- Opowiadanie: Kamahl - Inwazja niewidzialnych różowych jednorożców - Masakra 2010

Inwazja niewidzialnych różowych jednorożców - Masakra 2010

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Inwazja niewidzialnych różowych jednorożców - Masakra 2010

Nie mogłem się powstrzymać. Wstawianie tu tekstów jest jak narkotyk:P

Pomysł i "żadanie" powstania tego opowiadania był RheiDaoVan. No to usiadłem i napisałem.

Tadam!

 

 

 

 

 

Zaczęło się niewinnie.

Pewna mała dziewczynka, która uważała się za przyszłą królewnę, chciała mieć kucyka. Rodzice owej panienki z żalem przekraczającym ich sklepowe długi, musieli wytłumaczyć córce, że ich nie stać. Dziewczynka jednak nie dała za wygraną. Skoro prawdziwy był poza jej zasięgiem, postanowiła mieć zmyślonego. I tak też zrobiła.

Od tej pory całe popołudnia spędzała z niewidzialnym koniem. Bawili się długimi godzinami, ganiając po łąkach i polach. Tarzali się pomiędzy starymi ziemniakami. Jedli żyto prosto z kłosa. Razem oglądali zachody słońca, siedząc na werandzie.

Dziewczynka i jej koń nie rozstawali się prawie nigdy. Zawsze odprowadzał ją do szkoły, a potem stał przed budynkiem, tak, żeby mogła go zawsze zobaczyć. Czasami, kiedy się bała, pozwalał jej złapać się za ogon. Czuła się wtedy bezpieczna. Koń wkładał jej pysk pod pachę, ona głaskała za uchem.

Pewnego dnia siedzieli w kuchni. Ona, dziarsko przy stole, jedząc kanapkę z salami, on z głową włożoną przez okno, przyglądał się swojej Pani. Tak ją nazywał. Moja Pani. Rozmawiać zaczęli niedawno. Na początku się przestraszyła. Przecież konie nie powinny mówić. Zwłaszcza te, których nie widać. Później było już lepiej. Potrafili rozmawiać całą noc, a kiedy robiło się już jasno i dziewczynka bała się, że zaśnie w szkole, koń głaskał ją kopytkiem i opowiadał bajkę. W magiczny sposób odganiał od niej zmęczenie, żeby mogła cały dzień bawić się i dokazywać, jakby spała caluteńką noc.

– Dlaczego ty umiesz takie rzeczy – spytała pewnej nocy. – Normalne konie tak nie umieją.

– Nie jestem normalnym koniem – odrzekł. Jego oddech jak zwykle pachniał zgniłą marchewką. – Poza tym jestem jednorożcem.

– Przecież nie masz rogu – upierała się, przymierzając papierową koronę.

– Niedługo będę miał. Zobacz, już mi puchnie miedzy oczami.

Dotknęła go. Faktycznie, we wskazanym kopytem miejscu budował się mały wzgórek.

– Jeszcze tylko kilka dni – mówił z przejęciem. – Wtedy wszystko będzie tak jak powinno.

Dziewczynka ucałowała go w czoło i poszła spać.

……

 

Kilka nocy później obudziło ja ukłucie.

– Co ty robisz? – spytała ze złością.

– Zobacz! Jest już! Wyrósł mi! – skakał po pokoju, dysząc ciężko, a wiszący w powietrzu zapach zgniłej marchewki był nie do zniesienia.

Dotknęła go. Długi na około trzydzieści centymetrów róg wyrastał mu z czoła. Był zimny. Przypominał kość, którą widziała gdy kolega ze szkoły złamał kiedyś nogę. Taka sama głęboka biel. Matowa, jakby pochłaniała całe światło zgromadzone w pokoju.

Widziała go. Całego. Pierwszy raz w życiu naprawdę zobaczyła swojego niewidzialnego przyjaciela. Stał przed nią, prężył mięśnie i uważał, żeby nie zawadzić rogiem o żyrandol.

– Jesteś taki piękny – powiedziała patrząc na niego z uwielbieniem. Przytknęła swoją małą twarz do jego boku. – Czekaj – dodała po chwili. – Czy ty jesteś różowy?

– Nie. Ja jestem niewidzialny – odparł. – To nie musiało się tak skończyć. Przepraszam.

Wbił jej róg w klatkę piersiową, tuż obok niewykształconej jeszcze piersi. Krew chlusnęła na pokój barwiąc go szkarłatem. Uniósł ją w powietrze, testując wytrzymałość swojego nowego nabytku. Machnął energicznie głową, wprawiając ją w obrót. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby chciał jej użyć jak śmigła helikoptera i wylecieć przez dach. Zarzucił ją sobie na plecy. Róg wysunął się z jej ciała z głośnym plaśnięciem.

– Przecież miałeś być brązowy – powiedział dziewczynka krztusząc się krwią.

– Dlaczego? – spytał.

– Bo miałam różowe sukienki, buciki, parasolki i laki. Rzygałam już tym różem.

