- Opowiadanie: TaTaR - Kosmiczny wyścig - Made in Poland

Kosmiczny wyścig - Made in Poland

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Kosmiczny wyścig - Made in Poland

Cały świat

 

Każdy człowiek na ziemi usłyszał przesłanie od obcych. To było tak, jakby w twojej głowie nagle pojawiła się jakaś myśl, której jeszcze chwilę wcześniej tam nie było. Nieważne jakim językiem mówiłeś, ani kim byłeś, te słowa brzmiały tak samo:

„Mieszkańcy Ziemi! Przybywamy w pokoju. Na orbicie planety nazywanej przez was Uranem stworzyliśmy bramę do naszego świata. Pierwsza istota, która ją przekroczy, stanie się ziemskim ambasadorem w naszym świecie. Aby ułatwić wam dotarcie do bramy, przekazujemy tajemnicę napędu opartego na nieznanej waszej nauce cząsteczce. Czekamy na was”.

Jeszcze tego samego dnia zwołano zebrania wszystkich możliwych sztabów kryzysowych na świecie. Parlamenty urządzały sesje specjalne. Władcy autorytarni ściągali doradców na tajne narady. I wszędzie dochodzono do tego samego wniosku – kraj, który pierwszy zdoła wysłać swojego przedstawiciela do obcych, będzie hegemonem na świecie.

Rozpoczął się kosmiczny wyścig.

 

Polska. Siedziba Państwowej Agencji Kosmicznej (PAK).

 

Waldemar Brzózka w całej swojej karierze nie był tak przerażony. Pracował w PAK-u od trzydziestu lat i wiedział, że nie będzie łatwo. Wszystkie gazety, programy telewizyjne i media społecznościowe aż huczały na wieść o tym, że parlament przegłosował milionkrotne zwiększenie wydatków na Polski Program Kosmiczny. Można by powiedzieć, że praktycznie cały budżet kraju miał teraz służyć wysłaniu polskiej rakiety na Urana. Normalnie byłoby to niemożliwe, bo opozycja z zasady głosowała przeciw każdemu pomysłowi rządzących, ale tym razem twórcy ustawy sprytnie umieścili w projekcie stuprocentową podwyżkę uposażenia posłów, ze względu na to, że stawali się oni z dniem jej wejścia w życie „Przedstawicielami Polski we Wszechświecie”. W tej sytuacji cała opozycja jak jeden mąż zagłosowała za ustawą i katastrofa stała się faktem.

Praca w Agencji była do tej pory marzeniem. Nie wiązała się z żadną odpowiedzialnością, ani stresem. Jednak budżet placówki, który wystarczyłby do założenia kolonii na Marsie, nie był wcale traktowany lekką ręką. Wywalone w kosmos rezydencje dyrektorów i ich zastępców, przypominały raczej pałace. Kosmiczne premie uznaniowe dla najwierniejszych popleczników, stanowiły obiekt zazdrości we wszystkich państwowych placówkach. Kosmicznie drogie samochody i biżuteria kochanek pracowników wyraźnie pokazywały, że w PAK-u znają się na swojej robocie. Jednak wystarczył jeden rzut wprawnym okiem Waldemara, na pojawiające się tu i ówdzie prognozowane sumy, żeby oczywisty wniosek uderzył go jak obuch – tego wszystkiego nie da się ukraść! Trzeba będzie zacząć budować tę nieszczęsną rakietę! Tylko jak, skoro nikt tu się na tym nie znał…?

Dzwonek telefonu sprawił, że aż podskoczył na stołku i chwycił się za bijące szaleńczo serce, ale dobrze znany numer wewnętrzny pozwolił mu wziąć się w garść i już w miarę normalnym głosem powiedzieć:

– Dzień dobry panie dyrektorze.

– A dobry, dobry panie Waldemarze. Słyszał pan o tej sprawie z rakietą na Urana?

– Oczywiście panie dyrektorze. Właśnie miałem zacząć planować przetargi.

– O! To się świetnie składa, bo miałem już kilka telefonów. Proszę sobie zapisać: fotele mają mieć obicia z futra norek.

Brzózka wysilił pamięć i spróbował sobie przypomnieć, jak wyglądały fotele w rakietach, które widział kiedyś na zdjęciach.

– Panie dyrektorze, czy te fotele na pewno są obijane?

– Nasze będą, bo brat ministra finansów ma fermę norek, wie pan jak to jest.

– A, no tak, oczywiście, już zapisuję.

– Dalej: okna drewniane, w specyfikacji należy zapisać, że koniecznie świerkowe i panoramiczne.

Tym razem Brzózka był pewien, że coś tu nie gra. Z odmętów pamięci wypełzł obrazek rakiety z małymi, metalowymi wizjerami.

– Panie dyrektorze, ale to na pewno przejdzie?

– Musi, syn ministra zdrowia ma fabrykę produkującą okna świerkowe.

– A, chyba że tak, to już zapisuję.

– Dobra, to następna sprawa: silnik na biopaliwo. Od razu zaznaczę, że bez tego nie popchniemy sprawy. Premier ma sporo użytków rolnych.

– Ale tam ma być chyba ten napęd od obcych? – wyraził swoje wątpliwości Brzózka.

– Zrobi się dwa, ten na biopaliwo niby jako rezerwa.

– Ach, oczywiście, jasna sprawa.

