- Opowiadanie: dovio - Magazyn 999

Magazyn 999

Cześć!
Za­sta­na­wia­łem się, czy wsta­wić tę opo­wieść i stwier­dzi­łem, że za­ry­zy­ku­ję ;D.
Chcia­łem, żeby była mocno ab­sur­dal­na, ra­czej prze­śmiew­cza z ele­men­ta­mi hor­ro­ru. 
Hi­sto­rię po­le­cam po­trak­to­wać mocno z przy­mró­że­niem oka ;)
Mam na­dzie­ję, że bę­dzie­cie się przy niej do­brze bawić.
Po­zdra­wiam i za­pra­szam do czy­ta­nia ;) 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Magazyn 999

I

Spo­tka­nie

 

Wy­so­ki, chudy facet o si­wie­ją­cych wło­sach, wszedł do sta­rej piw­ni­cy swo­je­go domu i usiadł w fo­te­lu. Wszy­scy mó­wi­li na niego En­dr­ju, taka ksyw­ka, bo miał na imię An­drzej.

Za­pa­lił pa­pie­ro­sa i za­cią­gnął się dymem. Spoj­rzał na zegar sto­ją­cy na małym sto­li­ku, do­cho­dzi­ła dwu­dzie­sta druga. “Znowu się spóź­nia­ją”, po­my­ślał, krę­cąc głową zre­zy­gno­wa­ny.

Zdą­żył wy­pa­lić pa­pie­ro­sa, a póź­niej dru­gie­go, kum­pli, z któ­ry­mi miał się spo­tkać, ani widu, ani sły­chu.

Za­klął pod nosem i wy­cią­gnął stare Xia­omi z kie­sze­ni. Już miał wy­ko­nać po­łą­cze­nie, kiedy drzwi piw­ni­cy otwo­rzy­ły się i oczom An­drze­ja uka­zał się Ma­ciek, zwany rów­nież mło­dym, po­nie­waż… No cóż, był naj­młod­szy w całym to­wa­rzy­stwie.

– En­dr­ju! – krzyk­nął Młody en­tu­zja­stycz­nie i pod­szedł do przy­ja­cie­la chwiej­nym kro­kiem, w dłoni trzy­ma­jąc pół litra wódki

– W końcu je­steś… – ode­zwał się An­drzej gło­sem nie wy­ra­ża­ją­cym żad­nych emo­cji.

Spoj­rzał tylko na bu­tel­kę i po­krę­cił głową.

– Gdzie resz­ta? – za­py­tał, a młody roz­siadł się w fo­te­lu jak ksią­żę.

– Zaraz… – czknął – …będą – powiedział i po­cią­gnął ko­lej­ny łyk kra­jo­wej.

Nie trze­ba było długo cze­kać, kiedy za mło­dym po­ja­wił się Zenon, zwany Mar­ty­niu­kiem – bo lubił mu­zy­kę, oraz Kamil… Po pro­stu.

Pa­no­wie rów­nież wy­glą­da­li na mocno pod­pi­tych. En­tu­zja­stycz­nie przy­wi­ta­li się z sze­fem i roz­sie­dli na swo­ich miej­scach.

– Słu­chaj­cie, po co ja was tu ze­bra­łem – ode­zwał się En­dr­ju sto­jąc na środ­ku po­ko­ju obok drew­nia­nej ta­bli­cy.

– Słu­cha­my, króru złoty – po­wie­dział pi­ja­ny Młody i wszy­scy, z ja­kie­goś po­wo­du, za­czę­li re­cho­tać pi­jac­kim śmie­chem.

– Chło­pa­ki – kon­ty­nu­ował En­dr­ju. – Ja wiem, że ostat­nia akcja wy­szła nam re­we­la­cyj­nie…

Pod­nio­sły się grom­kie okrzy­ki i wszy­scy za­czę­li przy­bi­jać sobie piąt­ki. En­dr­ju nie­wzru­szo­ny mówił dalej.

– … ale nie po­win­ni­śmy osia­dać na lau­rach. Teraz do­pie­ro czeka nas po­waż­ne za­da­nie.

Wszy­scy za­mil­kli i spoj­rze­li na ko­le­gę, cze­ka­jąc na ciąg dal­szy.

Dwa dni temu chło­pa­ki zor­ga­ni­zo­wa­li bra­wu­rą akcję ra­bun­ko­wą, na­pa­da­jąc na osie­dlo­wy sklep mo­no­po­lo­wy, skąd ukra­dli szes­na­ście bu­te­lek róż­nych al­ko­ho­li, od piwa, aż po whi­sky. Udało im się rów­nież ukraść z kasy sto zło­tych, bo aku­rat był dzień roz­li­cze­nio­wy i wszyst­kie pie­nią­dze za­brał kon­wój.

– Spójrz­cie na ta­bli­cę – na­ka­zał An­drzej, bio­rąc urwa­ną li­stew­kę. – Je­ste­śmy tutaj. – Wska­zał mały kwa­drat na­ry­so­wa­ny kredą. – A nasz cel, znaj­du­je się… Tutaj. – Li­stew­ka wy­lą­do­wa­ła na dużym pro­sto­ką­cie, nie­da­le­ko kwa­dra­tu.

– A szo tam jest, sze­fie? – za­py­tał beł­ko­tli­wie Kamil.

– Chło­pa­ki, włą­czyć jakąś muzę? Bo tak nudno tro­chę – ode­zwał się Mar­ty­niuk, jed­nak nikt nie zwró­cił na niego uwagi. 

Za ukra­dzio­ne z mo­no­po­lo­we­go pie­nią­dze kupił sobie dar­mo­wy okres prób­ny na Spo­ti­fy i teraz szpa­no­wał przed kum­pla­mi.

– To, pa­no­wie – mówił dalej En­dr­ju – jest Ma­ga­zyn dzie­więć dzie­więć dzie­więć. 

Nikt nie wie­dział o co cho­dzi, jed­nak wpa­try­wa­li się w ta­bli­cę, jakby była to naj­pięk­niej­sza rzecz na świe­cie.

– W tym ma­ga­zy­nie – Wska­zał na duży pro­sto­kąt – prze­cho­wy­wa­no kie­dyś prze­róż­ne sprzę­ty elek­tro­nicz­ne. Teraz to miej­sce jest opusz­czo­ne, ale myślę, że ja­kieś sprzę­ty na pewno się za­cho­wa­ły. A jeśli nie, cóż, może znaj­dzie­my tro­chę złomu, czy pu­szek, to się póź­niej sprze­da. – Uśmiech­nął się. 

Wszy­scy zgod­nie po­ki­wa­li gło­wa­mi, jakby tre­no­wa­li to od mie­się­cy.

– Plan wy­glą­da na­stę­pu­ją­co – mówił En­dr­ju. – Wsta­je­my jutro o szó­stej rano, za­bie­ra­my mój van, a na­stęp­nie uda­je­my się do ma­ga­zy­nu. – Po­stu­kał w pro­sto­kąt li­stew­ką. – Stam­tąd za­bie­ra­my tyle sprzę­tu, ile zmie­ści się do sa­mo­cho­du i ucie­ka­my przez ni­ko­go nie­zau­wa­że­ni. Ca­łość ope­ra­cji po­win­na nam zająć ja­kieś dwie go­dzi­ny, z uwagi na to, że ma­ga­zyn jest bar­dzo duży i można się w nim zgu­bić. Ja­kieś py­ta­nia?

