- Opowiadanie: tomaszg - Zło-dzie-je! (18+)

Zło-dzie-je! (18+)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy IV

Oceny

Zło-dzie-je! (18+)

Jak to jest, że człowiek uważa się za najlepszą, najdoskonalszą istotę w całym wszechświecie, a pozwala na niewyobrażalne, gigantyczne marnotrawstwo na ogromną skalę, na ciągłe, systemowe niszczenie jedynego, prawdziwego bogactwa, które posiada?

Oczywistym jest to, że mamy pewne ograniczenia i słabości, i kaszojad raczej nigdy nie stworzy pracy magisterskiej, z drugiej strony całe życie słyszymy, że wszystko wymaga określonego czasu, czy to ma sens czy nie.

Czy winni są tylko oni, odklejeni od rzeczywistości ludzie u władzy? A może działają tu schwarz-charaktery, bliżej nieokreśleni psychopaci, którzy zaspokajają swoje chore żądze? Albo chodzi o zwykłych kosmitów czy gości od NWO?

Weźmy czas pracy, dokładnie spisany w niezrozumiałym, zawiłym cyrografie, dla niepoznaki nazwanym umową o pracę. Tak często zobowiązujemy się być dyspozycyjni osiem godzin pięć dni w tygodniu, a siedzimy znacznie dłużej. Narzekamy, że cała ta budżetówka, wszystkie firmy z Januszami biznesu, korporacje, prywaciarze i wszelkiej maści hochsztaplerzy i wyzyskiwacze płacą marne, psie grosze, równocześnie doskonale wiemy, że w wielu wypadkach wszystko moglibyśmy robić znacznie szybciej. Choć jesteśmy rozumni, niszczymy się, rozkładając obowiązki w czasie i przeciągając je tak, żeby szef nie dokładał nam nowych, a równocześnie święcie wierzymy, że nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki, dostaniemy premię, podwyżkę czy awans.

To oczywista ułuda, bo firmy działają dla dobra akcjonariuszy i właścicieli, i jeżeli mamy płacone za konkretne rzeczy, to nic się nie zmieni, gdy sami nic z tym nie zrobimy.

Choć to jasne jak słońce, to skąd tylu pożytecznych idiotów, którzy nie chcą czterodniowego tygodnia pracy? Dlaczego bezsensownie tkwimy w miejscach, gdzie nie doceniają naszych możliwości? Czy jest to tylko zwykły, normalny przymus, wrodzony imperatyw, który nakazuje działać tak, a nie inaczej, i nie pozwala wydobyć nam potencjału? A może to syndrom sztokholmski? Albo jakieś zabrakowanie, mały, drobny felerek, niewielka, fabryczna wada, która absolutnie w niczym nie przeszkadza, ale od czasu do czasu wywraca wszystko do góry nogami?

Podobny problem, jak z umową o pracę, widać na studiach i wszelkiego rodzaju kursach. Tak samo niesprawiedliwie definiuje się roboczogodziny w serwisach, i na przykład wymiana rozrządu w aucie określona jest na tyle i tyle i to tylko dlatego, żeby mógł ją wykonać nawet mało wprawny, leniwy praktykant, nie inaczej jest z olejem i wszystkim innym.

A drastyczne ograniczenia prędkości na drogach?

Pomijając fakt, że często ustawia się je bez ładu i składu, zazwyczaj dostosowywane są pod przysłowiowego malucha, jadącego w nocy, na deszczu, na gołych, łysych oponach. Takich samochodów dawno już nie ma, a my tracimy czas, zwalniając niemal do zera drogimi furami z ABS-em, ESP i dziesiątkami innych literek.

Wyliczać można bardzo długo, nie ma to jednak najmniejszego sensu. Wniosek nasuwa się sam. Ktoś lub coś kradnie to, czego zawsze jest za mało, a nam to pasuje, a co gorsza, wcale się tym nie przejmujemy. I pewnie dlatego tak namiętnie przeglądamy newsy, które w gruncie dotyczą tego samego. Wojny, głód, spekulacje, spiski, stare-nowe modele procesorów, telefonów czy drogich aut, cichodajki, które świecą gołym tyłkiem, i mięśniacy, obijający mordy w kwadratach, prostokątach czy innych fikuśnych miejscach. Ekscytujemy się tym i głupio tracimy energię, zamiast skupić się na tym, co najważniejsze. Cały czas brniemy w ślepe uliczki, a już prawdziwym hitem jest to, jak ktoś zgrabnie wmówił grubasom, że mogą żreć na potęgę, bo tylko wtedy są pozytywni, utwierdził przeciętne kobiety w tym, że najlepszy jest ogródek sąsiada z południa czy wschodu, i przekonał mądrych inaczej, że dwa gniazdka czy wtyczki znaczą tyle samo co gniazdko i wtyczka razem.

Innym przykładem tego szaleństwa może być nowoczesny system prawny, ogromna, bezduszna machina, fabryka złudzeń, w której zbyt często skazuje się niewinnych, a po latach wypłaca niektórym marne ochłapy, ale rzecz jasna tylko tym bardziej awanturującym się, z krawatem i zgrają prawników u boku.

Duża część z nas uważa za niepodważalne dowody DNA czy odciski palców, tymczasem dla ludzi z odpowiednią wiedzą ich podłożenie nie stanowi najmniejszego problemu. Wierzymy w sprawiedliwość tak samo jak w emerytury i mocne, stabilne fundamenty systemu bankowego, chociaż to bomby z opóźnionym zapłonem, piramidy finansowe, w których wszystko kreowane jest z powietrza.

Nie chcemy myśleć o tym, że ludzie na górze zmieniają ciągle zasady, zachowując się właściwie jak chorągiewka na wietrze. Oni w ogóle zbyt często podejmują za nas złe decyzje, a zabranianie wstępu do lasów czy stosowanie odpowiedzialności zbiorowej i zamykanie wszystkich jak leci, we własnych domach, to największa zbrodnia przeciwko ludzkości, a dokładniej mówiąc gigantyczny eksperyment psychologiczny, w których słabszych doprowadzono do granic wytrzymałości lub śmierci, zaś niepokornych oznaczono jak bydło, wyłuskując i oddzielając od bezmyślnej tłuszczy i tłumu.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to przykład ekstremalny, tymczasem podobne cuda dzieją się każdego dnia. Weźmy choćby auta elektryczne, które tak ochoczo promuje się jako krystalicznie czyste, chociaż wszystko wskazuje na to, że ich całkowity wpływ na środowisko woła o pomstę do nieba.

A hodowanie biurokracji? Promowanie głupich ludzi? Tolerowanie różnych śmieci i wycofywanie ich dopiero wtedy, gdy zrobi się głośno i producenci zbyt mocno się obłowią?

Przez takie głupoty tracimy cenny czas, a jak bardzo jest ważna każda sekunda, pokazują najprostsze przykłady. Przyjmijmy, że jakiś samolot ma prędkość dwieście pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. To naprawdę bardzo niewiele dla typowych maszyn, które normalnie wyciągają nawet dziewięćset, ale może zdarzyć się przy starcie czy lądowaniu. Jak łatwo sobie policzyć, już przy tej prędkości ogromna, ciężka bryła metalu, pełna szkła i plastików, płynów i gazów w jedną sekundę może przelecieć nawet sześćdziesiąt metrów.

Ile katastrof miało miejsce, bo gdzieś, kiedyś zabrakło metra czy dwóch? Ilu by nie było, gdyby coś wydarzyło się sekundę wcześniej czy później?

Jeżeli to do nas nie trafia, to weźmy samochód jadący pięćdziesiąt na godzinę. Ten w sekundę przebędzie około czternaście metrów, czyli długość mniej więcej trzech typowych aut osobowych.

Pomyślmy też, a może zwłaszcza, o ludziach starszych, których tak ochoczo, w białych rękawiczkach, spycha się na bok. Staruszkowie być może nie nadążają za nowoczesną techniką, mają za to ogromne doświadczenie życiowe i wiele czasu na myślenie.

Czy zupełny brak pomysłów na wykorzystanie ich potencjału nie dowodzi tego, że ktoś celowo niszczy tu konkurencję? A może mówienie, że jest to tylko i wyłącznie kwestia budżetu, to zwykła ściema, typowa zasłona dymna?

Czas jest niezwykle ważny w życiu każdego, o czym wyraźnie mówią wszyscy znani twórcy. Gdy piszesz codziennie jedną stronę tekstu, twój talent wzrasta nieporównywalnie bardziej niż wtedy, gdy robisz to od czasu do czasu. Tak jest właściwie zawsze, gdy trenujemy ciało lub umysł, i temu nie można zaprzeczyć.

Na tej zasadzie opierają się tak zwane sprytne metodyki wytwarzania oprogramowania, w których wielki, ogromny monolit zastąpiono krótkimi, lecz regularnymi sprintami. W teorii to dobra zmiana, w praktyce różne firmy, zamiast zrobić coś raz, a dobrze, stworzyły i dopracowały do granic możliwości patologię, i co chwila wypuszczają kolejne wersje swoich produktów, które różnią się ledwie detalami.