Litania życzeń ciągnęła się przez dobre pół godziny rozmowy i cztery strony zapisków. Z każdym kolejnym zdaniem pracownik PAK-u był coraz bardziej przygnębiony i zniechęcony. To był jakiś koszmar!

– Aha i ostatnia sprawa panie Waldemarze. Ze względu na to, że jesteśmy teraz na pierwszej linii ognia w walce o lepsze jutro ojczyzny, zeszłoroczne modele limuzyn nie przystają do wagi naszego zadania. Proszę zamówić nam nowe samochody służbowe.

Waldemar Brzózka poczuł się jak rozbitek, który po tygodniach dryfowania na oceanie dopłynął do brzegu. Jak Odys, stawiający stopę na ziemi Itaki. Jak Herkules, który po wykonaniu dwunastu prac, mógł odetchnąć pełną piersią. Oto znalazł się wreszcie na znajomym terenie, gdzie zdobywane przez trzydzieści lat doświadczenie miało pokazać swoją wartość. Otwierając szafkę pełną katalogów z salonów samochodowych wiedział, że ten dzień nie był całkowicie stracony.

 

Cały świat

 

Prace nad rakietami wyposażonymi w nowe silniki ruszyły pełną parą. Wszędzie na świecie najtęższe umysły głowiły się nad stworzeniem jak najmocniejszego napędu, jak najbardziej aerodynamicznego kadłuba. Szkolono pilotów, tworzono makiety i prototypy. Ludzkość ogarnęło kosmiczne szaleństwo.

Pierwsi jak zwykle byli Amerykanie i Rosjanie. Rakiety zostały wystrzelone w odstępie zaledwie kilku godzin. Rosjanin, w wolniejszej rakiecie miał niewielką przewagę, ale Amerykanin doganiał go nieubłaganie. Obaj uznali, że ryzyko porażki jest zbyt duże i lepiej wyeliminować przeciwnika, niż liczyć na łut szczęścia. Zamontowane w rakietach systemy uzbrojenia zadziałały bezbłędnie i dwie pierwsze ofiary „Wojny o Bramę” stały się faktem.

 

Polska. Okolice przejścia granicznego w Zgorzelcu.

 

Ten okaz miał co najmniej sto czterdzieści kilogramów żywej wagi. Ledwo się poruszał, ale z podziwu godną wytrwałością parł przed siebie. Komisarz Sokólski założył skórzane rękawiczki i dał znak swoim ludziom. Z dachu pobliskiego budynku poleciała sieć unieruchamiająca, a trzech funkcjonariuszy zaczęło okładać ofiarę pałkami.

– Nienawidzę tych wykształciuchów – warknął Sokólski widząc, że inteligencik nie zrezygnował i mimo siatki oraz gradu ciosów, próbuje pełznąć w stronę przejścia granicznego. Zza szlabanu całej akcji przypatrywali się niemieccy pogranicznicy. Ci młodsi ze współczuciem, ci starsi z obojętnością wypraktykowaną przez lata oglądania takich scenek. W końcu każdy kto kończył studia w Polsce, natychmiast uciekał za granicę. Zostawali tylko nieszczęśnicy, którzy jak ten nie byli w stanie wystarczająco szybko biec.

Uciekinier walczył do końca, ale kilka metrów przed linią odgraniczającą państwa, po raz ostatni konwulsyjnie drgnął i znieruchomiał na dobre. Natychmiast podjechała ciężarówka z podnośnikiem i zaczął się załadunek.

– Dobra, zabieramy się na posterunek – zakomenderował komisarz i wsiadł do szoferki.

Pomieszczenie, w którym umieszczono zdobycz, było niewielkie i w całości wyłożone płytkami, mocne światło skierowane na twarz ofiary miało ją oślepić i zdezorientować. Krzesło, do którego przykuto inteligenta było solidnie przykręcone do podłogi, praktycznie uniemożliwiając ruch. Sokólski stanął naprzeciw mebla i dał znać podwładnemu. Zimna woda z wiadra chlusnęła na więźnia, wyrywając go z błogiego niebytu. Ten kilka razy zadrżał i otworzył oczy, w których błyskawicznie pojawiło się przerażenie. Zaczął bełkotać:

– J-j-ja ty-tylko ch-chciałem na wyciecz…

Uderzenie w twarz przerwało żałosne skomlenie, głowa więźnia odskoczyła do tyłu, a twarz zabarwiła się na czerwono.

– Co my tu mamy? Próbowało się uciec z naszego pięknego kraju, co?

– N-nie przysięgam, ty-tylko zwiedzać chcia…

Kolejne uderzenie sprawiło, że ofiara zawyła i zachłysnęła się krwią. Przesłuchujący zaczął krzyczeć.

– Chciałeś zubożyć naszą ojczyznę?! Wiesz ile kosztuje wykształcenie każdego z was, gnojków?! Myślisz trutniu, że będziesz sobie przez pięć lat żył na koszt państwa?!

Każde kolejne zdanie było podkreślane ciosem zadanym na odlew. Inteligent już nie próbował nic mówić, tylko pojękiwał i pochlipywał cicho. „No dobra – pomyślał komisarz – pora na marchewkę”.

