- Opowiadanie: fr.Levi - [Modern Wizards] "Starcie"

[Modern Wizards] "Starcie"

Hejka,

Jest to już dru­gie opo­wia­da­nie w uni­wer­sum “[Mo­dern Wi­zards]”. Mam na­dzie­ję, że udało mi się w cie­ka­wy spo­sób opi­sać drogę czło­wie­ka, który za­tra­ca się we wła­snych am­bi­cjach, pra­gnąc je­dy­nie prze­rwać mo­no­to­nie swo­je­go życia.

 Opi­su­jąc ca­ło­kształt opo­wia­da­nia jed­nym zda­niem: Cho­ro­bli­wa am­bi­cja, ze­msta, ka­torż­ni­czy tre­ning, ze­rwa­nie z prze­szło­ścią i jedno za­sad­ni­cze py­ta­nie “Czy czło­wiek może po­ko­nać maga?”.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

[Modern Wizards] "Starcie"

– Nie­spo­dzian­ka! – wy­krzy­cza­ły ko­bie­ty, kiedy tylko męż­czy­zna otwo­rzył drzwi.

Dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­ni księ­go­wy imie­niem Traut ob­cho­dził tego dnia uro­dzi­ny, nic więc dziw­ne­go, że jego na­rze­czo­na, wraz z jego matką, po­sta­no­wi­ły urzą­dzić mu małą nie­spo­dzian­kę. Inną spra­wą był fakt, że to wy­da­rze­nie było nad wyraz prze­wi­dy­wal­ne, przy­naj­mniej takie prze­ko­na­nie prze­peł­nia­ło Trau­ta, który je­dy­nie uda­wał za­sko­czo­ne­go.

Życie jest takie nudne i mo­no­ton­ne. Uro­dzi­ny czy dzień po­wsze­dni, ni­czym się od sie­bie nie róż­nią, z tą róż­ni­cą, że ktoś w dzień uro­dzin przy­naj­mniej udaje mi­łe­go. – Po­my­ślał księ­go­wy.

Traut zmie­rzył wzro­kiem swoją matkę, klasz­czą­cą in­ten­syw­nie w dło­nie, na­stęp­nie zaś spoj­rzał na swoją na­rze­czo­ną Jo­se­phi­ne, która trzy­ma­ła w swych rę­kach tort. Jeśli Traut do­brze prze­czu­wał, deser na pewno był o smaku cze­ko­la­do­wym.

– Sia­daj skar­bie, zaraz ukro­imy po ka­wał­ku tortu i bę­dzie­my świę­to­wać ten wspa­nia­ły dzień – za­pew­ni­ła roz­en­tu­zja­zmo­wa­na matka.

– Roz­gość się ko­cha­nie – szep­nę­ła Jo­se­phi­na z uśmie­chem, po czym odło­ży­ła tort na stół w sa­lo­nie.

Ro­biąc dobrą minę do złej gry, Traut za­siadł przy stole, cze­ka­jąc na mo­ment kiedy jego ro­dzi­ciel­ka po­kroi tort. Oczy­wi­ście tutaj też w jego życiu mu­sia­ła po­ja­wiać się kli­sza. Ko­bie­ta prócz noża przy­nio­sła rów­nież świecz­kę, którą umie­ści­ła na samym środ­ku tortu, pod­pa­la­jąc ją za­pal­nicz­ką. Obie ko­bie­ty z wiel­kim en­tu­zja­zmem za­chę­ca­ły, by męż­czy­zna po­my­ślał ży­cze­nie i zdmuch­nął pło­mień.

Chciał­bym mieć jakiś cel w moim życiu. Coś, co spra­wi­ło­by, że moje życie się zmie­ni.

Cho­ciaż Traut i Jo­se­ph­nie usta­li­li już datę swo­je­go ślubu, w pracy za­ra­biał cał­kiem do­brze, a sam był wy­so­ki, szczu­pły, a jego twarz, obiek­tyw­nie rzecz uj­mu­jąc, była dosyć przy­stoj­na, męż­czy­zna czuł, że po­padł w pewną sta­gna­cję, a jego życie jest szare ni­czym przed­po­to­po­we filmy.

Około pięć­dzie­się­ciu lat temu na jaw wy­szło, że ist­nie­ją lu­dzie, któ­rzy są w po­sia­da­niu magii. Od tego czasu magię za­le­ga­li­zo­wa­no, a wie­żow­ce ma­gicz­nych kor­po­ra­cji pięły się po­śród miej­skie­go kra­jo­bra­zu. Ma­go­wie świad­czy­li wsze­la­kie­go ro­dza­ju płat­ne usłu­gi, naj­czę­ściej zwią­za­ne z roz­wo­jem tech­ni­ki i mi­li­ta­riów, nie bra­ko­wa­ło jed­nak pry­wat­nych ma­gicz­nych de­tek­ty­wów, na­jem­ni­ków, a także grup prze­stęp­czych zwa­nych tria­da­mi, które opo­wie­dzia­ły się po stro­nie tej ciem­niej­szej z gwiazd.

 Do­brzy czy źli, tacy ma­go­wie to mają cie­ka­we życie. – Po­my­ślał blon­dyn, bio­rąc do ust ka­wa­łek po­kro­jo­ne­go już tortu, oczy­wi­ście zgod­nie z prze­wi­dy­wa­nia­mi, cze­ko­la­do­we­go.

– Jak w pracy? – za­py­ta­ła Jo­se­phi­na, de­lek­tu­jąc się cia­stem.

– W po­rząd­ku… – burk­nął męż­czy­zna. Orien­tu­jąc się jed­nak, że mógł brzmieć zbyt od­strę­cza­ją­co, po­sta­no­wił uzu­peł­nić swą wy­po­wiedź ja­kimś mało zna­czą­cym fak­tem, który może po­zwo­li mu nie kon­ty­nu­ować żmud­ne­go te­ma­tu zwią­za­ne­go z pracą księ­go­we­go. – Bilet miej­ski mi się skoń­czył.

Ko­bie­ty kiw­nę­ły w swoją stro­nę po­ro­zu­mie­waw­czo gło­wa­mi.

– Czas więc na pre­zent – oświad­czy­ła matka Trau­ta, pod­no­sząc się z krze­sła i zni­ka­jąc w sy­pial­ni, do któ­rej pro­wa­dzi­ły jedne z czte­rech drzwi w ścia­nach sa­lo­nu. Ko­lej­ne były wej­ściem do ła­zien­ki, na­stęp­ne do jego po­ko­ju, a ostat­nie to te, któ­ry­mi przed chwi­lą blon­dyn wszedł do miesz­ka­nia.

– Jesz­cze raz wszyst­kie­go naj­lep­sze­go synku – po­wie­dzia­ła matka, wpro­wa­dza­jąc do środ­ka szaro nie­bie­ski rower.

– Po­my­śla­ły­śmy z twoją mamą, że za­wsze je­steś taki znu­żo­ny przez te całe po­dró­żo­wa­nie me­trem i prze­py­cha­niem się w tłu­mie, sta­niem w ko­lej­kach i tru­dem po­dró­ży. A tak, mo­żesz do­stać się do pracy ak­tyw­nie, a do tego po­pra­wia­jąc sobie humor miłą prze­jażdż­ką. Zło­ży­ły­śmy się więc i ku­pi­ły­śmy dla cie­bie ten oto rower. Jest z wy­so­kiej półki, myślę, że długo bę­dzie ci słu­żył – wy­tłu­ma­czy­ła ra­do­śnie, obej­mu­jąc swo­je­go uko­cha­ne­go.

Szcze­gól­nie gdy bę­dzie padać. Taka mokra prze­jażdż­ka z pew­no­ścią po­pra­wi mi się humor. Uwiel­biam przy­jeż­dżać prze­mo­czo­ny do pracy. – Po­my­ślał księ­go­wy, mimo wszyst­ko jed­nak od­wza­jem­nia­jąc uścisk swo­jej na­rze­czo­nej.

– Dzię­ku­ję – mruk­nął nie­szcze­rze męż­czy­zna.

 

***

 

 Naj­bliż­sze dni Traut spę­dził na mo­zol­nych i nu­żą­cych po­dró­żach chod­ni­ka­mi i ścież­ka­mi ro­we­ro­wy­mi. Cza­sem w ra­mach uroz­ma­ice­nia, oczy­wi­ście nie­spe­cjal­nie, na­je­chał na ka­łu­że, któ­rej nie zdą­żył omi­nąć, przez co świe­żo upra­na i wy­pra­so­wa­na ko­szu­la koń­czy­ła ubar­wio­na w krop­ki i wszel­kie­go ro­dza­ju inne sza­lo­ne wzory. Z resz­tą gdy do­jeż­dżał do biura, w któ­rym dane mu było pra­co­wać, jego ciu­chy i tak były już do cna prze­po­co­ne. Kon­dy­cja Trau­ta była mier­na, dla­te­go już pierw­sze­go dnia po swo­ich cu­dow­nych uro­dzi­nach, spóź­nił się do pracy, gdyż mu­siał po dro­dze urzą­dzać sobie krót­kie prze­rwy, na za­czerp­nię­cie od­de­chu. Poza tymi drob­ny­mi pe­ry­pe­tia­mi, jak zwy­kle nic cie­ka­we­go się nie wy­da­rzy­ło, aż do dnia, który stał się dla nie­któ­rych pre­lu­dium ka­ta­stro­fy…

 Traut prze­mie­rzał chod­ni­ki mia­sta, śpie­sząc się do pracy. Sta­rał się przy tym, nie do­stać za­dysz­ki. W pew­nym mo­men­cie coś na tyle przy­ku­ło jego uwagę, iż po­sta­no­wił się za­trzy­mać. Spory tłum ludzi blo­ko­wał do­stęp do jed­nej z bocz­nych, cia­snych uli­czek, po­mię­dzy dwoma bu­dyn­ka­mi. Zgro­ma­dze­ni wy­da­wa­li się być w coś wpa­trze­ni. Więk­szość z nich kie­ro­wa­ło obiek­ty­wy swych te­le­fo­nów w głąb ulicz­ki. 

