą i tkwiącą w bezruchu. Światło zakrzywiało się dookoła mrocznego okręgu, choć przez jego środek przechodziło coś, co trochę przypominało mgłę w kolorze zachodzącego słońca na Ziemi.
Trochę dziwne, pomyślał.
– Głupio jest umierać dzień przed pięćdziesiątymi urodzinami – powiedział na głos.
– Trochę tak – odparł Świstak.
Świstak był jego asystentem, a przy okazji siostrzeńcem. Miał brązowe włosy, sylwetkę kościotrupa i wielkie, wystające zęby, czemu zawdzięczał swoje przezwisko.
– A ty? Ile masz lat? – zapytał Fuchs.
– Ja? – Świstak chwilę się zastanawiał. – Ziemskich?
– Ziemskich.
– To nie wiem – stwierdził młodzieniec. – Urodziłem się na Bofixie.
– Aha.
Obaj umilkli, wpatrując się w przerażający cud natury, w którego mordercze objęcia powoli zmierzali.
***
Wielka, tytanowa bryła sunęła leniwie przez kosmiczną pustkę, zbliżając się do czarnej dziury, jak ćma podlatująca do światła, albo wilk skuszony zapachem świeżego mięsa w środku lasu, wiedząc jednocześnie, że pewnie czekają na niego wnyki i leśniczy.
Liczne okienka umieszczone na pokładzie migotały szkarłatnym blaskiem awaryjnego oświetlenia. Gdyby w kosmosie roznosił się również dźwięk, można by było dosłyszeć ciche wołanie syren, które chyba jako jedyne nie pogodziły się jeszcze z tym, co miało nadejść. A może po prostu chciały ostrzec załogę przed zagrożeniem?
Nie wiadomo. Trudno jest poznać myśli syren.
Statek mknął na spotkanie ze śmiercią. Wsunął się, trochę nieśmiało, w czarną dziurę. Przyjęła go.
***
Tesh był już bardzo blisko, gdy statek nagle zadrżał. Odkleił się od szyi Natalie i zmartwiony popatrzył na sufit. Regularne, bardzo silne wstrząsy targały całym pokładem, wystukując monotonną melodię.
Lekarz chciał wstać i pobiec do najbliższego okna, ciekaw, co tam ujrzy.
Jednak Natalie zakleszczyła go udami i zatrzymała w środku.
– Nie martw się tym – powiedziała bardzo, bardzo cicho, ale Tesh ją dosłyszał.
Pokiwał głową i pocałował dziewczynę namiętnie, a ona popieściła dłońmi jego kark.
Choć zawsze byli tylko przyjaciółmi, to teraz umierali jako jedna istota.
***
Beth nigdy nie miała dobrego poczucia równowagi, a raz doktor powiedział jej nawet, że ma niedorozwinięty błędnik.
Nic zatem dziwnego, że gdy tylko statek zatrząsł się w posadach, upadła bezwładnie na ziemię, uderzając głową o metalową posadzkę. Wrzasnęła z bólu i przerażenia, a kiedy spróbowała się podnieść, dwa noże kuchenne zsunęły się gwałtownie ze stołu i jeden z nich ugodził ją w nadgarstek.
Jej czarna skóra została nagle zalana przez strumień brunatnej krwi. Nie wiedziała, czy dostała w tętnicę, ale była pewna, że popełniła wielki błąd, zostawiając noże na blacie, nieprzytwierdzone do magnetycznego uchwytu.
Strasznie bała się śmierci i dlatego, gdy traciła przytomność, dostała napadu paniki, bo była pewna, że ulatuje z niej życie.
***
Zwłoki poległych obrońców statku, piętrzące się w ładowni, centrum dokowania i zaporze bezpieczeństwa, nieco podskoczyły. Potem znowu i jeszcze raz. Niezbyt uważny obserwator mógłby powiedzieć, że tańczą. W rzeczywistości jednak nie tańczyły, bo kilka dni wcześniej zabiły je blastery Onyksów, a teraz uczestniczyły tylko mimowolnie w agonalnym pląsie całego okrętu.
Jeszcze ciepłe ciało podpułkownika Yurga nie podskoczyło ani razu. Być może stary wojskowy wciąż dogorywał, choć mokre ślady mózgu na oknie świadczyły inaczej. A może po prostu nie był tak zabawowy, jak reszta poległych.
***
Paprotki nagle zadygotały.
– Spokojnie – mówił kojąco Kelsior. – Nie bójcie się.
Jednak trzęsły się nadal. Nawet one dostają drgawek ze strachu, pomyślał. A mówią, że rośliny nie mają uczuć.