– Ale masz szansę spłacić swój dług wobec społeczeństwa. Jak wiesz Polska uczestniczy teraz w wielkim wyścigu kosmicznym. Nasza ojczyzna potrzebuje, wyjątkowo dodajmy, ludzi wykształconych. Odkrywców! Naukowców pełnych pasji!

Więzień wpatrywał się w oprawcę wielkimi oczami, spijając z jego ust każde słowo.

– Mam informację, że podatek dla ludzi pracujących przy naszym programie kosmicznym ma zostać czasowo obniżony. Jak się postarasz masz szansę się dorobić. Zaprojektujesz jakiś silnik, czy inne ustrojstwo i dobrze na tym wyjdziesz.

– A-ale ja skończyłem so-so-socjologię… N-nie uczyłem się o si-silnikach.

„Nienawidzę tych wykształciuchów” – po raz kolejny pomyślał komisarz Sokólski. Poprawił rękawiczki i zabrał się do bicia. „Ale kocham tę robotę”. Tym razem znów zaczął krzyczeć.

– To lepiej żebyś się szybko zaczął uczyć pasożycie!

Dostał rozkaz żeby zdobyć naukowców, to zdobędzie naukowców. Nieważne ile par rękawiczek przy tym zniszczy.

 

Cały świat

 

Chiny i Indie wystrzeliły swoje rakiety wkrótce po pionierach. Nauczone jednak doświadczeniem poprzedników wysłały wcześniej siły powietrzne nad kosmodromy sąsiada, aby uniemożliwić start jego rakiet. Żadna nie dotarła poza atmosferę.

Izrael i kraje arabskie rozpoczęły wyniszczającą wojnę, w której zamachy bombowe i naloty demolowały kolejne ośrodki badawcze i pola startowe.

Brazylia i Argentyna oskarżyły się nawzajem o podkupywanie zasobów oraz specjalistów. Wybuchła wojna, w której front to szedł do przodu, to cofał się o kilka kilometrów. W międzyczasie każda rakieta, która jakimś cudem przetrwała akty sabotażu i oderwała się od ziemi, była bezlitośnie zestrzeliwana.

Mniejsze państwa desperacko próbowały dogonić liderów. Powstawały zadziwiające sojusze, które wkrótce rozpadały się pod wpływem zdrad, czy to faktycznych, czy urojonych.

„Wojna o Bramę” trwała w najlepsze.

 

Polska. Supertajny ośrodek badawczy polskiego wywiadu.

 

Ośrodek naukowy ukryty pod Ojcowskim Parkiem Narodowym był supertajny. Zaświadczał o tym corocznie publikowany wykaz nieruchomości należących do Skarbu Państwa, gdzie między „Sportowe Obiekty” a „Symbole Narodowe” znajdowała się rubryka:

 

Supertajne Ośrodki Naukowe – Ojcowski Park Narodowy.

 

Kilkanaście lat wcześniej, jakiś niezbyt mądry urzędnik zamiast listy ogólnodostępnej opublikował jej tajną wersję, a żaden z jego następców nie pofatygował się, żeby to zmienić. Co prawda w Ośrodku nie prowadzono żadnych poważniejszych prac, ale i tak każda agencja wywiadowcza na planecie trzymała tam swojego agenta. Po prostu biorąc pod uwagę jak bardzo placówka została podana na tacy i jak łatwa była do zinfiltrowania, gdyby ktoś nie miał tam swojej wtyczki, nie byłby traktowany przez innych serio. To z kolei powodowało, że przez większość czasu było tam więcej szpiegów niż pracowników. A człowiekiem, który musiał to wszystko ogarniać, był Antoni Szarmak, komendant placówki.

W początkach swojej kariery próbował jeszcze walczyć z rojącymi się wszędzie szpiegami, ale bardzo szybko stracił do tego serce. Po pierwsze na miejsce każdego usuniętego pojawiali się dwaj nowi, a po drugie okazało się, że gdyby ich wszystkich wyeliminował, to zostałby w Ośrodku sam. Dlatego obecnie ograniczał się tylko do zakładania teczki każdemu nowo przybyłemu pracownikowi. Zabierał się do tego w typowo polski sposób, czyli zapraszał takiego delikwenta na wódkę i upijał. Gdy nowy pracownik już nie do końca wiedział gdzie jest i co się dookoła niego dzieje, Antoni kilkoma sprytnymi pytaniami ustalał jego tożsamość, agencję i kraj pochodzenia. Wyjątek stanowili tutaj agenci rosyjscy, z którymi był ten problem, że nie bardzo dało się ich upić. Z drugiej strony znacznie ułatwiało to ich rozpoznawanie, bo jeśli Szarmak budził się po trzech dniach, z takim bólem głowy, że odruchowo szukał siekiery, żeby ją odrąbać, to sprawa była więcej niż oczywista.

Ten dzień zaczął się jak każdy inny. Szarmak przekroczył bramę Ośrodka i jak zwykle został sprawdzony przez ochroniarza, który ubrany był w szkocki kilt i najwyraźniej przed przyjściem zwierzchnika trenował grę na dudach, teraz wstydliwie krytych za plecami.

– Nie przeszkadzaj sobie Johnny. Pewnie tęskno za domem, co? – przyjacielsko zagadał Antoni.

– Mam na imię Janusz proszę pana – wykazał się refleksem strażnik. – Oj ckni się za domem rodzinnym w Kentach.

