- Opowiadanie: gylo24 - Luka, część 1

Luka, część 1

Cześć! Dziś chciałbym zaprezentować opowiadanie pt. “Luka”, nad którym pracowałem od jakiegoś czasu. Jest to tylko 1/3 pełnego opowiadania z uwagi na to, że całość wyszła dosyć długa. Jeżeli się spodoba i kogoś z was zaintryguje to z przyjemnością wrzucę pozostałe dwie części. Zachęcam do oceny zarówno pod względem całej historii jak i stylistyki, no i czy opowiadanie da się w ogóle czytać. :D Za wszystkie opinie i poświęcony czas na czytanie serdecznie dziękuję!

Oceny

Luka, część 1

I

Silne uderzenie plecami o pień drzewa wydarło mu dech z piersi i nieco oszołomiło. Biała mgiełka, która wydostała się z ust na zimne powietrze, szybko zaczęła znikać, rozwiana przez podmuchy lekkiego wiatru. Mimo to udało mu się utrzymać równowagę i stał teraz przyparty do szerokiego dębu, z którego gałęzi zaczęły spadać pierwsze jesienne liście. Oddech miał płytki, klatka piersiowa poruszała się intensywnie, a w głowie lekko dzwoniło. Luka, wciąż oszołomiony, otworzył delikatnie oczy i zamrugał kilkakrotnie powiekami, próbując dojść do siebie. Był zaskoczony tym, że wcale nie czuł bólu, nagłe uderzenie, jedynie go zaskoczyło i lekko ogłuszyło, lecz nie stało mu się nic poważnego.

Słońce zaczęło wychodzić zza chmur dokładnie w tym samym momencie, gdy powieki Luki otworzyły się w pełni, a ciche podzwanianie w uszach całkowicie ustało. Promienie światła uderzyły go w oczy, powodując lekkie zmrużenie powiek, a źrenice oczu, już i tak bardzo wąskie, skurczyły się do granic możliwości. Pierwsze co zauważył to kilka jaskrawoczerwonych liści, spadających powoli z w wysokiego dębu, którego korona unosiła się ponad jego głową. Niezwykle intensywnie błękitne oczy przechodzące w blasku słońca w niemal czystą, delikatną biel tuż przy źrenicy, śledziły jak liście z gracją, tańczyły na lekkim wietrze, zbliżając się coraz bliżej do ziemi. Silny podmuch wschodniego wiatru nagle zmiótł je sprzed wzroku obserwatora, ujawniając częściowo zasłonięte przez liście, zagrożenie.

Postać przypominająca wielkiego, czarnego psa zbliżała się do niego z ogromną prędkością. Znacznie masywniejsza niż typowe czworonogi i z wyglądu bardziej przypominająca człowieka niż zwierzę. Człowieka, który poruszał się zwinnie na czterech kończynach, gładko i bez potknięcia omijając liczne głazy oraz pomniejsze kamienie, otaczane przez gęstą trawę. Luka zachował spokój i wciąż oparty o drzewo czekał na zbliżającego się przeciwnika, jednocześnie dostrzegając coraz wyraźniej jego zwierzęcą naturę. Czuł, jak czas zwalnia, a on sam mógł dostrzec coraz więcej szczegółów w zbliżającej się bestii. W momencie, gdy potwór znalazł się zaledwie kilka kroków od swojej ofiary, wyskoczył w jego stronę, odsłaniając swoją zwierzęcą twarz z wyszczerzonymi kłami i kierując swoje szpony z długimi pazurami w jego stronę.

Luka nie reagował, obserwował jak pokryte sierścią szpony, w których można było jeszcze rozpoznać dłonie, zbliżały się do jego szyi. Spojrzał w gęsto owłosioną twarz potwora, tak bardzo nieludzką i ohydną, która zachowała jednak ślady dawnego człowieczeństwa. Szeroko rozwarta żuchwa ukazywała ostre, wilcze zęby, otoczone śliną spływającą gęsto po brodzie. Usta zamieniły się w wąskie paski czerwieni, kości policzkowe uwydatniły, a skóra swoim odcieniem szarości, przypominała chmury zbierające się na rzęsisty deszcz. Czarne niczym obsydian źrenice rozszerzyły się, zakrywając całkowicie tęczówkę i uniemożliwiając tym samym rozpoznanie prawdziwego koloru jego oczu. Szaleńczy wzrok, lśniący na tle białych jak śnieg, aczkolwiek przekrwionych białek oczu, zasłonięty był częściowo przez czarne, długie i tłuste włosy. W ciemnych, rozszerzonych źrenicach Luka dojrzał swoje odbicie, które przypomniało mu o dniu, w którym spotkał pierwszy raz te same oczy, które wtedy należały jeszcze do człowieka.

II

Jasnowłosy młodzieniec siedzący na szarym wierzchowcu wynurzył się powoli z otchłani lasu. Przez chwilę rozglądał się ostrożnie po okolicy, po czym cofnął się kilka metrów w głąb, by zejść z konia i przywiązać go do jednej z gałęzi pobliskiego drzewa. Z tego miejsca mógł obserwować, czy z pobliskiej polany nikt nie zbliża się do skraju lasu, będąc jednocześnie pewnym, że on sam pozostanie niedostrzeżony.

– Lepiej się nie wychylać, Ora. – Luka pogłaskał wierzchowca po pysku. Wyjął z juk jabłko, które następnie podał swojemu towarzyszowi, obserwując, jak ten pałaszuje je ze smakiem. Do boku konia przymocowany był również krótki miecz umieszczony w pochwie, tak, że mężczyzna mógł w każdej chwili go chwycić i użyć.

– Słońce jest wysoko, a nam brakuje wody. Nie wspominając o tym, że będziemy tam widoczni jak na dłoni, a tego byśmy na pewno nie chcieli. Przeczekamy do wieczora i wtedy ruszymy – mówił dalej, bardziej do siebie niż wierzchowca, który zadowolony z soczystego jabłka, przytakiwał żywo, licząc na kolejną porcję. Luka popatrzył na konia i uśmiechnięty poklepał go po pysku.

Przysiadł na trawie oparty o jedno z masywnych drzew i wyjął ze swoich spodni niewielki scyzoryk o ostrzu nie dłuższym niż jego palec wskazujący, po czym zaczął obracać nim między palcami. W kompletnej ciszy przerywanej jedynie rżeniem wierzchowca wsłuchiwał się w szum wiatru, poruszającego licznymi liśćmi i trawą. Kiedy słońce nieco obniżyło się na niebie, jego głowa oraz powieki oczu, podążyły w tym samym kierunku, opadając bezwładnie w stronę klatki piersiowej. Dłoń dalej miał zaciśniętą na rękojeści scyzoryka.

Po chwili koń, skubiący do tej pory gęstą trawę, zaczął zachowywać się niespokojnie, poruszając uszami oraz kopytami w miejscu. Luka zaskoczony dziwnym zachowaniem wierzchowca, podniósł głowę i lekko się wyprostował. Z napiętym ciałem wsłuchiwał się w coraz wyraźniejszy dźwięk, przypominający zbliżające się zwierzę, lub co gorsza, innego człowieka. Ze scyzorykiem mocno zaciśniętym w dłoni, wsłuchiwał się uważnie, skąd dochodzą dźwięki i do ilu osób mogą należeć. Po kilkunastu mocnych uderzeniach serca wstał niemal bezszelestnie i przywarł plecami do drzewa, trzymając w lewej dłoni niewielkie ostrze gotowe do ataku. Spojrzał na większy miecz przypięty do wierzchowca, ale niezauważone wyjęcie go w tej chwili było bardzo ryzykowne. Wiedział, że zwlekał zbyt długo z decyzją, dlatego mały scyzoryk musiał mu wystarczyć, a przynajmniej na razie. Otuchy dodawał mu jednak fakt, że zbliżał się do niego tylko jeden człowiek.

Kroki robiły się coraz głośniejsze, a sprawne ucho mogłoby również usłyszeć wyraźny, głęboki oddech zbliżającej się postaci. Kiedy ta znajdowała się zaledwie kilka kroków od miejsca, gdzie ukrywał się Luka, zatrzymała się w miejscu, a Luka usłyszał wtedy wyraźny dźwięk przypominający jęk zachwytu.

– Cóż za piękne stworzenie! – zabrzmiał, podekscytowany głos należący do mężczyzny. Niemal natychmiastowo ruszył żwawo w stronę konia, zupełnie zapominając o całym świecie. – Czy jesteś tu kompletnie sam… – urwał nagle.

W chwili, gdy mężczyzna wypowiadał ostatnie słowo, Luka przyłożył mu zimną stal ostrza prosto do gardła. Udało mu się to zrobić w idealnym momencie, tak, że chłopak nie widział jego twarzy, która wciąż schowana była za szerokim dębem.

– Jeszcze krok i ten koń będzie ostatnim co zobaczysz w życiu – powiedział zimnym i oschłym głosem. – Czego tu szukasz?

Przybysz stał w miejscu, kompletnie zaskoczony obecnością i zachowaniem Luki. On sam, wciąż schowany za drzewem, wystawiał zza niego jedynie swoje lewe ramię. Nieruchome utrzymanie ostrza w tej pozycji kosztowało go wiele wysiłku, nie mógł jednak pozwolić by nieznajomy, zbliżył się do niego, dopóki nie pozna jego intencji.

– Spokojnie, spokojnie przyjacielu! Nie mam złych zamiarów – odparł przybysz drżącym głosem. – Zauważyłem, że trawa w tym miejscu jest nieco wydeptana i tworzy ścieżkę. – Luka zaklął pod nosem, tak że przybysz nie był w stanie go usłyszeć. – Pomyślałem, że może znajdę tu kogoś do towarzystwa lub przynajmniej poszukam jakichś resztek jedzenia. Tylko jak zobaczyłem tego pięknego ogiera, nie mogłem się powstrzymać, by nie podejść, przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.

– Szukasz ludzi? – odpowiedział Luka. – Dlaczego? Żyjemy w czasach, w których szukanie ludzi może być synonimem szukania kłopotów.

– Samotne podróżowanie bez zapasów to również nie lada kłopot przyjacielu – odparł z lekkim rozbawieniem w głosie. – Mógłbyś zdjąć mi ten nóż z szyi? Mówiłem, że nie mam złych zamiarów, więc o ile nie chcesz pomóc mi z przycięciem zarostu, to proszę, daj mi już spokój.

Kąciki ust Luki lekko drgnęły ku górze, w przeciwieństwie do jego dłoni, którą twardo zaciskał na scyzoryku.

– Jesteś uzbrojony? – zapytał.

– Oczywiście, że jestem! – odpowiedział z lekką drwiną. – Myślisz, że przetrwałbym tak długo, mając za broń jedynie swoje paznokcie? – wydał z siebie dźwięk przypominający parsknięcie. – Ale jeżeli oczekujesz, że oddam ci moją jedyną broń to równie dobrze, możesz użyć tego swojego nożyka i pozbawić mnie życia!