 Wresz­cie ja­kieś uroz­ma­ice­nie na tra­sie. Pójdę zo­ba­czyć co się tam dzie­je? – Po­sta­no­wił w my­ślach, sta­wia­jąc rower na nóżce i kie­ru­jąc się w stro­nę zgro­ma­dze­nia. 

 Tłum cał­ko­wi­cie ogra­ni­czał wi­docz­ność, jed­nak ekran te­le­fo­nu jed­ne­go z ga­piów, wy­ce­lo­wa­ny ponad głowy po­zo­sta­łych, do­sko­na­le zdra­dzał cóż ta­kie­go się dzia­ło. Ktoś się bił. A ra­czej to jedna osoba bru­tal­nie obi­ja­ła tą drugą. Oczy­wi­ście nikt z ga­piów nie po­sta­no­wił za­re­ago­wać. Na­gry­wa­nie ca­ło­ści zaj­ścia, to je­dy­ne na co się w tej chwi­li zde­cy­do­wa­li.

 Serce Trau­ta za­bi­ło moc­niej. Nie wie­dział co do­kład­nie go po­ru­szy­ło, ale po­czuł jak prze­peł­nia go jakaś bli­żej nie­okre­ślo­na na­dzie­ja. Na­dzie­ja na po­pra­wę. Na­dzie­ja na od­mia­nę swo­je­go smut­ne­go życia, na wy­rwa­nie się z wy­ści­gu szczu­rów.

 To moja szans, moje ży­cze­nie zo­sta­ło wy­słu­cha­ne! Mam szan­sę ura­to­wać tego go­ścia i coś sobie oraz innym udo­wod­nić. W moim życiu wresz­cie wy­da­rzy się coś nie­sztam­po­we­go, coś nie­zwy­kłe­go. – Po­my­ślał Traut prze­ci­ska­jąc się mię­dzy ga­pia­mi. 

 Do­pie­ro kiedy sta­nął przed wszyst­ki­mi, zo­ba­czył jak na­pa­ko­wa­ny był opraw­ca. Jak do­mnie­my­wał Traut, to pew­nie ten fakt spra­wiał, że ze­bra­ni bali się za­re­ago­wać. 

 Wisi nade mną szczę­śli­we fatum. Los mi sprzy­ja. Oczy­wi­ście nie cho­dzi mi o ra­to­wa­nie tego go­ścia, tylko o od­mia­nę mo­je­go życia. Pew­nie jak tylko po­sta­wię się osił­ko­wi tłum pój­dzie za mną, a chłop prze­stra­szy się lin­czu i uciek­nie. – W gło­wie męż­czy­zny plan wy­brzmiał cał­kiem sen­sow­nie, rze­czy­wi­stość po­zo­sta­ła jed­nak rze­czy­wi­sto­ścią. 

– Ej spa­śla­ku, zo­staw go! – krzyk­nął blon­dyn, zbli­ża­jąc się na około metr od na­past­ni­ka.

Po ze­bra­nych prze­la­ła się fala szep­tów.

– Coś ty po­wie­dział?! – wark­nął osi­łek, pusz­cza­jąc po­bi­tą już ofia­rę i zwra­ca­jąc się w stro­nę no­we­go celu.

Czemu oni nie re­agu­ją? Czemu nic nie robią? Za­sa­da kuli śnie­go­wej nie dzia­ła? – Kal­ku­lo­wał coraz bar­dziej ze­stre­so­wa­ny Traut, kiedy to mię­śniak chwy­cił go za koł­nierz i pod­niósł do góry. – No tak, są tylko szarą masą, dla któ­rej liczy się tylko nie­ustan­ny wy­ścig po kon­sump­cję. Nawet jeśli spo­tka­ło­by to ich ro­dzi­ny, ci sza­rzy, bez­na­mięt­ni lu­dzie, dalej tylko fil­mo­wa­li­by i stali w miej­scu. Szczu­ry bez am­bi­cji!

– Nie bij… – wy­du­sił z sie­bie księ­go­wy, na co kilka osób z tłumu za­re­ago­wa­ło spon­ta­nicz­nym śmie­chem.

– Już po tobie! – ryk­nął ban­dzior, bio­rąc za­mach pię­ścią.

Cios jed­nak nie do­się­gnął celu. Traut po­wo­li otwo­rzył, za­ci­śnię­te ze stra­chu, po­wie­ki. Tuż przed jego nosem po­ja­wi­ła się inna dłoń, która sku­tecz­nie za­blo­ko­wa­ła ude­rze­nie ban­dy­ty. Na­stęp­nie za­ci­snę­ła się na pię­ści mię­śnia­ka, a to spra­wi­ło, że ten się wy­co­fał, wy­swo­ba­dza­jąc przy tym Trau­ta, który wy­lą­do­wał tył­kiem pro­sto na twar­dym be­to­nie.

 Ubra­ny w sty­lo­wy, nie­bie­ski out­fit męż­czy­zna, o spię­tych w kucyk brą­zo­wych wło­sach, stał zaraz obok niego. Po­mi­mo, iż był niż­szy od mię­śnia­ka, nie czuł przed nim stra­chu. 

– Czas abym po­ka­zał ci tro­chę mojej spra­wie­dli­wo­ści. Dla ta­kich jak ty nie ma tu miej­sca. – Otwo­rzył prawą dłoń, w któ­rej za­czę­ła zbie­rać się bli­żej nie­okre­ślo­na ener­gia. – Kula Wia­tru! – wy­krzy­czał ubra­ny na nie­bie­sko męż­czy­zna, z uśmie­chem na ustach.

Po­wie­trze ufor­mo­wa­ło w jego otwar­tej dłoni, coś na kształt spo­rej bańki, która pchnię­ta przez sza­ty­na w stro­nę na­past­ni­ka, wy­da­ła z sie­bie po­tęż­ny huk, a sam opo­nent prze­le­ciał przez po­ło­wę ulicz­ki i wy­lą­do­wał w sta­rym za­rdze­wia­łym śmiet­ni­ku.

Tłum za­czął wi­wa­to­wać i kla­skać, Traut z kolei roz­glą­dał się zdez­o­rien­to­wa­ny. Mag po­wie­trza pod­niósł po­bi­tą ofia­rę i prze­wie­sił sobie przez ramię, a na­stęp­nie spoj­rzał, z wi­docz­nym wy­rzu­tem, w stro­nę księ­go­we­go.

– Nie zgry­waj bo­ha­te­ra. Zo­staw magom to, co na­le­ży do magów, a ty zaj­mij się swoim spo­koj­nym ży­ciem. Na­py­tasz sobie biedy takim ko­za­cze­niem.

Ko­za­cze­niem?! Czy on mówił po­waż­nie?! Miał­bym niby żyć zwy­kłym ży­ciem i być taki jak ci wszy­scy sza­ra­cy, któ­rzy za­miast kiw­nąć pal­cem, wo­le­li stać i się przy­glą­dać?! Co za stek bzdur!

– To, że je­stem zwy­kłym czło­wie­kiem nie spra­wia, że je­stem gor­szy od magów! – wy­krzy­czał blon­dyn.

– Spra­wia, że je­steś słab­szy od magów i tyle wy­star­czy. A teraz wra­caj do domu, zaraz do­znasz ob­ja­wów nad­pro­duk­cji ad­re­na­li­ny, nie chcę byś wy­wo­łał tu pa­ni­kę.

– Za kogo ty się niby uwa­żasz, co?! – wark­nął upo­ko­rzo­ny, na oczach ga­piów i kamer, Traut.

– Je­stem wol­nym ma­giem wia­tru imie­niem Ga­ston. – Wska­zał na sie­bie nie­za­ję­tą dło­nią. – Moja sława mnie wy­prze­dza – oświad­czył, a potem od­szedł dum­nym kro­kiem, dzier­żąc na swoim barku po­szko­do­wa­ne­go.

Traut, mając już wszyst­kie­go ser­decz­nie dość, po­sta­no­wił wró­cić do domu. Nigdy nie oszu­ki­wał swoje pra­co­daw­cy, teraz jed­nak po­sta­no­wił po­in­for­mo­wać go o fik­cyj­nym prze­zię­bie­niu, które nie po­zwo­li­ło do­trzeć mu na czas do biu­row­ca.

 Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach do­tarł do miesz­ka­nia, które dzie­lił wraz ze swoją matką. Za­piął rower do sto­ja­ka przed bu­dyn­kiem i wje­chał windą pro­sto na swoje pię­tro. Do miesz­ka­nia wszedł ze spusz­czo­ną głową.

– Tak pręd­ko wró­ci­łeś? – za­py­ta­ła za­sko­czo­na matka, zer­ka­jąc na niego znad ku­chen­nej wyspy.

– No… – za­czął – Mia­łem mały wy­pa­dek, ale to nic czym mo­gła­byś się mar­twić.

– To na pewno nic groź­ne­go? Je­steś cały blady. Może za­dzwo­nię po le­ka­rza…

– Nie! – urwał, za­my­ka­jąc za sobą drzwi moc­nym trza­śnię­ciem.

Blon­dyn usiadł na łóżku i od razu się­gnął po te­le­fon. Przej­rzał wszyst­kie naj­now­sze fil­mi­ki w sieci i o zgro­zo, były tam te tchó­rzow­skie na­gra­nia, które gapie z za­pa­łem sa­dy­sty, na­gra­li w za­uł­ku. W ko­men­ta­rzach obe­rwa­ło się, nie­ste­ty, rów­nież sa­me­mu za­in­te­re­so­wa­ne­mu.

Nie… Nie… Nie!!! To jakiś żart! Jak mo­że­cie wy­zy­wać mnie od nie­udacz­ni­ków! Że niby po co się wtrą­ca­łem?! Że po­wi­nie­nem niby zo­stać w domu?! Wy­zy­wa­ją mnie od klau­na!

