- Opowiadanie: Mandragora - Świat zrozpaczonych

Świat zrozpaczonych

Melvia udaje się w podróż do niebezpiecznego, równoległego świata, aby uratować bliską osobę.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Świat zrozpaczonych

Melvia zdjęła kaptur. Pioruny rzucały światło na jej twarz, ociekającą łzami mieszającymi się z kroplami deszczu. Z jej piersi wydobył się szloch, zastępujący wszelkie słowa, tak bardzo niepotrzebne do opisu jej marnej osoby. Życie przypominało teraz zwisanie nad czarną przepaścią. Trzymała się jedynie cienkiej, enigmatycznej nitki, zwanej nadzieją. Spojrzała w dół studni – deszcz wzburzał wodę niczym morze podczas sztormu.

Stanęła na krawędzi studni, a woda w pantoflach zachlupała. Życie na chwilę się zatrzymało – zrobiła głęboki wydech, niemalże do bezdechu. Wysunęła przed siebie stopę, a druga momentalnie straciła podparcie – poczuła jak opada ku wnętrzu studni, gdzie wilgoć oblepiała jej ciało. 

 

Przebiła się przez taflę wody, by wpaść w bezdenną, czarną jak otchłań pustkę. Bariera wodna, która sklepiała się na jej oczach, posłała ostatnie krople wody. Melvia uczuła jak obecna dookoła bezkresna czerń wysysa z niej wszelkie chęci do życia. Napływająca senność zamykała jej powieki. Była taka wyczerpana. Gdyby tylko mogła oddać się w objęcia kojącego snu. Natychmiast jednak przywołała się do porządku – trzepnęła głową, ale z wielkim trudem – czuła się jak zanurzona w mazi, spowalniającej każdy jej ruch. Na barkach osiadł zimny dotyk, przeszywający ciało dreszczem – odwróciła się. Gdyby nie usypiająca aura otoczenia, najprawdopodobniej wydałaby z siebie krzyk. Ale nie zdołała. Jedynie zamarła w przerażeniu. Twarzą w twarz zetknęła się ze straszną istotą – w połowie przeźroczystą, niebieską, szklaną. Kreatura miała kościste, wychudzone ciało i twarz z zapadniętymi policzkami i wyłupionymi oczami.

– Śpij dziecko. – Istota wysunęła w stronę jej oczu pazury. Twarz Melvii struchlała od szczypiącego mrozu, jaki bił od potwora. Natychmiast odepchnęła rękę kreatury i odsunęła na bok twarz. Poczuła jak twarde pazury wbijają się w jej szczękę.

– Pokaż się kochanie. To nie boli. Śpij już. Twoje cierpienie też zaśnie. – Kreatura przemówiła syczącym głosem i rzuciła się ku jej powiekom. Dziewczyna zepchnęła z siebie ducha.

– Zostaw mnie! – Zdobyła się na okrzyk.

Zobaczyła, że w pustce wiją się setki takich istot. Natychmiast spanikowały i zamiast się do niej dobierać, kręciły się w ciemności, lśniąc bladym blaskiem.

Pokraki zaszlochały i wkładały palce do swoich oczodołów, krzycząc wniebogłosy. Ich ciała poczęły deformować się i przekształcać, jakby chciały pokazać sobą jakąś inną formę. Przez chwilę nawet przypominały ludzkie sylwetki. Ich głosy zmianiały się, na moment osiągając punkt w którym brzmiały jak zwyczajne, ludzko – kobieco, męsko, dziecięco.

– Uwolnij mnie! Jestem tam! Proszę! – Jedna z pokrak uczepiła się Melvii. Dziewczyna zobaczyła w niej przez moment twarz spracowanej kobiety w średnim wieku.

– Ja… – Krew odpłynęła z jej twarzy. – Chciałabym, ale… – Poczuła jak jej oczy moczą się od łez.

– Oddawaj mi je! Masz je prawda?! – pokraka ścisnęła jej gardło. Nie było tutaj żadnej kobiety, tylko zaciśnięte w złości szczęki, z doczepionymi resztkami mięsa.

