- Opowiadanie: Bardjaskier - Stacja głębinowa Akwarium

Stacja głębinowa Akwarium

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Stacja głębinowa Akwarium

Sta­cja Pe­ry­skop

 

Edward O'Con­nor ze­rwał się z le­ża­ka na dźwięk sy­re­ny alar­mo­wej. Prze­biegł po plat­for­mie, zo­sta­wia­jąc za sobą widok fa­lu­ją­ce­go morza ogrze­wa­ne­go lip­co­wym słoń­cem. Do­padł do scho­dów i trzy­ma­jąc się po­rę­czy, po­ko­nał je w trzech sko­kach. Otwo­rzył drzwi po­miesz­cze­nia ba­daw­cze­go. 

– Co się dzie­je? – za­py­tał. 

– Nie wiemy do­kład­nie – po­wie­dział Ko­bay­ashi znad ekra­nu kom­pu­te­ra. – Otrzy­ma­li­śmy z Akwa­rium krót­ki, nie­po­ko­ją­cy ko­mu­ni­kat.

 Edward na­chy­lił się nad mo­ni­to­rem i od­czy­tał wia­do­mość. 

„Prze­ciek w la­bo­ra­to­rium, praw­do­po­dob­nie spo­wo­do­wa­ny uszko­dze­niem ba­se­nu. Agre­syw­ny czło­nek za­ło­gi”. 

– Za­wia­do­mi­łem już firmę, ekipa po­ja­wi się w prze­cią­gu dwu­na­stu go­dzin. – Ko­bay­ashi spoj­rzał na O'Con­no­ra. 

– Cho­le­ra, chyba będę mu­siał tam zje­chać. – Edward przeczesał rudą czu­pry­nę. 

– Też tak uwa­żam. I za­bie­rzesz ze sobą Ar­nosz­ta. – Ja­poń­czyk zo­ba­czył, jak brwi Ir­land­czy­ka uno­szą się. 

– Czu­łem, że to po­wiesz.

– Wiem, że nie prze­pa­da­cie za sobą, ale to nasz je­dy­ny le­karz, a psy­chia­tra w tej sy­tu­acji może być wy­jąt­ko­wo przy­dat­ny. I jesz­cze jedno, jak tylko bę­dzie­cie w sta­nie, prze­każ­cie mi in­for­ma­cje, co się tam wła­ści­wie dzie­je. Nie mogę zi­gno­ro­wać tej la­ko­nicz­nej wia­do­mo­ści, ale też nie poślę ekipy na­praw­czej na sie­dem ty­się­cy me­trów pod wodę, nie mając peł­ne­go ob­ra­zu sy­tu­acji.

 

Doktor Ar­noszt Pri­byl za­piął suwak ska­fan­dra pian­ko­we­go, przy­glą­da­jąc się, jak O'Con­nor przy­pi­na pas z pi­sto­le­tem pneu­ma­tycz­nym.

– To na­praw­dę bę­dzie ko­niecz­ne? – za­py­tał dok­tor.

Ko­bay­ashi, dy­rek­tor sta­cji Pe­ry­skop, spoj­rzał na ochro­nia­rza, ale Ir­land­czyk, zigno­ro­wał py­ta­nie Cze­cha i zajął się przy­pi­na­niem har­pu­nów.

– Edward zaj­mu­je się spra­wa­mi bez­pie­czeń­stwa na sta­cji. Jeśli uważa, że środ­ki przy­mu­su bez­po­śred­nie­go mogą być ko­niecz­ne, nie mam prawa kwe­stio­no­wać jego de­cy­zji – po­wie­dział Ko­bay­ashi.

– Ro­zu­miem, ale ja od­po­wia­dam za zdro­wie na­ukow­ców i wy­da­je mi się, że uzbro­jo­ny czło­wiek w skraj­nie nie­przy­ja­znym oto­cze­niu może sta­no­wić za­gro­że­nie, nie wspo­mi­na­jąc już o tym, jaką re­ak­cję może wy­wo­łać u osoby roz­chwia­nej emo­cjo­nal­nie lub skraj­nie za­ła­ma­nej.

– Zdia­gno­zo­wa­łeś już stan na­sze­go agre­so­ra, nie­zły je­steś. Nawet nie wiemy, kto to jest i co zro­bił – po­wie­dział Ir­land­czyk, cho­wa­jąc nóż do po­chwy przy­pię­tej do uda.

– Agre­syw­ne za­cho­wa­nia mogą być spo­wo­do­wa­ne lę­ka­mi wy­wo­ła­ny­mi zbyt dłu­gim prze­by­wa­niem pod wodą. U czło­wie­ka w takim sta­nie widok uzbro­jo­nej osoby może do­pro­wa­dzić do skraj­nych re­ak­cji. Przy­po­mi­nam, że ty, O'Con­nor, też bę­dziesz wy­sta­wio­ny na duży stres…

– O mnie się nie martw, firma płaci mi za bez­pie­czeń­stwo ekipy ba­daw­czej, nie mam za­mia­ru do nich strze­lać, ale wolę być przy­go­to­wa­ny na wszel­kie ewen­tu­al­no­ści.

Ar­noszt Pri­byl wzru­szył ra­mio­na­mi i po­wie­dział: 

– Do­brze. Pro­sił­bym jed­nak o za­pro­to­ko­ło­wa­nie mojej opi­nii w tej spra­wie.

– Tak zro­bię – zgo­dził się Ko­bay­ashi.

– Czy Akwa­rium kon­tak­to­wa­ło się jesz­cze? – za­py­tał ochro­niarz.

– Nie. Nie od­po­wia­da­ją też na moje wia­do­mo­ści. – Ko­bay­ashi usta­wił ko­or­dy­na­ty na pa­ne­lu windy.

Dok­tor spa­ko­wał ap­tecz­kę i za­ło­żył ple­cak. Wraz z Edwar­dem prze­szli do ka­bi­ny windy głę­bi­no­wej.

– Je­ste­ście go­to­wi? – za­py­tał Ko­bay­ashi.

Ochro­niarz i dok­tor po­twier­dzi­li zza szkla­nej tuby. Ja­poń­czyk pod­szedł do kom­pu­te­ra i wpro­wa­dził kod do­stę­pu. Prze­zro­czy­ste drzwi ka­bi­ny za­su­nę­ły się bez­gło­śnie i winda ru­szy­ła. Ko­bay­ashi po­ma­chał im na po­że­gna­nie. Szyb­ko stra­ci­li z oczu dy­rek­to­ra sta­cji Pe­ry­skop, winda prze­mknę­ła przez dwa pię­tra plat­for­my, by wy­je­chać pod nią. Szkla­na tuba po­pro­wa­dzo­na była mię­dzy sta­lo­wy­mi fi­la­ra­mi, utrzy­mu­ją­cy­mi sta­cję nad po­wierzch­nią morza. Ar­noszt Pri­byl ob­ser­wo­wał O'Con­no­ra. W chwi­li gdy prze­kra­cza­li po­wierzch­nię wody, Ir­land­czyk za­mknął oczy.

– Eks­pre­so­wa winda do pie­kła – po­wie­dział.

– Nie taka znowu eks­pre­so­wa, bę­dzie­my zjeż­dżać ja­kieś pół­to­rej go­dzi­ny, by przy­sto­so­wać stop­nio­wo ciała do pa­nu­ją­ce­go w głę­bi­nach ci­śnie­nia. Nie naj­le­piej to zno­sisz, co? – za­py­tał dok­tor.

– Nie lubię mo­men­tu za­nu­rze­nia – po­wie­dział Edward, spo­glą­da­jąc na ota­cza­ją­cy ich błę­kit.

– Pięk­ny widok, jak z innej pla­ne­ty.

– Tak samo prze­ra­ża­ją­cy. – Ir­land­czyk usiadł po tu­rec­ku.

– Nie jest tak źle – po­wie­dział dok­tor, pod­cho­dząc bli­żej szkla­nej ba­rie­ry i ob­ser­wu­jąc ciem­ny kształt prze­miesz­cza­ją­cy się w od­da­li. – Nim wje­dzie­my w ot­chłań, po­sta­raj się prze­sta­wić na my­śle­nie za­da­nio­we. Uru­cha­mia­nie wy­obraź­ni w ta­kich miej­scach nie tylko nie po­ma­ga, ale i może być nie­bez­piecz­ne dla psy­chi­ki.

Po­czu­li na­ra­sta­ją­cy ucisk w uszach, woda z metra na metr ciem­nia­ła coraz bar­dziej.

– To nor­mal­ne, choć nie­przy­jem­ne uczu­cie – po­wie­dział Ar­noszt, ma­su­jąc skro­nie. – Wiesz, że windę skon­stru­owa­li z prze­źro­czy­sty­mi ścia­na­mi, by czło­wiek po­przez ob­ser­wa­cję ota­cza­ją­ce­go go śro­do­wi­ska stop­nio­wo przy­zwy­cza­ił się do no­we­go oto­cze­nia? Za­my­ka­jąc oczy, wy­pie­rasz sy­tu­ację, w któ­rej się zna­la­złeś, a twoja pod­świa­do­mość za­cznie kre­ować wła­sne wizje tego, co cię ota­cza. W ten spo­sób tylko utrud­niasz sobie ad­ap­ta­cję do no­wych wa­run­ków.

– Ar­noszt, zrób coś dla mnie.

– Słu­cham.

– Za­mknij się.

 

Gdy zje­cha­li w cał­ko­wi­tą ciem­ność, pod­ło­ga roz­ja­śni­ła się nie­bie­skim świa­tłem lamp LE­D-o­wych. 

– Jest ich trzech: Ar­nold, Ian i Brad? – za­py­tał Edward, sta­ra­jąc się zająć czymś myśli. 

Ar­noszt stał przy ścia­nie windy i wpa­try­wał się w ciem­ną pust­kę. Ci­śnie­nie sta­wa­ło się nie­zno­śne, a cisza była nie­mal na­ma­cal­na. 

– Ar­noszt – wark­nął Edward. 

Dok­tor ob­ró­cił się po­wo­li i spoj­rzał na sie­dzą­ce­go Ir­land­czy­ka. 

– Mówię do cie­bie. 

– A ja cię słu­cham, Edwar­dzie, bar­dzo uważ­nie – od­po­wie­dział Czech, za­kła­da­jąc ręce za plecy. 

Z kasz­ta­no­wymi wło­sami za­cze­sa­nymi na bok i oku­la­rach o okrą­głych szkłach na nosie wy­glą­dał jakby wła­śnie szy­ko­wał się do sesji. 

– Czym oni się zaj­mu­ją? – za­py­tał Edward. 

– Ar­nold bada mor­ską ro­ślin­ność, Brad gło­wo­no­gi, a Ian jest tech­ni­kiem. 

– Pa­mię­tasz, który z nich jest tym kul­tu­ry­stą? 

– Ian. 

– Oby to nie on oka­zał się stuk­nię­ty, bo z jego ga­ba­ry­ta­mi mo­że­my mieć pro­ble­my. 

– Oba­wiasz się, że nie dasz mu rady, Edwar­dzie? 

– Nie. Boję się, że będę mu­siał zro­bić mu krzyw­dę. 

