
Hej
Dziękuję za bete – bruce, HollyHell91
Ortografia i interpunkcja poprawione w – ortograf.pl i https://chat.openai.com/
Miłej lektury :)
Hej
Dziękuję za bete – bruce, HollyHell91
Ortografia i interpunkcja poprawione w – ortograf.pl i https://chat.openai.com/
Miłej lektury :)
Stacja Peryskop
Edward O'Connor zerwał się z leżaka na dźwięk syreny alarmowej. Przebiegł po platformie, zostawiając za sobą widok falującego morza ogrzewanego lipcowym słońcem. Dopadł do schodów i trzymając się poręczy, pokonał je w trzech skokach. Otworzył drzwi pomieszczenia badawczego.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Nie wiemy dokładnie – powiedział Kobayashi znad ekranu komputera. – Otrzymaliśmy z Akwarium krótki, niepokojący komunikat.
Edward nachylił się nad monitorem i odczytał wiadomość.
„Przeciek w laboratorium, prawdopodobnie spowodowany uszkodzeniem basenu. Agresywny członek załogi”.
– Zawiadomiłem już firmę, ekipa pojawi się w przeciągu dwunastu godzin. – Kobayashi spojrzał na O'Connora.
– Cholera, chyba będę musiał tam zjechać. – Edward przeczesał rudą czuprynę.
– Też tak uważam. I zabierzesz ze sobą Arnoszta. – Japończyk zobaczył, jak brwi Irlandczyka unoszą się.
– Czułem, że to powiesz.
– Wiem, że nie przepadacie za sobą, ale to nasz jedyny lekarz, a psychiatra w tej sytuacji może być wyjątkowo przydatny. I jeszcze jedno, jak tylko będziecie w stanie, przekażcie mi informacje, co się tam właściwie dzieje. Nie mogę zignorować tej lakonicznej wiadomości, ale też nie poślę ekipy naprawczej na siedem tysięcy metrów pod wodę, nie mając pełnego obrazu sytuacji.
Doktor Arnoszt Pribyl zapiął suwak skafandra piankowego, przyglądając się, jak O'Connor przypina pas z pistoletem pneumatycznym.
– To naprawdę będzie konieczne? – zapytał doktor.
Kobayashi, dyrektor stacji Peryskop, spojrzał na ochroniarza, ale Irlandczyk, zignorował pytanie Czecha i zajął się przypinaniem harpunów.
– Edward zajmuje się sprawami bezpieczeństwa na stacji. Jeśli uważa, że środki przymusu bezpośredniego mogą być konieczne, nie mam prawa kwestionować jego decyzji – powiedział Kobayashi.
– Rozumiem, ale ja odpowiadam za zdrowie naukowców i wydaje mi się, że uzbrojony człowiek w skrajnie nieprzyjaznym otoczeniu może stanowić zagrożenie, nie wspominając już o tym, jaką reakcję może wywołać u osoby rozchwianej emocjonalnie lub skrajnie załamanej.
– Zdiagnozowałeś już stan naszego agresora, niezły jesteś. Nawet nie wiemy, kto to jest i co zrobił – powiedział Irlandczyk, chowając nóż do pochwy przypiętej do uda.
– Agresywne zachowania mogą być spowodowane lękami wywołanymi zbyt długim przebywaniem pod wodą. U człowieka w takim stanie widok uzbrojonej osoby może doprowadzić do skrajnych reakcji. Przypominam, że ty, O'Connor, też będziesz wystawiony na duży stres…
– O mnie się nie martw, firma płaci mi za bezpieczeństwo ekipy badawczej, nie mam zamiaru do nich strzelać, ale wolę być przygotowany na wszelkie ewentualności.
Arnoszt Pribyl wzruszył ramionami i powiedział:
– Dobrze. Prosiłbym jednak o zaprotokołowanie mojej opinii w tej sprawie.
– Tak zrobię – zgodził się Kobayashi.
– Czy Akwarium kontaktowało się jeszcze? – zapytał ochroniarz.
– Nie. Nie odpowiadają też na moje wiadomości. – Kobayashi ustawił koordynaty na panelu windy.
Doktor spakował apteczkę i założył plecak. Wraz z Edwardem przeszli do kabiny windy głębinowej.
– Jesteście gotowi? – zapytał Kobayashi.
Ochroniarz i doktor potwierdzili zza szklanej tuby. Japończyk podszedł do komputera i wprowadził kod dostępu. Przezroczyste drzwi kabiny zasunęły się bezgłośnie i winda ruszyła. Kobayashi pomachał im na pożegnanie. Szybko stracili z oczu dyrektora stacji Peryskop, winda przemknęła przez dwa piętra platformy, by wyjechać pod nią. Szklana tuba poprowadzona była między stalowymi filarami, utrzymującymi stację nad powierzchnią morza. Arnoszt Pribyl obserwował O'Connora. W chwili gdy przekraczali powierzchnię wody, Irlandczyk zamknął oczy.
– Ekspresowa winda do piekła – powiedział.
– Nie taka znowu ekspresowa, będziemy zjeżdżać jakieś półtorej godziny, by przystosować stopniowo ciała do panującego w głębinach ciśnienia. Nie najlepiej to znosisz, co? – zapytał doktor.
– Nie lubię momentu zanurzenia – powiedział Edward, spoglądając na otaczający ich błękit.
– Piękny widok, jak z innej planety.
– Tak samo przerażający. – Irlandczyk usiadł po turecku.
– Nie jest tak źle – powiedział doktor, podchodząc bliżej szklanej bariery i obserwując ciemny kształt przemieszczający się w oddali. – Nim wjedziemy w otchłań, postaraj się przestawić na myślenie zadaniowe. Uruchamianie wyobraźni w takich miejscach nie tylko nie pomaga, ale i może być niebezpieczne dla psychiki.
Poczuli narastający ucisk w uszach, woda z metra na metr ciemniała coraz bardziej.
– To normalne, choć nieprzyjemne uczucie – powiedział Arnoszt, masując skronie. – Wiesz, że windę skonstruowali z przeźroczystymi ścianami, by człowiek poprzez obserwację otaczającego go środowiska stopniowo przyzwyczaił się do nowego otoczenia? Zamykając oczy, wypierasz sytuację, w której się znalazłeś, a twoja podświadomość zacznie kreować własne wizje tego, co cię otacza. W ten sposób tylko utrudniasz sobie adaptację do nowych warunków.
– Arnoszt, zrób coś dla mnie.
– Słucham.
– Zamknij się.
Gdy zjechali w całkowitą ciemność, podłoga rozjaśniła się niebieskim światłem lamp LED-owych.
– Jest ich trzech: Arnold, Ian i Brad? – zapytał Edward, starając się zająć czymś myśli.
Arnoszt stał przy ścianie windy i wpatrywał się w ciemną pustkę. Ciśnienie stawało się nieznośne, a cisza była niemal namacalna.
– Arnoszt – warknął Edward.
Doktor obrócił się powoli i spojrzał na siedzącego Irlandczyka.
– Mówię do ciebie.
– A ja cię słucham, Edwardzie, bardzo uważnie – odpowiedział Czech, zakładając ręce za plecy.
Z kasztanowymi włosami zaczesanymi na bok i okularach o okrągłych szkłach na nosie wyglądał jakby właśnie szykował się do sesji.
– Czym oni się zajmują? – zapytał Edward.
– Arnold bada morską roślinność, Brad głowonogi, a Ian jest technikiem.
– Pamiętasz, który z nich jest tym kulturystą?
– Ian.
– Oby to nie on okazał się stuknięty, bo z jego gabarytami możemy mieć problemy.
– Obawiasz się, że nie dasz mu rady, Edwardzie?
– Nie. Boję się, że będę musiał zrobić mu krzywdę.
Arnoszt przyglądał się ochroniarzowi przez dłuższą chwilę. Podświetlony niebieskim światłem w półmroku wyglądał dość upiornie, niczym szalony naukowiec z tandetnego horroru. Do tego stał nieruchomo, nawet nie mrugał, więc gdy nagle sięgnął do saszetki u pasa, Edward drgnął odruchowo. Nie uszło to uwadze doktora.
– Nerwy – powiedział, odpinając saszetkę. – To twój problem, Edwardzie, dlatego uważam, że powinieneś zrobić sobie przerwę.
– Dlatego namawiałeś Kobayashiego, by mnie zwolnił?
– Wysłał na urlop.
– Nie pieprz, nie lubisz mnie, i to wszystko. Cała ta doktorska gadka miała być tylko pretekstem do pozbycia się mnie.
Arnoszt wyciągnął szklaną fiolkę i pokazał Edwardowi.
– Tłumacz to sobie jak chcesz – powiedział. – To jest hydroksyzyna. Zaaplikowanie tej ampułki uspokoiłoby słonia. Na naszego furiata też podziała, nawet jeśli jest Mr. Olympia. Odrobina mogłaby też dobrze podziałać na ciebie, nie ograniczając przy tym sprawności ruchowej.
– Prędzej wysiądę z tej windy, niż dam ci się naszprycować.