– Co… co mam? – Melvia rozglądała się spanikowana na boki.

– ŻYCIE! – istota wykrzyknęła w rozpaczy. – EMOCJE! Trzymasz je tam! Gorliwie! Oddawaj mi je! Mi też się należą!

Dziewczyna poczuła jak serce wali jej niczym dzwon. Tak jak trzepoczący się w zamkniętej klatce ptak. Przylepa miotała się na boki – z jednej strony odskakiwała jak poparzona, z drugiej pchała na nią swoje brudne łapy i rozpaczliwie, w szale rwała jej pierś okrytą płaszczem.

– Przepraszam! – Dziewczyna krzyknęła w złości i zrzuciła z siebie istotę.

W końcu nastąpił upadek. Bolesny a jakże i kojący, gdyż w końcu istoty zostawiły ją w spokoju.

 

Gwałtowne zderzenie z ziemią zabrało jej dech z piersi. Zaciskający ból wdarł się w ciało i rozrywał od środka płuca. Podparła się i mimo dolegliwości ściągającej ją ku gruntowi, podniosła się. Jeszcze przez chwilę mętlik kotłował się w głowie, a otoczenie wirowało, kołysząc ciałem. Jak chorągiew, powiewająca na gnającym we wszystkie strony świata wietrze. Ciężko było utrzymać jednolity obraz otaczającej rzeczywistości – nie był on spójny, różne formy zlewały się ze sobą. Wszelkie wizje i historie migały dookoła.

– Wybaczy jaśnie pani – Melodyjny głos zakręcił się w uszach Melvii.

Dziewczyna rozejrzała się dookoła, a szum zaatakował jej głowę.

– Kto to mówi? – zapytała.

– Jam – ujrzała nieco zgarbionego mężczyznę odzianego w stalową zbroję. Jego widok przyprawiał ją o ból głowy i bynajmniej nie było to spowodowane jego brzydotą, bowiem stanowił dość przystojnego osobnika. A raczej onegdaj stanowił. Teraz, tak jak wszystko w tym miejscu, wyglądał na wymizerowanego, a jego trupia twarz biła śmiercią i bladością. A jednak, wciąż trzymał się w ryzach i wciąż widać było w jego obliczu osobowość. Nosił na głowie rycerski hełm. Co więc sprawiało, że Melvia dostawała na jego widok migreny? Był… rozdwojony. Na jego ciało był nałożony cień, tyle że nieco przesunięty w bok. Stanowił jego karykaturę, robił dokładnie to samo, co on, tyle że był marnym, poobijanym szkieletem o kruchych i powykrzywianych kościach.

– Przyszedłem tu, by ratować swój honor. W imię honoru…

Melvia zamrugała znudzona oczyma i machnęła na niego ręką.

– Zajęta jestem – rzekła obojętnie.

– Wiem damo, że cię onieśmielam, ale naprawdę nie musisz się krygować. Jam jest Wielki Rycerz Asinus. Moja aktualna misja to misja o odzyskanie ho…

– Naprawdę mnie to nie obchodzi, wiesz? – Melvia przyłożyła sobie rękę do czoła. – Szukam kogoś.

– Dobrze się składa, damo w opałach. Ja też kogoś szukam. A mój rycerski obowiązek nałożony przez mój…

– Nie możesz powiedzieć honor! – Melvia otworzyła szeroko oczy i przybrała sztucznie zaskoczony wyraz twarzy.

– Moja damo, otóż właśnie to chciałem powiedzieć – odchrząknął i przewrócił oczami. – Tak, mój rycerski…

– honor?

Błędny rycerz przygryzł wargę i skierował zirytowany wzrok ku górze, byleby tylko nie przeszyć niewiasty piorunującym, gniewnym spojrzeniem.

– …każe mi ci pomóc. – Pokiwał szybko głową i uśmiechnął się do niej.

– Jak ty możesz mi pomóc? Nie mam najmniejszej ochoty z tobą rozmawiać, najprawdopodobniej przybyłam tutaj na zatracenie – wzruszyła ramionami.