– Cholera – mruknął ogrodnik. – Solidnie was telepie, malutkie. Ale, powtarzam, nic wam nie grozi. I tak nie posiadacie świadomości. Tak mówią wszyscy naukowcy, nawet na Ziemi, chociaż mają tam niezły ciemnogród.
Paprotki nie słuchały i dalej gibały się gwałtownie w rytm drżeń statku.
– Róbcie, jak chcecie. Ja powiedziałem swoje.
Obrażony Kelsior założył ręce na piersi i zadarł podbródek. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że postradał zmysły.
***
Kapitan Fuchs był z natury bardzo czuły na piękno, toteż nawet biorąc pod uwagę fakt, że w związku z tym wydarzeniem bezpowrotnie traci szansę na pięćdziesiąte urodziny, wzruszył się podczas wlatywania w czarną dziurę. Cud natury, tak prawdziwie pierwotny, jak to tylko możliwe i ostateczny bardziej, niż cokolwiek innego (musicie bowiem wiedzieć, że prócz tego, że w czarnych dziurach zanika światło, to będą one ostatnimi rzeczami, które ostaną się przy końcu wszechświata), połknął ich statek i całą załogę w swoje trzewia. Choć przed chwilą kapitan widział jeszcze złociste odblaski kosmicznej mgły, utkane z zagubionych promieni, widział monstrualność całej struktury i mógł prawdziwie poczuć swoją maleńkość, teraz wokół panowała już tylko ciemność. Czarniejsza od smoły i głębsza od jezior Vertilusa.
Pomyślał, że bycie czarną dziurą musi być okropne. Wszędzie tylko twoje wielkie cielsko, nic poza tym. Samotność. Nawet, gdyby chciała się z kimś zaprzyjaźnić, to prędzej czy później, pożarłaby go.
Cały statek zadygotał tak mocno, że Fuchs zacisnął palce na tapicerce fotela. Zacisnął zęby, trochę przestraszony, ale nie za bardzo. Nie mógł bać się do szpiku kości, bo w jego umyśle nie zostałoby miejsca na fascynację.
A przecież był bardzo ciekawy, co teraz się z nimi stanie.
– Może po prostu będziemy tu dryfować przez wieczność? – powiedział Świstak.
– Widzisz mnie? – zapytał Fuchs, nie odrywając wzroku od okna.
– No… Tak.
– Dziwne.
– Faktycznie, dziwne.
Kapitan odchrząknął i odpiął pas bezpieczeństwa. Podszedł ostrożnie do szyby, dzielącej go od bezkresnej pustki. Teraz, gdy o tym pomyślał, hartowane szkło wydało mu się bardzo słabe i kruche. A mimo to dotknął go koniuszkami palców.
W pewnym sensie stał się częścią czarnej dziury. Jeśli ktoś obserwuje ją z zewnątrz, na pewno nie powie: ,,O, widzę dziurę i statek, a w środku postawnego mężczyznę w granatowym mundurze”. Nie. Powie: ,,Widzę czarną dziurę”. Stali się z nią jednością.
Wpatrywał się w ciemność przez kilka minut, czując, jakby spoglądał w swoje wnętrze, w głąb samego siebie. Statek trząsł się przeraźliwie; tak, że gdyby w kosmosie był jakikolwiek punkt odniesienia, dawno przewróciłby się do góry nogami.
Potem Fuchs odstąpił od szyby i popatrzył na Świstaka. Chłopak siedział na fotelu w kącie kokpitu, walcząc z opakowaniem tabliczki czekolady.
– Co u Christine? – zapytał Fuchs.
– Mama miewa się dobrze – odparł Świstak. – Mówiła, że szykuje imprezę-niespodziankę na twoje urodziny.
– Ciekawe. Zaprosiła Juergena?
– Tak myślę.
– Więc chyba cieszę się, że nie dotarłem. – Kapitan znowu spoczął na swoim siedzeniu. – A balony? Będą balony?
– Pewnie. Całkiem sporo.
– Och, będą balony. To jednak trochę szkoda.
***
Niech nie zmyli was fakt, że czarna dziura pożera całe światło. Ludzki umysł zapewne wyprowadziłby logiczne twierdzenie, że skoro wewnątrz nie przetrwa nawet ono, to nie przetrwa nic. Dwa równa się dwa.
W takim razie, dlaczego statek Fuchsa i cała załoga wciąż żyła?
Słyszeliście kiedyś o fizyce kwantowej? Jest to niezwykle oryginalny dział nauki, być może wzbudzający nawet zazdrość pozostałych. Ma on bowiem pewne specjalne uprawnienia. Tylko teoretyk fizyki kwantowej może powiedzieć: ,,Dwa równa się trzy”, a wszyscy i tak będą bić mu brawo, bo szansa na to, że gada głupoty, jest dokładnie taka sama jak na to, że mówi prawdę.
