- Opowiadanie: luciferseraphim - Neuropatokina

Neuropatokina

Oceny

Neuropatokina

Sariel relaksowała się w termalnym źródle, trzymając noworodka przy piersi. Po serii poronień, doskwierająca wewnętrzna pustka, szczęśliwie się wypełniła. Przywódczyni driadanek nigdy nie czuła takiej radości i ekscytacji. Niedonoszone ciążę, niemal wypaliły nawet agonię związaną z mrocznymi wspomnieniami. Poczucie beznadziejności i braku kontroli przysłaniały obraz rzeczywistości. Spróbowała ostatni raz, choć decyzja nie należała do łatwych. Wewnętrzny instynkt, kazał jej ponawiać próby raz za razem. Batalie toczone umyśle, wyłoniły zwycięską decyzję. Obecnie mogła napawać się błogością macierzyństwa. Odprężona oraz lekko otumaniona przez substancję przeciwbólową wytwarzaną przez niewielkie i szybkie mikrony-czyściciele, zagłębiła się w radosnym świecie. Uśmiechnięte dziecko, słodko gaworzyło w sobie znanym języku, obserwując dziwaczną przemianę, matczynych oczu. Sariel odpłynęła. Surrealistyczny sen zlał się z jawą. Nieubłagany czas, postanowił nie być sobą. Chwile wyrwały się z okowów definicji.

Driadanka ocknęła się, rytm serca przyśpieszył. Poczucie dezorientacji wywołało nieprzyjemne dreszcze. Malec zniknął. W panicznym strachu, ręce przesiewały beznadziejnie wodę w najbliższym otoczeniu. Wstała, ubrana w połyskujące krople wody. Wytężała wzrok aby dostrzec coś w wszechobecnych kłębach pary. Na krańcu zbiornika, czyściciele utworzyły duże zbiorowisko. Podpłynęła jak najszybciej mogła, niestety czas wrócił do normy. Mikrony szybko się rozpierzchły, porzucając padlinę. Widok ochłapów, pozostałych z bobasa dla matki był druzgocący. Przerażający krzyk rozszedł się po Wielkim Lesie Gigakoralowym. Gdy kolory blakły, rodził się ból serca. Wściekłość stała się jednym z racjonalnym osądem. Konkluzje pojawiły się błyskawicznie. Dawka anestetyku którą raczyło ją zwierzęta podczas usuwania martwego naskórka nie mogła spowodować utraty przytomności. Sariel wiedziała to z doświadczenia. Nie zabijały lecz chętnie ucztowały na zwłokach. Naprędce ułożone wnioski, wskazywały na intruza w driadańskiej społeczności, o imieniu Lucifer.

*****

Lucifer Seraphim wyklęty przez ojca, elohima Baala, uciekł ze stolicy Archonu. Ignorując kompletnie powinności członka panującego rodu, wyrażał niekiedy poglądy nie do zaakceptowania przez archońską społeczność. Zainteresowany jedynie bioróżnorodnością, uznany za buntownika i pariasa, troszczył się o bezpańskie lumie w stworzonym własnoręcznie schronisku. Nie spodobało się to ojcu. Tym bardziej, że Lucifer wykorzystał do tego pałacowe kwatery. W świecie Baala nie liczyła się empatia, tylko surowy pragmatyzm. Wierne i towarzyskie, pękate lumię rozgoniono lub zabito. Rozgoryczony młodzieniec, pogrążył się w totalnym eskapizmie. Przyjemność znajdował w rozszyfrowaniu zagmatwanych starych woluminów i zgłębianiu nauk przyrodniczych Ogromne wrażenie, zrobiła na nim książka o tytule: Etologia lepidów. Studia nad różnorodnością, autorstwa kobiety o imieniu Ariael. Zaimponowała mu erudycją i nieustępliwością w dążeniu do celu. Pozbawiony domu, udał się ku fascynującemu miejscu jakim był Las Driadański. Jeśli miał zdefiniować się na nowo, to tylko w driadańskiej społeczności. Zdominowanej i rządzonej przez płeć żeńską.

Przez jedno z okien barki, przerobionej na funkcjonalne domostwo, w słabym świetle poranka dostrzegł Błyskotkę. Jedyną lumię którą udało mu się ocalić. Choć stara i z defektywnymi narządami do wytwarzania bioluminescencji, sprawiała wrażenie hiperaktywnej. Zawsze podziwiał niesamowity wzrok tych zwierząt. Potrafiły wychwycić nawet najsubtelniejszą zmianę w intensywności światła. Cienie nie miały przed nimi tajemnic. Spektrum dostrzeganych barw, zapewne było dla jakiejkolwiek archońskiej rasy, niewyobrażalne. Tuż zza Błyskotką podążała niska driadanka w czarnej, skórzanej zbroi. Jego bohaterka, badaczka przyrody, Ariael.

*****

– Cóż, Luciferze, mimo mojej interwencji, Sariel nieźle cię stłukła – Ariael uśmiechnęła się promiennie. Seraphim mógł z bliska podziwiać wodniste oczy w kolorze indygo i włosy w kolorze wściekłych płomieni. Ujmował go, jej nieco nonszalancki sposób bycia. Niezależnie od sytuacji, zawsze się uśmiechała nawet przyznając się do niewiedzy na temat jakiś stworzeń.

– Twoja siostra jest bardzo impulsywna. Cóż takiego uczyniłem? – zapytał strapiony Lucifer.

– Zażyła chronokiny. Okiem umysłu, zobaczyła swoje marzenia i najwiekszę strachy. Nienawidzi mężczyzn i nie może zajść w ciążę. A to, mieszanina kipiąca gniewem – pierwszy raz, syn Baala ujrzał jej atrakcyjną twarz bez zawadiackiego uśmiechu. Sam, jeszcze bardziej posmutniał. Zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.

– Jak substancja może zdominować do tego stopnia myśli? Skąd ją pozyskujecie? – pytał archon.

Ariael nie odpowiedziała. Gestem dłoni oznajmiła aby podążał wraz z nią. Błyskotka w podnieceniu, teleskopowo wyginała ku górze odwłok, wpatrywała się w nich jak w obrazek. Przetwarzała w mózgu, osobliwy kod, migającego światła.

*****

Gigakorale sięgały niebios. Rzędami, potężnych kapeluszowatych wici wabiły lepidy. Bioluminescencyjny spektaklem barw rozgrywany dla ochrony. Wraz z aeroplanktonem stanowiły centrum bytu, tutejszych istot. Szkarłatne, tubokształtne spongi przypominały ożywione organy piszczałkowe, bezlitośnie zasysające powietrzne mikroorganizmy. Z kolei szydłokłujnik, gatunek lepida, specjalnym igłowatym narządem, metrowej długości, nakłuwał słabe punkty w pancerzu spong, racząc się rozpuszczonymi organami wewnętrznymi. Ultramarynowe krynoidy na szczudłowatej nóżce, pierzastymi ramionami umieszczonymi na szczycie kielicha, filtrowały plankton. Przypominające galaretowaty dywany nudibrany, w niespieszny sposób przemierzały powierzchnię wypełnioną bąbelkowym koralem, zdzierając trybut do paszcz, niewidocznych dla obserwatora. Wyścig zbrojeń, zbierał laury w dziedzinie różnorodności.

Archon, driadanka oraz lumia, wyciszeni, podziwiali krajobraz. Napięcie spowodowane, nie zadanymi pytaniami, musiało znaleźć ujście niczym przepływająca nieopodal rzeka.

– Trójdzielne skrzydła, pokryte łuseczkami w kolorach tęczy, kształty stateczników indywidualne dla poszczególnego typu – wznowiła przerwany dialog, driadanka.

– Ariael… – Luciferowi w niesmak był ten tor rozmowy.

– Widziałam najprzeróżniejsze przystosowania lepidów – kontynuowała monolog, kobieta. – Czy wiesz, że niektóre posiadają niezwykle ostre, haczykowate wyrośla na krańcowych fragmentach narządów lotu? Taki gatunek musi cechować się niesamowitą manewrowością i koordynacją aby chociaż zranić swoją ofiarę. Inne mają śmieszne, lepkie wyrośla przypominające męski zarost w powiększeniu. Lecą nisko nad ziemią, licząc, że coś się przyklei.

– Proszę, cię – rzekł archon, nie oczekując w sumie rezultatu.

– Moim ulubionym pozostają, te rozsiewające pyłek z własnych łusek. Zdobycz cierpi potworne męki gdy dostaną się do układu oddechowego. Dusi się, bardzo powoli.. – Ariael, złapała się za gardło, obrazując wypowiedz.

– Ale wiesz, że o tym czytałem, w twojej książce? – Syn Baala, czuł się poirytowany. Czasem zastanawiał się czy z jej głową, coś jest nie tak. – Sariel chce mnie zabić. Ty z kolei uwalniasz i nikt zapewne o tym nie wie. – Złość typowa dla niebieskoskórego archona, zaczynała wpływać na zachowanie, mieszając w głowie.

– Moja siostra bardzo długo starała się o dziecko. Postaraj się zrozumieć – orzekła stoicko driadanka. – Czy też nie potrafisz, bo matka traktowała cię obojętnie? – Lucifer Seraphim ledwie zwalczył w sobie chęć, starcia jej wrednego uśmieszku z twarzy. Kręcąca się tu i ówdzie Błyskotka, w porę odwróciła uwagę. – Ja też, próbowałam – kontynuowała kobieta. Po dwóch razach, wolałam zrezygnować i zająć się czymś innym. A jestem w tym niezrównana, czyż nie? – Jej promienny uśmiech wręcz olśniewał. – A tobie, brzydalu,polecam macierzyństwo! – Zażartowała Ariael. Skołowany, młody archon nie znalazł dobrej riposty. – Popatrz na te wszystkie stworzenia! – Zatoczyła palcem okrąg na wycinku ekosystemu. – Mierząc elementy, nie zdefiniujesz całości. To struktury wyższego rzędu. Ugotowanej potrawki nie rozdzielisz na czynniki. Nawet wrzucone wszystkie do gara, nigdy nie będą mieć konsystencji i smaku, owej potrawy. Pojmujesz? – Zapytała całkiem poważnie siostra Sariel.

– Staram się zrozumieć – odrzekł z nieukrywanym wstydem, Lucifer.

Zapadał zmierzch o dwukolorowej twarzy, różowej oraz ametystowej. Błyskotka ruszała odwłokiem na wszystkie strony, ciągle spoglądając nań, w nadziei na światło. Z przyzwyczajenia? Zakodowanego instynktu? Seraphim tego też, nie wiedział. Zastanawiał się, gdzie obecnie przebywa, przywódczyni driadanek. Być może ostatni raz, rozmawiał z Ariael. Przeczuwając nieuchronność, nieciekawych następstw, skupił się na tanatorach, arcymistrzach oszustwa. W jednej chwili te kędzierzawe krynoidy w kontrastowych barwach odcieni zieleni, przemieniały się w uschniętych, skurczonych żałobników, udających śmierć dzięki grze światła. Broniły się przed pokrytym fioletowo-pomarańczowym deseniem, cylindrycznym anemonem. Z szczelinowatego otworu gębowego wysuwał lejkowatą przyssawkę białą niczym obłok, pragnąc złożyć jajeczka z parazytologicznymi larwami. Oba nieruchome organizmy musiały posiadać światłoczułe organy aby zwyciężyć w tańcu życia i śmierci. Wszędzie wokół rósł błyszczący, bąbelkowy koral. W ich kapsułkach, pomieszkiwały wielkie kolonie symbiotycznych mikronów, szybkich niczym impuls. W zamian za schronienie, dzieliły się nieświadomie pożywieniem. Przy tak niesamowitej liczebności zawsze znajdowała się grupka odbywająca gody. Samce dosłownie oddawały cześć siebie ku uciesze partnerek. Przechowywały w specjalnych torebkach, zbędne produkty przemiany materii. Zawarty w nich barwnik, pochłaniał promienie słoneczne powodując rozgrzanie metabolitu do bardzo wysokich temperatur. Zbędne, pokazowe narządy w odpowiednim momencie odrywały się, jaśniejąc fluorescencyjną czerwienią. Zespoły kooperujących, ognistych mikronów starały się ułożyć najpiękniejszy, parzący stos, oceniany przez żeńską cześć populacji. Najbardziej mieniące się wydaliny oznaczały zdrowego partnera zdolnego do pozyskania, najsilniejszych sojuszników. Koprofagiczne, bąbelkowe korale o ochronnej powłoce, dbały aby pożywna substancja nie służyła jedynie pokazowi mody. Niebezpieczeństwu, wybuchowych pożarów, zapobiegały strzeliste nawoźnice olbrzymie. System podziemnych ssawek przemieniał wodę i martwe szczątki w lepką, życiodajną maź z której skwapliwe korzystały wszelkie żyjątka. Bez nich, nie istniał ekosystem. Wszelka materia, przesiąkła darem przysadzistych koralowców. Woda stała się towarem deficytowym, termalne jeziorka przemieniały się żółtą galaretę. Ogień natomiast nie znajdował łatwopalnej ścieżki ku anihilacji życia. Nawoźnice ograniczały liczebność mikrominiaturowych ognistych pocisków. Z licznych syfonów skapywał żel, więżąc niefortunne mikrony na zawsze. Hodowały w ten sposób pożywienie na odległość, bez jakiekolwiek ruchu, niczym posągowi rolnicy.

Lucifer Seraphim, sam czuł się jak w pułapce. Zapisująca coś w podręcznym notatniku, Ariael nie była skora do wyjaśnień. Wolała podziwiać emanującą bioluminescencję. Wyznacznik pory godowej niemobilnych koralowców i im pokrewnych. Normalnie niewidoczne, unoszące się z wiatrem jajeczka, tworzyły tak wielkie skupiska, że wydawały się kłębiastymi chmurami. Gdy osiadły w bezpiecznym i żyznym gruncie, przez lata przedziwnych stadiów rozwojowych, rozwijały się w któryś z licznych gatunków lepidów. Podniebni, wolni wędrowcy osiągając dojrzałość, dobierały się w pary, dając początek bardzo płodnym protoplastom – niewolnikom w okowach ziemi.

Doprowadzony do kresu niecierpliwości, syn Baala szturchnął zielonoskórą driadankę w smukłe ramię.

– Sariel, jest na polowaniu – rzekła jakby czytając w jego myślach. – Za dzień lub dwa przybędą mężczyźni z naszej społeczności. Wsiądziesz na barkę i poszukasz nowego domu, Luciferze. – Jej twarz wyrażała, głęboki smutek. – Następnym razem nie wybronię cię przed nią – dodała badaczka. Nagle, bez ostrzeżenia ściągnęła czarne skórzane spodnie aby oddać metabolit naturze. Skonfundowany archon odwrócił wzrok. Ekstrawagancja w odniesieniu do Ariael wydawała się eufemizmem. Mężczyzna usłyszał dziwne pojękiwania. Już miał ją upomnieć o złagodzenie środków wyrazu gdy zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć.

****

Badaczka natury miewała migreny, kończące się napadem drgawek oraz ślinotokiem. Archon, ułożył ją w bezpiecznej pozycji – na boku, aby mogła swobodnie oddychać i wykrztusić plwocinę. Gdy stan driadanki się ustabilizował, Lucifer przeniósł ją z niemałym trudem do pobliskiej pracowni nad rzeką. Ariael, przechowywała w dość ciasnej i obficie oświetlonej przestrzeni, przeróżne notatki, księgi i medykamenty porozrzucane w nieładzie po wiekowych stołach i szafkach, wykonanych z wszechstronnego materiału – nibyłodyg brunatnic. Przy środkowym oknie, z szybą z przezroczystego, utwardzonego żelu nawoźnic, stał szkielet pozostały z dawnego pomocnika przyrodniczki, mężczyzny o imieniu Kotael. Jako, że driadanki były przede wszystkim wojowniczkami, w niewielkiej sadybie znalazło się miejsce na elastyczny kompozytowy łuk i inkrustowaną szablę z kabłąkiem. Seraphim, położył chorą na ascetycznym posłaniu. Gdy częściowo odzyskała przytomność, podał kubek zimnej wody wraz z odmierzoną dawką lekarstwa. Martwił się, pogarszającym się z dnia na dzień, stanem miłośniczki natury. Ariael, dzięki nabytej przez lata wiedzy, leczyła wszelkie dolegliwości, doskwierające ludowi driadanów. Była błyskotliwym umysłem społeczności i jego antidotum, szczególnie w zbliżającej się porze monsunowej. Deszcz dla ras archońskich był dobrodziejstwem, dla zielonoskórych oznaczał śmierć w męczarniach. Ciało, tygodniami ulegało powolnemu rozpadowi w płaczliwej agonii. Według wieloletnich obserwacji Ariael, woda zawierała mikroorganizmy, żywiące się wewnętrznymi symbiontami w organizmach driadanów. Nie zdołała jeszcze zgłębić dokładnych mechanizmów stojących za tym zjawiskiem. Na szczęście od tysiącleci znano serum. Tylko badaczka wiedziała, kiedy i z jakiej części brunatnic pozyskać rzadki i ulotny sok, a ponadto potrafiła odmierzyć indywidualną dawkę, zapobiegającą trwałemu kalectwu. Wśród jej ludu, wiedzę przez długi czas przekazywano ustnie, część spisano na kamiennych tabliczkach. Z dawnej kultury pozostały nieścisłości i fragmenty. Odzyskanie straconego, miało swój wybujały cennik w postaci szeregu niezliczonych istnień. Z tych względów, gromadzono pożądane antidotum od pokoleń.

Niezadowolona Błyskotka, pozostawiona na marginesie, obstukiwała odwłokiem przeszkodę w postaci drzwi. Bez skutku. Lucifer potrzebował warunków do koncentracji. Ariael, odsypiała uporczywą chorobę. Niebieskoskóry, z nudy postanowił poszukać starego woluminu, obiecanego jako prezent za zasługi. Uznał, że ta chwila nadeszła. Sprawdził wszystkie szafki, wyrzucając całą zawartość w rosnący chaos na matrycy podłoża. Rumor, powstały w wyniku niezdarności, zbudził nieszczęsną kobietę. Nieco zirytowana towarzyszem, utytułowała młodzieńca jako mniej wartego od szkieletu jego poprzednika, po czym z fikuśnym uśmieszkiem, otworzyła tajny schowek w sędziwej podłodze. Archaiczna księga się odnalazła, lecz ku konsternacji ich obojga, cały zapas fiolek z odtrutką, zniknął bez śladu. Ariael, niezwłocznie przeszła do działania, każąc Luciferowi uciekać z driadańskiej domeny. Mimo protestów i chęci udzielenia pomocy, kobieta stwierdziła, że martwy na nic się nie przyda. Nie ulegało wątpliwościom, że Sariel oskarży go o kradzież lub zniszczenie cennego antidotum. Członek rodu Seraphimów, posłał Błyskotkę po przywódczynię zielonoskórego rasy. Tyle chociaż mógł zrobić. Wychodząc z pracowni, udał się pośpiesznie brzegiem, w górę rzeki. Ponownie pozbawiony domu, poczuł się martwy za życia. Niepochlebne myśli zalały go czarnym strumieniem. Czy wydrążona do dna skorupa, mogła zatonąć? Miał wyblakłą wersje nadziei, że tak.