 Ciało męż­czy­zny aż ki­pia­ło ze zło­ści, kiedy czy­tał te wszyst­kie do­tkli­we ko­men­ta­rze na swój temat. Ręce drża­ły mu jak przy de­lir­ce, a szczę­ka za­ci­snę­ła się z siłą ima­dła.

To wszyst­ko przez tego maga! Gdyby nie przy­szedł, nawet jak­bym obe­rwał, wszyst­ko wy­glą­da­ło­by ina­czej! Nie mi­nę­ła go­dzi­na, a film ma już kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy wy­świe­tleń! Upo­ko­rzył mnie na oczach wszyst­kich!

– Jesz­cze zo­ba­czysz, magu wia­tru Ga­sto­nie! – wy­char­czał gniew­nie Traut, przez za­ci­śnię­te zęby.

 

***

 

 Jo­se­phi­na sie­dział przy sto­li­ku już dobre pół go­dzi­ny. Kawę, którą po­da­ła jej kel­ner­ka, zdą­ży­ła dawno wypić. Ko­bie­ta co chwi­lę zer­ka­ła ner­wo­wo na te­le­fon, wie­rząc że tym razem na ekra­nie po­ja­wi się jakiś znak życia od jej na­rze­czo­ne­go. Mi­nu­ty jed­nak mi­ja­ły, a te­le­fon dalej mil­czał. W prze­cią­gu tej po­ło­wy go­dzi­ny, zdą­ży­ła wy­ko­nać kil­ka­na­ście po­łą­czeń i wy­sła­ła czte­ry razy tyle SMSów, Traut jed­nak dalej się z nią nie skon­tak­to­wał.

A jeśli coś mu się stało?! Sły­sza­łam, że ostat­nio miał ja­kieś pro­ble­my… A co jeśli ten ban­dzior… Nie! Nawet o tym nie myśl! Za­pew­ne to tylko nie­po­ro­zu­mie­nie. Padł mu te­le­fon. Za­dzwo­nię do jego mamy i zaraz wszyst­kie­go się do­wiem. – Burza myśli nie­ustan­nie wi­ro­wa­ła w gło­wie ko­bie­ty, kiedy wy­bie­ra­ła z listy kon­tak­tów numer do matki Trau­ta.

– Halo? Jo­se­phi­na, co się dzie­je złot­ko? – W te­le­fo­nie roz­brzmiał głos ko­bie­ty.

– Dzień dobry. Chcia­łam się za­py­tać, czy Trau­ta nie ma może w domu? By­li­śmy umó­wie­ni dziś na kawę, a potem mie­li­śmy je­chać obej­rzeć kilka sali na we­se­le, jed­nak mi­nę­ło już pół go­dzi­ny od umó­wio­nej pory, a z nim nie ma żad­ne­go kon­tak­tu. Nie od­bie­ra te­le­fo­nu, ani nie od­pi­su­je na SMSy – wy­tłu­ma­czy­ła, lekko za­nie­po­ko­jo­nym gło­sem, dziew­czy­na

– Hmmm… – za­my­śli­ła się star­sza z ko­biet. – Za­wsze był ra­czej punk­tu­al­ny. To dziw­ne, że nie od­bie­ra te­le­fo­nu. Odkąd pa­mię­tam można było się z nim swo­bod­nie skon­tak­to­wać. W domu oczy­wi­ście go nie ma, je­stem tu od rana i wi­dzia­łam jak wy­cho­dził.

– Nie mówił dokąd idzie?

– Nie­ste­ty nie. Za­brał tylko ze sobą torbę i sło­wem się nie ode­zwał.

– To dość nie­po­ko­ją­ce. No nic, wezmę tak­sów­kę i zaraz u pani będę, wspól­nie po­my­śli­my.

Jo­spe­hi­na zna­la­zła się na miej­scu po nie­ca­łym kwa­dran­sie. Wraz z matką Trau­ta, prze­szły się po naj­bliż­szej oko­li­cy, wciąż sta­ra­jąc się do­dzwo­nić do blon­d­wło­se­go męż­czy­zny, ten jed­nak prze­padł ni­czym ka­mień w wodę. W ich roz­mo­wach padły już różne pro­po­zy­cje, łącz­nie z te­le­fo­nem na po­li­cję, jed­nak ten po­mysł za­koń­czył się fia­skiem, gdyż funk­cjo­na­riusz stwier­dził, że mi­nę­ło zbyt mało czasu, by mogła być ja­ka­kol­wiek mowa o zgło­sze­niu za­gi­nię­cia. Ko­bie­ty prak­tycz­nie umie­ra­ły ze stre­su, kiedy to póź­nym wie­czo­rem, w drzwiach miesz­ka­nia, sta­nął wresz­cie za­gi­nio­ny.

– Traut! – wy­krzy­cza­ły chó­rem ko­bie­ty, kiedy ten, jakby nigdy nic, wszedł do środ­ka.

– Cześć – mruk­nął zby­wa­ją­co, kie­ru­jąc się w stro­nę swo­je­go po­ko­ju. 

– Gdzieś ty był?! – za­wo­ła­ła po­iry­to­wa­na Jo­se­phi­na, zry­wa­jąc się z ka­na­py i bie­gnąc za męż­czy­zną do jego po­ko­ju.

– Na tre­nin­gu – od­parł chłod­no.

– Na jakim tre­nin­gu?! Wy­dzwa­nia­łam do cie­bie, wy­ry­wa­łam sobie włosy z głowy! Wiesz jak mocno się mar­twi­łam?! A ty, mó­wisz że byłeś na tre­nin­gu! – wy­ar­ty­ku­ło­wa­ła swoją złość w stro­nę męż­czy­zny, który roz­pa­ko­wy­wał swoją torbę, od­wró­co­ny ple­ca­mi do niej.

– No… – mruk­nął. – Te­le­fon mi padł – stwier­dził, rzu­ca­jąc go na łóżko.

 Ko­bie­ta od razu pod­chwy­ci­ła smart­pho­ne, aby upew­nić się, że męż­czy­zna jej nie okła­mu­je.

– Masz ponad sześć­dzie­siąt pro­cent ba­te­rii, a twój te­le­fon jest rap­tem wy­ci­szo­ny! 

– Na­praw­dę? – za­py­tał, zer­ka­jąc w jej stro­nę. – Po­my­li­łem się. – Znów zajął się roz­pa­ko­wy­wa­niem ciu­chów.

– Poza tym, od kiedy ty co­kol­wiek tre­nu­jesz?! – za­py­ta­ła z wy­rzu­tem.

– Od nie­daw­na. Cho­dzę na si­łow­nię by ten… – Za­milkł na chwi­lę. – Do­brze wy­glą­dać na ślu­bie.

– Ech ko­cha­nie… – wes­tchnę­ła głę­bo­ko, zu­peł­nie jakby w jed­nej chwi­li, uszło z niej całe na­pię­cie. – Na­praw­dę, aż tak się mar­twisz swoim wy­glą­dem? Je­steś szczu­pły, de­li­kat­ny i ta­kie­go wła­śnie cię ko­cham. Cie­szę się, że tak ci za­le­ży by do­brze się pre­zen­to­wać na ślu­bie, ale dziś mie­li­śmy oglą­dać sale we­sel­ne, pa­mię­tasz?

– Prze­pra­szam, wy­le­cia­ło mi to z głowy – stwier­dził, od­kła­da­jąc torbę do szafy.

– No do­brze, już nic się nie dzie­je, ale na­stęp­nym razem, po pro­stu wspo­mnij mi, że idziesz na tre­ning. – Jo­se­phi­na po­de­szła do męż­czy­zny i przy­tu­li­ła go. – Ko­cham cię.

– Jesz­cze raz prze­pra­szam, to już się nie po­wtó­rzy. – Od­wza­jem­nił uścisk. – Też cię ko­cham – po­wie­dział, pa­trząc na po­sta­wio­ne pod ścia­ną buty do tre­nin­gu.

 Ten tre­ning był dosyć wy­czer­pu­ją­cy. Wresz­cie mogę coś osią­gnąć, a ten cho­ler­ny Ga­ston po­ża­łu­je tego co mi zro­bił. Muszę jed­nak tre­no­wać wię­cej i cię­żej. Wciąż tre­nu­ję za mało!

 

***

 

– No i na dzi­siaj ko­niec! – oświad­czył pry­wat­ny tre­ner, kiedy Traut za­koń­czył ostat­nią serię.

– Mógł­bym tre­no­wać znacz­nie dłu­żej – stwier­dził blon­dyn, z wy­raź­ną nutą nie­za­do­wo­le­nia w gło­sie.

– Spo­koj­nie, wszyst­ko w swoim cza­sie. Wyślę ci na te­le­fon ze­staw tre­nin­go­wy, roz­pi­sa­ny na cały ty­dzień. Jadę na urlop, więc jakiś czas mnie nie bę­dzie, ale będę z tobą w sta­łym kon­tak­cie. Ra­por­tuj mi o po­stę­pach w tre­nin­gu, tym­cza­sem wi­dzi­my się za ty­dzień. Trzy­maj się! – Męż­czy­zna zbił piąt­kę, ze swoim pod­opiecz­nym i od­da­lił się w stro­nę szat­ni.

Po­stę­py w tre­nin­gu? Z taką mier­ną czę­sto­tli­wo­ścią i in­ten­syw­no­ścią, to wy­mie­rzę spra­wie­dli­wość Ga­sto­no­wi za ja­kieś sto lat. Muszę się za­ha­ro­wy­wać na śmierć, w prze­ciw­nym razie nic nie osią­gnę! Jest do­pie­ro ósma wie­czo­rem. Wezmę rower i prze­ja­dę się po mie­ście z pełną pręd­ko­ścią, ale nie dłu­żej niż dwie go­dzi­ny. Rano muszę znów wstać na tre­ning. Zgło­szę L4 w pracy, co da mi wię­cej czasu do ćwi­czeń. Muszę stać się sil­niej­szy!