– Stwierdziłaś, że kogoś szukasz, hm? – Asinus podrapał się po brodzie. – Może być ciężko, ale powinniśmy błąkać się razem, nie sądzisz?

– Nie obchodzi mnie to, naprawdę. Nie mam siły o ciebie dbać, przepraszam. I naprawdę nie potrzebuje twojej osoby. Co do… – Melvia odskoczyła jak poparzona. Rzeczywistość dookoła nich zmieniła się. Czerwone barwy migały i pulsowały dookoła nich. Z bezkresnej czerni nad nimi przypominającej ciemną noc, zaczęły kapać krople krwi. 

– Asinus? – zapytała niemrawo.

– Nie! On nie może mnie znaleźć! Powiedz mu, by mnie nie szukał! – Asinus odskoczył od dziewczyny i złapał się za głowę. Jego wizerunek powoli przekształcał się w biały szkielet.

Podążał za nim cień rycerza.

– Wiem, że Wielki mistrz to okrutnik. Nie miałem wyboru!

Nagle zastygł w bezruchu i zmienił mantrę.

– On wie że tu jestem. Nie pozwól mu mnie znaleźć!

– Asinus, uspokój się. Kto nie może cię znaleźć? – Wyciągnęła rękę w jego stronę. Rozejrzała się dookoła, wśród falujących iluzji. Przedstawiały one coraz to gorsze obrazy. Palone wioski, zabijani wieśniacy poprzez nabicie na pal. 

– Ahgghrr! – zakrzyknął. – Muszę odnaleźć tutaj godne wyzwanie! Odkupić swoje grzechy!

Jestem błędnym rycerzem. Ślubowałem posłuszeństwo okrutnemu, Wielkiemu Mistrzowi – krzyknął.

– Asinus, przestań! 

Przykra iluzja natychmiast się rozpłynęła. Ciągle miała przed sobą Asinusa z hełmem, a tuż koło niego szkielet.

 

Szkielet i Asinus krzyknęli podwojonym głosem. Szybki błysk i… ich ciała połączyły się w jedno, przedzielone na pół ciało – w połowie będące szkieletem, w połowie tlące się umierającym życiem z hełmem.

– To nie ma sensu, cóż to zmieni! – Asinus upadł na kolana i łkając, powoli zatapiał się w gruncie.

– Asinus, proszę, nie! – Melvia wytarła łzy z policzków i usiłowała wyciągnąć go z gruntu, w jakim tonął. Ale jego łzy roztapiały podłoże pod nim, a on tonął, i tonął, i tonął. Dziewczyna chwyciła jego głowę i z całej siły próbowała wyciągnąć go z bagna, w jakim właśnie niknął. Nic z tego. Odrzuciło ją w tył, gdy kałuża w jakiej zatonął błędny rycerz skuła się twardym jak stal lodem. W jej rękach pozostała jedynie czaszka. Krzyknęła i rzuciła nią w dal. Dziewczyna uderzyła w taflę i załkała. Poczuła szum w głowie, a potem usłyszała ciche przebieranie wielu par odnóży. Podniosła wyczerpany wzrok.

Ogromny pędrak o śliniących się szczękach przybliżył się tuż do jej twarzy. Melvia została zaatakowana przez odór zgnilizny i wymiocin, stęchłej krwi.

– Wprost uwielbiam, gdy zbłąkane, zepsute dusze trafiają do mnie na zatracenie – zabulgotał. – Biedny rycerzyk. Męczyłem się z nim bardzo długo, wiesz? Po zbrodniach w imię swojego pana ubzdurał sobie, że odnajdzie tutaj swój utracony honor. Uparcie się do tego przekonywał, ale w głębi duszy nie wierzył, że to ma sens. W końcu się poddał, przegrany przez zmory przeszłości. Należy do mojej kolekcji. – Pędrak wyjął w jej stronę odnóże i pokazał jej czarny jak otchłań obsydian. – Lubię patrzeć jak gniją, poddają się, a potem jak ich cierpienie utrwala się w postaci twardych jak kość, pięknych, cichych kamieni… Przeważnie sam zabieram słabych nim się zorientują, ale on przyszedł tu sam. Tak jak ty, prawda? 