To niestety ogromna bolączka całego świata, przez którą borykamy się z masą śmieci. Ludzie zbyt mocno kochają odkładać wszystko na później. Nazywane jest to prokrastynacją. Cały czas robimy to w życiu zawodowym i prywatnym i tak naprawdę nie żyjemy, zawieszeni między teraźniejszością i przyszłością. Gdy jesteśmy mali, uczymy się na potem, na całe swoje dorosłe życie. Tak samo jest ze studiami, po których przychodzi robienie kariery, odkładanie pieniędzy, spłacanie mieszkania i samochodu i być może jeżdżenie po świecie.

Kapitalizm nauczył nas, żeby tylko konsumować, a zakładanie rodziny i ważne rzeczy zostawiać na koniec, zbyt często jednak jest zbyt późno, gdy koniec nadchodzi.

I co? Czy takie życie nie jest kolejnym przykładem gigantycznego marnotrawstwa? Kolejną, niewybaczalną zbrodnią na całej ludzkości?

 

Jedno z mieszkań na warszawskiej Ochocie

Testosteron i progesteron. Cały czas w głowie miał tylko te dwa słowa. To były nazwy dwóch hormonów, męskiego i żeńskiego. Wyszukał je w Wikipedii, a ona nigdy się nie myliła. Były oczywiście i inne, ale tych nie pamiętał. Nie był nigdy dobry z chemii, matematyki ani przedmiotów ścisłych. Dzieciaki w szkole trochę się z niego śmiały, że jest debilem, ale w sumie nie miał do nich pretensji.

W ogóle do nikogo nie miał pretensji, nawet do swoich starych. Dali mu to, co mogli, i nic więcej, bo tego nie mieli. Zrobili dokładnie to, co potrafili najlepiej. Nawet nie chciał myśleć, jak twardy, czerwony kutas ojca wbija się w bezbronną matkę, a ona zaciska zęby, a potem męczy się z nim, pasożytem w środku, przez całe dziewięć miesięcy.

Chciał być od nich lepszy, mądrzejszy, założyć szczęśliwą rodzinę i ogólnie zrobić więcej niż oni. Od dawna był gotowy, ale dziewczyny omijały go szerokim łukiem. Robił dosłownie wszystko, żeby to zmienić, i mógł zarzucić sobie jedynie to, że wcześniej nie wiedział o tabletkach czy zastrzykach z hormonami. Gdyby je brał, wszystko pewnie wyglądało by inaczej, a tak, no cóż, jak pech, to pech.

Zacisnął zęby i włożył rękę do kurtki, w której trzymał swój ulubiony scyzoryk. Kupił go rok temu i od razu polubił. Sprzęt pochodził ze Szwajcarii i, jak dotąd, sprawował się bez zarzutu. Czuł w tym jakąś sprawiedliwość dziejową, gdy go używał. Cięcia wychodziły idealnie proste, i jak dotąd nikt nie protestował ani nie krzyczał. I właśnie dlatego nigdy nie oszczędzał na takich rzeczach. Dobra jakość jest warta każdej możliwej ceny.

 

Siedziba jednej z gazet, Warszawa

– Czym mnie dzisiaj zaskoczycie? Może zaczniemy od lewej do prawej? – Redaktor naczelny uśmiechnął się złośliwie do podwładnych, którzy wydawali się być ledwo żywi po kolejnym długim weekendzie.

– Ukry znów zaszaleli w Warszawie. Tym razem rozpieprzyli dziesięć aut i potrącili małolatkę.

– Michał, nie możemy źle pisać o współbraciach Słowianach. Są buforem między nami i wielką Rassiją. Poza tym pies nie weźmie, jak suka nie da. Jeżeli kogoś można winić, to tylko nas, że sami tolerujemy patologię.

– Sam dobrze wiesz, że ktoś chce rozpierdolić kraj od środka. Dziel i rządź. Zdradzieckie kurwy u władzy, książęta zza zagranicy, którzy chętnie posuwaliby każdą możliwą małolatkę, i niektórzy księża, o których lepiej nie mówić.

– I tak dalej, i tak dalej. Krzysiek, pewni ludzie zainwestowali zbyt dużo kasy w różne tematy. Nie możemy im psuć biznesów, bo sami się nami zainteresują.

– Nie powinni wpuszczać ludzi niskiego sortu. I chuj niech mnie strzeli, jeśli nie mam racji.

– Powinni, nie powinni, koniec dyskusji. Papa jest święty, kremówki z PKP najlepsze, a Ukraińcy to bracia, na dobre i na złe, do samego końca, ich albo nas. Nie srajmy we własne gniazdo. Paniał? – Naczelny nie czekał na potwierdzenie i wskazał kolejnego asa dziennikarstwa śledczego. – A co u ciebie, Paździoch?

– Zdzisław Walicki, siedemdziesiąt cztery lata. Katarzyna Janicka, sześćdziesiąt pięć. Wrocławski i inni. – Marian Waligórski, zwany Paździochem ze względu na trudny i upierdliwy charakter, kilka razy dostał dziennikarskiego Pulitzera i nigdy nie czytał z kartki, i tak było i tym razem.

– Co to jest? Koncert życzeń? Czy spotkanie geriatrów? Na litość boską, streszczaj się, człowieku. Czas to pieniądz. Nie mamy całego pieprzonego dnia.

– Na razie potwierdziłem czterdzieści przypadków, i to tylko z kilku miesięcy. – Dziennikarz kontynuował, niewzruszony zachowaniem szefa, który lubił przerywać, ale nie ze złości, tylko dlatego, że miał taki styl bycia. – Zabierały ich karetki, ale nigdy nie docierali do szpitali. W ogóle nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, a to były czasy, gdy erki stały w kolejkach i ciężko było zrobić jakiś większy przekręt.

– Może ich spalono albo leżą w masowym grobie? – Abramski potarł ręką o skroń. – W sumie bym się nie zdziwił w tym burdelu.

– To dlaczego ich telefony logowały się do sieci nawet kilkanaście dni potem?

– Myślisz, że zostali porwani?

– Możemy mieć nową aferę skórek.

– No nie wiem, kto by tam chciał porywać staruszków. – Zamyślony naczelny złapał się dłonią za podbródek. – Potencjalnie może być wtopa, z drugiej strony temat na pierwszą stronę. Dobrze, spróbuj.

– Dzięki, szefie.

 

***

 

– Cześć Janek, Marian z tej strony. Co u Haliny? Tak? Wszystko OK? A jak ostatnie ferie? Słuchaj mnie, chciałbym się spotkać. Kiedy będziesz na dyżurze? Wtorek wieczorem? Dobra, wpadnę. Nie, nie, nic się nie stało. Mam tylko kilka pytań do tego, jak normalnie działacie. Dzięki, stary. – Waligórski odłożył słuchawkę telefonu i zaciągnął się papierosem, odłożył go do taniej, aluminiowej popielniczki, jeszcze z PRL, i z zadumą spojrzał na tablicę, na której rozpisywał wszystkie wątki prowadzonego śledztwa.

– Przestań tu kurzyć, do jasnej cholery. Śmierdzi jak na Centralnym przed remontem. – Do pokoju niespodziewanie wparowała Anna, za którą mocno oglądała się połowa redakcji, oczywiście ta męska, i której równie mocno nienawidziła cała reszta, ta żeńska i mniej urodziwa.

– A co ty nagle taka święta? Napięcie jakieś? Ruchacza zabrakło czy okres się spóźnia?

– Nie twój zasrany interes – warknęła. – Co mamy dziś na tapecie?

– Właśnie gadałem z kolesiem, z którym chodziłem do podstawówki. Będę musiał przejrzeć ich procedury. Jak wygląda wyciąganie człowieka z domu, i tak dalej.

– Naprawdę myślisz, że ktoś potrzebował starych grzybów? Na części się nie nadają. Ja bym jeszcze zrozumiała, jak ktoś chce zwolnić jakąś kamienicę, ale żeby tak masowo? Myślałam, że to już za nami.

– No właśnie nie mogę tego rozgryźć. Są różne zboczenia, ale pukanie staruszków można z góry wykluczyć. Gdyby stwierdzono COVID, to pewnie wszystkim by się opłaciło. A tu nie ma ciała, nie ma kasy. No i nazwiska nie wypłynęły w żadnych rejestrach.

– Kto ci w ogóle nadał ten temat?

– Znajomy znajomego powiedział, że krewni złożyli zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Sprawie regularnie ucinano łeb. Góra nie chciała psuć statystyk, ale ja, prawdę mówiąc, zupełnie tego nie kupuję.

 

Złote Tarasy, Warszawa

Waligórski siedział w jednej z modnych restauracji w Warszawie i patrzył na młodą kelnerkę, która nerwowo kręciła się między stolikami. Widać było, że niedawno przyjechała do stolicy, bo nie ubierała się jeszcze zbyt wyzywająco i wydawała się brać do siebie zasady mówiące, że kobieta ma być cnotliwa. Mężczyzna widział liczne, drobne gesty, które o tym świadczyły, i doskonale wiedział, że tak będzie do pierwszego momentu, gdy dziewczyna nie będzie miała na czynsz czy jedzenie, posmakuje ostrego ruchania czy chemicznych koktajli, które robiono w zbyt wielu miejscach, albo dostanie gotową pigułkę gwałtu.

– Ehhh – westchnął, pamiętając, że dwadzieścia lat wcześniej też był pełen ideałów i na początku wszystkimi sposobami próbował zdobyć uznanie szefa, później szefa jego szefa, i tak po kolei.

Dziewczyna z knajpy najwyraźniej nie weszła na tę ścieżkę, on jednak z góry doskonale wiedział, co znajdzie na końcu. Życie bardzo szybko uczyło największych twardzieli, że są przywódcy stada, ich podnóżki, podnóżki podnóżków, i tak dalej, i jak góra czegoś nie chce, to nigdy tego nie będzie.

– Szefowa! Setkę! Albo dwie! – Dwa stoliki dalej jakiś facet z łańcuchem na szyi pstryknął palcami i niezbyt dyskretnie beknął, a jego kobieta, wytapirowana niunia w obcisłej, skórzanej mini zrobiła do niego pełne zachwytu, cielęce oczy.

Wpu-u-ścić chamstwo na salony – pomyślał Waligórski, widząc tani makijaż blondyny, wysokie szpilki typowej, rasowej kurwy i całkowity brak cycków, który świadczył, że kark nie zdążył jeszcze zarobić, żeby dać jej na operację.

– Czy podać coś panu jeszcze? Jedzenie smakowało? – Jego rozmyślania przerwał kelner, który najwyraźniej postawił sobie za punkt honoru krycie błędów koleżanki kelnerki, i pewnie miał nadzieję na kilka upojnych nocy.

– Tak, dziękuję. Poproszę kawę. Ale nie jakieś latte czy inny fikuśny wynalazek, tylko starą, dobrą, podwójną czarną. I powie pan tej pani, o tam, że proszę o rachunek.

– Już służę. – Mężczyzna uśmiechnął się porozumiewawczo i oddalił się w kierunku zaplecza.

 

Jedno z blokowisk na Ursynowie

– Monika, wujek przyszedł. – Starsza kobieta spojrzała z kuchni na nastolatkę z irokezem, która weszła do mieszkania, niemal trzaskając przy tym drzwiami. – Gdzie byłaś?

– Wujek, chujek. – Dziewczyna zrobiła balona z gumy, którą cały czas międliła w ustach.

– Odzywaj się jakoś, młoda damo. Doszedł do czegoś i należy mu się chyba jakiś szacunek.

– Żadna baba go nie chciała. Może mu nie staje?

– Marsz do pokoju! Masz szlaban! – Babcia Genowefa wyraźnie się zdenerwowała i pokazała kierunek palcem.

– Jasne. Jasne. Tylko to umiesz. Dawać szlabany.

– Przepraszam cię za nią. – Kobieta uśmiechnęła się do mężczyzny, który siedział wraz z nią.

– Zwykły, normalny, młodzieńczy bunt. – Waligórski machnął ręką. – Doskonale to rozumiem. A jak Zdzisiek?

– A dalej obraca się w wielkiej polityce.

– Nie znudziło mu się jeszcze?

– Znasz go przecież. Prędzej wyciągnie kopyta niż przestanie się bawić w to gówno.

W tym momencie dało się słyszeć dzwonek do drzwi wejściowych. Babcia wstała, poszła i otworzyła, a potem wróciła i zakomunikowała:

– O wilku mowa.

– Cześć, młody! – Zdzisław Jagoda nawet po latach miał w sobie niezwykłą charyzmę i energię. – Co tym razem tropisz?

– Przekręty w papierach na COVID.

Dziadek nie odezwał się dłuższą chwilę, tylko spokojnie usiadł naprzeciwko przy stole w kuchni, wyjął tytoń i bibułkę, własnoręcznie zrobił skręta i powoli go odpalił, a potem rzekł z właściwą sobie mądrością i zadumą:

– Uważaj młody. Na niektóre rzeczy możesz być za krótki, i nawet ja nie będę mógł ci pomóc.

– Powiedz mi, jak to jest, że smród kręci się wokół tych samych ludzi, ale, kiedy nie spojrzysz, zawsze siedzą w komisjach?

– To proste. Różne rzeczy dzieją się tylko wtedy, gdy dają zysk na samej górze. Osiemdziesiąty dziewiąty to był największy przekręt zeszłego stulecia, taka bajka dla dużych, grzecznych dzieci. Wszyscy się dogadali w Magdalence, sprzedali fanty z Żarnowca i tak naprawdę nigdy nie odsunęli od żłobu.

– To komuchy dalej sterują tym burdelem?

– Chodź do pokoju. Wypijemy kielicha i pogadamy o męskich sprawach. – Dziadek puścił oczko do żony. – Daj nam stara jakiegoś ogóra i szynki, ale tej lepszej, nie konserwowej, bo po tamtej mam zgagę.

Przeszli do dużego pokoju, gdzie Jagoda rozlał spirytus z barku do dwóch kieliszków i wzniósł toast:

– Za prawdę i dobrych ludzi.

– Za prawdę. – Waligórski stuknął się z nim i wypił do dna, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, bo spirytus był naprawdę mocny.

– Tak naprawdę nie wiadomo, kto tym steruje. Od lat są plotki, że podmieniono Jaruzela i innych. – Jagoda zaczął mówić z widocznym rozgoryczeniem. – Kto wie, może dlatego nie wyszło nam z atomówką? I była jeszcze pewna kobieta. Przewijała się kilka razy, i byliśmy pewni, że to jakieś siły nadprzyrodzone… albo z innej planety.

– Kosmici? Nie pomyliło ci się coś, dziadek?

– Możesz się śmiać synek, ale ja wiem swoje. Ludzie z pierwszych stron gazet to tylko pionki, zwykli figuranci. Chcesz, to nie wierz, ale obalić rząd można łatwo, a cała ta demokracja, liczenie głosów i uchwały w imieniu ludu pracującego miast i wsi to największe kłamstwa, jakie można wymyślić. Nawet tysiące takich jak ty, idealistów, nic tu nie zmienią.

– I co? Niby mam nic nie robić?

– Chce ci się w to bawić? OK, to się baw. Ale jak przyjdzie do ciebie ktoś mocny, i powie, że masz zamknąć ryj, to zrób to. Bezwarunkowo. – Jagoda spojrzał w oczy swojego szwagra. – Nie chcę odwiedzać kolejnego grobu na Woli czy Powązkach. Dobra, a teraz powiedz, nad czym konkretnie pracujesz.

– Iluś ludzi zabrano z domów, przyklepano im COVID, ale nigdy nie znaleźli się w szpitalach. Komenda główna ukręciła łeb całej sprawie.

– Może chodzić o statystyki – mruknął Zdzisław – albo rzeczywiście coś jest na rzeczy. Co teraz?

 

Tydzień później

Szpital wojewódzki, Warszawa

– Katarzyna Janicka. – Waligórski patrzył na mężczyznę w średnim wieku, który usiadł wraz z nim w jednym z pustych pokojów zabiegowych.

– Nie słyszałem.

– Zdzisław Branicki.

– Nie znam gościa.

– Zdzisław Walicki.

– A spieprzaj pan w chuj. – Sanitariusz się zjeżył, gwałtownie wstał i pokazał drzwi. – I nie wracaj więcej. Rozmowy nie było.

– Ale po co od razu te nerwy?

– Idź pan już sobie. – Mężczyźnie zaczęły drżeć ręce. – Gdyby nie znał pan Janka, to inaczej byśmy sobie pogadali.

 

***

 

Przypadkiem podsłuchał rozmowę tamtych dwóch facetów, i zastanawiał się, co zrobić dalej. To było nawet dziwne, bo dziadek, o którego pytał dziennikarz, miał najsłabsze serce ze wszystkich, i nie trzeba było wyciągać scyzoryka.

Stał tak kilka minut i w końcu tylko wzruszył ramionami. Może i byli inni dziadkowie, i ktoś się z nimi zabawił. A może miał cichych wielbicieli i naśladowców w innych szpitalach. To byłoby w sumie coś. Dziennikarz chyba niewiele wiedział, a jak będzie dalej węszyć, to się coś wymyśli, jak zawsze.

Na razie były inne sprawy. Trzeba było pospieszyć się z pracą i wyjść o czasie. W domu czekała go niewielka nagroda, czyli możliwość obejrzenia koronacji Karola. Nieważne jak wyglądała, albo kto tam był. Chciał rzucić okiem na cały ten przepych i blichtr i utwierdzić się w przekonaniu, że to, co robi, jest słuszne.

Bo dlaczego tylko ci na górze mają mieć jakąś przyjemność w życiu?

Tak dużo ludzi mówiło, że rodzina Windsorów miała coś na sumieniu. Do dziś ciągnął się za nimi smród przez księżnę Dianę. Można mówić, co się chce. Nawet, gdyby nikt nie przysłużył się do samego wypadku, to i tak według niego winni byli dręczenia niewinnej kobiety, a ona, omamiona wizją władzy i siły, poszła na rzeź jak na sznurku.

Ktoś tam się mocno zabawił, a jemu nie wolno?

Powoli włożył mopa do wiadra, wycisnął i wrócił do mycia korytarza.

 

Restauracja obok dyspozytorni pogotowia ratunkowego

– Zlał mnie ciepłym moczem, do tego nasrał i przyklepał. – Waligórski spojrzał na Jana Znachorskiego, który załatwił mu rozmowę z sanitariuszem w szpitalu, potem ukroił schabowego, włożył go do ust i zaczął się nim delektować.

– A dziwisz się? Od każdego cowidowca wszyscy dostawali konkretną kasę. Od miesięcy się mówi, że w papierach jest kilka tysięcy dusz za dużo.

– Ale on się wkurzył, gdy usłyszał konkretne nazwisko.

– Trochę nie w jego stylu, ale to mogło być wszystko, od łańcuszka przez kartę do bankomatu na kilku Jagiełłach skończywszy.

– To sanitariusze kradną?

– Kradną, kradną, od razu kradną. – Jan wzruszył ramionami. – Pożyczają, mój drogi, pożyczają. Ludzie to tylko ludzie, i czasem nawet największym twardzielom puszczają nerwy. Kredyt, żona, długi, wiesz, jak jest. Już lepiej, jak im się coś do łapy przyklei, niż żeby mieli pawulon wpuszczać.

– Ale ty znasz tego gościa.

– Nie chodzimy do łóżka. Kumpel to kumpel. I tyle. Ale OK. Porozmawiam i obadam, o co tam chodzi.

 

Jedno z mieszkań na warszawskiej Ochocie

Tego dnia znów miał ochotę świętować, postanowił jednak, że nie będzie przesadzać. WHO ogłosiło koniec pandemii, a to oznaczało zniesienie wszystkich głupich nakazów i zakazów.

W sumie to był naprawdę dziwny czas. Z jednej strony ktoś z góry zmusił ich do różnych rzeczy, z drugiej dał mu masę możliwości, z których skwapliwie skorzystał. To był w ogóle piękny czas dla różnej maści artystów. Mogli tworzyć swoje dzieła, i nie musieli obawiać się policjantów, którzy biegali z miarką i sprawdzali, czy ludzie stoją metr osiemdziesiąt pięć czy dwa od siebie. Jego matka mówiła kiedyś, że nie ma co żałować drzew, gdy płoną lasy, i jedyne, czego naprawdę żałował, było to, że nie miał takich dojść i ekscytacji jak ludzie na zgniłym zachodzie. Tam podobno płonęły całe domy ze staruchami, nie to, co w zaściankowej Polsce.

Tak w ogóle, ciekawe było patrzeć na to, co robił cały świat. Czasem zastanawiał się, kto jest najgorszym lub najlepszym narodem na świecie. Amerykanie hałasowali i mieli wszystko, co największe. Chińczycy robili swoje, nie zdradzając się niczym, i każdy przy nich zachowywał ostrożność. Z kolei wszyscy Hindusi, jak facet z WHO, omamili rozsądnych ludzi niczym sekta. Te ich piękne, wyreżyserowane uśmiechy, miękkie ruchy i pozorna nieporadność to była mieszanka piorunująca i koń trojański w jednym. Nikt nie wierzył, że tacy mili, przyjaźni krasnale mogą mieć swoje własne zdanie, tymczasem oni powoli i cierpliwie opletli świat niewidzialnymi mackami, i umieścili swoich w rządach, firmach i organizacjach.

 

Kilka dni później

Dyspozytornia

– Z tamtym starym, o którego pytałeś, to jakaś bardzo podejrzana sprawa. Przywieźli go i normalnie wrzucili na oddział, i nie powinno nic być, ale zszedł bez żadnej wyraźnej przyczyny.

– Działanie osób trzecich?

– Nikt tego oficjalnie nie potwierdził, ale mój kumpel jest obsrany, bo przy Walickim znaleziono paczkę zapałek.

– I co z tego?

– Czechowice-Dziedzice. Takich nie produkuje się od lat. W tym szpitalu widziano je zawsze przy ludziach, których śmierci nie dało się racjonalnie wytłumaczyć.

– Dlaczego to takie dziwne?

– Zawsze to samo pudełko, i to nowe, zupełnie, jakby ktoś miał linię produkcyjną i robił je na świeżo.

– Mamy seryjnego?

– Możliwe.

– Może to stare zapasy?

– Niemożliwe. Papier na pudełkach zawsze był kiepski. One dawno by się zestarzały.

– Czyli mamy charakterystyczny trop i ktoś zamiótł to pod dywan?

– Cały świat się wtedy walił i palił. Do szpitala trafiały setki pacjentów, za których można dostać grubą kasę. Myślisz, że komuś byłoby na rękę robić śledztwo albo, nie daj Boże, zamykać cały szpital?

– Były jakieś sekcje?

– No właśnie nie. Zrobiono kremacje.

– Że co?!

– Co się stało, to się nie odstanie.

 

Jedno z mieszkań na warszawskiej Ochocie

Ludzie nie chcieli już myśleć o strasznym czasie, gdy poddali się grzechowi zbiorowej ignorancji i rezygnacji, a on to widział. Zapomnieli, jak grzecznie siedzieli w domach, albo ze wściekłością zmuszali innych do noszenia szmat na twarzy.

To był również raj dla wszelkiej maści hochsztaplerów i oszustów. Celebryci kręcili reklamy, gdzie bredzili o ostatniej prostej. Sprzedawcy suplementów mówili o kolejnych cudownych substancjach, a grube ryby tworzyły fabryki, w których nie powstawało nic oprócz pustych faktur. Cała operacja była bardzo na rękę władzom. Kontraktowały miliony dawek na kolejne lata, choć było wiadomo, że patogen mutuje, i nie da się za nim nadążyć. Tworzyły kolejne ograniczenia, a zaraz potem, po wszystkim, dziwnym trafem zapominały je zdjąć, zasłaniając się dobrem ogółu.

Wszystko trwało do momentu, gdy ludziom wciśnięto masę sprzętu komputerowego i innych rzeczy. Koniec pandemii nastąpił, gdy rynki się mocno nasyciły.

Popatrzył na swoje pudełka i postanowił, że na tę okazję trzeba przygotować coś bardzo specjalnego. Szkoda, żeby się zmarnowały.

 

Jedno z mieszkań w blokowiskach na Ursynowie

– Popytałem tu i tam, po starej znajomości. – Zdzisław Jagoda uśmiechnął się z zadowoleniem, a potem spoważniał. – Ludzie w szpitalach zostali okaleczeni, ale nikt nie zareagował. Policja miała ważniejsze sprawy na głowie, a szpital nie chciał tracić kasy. Znalazłem przy okazji coś znacznie większego, wpierw jednak trochę historii. W dwa tysiące ósmym prokuratura okręgowa wszczęła pewne śledztwo w Warszawie. Dotyczyło między innymi działalności CIA w Polsce. Śledczy drążyli temat, a dwa lata później spadła nasza tutka.

– Myślisz, że to robota Amerykanów?

– Polacy narazili się różnym krajom. Popatrzmy teoretycznie. Sprawę mogli załatwić Rosjanie, ale i Amerykanie, mogło też tak być, że ci ostatni coś wiedzieli, ale nie przekazali naszym. Albo rozegraliśmy to sami między sobą. Bliźniak miał swoich wrogów.

– Ale Amerykanie? Przecież pomogliśmy im w Iraku, i zawsze byliśmy za nimi.

– Z czym ci się kojarzą Klewki?

– CIA. Tortury. Dżihad.

– Bingo. A wiesz, gdzie dokładnie się logował telefon tego Pietraszka dwudziestego lipca zeszłego roku?

– Tylko nie mów dziadek, że okolice Klewek.

– Nie no, bez przesady. Ale dobrze kombinujesz. Na razie powiem tylko, że chodzi o jedną z baz wojskowych. Pytanie tylko, czy jak bardzo chcesz to drążyć.

– Naprawdę podejrzewasz Amerykanów?

– Może. – Jagoda wzruszył ramionami. – Często najprostsze wytłumaczenie jest najlepsze.

– Myślisz, że mogę nastąpić komuś na odcisk?

– Nie wiem, ale nie chcę dla ciebie źle. Daj mi trochę czasu, to posprawdzam kolejnych z listy. Nie może to wyglądać podejrzanie.

– Jasne.

– A czy możesz dzisiaj porozmawiać z Moniką?

– Co znowu zmalowała?

– To, co zawsze. Nie szanuje historii. Śmieje się z nas. Stara nie ma do niej już siły.

– Dobra. – Waligórski wstał i przeszedł do małego pokoju, gdzie zapukał w drzwi, a potem wszedł.

– Cześć Monika. – Spojrzał na nastolatkę na łóżku i pokazał na krzesło. – Mogę się przysiąść?

Dziewczyna milczała, a Waligórski zamilkł, ale tylko na chwilę.

– Zła jesteś? Na cały świat?

– No. – Jej szept ledwo było słychać zza poduszki, którą cały czas przystawiała do ust. – Bo starzy tylko się przypieprzają i żyją jak grzyby.

– Oni pamiętają PRL i strajki, braki w sklepach, osiemdziesiąty dziewiąty, zamach na papieża, Lecha jako prezydenta, i tak dalej. Chcą dla ciebie dobrze.

– Kurwa, to wszystko jak bitwa pod Grunwaldem!

– Dobrze powiedziane. Dla ciebie normalne jest jechać metrem czy patrzeć na te wszystkie sieciówki. Oni tego nie mieli.

– Ale ja mam. Nie muszę lampić się do ołtarzyków.

– Każdy tam wraca. I ty też kiedyś będziesz. To od nas silniejsze. Oni wychowali ciebie, jak mogli, a ty musisz ich wychować.

– Starzy są głupi.