Rzeka, niegdyś czysto lazurowa, poprzecinana była brudnymi odcieniami brązu i szarość. Szlam i śmieci z archońskich miast, na trwałe pozostawiły szkaradne blizny na pięknym obliczu, życiodajnego źródła. Jedną z cech, apoteozowanej cywilizacji było wbijanie się klinem w obraz natury. Lucifer, często myślał o bezsensowności świata. Jeśli istniał świadomy Projektant, był skończonym durniem. Jak można namalować niezwykle skomplikowaną abstrakcję a w końcowej fazie, zamazać wzniosłe dzieło obrzydliwą plamą atramentu? Siedząc na piaszczystym brzegu, syn Baala, w oczekiwaniu na przypłynięcie handlowych barek, driadańskich mężczyzn pod wodzą Ollina, zatopił się w lekturze starego woluminu. Tekst zdominowały słowa wyprane z znaczenia jak drukarka 3D czy biomorfy. Koncepcyjne szkice nie pomogły w zrozumieniu. Sfrustrowany młodzieniec cisnął tomiszczem w największy kamień jaki wypatrzył. Myśli sprawiały dojmujący ból więc postanowił się ogolić. Zarost miał nietypowy, czarnej barwy. Wszelkie owłosienie ciała, było polipami pasożytniczego minikorala, tolerowanego ze względów estetycznych. Archoni, zapuszczali brody i włosy dla urody, różnobarwny koralowiec z zwiększonych rozmiarów czerpał egzystencjalne profity. Większa powierzchnia, pochłaniała więcej światła, powodując zwiększenie liczebności aureolokształtnych chromatofenów, mikroskopijnych symbiontów, twórców koloru oraz fabryk przetwarzania energii słonecznej, wszystkich typów koralowców. Jak pisała Ariael, w nieukończonej pracy badawczej, zjawisko trisymbiozy było stałym elementem świata ożywionego. Możliwe, że istniały bardziej złożone formy mutualizmu i komensalizmu. Czarny koral Lucifera, pozbawiony napędzających procesy życiowe chromatofenów, prawdopodobnie pasożytował na krwi. Implikował, niezdrową filigranowość ciała ale też zmniejszał agresją tak typową dla niebieskoskórych, czyniąc Seraphima wyjątkowym. Bardziej empatycznym i rozsądnym niż rodacy. Meandry biologii skłaniały do nieprzyjemnych konkluzji na temat iluzyjności wolnej woli i życiowego celu.

Eteryczna para wodna, unosząca się nad powierzchnią zbrukanej rzeki także okazała się ułudą. Lepid zwany invisem cechował się półprzezroczystą, płaską niczym latawiec powierzchnią ciała. Gdy patrzyło się pod kątem, stawał się niemal niewidzialny. Zazwyczaj polowały tandemami, na wodne mikrony tworzące kompleksy złożone z milionów osobników. Turkusowo-seledynowy superorganizm w kształcie strzały, imitował niesprecyzowaną monstrualną bestię. Jeśli ta adaptacja zawodziła, rozpraszały się jak woda na kropelki. Invisy posiadały trójogon, prosty i sztywny niczym maszt. Sunący z ogromną prędkością, tuż pod powierzchnią tafli wody,środkowy ogonek zaopatrzony w kolczastą szczoteczkę, nabijaj pechowców. Udane łowy umożliwiały szeroko rozstawione treny, wyposażone w elektrowstrząsowe narządy. Ogłuszone mikrony, ginęły poprzez tworzenie ławicy. Udawanie doprowadzało do tragicznego końca, garstkę najpowolniejszych. Ariael, opowiadała kiedyś Luciferowi, że invisy ściągają błyskawicę, dlatego nie widuję się ich w porze monsunowej. No chyba, że desperatów. Mężczyzna, pozostał sceptyczny albowiem kobieta była zdrowo pokręcona. Myśl o niej, uderzyła gromem bólu. Udręczony, postanowił położyć się spać. Trząsł się i marzł, przywdziany jedynie w nędzne, poszarpane okrycie. Jakiś niepojętny proces sprawiał, że było to mu obojętne. Patrząc na granatowo-czarne chmury zapowiadające deszcz śmierci, zasnął nad rzeką życia.

Wczesnym porankiem, Księżyc niegdyś statyczny, zawojował cały nieboskłon. Transformował się w bryłowate, symetryczne kształty, wystrzeliwując świetliste parzące promienie. Las Driadański wyparował, pozostawiając smoliste kratery. W dziwaczny sen, pełen sztuczności, wdarła się kakofonia dźwięków. Na skraju świadomości,Lucifer spodziewał się ujrzeć Ollina, przyjaciela i konkurenta o posadę pomocnika Ariael, przybijającego do brzegu aby wyładować towary i ruszyć dalej szlakiem handlowym. Ku swemu zdumieniu ujrzał dwóch braci Seraphimów. Satanaela i Azazela.

– Braciszku! Cieszysz się na nasz widok? – zagadnął starszy, blondyn Satanael w pełnym rynsztunku bojowym, stawiając stopy na brzegu. Synowie Baala padli sobie w objęcia. Ciała tak łatwo się stykała, ich umysły były odległe niczym gwiazdy. Jedynym pomostem była zmowa w konspiracji. Zbrojni, w zbrojach płytowych i hełmami typu salada, wylali się setkami na brzeg. Gotowi do pacyfikacji pierwotnej puszczy.

– Jak udało się wam przejąć driadańskie barki? – zapytał strapiony uczeń Ariael.

– Ojciec wydał edykt, nakazujący konfiskatę. Któż by sprzeciwiał się elohimowi ! – odezwał się dumnie, czerwonowłosy Azazel, odziany w ciężki, inkrustowany czerwonym barwnikiem pancerz. – Nie martw się! – Zielonoskórzy żyją i wzmacniają naszą gospodarkę, wydobywając minerały koralowe – dodał zadowolony z siebie.

– Mów bracie! Są tu cenne materiały na rozruch handlu? Skarbiec państwa ostatnio zubożał. Ojcu i nam się nudzi, wojacy narzekają, społeczeństwo ma dosyć ciągłych burd i awantur. Gdy niebieskoskórzy duszą się w własnym sosie, dochodzi do chaosu i pożogi w obrębie własnego państwa – objaśnił Satanael.

– Wychowałem się w duchu maksymy: odrzuć agresję jak najdalej od siebie i bliskich. Nieco inaczej ja rozumiałem – odrzekł z tonem wyższości czarnowłosy Seraphim. – Nibyłodygi brunatnic to wszechstronny surowiec. Niespotykanie dobry do budowy i wytwarzania narzędzi oraz broni. Są tu bajorka służące rekreacji. Można by je udostępnić archońskim obywatelom za odpowiednią cenę. Poza tym, wiem skąd pozyskać substancję psychotropowe i przeciwbólowe – wyliczał Lucifer.

– Doskonale! Pisałeś w listach, że tu rządzą kobiety! Ciekawy system. Może znajdę tu miłość mego życia. Kobieta-wojowniczka a do tego inteligentna bestia! – rozmarzył się jasnowłosy dziedzic tronu. – Mniemam, że nie sprawią problemu, ani tutejsze maszkary? – dopytywał się.

Lucifer Seraphim przytaknął. Odpowiadał na każde pytanie w najdrobniejszych szczegółach. Driadanek było niewiele, ich łuki nie stanowiło zagrożenia dla wytrzymałych archońskich zbroi. Przyznał, że podtruwał potencjalnie niebezpieczną Ariael. Bracia pochwalili go, zarzekali się wstawić u Baala, w celu odnowy schroniska dla lumii. Lucifer, wydziedziczony, mógł ponownie wrócić do domu, dzięki przychylności braci. Wystarczyło szpiegować i sabotować, niewinnych driadanów.

Wyszkolone odziały wojska Archonu, w połyskującym w promieniach Słońca uzbrojeniu, wyruszyły zaburzyć naturalną harmonię lasu. Wydrzeć strzępy lub je pozostawić.

Koniec

Komentarze

Szanowni, nieszczęśni czytelnicy! Czy warto dokończyć tę opowiadanie? Kiedyś na portalu pojawiło się inne opowiadanie w tym uniwersum o nazwie “Patogen”.

Witaj.

Gratuluję tutejszego debiutu i to już w dniu rejestracji. Jak widzę, jeden z bohaterów ma imiona, będące obiema częściami Twojego nicku. :)

 

Szanowni, nieszczęśni czytelnicy! Czy warto dokończyć tę opowiadanie? Kiedyś na portalu pojawiło się inne opowiadanie w tym uniwersum o nazwie “Patogen”.

Wspomnianego tekstu nie kojarzę, ale – jak najbardziej warto. :) 

 

Co do kwestii językowych – sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

Zerkam pobieżnie na całość i widzę, że dialogi są do generalnej poprawy, bo ich zapis jest błędny.

 

W wielu zdaniach masz niepotrzebne przecinki, np.:

Niedonoszone ciążę, niemal wypaliły nawet agonię związaną z mrocznymi wspomnieniami. – tu przy okazji jest literówka;

Wewnętrzny instynkt, kazał jej ponawiać próby raz za razem;

Uśmiechnięte dziecko, słodko gaworzyło w sobie znanym języku (…);

Nieubłagany czas, postanowił nie być sobą;

W panicznym strachu, ręce przesiewały beznadziejnie wodę w najbliższym otoczeniu;

Rozgoryczony młodzieniec, pogrążył się w totalnym eskapizmie.

Spektrum dostrzeganych barw, zapewne było dla jakiejkolwiek archońskiej rasy, niewyobrażalne.

 

Bywa, że przecinków brakuje, np.:

Widok ochłapów, pozostałych z bobasa dla matki był druzgocący.

Dawka anestetyku którą raczyło ją zwierzęta podczas usuwania martwego naskórka nie mogła spowodować utraty przytomności.

 

Niektóre zdania są niejasne – występują w nich usterki składniowe lub brak części wyrazów, np.:

Wściekłość stała się jednym z racjonalnym osądem.

Dawka anestetyku którą raczyło ją zwierzęta podczas usuwania martwego naskórka nie mogła spowodować utraty przytomności.

Driadanek było niewiele, ich łuki nie stanowiło zagrożenia dla wytrzymałych archońskich zbroi.

 

Czasem brakuje liter:

Batalie toczone umyśle, wyłoniły zwycięską decyzję.

Niezależnie od sytuacji, zawsze się uśmiechała nawet przyznając się do niewiedzy na temat jakiś stworzeń.

 

 

Zdarzają się powtórzenia, np.:

Odprężona oraz lekko otumaniona przez substancję przeciwbólową wytwarzaną przez niewielkie i szybkie mikrony-czyściciele, zagłębiła się w radosnym świecie.

Seraphim mógł z bliska podziwiać wodniste oczy w kolorze indygo i włosy w kolorze wściekłych płomieni.

 

Literówek też jest nieco, np.:

Wierne i towarzyskie, pękate lumię rozgoniono lub zabito.

Tuż zza Błyskotką podążała niska driadanka w czarnej, skórzanej zbroi.

 

Przyjemność znajdował w rozszyfrowaniu zagmatwanych starych woluminów i zgłębianiu nauk przyrodniczych Ogromne wrażenie, zrobiła na nim książka o tytule: Etologia lepidów. Studia nad różnorodnością, autorstwa kobiety o imieniu Ariael. – w tym fragmencie brak kropki, jest zbędny przecinek, a tytuł książki można dać w cudzysłów lub zapisać kursywą

 

Jeszcze dopiszę, edytując: mocno zastanawiający jest dla mnie tytuł, jego końcówka to chyba jakieś żeńskie imię rosyjskie (?), lecz – co może oznaczać cały wyraz???

Fragment dość zajmujący treścią oraz pomysłem, lecz usterek językowych jest bardzo dużo i wymagają starannej korekty.

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dziękuję za komentarz. Nie jest to mój debiut. Po prostu mam bardzo długie przerwy. Przecinki i dialogi są moją zmorą. Neuropatokina to mój autorski neologizm określający substancję powodującą neuropatologię. W tekście pojawiają się też chronokiny, także słowotwórstwo. Ogólnie biochemia gra ważną rolę w opowiadaniu.

Szanowny Luciferseraphimie,

Nie jest to mój debiut. Po prostu mam bardzo długie przerwy.

O, to ja bardzo przepraszam, ale z profilu wyczytałam datę rejestracji: wczoraj, 27 lipca. :) 

 

Przecinki i dialogi są moją zmorą.

 

Cóż, nasuwa się sztandarowe: “witaj w klubie!” – tu każdy z nas ma z nimi problem. :)

Niemniej o dialogach oraz ich prawidłowym zapisie mamy na Portalu sporo linków i poradników. :)

Najogólniej: “czynność gębową “ (np. mówił, rzekła, krzyczał) dajemy małą literą i nie poprzedzamy kropką, “czynność niegębową” (wszystko inne) – odwrotnie. :)

 Neuropatokina to mój autorski neologizm określający substancję powodującą neuropatologię. W tekście pojawiają się też chronokiny, także słowotwórstwo. Ogólnie biochemia gra ważną rolę w opowiadaniu.

Po tym wpisie tekst wydaje się jaśniejszy, bardziej zrozumiały. :) Moja rada – wklej go do przedmowy. :) 

Dziękuję za komentarz. 

I ja dziękuję, pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka