- Opowiadanie: Larcius - Kryształowy Półksiężyc

Kryształowy Półksiężyc

Nowe opowiadanie, skończone w lipcu 2023.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Kryształowy Półksiężyc

– Książę Aleksander, z ogromną przyjemnością witam pana w naszym przybytku.

Aleksander Aleksandrowicz, książę Aleksander skinął głową zgiętemu w pół Tatarowi.

– Witaj Alfredzie. Czy zamówiony przeze mnie stolik jest już gotowy?

– Oczywiście, szanowny panie. Proszę za mną. – z tymi słowami pewnie poprowadził księcia między siedzącymi do ustawionego w roku pomieszczenia stołu, tuż przy zasłoniętych grubymi firanami oknach. – Proszę usiąść – powiedział, odsuwając księciu krzesło, a następnie sprawnie podsunął je, gdy ten usiadł.

– Pozwolę sobie zaproponować panu udzielnemu wino, chyba, że chciałby pan…

Książę przerwał mu zdecydowanym ruchem ręki.

– Jedzenie może poczekać, aż przybędzie mój gość. Mogę zapalić? – nie czekając nawet na odpowiedź, wyciągnął z poły płaszcza rzeźbioną, drewnianą fajkę i począł nabijać ją tytoniem. – czy macie dziś jakieś specjalne wino?

– Specjalnie dla księcia zachowałem butelkę tego, którym książę raczył się podczas swojej ostatniej wizyty. – odpowiedział Tatar – pierwszorzędne rumskie.

– Może być. Przynieś je.

Spokojnie ubijając tytoń w fajce czekał na powrót kelnera. Po chwili Tatar wrócił, trzymając w ręce pełną butelkę wina, którą po mistrzowsku otworzył i wlał do kieliszka. Książę wziął kieliszek do ręki, delikatnie poruszył wino, powąchał i spróbował.

– Zaiste, wyborny bukiet. – powiedział, biorąc kolejny, drobny łyk, po czym zwrócił się do Tatara – przyprowadź mojego gościa, jak już przybędzie. Wtedy wybierzemy jedzenie.

– Jak sobie waszmość życzy. – Alfred zgiął się wpół i odszedł bezszelestnie, zostawiając Aleksandra samego, z nabitą, acz wciąż nierozpaloną fajką. Z kieszeni wyciągnął blaszane, emaliowane pudełko na zapałki, z którego wyciągnął jedną, po czym schował je z powrotem. Odruchowo podniósł stopę, chcąc potrzeć główkę o podeszwę buta, ale zreflektował się w porę, po czym odpalił zapałkę od postawionej na stoliku świecy, przytknął do ubitego tytoniu dmuchając, by ten się rozżarzył. Oparł się na krześle i zaciągnął z zadowoleniem.

Towarzystwo nie zwracało na niego najmniejszej uwagi. Owalne pomieszczenie, u szczytu którego siedział, wypełnione było okrągłymi stołami, wokoło których siedzieli elegancko ubrani panowie i towarzyszące im damy. Wszystkie ściany poza jedną, ściętą, pokrywały ogromne okna, ostatnia zaś, mieszcząca wejście do restauracji oraz sprytnie zamaskowane przejście do kuchni, wyłożona była dębowo-hebanową boazerią, która pokrywała także sufit. Wzory na suficie zrobione z kolorowego drewna wydawały się obracać wokół wiszących, kryształowych żyrandolów. Mimo dużej ilości ludzi w pomieszczeniu było dosyć cicho, wśród natłoku głosów można było wyróżnić także fortepian.

Książę delektował się dymem, wspominając drogiego przyjaciela, którego podarunkiem był palony tytoń. Uśmiechnął się. Już niedługo się ponownie zobaczą. Dyskretnie spojrzał na zegarek. Czas płynął powoli, kiedy oczekiwał. Nie przeszkadzało mu to. Ponownie się zaciągnął, delikatnie odsuwając zasłaniającą okno firanę. Chwilę zajęło, nim wzrok przyzwyczaił się do ciemności za oknem.

Na zewnątrz panowała noc. Na niebie, oprócz miriady gwiazd, jasnym, bladym światłem świecił Księżyc w pierwszej kwadrze. W dole widział przesuwający się powoli, monotonny step, nieskończone morze traw, ciągnące się tysiąc wiorst w każdą stronę.

Sterowiec „Ludendorff” wyleciał ze stolicy 5 dni wcześniej, kierując się na południe. Książę Aleksander Aleksandrowicz wybierał się na letnisko, położone nad ciepłym, południowym morzem. Podróż tą odbywał co roku, wyjeżdżając w kwietniu i wracając w październiku.

Do celu podróży pozostały dwa dni. Dwie noce, podczas których wiele mogło się zdarzyć. Pociągnął z zamyśleniem fajkę. Dwie noce, podczas których wiele ma się wydarzyć – poprawił się w myślach.

Rozmyślania przerwał delikatny odgłos kroków, z niewiadomych przyczyn wyróżniający się wśród innych, stąpających po wyściełającym podłogę puchatym, tłumiącym dywanie. Pośpiesznie wyprostował się, pozwalając ciężkiej firanie wrócić na swoje miejsce. Zwrócił wzrok ku przejściu.

W jego stronę zmierzała Hrabina, posuwając się swoim szybkim, posuwistym krokiem, za nią niemalże biegł Alfred. Książę uprzejmie wstał, czekając, aż dama do niego dotrze.

– Książę Aleksander. – powiedziała Hrabina, wyciągając ku niego swoją drobną, oprawioną pierścieniami dłoń. – Jakże cieszymy się, mogąc pana widzieć.

Książę pochwycił dłoń i ukłonił się, składając na niej pocałunek.

– Z ogromną niecierpliwością wyczekiwałem przybycia pani Hrabiny – odpowiedział, patrząc na nią z góry. Nie po raz pierwszy zdziwiło go, jak niska to była kobieta.

Dogonił ją Tatar.

– Najjaśniejszy panie – zwrócił się na Aleksandra. – Ta pani nie zechciała podać powodu swojej wizyty ani nie miała rezerwacji, proszę pozwolić…

– Jest tutaj ze mną – odpowiedział mu. – I przybyła na moje osobiste zaproszenie. Mam nadzieję, że nie jest to problem.

Tatar skinął głową.

– Goście pana księcia są zawsze mile widziani w naszych progach – z tymi słowami odsunął Hrabinie krzesło.

Usiedli.

– Co możesz nam dzisiaj polecić, Alfredzie? – zapytał Aleksander.