– Pociesz się, że jak będziesz stara, ich już nie będzie. Sama będziesz decydować, jak będzie wyglądać ten świat.

– Jeździłeś trochę. Jak tam jest?

– Wlej do szklanki wodę, potem dolej coli. Jak będziesz lać, płyn się mocno wzburzy, a potem wyrówna. Jak byłem młodszy, wszystko było wzburzone i się mieszało. Teraz na każdym rogu masz te same sklepy i marki. Jak pojedziesz do Niemiec, Francji czy innego kraju, zobaczysz to samo, ale niektóre rzeczy będą o wiele gorsze, bo oni budowali je znacznie wcześniej niż my w Polsce. Jak chcesz zobaczyć zupełnie coś innego, musisz pojechać do Azji czy Afryki, może do Ameryki Południowej, gdzie ludzie żyją w zupełnie innych systemach.

– Ale te wszystkie epidemie i problemy to okropieństwo. Za dużo tego.

– Kto ma pieniądze?

– Jak to kto? – Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. – Rząd. On ma wszystko.

– Gówno prawda. Rada ministrów chodzi na krótkiej smyczy. Wszystkie banki są prywatne. A jak jest kasa, można wszystko zrobić, nawet wprowadzać swoje agendy.

– Wujek, czy ty naprawdę myślisz, że to wszystko, to całe zło jest zaplanowane? To podwójnie straszne.

– To nie jest tak, że nagle zabrakło wszystkim żywności. Albo że wszystkie samochody świata zaczęły truć z dnia na dzień. Ktoś to sprzedał, a ludzie nie potrzebują więcej. Nie chcą ich zmieniać, to się ich do tego zmusza.

– Czyli kanał.

– Chuj wielki i bąbelki.

– Przynajmniej nie pieprzysz trzy po trzy.

– Jak inni?

– Jak inni.

 

Dwa dni później

Siedziba jednej z gazet w Warszawie

– Paździoch, na dywanik do starego. – Waligórski dostał polecenie, gdy wchodził z rana do redakcji, i do razu skierował się do odpowiedniego gabinetu, gdzie wszedł, starannie zamykając za sobą drzwi.

– Jak twoje śledztwo? – Naczelny był bezpośredni.

– Ludzie nabierają wody w usta, i coś jest mocno na rzeczy, tylko nie wiem do końca co. Może być nawet tak, że zabijano ich w szpitalu.

– Coś ich łączyło?

– Dwóch to byli nauczyciele, jeden to profesor PAN.

– Umysły ścisłe?

– Tak, ale nie tylko. Mamy znawców literatury i historyków.

– Ktoś mordował ludzi z kręgu nauki?

– Można tak powiedzieć.

– Miałem ci tego nie mówić, ale wczoraj na pewnej kolacji zadano mi pozornie niewinne pytanie. Ktoś się pytał, czy coś znaleźliśmy.

– To tylko dowodzi, że mam rację. Ciekawe tylko, skąd się dowiedział. Tablicę trzymam pod kluczem, a za Annę i osoby na zebraniu można ręczyć.

– Albo ktoś się skurwił albo…

– …mamy pluskwę.

– Właśnie. Bądź ostrożny.

– Sie robi, sie wie, szefie.

 

Szpital wojewódzki, Warszawa

– I znowu się spotykamy. – Waligórski spojrzał na sanitariusza, który wydawał się być znacznie bardziej przyjaźnie nastawiony niż ostatnio.

– Znowu. – Ten burknął.

– Ma pan tę listę?

– Mam.

– I co? – Waligórski spojrzał pytająco, widząc, że tamten nic nie wyciąga.

– Jest tylko jedno nazwisko. Zdzisław Porost. Przejrzałem dane w systemie i tylko on zawsze był w tamtym okresie. I co teraz?

– A co ma niby być? Napiszę tekst, przyjedzie policja. A tu jest mój mały dowód wdzięczności. – Dziennikarz wyjął zza pazuchy kopertę, a sanitariusz otworzył ją dobrze wytrenowanym ruchem, tylko rzucił okiem i skomentował:

– Robić z panem interesy to czysta przyjemność.

Waligórski wyszedł z budynku i właśnie podchodził do swojego samochodu, gdy niespodziewanie ktoś złapał go od tyłu, uderzył o karoserię i poprawił pięścią w nos. Mężczyzna upadł. Stracił przytomność.

 

***

 

– I na co to było? – Pierwsze, co zobaczył, to Jagoda, spokojnie palący papierosa obok jego łóżka w pokoju przeznaczonym dla jednego pacjenta.

– Co? Co się stało? – Waligórski złapał się za bolącą głowę i zaczął kaszleć przez gęsty dym.

– Ty mi to powiedz. Według świadków dostałeś zwykły wpierdol. Sprawca zabrał portfel i kluczyki. Furę znaleziono, niestety spalona.

– Szkoda. Ale żeby tak w biały dzień?

– A coś ty myślał? Że to harcerstwo? Gra w piłkarzyki? Komuś się mocno nie spodobało twoje śledztwo. Wynajęli pewnie kogoś ze Wschodu.

– Ja już go gdzieś widziałem.

– No widzisz. Może cię śledził.

– Nie. To mi wyglądało na amatora.

– I tu się zgadzamy. Pogadałem z kumplami, i na razie damy ci wóz z szoferem. Powinno wystarczyć.

– Dzięki, ale nie. Stary będzie wkurwiony, mimo to pokryje koszty transportu.

– Jak sobie chcesz. Ale człowieka przed drzwiami postawię.

– OK. Niech ci będzie.

 

***

 

Tamten człowiek wrócił, i Zdzisław cieszył się, że tak tanio wynajął zbira, który ściągał długi. Znalazł go na jednym z forów, a ten dosyć szybko namierzył dziennikarza i przyczepił mu jakąś elektroniczną pluskwę. Nie obchodziło go, czy był to airtag od Apple, szpiegująca apka czy coś innego, ważne, że spełniło swoją rolę, i tamten dosyć szybko zareagował, gdy obiekt pojawił się w szpitalu. Zdzisław nie chciał go zabić, tylko mocno nastraszyć. Udało się wybornie, i teraz nie obchodziło go nawet to, że przed drzwiami jego pokoju stoi jakiś rządowy.

 

Kilka dni później

Siedziba jednej z gazet w Warszawie

– A ty nigdy nie odpuszczasz? – Anna weszła i podeszła do Waligórskiego, z troską oglądając jego siniec pod okiem, potem sięgnęła do kosmetyczki i wyjęła jakiś puder, którym zaczęła wszystko dokładnie maskować. – Stój, kurwa, i się nie ruszaj. No. Tak znacznie lepiej.

– A co niby mam odpuścić? – Przejrzał się w ekranie telefonu i z zadowoleniem stwierdził, że nic nie widać. – Dobra jesteś. A to, że mnie jakiś łobuz napadł, z niczego nie zwalnia. Wydzwoniłaś już tego gromowca?

– Zenka? Tak. Pokręci się i zobaczy.

– Tego całego Zdzisława ze szpitala już zgarnęli. Jagoda mówi, że to jakiś amator, zwykły leszcz, amator, który właśnie przygotowywał jakąś bombę.

– Twój słynny wujek. Ciekawe, że ci nie do końca pomaga w śledztwie.

– Nie lubię się ślizgać na cudzej dupie.

– No to tu masz numer. Do boju ogierze.

 

Olsztyn

– Co pan ma? – Waligórski spojrzał na mężczyznę, który siedział wraz z nim w samochodzie, i w sumie niczym się nie wyróżniał.

– Tam rzeczywiście działa baza wojskowa. Regularnie przyjeżdżają do niej ciężarówki z jedzeniem.

– Co w tym dziwnego?

– Dlaczego ciągle dowożą jedzenie zamiast robić je na miejscu? I dlaczego ciągle jeżdżą tam skośnoocy?

– Bo tak jest taniej?

– Nie żartuj pan sobie. Pojechałem za nimi. I wiesz pan co? Nie pracują w żadnej pieprzonej pizzerii ani budzie z chińskim żarciem. Znaleźli się dokładnie tutaj. – Zenek wskazał punkt na mapie. – Kiedyś tu była cementownia. Teraz jest wszystko zajęte, ale wciąż pilnowane.

– Pewnie właściciel chce to reaktywować.

– Sprawdziłem. Nigdy nie będzie mieć pozwoleń.

– No to zrobi jakiś mały prezent, i po sprawie.

– Nie da rady.

– Nie takie rzeczy odchodzą w tym kraju.

– Źle mnie pan zrozumiałeś. Żeby coś zrobić w tym miejscu, trzeba wszystko rozwalić i zbudować od nowa, inaczej problem będzie miała fabryka półprzewodników, o ta tu. – Zenek pokazał miejsce kilometr dalej. – Nie po to wpakowano tam miliardy, żeby jakaś mała, zapyziała cementownia im przeszkadzała.

– Czyli mamy coś bardzo niecnego.

– Dokładnie.

 

Siedziba jednej z gazet w Warszawie

– Te samochody są rejestrowane na słupów? – Naczelny spojrzał na tablicę Waligórskiego. – I mają kierowców wietnamców?

– Tak.

– Czyli mamy lotnisko i wietnamców?

– Tak.

– Do tego dochodzi baza wojskowa?

– Ja tego też nie rozumiem. To wygląda jak porozumienie międzynarodowe, ale na ogromną skalę. – Waligórski podrapał się po głowie.

– Potrzebujesz ludzi?

– Nie. Im mniej, tym lepiej.

 

Parking pod redakcją

Postawa naczelnego to był jeden cud, większe jednak zaskoczenie spotkało Paździocha, gdy zszedł po pracy do przydzielonego samochodu. Przy aucie z rękami skrzyżowanymi z przodu stało dwóch napakowanych mężczyzn w garniturach i czarnych okularach, a jeden z nich uchylił poły marynarki i pokazał broń i bardziej stwierdził niż zapytał:

– Marian Waligórski. Pojedzie pan z nami.

– A panowie to kto? SOP czy ktoś inny?

Mężczyźni zignorowali jego słowa, zablokowali go z dwóch stron i spokojnie poczekali, aż podjedzie czarny mercedes.

– Zapraszamy. – Ten sam mężczyzna otworzył mu drzwi z tyłu i zrobił gest dłonią.

Dziennikarz wzruszył ramionami i wsiadł do ogromnego, luksusowego auta, które powoli zaczęło wieźć go poza Warszawę. Był oddzielony od kierowcy szybą i najwyraźniej zamknięty. Czuł, że może chodzić o obecne śledztwo, a jego działania najwyraźniej kogoś zaintrygowały. Wiedział już, że to nie służby specjalne, jednakże nie mógł nic zrobić, bo jego telefon całkiem stracił zasięg. Po dłuższej jeździe podjechali pod sporą willę, gdzie drzwi auta otworzył mu służący w liberii.

– Zapraszam za mną. – Ukłonił się w pas i wskazał drogę.

Obaj przeszli do ogromnego gabinetu, gdzie za biurkiem siedział mężczyzna o wyraźnie słowiańskich rysach twarzy.

– Dzień dobry panu. Czego się pan napije? Może mały koniaczek? Albo whisky? – Gospodarz wstał i podszedł, podając rękę, i chociaż jego polski był doskonały, dziennikarz miał nieodparte wrażenie, że to obcokrajowiec.

– Whisky może być.

– Doskonale. Zapraszam. – Mężczyzna wskazał fotele obok, a po chwili służący przyniósł na srebrnej tacy dwie szklanki z drinkami. – Chciałbym pana przeprosić za małe nieporozumienie ze spalonym samochodem. Mamy niestety trudne czasy, i ludzie popełniają drobne błędy, gdy się uczą. Zapewniam, że ten, kto pana zaskoczył, dostał już odpowiednią reprymendę.

– Nic się nie stało. – Marian stracił rezon, nie wiedząc, co o tym myśleć i jak dobrać słowa.

– Jest też druga sprawa. Prasa to potęga. Ja rozumiem, że nowych ludzi w Polsce masa, i na początku różne rzeczy mogą się dziać, a wy panowie w redakcji macie prawo napiętnować to i owo.

– Do czego pan dąży?

– Prosto do celu, konkretnie i bez marnowania czasu. Podoba mi się to. – Nieznajomy mężczyzna wyciągnął szklankę na znak aprobaty i poczekał, aż Marian stuknie się z nim. – My bracia Słowianie powinniśmy się trzymać razem. Zachód ma swoje ciemne strony i próbuje nas poróżnić. Te wszystkie ideologie to okropna sprawa, ale ja nie o tym. Panie Marianie, przez kilka lat w Polsce rządziła Unia, czyli Niemcy, i ja nie mam pretensji, że wy piszecie u Ukraińcach. Rozjeżdżają dziewczynki i to straszna sprawa, ale proszę mnie dobrze zrozumieć. Oni, jak i wy, mają gorącą, słowiańską krew. Trzeba ich trochę okiełznać, zrobić, żeby poczuli się jak w domu, zbudować od zera wszystko, żeby mieli respekt. To wymaga czasu.

– Mówimy o gangach? – Marian aż sam się zdziwił, że wypowiedział na głos te słowa.

– Gangi to bardzo złe określenie. – Gospodarz uśmiechnął się smutno. – My mówimy raczej o grupach ludzi, którzy mają te same idee i interesy, i dbają o porządek.

– Rozumiem.

– Cieszę się bardzo, panie Marianie. Gdyby w przyszłości ktoś się wam naprzykrzał w redakcji, to powiedzcie tylko słowo i sprawa będzie załatwiona. – Mężczyzna podniósł ze stołu kartonik z numerem telefonu, który, jak dziennikarz stwierdził, był w sieci Iridium. – I widzę, że pana coś niepokoi już teraz.

W salonie zapadła cisza.

– Proszę się nie krępować. Tu sami swoi.

– Ktoś nas szpieguje, że tak delikatnie powiem. Nie mamy środków, żeby to załatwić.

– Nie docenia się pan. Proszę mi tylko jedno powiedzieć. Chodzi o to, żeby pozbyć się problemu? Permanentnie?

– Tylko dowiedzieć się czegoś więcej. Jak sam pan zauważył, lubię konkrety, a nie krycie się po kątach, jak jakiś tchórz.

– Być może będziemy mogli pomóc.

– Będę bardzo wdzięczny. Ale nie wiem, jak mógłbym zapłacić.

– Przyjaciele sobie po prostu pomagają. Nie prowadzimy negocjacji biznesowych, i to ja pana zaprosiłem. Proszę nie przejmować się drobiazgami.

– Tym bardziej dziękuję.

 

Kilka dni później

Gdzieś

Prostopadłościan był zrobiony ze szkła, i stał przechylony około czterdzieści pięć stopni od pionu. Anna z redakcji Waligórskiego obudziła się w środku z potężnym bólem głowy. Kobieta była naga, miała na ramieniu wenflon, na nogach metalowe obejmy, przypięte do prętów wychodzących z podłogi, i ręce skute nad głową metalowymi kajdankami, przypiętymi do pręta w suficie. Przez ściany widziała jakiś magazyn, i zrozumiała, w jak nieciekawej sytuacji jest, gdy do prostopadłościanu zaczęła wlewać się zimna woda. Jej poziom podnosił się mniej więcej centymetr na kilka minut, a myśli dziennikarki zaczęły galopować w zastraszającym tempie.

– Kto ci zlecił szpiegowanie? – Do pomieszczenia weszło dwóch smutnych panów w garniturach, a jeden z nich uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony, że dziewczyna się miota i próbuje uwolnić z kajdanek.

– I tak nie wyjdę stąd żywa.

– Ale wszystko nam powiesz. – Wyższy z nich wyjął z kieszeni strzykawkę i wpuścił coś do rurki, biegnącej do jej ramienia. – I tak wszyscy mówią, co nie Krzysiu?

– A my bardzo nie lubimy suk, które się stawiają.

Środek musiał być bardzo mocny, bo po kilku minutach zaczęło kołować się jej w głowie i ciemnieć przed oczami. Poczuła ciepło i ból rozchodzący się po całym ciele. Na początku to było nawet przyjemne, w pewnym jednak momencie przekroczyło standardy, które nawet ona mogła zaakceptować.

– Aaaaaaa! – zaczęła krzyczeć i jeszcze mocniej się rzucać. – A! A! Aaaaaaaaa!

– Koleżanka lubi ostre zabawy – skomentował jeden z mężczyzn.

– Ale nie takie jak my. – Uśmiechnął się drugi. – My się nie bawimy jak małe dziewczynki.

Wyszli, rechocąc, tymczasem kombinacja zimnej wody, uczucie bólu i poczucie rozbicia i bezsilności spowodowały, że Anna była pewna, że zaraz straci zmysły.

 

Siedziba jednej z gazet w Warszawie

– Naszą koleżankę znaleziono przy jednej z wylotówek o pierwszej w nocy. Cała jest poobijana i w szoku, ale żyje. Lekarze mówią, że długo nie wróci do normalności. – Naczelny ogłosił to cichym tonem, a jego rozbiegany wzrok, drżące ręce i paczka papierosów w rękach jasno mówiły, jak bardzo to nim wstrząsnęło. – To pierwszy tak brutalny atak na dziennikarza od kilku lat. Nie muszę chyba mówić, co to znaczy.

– Czy ma to jakiś związek z tematami, nad którymi pracowała? – Waligórski zadał nurtujące wszystkich pytanie, czując lodowaty dreszcz na całym kręgosłupie, sugerujący, że całość może mieć związek z jego rozmową w pałacu.

– Nie wiadomo. Policja jak dotąd potwierdziła brutalne gwałty i liczne ślady świadczące o torturach, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Oprawcy się nie patyczkowali.

 

***

 

– Paździoch, kurier do ciebie. – Marian usłyszał w słuchawce telefonu głos Marty z recepcji.

– Ale ja nic nie zamawiałem.

– Nie obchodzi mnie to. Masz ruszyć dupę i złożyć autograf.

– Już idę. – Odłożył słuchawkę i ruszył na dół, gdzie podszedł do młodego człowieka w ubraniu kuriera jednej ze znanych firm.

– Dzień dobry. Poproszę o dowód. Dobrze. Dziękuję. Pańska przesyłka. Dziękuję, do widzenia. – Kurier sprawdził dokument i podał Waligórskiemu żółtą, pękatą, bąbelkową kopertę A4, a ten ruszył z powrotem do swojego biurka, po drodze ją rozrywając.

– Jezu. – Po chwili stanął jak wryty, patrząc z bezgranicznym zdumieniem na pierwsze zdjęcie, a potem pobiegł do gabinetu naczelnego, gdzie wparował do środka, trzaskając drzwiami.

– A pukać nie nauczyli?

– Zobacz. – Podał szefowi kolejne dowody na to, kto był kretem w redakcji.

– O kurwa! – Ten rzucił zdjęcia na biurko, zupełnie jakby parzyły. – A odciski palców!?

– Nie pomyślałem.

– Nie pomyślałem, nie pomyślałem. A gdyby to był wąglik? Kto przyniósł to gówno?

– Jakiś kurier. Ale jeżeli to jest tak gruby materiał, na pewno nie ma tu nic, do czego można się czepić.

– W sumie możesz mieć rację.

– Jak oddamy to glinom, to nie zobaczymy z powrotem.

– Zdjęcia są jednoznaczne. – Naczelny zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i spojrzał ze zrozumieniem. – Może ty lepiej zawezwij tego twojego wujka, i niech on rzuci okiem. A na razie morda w kubeł.

– Masz rację. Już go wydzwaniam.

 

Miesiąc później

Gdzieś w Polsce na skraju pola i lasu

Od kilku dni obserwował z dala zabudowania tej niby fabryki, i rzeczywiście nic się tam nie zgadzało. Z kominów nie unosił się dym, za to ochroniarze kręcili się, zupełnie jakby to był jakiś obiekt Orlenu.

Był sam. Nie wiedział, czy ufać Zenkowi od Anny, a w redakcji działy się same dziwne rzeczy, takie jak kilka alarmów przeciwpożarowych. Jagoda go uprzedzał, żeby odpuścił, on jednak czuł, że to właściwy trop.

Nagle poczuł ukłucie jakby komara, dokładnie w ramię. Odruchowo złapał się ręką za bolące miejsce, i zdziwiony wyjął stamtąd małą lotkę. Zrozumiał, że coś jest mocno nie tak. Zaczęło ciemnieć mu przed oczami. Poczuł się słabo i upadł na ziemię.

 

***

 

Był nagi. Leżał związany na metalowym krzyżu w małym pokoju z jasnym światłem i lustrami na ścianach i suficie. Nie mógł ruszyć nawet głową. Był rozkojarzony, zupełnie jak po prochach, i nie wiedział, co się stało.

– Halo! Halo! Czy jest tu kto?

I wtedy zobaczył obrazy w głowie. Było mu dobrze. Poczuł przyjemne ciepło, gdy widział największą miłość swojego życia, ale jakąś taką młodą i bardziej zadowoloną niż ją zapamiętał. Siedziała, ubrana tylko w szpilki, i wyglądała obłędnie, do tego chciała go zgwałcić, tak była napalona. Nie musiał jej rozgrzewać, tylko od razu przystąpił do rzeczy, z zadowoleniem stwierdzając, że dziewczyna nie ma żadnych zahamowań.

Poczuł prawdziwą nirwanę. Wszystko było niezwykle silne, i to tak silne, że czuł odpływającą krew z mózgu. Na moment przed wytryskiem wręcz zjednoczył się z bogiem. Zrozumiał, jak bardzo mężczyźni potrzebują kobiet, i dlaczego sprowadzenie aktu seksualnego do brudnego i ohydnego współżycia jest największym zakłamaniem w historii ludzkości.

Zaraz potem przyszła ciemność.

 

***

 

Widział pająka wielkości krzesła, który przysysał się do obcego człowieka od tyłu głowy i karmił tym, że ten bezproduktywnie marnował swój czas. Czuł, że stwór jest uzależniony od tego przysmaku. Bo czas był żywy i miał niesamowite właściwości. Wyciśnięty jak robak smakował i uzależniał, a właściwie przechowywany wzmacniał ciało, które przy jego ulatnianiu się traciło gibkość i świeżość.

Waligórski zrozumiał, że ludzie byli zbyt prymitywni, żeby to wszystko zobaczyć, zrozumieć i wykorzystać. Zrobiło mu się słabo i ciemno przed oczami.

I zemdlał.

 

***

 

Przed oczami stanęło mu całe życie. Zaczął krzyczeć, gdy zobaczył pierwszą miłość swojego życia, dziewczynę, która zaraz potem go zdradziła. A potem widział tę drugą. Ta nie chciała dać mu dziecka, bo nie chciała jego spermy. Nikt nigdy jej nie chciał, a on zdał sobie z tego sprawę.

Krzyczał i przeżywał to wszystko jeszcze raz.

W końcu opadł z sił.

 

***

 

Widział kobietę, i to nie byle jaką. Fizycznie nie wyróżniała się niczym niezwykłym, ani na plus, ani na minus, nie miała ogromnych balonów zamiast piersi ani nóg do samej ziemi, jak również żadnej nadwagi ani anoreksji. Była normalna i naturalna, ale najbardziej uderzało w niej to, że nie ma w niej żadnej złości, wyrachowania ani fałszu. Dobrze znała swoją wartość. Ubrana w prostą sukienkę w kwiaty i sandały nie potrzebowała nic więcej. Nie musiała zachowywać się wulgarnie ani kąsać, niczym małe zwierzątko. Patrzyła niebieskimi oczami i nie planowała na dziesięć kroków do przodu, jak przetestować kolejną pozycję seksualną, upić się czy przechwycić jego majątek. Była idealna, niezmanierowana, i nie przemawiał przez nią cały fałsz tego świata.

Nie zwracał uwagi na całe otoczenie. Nie było ważne. Wystarczyło, że dziewczyna patrzyła pytająco, czy Marian będzie chciał otworzyć się i oddać bezwarunkowo. Jak tłumaczył ojciec Szustak, tylko tak można mieć prawdziwe szczęście, i dopiero teraz Waligórski zrozumiał głębię tych słów.

Podszedł do niej i dotknął jej gładkiej dłoni. Pozwoliła ją podnieść, a on złożył pocałunek, patrząc dziewczynie głęboko w oczy. Zrozumieli się bez słów. Wiedzieli, że razem mogą wszystko. Chciał jej bezgranicznie służyć, a ona poczuła, że będzie działał dla ich wspólnego dobra.

A potem się całowali i wyruszyli ku wspólnej przyszłości. Mieszkanie. Dzieci. Hobby. Podróże. Szczęśliwe pożycie i wspólna śmierć na łożu, wśród licznych wnuków.

Tylko tego chciał, i to dostał. To była najlepsza rzecz, jaką mógł sobie wyobrazić. Zamykając oczy nie żałował naprawdę niczego.

 

***

 

Wrócił ze świata iluzji do żywych. Znów znajdował się w okropnym pokoju, z krzyżem i lustrami. Był cały mokry z wysiłku. Czuł śmierdzący pot i miał wrażenie, że tkwi tu całą wieczność.

Nagle usłyszał szum i poczuł, że się porusza. Krzyż zaczął jechać jakby po szynie. Waligórski miał wrażenie, że został potraktowany jak w rzeźni, w której transportuje się półtusze czy żywe zwierzęta, tylko te wieszano do góry nogami, a on leżał na płasko.

Nie wiedział, co go czeka, ale po chwili znalazł się w ciemnym korytarzu, a potem w hangarze. Podeszło do niego dwóch ludzi w białych, plastikowych fartuchach, gumowych, czarnych rękawicach po ramiona i nowoczesnych maskach z podwójnymi filtrami. Zachowywali się, jakby był zwykłym przedmiotem. Jeden z nich zaczął przyklejać mu na klatce elektrody, zupełnie jak przy EKG, a drugi nałożył coś na penisa, a potem zatkał nos i siłą wetknął rurę, wpierw do gardła, a potem głębiej.

– I po bólu. Ten jest młody, to i problemów mniej. Skalibrowany jak trzeba. – Jego głos był mocno zniekształcony, a on sam poklepał Mariana po policzku i zarechotał obleśnie. – Co poruchał, to jego. Zawołajcie jeszcze dyżurnego i fajrant.

Po kilku minutach zobaczył starszego mężczyznę w lekarskim kitlu. Ten pochylił się nad nim z widoczną troską, trzymając tablet, na którym szybko coś sprawdził.

– I co, panie Waligórski? Piękna ta sprawa ze względnością czasu. Przyjechał pan tu przed godziną, a przeżył tyle, co inni przez lata. Lubię czytać te wszystkie artykuły o spiskach, więc pozwolę sobie zdradzić jedną rzecz, zanim zaczniemy na dobre. Szukał pan starszych ludzi, to i znalazł. To ciekawe, że właśnie oni są najlepsi do tego, co robimy. Ich mózgi są stare i doświadczone, do tego nie mają w sobie całego zgiełku współczesnego świata. Nie są cyfrowi, jak współczesne dzieciaki, tylko myślą analogowo. Nie mają w sobie binarnego czy niebinarnego gówna. Niektórzy z nich idealnie nadają się do prowadzenia komunikacji na odległość, w dalekich lotach kosmicznych. Pan nie pyta jak to wszystko możliwe, sami nie do końca wiemy. – Mężczyzna wskazał palcem w górę. – Oni, ci z góry, pomogli nam wszystko załatwić, a czas kilku jednostek to naprawdę niewielka zapłata za to, że latamy daleko za Saturna i odwiedzamy planetę X. Bez staruszków nie byłoby to w ogóle możliwe.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Jest i fantastyka, i filozofia, i thriller zespolony dość ściśle z mocnym kryminałem. :) 

Kwestie językowe mignęły mi tu i ówdzie, lecz starałam się skupiać głównie na treści. 