– Kętach – poprawił go odruchowo Antoni. Wielu obcokrajowców miało problem z typowo polskimi literami.

Następnie z uśmiechem życzyli sobie miłego dnia i Szarmak ruszył w głąb kompleksu. Przed wejściem do głównego budynku, wysoki Afrykanin ubrany w spódniczkę z trawy i niedbale narzuconą niebieską kurtkę oraz Indianin w imponującym pióropuszu, z pasem narzędziowym na biodrach, zawzięcie się o coś kłócili nad przepaloną lampą. Antoni najchętniej zostawiłby ich samych sobie, bo wtrącanie się do takich rzeczy bardzo często prowadziło do krępujących dla wszystkich wpadek, ale niestety właśnie w tym momencie kłótnia eskalowała, gdy Afrykanin sięgnął po leżącą obok włócznię, a Indianin wyciągnął zza paska spory tomahawk. Z westchnieniem rezygnacji Szarmak wkroczył między nich i przywołał na twarz swój najbardziej wyluzowany uśmiech.

– Piękny dzień dzisiaj mamy panowie, nieprawdaż? Jakieś problemy?

Broń w ułamku sekundy zniknęła jakby jej tam nigdy nie było, a obaj pracownicy płynnie przeszli od pozycji „Tygrys uderza pazurem gromu” do pozy „Znudzony fachowiec widzi ten sam szajs po raz tysięczny, kto to tak panu spierdolił?”. Lepszym refleksem wykazał się Afrykanin.

– Panie komendancie! Bo ja pierwszy zobaczyłem tę lampkę, a ten tam Szybki… – Tu ewidentnie się zreflektował i zawiesił głos zerkając błagalnie na niedawnego przeciwnika.

– Jacek – pokazał solidarność ten drugi.

– Eee, właśnie Jacek! On chce mi ukraść tę robotę!

– Kłamstwo panie komendancie! – zaperzył się Indianin – Omari khe, khe khe – rozkaszlał się wytrzeszczając oczy na oponenta.

– Oskar – ten niezwłocznie pospieszył z pomocą.

– Właśnie, Oskar w tym miesiącu naprawiał już dwie żarówki, a ja jeszcze nic! Jak tak dalej pójdzie, to mnie zwolnią. Mógłby mi tę oddać, a ja bym mu coś załatwił w przyszłym miesiącu.

No tak, to rzeczywiście był problem. Ze względu na nieprawdopodobną liczbę ludzi, którzy udawali w tym ośrodku pracowników, bardzo często brakowało dla nich faktycznej pracy. Instalacje nie psuły się aż tak często, żeby wymagać dwudziestu siedmiu elektryków, trzydziestu dwóch hydraulików albo dwudziestu trzech konserwatorów. Na szczęście Antoni wiedział o uszkodzonej świetlówce w korytarzu koło swojego biura.

– Ach myślę, że z tym poradzimy sobie bez problemu. Jak to mawiają „kto pierwszy ten lepszy”, ale i dla pana będę miał coś do roboty.

Sprytnie popychając przed sobą delikwenta skierował go do wnętrza budynku i właściwego korytarza. Jackowi aż się oczy zaświeciły na widok wydającej swe ostatnie tchnienia świetlówki. Nawet nie podziękował, tylko pobiegł do lampy rozglądając się czujnie na boki w poszukiwaniu ewentualnej konkurencji.

Zadowolony z dobrego uczynku Antoni Szarmak wszedł do biura i skierował się do ulubionego fotela, na którym miał zamiar spędzić resztę dnia roboczego. Nagle jego wzrok padł na biurko i leżącą tam szarą kopertę. Zimny pot wystąpił mu na czoło. Coś takiego nie zdarzyło się w całej historii tej placówki. To nie mogły być dobre wieści. Drżącymi rękami sięgnął po kopertę i z trudem ją otworzył. Jego wzrok padł na pierwszy akapit, po czym błyskawicznie złapał mikrofon i wezwał wszystkich pracowników na pilną naradę.

Antoni obrzucił spojrzeniem zebrany w stołówce tłum. Pracownicy wszelkich możliwych kolorów skóry, narodowości i wykształcenia popatrywali na siebie nerwowo, wyczuwając nadciągające kłopoty. Szarmak postanowił nie owijać w bawełnę:

– Chcą nas zamknąć!

Ludzie jak zwykle w momencie dużego zdenerwowania wrócili do najlepiej sobie znanych języków i oprócz kilku „Nieee” dało się słyszeć różne „Nein”, „No”, „Niet”, „Non” i kilkadziesiąt innych, bardziej orientalnych wyrażeń. Antoni poczekał, aż ucichnie pierwsza fala okrzyków.

– Jeśli nie uda nam się zaprojektować kosmicznej rakiety to wszyscy lecimy na bruk. Czy ktoś z was ma jakieś doświadczenie w tych sprawach?

Zebrani popatrywali na siebie niepewnie. Wiadomo, że zwykły technik, czy sprzątacz nie powinien znać się na takich rzeczach, więc przyznanie się do tego było równoznaczne z dekonspiracją. Ale też nikt nie chciał stracić pracy w najłatwiej dostępnym supertajnym ośrodku na świecie. Komendant nie znał się na prowadzeniu takich spotkań, ale kilka razy był na zebraniu klubu AA, postanowił więc wykorzystać nabyte tam doświadczenia.