– Dzisiaj szef kuchni przygotował wyśmienitą zupę printanière oraz dwie ryby, tak wyśmienitemu smakoszowi jak szanowny pan zalecam wzięcie turbota w sosie Beaumarchais. Czy zadowoli to państwa?

– Znakomicie. Czy zostały jeszcze ostrygi?

– Oczywiście, szanowny panie. Świeże, własnoręcznie nadzorowałem ich załadunek.

Książę spojrzał na Hrabinę, która ledwie zauważalnie podniosła jeden palec.

– W takim razie przynieś dwa tuziny ostryg. I wybór serów.

– Oczywiście, szanowny panie. Czy pani mam podać to samo wino, co panu?

– Tak. Jest naprawdę znakomite, musisz go spróbować – zwrócił się do Hrabiny. – Nie przynoś kawioru. Nie mam dziś na niego ochoty – rozkazał.

– Służę – odpowiedział Tatar, nalał kobiecie wina i z uprzejmym ukłonem wycofał się.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, które po chwili przerwał Książę.

– Niezmiernie się cieszę, mogąc panią widzieć – uśmiechnął się delikatnie. – Nie miałem okazji ujrzeć wcześniej pani Hrabiny. Jak minęła pani podróż?

– Nie musi waszmość być taki formalny, nie wypada, tak między starymi przyjaciółmi. Wie pan przecie, że podróże źle wpływają na moje humory. Nataszka zaopiekowała się mną, parzyła mi herbatę i czytała nową powieść, którą przysłała mi przyjaciółka. Dopiero dziś poczułam się na tyle lepiej, by móc odpowiedzieć na pańskie zaproszenie.

– Przykro mi słyszeć o pani niedomaganiu. Następnym razem proszę wysłać Nataszę do mnie. Żona dała mi na drogę cudowne ziele, które zalane wrzątkiem błyskawicznie leczy takie dolegliwości.

– A co u pańskiej żony?

– Choroba naszej najmłodszej córki uniemożliwiły jej podróżowanie ze mną. Ja niestety, z zalecenia jaśnie panującej Imperatorowej, zmuszony byłem podążyć przed nimi – westchnął. – Niech Bóg jej sprzyja.

– Niech Bóg jej sprzyja.

Rozmowę przerwał Tatar, który na srebrnym półmisku przyniósł podane na połówkach własnych muszli ostrygi, talerz wypełniony kilkoma rodzajami serów oraz świeży, biały chleb.

– Z jaką sprawą wysyła cię jaśnie oświecona?

– Jej wysokość w swej mądrości słysząc, że wybieram się z rodziną na letnisko, postanowiła dać mi zadanie stosowne do mojej ekspertyzy.

– Czy chodzi o Królewską Różę?

– Zgadza się – poczęstował się krojonym parmezanem, po czym zjadł ostrygę. Wytarł usta i kontynuował. – Jej wysokość chciała, żebym skontrolował proces budowy i napisał z niego sprawozdanie, przeznaczone dla jej własnych oczu. A co panią sprowadza na południe. Słyszałem, że nie przepada pani za gorącem.

– Drogi Książę… – Hrabina delikatnie otarła łzę chusteczką. – Kiedy mój mąż odszedł, czyniąc mnie wdową, pozostawił mi, wśród innych swych doczesności, las.

– Czy Hrabina podróżuje obejrzeć majętność?

– Tak, przy okazji. Jadę ją sprzedać.

– W takim razie pani Hrabina powinna udać się do mnie, z wielką chęcią zdjąłbym pani z ramion ten ciężar…

– Nie wątpię, mój Książę – Hrabina uśmiechnęła się, delikatnie pochylając w jego kierunku. – Ale wcześniej muszę dokładnie obejrzeć moją posiadłość i wycenić ją… Książę rozumie.

– A jednak Hrabina mogła wysłać zaufanego, aby zajął się tym sprawunkiem. Musi być jeszcze coś, co skłoniło Hrabinę do takiej wyprawy.

Podano zupę. Przez dłuższą chwilę wokół stolika zapadła cisza, niezmącona rozmową ani stukaniem, gdy arystokraci powoli jedli. Zamiast tego słyszeli okoliczne rozmowy: pewien przemysłowiec chwalił się ubitym ostatnio interesem, drugi przeklinał pieniądze utracone w kartach, pewna dama chwaliła biżuterię, inna kokietowała wyraźnie nietrzeźwego towarzysza. Książę skończył pierwszy, pozostawiając warstwę zupy na dnie zgodnie z panującą etykietą, osuszył delikatnie usta serwetą i odłożył łyżkę. Korzystając z chwili przerwy w rozmowie, przyjrzał się towarzyszce. Hrabina miała okrągłą twarz z delikatnie wystającymi policzkami, szeroko otwarte, zielone oczy, niewielki zadarty nosek i czerwone, wydajne usta. Jej czerwona suknia była wydekoltowana nieco bardziej, niż zalecała to obecna moda, szyi nie zdobił żaden naszyjnik. Wrócił spojrzeniem na twarz rozmówczyni, która uśmiechnęła się do niego nieznacznie.

– Czy mam coś na twarzy, Książę? – zapytała, mrużąc filuternie oczy.

– Tak, mości Hrabino – odpowiedział. – Urodę.

– Słowa waszmości powodują, że się rumienię – powiedziała zalotnie Hrabina. Jej cera pozostała niezmiennie blada.

Książę w milczeniu zaczekał, aż Hrabina skończy jeść.

– A więc, Książę, moja kolej na zadanie pytania.

– Pytaj więc – odpowiedział zrezygnowany Książę.

– Czy miał pan już okazję odwiedzić wystawę, która uświetnia naszą podróż?

– Tak. Jest przepiękna. Kustosz wykazał się niebywałym kunsztem, dobierając eksponaty.

– A naszyjnik?

– Półksiężyc?

– Tak.

– Jest przepiękny – Książę odchylił się na krześle, przymykając oczy. – Jest tak wspaniały, że mógłby zdobić jedynie szyję najjaśniejszej Imperatorowej.

– Do niej właśnie należy.

– Niech jej Bóg błogosławi.

– Niech błogosławi.

Reszta posiłku upłynęła na gorączkowej dyskusji, w której oberwało się niejednemu ministrowi, licznym faworytom oraz, całkiem niespodziewanie, pewnej madame.

– Książę? – zapytała Hrabina. – Chciałbyś wyjść ze mną zaczerpnąć świeżego powietrza?

– Z przyjemnością.

Wyszli na balkon, odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami i stłumionymi chichotami.

Wiatr, świszczący niczym potępiony, uderzył w ich twarze. Następnie poczuli zimno, przejmujące do szpiku kości. Ostatnim wrażeniem był ciężki zapach powietrza przed burzą.