Kaszlnęła ostatni raz i umarła.

Koń, nie, już nie koń. Pełnoprawny niewidzialny różowy jednorożec uniósł zwłoki swojej małej przyjaciółki w rozrzedzające się mroki nocy. Była mu jeszcze do czegoś potrzebna. Rozwijał się, rósł, wzmacniał. Potrzebował mięsa.

 

…….

 

Podróżował przez kraj ze zmniejszającym się zapasem mięsa na plecach. Kiedy tylko był głodny odgryzał kawałek i żuł, nie przerywając biegu. Wiedział, że niedługo będzie musiał nauczyć się polować. Mimo, że był niewidzialny, to leśne zwierzęta i tak wyczuwały jego obecność. Czuły towarzyszący mu zapach zgniłej marchewki. Postanowił spróbować swoich sił najbardziej leniwym gatunkiem jaki nosiła ziemia. Wyrodnymi dziećmi, które odwróciły się od matki.

Postanowił polować na ludzi.

 

………..

 

Szukał podobnych sobie. Idąc wprawiał swój róg w drgania, których intonacja roznosiła się na setki kilometrów z prędkością dźwięku. Bardzo długo nie przynosiło to żadnego efektu. Powoli tracił nadzieję.

Któregoś dnia, gdy jego zapasy już dawno się skończyły, usłyszał drgania innego rogu. Podobny jemu niewidzialny różowy jednorożec nadchodził z naprzeciwka. Obaj zaczęli biec. Zobaczyli się z dużej odległości. Przyśpieszyli. Stanęli naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Obcy jednorożec niósł na plecach martwą dziewczynkę. Zgrabnym ruchem karku zrzucił ja na ziemię. Miała dziurę po rogu na samym środku klatki piersiowej.

– Przynoszę mięso – powiedział obcy. – Usłyszałem twoje drgania.

Unieśli wargi w krzywej karykaturze uśmiechu.

Dalej szli już razem.

 

…..

 

Po tygodniu było ich dziesięć, po miesiącu czterdzieści. Każdy niósł na plecach świeżą swoją Panią. Zapasy mięsa nie starczyły na długo. Postanowili się rozdzielić. Każdy pójdzie w inną stronę, swoimi drganiami będzie nawoływał innych. Spotkają się w tym samym miejscu za tydzień. Nie sposób było go nie znaleźć. Pod korzeniami starego dębu spoczywały czaszki czterdziestu małych dziewczynek.

 

…….

 

Wróciło ich ponad tysiąc. Stosy zgniłego mięsa i białych kości otaczały ich obozowisko. Obradowali, bawili się, skakali dookoła ogniska, pławiąc się w krwi. Nie minęło dużo czasu, zanim znudził im się ten styl życia.

Zaczęli uczyć się sztuk walki. Najpopularniejsze okazało się hornkarate, choć nie brakowało też wielbicieli hornjitsu, hornamagi i cudaków uprawiających styl pijanego rogu.

Postanowili ruszyć na ludzi.

 

………

 

To był bardzo zły dzień. Od samego rana wiedziałem, że stanie się dziś coś złego, tylko nie byłe pewien co. Przezornie omijałem drabiny, stare budynki i co większe kałuże. Minęła już szesnasta, a mi wciąż nic się nie stało. Bynajmniej nie poprawiło mi to humoru. Byłem jeszcze bardziej zły, że musiałem czekać tak długo.

Nagle powietrze zgęstniało. Trudno mi było oddychać. Rozluźniłem się.

– Nareszcie – zdążyłem powiedzieć, zanim zaatakował.

Zaszedł mnie od tyłu. Nawet nie wiedziałem kiedy wbił mi róg w plecy. Przebił mnie na wylot, dokładnie przez splot słoneczny. Gdyby nie oblepiająca róg krew, nie byłbym w stanie go zobaczyć. Próbowałem go jeszcze złapać, wypchnąć na zewnątrz, ale ręce ślizgały mi się w posoce. Odpływałem, a jednorożec pode mną stawał się coraz bardziej widoczny, okryty moją krwią jak płaszczem przeciwdeszczowym. Wtedy, na kilka sekund przed śmiercią zobaczyłem go dokładnie.

Sam nie wiem co było gorsze. To, że zginąłem, czy to, że jednorożec, który mnie zabił był różowy.

Umierałem wrzeszcząc.

 

…………….

 

Niewidzialne różowe jednorożce zaatakowały punkt szesnasta. Najpierw chciały uderzyć w nocy, ale doszły do wniosku, że skoro i tak są niewidzialne, to nie robi im to większej różnicy.

Ludzie niczego się spodziewali. Chodzili po uliczkach jak muchy po łajnie, udając, że ma to sens. Z oczami wbitymi w asfalt i beton, nie mieli prawa domyślić się jaki spotka ich los. Na przebicie rogiem reagowali zdziwieniem, jakby nie wierzyli, że przytrafia się to właśnie im. Patrzyli na umierających przechodniów i pokrywające się krwią boki jednorożców. Mimo, że były niewidzialne to można było zobaczyć lśniącą na nich posokę.