Ar­noszt przy­glą­dał się ochro­nia­rzo­wi przez dłuż­szą chwi­lę. Pod­świe­tlo­ny nie­bie­skim świa­tłem w pół­mro­ku wy­glą­dał dość upior­nie, ni­czym sza­lo­ny na­uko­wiec z tan­det­ne­go hor­ro­ru. Do tego stał nie­ru­cho­mo, nawet nie mru­gał, więc gdy nagle się­gnął do sa­szet­ki u pasa, Edward drgnął od­ru­cho­wo. Nie uszło to uwa­dze dok­to­ra. 

– Nerwy – po­wie­dział, od­pi­na­jąc sa­szet­kę. – To twój pro­blem, Edwar­dzie, dla­te­go uwa­żam, że po­wi­nie­neś zro­bić sobie prze­rwę. 

– Dla­te­go na­ma­wia­łeś Ko­bay­ashie­go, by mnie zwol­nił? 

– Wy­słał na urlop. 

– Nie pieprz, nie lu­bisz mnie, i to wszyst­ko. Cała ta dok­tor­ska gadka miała być tylko pre­tek­stem do po­zby­cia się mnie. 

Ar­noszt wy­cią­gnął szkla­ną fiol­kę i po­ka­zał Edwar­do­wi. 

– Tłu­macz to sobie jak chcesz – po­wie­dział. – To jest hy­drok­sy­zy­na. Za­apli­ko­wa­nie tej am­puł­ki uspo­ko­iło­by sło­nia. Na na­sze­go fu­riata też po­dzia­ła, nawet jeśli jest Mr. Olym­pia. Odro­bi­na mo­gła­by też do­brze po­dzia­łać na cie­bie, nie ogra­ni­cza­jąc przy tym spraw­no­ści ru­cho­wej. 

– Prę­dzej wy­sią­dę z tej windy, niż dam ci się na­szpry­co­wać.

Pod­świe­tle­nie zmie­ni­ło kolor na czer­wo­ny. Obaj spoj­rze­li naj­pierw na pod­ło­gę, na­stęp­nie na sie­bie. 

– Za chwi­lę bę­dzie­my na miej­scu – pierw­szy ode­zwał się Edward. – Po­słu­chaj mnie uważ­nie. Tam jest po­waż­nie wku­rzo­ny facet i nie chcę, żebyś mi prze­szka­dzał swo­imi prze­mą­drza­ły­mi uwa­ga­mi. Więc do chwi­li, gdy ten fu­riat nie bę­dzie leżał na gle­bie, pro­szę cię, nie wchodź mi w drogę, Ar­noszt. 

O'Con­nor wstał ener­gicz­nie, a dok­tor od­ru­cho­wo cof­nął się i po­wie­dział: 

– Oczy­wi­ście, Edwar­dzie. Nigdy nie mia­łem za­strze­żeń do two­jej pracy. Gdy wy­ko­nu­jesz swoje obo­wiąz­ki, za­uwa­ży­łem, że je­steś opa­no­wa­ny. Dzia­łasz nie­mal me­cha­nicz­nie. Mar­twisz mnie, gdy nie masz za­ję­cia. Ro­bisz się spię­ty i ner­wo­wy, za­uwa­ży­łem też kilka tików. Nie zro­zum mnie źle, ob­ser­wa­cja za­cho­wań bliź­nich to moja praca. A twoje za­cho­wa­nie pod­po­wia­da mi, że po­wi­nie­neś od­po­cząć.

 Winda za­czę­ła zwal­niać przed przy­ję­ciem do sta­cji ba­daw­czej Akwa­rium. Edward chciał coś jesz­cze po­wie­dzieć, ale za­bra­kło mu słów. Ar­noszt uśmiech­nął się do niego, jak oj­ciec do nie­sfor­ne­go dziec­ka. Wtedy winda sta­nę­ła.

 

Sta­cja ba­daw­cza Akwa­rium.

 

LED-y za­miast zga­snąć, zmie­ni­ły kolor na zie­lo­ny, pod­świe­tla­jąc ciem­ne po­miesz­cze­nie. Się­gnę­li po la­tar­ki i nie wy­cho­dząc z windy, wo­dząc za stru­mie­nia­mi świa­tła, za­czę­li się roz­glą­dać. Wszyst­ko wy­glą­da­ło po­dob­nie jak w sta­cji Pe­ry­skop. Kom­pu­ter, panel kon­tro­l­ny windy, ska­fan­dry do nur­ko­wa­nia. Edward skie­ro­wał świa­tło la­tar­ki na drzwi pro­wa­dzą­ce do ko­ry­ta­rza. Były za­mknię­te, a spod nich wy­pły­wa­ła woda, po­więk­sza­jąc już cał­kiem spo­rych roz­mia­rów ka­łu­żę. 

– Wi­dzisz to, Ar­noszt? Skoro woda do­sta­ła się aż tutaj, to musi być na­praw­dę duży prze­ciek. Czy w takim wy­pad­ku nie po­win­ni­śmy wra­cać na po­wierzch­nię? 

– Nie­zwłocz­nie, Edwar­dzie. Jed­nak oba­wiam się, że windę można uru­cho­mić po­przez panel. – Dok­tor pod­świe­tlił go stru­mie­niem świa­tła. – A ten wy­glą­da na po­zba­wio­ny za­si­la­nia. 

– A Ko­bay­ashi nie może uru­cho­mić jej z Pe­ry­sko­pu? 

– Myślę, że tak, ale naj­pierw musi wie­dzieć, że ma nas ścią­gnąć na górę. 

– Do cho­le­ry, nie je­ste­śmy ekipą ra­tun­ko­wą – wark­nął Edward. – Jeśli siadł ge­ne­ra­tor, to mamy tak samo prze­sra­ne jak resz­ta człon­ków Akwa­rium. 

– Spo­koj­nie, O'Con­nor. W la­bo­ra­to­rium po­win­na znaj­do­wać się ra­dio­sta­cja. Spró­bu­je­my skon­tak­to­wać się z Ko­bay­ashim. 

– Chwi­la, czy przy­pad­kiem dy­rek­tor nie pró­bo­wał wy­wo­ły­wać Akwa­rium przez ra­dio­sta­cję? 

– Z tego co wiem, tak. Bez­sku­tecz­nie. 

– To co nam po ra­dio­sta­cji, która może nie dzia­ła?! – wrza­snął Edward.

Ar­noszt minął Ir­land­czy­ka i wy­szedł z windy, roz­glą­da­jąc się. O'Con­nor nie spusz­czał go z oka, pod­świe­tla­jąc szczu­płą syl­wet­kę dok­to­ra.

– Spójrz, Edwar­dzie – po­wie­dział Czech, pod­cho­dząc do włazu we wschod­niej czę­ści po­miesz­cze­nia. – Za nim jest ba­ty­skaf, można by z niego sko­rzy­stać. 

– A po­tra­fisz go ob­słu­gi­wać, dok­tor­ku?

– Przy­pusz­czam, że Brad lub Ar­nold będą wie­dzie­li, jak go użyć – po­wie­dział Ar­noszt, igno­ru­jąc zło­śli­wy ton Ir­land­czy­ka.

– To czemu z niego nie sko­rzy­sta­li? Czemu nie ko­mu­ni­ko­wa­li się za po­mo­cą ra­dio­sta­cji? I gdzie są twoi na­ukow­cy?

Nim Ar­noszt zdą­żył od­po­wie­dzieć, usły­sze­li ener­gicz­ne pu­ka­nie do drzwi. Po­pa­trzy­li po sobie, tym­cza­sem stu­kot roz­brzmie­wał nie­prze­rwa­nie. Skie­ro­wa­li la­tar­ki na za­la­ne wodą wej­ście.

– Czy to jakiś utwór? – za­py­tał Edward.

Ar­noszt przy­sta­wił palec wska­zu­ją­cy do ust, wsłu­chu­jąc się w wy­stu­ki­wa­ną me­lo­dię.

– Peer Gynt – po­wie­dział dok­tor, wcho­dząc w ka­łu­żę i przy­kła­da­jąc ucho do drzwi. – "W ja­ski­ni króla gór”.

Ar­noszt cof­nął się o krok, zła­pał klam­kę, prze­krę­cił i po­cią­gnął drzwi. W progu, w zu­peł­nych ciem­no­ściach, stała po­stać. Edward oświe­tlił ją i zo­ba­czy­li wy­so­kie­go blon­dy­na o rzad­kiej bro­dzie, zu­peł­nie na­gie­go. Męż­czy­zna zda­wał się nie zwra­cać uwagi na ośle­pia­ją­cy stru­mień świa­tła, skie­ro­wa­ny na twarz. Sze­ro­ko otwar­te oczy, na­da­wały twarzy wy­ra­zu nie­zmier­ne­go zdzi­wie­nia.

– To Ar­nold? – za­py­tał O'Con­nor, nie spusz­cza­jąc na­ukow­ca z oka.

Ar­nold wszedł do po­miesz­cze­nia i za­czął się po nim prze­cha­dzać, pa­trząc zdu­mio­ny na wszyst­ko poza Edwar­dem i Ar­nosz­tem, zu­peł­nie jakby ich nie było.

– Tak – po­twier­dził dok­tor, pod­cho­dząc do na­ukow­ca. Sta­nął przed nim i po­ma­chał mu ręką przed twa­rzą. Ar­nold zda­wał się pa­trzeć przez dok­to­ra.

– Co się z nim dzie­je? – Edward pod­szedł do obu męż­czyzn.

– Nie wiem, O'Con­nor. Zdaje się, że jest w szoku, ewi­dent­nie wy­pie­ra część ota­cza­ją­cej go rze­czy­wi­sto­ści. Edward, nie do­ty­kaj go…! – krzyk­nął Ar­noszt, ale już było za późno.

O'Con­nor zła­pał za ramię na­ukow­ca, który wzdry­gnął się, a na­stęp­nie od­sko­czył z wrza­skiem, wpa­da­jąc na wie­szak ze ska­fan­dra­mi. Krzy­cząc prze­raź­li­wie, szar­pał rę­ka­wy, a gdy runął na pod­ło­gę, ścią­ga­jąc kilka ze ska­fan­drów, za­czął wal­czyć z opla­ta­ją­cy­mi go no­gaw­ka­mi.

– Nie pod­chodź do niego, O'Con­nor – ostrzegł Ar­noszt.

Ir­land­czyk za­trzy­mał się, nie ścią­ga­jąc ręki z ka­bu­ry pi­sto­le­tu.

– To pew­nie nasz fu­riat – syk­nął Edward. – A skoro bez­tro­sko spa­ce­ru­je sobie po sta­cji, po­zo­sta­li mogą po­trze­bo­wać po­mo­cy. Przy­go­tuj się, Ar­noszt.

Dok­tor ścią­gnął ple­cak i za­czął przy­go­to­wy­wać za­strzyk. Edward nie cze­kał. Gdy Ar­nold ob­ró­cił się na prawy bok, do­sko­czył i przy­ci­snął na­ukow­ca twa­rzą do ziemi, wy­krę­ca­jąc prawą rękę.

– Ar­noszt! – krzyk­nął, przy­gnia­ta­jąc ko­la­nem plecy mio­ta­ją­ce­go się Ar­nol­da.

– Je­stem go­to­wy – po­twier­dził dok­tor.

Pod­szedł i jed­nym pew­nym ru­chem wbił w po­śla­dek igłę, na­stęp­nie wci­snął tłok.