Melvia poczuła jak odpływa jej krew z twarzy. Ogarnęło ją ciężkie do opisania uczucie. Jakby zanurzała się w bezkresnej toni oceanu, z kamieniem przywiązanym do szyi. Chciała, aby zaraz całe to zamieszanie okazało się tylko nieśmieszną marą, jaka nawiedziła ją we śnie. 

Pędrak odgarnął z jej twarzy kosmyk. Melvia wcale nie czuła się tym faktem pocieszona. Po prawdzie miała ochotę go odepchnąć i krzyknąć, ale nie miała energii. Tak jak traci się siły, gdy po raz setny denerwująca mucha narusza święty spokój. 

-Poznajesz tę istotę? Nie chciałaś jej skrzywdzić, prawda? Nie chciałaś jej zostawić…

 

 

Pędrak wyciągnął odnóże i zupełnie jakby było to normą, złapał fizycznie mrok i odsłonił jego skrawek jak kotarę. Ukazał jej leżącego, zakopanego w kurzu i resztkach jedzenia karalucha. Głos Melvii uwiązł w gardle, nie była w stanie wykrzesać z siebie słowa.

– Jak karaluch. W brudzie. Żyjący syf. Roznoszący choróbska. Ale nigdy nie umierający – owad powtarzał jak zdarta płyta.

– Xella! – Melvia wybuchła płaczem i rzuciła się na zwierzę. Przytuliła je z całej siły.

– Proszę cię Xella, to ja! Melvia! Proszę! – krzyknęła, a łzy godziły w pancerzyk zwierzęcia.

– Jak karaluch. W brudzie.

– NIE! Ogarnij się, proszę! Wróć do mnie, to ja! – Melvia darła się wniebogłosy. – Wróć!

– Żyjący syf.

Melvia ujęła zwierzę w ramiona i zaczęła ściskać je z całych sił. Łzy dziewczyny spływały po pancerzyku owada.

– Jesteś tam, wiem to. Proszę… Przestań już!

– Nigdy nie umierający… – karaluch odparł.

– Melvia … – rozległ się kobiecy, beznamiętny głos.

Łzy poczęły rozpalać pancerz owada niczym żrący kwas. Ten w końcu wypalił się na tyle, że odsłonił zagubioną, czarnowłosą kobietę o pustym spojrzeniu, która powoli i automatycznie strzepywała z siebie resztki chityny.

– Przyszłam po ciebie. Jak obiecałam. Robię to dla ciebie. Wiesz o tym. Musisz iść! – rzekła Melvia. 

– Gdzie iść? – Kobieta odparła ospale, jak wyrwana z transu. Jednak na jej twarz stopniowo napływała determinacja oraz miłość.

– Uciekajmy stąd – Melvia podekscytowała się. Teraz! Już! – podniosła się z ziemi i pociągnęła za sobą czarnowłosą kobietę.

– Znasz zasady – odparła wypranym z emocji głosem.

– Nieważne! Biegnij ze mną! – Melvia mocno ściskała jej rękę. Tuż przed nimi wyłoniły się schody. Dziewczyna ciągnęła za sobą wybudzoną kobietę niczym dziecko targa szmacianą lalkę. Obie biegły po stopniach w górę, patrząc jak kolejne pokonywane schodki znikają tuż za nimi.

– Tak! – Xella zakrzyknęła. – W końcu czuję, że żyję! – puściła rękę Melvii i wybiegła naprzód. W tym samym momencie zostawiona w tyle Melvia poślizgnęła się i upadła, łapiąc się kruszącego, znikającego schodka.

– Proszę, pomóż mi! – Melvia wykrzyknęła w rozpaczy, gdy z jej twarzy zdzierały się wszelkie barwy, a skóra odchodziła płatami. Mrok wysysał życie z jej lica, odsłaniał trupie oblicze.