Tak więc, kiedy już wiecie, że czasem dwa równa się trzy, pewnie dużo łatwiej przyswoicie sobie fakt, że czarne dziury mają swoich mieszkańców.
Owe istoty nie narodziły się wewnątrz nich, ani nie potrzebują ich do życia. Zaczęły tytułować się mieszkańcami czarnych dziur stosunkowo niedawno, nie więcej niż trzysta tysięcy lat temu. Mają miejsca (o ile możemy je tak nazwać), w których ich egzystencja jest znacznie przyjemniejsza. Lecz kiedyś, gdy osiągnęły stan rozwoju duchowego i technologicznego, o jakim ludzkość nie mogła marzyć jeszcze przez miliony lat (i mówię to z pełnym przekonaniem, bo w tamtych czasach nasi przodkowie skakali jeszcze po drzewach w ciałach australopiteków), zapragnęły zbadać czarne dziury i wykorzystać je do swoich celów. Bowiem po przekroczeniu pewnego punktu na osi rozwoju, rasy przestają bać się tego, co nieznane. Zaczynają się nim interesować i rzeczowo zastanawiać, jak można wykorzystać to coś do własnych celów.
Posługując się kolejną analogią do prymitywnego świata homo sapiens, podobna sytuacja miała miejsce, gdy pewnego dnia największy wynalazca w historii ludzkości nie uciekł przed podpalonym przez piorun suchym konarem, lecz zbliżył się i wypowiedział w swoim pół-małpim języku:
– Umiem tworzyć ogień!
A pozostałe dzikusy zaczęły się cieszyć, bo od teraz mogły piec mięso i mieć płomienie dla siebie – wykorzystywać je tak, jak zechcą.
Dlatego też owe tajemnicze istoty mieszkają czasem w czarnych dziurach i robią tam rzeczy wykraczające poza ludzkie rozumowanie. Nie znają one takich konstruktów jak dobro czy zło, choć sami musicie sobie odpowiedzieć, czy świadczy to o ich zaawansowaniu duchowym, czy przeciwnie. Mają jednak pewną cechę, która występuje u każdego osobnika – są chorobliwie wręcz ciekawe tego, co nowe.
Traf chciał, że jeszcze nigdy nie zbadały człowieka.
Co prawda, pojedyncze okręty terrańskiej floty gubiły się już w odmętach czarnych dziur, ale większość z nich umierała w ciszy i ciemności, całkowicie zignorowana przez ,,tubylców”.
Statek kapitana Fuchsa miał więcej szczęścia.
A może pecha?
***
Nagle coś mignęło za oknem.
Tesh leżał w sypialni Natalie, z dziewczyną ułożoną na swojej piersi. Jej głowa unosiła się wraz z jego oddechami. Lekarz głaskał ją czule po włosach, nie wiedząc wcale, czy przeżyją następną sekundę.
Wpatrywał się w panoramiczne okno, umieszczone na jednej ze ścian kajuty. Gdy Natalie drgnęła lekko, jak to mają w zwyczaju osoby zapadające w sen, dziwne światło przeleciało przez panoramę z prędkością, ledwo pozwalającą Teshowi na jego dostrzeżenie.
W pierwszej chwili lekarz nie zareagował.
Ale potem poderwał się gwałtownie, budząc przy tym nową kochankę z płytkiego snu i ryknął:
– Światło!!!
– Co takiego? – zapytała zirytowana kadetka, rozmasowując przedramię.
– Światło! Widziałem światło! Błysk! Tam! – Wskazał palcem okno.
– Niemożliwe.
– Przysięgam!
Natalie szybko podniosła się z łóżka i podeszła do szyby. Przyłożyła dłoń do czoła, jak gdyby była oświetlana przez słońce i wyjrzała na zewnątrz.
– Nic nie widzę… – mruknęła.
– Cholera, jestem pewien.
– Na pewno? Tesh, jesteśmy w czarnej dziurze… To mogła być tylko twoja…
– Nie, Nat. Widziałem błysk światła, przysięgam na matkę i wszystkich jej fagasów.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, wypuszczając powietrze.
– W takim razie ci wierzę – powiedziała. – Trzeba powiedzieć Fuchsowi.
Podniosła z podłogi swoje majtki, stanik, spodnie oraz bawełnianą koszulkę. Włożyła to wszystko z powrotem na siebie, a potem sprężystym krokiem podążyła do drzwi.
Zatrzymała się w progu.
Spojrzała na Tesha, którego nos wciąż tkwił w oknie.
– Idziesz? – zapytała, nieco rozdrażniona.