Pa­trzy­li, jak Ar­nold z mi­nu­ty na mi­nu­tę słab­nie, a jego krzyk prze­cho­dzi w beł­kot. W końcu na­uko­wiec za­śli­nił się, a oczy za­szły mgłą.

– Dobra ro­bo­ta, O'Con­nor. – Dok­tor po­kle­pał Ir­land­czy­ka po ra­mie­niu. – Mo­żesz go pu­ścić.

Edward pa­trzył chwi­lę ze wstrę­tem na dłoń Cze­cha le­żą­cą na ra­mie­niu. W końcu wstał, wy­cią­ga­jąc opa­ski sa­mo­za­ci­sko­we i za­ło­żył je na­ukow­co­wi na ręce i nogi. Ar­noszt w mię­dzy­cza­sie pod­szedł do uchy­lo­nych drzwi.

– Cała sta­cja jest za­la­na – po­wie­dział, oświe­tla­jąc ko­ry­tarz.

Edward za­klął, wi­dząc ciem­ną taflę wody ko­ły­szą­cą się de­li­kat­nie mię­dzy ścia­na­mi.

– Akwa­rium i Pe­ry­skop są za­pro­jek­to­wa­ne iden­tycz­nie, z takim samym roz­miesz­cze­niem po­miesz­czeń – za­czął Ar­noszt. – Za­mknie­my tu Ar­nol­da, po ta­kiej dawce hy­drok­sy­zy­num bę­dzie spał jak dziec­ko, my po­szu­ka­my resz­ty.

– Może po­win­ni­śmy się roz­dzie­lić – za­pro­po­no­wał Edward.

– Dobry po­mysł, na końcu ko­ry­ta­rza jest roz­wi­dle­nie, ja pójdę w lewo do pokoi per­so­ne­lu i mesy. A ty sprawdź la­bo­ra­to­rium i ma­ga­zyn.

– Zrobi się, jak tylko znaj­dę ra­dio­sta­cję, spró­bu­ję skon­tak­to­wać się z Ko­bay­ashim.

Ar­noszt przy­tak­nął i ru­szy­li po scho­dach, wcho­dząc ostroż­nie w wodę.

Morze wdar­ło się do Akwa­rium, za­le­wa­jąc ko­ry­tarz na metr. W ciem­no­ści szli ostroż­nie, co chwi­lę wpa­da­jąc na przed­mio­ty spo­czy­wa­ją­ce pod po­wierzch­nią. Na roz­wi­dle­niu roz­sta­li się bez słowa.

 

*

 

Edward, gdy tylko zo­sta­wił za ple­ca­mi Cze­cha, od­piął ka­bu­rę i po­ło­żył dłoń na broni. Czuł się nie­swo­jo za­nu­rzo­ny po pas, w ciem­nym ko­ry­ta­rzu, a bli­skość pi­sto­le­tu do­da­wa­ła mu pew­no­ści sie­bie. Gdy do­szedł do za­krę­tu, spoj­rzał za dok­to­rem, ale już nie do­strzegł świa­tła z la­tar­ki Cze­cha. Skrę­cił, omi­ja­jąc wózek z prób­ni­ka­mi. Część fio­lek uno­si­ła się wraz ze zlewkami, tryskawkami, słojami i in­ny­mi na­czy­nia­mi na wo­dzie.

Przed sobą do­strzegł szkla­ne drzwi od la­bo­ra­to­rium, nieco bli­żej, po pra­wej, ko­lej­ne pro­wa­dzą­ce do ma­ga­zy­nu. Wy­brał te dru­gie, pod­szedł i się­gnął do klam­ki, ale za­trzy­mał rękę tuż nad nią. Skie­ro­wał la­tar­kę na zamek. Był prze­krę­co­ny.

– Dobra, O'Con­nor – po­wie­dział. – Jeśli miał­byś nad głową tony wody i sie­dział­byś uwię­zio­ny w kon­ser­wie, na którą na­pie­ra­ło­by nie­wy­obra­żal­ne ci­śnie­nie, z fu­ria­tem, któ­re­mu od­bi­ło do resz­ty, to za­mknął­byś go… No wła­śnie, gdzie? 

Po­dra­pał się po bro­dzie i wes­tchnął. 

– W po­ko­ju, albo w ma­ga­zy­nie. – Po­krę­cił głową, kar­cąc się na głos. – Nie, w ka­ju­cie mogą być przed­mio­ty, do któ­rych osza­la­ły czło­nek za­ło­gi nie po­wi­nien mieć do­stę­pu. A więc w ma­ga­zy­nie, wśród kon­serw i in­nych pysz­no­ści. 

Spoj­rzał po­now­nie na prze­krę­co­ny zamek. 

– Ar­nold, jeśli wy­do­sta­łeś się z ma­ga­zy­nu, dla­cze­go prze­krę­ci­łeś za sobą zamek? Czyż­byś kogoś pod­szedł, dał mu w łeb, a na­stęp­nie za­mknął w tej ciem­ni? No cóż, jest tylko jeden spo­sób, by się prze­ko­nać. 

Edward za­pu­kał la­tar­ką w drzwi. Dźwięk odbił się echem po za­la­nym ko­ry­ta­rzu. O'Con­ner od­cze­kał chwi­lę i prze­krę­cił zamek, na­stęp­nie otwo­rzył drzwi, wal­cząc z opo­rem wody. 

– Jest tu ktoś? – za­py­tał, oświe­tla­jąc re­ga­ły za­sta­wio­ne pro­wian­tem.

Część za­opa­trze­nia uno­si­ła się na wo­dzie. Gdzieś mię­dzy pusz­ką z ciast­ka­mi – a dwie­ma dry­fu­ją­cy­mi bu­tel­ka­mi, do­strzegł coś, co zwró­ci­ło jego uwagę. W pierw­szej chwi­li wy­parł z umy­słu obraz wy­sta­ją­cych nad wodę oczu i buj­nej czu­pry­ny, skie­ro­wał świa­tło ku pacz­ce chrup­ek ku­ku­ry­dzia­nych. Ale coś ka­za­ło mu spoj­rzeć po­now­nie. Wtedy duże okrą­głe oczy za­mru­ga­ły i spod wody za­czę­ła wy­ła­niać się głowa o sze­ro­kiej, kwa­dra­to­wej szczę­ce, a za nią bar­czy­sty tors tech­ni­ka Iana. Edward stał oszo­ło­mio­ny wi­do­kiem ko­lo­sa, jakby ten był try­to­nem lub inną mi­tycz­ną po­sta­cią z głę­bin. Nim tech­nik wy­pro­sto­wał pra­wie dwu­me­tro­we ciało, o bi­cep­sach wiel­ko­ści kul do krę­gli, O'Con­nor otrzą­snął się i pod­szedł py­ta­jąc: 

– To Ar­nold cię tu za­mknął? Ian, co się tu stało? 

Tech­nik wy­da­wał się spo­glą­dać nad głową Ir­land­czy­ka, a jego wyraz twa­rzy przy­po­mi­nał osobę do­pie­ro co wy­bu­dzo­ną z głę­bo­kie­go snu. 

– Ian, sły­szysz mnie? – do­py­ty­wał Edward. – Wiesz, gdzie jest Brad? 

Gdy sta­nął przed tech­ni­kiem, spró­bo­wał jesz­cze raz: 

– Ian, co się tu dzie­je?

Wtedy tech­nik po­ma­łu skie­ro­wał spoj­rze­nie na O'Con­no­ra. A w jego sze­ro­ko roz­war­tych oczach Ir­land­czyk do­strzegł strach, mie­sza­ją­cy się z ha­mo­wa­ną agre­sją. Tech­nik roz­ło­żył sze­ro­ko ręce i bar­dzo po­ma­łu objął ra­mio­na Edwar­da. Ir­land­czyk ostroż­nie od­wza­jem­nił uścisk, ota­cza­jąc dłoń­mi talię Iana. Stali tak po­łą­cze­ni w ciem­no­ściach, a woda fa­lo­wa­ła de­li­kat­nie, pod­świe­tla­na stru­mie­niem la­tar­ki za ple­ca­mi kul­tu­ry­sty. Edward po­czuł, że Ian przy­ci­ska go do pier­si nie­mal czule, jak dziec­ko wy­ma­ga­ją­ce po­cie­sze­nia.

– Ian? Co się tu stało? – wy­szep­tał Edward.

– Nie sły­szysz? – za­czął w od­po­wie­dzi tech­nik. – Nie sły­szysz jego głosu?

– Czy­je­go głosu? Je­ste­śmy tu sami.

– O nie. Pan oce­anów jest tu. Wie o wszyst­kim, co się dzie­je w jego kró­le­stwie. Sły­szy, widzi i mówi. Nie sły­szysz jego głosu?

Edward po­czuł, jak ra­mio­na Iana coraz moc­niej się za­ci­ska­ją.

– Mówi: Co jest w wo­dzie, na­le­ży do oce­anu. Jeśli wkra­cza­cie do mego kró­le­stwa, po­win­ni­ście współ­ist­nieć w nim na ta­kich sa­mych za­sa­dach, jak resz­ta istot. Czyż za­pra­sza­jąc gości do swo­je­go domu, nie ocze­ku­je­cie od nich, by prze­strze­ga­li zasad w nim pa­nu­ją­cych?

Edward spró­bo­wał ro­ze­rwać uścisk, lecz bez­sku­tecz­nie. Ra­mio­na Iana za­ci­ska­ły się ni­czym sta­lo­wy pręty.

– A wy tym­cza­sem pa­no­szy­cie się w sta­lo­wych sko­ru­pach, od­dy­cha­jąc po­wie­trzem przy­nie­sio­nym z po­wierzch­ni.

Edward wy­ma­cał butem pod wodą stopę tech­ni­ka i na­dep­nął ją ob­ca­sem z ca­łych sił, jed­nak Ian zda­wał się nawet tego nie za­uwa­żyć.

– Mu­si­my wpu­ścić pana oce­anów, ro­zu­miesz? By wziął nas w ra­mio­na, otu­lił. Byśmy mogli za­miesz­kać z nim w pa­ła­cu wśród ko­ra­low­ców.

Ir­land­czyk po­czuł, że za­czy­na mu bra­ko­wać tchu. Od­chy­lił głowę i na­parł czo­łem na mo­stek na­past­ni­ka, ude­rza­jąc raz za razem.

– Edwar­dzie, chodź ze mną w ob­ję­cia wład­cy mórz, po­pro­wa­dzę cię przez rafę wprost do jego domu.

Mię­dzy ko­lej­ny­mi cio­sa­mi Edward osłabł i za­wisł bez­wład­nie w że­la­znym uści­sku. Czuł, jak świa­do­mość po­ma­łu go opusz­cza. Wtedy w jego gło­wie po­ja­wi­ła się nie­przy­jem­na myśl: "Ależ ty je­steś głupi, O'Con­nor".