Xella podbiegła do dziewczyny i podciągnęła Melvię z pełnym zaangażowaniem, ale ciało ratowanej, która rozpaczliwie i kurczowo trzymało jej rękę, przeważało nad siłą Xelli. Tak jakby ściągał ją w dół ogromny kamień, z chwili na chwilę przybierający na ciężarze. Dźwignęła się, ale po tej desperackiej próbie ratunku sama uczuła jak tylko usunęła się niżej, a jej mięśnie wiotczały. Ich uścisk umocnił się, zakuł go mróz, tworzący ciasne więzy. Ręka Xelli zesztywniała i zespoliła się z ręką jej towarzyszki. Jej ciało rozpiera rozlewające się, sztywniejące zimno.

– Przepraszam Melvia – Xella posłała jej spojrzenie bez wyrazu, pełne anhedonii i tłumionego bólu. – Nigdy cię nie zapomnę – wyrwała dłoń z jej uścisku. Rozległ się trzask i pęknięcie, jakby tłuczone szkło. Ich ręce gwałtownie rozczepiły się.

 

 Melvia zaczęła spadać w czarną otchłań.

Bała się. Czy tak wygląda koniec? Sparaliżowało ją. Zamknęła oczy. W końcu.

Z policzka Xelli spadła łza, podążająca tuż za opadającym, zmarłym truchłem, któremu osobowości nadawały już tylko wspomnienia. Xella poczęła się trząść, ale mimo to, wspinała się dalej wśród rozpadających się schodów, spazmatycznie pochlipując, gdy zostawiała za sobą cielesną i mentalną formę Melvii.

– Liczby zawsze muszą się zgadzać – zabulgotał pędrak. Jego głos płynął echem zewsząd, co wprowadzało Xellę w tym większy obłęd.

– Zostaw mnie! – krzyknęła i złapała się za głowę.

– Dobrze – pojawił się tuż przed nią i wyprostował się na parę metrów wzwyż. Xella poczuła, jak nie może złapać oddechu, a w jej głowę uderzyły krótkie, ale donośne, niezrozumiałe szepty. – ale coś mi mówi, że spotkamy się znowu – zionął w jej twarz mieszanką zgniłych woni.

 

Kruczowłosa krzyknęła, licząc jakby ten przejaw frustracji wydostał ją z koszmaru.

Zaciągnęła się powietrzem. Jakby… świeżym? Nie potrafiła uwierzyć. Nie czuła w nosie kłującego smrodu gnijących ciał, a jej oddech nie zbierał już unoszącego się pyłu startych kości. Wciąż jeszcze dyszała po tym, co przed chwilą przeżyła. Chroniła głowę, spodziewając się kolejnego ataku. Badała wzrokiem otoczenie. Zrzuciła ze swojej głowy ręce. Stała na samym środku pola, wśród mokrych traw. Niebo zasnuło się szarym całunem chmur, z których miarowo kropił deszcz. Miała do wykonania zadanie. Ale jakie? Nie wiedziała po co tutaj jest. Nie czuła już bezmiernego przytłoczenia mrokiem padołu, z którego właśnie wypadła, ale wszystko dookoła było tak puste i jednolite, nijakie. Skupiła swój wzrok na studni nieopodal. Miała zadanie do wykonania…

– Melvia … idę po ciebie.

 

Koniec

Komentarze

Cześć Mandragora !!!

 

Mimo, że nie było w tekście jakiegoś super, cudownego pomysłu, i twistu to czytało się dobrze. Czasami takie wydawało mi się naiwne ale nie odczuwałem nudy. Naprawdę. Mógłbym takie coś czytać i czytać :) Jeśli jest to twój debiut to bardzo dobry.

 

Pozdrawiam serdecznie. Życzę innych komentarzy bo jestem też ich ciekaw :)

Jestem niepełnosprawny...

dawidiq150 Dzięki, naprawdę mi miło! :) Mam już pomysł na następne opowiadanie, mam nadzieję że będzie bardziej oryginalne ;)

Również pozdrawiam

krople burzyły wodą niczym morzem podczas sztormu. ←  hmm, krople?

poczuła jak opada ku wnętrzu studni, gdzie wilgoć oblepiała jej ciało. ← dopiero opada

która sklepiała się na jej oczach, ← ?, zgrzyta

 Melvia uczuła(+,) jak obecna dookoła niej bezkresna czerń wysysa z niej wszelkie chęci do życia

trzepnęła głową, ale z wielkim trudem ← poruszyła

Miała kościste, wychudzone ciało… ← napisz kto, bo tak, to Melva

Istoty natychmiast spanikowały ← Skąd więcej niż jedna?