Luka szanował taką postawę, sam postąpiłby w identyczny sposób. Oddanie jedynej broni kompletnie obcej osobie mogło być wyrokiem śmierci, może nie natychmiastowej, ale odroczonej w czasie. Dłoń Luki zaczęła lekko drżeć, dlatego w obawie, że jego rozmówca to zauważy, postanowił zaryzykować. 

– Wiesz, po lekkim zastanowieniu, mam szczerą nadzieję, że nie użyjesz tego noża. Mimo wszystko chciałbym jeszcze trochę pożyć. Mam marzenia, plany, ambicje, chciałbym powiedzieć, że mam rodzinę, do której muszę wrócić, lecz…

– Przymknij się – przerwał mu brutalnie Luka. – Podnieś ręce do góry i nie ruszaj się. Nie opuszczaj ich, dopóki ci na to nie pozwolę. Rozumiesz?

– Jasne, to dosyć proste instrukcje – odparł, znowu z lekkim śmiechem w głosie.

Luka opuścił dłoń z ostrzem. Wyszedł powoli zza drzewa i skierował dłoń oraz wzrok w kierunku przybysza. Nie spuszczając wzroku z obcego, powoli cofał się w stronę swojego wierzchowca, a gdy był tuż przy nim, wyciągnął dłuższy miecz z pokrowca umieszczonego na boku konia, tym samym upuszczając nieprzydatny już scyzoryk w gęstą trawę. Skierował miecz w stronę obcego, który zgodnie z obietnicą, stał dalej w tym samym miejscu, trzymając dłonie w górze.

Przybysz wyglądał biednie, miał na sobie długie, podarte materiałowe spodnie, mocno zniszczone buty oraz zdecydowanie za duży, rozpięty, szary płaszcz, mocno deformujący jego sylwetkę. Spod jednego boku wystawała rękojeść niewielkiego miecza. Twarz, lekko wychudzona i pokryta kilkudniowym zarostem, z wystającymi kośćmi policzkowymi, budziła jednak zaufanie i sympatie. Być może przez to, że na ustach, mimo wyraźnego stresu, malował się delikatny uśmiech, a brązowe oczy sprawiały wrażenie osoby miłej i sympatycznej. Czarne włosy, opadające prawie do ramion, były czyste i lekko powiewały na wietrze. Chłopak nie mógł mieć więcej niż 25 lat. Luka zauważył również, że chłopak miał na szyi zawieszony metalowy symbol w kształcie potrójnej, lewoskrętnej spirali, łączącej się w jednym centralnym punkcie. Wydawało mu się, że skądś znał ten symbol.

– Możesz opuścić ręce – stwierdził Luka po chwili wpatrywania się w przybysza. – Ale ja swoją broń będę miał przy sobie, więc radzę ci się pilnować – dodał, jednocześnie opuszczając miecz, lecz nie zdejmując dłoni z rękojeści.

– Dzięki za zaufanie – powiedział, opuszczając dłonie, na jego twarzy pojawiła się wyraźna nutka ulgi. – Nazywam się Rivel – powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha i wyciągając dłoń ku swojemu rozmówcy. Widząc jednak zimne spojrzenie i brak reakcji, cofnął ją zakłopotany. – Ale możesz mi mówić Wilk, znacznie bardziej lubię to imię.

 Chłopak mimo zakłopotania dalej się uśmiechał, drapiąc się jedną dłonią po głowie.  

Luka, nic nie odpowiedział, skinął jedynie porozumiewawczo głową i oparł się o pobliskie drzewo, dalej obserwując przybysza. Chłopak imieniem Rivel speszony przeniósł swój wzrok na wierzchowca przywiązanego do gałęzi i by zabić niezręczną ciszę, zapytał.

– Czy… Mógłbym? – Rivel wskazał na konia zajadającego trawę, patrząc na Luke skromnym, pytającym wzrokiem.

Ponownie nie dostał werbalnej odpowiedzi i skinienie głową musiało mu na razie wystarczyć. Luka obserwował uważnie, jak chłopak podchodzi do zwierzęcia, próbując wybadać czy na pewno nie ma złych intencji. Swoją dłoń w dalszym ciągu, trzymał na rękojeści miecza, by móc zareagować, gdyby ten próbował ukraść mu jego jedyny środek transportu oraz przyjaciółkę do rozmów. Rivel podszedł do zwierzęcia i delikatnie położył dłoń na pysku i zaczął głaskać. Koń, początkowo niepewny co do przybysza, po chwili poruszał głową w stronę przybysza, co oznaczało więcej niż zwykłą akceptację.

– On jest piękny. Cudowny! Zawsze kochałem zwierzęta, ciągnie mnie do nich bardziej niż do ludzi. A ten ogier jest tak piękny – powiedział z zachwytem w głosie, lekko poklepując Ore po pysku.

Luka wypuścił głośno powietrze z płuc i nieco się rozluźnił. Zaczepił swój miecz o pas, a scyzoryk, wcześniej upuszczony w trawę, schował do kieszeni w swoim płaszczu.

– To jest Klacz – odezwał się w końcu z lekkim zażenowaniem. – Nazywa się Ora. Jest piękna, owszem, ale również charakterna. Ja mam na imię Luka.

– Och… Wybacz, faktycznie to klacz, piękna klacz. – Chłopak speszył się po raz kolejny i zaczął ponownie drapać się po głowie.

– Jeśli mogę zapytać, to czego tu szukasz?

Ton głosu Luki tylko udawał grzeczność, co Rivel z pewnością zauważył.

– Chyba tego, co każdy w tych czasach. Próbuje przeżyć – odpowiedział z westchnieniem, odwracając się w stronę Luki i patrząc mu w błękitne oczy. – A nie jest to niestety takie łatwe. Wiem, że nie wypada o to prosić, ale czy nie masz może… czegoś do jedzenia? Nie miałem nic w ustach od… Nawet nie jestem pewny od jak dawna.

Luka spojrzał na jego wychudzoną twarz oraz płaszcz, który wisiał na nim, jak na cienkiej gałęzi drzewa. Sam nie miał dużo, ale zostawiając chłopaka bez jedzenia, czułby wyrzuty sumienia przez wiele długich dni. Podszedł do konia i wyjął z juk dwa jabłka, które wręczył chłopakowi.

– To nie dużo, ale sam nie mam wiele. Musi ci tyle wystarczyć – powiedział, wręczając mu jedzenie, mając dalej kamienny wyraz twarzy.

Chłopak ugryzł łapczywie pierwsze jabłko, a na jego twarzy wymalowała się czysta ekstaza i uczta doznań.

– Dzię… Kuję… ci! – wyrzucił z siebie pomiędzy przełykaniem.

Ora, widząc jabłka, zaczęła lekko szturchać Rivela w ramie.

– Zostawię ci trochę, kochana – powiedział, kończąc pierwsze jabłko.

– Nie musisz, niedawno jadła. Jest bardziej cwana, niż na to wygląda – odpowiedział Luka. – Jedz śmiało.

Rivel pokiwał głową, pochłaniając drugie jabłko.

– Dziękuję – rzekł, gdy już skończył jeść, nie zostawiając nawet ogryzka. – Nie wiem, jak mogę ci się odwdzięczyć.

– Nie musisz dziękować. Możesz za to opowiedzieć, gdzie idziesz.

Luka siadł na trawie i oparł się o to samo drzewo, o które oparty był kilka długich minut wcześniej. Ruchem dłoni, wskazał nowemu towarzyszowi miejsce naprzeciw niego. Rivel usiadł z przyjemnością i westchnął głęboko z ogromną ulgą.

– Och, jak miło w końcu usiąść, plecy bolały mnie tak okrutnie! – westchnął z uśmiechem na twarzy.

Luka czekał na kontynuację zdania, Rivel jednak długo, rozkoszował się chwilą odpoczynku. Dopiero, zauważając pytające spojrzenie, kontynuował.

– Ach! Kieruje się w stronę Bremo.

– Bremo? – zapytał zdziwiony Luka. – Po jaką cholerę tam idziesz? Wiesz, co tam się dzieje, prawda?

Dobrze wiedział co to za miejsce. Bremo zbudowane, zostało wokół niewielkiego wzniesienia, na szczycie, którego znajdowała się piękna i dumna forteca o ścianach z białego kamienia. Jej liczne wieże prężyły się majestatycznie ku niebu, mogąc pomieścić setki osób, prezentując się skrycie i majestatycznie. Twierdza wznosiła się na jednym z wielu wzgórz w tej okolicy, jak również na najniższym z nich. W niewielkiej odległości za budowlą znajdowały się trzykrotnie wyższe pasma górskie, o ośnieżonych, nietkniętych ludzką stopą, szczytach, których widok zlewał się z chmurami. Ludzie, którzy pierwszy raz zbliżali się do twierdzy, nie byli w stanie, oderwać wzroku od niemal magicznego widoku napawającego ich serca radością oraz nadzieją na lepsze jutro.

Ta niestety gasła tak szybko, jak tylko przybysze przekraczali bramę miasta i uświadamiali sobie, że piękne miasto to tylko iluzja, a sam zamek dostępny jest tylko dla nielicznej grupy osób, których mieszczanie nazywali Panami. Wokół, na wypłaszczeniu wzgórza, znajdowały się liczne budynki mieszkalne, których stan i wygląd w żadnym stopniu nie przypominał twierdzy. Drewniane domki z dziurawymi dachami mieściły całe rodziny, biedne i bez nadziei na przyszłość. Ubóstwo i wyzysk dało się dojrzeć na każdym kroku. Tej części Bremo nigdy nie było widać z daleka, a by ją dostrzec i poczuć należało przekroczyć mury zamku. Całe miasto otoczone grubym, dziesięciometrowym kamiennym murem, zbudowanym tak samo, jak forteca z białego kamienia, z tylko jedną bramą wjazdową, wydawało się nie do zdobycia.

Ludzie skupieni byli na bardzo małym terenie, a dostęp do świeżej wody i jedzenia był bardzo ograniczony. Każdy skrawek Bremo patrolowali uzbrojeni strażnicy, a jakiekolwiek oznaki buntu czy niezadowolenia z panujących warunków, krwawo karano. Mieszkańcy pracowali od świtu do nocy, pilnowani przez strażników, na wyraźne życzenie Panów. Każdy go przekroczył mury zamku, nie mógł czuć się bezpiecznie.

Minęły długie lata odkąd Luka, widział ostatni raz Bremo i z całą  pewnością nie chciał go widzieć nigdy więcej.

– Nie powiedziałem, że idę do Bremo, powiedziałem, że kieruje się w jego stronę – powiedział z lekkim uśmieszkiem. – Do samego miasta na pewno się nie wybiorę, wierz mi.

– Byłbyś skończonym głupcem, gdybyś chciał do niego wejść – odrzucił Luka. – Szukasz więc czegoś konkretnego?

Rivel otworzył usta, lecz szybko je zamknął, a sprytny uśmieszek zniknął z jego twarzy. Odwrócił również wzrok, co przykuło uwagę jego rozmówcy.

– Nie. Chce się tam tylko dostać i poznać te okolice – stwierdził głosem wyraźnie cichszym i mniej pewnym.

– Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz – rzekł na widok speszonego wędrowca. – Jeżeli szukasz magicznych rdzeni spod Bremo, o których opowiada się dzieciom to twoja sprawa – roześmiał się lekko, a Rivel zrobił to samo. Wydawało mu się jednak, że brązowe oczy towarzysza lekko zabłysły, nie był pewny jedynie z jakiego powodu. – Długo już tam idziesz?

– Kilka tygodni. Spędziłem trochę czasu na południu, jest tam spokojniej, choć przeklęci strażnicy,  rozprzestrzeniają się jak zaraza nawet tam. Kilka razy się na nich natknąłem, dwa razy udało mi się wywinąć bez większego trudu, ale za trzecim moje gadulstwo nie przyniosło niczego dobrego. – Chłopak podniósł lekko brudną koszulkę i ukazał liczne bordowe siniaki na brzuchu. Luka syknął, widząc ten ponury obraz i lekko się speszył. – Przyniosło za to coś zupełnie odwrotnego, dosyć bolesnego. Na szczęście przestali, gdy nie mogłem już wziąć oddechu, inaczej mogłoby mnie tutaj nie być.

– Współczuje – powiedział krótko Luka.

– Było minęło, trzeba iść w życiu przed siebie, racja? Już nawet nie boli, tak bardzo – odrzekł, dotykając brzucha, a na jego twarzy przebiegł lekki grymas mający przypominać uśmiech.

–Mimo wszystko powinieneś się cieszyć, że przeżyłeś. Pobicie przez strażników to dosyć łagodne zachowanie. Jestem pod wrażeniem, że zostawili cię w spokoju, gdy już straciłeś przytomność. Zwykle nie bywają tacy… wyrozumiali Rivel.

– Możesz mówić na mnie Wilk – powiedział z uśmiechem na twarzy. – A poza tym mam szczęście przyjacielu! Może i więcej niż rozumu, ale nie narzekam.

Luka był zadziwiony jego optymizmem i beztroską ducha.

– A ty Luka, gdzie wybierasz się na tej pięknej klaczy? – zapytał Wilk, z jego ust nie znikał uśmiech ani na minutę. – Ora, jeżeli dobrze pamiętam? Ładne imię.

Luka pokiwał powoli głową, ale nie odpowiedział od razu. Przeniósł wzrok z towarzysza na polane skrytą za drzewami znajdującą się naprzeciw niego, oświetlaną przez jasne promienie słoneczne. Pomiędzy drzewami był w stanie dostrzec wydeptaną ścieżkę, ciągnącą się aż po horyzont, którą planował ruszyć, gdy tylko słońce zbliży się ku zachodowi.

– Karwas, tak mi się przynajmniej wydaję – rzekł ponuro.

– Naprawdę? – zapytał zdziwiony Rivel. – Opuszczasz nasze wspaniałe państewko. Myślisz, że w Karwas będzie lepiej?

– Gdybym tylko to wiedział – westchnął głęboko. – Chciałbym znaleźć jakieś miejsce dla siebie, gdzie w końcu czułbym się jak w domu. Tutaj, mimo upływu tak wielu lat, nie znalazłem go i zaczynam szczerze wątpić, czy to w ogóle możliwe. Ta ciągła czujność, spanie z bronią w dłoni i zastanawianie się, czy dożyjesz do świtu, jest nie do wytrzymania. Jeżeli istnieje, choć nikła nadzieja, że w Karwas będzie lepiej, to chce spróbować. Może akurat tam odnajdę swoje miejsce na ziemi.

– Znam ten ból. Całkowicie cię rozumiem – westchnął tak samo, jak Luka chwilę temu. – Jeśli nic nie trzyma cię na tych ziemiach, to naturalne, że chcesz spróbować przedostać się gdzieś indziej. Dalej.

– A ty, zamiast też uciekać, to ruszasz do przedpokoju samego diabła – odparł Luka. – Wybacz, że dalej ciągnę ten temat, ale zastanawiam się, co może być na tyle pożądanego przez ciebie w tamtych okolicach, że jesteś w stanie zaryzykować własne życie, by to zdobyć. Jeżeli cię złapią, a prawdopodobnie tak będzie, to albo cię zabiją, albo zrobią z ciebie niewolnika. Strażników jest zbyt wielu, by niezauważonym dostać się pod zamek.

– A widzisz, też mam niewielką nadzieję na to, że coś się zmieni w moim życiu – zaśmiał się beztrosko. Słowa Luki nie zrobiły na nim widocznie żadnego większego wrażenia. – Mam nawet w tej kwestii bardzo liczne przeczucia, więc może ta nadzieja nie jest wcale taka mała. Czuję to w kościach, w każdym z mięśni i samej skórze, a także głęboko w samej duszy, jeżeli jakąkolwiek faktycznie mam. 

Jego głos nagle zaczął wybrzmiewać stanowczo, a ciało wyprostowało się i emanowało pewnością siebie. Luka dostrzegał na jego twarzy ogromną gamę zmieniających się emocji, a gestykulujące dłonie stanowiły idealne dopełnienie jego słów. Ciemne oczy wyraźnie zaiskrzyły.

– Czuję, że jeżeli cokolwiek w moim życiu ma sens, to jest to właśnie to. – Wilk kontynuował. –  Jeżeli istnieje coś takiego jak przeznaczenie, ta cienka, niewidzialna nić prowadząca ku czemuś większemu, to jestem pewny, że prowadzi mnie właśnie tam, pod Bremo. Czuję to, ale również głęboko w to wierzę. Dlatego właśnie zamierzam zaryzykować tę wyprawę, nawet jeśli ceną będzie moje własne życie.

Luka był wyraźnie zaintrygowany, jednak spodziewał się, że chłopak nie wyjawi swojej tajemnicy tak łatwo kompletnie obcej osobie. To przypadkowe spotkanie zaczynało być coraz bardziej interesujące, a początkowa niechęć do przybysza zaczęła topnieć w szybkim tempie.  

– Domyślam się, że nie powiesz mi, dokładnie co chcesz osiągnąć? – zapytał, a Wilk przecząco pokręcił głową. – Życzę ci więc powodzenia. Obyś tylko nie przypłacił tej wędrówki życiem.

– Też mam taką nadzieję przyjacielu! – odrzucił, śmiejąc się beztrosko.

Rivel wydawał się niezwykle przekonany i pewny co do swojego celu, ale Luka obawiał się, że to, co chce osiągnąć, może przekroczyć jego możliwości. Mimo tego podziwiał chłopaka za jego pewność siebie i chęć dążenia do celu. Miał w sobie prawdziwą iskrę, która być może kiedyś mogłaby zamienić się w prawdziwy płomień, dający wiarę na lepsze czasy. Kto wie, mógłby w przyszłości stać się prawdziwym liderem, prowadząc ludzi ku wspaniałej przyszłości. Prawdopodobnie jednak był tylko głupcem, godnym podziwu głupcem. Jeszcze chwilę obserwował towarzysza i zastanawiał się nad jego słowami.

– Być może. Być może – westchnął po dłuższej chwili Luka. – By przedostać się do Bremo, musisz przeprawić się przez rzekę, najbezpieczniejsze miejsce do tego będzie mniej więcej w połowie drogi stąd do miasta. Nie próbuj robić tego wcześniej, nurt jest zbyt rwący, nawet jeśli tego nie widać. – Luka czuł się w obowiązku by, go o tym poinformować.

– Wiem o tym, przygotowałem się niemal na wszystko. Co prawda pływam dobrze, jak to wilki, ale nie próbowałbym testować swoich umiejętności w najszerszym punkcie rzeki, ale dziękuję za radę!

– Wilk? – zapytał zdziwiony Luka. – Ach tak, chciałeś, żebym cię tak nazywał. Dlaczego akurat to imię?

– To długa historia, nie chciałbym cię zanudzać – stwierdził z lekkim zakłopotaniem i uśmiechem na twarzy.

– Nie mamy raczej nic innego do roboty. Słońce jest jeszcze wysoko, a ja nie zamierzam się stąd ruszać, zanim nie zbliży się wieczór. Tobie również bym to radził.

– Jeżeli tak mówisz, przyjacielu, to z chęcią opowiem ci tę historię! – odrzucił uradowany.

Chłopaka nie trzeba było długo namawiać, najwidoczniej to gaduła, która nie miała od dawna okazji do dłuższej rozmowy. On sam określał się jako osoba cicha i skryta, wolącą spokojne miejsca pozbawione ludzi i hałasu, lecz po długiej wędrówce, w której jedynym kompanem do rozmowy była Ora, czuł lekką potrzebę interakcji z drugim człowiekiem. Zresztą sam Wilk wydawał mu się intrygującym rozmówcą i ciekawiło go, co ma jeszcze do powiedzenia.

– By to dobrze wyjaśnić, musiałbym cofnąć się do samego początku – powiedział uradowany, tym samym usadawiając się wygodnie na trawie z dłońmi ułożonymi na kolanach. – Wychowywałem się na południu w niewielkiej wiosce, znajdującej się wystarczająco daleko Bremo i stolicy, by mieć nawet spokojne dzieciństwo. Nie miałem rodziców, nie wiem, co się z nimi stało. Dorastałem więc z innymi sierotami przygarniętymi przez rodziny, które mogły, wykarmić dodatkową gębę. Nie czułem się tam źle, nie była to żadna rodzicielska relacja, ale zawsze to jakiś dach nad głową i okazjonalnie pełna miska. Miałem na tyle szczęścia, że udało mi się nauczyć czytać, za co jestem do dziś ogromnie wdzięczny. Moi opiekunowie byli rolnikami, pracowali całe dnie, a ja pomagałem im, ile tylko mogłem, starając się odwdzięczyć za ich pomoc. Nie chciałem być ciężarem, lecz moje gadulstwo często doprowadzało do kłopotów – zaśmiał się lekko. – To byli dobrzy ludzie, choć nigdy nie miałem prawdziwego domu, to czułem, że to miejsce właśnie nim jest. Jednak… – Wilk przerwał na chwilę, dłonie mu zadrżały, a wzrok opadł na kolana. – …okrucieństwo tego świata zawsze musi się ujawnić i zniszczyć to, co dobre i piękne.

– Był ciepły jesienny dzień, zbieraliśmy plony i chowaliśmy je do szopy. Dni robiły się coraz krótsze, a noce zimne, dlatego musieliśmy się spieszyć. Naszą pracę przerwali strażnicy, którzy przybyli, by zabrać dla siebie część naszego jedzenia. Nazywali to podatkiem. Mój opiekun dał im tyle, ile mógł, zostawił jedynie to, czego potrzebowaliśmy, do przetrwania zimy. Ich to nie obchodziło, chcieli więcej, a ostatecznie, gdy ludzie opierali się ich żądaniom, postanowili odebrać nam wszystko. Ruszyli na nas, na swoich koniach, zabijając każdego, kto tylko znalazł się na ich drodze. Widziałem, jak ludzie którzy mnie wychowali, którzy dali schronienie i opiekę nad bezbronną sierotą, wykrwawiają się na ziemi, a konie tratują ich ciała jakby były to tylko szmaciane lalki wypchane słomą. Strażnicy mieli również ze sobą psy, ogromne, o szarej sierści z ogromnymi zębami, przypominające wilki. Nigdy wcześniej ich nie widziałem, ale wydawały się tak ogromne, że uwierzyłem, że to są właśnie one. Wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki, lecz to była istna rzeź. Widziałem jak jeden z wielkich psów, rozszarpał gardło chłopcu, z którym jeszcze kilka minut wcześniej zwoziłem zboże do szopy. Nie mogłem nic zrobić… Uciekałem ile sił w nogach, krew płynęła strumieniami, słyszałem tylko krzyki i płacz ludzi oraz głośne bicie mojego serca. W pewnym momencie wszystko ucichło i słyszałem już tylko moje serce. Wszyscy zginęli.