 

*

 

Ar­noszt do­szedł do za­krę­tu, po­ko­nał go, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Oświe­tlił drzwi ka­ju­t. Pierw­sze były otwar­te, pod­szedł ostroż­nie i spoj­rzał do środ­ka. Na po­wierzch­ni wody uno­si­ło się tro­chę pry­wat­nych przed­mio­tów. Poza tym nie do­strzegł nic in­te­re­su­ją­ce­go. Ko­lej­ne po­miesz­cze­nie było za­mknię­te. Przed ostat­ni­mi dry­fo­wa­ły za­pi­sa­ne kart­ki wy­rwa­ne z no­tat­ni­ka. Otwo­rzył drzwi, cała ka­ju­ta była za­peł­nio­na papierami. Uno­si­ły się na wo­dzie, wy­peł­nia­jąc po­miesz­cze­nie. Kilka ktoś przy­kle­ił do lu­stra i ścian. Ar­noszt pod­świe­tlił naj­bliż­szą skie­ro­wa­ną tek­stem do góry.

 

"Gło­wo­nóg jest prze­bie­gły, sły­szę, jak prze­miesz­cza się ko­ry­ta­rza­mi wen­ty­la­cyj­ny­mi, jak przy­ssaw­ki cmo­ka­ją, od­ry­wa­ne od bla­chy. Peł­znie cen­ty­metr po cen­ty­me­trze, prze­ci­ska­jąc się przez naj­drob­niej­sze szcze­li­ny. W końcu mnie znaj­dzie, ople­cie ra­mio­na­mi i zaj­rzy do mo­je­go umy­słu, jak do umy­słów po­zo­sta­łych. Muszę kupić Ann pre­zent, obie­ca­łem jej musz­le. Brad, pa­mię­taj, by kupić musz­le, pa­mię­taj, pa­mię­taj, pa­mię­taj o musz­lach dla Ann…"

Ar­noszt po­szedł tro­pem kar­tek, które ni­czym dro­go­wskaz pro­wa­dzi­ły do wa­ha­dło­wych drzwi ja­dal­ni na końcu ko­ry­ta­rza. Pchnął ostroż­nie jedno ze skrzy­deł i wszedł do środ­ka. Od razu za­uwa­żył Brada w bia­łym far­tu­chu, sie­dzą­ce­go po tu­rec­ku na jed­nym ze sto­li­ków, w pierw­szej jed­nak ko­lej­no­ści spraw­dził resz­tę po­miesz­cze­nia, nim do niego pod­szedł.

Na­uko­wiec no­to­wał za­wzię­cie, na­stęp­nie wy­ry­wał za­pi­sa­ną stro­nę i wrzu­cał do wody. Na stole obok Brada le­ża­ło pięć do­dat­ko­wych no­te­sów i dwa fla­ma­stry.

Nie zwra­cał naj­mniej­szej uwagi na Cze­cha, nawet gdy Ar­noszt pod­świe­tlił mu twarz. Oczy na­ukow­ca, po­dob­nie jak Ar­nol­da, były sze­ro­ko otwar­te, na­da­jąc twa­rzy wyraz nie­zmier­ne­go zdzi­wie­nia.

Dok­tor ob­szedł stół, bro­dząc mię­dzy kartkami i zaj­rzał do pro­wa­dzo­nych no­ta­tek. W ciem­no­ści pismo było ko­śla­we i nie­mal nie­czy­tel­ne, jed­nak to nie prze­szka­dza­ło Bra­do­wi, by kon­ty­nu­ować za­pi­ski. Wtedy o nogę Ar­nosz­ta ude­rzył ze­szyt. Dok­tor wy­ło­wił go i ostroż­nie otwo­rzył. No­tat­ki do­ty­czy­ły obiek­tu badań Brada – gło­wo­no­ga. Stro­ny zo­sta­ły ozna­czo­ne da­ta­mi, więc Ar­noszt prze­szedł do tej sprzed zgło­sze­nia pro­ble­mów w Akwa­rium. Jego uwagę zwró­ciły za­pi­ski na mar­gi­ne­sie.

"Od kilku dni źle sy­piam, budzą mnie kosz­ma­ry, mam też przy­wi­dze­nia. A wczo­raj wy­da­wa­ło mi się, że mój gło­wo­nóg mówi do mnie. To musi być prze­mę­cze­nie lub stany lę­ko­we spo­wo­do­wa­ne zbyt dłu­gim po­by­tem w sta­cji. Po­pro­szę jutro Ko­bay­ashie­go o po­zwo­le­nie, by udać się na Pe­ry­skop w celu zba­da­nia mnie przez Pri­by­la".

– Nie po­wi­nie­neś – głos Brada ode­rwał Ar­nosz­ta od lek­tu­ry. 

– Czego nie po­wi­nie­nem? – za­py­tał ła­god­nie dok­tor. 

– Nie po­wi­nie­neś cho­dzić w wo­dzie, one tam są, pod po­wierzch­nią. On je wy­słał, by kon­tro­lo­wać nasze umy­sły. 

– On? 

– Ian twier­dzi, że to pan oce­anów, nie­szczę­sny sza­le­niec, cał­kiem mu się po­mie­sza­ło w gło­wie. To oczy­wi­ste, że to gło­wo­nóg. – Brad spoj­rzał na dok­to­ra. – On tam jest, czai się, gdzieś tam… – Brad wy­cią­gnął palec i wska­zał na ko­ry­tarz. – Uwa­żaj na niego, to cwana isto­ta. Bę­dzie chciał cię po­szczuć ro­śli­na­mi. Nie po­zwól mu, do­brze? 

– Nie po­zwo­lę, Brad – po­wie­dział Ar­noszt i ru­szył do za­mknię­tej ka­ju­ty. 

Przed drzwia­mi zro­bił nie­wiel­ki roz­bieg i na­parł na nie bar­kiem. Te trza­snę­ły, ko­lej­ne ude­rze­nie wy­ła­ma­ło zamek.

 

*

 

Edward, reszt­ką świa­do­mo­ści, wy­ła­pał jakiś dźwięk, trzask do­cho­dzą­cy gdzieś z od­da­li. Wtedy Ian roz­luź­nił uścisk i Ir­land­czyk runął w zimną wodę, chłód otrzeź­wił go i Edward wy­nu­rzył się z tru­dem ła­piąc od­dech. 

– To on, sły­szysz? – za­py­tał tech­nik. 

Ko­lej­ny trzask do­szedł do nich gdzieś z dru­gie­go końca sta­cji. 

– To pan oce­anów puka do na­szych drzwi. Nie mo­że­my dać mu cze­kać.

– Wpusz­czę go – wy­sa­pał z tru­dem Edward. 

– Do­brze, idź i wpro­wadź stwór­cę, wpro­wadź wład­cę wszel­kie­go mor­skie­go życia. Ja tym­cza­sem za­cze­kam na was. 

Edward wy­ło­wił la­tar­kę i oświe­tlił tech­ni­ka, który za­czął się po­ma­łu za­nu­rzać, do chwi­li, gdy z wody za­czę­ły wy­sta­wać je­dy­nie oczy i czoło Iana. Nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od tech­ni­ka, Edward po­ma­łu wy­co­fał się, a na­stęp­nie za­trza­snął drzwi ma­ga­zy­nu. Roz­wa­żał chwi­lę, by wró­cić po dok­to­ra, gdy spo­strzegł, że za­rów­no la­tar­ka, jak i dło­nie są po­kry­te glo­na­mi. Kątem oka do­strzegł taki sam nalot na prze­szklo­nych drzwiach la­bo­ra­to­rium. Ro­śli­na ob­le­pia­ła je du­ży­mi plac­ka­mi w kilku miej­scach. Edward pod­szedł, by przyj­rzeć się jej bli­żej. Prze­je­chał pal­cem po szy­bie, jed­nak na­rośl była po we­wnętrz­nej stro­nie. Otwo­rzył drzwi i wszedł do środ­ka. Zbli­żył się do sku­pi­ska. Ro­śli­na pul­so­wa­ła i rosła w oczach. Edward za­mru­gał, gdy zie­lo­ny mech za­fa­lo­wał i prze­su­nął się o kilka cali po szy­bie. "On nad­cho­dzi, dzie­ci oce­anów, po­kłoń­cie się przed panem wszel­kie­go mor­skie­go życia". Edward usły­szał w gło­wie głos Iana. A za chwi­lę, do­cho­dzą­ce z ko­ry­ta­rza, wa­le­nie po­tęż­nych dłoni o drzwi ma­ga­zy­nu. Mię­dzy ude­rze­nia­mi coś jesz­cze zwró­ci­ło uwagę Ir­land­czy­ka, jakby bul­go­ta­nie za ple­ca­mi. Edward od­wró­cił się i po­świe­cił na czar­ną taflę. W miej­scu, gdzie po­wi­nien być basen, do­strzegł bańki po­wie­trza. Za­la­ne po­miesz­cze­nie za­drża­ło. A na wo­dzie wy­ro­sła nie­wiel­ka fala, Edward wy­cią­gnął broń i za­marł, wi­dząc wy­nu­rza­ją­cy się czer­wo­ny łeb o chro­po­wa­tej po­wierzch­ni. Gło­wo­nóg rósł w oczach, wy­peł­nia­jąc cia­łem po­miesz­cze­nie metr po me­trze. W toni za­ko­tło­wa­ły się macki grube ni­czym pnie drzew. O'Con­nor upu­ścił pi­sto­let i wy­padł przez drzwi la­bo­ra­to­rium. Biegł, na oślep, gdy tuż obok niego roz­legł się trzask. I usły­szał głos Iana:

 – Mó­wi­łem, że przyj­dzie. I jak ci się po­do­ba, ty lą­do­wa kre­atu­ro? Jak ci się po­do­ba? Bie­gnij, bie­gnij, na spo­tka­nie z oce­anem.

 

*

 

Ar­noszt usły­szał trzask gdzieś w ko­ry­ta­rzu, a na­stęp­nie wrza­ski. Spa­ko­wał po­śpiesz­nie ze­szyt i wy­szedł z ka­ju­ty Ar­nol­da. Gdy do­szedł do za­krę­tu, wyj­rzał ostroż­nie zza rogu i zo­ba­czył bie­gną­ce­go O'Con­no­ra.

 

*

 

Ir­land­czyk biegł ile miał sił, ale chlu­pot za jego ple­ca­mi zbli­żał się nie­ubła­ga­nie. Gdy Edward usły­szał go tuż za sobą, ob­ró­cił się wy­cią­ga­jąc nóż. Za­marł. Przed nim stała isto­ta o ośmiu ra­mio­nach wy­ra­sta­ją­cych z mu­sku­lar­ne­go torsu. Twarz Iana ni­czym głowa ośmior­ni­cy zmie­nia­ła struk­tu­rę i kształt, nie­ustan­nie po­ru­sza­jąc się i pul­su­jąc. 

– Ob­da­ro­wał mnie, je­stem bło­go­sła­wio­ny! – wrzesz­czał stwór. – Nie mu­sisz się już bać, nie mu­sisz ucie­kać. Chodź­my razem do niego. Chodź­my do… 

Stwór urwał, gdy Edward z roz­ma­chem wbił ostrze w obrzy­dli­wy łeb, ra­mio­na za­czę­ły wić się i skrę­cać pró­bu­jąc do­się­gnąć na­past­ni­ka. O'Con­nor od­sko­czył, a ciało Iana padło do wody. Macki jed­nak nadal żyły, peł­zły, ob­le­pia­jąc ścia­ny ko­ry­ta­rza. Edward stał z sze­ro­ko roz­war­ty­mi oczy­ma. Mimo to nie za­uwa­żył Ar­nosz­ta, po­czuł do­pie­ro ukłu­cie w szyję. Nim zdo­łał za­re­ago­wać, hy­drok­sy­zy­na już krą­ży­ła w krwio­obie­gu. Zdą­żył się jesz­cze ob­ró­cić i spoj­rzeć w oczy Pri­by­la, nim stra­cił przy­tom­ność.