Ktoś dyżurny wskaże Ci więcej miejsc do poprawy. Brak mi czasu. Spróbuję doczytać do końca.

Pomysł ma potencjał, ale wykonanie… PIsz. Wszyscy się uczymy i z pewnością kolejne Twoje teksty będą lepsze. :)

krople burzyły wodą niczym morzem podczas sztormu. ←  hmm, krople?

poczuła jak opada ku wnętrzu studni, gdzie wilgoć oblepiała jej ciało. ← dopiero opada

która sklepiała się na jej oczach, ← ?, zgrzyta

 Melvia uczuła(+,) jak obecna dookoła niej bezkresna czerń wysysa z niej wszelkie chęci do życia

trzepnęła głową, ale z wielkim trudem ← poruszyła

Miała kościste, wychudzone ciało… ← napisz kto, bo tak, to Melva

Istoty natychmiast spanikowały ← Skąd więcej niż jedna?

Ktoś dyżurny wskaże Ci więcej miejsc do poprawy. Brak mi czasu. Spróbuję doczytać do końca.

Pomysł ma potencjał, ale wykonanie… PIsz. Wszyscy się uczymy i z pewnością kolejne Twoje teksty będą lepsze. :)

Koala75 Dziękuję, już się zabieram za poprawianie

Witaj.

Gratuluję tutejszego debiutu. :)

 

Co do spraw językowych, mam sporo sugestii oraz wątpliwości (do przemyślenia), np.:

Burzowe pioruny rzucały światło na jej twarz, ociekającą łzami mieszającymi się z kroplami deszczu. – czy bywają inne pioruny?

Spojrzała w dół studni – deszcz wzburzał wodę niczym morzem podczas sztormu. – składnia zdania jest niepoprawna

Stanęła na krawędzi studni, a przemoczone pantofle zachlupały. – pantofle zachlupały?

Przebiła się przez taflę wody, by wpaść w bezdenną, czarną jak otchłań pustkę. Bariera wodna, którą właśnie przebiła i która sklepiała się na jej oczach, posłała w jej stronę ostatnie krople wody. – powtórzenie

Melvia uczuła jak obecna dookoła niej bezkresna czerń wysysa z niej wszelkie chęci do życia. – i tu także

Zdobyła się na zdenerwowany okrzyk. – stylistycznie mocno mi zgrzyta

Zobaczyła, że w pustce wije się setki takich istot. – składnia znowu niepoprawna

Natychmiast spanikowały i zamiast się do niej dobierać, kręciły się w ciemności. – mam tu wątpliwość, jak je dostrzegła w ciemności?

Pokraki zaszlochały, i wkładały palce do swoich oczodołów, krzycząc w niebogłosy. – pierwszy przecinek zbędny; ortograficzny błąd – razem

Ich głosy mutowały się, na moment osiągając punkt (interpunkcyjny – przecinek przed wyrażeniem z „który”) w którym brzmiały jak zwyczajne, ludzkie głosy – kobiece, męskie, dziecięce. – powtórzenie; mam tu problem z wyrażeniem: „mutować się”

Dziewczyna zobaczyła w niej przez moment twarz spracowanej kobiety w średnim wieku. Gula utkwiła w gardle dziewczyny. – powtórzenie

Bolesny a jakże i kojący, gdyż w końcu istoty zostawiły ją w spokoju. – tutaj interpunkcja raz jest, a raz jej nie ma

Zaciskający ból wdarł się w ciało i rozrywał od środka płuca. Podparła się i mimo bólu ściągającego ją ku gruntowi, podniosła się. – powtórzenie

Ciężko było utrzymać jednolity obraz otaczającej jej rzeczywistości – nie był on spójny, różne formy zlewały się ze sobą. – posypała się cała składnia zdania – do czego/kogo w tym kontekście odnosi się wyraz „jej”?