Podświetlenie zmieniło kolor na czerwony. Obaj spojrzeli najpierw na podłogę, następnie na siebie.
– Za chwilę będziemy na miejscu – pierwszy odezwał się Edward. – Posłuchaj mnie uważnie. Tam jest poważnie wkurzony facet i nie chcę, żebyś mi przeszkadzał swoimi przemądrzałymi uwagami. Więc do chwili, gdy ten furiat nie będzie leżał na glebie, proszę cię, nie wchodź mi w drogę, Arnoszt.
O'Connor wstał energicznie, a doktor odruchowo cofnął się i powiedział:
– Oczywiście, Edwardzie. Nigdy nie miałem zastrzeżeń do twojej pracy. Gdy wykonujesz swoje obowiązki, zauważyłem, że jesteś opanowany. Działasz niemal mechanicznie. Martwisz mnie, gdy nie masz zajęcia. Robisz się spięty i nerwowy, zauważyłem też kilka tików. Nie zrozum mnie źle, obserwacja zachowań bliźnich to moja praca. A twoje zachowanie podpowiada mi, że powinieneś odpocząć.
Winda zaczęła zwalniać przed przyjęciem do stacji badawczej Akwarium. Edward chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Arnoszt uśmiechnął się do niego, jak ojciec do niesfornego dziecka. Wtedy winda stanęła.
Stacja badawcza Akwarium.
LED-y zamiast zgasnąć, zmieniły kolor na zielony, podświetlając ciemne pomieszczenie. Sięgnęli po latarki i nie wychodząc z windy, wodząc za strumieniami światła, zaczęli się rozglądać. Wszystko wyglądało podobnie jak w stacji Peryskop. Komputer, panel kontrolny windy, skafandry do nurkowania. Edward skierował światło latarki na drzwi prowadzące do korytarza. Były zamknięte, a spod nich wypływała woda, powiększając już całkiem sporych rozmiarów kałużę.
– Widzisz to, Arnoszt? Skoro woda dostała się aż tutaj, to musi być naprawdę duży przeciek. Czy w takim wypadku nie powinniśmy wracać na powierzchnię?
– Niezwłocznie, Edwardzie. Jednak obawiam się, że windę można uruchomić poprzez panel. – Doktor podświetlił go strumieniem światła. – A ten wygląda na pozbawiony zasilania.
– A Kobayashi nie może uruchomić jej z Peryskopu?
– Myślę, że tak, ale najpierw musi wiedzieć, że ma nas ściągnąć na górę.
– Do cholery, nie jesteśmy ekipą ratunkową – warknął Edward. – Jeśli siadł generator, to mamy tak samo przesrane jak reszta członków Akwarium.
– Spokojnie, O'Connor. W laboratorium powinna znajdować się radiostacja. Spróbujemy skontaktować się z Kobayashim.
– Chwila, czy przypadkiem dyrektor nie próbował wywoływać Akwarium przez radiostację?
– Z tego co wiem, tak. Bezskutecznie.
– To co nam po radiostacji, która może nie działa?! – wrzasnął Edward.
Arnoszt minął Irlandczyka i wyszedł z windy, rozglądając się. O'Connor nie spuszczał go z oka, podświetlając szczupłą sylwetkę doktora.
– Spójrz, Edwardzie – powiedział Czech, podchodząc do włazu we wschodniej części pomieszczenia. – Za nim jest batyskaf, można by z niego skorzystać.
– A potrafisz go obsługiwać, doktorku?
– Przypuszczam, że Brad lub Arnold będą wiedzieli, jak go użyć – powiedział Arnoszt, ignorując złośliwy ton Irlandczyka.
– To czemu z niego nie skorzystali? Czemu nie komunikowali się za pomocą radiostacji? I gdzie są twoi naukowcy?
Nim Arnoszt zdążył odpowiedzieć, usłyszeli energiczne pukanie do drzwi. Popatrzyli po sobie, tymczasem stukot rozbrzmiewał nieprzerwanie. Skierowali latarki na zalane wodą wejście.
– Czy to jakiś utwór? – zapytał Edward.
Arnoszt przystawił palec wskazujący do ust, wsłuchując się w wystukiwaną melodię.
– Peer Gynt – powiedział doktor, wchodząc w kałużę i przykładając ucho do drzwi. – "W jaskini króla gór”.
Arnoszt cofnął się o krok, złapał klamkę, przekręcił i pociągnął drzwi. W progu, w zupełnych ciemnościach, stała postać. Edward oświetlił ją i zobaczyli wysokiego blondyna o rzadkiej brodzie, zupełnie nagiego. Mężczyzna zdawał się nie zwracać uwagi na oślepiający strumień światła, skierowany na twarz. Szeroko otwarte oczy, nadawały twarzy wyrazu niezmiernego zdziwienia.
– To Arnold? – zapytał O'Connor, nie spuszczając naukowca z oka.
Arnold wszedł do pomieszczenia i zaczął się po nim przechadzać, patrząc zdumiony na wszystko poza Edwardem i Arnosztem, zupełnie jakby ich nie było.
– Tak – potwierdził doktor, podchodząc do naukowca. Stanął przed nim i pomachał mu ręką przed twarzą. Arnold zdawał się patrzeć przez doktora.
– Co się z nim dzieje? – Edward podszedł do obu mężczyzn.
– Nie wiem, O'Connor. Zdaje się, że jest w szoku, ewidentnie wypiera część otaczającej go rzeczywistości. Edward, nie dotykaj go…! – krzyknął Arnoszt, ale już było za późno.
O'Connor złapał za ramię naukowca, który wzdrygnął się, a następnie odskoczył z wrzaskiem, wpadając na wieszak ze skafandrami. Krzycząc przeraźliwie, szarpał rękawy, a gdy runął na podłogę, ściągając kilka ze skafandrów, zaczął walczyć z oplatającymi go nogawkami.
– Nie podchodź do niego, O'Connor – ostrzegł Arnoszt.
Irlandczyk zatrzymał się, nie ściągając ręki z kabury pistoletu.
– To pewnie nasz furiat – syknął Edward. – A skoro beztrosko spaceruje sobie po stacji, pozostali mogą potrzebować pomocy. Przygotuj się, Arnoszt.
Doktor ściągnął plecak i zaczął przygotowywać zastrzyk. Edward nie czekał. Gdy Arnold obrócił się na prawy bok, doskoczył i przycisnął naukowca twarzą do ziemi, wykręcając prawą rękę.
– Arnoszt! – krzyknął, przygniatając kolanem plecy miotającego się Arnolda.
– Jestem gotowy – potwierdził doktor.
Podszedł i jednym pewnym ruchem wbił w pośladek igłę, następnie wcisnął tłok.
Patrzyli, jak Arnold z minuty na minutę słabnie, a jego krzyk przechodzi w bełkot. W końcu naukowiec zaślinił się, a oczy zaszły mgłą.
– Dobra robota, O'Connor. – Doktor poklepał Irlandczyka po ramieniu. – Możesz go puścić.
Edward patrzył chwilę ze wstrętem na dłoń Czecha leżącą na ramieniu. W końcu wstał, wyciągając opaski samozaciskowe i założył je naukowcowi na ręce i nogi. Arnoszt w międzyczasie podszedł do uchylonych drzwi.
– Cała stacja jest zalana – powiedział, oświetlając korytarz.
Edward zaklął, widząc ciemną taflę wody kołyszącą się delikatnie między ścianami.
– Akwarium i Peryskop są zaprojektowane identycznie, z takim samym rozmieszczeniem pomieszczeń – zaczął Arnoszt. – Zamkniemy tu Arnolda, po takiej dawce hydroksyzynum będzie spał jak dziecko, my poszukamy reszty.
– Może powinniśmy się rozdzielić – zaproponował Edward.
– Dobry pomysł, na końcu korytarza jest rozwidlenie, ja pójdę w lewo do pokoi personelu i mesy. A ty sprawdź laboratorium i magazyn.
– Zrobi się, jak tylko znajdę radiostację, spróbuję skontaktować się z Kobayashim.
Arnoszt przytaknął i ruszyli po schodach, wchodząc ostrożnie w wodę.
Morze wdarło się do Akwarium, zalewając korytarz na metr. W ciemności szli ostrożnie, co chwilę wpadając na przedmioty spoczywające pod powierzchnią. Na rozwidleniu rozstali się bez słowa.
*
Edward, gdy tylko zostawił za plecami Czecha, odpiął kaburę i położył dłoń na broni. Czuł się nieswojo zanurzony po pas, w ciemnym korytarzu, a bliskość pistoletu dodawała mu pewności siebie. Gdy doszedł do zakrętu, spojrzał za doktorem, ale już nie dostrzegł światła z latarki Czecha. Skręcił, omijając wózek z próbnikami. Część fiolek unosiła się wraz ze zlewkami, tryskawkami, słojami i innymi naczyniami na wodzie.
Przed sobą dostrzegł szklane drzwi od laboratorium, nieco bliżej, po prawej, kolejne prowadzące do magazynu. Wybrał te drugie, podszedł i sięgnął do klamki, ale zatrzymał rękę tuż nad nią. Skierował latarkę na zamek. Był przekręcony.