 

*

 

Ar­noszt wie­dział, że nie ma chwi­li do stra­ce­nia. Wbiegł do la­bo­ra­to­rium, oświe­tlił po­miesz­cze­nie i od­na­lazł szafę, gdzie po­win­na być ra­dio­sta­cja. Ru­szył ku niej, w za­la­nym po­miesz­cze­niu nie do­strzegł ba­se­nu i wpadł do niego. Woda za­mknę­ła się nad nim, przez chwi­lę ob­ser­wo­wał, jak upusz­czo­na la­tar­ka spada na dno i ośmior­ni­cę, która za­in­te­re­so­wa­ła się świa­tłem. Wy­pły­nął na po­wierzch­nię, na­stęp­nie wziął głę­bo­ki wdech i za­nur­ko­wał. Od­go­nił gło­wo­no­ga i pod­niósł la­tar­kę. Wy­nu­rzył się i prze­pły­nął basen, wy­cho­dząc w głębi la­bo­ra­to­rium, tuż przy sza­fie. Nim ją otwo­rzył, spo­strzegł sta­no­wi­sko Ar­nol­da i akwa­rium za­ro­śnię­te zie­lo­ną ro­śli­ną, która zdo­ła­ła się wy­do­stać na ze­wnątrz i po­ra­sta­ła rów­nież blat oraz część ścia­ny.

Ar­noszt otwo­rzył szafę, uru­cho­mił ra­dio­sta­cję i za­czął wy­wo­ły­wać Pe­ry­skop, kątem oka spo­glą­da­jąc na od­kry­cie Ar­nol­da. "Tu Ko­bay­ashi, od­biór," za­trzesz­cza­ła ra­dio­sta­cja.

– Tu Pri­byl, uru­chom windę za… – Ar­noszt spoj­rzał na ze­ga­rek. – Do­kład­nie pięt­na­ście minut. Akwa­rium jest po­zba­wio­ne za­si­la­nia, po­wta­rzam, Akwa­rium jest bez za­si­la­nia.

Dok­tor znów usły­szał Ko­bay­ashie­go z gło­śni­ka -"Zro­zu­mia­łem, za pięt­na­ście minut winda ruszy na po­wierzch­nię. Bez od­bio­ru”.

Ar­noszt pu­ścił się bie­giem w stro­nę po­miesz­cze­nia z windą. Prze­mie­rza­jąc ko­ry­tarze sta­cji Akwa­rium, minął dry­fu­ją­ce na wo­dzie zwło­ki Iana, na­stęp­nie skrę­cił i ru­szył ku win­dzie. Wbiegł po scho­dach i naj­pierw pod­szedł do na­ukow­ca. Był wciąż nie­przy­tom­ny, Edward leżał obok niego, beł­ko­tał. Czech naj­pierw wcią­gnął do windy Ar­nol­da, na­stęp­nie O'Con­no­ra.

– Wy­bacz, Brad, ale muszę cię zo­sta­wić z two­imi gło­wo­no­ga­mi – po­wie­dział, świa­do­my, że i tak na razie nie zdoła pomóc na­ukow­co­wi w ja­dal­ni. 

Za­mknął drzwi windy, wy­cią­gnął szkla­ny po­jem­nik z le­kiem, zła­mał głów­kę, na­stęp­nie na­cią­gnął strzy­kaw­kę. Wtedy LED-y w pod­ło­dze za­pa­li­ły się na kolor czer­wo­ny, a winda ru­szy­ła. Gdy wy­je­cha­ła ze sta­cji ba­daw­czej Akwa­rium, a LE­D-o­we świa­tło zmie­ni­ło barwę na nie­bie­ską, dok­tor kuc­nął z na­cią­gnię­tym w strzy­kaw­ce le­kiem i oparł się o prze­szklo­ną ścia­nę . Pa­trzył w ciem­ność ota­cza­ją­ce­go go morza, gdy nagle cia­łem Ar­nol­da wstrzą­snę­ły drgaw­ki. Spoj­rzał na niego w chwi­li, gdy czasz­ka na­ukow­ca pękła ni­czym przej­rza­ły owoc, a z wnę­trza wy­ro­sły ko­ra­low­ce. Wtedy ręce i nogi Edwar­da drgnę­ły i za­czę­ły żyć nie­za­leż­nie od sie­bie, brnąc po pod­ło­dze, w końcu prawa dłoń zma­ca­ła szybę windy i Ir­landczyk wpełzł po niej ni­czym mucha. Z jego ciała wy­ra­sta­ły cien­kie nitki łodyg, prze­bi­ja­jąc się przez ska­fan­der, a na ich czub­kach roz­kwi­tły czer­wo­ne pąki. Gdy ochro­niarz do­tarł do su­fi­tu, jego głowa prze­krę­ci­ła się pod nie­na­tu­ral­nym kątem, otwo­rzył usta, a z gar­dła wy­le­cia­ły po­ma­rań­czo­we za­rod­ni­ki. Wtedy Ar­noszt Pry­bil wbił sobie igłę w szyję i wci­snął tłok.

 

Sta­cja Pe­ry­skop

 

Ko­bay­ashi sie­dział za me­ta­lo­wym sto­łem i pa­trzył na dzien­nik Ar­nol­da, le­żą­cy przed nim. Drzwi uchy­li­ły się i do po­miesz­cze­nia we­szła agent­ka śled­cza, po­stu­ku­jąc ob­ca­sa­mi. Dy­rek­tor sta­cji, nie pod­no­sząc wzro­ku, za­py­tał:

– Wró­ci­li?

– Tak. Nur­ko­wie zdo­ła­li do­stać się do Akwa­rium, nie­ste­ty było cał­ko­wi­cie za­la­ne. Od­na­leź­li dwa ciała i ośmior­ni­cę Brada.

– A ro­śli­na?

– Nie­ste­ty. Wy­cho­dzi na to, że je­dy­na in­for­ma­cja o tym tok­sycz­nym or­ga­ni­zmie znaj­du­je się w ze­szy­cie Ar­nol­da.

– A co z po­zo­sta­ły­mi?

– O'Con­nor jest w sta­nie ka­ta­to­nicz­nym, Ar­nold bre­dzi i jest nie­zwy­kle agre­syw­ny. Obaj zo­sta­li od­izo­lo­wa­ni.

– A Pri­byl? 

 

*

 

Ar­noszt otwo­rzył oczy i pa­trzył chwi­lę na sufit. W końcu uniósł się na łok­ciach i ro­zej­rzał. Po­miesz­cze­nie było puste, nie li­cząc zie­lo­nej plamy na jed­nej ze ścian. Za­mknął oczy i otwo­rzył je po­now­nie, ale na­rośl po pra­wej od niego nie znik­nę­ła. Miał też wra­że­nie, że po­więk­szy­ła się nie­znacz­nie. Ar­noszt wstał, na­stęp­nie roz­ło­żył prze­ście­ra­dło i za­czął je zwi­jać. Gdy skoń­czył, kątem oka spo­strzegł, że plama zmie­ni­ła kolor na zie­lo­no-­po­ma­rań­czo­wy i za­ję­ła po­ło­wę po­wierzch­ni ścia­ny. Za­wią­zał jeden ko­niec prze­ście­ra­dła na klam­ce od drzwi. Na dru­gim końcu zro­bił pętlę. Jesz­cze prze­lot­nie zer­k­nął w stro­nę na­ro­śli, by się upew­nić, lecz gdy zo­ba­czył, że ta za­czę­ła fa­lo­wać, a gdzieś z jej wnę­trza wy­ra­sta­ją nit­ko­wa­te ło­dy­gi, już był pe­wien, co musi zro­bić.

 

Koniec

Komentarze

Witam serdecznie. 

Chwaliłam od początku betowania świetny pomysł na horror – klimatyczny, tajemniczy i posępny, krytykowałam (jak to ja) wiele spraw językowych, ale – to zawsze tylko sugestie i ostateczna decyzja należy oczywiście do Autora. :) 

Wyraz “koniec” można usunąć.

Dziękuję za betę, pozdrawiam, klik. :)

Pecunia non olet

Hej bruce :) Dziękuję jeszcze raz za pomoc w becie :). Bardzo się cieszę, że pomysł i klimat się podobają i dziękuję za klik :) Koniec usunięty. Pozdrawiam serdecznie :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Pozdrawiam i również dziękuję, Bardjaskierze, horrory to jedne z moich ulubionych klimatów. :)

Pecunia non olet

Cześć, BardzieJaskrze!

Przeczytałem twoje opowiadanie i było całkiem spoko, ale mam wrażenie, jakbym czytał już podobną historię.

Największy kłopot sprawiło mi zapamiętanie bohaterów (no, właściwie to ich nie zapamiętałem) pod wodą było trzech, kolejnych trzech do nich zeszło, a ja pod koniec tekstu czułem, że zgubiłem co najmniej jednego.

Niby są z różnych krajów, jeden jest kulturystą, drugi chodzi goły, ale według mnie jest ich za dużo, jak na tak krótki tekst. W szczególności, że narrację przedstawiasz, aż z czterech perspektyw.

(…) podrapał się w rudą czuprynie.

Raczej po rudej czuprynie.

(…) wychodząc z windy. Wodząc za (…)

Ja bym nie tworzył tutaj nowego zdania, tylko rozdzielił przecinkiem.

(…) wraz z innymi laboratoryjnymi naczyniami na wodzie.

Przed sobą dostrzegł szklane drzwi od laboratorium (…)

Powtórzone laboratorium.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Hej

Atreju

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

 

“Przeczytałem twoje opowiadanie i było całkiem spoko, ale mam wrażenie, jakbym czytał już podobną historię.”

 

No tak, bo temat głębi, budzącej w nas trwogę i fascynację, jest często wykorzystywany, czy to w literaturze, czy też w kinie :) . 

 

“Największy kłopot sprawiło mi zapamiętanie bohaterów (no, właściwie to ich nie zapamiętałem) pod wodą było trzech, kolejnych trzech do nich zeszło, a ja pod koniec tekstu czułem, że zgubiłem co najmniej jednego.

Niby są z różnych krajów, jeden jest kulturystą, drugi chodzi goły, ale według mnie jest ich za dużo, jak na tak krótki tekst. W szczególności, że narrację przedstawiasz, aż z czterech perspektyw.” 

 

To już padło w becie, ale jak już ich sobie wymyśliłem, to szkoda mi było z któregoś zrezygnować ;). A tak na marginesie, to właściwie bohaterów jest dwóch Edward i Arnoszt, reszta wprowadza tylko zamieszanie ;)

 

Dziękuję za wyłapanie potknięć, pozmieniane :)

 

Pozdrawiam :)  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

smiley

Horrory to nie moja bajka, więc będzie mi lżej…wink

Po pierwsze, ten podlinkowny chat nie chciał mnie wpuścić bez rejestracji – no to nie…

otrograf.pl

Tez trochę rozkojarzony…heh:

podrapał się w rudą czuprynie.