Nikt się nie ode­zwał. W mil­cze­niu prze­twa­rza­li to, co przed chwi­lą usły­sze­li od szefa.

– Plan jest do­sko­na­ły – ode­zwał się Kamil.

En­dr­ju pa­trzył na nich z uśmie­chem na ustach. Jutro ich życie może cał­kiem się zmie­nić.

 

II

Napad

 

Słoń­ce cu­dow­nie grza­ło, gdy o szó­stej rano grupa ra­bu­siów pa­ko­wa­ła się do vana. Nie­któ­rych lekko bo­la­ła głowa po wcze­śniej­szej po­pi­ja­wie, jed­nak nie zwra­ca­li na to uwagi. Li­czył się tylko ma­ga­zyn i skar­by, które mogli w nim zna­leźć.

Za kie­row­ni­cą vana usiadł An­drzej, który jako je­dy­ny znał drogę do miej­sca do­ce­lo­we­go. I jako je­dy­ny był w sta­nie pro­wa­dzić po­jaz­dy me­cha­nicz­ne.

Je­cha­li w ciszy, jed­nak w pew­nym mo­men­cie droga za­czy­na­ła się dłu­żyć, więc An­drzej po­sta­no­wił uroz­ma­icić ją mu­zy­ką. Wy­cią­gnął ze schow­ka swoją ulu­bio­ną płytę i już po chwi­li w aucie roz­brzmia­ła mu­zy­ka Sanah, na którą Zenon miał szcze­gól­ne uczu­le­nie.

– A co to za dzia­do­stwo leci? – sko­men­to­wał.

An­drzej nawet nie zwró­cił uwagi na ko­le­gę i ra­do­śnie pod­śpie­wy­wał “Ko­loń­ska i szlu­gi”, uda­jąc, że sam za­cią­ga się pa­pie­ro­sem.

– Czło­wie­ku, włącz Ghost, to zo­ba­czysz, co to praw­dzi­wa muza. – Nie ustę­po­wał Zenon.

An­drzej spoj­rzał na niego zło­wro­go, jakby chło­pak co naj­mniej ob­ra­ził jego matkę.

– O nie, w tym sa­mo­cho­dzie nie bę­dzie żad­ne­go sa­ta­ni­stycz­ne­go gówna – po­wie­dział gło­sem tak po­nu­rym, że Zenon od­ru­cho­wo pró­bo­wał się cof­nąć.

– Prze­cież to nie sa­ta­ni­ści, tylko norm…

– Mo­żesz się uspo­ko­ić?! – krzyk­nął An­drzej. – Po­słu­chaj sobie, jaki pięk­ny re­fren. – Lekko pod­gło­śnił mu­zy­kę, co jesz­cze bar­dziej zi­ry­to­wa­ło Ze­no­na.

– Włącz sobie Gri­ftwo­od, wtedy zo­ba­czysz, co to dobry re­fren.

An­drzej już nie sko­men­to­wał jego słów, roz­ko­szu­jąc się dźwię­ka­mi pły­ną­cy­mi z gło­śni­ków.

Ob­ra­żo­ny Zenon wy­cią­gnął z kie­sze­ni słu­chaw­ki bez­prze­wo­do­we i rów­nież za­nu­rzył się w swo­jej ulu­bio­nej mu­zy­ce.

 

 

 

 

*

 

 

– Po­bud­ka! Halo! Wsta­waj!

Zenon po­czuł, jak ktoś trzę­sie jego cia­łem i z tru­dem otwo­rzył oczy. Zo­ba­czył, jak Kamil szy­ku­je się do ude­rze­nia go w twarz i roz­bu­dził się jesz­cze bar­dziej.

– O, w końcu się obu­dzi­ła nasza śpią­ca kró­lew­na – sko­men­to­wał drwią­co Kamil, dra­piąc się po łysej gło­wie.

– Do­je­cha­li­śmy? – za­py­tał Zenon, prze­cie­ra­jąc za­spa­ne oczy.

– Jasne! Chło­pa­ki zbie­ra­ją się przed wej­ściem. Chodź, bo zaraz za­czy­na­my!

Zenon wy­siadł z sa­mo­cho­du o mało się nie prze­wra­ca­jąc.

Po­szedł za Ka­mi­lem do ko­le­gów, któ­rzy bez­sku­tecz­nie pró­bo­wa­li otwo­rzyć me­ta­lo­we drzwi łomem.

– Nie puści – po­wie­dział An­drzej rzu­ca­jąc łom na zie­mię. – Nie otwo­rzy się za cho­le­rę! – wołał wście­kły, aż piana po­cie­kła mu z ust.

– Sze­fie… – ode­zwał się spo­koj­nie Młody. – Nie można się pod­da­wać, w końcu do­pie­ro przy­je­cha­li­śmy. Może znaj­dzie­my gdzieś in­dziej wej­ście?

An­drzej spoj­rzał na chło­pa­ka, jakby był z niego nie­sa­mowi­cie dumny. Objął go ra­mie­niem i pię­ścią po­tar­gał fry­zu­rę.

– Chło­pak ma rację! – po­wie­dział, i w jego gło­sie dało się usły­szeć en­tu­zja­stycz­ne tony. – Mu­si­my się roz­dzie­lić, nie ma innej opcji. Ja i Młody pój­dzie­my na prawo, Mar­ty­niuk i Kamil na lewo. W razie czego mamy naj­now­sze smart­fo­ny to jakoś się zdzwo­ni­my.

– A jak nie bę­dzie za­się­gu? – Kamil wy­da­wał się nie­zwy­kle prze­stra­szo­ny.

An­drzej za­sta­na­wiał się przez chwi­lę, jed­nak w końcu mach­nął ręką i ru­szył w swoją stro­nę.

Wszy­scy po­trak­to­wa­li za­da­nie nie­zwy­kle po­waż­nie, za­glą­da­li w każdą szcze­li­nę w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, co mo­gli­by wy­ko­rzy­stać, by do­stać się do środ­ka.

– Sze­fie, to chyba na nic. – Młody usiadł na ziemi i za­krył twarz dłoń­mi. – Nie wej­dzie­my.

– Po­słu­chaj… – za­czął En­dr­ju, ale za­dzwo­nił jego te­le­fon, który oczy­wi­ście za­wie­sił się, gdy An­drzej pró­bo­wał go ode­brać.

– Halo? – za­py­tał, kiedy smart­fon się od­blo­ko­wał.

– Sze­fie! Mamy to!! – krzy­czał Kamil. – Mar­ty­niuk zna­lazł okno za­bi­te de­cha­mi! Przy­dał­by się nam tutaj twój łom!

– Jasne, zaraz tam bę­dzie­my. – Roz­łą­czył się. – Chodź, Młody! Mamy łup do zgar­nię­cia!

 

 

 

 

III

W środ­ku

 

Po ja­kichś pię­ciu mi­nu­tach ma­cha­nia łomem, w końcu wszyst­kie deski spa­dły, od­blo­ko­wu­jąc przej­ście. En­dr­ju wszedł na końcu, w myśl za­sa­dy “Naj­pierw bydło, póź­niej kow­boj”. We­wnątrz ma­ga­zy­nu pa­no­wa­ła nie­prze­nik­nio­na ciem­ność, oraz uno­sił się kurz, przez który En­dr­ju za­czął kasz­leć. Poza tym… Nie było tutaj nic in­ne­go.