– Dobra, O'Connor – powiedział. – Jeśli miałbyś nad głową tony wody i siedziałbyś uwięziony w konserwie, na którą napierałoby niewyobrażalne ciśnienie, z furiatem, któremu odbiło do reszty, to zamknąłbyś go… No właśnie, gdzie?
Podrapał się po brodzie i westchnął.
– W pokoju, albo w magazynie. – Pokręcił głową, karcąc się na głos. – Nie, w kajucie mogą być przedmioty, do których oszalały członek załogi nie powinien mieć dostępu. A więc w magazynie, wśród konserw i innych pyszności.
Spojrzał ponownie na przekręcony zamek.
– Arnold, jeśli wydostałeś się z magazynu, dlaczego przekręciłeś za sobą zamek? Czyżbyś kogoś podszedł, dał mu w łeb, a następnie zamknął w tej ciemni? No cóż, jest tylko jeden sposób, by się przekonać.
Edward zapukał latarką w drzwi. Dźwięk odbił się echem po zalanym korytarzu. O'Conner odczekał chwilę i przekręcił zamek, następnie otworzył drzwi, walcząc z oporem wody.
– Jest tu ktoś? – zapytał, oświetlając regały zastawione prowiantem.
Część zaopatrzenia unosiła się na wodzie. Gdzieś między puszką z ciastkami – a dwiema dryfującymi butelkami, dostrzegł coś, co zwróciło jego uwagę. W pierwszej chwili wyparł z umysłu obraz wystających nad wodę oczu i bujnej czupryny, skierował światło ku paczce chrupek kukurydzianych. Ale coś kazało mu spojrzeć ponownie. Wtedy duże okrągłe oczy zamrugały i spod wody zaczęła wyłaniać się głowa o szerokiej, kwadratowej szczęce, a za nią barczysty tors technika Iana. Edward stał oszołomiony widokiem kolosa, jakby ten był trytonem lub inną mityczną postacią z głębin. Nim technik wyprostował prawie dwumetrowe ciało, o bicepsach wielkości kul do kręgli, O'Connor otrząsnął się i podszedł pytając:
– To Arnold cię tu zamknął? Ian, co się tu stało?
Technik wydawał się spoglądać nad głową Irlandczyka, a jego wyraz twarzy przypominał osobę dopiero co wybudzoną z głębokiego snu.
– Ian, słyszysz mnie? – dopytywał Edward. – Wiesz, gdzie jest Brad?
Gdy stanął przed technikiem, spróbował jeszcze raz:
– Ian, co się tu dzieje?
Wtedy technik pomału skierował spojrzenie na O'Connora. A w jego szeroko rozwartych oczach Irlandczyk dostrzegł strach, mieszający się z hamowaną agresją. Technik rozłożył szeroko ręce i bardzo pomału objął ramiona Edwarda. Irlandczyk ostrożnie odwzajemnił uścisk, otaczając dłońmi talię Iana. Stali tak połączeni w ciemnościach, a woda falowała delikatnie, podświetlana strumieniem latarki za plecami kulturysty. Edward poczuł, że Ian przyciska go do piersi niemal czule, jak dziecko wymagające pocieszenia.
– Ian? Co się tu stało? – wyszeptał Edward.
– Nie słyszysz? – zaczął w odpowiedzi technik. – Nie słyszysz jego głosu?
– Czyjego głosu? Jesteśmy tu sami.
– O nie. Pan oceanów jest tu. Wie o wszystkim, co się dzieje w jego królestwie. Słyszy, widzi i mówi. Nie słyszysz jego głosu?
Edward poczuł, jak ramiona Iana coraz mocniej się zaciskają.
– Mówi: Co jest w wodzie, należy do oceanu. Jeśli wkraczacie do mego królestwa, powinniście współistnieć w nim na takich samych zasadach, jak reszta istot. Czyż zapraszając gości do swojego domu, nie oczekujecie od nich, by przestrzegali zasad w nim panujących?
Edward spróbował rozerwać uścisk, lecz bezskutecznie. Ramiona Iana zaciskały się niczym stalowy pręty.
– A wy tymczasem panoszycie się w stalowych skorupach, oddychając powietrzem przyniesionym z powierzchni.
Edward wymacał butem pod wodą stopę technika i nadepnął ją obcasem z całych sił, jednak Ian zdawał się nawet tego nie zauważyć.
– Musimy wpuścić pana oceanów, rozumiesz? By wziął nas w ramiona, otulił. Byśmy mogli zamieszkać z nim w pałacu wśród koralowców.
Irlandczyk poczuł, że zaczyna mu brakować tchu. Odchylił głowę i naparł czołem na mostek napastnika, uderzając raz za razem.
– Edwardzie, chodź ze mną w objęcia władcy mórz, poprowadzę cię przez rafę wprost do jego domu.
Między kolejnymi ciosami Edward osłabł i zawisł bezwładnie w żelaznym uścisku. Czuł, jak świadomość pomału go opuszcza. Wtedy w jego głowie pojawiła się nieprzyjemna myśl: "Ależ ty jesteś głupi, O'Connor".
*
Arnoszt doszedł do zakrętu, pokonał go, nie oglądając się za siebie. Oświetlił drzwi kajut. Pierwsze były otwarte, podszedł ostrożnie i spojrzał do środka. Na powierzchni wody unosiło się trochę prywatnych przedmiotów. Poza tym nie dostrzegł nic interesującego. Kolejne pomieszczenie było zamknięte. Przed ostatnimi dryfowały zapisane kartki wyrwane z notatnika. Otworzył drzwi, cała kajuta była zapełniona papierami. Unosiły się na wodzie, wypełniając pomieszczenie. Kilka ktoś przykleił do lustra i ścian. Arnoszt podświetlił najbliższą skierowaną tekstem do góry.
"Głowonóg jest przebiegły, słyszę, jak przemieszcza się korytarzami wentylacyjnymi, jak przyssawki cmokają, odrywane od blachy. Pełznie centymetr po centymetrze, przeciskając się przez najdrobniejsze szczeliny. W końcu mnie znajdzie, oplecie ramionami i zajrzy do mojego umysłu, jak do umysłów pozostałych. Muszę kupić Ann prezent, obiecałem jej muszle. Brad, pamiętaj, by kupić muszle, pamiętaj, pamiętaj, pamiętaj o muszlach dla Ann…"
Arnoszt poszedł tropem kartek, które niczym drogowskaz prowadziły do wahadłowych drzwi jadalni na końcu korytarza. Pchnął ostrożnie jedno ze skrzydeł i wszedł do środka. Od razu zauważył Brada w białym fartuchu, siedzącego po turecku na jednym ze stolików, w pierwszej jednak kolejności sprawdził resztę pomieszczenia, nim do niego podszedł.
Naukowiec notował zawzięcie, następnie wyrywał zapisaną stronę i wrzucał do wody. Na stole obok Brada leżało pięć dodatkowych notesów i dwa flamastry.
Nie zwracał najmniejszej uwagi na Czecha, nawet gdy Arnoszt podświetlił mu twarz. Oczy naukowca, podobnie jak Arnolda, były szeroko otwarte, nadając twarzy wyraz niezmiernego zdziwienia.
Doktor obszedł stół, brodząc między kartkami i zajrzał do prowadzonych notatek. W ciemności pismo było koślawe i niemal nieczytelne, jednak to nie przeszkadzało Bradowi, by kontynuować zapiski. Wtedy o nogę Arnoszta uderzył zeszyt. Doktor wyłowił go i ostrożnie otworzył. Notatki dotyczyły obiektu badań Brada – głowonoga. Strony zostały oznaczone datami, więc Arnoszt przeszedł do tej sprzed zgłoszenia problemów w Akwarium. Jego uwagę zwróciły zapiski na marginesie.
"Od kilku dni źle sypiam, budzą mnie koszmary, mam też przywidzenia. A wczoraj wydawało mi się, że mój głowonóg mówi do mnie. To musi być przemęczenie lub stany lękowe spowodowane zbyt długim pobytem w stacji. Poproszę jutro Kobayashiego o pozwolenie, by udać się na Peryskop w celu zbadania mnie przez Pribyla".
– Nie powinieneś – głos Brada oderwał Arnoszta od lektury.
– Czego nie powinienem? – zapytał łagodnie doktor.
– Nie powinieneś chodzić w wodzie, one tam są, pod powierzchnią. On je wysłał, by kontrolować nasze umysły.
– On?
– Ian twierdzi, że to pan oceanów, nieszczęsny szaleniec, całkiem mu się pomieszało w głowie. To oczywiste, że to głowonóg. – Brad spojrzał na doktora. – On tam jest, czai się, gdzieś tam… – Brad wyciągnął palec i wskazał na korytarz. – Uważaj na niego, to cwana istota. Będzie chciał cię poszczuć roślinami. Nie pozwól mu, dobrze?
– Nie pozwolę, Brad – powiedział Arnoszt i ruszył do zamkniętej kajuty.