Na naszego furiat, też podziała,

Winda zaczęła zwalniać przed przyjęciem do stacji

Sięgnęli po latarki i nie wychodząc z windy.

Wodząc za strumieniami światła, zaczęli się rozglądać.

Per Gint – powiedział doktor

Doktor mógł tak powiedzieć, ale niezależnie czy miał na myśli dramat, czy (raczej) suitę – piszemy

Peer Gynt.

nadając wyrazu twarzy niezmiernego zdziwienia.

Teraz strona naukowa – tez horror normalnie…

Niedawno ciśnienie zmiażdżyło batyskaf Titan na sześciu tysiącach metrów. Natomiast tu mamy

tysiąc metrów głębiej pokaźną stację badawczą, szklana windę z powierzchni, szklane i wahadłowe

drzwi w środku… Full wypas. Skafandry do swobodnego nurkowania!… Badanie głowonogów, choć

tych nie uświadczy poniżej kilometra głębokości. 

Badanie roślin – tam nie ma roślin! Są tylko szczątki roślinne, opadające z przypowierzchniowych

wód. Prędzej znajdą plastikowe torby (znaleźli! W Rowie Mariańskim) heh.

Czy można biec korytarzem, będąc zanurzonym po pas w wodzie? No nie wiem…

Hydroksyzinum nie jest anestetykiem tylko lekiem uspokajającym i łagodzi poziom stresu. Żadnego

usypiania w pięć sekund…absolutnie.

Arnoszt wyciągnął szklaną fiolkę 

 

– Zaaplikowanie tej ampułki

To naprawdę nie to samo…

Ale generalnie – owszem…owszem…

Pozdrawiam.

 

EDIT

Żeby nie było, heh:

ale też nie poślę ekipy naprawczej na siedem tysięcy metrów pod wodę, nie mając pełnego obrazu sytuacji.

Pod koniec zasię, jak gdyby nigdy nic schodzi tam ekipa nurków…bodaj to tryton…

dum spiro spero

Hej 

Fascynator

 

Fajnie, że wpadłeś :) zacznę od :

 

“Per Gint – powiedział doktor

Doktor mógł tak powiedzieć, ale niezależnie czy miał na myśli dramat, czy (raczej) suitę – piszemy

Peer Gynt.” 

 

A wiesz, że pisząc wrzuciłem tak jak mniej więcej mi się wydawało, że się pisze i zapomniałem do tego wrócić :D Dzięki za wyłapanie :) 

 

“Niedawno ciśnienie zmiażdżyło batyskaf Titan na sześciu tysiącach metrów. Natomiast tu mamy

tysiąc metrów głębiej pokaźną stację badawczą, szklana windę z powierzchni, szklane i wahadłowe

drzwi w środku… Full wypas. Skafandry do swobodnego nurkowania!… Badanie głowonogów, choć

tych nie uświadczy poniżej kilometra głębokości. “

 

“Jiaolong została zaprojektowana do osiągania maksymalnej głębokości 7 tys.” ;) Ale już nie będę się tu jakoś strasznie bronił :) Opowiadanie pisałem z myślą jednak o lekkim SF w nieodległej przyszłości i właśnie z tego powodu szklana winda. Wydaje mi się, że szklanych wind niestosuje się w ogóle pod wodą ;).

 

“Skafandry do swobodnego nurkowania!…”

 

No mieli ułudę bezpieczeństwa ;) 

 

“Badanie głowonogów, choć

tych nie uświadczy poniżej kilometra głębokości. “

 

“Na głębokości siedmiu kilometrów w Rowie Sundajskim leżącym na dnie Oceanu Indyjskiego naukowcom udało się zarejestrować na nagraniu ośmiornicę z rodzaju Grimpoteuthis, nazywaną także Dumbo.” 

 ;)

 

 

“Badanie roślin – tam nie ma roślin! Są tylko szczątki roślinne, opadające z przypowierzchniowych

wód. Prędzej znajdą plastikowe torby (znaleźli! W Rowie Mariańskim) heh.”

 

Dlatego ta była tak niezwykła ;)

 

“Czy można biec korytarzem, będąc zanurzonym po pas w wodzie? No nie wiem…”

 

No można, tylko wolniej :D 

 

“Hydroksyzinum nie jest anestetykiem tylko lekiem uspokajającym i łagodzi poziom stresu. Żadnego

usypiania w pięć sekund…absolutnie.”

 

A tu już nie wiem :P – znalazłem taki lek i nim się posiłkowałem :D 

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz może faktycznie dobrze by było dopisać, że jest to jednak przyszłość :) 

 

Pozdrawiam :)

 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

No nie wiem, moim zdaniem bohaterowie za dużo gadają na początku, i jest ich faktycznie za dużo. Rozprasza to czytelnika po prostu. No i te głowonogi – jakieś to oklepane, napisano o nich chyba już wszystko. Ale ogólnie jest w porządku.

Hej 

Agroeling

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) 

 

“No nie wiem, moim zdaniem bohaterowie za dużo gadają na początku, i jest ich faktycznie za dużo.”

 

:) Gaduły – tak jak i ich twórca ;) 

 

“No i te głowonogi – jakieś to oklepane, napisano o nich chyba już wszystko. “

 

No głowonóg występuje, ale nie odgrywa żadnej istotnej roli ;) Ale zapamiętam by ich już nie umieszczać w opowiadaniach ;) 

 

“Ale ogólnie jest w porządku.”

 

No i oto chodziło, cieszę się, że jest ok :) 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Miałem ponarzekać na nadmiar bohaterów ale widzę, że już wszystko w tym temacie zostało powiedziane.

 

Mimo tego mankamentu opowiadanie całkiem mi się podobało.

 

Pozdrawiam serdecznie

Miałem ponarzekać na nadmiar bohaterów ale widzę, że już wszystko w tym temacie zostało powiedziane.

 

Mimo tego mankamentu opowiadanie całkiem mi się podobało.

 

Pozdrawiam serdecznie

Hej GalicyjskiZakapior Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Już o bohaterach było więc, cieszę się, że opowiadanie się podobało :) Pozdrawiam serdecznie :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzie, lubię do Ciebie zaglądać. Tym razem także przedstawiłeś ciekawą propozycję i choć zgadzam się, że ilość bohaterów wprowadza zamieszanie (bo też uważam, że wszystko w opowiadaniach powinno być po coś), to nawet oklepany temat dla mnie pozostał interesujący. Kilka razy musiałam wrócić się o kilka linijek, żeby nie pogubić się w akcji, ale poza tym tekst jest całkiem sympatyczny. Najlepsze oczywiście zostawiłeś na koniec, bo najwięcej się tam dzieje, ale dla mnie niezmiennie Pani Sowa pozostała na pierwszym miejscu.

Reasumując, ciekawy klimat i fabuła, ale przytłaczają przegadane momenty i ilość bohaterów, bo też nie wszyscy (moim zdaniem) są tam potrzebni.

Nadal czekam na przebicie Pani Sowy :D

Pozdrawiam cieplutko.

Jest jakiś pomysł. Chętnie dowiedziałabym się, co się tam naprawdę zadziało, a co jest halucynacjami. Bo jeśli to się działo naprawdę, to fajna sprawa. Ale jednak Arnold i ochroniarz przeżyli, mimo czaszki widowiskowo pękającej w windzie. Czyli tylko się doktorowi zdawało.

Uważam, że wysyłanie wyprawy ratunkowej bez możliwości powrotu o własnych siłach i bez komunikacji z resztą świata jest po prostu głupie. Niech im się ta komunikacja zepsuje, niech ośmiornica zeżre walkie-talkie, ale nie na zasadzie kamikadze z założenia.

Ale czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Hej

M.G.Zanadra :)

 

A ja lubię jak zaglądasz :) Postaram się pokonać Panią Sowę, choć chyba będzie to trudniejsze niż myślałem, bo wyszła całkiem dobrze :D. Stacja jest trochę przegadana, by nie pogubić się w bohaterach, a faktycznie może lepiej by było jednego wyrzucić. Hmm sam nie wiem, nie lubię wykreślać postaci ;). 

Ale cieszę się, że mimo niedogodności opowiadanie się podobało i dziękuję za klika :)

 

Pozdrawiam serdecznie :)  

 

 

 

Hej 

Finkla :)

 

Cieszę się, że opowiadanie się podobało na tyle, że interesują cię szczegóły wydarzeń na stacji :). Faktycznie w domyśle dwóch bohaterów żyje, a Arnoszta od biedy ktoś może ściągnąć w ostatniej chwili z klamki ;). Można by pociągnąć historię i wprowadzić trochę wyjaśnień, ale męczyłem się przy tym opowiadaniu. To jedno z tych, kiedy pomysł zbyt długo czekał na realizację i już go nie lubię tak bardzo jak na początku pisania ;).

Jeśli chodzi o samobójczą misję, to chyba na początku sytuacja nie wyglądała tak źle ;). I dlatego Kobayashi podjął decyzję o wysłaniu bohaterów :). 

 

 

Dziękuję za klika i pozdrawiam serdecznie :) 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Właśnie, jeśli musisz przegadać tekst, żeby zaznaczyć obecność dużej ilości bohaterów, którzy są poboczni, bo sam wskazałeś, że robią tylko zamieszanie, to po co?

Starałam się podążać za fabułą, ale może zgubiłam gdzieś celowość nadprogramowych bohaterów.

Ale, ale zamieszanie nie oznacza, że są niepotrzebni :) Powodują, że dużo się dzieje i nie tylko bohaterowie o nich muszą pamiętać ale i czytelnik :). Dodają opowiadaniu kolorytu, ale kosztem wprowadzenia ich do fabuły. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że w wypadku Stacji jest trochę mało miejsca na aż czterech pobocznych bohaterów, ale wydaje mi się, że poświęciłem im wystarczająco dużo tekstu by byli interesujący :). Ale zaryzykuję i zapytam, jeśli jakiegoś miałabyś wyrzucić to którego? Jak bym stawiał na Arnolda albo Brada, w przypadku tego drugiego, można by usunąć też głowonogi, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ja nie odbieram im tego, że są interesujący, ale (podkreślam) dla mnie każda osoba ma mieć cel i go spełnić lub nie i tym samym sprowadzić kolejny problem na głowy bohaterów, co też w zasadzie okaże się celem… Ja dzielę się tylko odczuciami po pierwszym zetknięciu z tekstem, który zazwyczaj dla czytelnika jest jedynym. Ty decydujesz. ;)

No właśnie :) Tu bohaterowie poboczni mają za zadanie podrzucać trop bohaterom, ale również ten fałszywy :) Robi to Ian, Arnold ( ten właściwie w swoim dzienniku daje rozwiązanie zagadki Arnosztowi:)) i Brad, w ten sposób wprowadzając zamieszanie :). Ale faktycznie, jak jeszcze kiedyś usiądę do tego tekstu to zastanowię się czy by któregoś nie zwolnić z opki :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej Bardzie! W opowiadaniu na plus na pewno idzie klimat – głębiny i zestaw tajemniczych bohaterów dają radę. Przeszkadzały mi za to nazewnictwo bohaterów (ilość jak dla mnie dało się nawet przeżyć) – dopasowywanie narodowości, egzotycznych imion i nazwisk oraz zawodów do ich właścicieli wymagało trochę gimnastyki mentalnej i kilka razy się pogubiłem.

Do tego trochę rozczarowało mnie zakończenie – na pewno nie jest złe, ale liczyłem, że akcja będzie raczej zmierzać do wyjaśnienia przyczyn zdarzeń na stacji.

 

Niżej kilka uwag nazbieranych na bieżąco przy czytaniu:

uzbrojony człowiek w skrajnie nieprzyjaznym otoczeniu może stanowić zagrożenie, nie wspominając już o tym, jaką reakcję może wywołać u osoby rozchwianej emocjonalnie, lub skrajnie załamanej.

Prawdopodobnie zbędny przecinek przed “lub”.

Przypominam, że ty, O'Connor, też będziesz wystawiony na duży stres…

Wydaje mi się (chociaż może tylko wydaje), że ludzie rzadko używają swoich imion, jak bezpośrednio się do kogoś zwracają, albo robią to zaraz na początku wypowiedzi, żeby od razu było wiadomo, do kogo mówią. Można też spróbować zmienić na didaskalia.

Na naszego furiat, też podziała, nawet jeśli jest Mr. Olympia.

furiatfuriata i zbędny przecinek tuż po.

– Spójrz, Edwardzie – powiedział Czech, podchodząc do włazu we wschodniej części pomieszczenia. – Za nim jest batyskaf, można by z niego skorzystać. 

To chyba nie jest błąd, ale zgrzyta mi podmiot domyślny przeniesiony z didaskaliów. Może lepiej “Tam/po drugiej stronie jest batyskaf”?

Część fiolek unosiła się wraz [+ze+] zlewkami, tryskawkami, słojami [+i+] innymi naczyniami na wodzie.

Brakujące słowa.

Arnoszt poszedł tropem kartek, które niczym drogowskaz prowadziły do wahadłowych drzwi jadalni, na końcu korytarza.

Ostatni przecinek prawdopodobnie zbędny.

O'Connor upuścił pistolet i wypadł przez drzwi laboratorium.

A mógł strzelać :P

Stwór urwał, gdy Edward z rozmachem wbił ostrze w obrzydliwy łeb, ramiona zaczęły wić się i skręcać próbując dosięgnąć napastnika.

O, tu już lepiej ;)

Odnaleźli dwa ciała i ośmiornice Brada.

Prawdopodobnie “ośmiornicę”.

Pomieszczenie było puste[,+] nie licząc zielonej plamy na jednej ze ścian.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Hej 

ostam

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) 

 

Błędy poprawione :) 

 

O'Connor upuścił pistolet i wypadł przez drzwi laboratorium.

A mógł strzelać :P

 

Ale wtedy by mi popsuł halucynację i musiał bym inaczej kombinować z fabułą :). Ale to jest dobre ćwiczenie, tak już na marginesie :D. Napisać opowiadanie i zmienić jakiś element ( jak w przypadku Edwarda i ośmiornicy :D ), który wpływa na całą resztę fabuły :).  

 

 

Stwór urwał, gdy Edward z rozmachem wbił ostrze w obrzydliwy łeb, ramiona zaczęły wić się i skręcać próbując dosięgnąć napastnika.

O, tu już lepiej ;)

 

Tu już miałem postać tam gdzie miała być :D 

 

 

“Wydaje mi się (chociaż może tylko wydaje), że ludzie rzadko używają swoich imion, jak bezpośrednio się do kogoś zwracają, albo robią to zaraz na początku wypowiedzi, żeby od razu było wiadomo, do kogo mówią. Można też spróbować zmienić na didaskalia.”

 

Zgadza się, dlatego użyłem takiego zabiegu w przypadku Arnoszta – by nadać mu takiego charakterystycznego sposobu wysławiania się. Tam w pewnym momencie Edward , też się w taki sposób zwraca do Arnoszta by zadrwić z sposobu mówienia Czecha. A tak swoją drogą – to trochę irytujące gdy ktoś się tak zwraca do kogoś :) Wstawiając imię rozmówcy w wypowiedź ;) Czy tylko ja tak mam :D 

 

 

“Przeszkadzały mi za to nazewnictwo bohaterów (ilość jak dla mnie dało się nawet przeżyć) – dopasowywanie narodowości, egzotycznych imion i nazwisk oraz zawodów do ich właścicieli wymagało trochę gimnastyki mentalnej i kilka razy się pogubiłem.”

 

A widzisz, ja to wprowadziłem by czytelnik się nie pogubił w tym kto jest kim :D Chyba przesadziłem ;) 

 

“Do tego trochę rozczarowało mnie zakończenie – na pewno nie jest złe, ale liczyłem, że akcja będzie raczej zmierzać do wyjaśnienia przyczyn zdarzeń na stacji.”

 

Ale jak to :D Przecież chyba jest wyjaśnione – może nie do końca w szczegółach ale jednak :). A przynajmniej dla Kobayashego, bo oczywiście my jako widzowie, możemy podejrzewać, że wydarzyło się coś więcej ;) 

 

 

Pozdrawiam :)

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ale wtedy by mi popsuł halucynację i musiał bym inaczej kombinować z fabułą :). Ale to jest dobre ćwiczenie, tak już na marginesie :D. Napisać opowiadanie i zmienić jakiś element ( jak w przypadku Edwarda i ośmiornicy :D ), który wpływa na całą resztę fabuły :).  

Jakoś mi to wyjaśnienie nie leży. Mógł strzelić, a głowonóg by na to po prostu nie zareagował, kule mogły odbić się od jego pancernej skóry… A ćwiczenie może być faktycznie ciekawe :)

Ale jak to :D Przecież chyba jest wyjaśnione – może nie do końca w szczegółach ale jednak :). A przynajmniej dla Kobayashego, bo oczywiście my jako widzowie, możemy podejrzewać, że wydarzyło się coś więcej ;) 

Może doprecyzuję – jak dla mnie wyjaśnienie (jeśli dobrze zrozumiałem) “to były tylko halucynacje spowodowane rośliną” nie jest satysfakcjonujące, a na pewno nie jest punktem kulminacyjnym – całe napięcie nam znika. Także nie licząc tego, że fajnie byłoby, gdyby zagadka była, nomen omen, głębsza :P to według mnie faktycznym zakończeniem, takim z kopem emocjonalnym, który kończy akcję, jest właśnie próba samobójcza doktora. A mogłoby tam być coś innego, zapowiadanego przez całkiem niezłą resztę tekstu ;)

Zgadza się, dlatego użyłem takiego zabiegu w przypadku Arnoszta – by nadać mu takiego charakterystycznego sposobu wysławiania się. Tam w pewnym momencie Edward , też się w taki sposób zwraca do Arnoszta by zadrwić z sposobu mówienia Czecha.

Zrozumiałe, chciałem się tylko upewnić, że zabieg był zamierzony ;)

A tak swoją drogą – to trochę irytujące gdy ktoś się tak zwraca do kogoś :) Wstawiając imię rozmówcy w wypowiedź ;) Czy tylko ja tak mam :D 

Jest wkurzające, chociaż na moje szczęście raczej nie zdarza mi się tego doświadczać. W filmowej wersji Władcy Pierścieni ciekawie wykorzystali podobny mechanizm: za każdym razem, gdy Gandalf jest zły (w szczególności na Hobbitów) używa ich pełnych imion i nazwisk, a normalnie tylko zdrobnień lub samych imion.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Postaram się pokonać Panią Sowę, choć chyba będzie to trudniejsze niż myślałem, bo wyszła całkiem dobrze :D

Oj tak, Pani Sowa jest świetna!

 

Powtórzę to, co pisałam przy becie: jak dla mnie jest za dużo bohaterów i chwilami się gubiłam. Gdyby opowiadanie było nieco dłuższe, myślę też, że lepiej by wybrzmiało. Nie zdążyłam się przywiązać do bohaterów, nie zdążyłam się przestraszyć…

Czytało się jednak dość płynnie, bez większych zgrzytów. Ale i tak póki co z Twoich dzieł dla mnie numerem jeden nadal jest Pani Sowa :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Hej HollyHell91 :) Jeszcze raz dziękuję za betę :) i obiecuje Panią Swoę pobić. Cel jest, to teraz wystarczy pisać :D Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej Ostam :) Uciekł mi twój drugi komentarz :). Wszystko jasne w sprawie fabuły i zakończenia :). A Gandalf był trochę irytujący, może nie tak bardzo jak Sam i Frodo ale jednak ;) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć Bardzie,

Widzę, że ciągnie cię na morze i po “Okrwawionych dublonach” serwujesz kolejną morską (podwodną) opowieść. Mnie to pasuje :)

Przyjemnie się czytało, choć podobnie jak Fascynator, mam pewne wątpliwości dotyczące kwestii naukowo-inżynieryjnych. Nie przeszkadzało mi to jednak w lekturze.

Jeżeli mogę pomarudzić, to trochę zabrakło mi grozy. Szczególnie w samym Akwarium. Mam wrażenie, że napięcie rośnie do momentu zjechania windą na dół, a potem to już jest otwieranie kolejnych komnat, w których czai się kolejne “straszne coś”. Może gdybyś dłużej potrzymał czytelnika w napięciu, zanim pierwsze “straszne” (gołe :)) się pojawi…

 To jednak tylko moje subiektywne odczucie :). 

Z rzeczy bardziej obiektywnych , wypatrzyłem jeszcze to: “Irlandczyk zatrzymał się, nie ściągając rękę z kabury pistoletu.”

Niezależnie od tych drobiazgów, gratuluję kolejnego udanego tekstu.

Hej 

czeke :)

 

Fajnie, że znów dałeś się zabrać na morską przygodę :) 

 

“Mnie to pasuje :)”

 

Muszę przyznać, że mi też. Jest coś w morzu fascynującego i przerażającego zarazem :) 

 

“Przyjemnie się czytało, choć podobnie jak Fascynator, mam pewne wątpliwości dotyczące kwestii naukowo-inżynieryjnych. Nie przeszkadzało mi to jednak w lekturze.”

 

Tak trzeba było temu poświęcić trochę więcej czasu :). 

 

 

“Jeżeli mogę pomarudzić, to trochę zabrakło mi grozy. Szczególnie w samym Akwarium. Mam wrażenie, że napięcie rośnie do momentu zjechania windą na dół, a potem to już jest otwieranie kolejnych komnat, w których czai się kolejne “straszne coś”. Może gdybyś dłużej potrzymał czytelnika w napięciu, zanim pierwsze “straszne” (gołe :)) się pojawi…”

 

Obawiam się, że masz rację ;) Chciałem nadać wydarzeniom szybszego tempa zachowując jednocześnie elementy grozy. Ale chyba przeceniłem swoje umiejętności. Jest kilka fragmentów, przy których trzeba było zwolnić, by groza znów miała czas się pojawić :). Fajnie, że zwróciłeś na to uwagę :) 

 

“Z rzeczy bardziej obiektywnych , wypatrzyłem jeszcze to: “Irlandczyk zatrzymał się, nie ściągając rękę z kabury pistoletu.”

 

Poprawione :) 

 

“Niezależnie od tych drobiazgów, gratuluję kolejnego udanego tekstu.”