Mi­nę­ły za­le­d­wie dwa dni, od ostat­nie­go spo­tka­nia tre­ne­ra i Ta­rau­ta, kiedy to męż­czy­zna ode­brał te­le­fon od swo­je­go pod­opiecz­ne­go.

– Sie­man­ko Traut i jak tam po­stę­py w tre­nin­gu?

– Zro­bi­łem już swój tre­ning… – Z słu­chaw­ki roz­brzmiał su­ro­wy głos Trau­ta.

– Tre­ning na dzi­siaj? Kurde, wcze­śnie po­sze­dłeś na si­łow­nię, jest do­pie­ro kilka minut po siód­mej – sko­men­to­wał we­so­ło.

– Wy­ko­na­łem cały plan, który mi roz­pi­sa­łeś – wy­raź­nie za­ak­cen­to­wał słowo "cały".

– Cze­kaj co?! – wy­krzy­czał do słu­chaw­ki. – Prze­cież to był ze­staw na cały ty­dzień! – Tre­ner był prze­ko­na­ny, że coś opacz­nie zro­zu­miał. Wie­dział oczy­wi­ście, że jego pod­opiecz­ny był am­bit­ny, ale po­dej­ście ta­kie­go typu, by­ło­by nie­nor­mal­ne.

– Zro­bi­łem tre­ning na cały ty­dzień. W pół­to­rej dnia. Jego trud­ność oce­niam na po­ziom pod­sta­wo­wy. Nawet do­brze się nie zmę­czy­łem. Roz­pisz mi ko­lej­ny.

– Ale…

– Roz­pisz mi ko­lej­ny, mówię! Chyba za to ci płacę? – wark­nął do słu­chaw­ki Traut.

– Dobra niech bę­dzie, roz­pi­szę ci tre­ning na mie­siąc i to bar­dzo cięż­ki, już po jed­nym dniu bę­dziesz na tyle zmę­czo­ny, że nie dasz rady, ru­szyć się przez ko­lej­ne dwa dni. Ale ro­bisz to na wła­sną od­po­wie­dzial­ność.

– Dzię­ki… – mruk­nął Traut, po czym się roz­łą­czył.

Kiedy po swoim urlo­pie tre­ner za­wi­tał na si­łow­nie, nie po­tra­fił uwie­rzyć wła­snym oczom. Blon­dyn wy­szedł wła­śnie spod sztan­gi. Było na niej wię­cej ta­le­rzy, niż tre­ner kie­dy­kol­wiek w życiu pod­niósł.

– Czo­łem tre­ne­rze, wła­śnie ro­bi­łem ostat­nią serię z mie­sięcz­ne­go tre­nin­gu – oznaj­mił Traut, pod­cho­dząc bli­żej swo­je­go pro­wa­dzą­ce­go.

 Gdy za­czy­na­li kilka ty­go­dni temu, blon­dyn wy­glą­dał na chu­dziel­ca, nie był w po­sia­da­niu nawet po­ło­wy masy swo­je­go tre­ne­ra, jed­nak teraz, był od niego o wiele bar­dziej ma­syw­ny i umię­śnio­ny. Ob­ci­sła ko­szul­ka mocno opi­na­ła mu­sku­lar­ną klat­kę i barki, a także uwy­dat­nia­ła ka­lo­ry­fer na brzu­chu. Nie było tutaj mowy o ja­kimś nad­pro­gra­mo­wym tłusz­czu, to była czy­sta masa mię­śnio­wa.

– Traut, czy ty coś bra­łeś? Ste­ry­dy? Ja­kieś do­pa­la­cze, nar­ko­ty­ki? Co­kol­wiek? – za­py­tał prze­stra­szo­ny tre­ner.

– Nie. Je­dy­ne co robię, to śpię, tre­nu­ję i jem. Wy­da­łem już cał­kiem sporo na dietę, ale muszę wy­da­wać wię­cej, żeby po­pra­wić swoją syl­wet­kę i osią­gi.

– Co ty chcesz po­pra­wiać?! Osza­la­łeś! – wy­krzy­czał.

– Muszę stać się jesz­cze lep­szy, a to, ozna­cza że muszę wię­cej środ­ków prze­zna­czyć na dietę. Je­stem więc zmu­szo­ny, zre­zy­gno­wać z two­jej po­mo­cy tre­ne­rze, nie je­steś w sta­nie mnie już ni­cze­go na­uczyć.

Blon­dyn prze­szedł obok tre­ne­ra, trą­ca­jąc go bar­kiem tak mocno, iż ten pra­wie się wy­wró­cił. Spoj­rzał jesz­cze ostat­ni raz w stro­nę, zni­ka­ją­ce­go za drzwia­mi szat­ni, by­łe­go już pod­opiecz­ne­go. 

 To jakiś żart?! Mu­siał coś brać! Skoro nie jest ma­giem, to kim w takim razie? Nie uwie­rzę, że on mógł­by być czło­wie­kiem!

 

***

 

– Dzwo­ni­ła Jo­se­phi­na, ponoć z wa­szej wspól­nej lo­ka­ty, prze­zna­czo­nej na we­se­le, znik­nę­ły duże kwoty! – za­czę­ła spa­ni­ko­wa­na matka, kiedy tylko Traut po­ja­wił się w miesz­ka­niu.

– No… Po­trze­bo­wa­łem tych pie­nię­dzy.

– Niby na co?! Prze­cież to na wasze we­se­le! – wy­krzy­cza­ła.

– Tre­nin­gi, dieta, sprzęt… A i ku­pi­łem nowy rower, za­po­mnia­łem wam po­wie­dzieć.

– Nowy rower?! Prze­cież nie­daw­no do­sta­łeś od nas no­wiut­ki rower! O czym ty mó­wisz?! – nie prze­sta­wa­ła, krzy­czeć ko­bie­ta.

– Stary się roz­padł na czę­ści, za­jeź­dzi­łem go. A wła­śnie, ku­pi­łem dziś nowe buty do bie­ga­nia, bo w po­przed­nich star­ła się po­de­szwa – stwier­dził bez­na­mięt­nie.

– Prze­cież przed­wczo­raj ku­rier przy­wiózł ja­kieś buty!

– No wła­śnie, to te star­te. Dużo tre­nu­ję, ale muszę tre­no­wać jesz­cze wię­cej.

– Traut, z dnia na dzień sta­jesz się coraz więk­szy! To nie jest zdro­we! Przy­znaj się, wy­da­jesz pie­nią­dze na ja­kieś nie­le­gal­ne środ­ki?!

– Moim je­dy­nym środ­kiem jest dieta tre­ning i sen, a przede wszyst­kim, chęć ze­msty na Ga­sto­nie.

– Ga­ston? To ten słyn­ny mag! Coś ty sobie ubz­du­rał?! – wrzesz­cza­ła wście­kle ko­bie­ta.

– Idę tre­no­wać do swo­je­go po­ko­ju, nie prze­szka­dzaj mi.

Drzwi trza­snę­ły z hu­kiem, a już po chwi­li roz­legł się zza nich dźwięk in­ten­syw­ne­go tre­nin­gu. Bez­rad­na matka szyb­ko za­dzwo­ni­ła po Jo­se­phi­ne, która przy­by­ła do miesz­ka­nia nie­mal na­tych­miast. Ona też od­czu­wa­ła, że coś jest nie tak. W ostat­nim mie­sią­cu wi­dzia­ła się ze swoim na­rze­czo­nym może z trzy razy. Czuła się mocno za­nie­dba­na, śmier­tel­nie bała się o przy­szłość tego związ­ku. 

 Z Trau­tem dzie­je się coś nie tak. Nigdy się tak nie za­cho­wy­wał, a teraz czuję, jakby nasz zwią­zek po­wo­li się kru­szył. Jeśli nic nie zro­bię to stra­cę go na za­wsze, a co gor­sza, on sam może się za­tra­cić w swo­jej ob­se­sji.

 Jo­se­phi­na nie­mal wbie­gła do po­ko­ju swo­je­go na­rze­czo­ne­go. Od razu ude­rzy­ła ją fala go­rą­ca. Męż­czy­zna, w sa­mych tylko spoden­kach, wy­ko­ny­wał ko­lej­ne serie pom­pek na środ­ku swo­je­go po­ko­ju. Ko­bie­ta spoj­rza­ła na ścien­ny ter­mo­stat. Cy­fer­blat dał jej do zro­zu­mie­nia, że w po­ko­ju było całe czter­dzie­ści pięć stop­ni! Pod­bie­gła do ka­lo­ry­fe­ra, ten jed­nak był chłod­ny.

 Traut, który ćwi­czył w po­ko­ju, nie był już z po­stu­ry męż­czy­zną, któ­re­go po­zna­ła. Ten obec­ny, był mo­car­nie zbu­do­wa­ny, jego mię­śnie były ide­al­nie wręcz wy­se­pa­ro­wa­ne i mocno za­zna­czo­ne, zaś cien­ka war­stwa skóry, do­kład­nie uwy­dat­ni­ła wa­sku­la­ry­za­cje na na­pię­tym ciele męż­czy­zny.

– Tutaj się idzie ugo­to­wać, skąd taki gorąc?! – za­py­ta­ła ner­wo­wo na­rze­czo­na.

– Na moim biur­ku leży ter­mo­metr elek­trycz­ny. Weź go i sprawdź tem­pe­ra­tu­rę mo­je­go ciała – po­le­cił księ­go­wy.

Ko­bie­ta po­śpiesz­nie wy­ko­na­ła po­le­ce­nie, jed­nak zaraz po tym jak skie­ro­wa­ła ter­mo­metr na ciało swo­je­go part­ne­ra, upu­ści­ła go na zie­mię wy­stra­szo­na.

– Prze­cież ty masz czter­dzie­ści sie­dem stop­ni go­rącz­ki! Nie po­wi­nie­neś nawet żyć! To ty emi­tu­jesz to całe cie­pło w tym po­ko­ju?!

– Tylko czter­dzie­ści sie­dem? – za­py­tał, po czym przy­spie­szył swoje ruchy. – To zde­cy­do­wa­nie za mało, muszę ćwi­czyć jesz­cze wię­cej, aż osią­gnę pięć­dzie­siąt stop­ni.

– To jest nie­moż­li­we! Je­steś chory!

– Jeśli masz mi za­miar prze­szka­dzać w tre­nin­gu, to mo­żesz już sobie iść. Je­stem zmo­ty­wo­wa­ny i na­sta­wio­ny na dzia­ła­nie.

– Nie mogę już z tobą! Po co ci to wszyst­ko?! – Wska­za­ła na sprzęt tre­nin­go­wy, który walał się nie­mal po całym po­ko­ju.

– Głu­pie py­ta­nie. Musze stać się jesz­cze sil­niej­szy i tre­no­wać jesz­cze wię­cej, by sta­wić czoła Ga­sto­no­wi.

– Ku­pi­łeś to wszyst­ko za nasze wspól­ne pie­nią­dze! Od­kła­da­li­śmy je ponad dwa lata! Ubz­du­ra­łeś coś sobie gło­wie! – krzy­cza­ła, a po jej po­licz­kach cie­kły łzy. – Czło­wiek nie może po­ko­nać maga, o czym ty mó­wisz do ja­snej cho­le­ry?! – darła się tu­piąc bez­sil­nie nogą w zie­mię.

Traut ener­gicz­nie pod­niósł się z ziemi. Ko­bie­ta mogła przy­siąc, że prócz masy mię­śnio­wej zwięk­szył się także jego wzrost. Blon­dyn za­wsze był wy­so­ki, ale na pewno nie aż tak jak teraz. Mi­nę­ło kilka mie­się­cy od fe­ler­ne­go in­cy­den­tu z udzia­łem Trau­ta i ban­dzio­ra, który Jo­se­phi­na wi­dzia­ła na in­ter­ne­cie. Jej na­rze­czo­ny, przez ten krót­ki czas, zdą­żył się tak bar­dzo zmie­nić, nie tylko fi­zycz­nie, ale i cała jego oso­bo­wość ule­gła dra­stycz­nej zmia­nie. Nie było w nim już miej­sca na czu­łość. 

– Jesz­cze zo­ba­czysz – rzu­cił chłod­no, po czym zgar­nął wi­szą­cą na wie­sza­ku ska­kan­kę i za­czął ska­kać. 

 Pręd­kość z jaką po­ru­sza­ła się linka ska­kan­ki, była nie­wy­obra­żal­na. Ko­bie­ta nigdy nie wi­dzia­ła, by ktoś był aż tak szyb­ki.

 Jak on w ogóle daje radę prze­sko­czyć nad tak szyb­ko pę­dzą­cą ska­kan­ką? I jakim cudem udaje mu się nadać jej taką pręd­kość? – Gło­wi­ła się Jo­spe­hi­na.

– Czy ty w ogóle je­steś moim Trau­tem, czy może kimś cał­ko­wi­cie innym? – Nie da­wa­ła rady po­wstrzy­mać emo­cji, cała trzę­sła się ze zło­ści, bez­sil­no­ści i smut­ku.

– Je­stem kimś kto po­ko­na maga. – Zmie­rzył ją mor­der­czym spoj­rze­niem. Jego wzrok wprost spio­ru­no­wał ko­bie­tę. Był dziki, pełen de­ter­mi­na­cji i chło­du, ni­czym za­szczu­te zwie­rze, które nie ma już nic do stra­ce­nia, poza walką o życie.

Z każdą ko­lej­ną chwi­lą, pod wpły­wem wy­so­kiej tem­pe­ra­tu­ry, pot na ciele męż­czy­zny za­czy­nał wy­pa­ro­wy­wać, two­rząc wokół niego cien­ką au­re­olę pary.

– Ko­niec z nami… Nie dam rady dłu­żej tego cią­gnąć! – wrza­snę­ła, po czym zdję­ła z palca pier­ścio­nek za­rę­czy­no­wy i rzu­ci­ła nim o pod­ło­gę. Na­stęp­nie pła­cząc, w biegu, opu­ści­ła pokój i miesz­ka­nie męż­czy­zny.

– I coś ty naj­lep­sze­go na­ro­bił?! Ko­cha­ła cię, a ty ko­cha­łeś ją… – stwier­dzi­ła matka męż­czy­zny, sta­jąc w progu po­ko­ju. Jej głos był prze­peł­nio­ny za­wo­dem i re­zy­gna­cją.

– Po­trze­bo­wa­łem pie­nię­dzy na dietę i wię­cej sprzę­tu, do­brze się skła­da, sprze­dam pier­ścio­nek i będę miał pie­nią­dze – stwier­dził blon­dyn, nie prze­ry­wa­jąc ćwi­cze­nia i wpa­tru­jąc się w ścia­nę. – A i za­po­mnia­łem ci po­wie­dzieć. Po­ży­czy­łem sobie z two­je­go konta pięć ty­się­cy. 

– Co?! – Matka nie wie­rzy­ła w to, co wła­śnie usły­sza­ła.

– Ale oddam, jak już po­ko­nam Ga­sto­na stanę się sław­ny, nie bę­dzie wtedy trud­no o do­brze płat­ną ro­bo­tę. Po­dej­mę się cze­goś am­bit­ne­go, na moim po­zio­mie. A teraz mo­żesz już sobie iść, muszę do­koń­czyć tre­ning.

 

***

 

 Matka za­strze­gła swoją kartę, wy­wa­li­li mnie z pracy. Do­brze, że sprze­da­łem ten pier­ścio­nek, pie­nią­dze są mi po­trzeb­ne. Od chwi­li ze­rwa­nia mia­łem więk­szą swo­bo­dę i mo­głem tre­no­wać jak, kiedy i ile tylko chcę. Mi­nę­ło już kilka do­brych ty­go­dni i reżim tre­nin­go­wy oraz ści­sła dieta, przy­nio­sły znacz­ne efek­ty. Czuję, że mój czas na­stał. Muszę udać się do China Town, ponoć wła­śnie w tej dziel­ni­cy, jest wielu magów, któ­rzy za opła­tą dadzą mi na­mia­ry na Ga­sto­na.

 Plan Trau­ta był cał­kiem pro­sty. Je­dy­ne co mu­siał zro­bić, to udać się do ja­kie­goś spo­re­go sku­pi­ska tych wszyst­kich magów, czyli do China Town. Co ty­czy­ło się wol­nych magów, nie­zwią­za­nych z żadną kor­po­ra­cją, to wła­śnie tam gnieź­dzi­ło się ich naj­wię­cej. Zda­niem męż­czy­zny, zna­le­zie­nie tam ła­se­go na kasę maga, bę­dzie dzie­cin­nie pro­ste. Więk­szość ta­kie­go typu osób za pie­nią­dze zrobi wszyst­ko, a już na pewno poda mu numer te­le­fo­nu do Ga­sto­na.

Po za­da­niu kilku od­po­wied­nich pytań typu: "Kto trzy­ma tutaj nad wszyst­kim pie­czę?", od­po­wied­nim oso­bom, w więk­szo­ści sta­rym mą­drym Chiń­czy­kom, i prze­chadz­ce po­mię­dzy oświe­tlo­ny­mi ulicz­ka­mi, zna­lazł w końcu bar, o któ­rym po­wie­dział mu jeden z tu­tej­szych. Kiedy wszedł do środ­ka, od razu wie­dział, kto tutaj roz­da­wał karty. Męż­czy­zna o ciem­nych dłu­gich wło­sach, szczu­płej twa­rzy i za­dar­tym nosie, sie­dział na jed­nej z kanap, pra­wie na samym końcu knaj­py, a przy nim dwie młode ko­bie­ty oraz dwóch do­brze zbu­do­wa­nych oprysz­ków.

– Ty je­steś Almer? – za­py­tał Traut pod­cho­dząc do miej­sca, w któ­rym za­sia­dał lo­kal­ny król dżun­gli.

– A kto pyta? – burk­nął jeden z ochro­nia­rzy, za­cho­dząc mu drogę.

Chłod­ne spoj­rze­nia Trau­ta spra­wi­ło, że lekko się od­su­nął, zu­peł­nie jakby stra­cił pew­ność sie­bie.

– Prze­puść go, po aurze czuję, że to tylko czło­wiek – stwier­dził non­sza­lanc­ko mag.

Ochro­niarz prze­su­nął się, a blon­dyn mógł po­dejść do sto­li­ka. 

– Przy­sze­dłem w in­te­re­sach – oznaj­mił bez­na­mięt­nie Traut.

– Co zwy­kły czło­wiek może chcieć od maga? – Almer spoj­rzał na swo­je­go go­ścia lek­ce­wa­żą­co.

– Chcę numer te­le­fo­nu Ga­sto­na. – Traut rzu­cił na stół swoją torbę.

– No, no, nie­zła sumka – mruk­nął, roz­pi­na­jąc torbę i pa­trząc na bank­no­ty. – Je­steś ja­kimś jego fanem?

– Mam z nim ra­chun­ki do wy­rów­na­nia.

– Ha­ha­ha! – ro­ze­śmiał się mag, a wraz z nim dziew­czy­ny, które sie­dzia­ły obok samca alfa.

– Od­puść sobie, mówię ci… – Mla­snął wy­mow­nie – Ga­ston zrobi ci krzyw­dę…

Ude­rze­nie w mar­mu­ro­wy blat stołu, zła­ma­ło go na pół. Ochro­nia­rze od­su­nę­li się ner­wo­wo w tył, a Almer mocno przy­parł ple­ca­mi do opar­cia ka­na­py. Ko­bie­ty wtu­li­ły się w niego prze­stra­szo­ne.

– Dawaj numer – wark­nął Traut, pa­trząc groź­nie na swo­je­go roz­mów­cę i po­wo­li roz­wie­ra­jąc za­ci­śnię­tą pięść.

– Nie je­steś ma­giem, ale nie je­steś też słaby jak czło­wiek… Kim ty je­steś? – za­py­tał po­dejrz­li­wie czar­no­wło­sy.

– Je­stem zde­ter­mi­no­wa­ny wy­mie­rzyć Ga­sto­no­wi spra­wie­dli­wość.

– Niech bę­dzie, dam ci ten numer. – Po­ki­wał przy­ta­ku­ją­co głową. – Wy­glą­da na to, że Ga­sto­na może spo­tkać cie­ka­wa przy­go­da…

Zaraz po zdo­by­ciu nu­me­ru blon­dyn opu­ścił knaj­pę i wy­ko­nał długo wy­cze­ki­wa­ny te­le­fon.

– Halo? – ode­zwał się w słu­chaw­ce głos maga.

– Dziś o dzie­wią­tej wie­czo­rem, na dachu wie­żow­ca na­le­żą­ce­go do pro­du­cen­tów dro­nów, zaraz przy rzece. Przy­cho­dzisz, albo uzna­ję cię za prze­gra­ne­go – po­wie­dział twar­do męż­czy­zna, po czym od razu się roz­łą­czył.

 

***

 

Ga­ston do­tarł na sam szczyt wie­żow­ca punk­tu­al­ne. Długo za­sta­na­wiał się w ja­kiej spra­wie ktoś miał­by wzy­wać go w do­kład­nie w to miej­sce, jed­nak po­mi­mo lek­kiej kon­fu­zji, po­sta­no­wił przy­być na spo­tka­nie. Nie­za­leż­nie o co cho­dzi­ło, nie za­mie­rzał zo­stać uzna­nym za prze­gra­ne­go, nie on.

Na spo­rym lą­do­wi­sku dla he­li­kop­te­rów, cze­kał na niego męż­czy­zna. Jego twarz po­kry­wał cień, rzu­ca­ny przez kap­tur sza­rej bluzy. Opar­ty był o ba­rier­ki, które ogra­dza­ły plat­for­mę. Zaraz za nią znaj­do­wa­ły się sze­ro­kie gzym­sy, na któ­rych prze­pla­ta­ły się in­sta­la­cje elek­trycz­ne i prze­wo­dy kli­ma­ty­za­cji.

– Je­steś punk­tu­al­nie – stwier­dził su­ro­wy głos, wy­do­by­wa­ją­cy się spod kap­tu­ra.

– Skoro już tu przy­sze­dłem, to może ra­czysz mi wy­ja­śnić, dla­cze­go tu je­stem, kim je­steś ty i czego ode mnie chcesz? – za­py­tał Ga­ston, za­pla­ta­jąc ręce na pier­si.

Traut zdjął kap­tur, wpa­tru­jąc się mar­twym wzro­kiem w maga. Stał tak w chwi­li ciszy, cze­ka­jąc na jakąś re­ak­cję prze­ciw­ni­ka, jed­nak nie do­cze­ku­jąc się owej, po­sta­no­wił prze­mó­wić.

– Mam na imię Ta­raut, po­zna­jesz mnie?

– Mmm… – za­sta­no­wił się mag. – A po­wi­nie­nem? – za­py­tał z głu­pim uśmie­chem.

– Prze­stań sobie drwić! – wy­darł się Traut. – Upo­ko­rzy­łeś mnie tam­te­go dnia i nawet nie za­pa­mię­ta­łeś mojej twa­rzy?!

– Aaa, już wiem, je­steś tą gwiaz­dą neta. – Uśmiech­nął się jesz­cze bar­dziej głup­ko­wa­to.

– Ura­to­wa­łem cię przed tam­tym mię­śnia­kiem, po­wi­nie­neś być mi wdzięcz­ny.

– Ura­to­wa­łeś? Znisz­czy­łeś mi życie… Ale teraz prze­mó­wią nasze pię­ści.

– Haha! Że co? – Ga­ston wy­buch­nął śmie­chem.

– Trze­ba to wy­ja­śnić. – Traut zmru­żył oczy. – Bę­dzie­my się bić. Bez żad­nej magii, tylko pię­ści.

– Ej no, od­puść sobie, nie chcę zro­bić ci krzyw­dy. – Otarł z po­licz­ka łzę, która przed chwi­lą po­pły­nę­ła z jego oka, z po­wo­du gwał­tow­ne­go na­pa­du śmie­chu. – Nawet bez magii nie masz ze mną szans. Czło­wiek nie po­ko­na maga.

– Boisz się? – głos Trau­ta ciął po­wie­trze ni­czym bicz.

– Cie­bie? – Udał za­sko­czo­ne­go. – Nie bar­dzo. Ale skoro chcesz, mogę cię na­uczyć po­ko­ry i po­ka­zać gdzie twoje miej­sce. – Strze­lił kłyk­cia­mi w pra­wej dłoni. 

– Bę­dziesz wal­czył bez magii? Uczci­wie? – do­py­tał pew­nym gło­sem Traut, nie oka­zu­jąc nawet krzty­ny stra­chu.

– Tak, może być. I tak za­koń­czę tę walkę jed­nym cio­sem.

– Niech więc bę­dzie – mruk­nął blon­dyn, roz­pi­na­jąc zamek bluzy i zrzu­ca­jąc ją na zie­mię.

– Ej zaraz… – Tym razem Ga­ston na­praw­dę był za­sko­czo­ny.

  Kiedy go ura­to­wa­łem był chu­cher­kiem, a teraz… Ta mu­sku­la­tu­ra jest nie­ludz­ka, jakim cudem osią­gnął taką syl­wet­kę, w tak krót­kim cza­sie? Ja­kieś mo­dy­fi­ka­cje fi­zycz­ne? Za­ba­wa ge­ne­ty­ką? Ste­ry­dy? Co jest nie tak z tym go­ściem?! Ten jego wzrok… Tak nie pa­trzy prze­cięt­ny urzę­das, to wzrok za­bój­cy, zwie­rzę­cia, które jest w po­trza­sku i nie ma nic do stra­ce­nia. Wzrok praw­dzi­we­go de­spe­ra­ty. – Przez głowę Ga­sto­na prze­szła praw­dzi­wa burza myśli. Po­czuł w swoim wnę­trzu ścisk. Ostat­ni raz to uczu­cie po­ja­wi­ło się bar­dzo dawno temu, kiedy był jesz­cze mło­dym, nie­do­świad­czo­nym ma­giem. – Czy ja czuję strach? Czy ja się go boję? Prze­cież to zwy­kły czło­wiek!

– Za­czy­na­my! – rzu­cił do­no­śnie Traut.

– Nie po­czek… – Nim mag zdo­łał do­koń­czyć, po­tęż­ny cios wy­lą­do­wał na jego szczę­ce.

Męż­czy­zna upadł na zie­mię i prze­to­czył się po be­to­no­wej pły­cie. Od razu po­wstał i sta­rał się przejść do kontr­ata­ku. Nie miał jed­nak na to czasu, gdyż ko­lej­ny cios wy­lą­do­wał na jego pod­bród­ku, wy­rzu­ca­jąc go w po­wie­trze na ponad metr. Na­stęp­nie, rów­nież znie­nac­ka, na­de­szło kop­nię­cie w brzuch. Siła z jaką zo­sta­ło za­da­ne, spra­wi­ła że Ga­ston prze­le­ciał przez pół lą­do­wi­ska i ude­rzył ple­ca­mi w me­ta­lo­we ba­rier­ki, wy­gi­na­jąc je. Mag kaszl­nął, wy­plu­wa­jąc z ust krew.

Co się w ogóle tutaj dzie­je?! Jest tak szyb­ki, że nie na­dą­żam za jego ru­cha­mi! Jak czło­wiek może być w po­sia­da­niu ta­kiej siły?! – My­ślał Ga­ston, sta­ra­jąc się ogar­nąć sy­tu­ację.

Traut pod­ska­ki­wał lekko w miej­scu, trzy­ma­jąc pię­ści w zbi­tej gar­dzie. Kiedy tylko Ga­ston po­sta­no­wił pod­nieść się z rurek, blon­dyn wy­strze­lił ni­czym z procy, za­da­jąc opa­da­ją­ce kop­nię­cie piętą. Gdyby sza­tyn nie użył magii wia­tru do przy­spie­sze­nia swo­jej re­ak­cji, za­pew­ne zo­stał­by wgnie­cio­ny w pod­ło­że, gdyż rurki zła­ma­ły się ni­czym pa­ty­ki pod im­pe­tem ciosu umię­śnio­ne­go męż­czy­zny.

– Uży­łeś magii… – wark­nął księ­go­wy.

Muszę zła­mać za­sa­dy i obez­wład­nić go ja­kimś cza­rem, ina­czej bę­dzie po mnie… – Wy­de­du­ko­wał zde­spe­ro­wa­ny mag.

– Pięść Wia­tru! – wy­krzy­czał Ga­ston, za­da­jąc ude­rze­nie pro­sto w twarz blon­dy­na.

 Po oko­li­cy roz­szedł się prze­ni­kli­wy huk. Traut trzy­mał dło­nią pięść maga, który sta­rał się za wszel­ką cenę prze­ła­mać opór prze­ciw­ni­ka. Ręka Trau­ta była jed­nak nie­ugię­ta.

 Prze­cież to za­klę­cie po­wa­li­ło­by nie­jed­ne­go maga, a on jest tylko czło­wie­kiem! Co tu się dzie­je?! Kim ty je­steś Traut?!

– Uży­łeś magii… – po­wtó­rzył Traut, ła­piąc po­śpiesz­nie nad­gar­stek męż­czy­zny, a na­stęp­nie cią­gnąc go w swoją stro­nę, by zadać mu po­tęż­ny cios ko­la­nem, pro­sto w brzuch.

Mag zgiął się od­ru­cho­wo, a w płu­cach za­bra­kło mu tchu. Nie mi­nę­ła se­kun­da, a tym razem otrzy­mał ko­lej­ne ude­rze­nie, tym razem w pod­bró­dek, i po­now­ne kop­nię­cie z wy­sko­ku w tors. Tym razem Ga­ston wy­giął swym cia­łem ba­rier­ki z dru­giej stro­ny lą­do­wi­ska. 

 Ubra­ny na nie­bie­sko męż­czy­zna, wal­czył o każdy od­dech. Sta­rał się rów­nież re­gu­lar­nie wy­plu­wać krew, która na­pły­wa­ła mu co chwi­la do ust. Otwo­rzył sze­rzej pół­przy­tom­ne oczy. Traut stał tuż przed nim, mie­rząc go su­ro­wym, nie­na­wist­nym i pu­stym wzro­kiem. Mag miał wra­że­nie, że w oczo­do­łach jego opraw­cy znaj­du­je się czy­sta bez­dusz­na ot­chłań.

– Uży­łeś magii… Je­steś oszu­stem. Nie­na­wi­dzę ta­kich jak ty. Po­tra­fisz się tylko wy­wyż­szać. – Głos blon­dy­na był zimny i po­zba­wio­ny ja­kiej­kol­wiek em­pa­tii. Z pełną siłą na­dep­nął na lewe ko­la­no Ga­sto­na, które wy­da­ło z sie­bie nie­przy­jem­ny trzask.

 Mag wy­darł się na całe gar­dło czu­jąc jak kości w jego ko­la­nie pę­ka­ją, a ścię­gna rwą się ni­czym pa­pier. W od­po­wie­dzi na­stą­pi­ło ko­lej­ne ude­rze­nie stopą w do­kład­nie to samo ko­la­no. Druga fala gar­dło­we­go skom­le­nia wy­dar­ła się z ust maga.

– Wiesz co na­pę­dza­ło mnie przez ten cały czas? Co spra­wia­ło, że ka­to­wa­łem się tre­nin­ga­mi, die­ta­mi, ze­rwa­łem z całym moim po­przed­nim ży­ciem, co wpra­wia­ło mnie w stan nie­koń­czą­cej się de­spe­ra­cji? Chęć od­pła­ce­nia ci za znie­wa­gę. Pier­wot­na chęć po­ka­za­nia, że nawet magów do­się­ga­ją ogra­ni­cze­nia. Chcia­łem po­ka­zać świa­tu, że na ta­kich jak ty też spa­da­ją ból i cier­pie­nie! – Ko­lej­ne ude­rze­nie w lewe ko­la­no, spra­wi­ło że noga maga wy­gię­ła się w nie­na­tu­ral­ny spo­sób. 

– T…To…To tyle? – za­py­tał drżą­cym gło­sem. – Tylk… Egh… – stęk­nął z bólu. – Tylko ta chęć ci to­wa­rzy­szy­ła? Nie chcia­łeś sławy, pie­nię­dzy, uzna­nia?

– Uzna­nie, pie­nią­dze i sława – po­wtó­rzył. – To wszyst­ko idzie w parze z ob­ra­ną drogą, ale nie jest celem samym w sobie. Chcia­łem by w moim życiu coś się zmie­ni­ło i po­sta­no­wi­łem osią­gnąć to w ten, czy inny spo­sób. Ode­bra­łeś mi pierw­szą szan­sę, więc wy­mie­rze­nie ci spra­wie­dli­wo­ści oka­za­ło się drugą opcją. Nie­mniej przy­jem­ną. Oka­zu­je się, że skom­le­nie maga pod butem czło­wie­ka, jest dość sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce. To miła od­mia­na od co­dzien­nej ru­ty­ny. – Tym razem ude­rze­nie butem, prak­tycz­nie uni­ce­stwi­ły wszel­ką struk­tu­rę kost­ną i mię­śnio­wą w ko­la­nie sza­ty­na, za­mie­nia­jąc je w nie­re­gu­lar­ną papkę.

– Aaaaghrhr! – wy­darł się z bólu Ga­ston. – Je­steś sza­leń­cem! – krzy­czał na całe gar­dło. 

– Moż­li­we – szep­nął. – Ale to nic nie zmie­nia. Sza­le­niec, czy też nie, będę zwal­czał ta­kich jak ty. A ty bę­dziesz pierw­szym w ko­lek­cji.

– W… W takim… Takim razie… – Mag od­dy­chał cięż­ko. – W takim razie za­bio­rę cię ze sobą! – Oznaj­mił do­no­śnie Ga­ston, zbli­ża­jąc swoje dło­nie do sie­bie. – Wietrz­na Nova! 

 W mgnie­niu oka, po­mię­dzy jego dłoń­mi, ufor­mo­wa­ła się kula po­wie­trza. Kiedy Ga­ston kla­snął, ogrom­ny wy­buch po­wie­trza zmiótł prak­tycz­nie wszyst­ko z po­wierzch­ni dachu wie­żow­ca. Ba­rier­ki, czę­ści be­to­nu, prze­wo­dy kli­ma­ty­za­cji, a także sa­me­go Trau­ta. Mag w ostat­niej chwi­li zła­pał się jed­ne­go z dru­tów zbro­je­nio­wych, które od­krył, od­ry­wa­ją­cy się z dachu beton. Po­mi­mo, że Ga­ston obe­rwał wie­lo­ma odłam­ka­mi po twa­rzy i ciele, jego pięść za­ci­snę­ła się na dru­cie z taką siłą, że metal wbił się w skórę, mag jed­nak nie pu­ścił swej deski ra­tun­ku.

 Ude­rze­nie wia­tru po­de­rwa­ło Trau­ta w po­wie­trze i od­rzu­ci­ło da­le­ko w tył, za­sy­pu­jąc przy oka­zji wszel­kie­go ro­dza­ju ka­wał­ka­mi gruzu i złomu. Był tak bli­sko celu, a w jed­nej chwi­li zna­lazł się poza za­się­giem swo­jej ze­msty. Wi­dział jak od­da­la się się coraz bar­dziej od dachu wie­żow­ca.

Oszust! Nie po­tra­fił wy­grać spra­wie­dli­wie! Po­ko­na­łem go! Mia­łem go, a ten użył tej cho­ler­nej magii! – Umysł Trau­ta prze­peł­nia­ła wście­kłość.

– Jesz­cze zo­ba­czysz magu wia­tru Ga­sto­nie! – wy­darł się Traut, po czym spadł w dół, pro­sto w ot­chłań nocy.

 

 

***

 

Wiatr uspo­ko­ił się po około mi­nu­cie, jed­nak Ga­ston pu­ścił metal do­pie­ro po pię­ciu. Za­ci­ska­jąc zęby prze­to­czył się na plecy i z tru­dem na­brał po­wie­trza w płuca. Całe ciało prze­szy­wa­ły bo­le­sne dresz­cze, a jego lewa noga była cał­ko­wi­cie odrę­twia­ła, zu­peł­nie jakby stra­cił w niej wła­dze. Ma­go­wie po­tra­fi­li re­ge­ne­ro­wać się znacz­nie szyb­ciej i le­piej niż lu­dzie, a także byli zdol­ni wy­li­zać się z ob­ra­żeń, które dla zwy­kłe­go czło­wie­ka by­ły­by śmier­tel­ne. Ga­ston nie miał jed­nak żad­nych wąt­pli­wo­ści, po­mi­mo tego że jest ma­giem, jego lewa noga nigdy nie wróci do peł­nej spraw­no­ści. Już za­wsze bę­dzie nosił na sobie zna­mię ze­msty Trau­ta.

  Nie wia­do­mo nawet czy to był czło­wiek? Moim zda­niem to był jakiś po­twór. Nisz­czy­ciel magów… Wąt­pię, aby moja nova za­koń­czy­ła jego życie. Nie wiem, w którą stro­nę go zmio­tło, ale obok bu­dyn­ku pły­nie rzeka. Jeśli do niej wpadł, na pewno prze­żył… Zresz­tą nie wiem czy nawet upa­dek na ulicę za­koń­czył by jego życie. To mon­strum jest zdol­ne do wszyst­kie­go. Przez naj­bliż­szy czas muszę po­zo­stać w cie­niu, na wy­pa­dek gdyby ta be­stia chcia­ła mnie do­paść. Traut… Na sam dźwięk tego imie­nia mam ciar­ki. Muszę się stąd wy­czoł­gać i zna­leźć pomoc, po­zo­sta­nie w tym miej­scu jest zbyt nie­bez­piecz­ne, kto wie czy nie­dłu­go tu nie wróci. Czuję, że Traut cią­gle żyje i nie od­pu­ści sobie zbyt pręd­ko…

 

Koniec

Komentarze

Na plus konstrukcja opowiadania – przestrzegasz zasady show, don't tell, nie ma tu suchej relacji czy przesadnego infodumpingu. Czytelnik doświadcza świata przedstawionego i fabuły oczami bohaterów przeżywających kolejne epizody.

 

Pomysł może wydawać się nieco zgrany – mamy tu klasyczne wątki zemsty i treningu, dobrze znane z amerykańskich czy japońskich komiksów – ale został ciekawie urozmaicony postępującą obsesją i izolacją głównego bohatera.

 

Na minus niestety warstwa językowa. W tekście jest zatrzęsienie powtórzeń (np.słowo "tort" we fragmencie o urodzinach powtarza się co i rusz) oraz aliteracji. Rzuciło mi się w oczy szczególnie stereotypowe polskie "przekanie" w tym fragmencie: "przewidywalne, przynajmniej takie przekonanie przepełniało".

 

Pozdrawiam serdecznie

Witaj.

W kwestiach technicznych do poprawy są myśli bohaterów, a także – inne, przykładowe sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

powtórzenia (tych jest najwięcej, np. form zaimka „swój” – aż 46!)), np.:

Dwudziestosześcioletni księgowy imieniem Traut obchodził tego dnia urodziny, nic więc dziwnego, że jego narzeczona, wraz z jego matką, postanowiły urządzić mu małą niespodziankę;

Urodziny czy dzień powszedni, niczym się od siebie nie różnią, z tą różnicą, że ktoś w dzień urodzin przynajmniej udaje miłego. – Pomyślał księgowy;

Traut zmierzył wzrokiem swoją matkę, klaszczącą intensywnie w dłonie, następnie zaś spojrzał na swoją narzeczoną Josephine, która trzymała w swych rękach tort.

– Siadaj skarbie, zaraz ukroimy po kawałku tortu i będziemy świętować ten wspaniały dzień – zapewniła rozentuzjazmowana matka.

– Rozgość się kochanie – szepnęła Josephina z uśmiechem, po czym odłożyła tort na stół w salonie.

Robiąc dobrą minę do złej gry, Traut zasiadł przy stole, czekając na moment kiedy jego rodzicielka pokroi tort. Oczywiście tutaj też w jego życiu musiała pojawiać się klisza. Kobieta prócz noża przyniosła również świeczkę, którą umieściła na samym środku tortu, podpalając ją zapalniczką;

Chciałbym mieć jakiś cel w moim życiu. Coś, co sprawiłoby, że moje życie się zmieni;

No tak, są tylko szarą masą, dla której liczy się tylko nieustanny wyścig po konsumpcję. Nawet jeśli spotkałoby to ich rodziny, ci szarzy, beznamiętni ludzie, dalej tylko filmowaliby i stali w miejscu;

Kobiety praktycznie umierały ze stresu, kiedy to późnym wieczorem, w drzwiach mieszkania, stanął wreszcie zaginiony.

– Traut! – wykrzyczały chórem kobiety, kiedy ten, jakby nigdy nic, wszedł do środka;

A ty, mówisz że byłeś na treningu! – wyartykułowała swoją złość w stronę mężczyzny, który rozpakowywał swoją torbę, odwrócony plecami do niej;

 

usterki gramatyczne – błędne formy gramatyczne wyrazów, np.:

– Pomyślałyśmy z twoją mamą, że zawsze jesteś taki znużony przez te całe podróżowanie metrem i przepychaniem się w tłumie, staniem w kolejkach i trudem podróży. – „podróżowanie” to rodzaj nijaki i liczba pojedyncza;

Czasem w ramach urozmaicenia, oczywiście niespecjalnie, najechał na kałuże, której nie zdążył ominąć, przez co świeżo uprana i wyprasowana koszula kończyła ubarwiona w kropki i wszelkiego rodzaju inne szalone wzory;

A raczej to jedna osoba brutalnie obijała drugą;

W półtorej dnia – „dzień” nie jest rodzaju żeńskiego, lecz męskiego;

Kiedy po swoim urlopie trener zawitał na siłownie, nie potrafił uwierzyć własnym oczom;

Musze stać się jeszcze silniejszy i trenować jeszcze więcej, by stawić czoła Gastonowi;

 

 

usterki stylistyczne i składniowe (prócz licznych powtórzeń), np.,:

Taka mokra przejażdżka z pewnością poprawi mi się humor;

Minęło kilka miesięcy od felernego incydentu z udziałem Trauta i bandziora, który Josephina widziała na internecie;

– Jestem zdeterminowany wymierzyć Gastonowi sprawiedliwość;

Tym razem uderzenie butem, praktycznie unicestwiły wszelką strukturę kostną i mięśniową w kolanie szatyna, zamieniając je w nieregularną papkę;

 

błędy ortograficzne, np.:

Z resztą gdy dojeżdżał do biura, w którym dane mu było pracować, jego ciuchy i tak były już do cna przepocone;

Zresztą nie wiem czy nawet upadek na ulicę zakończył by jego życie;

 

 

błędy interpunkcyjne, np.:

Starał się przy tym, nie dostać zadyszki – zbędny przecinek;

Pójdę zobaczyć co się tam dzieje? – czy to jest zdanie pytające?;

Nie wiadomo nawet czy to był człowiek? – albo to?;

– No… – zaczął (brak kropki?) – Miałem mały wypadek, ale to nic (brak przecinek?) czym mogłabyś się martwić;

A ty, (ten przecinek o wyraz dalej?) mówisz że byłeś na treningu! – wyartykułowała swoją złość w stronę mężczyzny, który rozpakowywał swoją torbę, odwrócony plecami do niej;

Wreszcie mogę coś osiągnąć, a ten cholerny Gaston pożałuje tego (przecinek?) co mi zrobił;

Mężczyzna zbił piątkę, ze swoim podopiecznym i oddalił się w stronę szatni – zbędny przecinek?;

– Dobra niech będzie, rozpiszę ci trening na miesiąc i to bardzo ciężki, już po jednym dniu będziesz na tyle zmęczony, że nie dasz rady, (i ten też?) ruszyć się przez kolejne dwa dni;

– Muszę stać się jeszcze lepszy, a to, (ten przecinek znowu o wyraz dalej?) oznacza że muszę więcej środków przeznaczyć na dietę;

O czym ty mówisz?! – nie przestawała, krzyczeć kobieta – zbędny przecinek?;

– Moim jedynym środkiem jest dieta (przecinek?) trening i sen, a przede wszystkim, (zbędny przecinek?) chęć zemsty na Gastonie;

 Ubrany na niebiesko mężczyzna, walczył o każdy oddech. – kolejny zbędny przecinek?;

Kolejne uderzenie w lewe kolano, (i ten przecinek o wyraz dalej?) sprawiło że noga maga wygięła się w nienaturalny sposób;

 

braki części zdań, wyrazów lub literówki, np.:

Nigdy nie oszukiwał swoje pracodawcy, teraz jednak postanowił poinformować go o fikcyjnym przeziębieniu, które nie pozwoliło dotrzeć mu na czas do biurowca;

 Josephina siedział przy stoliku już dobre pół godziny;

Z słuchawki rozbrzmiał surowy głos Trauta;

Ubzdurałeś coś sobie głowie!

 

Całość trzyma w napięciu, z każdym akapitem zaostrza ciekawość czytelnika, lecz fabuła nagle urywa się, niewiele podsumowując i pozostawia z ogromnym niedosytem i nierozwiązaniem sporej ilości wątków, dlatego odnoszę wrażenie, że to fragment, a nie osobne opowiadanie. Ilość usterek językowych poważnie utrudnia odczyt tekstu.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hejka GlicyjskiZakapior,

Dzięki wielkie za przeczytanie mojego opowiadania i pozostawienie po sobie opinii.

Cieszę się, że spodobał Ci się sposób przedstawienia przygody Trauta. Zawsze wczuwam się w wykreowanych bohaterów i pisząc o ich przygodach, staram się, spojrzeć na świat przedstawiony ich oczyma. Ujmuję to zawsze żartobliwie, że ja tylko tworzę im “terrarium”, a oni już robią co chcą. :D

Schemat może wydawać się powielony. Zgodzę się z tym, w końcu jak trafnie zauważyłeś inspiruję się, między innymi, japońską mangą. Ale faktycznie nigdy nie robię złodziejskich kopii, czy też sztucznej kalki, opowiadanie musi być moje i mimo inspiracji pewnym motywem, historia musi wyróżnić się czymś co wykreowałem ja. Ciesze się, że to również wychwyciłeś.

Co do warstwy językowej, to niestety sam teraz widzę kilka rażących powtórzeń, które w najbliższym czasie będę musiał wyeliminować. Co zaś tyczy się aliteracji, to jestem z tych osób, które niekoniecznie traktują to jako błąd, czy przeszkadzajkę w czytaniu, ale wiem że zdania są na ten temat różne.

Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas.

Pozdrawiam

Zazwyczaj pozostawiam po sobie pozytywną łapkę w górę

Hejka bruce,

Na Ciebie zawsze można liczyć :D Dzięki za szczegółową analizę.

Wciąż nie mogę się nadziwić tej ilości powtórzeń. Jak to przed człowiekiem umyka w trakcie sprawdzania własnego tekstu? Sam nie wiem.

Nie będę odwoływał się do wszystkich wskazanych błędów, tylko po prostu je poprawię, bo w zasadzie co innego pozostaje :/

Co do fabuły, to myślałem nad kontynuacją wątku Trauta w jakimś dłuższym dziele, ale te myśli nadeszły dopiero po zakończeniu tekstu. W momencie pisania miałem ochotę opowiedzieć taką historię, do której furtka pozostaje otwarta, a czytelnik zostawi z wielkim znakiem zapytania. Możliwe, ze trochę się w tej idei zapędziłem xD

Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam

Zazwyczaj pozostawiam po sobie pozytywną łapkę w górę

Może w przyszłości połącz to razem? Bo ogólnie historia jest super i wciąga. :)

A powtórzenia zdarzają się każdemu, na spokojnie poczytaj głośno, wtedy wyłapiesz ich więcej. :)

Każdy z nas uczy się dobrego pisania. :) I każdy popełnia błędy, norma. :)

Najważniejsze, że głowę masz pełną świetnych pomysłów. Pisz dalej, powodzenia. :) 

I ja dziękuję, pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Trochę mnie rozczarowało zakończenie, bo przez cały tekst budujesz napięcie, a ostatecznie nie wyjaśniasz tajemnicy dziwnej mocy Trauta – nie jest magiem, ale ,,mugolem” też nie (nie kupuję jego wyjaśnienia), więc… kim/czym jest?! Niby nie mam nic przeciwko otwartym zakończeniom, ale to jest jak dla mnie otwarte trochę za szeroko. :\

Za to coraz bardziej się przekonuję do tego dragonballowatego stylu walki magów. :) Fajnie wsuwa się w konwencję. Wątek stopniowego popadania w szaleństwo też napisany całkiem nieźle. Tym razem nie widzę jakichś strasznych bloków informacji czy przesadnych skrótów. Więc technicznie jest trochę lepiej od ,,Lotu”, chociaż popracowałbym nad dialogami i myślami bohaterów – o ile wypowiedzi ustne brzmią dobrze (a te gorsze można uznać za wynik postępującego odklejenia Trauta), o tyle przemyślenia wypadają nieco sztucznie. No i ogólnie język, ale na to już inni zwrócili uwagę.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Nowa Fantastyka