Luka obserwował jak w kącikach oczu wędrowca, zbierają się łzy. Na jego własnej twarzy malował się smutek i zrozumienie. A także lekki wstyd.

– Przeżyłem – zaśmiał się przez łzy. – Rozumiesz? To taka ironia. Zwykła sierota niemająca nic na tym świecie, jakimś cudem przeżyła, podczas gdy porządni ludzie z mojej wioski zginęli, zarżnięci przez tych… ludzi. Jakimś cudem dobiegłem do lasu i żaden ze strażników, i psów mnie nie zauważył, byli zbyt zajęci innymi… Długo tułałem się po puszczy, nie rozumiejąc, dlaczego przeżyłem i co mam dalej robić. Miałem wtedy może z 10 lat, a na sobie tylko cienkie ubranie i zero jedzenia. Szybko uświadomiłem sobie, że moja ucieczka tylko odroczyła wyrok, wszystko wskazywało na to, że przedłużyłem swoje życie jedynie o kilka godzin. Nadeszła noc, niezwykle ciemna, ponura i zimna. Siedziałem gdzieś w środku lasu, pod drzewem, trzęsąc się z zimna i płaczu, byłem przerażony i myślałem, że zaraz umrę. A wtedy zjawił się on… – Chłopak otarł łzy, a na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. – W pierwszej chwili zauważyłem słabe żółte światełko w oddali, zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem, widziałem przed sobą jedynie żółte ślepia, wpatrujące się we mnie. Z ciemności wyłonił się wilk, a przynajmniej wtedy wydawało mi się, że jest to właśnie wilk. Wyglądał jak jedno ze zwierząt, które rozszarpało gardło mojego przyjaciela, lecz sierść miał całkiem czarną, z nielicznymi kremowymi przejaśnieniami. Podszedł do mnie powoli, stawiając każdą z łap w precyzyjnie wyznaczonym miejscu, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Mimo tego, że nie warczał i nie pokazywał zębów, to byłem przekonany, że zaraz rzuci się do ataku, a moje życie zgaśnie tym razem na dobre. On jednak tego nie zrobił. Zamiast tego położył się na mnie. Przykrył mnie delikatnie swoim futrem, a ja momentalnie poczułem cudowne ciepło, po czym zemdlałem.

Chłopak przerwał na chwile, a Luka nie odzywał się, dając mu czas na otarcie łez, czekał spokojnie, aż ten będzie gotowy na kontynuacje opowieści.

– Ogrzewał mnie przez całą noc, przeżyłem tylko dzięki niemu. Gdy nastał ranek, obudził mnie lizaniem po twarzy – westchnął, dotykając jednocześnie swojego policzka. – Wiedziałem wtedy, że znalazłem przyjaciela, najlepszego przyjaciela.

– Niesamowita historia – stwierdził Luka, gdy upewnił się, że chłopak skończył opowieść. – Bardzo smutna, aczkolwiek niezwykła.

– Tak samo, jak niesamowity był ten pies. Nazwałem go Wilk, bo trochę mi go przypominał, przy pierwszym spotkaniu naprawdę sądziłem, że to właśnie jest on. Miał jakieś pół metra wysokości i bardzo masywną budowę. Jego sierść, czarna niczym najgłębsza noc i lśniąca, przechodziła delikatnie w kremowy kolor na łapach oraz na pysku. Oczy, brązowe jednak nigdy nie agresywne, delikatne i piękne, aczkolwiek czujne.

– Co się z nim stało? – zapytał Luka.

– Odszedł. Po wielu latach naszej wspólnej przyjaźni. Uratował mnie z wielu opresji i choć może to zabrzmi śmiesznie, to nauczył mnie chyba więcej niż inni ludzie. No może poza moimi opiekunami. Wilk… tak wspaniały i dzielny, właśnie dlatego lubię nazywać się Wilkiem, właśnie na jego cześć. Odszedł kilka lat temu, gdy się spotkaliśmy, był już starym psem, co z czasem zacząłem zauważać. Niestety, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś go spotkam, tam na górze. – Wilk uśmiechnął się wyraźniej podniesiony na duchu.

Luka nigdy nie był religijny i nie wierzył w życie po śmierci, często krytykując wierzenia ludzi, uważając je za zwykłe brednie. W tym momencie nie chciał dołować towarzysza i kłócić się o niepotrzebne sprawy.

– Na pewno, musiał być dobrym przyjacielem.

– Najlepszym – odparł Wilk. – Nie ma dnia bym, go nie wspominał.

Siedzieli tak chwile w ciszy, zamyśleni i lekko przybici. Luka zdecydowanie współczuł napotkanemu towarzyszowi, jednak jego historia nie zaskoczyła go zupełnie. Zdziwiłby się znacznie bardziej, gdyby jego życie było usłane różami, a nie kolcami. Wszyscy, których napotykał na swojej drodze, cierpieli w ten lub inny sposób, jeżeli nie z głodu i braku wody, to z powodu straty kogoś bliskiego, kto wcale nie musiał umierać. Tak ten świat wyglądał i nikt nie mógł nic na to poradzić, nikt nie potrafił zmienić go na lepsze. Sam Luka widział na własne oczy zbyt wiele niesprawiedliwości, by wierzyć, że coś takiego jak nadzieja na lepsze jutro istnieje. Nie lubił o tym opowiadać.

– I to moja historia – powiedział po chwili, a na jego twarzy znów pojawił się beztroski uśmiech. – A ty Luka? Jak jest twoja historia?

– Moja historia? – zapytał i zamyślił się przez chwilę. Skierował wzrok ku niebu, zakrytemu w niemal całości przez gęste korony drzew. – Część już usłyszałeś, jadę… daleko stąd. A co będzie dalej? Wszystko się okaże.

Luka nawet nie popatrzył w stronę swojego towarzysza, który z pewnością poczuł się speszony przez długość oraz ton wypowiedzi. Wilk nie odpowiadał, licząc pewnie na to, że Luka może zmieni zdanie i rozwinie swoją odpowiedź.

– Wiesz – powiedział po dłuższej chwili milczenia Wilk. – Powinienem już ruszać.

– Teraz? – zapytał zdziwiony Luka, wyrwany z zamyślenia. – Nie robiłbym tego na twoim miejscu. Słońce zajdzie dopiero za kilka godzin. Otwartym szlakiem lepiej podróżować w nocy, wierz mi, wiem coś o tym. Strażnicy schwytają cię, jak tylko cię zobaczą.

– Myślę, że sobie poradzę. Wierzę, zresztą, że Wilk nade mną czuwa. No i mam jeszcze to. – Wilk chwycił za rękojeść miecza umieszczonego przy pasie. – Nazwałem go Wilczym pazurem, na jego cześć. Jest przy mnie cały czas i czuje się z nim znacznie pewniej i bezpieczniej – powiedział uradowany, na jego twarzy gościł ten sam, szeroki uśmiech od ucha do ucha, a jego powieki zwęziły się na tyle, że ledwo widać było źrenice. – Ale bardzo dziękuję za radę!

Luka obawiał się, że chłopak mimo swojego niezachwianego optymizmu, nie dotrze nawet do rzeki. Samo wyciągnięcie miecza może być niemożliwe w starciu ze strażnikami, którzy, zanim zadadzą pytania, upewnią się, że chłopak wie, co oznacza prawdziwy ból.

– Rób, jak uważasz, mam nadzieję, że faktycznie sobie poradzisz  – odparł Luka bez większych emocji.

– Szczęście mi ostatnio dopisuje, więc wierzę, że będzie dobrze! Dzięki za jabłka jeszcze raz. – Wilk wstał i otrzepał swoje ubrania z ziemi. Schylił się lekko i wystawił swoją dłoń w stronę Luki, a w tym momencie światło słoneczne padło na metalowy naszyjnik na piersi chłopaka w kształcie spirali. Metal przez ułamek sekundy rozbłysnął niezwykle jasnym blaskiem, wręcz nienaturalnie i dziwnie. Luka zmarszczył brwi i również wstał.

– Nie masz za co dziękować – powiedział, tym razem ściskając dłoń Wilka. – Miło było cię poznać. Mam nadzieję, że dotrzesz do swojego celu.

– Dziękuję przyjacielu, mam również nadzieję, że ty także odnajdziesz swoje miejsce na ziemi!

Serdeczny uśmiech wciąż gościł na jego twarzy. Luka próbował odwzajemnić gest, jednak w porównaniu do towarzysza była to jedynie marna imitacja uśmiechu, pozbawiona szczerości i serdeczności. Spojrzeli sobie w oczy i pokiwali porozumiewawczo głowami. Następnie Wilk podszedł do Ory i poklepał ją delikatnie po głowie.

– Żegnaj moja droga – powiedział czule do konia, a Ora wydała z siebie dźwięk, jakby chciała odpowiedzieć, co bardzo go rozbawiło.

Chłopak wyszedł na skraj lasu i odwrócił się ostatni raz w stronę Luki, wystawił dłoń do góry, żegnając napotkanego przybysza. Luka znowu zwrócił uwagę na naszyjnik opadający na jego klatkę piersiową. Teraz przypomniał sobie co to za symbol i gdzie ostatni raz go widział. W momencie, gdy Wilk miał już odchodzić, zapytał.

– Rivel… Znaczy Wilku, czy ten symbol… – wydusił z siebie i wskazał na jego pierś. – …czy to znak Rdzeni Mocy?

Wilk popatrzył na niego lekko zaskoczony, ale również zaintrygowany. Nie odpowiedział od razu, wziął wisiorek do ręki i popatrzył na niego z bliska.

– Tak – odparł powoli. – Słyszałeś o nich?

– Niewiele… Bardzo niewiele.

Wilk pokiwał głową i odwrócił się dosyć sztywno w stronę polany, pomachał mu dłonią, po czym bez słowa odszedł, zostawiając Luke pochłoniętego wieloma myślami.

III

Kiedy Wilk oddalił się spod skraju lasu, Luka usiadł pod tym samym drzewem, przy którym spędził poprzednie chwile na konwersacji z towarzyszem i pogrążył się w natłoku myśli. Mocno zastanawiał się nad tym, czego tak naprawdę szuka ten chłopak, a znak Rdzeni Mocy nie dawał mu spokoju. Nie pierwszy raz spotkał się z tym symbolem, widział go kilkakrotnie, a ludzie, którzy również na niego natrafiali, często reagowali obojętnością lub strachem, ale nigdy nie fascynacją. Krążyło wiele plotek na ich temat, lecz większość osób traktowała to jako zwykłą legendę lub opowieści dla dzieci, Wilk jednak wydawał się śmiertelnie poważny, kiedy o to zapytał. Czyżby ten głupkowaty chłopak szukał właśnie ich?

Z jego zamyślenia wyrwał go dźwięk równie przerażający, co zbliżający się nieznajomy do obozu. Usłyszał stukot kopyt w oddali, po czym zerwał się na równe nogi i zamarł w bezruchu, nasłuchując. Dźwięk dobiegał ze skraju lasu, po jego lewej stronie. Luka wychylił się lekko zza drzewa i ujrzał dwóch strażników dosiadających wierzchowców, którzy, całe szczęście oddalali się od niego, kierując się w stronę polany. Uspokoił się lekko, ale po kilku sekundach jego serce zaczęło ponownie bić jak szalone. Zobaczył wtedy, że strażnicy zbliżają się w stronę Wilka, którego mała postać widoczna była w oddali.

Chociaż wcale się z tego nie cieszył, to miał rację i chłopak był rzeczywiście widoczny jak na dłoni. Nie spodziewał się, że zostanie zauważony tak szybko. Przez głowę przeszła mu myśl, że ta dwójka strażników mogła również ukrywać się na skraju lasu, tylko czekając aż ktoś nierozważny lub po prostu głupi, wyjdzie na otwartą przestrzeń, myśląc, że uda mu się przejść niezauważonym.

Luka pomyślał, że szczęście Wilka, nie ważne, jak wiele razy ratowało mu skórę do tej pory, właśnie się wyczerpało. Dotarli do niego bardzo szybko, w kilka chwil pokonali cały dystans, który Wilkowi zajął długie i powolne minuty. Obaj zatrzymali się przy nim i zeszli z koni, zagradzając chłopakowi drogę ucieczki. Luka widział jedynie ich sylwetki, był zbyt daleko i nie wiedział, o czym mogą rozmawiać, lecz miał przeczucie, że to nie skończy się dobrze.

Nie pomylił się, odkąd dwójka strażników zatrzymała się przy nim, minęły może dwie minuty, a Wilk otrzymał właśnie cios w twarz ciężką rękawicą, a gdy upadł na ziemie, otrzymał dodatkowo cios w podbrzusze.

Zacisnął mocno zęby i pięści, a na jego czole pojawiły się świeże krople potu. Mijały cenne sekundy, a on nie wiedział, co powinien zrobić, zostawić chłopaka samego sobie, czy ryzykować życie, by go uratować. Prowadził wewnętrzną walkę, która w jego głowie wydawać się mogła nieskończenie długa, choć w rzeczywistości minęło jedynie kilkanaście uderzeń serca, kiedy Ora pomogła mu podjąć decyzję. Koń zaczął wierzgać niespokojnie i swoimi kopytami targał trawę, rwąc się do jazdy. Luka spojrzał na nią i ten jeden moment wystarczył, by podjąć decyzję, jego serce zapłonęło determinacją oraz odwagą.

 – Ruszajmy – krzyknął do Ory jednocześnie, wskakując na grzbiet wierzchowca.

Pomyślał, że chyba ma zbyt dobre serce, jednak na jego twarzy, malowała się ekscytacja. Musiał przyznać przybyszowi rację, ten rzeczywiście miał szczęście. Bo jakie miał szanse na trafienie na takiego kretyna jak on, który uratuje obcą osobę, narażającym tym samym własne życie. Z pewnością niewielkie.

Ruszył pędem w stronę strażników, upewniając się, że jego miecz znajduje się w pochwie, zamocowanej na boku wierzchowca. Dogonił ich w kilka chwil, a gdy, był już wystarczająco blisko, zobaczył, że Wilk leży nieprzytomny na ziemi, cały zakrwawiony i brudny. Najwidoczniej otrzymał dodatkowe ciosy i nawet nie mogąc się obronić. Strażnik stojący nad nim szykował się do kolejnego haniebnego ataku, zbyt zajęty swoją ofiarą, by zauważyć zbliżającego się w jego stronę jeźdźca. Luka widział ich tylko od tyłu, na sobie mieli metalowe kolczugi, osłaniające klatkę piersiową i ręce, a głowę ochraniał potężny hełm.

Zdawał sobie sprawę, że w otwartym pojedynku nie będzie miał szans z dwójką strażników, dlatego postanowił wykorzystać element zaskoczenia. Ora pędziła, jak wiatr, tak szybko, że zanim zorientowali się, że ktoś się zbliża, to Luka był już zaledwie kilka metrów od nich. Wyjął miecz lewą dłonią i pędem, kierował się w stronę strażnika stojącego nad Wilkiem. Kiedy znalazł się zaledwie kilka kroków od przeciwnika, ten zorientował się, że coś jest nie w porządku, odwrócił się w stronę zbliżającego się jeźdźca, lecz za późno. Jedyne co mógł dostrzec to błysk stali, która z impetem uderzyła w jego hełm. Uderzenie było na tyle silne, że okrycie głowy wystrzeliło wysoko w górę, zawirowało w powietrzu i spadło na ziemię kilka metrów od swojego właściciela. Uderzony strażnik upadł bezwładnie i nieprzytomny uderzył o ziemie, na jego twarzy widoczny był wielki, czerwony ślad po otrzymanym ciosie.

Drugi ze strażników przestraszył się tak samo, jak jego wierzchowiec, który przerażony, ruszył przed siebie, zrzucając swojego jeźdźca na ziemie z głuchym dźwiękiem uderzającej zbroi o podłoże. Jego hełm w momencie uderzenia, spadł z głowy i potoczył się po gęstej trawie. Koń nieprzytomnego strażnika znajdował się kilka metrów od centrum wydarzeń i pozostał niewzruszony na miejscu.

Kiedy strażnik wstał z ziemi, co zajęło mu dobrych kilka chwil, podbiegł do swojego towarzysza, by sprawdzić, czy ten żyje. Widząc wielki siniak na jego twarzy, wydał z siebie piskliwy krzyk, przypominający kwilenie prosiaka. Spojrzał później na człowieka odpowiedzialnego za atak, a Luka był w stanie dojrzeć jego przestraszony wzrok i drgawki na ciele.

Luka pomyślał, że to dobry znak. Zrobił szybkie okrążenie i zatrzymał się kilka metrów od strażnika. Prawdopodobnie ten stojący przed nim był nowicjuszem, niezaprawionym w walce i kompletnie pozbawionym odwagi.

– K-kim jesteś i dlaczego nas atakujesz? – zapytał roztrzęsiony z udawaną pewnością siebie. – Atakując strażników Twierdzy Bremo, atakujesz również samą twierdzę!

– Pierdole waszą twierdzę dzieciaku – odpowiedział spokojnie, choć serce w dalszym ciągu waliło mu jak młot. – Powiedz lepiej, dlaczego zaatakowaliście tego człowieka?

– Ten człowiek nie chciał wyjawić, kim jest i dokąd zmierza oraz z jakiego powodu. Zgodnie z dekretem, każda osoba poruszająca się traktem powinna mieć odpowiednie dokumenty, upoważniające do przebywania poza miejscem pracy. W innym wypadku takie osoby traktowane są jak uciekinierzy i będą postawieni przed Radą Twierdzy, która decyduje o ich dalszym losie. Ponadto ten człowiek próbował namówić nas byśmy go „przeoczyli”, co kwalifikuje się jako zniewagę strażników na służbie.

Luka był pod wrażeniem, nawet w takiej sytuacji, pozornie bez wyjścia, chłopak w dalszym ciągu wykorzystywał swoje najlepsze atuty. Próbował ich przegadać. Tym razem niestety nieudanie.

 – Jaka jest twoja tożsamość? – kontynuował. – Za atak na strażnika i zniewagę Twierdzy Bremo zostaniesz postawiony przed Radą, tak samo, jak ten bezczelny człowiek. – Strażnik wskazał na leżącego bez śladu życia Wilka.

– Z pewnością, z pewnością – wyrecytował przez zaciśnięte zęby. – Powiedz mi chłopaczku, jak masz na imię?

– Jestem strażnikiem Twierdzy Bremo…

– Imię powiedziałem! – Luka podniósł głos, co ledwo mu się udało, strażnik jednak wyprostował się i zrobił krok do tyłu, zupełnie jakby usłyszał rozkaz przełożonego.

– Gref Ketor – powiedział niepewnie i cicho.

– Słuchaj Gref, masz teraz dwie możliwości do wyboru – odparł z dalej udawaną pewnością siebie. – Możesz ze mną walczyć, jeśli chcesz, ale mój koń, dobiegnie do ciebie, szybciej niż zdążysz, wyciągnąć swój mieczyk. Skończysz jak twój kolega lub jeszcze gorzej, przy tamtym uderzeniu, miecz trochę mi się omsknął, teraz postaram się poprawić mój błąd.

Luka spojrzał na jego młodą, zaczerwienioną twarz, na której był w stanie dostrzec resztki trądziku. Miał mniej niż 20 lat, krótkie blond włosy i ledwo widoczny zarost. Zrobiło mu się go żal, przypominał mu kogoś.

– Druga możliwość, jest taka, że zaczniesz teraz iść przed siebie i nie odwrócisz się przez najbliższą godzinę. Może jak dobrze pójdzie, to po drodze, spotkasz swojego konia i będzie wam raźniej, wracać skąd przybyliście. Wybieraj!

Luka blefował, Ora choć bardzo szybka, nie mogłaby tak szybko dopaść przeciwnika. Miał oczywiście przewagę, ale młody strażnik wcale nie był bez szans, jak mu to wyperswadował. Liczył na to, że chłopak spanikuje i nie będzie odgrywał bohatera. Warto było ich również rozdzielić, tak na wszelki wypadek. Zanim chłopak znajdzie swojego konia, oni będą już daleko.

 – S-sprzeciwiasz się wobec… – wyjąkał cienkim głosem.

– Wybieraj albo ja wybiorę za ciebie! – krzyknął z udawaną pewnością siebie, choć on sam był niewiele mniej przerażony od chłopaka.

– Ja… Nie zabijesz mnie, jak jego? – zapytał ledwo słyszalnym głosem.

Luka poczuł, jak wielka gula w jego gardle, nagle znika, a on może wziąć głębszy oddech. Wiedział już, że wygrał.

– Twój przyjaciel żyje – odpowiedział. – Obudzi się za parę godzin i pójdzie twoim śladem. Nie, nie zabije cię. Odejdź teraz i zostaw konia.

– D-dobrze – wyjąkał przestraszony, popatrzył na swojego towarzysza z lekką ulgą i ruszył w stronę lasu. W ostatniej chwili się odwrócił i powiedział – Dziękuję.

Zaskoczony Luka nie odpowiedział. Czuł ulgę, ale jednocześnie litość do tego młodego chłopaka, który najwidoczniej był wmieszany w tę sytuację w takim samym stopniu jak on. Być może nie chciał nikogo krzywdzić, ale jaki miał wybór? Patrzył, jak odchodzi, po czym, gdy był już wystarczająco daleko, zszedł z wierzchowca i podszedł do nieprzytomnego i zakrwawionego Wilka.

 

IV

Wieczór nastał szybko, słońce schowało się za horyzontem, rozświetlając ostatnim tchnieniem niebo w krwistoczerwone barwy, przypominające kolorem spadające, jesienne liście dębu. Na ciemnym niebie pojawił się księżyc w kształcie nabrzmiałego sierpa, nabierający coraz wyraźniejszych konturów. Od pełni dzieliło go zaledwie kilka dni. Spoglądając w niebo, można było zauważyć pierwsze gwiazdy, z każdą kolejną minutą stawały się coraz liczniejsze, a gwiazdozbiory coraz wyraźniejsze.

Księżyc oświetlał drogę dwóm jeźdźcom poruszającym się powolnym tempem po wąskiej, gruntowej drodze. Wierzchowce o ciemnym umaszczeniu kroczyły obok siebie, na pierwszy rzut oka wydawać się mogło, że tylko jeden z nich niósł jeźdźca. Mężczyzna odziany w ciemny płaszcz z założonym kapturem na głowie jechał po prawej stronie i trzymał w dłoniach uzdę drugiego wierzchowca niosącego na grzbiecie nieprzytomną osobę.

 Człowiek ten leżał oparty o szyję wierzchowca, a jego nogi oraz plecy przywiązane zostały do zwierzęcia cienką liną, która utrzymywała go i nie pozwalała mu spaść. Pozycja ta z pewnością była mało wygodna, głowa jeźdźca co chwilę zsuwała się z szyi zwierzęcia, opadając bezwładnie i wisząc w powietrzu, dopóki drugi jeździec nie poprawił jej do pozycji wyjściowej.

Taka sytuacja powtarzała się kilkakrotnie podczas tej wieczornej podróży. Początkowo nieprzytomny jeździec usadowiony był na koniu bez żadnych zabezpieczeń, jednak skończyło się to dla niego szybkim upadkiem, który pewnie odczuje, gdy się tylko obudzi. Z tego powodu przywiązanie go do jego wierzchowca było konieczne, choć nie ten plan nie należał do idealnych.

Kiedy mężczyzna w kapturze zauważył, że głowa jego kompana ponownie opadła i wisiała komicznie w powietrzu, obijając się o ciało zwierzęcia, wyciągnął dłoń, by ją poprawić, lecz w tym samym momencie zauważył jej niespokojny ruch. Głowa poruszyła się lekko do góry, a śpiący do tej pory mężczyzna wydał z siebie ledwo słyszalny jęk.

– Co się… Gdzie jestem, co się stało? – zapytał bardzo słabym, zachrypniętym głosem.

Zaskoczony Luka ściągnął wodze, zatrzymując obydwa wierzchowce. Spojrzał na Wilka, którego głowa dalej wisiała bezwładnie w powietrzu, ale wydawała z siebie dźwięki, co było dużą nowością.

– Spokojnie to ja, Luka. Pamiętasz mnie? – powiedział, schodząc na ziemię i zbliżając się do przywiązanego chłopaka.

– Luka? – odpowiedział zdziwiony, w dalszym ciągu słabym głosem. – Tak, Luka. Pamiętam. Wszystko mnie boli, tak bardzo boli – odparł, a jego głos był coraz bliższy załamania.

– Spokojnie, zaraz cię ściągnę na ziemię. – Luka rozwiązał węzły obydwu lin, delikatnie ściągnął Wilka z grzbietu konia i posadził na trawie poza drogą. – Musiałem cię przywiązać, żebyś nie spadł – powiedział, pomijając fakt, że przywiązał go, dopiero gdy ten zaliczył swój pierwszy upadek. – Mogłem cię położyć jak ofiarę w poprzek, ale i tak pewnie byś spadł, a tak zachowałeś trochę więcej godności.

Luka zaśmiał się w myślach, przywiązanie go do jego wierzchowca miało mało wspólnego z godnym traktowaniem.

– Będziesz żył – dodał po chwili. – Nie dostałeś wcale tak mocno. Pamiętasz, co się stało, tak?

– Moja szyja, ale to boli. Brzuch w sumie też, ale ta szyja boli strasznie – stwierdził głosem powracającym do normalności, ignorując pytanie Luki i intensywnie masując swój kark.

– Głowa wisiała ci w powietrzu kilka godzin więc nie dziwie się, że cię boli. Powinno ci to przejść za jakiś czas. Pamiętasz, co się wydarzyło?

– Tak, chyba tak. Ta dwójka strażników mnie zaatakowała, chyba moje szczęście się wyczerpało. Miałeś rację Luka, powinienem cię posłuchać.

Może i rzeczywiście miał rację, ale szczęście chłopaka wcale się nie wyczerpało. W końcu dalej żył po bliskim spotkaniu ze strażnikami.  

– Ale nie rozumiem, co stało się dalej? Co ty tu robisz? – zapytał zdzwiony, patrząc z dołu prosto w oczy Luki.

– To całkiem proste, uratowałem ci dupsko – odparł bez żadnych emocji w głosie Luka.

Źrenice Wilka rozszerzyły się wyraźnie, a blada do tej pory twarz nabrała wyraźniejszych kolorów.

– Dlaczego? – zapytał krótko.

– Co dlaczego? – odpowiedział zdziwiony Luka.

– Dlaczego mnie uratowałeś? Przecież to cholernie niebezpieczne, a ich było dwóch.

Luka chwilę nie odpowiadał, pogrążając się w myślach. Sam nie wiedział, dlaczego to zrobił, czy to kwestia nagłego impulsu, dobroci serca, czy może słowa chłopaka, poruszyły nim na tyle, że nie mógł pozwolić, by ten przepadł na zawsze? Nie był pewny odpowiedzi.

– Sam nie wiem. Może mam dzień dobrych uczynków. – Luka wzruszył ramionami i odwrócił wzrok, spoglądając w ciemne niebo pełne gwiazd. Patrzył tak chwilę, rozpoznając kilka gwiazdozbiorów, o których czytał kiedyś w księgach, po czym podszedł do Ory i wyciągnął jabłko, które następnie rzucił do towarzysza. – A to kolejny z nich, jedz, dobrze ci zrobi.

– Dzięki – wyszeptał bardzo cicho, spuszczając głowę, tak, że Luka ledwo go usłyszał. Zauważył jednak, że z podbitego oka spływa pojedyncza łza, zostawiając wyraźny ślad na brudnej skórze twarzy. Kamienna mina Luki uległa rozproszeniu i można było zauważyć lekki uśmiech na jego ustach.

Wilk zjadł szybko jabłko i zaczął rozprostowywać kości, jego szyja widocznie wracała do normalności, bo ruszając nią we wszystkie strony, nie wył już z bólu. Luka, widząc, że chłopak wraca do życia, postanowił ruszyć dalej, obawiał się, że strażnicy mogą podążać ich śladem.

– Będziesz w stanie jechać? Musimy ruszać jak najszybciej. Będąc szczerym, musimy przyspieszyć, straciliśmy wystarczająco dużo czasu.

– Tak, mogę – odparł Wilk, wstając na równe nogi i rozprostowując się, strzelając kośćmi szyi i pleców. – Zaraz, skąd wziął się ten koń?

– Wyjaśnię ci wszystko po drodze. Teraz wsiadaj i ruszajmy – rzucił krótko, wsiadając na Orę.

Wilk kiwnął głową i wskoczył na konia, chwytając za uzdę, zrobił to wyjątkowo sprawnie, czym zaskoczył towarzysza. Obaj ruszyli szybkim cwałem, zostawiając kurz na gruntowej drodze. 

 

V

– Dalej nie mogę w to uwierzyć – powiedział podniesionym głosem Wilk w stronę swojego towarzysza pędzącego na drugim koniu, po jego prawej stronie.

Przez ostatnie dziesięć minut Wilk jechał w kompletnej ciszy, analizując historię, którą usłyszał od Luki. Kiedy ten streszczał wydarzenia, które miały miejsce przed kilkoma godzinami, Wilk słuchał uważnie i początkowo zadawał pojedyncze pytania, ale potem zamknął się w sobie i nie odezwał się przez dłuższy czas. Na jego twarzy malowało się wyraźne zmieszanie i wstyd, odwracał wzrok zapewne, nie wiedząc, co powinien powiedzieć i jak się zachować.

– Mówię prawdę, przecież nie zmyślam – odrzucił równie głośno, tak by nie zagłuszył go dźwięk uderzających kopyt o ziemie.

– Nie to mam na myśli. Chodzi mi o to, że mi pomogłeś – odpowiedział dalej tym samym speszonym głosem. – Dlaczego? Dlaczego, to zrobiłeś Luka?

– Sam nie wiem…

– Nie wiesz?

– Przestań ciągle o to pytać – uciął krótko temat. – Ciesz się, że żyjesz i tyle. Następnym razem pomyśl dwa razy, zanim zrobisz coś głupiego. Lub przynajmniej posłuchaj, gdy ktoś dobrze ci radzi.

– Tak, pomyślę – stwierdził znowu zmieszany. – Dziękuję Luka, naprawdę dziękuję. Jestem ci winien ogromną przysługę, mam nadzieje, że będę kiedyś w stanie ci się odwdzięczyć.

– Nie ma sprawy – rzucił, nie patrząc na chłopaka, ale z pewnością przez jego twarz przemknął lekki uśmiech.

Kontakt z ludźmi oraz wyrażanie emocji, nigdy nie były jego mocną stroną. Dlatego wolał pominąć milczeniem słowa towarzysza, mimo tego cieszył się, że ten docenił ryzyko, jakie podjął, ratując go z niedoli.

– Myślisz, że będą nas ściągać? Tamci dwaj? – zapytał, po dłuższej chwili milczenia.

– Och, z pewnością – odpowiedział Luka. – Ale jeszcze nie teraz. Ten dzieciak, który posłusznie poszedł na spacer, gdy go o to poprosiłem, z pewnością wrócił po swojego kolegę. Ja na jego miejscu w pierwszej kolejności spróbowałbym złapać konia, dopóki ten jest blisko, ale chłopak nie wyglądał na mocno rozgarniętego.

Luka pomyślał, że tamten młody strażnik mimo wszystko był na tyle rozważny, że potrafił odłożyć honor na półkę i odejść bezpiecznie, póki miał na to szansę. Domyślał się, że ta decyzja odbije się na nim w ten czy inny sposób. Pozostawił swojego towarzysza nieprzytomnego i odszedł bez walki. Dla jednych to tchórzostwo, dla innych ratowanie własnego tyłka, jednak kiedy pozostali strażnicy go znajdą, będą zadawać pytania, dużo niewygodnych pytań.  

– Dlatego pewnie będzie czuwał przy swoim towarzyszu, dopóki ten się nie obudzi, dopiero wtedy ruszą do swojego obozu, a stamtąd wyruszy pościg w naszą stronę – kontynuował. – Przyznam, że nawet trochę mi szkoda tego dzieciaka, może powinienem podbić mu jedno oko.

Wilk zrobił zdziwioną minę wyraźnie, nie rozumiejąc, co jego rozmówca miał na myśli.

– Jeżeli wróci do ich obozu bez śladu walki, to pewnie domyślą się, że stchórzył i uciekł. To była rozsądna decyzja, ale strażnicy mają własne zdanie na ten temat.

– Zaatakowali mnie bez żadnego powodu – odparł nachmurzony. – Cokolwiek mu zrobią, zdecydowanie na to zasłużył.

– Wykonywał rozkazy, być może ci dwaj nie mieli innego wyjścia. Sam nie wiem, może nie każdy Strażnik jest zły do szpiku kości – westchnął i spuścił lekko głowę. Usłyszał ciche mruknięcia Wilka, który ewidentnie nie zgadzał się z tym stwierdzeniem. – W każdym razie wydaje mi się, że mamy spokój przynajmniej do rana, musimy wykorzystać ten czas na zwiększenie dystansu oraz zmylenie pościgu.

– A gdzie w ogóle… – zapytał Wilk, ale Luka przerwał mu, wyjaśniając.

– Ach, wybacz, zapomniałem ci powiedzieć. Jedziemy w stronę Karwas, minęliśmy zjazd w stronę Bremo kilka godzin temu. Nie miałem innego wyboru, znam tę drogę i wiem, gdzie będziemy się mogli schronić i przeczekać niezauważeni. Po drodze jest stara, opuszczona wioska zwana Arch, powinniśmy dotrzeć do niej przed wschodem słońca. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to będziemy tam bezpieczni. Nie musisz się martwić, jeżeli mapa, którą znalazłem, nie kłamie, to z tej wioski prowadzi dodatkowy szlak prosto do Bremo. Pod Arch będziemy się mogli rozstać i pojedziesz do Bremo, tak jak planowałeś.  Oczywiście, jeżeli dalej chcesz się tam dostać.

– To nie problem, rozstaniemy się pod Arch, nie będę dłużej twoim utrapieniem – odpowiedział i pierwszy raz od dłuższej chwili lekko się uśmiechnął, jednak był to zdecydowanie inny uśmiech niż wcześniej, lekki, mniej wyraźny i zdecydowanie wymuszony. – Jadę pod Bremo, tu się nic nie zmienia.

– A więc nawet pobicie do nieprzytomności nie wpływa na twoje plany? – zaśmiał się Luka. – Podziwiam determinacje, to ci muszę przyznać drogi Wilku.

Nie odpowiedział, zwiesił tylko głowę, zbliżając podbródek do klatki piersiowej, wbijając wzrok w grzywę swojego wierzchowca. Milczał tak chwilę, by w końcu wyprostować się i po spojrzeniu na Lukę powiedział pewnym siebie głosem.

– To się nigdy nie zmieni – powiedział krótko, by po upływie kilkunastu sekund odezwać się ponownie, jakby przez ten czas szukając odpowiednich słów. – Szukam Rdzeni Mocy.

Luka, słysząc te słowa, nie odpowiedział od razu, jechali chwilę w milczeniu, po czym w końcu postanowił się odezwać.

– Domyślałem się. W sumie wiedziałem, odkąd zobaczyłem ten znak na twojej szyi.

Zaskoczony Wilk spojrzał na towarzysza, a następnie przeniósł wzrok z Luki na wisiorek w kształcie trzech spirali, który podniósł jedną dłonią i przysunął do twarzy.

– Skoro wiesz, to nie będziesz próbował mnie zatrzymać? Nie powiesz, że to bajki dla dzieci i kompletna bujda?

– A chcesz, żebym cię zatrzymał i opowiadał o bajkach? Oczywiście, że uważam, że to bujda, ale skoro chcesz się o tym przekonać osobiście to twoja wolna wola.

– Mhmm – mruknął Wilk. – A co, jeżeli one istnieją? Co, jeżeli mam rację? Naprawdę nie czujesz tej ekscytacji na myśl, że świat mógł kiedyś być zupełnie inny niż ten znany nam teraz?

– Starożytny świat magii, w którym to ludzie władali niebywałą mocą, którą czarnoksiężnicy zamknęli w trzech rdzeniach, zgrabnie oznaczonych na tym twoim wisiorku? – zapytał ironiczne z lekceważącym tonem głosu i lekko wyzywającym spojrzeniem. – Raczej w to wątpię.

– Strasznie spłyciłeś tę legendę Luka. I nie trzech rdzeniach, mylisz się. Mogę ci o niej opowiedzieć znacznie więcej, jeśli tylko chcesz.

– Wątpię, żebym dowiedział się czegoś, co zmieni moje zdanie na ten temat, ale śmiało, droga do Arch minie znacznie szybciej. 

Wilk wyraźnie się ucieszył i pierwszy raz od dłuższej chwili rozchmurzył. Teraz znacznie bardziej przypominał chłopaka, którego kilka godzin wcześniej spotkał tuż przy granicy lasu. Zaczął swoją opowieść z ogromną ekscytacją wymalowaną na twarzy.

– Wydarzenia, o których chce ci opowiedzieć miały miejsce setki lat temu i wbrew pozorom mają bardzo dużo wspólnego, z tym, czego obaj dziś tak bardzo nienawidzimy. Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak powstało Bremo, lub nasza wspaniała, aczkolwiek przeklęta stolica, Vasto? Oba te miasta, wraz z ich potężnymi twierdzami stworzone zostały w czasach, w których magia nie tylko istniała, ale również zwykli ludzie powszechnie z niej korzystali. Właściwa historia zaczyna się jeszcze wcześniej, przeszukałem wiele ruin starych zabudowań oraz fortec na południu, i znalazłem wiele dowodów na istnienie mocy, czy jak to zgrabnie określiłeś, magii. Z nielicznych fragmentów, które mogłem odczytać lub zrozumieć, dowiedziałem się, że ludzie niegdyś byli w stanie swobodnie używać jej na porządku dziennym. Nie były to potężne umiejętności, potrafili jednak rozniecać ogień na życzenie, szybciej suszyć pranie czy znajdować wodę tam, gdzie wydawało się, że zupełnie jej nie ma. Ich umiejętności rolnicze również znacząco wybiegały poza standardowe talenty, zbierali znacznie większe plony niż obecnie doświadczeni farmerzy. Ktoś mógłby nazwać to zwykłymi sztuczkami, a nie potężnymi umiejętnościami magicznymi, ale mimo tego, to właśnie była moc. Ludziom żyło się łatwiej i czuli się bezpiecznie, wszystko układało się po dobrej myśli.

Sielanka nie mogła niestety trwać wiecznie, nastały czasy, w których niektórzy nauczyli się wykorzystywać moc w znacząco większym stopniu niż zwykli prostaczkowie, a to doprowadziło do zachwiania równowagi na świecie. Jak można się łatwo domyślić, wielka moc w nieodpowiednich rękach może doprowadzić do olbrzymiej tragedii i tak się właśnie wydarzyło. Świat zmienił się nie do poznania, ludzie dotychczas wolni, beztroscy, wiodący poczciwe życie, stanęli do walki o swoją wolność z oprawcami pragnącymi wyłącznie ich posłuszeństwa. Nie dlatego, że tego potrzebowali, mieli wielką moc, siłę wykraczającą poza wszelkie znane im dotychczas granice i nikt nie mógł im się przeciwstawić. To właśnie dlatego pragnęli ich posłuszeństwa. Tylko dlatego, że mogli je dostać i poczuć się jeszcze lepszymi i groźniejszymi. I tylko dlatego je sobie wzięli, bo mogli panować i być Panami.

Wilk urwał na chwilę, księżyc zniżał się lekko ku horyzontowi, a wokół słychać było jedynie tętent kopyt oraz rżenie wierzchowców.

– A zwykli ludzie? – kontynuował. – Początkowo próbowali się sprzeciwiać nowemu porządkowi, wszak również mieli moc. Ci nigdy nie wykorzystywali jej do walki, a umiejętności ich przeciwników znacząco przewyższały ich własne. Przelało się wtedy wiele krwi, a ci, co przetrwali, poddali się i zaakceptowali swój los. Zakazano im używać mocy, zmuszano do ciężkiej fizycznej pracy, niezależnie od płci czy wieku. Świat został podzielony na tych, którzy nie mogli nic, oraz na tych, którzy mogli robić wszystko, co tylko im się podoba. Brzmi znajomo?

Luka nie odpowiedział, lecz doskonale wiedział, do czego odnosi się Wilk. Bremo i Vasto, nie było na świecie nazw, na których dźwięk tak wielu ludzi reagowałoby przerażeniem.

– Wtedy właśnie powstało Bremo oraz Vasto, wspaniałe miasta pełne bólu i cierpienia – powiedział ironicznie po krótkiej chwili milczenia. – Kiedy zaczynałem, odkrywać tajemnice dawnego świata, byłem przekonany, że takie piękne budowle nie mogły zostać wzniesione ludzką ręką, sądziłem, że moc miała z nimi wiele wspólnego. Myliłem się, choć nie do końca. Bo widzisz, moc owszem miała coś wspólnego z ich powstaniem, zmuszała zwykłych ludzi do wykańczającej pracy nad ich budową. Tysiące ludzi pracowało przy powstawaniu tych majestatycznych zamków i zapewne również tysiące ich umierało. Panów jednak to nie obchodziło, zastępy potencjalnych robotników płynęły do nowych miast każdego dnia, nie miało znaczenia, jak dużo osób zginie, liczyło się tylko powstanie budowli. Ci, którzy zmuszali robotników do wyniszczającej pracy byli co prawda w stanie wykonać ją sami, znacznie szybciej, lecz oni chcieli władać, chcieli czuć się potężni i ważni, nie obchodziło ich życie, które mogli zastąpić w mniej niż kilka godzin. Piękne białe mury Bremo w rzeczywistości powinny być okryte szkarłatną barwą przelanej krwi niewinnych.

– Świat się zmienił. Wydawało się, że ludzie przegrali i zaczęli się przyzwyczajać do swojej nowej, okrutnej rzeczywistości. Na szczęście istniała jeszcze niewielka nadzieja na zmianę losu i być może naprawienia tego, czego dopuściły się te okropne, pełne nienawiści stworzenia. Kiedy wszystko wydawało się stracone, nagle pojawili się ludzie posiadający równie wielkie lub nawet przewyższające umiejętności we władaniu mocą. Byli oni jednak niezwykle mądrzy i zdawali sobie sprawę z tego, że nawet jeżeli staną do walki i wygrają, to największą cenę zapłacą za to zwykli ludzie, którzy stracą życie w walkach.

– Postanowili więc zrobić coś, czego nie spodziewał się nikt. Nawet Panowie nie wiedzieli, że jest to w ogóle możliwe. Zdecydowali się zabrać najważniejszą broń, którą dysponowali i zapieczętowali całą moc, jaka istniała na ziemi. W jakiś sposób udało im się to zrobić, nagle wszyscy ludzie, którzy do tej pory na niej polegali i używali do tłamszenia biednych, stracili ją bezpowrotnie. To był dla nich szok, bo widzisz, oni polegali tylko i wyłącznie na niej, więc kiedy ją utracili, okazali się słabi i bezbronni. Oczywiście jak się można domyślić, stłamszeni ludzie, widząc, co się stało, szybko wykorzystali sytuację, okrutnie mszcząc się na swoich oprawcach, brutalnie ich zabijając. Mieli w końcu znaczącą przewagę liczebną. Od tamtej chwili byli wolni.

– A jeśli chodzi o bohaterów, którzy zapieczętowali moc, było ich czworo, dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Udało im się wykonać to zadanie, cała moc zniknęła, ale nie wiadomo co się stało z nimi samymi. Czy przeżyli? Czy zachowali własną moc, ale postanowili się ukryć? Nie wiadomo, to pozostaje tajemnicą. Cała moc zniknęła, ale pozostawiła po sobie wyraźny ślad. – Wilk wyciągnął swój medalion z potrójną spiralą spod płaszcza i pokazał go Luce jadącemu obok na swoim wierzchowcu. – To jest ten ślad. Spójrz tylko, to jest właśnie symbol rdzeni mocy. Cztery rdzenie, które są pozostałością po dawnej mocy istniejącej na tym świecie. Cztery rdzenie, które są również jej źródłem Luka! Źródłem, rozumiesz?

– Może i rozumiem, ale na tym wisiorku widzę trzy spirale, a nie cztery, brakuje ci jednego rdzenia – rzekł Luka bardzo sceptycznym tonem.

– Słusznie, są trzy spirale, ale zobacz, gdzie się łączą!

Luka przyjrzał się uważniej, ledwo dostrzegając naszyjnik delikatnie oświetlany przez nocne światło księżyca. Zobaczył, że każda spirala łączy się w centralnym punkcie naszyjnika, tworząc coś w rodzaju zakrzywionego trójkąta, w którym każdy bok wyraźnie jest wklęsły.

– W samym środku. – Wilk nie czekał na odpowiedź towarzysza. – Wszystkie trzy rdzenie połączone są ze sobą poprzez czwarty rdzeń. Najważniejszy z nich, rdzeń powietrza, za którego pieczęć był odpowiedzialny mężczyzna zwany Aer. Była również Aqva – wskazał palcem na spirale umieszczoną na samej górze. – Kobieta odpowiadająca za moc wody, jednak ściśle powiązana z powietrzem, które poprzez silny wiatr wywoływało sztormy, przemieszczało chmury.

– Oprócz niej była też Terra –  kontynuował, a jego palec powędrował na dół naszyjnika, po prawej stronie. – Odpowiadająca za wszystko, co rosło na ziemi. Z nią również wiatr był silnie powiązany, rozsiewając nasiona, czy przemieszczając chmury dające cenną wodę. I na samym końcu Ignis. – Wilk wskazał na spiralę po lewej stronie. – Odpowiedzialny za ogień, który był podsycany przez powietrze.

– Aqva, Terra, Ignis i łączący je wszystkie Aer. Tak potocznie nazywano ludzi odpowiadających za stworzenie rdzeni mocy. Nazwy te oczywiście oznaczają wodę, ziemię, ogień i powietrze, ich prawdziwe imiona prawdopodobnie zostały zapomniane na zawsze. Cała ta czwórka stworzyła Rdzenie mocy, które uwiecznione zostały właśnie na tym symbolu zwanym Triskelionem. Czy to nie jest niesamowite Luka? – zapytał, a Luka odniósł wrażenie, że jego oczy niemal świecą z ekscytacji. Zupełnie jakby spotkał w nocy na swojej drodze prawdziwego Wilka.

– Brzmi to z pewnością, jak ciekawa legenda – odparł niezmiennym, lekceważącym tonem. – Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Nawet zakładając, że moc istniała i zniknęła w ciągu jednej chwili, to skąd możesz mieć pewność, że jakiekolwiek informacje o tych rdzeniach mocy są prawdziwe? W końcu cała moc mogła zniknąć, a ludzie nie wiedząc, co się stało, mogli dorobili sobie tę pięknie brzmiącą legendę.

– Mam pewność, ponieważ moc zawsze zostawia ślady i również wtedy je pozostawiła. Każdy z tej czwórki specjalizował się w określonym żywiole i tylko ten konkretny żywioł mógł, zamknąć we własnym Rdzeniu. W końcu, kiedy to zrobili, kiedy każdy z czterech żywiołów został zapieczętowany, stało się coś niezwykłego i nietypowego. Wszyscy ludzie, którzy do tej pory posługiwał się mocą, czy to słabą, czy niezwykle potężną, byli w stanie dojrzeć jednego z tych magów! Zależnie od własnej mocy, którą posiadali, objawiła im się jedna z czterech osób. Mimo tego, że ludzie oddaleni byli od siebie o dziesiątki godzin, to w tym samym momencie byli w stanie ich dojrzeć i poczuć. A konkretniej zobaczyć, jak ci tworzą Rdzenie, by następnie odejść i już nigdy się nie objawić. Kiedy tylko odeszli, cała moc odeszła również z nimi.

Argumentacja Wilka dalej nie przekonywała Luki, lecz musiał przyznać, że chłopak ma niezwykły talent do opowiadania historii.

– A co z Bremo? – zapytał, gdy Wilkowi zaschło w gardle i nie mógł przez moment, wydusić z siebie słowa. – Mówiłeś, że ludzie się uwolnili, ale jak ostatnio byłem w tamtych okolicach, to smród rozkładających się ciał, unosił się w powietrzu bez większych przeszkód. Nie wydaję mi się, żeby coś się tam zmieniło przez ostatnie lata.

– Tego już niestety się nie dowiedziałem, ale mam pewne przypuszczenia. – odpowiedział, gdy odzyskał głos. – Ludzie, którzy rządzili miastami, z pewnością zginęli w buncie, może pojedyncze osoby przeżyły, uciekając poza granice zabudowań. Tak więc oni stracili władzę i już jej nigdy nie odzyskali, to jest pewne. Jednak domyślam się, że ci, którzy ich obalili, z czasem postanowili zająć ich miejsce. To bardzo smutna perspektywa, gdy z ofiary zamieniasz się w napastnika, lecz nie można wykluczyć, że właśnie tak się nie stało. Moc zniknęła, a by utrzymać obecny stan i wysoki standard, ludzi, którzy przejęli władzę, należało podjąć niezbędne działania. Domyślam się, że tymi działaniami był powrót horroru, jakim niegdyś charakteryzowało się Bremo i Vasto. Historia zatoczyła pełne koło, nie wykluczone, że przez jakiś czas po zniknięciu mocy wszystko toczyło się własnym torem i zapowiadało się, że przyjdą lepsze czasy, tak niestety się nie stało. Ktoś musi cierpieć, by ktoś inny mógł ucztować, to niestety bardzo aktualna dewiza naszych czasów – powiedział cicho, a jego głos już nie był tak podekscytowany, stał się stonowany, tak samo, jak wyraz jego twarzy.

Nastała cisza, którą mąciły tylko dźwięki świszczącego powietrza, uderzających kopyt o ziemię oraz rżenia koni. Tak wyglądała pozostała część drogi do wioski Arch, Wilk okazjonalnie odzywał się, wspominając o kolejnych ciekawostkach na temat mocy, które udało mu się odkryć. Luka w żadnym stopniu nie brał na poważnie historii dotyczącej Rdzeni Mocy, jednak opowieść w jakimś stopniu go zaintrygowała, choć mimo wszystko, nie był to zbyt duży stopień. Od zawsze zastanawiał się nad znaczeniem starego symbolu, który czasami spotykał na swojej drodze. Słyszał opowieści o legendarnych rdzeniach mocy, ale nigdy nie brał ich na poważnie, sądził, że legenda ta została stworzona, by nadać znaczenie symbolowi, którego ludzie po prostu nie znali, ale ich ciekawił. W dalszym ciągu zresztą tak uważał, tylko nie chciał kłócić się z towarzyszem, z którym zapewne i tak rozstanie się przed upływem pełnego dnia. Jechali w ciszy drogą oświetlaną przez księżyc, każdy podążając ku swojemu przeznaczeniu. 

 

Ciąg dalszy nastąpi…

Koniec

Komentarze

Jest to tylko 1/3 pełnego opowiadania z uwagi na to, że całość wyszła dosyć długa.

Gylo24, jeśli to nie jest skończone opowiadanie, a tylko jego część, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

 

Co do spraw językowych – sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia) – pojawiają się usterki:

stylistyczne – powtórzenia – np. „Biała mgiełka, która wydostała się z ust na zimne powietrze, szybko zaczęła znikać, rozwiana przez podmuchy lekkiego wiatru. Mimo to udało mu się utrzymać równowagę i stał teraz przyparty do szerokiego dębu, z którego gałęzi zaczęły spadać pierwsze jesienne liście”;

„On jednak tego nie zrobił. Zamiast tego położył się na mnie”;

„Luka blefował, Ora choć bardzo szybka, nie mogłaby tak szybko dopaść przeciwnika”;

 

interpunkcyjne – np. „Był zaskoczony tym, że wcale nie czuł bólu, nagłe uderzenie, (zbędny przecinek) jedynie go zaskoczyło i lekko ogłuszyło, lecz nie stało mu się nic poważnego”;

 

literówki – np. „Pierwsze co zauważył to kilka jaskrawoczerwonych liści, spadających powoli z w wysokiego dębu, którego korona unosiła się ponad jego głową”;

„Chłopak przerwał na chwile”;

 

logiczne – np. ”Czy jesteś tu kompletnie sam…” – czy to nie zdanie pytające?;

 

składniowe – np. „W momencie, gdy potwór znalazł się zaledwie kilka kroków od swojej ofiary, wyskoczył w jego stronę, odsłaniając swoją zwierzęcą twarz z wyszczerzonymi kłami i kierując swoje szpony z długimi pazurami w jego stronę” – kto wyskoczył, kto był ofiarą, a kto potworem?;

 

ortograficzne – np. „– To nie dużo, ale sam nie mam wiele”.

 

Pewne wyrazy w rozmaitych formach powtarzasz dość często, nawet kilkakrotnie w akapitach (np. „lekko”, „oczy” )

„Opowieść drogi” jest w tym fragmencie wciągająca i ciekawa, lecz usterki językowe powodują, że wiele zdań jest niezrozumiałych – pojawia się sporo zbędnych przecinków, gdzie indziej znowu ich brakuje, do tego powtórzenia zdarzają się bardzo często.

 

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Hej, @bruce bardzo dziękuję za ocenę! Czytałem to dziesiątki razy i fakt, że nie wyłapałem tak wielu rzeczy, wręcz mnie przeraża. Zanim wrzucę kolejne części, to na pewno poprawię te błędy, na które zwróciłaś uwagę. Mam nadzieję, że wejdzie mi to w nawyk, bo ilość powtórzeń i problemów z interpunkcją trochę mnie martwi. W każdym razie bardzo dziękuję jeszcze raz za sprawdzenie i jest mi bardzo miło, że ten fragment był ciekawy. ;)

I ja dziękuję, Gylo24. :)

Każdy popełnia błędy, tu na Portalu wszyscy uczymy się, jak poprawnie i ciekawie pisać. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka