- Opowiadanie: Atreju - Beltram

Beltram

Witam!

Pierwsze opowiadanie o Beltramie, w którym to mówi się o grzechach, odprawia rytuały i ratuje księżniczki.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Beltram

I.

Jegomość z nosem niby żabim wspiął się na palce, próbował spojrzeć ponad tłumem, dostrzec upragnioną bramę miejską. W rzeczywistości nie zobaczył nawet blankowań murów, oczy mógł pocieszyć jedynie górującą nad otoczeniem basztą, na której szczycie powiewał proporzec z podobizną lwa kroczącego, a która to zdała mu się bliższą.

– Wiele ta jeszcze pospólstwa przed nami, panie kapłan? – Jegomość trącił łokciem sąsiada. – Wyście tacy wysocy, że pewnie wszystkich moglibyście policzyć?

– Niemało, ale zdążymy przed deszczem – ocenił sąsiad i nim ugryzł się w język, wyrzucił: – Nie lubię, gdy nazywa się mnie kapłanem. Nie jestem nim.

Żabonosy omiótł wzrokiem czarną jak smoła mnisią suknię, której spód falował na wietrze. Zatrzymał spojrzenie na sznurze konopnym zakończonym czterema węzłami. Uśmiechnął się głupkowato, ale słowa nie rzekł.

– Jeśli nie jesteście kapłanem, panie nie-kapłan, to kim jesteście? – wtrącił się do rozmowy typ zarośnięty jak zapuszczony trawnik. – Nosicie się przecież jak kapłan. Wprawdzie bardzo ubożuchny, ale i o takich słyszałem. Ponoć w górach Karmelu mieszkają jedni tacy, tacy… tacy jak wy! Jeno oni w białym kolorze się lubują. I nożach. Tych pod ową nędzną szatką kryją ponoć cały arsenał. Każdy, kto takiemu nie-kapłanowi zadźwięczy mieszkiem koło ucha, może liczyć…

– Darmo się martwicie – wszedł w słowo brodatemu kapłan nie-kapłan. – Jestem zjadaczem grzechów i zajmuję się dolegliwościami duszy ludzkiej. Jeśli macie kłopot z nadmiarem żółci, z chęcią pomogę.

Dwaj jegomoście wymienili kpiarskie uśmieszki.

– Kolejnemu durniowi księżniczka się zamarzyła! – zaśmiał się ten z żabim nosem, kiedy obcy się oddalił. – Że też tylu bohaterów ciągnie do takiej niecnoty. Ten świat schodzi na psy! A może już na wszy?

 

II.

Zjadacz grzechów schronił się pod daszkiem warsztatu ciesielskiego. Kiedy deszcz ustał, ruszył w przypadkowym kierunku i rozpytywał przechodniów o znajomego filozofa. Tym sposobem trafił na młodzieńca, któremu brakowało przednich zębów.

– Chodzi fam, panie, o Zenona? Tak, fiem, gdzie mieszka. Byłem kitarzystą na jego ślubie. Zaprofadzę fas! – zaoferował szczerbaty efeb.

Willę należącą do uczonego ogradzał kamienny murek, ponad którym wystawał gliniany dach oraz zielone korony cyprysów. Nasz bohater pożegnał młodzieńca, dał mu w podzięce połówkę denara i zakołatał w bramę.

– Witajcie, przybyszu – powitał go furtian, śniady niewolnik. – Czym mogę służyć?

– Przekaż panu, że przyszedł Beltram i nie może się go doczekać. Ja tu postoję. Pędź, a zawłócz po drodze!

Wkrótce pan wybiegł z domu i ani się przejmował, że w biegu traci całą godność uczonego, a świeże błocko brudzi lśniący bielą himation. Stanął zdyszany przed zjadaczem grzechów i uśmiechnął się szeroko.

– Własnym oczom nie wierzę! – krzyknął. – Obiecałem dać niewolnikowi w gębę, jeśli kłamie, ale teraz muszę go przeprosić i poczęstować czymś słodkim. Tyś to przecież, Beltramie, taki sam jak przed laty. Młodość cię nie opuszcza, tłuszczu nie przybywa, aleś chyba urósł nieco.

– Zdaje ci się, Zenonie, ale dziękuję. Ty również wspaniale wyglądasz. Ożenek dobrze ci zrobił.

Filozof zarumienił się i podziękował. Najchętniej od razu zabrałby Beltrama na długą rozmowę, lecz dobry obyczaj nie był mu obcy. Zaklaskał w dłonie i posłał nadbiegłego niewolnika do kucharza z rozkazem, by szykował „ptaszki w sosie”. Kolejnego natomiast wysłał wraz z gościem do najbliższej łaźni.

Kuropatwy, owe „ptaszki”, które naprędce przyrządził kucharz, bardzo smakowały zjadaczowi i ten nie szczędził pochwał gospodarzowi.

– Chodźmy do perystylu – zaproponował Zenon, kiedy niewolnicy sprzątali brudne półmiski. – Słońce wyszło.

Ogród mienił się soczystą zielenią i rozmaitej barwy kwiatami. W pośrodku stała fontanna otoczona ławkami z marmuru. Przyjaciele usiedli obok siebie i oddali się lekkiej rozmowie.

– Nuży mnie już to gadanie o pogodzie – zirytował się po czasie Zenon. – Powiedz mi lepiej, Beltramie, po co przybyłeś do Jazerii? Bo jakbym sobie nie schlebiał, przypuszczam, że nie dla mnie.

– Cieszyłem się jednak całą drogę na myśl o spotkaniu.

– Wierzę ci, toteż nie mam urazy. Dlaczego jednak Jazeria? Kraik położony z dala od cywilizacji, znany jedynie z latających ogni puszczanych w świąteczne noce. Chyba nie powiesz mi, że na świecie zabrakło dla ciebie pracy? Ludzie przestali grzeszyć? Demony odeszły w niebyt? Nie? To całe szczęście, bo już myślałem, że nasz zakątek stał się plamą na ziemi. Jeśli jednak świat nagle nie zbliżył się do Nieba, na myśl przychodzi mi tylko jeden powód twej podróży: księżniczka Nefelia. – Zjadacz grzechów milczał, ale jego spiżowe oczy mówiły same za siebie. – Beltramie, że i ty nabrałeś się na tę bajkę? Miałem cię za rozsądnego człowieka.

– Śpiąca piękność…

– Martwa piękność – poprawił przyjaciela Zenon. – Chyba nie sądzisz, aby jeszcze żyła? Widział ktoś, aby spać trzy lata?!

– Niektórzy nazwaliby to drzemką – odparł niezrażony Beltram. – Powiem krótko: owe „bajki” dotarły i do moich uszu. A że wcale nie mam się za gorszego od dzielnych rycerzy, szalonych czarowników, czy innych kapłanów, postanowiłem spróbować własnych sił. Bo zdaje mi się, że to sprawa właśnie dla mnie.

Zenon milczał krztynę, po czym uśmiechnął się szeroko:

– Pewnie chciałbyś, abym wyjaśnił, o co w tej kabale chodzi? Hę? Dobrze zgaduję? Do tego jest ci potrzebny stary druh?

– Znać, żeś filozof pierwszej klasy.

– Przesadzasz. Dobrze jednak postąpiłeś, przychodząc z tym do mnie. Ktoś inny naopowiadałby ci bzdur. Ja zaś udowodnię, że jeśli zamierzałeś zbudzić panienkę, darmo się tu fatygowałeś. – Zenon przywołał niewolnika i polecił mu przynieść wina. – Od czego by tu… Ach! Pamiętaj, że sam tego chciałeś i nie myśl, że z ciebie drwię, ale przyczyna całego zamieszania jest, jakby to rzec… bardzo prozaiczna. Księżniczka, która miała naówczas około dwunastu lat, straciła… przestała ciekawić się lalkami. Zaczęła wtykać nosek w sprawy dorosłych i nie znalazł się nikt rozsądny, kto by ją pouczył w tych sprawach. Za wychowawcę miała jedynie jakiegoś podstarzałego kapłana, co mu serce stanęło, gdy dowiedział się o wybrykach podopiecznej. Królowa zaś wyjechała przed miesiącem do krewnych i… O-ho! Jest wino.

Na okrągłej tacy stał pozłacany krater z winem i drugi – posrebrzany z wodą oraz dwa pucharki. Niewolnik zmieszał oba napoje i podał panu. Beltram poprzestał na samej wodzie.

– Takim to sposobem – kontynuował Zenon – padło na głupie dwórki, aby dziewczynę wtajemniczyć w owe sprawy. A tak ją wtajemniczyły, że wyszukały pewnego poetę, który zajął się dalszym wtajemniczaniem. – Nagle filozof z pewnym zakłopotaniem spojrzał w oczy zjadacza. – Rozumiesz mnie, Beltramie?

– Rozumiem, choć strasznie wiele tu wtajemniczania, jakby co najmniej o jakieś misteria chodziło.

– Myślałem, że wam, zjadaczom… A zresztą, skoro i tyś wtajemniczony, to nie roztrząsajmy. – Filozof napił się wina. – Mówiłem o poecie. Imienia jego nie pomnę, zresztą złamanego denara ono nie warte, bo to idiota do kwadratu. Fortuna go obłaskawiła, ale ten, zamiast w duchu cieszyć się jej darem, napisał o tym poemat! Nie zadał sobie nawet trudu, aby imiona należycie pozmieniać. Na domiar złego zaczął tąż pocieszną balladę śpiewać po najpodlejszych spelunach. Nie przesłyszałeś się, Beltramie, taka jest geneza tej historii! Rzecz jasna, wiem o wszystkim z owego poematu. Co prawda można za pamięć o nim głowę stracić, ale tak on wszedł ludziom do głowy, że zapomnieć jego wersetów nie mogą. Zresztą pierwszego dekapitowano poetę. Wystarał się o to majordom Flegezym. Człowiek rozumny, może nieco zbyt pochopny. Nie wybadał należycie sprawy. A tu się okazało, że poeta miał matkę – guślarkę, która w zemście rzuciła klątwę na króla, aby i on swoje jedyne dziecko stracił. Co też wkrótce jęło się spełniać, bo Nefelia targnęła się na własne życie, a wcześniej już powiadano, że chodziła przygnębiona i unikała słońca. Król więcej nie potrzebował, aby uwierzyć w czary. Powierzył sprawę tutejszemu magowi. Kabestan, bo takie było jego imię, sprawę zaś wybitnie pokpił: uśpił dziewczynę… A pójdziesz ty!

Filozof odpędził upierdliwego bąka. Przepłukał gardło chłodnym winem.

– O czym to ja… Ach! Nieszczęsną matkę wierszopisa złapano i zgładzono. Heroldowie zaś ogłosili, że miłościwie panujący nam król Cherozos w trosce o poddanych rozkazał guślarkę spalić natychmiast po pojmaniu, przeto na widok publiczny wystawi się jedynie kości, lecz by zadośćuczynić straconemu widowisku, ogłasza się wyścigi rydwanów i pokazy teatralne na początku przyszłego miesiąca przez okrągłe osiem dni. Śmiałbym się do łez, gdyby tymi osmolonymi kośćmi okazał się ów kpiarz: Kabestan, który nie podołał książęcym humorom. Jeśli bowiem guślarka potrafiła rzucić klątwę, czemu by nie dała rady umknąć królewskim strażnikom? Co by jednak nie było, księżniczka zasnęła. Prosty a niegłupi lud zaraz dodał dwa do dwóch i wyszło, że skoro klątwa działa, wyrok na poetę był niesłuszny, a on sam szczerą prawdę śpiewał. Gadanina pospólstwa szybko dotarła do królewskich uszu i dzień później heroldowie ruszyli ze sprostowaniem, że panienka Nefelia zasnęła z powodu oszczerstw i nie zbudzi się dopóty, dopóki jej imię nie zostanie oczyszczone. Król przeto rozkazuje spalić wszelkie kopie obelżywego dzieła i wybić z głowy kłamstwa każdemu chętnemu do ich powtarzania. Po to właśnie nasz monarcha posłał szlachetnych rycerzy w szeroki świat. A że część błędnych zawędrowała daleko, pamięć miała lepszą lub gorszą, umysł mniej lub bardziej bystry, to i roznieśli bzdury, z których powstała legenda o śpiącej piękności, którą zbudzić może… w najgłupszej wersji, jaką słyszałem, dekret królewski!

– A było mi iść do akademii i studiować prawo. – Beltram zaśmiał się pod nosem. – A teraz powiedz mi, a dobrze się zastanów, czy ty naprawdę w to wierzysz?

– Opowiadałbym, gdybym nie wierzył? – Filozof zmarszczył czoło. – Przecież to prosta historia: dziewczyna dorosła, zaswędziało ją tu i ówdzie…

– A klątwa?

– Cóż klątwa? Zresztą, jeśli nawet nie klątwa, jeno dworska gnuśność trzyma księżniczkę we śnie, nie ma to znaczenia. Dziewczyna… – Filozof sprawdził, czy nikt się wokół nie kręci i dla pewności obniżył głos: – Jest jedyną dziedziczką w linii prostej. Niektórym jej sen z pewnością jest na rękę. Czekaj, czekaj… Wiem, co chcesz powiedzieć. Ale nie, to niemożliwe. Królowa jest bezpłodna. Od czasu wypadku przebywa w domu dla sierot. Niby w ramach pokuty za niedopilnowanie córki, a w rzeczywistości czeka na wyrok. Bo król tronu nikomu nie odda, córki za mąż nie wyda, bo ta śpi snem wiecznym, musi więc sam siebie wydać po raz drugi.

– Mimo wszystko mnie nie przekonałeś – odparł spokojnym głosem Beltram, kiedy Zenon nieco ochłonął. – I dziwię się, że po tym, co sam przeszedłeś, tak łatwo dałeś wiarę w klątwę.

– A co to ma ze mną wspólnego?! – Zenon aż wstał w zapale i wbił wzrok w Beltrama. – Myślisz, że to… To?

– O tym zamierzam się dopiero przekonać.

– Ale że za taką głupotę i niewinność dopadłoby dziewczynę takie nieszczęście? Toż to przesada! Ani ona nikogo nie zabiła, ani nie okradła.

– Z doświadczenia wiem, że demonom to za jedno, jaki grzech, kto popełnił. Byleby ten ciążył na sumieniu. A że księżniczka młoda, niewielki występek mógł ją rozłożyć. Kłopot z tym, że nie słyszałem jeszcze, aby demon trzymał kogoś w mocy, ile to?

– Trzy lata, jeśli dobrze liczę.

– Właśnie. Wszystko zazwyczaj kończy się w przeciągu pół roku. Potem zostaje tylko rozkładający się kadłub.

Zenon zadrżał.

– Przerażasz mnie, Beltramie. Przeraża mnie twój beznamiętny ton. Czyś jednak w tym momencie sam nie doszedł do tego, że dziewczyna nie żyje?

– Owszem – zgodził się zjadacz grzechów. – Jednak nim tutaj wyruszyłem, spotkałem pewnego zielarza. Z grubsza mówił to, co i ty. Z tym wyjątkiem, że on księżniczkę widział i zbadał. Ta, według niego, była zdrowa, tyle że spała. Wypróbował różne specyfiki, by ją zbudzić, lecz bez skutku. Pobudziło mnie to do myślenia i tak też wysnułem, że księżniczka może być opętana. A jeśli tak jest, mogę i chcę jej pomóc. Niech ludzie dowiedzą się, że budzić księżniczki potrafią nie tylko rycerze i książęta!

 

III.

Majordom Flegezym odpowiadał za ściąganie podatków, dowodzenie armią i sądy pałacowe, a od wypadku z księżniczką również za bezpieczeństwo jej komnaty. Mnogość obowiązków sprawiała, że na nic nie miał czasu i trudno było się do niego dostać.

– Sam widzisz, przyjacielu – rzekł filozof, kiedy trzeci dzień z rzędu odmówiono im wstępu i kazano przyjść nazajutrz – nikt już nie traktuje sprawy śpiącej panny poważnie. Marnujesz cenny czas i talent.

Nasz bohater jednak nie zrezygnował i dwa dni później stawił się w kolejce do urzędnika. Tym razem szczęście mu dopisało.

– Beltram zjadacz grzechów – wymówił majordom, przeciągając zgłoski. – Jesteś kapłanem?

– Nie, nie jestem. Azaran, bóg, którego mądrościami żyję, nigdy nie ustanowił kultu swej osoby. Nie uczynił tego również nikt z jego następców. Boski Mędrzec pozostawił nam nauki i przykazał, byśmy służyli ludziom. Uzdrawiali ich dusze. Prędzej można mnie określić jako lekarza. Lekarza dusz. Od biedy, egzorcystę.

– Pisz, Podsędek, że kapłan – rozkazał Flegezym zasmarkanemu chłopakowi. – Zjadacz grzechów jest nieco przydługie i dziwaczne.

Na złość urzędnikowi Beltramowi nawet przez moment nie zadrgał żaden mięsień na twarzy. Beltram bardzo dobrze ich pilnował.

– Wydajesz się bardzo pewny siebie, panie kapłan – rzekł po chwili urzędnik, drapiąc się po topornie ciosanym podbródku. – Nie wiem, czyś tak zaślepiony dobrym mniemaniem o sobie, czy może jakimś przypadkiem nie słyszałeś, że mieliśmy tutaj już różnorakich kapłanów najbardziej wymyślnych bóstw. Nie poskąpiło nam także, rzecz jasna, czarowników. Wyjaśnisz to może?

– Wyjaśnię – zgodził się zjadacz grzechów i tym razem nie pozwalając zadrgać żadnemu z mięśni twarzy. – Jestem pewny siebie, ale z pewnością nie jestem jeszcze pewny swego. O tym dopiero zamierzam się przekonać, czyniąc na księżniczce stosowną próbę. Pewność zaś moja wynika z konkretnej wiedzy, której z pewnością nie posiada nikt w promieniu dziesięciu mil. W tej właśnie wiedzy upatruję przewagę nad czarownikami, którzy mogą mnie przewyższać mocą, ale wiedzą mi nie dorównują, błędnie przeto rozpoznają zjawisko. Błędnie zaś je rozpoznawszy, stosują błędne metody. Kapłani z kolei, choć mają potencjał prawidłowo rozpoznać zjawisko i nawet jego przyczyny, stosują metody przestarzałe i nieskuteczne.

Wpierw majordom zaczął się śmiać. Śmiać głośno, ale przyjaźnie. Kiedy opanował śmiech, klaskał w dłonie. Również głośno i również przyjaźnie. W odpowiedzi Beltram pozwolił sobie na delikatne skrzywienie warg. Nie widział powodu, aby zrażać do siebie urzędnika.

– Z pewnością świetnie powiedziane. Pisz, Podsędek, w takim razie oświadczenie. – Pióro miło zaskrobało na pergaminie. – No, chyba nie myślałeś, panie kapłan, że wpuszczę cię do księżniczki ot, tak sobie? Zrazu przyznaję, tak robiliśmy, bo król wierzył, że znajdzie się pośród ochotników ktoś, kto pomoże. A jak się okazało, że wśród bohaterów nie brak, choćby złodziei i zboczeńców, tośmy zaczęli spisywać oświadczenia i pobierać kaucję. Oświadczać będziesz, że nie przyczynisz się do pogorszenia stanu zdrowia panienki. Jeśli zaś oświadczenia nie dotrzymasz, zgadzasz się na wyrok śmierci bez odwołania. A także do składania ustnych sprawozdań królowi w obecności dworu po każdej wizycie. Kaucja wynosi dziesięć szelągów jazeryckich.

To mój cały majątek, pomyślał Beltram, wykładając na stół złote monety. Zenonie, jak ja ci się odwdzięczę za gościnę?

 

IV.

Komnaty śpiącej piękności nie strzegł dwugłowy smok, jak powiadała legenda, a młodzik w żelaznym hełmie i zbroi lamelkowej, spod której wystawały rękawki czerwonej tuniki. Rycerz siedział na zydlu oparty plecami o ścianę, głowę podtrzymywał ręką, drzemał. Zbudził go odgłos kroków. Młodzik zerwał się, spojrzał w głąb korytarza i odetchnął, widząc znajomą sylwetkę majordoma.

– Jak zdrowie, imć Probusie? – przywitał rycerza Flegezym.

– Nie narzekam – odparł zbrojny, bacznie przyglądając się Beltramowi. – Czy to nowy bohater?

Zjadacz grzechów nie dosłyszał odpowiedzi majordoma, jego uwagę pochłonął bowiem miecz imć Probusa. Połyskiwał on wsparty o ścianę. Groził ostrym czubkiem. Zachwycał misternie wyrytymi runami na klindze w obcym, niezrozumiałym dlań języku. Piękny i bezużyteczny, pomyślał Beltram i wyszeptał bezwiednie ulubione powiedzonko mistrza:

– Tyle krzywdy robi złemu miecz, co ośla bździna.

Wątpliwe, aby młody rycerz dosłyszał ową mądrość, jednak kiedy Beltram na niego spojrzał, ten prawie natychmiast spuścił głowę.

Tymczasem majordom zapukał we drzwi komnaty, otworzył je, po czym gestem zaprosił bohatera do środka.

Trzeba przyznać, że księżniczce nie brakowało wygód. Ściany sypialni wyłożone były adamaszkiem. Dębowe łóżko z baldachimem rzeźbione w misterne wzory. A sama panienka leżała wśród tuzina różnobarwnych poduszek w jedwabnej koszuli nocnej. Aby nie zakłócać snu Nefelii, okna pozasłaniano grubymi kotarami i gdyby nie lichtarz na stole, w komnacie byłoby zupełnie ciemno. Przy wspomnianym stole siedziały dwie wystrojone dwórki, siorbały jakąś polewkę i plotkowały w najlepsze. Rozmowa tak je pochłonęła, że nawet nie zauważyły wejścia gości.

– Dzień dobry, miłym paniom – rzekł zgryźliwie majordom, klaszcząc w dłonie. – Humor dopisuje? Cieszę się bardzo. Panie kapłan, masz jakieś pytanie do dwórek?

Beltram zastanowił się, ale że wcześniej nie brał tego pod uwagę, nic nie przyszło mu na myśl. Pokręcił głową.

– Zatem, miłe panie, możecie wyjść. – Panie obdarzyły majordoma pogardliwym spojrzeniem i przeszły do sąsiedniej komnaty; majordom zaś wyszukał sobie krzesło i rozsiadł się na nim wygodnie. – No, kapłanie, możesz zaczynać. Masz godzinę. Później wychodzę na ważne spotkanie.

Wyjął klepsydrę z sakiewki i postawił na stoliczku. Oczu nie spuszczał ze zjadacza grzechów. Ten zaś rozchylił właśnie zasłonę nad łóżkiem księżniczki. Dopiero teraz mógł zobaczyć Nefelię w całej krasie. A z tej była wcale urodziwa dziewczyna, pomimo że w czasie trzechletniego snu nie mogła ani dobrze sobie pojeść, ani popić, nie wspominając już o gimnastyce i tańcu. Niemniej było to piękno nie śpiące, lecz umierające: pożółkła płeć, wychudłe, zapadnięte lica, przerzedzone włosy, połamane paznokcie, słowem, dogasający ogarek. Beltram złapał księżniczkę za nadgarstek, wyczuł słaby puls, uśmiechnął się zadowolony. Następnie podszedł do sekretarzyka stojącego na rzeźbionych, kurzych nóżkach, gdzie pozostawił torbę podróżną i wypakował jej zawartość.

– Kapłani często stosują kadzidło, by uczcić boga, któremu służą – tłumaczył urzędnikowi, przygotowując mosiężny trybularz. – Czego by nie powiedzieć o tej praktyce, ma ona ukrytą właściwość. Dym, w zależności od rodzaju i jakości żywicy, silniej lub słabiej, pobudza duszę. Jeśli ta jest czysta, człowiek będzie odczuwał jedynie przyjemny, orzeźwiający zapach, jeśli zaś w duszy zagnieździł się demon, dozna co najmniej uczucia wstrętu.

Krążek żywicy zasyczał w zetknięciu z rozpalonymi węglikami. Beltram chwycił witki kadzielnicy, przelotnie spojrzał na majordoma. Urzędnik patrzył na niego z dziwną miną. Bardzo dziwną miną. Jakby zaczął obawiać się, że Beltram może mieć rację co do Nefelii, że jego przechwałki nie były czczą gadaniną, a bredzenie o demonie i opętaniu – oznaką szaleństwa. W pewnym momencie wstał nawet z krzesła i podszedł do łóżka księżniczki.

– Wszystko goootowe – rzekł zjadacz grzechów, ziewając.

Dym żywiczny kłębami wylatywał z trybularza. W rytmie, w jakim Beltram podnosił i opuszczał mosiężne wieko, czemu towarzyszyło charakterystyczne, metaliczne brzdąknięcie.

– Nigdy wcześniej nie wąchałem kadzidła – wyznał majordom. – Pachnie całkiem przyjemnie.

– Kojarzy się z ogniskiem domowym – odparł Beltram, mrużąc ciężkie powieki.

Czas mijał i nic się nie działo. Dziewczyna leżała nieruchomo, podobna zwłokom wystawionym na marach i tylko spokojny oddech świadczył, że żyje. Wtem zadrgała jej gwałtownie powieka i brew. Chwilę później nieco śliny pojawiło się na ustach, by wreszcie ciałem księżniczki wstrząsnął pierwszy dreszcz.

– Coś ty jej zrobił, szarlatanie? – mruknął gniewnie Flegezym, zezując to na Beltrama, to na drżącą jak w febrze Nefelię. – Słyszysz ty mnie?!

Zjadacz grzechów drzemał wsparty o nogę baldachimu. Otrząsnął się nagle, rozejrzał, zorientował w sytuacji.

– Jej Książęcej Mości nic nie będzie – zapewnił spokojnym głosem. – Dość jednak tego. Czy mógłbym was prosić, panie Flegezymie, abyście zawołali dwórki? Niech odsłonią kotary. Dym szybciej ujdzie.

Dwórki wyłoniły się z sąsiedniej komnaty. Widok trzęsącej się księżniczki wprawił je w zdziwienie, może nawet zaniepokoił.

– Jeśli moglibyście, majordomie, prosiłbym, byście polecili dwórkom nakarmić księżniczkę – rzekł Beltram, kiedy drgawki już przeszły. – Próba z pewnością była dla niej osłabiająca. Wypadałoby także zmienić…

– Miłe panie wszystkim się zajmą – wszedł mu w słowo urzędnik. – My zaś mamy ze sobą poważnie do pogadania. Zabieraj, panie zjadaczu, swój tobołek i wychodź!

 

V.

Mały, pyzaty chłopiec stał pod zdobnym baldachimem obok stolca królewskiego, trzymał oburącz wielki liść palmowy, większy niż on sam, i wachlował zmęczoną osobę monarchy.

Beltram zgodnie z pouczeniem pazia skłonił się przed Jego Wysokością Cherozosem. Starał się skłonić poprawnie, wedle wskazówek, których na szybko udzielił mu paź, ale liczne uśmiechy dworaków sugerowały, że wiele zabrakło do obowiązujących norm. Grymas na twarzy króla zaś nie pozostawił co do tego wątpliwości.

– Powiedziano mi, że jesteś zjadaczem grzechów, że każesz się tytułować lekarzem dusz i jesteś bardzo pewny siebie – podjął Cherozos, kładąc ręce wzdłuż rzeźbionych poręczy, które to wyobrażały otwarte lwie paszcze pełne ostrych zębów. – Ja natomiast i chyba nikt ze zgromadzonych tutaj nigdy nie słyszałem o takiej profesji.

– Wasza Wysokość, nie jestem tym zdziwiony – odparł Beltram. – Azaran, mędrzec, który nas powołał, zmarł nieco ponad setkę lat temu daleko na południu. Nie zdążyliśmy się jeszcze dostatecznie rozprzestrzenić.

Uwagę Beltrama przyciągnął majordom, którego zjadacz wypatrzył wśród wysokiej rangi urzędników, co wcale nie było proste. Bo choć Flegezym niewątpliwie stał urzędem zaraz za królem, nosił się nie lepiej niż jego koledzy. Narzucony na chiton płaszcz nazywany himationem oblamowany miał przepisową czerwienią. Na dłoniach nie połyskiwał żaden pierścień, a w uszach żaden kolczyk, ani żadna perła, na które ostatnio panowała moda. Tym, co go zdradzało, był złoty klucz na piersi, insygnium władzy, jaką sprawował.

– Rozumiem – odparł powoli król. – Powiedz mi zatem, cóż odkryłeś w sprawie mej córki? Czy jesteś w stanie złamać klątwę?

Nim Beltram odpowiedział, spojrzał raz jeszcze na majordoma, ten jednak wyglądał przez okno, bawiąc się złotym kluczem. Wydawał się znudzony.

– Wasza Wysokość, według moich ustaleń nie ma żadnej klątwy. Uważam, że córkę Waszej Wysokości opętał demon. – Zmarszczone czoło monarchy świadczyło o tym, że nie rozumie, o czym mowa i pewnym nie jest, czy ma się gniewać, śmiać, czy też wyrazić zaciekawienie.

– Jak to, nie ma klątwy?! – zawołał dworak w wełnianej chlamidzie. – Czy wiedźma, którą złapaliśmy i osądzili, nie przyznała się do rzucenia klątwy? Czy wyparła się kłamliwego syna?

– Demon? – zaśmiał się inny. – Słuchajcie, szlachetne panie i panowie, ten nienaturalnie wysoki kapłan ma na myśli dżina! Ognistego ifryta z dzbanka bez uszu. Tego samego, którym matki straszą niesforne dzieci!

– Bywa i tak nazywany – potwierdził Beltram, szukając wzrokiem krzykacza.

Ta uwaga pomogła królowi oraz reszcie zrozumieć, o czym mowa. Salę wypełniły śmiechy; śmiał się również sam Cherozos, któremu z rozbawienia zsunął się na czoło wieniec laurowy.

– Wydaje mi się, Beltramie, że nie zrozumiałeś postawionego pytania – rzekł dobrotliwie król. – Powtórzę zatem raz jeszcze, dla pewności. Pytałem cię, czy jesteś w stanie złamać klątwę. Przeciwstawić się jej zgodnie ze swoją sztuką. Jesteś-li?

Zjadacz grzechów wcale się nie speszył, pomimo że publicznie z niego szydzono, a dziesiątki spojrzeń godziło w jego postać.

– Doskonale zrozumiałem pytanie. Uważam jednak, że błędnie zakłada ono klątwę. Ja zaś twierdzę, co mogę podeprzeć dowodami, że księżniczkę opętał demon. Te z kolei, jakby to było dla was, Wasza Wysokości, nieprzyjemne, nie opętują ludzi niewinnych. Księżniczka Nefelia musiała zgrzesz… – W tym momencie nasz bohater musiał przerwać, bo salę wypełniły krzyki i wrzaski.

– Cisza! Cisza! – uspokoił oburzonych dworzan marszałek, waląc buławą w tarczę pobliskiego gwardzisty. – Jego Wysokość Chrerozos pozwala mówić dalej Beltramowi.

– Grzech, o którym mówiłem – kontynuował niezrażony zjadacz – jest dla duszy, jak krwawiąca rana dla ciała. Niezagojona, nie dość, że osłabia człowieka, to jeszcze grozi tym, że wniknie przez nią zaraza. Taką zarazą jest właśnie demon lub dżin, jak kto woli. Jeśli mi pozwolicie, mogę przywrócić córkę Waszej Wysokości do życia, wtedy zajmiecie się ustalaniem przyczyn opętania.

Uśmiech na twarzy króla zbladł. Jego twarz stała się dla Beltrama zagadką, osobliwym kalamburem; chaotycznym polem bitwy pomiędzy ogniem podsycanym przez dworską tłuszczę, a lodowatą, acz życiodajną wodą, jaką były słowa tego niecodziennego lekarza.

– Zmuszony jestem zapytać cię, zjadaczu grzechów, czy podważasz wyrok, jaki sąd dworski wydał na poetę i jego matkę?

Zjadacz zerknął w stronę okna, przy którym stał majordom, ale ten gdzieś zniknął. Nie przejął się tym. Niczego nie obiecywałem, pomyślał. Poruszyła go natomiast twarz kobiety o soczyście niebieskich oczach: pełna współczucia i litości.

Łudziłby się jednak ten, kto by pomyślał, że nasz bohater się wystraszył i łudził się Cherozos, wierząc, że wykaże na tyle rozumu, aby paść na kolana i odwołać niedawne słowa. Zbyt wielkie było pośród sług Azarana umiłowanie prawdy, aby za nią nie zginąć. A że Beltram wciąż był młody ciałem oraz duchem, a do tego czuł nieodpartą potrzebę heroizmu, która pod napastliwymi spojrzeniami dworaków tylko się potęgowała, już sobie postanowił niczego się nie wypierać.

– Ten młodzieniec – przyszła zjadaczowi na pomoc kobieta o soczyście niebieskich oczach – nie miał zapewne nic złego na myśli. Pozwólcie mu Wasza Wysokość się wytłumaczyć. Na pewno wszystko się wyjaśni.

– Dziękuję, pani – odparł Beltram, kłaniając się. – Wasza wysokość, nie jestem sędzią ani urzędnikiem. Tym, co zajmuje moje życie, jest prawda, uczciwe postępowanie i niesienie pomocy innym. Ustaliłem, że wasza córka jest opętana, uczciwość nakazuje mi wam o tym powiedzieć, a ofiarność – jej pomóc. Inaczej stracicie swoją córkę na zawsze. Demon…

Dwór królewski zawył po raz wtóry, niby królewski zwierzyniec zebrany w jedno miejsce. Naraz odezwały się barany z urzędów, pawie ze szlachetnych rodzin, osły z wojska, wymalowane gąski, spasione gazele oraz małpujące ową zgraję małpy. Zjadaczowi grzechów zdawało się, że poddani króla ścigają się, który bardziej wyrazi oburzenie. Zwycięzcą okazał się podstarzały jegomość o aparycji hipopotama, który padł na kolana, rozdarł swą kosztowną szatę i zalał się rzewnymi łzami.

– Dość! – krzyknął król, nie wiadomo, czy bardziej do Beltrama, czy dworaków. – Teraz widzę wyraźnie, że jesteś szaleńcem i jeśli przeklęty ifryt w kimś mieszka, to najpewniej w tobie. Nie mam zamiaru dłużej tego słuchać. Straże! Wymierzyć temu kłamcy dwa tuziny batów i dopilnować, aby w ciągu trzech dni opuścił nasze miasto. Znaj moją łaskę, kapłanie.

 

VI.

Dwadzieścia cztery razy, które przyjął Beltram, zaznaczyły się krwawymi bruzdami na jego plecach. Oprawca, ciemny i zwalisty wyzwoleniec, wprawdzie nie wysilał się i samą kaźń Beltram zniósłby w spokoju, ale wystawienie na widok publiczny było ponad jego siły. Kiedy puszczono go wolno, nie wiedział, co ze sobą zrobić. Na szczęście wśród gapiów znalazł się i Zenon, który okrył przyjaciela płaszczem, wziął pod ramię, zaprowadził, a następnie pomógł wsiąść do lektyki. Czterech tęgich i nagich do pasa niewolników poniosło ich prosto do willi filozofa, a tam dwie niewolnice zajęły się zjadaczem grzechów.

Przepędził nasz bohater dzień cały w samotności, widzieć nie chciał nikogo i jeść nie chciał wcale. Ledwo Zenon zdołał go nakłonić, aby cośkolwiek włożył do ust, by organizm miał z czego zasklepić rany na plecach i by w zdrowiu i o siłach wyruszył z miasta za dwa dni. Uległ takiej argumentacji przyjaciel, ale rozmawiać dalej nie chciał. Nie naciskał go Zenon, znał go wszak nieco, a to pozwalało mu stwierdzić, że jeśli Beltram mówić nie chce, mówić nie będzie, choćby go ogniem przypiekano i łamano kołem.

Filozof przyszedł do niego powtórnie nazajutrz przed porą obiadową. Pierwsze, co uczynił zjadacz grzechów, to przeprosił za wczoraj i podziękował za opiekę. Wrócił mu już był dobry humor, przynajmniej z pozoru, i chęci do rozmowy.

– Źle postąpiłem, czyż nie? Powinienem był okłamać króla tak, jak radził mi majordom, a dopiero potem potajemnie pomóc Nefelii.

– Majordom radził ci w ten sposób?

– Tak, zabrał mnie do siebie po próbie kadzenia. Powoływał się na charakter Cherozosa i to, że dla króla ważniejsze jest dobre imię, niż życie córki. Nie zapomniał też przypomnieć wyroku sądowego skazującego poetę i jego matkę za kłamstwa i znieważenie władzy.

– Czemuś go nie posłuchał?

– Znać jeszcze do tego nie dorosłem, by słuchać starszych.

– Jest coś w tych słowach. – Filozof zaśmiał się; blady uśmiech zagościł również na wargach zjadacza. – Beltramie, czy nie miałbyś ochoty spotkać się z kimś, zanim opuścisz miasto?

Zaciekawiony młodzieniec spojrzał podejrzliwie na Zenona. Jego oczy błyszczały tajemniczo, a kąciki ust leciutko drgały.

– Jaki głupiec chce mówić z lekarzem, który został oćwiczony na oczach gawiedzi? – rzekł surowo.

– Nie chcę tutaj głośno wypowiadać jej imienia. To jak? Zgadzasz się? Świetnie! Przejdźmy zatem do biblioteki, tam mur jest grubszy, a okna węższe.

Kobieta siedziała na krześle przy stoliczku, na którym leżał manuskrypt. Kiedy Zenon wraz z przyjacielem weszli, zarumieniła się nieco i rzekła:

– Okoliczności nie pozwalają mi zrobić na szlachetnych panach odpowiedniego wrażenia, toteż uprzejmie proszę o wybaczenie. Musiałam jednak zarzucić to przebranie, aby zmylić wraże oczy.

Owym skromnym przebraniem była suknia z atłasu w kroju niespotykanym na co dzień w Jazerii, sprowadzona najpewniej przez kupców z zachodu. Do tego welon zdobiony szlachetnymi kamieniami i złote zausznice oraz kolczyki z perłami w kształcie łez. Łez olbrzyma, jak zauważył z przekąsem Beltram. Owej skromnej damie towarzyszył chłopiec, na oko ośmioletni, odziany równie skromnie, jak jego pani. Mały cherubinek trzymał paterę z owocami i patrzył wielkimi oczami na wysokiego zjadacza grzechów w czarnej mnisiej sukience i z czarnymi włosami sięgającymi ramion.

– Dziękuję, panie zjadaczu grzechów – zwróciła się uroczyście niewiasta do Beltrama, przyjrzawszy się mu uprzednio i poprawiwszy kosmyk włosów, który opadł na jasne czoło – że zechciałeś przyjść i tobie Zenonie, że spełniłeś moją prośbę. Prosiłabym cię jednak teraz, abyś się oddalił; ciebie zaś panie Beltramie, byś się zbliżył, abym nie musiała krzyczeć. Zenon, wprawdzie, twierdzi, że trudno o bardziej ustronne miejsce w całej Jazerii, ale ja znam Jazerię i wiem, że nie ma tu ustronnych miejsc, że chciwe oczy i uszy wszędzie znajdą szparę, aby podsłuchać coś ciekawego. O, nie, nim się nie musisz przejmować – rzekła niewiasta, widząc, jak Beltram zezuje na cherubinka. – Ten chłopczyk jest mi całkowicie oddany, poza tym biedaczek jest głuchy.

Piękną panią była, rzecz oczywista, sama Larisa, matka Nefelii i żona Cherozosa. Ta, o której Zenon powiadał, że od trzech lat mieszka w przytułku i zajmuje się sierotami, czekając na sztylet i polecenie, że czas otworzyć sobie żyły. Otóż jak wkrótce wyjawiła królowa, wczoraj dostała zupełnie inne polecenie, poprzedzone sprawozdaniem o tym, co wydarzyło się na dworze.

– Może trudno będzie wam uwierzyć, panie Beltramie, ale zrobiliście ogromne wrażenie na moim małżonku. Nie pamięta on, aby kiedykolwiek ktoś mu się sprzeciwił z taką stanowczością. Nie pamięta, aby ktoś z takim uporem i śmiałością bronił swego zdania, narażając się na jego gniew. Aby bronił jego córki i nie żądał nic w zamian, i nie miał w tym żadnej korzyści. I mnie, kiedy czytałam list, trudno było uwierzyć w jego słowa i dopókim was nie zobaczyła, myślałam, że Cherozos zwariował, ale jedno spojrzenie wystarczyło mi, aby uwierzyć w każde słowo.

– Dziękuje, pani. – Zjadacz zarumienił się z lekka na krańcach uszu.

– Nie wiem, czy jest za co, bo w mojej opinii takie zachowanie uchodzi za szaleństwo niegodne dzisiejszych czasów. Za oderwane od życia i jego realiów. Niesie za sobą posmak słusznie minionych wieków i zakurzonych legend. Słowem, jest dla mnie tak niecodzienne, że jeszcze nie powzięłam pewności, co o tym myśleć. Król jednakże chyba ugiął się pod twoją niezłomną postawą i ma propozycję, a może raczej prośbę, bo w liście cały czas pisze: „poproś pana Beltrama”, „poproś, nie groź, nie rozkazuj, a proś”, etc., etc. Zanim jednak poproszę, muszę wiedzieć, co ty wiesz o sprawach politycznych naszego kraju.

Przez kolejny kwadrans Beltram odpowiadał królowej na pytania o sytuacje w państwie, a potem opowiedział szczegółowo o przeprowadzonej próbie kadzenia i wnioskach, jakie z niej wysnuł.

– Ifryt? – Królowa śmiesznie wydęła policzki, następnie raczyła się winogronem, które podał jej głuchy chłopczyk. – Przyznaję, nie wierzyłam w klątwę. Wiedźma, którą spalili na stosie, była wariatką i zginęła dla przykładu, by nikt nie ważył się publicznie plotkować o królu i królewskich sprawach. Przyznaję, że nie wierzę również, aby to były plotki. Mój małżonek nie wyobraża sobie, aby nasza córeczka oddała się poecie, ale ja nigdy nie miałam i nadal nie mam co do tego wątpliwości. To gorąca krew i nawet domieszka chłodu Cherozosa jej nie ostudzi. Ale… ale może ten chłód, tak jak powiadasz, sprawił, że dopadły ją wyrzuty sumienia…

– Na to wskazywałby jej stan, pani. Demon atakuje tylko tego, kto czuje się winny.

– Błogosławieni rozpustnicy, złodzieje i mordercy!

– Dopóty, dopóki topór katowski nie oddzieli ich głowy od reszty ciała. – Beltram uśmiechnął się ponuro, a głuchy chłopczyk spuścił głowę w przestrachu. – Z takimi bowiem nic po śmierci nie jest pewne. Dusze ich po oderwaniu się od ciała, jeśli mają szczęście, znajdą nowe mieszkanie w ciałach brudnych zwierząt lub robactwa, ale najpewniej rozpadną się na części, odejdą w niebyt.

Królowa wyprostowała się, kilka kropel potu zabłyszczało na jej jasnym czole.

– Nigdy nie uważałam na lekcjach filozofii – przyznała z udawanym smutkiem. – Nie czuję się przeto uprawniona do dyskusji w tej materii. Zdaje mi się również, że to zbędne, bo tutaj idzie głównie o politykę. Mówiąc wprost, moja córka jest jedyną dziedziczką tronu w prostej linii po Cherozosie. Jeśli umrze lub pozostanie w takim stanie, król będzie musiał wybrać spośród dwóch opcji: oddać tron komuś innemu, albo pojąć nową żonę. A kandydatek ci na moje miejsce nie brak. Ot, trzy Flegezymowe córki, podlotki jeszcze, a już przebierają nogami. A najmłodsza jeszcze nawet dziesięciu lat nie doszła!

Beltram zauważył, że pani Larisa zapomniała, czy to umyślnie, czy przypadkiem podkreślić, co to oznacza dla niej. Znać, miała jakieś cnoty.

– Cherozos nie chce ani pierwszego, ani drugiego – kontynuowała królowa. – To uczciwy mężczyzna, ale bardzo przejęty powagą władzy. Jeśli sytuacja zmusi go do podjęcia odpowiednich działań, nie będzie się wahał. Na razie ma jeszcze czas, dlatego zwleka i jestem pewna, że wciąż wierzy, że ktoś przywróci mu córkę do życia. – Królowa spojrzała Beltramowi w oczy; oczy miała równie żywiołowe, jak sposób mówienia. – W sali tronowej postawiłeś go w trudnej sytuacji, zmusiłeś do postąpienia właśnie w taki sposób. Król żałuje tego bardzo i prosi o zrozumienie, ale uczynił, co było konieczne. Teraz jednakże prosi cię, Beltramie, prosi najuniżeniej, abyś spróbował ocalić jego córkę bez względu, jakie przyczyny wprawiły ją w taki stan. Obiecuje spełnić w razie powodzenia twoje trzy życzenia, a w razie niepowodzenia, wynagrodzić za trud i puścić wolno.

Zjadacz grzechów, choć milczał czas jakiś, wcale się nie wahał, po prostu zaskoczony był tym, jak gwałtownie i jak bardzo zmieniła się jego sytuacja.

– Pani – odpowiedział – tak jak przed królem musiałem wyznać prawdę bez względu na okoliczności, tak teraz nie mógłbym odmówić pomocy księżniczce. Po to tutaj przybyłem i nie ma dla mnie gorszej przyszłości, jak odejść stąd, nic nie osiągnąwszy.

– Dziękuję, naprawdę dziękuję ci Beltramie. Zaiste jest w tobie coś z minionych czasów i nie miej mi za złe tego uszczypliwego komentarza. Podziękowania są szczere. Czego sobie życzysz za pomoc?

– Na życzenia, pani, przyjdzie czas po pracy.

Królowa tym razem powstrzymała się od wszelkich uwag, w zamian uśmiechnęła się, bynajmniej nie skromnie.

– Powiedz mi jeszcze Beltramie, nim się pożegnamy, czy zakradałeś się kiedyś do jakiejś kochanki? – Tym razem to Beltram miał ochotę na zgryźliwy komentarz, co jego mina mówiła sama za siebie. – Nie?! W takim razie pora byś się nauczył.

 

VII.

Noc była chłodna i wietrzna, a w dodatku ciemna, bo księżyc nie dość, że w kształcie rogalika, to i lubił sobie zniknąć za chmurami na dłuższy czas. Warunki takie nie ułatwiały Beltramowi już i tak trudnego zadania, całkowicie obcego jego dotychczasowej praktyce zawodowej. Bo mówiąc szczerze, wspinaczka po pałacowym murze nie należała do umiejętności, w jakich powinien przodować zjadacz grzechów, ale książę z bajki!

Szczęściem królowa Larisa miała tego świadomość i pomyślała, aby spuścić z okna wieży warkocz złotych włosów, mniej poetycko zwany liną. Cóż jednak po samej linie, kiedy mięśnie Beltram nie były do tego wyrobione, a stopy nieprzyzwyczajone, aby dyndać w powietrzu albo szukać oparcia na wyślizganych przez deszcz kamieniach lub wąskich szczelinach?

Na rogatego Azganga!, zaklął w myślach nasz bohater, kiedy z nagła zjechał nieco po linie, przypalając dłonie. Nie dziwię się, że te wszystkie traktaty o miłości są takie długie! Ile by wierszy można poświęcić temu, jak dostać się do łożnicy lubej na drugim piętrze pałacu w chłodzie, nocy i ze strażnikami w pobliżu.

Wreszcie, mokry od potu, z trzęsącymi się nogami i brudny od krwi, która puściła się z ran po chłoście, dotarł do okna. Rozwarł niedomknięte okiennice, wdrapał się na parapet, po czym wsunął do środka. Zmęczony oparł się o ścianę. Odpocząwszy, wyszedł zza kotary i ponownie ujrzał pokój księżniczki. Świece w lichtarzu, które paliły się uprzednio, paliły się i tym razem. Dwórki, które na tamten czas plotkowały przy stole, tym razem na nim spały. Jedna z głową opartą o mackę jakiegoś głowonoga, druga z kolei miała za poduszkę półmisek z oliwkami.

Królowa dobrze wypełniła zadanie, pomyślał zjadacz grzechów, licząc poprzewracane pucharki i kałuże rozlanego wina. Miłe panie śpią jak zabite.

Aby się pobudzić, wybrał spośród resztek rozmaitych dań i napojów, ciemny, smolisty napój o specyficznym smaku zwany przez Jazerytów qahwe. Wypił całą czarkę, krzywiąc usta. Nie lubił kawy, ale doceniał jej właściwości. Chcąc pozbyć się nieprzyjemnego smaku w ustach, chwycił udko kurczęcia i obgryzł je do kości.

Następnie zabrał się do przygotowań do obrządku. Usypał z soli okrąg na posadzce, do którego przeniósł dziewczynę i ułożył w pozycji płodowej. Podłożył jej poduszkę pod głowę i przykrył jedwabną narzutką bose stopy, by na próżno nie traciła ciepła. Sam natomiast zzuł buty i naciągnął kaptur, kryjąc długie włosy. Na mnisi habit nałożył czarny pas tkaniny z otworem na głowę zwany ornatem. Pas oblamowany był białą nitką i zarówno z przodu, jak i z tyłu pokryty symbolami, które opisywały czterokrotną śmierć Azarana. Wreszcie zjadacz grzechów przysiadł na piętach za plecami nieszczęśnicy i zamknął oczy. Jego poważną, zadumaną twarz rozświetlały cienkie płomienie czterech świec rozmieszczonych na linii okręgu.

– Byśmy w mrokach wszeteczeństwa nie pobłądzili – rzekł, kładąc dłoń na ramieniu chorej – stałeś się latarnią jaśniejszą niźli słońce i gwiazdy razem wzięte. Byśmy nie ulegali słodyczy życia bezrozumnego, stałeś się ziarnkiem pieprzu, które orzeźwia umysł. Odszedłeś od nas, ale nie zapomniałeś o nas i stałeś się dusz przewodnikiem w drodze do życia wiecznego. O, Azaranie! O, Ptaku Tysiąca Treli, dopomóż mi uwolnić tę duszę od zła, by i ona mogła podjąć się trudów wędrówki doczesnej i pozagrobowej. Bądź mi światłem i goryczą! Bądź mi przewodnikiem!

W trakcie modlitwy Beltramowi zjeżyły się włosy na karku. W żołądku zapiekło nieprzyjemnie. Na czole wystąpił pot. Kiedy pierwsze wrażenia minęły, wstał i wspiął się na czubki palców, wyciągając wysoko ręce. Zamarł w tej pozie, czekał, liczył oddech, doliczył siedmiu wdechów, po czym lekko wygiął się w łuk, odchylając głowę do tyłu. Znów liczył, tym razem do dwudziestu jeden. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Wdech i wydech.

Przed oczami zatańczyły mu kolorowe plamki. Gorąco uderzyło do głowy. Skronie zaczęły pulsować. Ale zjadacz grzechów nie przestał! Jeszcze mocniej naprężył mięśnie i przyśpieszył oddech. Wdech-wydech. Wdech-wydech. Wdech-wydech.

Urwał gwałtownie. Wstrzymał powietrze w płucach i powoli opadł na całe stopy. Jego twarz była kredowobiała, upstrzona kropelkami potu, poprzecinana ciemnymi żyłkami. Jego źrenice rozdęły się, zjadły tęczówki. Nabrał powietrza w płuca, rozluźnił się i zaczął inkantację:

– Nits'uhi nefisi hoi, jeshihi tirilisi wefi… Zaklinam cię, duszo nieczysta, poprzez imię Azarana, Ptaka Tysiąca Treli, abyś opuściła ciało tej niewiasty… jale ch'ach'ata ina minimi aineti michoti jelelebati… zachowując się stosownie, bez hałasów i jakiejkolwiek niewygody. Zaklinam cię poprzez moc Azarana i innych bogów!

W pewnym momencie księżniczka poruszyła się niespokojnie, przewróciła na wznak, a jej chuda pierś powoli wygięła, jakby dźwignięta na niewidzialnej linie. Z bladych ust wydobyła się smużka czarnego dymu. Opar zbierał się nad brzuchem dziewczyny, formował w małą chmurę. Towarzyszyły temu pojedyncze iskry wystrzeliwujące znikąd i gasnące w okamgnieniu. Magowie nazywali je błędnymi ognikami; pojawiały się czasem jako niezamierzone działanie czarów.

– Be'Azarani ina belelochu aroge amalikiti haili it'erahalehu! – powtórzył z mocą zjadacz grzechów.

Chmura urosła do rozmiarów dziecięcej głowy i pomimo że z czterech stron godziło w nią światło świec, ta sczerniała jeszcze bardziej. Nieszczęsna dziewczyna wymruczała coś przez sen, nagle cała zesztywniała, a po chwili wygięła się w osobliwy sposób. Już to powinno dać Beltramowi do zrozumienia, że coś jest nie tak, jak powinno. Może jednak zbyt wiele uwagi musiał poświęcić wypowiadanym słowom, drżącym ze zmęczenia rękom i nogom, szczypiącym oczom i ciążącym powiekom?

Tymczasem dwórka śpiąca na obślizłej macce odemknęła oczy, przetarła twarz i zaniepokojona spojrzała na obcego, który stał nad księżniczką powyginaną w nieludzki sposób. Do jego półotwartych ust wlatywała czarna mgiełka. Dziewczyna zadrżała przerażona. Szturchnęła koleżankę, która już zdążyła się obudzić, a wyraz jej twarzy zdradzał, że waha się pomiędzy: piskiem a omdleniem.

– Kim jesteś?! – wrzasnęła, nie poznając Beltrama. – Zostaw ją, ty potworze! Straże, na pooomooooc!

Jej koleżanka, bardziej waleczna, chwyciła pomarańczę z półmiska i cisnęła nią w zjadacza grzechów. Na nieszczęście trafiła go w ramię, co w połączeniu z piskiem zupełnie go zdekoncentrowało. Pozwoliło to ciemnej chmurze, uformować ciemną, kosmatą nogę i w tym momencie zjadacz zrozumiał, że się pomylił. Nie zdążył jednak nic przedsięwziąć, bo druga pomarańcza trafiła go w skroń. Beltram zachwiał się, zatoczył i przewrócił na posadzkę z bólem głowy.

 

VIII.

Dwórka, na której twarzy odciśnięte były krawędzie półmiska, doszła do wniosku, że lepsza sytuacja może się szybko nie powtórzyć. Niewiele myśląc, zerwała się z krzesła, przemknęła obok zesztywniałej księżniczki, dopadła drzwi i odemknęła je drżącymi rękami. Tam czekał już rycerz.

– Słyszałem krzyki – rzekł, złapawszy dziewczynę za ramię. – Nie trzeba czasem pomóc?

Przerażona dwórka nawet na niego nie spojrzała.

– Puszczaj mnie! – krzyknęła, wyzwoliła się z uścisku i uciekła, niknąc w mrokach korytarza.

Po chwili namysłu Probus zdecydował, że mądrzej będzie sprawdzić wnętrze komnaty, niż biec za dwórką. Zacisnął palce na rękojeści miecza i wszedł do środka. A że łepski był z niego chłopak, to pomimo dziwności sytuacji, szybko ją zaakceptował i postąpił w jedyny sensowny sposób: odciągnął od Beltrama drugą rozhisteryzowaną dwórkę, która wściekle okładała go pięściami. Panna zamknięta w żelaznym uścisku złagodniała, spotulniała, wreszcie wybuchnęła płaczem.

Zjadacz grzechów odetchnął z ulgą, przewrócił się na wznak i przetarł oczy. Obok niego stał rycerz z panną w ramionach i z głupim wyrazem twarzy wpatrywał się w księżniczkę. Nagim mieczem celował w mgiełkę nad jej piersią, która przybrała postać tłustego kota. Nagle kot spadł na pierś Nefelii. Szeroko się uśmiechnął, pokazując ostre, białe zęby. Beltram odniósł wrażenie, że tłuścioch drwi z niego. Zaczerwienił się na krańcach uszu pod spojrzeniem żółtych ślepi, a w myślach wyklinał maga Kabestana, który nie potrafił nawet uśpić księżniczki!

– Niech no tylko sięgnę buta! – wycedził przez zęby, kiedy kot miauknął złośliwie.

Podobny pomysł zaświtał chyba i w głowie rycerzowi, bo ten z uwagą studiował zastawę stołową. Wtem jednak szlochająca dwórka uwieszona jego szyi zemdlała i obwisła w muskularnych ramionach. Probus zaklął, a demon w kocim futrze – najwyraźniej zupełnie nieciekaw ran i siniaków – odwrócił się i uciekł.

Beltram wstał, wykorzystując nieuwagę rycerza zajętego cuceniem panny. Podszedł do stołu i przemył twarz chłodną wodą z misy. Złość na demona mu przeszła, teraz zły był sam na siebie. Wsadził do ust oliwkę, łagodząc nerwy jej cierpkawym smakiem. Zastanawiał się, co teraz? Co dalej?

Nie było mu jednak dane dobrze przemyśleć sytuacji.

W głębi korytarza zamajaczyło światło. Już z daleka dało się rozpoznać postać majordoma, któremu towarzyszył zbrojny z czerwonym grzebieniem na hełmie i, jak się wkrótce okazało, godłem Jazerii wyszytym na płaszczu. Majordoma zupełnie nie zdziwił widok Beltrama. Chwilę za to poświęcił, aby przyjrzeć się księżniczce. Nie ominął wzrokiem także rycerza.

– Cieszy mnie wasza obecność tutaj, imć Probusie – rzekł do niego, kładąc dłoń na jednej z kolumn baldachimu. – Król będzie rad usłyszeć, że pierwsi byliście na miejscu przestępstwa i ujęliście łotra. Przysięgam, dopilnuję, aby należycie was uhonorowano.

Imć Probus z lekka rozdziawił usta. Milczał.

– To znaczy, możecie wyjść – rzekł zniecierpliwiony kapitan straży. – Obrona członków rodziny królewskiej należy do moich obowiązków. Wy już swoich dopełniliście.

Kapitan ominął księżniczkę, kierując się na Beltrama, ale drogę zastąpił mu rycerz z panną ucapioną jego szyi. Panna jednakże, widząc, co się święci, puściła wybawcę i uciekła z pola bitwy. Za przykładem koleżanki zamiarowała nawet wybiec z komnaty, bo wzrok utkwiła w mrokach korytarza, ale zrezygnowała, ujrzawszy surową minę Flegezyma.

– Co to ma znaczyć?! – warknął kapitan, potrząsając przygotowanymi kajdankami. – Wzbraniacie mi aresztować tego czarownika? W zmowie z nim jesteście?

– Ani ja z nim w zmowie, ani przeciwko niemu – odparł rycerz, głośno przełknąwszy ślinę. – I chociaż wiadome mi jest, że nie powinno go tutaj być, sądzę, że nie lza mienić go łotrem i brać w pęta, jak pospolitego kryminalistę. Albowiem pan Beltram, com własnymi oczami baczył, z Jej Książęcej Mości plugastwo wyrzucił, które moc jego na sobie poczuwszy, uciekło przerażone. A które ani chybi było źródłem snu i cierpień waćpanny. Dowodem niechaj będą zaróżowiałe lica tejże. Sami spójrzcie.

– Ha! Ja się odwrócę, a wy mnie wtedy dźgniecie. Prawdę on mówi, panie majordomie?

Flegezym patrzył w milczeniu na księżniczkę, której nie tylko kolory wróciły na twarz, ale i całe ciało nabrało jakiejś ptasiej lekkości. Zjadacz grzechów dostrzegł jego mocno zaciśnięte wargi. Nawet w ciepłym świetle świec były sine.

– Jam do zdradzieckich chwytów nieskory – oburzył się imć Probus. – A na bezprawie nie pozwolę. Zgodzić mogę się jedynie, aby pod moją eskortą, pana Beltrama odprowadzono prosto przed oblicze króla, by ten z jego ust usłyszał dobrą nowinę i mocą swoją królewską surowy wyrok zmienił!

Ostatnie słowa wypowiedział nie tylko z siłą, ale i szybszym biciem serca. W odpowiedzi kapitanowi straży zadrgała powieka.

– Ty chłystku! – warknął, zaciskając palce na drzewcu włóczni. – Kim ty jesteś, aby stawiać żądania?

– Jedynym, który od dwóch lat strażuje przy Jej Książęcej Mości – odparował szlachetnie urodzony.

Nim rozjuszony jak byk kapitan uczynił coś głupiego, majordom podszedł do niego energicznym krokiem i położył dłoń na twardym ramieniu.

– Pan rycerz ma rację – rzekł pojednawczo, wysuwając się naprzód. – Jest jedynym. Jest sam i to nie tylko w strażowaniu, ale i w wierze w niewinność Śpiącej Piękności. O nadzieje związane z tą wiarą nie pytam. Nie moja to sprawa. Ale podstawy tejże wiary, jakiekolwiek by one nie były, właśnie się zawaliły. Jeśli bowiem nasz milczący bohater, co pan rycerz poświadcza, wyrzucił z księżniczki demona, znaczy to, wedle wyjaśnień udzielonych mi przed kilkoma dniami przez samego bohatera, że księżniczka była grzeszną. O jej harcach, nawet jeśli nieco przesadzonych, możecie posłuchać w owej „Balladzie o Cyckach” i porzucić wreszcie fałszywą wiarę, i próżne strażowanie.

Imć Probus zwiesił głowę jak zbity pies. Beltram zaś myślał gorączkowo nad wyjściem z tej okropnej sytuacji. Bo choć nie wątpił, że rycerzowi dzielności nie zbywa, to kapitan górował nad nim wzrostem i zawstydzał objętością muskułów, które powyżej łokcia przypominały udziec z dzika!

– Pamięć macie dziurawą, panie Flegezymie. – Zjadacz grzechów odchrząknął. – Nigdy nie powiedziałem, że księżniczka jest winną, a że winę na się przyjęła i przez to popadła w melancholię. Co z kolei wykorzystał demon, bo taka jego natura. Ja zaś uważam, że w owych plotkach i pociesznych balladach o organach i atrybutach niewieścich za grosz prawdy nie ma, bo gdyby była: księżniczka uległaby złemu duchowi po góra trzech miesiącach!

Beltram dostrzegł ognie w oczach rycerza, kiedy ten ukradkiem na niego spojrzał, zrozumiał ich przyczynę. Zrozumiał i zaufał.

– Tak więc stawiasz sprawę, kapłanie? – Majordom zdawał się zaskoczony. – To już chyba nie pewność siebie i szlachetne ideały, jeno pycha albo głupota, albo jedno i drugie? Ja wiem o wszystkim i o wszystkich. To już kładzie na szali nie tylko życie twoje i pana rycerza. Ale również i życie pewnego uczonego i jego świeżo poślubionej żony, a być może i dzieci, które są w drodze. Milczysz? Milcz. To dobrze. To oznaka, że bat czegoś cię nauczył. Słuchaj więc i ucz się dalej. Oceń realnie sytuację. Przyznaj przed samym sobą, że przegrałeś. Chciałeś być bohaterem, ale to przyszłość, która nie nadejdzie. Jest przed tobą jednak inna. Tak, Beltramie zjadaczu grzechów, dobrze słyszysz. Nie musisz tutaj ginąć. Byłaby to strata dla ludzkości, gdybyś wykrwawił się na tej posadzce. Przepadłaby twoja cenna wiedza i umiejętności. Dlatego dam ci szansę. Wyruszysz jeszcze przed świtem na ogierze z królewskiej stajni. Wolny od polityki. Z czystym sumieniem, żeś ocalił księżniczkę i przyjaciela. To się tyczy także ciebie, panie rycerzu.

Zjadacz grzechów spojrzał na Nefelię której wynędzniała twarz zdradzała napięcie. Powieki miała mocno zaciśnięte. Usta także. Jakby broniła się przed wybudzeniem.

– Trzymajcie się z daleka od mojego sumienia – odparł Beltram, bo pan rycerz milczał zniesmaczony propozycją. – Skupcie się na swoim, ale nie łudźcie się panie majordomie, że jeśli po moim wyjeździe albo śmierci rozpuścicie plotki, że ubogi kapłan morderca, najpewniej z gór Karmelu, zaszlachtował księżniczkę, zmaże to krew z waszych rąk. Poetę i guślarkę mogliście ukatrupić, jeśli nie w zgodzie z sumieniem, to w zgodzie z prawem. Ale na ukatrupienie księżniczki prawo zgody już nie daje. Tę zbrodnię będziecie musieli wziąć na siebie. Nie unikniecie jej. I doprawdy nie wiem, czy demon uczyni wzgląd na wasze motywy. Czy zaniecha okazji, dowiedziawszy się, że to ze względu na miłość do córek? Bo przynajmniej jedna z nich zasługuje na królewski tron. Wszak z niecierpliwości za tronem już przebiera nogami…

– Dość tego! – Majordom pobielał na twarzy. – Dokonaliście wyboru, czas zmierzyć się z konsekwencjami. Kapitanie, zapracujcie na nagrodę.

Nim jednak kapitan cośkolwiek uczynił, Beltram, już wcześniej wszystko obmyśliwszy, szybkim ruchem chwycił misę ze stołu i chlusną wodą, celując w Nefelię.

Śpiąca piękność szeroko otworzyła oczy będące, według sławetnego poety, jak dwie zmętniałe sadzawki. Wtem do tychże oczu wdarło się ostre jak brzytwa światło świec i ucięło, ukąsiło, ukłuło jeszcze senny umysł! Nefelia rozwrzeszczała się na całe gardło jak dziecko wyjęte z łona matki. Wymachiwała bezradnie rękami i nogami, desperacko broniąc się przed palącą jasnością. Po chwili do wrzasków księżniczki dołączyła dwórka, która miała już serdecznie dość wrażeń jak na jedną noc. Także i Probus nie próżnował, pierwszy otrząsnął się z zaskoczenia, w oka mgnieniu dobył miecz i zaatakował zdezorientowanego kapitana straży pałacowej, który z głupim wyrazem twarzy przyglądał się poczynaniom księżniczki.

W tym samym czasie na niższych piętrach pobudzili się niewolnicy, nie mogli już dłużej udawać, że odgłosy na górze to wiatr i harcujące myszy. Wybiegli z pokoi, czując bat, który przeorze im plecy, jeśli wyjdzie, że nie zawiadomili straży. Kilku strażników zresztą już pędziło w stronę komnaty Nefelii, bo wreszcie wydusili z rozhisteryzowanej dwórki, o co cały ten pisk. Do nich dołączyli kolejni. Wkrótce cały pałac stanął na nogi.

 

IX.

– Czego zażyczyłeś sobie jako nagrodę? – zapytał Zenon, przegryzając winogrono. – Tysiąca szelągów? A może tytułu? Może ziemi jakiejś, zamku albo pałacu?

Beltram również poczęstował się winogronem.

– Mój drogi Zenonie, kiedy zaprowadzono mnie skutego przed króla, nie w głowie były mi życzenia. Pamiętaj zresztą, że król, jako tako, o niczym nie wiedział.

– Nie pytałem, czegoś życzył sobie od króla.

– Królowej nie w głowie spełnianie życzeń. Za intrygi i knowania zostaje wypędzona, jeśliś jeszcze nie wiedział. Przynajmniej, dopóki sprawa nie przycichnie. No, chyba że mądre głowy na dworze króla prędzej wymyślą odpowiednie wróżby, klątwy i przepowiednie, które wyjaśnią szlachcie i ludowi, co zaszło w komnacie księżniczki i dlaczego było to zgodne z prawem, i może nawet dobre. – Beltram zaśmiał się pod wpływem wzroku Zenona. – Niech ci będzie! Poprosiłem króla, rzecz jasna, już po wszystkim, który o mnie wcale nie zapomniał i podziękował za wszystko… Zażyczyłem sobie, aby kiedyś w przyszłości na jakimś placu postawiono marmurową kolumnę z posągiem Azarana oraz tego, że jeśli kiedyś znajdzie się jakiś chłopiec zaciekawiony ową kolumną i postacią na niej, to go król należycie wyposaży i wyprawi w drogę, aby mógł odszukać jednego z mistrzów.

– Ech! Przewidywalny jesteś Beltramie. Ja to bym przynajmniej poprosił o wałacha z królewskiej stadniny, żeby nie musieć piechotą włóczyć się po tym świecie i pięt dłużej nie zdzierać.

– Zabrałaby mi tego konia pierwsza lepsza grupka zbójników, wcześniej posławszy strzałę między krzyże. Ubóstwo czyni cię niewidzialnym dla zła. – Beltram przegryzł kolejne winogrono. – Jak już mówiłem, nie udało mi się unieszkodliwić demona i ten pewnie powróci za jakiś czas. Księżniczkę trzeba na to przygotować. Nie wystarczą magiczne amulety. Potrzeba prawdy i dobra. Poprosiłem więc króla, jeśli się oczywiście zgodzisz Zenonie, abyś zajął się kształceniem i wychowaniem Nefelii. Wierzę, że pod twoim okiem nadrobi zaległości i pogodzi się z przeszłością. Co w zamian za to otrzymasz, to już zależy od ciebie.

Filozof aż zaklaskał w dłonie z radości.

– Naprawdę? Nie kłamiesz ty mnie? Pewnie, że się zgodzę. Zobaczysz, kiedy następnym razem się spotkamy, będę co najmniej nowym majordomem – zaśmiał się Zenon.

– Abyś tylko nie skończył jak poprzedni.

– Nie mam ambicji zaznajomić się z katowskim toporem.

Na chwilę zamilkli.

– I naprawdę nie wziąłeś nic dla siebie?

Beltram zmrużył oczy. Przypomniał sobie bynajmniej nieskromny uśmiech królowej i jej dostojne milczenie, kiedy wręczała mu jeden z kolczyków. Mleczną perłę zaklętą w formie łzy. Na pamiątkę.

– Nic. No, prawie nic…

 

Aleksander Zbrożek

Koniec

Komentarze

Witaj.

Z technicznych spraw (sugestie, do przemyślenia):

Na początku mam wątpliwość co do całego tekstu (tylko do rozważenia, bo nie mam co do tego pewności) – czy córka króla to księżniczka, czy królewna?

 

 

Taka z niej niecnota, a tylu bohaterów do niej ciągnie. – czy to powtórzenie celowe?

W pośrodku stała fontanna otoczona ławkami z marmuru. – czy tu celowa taka stylizacja?

A że wcale nie mam się za gorszego od dzielnych rycerzy, szalonych czarowników, czy innych kapłanów (przecinek?); wstawiłabym je jeszcze w wielu innych miejscach, ale to moja mania… ;) ) postanowiłem spróbować własnych sił.

Pamiętaj, że sam tego chciałeś i nie myśl, że z ciebie drwię, ale przyczyna tego całego zamieszania jest, jakby to rzec… bardzo prozaiczna. – powtórzenie

Zaczęła wtykać nosek w sprawy dorosłych i nie znalazł się nikt rozsądny, kto by ją pouczył w tych sprawach. – powtórzenie

Ja wiem, że wam (przecinek?) zjadaczom…

A zresztą (przecinek?) skoro i tyś wtajemniczony, to nie roztrząsajmy.

Śmiałbym się do łez, gdyby tymi osmolonymi kośćmi okazał się ów kpiarz: Kabestan, który nie podołał książęcym humorom. – tu mam pytanie, o którego księcia chodzi?

A teraz powiedź mi, a dobrze się zastanów, czy ty w to naprawdę wierzysz? – czy tu celowo taka forma?

– Mimo wszystko nie przekonałeś mnie – odparł spokojnym głosem Beltram, kiedy Zenon nieco ochłonął. – A dziwi mnie, że po tym, co sam przeszedłeś, tak łatwo dałeś wiarę w klątwę. – powtórzenie

A że księżniczka młoda, niewielki występek mógł ja rozłożyć. – literówka

– Sam widzisz (przecinek?) przyjacielu…

– Beltram (przecinek?) zjadacz grzechów …

Na złość urzędnikowi (przecinek?) Beltramowi nawet przez moment nie zadrgał żaden mięsień na twarzy. Beltram bardzo dobrze ich pilnował. – powtórzenie

Nie wiem, czyś tak zaślepiony swoim dobrym mniemaniem o sobie, czy może jakimś przypadkiem nie słyszałeś, że mieliśmy tutaj już różnorakich kapłanów najbardziej wymyślnych bóstw. – styl

Jestem pewny siebie, ale z pewnością nie jestem jeszcze pewny swego. – czy te powtórzenia celowe?

Aby nie zakłócań snu Nefelii (przecinek?) okna pozasłaniano grubymi kotarami i gdyby nie lichtarz na stole, w komnacie byłoby zupełnie ciemno. – literówka

Rozmowa tak je pochłonęła, że nawet nie zauważyły, że mają gości. – powtórzenie; może np.?: Rozmowa tak je pochłonęła, że nawet nie zauważyły wejścia gości.

– Zatem (przecinek?) miłe panie (i tu?) możecie wyjść.

Masz godzinę. Później mam ważne spotkanie. – powtórzenie

– Kojarzy się z ogniskiem domowy – odparł Beltram, mrużąc ciężkie powieki. – literówka

Dziewczyna leżała nieruchomo (przecinek?) podobna zwłokom wystawionym na marach i tylko spokojny oddech świadczył, że żyje.

Zabieraj (przecinek?) panie zjadaczu (i tu?) swój tobołek i wychodź!

Grymas na twarzy króla zaś nie pozostawił, co do tego wątpliwości. – zbędny przecinek?

– Jak to (przecinek?) nie ma klątwy? – zawołał dworak w jedwabnej chlamidzie. – skoro wołał, czy nie powinien być wykrzyknik?

Słuchajcie (przecinek?) szlachetne panie i panowie, ten nienaturalnie wysoki kapłan ma na myśli dżina!

Te zaś, jakby to był dla was, Wasza Wysokości, nieprzyjemne, nie opętują ludzi niewinnych. – składniowy – brak wyrazów lub liter w zdaniu

– Grzech, o którym mówiłem – kontynuował niezrażony zjadacz – jest dla duszy (przecinek?) jak krwawiąca rana dla ciała.

Niezagojona (przecinek?)nie dość, że osłabia człowieka, to jeszcze grozi tym, że wniknie przez nią zaraza.

Ustaliłem, że wasza córka jest opętana, uczciwość nakazuje mi wam o tym powiedzieć, a ofiarność (myślnik?) jej pomóc.

Dwór królewski zawył po raz wtóry (przecinek?) niby królewski zwierzyniec zebrany w jedno miejsce.

– Dość! – krzyknął król, nie wiadomo, czy bardziej do Beltram, czy dworaków. – literówka

Teraz widzę wyraźnie, że jesteś szaleńcem i jeśli przeklęty ifryt w kimś mieszka (przecinek?) to najpewniej w tobie.

– Jaki głupiec chce mówić z lekarzem, który został oćwiczonych na oczach gawiedzi? – rzekł surowo. – literówki

Owym skromny przebraniem była suknia z atłasu w kroju niespotykanym na co dzień w Jazerii, sprowadzona najpewniej przez kupców z północy. – literówka

Nie dziwię się, że te wszystkie traktaty o miłości są takie długie! Ile by wierszy można poświęcić temu, jak dostać się do łożnicy lubej na drugim piętrze pałacu w chłodzie, nocy i (ze?) strażnikami w pobliżu.

Zabrałaby by mi tego konia pierwsza lepsza grupka zbójników, wcześniej posławszy strzałę między krzyże. – składniowy – literówki?

– Na prawdę? – ort. – razem?

 

Pod kątem językowym warto jeszcze całość staranie przejrzeć i poprawić.

 

Piękna opowieść, stylizowana, pełna tajemnic, pisana w ciekawy sposób i oparta na interesującym pomyśle, sylwetki bohaterów – barwne i plastycznie przedstawione, dialogi świetnie komponują się z całą fabułą, sporo rubasznego humoru.

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

cool

Na początku mam wątpliwość co do całego tekstu (tylko do rozważenia, bo nie mam co do tego pewności) – czy córka króla to księżniczka, czy królewna?

W języku polskim księżna to żona księcia, księżniczka zaś to córka księcia.

K.Kłosińska – UW

Czyli u nas – wiadomo. Ale nie w każdym kraju jest to tak oczywiste – Karol III nie był królewiczem,

tylko księciem. Aż do koronacji.

dum spiro spero

Cześć, Bruce.

Dzięki za komentarz i łapankę. Moje oczy już więcej rady nie dały wyłapać. Jak będę miał chwilę, poprawię. :)

W pośrodku stała fontanna otoczona ławkami z marmuru. – czy tu celowa taka stylizacja?

To celowy zabieg. Podłapałem to sformułowanie cztając jakieś pamiętniki i tak w mi głowie zostało.

Śmiałbym się do łez, gdyby tymi osmolonymi kośćmi okazał się ów kpiarz: Kabestan, który nie podołał książęcym humorom. – tu mam pytanie, o którego księcia chodzi?

Chodzi o księżniczkę, ale czy jest przymiotnik w żeńskiej wersji od “książęcy”?

Na złość urzędnikowi (przecinek?) Beltramowi nawet przez moment nie zadrgał żaden mięsień na twarzy. Beltram bardzo dobrze ich pilnował. – powtórzenie

To celowe. Jakoś w mojej głowie ładnie to brzmi. :)

Jestem pewny siebie, ale z pewnością nie jestem jeszcze pewny swego. – czy te powtórzenia celowe?

To również celowe, ale tutaj przyznaję, nie mam pewności, czy ta riposta dobrze mi wyszła. Może trzeba będzie nad tym popracować.

 

Cześć, Fascynator.

Czyli u nas – wiadomo. Ale nie w każdym kraju jest to tak oczywiste – Karol III nie był królewiczem,

tylko księciem. Aż do koronacji.

Przyznaję, że nie pamiętam już, co dokładnie sprawiło, że postanowiłem trzymać się formy “księżniczka”, bo było to trochę czasu temu. Ale może właśnie analogia do brytyjskiej rodziny królewskiej.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cześć!

Ortografy:

doprawdy – piszemy łącznie

naprawdę – piszemy łącznie

 

Żabionosy omiótł wzrokiem czarną jak smoła mnisią kieckę, której spód falował na wietrze.

Nic na to nie poradzę. Od razu stanął mi przed oczami Paszczak w swojej sukience, która miała na dole falbany… Ale to tylko dygresja :) i chyba raczej żabonosy

 

Opowiadanie trochę nierówne. Dobrze został napisany zjadacz grzechów, którego poznajemy coraz bardziej z każdym kolejnym wydarzeniem i kolejnym dialogiem. Stylizacja też na plus, spodobało mi się, że archaizmy i gwarowość nie przeszły w manierę, ale czytało się bardzo naturalnie.

Najmniej dopracowany fragment i dla mnie niejasny to scena egzorcyzmu i to, co dzieje się później. Wprowadzasz postacie dwórek, ale w tej scenie zaczynają się pojawiać jako “panienka” , “panna” i nie wiadomo, do kogo się to określenie odnosi, czy do księżniczki? Nie wiadomo, kto płacze, kto bije, a kto piszczy. Warto dla jednoznaczności przekazu pozostać przy nazywaniu ich “dwórka”.

Całej scenie brak plastyki, to znaczy trudno sobie ją wyobrazić, ponieważ brakuje szczegółów. Zwłaszcza, gdy w komnacie jest już kilka osób i nie wiadomo, jak się tu znaleźli.

Majordom, w sumie kluczowa postać, pozostaje dla mnie niezrozumiała. To raczej z opisu królowej dowiadujemy się, kim jest, natomiast z samego jego zachowania i wypowiedzi nic nie wynika. Można byłoby zrobić go bardziej charakterystycznym, a jego słowa nasycić żądzą, pychą… etc.

Ogólnie fajny pomysł, szkoda tylko, że postać filozofa jest drugoplanowa, mógłby bardziej się przydać. Zacny motyw walki z demonami, tylko trzeba bardziej tekst dopracować. I tytuł nie bardzo trafiony, bo opowiadanie jest o kimś innym :)

Pozdrawiam!

 

 

 

Cześć, chalbarczyk!

Dziękuję za komentarz, uwagi napewno wezmę sobie do serca i w przyszłości postaram się poprawić tekst.

Od razu stanął mi przed oczami Paszczak w swojej sukience

Może Beltram tak będzie wyglądał na starość? :p

Najmniej dopracowany fragment i dla mnie niejasny to scena egzorcyzmu

Obawiam się, że lepiej tutaj nie będzie. Aby nadać temu większy sens musiałbym zagłębić się w lore świata i popełnić info dupmy. Wprowadzić pewne kluczowe pojęcia i je porozwijać, na co nie miałem za bardzo miejsca i sytuacji, która by temu sprzyjała.

Wprowadzasz postacie dwórek, ale w tej scenie zaczynają się pojawiać jako “panienka” , “panna” i nie wiadomo, do kogo się to określenie odnosi, czy do księżniczki?

Próbowałem w ten sposób zróżnicować określenie na dwórki, aby się nie powtarzać, ale zgodzę się, że może to wprowadzać zamieszanie.

Majordom, w sumie kluczowa postać, pozostaje dla mnie niezrozumiała.

Dla mnie to oportunista. Sytuacja tak się ułożyła, że jest w stanie coś na niej dla siebie ugrać i właściwie nie musi nic robić, aż nagle zjawia się ktoś, kto mu psuje plany. Nie chciałem uczynić z niego kogoś jednoznacznie złego, stąd może ten brak wyrazistości, o którym piszesz. 

Ogólnie fajny pomysł, szkoda tylko, że postać filozofa jest drugoplanowa, mógłby bardziej się przydać.

Kto wie, może jeszcze kiedyś powróci?

I tytuł nie bardzo trafiony, bo opowiadanie jest o kimś innym :)

Tytuł miał wskazywać postać odpowiedzialną za zamieszanie. Jeśli uda mi się skonstuować drugie opowiadanie, to wówczas pomyślę o jakimś tytule nadrzędnym.

Dziękuję raz jeszcze za wskazówki.

Pozdrawiam. :) 

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Dla mnie to oportunista. Sytuacja tak się ułożyła, że jest w stanie coś na niej dla siebie ugrać i właściwie nie musi nic robić, aż nagle zjawia się ktoś, kto mu psuje plany. Nie chciałem uczynić z niego kogoś jednoznacznie złego, stąd może ten brak wyrazistości, o którym piszesz. 

No właśnie. Pisząc, masz w głowie postać i wiesz, jaki ma charakter… ale

w tekście tego nie widać. Napisz tak, żeby i czytelnik wiedział, o co chodzi :)

Ja na przykład myślałam, że jest chorobliwie ambitny…

 

Tytuł miał wskazywać postać odpowiedzialną za zamieszanie.

Ale my W OGÓLE nie poznajemy księżniczki. I nic o niej nie wiemy. Dlatego moim zdaniem tytuł trochę nie oddaje treści.

Pozdrawiam!

Stylizacja to niewątpliwie atut tekstu, zatem – jasna sprawa. rozumiem! :)

No właśnie, Fascynatorze i Szanowny Autorze, takie miałam wątpliwości i wolałam o nich wcześniej napisać, choć w literaturze faktycznie spotyka się często księżniczki jako córki królewskie… :)

Pozdrawiam serdecznie i również dziękuję. :)

Pecunia non olet

No właśnie, Fascynatorze i Szanowny Autorze, takie miałam wątpliwości i wolałam o nich wcześniej napisać, choć w literaturze faktycznie spotyka się często księżniczki jako córki królewskie… 

Szanowny Autor zawsze mógł zrobić błąd. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Szanowny Autor zawsze mógł zrobić błąd. :)

 

Duuużo częściej popełnia je komentująca. :)

Pecunia non olet

Cześć, 

Stworzyłeś dość eklektyczny świat, czerpiąc z licznych mitologii / tradycji/ historii. Zgrabnie to wszystko zszyłeś i całość prezentuje się bardzo dobrze.

Główny bohater, na razie, wydaje mi się trochę zbyt idealny, a przez to nienaturalny. Gdyby to była cała historia, to pewnie bym się go czepiałsmiley, ale to dopiero początek cyklu, więc zapewne będzie miał jeszcze okazję pokazać, że ma swoje słabości, zadry czy mroczne historie. Zobaczymysmiley.

Historia mnie wciągnęła, więc jakoś specjalnie zwracałem uwagi na potknięcia. Może tylko rzeczywiście pod koniec miałem wrażenie, że zrobiło się trochę chaotycznie ale, tak jak już wspomniałem, to jest początek większej historii i drobne niedociągnięcia będzie można wygładzić.

Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.

 

Z przyjemnością przeczytałam historię śpiącej królewny, która tym razem nie za sprawą rozeźlonej wróżki zapadła w długi sen. Podoba mi się Twoja wersja, Atreju, do gustu przypadł mi zbiór postaci przewijających się w opowieści, nawet jeśli nie wszyscy mieli coś do powiedzenia i bardziej wyrazistego zaistnienia.

Pozostaję z nadzieją, że niezbyt długo przyjdzie czekać na kolejne opowiadanie, którego bohaterem będzie Beltram.

Ufam, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić Nefelię do Biblioteki. :)

 

– Jeśli nie je­ste­ście ka­pła­nem, panie nie-ka­płan, to kim je­ste­ście? – Wtrą­cił się do roz­mo­wy typ za­ro­śnię­ty jak za­pusz­czo­ny traw­nik.– Jeśli nie je­ste­ście ka­pła­nem, panie nie-ka­płan, to kim je­ste­ście? – wtrą­cił się do roz­mo­wy typ za­ro­śnię­ty jak za­pusz­czo­ny traw­nik.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

pa­trzył wiel­ki­mi ocza­mi na wy­so­kie­go zja­da­cza grze­chów w czar­nej mni­siej su­kien­ce i czar­nych wło­sach się­ga­ją­cych ra­mion. → …pa­trzył wiel­ki­mi ocza­mi na wy­so­kie­go zja­da­cza grze­chów w czar­nej mni­siej su­kien­ce i z czar­nymi wło­sami się­ga­ją­cymi ra­mion.

Można być w czarnej sukience, ale nie można być we włosach.

 

Chcąc po­zbyć się nie­przy­jem­ne­go smaku z buzi… -> Chcąc po­zbyć się nie­przy­jem­ne­go smaku w ustach

Buzię mają dzieci.

 

chwy­cił za udko kur­czę­cia i ob­gryzł je do kości. → …chwy­cił udko kur­czę­cia i ob­gryzł je do kości.

 

Na­stęp­nie za­brał się za przy­go­to­wa­nia do ob­rząd­ku. → Na­stęp­nie za­brał się do przygotowań do ob­rząd­ku.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Wsa­dził do buzi oliw­kę… → Wsa­dził do ust oliw­kę

 

Sam zaś wy­su­nął się na przód. → Na przód czego się wysunął?

Pewnie miało być: Sam zaś wy­su­nął się naprzód.

 

i za­wsty­dzał ob­ję­to­ścią mu­skuł… → Muskuły są rodzaju męskiego, więc: …i za­wsty­dzał ob­ję­to­ścią mu­skułów

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika muskuł.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, czeke!

Dziękuje za komentarz.

Główny bohater, na razie, wydaje mi się trochę zbyt idealny, (…) , zadry czy mroczne historie. Zobaczymy.

Mam tego świadomość. Starałem się trochę zasygnalizować jego wady, ale z pewnością nie wychodzą one w tym opowiadaniu na wierzch. Dziękuję za uwagę. :)

 

Cześć, regulatorzy!

Podoba mi się Twoja wersja, Atreju, do gustu przypadł mi zbiór postaci przewijających się w opowieści, nawet jeśli nie wszyscy mieli coś do powiedzenia i bardziej wyrazistego zaistnienia.

Tak, trochę ich jest. Lekkie zamieszanie na koniec mam zamiar poprawić za radą chalbarczyk, ale muszę nad tym trochę posiedzieć.

Pozostaję z nadzieją, że niezbyt długo przyjdzie czekać na kolejne opowiadanie, którego bohaterem będzie Beltram.

Teraz na pewno będę miał większą motywację. Ale u mnie z szybkością pisania jest, mówiąc delikatnie, słabo. Nad tym tekstem spędziłem około czterech miesięcy, oczywiście z przerwami. A samych podejść do świata i bohatera miałem tyle, że sam już wszystkich nie pamiętam.

Ufam, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić Nefelię do Biblioteki. :)

Poprawiłem. Twoje oko jak zwykle nie zawodzi, reg. Dziękuję za odwiedziny i komentarz. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Bardzo proszę, Atreju. Cieszę się, że mogę odwiedzić klikarnię. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja tez postanowiłam kliknąć, bo ubawiły mnie losy biednego zjadacza grzechów, który okazało się, że wcale święty nie był.

Ale żeby nie skończyło się tylko i li na pochwałach, będzie też trochę krytyki (mam nadzieję, że konstruktywnej)

Trochę brakowało mi dodatkowych informacji, rozumiem, że kot jeszcze w przyszłości namiesza, mam nadzieję, że w kolejnym opku poznamy dzieje żony królewskiej bo trochę niekonsekwentnie o niej piszesz. Raz jest to oddana matka, która dla swojego dziecka zrobi “absolutnie” wszystko, kiedy indziej wspominasz o niej jako o intrygantce. Czy sugerujesz, że miała coś wspólnego z opętaniem córki przez majordoma czy ja się pogubiłam w zakończeniu?

A tytuł mi się podoba. Zwraca uwagę na temat księżniczki, nie tylko bohatera. 

Cześć, Nova. 

Trochę brakowało mi dodatkowych informacji, rozumiem, że kot jeszcze w przyszłości namiesza

Na to pytanie udzielił odpowiedzi Beltram w zakończeniu. Ja specjalistą w zakresie demonologii nie jestem. ;P

dzieje żony królewskiej bo trochę niekonsekwentnie o niej piszesz. Raz jest to oddana matka, która dla swojego dziecka zrobi “absolutnie” wszystko, kiedy indziej wspominasz o niej jako o intrygantce.

Królowa realizuje wolę króla. Ma swoją godność, ale ja nie nazwałbym jej intrygantką, tym bardziej oddaną matką. Czy mogłabyś mi wskazać fragmenty, po których doszłaś do takich wniosków? Może mógłbym je wedy poprawić, by nie były mylące.

Czy sugerujesz, że miała coś wspólnego z opętaniem córki przez majordoma czy ja się pogubiłam w zakończeniu?

Chyba trochę się pogubiłaś. Ani majordom, ani królowa nie odpowiadają za opętanie. Odpowiedzi należy szukać w rozdziale drugim i przedostatnim. :)

Dzięki raz jeszcze za odwiedziny i za klika. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

rozdział przedostatni:

Czy zaniecha okazji, dowiedziawszy się, że to ze względu na miłość do córek?

tu czytam wyraźną sugestię, że dla córek gotów jest do pozbycia się księżniczki, więc to on mógł być sprawcą nieszczęścia i podrzucić jej demona i to wyczytałam sobie już między wierszami. laugh

 

Księżniczki chciał się pozbyć. Początkowo nie musiał nic ku temu robić, bo nikt nie potrafił jej ocalić, a teraz musi działać. Ale majordom nie potrafiłby “podrzucić” demona. Musi działać w tradycyjny sposób. Rozumiem jednak, skąd taki pomysł. Nawiasem mówiąc, mnie też on chodził po głowie. :P

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Na starcie uwagi nazbierane na bieżąco:

 

Powierzył sprawę tutejszemu magowi. Kabestan, bo takie było jego imię

Jak mniemam, kraj był nadbrzeżny :P

Prosty a niegłupi lud zaraz dodał dwa do dwóch i wyszło, że skoro klątwa działa, wyrok na poetę był niesłuszny, a on sam szczerą prawdę śpiewał.

Do tej pory nie było wprost powiedzianego, za co został skazany poeta, więc myślałem, że właśnie za pozbawienie księżniczki cnoty, a, jak teraz rozumiem, zarzucono mu kłamstwo. Do tego nie wiem, jak prosty lud przeszedł od snu księżniczki do prawdziwości historii. Być może luka zostawiona celowo.

Nasz bohater jednak nie zrezygnował i dwa dni później stawił się w kolejce do urzędnika.

Jeśli zwroty tego typu nie są stosowane regularnie, mnie osobiście wybijają. Powiedziałbym, że w tekście mamy stylizację języka, ale sama narracja niczym szczególnym się nie wyróżnia, więc drażniły mnie też trochę pojawiające się później wykrzykniki, chociaż może tylko mnie.

Błędnie zaś je rozpoznawszy, stosują błędne metody. Kapłani z kolei, choć mają potencjał prawidłowo rozpoznać zjawisko i nawet jego przyczyny, stosują przestarzałe, nieskuteczne metody.

Powtórzenie w akcentowanych (to chyba dobre słowo) pozycjach. Nie wiem, czy zmiana szyku w drugim zdaniu na “stosują metody przestarzałe, nieskuteczne” by nie pomogła.

To mój cały majątek, pomyślał Beltram, wykładając na stół złote monety. Zenonie, jak ja ci się odwdzięczę za gościnę?

Skoro kaucja, to pieniądze dostanie z powrotem.

Wsparty o ścianę połyskiwał odbijanym światłem dnia.

W tej sytuacji raczej nie miał czym innym błyszczeć. “Połyskiwał, wsparty o ścianę” przenosi prawdopodobnie tyle samo informacji.

– Kapłani często stosują kadzidło, by uczcić boga, któremu służą – mówił, przygotowując mosiężny trybularz.

Mam wrażenie, jakby bohater mówił bezpośrednio do czytelnika. Gdyby mówił do siebie, raczej nie stwierdzałby rzeczy z jego perspektywy tak oczywistych. Może dodać coś w stylu “zobaczymy, co z ciebie wyjdzie?” albo nie robić z tego dialogu?

Uwagę Beltrama przyciągnął majordom, którego zjadacz wypatrzył wśród wysokiej rangi urzędników, co wcale nie było proste. [Opis]…

Opis majordoma akurat teraz jest trochę dziwny, wcześniej mieliśmy już z nim do czynienia. Tutaj dodatkowo na sali mamy króla, który opisywany nie jest.

wymalowane gąski, spasione gazele oraz małpującą ową zgraję małpy.

małpujące

– Nie chcę tutaj głośno wypowiadać jej imienia. – Beltram zgodził się, wszak winny był przyjacielowi choćby uprzejmość. – Świetnie, przejdźmy zatem do biblioteki, tam mur jest grubszy, a okna węższe.

To nie powinny być didaskalia do wypowiedzi Zenona.

– Dziękuję[,+] panie zjadaczu grzechów – zwróciła się uroczyście niewiasta do Beltrama

Zenon[,] wprawdzie[,] twierdzi, że trudno o bardziej ustronne miejsce w całej Jazerii

Czy tu wtrącenie konieczne?

Warunki takie nie ułatwiały Beltramowi, już i tak trudnego zadania

Przecinek zbędny.

Wreszcie[,+] mokry od potu, z trzęsącymi się nogami i brudny od krwi, która puściła się z ran po chłoście, dotarł do okna.

Tu nie dam głowy, ale osobiście bym wstawił.

Magowie nazywali je błędnymi ognikami i pojawiały się czasem jako niezamierzone działanie czarów.

Może lepiej kropka zamiast i?

 

Jak już wspomniał chalbarczyk, podczas sceny w komnacie mamy pannę (dwórkę czy księżniczkę?) i rycerza (jednego z dwóch?) i momentami ciężko się połapać, kto jest kim.

Być może problem jest po mojej stronie, ale mam problemy ze zrozumieniem propozycji, którą złożył na końcu majordom Beltramowi. Chodzi o to, że gdyby nie-kapłan odjechał, to księżniczka zostałaby uznana za grzeszną, więc nie mogłaby być następcą tronu? Przecież gdyby majordom spróbował przepchnąć taką argumentację, król dalej trzymałby się wersji, że to była klątwa, którą w jakiś sposób udało się zdjąć.

 

Poza tym czytało się przyjemnie, historia była spójna i kilkukrotnie zaskakująca. Na plus idzie też stylizacja bohaterów, którzy ziewają/mają wadę wymowy i rozbicie monologu Zenona na starcie. Widać znajomość, z tego co się orientuję, przede wszystkim starożytnej Grecji, pozwalającą na szczegółowy opis świata. Jedyne co, to szczegóły kłóciły mi się momentami z nieco baśniową naturą historii, ale nie było to nic dużego.

 

Klikam i pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Cześć, ostamie!

Jak mniemam, kraj był nadbrzeżny :P

Początkowo nie zrozumiałem, ale wujek Google pomógł. Że też coś takiego istnieje. ;p

Do tej pory nie było wprost powiedzianego, za co został skazany poeta (…) do prawdziwości historii. Być może luka zostawiona celowo.

Zdarzenia, o których mówi Zenon, działy się przed trzema laty. Opowiada o nich sam filozof, który skłania się ku wierze w jakąś klątwę. Stara się on na swój sposób oddać ówczesną sytuację. Stosuje uogólnienia, może nawet rzutuje na lud swoje własne opinie. Nie wie on o wszystkim. Do sprawy podchodzi trochę z żartem. Nawiasem mówiąc, był przekonany, że w komnacie trzymają trupa. To taka pierwsza linia obrony. ;p

A teraz, poeta został skazany za kłamstwa, obrazę majestatu. Co dokładnie zaszło między nim a księżniczką, jest wiadome jedynie samej księżniczce, bo poeta nie żyje. Lud zna jego balladę, zna pogłoski o jakiejś klątwie, a teraz księżniczka zasypia, co zostaje odebrane jako spełnianie się klątwy. Stąd wniosek, że jeśli klątwa działa, to poeta śpiewał prawdę. Nie znaczy to, że każdy w to wierzył, a jedynie, że taki głos się przebił. Mając doświadczenia z ostatnich dwóch trzech lat, wydaje mi się, że możliwe jest takie połączenie plotek z prawdą i wyłonienie się pewnej hipotezy.

Oczywiście istnieje też trzecia opcja, o której głośno mówić nie mogę, bo muszę dbać o reputację. ;p

Jeśli zwroty tego typu nie są stosowane regularnie, (…), chociaż może tylko mnie.

Ja mam słabość do tego sformułowania. Pierwszy raz pojawia się w drugim rozdziale. A potem pięć razy. :) Znajdzie się jeszcze pewnie ktoś, komu się nie spodoba. Wszystkim nie dogodzisz.

Skoro kaucja, to pieniądze dostanie z powrotem.

Tak, ale musi przeżyć. Do czasu zaś próby leczenia księżniczki, będzie musiał dalej żyć na koszt przyjaciela.

Mam wrażenie, jakby bohater mówił bezpośrednio do czytelnika. (…)

Zgadzam się i początkowo był tu dialog i to z filozofem, ale to przeszłość. Potem zamieniłem na narrację, że Beltram wyjaśnia majordomowi, co robi, aby nie zrobić czegoś „nieprzepisowego”. Coś w tym stylu. Obciąłem to, uznałem, że aż tak bardzo nie razi po oczach, ale może dobrze byłoby wrócić.

Poprawiłem na:

– Kapłani często stosują kadzidło, by uczcić boga, któremu służą – tłumaczył urzędnikowi, przygotowując mosiężny trybularz.

Uważasz, że jest lepiej? Bądź co bądź urzędnik na tych sprawach się nie zna. Dla niego to coś nowego.

Opis majordoma akurat teraz jest trochę dziwny, wcześniej mieliśmy już z nim do czynienia. Tutaj dodatkowo na sali mamy króla, który opisywany nie jest.

Myślałem na tym, ale w poprzednich scenach ten opis nigdzie mi nie pasował. Król zaś jest mniej istotny dla fabuły, nie ma sensu go opisywać. Opis zaś majordoma kieruje na niego uwagę. Jego zachowanie, reakcja na słowa Beltrama jest ważna. Pozwala też przedstawić go na tle innych urzędników. Ale nie będę się upierał, że nie mogłoby być lepiej.

Zenon[,] wprawdzie[,] twierdzi, że trudno o bardziej ustronne miejsce w całej Jazerii

Czy tu wtrącenie konieczne?

Pasuje mi ze względu na rytm zdań.

Jak już wspomniał chalbarczyk, podczas sceny w komnacie mamy pannę (dwórkę czy księżniczkę?) i rycerza (jednego z dwóch?) i momentami ciężko się połapać, kto jest kim.

Starałem się nieco tam pozmieniać. Księżniczkę określam zamiennie tylko jej imieniem. Pierwszą dwórkę nazywam dziewczyną. Drugą dwórkę nazywam zamiennie panną. Rycerz jest jeden, nazywany swoim imieniem, z rzadka inaczej. Jest też jeden kapitan, określany szerzej jako kapitan straży. Niestety nawsadzałem do jednego pomieszczenia zbyt dużo postaci. Myślałem nad tym, czy nie dałoby się kogoś wyrzucić, prosiłem, groziłem, ale nikt nie chciał wyjść.

Być może problem jest po mojej stronie (…) którą w jakiś sposób udało się zdjąć.

Gdyby Beltram odjechał, majordom zabiłby księżniczkę i starał się przepchnąć narrację, że Beltram był zabójcą. Kwestia w czyim imieniu działał, jest otwarta. Król miał pewnie wielu wrogów. Chciałem nawet dodać jednego, ale już i tak mamy tłum. Fakt, że jego córka nie żyje, zmusiłby króla do ponownego ożenku. A więc realizacji planu majordoma. Majordom postarałby się o to, aby król zaakceptował taki stan rzeczy. Pamiętaj, że majordom nie miał wiele czasu na obmyślanie planu. Taki z kolei ja miałem plan.

Poza tym czytało się przyjemnie, historia (…) to szczegóły kłóciły mi się momentami z nieco baśniową naturą historii, ale nie było to nic dużego.

Też uważam, że te elementy wyszły najlepiej. Moją wiedzę o antyku staram się pogłębiać i stosować w praktyce, bo uważam, że w fantastyce jest nieobecny. Dam sobie rękę uciąć, że pewnie takie powieści lub opowiadania są, ale ja nigdy na żadne nie natrafiłem, stąd sam zacząłem takie pisać. No, na razie tylko jedno. ;p

 

Dziękuję za klika i wyłapanie błędów, a przede wszystkim za szczegółowy komentarz.

Również pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Ja mam słabość do tego sformułowania. Pierwszy raz pojawia się w drugim rozdziale. A potem pięć razy. :) Znajdzie się jeszcze pewnie ktoś, komu się nie spodoba. Wszystkim nie dogodzisz.

A faktycznie, przepraszam za ślepotę. Wygląda na to, że jak zrobiło się regularnie, to przestało mi przeszkadzać i szło na tyle płynnie, że przeoczyłem :)

 

Uważasz, że jest lepiej? Bądź co bądź urzędnik na tych sprawach się nie zna. Dla niego to coś nowego.

Jak najbardziej, jedyne co mi się teraz gryzie, to opis zachowania urzędnika nieco wyżej:

Wyjął niewielką klepsydrę z sakiewki i postawił na stoliczku, po czym zmrużył oczy, niby to zapadając w drzemkę.

Może jednak lepiej, żeby przyglądał się Beltramowi?

 

Gdyby Beltram odjechał, majordom zabiłby księżniczkę i starał się przepchnąć narrację, że Beltram był zabójcą.

Na początku myślałem, że o to chodzi, ale zastanowił mnie ten fragment:

Wyruszysz jeszcze przed świtem na ogierze z królewskiej stajni. Wolny od polityki. Z czystym sumieniem, żeś ocalił księżniczkę i przyjaciela. To się tyczy także ciebie, panie rycerzu.

Właśnie nie ocaliłby księżniczki. Chyba że chodzi o jej zbawienie lub coś tym stylu, ale majordomowi raczej nie przyszłoby to do głowy albo wyraziłby się precyzyjniej.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Jak najbardziej, jedyne co mi się teraz gryzie, to opis zachowania urzędnika nieco wyżej:

Wyjął niewielką klepsydrę z sakiewki i postawił na stoliczku, po czym zmrużył oczy, niby to zapadając w drzemkę.

Rzeczywiście. Coś trzeba podziałać. :)

Właśnie nie ocaliłby księżniczki. Chyba że chodzi o jej zbawienie lub coś tym stylu, ale majordomowi raczej nie przyszłoby to do głowy albo wyraziłby się precyzyjniej.

Zgadzam się i Beltram też by się zgodził, dlatego postąpił tak, jak to opisałem. Urzędnik snuje w swej wypowiedzi jedynie taką wizję, że skoro wygnał demona, to ocalił już księżniczkę i może odejść. To, co się zdarzy potem, niech go już nie obchodzi, on swoje zrobił, może uważać się za bohatera. Pewnie, gdyby wrócił do swoich krain, mógłby nawet nigdy się nie dowiedzieć, jaki był koniec losów księżniczki.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Bardzo ciekawe opowiadanie. Widać skupienie na bohaterach, toteż w niektórych miejscach miałem wrażenie, że jako autor coś przede mną, czytelnikiem, ukrywasz. To może być dobre na początku opowiadania, w środku też, ale pod koniec niesetety też. Przez to czułem, że brakuje mi istotnego elementu. Dotyczyło to raczej zasad świata i tego, co go napędza – nie są to więc rzeczy pierwszej czytelniczej potrzeby, jednak ja je lubię, stąd zwracam nań uwagę.

Tempo tekstu jest dobre, wykonanie już ugładzone, ale i tak czasem zdarza się, ze coś zachrzęści podczas czytania.

Tym niemniej tekst definitywnie na plus :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cześć, NoWhereMan. Dziękuję za komentarz. :)

Dotyczyło to raczej zasad świata i tego, co go napędza – nie są to więc rzeczy pierwszej czytelniczej potrzeby, jednak ja je lubię, stąd zwracam nań uwagę.

Opowiadanie pisałem z myślą, że jest to wstęp, stąd skupiłem się na bohaterze i jego zajęciu, resztę zaś starałem się tak dobrać, aby była w miarę zrozumiała bez wchodzenia głębiej. W przyszłych tekstach, o ile je zrealizuję, zajmę się tymi sprawami.

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Nowa Fantastyka