- Opowiadanie: Szlachcic - Paradoksalnie zwyczajne

Paradoksalnie zwyczajne

Witam. Postanowiłem uczynić tekst w nieco innej tonacji. Jest on bowiem skrojony całkowicie pod cele humorystyczne, jest zabawą formą literacką i ideą paradoksu samego w sobie. Starałem się w nim bombardować czytelnika paradoksami przez cały utwór, na wszelakie sposoby, toteż nie uważam, że ma on wznioślejszy cel niż wywoływanie lekkiego uśmieszku.

Życzę miłego i lekkiego czytania!! 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

BasementKey, zygfryd89

Oceny

Paradoksalnie zwyczajne

Czternaścioro badaczy opuściło swoje kapsuły, w których chwilę wcześniej odbyli wiekopomną podróż. Cała sala wiwatowała, a w powietrzu unosiło się poczucie triumfu, kolejnego sukcesu, wspólnoty.

Centralna Stacja Paradoksów zakończyła właśnie eksperyment, mający na celu przetestowanie podróży międzywymiarowych. Żeby to zrealizować, potrzebny był ogromny wkład pracy i starania wielu osób. 

Szef wydziału, Bernie, który był jednym z testerów, złapał się za głowę, czując się nieco skołowany, ale błyskawicznie dopadło do niego kilkoro towarzyszy, uniosło na barki i podrzuciło pięć razy w powietrze.

Kiedy w końcu pozwolili mu zejść na ziemię, podeszła do niego Lucy, poklepała po ramieniu i zapytała:

– Jak ci się podobała podróż międzywymiarowa?

– Nic lepszego mi się dotąd nie przytrafiło – odparł Bernie. – No może oprócz pierwszego cheeseburgera.

Po tych słowach opadł na kanapę w kącie sali i zaczął powoli dochodzić do siebie. Jego Paradoks polegał na tym, że im więcej pracował, tym mniej był zmęczony, więc wielogodzinna drzemka, którą złapał w drodze powrotnej, potwornie go wykończyła. Pozostali nie mieli tego problemu, toteż cała reszta testerów była pełna energii. 

Lucy przyniosła mu kubek z kawą.

– Dzięki, Lucy. – Bernie wypił haustem całą zawartość. – Jakie słowa masz na języku?

Lucy zrobiła wielkie oczy, zaczerwieniła się jak burak i przybrała minę, jak gdyby miała zwymiotować. Zezowała na Berniego przez co najmniej pół minuty, aż w końcu wykrztusiła, przybierając w ułamku sekundy normalny wyraz twarzy:

– To było niesamowite przeżycie.

– Ano. Było. 

– A może jeszcze jest? 

– To by nie miało żadnego sensu. 

– Czyli pewnie jest, jak mówię.

– Ano. Jest. 

W tym samym momencie ostatnia z piętnastu kapsuł zaskrzeczała, w środku zaświeciło oślepiającym blaskiem i z wnętrza wytoczył się młody mężczyzna z nieprzytomnym spojrzeniem. 

Paradoksa Grega polegał na tym, że zawsze, kiedy ktoś mówił, że dana rzecz nie ma najmniejszego sensu, on akurat wtedy się tam materializował. Właściwie, wszyscy wiedzieli, że nie wyciągną go stamtąd, jeśli ktoś nie rzuci hasła ,,To nie miałoby najmniejszego sensu”, ale CSP miało to do siebie, że mało kto o wszystkim pamiętał. A szczególnie gość na stanowisku Tego, Który Wszystko Ma Pamiętać i Przypominać Pozostałym (TKWMPiP), czyli Cyle. Niestety Cyle chorował na amnezję natychmiastową, a więc zapominał wszystko w przeciągu pięciu sekund od usłyszenia. 

Bernie odwrócił wzrok od wymiotującego na podłogę od przeciążeń Grega i znowu spojrzał na Lucy.

Lucy spojrzała na niego.

– Co ciekawego masz do powiedzenia? – zapytał, wykrzywiając wargi w złośliwym uśmieszku. 

Lucy ponowiła całą sekwencję – stała się czerwona jak burak, skrzywiona i z zezem, a potem, gdy już zdołała się uspokoić, odpowiedziała z wyrzutem:

– Dlaczego musisz mi to robić?

– Tylko się zgrywam. – Bernie zachichotał. – Mam dobry humor.

Paradoks Lucy polegał na tym, że nie znała ona żadnych słów. Nie pamiętała ani jednego słowa, którego nie musiała akurat użyć. Zdania nasuwały się jej na język same, wyrażając myśli, chociaż nie miała nad tym kontroli. Jeśli zapytało się ją o to, co ma do powiedzenia, pytanie stawało się kolejnym paradoksem… W rzeczy samej – nie miała na języku nic, a nic. 

Bernie wstał i wszedł na podwyższenie na środku pomieszczenia.

– Najszego szfciu absurg! – powiedział do niego Michael. 

Michael został zatrudniony tu ze względu na to, że miał przeraźliwie niski iloraz IQ, brak jakiejkolwiek wiedzy akademickiej i był całkowicie bezużyteczny. Zarząd Ministerstwa Paradoksów stwierdził, że zrekrutowanie go będzie świetnym Paradoksem doktrynalnym.

– Ej, ludzie! – zawołał Bernie i na krótką chwilę wszyscy naukowcy przestali wyglądać jak ludzie, ale szybko wrócili do naturalnych form. – Chciałbym wam wszystkim serdecznie pogratulować ogromu świetnej pracy, którą wykonaliście. Szczególnie tobie, Betty. – Mrugnął do Betty, która nawet tu nie pracowała. – Przenieśliśmy się dzisiaj do alternatywnego uniwersum w którym każdy z nas nie posiada żadnego Paradoksu. Spotkali nas oni, poszukując świata w którym mają oni Paradoksy, jednakże nie wiedzieliby o Paradoksach, gdybyśmy nie przenieśli się do świata bez Paradoksów i nie opowiedzieli o Paradoksach… – Po tych słowach każdy podrapał się po głowie, chociaż zrobił to tylko Michael. – Zatem gratuluję wam wspólnego odkrycia pierwszego Paradoksu nadrzędnego!

Wszyscy zaczęli bić brawo, a najgłośniej klaskał Terry, ignorując całkowicie fakt, że nie miał rąk.

Potem drzwi frontowe (czyli boczne wejście) otworzyły się, a z korytarza wyszedł prezes zarządu CSP, czyli ich kochany szef – Pan na Ty. Przedrostek ,,na” był tytułem szlacheckim; zapewne spotkaliście się kiedyś z ,,von”, albo ,,de” przed nazwiskami. 

Pan na Ty został mianowany szefem ze względu na to, że był jedynym pracownikiem, któremu nie udało się dotąd uzyskać etatu. 

Poprawił włosy (był łysy) i podszedł do Berniego. Uścisnął mu serdecznie dłoń i uśmiechnął szeroko. Bernie zszedł z podwyższenia. 

– Moje wielkie gratulacje, Bernie, wielkie gratulacje…

– Dziękuję Panu na Ty. 

– Ale nie przesadzaj, Bernie. Nie przeszliśmy na Ty. 

– Przepraszam, Panie Ty.

– Bernie, wciąż jestem twoim szefem, nie możesz się do mnie zwracać…

– Przepraszam, Panie na Ty! To się więcej nie powtórzy.

– Bernie, zaraz będę cię musiał karnie awansować.

– Panie na Ty, ja…

– Nie, to ja.

– Pan?

– Tak, ja.

– Ale Pan to ja, czy ja to Pan?

– Bernie, o czym ty mówisz? 

– Oh, nie wiem. Lucy, powiedz co o tym myślisz. 

Lucy zmarszczyła wściekle brwi, by sekundę później powrócić w niekontrolowane konwulsje. Bernie i Pan na Ty zanieśli się śmiechem.

 

*

 

Następnego dnia, Bernie został wysłany na spotkanie Ministerstwa Paradoksów, aby dostać nagrodę za ten niewątpliwy i wielki sukces. Zaparkował na środku ulicy, wziął do rąk swoją teczkę z wynikami i przelazł przez płot, bo ochroniarz nie chciał wpuścić go z pozwoleniem. 

Wszedł do budynku, który okazał się monumentalny, a przy tym bardzo słabo oświetlony, gdyż cały sufit składał się z okien. Po omacku spróbował znaleźć kogoś, kto mógłby powiedzieć mu gdzie powinien się udać.

W końcu wpadł na coś, co kształtem przypominało słonia, albo pszczołę – nie był do końca pewien. Przesunął dłonią i nagle nabrał pewności, że musi to być akordeon, ale po chwili doszedł do wniosku, że to zapewne biurko sekretarki, bo powitał go kobiecy głosik:

– Pan Bernie?

– Nie.

– To wspaniale. Witamy w Ministerstwie Paradoksów. Na którą godzinę był pan umówiony?

– Hm. Nie wiem. Chwileczkę.

Popatrzył na swoje notatki. Było ciemno, więc nie zobaczył niczego.

– Na dziewiątą trzydzieści.

– Mamy czternastą. W samą porę. 

Bernie zachichotał i machnął dłonią z udawaną skromnością. 

– To gdzie powinienem się udać?

– Słucham?

– Gdzie powinienem iść?

– A skąd ja mam wiedzieć? 

– Ile czasu pani tu pracuje?

– Ja tu nie pracuje.

Wiedząc, że więcej nie wskóra, Bernie udał się zatem na samotną podróż w głąb Ministerstwa, tylko ze swoją cieniutką teczką pod pachą i nadzieją, że wzrok przyzwyczai mu się do ciemności.

Ruszył przed siebie. 

Wtedy zorientował się, że idzie do tyłu. 

Po około dwudziestu minutach natrafił na coś zimnego i płaskiego, przypominającego konsystencją metal. Z pewnym zawodem (Ministerstwo Paradoksów okazało się bowiem słabe w paradoksach) stwierdził, że to naprawdę winda. Wcisnął przycisk i zaczekał, ale okazało się, że budynek ma tylko jedno piętro.

Kiedy drzwi windy otworzyły się, Berniemu ukazał się przestronny, elegancko urządzony pokój; sterylny i gustowny – śmieci walały się po ziemi, meble były połamane, a z sufit zwisał trup. 

Przekroczył próg i spostrzegł, że na ziemi siedzi kilku ważniaków. Pewien rottweiler, ubrany w garnitur, spoczywał na krześle obrotowym, kręcony przez nieruchomego łysola. Obok kobieta o niebieskich oczach dziergała na drutach i Bernie od razu zorientował się, że jest w tym genialna – niemal od razu udało się jej wydziergać chaotyczny, nic nie znaczący kształt początkowy.

– Floyd Macaniston! – zawołał jeden z elegancików, o brązowych włosach i bez lewego ucha. Poderwał się z dywanu i podał rękę Berniemu.

– Tak, to ja – odparł Bernie. 

– Świetna robota z tym multiwersum. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem. Nawet Stacy nie mogła się ciebie nachwalić. – Ważniak pokazał palcem na kobietę z drutami, ale Bernie szybko zrozumiał, że ta nie potrafi mówić, bo tylko skinęła głową i od razu wróciła do pracy. Mężczyzna objął Berniego za ramię. – Więc chyba należy ci się nagroda, co Floyd?

– Tak sądzę. 

– Tak w ogóle to jestem Pinky. – Bezuchy uścisnął mu dłoń. 

– A ja nie jestem Floyd.

– Przecież nikt nie nazwał cię Floydem. 

– Kim?

– Floydem.

– Jakim Floydem?

– No nikt cię nim nie nazwał, Floyd.

– Przecież nic nie mówiłem. 

Po tej krótkiej wymianie zdań z dywanu wstali pozostali członkowie zarządu, a pies zeskoczył z fotela i poszedł wysikać się na dywan.

– Drogi Floydzie Macanistonie… – Zaczął uroczystym tonem Pinky. – Z racji na niebywałe osiągnięcia naukowe twojego zespołu badawczego… – Odwrócił się do staruszka z wielką tabliczką podpisaną ,,Bobby”, zatkniętą na czole. – Ybbob, podaj proszę medal… 

Ybbob wyjął z kieszeni zdechłego szczura i wręczył Pinky’emu. 

– Pragnę… – Pinky uniósł szczura do góry. – Cię zdegradować.

– Słucham? – wymknęło się Berniemu.

– Twoje miejsce zajmie Michael. Od teraz będziesz pracował jako sprzątacz.

– Ale Panie Pinky! To nie ma najmniejszego sensu!

– Gratulacje Pinky! – wydarł się Ybbob. 

– Świetna robota, Pink. – Inny mężczyzna poklepał kolegę po plecach.

– Ty to się znasz na paradoksach! – zawołała rozentuzjowana kobieta w za małym dresie. 

Szczur został bezceremonialne wciśnięty w ręce Berniego, a potem cała gromada wróciła do codziennych zajęć, całkowicie ignorując jego obecność. Bernie wiedział, że to koniec i więcej tu nie zdziała. Nie próbował nawet kontynuować dyskusji. Czując, jak wściekłość w nim wzbiera, cisnął szczurze truchło do kosza i nacisnął guzik od jednopiętrowej windy. Drzwi otworzyły się i ponownie znalazł się w ciemnym pomieszczeniu, roznosząc echo po każdym kroku. 

Zanim dotarł do samochodu, ochroniarz próbował z całych sił zatrzymać go na miejscu, proponując ciasto i całą swoją wypłatę, ale Bernie był tak wściekły, że nawet nie przystanął. 

– Zdegradowany… – mruknął do siebie, zamykając samochodowe drzwiczki. – Zdegradowany… Jadę do baru… Jak najszybciej do baru… Nie wytrzymam…

Jednym tchem chciał już znaleźć się w swoim ulubionym, obskurnym przytułku o wdzięcznej nazwie ,,Kalafior przez samo ch” , ale, jak na złość, cały dzień świeciło słońce, więc ulice były okropnie przemoczone; w dodatku piesi nie zamierzali przepuszczać go na pasach, więc czekał jakieś pół godziny, zanim któryś przechodzień nie pozwolił mu przejechać na drugą stronę chodnika.

W końcu udało mu się doczłapać do baru. Zostawił kluczyki w środku, zamknął samochód i wszedł do środka.

Zamówił sobie cztery piwa i dwa szoty. Tamtego dnia w ,,Kalafiorze przez samo ch” były akurat zawody w karaoke. Muzyka grała tak głośno, że nie był w stanie się skupić. Poprosił o krzyżówkę.

Gdy tylko ją otrzymał, przypomniał sobie, że wszystkie krzyżówki są rozwiązane. Hasło brzmiało ,,Baragabub”. Czy istniało takie słowo? Jasne, że nie.

Chociaż… W sumie istnieje. Baragabub ma w końcu znaczenie. Oznacza baragabuba. Czym jest baragabub? Słowem. Słowem, które oznacza słowo, które…

– Szlag by to! – warknął i cisnął krzyżówką o podłogę, lecz od razu tego pożałował, bo wylądowała mu na czole.

Postanowił, że zacznie wlewać w siebie tyle alkoholu, ile tylko zdoła. Przy każdym następnym kieliszku barman mu dopłacał. 

Niestety, im więcej wypił, tym bardziej trzeźwy się stawał. 

– Wiesz, stary… Czasem zapominam w jakim świecie żyjemy – powiedział do barmana, czując, że ma jaśniejszy umysł niż kiedykolwiek.

– A kiedy ostatnio trzepałeś wycieraczkę? – zapytał bartender. 

– Nie wiem. 

– To ci nie pomogę.

Po tych słowach Bernie wstał i udał się do samochodu. Wsiadł na rower i pojechał do domu.

 

*

 

W krótkim czasie przekonał się, że jego wybryki w barze nie ujdą mu na sucho. Zaczął bowiem opowiadać wszystkim gościom o tym, jak bardzo nie lubi paradoksów i o ile świat byłby lepszy, gdyby ich nie było. 

Nie spodobało się to władzom. 

Już w następnym tygodniu do jego drzwi zapukało dwóch funkcjonariuszy. Otworzył im i zaprosił do środka. Nieźle musiał ich o to wybłagać, bo okazali się strasznie wstydliwi. W dodatku byli całkowicie bezbronni – wyższy z nich musiał być hospitalizowany po tym, jak potknął się o dywan. 

Tak czy siak, Bernie usłyszał zarzuty – podżeganie do buntu. Musiał stawić się na rozprawę sądową cztery dni później.

Ubrany w samą bieliznę przyszedł na salę rozpraw. Usiadł na wskazanym miejscu, po czym usłyszał instrukcje od swojego prawnika.

– Najlepiej, żeby cię skazali… – doradził.

– Dlaczego? – zapytał Bernie, zbity nieco z tropu.

– Taka moja robota – odpowiedział prawnik, wziął wędkę i odszedł. 

Po kwadransie rozpoczął się osąd. Wszedł sędzia, świadkowie, oskarżyciel i tak dalej… Tymczasem Bernie chwycił młotek i zastukał trzykrotnie.

– Rozprawa Floyda Macanistona została rozpoczęta – ogłosił. 

– Sprzeciw! – zawołał oskarżyciel.

– Sprzeciw oddalony. – Bernie cisnął w urzędnika młotkiem. 

Sędzia zachichotał. 

– Proszę o przedstawienie dowodów – zażądał Bernie. 

Wszyscy popatrzyli po sobie. 

– Zatem Floyda Macanistona uznaje za winnego. Sprawa zamknięta.

Po tych słowach podeszło do niego dwóch ochroniarzy, chwyciło pod pachy i wyprowadziło na zewnątrz. Wpakowali go do radiowozu, ale szybko okazało się, że żaden nie miał prawa jazdy. W związku z tym jeden z nich zamienił się z Berniem ubraniami i wgramolił na miejsce osadzonego, a drugi wyjął z kieszeni mapę, rozłożył i zaczął studiować. 

Bernie usiadł za kierownicą.

Dojechanie do więzienia zajęło im sporo czasu – nawigator trzymał bowiem mapę do góry nogami, a w dodatku był niewidomy. Miał jednak dość dobrą intuicję i kilkadziesiąt godzin później byli na miejscu.

– Dojechaliście wreszcie – przywitał go naczelnik więzienia. – To była pewnie długa i męcząca podróż.

Bernie popatrzył na gmach sądu po drugiej stronie ulicy.

– Pokręciliśmy się trochę w kółko – odpowiedział.

Zaprowadzono go do celi. Szybko okazało się, że była pełna luksusów – miał do użytku prywatny basen, konsole, dokładne repliki wszystkich dzieł z Biblioteki Aleksandryjskiej, lokaja, czterech kucharzy, siłownię, psa, krokodyla i gnoma, który mówił ,,Czarujący mugol z pana” za każdym razem, gdy przechodził obok. 

Po dwóch miesiącach doszły pierwsze listy od Lucy (,,Nie mogę znaleźć słów, żeby opisać jak mi przykro”), Michaela (,,Szababaudevrguhgbutbhtuhbithibrts”), barmana (,,Wiszę panu dwieście dolarów za ostatnią kolejkę whiskey”), oraz jego prawnika (,,Złowiłem największego karpia w moim życiu. Skurczybyk jest na pozór niewidoczny, ale pod mikroskopem to prawdziwa bestia”). Jednak tym, co zainteresowało go najbardziej, był list od Ministerstwa Sprawiedliwości:

 

Szanowny Panie i Panowie,

Z tej strony Łysy. Pracuję w Ministerstwie Sprawiedliwości i my tu wszyscy się boimy, że umieściliśmy Pana w nazbyt surowym więzieniu i boimy się o Pana samopoczucie. W związku z tym wepchniemy Pana gdzie indziej. Ale nie wiemy za bardzo gdzie. Czekamy na propozycje. Jeśli będzie Pan odsyłał list, prosimy o jakiekolwiek wsparcie finansowe, bo utrzymanie Pana w tej willi kosztuje nas rocznie miliony dolców. 

Pozdro dla Pan/Pana, Łysy. 

 

Bernie wyrzucił list do kosza i zawołał gnoma.

– Czarujący mugol z pana – powiedział stworek na przywitanie.

– Gnomku. – Bernie podał mu pióro. – Zaczynamy pisać opowiadanie. 

– Czarująco. 

Gnomek usiadł po turecku i czekał na pierwsze instrukcje.

– Emm… – Bernie podrapał się po brodzie. – Napisz: ,,Czternaścioro badaczy opuściło swoje kapsuły, w których chwilę wcześniej odbyli wiekopomną podróż”…

– Łamiemy czwartą ścianę? – zapytał Gnomek. 

– Nikt nie zauważy – odpowiedziałem.

 

Koniec

Komentarze

Witaj. 

Jednym słowem: Baragabub. :) 

Paradoksalnie paradoksalne paradoksy. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cudownie się czytało, płynęło po paradoksach:) Wróciłam wspomnieniem do genialnego filmu ‘Widmo wolności’. Pozdrawiam:)

Beznadziejne, daję plusa do biblioteki ;)

 

A bardziej poważnie – fajnie, płynnie, z u humorem. Gdyby coś więcej dołożyć to byłaby z tego niezła historia. Bo na ten moment to zabawa formą, trochę taki strumień paradoksów, chętnie bym to widział opakowane w jakieś konkretne ramy fabularne, może z jakąś puentą na koniec. Bo na ten moment jest dobrze, ale pewnie do zapomnienia po tygodniu…

 

Plusa do biblio naprawdę daje, jbc ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

bruce – Dla ciebie również Baragabub z całego serca :)

 

SadButTrue – Wielkie dzięki za miłe słowa! Nie oglądałem niestety “Widma Wolności” ale wydaje mi się, że to materiał do nadrobienia. Cóż, idzie lato, więc czasu będzie więcej :D

 

BasementKey – Również bardzo serdecznie dziękuje za słowa uznania i elegancki paradoksik w komentarzu… Ogólnie tak: to była czysta zabawa formą. Niestety sam nie czułem tej historii na tyle dobrze i głęboko, aby zbudować z tego coś więcej niż tylko kawałek groteskowego opowiadania. ;)

 

Pozdrawiam wszystkich!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Za Baragabuba serdecznie dziękuję. :))

Pecunia non olet

Już po kilku pierwszych zdaniach miałam nieodparte wrażenie, że wziąłeś sobie za wzór pełną paradoksów dość wiekową opowiastkę o młodej staruszce siedzącej na drewnianym kamieniu, która milcząc coś tam opowiadała. Kiedy byłam dziecięciem, historyjka ta bawiła mnie, ale cóż, stałam się kobitką w latach posuniętą i Twoje Paradoksalnie zwyczajne, mimo unowocześnienia tekstu, skutecznie mnie zmęczyło.

Mam wrażenie, że wykonanie pozostawia nieco do życzenia, ale nie chciało mi się zgłębiać, które usterki mogły powstać celowo, a które przypadkiem, dlatego obeszło się bez łapanki.

 

za­wo­ła­ła roz­en­tu­zjo­wa­na ko­bie­ta… → Pewnie miało być: …za­wo­ła­ła roz­en­tu­zjazmo­wa­na ko­bie­ta

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy – Dziękuję za komentarz i poprawkę. Liczę, że następne opowiadania będą ciekawsze ;) Choć, tak jak mówiłem, ten bloczek tekstu był raczej zabawą formą.

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Bardzo proszę, Szlachcicu. Baw się dobrze i pisz coraz lepiej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślałem, że zostanę rozerwany, ale nie. Dalej pozostaję w całościowym stanie bardzo trochę uśmiechnięty ponuro, Taki przypuszczam jest na pewno wczorajszy rezultat dzisiejszego dnia . :():

Koala75 – Nie napisałeś tego komentarza, więc odpowiem. Czekam aż koń spadnie z żółwia, z odbiorem.

 

Pozdrawiasz?? sad

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Czytałem wczoraj, już zupełnie nie pamiętam, o czym była historia, za to żarty pamiętam doskonale :) Naprawdę zabawny tekst, bawiłem się świetne, ale podejrzewam, że nie każdemu podejdzie (ich strata).

zygfryd89 – Wielkie dzięki!! Podejrzewam, że ten punkcik do biblioteki to też twoja zasługa, więc szacuneczek i jestem wdzięczny.

 

Pozdrawiam!! laugh 

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Nowa Fantastyka