Przed drzwiami zrobił niewielki rozbieg i naparł na nie barkiem. Te trzasnęły, kolejne uderzenie wyłamało zamek.
*
Edward, resztką świadomości, wyłapał jakiś dźwięk, trzask dochodzący gdzieś z oddali. Wtedy Ian rozluźnił uścisk i Irlandczyk runął w zimną wodę, chłód otrzeźwił go i Edward wynurzył się z trudem łapiąc oddech.
– To on, słyszysz? – zapytał technik.
Kolejny trzask doszedł do nich gdzieś z drugiego końca stacji.
– To pan oceanów puka do naszych drzwi. Nie możemy dać mu czekać.
– Wpuszczę go – wysapał z trudem Edward.
– Dobrze, idź i wprowadź stwórcę, wprowadź władcę wszelkiego morskiego życia. Ja tymczasem zaczekam na was.
Edward wyłowił latarkę i oświetlił technika, który zaczął się pomału zanurzać, do chwili, gdy z wody zaczęły wystawać jedynie oczy i czoło Iana. Nie odrywając wzroku od technika, Edward pomału wycofał się, a następnie zatrzasnął drzwi magazynu. Rozważał chwilę, by wrócić po doktora, gdy spostrzegł, że zarówno latarka, jak i dłonie są pokryte glonami. Kątem oka dostrzegł taki sam nalot na przeszklonych drzwiach laboratorium. Roślina oblepiała je dużymi plackami w kilku miejscach. Edward podszedł, by przyjrzeć się jej bliżej. Przejechał palcem po szybie, jednak narośl była po wewnętrznej stronie. Otworzył drzwi i wszedł do środka. Zbliżył się do skupiska. Roślina pulsowała i rosła w oczach. Edward zamrugał, gdy zielony mech zafalował i przesunął się o kilka cali po szybie. "On nadchodzi, dzieci oceanów, pokłońcie się przed panem wszelkiego morskiego życia". Edward usłyszał w głowie głos Iana. A za chwilę, dochodzące z korytarza, walenie potężnych dłoni o drzwi magazynu. Między uderzeniami coś jeszcze zwróciło uwagę Irlandczyka, jakby bulgotanie za plecami. Edward odwrócił się i poświecił na czarną taflę. W miejscu, gdzie powinien być basen, dostrzegł bańki powietrza. Zalane pomieszczenie zadrżało. A na wodzie wyrosła niewielka fala, Edward wyciągnął broń i zamarł, widząc wynurzający się czerwony łeb o chropowatej powierzchni. Głowonóg rósł w oczach, wypełniając ciałem pomieszczenie metr po metrze. W toni zakotłowały się macki grube niczym pnie drzew. O'Connor upuścił pistolet i wypadł przez drzwi laboratorium. Biegł, na oślep, gdy tuż obok niego rozległ się trzask. I usłyszał głos Iana:
– Mówiłem, że przyjdzie. I jak ci się podoba, ty lądowa kreaturo? Jak ci się podoba? Biegnij, biegnij, na spotkanie z oceanem.
*
Arnoszt usłyszał trzask gdzieś w korytarzu, a następnie wrzaski. Spakował pośpiesznie zeszyt i wyszedł z kajuty Arnolda. Gdy doszedł do zakrętu, wyjrzał ostrożnie zza rogu i zobaczył biegnącego O'Connora.
*
Irlandczyk biegł ile miał sił, ale chlupot za jego plecami zbliżał się nieubłaganie. Gdy Edward usłyszał go tuż za sobą, obrócił się wyciągając nóż. Zamarł. Przed nim stała istota o ośmiu ramionach wyrastających z muskularnego torsu. Twarz Iana niczym głowa ośmiornicy zmieniała strukturę i kształt, nieustannie poruszając się i pulsując.
– Obdarował mnie, jestem błogosławiony! – wrzeszczał stwór. – Nie musisz się już bać, nie musisz uciekać. Chodźmy razem do niego. Chodźmy do…
Stwór urwał, gdy Edward z rozmachem wbił ostrze w obrzydliwy łeb, ramiona zaczęły wić się i skręcać próbując dosięgnąć napastnika. O'Connor odskoczył, a ciało Iana padło do wody. Macki jednak nadal żyły, pełzły, oblepiając ściany korytarza. Edward stał z szeroko rozwartymi oczyma. Mimo to nie zauważył Arnoszta, poczuł dopiero ukłucie w szyję. Nim zdołał zareagować, hydroksyzyna już krążyła w krwioobiegu. Zdążył się jeszcze obrócić i spojrzeć w oczy Pribyla, nim stracił przytomność.
*
Arnoszt wiedział, że nie ma chwili do stracenia. Wbiegł do laboratorium, oświetlił pomieszczenie i odnalazł szafę, gdzie powinna być radiostacja. Ruszył ku niej, w zalanym pomieszczeniu nie dostrzegł basenu i wpadł do niego. Woda zamknęła się nad nim, przez chwilę obserwował, jak upuszczona latarka spada na dno i ośmiornicę, która zainteresowała się światłem. Wypłynął na powierzchnię, następnie wziął głęboki wdech i zanurkował. Odgonił głowonoga i podniósł latarkę. Wynurzył się i przepłynął basen, wychodząc w głębi laboratorium, tuż przy szafie. Nim ją otworzył, spostrzegł stanowisko Arnolda i akwarium zarośnięte zieloną rośliną, która zdołała się wydostać na zewnątrz i porastała również blat oraz część ściany.
Arnoszt otworzył szafę, uruchomił radiostację i zaczął wywoływać Peryskop, kątem oka spoglądając na odkrycie Arnolda. "Tu Kobayashi, odbiór," zatrzeszczała radiostacja.
– Tu Pribyl, uruchom windę za… – Arnoszt spojrzał na zegarek. – Dokładnie piętnaście minut. Akwarium jest pozbawione zasilania, powtarzam, Akwarium jest bez zasilania.
Doktor znów usłyszał Kobayashiego z głośnika -"Zrozumiałem, za piętnaście minut winda ruszy na powierzchnię. Bez odbioru”.
Arnoszt puścił się biegiem w stronę pomieszczenia z windą. Przemierzając korytarze stacji Akwarium, minął dryfujące na wodzie zwłoki Iana, następnie skręcił i ruszył ku windzie. Wbiegł po schodach i najpierw podszedł do naukowca. Był wciąż nieprzytomny, Edward leżał obok niego, bełkotał. Czech najpierw wciągnął do windy Arnolda, następnie O'Connora.
– Wybacz, Brad, ale muszę cię zostawić z twoimi głowonogami – powiedział, świadomy, że i tak na razie nie zdoła pomóc naukowcowi w jadalni.
Zamknął drzwi windy, wyciągnął szklany pojemnik z lekiem, złamał główkę, następnie naciągnął strzykawkę. Wtedy LED-y w podłodze zapaliły się na kolor czerwony, a winda ruszyła. Gdy wyjechała ze stacji badawczej Akwarium, a LED-owe światło zmieniło barwę na niebieską, doktor kucnął z naciągniętym w strzykawce lekiem i oparł się o przeszkloną ścianę . Patrzył w ciemność otaczającego go morza, gdy nagle ciałem Arnolda wstrząsnęły drgawki. Spojrzał na niego w chwili, gdy czaszka naukowca pękła niczym przejrzały owoc, a z wnętrza wyrosły koralowce. Wtedy ręce i nogi Edwarda drgnęły i zaczęły żyć niezależnie od siebie, brnąc po podłodze, w końcu prawa dłoń zmacała szybę windy i Irlandczyk wpełzł po niej niczym mucha. Z jego ciała wyrastały cienkie nitki łodyg, przebijając się przez skafander, a na ich czubkach rozkwitły czerwone pąki. Gdy ochroniarz dotarł do sufitu, jego głowa przekręciła się pod nienaturalnym kątem, otworzył usta, a z gardła wyleciały pomarańczowe zarodniki. Wtedy Arnoszt Prybil wbił sobie igłę w szyję i wcisnął tłok.
Stacja Peryskop
Kobayashi siedział za metalowym stołem i patrzył na dziennik Arnolda, leżący przed nim. Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia weszła agentka śledcza, postukując obcasami. Dyrektor stacji, nie podnosząc wzroku, zapytał:
– Wrócili?
– Tak. Nurkowie zdołali dostać się do Akwarium, niestety było całkowicie zalane. Odnaleźli dwa ciała i ośmiornicę Brada.
– A roślina?
– Niestety. Wychodzi na to, że jedyna informacja o tym toksycznym organizmie znajduje się w zeszycie Arnolda.
– A co z pozostałymi?
– O'Connor jest w stanie katatonicznym, Arnold bredzi i jest niezwykle agresywny. Obaj zostali odizolowani.
– A Pribyl?
*
Arnoszt otworzył oczy i patrzył chwilę na sufit. W końcu uniósł się na łokciach i rozejrzał. Pomieszczenie było puste, nie licząc zielonej plamy na jednej ze ścian. Zamknął oczy i otworzył je ponownie, ale narośl po prawej od niego nie zniknęła. Miał też wrażenie, że powiększyła się nieznacznie. Arnoszt wstał, następnie rozłożył prześcieradło i zaczął je zwijać. Gdy skończył, kątem oka spostrzegł, że plama zmieniła kolor na zielono-pomarańczowy i zajęła połowę powierzchni ściany. Zawiązał jeden koniec prześcieradła na klamce od drzwi. Na drugim końcu zrobił pętlę. Jeszcze przelotnie zerknął w stronę narośli, by się upewnić, lecz gdy zobaczył, że ta zaczęła falować, a gdzieś z jej wnętrza wyrastają nitkowate łodygi, już był pewien, co musi zrobić.
Witam serdecznie.
Chwaliłam od początku betowania świetny pomysł na horror – klimatyczny, tajemniczy i posępny, krytykowałam (jak to ja) wiele spraw językowych, ale – to zawsze tylko sugestie i ostateczna decyzja należy oczywiście do Autora. :)
Wyraz “koniec” można usunąć.
Dziękuję za betę, pozdrawiam, klik. :)
Pecunia non olet
Hej bruce :) Dziękuję jeszcze raz za pomoc w becie :). Bardzo się cieszę, że pomysł i klimat się podobają i dziękuję za klik :) Koniec usunięty. Pozdrawiam serdecznie :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Pozdrawiam i również dziękuję, Bardjaskierze, horrory to jedne z moich ulubionych klimatów. :)
Pecunia non olet
Cześć, BardzieJaskrze!
Przeczytałem twoje opowiadanie i było całkiem spoko, ale mam wrażenie, jakbym czytał już podobną historię.
Największy kłopot sprawiło mi zapamiętanie bohaterów (no, właściwie to ich nie zapamiętałem) pod wodą było trzech, kolejnych trzech do nich zeszło, a ja pod koniec tekstu czułem, że zgubiłem co najmniej jednego.
Niby są z różnych krajów, jeden jest kulturystą, drugi chodzi goły, ale według mnie jest ich za dużo, jak na tak krótki tekst. W szczególności, że narrację przedstawiasz, aż z czterech perspektyw.
(…) podrapał się w rudą czuprynie.
Raczej po rudej czuprynie.
(…) wychodząc z windy. Wodząc za (…)
Ja bym nie tworzył tutaj nowego zdania, tylko rozdzielił przecinkiem.
(…) wraz z innymi laboratoryjnymi naczyniami na wodzie.
Przed sobą dostrzegł szklane drzwi od laboratorium (…)
Powtórzone laboratorium.
„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz
Hej
Atreju
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
“Przeczytałem twoje opowiadanie i było całkiem spoko, ale mam wrażenie, jakbym czytał już podobną historię.”
No tak, bo temat głębi, budzącej w nas trwogę i fascynację, jest często wykorzystywany, czy to w literaturze, czy też w kinie :) .
“Największy kłopot sprawiło mi zapamiętanie bohaterów (no, właściwie to ich nie zapamiętałem) pod wodą było trzech, kolejnych trzech do nich zeszło, a ja pod koniec tekstu czułem, że zgubiłem co najmniej jednego.
Niby są z różnych krajów, jeden jest kulturystą, drugi chodzi goły, ale według mnie jest ich za dużo, jak na tak krótki tekst. W szczególności, że narrację przedstawiasz, aż z czterech perspektyw.”
To już padło w becie, ale jak już ich sobie wymyśliłem, to szkoda mi było z któregoś zrezygnować ;). A tak na marginesie, to właściwie bohaterów jest dwóch Edward i Arnoszt, reszta wprowadza tylko zamieszanie ;)
Dziękuję za wyłapanie potknięć, pozmieniane :)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Horrory to nie moja bajka, więc będzie mi lżej…
Po pierwsze, ten podlinkowny chat nie chciał mnie wpuścić bez rejestracji – no to nie…
otrograf.pl
Tez trochę rozkojarzony…heh:
podrapał się w rudą czuprynie.
Na naszego furiat, też podziała,
Winda zaczęła zwalniać przed przyjęciem do stacji
Sięgnęli po latarki i nie wychodząc z windy.
Wodząc za strumieniami światła, zaczęli się rozglądać.
Per Gint – powiedział doktor
Doktor mógł tak powiedzieć, ale niezależnie czy miał na myśli dramat, czy (raczej) suitę – piszemy
Peer Gynt.
nadając wyrazu twarzy niezmiernego zdziwienia.
Teraz strona naukowa – tez horror normalnie…
Niedawno ciśnienie zmiażdżyło batyskaf Titan na sześciu tysiącach metrów. Natomiast tu mamy
tysiąc metrów głębiej pokaźną stację badawczą, szklana windę z powierzchni, szklane i wahadłowe
drzwi w środku… Full wypas. Skafandry do swobodnego nurkowania!… Badanie głowonogów, choć
tych nie uświadczy poniżej kilometra głębokości.
Badanie roślin – tam nie ma roślin! Są tylko szczątki roślinne, opadające z przypowierzchniowych
wód. Prędzej znajdą plastikowe torby (znaleźli! W Rowie Mariańskim) heh.
Czy można biec korytarzem, będąc zanurzonym po pas w wodzie? No nie wiem…
Hydroksyzinum nie jest anestetykiem tylko lekiem uspokajającym i łagodzi poziom stresu. Żadnego
usypiania w pięć sekund…absolutnie.
Arnoszt wyciągnął szklaną fiolkę
– Zaaplikowanie tej ampułki
To naprawdę nie to samo…
Ale generalnie – owszem…owszem…
Pozdrawiam.
EDIT
Żeby nie było, heh:
ale też nie poślę ekipy naprawczej na siedem tysięcy metrów pod wodę, nie mając pełnego obrazu sytuacji.
Pod koniec zasię, jak gdyby nigdy nic schodzi tam ekipa nurków…bodaj to tryton…
dum spiro spero
Hej
Fascynator
Fajnie, że wpadłeś :) zacznę od :
“Per Gint – powiedział doktor
Doktor mógł tak powiedzieć, ale niezależnie czy miał na myśli dramat, czy (raczej) suitę – piszemy
Peer Gynt.”
A wiesz, że pisząc wrzuciłem tak jak mniej więcej mi się wydawało, że się pisze i zapomniałem do tego wrócić :D Dzięki za wyłapanie :)
“Niedawno ciśnienie zmiażdżyło batyskaf Titan na sześciu tysiącach metrów. Natomiast tu mamy
tysiąc metrów głębiej pokaźną stację badawczą, szklana windę z powierzchni, szklane i wahadłowe
drzwi w środku… Full wypas. Skafandry do swobodnego nurkowania!… Badanie głowonogów, choć
tych nie uświadczy poniżej kilometra głębokości. “
“Jiaolong została zaprojektowana do osiągania maksymalnej głębokości 7 tys.” ;) Ale już nie będę się tu jakoś strasznie bronił :) Opowiadanie pisałem z myślą jednak o lekkim SF w nieodległej przyszłości i właśnie z tego powodu szklana winda. Wydaje mi się, że szklanych wind niestosuje się w ogóle pod wodą ;).
“Skafandry do swobodnego nurkowania!…”
No mieli ułudę bezpieczeństwa ;)
“Badanie głowonogów, choć
tych nie uświadczy poniżej kilometra głębokości. “
“Na głębokości siedmiu kilometrów w Rowie Sundajskim leżącym na dnie Oceanu Indyjskiego naukowcom udało się zarejestrować na nagraniu ośmiornicę z rodzaju Grimpoteuthis, nazywaną także Dumbo.”
;)
“Badanie roślin – tam nie ma roślin! Są tylko szczątki roślinne, opadające z przypowierzchniowych
wód. Prędzej znajdą plastikowe torby (znaleźli! W Rowie Mariańskim) heh.”
Dlatego ta była tak niezwykła ;)
“Czy można biec korytarzem, będąc zanurzonym po pas w wodzie? No nie wiem…”
No można, tylko wolniej :D
“Hydroksyzinum nie jest anestetykiem tylko lekiem uspokajającym i łagodzi poziom stresu. Żadnego
usypiania w pięć sekund…absolutnie.”
A tu już nie wiem :P – znalazłem taki lek i nim się posiłkowałem :D
Dziękuję za przeczytanie i komentarz może faktycznie dobrze by było dopisać, że jest to jednak przyszłość :)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
No nie wiem, moim zdaniem bohaterowie za dużo gadają na początku, i jest ich faktycznie za dużo. Rozprasza to czytelnika po prostu. No i te głowonogi – jakieś to oklepane, napisano o nich chyba już wszystko. Ale ogólnie jest w porządku.
Hej
Agroeling
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
“No nie wiem, moim zdaniem bohaterowie za dużo gadają na początku, i jest ich faktycznie za dużo.”
:) Gaduły – tak jak i ich twórca ;)
“No i te głowonogi – jakieś to oklepane, napisano o nich chyba już wszystko. “
No głowonóg występuje, ale nie odgrywa żadnej istotnej roli ;) Ale zapamiętam by ich już nie umieszczać w opowiadaniach ;)
“Ale ogólnie jest w porządku.”
No i oto chodziło, cieszę się, że jest ok :)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Miałem ponarzekać na nadmiar bohaterów ale widzę, że już wszystko w tym temacie zostało powiedziane.
Mimo tego mankamentu opowiadanie całkiem mi się podobało.
Pozdrawiam serdecznie
Miałem ponarzekać na nadmiar bohaterów ale widzę, że już wszystko w tym temacie zostało powiedziane.
Mimo tego mankamentu opowiadanie całkiem mi się podobało.
Pozdrawiam serdecznie
Hej GalicyjskiZakapior Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Już o bohaterach było więc, cieszę się, że opowiadanie się podobało :) Pozdrawiam serdecznie :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzie, lubię do Ciebie zaglądać. Tym razem także przedstawiłeś ciekawą propozycję i choć zgadzam się, że ilość bohaterów wprowadza zamieszanie (bo też uważam, że wszystko w opowiadaniach powinno być po coś), to nawet oklepany temat dla mnie pozostał interesujący. Kilka razy musiałam wrócić się o kilka linijek, żeby nie pogubić się w akcji, ale poza tym tekst jest całkiem sympatyczny. Najlepsze oczywiście zostawiłeś na koniec, bo najwięcej się tam dzieje, ale dla mnie niezmiennie Pani Sowa pozostała na pierwszym miejscu.
Reasumując, ciekawy klimat i fabuła, ale przytłaczają przegadane momenty i ilość bohaterów, bo też nie wszyscy (moim zdaniem) są tam potrzebni.
Nadal czekam na przebicie Pani Sowy :D
Pozdrawiam cieplutko.
Jest jakiś pomysł. Chętnie dowiedziałabym się, co się tam naprawdę zadziało, a co jest halucynacjami. Bo jeśli to się działo naprawdę, to fajna sprawa. Ale jednak Arnold i ochroniarz przeżyli, mimo czaszki widowiskowo pękającej w windzie. Czyli tylko się doktorowi zdawało.
Uważam, że wysyłanie wyprawy ratunkowej bez możliwości powrotu o własnych siłach i bez komunikacji z resztą świata jest po prostu głupie. Niech im się ta komunikacja zepsuje, niech ośmiornica zeżre walkie-talkie, ale nie na zasadzie kamikadze z założenia.
Ale czytało się przyjemnie.
Babska logika rządzi!
Hej
M.G.Zanadra :)
A ja lubię jak zaglądasz :) Postaram się pokonać Panią Sowę, choć chyba będzie to trudniejsze niż myślałem, bo wyszła całkiem dobrze :D. Stacja jest trochę przegadana, by nie pogubić się w bohaterach, a faktycznie może lepiej by było jednego wyrzucić. Hmm sam nie wiem, nie lubię wykreślać postaci ;).
Ale cieszę się, że mimo niedogodności opowiadanie się podobało i dziękuję za klika :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Hej
Finkla :)
Cieszę się, że opowiadanie się podobało na tyle, że interesują cię szczegóły wydarzeń na stacji :). Faktycznie w domyśle dwóch bohaterów żyje, a Arnoszta od biedy ktoś może ściągnąć w ostatniej chwili z klamki ;). Można by pociągnąć historię i wprowadzić trochę wyjaśnień, ale męczyłem się przy tym opowiadaniu. To jedno z tych, kiedy pomysł zbyt długo czekał na realizację i już go nie lubię tak bardzo jak na początku pisania ;).
Jeśli chodzi o samobójczą misję, to chyba na początku sytuacja nie wyglądała tak źle ;). I dlatego Kobayashi podjął decyzję o wysłaniu bohaterów :).
Dziękuję za klika i pozdrawiam serdecznie :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Właśnie, jeśli musisz przegadać tekst, żeby zaznaczyć obecność dużej ilości bohaterów, którzy są poboczni, bo sam wskazałeś, że robią tylko zamieszanie, to po co?
Starałam się podążać za fabułą, ale może zgubiłam gdzieś celowość nadprogramowych bohaterów.
Ale, ale zamieszanie nie oznacza, że są niepotrzebni :) Powodują, że dużo się dzieje i nie tylko bohaterowie o nich muszą pamiętać ale i czytelnik :). Dodają opowiadaniu kolorytu, ale kosztem wprowadzenia ich do fabuły. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że w wypadku Stacji jest trochę mało miejsca na aż czterech pobocznych bohaterów, ale wydaje mi się, że poświęciłem im wystarczająco dużo tekstu by byli interesujący :). Ale zaryzykuję i zapytam, jeśli jakiegoś miałabyś wyrzucić to którego? Jak bym stawiał na Arnolda albo Brada, w przypadku tego drugiego, można by usunąć też głowonogi, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Ja nie odbieram im tego, że są interesujący, ale (podkreślam) dla mnie każda osoba ma mieć cel i go spełnić lub nie i tym samym sprowadzić kolejny problem na głowy bohaterów, co też w zasadzie okaże się celem… Ja dzielę się tylko odczuciami po pierwszym zetknięciu z tekstem, który zazwyczaj dla czytelnika jest jedynym. Ty decydujesz. ;)
No właśnie :) Tu bohaterowie poboczni mają za zadanie podrzucać trop bohaterom, ale również ten fałszywy :) Robi to Ian, Arnold ( ten właściwie w swoim dzienniku daje rozwiązanie zagadki Arnosztowi:)) i Brad, w ten sposób wprowadzając zamieszanie :). Ale faktycznie, jak jeszcze kiedyś usiądę do tego tekstu to zastanowię się czy by któregoś nie zwolnić z opki :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej Bardzie! W opowiadaniu na plus na pewno idzie klimat – głębiny i zestaw tajemniczych bohaterów dają radę. Przeszkadzały mi za to nazewnictwo bohaterów (ilość jak dla mnie dało się nawet przeżyć) – dopasowywanie narodowości, egzotycznych imion i nazwisk oraz zawodów do ich właścicieli wymagało trochę gimnastyki mentalnej i kilka razy się pogubiłem.
Do tego trochę rozczarowało mnie zakończenie – na pewno nie jest złe, ale liczyłem, że akcja będzie raczej zmierzać do wyjaśnienia przyczyn zdarzeń na stacji.
Niżej kilka uwag nazbieranych na bieżąco przy czytaniu:
uzbrojony człowiek w skrajnie nieprzyjaznym otoczeniu może stanowić zagrożenie, nie wspominając już o tym, jaką reakcję może wywołać u osoby rozchwianej emocjonalnie, lub skrajnie załamanej.
Prawdopodobnie zbędny przecinek przed “lub”.
Przypominam, że ty, O'Connor, też będziesz wystawiony na duży stres…
Wydaje mi się (chociaż może tylko wydaje), że ludzie rzadko używają swoich imion, jak bezpośrednio się do kogoś zwracają, albo robią to zaraz na początku wypowiedzi, żeby od razu było wiadomo, do kogo mówią. Można też spróbować zmienić na didaskalia.
Na naszego furiat, też podziała, nawet jeśli jest Mr. Olympia.
furiat → furiata i zbędny przecinek tuż po.
– Spójrz, Edwardzie – powiedział Czech, podchodząc do włazu we wschodniej części pomieszczenia. – Za nim jest batyskaf, można by z niego skorzystać.
To chyba nie jest błąd, ale zgrzyta mi podmiot domyślny przeniesiony z didaskaliów. Może lepiej “Tam/po drugiej stronie jest batyskaf”?
Część fiolek unosiła się wraz [+ze+] zlewkami, tryskawkami, słojami [+i+] innymi naczyniami na wodzie.
Brakujące słowa.
Arnoszt poszedł tropem kartek, które niczym drogowskaz prowadziły do wahadłowych drzwi jadalni, na końcu korytarza.
Ostatni przecinek prawdopodobnie zbędny.
O'Connor upuścił pistolet i wypadł przez drzwi laboratorium.
A mógł strzelać :P
Stwór urwał, gdy Edward z rozmachem wbił ostrze w obrzydliwy łeb, ramiona zaczęły wić się i skręcać próbując dosięgnąć napastnika.
O, tu już lepiej ;)
Odnaleźli dwa ciała i ośmiornice Brada.
Prawdopodobnie “ośmiornicę”.
Pomieszczenie było puste[,+] nie licząc zielonej plamy na jednej ze ścian.
Pozdrawiam :)
It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead
Hej
ostam
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
Błędy poprawione :)
O'Connor upuścił pistolet i wypadł przez drzwi laboratorium.
A mógł strzelać :P
Ale wtedy by mi popsuł halucynację i musiał bym inaczej kombinować z fabułą :). Ale to jest dobre ćwiczenie, tak już na marginesie :D. Napisać opowiadanie i zmienić jakiś element ( jak w przypadku Edwarda i ośmiornicy :D ), który wpływa na całą resztę fabuły :).
Stwór urwał, gdy Edward z rozmachem wbił ostrze w obrzydliwy łeb, ramiona zaczęły wić się i skręcać próbując dosięgnąć napastnika.
O, tu już lepiej ;)
Tu już miałem postać tam gdzie miała być :D
“Wydaje mi się (chociaż może tylko wydaje), że ludzie rzadko używają swoich imion, jak bezpośrednio się do kogoś zwracają, albo robią to zaraz na początku wypowiedzi, żeby od razu było wiadomo, do kogo mówią. Można też spróbować zmienić na didaskalia.”
Zgadza się, dlatego użyłem takiego zabiegu w przypadku Arnoszta – by nadać mu takiego charakterystycznego sposobu wysławiania się. Tam w pewnym momencie Edward , też się w taki sposób zwraca do Arnoszta by zadrwić z sposobu mówienia Czecha. A tak swoją drogą – to trochę irytujące gdy ktoś się tak zwraca do kogoś :) Wstawiając imię rozmówcy w wypowiedź ;) Czy tylko ja tak mam :D
“Przeszkadzały mi za to nazewnictwo bohaterów (ilość jak dla mnie dało się nawet przeżyć) – dopasowywanie narodowości, egzotycznych imion i nazwisk oraz zawodów do ich właścicieli wymagało trochę gimnastyki mentalnej i kilka razy się pogubiłem.”
A widzisz, ja to wprowadziłem by czytelnik się nie pogubił w tym kto jest kim :D Chyba przesadziłem ;)
“Do tego trochę rozczarowało mnie zakończenie – na pewno nie jest złe, ale liczyłem, że akcja będzie raczej zmierzać do wyjaśnienia przyczyn zdarzeń na stacji.”
Ale jak to :D Przecież chyba jest wyjaśnione – może nie do końca w szczegółach ale jednak :). A przynajmniej dla Kobayashego, bo oczywiście my jako widzowie, możemy podejrzewać, że wydarzyło się coś więcej ;)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Ale wtedy by mi popsuł halucynację i musiał bym inaczej kombinować z fabułą :). Ale to jest dobre ćwiczenie, tak już na marginesie :D. Napisać opowiadanie i zmienić jakiś element ( jak w przypadku Edwarda i ośmiornicy :D ), który wpływa na całą resztę fabuły :).
Jakoś mi to wyjaśnienie nie leży. Mógł strzelić, a głowonóg by na to po prostu nie zareagował, kule mogły odbić się od jego pancernej skóry… A ćwiczenie może być faktycznie ciekawe :)
Ale jak to :D Przecież chyba jest wyjaśnione – może nie do końca w szczegółach ale jednak :). A przynajmniej dla Kobayashego, bo oczywiście my jako widzowie, możemy podejrzewać, że wydarzyło się coś więcej ;)
Może doprecyzuję – jak dla mnie wyjaśnienie (jeśli dobrze zrozumiałem) “to były tylko halucynacje spowodowane rośliną” nie jest satysfakcjonujące, a na pewno nie jest punktem kulminacyjnym – całe napięcie nam znika. Także nie licząc tego, że fajnie byłoby, gdyby zagadka była, nomen omen, głębsza :P to według mnie faktycznym zakończeniem, takim z kopem emocjonalnym, który kończy akcję, jest właśnie próba samobójcza doktora. A mogłoby tam być coś innego, zapowiadanego przez całkiem niezłą resztę tekstu ;)
Zgadza się, dlatego użyłem takiego zabiegu w przypadku Arnoszta – by nadać mu takiego charakterystycznego sposobu wysławiania się. Tam w pewnym momencie Edward , też się w taki sposób zwraca do Arnoszta by zadrwić z sposobu mówienia Czecha.
Zrozumiałe, chciałem się tylko upewnić, że zabieg był zamierzony ;)
A tak swoją drogą – to trochę irytujące gdy ktoś się tak zwraca do kogoś :) Wstawiając imię rozmówcy w wypowiedź ;) Czy tylko ja tak mam :D
Jest wkurzające, chociaż na moje szczęście raczej nie zdarza mi się tego doświadczać. W filmowej wersji Władcy Pierścieni ciekawie wykorzystali podobny mechanizm: za każdym razem, gdy Gandalf jest zły (w szczególności na Hobbitów) używa ich pełnych imion i nazwisk, a normalnie tylko zdrobnień lub samych imion.
Pozdrawiam :)
It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead
Postaram się pokonać Panią Sowę, choć chyba będzie to trudniejsze niż myślałem, bo wyszła całkiem dobrze :D
Oj tak, Pani Sowa jest świetna!
Powtórzę to, co pisałam przy becie: jak dla mnie jest za dużo bohaterów i chwilami się gubiłam. Gdyby opowiadanie było nieco dłuższe, myślę też, że lepiej by wybrzmiało. Nie zdążyłam się przywiązać do bohaterów, nie zdążyłam się przestraszyć…
Czytało się jednak dość płynnie, bez większych zgrzytów. Ale i tak póki co z Twoich dzieł dla mnie numerem jeden nadal jest Pani Sowa :)
He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...
Hej HollyHell91 :) Jeszcze raz dziękuję za betę :) i obiecuje Panią Swoę pobić. Cel jest, to teraz wystarczy pisać :D Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej Ostam :) Uciekł mi twój drugi komentarz :). Wszystko jasne w sprawie fabuły i zakończenia :). A Gandalf był trochę irytujący, może nie tak bardzo jak Sam i Frodo ale jednak ;) Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć Bardzie,
Widzę, że ciągnie cię na morze i po “Okrwawionych dublonach” serwujesz kolejną morską (podwodną) opowieść. Mnie to pasuje :)
Przyjemnie się czytało, choć podobnie jak Fascynator, mam pewne wątpliwości dotyczące kwestii naukowo-inżynieryjnych. Nie przeszkadzało mi to jednak w lekturze.
Jeżeli mogę pomarudzić, to trochę zabrakło mi grozy. Szczególnie w samym Akwarium. Mam wrażenie, że napięcie rośnie do momentu zjechania windą na dół, a potem to już jest otwieranie kolejnych komnat, w których czai się kolejne “straszne coś”. Może gdybyś dłużej potrzymał czytelnika w napięciu, zanim pierwsze “straszne” (gołe :)) się pojawi…
To jednak tylko moje subiektywne odczucie :).
Z rzeczy bardziej obiektywnych , wypatrzyłem jeszcze to: “Irlandczyk zatrzymał się, nie ściągając rękę z kabury pistoletu.”
Niezależnie od tych drobiazgów, gratuluję kolejnego udanego tekstu.
Hej
czeke :)
Fajnie, że znów dałeś się zabrać na morską przygodę :)
“Mnie to pasuje :)”
Muszę przyznać, że mi też. Jest coś w morzu fascynującego i przerażającego zarazem :)
“Przyjemnie się czytało, choć podobnie jak Fascynator, mam pewne wątpliwości dotyczące kwestii naukowo-inżynieryjnych. Nie przeszkadzało mi to jednak w lekturze.”
Tak trzeba było temu poświęcić trochę więcej czasu :).
“Jeżeli mogę pomarudzić, to trochę zabrakło mi grozy. Szczególnie w samym Akwarium. Mam wrażenie, że napięcie rośnie do momentu zjechania windą na dół, a potem to już jest otwieranie kolejnych komnat, w których czai się kolejne “straszne coś”. Może gdybyś dłużej potrzymał czytelnika w napięciu, zanim pierwsze “straszne” (gołe :)) się pojawi…”
Obawiam się, że masz rację ;) Chciałem nadać wydarzeniom szybszego tempa zachowując jednocześnie elementy grozy. Ale chyba przeceniłem swoje umiejętności. Jest kilka fragmentów, przy których trzeba było zwolnić, by groza znów miała czas się pojawić :). Fajnie, że zwróciłeś na to uwagę :)
“Z rzeczy bardziej obiektywnych , wypatrzyłem jeszcze to: “Irlandczyk zatrzymał się, nie ściągając rękę z kabury pistoletu.”
Poprawione :)
“Niezależnie od tych drobiazgów, gratuluję kolejnego udanego tekstu.”
Bardzo się cieszę, że opka się podobała :)
Pozdrawiam :)
P.S. Muszę cię zmartwić, kolejne pomysły na razie nie przewidują morskich przygód. Ale obiecuje, że morskie opowieści jeszcze kiedyś wrócą ;).
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Początek zaintrygował, więc śledziłam treść z zainteresowaniem, jako że nieźle pokazałeś osobliwe wydarzenia w Akawarium, ale finał pozostawił rozczarowanie, albowiem nie mam pojęcia, jakim sposobem wylęgły się tam dziwaczne rośliny i stwory, mające tak przemożny wpływ na pracujących tam ludzi.
Dopadł do schodów i podtrzymując się poręczy… → Dopadł do schodów i trzymając się poręczy…
Za SJP PWN: podtrzymać się – podtrzymywać się 1. «trzymając siebie wzajemnie, uchronić się przed upadkiem» 2. «udzielić sobie nawzajem pomocy»
Agresywny członek załogi." → Agresywny członek załogi."
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
Edward podrapał się po rudej czuprynie. → Czupryna to włosy, po włosach nie można się drapać. Podrapać można się po skórze.
Dr. Arnoszt Pribyl zapiął suwak skafandra… → Doktor Arnoszt Pribyl zapiął suwak skafandra…
Nie używamy skrótów. Po tym skrócie nie stawia się kropki.
…podłoga rozjaśniła się niebieskim światłem lamp LEDowych. → …podłoga rozjaśniła się niebieskim światłem lamp LED-owych.
Możemy też użyć wersji spolszczonej: …podłoga rozjaśniła się niebieskim światłem lamp ledowych.
W kasztanowych włosach zaczesanych na bok i okularach… → Byłam przekonana, że był w skafandrze, nie we włosach…
Proponuję: Z kasztanowymi włosami zaczesanymi na bok i w okularach…
Arnoszt wyciągnął szklaną fiolkę i pokazał Edwardowi . → Zbędna spacja przed kropką.
LEDy zamiast zgasnąć… → LED-y zamiast zgasnąć…
– Peer Gynt. – powiedział doktor, wchodząc w kałużę i przykładając ucho do drzwi. – "W jaskini króla gór." → Zbędna kropka po wypowiedzi. Kropka po zamknięciu cudzysłowu: – Peer Gynt – powiedział doktor, wchodząc w kałużę i przykładając ucho do drzwi. – "W jaskini króla gór”.
…złapał za klamkę, przekręcił i pociągnął drzwi. → …złapał klamkę, przekręcił i pociągnął drzwi.
W progu stała postać w zupełnych ciemnościach. → W progu, w zupełnych ciemnościach, stała postać.
Oczy miał szeroko otwarte, nadając wyrazu twarzy niezmiernego zdziwienia. → A może: Szeroko otwarte oczy nadawały twarzy wyraz niezmiernego zdziwienia.
"Ależ ty jesteś głupi, O'Connor." → "Ależ ty jesteś głupi, O'Connor”.
Otworzył drzwi, cała kajuta była zapełniona stronami. → Strona to jedna z powierzchni kartki/ arkusza. Obawiam się, że niczego nie można zapełnić stronami.
Doktor obszedł stół, brodząc między stronami… → Doktor obszedł stół, brodząc między kartkami…
…w celu zbadania mnie przez Pribyla." → …w celu zbadania mnie przez Pribyla”.
…pokłońcie się przed panem wszelkiego morskiego życia." → …pokłońcie się przed panem wszelkiego morskiego życia”.
Nim zdołał zareagować, hydroksyzynum już krążyła w krwioobiegu. → A może: Nim zdołał zareagować, hydroksyzyna już krążyła w krwioobiegu.
-"Zrozumiałem, za piętnaście minut winda ruszy na powierzchnię bez odbioru”. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Czy winda ruszy bez odbioru:
Proponuję: – "Zrozumiałem, za piętnaście minut winda ruszy na powierzchnię. Bez odbioru”.
Wtedy LEDy w podłodze zapaliły się… → Wtedy LED-y w podłodze zapaliły się…
Gdy wyjechała z stacji badawczej… → Gdy wyjechała ze stacji badawczej…
…a LEDowe światło zmieniło barwę… → …a LED-owe światło zmieniło barwę…
…doktor kucnął i oparł się o przeszkloną ścianę z naciągniętym w strzykawce lekiem. → Czy dobrze rozumiem, że to była ściana z naciągniętym w strzykawce lekiem?
Proponuję: …doktor kucnął i trzymając strzykawkę napełnioną lekiem, oparł się o przeszkloną ścianę.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej
regulatorzy :)
Dziękuję za przeczytanie i komentarz i za wyłapanie błędów, których chyba jest coraz mniej :). Jakbym nie zapomniał o kropkach po cudzysłowie i LED-ach, to było by całkiem nieźle :)
“ Nie używamy skrótów. Po tym skrócie nie stawia się kropki.”
Nie dość, że użyłem skrótu to jeszcze błędnie. No, no całkiem nieźle ;)
“Oczy miał szeroko otwarte, nadając wyrazu twarzy niezmiernego zdziwienia. → A może: Szeroko otwarte oczy nadawały twarzy wyraz niezmiernego zdziwienia.”
A z tym zdaniem miałem problemy, wiedziałem, że prędzej czy później wypłynie. I znów przychodzisz mi z odsieczą :). Tak jest znacznie lepiej :)
A jeśli chodzi o fabułę to jest mi niezwykle przykro, że finał Cię rozczarował. Choć w domyśle raczej sprawa jest jasne ( dla autora oczywiście zawsze jest jasna ;)). Naukowcy odkrywają roślinę na dużej głębokości, nie zdając sobie sprawy, że jest silnie trująca. A gdy już wiedzą, to jest za późno. I to tyle. Oczywiście starałem się poprowadzić historię by zostało trochę miejsca na domysły i może właśnie tu przesadziłem. Nie wiem. Ale postaram się by na przyszłość nie zostawiać czytelników rozczarowanych :) .
Pozdrawiam :)
P.S. Błędy oczywiście poprawione :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardziejaskrze, miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne i bardzo się cieszę, że odsiecz cie zadowoliła.
Podejrzewałam roślinę o najgorsze właściwości, ale nie przypuszczałam, że tak namiesza w głowach badaczy, że ci zapragną bliskiego kontaktu z władcą oceanu. Z drugiej strony po zetknięciu się z czymś takim, można się wszystkiego spodziewać. ;)
Uznałam, że mogę udać się do klikarni. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy, bardzo się cieszę, że tekst okazał się na tyle dobry by otrzymać klika. Dziękuję :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardzo proszę, Bardzie. Cieszę się, że sprawiłam Ci przyjemność. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dopadł do schodów i trzymując się poręczy, pokonał je w trzech skokach.
trzymając
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Dziękuję za kolejne odwiedziny Anet :) Fajnie, że znów się podobało :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć,
Bardzo fajnie się czytało, dobra robota. Przede wszystkim dobrze skonstruowane napięcie, zawiązana akcja, niezły pomysł z tym podziałem na dwie perspektywy. Dużo się dzieje. Taki horror przygodowy właściwie. Tak jakby trochę tu Verne’a, trochę Lovecrafta, trochę Lema. Ogólnie podobało mi się.
Pozdrawiam
Hej
JPolsky
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
A jeśli chodzi o komentarz – to bardzo dziękuję za tak miłe słowa :).
“Tak jakby trochę tu Verne’a, trochę Lovecrafta, trochę Lema.”
I co ja mogę dodać :) Bardzo się cieszę, że lektura się podobała i przyszły ci skojarzenia z tak dobrymi pisarzami :)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Było klimatycznie, skojarzyło mi się z grą „Bioshock” i filmem „Underwater”. Dało się też odczuć nutę Lovecrafta. Ogółem atmosfera podobała mi się najbardziej.
Sama fabuła odkrywcza nie jest, ale to mi nie przeszkadzało. Losy bohaterów śledziło się z zaciekawieniem. Niestety totalnie rozczarowało mnie zakończenie i jak wspominali poprzednicy zbyt duża ilość postaci. Te dwie rzeczy bardzo mnie uwierały. Gdyby skupić się bardziej na ochroniarzu i doktorku a np. wprowadzić Kobayashiego nieco później oraz zmienić końcówkę byłoby świetnie, a tak jest jedynie dobrze.
Pozdrawiam!
Hej
Storm
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
Fajnie, że się podobało, choć szkoda, że nie było świetnie ;). Uwagi do przerobienia w następnych opowiadaniach i w tym, gdy będę w przyszłości do niego wracał :) Dziękuję i Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Witaj, Bardzie,
opowiadanie przyjemne. Czytało się gładko. Nie zauważyłam żadnych błędów, ale pora już późna, nawet jak dla wiedźmy, więc nie mogę obiecać, że faktycznie nic nie ma. Nawet jeśli, jak już powiedziałam, czytało się bardzo dobrze. Lubię podmorskie klimaty i choć twoja historia nie należy do oryginalnych, czasem to nie problem. O zbyt dużej ilości bohaterów już ci napomknięto, ale i swój ingredient dołożę – motałam się z imionami i tożsamością bohaterów. Ale ja generalnie tak już mam, że im mniej, tym lepiej.
Jest klimatycznie, nie miałam problemu z wejściem w twoją opowieść i świat. To duży plus. Końcówka jednak rozczarowuje, czar pryska. Od momentu rozdzielenia się bohaterów, zaczęłam tracić zainteresowanie, a przecież właśnie wtedy powinnam nie móc oderwać się od ekranu! Popracowałabym więc nad spójnością przekazu opowiadania historii, a więc stylem. Najłatwiej możesz to osiągnąć pisząc więcej, dzieląc się twórczością i akceptując rady i krytykę. Życzę powodzenia, żegnam się. Somne!
Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.
Hej dziękuję za przeczytanie i komentarz :). Faktycznie już takie uwagi padły, a są do wprowadzenie w przyszłych tekstach, pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."