– Czy ktoś chciałby opowiedzieć o sobie? Wszyscy jesteśmy tu w takiej samej sytuacji.

Po dość długiej chwili, gdy Antoni już niemal tracił nadzieję, podniosła się niepewnie jedna ręka. Wreszcie! To był jakiś początek!

– Wesprzyjmy naszego kolegę. Pokażcie, że z nim jesteście.

Kilka anemicznych oklasków i okrzyków „Dajesz”, „Brawo” nie było jeszcze tym na co liczył, ale lepsze to niż nic.

– Opowiedz proszę coś o sobie.

– Noo, zanim mnie zwerbowali skończyłem studia inżynieryjskie.

– Doskonale, byłeś naprawdę bardzo dzielny. Najważniejsze to się przyznać przed samym sobą. Oraz nami. – Tę ostatnią część zmyślił na poczekaniu. – Podziękujmy wszyscy naszemu towarzyszowi!

Tym razem oklaski i okrzyki były bardziej entuzjastyczne, a gdy po chwili podniosły się dwie kolejne ręce, Antoni Szarmak był pewien, że lawina ruszyła. To może się udać!

 

Cały świat

 

Fakt, że nowo odkryta cząstka może być nie tylko paliwem, ale też bronią, był wiadomy właściwie od samego początku i większość państw zajęła się opracowywaniem broni ją wykorzystujących, równolegle z pracami nad napędem. O ile w pierwszej fazie priorytet miał program kosmiczny, o tyle dość szybko okazało się, że nie ma większych szans na wyjście z impasu, który zafundowała sobie ludzkość. Każda rakieta, która zdołała oderwać się od ziemi, była dosłownie rozszarpywana na strzępy przez inne państwa. W tej sytuacji wszyscy rzucili się ze zdwojoną energią na projekty nowej broni, która mogłaby zapewnić im przewagę i podziałać odstraszająco.

Przez jakiś czas świat balansował na krawędzi. Każdy się bał eskalacji, wiedząc jakim arsenałem dysponują inne narody. Wszyscy obserwowali się nawzajem i prężyli muskuły.

„Wojna o Bramę” przeszła w fazę zimną.

 

Polska. Zebranie Rady Bezpieczeństwa.

 

Wielka sala w Pałacu Prezydenckim pękała w szwach. Każdy, kto miał choć gram władzy chciał być obecny przy prezentacji planów pierwszej całkowicie polskiej rakiety kosmicznej. Dyrektor Polskiej Agencji Kosmicznej z wielką werwą opowiadał o licznych trudnościach jakie zostały pokonane w drodze do wielkiego celu i gdy wraz ze słowami „Przed państwem rakieta HUSARZ 1!” na ścianie pojawił się rzucany z projektora obraz kosmicznej rakiety, publiczność była gotowa do rozpoczęcia huraganowych oklasków. Jednak zanim gromki aplauz zdążył wypełnić salę, zebranie brutalnie przerwały słowa:

– CO TO MA BYĆ?!

Stojący do tej pory z boku Komisarz Wiary wyszedł na środek pomieszczenia trzęsąc się z wściekłości. Potoczył wzrokiem po zebranych, a oficjele kulili się i próbowali schować za sąsiadami. W końcu wystarczyło jedno słowo księdza, aby człowiek i cała jego rodzina po prostu zniknęli.

Dwadzieścia lat wcześniej polskie służby specjalne, będące pośmiewiskiem całego świata, przeprowadziły jedyną udaną akcję w swej nowożytnej historii. Ale za to jaką akcję! W nocy trzydziestego pierwszego grudnia, w konstytucji, ustawach, podręcznikach, pismach urzędowych, a nawet prywatnej korespondencji do każdego słowa obywatel, kobieta, mieszkaniec, mąż i tak dalej, dodano słowo „katolik”. W ten prosty sposób zapewniono, że Polska będzie w stu procentach katolicka, ponieważ tylko katolik mógł być obywatelem, a wręcz człowiekiem. Początkowo wykluczeni z życia społecznego innowiercy i ateiści próbowali walczyć o swoje prawa w sądach, ale szybko okazało się, że przecież tylko człowiek mógł w sądzie zeznawać. „Bydło” jak nazywała ich oficjalna nomenklatura, nie miało prawa głosu i wkrótce powstały specjalne wydziały policji mające za zadanie ich eliminację.

W międzyczasie utworzono pierwsze seminaria szkolące Komisarzy Wiary, których zadaniem było pilnowanie, aby wszelkie przejawy życia w kraju były odpowiednio „katolickie”. I właśnie jeden z takich Komisarzy cedził teraz do zebranych w Pałacu Prezydenckim.

– JAK BISKUP MA POŚWIĘCIĆ COŚ TAKIEGO?! CHCECIE WYSŁAĆ POLSKICH KOSMONAUTÓW W CZYMŚ CO PRZYPOMINA PENISA?!

Typowe pytanie–pułapka. Jeśli potwierdzą, że rakieta ma falliczny kształt to zostaną oskarżeni o nieczyste myśli, a jeśli zaprzeczą, zostaną rozstrzelani za sprzeciwienie się woli wysłannika niebios. Sala wstrzymała oddech. Każdy czekał na kozła ofiarnego, który złamie się jako pierwszy. Na szczęście dla zebranych dyrektor PAK-u grał w tę grę od lat i nauczył się unikać takich zasadzek. Zamachał rozpaczliwie do operatora projektora, by ten wyłączył nieszczęsną prezentację i zwrócił się przymilnie do księdza:

– Wasza Świętobliwość z pewnością ma dużo lepszy pomysł?