 

Bardzo się cieszę, że opka się podobała :) 

 

Pozdrawiam :)

 

P.S. Muszę cię zmartwić, kolejne pomysły na razie nie przewidują morskich przygód. Ale obiecuje, że morskie opowieści jeszcze kiedyś wrócą ;).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

 Początek zaintrygował, więc śledziłam treść z zainteresowaniem, jako że nieźle pokazałeś osobliwe wydarzenia w Akawarium, ale finał pozostawił rozczarowanie, albowiem nie mam pojęcia, jakim sposobem wylęgły się tam dziwaczne rośliny i stwory, mające tak przemożny wpływ na pracujących tam ludzi.

 

Do­padł do scho­dów i pod­trzy­mu­jąc się po­rę­czy→ Do­padł do scho­dów i trzymając się po­rę­czy

Za SJP PWN: podtrzymać siępodtrzymywać się 1. «trzymając siebie wzajemnie, uchronić się przed upadkiem» 2. «udzielić sobie nawzajem pomocy»

 

Agre­syw­ny czło­nek za­ło­gi." → Agre­syw­ny czło­nek za­ło­gi." 

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Edward podrapał się po rudej czuprynie. → Czupryna to włosy, po włosach nie można się drapać. Podrapać można się po skórze.

 

Dr. Ar­noszt Pri­byl za­piął suwak ska­fan­dra… → Doktor Ar­noszt Pri­byl za­piął suwak ska­fan­dra

Nie używamy skrótów. Po tym skrócie nie stawia się kropki.

 

pod­ło­ga roz­ja­śni­ła się nie­bie­skim świa­tłem lamp LE­Do­wych. → …pod­ło­ga roz­ja­śni­ła się nie­bie­skim świa­tłem lamp LE­D-o­wych

Możemy też użyć wersji spolszczonej: …pod­ło­ga roz­ja­śni­ła się nie­bie­skim świa­tłem lamp ledo­wych

 

W kasz­ta­no­wych wło­sach za­cze­sa­nych na bok i oku­la­rach… → Byłam przekonana, że był w skafandrze, nie we włosach…

Proponuję: Z kasztanowymi włosami zaczesanymi na bok i w oku­la­rach

 

Ar­noszt wy­cią­gnął szkla­ną fiol­kę i po­ka­zał Edwar­do­wi . → Zbędna spacja przed kropką.

 

LEDy za­miast zga­snąć… → LED-y za­miast zga­snąć

 

– Peer Gynt. – po­wie­dział dok­tor, wcho­dząc w ka­łu­żę i przy­kła­da­jąc ucho do drzwi. – "W ja­ski­ni króla gór." → Zbędna kropka po wypowiedzi. Kropka po zamknięciu cudzysłowu: – Peer Gynt – po­wie­dział dok­tor, wcho­dząc w ka­łu­żę i przy­kła­da­jąc ucho do drzwi. – "W ja­ski­ni króla gór”.

 

zła­pał za klam­kę, prze­krę­cił i po­cią­gnął drzwi. → …zła­pał klam­kę, prze­krę­cił i po­cią­gnął drzwi.

 

W progu stała po­stać w zu­peł­nych ciem­no­ściach.W progu, w zu­peł­nych ciem­no­ściach, stała po­stać.

 

Oczy miał sze­ro­ko otwar­te, na­da­jąc wy­ra­zu twa­rzy nie­zmier­ne­go zdzi­wie­nia. → A może: Szeroko otwarte oczy nadawały twa­rzy wyraz nie­zmier­ne­go zdzi­wie­nia.

 

"Ależ ty je­steś głupi, O'Con­nor.""Ależ ty je­steś głupi, O'Con­nor”.

 

Otwo­rzył drzwi, cała ka­ju­ta była za­peł­nio­na stro­na­mi. → Strona to jedna z powierzchni kartki/ arkusza. Obawiam się, że niczego nie można zapełnić stronami.

 

Dok­tor ob­szedł stół, bro­dząc mię­dzy stro­na­mi… → Dok­tor ob­szedł stół, bro­dząc mię­dzy kartkami

 

w celu zba­da­nia mnie przez Pri­by­la." → …w celu zba­da­nia mnie przez Pri­by­la”.

 

po­kłoń­cie się przed panem wszel­kie­go mor­skie­go życia." → …po­kłoń­cie się przed panem wszel­kie­go mor­skie­go życia”.

 

Nim zdo­łał za­re­ago­wać, hy­drok­sy­zy­num już krą­ży­ła w krwio­obie­gu. → A może: Nim zdo­łał za­re­ago­wać, hy­drok­sy­zy­na już krą­ży­ła w krwio­obie­gu.

 

-"Zro­zu­mia­łem, za pięt­na­ście minut winda ruszy na po­wierzch­nię bez od­bio­ru”. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Czy winda ruszy bez odbioru:

Proponuję: – "Zro­zu­mia­łem, za pięt­na­ście minut winda ruszy na po­wierzch­nię. Bez od­bio­ru”.

 

Wtedy LEDy w pod­ło­dze za­pa­li­ły się… → Wtedy LED-y w pod­ło­dze za­pa­li­ły się

 

Gdy wy­je­cha­ła sta­cji ba­daw­czej… → Gdy wy­je­cha­ła ze sta­cji ba­daw­czej

 

LE­Do­we świa­tło zmie­ni­ło barwę… → …LE­D-o­we świa­tło zmie­ni­ło barwę

 

dok­tor kuc­nął i oparł się o prze­szklo­ną ścia­nę z na­cią­gnię­tym w strzy­kaw­ce le­kiem. → Czy dobrze rozumiem, że to była ściana z naciągniętym w strzykawce lekiem?

Proponuję: …dok­tor kuc­nął i trzymając strzy­kaw­kę napełnioną le­kiem, oparł się o prze­szklo­ną ścia­nę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej

regulatorzy :) 

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz i za wyłapanie błędów, których chyba jest coraz mniej :). Jakbym nie zapomniał o kropkach po cudzysłowie i LED-ach, to było by całkiem nieźle :) 

 

“ Nie używamy skrótów. Po tym skrócie nie stawia się kropki.”

 

Nie dość, że użyłem skrótu to jeszcze błędnie. No, no całkiem nieźle ;)

 

“Oczy miał szeroko otwarte, nadając wyrazu twarzy niezmiernego zdziwienia. → A może: Szeroko otwarte oczy nadawały twarzy wyraz niezmiernego zdziwienia.”

 

A z tym zdaniem miałem problemy, wiedziałem, że prędzej czy później wypłynie. I znów przychodzisz mi z odsieczą :). Tak jest znacznie lepiej :) 

 

A jeśli chodzi o fabułę to jest mi niezwykle przykro, że finał Cię rozczarował. Choć w domyśle raczej sprawa jest jasne ( dla autora oczywiście zawsze jest jasna ;)). Naukowcy odkrywają roślinę na dużej głębokości, nie zdając sobie sprawy, że jest silnie trująca. A gdy już wiedzą, to jest za późno. I to tyle. Oczywiście starałem się poprowadzić historię by zostało trochę miejsca na domysły i może właśnie tu przesadziłem. Nie wiem. Ale postaram się by na przyszłość nie zostawiać czytelników rozczarowanych :) . 

 

Pozdrawiam :) 

 

P.S. Błędy oczywiście poprawione :)

 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardziejaskrze, miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne i bardzo się cieszę, że odsiecz cie zadowoliła.

Podejrzewałam roślinę o najgorsze właściwości, ale nie przypuszczałam, że tak namiesza w głowach badaczy, że ci zapragną bliskiego kontaktu z władcą oceanu. Z drugiej strony po zetknięciu się z czymś takim, można się wszystkiego spodziewać. ;)

Uznałam, że mogę udać się do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, bardzo się cieszę, że tekst okazał się na tyle dobry by otrzymać klika. Dziękuję :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzo proszę, Bardzie. Cieszę się, że sprawiłam Ci przyjemność. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dopadł do schodów i trzymując się poręczy, pokonał je w trzech skokach.

trzymając

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję za kolejne odwiedziny Anet :) Fajnie, że znów się podobało :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć,

 

Bardzo fajnie się czytało, dobra robota. Przede wszystkim dobrze skonstruowane napięcie, zawiązana akcja, niezły pomysł z tym podziałem na dwie perspektywy. Dużo się dzieje. Taki horror przygodowy właściwie. Tak jakby trochę tu Verne’a, trochę Lovecrafta, trochę Lema. Ogólnie podobało mi się.

 

Pozdrawiam

Hej 

JPolsky

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

 

A jeśli chodzi o komentarz – to bardzo dziękuję za tak miłe słowa :). 

 

“Tak jakby trochę tu Verne’a, trochę Lovecrafta, trochę Lema.”

 

I co ja mogę dodać :) Bardzo się cieszę, że lektura się podobała i przyszły ci skojarzenia z tak dobrymi pisarzami :) 

 

Pozdrawiam :) 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Było klimatycznie, skojarzyło mi się z grą „Bioshock” i filmem „Underwater”. Dało się też odczuć nutę Lovecrafta. Ogółem atmosfera podobała mi się najbardziej. 

Sama fabuła odkrywcza nie jest, ale to mi nie przeszkadzało. Losy bohaterów śledziło się z zaciekawieniem. Niestety totalnie rozczarowało mnie zakończenie i jak wspominali poprzednicy zbyt duża ilość postaci. Te dwie rzeczy bardzo mnie uwierały. Gdyby skupić się bardziej na ochroniarzu i doktorku a np. wprowadzić Kobayashiego nieco później oraz zmienić końcówkę byłoby świetnie, a tak jest jedynie dobrze. 

Pozdrawiam!

Hej 

Storm

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) 

 

Fajnie, że się podobało, choć szkoda, że nie było świetnie ;). Uwagi do przerobienia w następnych opowiadaniach i w tym, gdy będę w przyszłości do niego wracał :) Dziękuję i Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Witaj, Bardzie,

 

opowiadanie przyjemne. Czytało się gładko. Nie zauważyłam żadnych błędów, ale pora już późna, nawet jak dla wiedźmy, więc nie mogę obiecać, że faktycznie nic nie ma. Nawet jeśli, jak już powiedziałam, czytało się bardzo dobrze. Lubię podmorskie klimaty i choć twoja historia nie należy do oryginalnych, czasem to nie problem. O zbyt dużej ilości bohaterów już ci napomknięto, ale i swój ingredient dołożę – motałam się z imionami i tożsamością bohaterów. Ale ja generalnie tak już mam, że im mniej, tym lepiej.

Jest klimatycznie, nie miałam problemu z wejściem w twoją opowieść i świat. To duży plus. Końcówka jednak rozczarowuje, czar pryska. Od momentu rozdzielenia się bohaterów, zaczęłam tracić zainteresowanie, a przecież właśnie wtedy powinnam nie móc oderwać się od ekranu! Popracowałabym więc nad spójnością przekazu opowiadania historii, a więc stylem. Najłatwiej możesz to osiągnąć pisząc więcej, dzieląc się twórczością i akceptując rady i krytykę. Życzę powodzenia, żegnam się. Somne!

Nie można gadać o gadających gitarach. Można o nich pisać. Napisz więc piosenkę o gadających gitarach i bądź szczęśliwy.

Hej dziękuję za przeczytanie i komentarz :). Faktycznie już takie uwagi padły, a są do wprowadzenie w przyszłych tekstach, pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Nowa Fantastyka