– Nareszcie – przekrzyczała wiatr Hrabina, wyciągając z niewidocznego załamania sukni fajkę. – Masz tytoń?

– Mam – odpowiedział, wyciągając paczkę w jej stronę.

Razem ubili fajki i rozpalili. Fajka Hrabiny była bardzo długa, być może ćwierćsążniowa. Wykonano ją z ciemnego, niemal czarnego drewna, zakończona była zaś malutkim, srebrnym cybuchem. Książę zauważył wyryty na nim grawerunek, ale w ciemności nie mógł dostrzec, co przestawiał. Przez chwilę pykali w milczeniu.

– Jak to wygląda? – przerwała ciszę Hrabina, nachylając się do Księcia tak, że prawie stykali się głowami. Mówiła bardzo cicho.

– Szklane gabloty, kilku strażników. Ośmiu, może dziesięciu.

– Antymagiczne zabezpieczenia?

– Nie zauważyłem. Dam radę zabrać cacko, jeśli pozbędziesz się strażników.

– Da się to zrobić – Hrabina pogrzebała w niewidocznych zakamarkach. – Weź to – w rękę Księcia włożyła małą, szklaną buteleczkę. Aleksander Aleksandrowicz przyjrzał mu się w świetle dobiegającym z wnętrza sterowca. Znajdowały się w nim małe, czarne ziarenka. – Zaparz je w gorącej wodzie. Ja zajmę się resztą.

Skinął głową.

– Po czym poznam właściwy moment?

Hrabina drapieżnie odsłoniła zęby, niczym szykujący się do skoku kot, po czym uśmiechnęła się szeroko.

– Będziesz wiedział.

 

 

Aleksander Aleksandrowicz wszedł do swojej kajuty, przesadzając nogę nad wysokim progiem pod owalnymi, jakby okrętowymi drzwiami. Prostokątny pokój nie był przesadnie duży, wystarczający jednak na umieszczenie w nim dość pokaźnego, jednoosobowego łóżka, dwudrzwiowej szafy i stolika, przy którym stały dwa rzeźbione krzesła. Książę powiesił marynarkę na oparciu krzesła, wyciągnąwszy uprzednio z kieszonki buteleczkę od Hrabiny. Wrócił do drzwi i zawołał do stojącego pokojowego.

– Przynieś mi wrzącej wody.

– Natychmiast, sire. Ile jej sobie pan życzy?

– Filiżankę. Przynieś mi też łyżeczkę do herbaty. Tylko szybko!

Lokaj wymruczał grzeczną formułkę i zniknął. Książę przyjrzał się ziarnom w buteleczce. Wydłużone, koloru ciemnobrązowego, przechodzącego niemal w czerń, miały pęknięcie z jednej strony.

– Czarodziejskie, ani chybi – pomyślał, zwalczając chęć zrobienia znaku krzyża. Wysypał kilka na dłoń i powąchał. Miały niesprecyzowany, trudny do określenia ziemisty zapach. Między ziarenkami dostrzegł karteczkę z jednym słowem, zapisanym pochyłym, niemal nieczytelnym pismem – rozbij.

– Pańska woda – słowa lokaja oderwały go od przyglądania się ziarnom. Książę odebrał ją, po czym wcisnął mężczyźnie srebrną monetę, wypychając go za drzwi.

– Dziękuję – rzucił na odchodne.

Porcelanowa, wypełniona wrzącą wodą filiżanka, ozdobiona była małymi różyczkami, zwiniętymi w otaczający całe naczynie wianek. Aleksander odstawił ją, ponownie skupiając się na ziarnach.

– Czym je rozbić? – pomyślał. Rozejrzał się po pokoju. Ziarna wydawały się zbyt twarde, by zgnieść je łyżeczką, zaś próba uderzenia ich lampą mogła im zaszkodzić. Gdyby tylko nie dał młotka do bagażu! Nagle, do głowy przyszło rozwiązanie. Otworzył walizkę na której dnie schował rewolwer. Wziął broń do ręki i zważył w dłoniach. – To będzie idealne.

Podrzucił rewolwer i złapał go za lufę. Ziarna wysypał na stół, po czym zamachnął się swoim zaimprowizowanym tłuczkiem. Pękały z satysfakcjonującym trzaskiem, który przywiódł uśmiech na twarz arystokraty. Uderzył kilkukrotnie, aż rozbiły się na szereg mniejszych i większych kawałeczków, a część zmieniła w pył i proch. Zadowolony, ustawił filiżankę pod kantem stołu i zsypał do niej dzieło swego zniszczenia. Woda natychmiast zaczęła się zabarwiać, pomógł jej mieszając. Po chwili filiżankę wypełniał aromatyczny, czarny napój. Odłożył łyżeczkę na spodek i ujął filiżankę delikatnie za ucho. Zbliżył ją do ust. Po chwili stania w bezruchu poczuł, że się denerwuje, co wprawiło go w rozbawienie.

– Boję się napoju od wiedźmy – wymruczał. Podszedł do bulaju i wyjrzał na zewnątrz. – Raz kozie śmierć – wybił napój trzema długimi łykami. Był bardzo gorzki, korzenny, z delikatną, kwaśną nutą na końcu.

Nie poczuł nic. Przez chwilę krążył po pokoju, aż wreszcie doszedł do łóżka. Delikatnie znudzony, wyciągnął z kamizelki zegarek kieszonkowy. Była godzina jedenasta. Starannie nakręcił go, po czym schował.

– Coś się chyba powinno już zacząć… – nie zdążył skończyć zdania, gdy ogarnęła go niesamowita senność. Nogi się pod nim ugięły. Zasnął, zanim zdążył upaść na łóżko.

 

 

Obudził go potworny, ostry ból głowy. Leżał twarzą na pościeli z kolanami wciąż opartymi na ziemi. Próba poruszenia się wyzwoliła potężny ból w kartu i plecach. Leżał chwilę, zbierając siły, po czym spróbował jeszcze raz. Było lepiej. Stanął chwiejnie na dwóch nogach.

Zamglonym wzrokiem rozejrzał się po pokoju. Meble były na miejscu, na stole leżał rewolwer, najwyraźniej pozostawiony tam po użyciu go jako młotka, obok wznosiła się szklanka wypełniona przezroczystym płynem. Poruszył napuchniętym, suchym językiem. Niepewnie podszedł do stołu i wychylił zawartość. Chłodna woda spłynęła w głąb gardła, nawilżając język i usta. Ból głowy nie zniknął, zmalał jednak i stał się pulsujący, rozbłyskując tylko na moment, gdy z zewnątrz dobiegł grzmot wraz z wtórującą mu błyskawicą. Język wkrótce wrócił do normalnych, użytecznych rozmiarów.