Młody wy­cią­gnął te­le­fon i włą­czył la­tar­kę roz­świe­tla­jąc mrok. Mimo uno­szą­ce­go się kurzu, dało się do­strzec drzwi pro­wa­dzą­ce do ko­lej­ne­go po­miesz­cze­nia.

– Idzie­my? – za­py­tał Młody i spoj­rzał na szefa.

– Idzie­my! – I cała grupa ru­szy­ła na­przód.

Gdy prze­szli przez me­ta­lo­we drzwi, zro­bi­ło się jesz­cze ciem­niej, gdyż po­miesz­cze­nie cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ne było okien.

– Nie ma prądu – po­wie­dział Mar­ty­niuk, ba­wiąc się włącz­ni­kiem świa­tła.

– Nie dziw­ne, ni­ko­go tu nie było od wielu lat – od­po­wie­dział En­dr­ju. – Na szczę­ście Młody ma la­tar­kę. Mam na­dzie­ję, chło­pie, że ba­te­ria zaraz ci nie pad­nie!

– Co ty, sze­fie, to iPho­ne! A nie ja­kieś Xia­omi gów­nia­ne.

– Ej, wy­ra­żaj się!

– Chło­pa­ki, może prze­stań­my się kłó­cić. – Całą grupę pró­bo­wał uspo­ko­ić Kamil. – Naj­le­piej bę­dzie, jak za­cznie­my roz­glą­dać się za ja­ki­miś skar­ba­mi. Na razie nie za wiele tu jest.

– Spo­koj­nie, na pewno coś znaj­dzie­my – po­cie­szał go En­dr­ju. – Ma­ga­zyn jest bar­dzo duży, a my nie prze­szli­śmy nawet pię­ciu me­trów. Ru­szaj­my dalej!

Nikt nie pod­wa­żył słów szefa, wszy­scy po pro­stu po­szli za nim.

Ko­lej­ne po­miesz­cze­nia do­star­cza­ły całej gru­pie je­dy­nie więk­szych za­wo­dów. W żad­nym nie było nic, oprócz kurzu i zde­chłych szczu­rów, które uwal­nia­ły nie­przy­jem­ny i obrzy­dli­wy za­pach i Mło­de­mu chcia­ło się wy­mio­to­wać.

– Oby­śmy się tylko tu nie zgu­bi­li. – Głos Ka­mi­la drżał z ro­sną­ce­go nie­po­ko­ju. Chło­pak nie pa­mię­tał już nawet, w którą stro­nę się udać, by wró­cić do punk­tu wyj­ścia.

– Nie martw się, chło­pie – ode­zwał się An­drzej – pa­nu­ję nad wszyst­kim.

To wy­raź­nie wy­star­czy­ło Ka­mi­lo­wi, bo mały uśmiech po­ja­wił się na jego twa­rzy.

Nagle usły­sze­li dźwięk, jakby ktoś ob­ra­cał za­rdze­wia­łe kółka. Wszy­scy od razu od­wró­ci­li się w jego stro­nę.

– Do­cho­dzi stam­tąd. – Wska­zał młody.

– Jest tutaj ktoś jesz­cze? – za­nie­po­ko­ił się Kamil, gło­śno prze­ły­ka­jąc ślinę,

– Nie wiem – od­po­wie­dział En­dr­ju. – Nie do­wie­my się, jak nie spraw­dzi­my.

 

 

*

 

– To tutaj – po­wie­dział Młody, po­ka­zu­jąc za­rdze­wia­łe drzwi.

– Pójdę przo­dem – od­po­wie­dział An­drzej i wszedł do środ­ka.

Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu. Ścia­ny były cał­kiem po­pę­ka­ne i jak w całym bu­dyn­ku, uno­sił się kurz. Na środ­ku stały nosze, uży­wa­ne w szpi­ta­lach, które co jakiś czas de­li­kat­nie się prze­su­wa­ły.

Kamil o mało co nie krzyk­nął z prze­ra­że­nia, a Młody po­wo­li pod­szedł do przed­mio­tu, oświe­tla­jąc sobie drogę te­le­fo­nem.

– Pa­no­wie, co to są za ślady? – ode­zwał się drżą­cym gło­sem, wska­zu­jąc czer­wo­ne plamy na no­szach. – Czy to…?

– Wy­glą­da, jak krew… – do­koń­czył En­dr­ju. 

Kamil spoj­rzał na niego sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. Broda drża­ła mu, jakby bar­dzo szyb­ko prze­żu­wał je­dze­nie.

– Ale… Jak to? Skąd tu krew? –zapytał cicho.

– Nie wiem, bo niby skąd? – An­drzej wzru­szył ra­mio­na­mi. – Ni­ko­go nie ma, więc bądź męż­czy­zną i prze­stań się ma­zga­ić! – zru­gał go En­dr­ju. – Chodź­my dalej – kon­ty­nu­ował – jesz­cze nic tutaj nie zna­leź­li­śmy.

Resz­ta grupy zgo­dzi­ła się z sze­fem, który ru­szył przo­dem mimo braku la­tar­ki. 

– Nie po­do­ba mi się to miej­sce… – ode­zwał się cicho Kamil do Mło­de­go. – Miały być skar­by, a tym­cza­sem tra­fi­li­śmy na jakąś mrocz­ną hi­sto­rię.

– Uspo­kój się – od­po­wie­dział ła­god­nie Młody. – Jak szef mówi, że jest gi­ta­ra, to ja jak naj­bar­dziej mu wie­rzę. – Po­ło­żył ko­le­dze dłoń na ra­mie­niu, a na­stęp­nie od­szedł ka­wa­łek dalej.

Kamil jed­nak nie mógł się uspo­ko­ić. Z każ­dym kro­kiem jego nie­po­kój wzra­stał. Sam nie wie­dział, czy jest to wynik za­krwa­wio­nych noszy, czy pa­nu­ją­cej ciem­no­ści. Kurz, który cały czas wdy­chał, rów­nież nie po­ma­gał mu za­cho­wać zdro­wych zmy­słów.

Idąc za ko­le­ga­mi usły­szał dźwięk pę­ka­ją­ce­go pod no­ga­mi szkła. Gdy spoj­rzał w dół zda­wa­ło mu się, że na pod­ło­dze coś leży, jed­nak nie mógł ni­cze­go do­strzec. Za­wo­łał Mło­de­go, który na­tych­miast po­ja­wił się przy nim z te­le­fo­nem i przy­świe­cił we wska­za­ne przez Ka­mi­la miej­sce.

– Ja­kieś zdję­cie – po­wie­dział Młody obo­jęt­nie pod­no­sząc przed­miot.

Gdy za­świe­cił la­tar­ką w fo­to­gra­fię, krzyk­nął z prze­ra­że­nia, co od razu za­alar­mo­wa­ło całą grupę.

– Co się dzie­je? – za­py­tał po­iry­to­wa­ny En­dr­ju. Nie po­do­ba­ło mu się, że wciąż nic nie zna­leź­li.

Pod­szedł do Mło­de­go i wziął od niego fo­to­gra­fię. To, co na niej zo­ba­czył, wzbu­dzi­ło w nim nie­ma­łe wzbu­rze­nie.

– Co to ma być? Gdzie to zna­leź­li­ście? – za­py­tał pa­trząc na Ka­mi­la i Mło­de­go.

– Le­ża­ło na pod­ło­dze… Pod szkłem… – od­parł Kamil. Wy­da­wa­ło się, że jest bli­ski pła­czu.

– To… było pew­nie dawno temu, idzie­my dalej! – roz­ka­zał En­dr­ju.

– Ja… Ja chcę wra­cać – po­wie­dział Kamil, który już nie po­wstrzy­mał łez.

– W po­rząd­ku, w takim razie wra­caj. Ale póź­niej nie przy­chodź do mnie po kasę – od­po­wie­dział męż­czy­zna i rzu­cił zdję­cie z po­wro­tem na pod­ło­gę.

Młody przy­świe­cił w nie ostat­ni raz. Nie mógł zro­zu­mieć, dla­cze­go zna­le­zio­na przez Ka­mi­la fo­to­gra­fia jest czar­no-biała i dla­cze­go przed­sta­wia czło­wie­ka w le­kar­skim kitlu trzy­ma­ją­ce­go piłę, a obok niego na no­szach leżą dwie mar­twe, za­krwa­wio­ne dziew­czyn­ki, wciąż trzy­ma­ją­ce się za ręce.

 

IV

KOSZ­MAR 

 

Na­stro­je w dru­ży­nie mocno pod­upa­dły. Nikt już się nie śmiał, ani nie żar­to­wał. Każdy w za­sa­dzie za­czął się za­sta­na­wiać, w jakim są miej­scu i kiedy się z niego wy­do­sta­ną.

– Sze­fie – ode­zwał się w końcu Zenon. – Gdzie my w ogóle je­ste­śmy? – głos mu drżał.

– Jak to gdzie? W ma­ga­zy­nie! – od­po­wie­dział prak­tycz­nie krzy­cząc. – I skup­cie się, mamy tu za­da­nie do wy­ko­na­nia. Mi­nę­ło już tyle czasu, a dalej nic nie zna­leź­li­śmy! Nie chcę stąd wyjść z pu­sty­mi rę­ka­mi! – Ostat­nie zda­nie wy­krzy­czał ko­le­dze w twarz.

– W… W po­rząd­ku, sze­fie. Jasna spra­wa… – po­wie­dział chło­pak spusz­cza­jąc głowę, jakby buty En­dr­ju były naj­cie­kaw­szym wi­do­kiem na świe­cie.

– Świet­nie! Roz­glą­dać się! I nie stój­cie tak, jak widły w gnoju, ru­szać się! Żwawo! – wrzesz­czał En­dr­ju, a wszy­scy w gru­pie pa­trzy­li na sie­bie.

Prze­szli do ko­lej­ne­go po­miesz­cze­nia, które wy­glą­da­ło, jak sala ope­ra­cyj­na. Na ziemi wciąż stały me­ta­lo­we stoły, ubru­dzo­ne czymś czer­wo­nym, naj­pew­niej krwią.

– I co? Zna­leź­li­śmy już, co trze­ba? – ode­zwał się nagle Młody. – Mamy wziąć te stoły na ba­ra­na i za­nieść do vana? – Był wy­raź­nie zde­ner­wo­wa­ny.

En­dr­ju pod­szedł do niego i po­ło­żył mu dłoń na ra­mie­niu.

– Nie pa­ni­kuj tak, chło­pie – ode­zwał się spo­koj­nie. – Jak trze­ba bę­dzie to i stoły się weź­mie – za­śmiał się.

– Wiesz co? – Młody nie wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go – Nie tak to miało być. Miały być skar­by, a tym­cza­sem ła­zi­my już z go­dzi­nę po ja­kimś dziw­nym i pu­stym miej­scu. Ja… Od­pa­dam, wra­cam do domu.

Po tych sło­wach od­wró­cił się od resz­ty i po­szedł z po­wro­tem, oświe­tla­jąc sobie drogę la­tar­ką w te­le­fo­nie.

– Jesz­cze ktoś chce odejść? – En­dr­ju spoj­rzał na po­zo­sta­łych. Nikt nic nie po­wie­dział. – I świet­nie. Pa­no­wie, myślę, że wy­si­łek nam się opła­ci! – Pró­bo­wał po­cie­szać po­zo­sta­łych, wi­dząc ich zmar­twio­ne miny. 

Wy­cią­gnął te­le­fon z kie­sze­ni i pró­bo­wał włą­czyć la­tar­kę, jed­nak na Xia­omi nie było to takie pro­ste za­da­nie. Kiedy w końcu mu się to udało, wy­szedł na pro­wa­dze­nie.

– Za mną! – krzyk­nął, ru­sza­jąc na­przód.

 

W ko­lej­nym po­miesz­cze­niu zro­bi­ło się dziw­nie chłod­no, aż cała grupa poczuła dreszcz. En­dr­ju jakby nie­wzru­szo­ny szedł dalej.

Z każ­dym kro­kiem ro­bi­ło się coraz chłod­niej. W pew­nym mo­men­cie Mar­ty­niuk i Kamil trzę­śli się z zimna.

Świa­tło z te­le­fo­nu szefa za­czę­ło mi­go­tać. Gdy na chwi­lę gasło, ro­bi­ło się ciem­no, jak w gro­bie. Ka­mi­lo­wi w ogóle się to nie po­do­ba­ło. Pod­czas krót­kie­go prze­bły­sku męż­czy­zna mógł­by przy­siąc, że widzi dwie dziew­czyn­ki trzy­ma­ją­ce się za ręce, które znaj­do­wa­ły się coraz bli­żej z każ­dym ko­lej­nym bły­skiem. Błysk – bli­żej, błysk – bli­żej, aż w końcu pra­wie się ze sobą sty­ka­li. 

Świa­tło cał­kiem zga­sło, a Kamil krzyk­nął prze­ra­żo­ny. Miał wra­że­nie, że dwie po­sta­cie znaj­du­ją się zaraz obok niego.

– Czemu się drzesz, jak baba?! – wrza­snął En­dr­ju. – Świa­tło zga­sło, pew­nie znowu się pie­przy ten gów­nia­ny te­le­fon!

– Ja… – mówił drżą­cym gło­sem Kamil. – Kogoś wi­dzia­łem, te dziew­czyn­ki ze zdję­cia!

– Bzdu­ry – sko­men­to­wał En­dr­ju drwią­co. – Wy­obraź­nia płata ci figle, ni­ko­go tu nie ma.

– Nie chcę już dłu­żej tu być… Ja chcę do domu.

En­dr­ju wzru­szył ra­mio­na­mi, jed­nak wśród ciem­no­ści Kamil nie mógł tego zo­ba­czyć.

– W takim razie wra­caj. 

I Kamil za­wró­cił

 

 

 

 

 

V

KO­NIEC

 

Po ja­kichś pię­ciu mi­nu­tach stała się świa­tłość. Za­do­wo­lo­ny En­dr­ju ode­tchnął z ulgą, że te­le­fon jesz­cze go nie opu­ścił, jak dwie osoby, któ­rych miał za przy­ja­ciół. Zo­stał jesz­cze tylko Zenon Mar­ty­niuk. An­drzej nie wie­dział o tym, ale chło­pak rów­nież po­sta­no­wił opu­ścić to prze­dziw­ne miej­sce, jak tylko nada­rzy się ide­al­na oka­zja.