Dopiero wtedy wybuchła panika. Na ratunek było już za późno. Jednorożce były wszędzie. Atakowały bezbronnych ludzi, wychodząc z każdej uliczki i alejki. Ich spragnione rogi czekały na uciekających, jak też i tych, którzy próbowali walczyć. Każdy tak samo umierał. Ostatnim odruchem ludzi było szukanie wzrokiem swojego zabójcy. Każdy z nich, na kilka sekund przed śmiercią dokładnie widział wyłaniające się spod czerwonego okrycia różowe futro.

 

…………..

 

– To był ostatni, o Wielki – powiedział jeden z młodszych jednorożców, którego futro nie nabrało jeszcze odpowiedniej barwy, przez co nie pozwolono mu wziąć udziału w rzezi. – Miasto zostało anihilowane w ciągu dwóch godzin. W tym czasie dołączyło do nas jeszcze sześćset czterdzieści osiem rogów.

Wielki stał przy żłobie bezmyślnie przeżuwając mięso. Krew kapała mu z pyska, barwiąc jego futro szkarłatem. Na głowie miał hełm zrobiony z czaszki swojej Pani.

– Jak przygotowania do wymarszu? – spytał wspominając stare, piękne czasy, kiedy był jeszcze zwykłym, niewidzialnym koniem bez rogów i odpowiedzialności.

– Wszystko idzie zgodnie z planem, o Długi. Żołnierze czekają na rozkaz. Według moich obliczeń – tu postukał kopytem o ekran kalkulatora – powinniśmy zająć cały kontynent w ciągu dwóch tygodni.

– Wziąłeś poprawkę na możliwość stawianego oporu?

– Oczywiście, o Prosty.

Młody jednorożec zgiął się w ukłonie bijąc rogiem o ziemię.

– O Ogromny, mógłbym mieć pytanie?

– Co cię trapi źrebaku?

– Kiedy zajmiemy już cały świat i znajdziemy każdego człowieka na planecie, czym wtedy będziemy się żywić? Zapasy nie starczą nam na długo. Eksperymenty na schwytanych dziewczynkach wskazują, że możemy wyhodować w ich umysłach nasze samice. Będziemy mogli się wtedy rozmnażać. Panie, jak przetrwamy?

– Ludzi nie da się wybić co do nogi, są jak szczury, zawsze przetrwają.

– A co jeśli jednak?

Zszedł z tronu. Przyklęknął przy poddanym. Nachylając mu się nad uchem kuł go rogiem w kark. Położył mu kopyto na ramieniu.

– Wtedy przerzucimy się na inny rodzaj pokarmu.

– To znaczy?

– Mówiłem ci już, że bardzo apetycznie wyglądasz?

Koniec

Komentarze

"Przecież konie nie powinny mówić. Zwłaszcza te, których nie widać."- nie rozumiem jednego. Czemu zwłaszcza?
"Koń, nie już nie koń."- nie powinno byc przecinka po "nie"? Inaczej nie rozumiem tego zdania.
"Spotkają się w tym samym miejscu za tydzień. Nie sposób było nie znaleźć tego miejsca. "- Wypadało by wyjaśnić dlaczego.
"To był bardzo zły dzień. Od samego rana wiedziałem, że stanie się dziś coś złego, tylko nie wiedziałem co."- powtórzenie.
"Gdyby nie oblepiająca go krew, nawet nie widziałbym sterczącego przed moimi oczami czubka rogu."- mętne zdanie.
"Ich spragnione rogi czekały na uciekających, jak też i tych, którzy próbowali walczyć. Każdy tak samo umierał przebity rogiem."- powtórzenie.
"- To był ostatni o Wielki "- przecinek.
Najbardziej podobał mi się początek. Potem było groteskowo, a nie strasznie.

Ok, już poprawiam co trzeba.

przecież jest, w następnym zdaniu o tych czaszkach.

Dzięki za wytknięcie błędów.

O groteskę bardziej niż o strach chodziło:P

sorry, mój błąd.

Niewidzialny Różowy Jednorożec? Teraz czekam na Latającego Potwora Sphagetti! :) 

Śmieszne, rozbawiło mnie. I nic więcej do dodania nie mam.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Rozbawić Fasolettiego, to jest jednak coś.

Ha, Kamahl :D

Wybacz Rhei, nie mogłem się powstrzymać:)

tylko nie byłe pewien co
-m zabrakło

Chore jak zwykle ;), podobało mi się.

Pozdro,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

OK, do konkursu.

Durne, zabawne i absurdalne. Dobry żart.

Pozdrawiam.

Też mi się podobało. Ostatnio zdarzyło mi sięczytać sporo absurdalnych tekstów, ten się wybija na ich tle, bo mimo absurdu wyciekającego z ekranu i zatapiającego klawiaturę, posiada wewnętrzną logikę. Wielki plus.

Nowa Fantastyka