– Gdyby tylko jej magia działała tak skutecznie jak źródlana woda – wymruczał. Spojrzał na zegarek. Spał przez ponad trzy godziny. Chciał zakląć, jednak przekleństwo zamarło mu na ustach.

Ze szczeliny pomiędzy framugą a drzwiami wydobywał się dym, spływający w dół leniwymi, siwymi jęzorami, zbierając się kłębami na podłodze.

– Pożar?! – przeraził się w myślach. Ciszy, w której zagłębiony był pojazd, nie przerywał dźwięk syreny alarmowej. Wyjrzał przez okno. Sterowiec leciał spokojnie, jakby nic się nie stało. Delikatnie wciągnął przez nos powietrze. Zamiast spodziewanego zapachu dymu poczuł tylko niesłychaną wilgoć. – nie… to mgła? Co robi mgła na tej wysokości… – zbliżył się do drzwi, już chwycił za klamkę, ale zawahał się. Powinien być przygotowany. Chwycił ze stołu rewolwer, sprawnie otworzył bramkę i trzema palcami naładował broń, założył marynarkę i wsadził narzędzie za pas. Tak przygotowany, zamaszystym ruchem otworzył drzwi.

Do pokoju wpadła mgła, wypełniając błyskawicznie całe pomieszczenie. Książę zakrztusił się. Powietrze było trudne do oddychania, jakby siedział w saunie tureckiej, w której para była zimna. Mimo tego wrażenia, zarówno ubranie jak i skórę miał suchą. Ostrożnie przestąpił próg i wyszedł na korytarz.

Dziwna mgła zalegała cały hol. Zasłonięte nią, świecące światła nadawały całości dość ponurego wrażenia, które potęgowały zamknięte, metalowe drzwi, prowadzące do sypialni, nie było także widać pokojowego. Książę powoli, ostrożnie ruszył korytarzem. Minął pierwszą parę drzwi, potem drugą.

Nim minął trzecią parę drzwi, potknął się i niemal upadł, jedynie cudem odzyskując równowagę. Zły, kopnął nieszczęsny potykacz.

– Au – leżące na ziemi coś jęknęło krótko. Aleksander bezskutecznie spróbował przeniknąć wzrokiem mgłę, więc się schylił.

Na podłodze leżał pokojowy, zgięty w pozycję wyglądającą na niezwykle niewygodną. Książę przyjrzał mu się z przerażeniem. Na głowie służącego już zaczął zakwitać ogromny guz.

– No już, już – wymruczał arystokrata, z niemałym wysiłkiem podnosząc leżącego i sadzając go opartego o ścianę. – Hej! – krzyknął mu prosto do ucha, nie wywołując żadnej reakcji poza nieznacznym skrzywieniem na twarzy. Zbadał go prędko. Człowiek ten oddychał powoli, równo, był bezwiedny, nie zareagował na podniesienie powieki. Spał niezwykle głębokim, niemożliwym do zmącenia rzeczywistością snem. Książę uśmiechnął się i wprawnie przeszukał kieszenie śpiącego, nie znalazł w nich jednak nic ciekawego, nawet, jak się spodziewał, kluczy do okolicznych kajut.

Tajemnicza, sucha mokra mgła, nagły sen najpierw jego, następnie pasażerów. Tak. To musiała być sprawka Hrabiny. Odruchowo zaciągnął się powietrzem, aż zabolały go żebra. Lepiej się pospieszyć, zanim wszyscy się obudzą, albo co gorsza, on ponownie zaśnie.

Dobrze znaną, przemierzaną wielokrotnie drogą ruszył do konserwatorium. Trzy razy schodami w dół, na główny poziom, potem ponownie w dół, w wielkiej sali, do windy. Windziarz spał, ale drzwi pozostawił otwarte. Po krótkim mocowaniu się z dźwignią okazało się, że winda wciąż ma zasilanie, pojechał więc na najwyższe piętro, na którym znajdowało się tylko jedno pomieszczenie – konserwatorium.

Mieszcząca wystawę wielka hala zamknięta była potężnymi, podwójnymi drzwiami. Pchnął je, okazały się jednak zamknięte. Po krótkim mocowaniu dał za wygraną i zajął się szukaniem strażników. Chwila szukania i szczęście uśmiechnęło się do niego – w kieszeni jednego z nich znalazł klucz, który okazywał się otwierać drzwi. Pociągnął je tworząc szparę na tyle szeroką, by mógł się przez nią prześlizgnąć.

Pomieszczenie oświetlone było słabym, nocnym światłem. Wchodzących witał szkielet dinozaura, odkopany i skompletowany na nowo. Normalnie, w świetle potężnych reflektorów sprawiał monumentalne wrażenie, dominując nad ludźmi. Teraz było widać tylko niejasny, niepokojący kontur. Książę śmiało przeszedł koło niego.

Wystawa zbudowana była wzdłuż większych alejek, postawionych na planie krzyża. Od większych przejść odchodziły mniejsze, układając się w nieregularną, złożoną z przecinający się pod kątem prostym linii siatkę. Z obu stron uliczek stały gablotki, w których pyszniły się wszelakie zabytki, podzielone na cztery sektory, zgodnie z osiami alejek.

Pierwszy kwadrant wypełniały cuda techniki, najnowsze maszyny, teleskopy i mikroskopy, silniki i narzędzia, modele ogromnych statków i poręcznych bicykli, których przednie koło wielokrotnie przeważało rozmiarem nad kołem tylnym, pod sufit podwieszono zabytkowy aerostat, a obok niego wznosił się w zastoju przedziwny aeroplan o dziewięciu parach skrzydeł, napędzany pojedynczym, zwróconym do przodu śmigłem, zabawna konstrukcja, niezwykły dowód szaleństwa jego konstruktora. Pod jedną ze ścian stał aparat, potężne pudło na trójnogu z kliszą, a na ścianie za nim wisiały zdjęcia – zastygłe dowody zmieniających się czasów.

Następną część wystawy otwierała kolekcja broni i rozlicznej złotej biżuterii, starożytnych szkieletów, mieczy i toporów, dalej zwiedzający mógł przyglądać się rzeźbom przestawiającym zarówno zwierzęta, jak i ludzi, a najciekawsze z nich były dwie, zwrócone ku sobie, przedstawiające jakby lwy, mające skrzydła niczym orły, a głowy dorosłych, brodatych mężczyzn. Ściany wokół posągów wypełniono mistrzowsko skutymi płaskorzeźbami i reliefami, przedstawiającymi zarówno sceny mityczne, jak i codzienne życie ludzi sprzed wieków.