We­szli do ko­lej­ne­go po­miesz­cze­nia, które wy­glą­da­ło na w ogóle nie­tknię­te. Nie­bie­skie ścia­ny, nie­bie­ska wy­kła­dzi­na na pod­ło­dze, szaf­ka z masą za­ba­wek i dwa małe łóżka usta­wio­ne obok sie­bie. En­dr­ju zga­sił la­tar­kę, nie była tutaj po­trzeb­na.

– Chyba je­ste­śmy na miej­scu – po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko.

 

 

 

*

 

Kamil tym­cza­sem sta­rał się iść do­kład­nie tą samą drogą, którą tu przy­szli. Jego te­le­fon miał mało ba­te­rii, więc oszczę­dzał la­tar­kę, jak tylko mógł. Bał się, że gdy tylko za­świe­ci fla­sha zo­ba­czy dwie dziew­czyn­ki idące w jego stro­nę. Cały trząsł się ze stra­chu. Nagle usły­szał przed sobą dźwięk, jakby ktoś szu­rał po pod­ło­dze. Kamil wydał z sie­bie cichy pisk i drżą­cy­mi rę­ka­mi wy­cią­gnął te­le­fon z kie­sze­ni. Już miał włą­czyć la­tar­kę, jed­nak zanim to zro­bił, za­mknął oczy pro­sząc w my­ślach siły wyż­sze, żeby tylko nie zo­ba­czył dziew­czy­nek.

Po­miesz­cze­nie roz­bły­sło ja­snym świa­tłem, a Kamil po­wo­li otwie­rał oczy. Gdy zo­ba­czył, że ni­ko­go nie ma, po­czuł taką ulgę, że miał ocho­tę ska­kać i tań­czyć ze szczę­ścia. Uśmiech­nął się, na krót­ką chwi­lę, bo znów usły­szał szu­ra­nie o pod­ło­gę. Jego od­dech przy­spie­szył, ale szedł dalej. Miał wra­że­nie, że już nie­da­le­ko, że za chwi­lę wróci na bez­piecz­ną po­wierzch­nię.

Gdy zo­ba­czył, co było źró­dłem dźwię­ku pra­wie się roz­pła­kał. Młody sie­dział opar­ty o ścia­nę, pró­bu­jąc wstać. Był cały we krwi. Gdy Kamil pod­szedł bli­żej, zo­ba­czył, że ko­le­ga nie ma oczu.

– Kto tu jest? – za­py­tał Młody beł­ko­tli­wie.

Kamil pró­bo­wał od­po­wie­dzieć, ale głos uwiązł mu w gar­dle.

– Kto… Kto ci to zro­bił? – wy­du­kał w końcu z nie­ma­łą chryp­ką.

– Kamil? – Młody jakby się uśmiech­nął. – Ucie­kaj stąd, nie patrz na nie. Wiej zanim bę­dzie późno! – wrza­snął Młody ostat­kiem sił.

Za­czął kasz­leć, jakby miał gruź­li­cę, a po chwi­li nie wy­da­wał już żad­ne­go od­gło­su.

Kamil chciał coś zro­bić, jed­nak był zbyt prze­ra­żo­ny, żeby za­re­ago­wać ina­czej, niż uciecz­ką. 

Biegł, ile miał sił w no­gach, a z oczu lały mu się łzy. W my­ślach po­wta­rzał sobie, że już nie­da­le­ko.

 

 

*

 

En­dr­ju roz­glą­dał się po całym po­ko­ju. Otwie­rał szu­fla­dy, za­glą­dał pod łóżka. Zenon ob­ser­wo­wał go z ro­sną­cym nie­po­ko­jem. Bał się ode­zwać, En­dr­ju za­cho­wy­wał się, jakby był w tran­sie.

Nagle Mar­ty­niuk po­czuł, że w po­ko­ju robi się coraz chłod­niej. An­drzej zda­wał się ni­cze­go nie czuć. Dalej prze­szu­ki­wał pokój.

– Gdzieś musi tu być… – ode­zwał się w końcu cicho, nie prze­ry­wa­jąc po­szu­ki­wań?

– Ale co? – za­py­tał Zenon płacz­li­wym tonem. – Czego ty w ogóle szu­kasz?

An­drzej pod­szedł do przy­ja­cie­la i zła­pał go za ra­mio­na.

– Bę­dzie­my bo­ga­ci, tylko mu­sisz mi pomóc. Tamci ode­szli, ich stra­ta, będą ża­ło­wać, pa­trzeć na nas z za­zdro­ścią, gdy bę­dzie­my pła­wić się w luk­su­sie.

– Dobra… – Zenon głę­bo­ko za­czerp­nął chłod­ne­go po­wie­trza, sta­ra­jąc się

uspo­ko­ić. – Po­wiedz, czego mam szu­kać.

– Taśmy – od­parł obo­jęt­nie An­drzej. – Zwy­kłej ka­se­ty wideo, na któ­rej znaj­du­je

się cenne na­gra­nie. Wi­dzisz… Tak na­praw­dę to nie żaden ma­ga­zyn, to

ośro­dek ba­daw­czy. Eks­pe­ry­men­to­wa­li na dwóch sio­strach. Ponoć każdy, kto spoj­rzał im w oczy wi­dział swój naj­więk­szy lęk.

Wró­cił do po­szu­ki­wań kon­ty­nu­ując opo­wieść.

– Spo­tka­łem ta­kie­go le­ka­rza. Gdy po­wie­dział, że nie może wejść, bo -

za­śmiał się – niby tutaj stra­szy, uzna­łem go za świra. Dawał na­praw­dę sporo kasy za tę taśmę. Chcia­łem wam wszyst­ko po­wie­dzieć od razu, ale wiesz, że Kamil boi się du­chów, za nic nie chciał­by przyjść, ro­zu­miesz? – Spoj­rzał na przy­ja­cie­la.

– Znajdź­my tę ka­se­tę i wy­no­śmy się stąd.

 

*

 

Kamil ledwo co łapał od­dech, ale mimo wszyst­ko nie prze­sta­wał biec. Miał wra­że­nie,

że kręci się w kółko, co do­pro­wa­dza­ło go do jesz­cze więk­szej roz­pa­czy.

Oświe­tlał sobie drogę te­le­fo­nem, który nagle za­wi­bro­wał in­for­mu­jąc o coraz słab­szej

ba­te­rii.

– Nie, tylko nie to – za­łkał.

Te­le­fon cał­kiem się wy­łą­czył i Kamil zo­stał w nie­prze­nik­nio­nej ciem­no­ści.

Po­czuł jak robi mu się coraz chłod­niej i upadł na ko­la­na.

– Pro­szę… – pła­kał. – Nie rób­cie mi krzyw­dy.

Po­czuł na ra­mio­nach czyjś dotyk i za­mknął oczy mając na­dzie­ję, że wszyst­ko jest

je­dy­nie snem z któ­re­go zaraz się obu­dzi.

– Ja nie chcę umie­rać… – po­wie­dział cicho, a z jego oczu lały się łzy… – Nie

chcę umie­rać…

To były jego ostat­nie słowa.

 

*

 

En­dr­ju i Mar­ty­niuk szu­ka­li taśmy. W po­ko­ju pa­no­wał już praw­dzi­wy chłód, jak w

kost­ni­cy, jed­nak męż­czyź­ni nie pod­da­wa­li się.

Zenon spoj­rzał na obraz przed­sta­wia­ją­cy dwie dziew­czyn­ki ba­wią­ce się na tra­wie i

zdjął go ze ścia­ny.

Jego oczom uka­za­ła się mała skryt­ka, którą na­tych­miast otwo­rzył.

– An­drzej! – krzyk­nął. – Mam to! Zna­la­złem!

An­drzej, jak ra­żo­ny prą­dem, ze­rwał się na równe nogi i pod­biegł do przy­ja­cie­la.

W skryt­ce znaj­do­wa­ła się ka­se­ta VHS. Oczy En­dr­ju aż za­bły­sły na ten widok. Od

razu chwy­cił ka­se­tę i spoj­rzał na Ze­no­na.

– Wy­no­si­my się stąd! – krzyk­nął.

Gdy tylko zro­bił pierw­szy krok, pokój za­czął się zmie­niać, jakby ktoś za­brał z niego

wszyst­kie ko­lo­ry. Ścia­ny sta­wa­ły się ob­dar­te, znik­nę­ła nie­bie­ska wy­kła­dzi­na i przy­jem­ny kli­mat.

Świa­tło sta­wa­ło się coraz bled­sze, aż w końcu znik­nę­ło cał­ko­wi­cie po­grą­ża­jąc pokój

w ciem­no­ści.

– Spa­da­my stąd! – krzyk­nął En­dr­ju, jed­nak nie mógł ru­szać no­ga­mi.

Spoj­rzał w dół, chcąc do­strzec, co trzy­ma je przy ziemi, jed­nak nie był w sta­nie

ni­cze­go zo­ba­czyć.

Gdy z po­wro­tem uniósł głowę, zo­ba­czył coś, co go prze­ra­zi­ło.

Nie wi­dział już ciem­no­ści, tylko parę nie­bie­skich oczu wpa­tru­ją­cych się w niego.

Nagle wszyst­ko znik­nę­ło i En­dr­ju zna­lazł się na stole ope­ra­cyj­nym. Do­oko­ła niego

byli le­ka­rze w ma­skach, trzy­ma­ją­cy w ręku noże i na­rzę­dzia chi­rur­gicz­ne.

– A teraz, drogi An­drze­ju, zaj­mie­my się ope­ra­cją.

En­dr­ju pró­bo­wał się wy­ry­wać, jed­nak bez­sku­tecz­nie. Na stole trzy­ma­ły go skó­rza­ne pasy z któ­rych nie było moż­li­wo­ści wy­swo­bo­dze­nia się.

Le­ka­rze pod­cho­dzi­li i cięli jego ciało do kości.

 

*

 

Zenon nawet nie od­wró­cił się, sły­sząc prze­ra­ża­ją­ce krzy­ki przy­ja­cie­la. Biegł w ciem­no­ści, nie zwa­ża­jąc na nic. Gdy zo­ba­czył okno, przez które we­szli do środ­ka,

jego serce moc­niej za­bi­ło ze szczę­ścia.

Biegł szczę­śli­wy, ile sił w no­gach, oto nad­szedł ra­tu­nek! Wi­dział jasne świa­tło dnia i pra­wie czuł cie­płe pro­mie­nie słoń­ca.

Był tak szczę­śli­wy i za­fa­scy­no­wa­ny tym wi­do­kiem, że za­po­mniał już o nie­bie­skich oczach, w które przed chwi­lą się wpa­try­wał…

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Przykładowe sugestie oraz wątpliwości na temat kwestii językowych (do przemyślenia):

Zdążył wypalić papierosa, a później drugiego, kumpli (przecinek?) z którymi miał się spotkać, ani widu, ani słychu.

Już miał wykonać połączenie, kiedy drzwi piwnicy otworzyły się i oczom Endrju ukazał się Maciek, zwany również młodym, ponieważ… – czy ksywka nie powinna być wielką literą? – ten wyraz piszesz zamiennie, a za każdym razem to błąd ortograficzny; podobnie wyraz „magazyn”

– Endrju! – krzyknął Młody entuzjastycznie i podszedł do przyjaciela chwiejnym krokiem, w dłoni trzymając pół litra wódki – tu już jest wielką literą, ale za to nie ma kropki

 

– Zaraz <hmpf> będą – Czknął i pociągnął kolejny łyk Krajowej. – co tam wpadło?; brak kropki w zapisie dialogu

– Słuchajcie, po co ja was tu zebrałem. – odezwał się Endrju stojąc na środku pokoju obok drewnianej tablicy. – ponownie błąd w zapisie dialogu

– Dojechaliśmy? – Zapytał Zenon, przecierając zaspane oczy. – i tu

– Nie wiem. – odpowiedział Endrju. – tutaj też niepoprawny zapis dialogu

– To tutaj. – powiedział Młody, pokazując zardzewiałe drzwi. – i tu

– Pójdę przodem. – odpowiedział Endrju i wszedł do środka. – i tu

– W porządku, w takim razie wracaj. Ale później nie przychodź do mnie po kasę. – odpowiedział Endrju i rzucił zdjęcie z powrotem na podłogę. – podobnie tu

 

 

 

A zatem – całe dialogi do generalnej poprawy, ja już reszty przykładów nie wypisuję.

 

 

 

Udało im się również ukraść z kasy całe sto złotych, bo akurat był dzień rozliczeniowy i całą kasę zabrał konwój. – powtórzenia/stylistyczny

– Spójrzcie na tablice – nakazał Endrju, biorąc urwaną listewkę, którą traktował, jak wskaźnik. – literówka

Zobaczył, jak Kamil szykuję się do uderzenia go w twarz i rozbudził się jeszcze bardziej. – literówka, zmieniająca całkowicie sens zdania

– Nie martw się, chłopie – odezwał się Andrzej – panuje nad wszystkim. – – ta także i na końcu jest zbędny myślnik

 

– Posłuchaj… – zaczął Endrju, gdy zadzwonił jego telefon, który oczywiście zawiesił się, gdy Andrzej próbował go odebrać.

– Halo? – zapytał, gdy w końcu telefon się odblokował.

– Szefie! Mamy to!! – krzyczał do telefonu Kamil. – Martyniuk znalazł okno zabite dechami! Przydałby się nam tutaj twój łom!

– Jasne, zaraz tam będziemy. – Odłożył telefon. – Chodź, Młody! Mamy łup do zgarnięcia! – powtórzenia

W Środku – czemu wielką literą? – ortograficzny

Wewnątrz magazynu panowała nieprzenikniona ciemność, (zbędny przecinek) oraz unosił się kurz, przez który Endrju zaczął kaszleć.

W żadnym nie było nic, oprócz kurzu i zdechłych szczurów, które uwalniały nieprzyjemny i obrzydliwy zapach, od którego Młodemu chciało się wymiotować. – powtórzenie

– Nie podoba mi się to miejsce… – odezwał się cicho Kamil do Młodego. – Miały być skarby, a tymczasem trafiliśmy na jakąś mroczną historię.

Uspokoił się – odpowiedział łagodnie Młody. – Jak szef mówi, że jest gitara, to ja jak najbardziej mu wierzę. – Położył koledze dłoń na ramieniu, a następnie odszedł kawałek dalej.

Kamil jednak nie mógł się uspokoić. – czy tam nie powinno być: „Uspokój się”?

Nie mógł zrozumieć, dlaczego znaleziona przez Kamila fotografia jest czarno (brak łącznika) biała i dlaczego przedstawia człowieka w lekarskim kitlu trzymającego piłe, a obok niego na noszach leżą dwie martwe, zakrwawione dziewczynki, wciąż trzymające się za ręce. – literówka

Każdy w zasadzie zaczął się zastanawiać, gdzie w ogóle się znaleźli i kiedy wydostaną się z tego przerażającego miejsca. – Szefie – odezwał się w końcu Zenon. – Gdzie my w ogóle jesteśmy? – głos mu drżał. – powtórzenia

Nie panikuj tak, chłopie? – odezwał się spokojnie. – czy on zadał pytanie?

– Jak trzeba będzie (przecinek?) to i stoły się weźmie – zaśmiał się.

W pewnym momencie Martyniuk i Kamil zaczęli trząść się z zimna. Światło z telefonu szefa zaczęło migotać. – powtórzenie

Kamil mógłby przysiąc, że widzi dwie dziewczynki trzymające się za ręce, które znajdowały się coraz bliżej z każdym kolejnym błyskiem. Błysk – bliżej, błysk – bliżej, aż w końcu prawie się ze sobą stykali. Światło całkiem zgasło, a Kamil krzyknął przerażony. Miał wrażenie, że dwie postacie znajdują się zaraz obok niego. – jeśli – jak rozumiem – to dziewczynki z fotografii, warto o tym wspomnieć, aby podkreślić grozę

– Czemu się drzesz, jak baba! – to jest zdecydowanie pytanie

 

Po jakichś pięciu minutach stała się światłość. Zadowolony Endrju odetchnął z ulgą, że telefon jeszcze go nie opuścił, jak dwie osoby, których miał za przyjaciół. Został jeszcze tylko Zenon Martyniuk. Endrju nie wiedział o tym, ale chłopak również postanowił opuścić to przedziwne miejsce, jak tylko nadarzy się idealna okazja. – pierwsze zdanie jest niejasne – jak ona się stała?; powtórzenie

 

Kamil tymczasem starał się iść dokładnie tą samą drogą, którą tu przyszli. Jego telefon miał mało baterii, więc starał się oszczędzać latarkę, jak tylko mógł. – powtórzenie

Bał się, że gdy tylko zaświeci flasha (przecinek?) zobaczy dwie dziewczynki idące w jego stronę.

Gdy zobaczył, co było źródłem dźwięku (przecinek?) prawie się rozpłakał.

– Kamil? – Młody jakby się uśmiechnął. – Uciekaj stąd, nie patrz na nie. Wiej (przecinek?) zanim będzie późno! – wrzasnął Młody ostatkiem sił. – literówka; po co powtarzasz „Młody”, przecież wiadomo, kto to mówi?

– Gdzieś musi tu być… – odezwał się w końcu cicho, nie przerywając poszukiwań? – czemu tu jest pytajnik?

 

- Będziemy bogaci, tylko musisz mi pomóc. Tamci … – ten fragment rozpoczyna błędne zamieszczenie części tekstu

Poczuł na ramionach czyjś dotyk i zamknął oczy mając nadzieję, że wszystko jest

jedynie snem (przecinek?) z którego zaraz się obudzi.

Nagle wszystko zniknęło i Endrju znalazł się na stole operacyjnym. Dookoła niego

znajdowali się lekarze w maskach, trzymający w ręku noże i narzędzia chirurgiczne. – powtórzenie

Na stole trzymały go skórzane pasy (przecinek?) z których nie było możliwości wyswobodzenia się.

Lekarze podchodzili (przecinek?) tnąc jego ciało do kości.

 

Imię „Endrju” pada prawie 50 razy, często – zdanie po zdaniu, a to bardzo dużo błędów stylistycznych.

W wielu zdaniach brak na końcach kropek.

Pod kątem językowym warto całość starannie poprawić.

 

Świetny pomysł na krwawy i makabryczny horror, niestety mocno nadwyrężony przez mnóstwo usterek językowych, które uniemożliwiają skupienie się na fabule i śledzenie akcji. A szkoda, bo zasługuje na bibliotekę. Przerażające sceny i wstrząsające losy bohaterów czasem nawet dodają wartości tekstowi, lecz to za mało wobec masy błędów.

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Cześć! Dzięki za wskazanie błędów! Przed wrzuceniem przeczytałem tekst kilka razy i nie mam pojęcia, jak mogło mi to umknąć! ;(.

Fajnie, że pomysł się spodobał, bardzo mnie to cieszy.

Do poprawy błędów natychmiast się zabieram! 

Pozdrawiam serdecznie ;)

Poczytaj na spokojnie, najlepiej na głos (wtedy łatwiej wyłapać wszystko), każdy z nas błędy popełnia, to norma. :)

A pomysł miałeś świetny, scenariusz na jego podstawie stworzyłby podwaliny pod doskonały horror.

Pozdrawiam, dzięki, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Poprawiłem wskazane błędy – dzięki jeszcze raz za wskazanie – i mam nadzieję, że teraz tekst wygląda lepiej ;)

Poprawiłem wskazane błędy – dzięki jeszcze raz za wskazanie – i mam nadzieję, że teraz tekst wygląda lepiej ;)

Z pewnością tak jest i kolejni Czytelnicy to docenią. :) Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Czytałam z pewnym zainteresowaniem, bo byłam ciekawa, jakiż to horror wydarzy się w magazynie, ale im więcej tekstu było za mną, tym większego doznawałam rozczarowania, albowiem rzecz okazała się dość monotonna, by nie rzec nudnawa. Ot, łażą chłopcy po opuszczonym magazynie i sami nie wiedzą, czego szukają, a ja przestaję rozumieć, o co tu chodzi. Choć w momencie znalezienia zdjęcia próbowałeś zasiać ziarno niepokoju to w finale, mimo że krwawy, poczułam jedynie rozczarowanie, bo nie wiem, jakie eksperymenty były przeprowadzane w tytułowym magazynie, nie wiem komu i do czego była potrzebna kaseta, nie wiem też, kim były dziewczynki i dlaczego bohaterów spotkał taki los.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, pozostawia naprawdę wiele do życzenia. :(

 

bo sam miał na imię An­drzej. → Czy kiedy był w towarzystwie, miał na imię inaczej?

Wystarczy: …bo miał na imię An­drzej.

 

– Zaraz <hmpf> będą. → Co to znaczy i jak on to powiedział?

 

…Czknął i po­cią­gnął ko­lej­ny łyk Kra­jo­wej. → czknął i po­cią­gnął ko­lej­ny łyk kra­jo­wej.

Nazwy trunków piszemy małą literą.

 

– Słu­chaj­cie, po co ja was tu ze­bra­łem. – ode­zwał się En­dr­ju… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

Przypomnij sobie, jak zapisywać dialogi.

 

… Ale nie po­win­ni­śmy osia­dać na lau­rach. → – …ale nie po­win­ni­śmy osia­dać na lau­rach.

Zbędna spacja po wielokropku. Skoro to kontynuacja wypowiedzi, powinna być mała litera.

 

którą trak­to­wał, jak wskaź­nik. – Je­ste­śmy tutaj. – Wska­zał mały kwa­drat na­ry­so­wa­ny kredą. → Nie brzmi to najlepiej.

 

– A nasz cel, znaj­du­je się. Tutaj.– A nasz cel, znaj­du­je się… Tutaj.

Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Lekko pod­gło­sił mu­zy­kę… → Literówka.

 

jakby był z niego nie­sa­mow­cie dumny. → Literówka.

 

pa­nu­ję nad wszyst­kim. - → Czemu służy dywiz po kropce?

 

od­po­wie­dział An­drzej i wszedł do środ­ka.

We­wnątrz znaj­do­wa­ło się nie­wiel­kie po­miesz­cze­nie. → Pachnie to masłem maślanym – skoro wszedł, to znalazł się wewnątrz, czyli w pomieszczeniu.

Proponuję: Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu.

 

– Ale… Jak to? Skąd tu krew? – po­wie­dział cicho.– Ale… Jak to? Skąd tu krew? – spytał cicho.

 

Z każ­dym ko­lej­nym kro­kiem jego nie­po­kój wzra­stał. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mógł stawiać kroki nie po kolei?

 

dla­cze­go zna­le­zio­na przez Ka­mi­la fo­to­gra­fia jest czar­no biała… → …dla­cze­go zna­le­zio­na przez Ka­mi­la fo­to­gra­fia jest czar­no-biała

 

– Wiesz co? – Młody nie wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go – Nie tak to miało wy­glą­dać. → Nie brzmi to najlepiej. Brak kropki po didaskaliach.

Proponuję: – Wiesz co? – Młody nie wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go. – Nie tak to miało być.

 

Od­pa­dam, wra­cam do domu → Brak kropki na końcu zdania.

 

aż dreszcz prze­szedł całą grupę. En­dr­ju jakby nie­wzru­szo­ny szedł dalej. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …aż cała grupa poczuła dreszcz.

 

Z każ­dym ko­lej­nym kro­kiem ro­bi­ło się coraz chłod­niej. → Wystarczy: Z każ­dym kro­kiem ro­bi­ło się coraz chłod­niej.

 

I Kamil za­wró­cił → Brak kropki na końcu zdania.

 

Jego te­le­fon miał mało ba­te­rii… → Bateria się skurczyła?

Proponuję: Bateria telefonu była na wyczerpaniu

 

- Bę­dzie­my bo­ga­ci, tylko mu­sisz mi pomóc. Tamci

ode­szli, ich stra­ta, będą ża­ło­wać, pa­trzeć na nas z za­zdro­ścią, gdy bę­dzie­my

pła­wić się w luk­su­sie. → Wypowiedź zaczyna półpauza, nie dywiz. Zbędne entery.

 

– Dobra… – Zenon głę­bo­ko za­czerp­nął chłod­ne­go po­wie­trza, sta­ra­jąc się

uspo­ko­ić. → Zbędny enter.

 

– Taśmy – od­parł obo­jęt­nie An­drzej. – Zwy­kłej ka­se­ty wideo, na któ­rej znaj­du­je

się cenne na­gra­nie. Wi­dzisz… Tak na­praw­dę to nie żaden ma­ga­zyn, to

ośro­dek ba­daw­czy. Eks­pe­ry­men­to­wa­li na dwóch sio­strach. Ponoć każdy, kto

spoj­rzał im w oczy wi­dział swój naj­więk­szy lęk. → Zbędne entery.

 

– Spo­tka­łem ta­kie­go le­ka­rza. Gdy po­wie­dział, że nie może wejść, bo -

za­śmiał się – niby tutaj stra­szy, uzna­łem go za świra. Dawał na­praw­dę sporo kasy za tę taśmę. Chcia­łem wam wszyst­ko po­wie­dzieć od razu, ale wiesz, że Kamil boi się

du­chów, za nic nie chciał­by przyjść, ro­zu­miesz? → Zamiast dywizu powinna być półpauza. Zbędne entery.

 

Miał wra­że­nie,

że kręci się w kółko… → Zbędny enter.

 

Oświe­tlał sobie drogę te­le­fo­nem, który nagle za­wi­bro­wał in­for­mu­jąc o coraz słab­szej

ba­te­rii. → Zbędny enter.

 

za­mknął oczy mając na­dzie­ję, że wszyst­ko jest

je­dy­nie snem… → Zbędny enter.

 

– Nie

chcę umie­rać… → Zbędny enter.

 

W po­ko­ju pa­no­wał już praw­dzi­wy chłód, jak w

kost­ni­cy… → Zbędny enter.

 

obraz przed­sta­wia­ją­cy dwie dziew­czyn­ki ba­wią­ce się na tra­wie i

zdjął go ze ścia­ny. → Zbędny enter.

 

Od

razu chwy­cił ka­se­tę i spoj­rzał na Ze­no­na. → Zbędny enter.

 

jakby ktoś za­brał z niego

wszyst­kie ko­lo­ry. → Zbędny enter.

 

znik­nę­ła nie­bie­ska wy­kła­dzi­na i

przy­jem­ny kli­mat. → Zbędny enter.

 

Świa­tło sta­wa­ło się coraz bled­sze, aż w końcu znik­nę­ło cał­ko­wi­cie po­grą­ża­jąc pokój

w ciem­no­ści. → Zbędny enter.

 

jed­nak nie był w sta­nie

ni­cze­go zo­ba­czyć. → Zbędny enter.

 

Do­oko­ła niego

byli le­ka­rze w ma­skach… → Zbędny enter.

 

Na stole trzy­ma­ły go skó­rza­ne

pasy… → Zbędny enter.

 

Le­ka­rze pod­cho­dzi­li tnąc jego ciało do kości. → Czy dobrze rozumiem, że jeszcze nie podeszli, a już cięli?

A może miało być: Le­ka­rze pod­cho­dzi­li i cięli jego ciało do kości.

 

Biegł w

ciem­no­ści, nie zwa­ża­jąc na nic. → Zbędny enter.

 

Gdy zo­ba­czył okno, przez które we­szli do środ­ka,

jego serce moc­niej za­bi­ło ze szczę­ścia. → Zbędny enter.

 

Wi­dział jasne świa­tło dnia i

pra­wie czuł cie­płe pro­mie­nie słoń­ca. → Zbędny enter.

 

za­po­mniał już o nie­bie­skich

oczach… → Zbędny enter.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć! Szkoda, że opowieść była dla Ciebie rozczarowaniem ;(. Ale mam nadzieję, że kiedyś napiszę historię, która Ci się spodoba ;).

Ogólnie miała to być swego rodzaju parodia tego typu horrorów, napisana trochę na wesoło, ale z lekko mroczną otoczką.

Bardzo dziękuje za wytknięcie błędów – natychmiast zabieram się za poprawę.

– Zaraz <hmpf> będą. → Co to znaczy i jak on to powiedział? – To miał być odgłos takiego czknięci, nie wiem jak to napisać inaczej ;D

Pozdrawiam serdecznie! ;)

Dovio, i ja nie tracę nadziei, że niebawem napiszesz opowiadanie, które przeczytam z prawdziwą przyjemnością. No i cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

 

…nie wiem jak to napisać inaczej ;D

A może: – Zaraz… – czknął – …będą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, dobra, napiszę w ten sposób ;D

No nic, to mam nadzieję, że następnym razem pójdzie mi lepiej ;D

Lubię takie historię, więc czytałem z pewną przyjemnością, choć trzeba przyznać, że tekst na kolana nie rzuca. Bohaterowie mogliby być trochę ciekawsi, a fabuła nieco bardziej wyrazista. Na plus dość ciekawa lokacja i niektóre elementy grozy.

Cześć!

Dzięki za komentarz! Cieszę się, że elementy grozy się podobały ;)

Pozdrawiam ;)

Nowa Fantastyka