Dziewczyna rozejrzała się dookoła, a szum zaatakował jej głowę.

– Kto to mówi? – zapytała, rozglądając się dookoła jak paranoik. – kolejne powtórzenia

– Wiem damo, że cię onieśmielam, ale naprawdę nie musisz się mnie krygować. – zgrzyta styl

„Karaluch” czasem piszesz wielką, a czasem małą literą – to za każdym razem jest błąd ortograficzny

Melvia ujęła zwierzę w ramiona i zaczęła ściskać je z całych sił. Czuła jak obie oblepiają się mazią. Łzy dziewczyny spływały po pancerzyku owada. – niejasne zdanie środkowe – do czego/kogo odnosi się wyraz „obie”?; po kilku zdaniach mamy je znowu:

– Nigdy nie umierający… – karaluch odparł. Obie były pokryte wydzieliną, zalepiającą ich ciała, paraliżującą ruch. – przy okazji, czy tu nie miało być „zlepiającą”?

Gdziegdzie iść? – dokąd?

Nie ważne! Biegnij ze mną! – ortograficzny – razem

Chroniła głowę, spodziewając się to kolejnego ataku. – czemu tu jest zaimek „to?

Niebo słaniało się szarym całunem chmur, z których miarowo kropił deszcz. – tu nie rozumiem zdania; „słaniać się”, to znaczy: „iść chwiejnym krokiem”, czemu tak piszesz o niebie?

– Melvia … idę po ciebie – na końcu całości brak kropki

 

Zapis dialogów także do poprawy, przykłady:

– Oddawaj mi je! Masz je prawda?! – pokraka ścisnęła jej gardło. Nie było tutaj żadnej kobiety, tylko zaciśnięte w złości szczęki, z doczepionymi resztkami mięsa.

– ŻYCIE! – istota wykrzyknęła w rozpaczy. – EMOCJE! Trzymasz je tam! Gorliwie! Oddawaj mi je! Mi też się należą!

– Jam. – ujrzała nieco zgarbionego mężczyznę odzianego w stalową zbroję.

-Poznajesz tę istotę? Nie chciałaś jej skrzywdzić, prawda? Nie chciałaś jej zostawić…

 

 

A zatem pod kątem usterek językowych cały tekst należy jeszcze bardzo dokładnie przejrzeć, najlepiej poczytać sobie na spokojnie na głos i drobiazgowo poprawiać wers za wersem. Ja już reszty błędów nie wypisuję. Najwięcej jest powtórzeń, opisujesz nieraz po kilkakroć te same odczucia, wrażenia czy problemy, jakie spotykały bohaterkę, używając ciągle tych samych wyrazów. Dodatkowo nader często stosujesz „się” w rozmaitych zwrotach, nawet po kilka razy w jednym zdaniu. Sporo zdań zajmuje opis nieludzkich wręcz katuszy – rozrywane płuca, potworna migrena, ból przy upadku, bezdech itp. – jakim poddawana jest dziewczyna, a potem nagle macha ona niedbale ręką i mówi obojętnie do rycerza. Takie zestawienie jej przygód brzmi nieco niewiarygodnie. Jakby brakowało tu wielu scen z innymi jej przeżyciami.

Masz pewien pomysł, staraj się dokładnie go zrealizować, dopracuj stronę językową, a opowiadania będą coraz lepsze. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

bruce Oj sporo tego widzę… ;) Bardzo doceniam pomoc i poświęcony czas. Gdy ktoś podkreśli błędy, to nagle stają się oczywiste i jakoś trochę niedbale to opowiadanie wygląda ;P

Mandragoro, to Twój debiut i zrozumiałym jest, że nie wszystko przychodzi od razu. Każdy z nas popełnia błędy. Nikt od razu nie pisze, jak Noblista. ;) Na spokojnie prześledź całość i popraw, ile umiesz. :)

I ja dziękuję, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ciekawa sprawa

Nowa Fantastyka