– Idę – wymamrotał. – Muszę tylko znaleźć gacie.
***
W szklarni nie było okien. Dlatego też Kelsior nie miał pojęcia, w którym momencie ich statek wepchnął dziób w czarną dziurę.
Poza trzęsącymi się, jak banda podnieconych osik, paprociami, nic nie wskazywało na to, że opuścili granice znanego wszechświata i wkroczyli w rejony, gdzie prawa fizyki przypominają, zamiast działań z tabliczki mnożenia wykutych na blachę, bardziej koło fortuny na festynie – diabeł tylko wie, co wypadnie.
Ogrodnik siedział na krzesełku, nieco zaniepokojony.
– Ciekawe czy kiedyś umrę – powiedział do roślin.
Nie usłyszał odpowiedzi.
A przynajmniej od nich.
Gdyż wtem, przeciwległa ściana zamigotała nagle, niczym pustynna fatamorgana, albo rozgrzany, wilgotny asfalt. Sekundę później, przed Kelsiorem stała istota bez cielesnej postaci, świecąca jak ognik. Miała kolor złota, lecz tu i ówdzie, na jej ciele pojawiały się i znikały czarne plamy. Choć z sylwetki nie przypominała człowieka, a bardziej chaotyczny obłok o nieregularnych kształtach, Kelsior od razu wiedział, że to żywe stworzenie.
Ten fakt wybudził go natychmiast z szaleńczego transu, w którym tkwił od kilku dni. Poderwał się z krzesła i z rykiem przerażenia na ustach, przechylił na rząd paproci za jego plecami. Położył się w roślinach, licząc przez chwilę, odrobinę naiwnie, że ukryje się w ten sposób przed przybyszem.
Podpełzł pod ścianę, jak najdalej od tajemniczej istoty i przywarł do metalicznej powierzchni. Oddychał ciężko, całe ręce, kark, oraz klatka piersiowa kleiły mu się od potu i czuł zawroty głowy.
Chciał coś powiedzieć, odstraszyć intruza głosem, ale nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Tymczasem świetlista kula zmieniła barwę ze złoto-czarnej na czerwono-niebieską i zbliżyła się, przybierając postać nieco podobną do ludzkiej, ale przez to, że transformacja nie dokonała się całkowicie, przeraziło to Kelsiora jeszcze bardziej.
Na widok pół-człowieka, wrzasnął ze strachu.
– Nie… Zbliżaj się… – wykrztusił z siebie z trudem.
Wtedy kosmita dokończył swoje dzieło i migoczący obłok energii zmienił wygląd. Przed ogrodnikiem stał człowiek. Co prawda bez twarzy, wciąż emanujący dziwnym, kolorowym światłem, ale posiadający ręce, nogi, głowę i tułów.
Wyciągnął dłoń do Kelsiora.
Ten pokazał rękami, że jej nie uściśnie.
Nieznajomy przechylił głowę na bok, sprawiając wrażenie zdziwionego. Wyglądał jak pies, od którego właściciel żąda jakiejś nowej, nieznanej sztuczki.
– Kim… Jesteś… – mruknął ogrodnik, nie odrywając się od ściany.
Istota wydała z siebie chrobotliwy dźwięk, a potem rozległ się odgłos, przypominający nieco ten, gdy szybko złoży się miarkę budowlaną.
– Kim… Jesteś… – powtórzył kosmita bardzo niskim, męskim głosem.
Kelsior znów wrzasnął.
Istota krzyknęła niemal tak samo, tylko basem.
– Na Korzennego Amalchiora… – jęknął ogrodnik. – Mów, czym jesteś, czego chcesz i dlaczego ode mnie?!
– Jesteś… – zaczął przybysz. – Ja jesteś… Czym… Jesteś… Ashereh.
– Ashereh? Tak masz na imię?
– Ashereh, tak. Tak masz na imię.
– Och… – Botanik przysunął się kawałek bliżej do przybysza, licząc na jego pokojowe intencje. – Skąd przybywasz Asherehu?
Najwyraźniej, kosmicie skończyła się cierpliwość, albo ogarnęła go irytacja, z powodu tego, że nie potrafił udzielić odpowiedzi na następne pytanie. W ułamku sekundy podfrunął do Kelsiora i chwycił jego ciało, zabierając je ze sobą poza statek.
Chyba tylko owa istota wie, czy podczas tej krótkiej chwili, dochodziły do niej przeraźliwe krzyki ogrodnika, błagającego o pomoc i wzywającego wszystkie roślinne duchy, jakie znał.
***
Obudziła się w miejscu, które nie przypominało niczego, co widziała dotychczas.
Wszystkie ściany, o ile można je tak nazwać, wydawały się nie być utkane z materii. Przypominały nieco szkło, jednak zrobione z czegoś nienamacalnego. Mieniły się takim samym kolorem, jakim mieni się benzyna w kałuży.
Beth leżała na plecach, rozglądając się.
A więc to jest po śmierci, pomyślała.
Prędko doszła do wniosku, że kuchenny nóż, który spadł na jej rękę, musiał przeciąć tętnicę i Beth wykrwawiła się po prostu na podłodze. Początkowo, trochę żałowała tego, że to już koniec, ale z drugiej strony czuła wielką satysfakcję, że miała rację – śmierć to nie koniec podróży.
Spróbowała się podnieść.
Nie dała rady.
– Cholera jasna! – krzyknęła.
Nagle zdała sobie sprawę, że wciąż ma wielką nadwagę i z trudem się porusza. Czy w zaświatach nie powinna być tylko unoszącą się w przestrzeni, leciutką duszyczką?
Ponownie podjęła próbę dźwignięcia się na nogi, ale znów – nic z tego. Nie mogąc się niczego złapać, ani nie mając właściwie nawet twardej powierzchni pod stopami, jedyne, co mogła zrobić, to leżeć w tej pozycji i czekać na pomoc.
Do dupy, pomyślała.
A potem wzdrygnęła się, bo przy jej uchu, niespodziewanie rozległ się głos mężczyzny:
– Tak, śmierć to nie koniec.
Nieznajomy nie pokazał się, ale słowa, które wypowiadał, brzmiały ciepło i Beth od razu poczuła się lepiej, gdy tylko je usłyszała. Jego głos był wspaniały, uspokajający i głęboki.
– Umarłam? – zapytała.
– Nie – odparł mężczyzna. – Zostałaś zabrana przez nas, abyśmy mogli cię zbadać. Przeanalizowaliśmy twój umysł, dzięki czemu jestem w stanie używać słów, którymi posługują się członkowie twojej rasy. Język terrański jest bardzo szorstki, droga Elisabeth.
Beth uniosła nieco głowę. Wciąż nie widziała nieznajomego.
– Że co? – zapytała.
– Niczym się nie martw. Spróbujemy nie zrobić ci zbyt dużej krzywdy… Na podstawie tego, co masz w umyśle, poznaliśmy nieco anatomię waszej rasy. Niezbyt skomplikowana.
Kucharce coraz mniej zaczynało się to podobać.
Dobra – kto ma miękkie serce, ten ma twardą dupę, rzekła w duchu.
– Puść mnie, łajdaku!
– Proszę, nie używajmy takiego słownictwa…
– Daj mi odejść!
Spróbowała się podnieść, ale kiedy i tym razem jej się nie udało, pomyślała, że może to nie wina wagi. Została uwięziona.
– Po prostu się nie rzucaj, Elisabeth.
– Nie! Puszczaj! Puszczaj powiedziałam!!! Proszę!!! Kurwa, to boli!!! To boli!!! Błagam!!!
Pomieszczenie, w którym istoty uwięziły Beth, nie było materialne, toteż narzędzia nie wydawały z siebie żadnego dźwięku. Jedynie brunatna krew tryskała wysoko, ponad ciało bezbronnej kobiety.
***
Kapitan Fuchs wpatrywał się w ciemność z fascynacją, snując dalsze plany dla swoich ludzi. Skoro przeżyli już tak długo, prawdopodobnie nie czekało ich nic bardziej niebezpiecznego, niż to, że skończą się zapasy. Jednakże, na razie i to im nie groziło – okręt został wybudowany dla stuosobowej załogi, a teraz przebywało na nim łącznie osiem osób. W dodatku wśród nich jest naprawdę dobry ogrodnik, i o przyszłe uprawy raczej nie było się co martwić.
Trzeba było tylko zadbać o to, żeby nie rodzić więcej dzieci, bo zapasy powinny starczyć na tyle długo, żeby każdy z załogantów zdążył umrzeć, ale następne pokolenie zmarłoby prawdopodobnie z głodu, albo braku wody.
Powrócił na chwilę myślami do czasu (wcale nieodległego), gdy sypiał z kobietami. Od miesiąca, może nawet dwóch, nie miał żadnej. Wiedział, że na statku została młoda kadetka cybernetyki bojowej i kucharka. Wybierze sobie którąś z nich.
Jak na zamachnięcie magicznej różdżki, albo włączenie maszyny materializującej marzenia, w kokpicie pojawiła się kadetka. Wpadła do środka bardzo szybko, a za nią, nieco wolniej, dreptał Tesh, do niedawna zastępca głównego lekarza.
– Kapitanie – powiedziała dziewczyna. – Mamy ważną sprawę.
Fuchs zamrugał.
– Coś ważniejszego od tego, że dryfujemy właśnie w objęciach czarnej dziury? – zapytał.
Świstak zachichotał szczekliwie.
– Stul dziób – warknęła kadetka. Świstak ucichł. – Kapitanie, Tesh coś widział…
Lekarz zrobił krok do przodu. Był naprawdę wielki i brodaty, toteż wyglądał groźnie, ale usposobienie miał raczej przyjacielskie.
– Kapitanie… – zaczął.
– Może przestaniecie to powtarzać i przejdziecie wreszcie do rzeczy? – huknął Fuchs.
– Eee… no tak. Widziałem światło.
– Co takiego?
– Światło. Zobaczyłem światło. Tutaj, w czarnej dziurze.
– Niemożliwe, Tesh.
– Przysięgam, proszę pana.
– Jakim cudem? – Kapitan popatrzył na okno przed sobą. – To kłóci się… Ze wszystkim, co… Tesh, nie rób ze mnie głupka.
– Nie robię, naprawdę.
– Brzmi jak kawał – wtrącił się Świstak.
– Pysk. – Kadetka przyłożyła palec do ust.
– Co masz do Świstaka? – zagrzmiał Fuchs. – To mój siostrzeniec.
– Z całym szacunkiem, panie kapitanie, ale gówno mnie to obchodzi. Dwa dni temu próbował się do mnie dobierać, więc dostał w łeb z klucza i dopiero się uspokoił.
– Myślałem, że i tak wszyscy umrzemy! – krzyknął Świstak.
– Ale byłeś obleśny!
– Spokój!!!
Fuchs wstał z fotela. W jego oczach tańczyły iskierki złości, kiedy powoli przemierzał kokpit, idąc w stronę trójki podwładnych. Wszyscy nagle się wyprostowali, nawet jego siostrzeniec, czując na sobie spojrzenie kapitana. Był w końcu na tej pozycji od dwudziestu trzech lat i nie zamierzał tolerować głupich przepychanek dwójki smarkaczy.
– Tesh – powiedział cicho. Lekarz uniósł podbródek. – Opisz to, co widziałeś.
Jednak brodacz wcale nie musiał tego robić.
Wpatrując się w szybę na przodzie statku, początkowo mrużył oczy, uważnie słuchając przełożonego. A potem rozszerzał je bardziej i bardziej, aż w końcu gapił się przed siebie wybałuszonymi gałami.
– Co takiego?
Fuchs popatrzył tam, gdzie Tesh.
Szkło zadygotało i na moment kapitan pomyślał, że pęknie, ale to się nie wydarzyło. Zamiast tego, przeniknęła przez nie istota, rzeczywiście emitująca złote światło. Miała ludzką, kobiecą sylwetkę.
– Witajcie – powiedziała aksamitnym głosem. – Jestem Gattna. Przychodzę tu, aby zabrać was ze sobą, do mojego świata. Następnie zbadamy wasze ciała, a potem, o ile będziecie jeszcze w stanie się komunikować, także zwyczaje, dobrze?
Milczeli.
Tesh upadł nieprzytomny na podłogę.
– Och – zdziwiła się przybyszka. – Czy to mechanizm obronny?
Jest pewien bardzo ważny fakt, który trzeba wiedzieć o kapitanie Fuchsie. Tak, jest on wrażliwy na piękno. Tak, fascynuje go czarna dziura, a ponad wszystko kocha międzyplanetarne podróże bojowymi okrętami. Jednak jest przede wszystkim wojskowym. I podobnie, jak uczyniłaby znaczna większość zatwardziałych, twardogłowych wojskowych w sytuacji, gdy ktoś używa sformułowania ,,Następnie zbadamy wasze ciała, a potem, o ile będziecie jeszcze w stanie się komunikować…”, wyjął z kieszeni kombinezonu pistolet i posłał kilka, celnych strzałów w ciało istoty.
– Stosujesz agresję! – krzyknęła kobieta z czarnej dziury.
– Pierdol się! – odparł Fuchs i strzelił jeszcze kilkukrotnie.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Przybyszka rzuciła się gwałtownie w stronę kapitana, by wniknąć w jego ciało. Przez krótką chwilę, zdziwiony Fuchs siedział na podłodze, myśląc, że w jakiś pokraczny sposób, udało mu się zabić istotę, lecz jego wątpliwości szybko zostały rozwiane.
Wielka, złota masa wybuchnęła, rozsadzając kapitana od środka i rozchlapując jego wnętrzności dookoła, także na Natalie, Świstaka i nieprzytomnego Tesha.
Natalie rzuciła się ku drzwiom, Świstak pisnął, a Tesh natychmiast odzyskał przytomność.
Dziewczyna puściła się biegiem przez korytarz, słysząc za sobą istotę. Pędziła najszybciej, jak potrafiła; prawdopodobnie nigdy wcześniej nie biegła z taką prędkością.
W tym samym czasie, Świstak potajemnie pobiegł w drugą stronę, by skryć się gdzieś indziej na statku.
Natalie wpadła do jednej z dawno nieużywanych kajut i prędko zamknęła za sobą drzwi. Włączyła blokadę, a potem podeszła do łóżka. Położyła się na podłodze i wcisnęła pod stelaż.
Widziała, jak to coś przenika przez drzwi i unosi się w pokoju. Zawisło na moment przy biurku, przeniosło się bliżej szafy. Wyglądało, jakby przeglądało się w lustrze, zawieszonym na drzwiczkach.
– Natalie! – rozległ się głos Tesha. – Natalie, gdzie jesteś?!
Istota zwróciła się ku wyjściu z kajuty. Tesh zaczął bębnić z drugiej strony.
Natalie bardzo chciała go ostrzec, krzyknąć, żeby uciekał. Ale nie mogła wydobyć z siebie ani słowa. Siedziała cicho, pilnując, aby nawet jej oddech pozostał bezgłośny.
Kosmitka odblokowała drzwi.
Tesh stał naprzeciwko. Popatrzył na istotę.
Sekundę później leżał już na ziemi w bezruchu, po tym jak otrzymał cios ze złotego światła w czoło. Oczy zwrócone miał w kierunku Natalie. Wydawało się, że patrzył na nią swoim pustym, coraz bardziej martwym wzrokiem.
Dziewczyna chciała krzyczeć. Chciała płakać. Ale wiedziała, że jeśli zrobi choć jedno, to zaraz zginie. Umrze i śmierć Tesha całkowicie pójdzie na marne. Łzy spływały jej po policzkach strumieniem, a wargi trzęsły się z bólu w rytmie drgań statku.
Istota podeszła bliżej łóżka. Zatrzymała się przy nim na chwilę. Kadetka widziała jej stopy bardzo blisko swojej twarzy. Wstrzymała oddech, aby nie chuchnąć na ciało kosmitki.
Jednak ta uklękła na jednym kolanie, a potem położyła ręce na ziemi i z przerażającym spokojem zajrzała pod łóżko.
Natalie krzyknęła teraz naprawdę, naprawdę głośno.
***
Choć na pokładzie statku znajdowała się cała masa zwłok, istoty z czarnej dziury uznały, że najciekawsze do analizy będzie wciąż ciepłe ciało podpułkownika Yurga. Przeniknęły do jego kajuty i wzięły je ze sobą do miejsca, które leży poza przestrzenią i czasem.
Figurka polinezyjskiego boga przyglądała się całemu zajściu w milczeniu.
***
Kucharka Beth miała rozprute ciało i sekundy dzieliły ją od śmierci. Większość jej organów wewnętrznych, wbrew nazwie, była teraz na zewnątrz. Wzięła ostatni, płytki oddech i pomyślała, że kosmiczny mężczyzna nie wziął sobie do serca własnej obietnicy, że spróbują zanadto jej nie skrzywdzić.
Wkrótce potem umarła i tylko ona wie, czy jest coś po śmierci.
Tymczasem ogrodnika Kelsiora wciąż torturowali, choć nie miało to potrwać długo. Przeanalizowali jego umysł i zamierzali go sklonować w warunkach bardziej laboratoryjnych. Niedługo powstanie jego kopia, identyczna we wszystkich procesach myślowych. Pierwowzór przestanie być użyteczny.
W związku z tym, zabiją go najszybciej, jak potrafią, czyli rozrywając od wewnątrz na strzępy w pół sekundy.
Tak jak mówiłem, istoty żyjące w czarnej dziurze nie znają takich konstruktów, jak dobro i zło. Sami oceńcie, czy to świadczy to o ich zaawansowaniu, czy wręcz przeciwnie.
***
Świstak przemykał korytarzami statku, które przypominały nieco labirynt. Chociaż nie był co do tego pewien, bo jeszcze nigdy nie przebywał w prawdziwym labiryncie.
Szukał pomieszczenia o dźwięcznej nazwie ,,Pokój Nadawania”. Można było w nim przesyłać sygnały do innych statków, a także przemawiać do całej załogi, obecnej na pokładzie. W związku z tym, że pierwsze z zastosowań nie wydawało się teraz specjalnie użyteczne, zamierzał skorzystać z drugiego.
Wiedząc, że świetlista istota zapewne będzie chciała go zabić za to, co zrobił jego wuj, wpadł do pomieszczenia z (nomen omen!) prędkością światła, gdy tylko zobaczył obdrapany napis na drzwiach.
Zabarykadował się, chociaż niespecjalnie wierzył, że to pomoże.
Pokój był bardzo ciasny, przypominał klitkę. Jednak zmieścił się w nim całkiem pokaźny panel sterowania.
Świstak podbiegł do niego i włączył program.
– Zadziałasz? – spytał.
Zadziałał.
Odpalił sekwencję alarmową i przyłożył usta do mikrofonu. Teraz był słyszalny na całym okręcie, w każdym zakątku. Odchrząknął i zaczął przemawiać:
– Halo, wszyscy, proszę o uwagę. Mamy intruzów na statku. To nie Onyksi. Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Kapitan Fuchs zginął… Wróg ruszył w pościg za Fayer… Miejcie się na baczności, słyszycie? Powtarzam, miejcie się na baczności… Zostało nas niewielu… Nie da się tego zabić bronią palną, nie próbujcie. Koniec komunikatu, trzymajcie się!
Mam nadzieję, że zrobiło się wam bardzo smutno na myśl, że Świstak wydał swoje ostrzeżenie, gdy cała załoga była już martwa.
Dwie minuty później do pomieszczenia wpadł intruz i potwierdziły się przypuszczenia młodego asystenta kapitana Fuchsa, że barykada nie powstrzyma przeciwnika.
Krzyczał bardzo głośno, gdy kończył żywot.
Szkoda, bo czarna dziura i jej mieszkańcy lubią ciszę.
***
Dziewięcioletni chłopiec o piaskowych włosach i drobnej posturze ukrywał się pod srebrnym, kuchennym blatem, ubrany już tylko w podarte spodnie i buty ojca. W małych dłoniach trzymał banana i jadł go powoli, a wszystkie części jego ciała trzęsły się ze strachu.
Słyszał dziwne dźwięki.
Bał się, że Onyksi wrócili. Potwory, które zabiły mu tatę, podoficera Tourchav. To wydarzyło się już bardzo dawno temu. Stracił poczucie czasu, odkąd silniki statku padły. Kapitan Fuchs mówił, że lecą w ciemność i rozkazał mu schować się w pokoju bez okien.
Chłopiec bał się ciemności, więc posłuchał.
Skończył jeść banana i wytarł ręce o spodnie. Podniósł się spod blatu. Zastanawiał się, gdzie teraz była ta gruba kucharka, Beth. Opiekowała się nim od kilku dni, ale jakiś czas temu jej krzyk przeszył całą kuchnię i chłopiec schował się, zamykając oczy i oddychając bardzo, bardzo cichutko, zanim wrzaski nie ucichły.
Straszne, pomyślał.
Teraz podszedł do lodówki. Otworzył ją i zobaczył, że zapasy prawie się skończyły. Tylko dwie butelki krowiego mleka i trochę warzyw. Nie lubił obu tych rzeczy, więc zamknął drzwiczki.
Wtedy w kącie pokoju coś zaszumiało. Odwrócił się szybko w tamtą stronę, czując szalone bicie serca w piersi. Okazało się, że to głośnik skrzeczał.
Tourchav Junior podszedł bliżej.
Głos młodego mężczyzny rozniósł się po kuchni:
– Halo, wszyscy, proszę o uwagę. Mamy intruzów na statku. To nie Onyksi. Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Kapitan Fuchs zginął… Wróg ruszył w pościg za Fayer… Miejcie się na baczności, słyszycie? Powtarzam, miejcie się na baczności… Zostało nas niewielu… Nie da się tego zabić bronią palną, nie próbujcie. Koniec komunikatu, trzymajcie się!
Chłopiec poczuł silne dreszcze na karku. Mimo to, nie wzdrygnął się jeszcze. Z jakiegoś powodu czuł, że nie powinien się poruszać.
A potem odwrócił głowę, spoglądając za siebie.
– Nigdy nie widziałem takiego osobnika waszej rasy – powiedziała migocząca istota, przypominająca człowieka. – Zapraszamy na prawie bezbolesną wiwisekcję.
Dziecko otworzyło szeroko oczy, a jego przerażony krzyk utonął gdzieś w odmętach czarnej dziury.
***
Jedyny ludzki statek w czarnej dziurze, którą jej mieszkańcy zwą Ghufarah-Ologgog, ucichł na zawsze. Załoga doświadczyła pewnych nietuzinkowych zdarzeń, ale nie sądzę, by zdołali komukolwiek o nich opowiedzieć.
Tajemnica tego, co jest w czarnej dziurze, pozostała nieujawniona.
Może to i lepiej.