Połechtany tytułem Komisarz spojrzał na niego jakby przychylniej, rozwinął trzymany w jednej z rąk plakat i przybił go zdecydowanie do ściany.

– MARYJA DZIEWICA, KRÓLOWA POLSKI I SYN JEJ JEZUS! OTO JEDYNY AKCEPTOWALNY KSZTAŁT POLSKIEJ RAKIETY KOSMICZNEJ!

Komisarze Wiary znani byli ze swego niezachwianego oddania sprawom kościoła, fanatycznej wręcz wierności episkopatowi oraz UMIEJĘTNOŚCI MÓWIENIA DUŻYMI LITERAMI. Niestety inteligencja, wyobraźnia oraz znajomość zasad aerodynamiki nie były w tej pracy wymagane, a wręcz mogły utrudniać awans nadmiernie bystrych jednostek. Dlatego zebrani nawet nie mrugnęli widząc na plakacie posąg będący kopią Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, według skali o wysokości trzystu metrów. Spojrzenia całej sali spoczęły na dyrektorze Polskiej Agencji Kosmicznej, który przełknął ślinę i cichutko zapytał:

– A gdzie w tym doskonałym projekcie są silniki?

– ZBĘDNE! RAKIETA POLECI DZIĘKI WIERZE TRZYDZIESTU MILIONÓW POLSKICH KATOLIKÓW!

To w zasadzie zamykało dyskusję. Urzędnicy zaczęli chyłkiem uciekać z sali, która wkrótce opustoszała. Samotny dyrektor i wiszący na ścianie plakat, byli jedynym co zostało z polskich planów podboju kosmosu.

 

Cały świat

 

Nie wiadomo, kto pierwszy nacisnął przycisk. Zresztą, czy to ważne? W ciągu kilku godzin wszystkie państwa odpaliły przygotowane rakiety balistyczne. Nowa broń okazała się potężniejsza od bomby atomowej i Ziemia zamieniła się w wypaloną, radioaktywną pustynię.

Ale nie cała. Średniej wielkości kraj w środku Europy jak zwykle spóźnił się i nie załapał na pociąg pędzący do przyszłości. Tylko, że tym razem, akurat ten pociąg, był pociągiem do zagłady. Nikt nie potraktował Polski jako konkurenta w wyścigu do bramy i nikt nie uznał za stosowne marnować na nią amunicji.

 

Polska = Świat

 

Obwieszczenie Szefa Krajowej Administracji Skarbowej

Ogłasza się co następuje: W związku ze śmiercią siedmiu miliardów ludzi każdy polski podatnik ma obecnie do dyspozycji większą ilość powietrza, a co za tym idzie większą ilość tlenu. Należy to potraktować jako zysk i odprowadzić należny podatek od przychodu. Zaznacza się przy tym, że niekorzystanie z oddychania nie zwalnia z podatku, jako że wymiana gazowa zachodzi również przez skórę.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Z technicznych spraw mam problem z wyrazem „Ziemia”, bo w tym samym kontekście raz piszesz go małą, a raz wielką literą – czy to celowe? Za każdym razem (przy niekonsekwencji pisowni) jest to błąd ortograficzny.

To samo z wyrazem „Ośrodek” w opisie tego pod Ojcowem.

 

Inne przykładowe sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia):

Każdy człowiek na ziemi usłyszał przesłanie od obcych. To było tak, jakby w Twojej głowie nagle pojawiła się jakaś myśl, której jeszcze chwilę wcześniej tam nie było. – tu również z niezrozumiałych powodów „Twojej” jest wielką literą

– Piękny dzień dzisiaj mamy Panowie, nieprawdaż? – tutaj podobnie z „Panowie”

Jednak budżet placówki, który wystarczyłby do założenia kolonii na marsie, nie był wcale traktowany lekką ręką. – a tu z kolei nazwa planety jest małą literą – to za każdym razem są błędy ortograficzne

 

Pierwsza istota, która ją przekroczy (przecinek?) stanie się ziemskim ambasadorem w naszym świecie.

Aby ułatwić wam dotarcie do bramy (przecinek?) przekazujemy tajemnicę napędu opartego na nieznanej waszej nauce cząsteczce.

Tylko jak, skoro nikt tu się na tym nie znał… – czy to nie zdanie pytające?

Rosjanin, w wolniejszej rakiecie miał niewielką przewagę, ale Amerykanin doganiał go nieubłaganie. – pierwszy przecinek zbędny?

Pomieszczenie (przecinek?) w którym umieszczono zdobycz (i tu?) było niewielkie i w całości wyłożone płytkami, mocne światło skierowane na twarz ofiary miało ją oślepić i zdezorientować.

– To lepiej żebyś się szybko zaczął uczyć (przecinek?) pasożycie!

Dostał rozkaz (przecinek?) żeby zdobyć naukowców, to zdobędzie naukowców.

Nieważne (przecinek?) ile par rękawiczek przy tym zniszczy.