Ogromnie dołujący wstęp stopniowo zmienił się w wartką akcję, szybko wciągającą w zmiany i tajemnicze zakręty. :)

Osobne podziękowania za zaznaczenie wulgaryzmów oraz 18+.

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

"A drastyczne ograniczenia prędkości na drogach?

Pomijając fakt, że często ustawia się je bez ładu i składu (…)"

→ "Ile katastrof miało miejsce, bo gdzieś, kiedyś zabrakło metra czy dwóch?"

Całkiem sprawnie połączyłeś te dwa zdania, najpierw podpuszczając czytelników na pierwszą myśl, a potem przypominając, że prawdziwe życie to nie oczekiwania fanów jazdy bez trzymanki i że nie są sami na drogach.

 

Ileż to razy w wyniku dziennikarskich śledztw wychodziły na jaw różne afery…

W Złodziejach zawarłeś naszą współczesną rzeczywistość, a na jej tle osobliwe wydarzenia, które zajęły uwagę pewnego dziennikarza. Obok w miarę normalnych, codziennych ludzkich spraw pokazałeś drastyczne i mrożące krew obrazki dziejące się w świecie, o istnieniu którego tylko nieliczni mają jakieś pojęcie. Świetnie czytająca się historia z zaskakującym finałem.

Tomaszug, mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

dro­gi­mi fu­ra­mi z ABS… → …dro­gi­mi fu­ra­mi z ABS-em

 

Wy­szu­kał je w wi­ki­pe­dii… → Wy­szu­kał je w Wi­ki­pe­dii

 

Złote ta­ra­sy, War­sza­wa Złote Ta­ra­sy, War­sza­wa

 

wy­ta­pi­ro­wa­na niu­nia w ob­ci­słym, skó­rza­nym mini→ Mini jest rodzaju żeńskiego, więc: …wy­ta­pi­ro­wa­na niu­nia w ob­ci­słej skó­rza­nej mini

 

Wpu­uścić cham­stwo na sa­lo­ny… → Literówka.

 

Do dziś cią­gnął się za nimi smród przez księż­nicz­kę Dianę.Do dziś cią­gnął się za nimi smród przez księż­nę Dianę.

Diana była żoną księcia, nie córką.

 

Po­wo­li wziął wło­żył mopa do wia­dra… → Dwa grzybki w barszczyku.

Pewnie miało być: Po­wo­li włożył mopa do wia­dra

 

że pa­to­gen mu­tu­je, i nie da się nim na­dą­żyć. → Pewnie miało być: …że pa­to­gen mu­tu­je i nie da się za nim na­dą­żyć.

 

Pierw­sze, co zo­ba­czył, był Ja­go­da… → Pierw­sze, co zo­ba­czył to Ja­go­da

 

Wy­na­ję­li pew­nie kogoś ze wscho­du. → Wy­na­ję­li pew­nie kogoś ze Wscho­du.

Za SJP PWN: 6. Wschód «byłe kraje komunistyczne na obszarze wschodniej, południowej i środkowej Europy»

 

spoj­rzał na męż­czy­znę, który sie­dział wraz z nim w jed­nym sa­mo­cho­dzie… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy dwóch mężczyzn mogło siedzieć razem w więcej niż jednym samochodzie?

Wystarczy: …spoj­rzał na męż­czy­znę, który sie­dział wraz z nim w sa­mo­cho­dzie

 

– I mają kie­row­ców Wiet­nam­ców?– I mają kie­row­ców wiet­nam­ców?

Za SJP PWN: wietnamiec (z niechęcią o Wietnamczyku)

 

– Czyli mamy lot­ni­sko i Wiet­nam­ców?– Czyli mamy lot­ni­sko i wiet­nam­ców?

 

Męż­czy­zna wska­zał na fo­te­le obok… → Męż­czy­zna wska­zał fo­te­le obok

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Aaaaaaa! – Za­czę­ła krzy­czeć i jesz­cze moc­niej się rzu­cać.– Aaaaaaa! – za­czę­ła krzy­czeć i jesz­cze moc­niej się rzu­cać.

 

Waszą ko­le­żan­kę zna­le­zio­no przy jed­nej z wy­lo­tó­wek o pierw­szej w nocy. Cała jest po­obi­ja­na i w szoku, ale żyje. Le­ka­rze mówią, że długo nie wróci do nor­mal­no­ści. – Na­czel­ny ogło­sił to ci­chym tonem… → Skoro chodzi o redakcyjną koleżankę, to naczelny powinien chyba powiedzieć:

Naszą ko­le­żan­kę zna­le­zio­no przy jed­nej z wy­lo­tó­wek o pierw­szej w nocy.

 

Odło­żył słu­chaw­kę i po­szedł na dół, gdzie pod­szedł do mło­de­go czło­wie­ka… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Odło­żył słu­chaw­kę i po­szedł na dół, gdzie czekał mło­dy czło­wie­k

 

Wy­star­czy­ło, że dziew­czy­na pa­trzy­ła się py­ta­ją­co… → Wy­star­czy­ło, że dziew­czy­na pa­trzy­ła py­ta­ją­co

 

więc po­zwo­lę zdra­dzić sobie jedną rzecz… → …więc po­zwo­lę sobie zdra­dzić jedną rzecz

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawy pomysł, który nie został niestety wykorzystany.

 

Na plus: podobają mi się sprawnie napisane dialogi. Zdarzają się co prawda słabsze momenty i niepotrzebne zdania, natomiast przez większość tekstu ma się poczucie, że ludzie wypowiadający te kwestie faktycznie żyją.

 

Na minus: 

właściwie wszystko poza tym. Tekst jest chaotyczny, zarówno w formie, jak i w treści. Od mniej więcej połowy nieustannie towarzyszyło mi przekonanie, że nic a nic nie kumam z tego co się tam dzieje, historia się rozpada, pojedyncze sceny sklejają ją na ślinę, mnóstwo tu motywów niepotrzebnych i nadmiernie rozwleczonych (rozmowa bohatera ze swoją siostrzenicą, spotkanie z mafiozem, scena tortur anki), natomiast kwestie istotniejsze traktujesz w telegraficznym skrócie albo wcale (np. co było na tych zdjęciach, które Waligórski dostał kurierem? Co działo się przez ten miesiąc między otrzymaniem zdjęć a pojmaniem waligórskiego?). Wprowadzasz do historii perspektywę sprzątacza Zdzisława, który nagle znika i przestaje mieć znaczenie (w ogóle czy to, że w tym opowiadaniu jest tyle Zdzisławów ma jakieś znaczenie? Czy to, że ofiarami są “ludzie nauki” ma znaczenie?). Zakończenie również nie ratuje sytuacji, bo zamiast dostarczać odpowiedzi, wprowadza tylko więcej chaosu – przez całe bite ponad 50 tysięcy znaków nie pojawiają się w tym tekście żadne wątki fantastyczne i nagle na sam koniec znikąd pojawiają się tam loty w kosmos. Co? Skąd? Jak? Czemu? To zakończenie w stylu “ale to był wszystko sen”.

No i dodam, że filozoficzny wstęp – nie tylko całkowicie zbędny, za długi (to jedna siódma całego tekstu!) ale w dodatku wiejący momentami prostackim korwinizmem – raczej nie zachęca do lektury :)

 

Mózg ludzki ma taką ciekawą właściwość, że doskonale poprawia w locie różne drobne usterki (nie chcę się tłumaczyć, ale pewnie również stąd zdarza mi się ominąć pewne literówki czy podobne rzeczy). Dziękuję za poprawki (naniesione), ale również za wszystkie komentarze i uwagi. Mogę tylko powiedzieć, że z tekstów bardziej “klasycznych” (sama akcja, raczej żadnej filozofii) popełniłem Jagodę czy Wieże, z dłuższych była chociażby Cykada. Jeszcze raz dziękuję.

Tomaszug, skoro poprawiłeś usterki, mogę udać się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hejka.

Muszę przyznać, że przebrnięcie przez wstęp kosztowało mnie trochę. Boję się, że są tacy, co nie doczytali do końca. Gdybyś tam wtrącił jakiś przerywnik albo kilka z tych faktów włożył komuś w usta, pewnie lepiej by się czytało.

Znalazłam też trochę powtórzeń:

To oczywista ułuda, bo firmy działają dla dobra akcjonariuszy i właścicieli, i jeżeli mamy płacone za konkretne rzeczy, to nic się nie zmieni, gdy sami nic z tym nie zrobimy.

Choć to jasne jak słońce, to skąd tylu…

Masz w tym tym miejscu TO czterokrotnie.

Ale są i plusy. Potem akcja się rozkręca i dalej już się czyta z górki.

 

Powiem tylko, że mocne i dawno czegoś takiego nie czytałem, z takim zainteresowaniem. :)

Jasna cholera toć to dobry pomysł na całą książkę! Może więcej w tym uniwersum?

Nowa Fantastyka