W odróżnieniu od innych trzecia ćwiartka zbudowana została jako ciąg pomieszczeń, na ścianach których zawieszone były obrazy. Całość otwierały płótna romantyczne, dominujące ciemnymi barwami i pejzażami, przechodząc stopniowo w realizm, pokazujące codzienne troski zwykłych ludzi, kamieniarzy, marynarzy, aby ponownie połączyć się z malowaniem natury, w zupełnie jednak innym stylu – kolorowe, namalowane krótkimi pociągnięciami pędzla, często pojedynczymi kropkami farby w różnych kolorach.

Czwarty sektor zajmowała wystawa botaniczna. Najbardziej charakterystyczne były palmy, przywiezione z wschodnich wysp, liczne rośliny korzenne, cynamon, kardamon, pieprz, rzadkie na starym kontynencie drzewka owocowe, pomarańczowe, cytrynowe, daktylowe. Z tropikalnych drzew zwisały kolorowe storczyki, owijające wokół kory swoje korzenie powietrzne. Na ziemi, w rozlicznych donicach, rosły dziesiątki krzewów i setki kwiatów, mieniących się liśćmi i kwieciem o przeróżnych barwach.

Na skrzyżowaniu większych alejek znajdowało się trzystopniowe podwyższenie, a na nim pojedyncza, niewielka gablotka. Książę wszedł powoli po schodkach, mijając siedzących na ławce przed nią dwóch, chrapiących strażników. W gablocie znajdował się pojedynczy eksponat, naszyjnik, powszechnie zwany Półksiężycem.

Wykonano go z dziewięciu kamieni, przyciętych w kształt prostokątów, oprawionych w złote i aluminiowe ramki, rozkładające się na całym dekolcie. Kamień pośrodku był najdłuższy, kolejne zaś stawały się coraz krótsze w miarę zbliżania się do krawędzi. Kolejne elementy kolii miały również zmieniające się kolory, rozpoczęła się ona rubinem, przeszła przez zabarwiony na żółtawo diament i szmaragd, aż skończyła się na głębokim ametyście. Nie tylko ogromne kamienie były bezcenne, ale także wykonane ze szlachetnych ramki pokrywały grawerunki, przedstawiające motywy biblijne, historyczne, naturalistyczne.

Książę obejrzał się dookoła. Jedyni strażnicy, jakich widział, spali rozwaleni na ławie. Nie miał czasu do stracenia. Zamierzył się łokciem i potężnym uderzeniem roztrzaskał szybę, po czym szybko włożył rękę w otwór, by złapać łup.

Świat zawirował, kiedy Aleksander stracił grunt pod nogami i padł w bok. Spadł z podwyższenia i niechybnie zsunąłby się w alejkę, gdyby nie nagły przechył w odwrotną stronę nie rzucił nim o schody. Cudem ocaliwszy głowę od potencjalnie śmiertelnego uderzenia zerwał się na równe nogi, odruchowo balansując, jakby płynął na statku dalekomorskim. Zdezorientowany, omiótł teren dookoła wzrokiem, koncentrując się wreszcie na ludziach, gramolących się koło ławki.

Strażnicy mieli mniej szczęścia. Jeden spadł głową w dół i leżał oszołomiony, drugi stał już niepewnie na ugiętych nogach, próbując rozpaczliwie złapać równowagę.

– Czarodziejki… – wymruczał, wyciągając powoli z kieszeni rewolwer.

Niespiesznym, rozchybotanym krokiem podszedł do zbierającego się strażnika i wycelował w jego nogę. Rozmyślił się jednak w ostatniej chwili. Nie wiedział, ile strażników jeszcze jest w okolicy. Wyćwiczonym ruchem zamierzył się kolbą w głowę ochroniarza.

Łuk, po którym poruszała się broń, był perfekcyjny, ale strażnik okazał się godnym przeciwnikiem. Instynktownie uniknął groźnego uderzenia i odpowiedział własnym, skierowanym w brzuch Księcia, który zatoczył się aż od niespodziewanego ciosu. Poprawił kolejnym, a następnie jeszcze jednym, które wytrąciło arystokracie broń z ręki, wysyłając ją gdzieś w ciemność. Uwolnioną rękę Aleksander wykorzystał mądrze, przechwytując następny cios przeciwnika i ciągnąc go ku sobie, wytrącając tym samym z równowagi, po czym kontratakował, uderzając najpierw barkiem, a następnie pięścią.

Walczący rozdzielili się i zmierzyli uważnie wzrokiem. Strażnik był już całkowicie rozbudzony. Wyglądał na czterdzieści kilka lat, pobrużdżona bliznami twarz wyglądała, jakby widziała niejedno pole bitwy. Powolnym ruchem wyciągnął zza pasa nóż.

Książę oblizał wargi.

– Muszę pana prosić, by się pan poddał – powiedział strażnik spokojnym, służbowym tonem. – W innym przypadku będę musiał odwołać się do – delikatnie się uśmiechnął, poruszając nożem. – Środków przymusu.

– Wolałbym nie – odparł Książę, uginając delikatnie kolana i przygotowując się do walki. – Jeśli łaska.

Strażnik obrócił nóż w palcach i zaatakował. Wyprowadził szereg szybkich uderzeń pięścią, wykorzystując broń w dłoni niczym kastet, po czym niespodziewanie ciął, celując w rękę arystokraty, który uniknął ciosu i wyprowadził własny. Przeciwnik przyjął cios i zaatakował bronią z boku, wykonując szybkie pchnięcia. Po trzecim Książę rzucił się na strażnika, próbując przechwycić broń. Mocowali się dłuższą chwilę, żaden nie mógł jednak osiągnąć przewagi.

Nagle drugi, wcześniej zamroczony strażnik pochwycił go od tyłu i odciągnął.

– Mamy go – usłyszał Książę za pleców.

Przeciwnik splunął krwią z rozbitego w walce policzka.

– Mamy… teraz pozostaje nauczyć go moresu – zamierzył się i pchnął nożem prosto w brzuch arystokraty.

Skończyłoby się to niechybnie dla niego tragicznie, gdyby kolejne przechylenie podłogi sterowca nie rzuciło mężczyznami w bok. Ostrze nie trafiło w przeznaczony mu brzuch, zagłębiając się po rękojeść w trzymającym Księcia strażniku, który puścił go i osunął się powoli na ziemię. Arystokrata nie zmarnował okazji. Błyskawicznym uderzeniem znokautował pozostałego strażnika, zaskoczonego losem kompana.

Wcześniej delikatne ruchy podłogi stały się znacznie wyraźniejsze, jakby w okręt uderzyła mocna fala. Kolejny przechył był potężniejszy.

– Coś musiało się stać z pilotami – pomyślał, uderzając się w czoło. Krew spłynęła mu do oka. Ze zdziwieniem spojrzał na rękę. Rękaw był podarty, przedramię poharatane. Musiał zranić się przy próbie wyciągnięcia naszyjnika. Oderwał rękaw i zawiązał prowizoryczny bandaż, po czym spojrzał na pchniętego nożem, leżącego mężczyznę.

Nóż, mimo topornego wyglądu, był dobrze wykonany. Wszedł w ciało aż po głownię i przyległ do niej ciasno, pozwalając wypłynąć tylko niewielkiej ilości krwi. Kawałkiem koszuli przywiązał ranę.

– Wyjdziesz z tego – obiecał leżącemu, klepiąc go po piersi.

Książę wstał z klęczek. Teraz mógł zająć się poważniejszym problemem. Burza, którą wcześniej widział przez okno, musiała do nich dotrzeć i okrutnie bujać sterowcem. Ktoś musiał włączyć żyroskop, by ustabilizować lot. Ktoś, czyli z braku innych przytomnych ludzi, on.

Najpierw jednak musiał przechwycić łup. Szybkim krokiem podszedł do wybitej szyby, włożył w nią rękę, aż dotknął palcami naszyjnika.

Nagle coś uderzyło z ogromną siłą w tył jego głowy. Poleciał do przodu, trafiając czołem w skrzynię gabloty. Stracił przytomność zanim zdołał upaść na ziemię.

 

 

Po raz drugi tej nocy Książę Aleksander Aleksandrowicz obudził się z niezwykle bolącą głową. Tym razem, leżąc plecami na posadzce wśród rozbitych drobin szkła, źródło jego bólu było znacznie bardziej namacalne niż wcześniej. Zbliżył dłoń do czoła, chcąc dotknąć bolącego miejsca, poczuł zimny chłód stali. Otworzył oczy i spojrzał ze zdziwieniem. W dłoni trzymał rewolwer.

Chwilę zajęło mu dojście do siebie. Skórę na czole miał rozciętą, ale krew zdążyła przestać już płynąć, pozostawiając na czole pokaźny skrzep. Naszyjnik zniknął. Ten, kto pozbawił go przytomności, musiał zabrać go ze sobą. Wcześniej bujający się sterowiec ponownie leciał stabilnie, mimo to wciąż okazjonalnie słyszał szalejącą na zewnątrz burzę.

Wypełniającą sterowiec ciszę przerwał dobiegający z oddali, przytłumiony szum powietrza. Początkowo nie zwrócił na niego świadomej uwagi, podświadomie jednak ociężały umysł słuchał go, badał.

– To gródź zewnętrzna – uświadomił sobie nagle. – Ktoś musiał ją otworzyć. Być może – spojrzał na gablotę. – ten ktoś wziął także naszyjnik.

Schował rewolwer do kieszeni podartej marynarki i błyskawicznie wstał, po czym pospieszył ku wyjściu z wystawy, minął szkielet i zbliżył się do wrót. Położył dłonie na skrzydłach drzwi i odepchnął je ze złością. Ku jego zaskoczeniu, otworzyły się na oścież bez przesadnego wysiłku. Zadowolony, zatarł ręce i podniósł nogę by iść dalej, zamarł jednak, nim zdążył postąpić krok.

Mgła, wszędobylska na całym sterowcu kłębiła się przed nim, jakby powstrzymana przez niewidoczną szybę. Jeśli gdzieś na świecie istniała agresywna mgła, to była właśnie ta. Wydawała się atakować niczym morskie fale, wciąż i wciąż, jakby szukając szczeliny, przez którą mogłaby się wślizgnąć do środka.

Wejście w suchą, a jednak mokrą mgłę nie było nieprzyjemne. Po przejrzystym powietrzu wystawy mleczne obłoki nie pozwalały widzieć na więcej niż kilka kroków. Podszedł do otwartej windy, chwycił dźwignię i pojechał w dół, na główny pokład, na którym znajdowała się gródź, przez którą wpuszczano pasażerów. Wejście oddzielał od atrium korytarz, potem kolejny, prowadzących do drzwi, przez które wchodziło się i schodziło ze sterowca. Jedno skrzydło było otwarte na oścież, przepuszczając mgłę, która przechodziła przez nie z potężnym świstem. Porwany prędkim ruchem powietrza przeleciał przez drzwi. Po drugiej stronie stanął z trudem, próbując utrzymać równowagę mimo potężnego wiatru.

– Nareszcie przybyłeś. Zaczęłam się już niepokoić – powitał go niski, powabny głos. Był cichy, ale mimo to słyszał go dobrze. – W takim razie możemy zaczynać.

Wyjście ze sterowca zostało wyrwane potężną siłą. Tam, gdzie wcześniej była gródź, teraz raziła ogromna dziura wielkości przodu lokomotywy, przez którą z sykiem wylatywała magiczna mgła, zmieszana z powietrzem. Przed nią, drwiąc jakby ze świszczącego wiatru stała kobieta w sięgającym do połowy łydki czerwonym kimonie, odsłaniającym nagie kostki. Włosy upięła wysoko, z wbitymi dwoma ozdobnymi szpilkami. Obróciła się na pięcie, zwracając ku niemu i podskoczyła delikatnie, ale już nie spadła, lewitując kilka centymetrów nad podłogą. Rozłożyła szeroko ramiona, kierując dłonie ku górze.

Kimono było szeroko rozchylone, pokazując prześliczny, nachodzący na niewielkie piersi dekolt, znacznie głębszy, niż było to przyzwoite. Przewiązane niedbale obi pozwalało rozchylić mu się na dole, odsłaniając zgrabne łydki. Złożyła prawą stopę w łuk lewej, uginając delikatnie nogi. Z rozłożonych rękawów, wzbudzone ruchem ramion wysunęły się tuziny podłużnych, papierowych talizmanów, zapisanych w różnych alfabetach i nie tylko. Dwa talizmany zwisały kobiecie z uszu niczym kolczyki. W zasadzie są to kolczyki – poprawił się w myślach.

– Nie przedłużajmy więc – jej dekolt zrobił się delikatnie głębszy, gdy pochyliła się ku niemu. – Wiem, że tego szukasz.

Dopiero teraz zauważył spoczywający na jej piersi Półksiężyc, a przecież musiał być tam od samego początku.

– Oddaj mi go. Już.

Zaśmiała się perlistym śmiechem.

– A jak nie oddam, to co?

Wyciągnął z kieszeni marynarki broń i wycelował.

– Jak nie oddasz, to…

– No wiesz – Hrabina zakryła dłońmi twarz, by po chwili rozłożyć je ponownie . – Ojej. Zawsze byłeś taki porywczy, mój ty… Aleksandrze, zgadza się? Cóż, nie ma to zresztą już żadnego znaczenia, jak teraz masz na imię. Wygrałam, i odchodzę ze zdobyczą, a ty? Ty jedynie odchodzisz z tego świata.

– Jedyną, która odchodzi z tego świata, jesteś ty, wiedźmo! – mówiąc to, nacisnął spust. Potem kolejny raz. I kolejny.

Następne pociągnięcie zaowocowało jedynie szczękiem sprężyny i głuchym odgłosem iglicy. Pięciostrzałowy rewolwer opróżniony trzema pociągnięciami spustu. Książę przyjrzał się broni ze zdziwieniem, Hrabina zaś jemu z rozbawieniem.

– Czy coś się stało z twoją bronią? Czyżby zabrakło ci kul? – przedziurawiony talizman, zwisający z jej prawego ucha sączył krople krwi. Na jego oczach dziura zasklepiła się, pozostawiając biały papier tam, gdzie był atrament. Roześmiała się ponownie. – Kiedyś byłeś lepszym strzelcem, Hrabio.

– Jestem Księciem – odparł mimochodem, próbując opanować drżenie dłoni.

– Tak? Musiałam zapomnieć – zza jej pleców dobiegł grzmot, zapowiadając powrót burzy. Zerknęła za siebie. – Niestety, wygląda na to, że nasz czas dobiega powoli końca.

Zeskoczyła na ziemię i podbiegła do niego szybkim, tanecznym krokiem, ujęła twarz w dłonie i ucałowała. Jej usta były przeraźliwie zimne i słodkie zarazem. Oblizała się i tym samym krokiem podbiegła do dziury w poszyciu.

– Żegnaj, Książę – posłała mu ostatniego buziaka.

– Czekaj… – krzyknął i rzucił się do niej. Przesadził dzielącą ich przestrzeń ogromnymi susami. Już miał ją uchwycić, kiedy wymknęła mu się i ześlizgnęła z podłogi, spadając w dół. -Nie… Nie może być…

Nagle, na wysokości podłogi ponownie ukazała się Hrabina, wznosząca się na niczym innym, na latającym dywanie. Chichotała.

– Powinieneś zobaczyć swoją twarz – jeszcze raz zachichotała, po czym spoważniała. – Musisz mi wybaczyć, ale na mnie już pora. Było mi niezwykle miło, Książę. Być może spotkamy się jeszcze, w przyjaźniejszych okolicznościach. – jej oczy zalśniły.

Kamienie, tworzące jej naszyjnik, zamigotały. Zawtórowały im grzmoty, niebo przecięły błyskawice. Z burzowych chmur spadł rzęsisty deszcz, przechodząc błyskawicznie w obfity, a następnie niemal katastrofalny.

– Au revoir, Książę. – z tymi słowami latający dywan przeszedł dreszcz, a następnie odleciał z niewiarygodną prędkością, oddalając się od sterowca.

Aleksander stał osłupiały, ale tylko przez chwilę. Gdy w sterowiec uderzyły kolejne powiewy, wzmagające się na sile, ponownie zebrał się w sobie. Wkrótce podłoga bujała się niczym podczas najsilniejszego sztormu.

– Nie mogę tu zostać – pomyślał. Rozejrzał się wokoło. Na bocznej ścianie, w nieotwartej szafce, powinien znaleźć spadochron. Otworzył ją gwałtownie. Spadochrony były stare, ale wyglądały na sprawne. Założył go szybko, sprawdził sprzączki. Podszedł do wyrwy, zbierając się w sobie. Nie zdążył.

Gdy potężne uderzenie wiatru zatrzęsło całą maszyną, zachwiał się i wypadł. Spadając przez ciemność ku leżącemu w dole morzu traw mógł tylko pluć, przeklinać i modlić się, modlić się głośno do wszystkich znanych i nieznanych bogów.

Odpowiedział mu tylko wszechogarniający szum wiatru.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Wczoraj gratulowałam Ci debiutu portalowego, pozostał tam tylko mój komentarz, bez jakiejkolwiek odpowiedzi, a tu już widzę Twoje drugie opowiadanie i powielane w nim usterki. Zaczekam zatem z lekturą i łapanką na korektę najpierw poprzedniego tekstu, bo może wówczas i tutaj naniesiesz te poprawki. 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

wink

GRAFOMANIA

Właściwie otagowane – nic dodać, nic ująć…

dum spiro spero

Witaj.

Przykładowe sugestie oraz wątpliwości co do spraw językowych (do przemyślenia):

Aleksander Aleksandrowicz, książę Aleksander skinął głową zgiętemu w pół Tatarowi. – tego zdania nie rozumiem, jakby brakowało jego części; w dodatku – o ile dobrze widzę w poradniku netowym – ma ono błąd ortograficzny

– Oczywiście, szanowny panie. Proszę za mną. – z tymi słowami pewnie poprowadził księcia między siedzącymi do ustawionego w roku pomieszczenia stołu, tuż przy zasłoniętych grubymi firanami oknach. – kolejny ortograficzny; zapis wszystkich dialogów – do generalnej poprawy

– Jak sobie waszmość życzy. – nieco mi zgrzyta styl

Z kieszeni wyciągnął blaszane, emaliowane pudełko na zapałki, z którego wyciągnął jedną, po czym schował je z powrotem. – powtórzenie

Podróż odbywał co roku, wyjeżdżając w kwietniu i wracając w październiku. – błąd gramatyczny – niepoprawna odmiana wyrazu

– Książę Aleksander. – powiedziała Hrabina, wyciągając ku niego swoją drobną, oprawioną pierścieniami dłoń. – składniowy/stylistyczny?

– Najjaśniejszy panie – zwrócił się na Aleksandra. – i tu?

Hrabina miała okrągłą twarz z delikatnie wystającymi policzkami, szeroko otwarte, zielone oczy, niewielki zadarty nosek i czerwone, wydajne usta. – i tutaj?

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, które po chwili przerwał Książę. – powtórzenie/styl

Otworzył walizkę (przecinek?) na której dnie schował rewolwer.

Leżał twarzą na pościeli z kolanami wciąż opartymi na ziemi. Próba poruszenia się wyzwoliła potężny ból w kartu i plecach. Leżał chwilę, zbierając siły, po czym spróbował jeszcze raz. – powtórzenie, literówka

Pierwszy kwadrant wypełniały cuda techniki, najnowsze maszyny, teleskopy i mikroskopy, silniki i narzędzia, modele ogromnych statków i poręcznych bicykli, których – literówka wypaczyła sens zdania, bo „kwadrant” to przyrząd nawigacyjny

Książę wszedł powoli po schodkach, mijając siedzących na ławce przed nią dwóch, chrapiących strażników. – zbędny ostatni przecinek?

Kamień pośrodku był najdłuższy, kolejne zaś stawały się coraz krótsze w miarę zbliżania się do krawędzi. Kolejne elementy kolii miały również zmieniające się kolory, rozpoczęła się ona rubinem, przeszła przez zabarwiony na żółtawo diament i szmaragd, aż skończyła się na głębokim ametyście. – powtórzenie

Nie wiedział, ile strażników jeszcze jest w okolicy. – gramatyczny – ilu? (rodzaj męski)?

Instynktownie uniknął groźnego uderzenia i odpowiedział własnym, skierowanym w brzuch Księcia, który zatoczył się aż od niespodziewanego ciosu. – stylistyczny

Wyglądał na czterdzieści kilka lat, pobrużdżona bliznami twarz wyglądała, jakby widziała niejedno pole bitwy. – powtórzenie

– Mamy go – usłyszał Książę za pleców.– literówka

Wcześniej bujający się sterowiec ponownie leciał stabilnie, mimo to wciąż okazjonalnie słyszał szalejącą na zewnątrz burzę. – składniowy – wygląda, jakby to sterowiec słyszał

Spadając przez ciemność ku leżącemu w dole morzu traw mógł tylko pluć, przeklinać i modlić się, modlić się głośno do wszystkich znanych i nieznanych bogów. Odpowiedział mu tylko wszechogarniający szum wiatru. – powtórzenie

 

A zatem pod kątem językowym warto prześledzić starannie i poprawić całość, ja reszty usterek już nie wypisuję.

Pomysł na pewno jest ciekawy, a postacie barwne, lecz opowiadanie wymaga jeszcze dopracowania, a strona językowa – starannej korekty.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Ale po co księciu ten głupi naszyjnik, jeśli naprawdę jest księciem? To jest problem z tym opowiadaniem, bo stworzyłeś obfitą scenografię, a nie ma nic o motywach bohaterów, po prostu nic. I na koniec czytelnik zadaje sobie tylko pytanie – no i co z tego?

Bruce – dzięki za przejrzenie mojego tekstu, dopiero po wrzuceniu go zorientowałem się, że jest on przed ostatnimi poprawkami, które usuwają część błędów, które wymieniasz (wersję tę mam na komputerze w domu). Jak będę miał możliwość poprawię je. Cieszę się, że ci się podobało. laugh

 

Fascynator – mam niestety słabość do długich, bezsensownych opisów i ogólnej pompatyczności. Czy służy to opowieści? Prawdopodobnie niezbyt, ale podoba mi się.

 

Agroeling – w zamyśle naszyjnik jest magiczny. Postacie wcześniej opracowały plan ukradzenia go, a nie chciałem robić klasycznego mówienia rzeczy oczywistych dla postaci, by zrobić ekspozycję czytelnikowi. Czy powinienem to zarysować jaśniej? Tak, aczkolwiek miałem nadzieję, że pod koniec, gdy Hrabina go używa by podsycić burzę

Kamienie, tworzące jej naszyjnik, zamigotały. Zawtórowały im grzmoty, niebo przecięły błyskawice. Z burzowych chmur spadł rzęsisty deszcz, przechodząc błyskawicznie w obfity, a następnie niemal katastrofalny.

będzie to dostatecznie sugerował. Jeśli masz sugestię, jak to dobrze zrobić, chętnie się czegoś nauczę.

 

Dziękuję wam bardzo za przeczytanie mojego opowiadania.

To, czy naszyjnik jest magiczny, czy nie, nie ma w sumie znaczenia. Ważna jest motywacja bohaterów, a tych nie ma. Owszem, domyśliłem się, że Książę i Hrabina uknuły jakiś spisek, ale czytelnik nie powinien się niczego domyślać, to powinno być napisane. I do tego, kim właściwie była Hrabina. I Książę przy okazji też. Krótko mówiąc, zbyt bogata ekspozycja, za mało o bohaterach. Tym bardziej, że to jak rozumiem jakieś pomieszanie gatunków – steampunk i fantasy. Co może jeszcze bardziej zdezorientować, na przykład mnie, bo raczej nie czytuję niczego w tym stylu.

Tytuły arystokratyczne piszemy małą literą, chyba ze są to ksywki, bo nawet tego nie można być pewnym.

Dziękuję i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ufff … Opowiadanie chyba mogłoby zaciekawić, ale wszechobecne błędy językowe i stylistyczne tak mnie zmęczyły, że nie doczytałem.

– Waszmość jest zwrotem poufałym. Tak mógł odezwać się Wołodyjowski do Kmicica, ale nigdy nie kelner do księcia.

– "Podróż tą …" – Pdróż tę …

– Kelner do księcia "Szanowny panie" ? Raczej "Wasza książęca mość". "Szanowny panie" mawiał jeden przedstawiciel klasy średniej do drugiego o podobnym statusie społecznym. Książę do drugiego księcia zwróciłby się przykładowo : "Zechciej, książę, spojrzeć na ten pierścień" lub t.p.

– Hrabina też nie zwraca się do księcia per "waszmość". Zbyt poufale i zbyt kolokwialnie jak na takie sfery.

– jaśnie panującej … Zgrzyta …

– "zadanie odpowiednie do mojej expertyzy …". A czego dotyczyła ta expertyza ? Książę pisał expertyzy ? A może chodziło o "… odpowiednie do mojej experiencji " ? Experiencja to doświadczenie.

– "Przez dłuższą chwilę zapadła cisza" – "Na dłuższą chwilę zapadła cisza" albo "Przez dłuższą chwilę trwała cisza".

– Konserwatorium to wyższa szkoła muzyczna.

 

Itd itd. Sorry, ale nie mam siły wypisywać dalej. A jest tego multum.

– Jak sobie waszmość życzy. ← Chyba dałbym książe, albo coś innego. ale nie waszmość

Z kieszeni wyciągnął blaszane, emaliowane pudełko na zapałki, ← Brak podmiotu powoduje, że wygląda, jakby to dotyczyło Alfreda

Okna nie pokrywają ścian.

Na tym kończę ‘łapankę’ i czytanie. Sorry

Nowa Fantastyka