Izrael i kraje arabskie rozpoczęły wyniszczającą wojnę, w której zamachy bombowe i naloty niszczyły kolejne ośrodki badawcze i pola startowe. – styl

Zaświadczał o tym corocznie publikowany wykaz nieruchomości należących do Skarbu Państwa, gdzie między „Sportowe Obiekty”, (ten przecinek całkowicie wypacza sens zdania) a „Symbole Narodowe” znajdowała się rubryka:

– Kłamstwo panie komendancie! – zaperzył się Indianin – Omari khe, khe khe – rozkaszlał się wytrzeszczając oczy na oponenta. – błędny zapis dialogu?

– Oskar – ten niezwłocznie pospieszył z pomocą. – tutaj też?

– Właśnie, Oskar w tym miesiącu naprawiał już dwie żarówki, a ja jeszcze nic! Jak tak dalej pójdzie, to mnie zwolnią. Mógłby mioddać, a ja bym mu coś załatwił w przyszłym miesiącu. – błąd gramatyczny – niepoprawna odmiana wyrazu

Na szczęście dla zebranych dyrektor PAKu grał w tą grę od lat i nauczył się unikać takich zasadzek. – podobnie tutaj, taki sam błąd

Ludzie jak zwykle w momencie dużego zdenerwowania wrócili do najlepiej sobie znanych języków i oprócz kilku „Nieee” dało się słyszeć różne „Nein” „No” „Niet” „Non” i kilkadziesiąt innych, bardziej orientalnych wyrażeń. – w tym zdaniu w ogóle zapomniałeś o interpunkcji…

Kilka anemicznych oklasków i okrzyków „Dajesz”, „Brawo” nie były jeszcze tym na co liczył, ale lepsze to niż nic. – tu z kolei posypała się składnia zdania

– Wasza Świętobliwość z pewnością ma dużo lepszy pomysł? – czy to zdanie pytające?

– MARYJA DZIEWICA, KRÓLOWA POLSKI I SYN JEJ JEZUS! OTO JEDYNY AKCEPTOWALNY KSZTAŁT POLSKIEJ RAKIET KOSMICZNEJ! – tu, w dość ostrym ataku na katolików, pojawił się błąd literowy

Komisarze Wiary znani byli ze swego niezachwianego oddania sprawom wiary, fanatycznej wręcz wierności episkopatowi oraz UMIEJĘTNOŚCI MÓWIENIA DUŻYMI LITERAMI. – powtórzenie

Średniej wielkości kraj w środku Europy jak zwykle spóźnił się i nie załapał na pociąg pędzący do przyszłości. Tylko, że tym razem, akurat ten pociąg, był pociągiem do zagłady. – powtórzenia

 

A zatem tekst pod kątem językowym wymaga jeszcze wielu poprawek, ja już reszty nie wypisuję.

Niezły miejscami humor wymieszany z absurdem przeplata się z brutalnością oraz okrucieństwem, przypominając dawne czasy i katowanie więźniów, a także z ostrymi oskarżeniami pod adresem głupoty, zaślepienia, braku wiedzy, ignorancji.

„Bitwa o Bramę” pokazała przejaskrawione wady prawie każdego narodu, państwa czy regionu, grupy społecznej, a nawet religijnej, czyli – krótko mówiąc – skrytykowani zostali wszyscy bez wyjątku, jak to bywa w tekście typowo satyrycznym.

Z niejasnych powodów bohaterowie (nie tylko ksiądz) często mówią drukowanymi literami.

Fantastyki jest bardzo dużo, ale w moim odczuciu służy ona jedynie pokazaniu wspomnianych wcześniej wad, nade wszystko – polskiego społeczeństwa.

 

Pozdrawiam serdecznie, klikam za miejscami dobry humor i pomysł. :)

Pecunia non olet

Witaj. Śmiałem się przy słuchaniu tego opowiadania do łez. Może jakbym czytał nie było by tak zabawne. Świetne opowiadanie.

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

TaTaR, Witaj.

Jak zwykle piszę drugi komentarz, uzupełniający, bo pierwszy dodałem bez głębszych przemyśleń.

Opowiadanie jest bardzo zabawne, szczególnie przy opisach Polska. Oczywiście są też sceny okrucieństwa, braku tolerancji i mniej zabawne fragmenty Cały świat. Jednak to ukazanie kontrastu między nowoczesnym światem i zacofaną Polską czyni właśnie opowiadanie tak śmiesznym. Po lekturze przypomniało mi się opowiadanie z Nowej Fantastyki z dawnych lat pod tytułem Uratować demokrację (nie wiem czy dobrze pamiętam tytuł) opowiadające o inwazji Amerykanów na Polskę, którą Polska odparła. Jest mniej zabawna, ale też śmieszna. Może czytałeś?

audaces fortuna iuvat

Sorki ale opowiadanie posiada wadę dyskwalifikującą. Kompletny brak fantastyki. Raczej do działu publicystyka, aktualności zza kartonowej kurtyny.

Ciekawy pomysł ale czy Polska rzeczywiście umie w kosmosy?

bruce – bardzo Ci dziękuję za tak ogromną pracę. Niestety długość tekstu wpłynęła na liczbę błędów. Staram się wiele razy czytać tekst, żeby wyłapać takie niedoskonałości, ale nasz mózg już tak ma, że pewnych rzeczy po prostu nie widzi i koniec. Dlatego jestem naprawdę super wdzięczny za pomoc forumowiczów.

TaTaRze, i ja dziękuję. Błędy we własnych tekstach zauważa się sporadycznie, każdy z nas tak ma. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Z właściwym sobie humorem i swadą opisałeś kolejny kuriozalny przypadek, który, choć mocno zakorzeniony w naszej współczesności, pozostaje całkiem fantastyczny.

Zaintrygowało mnie, że Komisarze Wiary posiedli umiejętność mówienia wielkimi literami. ;D  

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Pierw­sza isto­ta, która ją prze­kro­czy ,sta­nie się… → Zbędna spacja przed drugim przecinkiem, brak spacji po nim.

 

Pra­co­wał w PAKu od trzy­dzie­stu lat i wie­dział, że bę­dzie cięż­ko.Pra­co­wał w PAK-u od trzy­dzie­stu lat i wie­dział, że nie bę­dzie łatwo.

 

do za­ło­że­nia ko­lo­nii na mar­sie… → …do za­ło­że­nia ko­lo­nii na Mar­sie

 

PAKu znają się na swo­jej ro­bo­cie. → …PAK-u znają się na swo­jej ro­bo­cie.

 

pra­cow­nik PAKu był… → …pra­cow­nik PAK-u był

 

miał co naj­mniej 140 ki­lo­gra­mów… → …miał co naj­mniej sto czterdzieści ki­lo­gra­mów

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

– Jjja ty…tylko ch…chciałem na wyciecz… → Skoro delikwent się jąka/ zacina, proponuję: – J-j-ja ty-tylko ch-chciałem na wyciecz

 

– Nnie przysięgam, ty…tylko zwiedzać chcia…– N-nie przysięgam, ty-tylko zwiedzać chcia

 

– Ale… ja skoń­czy­łem so… so… so­cjo­lo­gię… Nnie uczy­łem s…się o si…sil­ni­kach.– Ale… ja skoń­czy­łem so-so-so­cjo­lo­gię… N-nie uczy­łem s-się o si-sil­ni­kach.

 

była bez­li­to­śnie ze­strze­li­wy­wa­na. → …była bez­li­to­śnie ze­strze­li­­wa­na.

 

naj­chęt­niej zo­sta­wił­by ich samym sobie… → …naj­chęt­niej zo­sta­wił­by ich samych sobie

 

wy­ma­gać 27 elek­try­ków, 32 hy­drau­li­ków albo 23 kon­ser­wa­to­rów. → …wy­ma­gać dwudziestu siedmiu elek­try­ków, trzydziestu dwóch hy­drau­li­ków albo dwudziestu trzech kon­ser­wa­to­rów.

 

De­li­kat­nie po­py­cha­jąc przed sobą de­li­kwen­ta… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Lekko po­py­cha­jąc przed sobą de­li­kwen­ta

 

bły­ska­wicz­nie zła­pał za mi­kro­fon… → …bły­ska­wicz­nie zła­pał mi­kro­fon

 

 – Do­sko­na­le, byłeś na­praw­dę bar­dzo dziel­ny. Naj­waż­niej­sze to się przy­znać przed samym sobą. Oraz nami – tę ostat­nią część zmy­ślił na po­cze­ka­niu. → – Do­sko­na­le, byłeś na­praw­dę bar­dzo dziel­ny. Naj­waż­niej­sze to się przy­znać przed samym sobą. Oraz nami. ostat­nią część zmy­ślił na po­cze­ka­niu.

 

W nocy 31 grud­nia w kon­sty­tu­cji… → W nocy trzydziestego pierwszego grud­nia, w kon­sty­tu­cji

 

miesz­ka­niec, mąż itd. do­da­no słowo „ka­to­lik”. → …miesz­ka­niec, mąż i tak dalej, do­da­no słowo „ka­to­lik”.

Nie używamy skrótów.

 

że Pol­ska bę­dzie w 100% ka­to­lic­ka po­nie­waż… → …że Pol­ska bę­dzie w stu procentach ka­to­lic­ka, po­nie­waż

Liczebniki zapisujemy słownie, nie używamy symboli.

 

Ty­po­we py­ta­nie – pu­łap­ka.Ty­po­we py­ta­nie-pu­łap­ka.

W tego tupu konstrukcjach używamy dywizu, nie półpauzy; bez spacji.

 

dy­rek­tor PAKu grał w tę grę… → …dy­rek­tor PAK-u grał w tę grę

 

Ogła­sza się co na­stę­pu­je: w związ­ku ze śmier­cią mi­liar­dów ludzi… → Ogła­sza się co na­stę­pu­je: W związ­ku ze śmier­cią siedmiu mi­liar­dów ludzi

 

Za­zna­cza się przy tym, że brak od­dy­cha­nia nie zwal­nia z po­dat­ku… → A może: Za­zna­cza się przy tym, że niekorzystanie z od­dy­cha­nia nie zwal­nia z po­dat­ku

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy – dziękuję za uwagi. Poprawki wprowadzone z lekkim opóźnieniem, ale niestety okres urlopowy i byłem odcięty od komputera. Niesamowicie się cieszę, że uważasz opowiadanie za warte dodania do biblioteki. Jeszcze raz dziękuję.

Bardzo proszę, TaTaRze. Niezmierni mi miło, że sprawiłam Ci przyjemność. Pędzę do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka